Ilona Felicja単ska Wszystkie odcienie czerni 042531
1
2
Prolog
– Jesteœ? Nagoœæ. Dwa nagie cia³a. Dwa teatry. Jedno le¿y na plecach. Podwiniêta noga, druga wyprostowana. Palce mocno wplecione w przeœcierad³o. Piersi faluj¹ce góra-dó³. Coraz wolniej. Wci¹¿ mocno bij¹ce serce. Jakby nie chcia³o zwolniæ. Czy jestem? – Tak. – O czym myœlisz? – Myœlê, ¿e mi dobrze. Œciska porozumiewawczo moje ramiê. To w³aœciwa odpowiedŸ. Lubi, gdy jest mi dobrze. Lubi, gdy to mówiê. – A ty? O czym myœlisz? Nie odpowiada. Milczy. – W nocy mia³em sen – mówi w koñcu. – Znowu. – Koszmar? – Trudno to oceniæ. Nie bojê siê snów. – By³am w nim? – By³a w nim kobieta bez twarzy… Mia³a zawi¹zane czarn¹ przepask¹ oczy i rozchylone usta… Szepta³a do mnie, prosi³a, bym podszed³ i j¹ poca³owa³. – Zrobi³eœ to? – Nie. Nie mog³em siê ruszyæ. Nie mog³em przekroczyæ bariery. Kobieta by³a za niewidzialn¹ szyb¹, w innym wymiarze. Nieosi¹galna.
5
– Co siê sta³o dalej? – Pojawi³ siê mê¿czyzna. – Jak wygl¹da³? Nie podoba mu siê to pytanie. Patrzy na mnie z wyrzutem. – Przecie¿ wiesz… – Co zrobi³? – Podszed³ do kobiety i… sama wiesz. – Kochali siê? Znam odpowiedŸ. Znam odpowiedŸ z jego snów, a jednak pytam, jakbym chcia³a go zadrêczyæ, zmusiæ do odpowiedzi, która i mnie zrani. Ja te¿ przecie¿ miewam te sny. Wci¹¿ widzê w nich tego mê¿czyznê. Mê¿czyzna ze snów stoi na skarpie i czeka, a¿ kobieta podejdzie, po³o¿y mu d³onie na ramionach jak kochanka, a potem… – Nie. Ona… ona go zabi³a. Zaciskam powieki. Zawsze gdy to mówi, znów widzê jego zabrudzone ziemi¹ d³onie. Maleñka, skalista wyspa, b³êkitne morze i p³ytki grób w twardej ziemi. Obok le¿y cia³o z roztrzaskan¹ g³ow¹. Zaraz zniknie pod ziemi¹, ale zanim to siê stanie, zd¹¿y zaszczepiæ truj¹ce pêdy w naszych duszach. Z³o otula nas wszystkich jak rodzona matka. S¹czy jad do naszych serc, zatruwa je strachem. – Czy to my zaprosiliœmy z³o? – Z³o nie czeka na zaproszenie. Z³o wypatruje okazji.
6
Rozdzia³ 1
Wymieszane wspomnienia
1. Budzê siê, gdy jest ju¿ we mnie. Rozpalona, z rumieñcem na twarzy. Porusza siê, œciskaj¹c mocno moje uda. Palce pozostawiaj¹ bia³e smugi na opalonej skórze. Jego d³onie docieraj¹ za moje plecy. Powoli, bardzo powoli. Chwytaj¹ za poœladki, przytrzymuj¹, by móg³ wejœæ jeszcze g³êbiej, choæ wydaje mi siê, ¿e g³êbiej ju¿ nie mo¿na. Myœlê, ¿e chcia³abym byæ na niego z³a. Za to, ¿e zacz¹³ beze mnie, zrobi³ to bez ¿adnego pytania, bez przyzwolenia. Za przerwanie snu, w którym b³¹dzi³am gdzieœ na nieistniej¹cej planecie i który strasznie chcia³am zapamiêtaæ. Za to, ¿e jest taki doskona³y i tak dobrze wie, co zrobiæ, bym szybko przesta³a byæ z³a. Za to, ¿e rankiem wróci normalnoœæ, a ja bêdê musia³a znów udawaæ, ¿e to siê nie zdarzy³o, ¿e marzenia nie istniej¹, sny siê nie spe³niaj¹. Chcia³abym byæ z³a, lecz nie potrafiê. Po wszystkim zapala papierosa, a ja œmiejê siê w duchu, bo przecie¿ jeszcze niedawno ochrzania³am Paw³a za palenie w ³ó¿ku. Niedawno? Nie, to by³o bardzo dawno. Ale Oskara nie ochrzaniam. Pozwalam mu paliæ i myœlê, ¿e sama mam na to ochotê. To ju¿ tyle lat. Siedem, mo¿e osiem, gdy rzuci³am. By³am z siebie taka dumna, taka szczêœliwa. Jeszcze wczoraj…
7
– Mogê? Podaje mi papierosa, zaci¹gam siê lekko. T³umiê odruch kaszlu i za chwilê czujê zawroty g³owy. Uœmiecham siê, by to ukryæ. On te¿ siê uœmiecha. Oddajê mu papierosa. Zaci¹ga siê mocniej, jakby chcia³ ju¿ go skoñczyæ, jakby siê ba³, ¿e znów mu go zabiorê. Paczka czerwonych marlboro le¿y na nocnym stoliku. Zerkam na ni¹ i widzê, ¿e jest do po³owy pe³na. Albo od po³owy pusta. Obok le¿y prezerwatywa Durex. Nieotwarta. Odruchowo zerkam na jego cz³onek. Le¿y bezwstydnie na udzie. Jest ciemniejszy ni¿ opalenizna. Wyciekaj¹ z niego resztki wydzielin. W¹ska, przezroczysta stru¿ka. Nigdzie nie ma gumki. A wiêc to prawda. Pierwszy raz zrobiliœmy to bez gumki. To du¿y krok do przodu. Chyba. Wstaje, gasi papierosa w popielniczce i zamiera przy oknie. B³êkitne œwiat³o oblewa nagie cia³o. Muskularny tors pokryty nieregularnym ow³osieniem, umiêœniony brzuch, kark, twardo ciosane uda. Pomiêdzy nimi dynda cz³onek. Wci¹¿ doœæ du¿y, jakby w pó³wzwodzie. Wczeœniej taki naprê¿ony, dumny, piêkny, wrêcz dostojny. Teraz brzydki, z obci¹gniêt¹ skórk¹ na ¿o³êdzi. Zwisa z czarnej poduszki krótkich, krêconych w³osów. Gêstej i dziwnie miêkkiej, jakby my³ j¹ jakimœ specjalnym szamponem. Szczecina Paw³a przy niej wydaje siê taka szorstka i sztywna. No ale Pawe³ i Oskar ró¿ni¹ siê pod wieloma wzglêdami. Otwiera okno, bo jest nam za ciep³o. Niedaleko, za tarasem, szpalerem palm, autostrad¹ i pasem zieleni opanowanym przez oblepionych kartonami kloszardów, szaleje wzburzony ocean. Wysokie na dwa metry fale pchane silnym zachodnim wiatrem pieni¹ siê, hucz¹ gniewnie. Czy wiatr kopuluje z falami i dlatego s¹ tak g³oœno? Czy z tego powodu krzycz¹, jak ja krzycza³am przed chwil¹?
8
Nieco ch³odniejsze powietrze miesza siê z og³uszaj¹cym hukiem klimatyzacji. To skandal, ¿e pokój w tym hotelu tyle kosztuje, a kryje takie niespodzianki. Có¿, noc w Santa Monica ma swoje prawa. Mo¿esz za to przez okno z g³oœnym klimatyzatorem zobaczyæ, jak do restauracji naprzeciwko wchodzi Claudia Schiffer albo Dustin Hoffman. Podje¿d¿aj¹. Parkingowy bierze od nich kluczyki i zabiera auto na parking, a oni, wielkie gwiazdy, wchodz¹ powoli po szkar³atnym dywanie do œrodka w³oskiej restauracji. Gwiazdy jedz¹ calamari, a Oskar mnie posuwa. R¿n¹³eœ kiedyœ gwiazdê filmow¹, Oskarze? Nie, nie zadajê tego pytania. K³amiê te¿ z tymi gwiazdami. ¯adnej nie widzia³am. To wstyd byæ w Santa Monica, tu¿ przy s³ynnej pla¿y, kilka metrów nad molo, na którym krêcono tyle hitów, i nie widzieæ ¿adnej gwiazdy. To tak jakby bêd¹c w Indiach, nie widzieæ kobry. Ale podobno one bywaj¹. Gwiazdy. Tak mówi recepcjonista. Mo¿e chc¹c wyt³umaczyæ ten klimatyzator i absurdaln¹ cenê. A mo¿e to nie jest Santa Monica, tylko plac Powstañców, a klimatyzator zawodzi, bo jesteœmy w Gromadzie, a nie w Ocean View?
2. Sprawi³, ¿e ci¹gle myœlê o seksie. I wcale nie chodzi o rano czy wieczorem. Pierwszy raz zwykle, kiedy stojê w korku w drodze do biura. Drugi przy automacie z kaw¹. Jestem trzecia w kolejce. Przede mn¹ goœæ w kremowej koszuli, którego imienia nie pamiêtam. Ale pamiêtam, ¿e na jednej z przerw obiadowych, gdy usiedliœmy razem przy stoliku, wyzna³ mi, ¿e staraj¹ siê z ¿on¹ o dziecko. Imienia ¿ony te¿ nie zapamiêta³am. Ale zapamiêta³am zdjêcie. Wyj¹³ je z portfela, w przerwie
9
miêdzy klusk¹ œl¹sk¹ a plasterkiem boczku. Mia³a czarne w³osy i du¿e, seksowne usta. By³a bardzo ³adna, co sprawi³o, ¿e on te¿ mnie zaciekawi³. Przeciêtny mê¿czyzna z nieprzeciêtn¹ kobiet¹. To musi coœ znaczyæ. Albo tylko tyle, ¿e mia³ szczêœcie. Do dziecka potrzeba mu go wiêcej. Có¿, przynajmniej siê staraj¹. Od pó³ roku, mo¿e d³u¿ej. Zastanawiam siê teraz, czy robi¹ to inaczej, staraj¹c siê o dziecko, czy nie ma ró¿nicy. Czy ja robi³am to inaczej z Paw³em? Nie pamiêtam. Ale mieliœmy niedawno m³odych s¹siadów, którzy te¿ podobno zaczêli siê staraæ. Wczeœniej wydawa³o siê, ¿e w ogóle nie uprawiaj¹ seksu, a¿ nagle zaczêli to robiæ doœæ czêsto i g³oœno. Odg³osy mi³oœci nios³y siê daleko wydeptanymi œcie¿kami, gin¹c gdzieœ w g³uszy lasu i w naszych s¹siedzkich oknach. By³o im dobrze. Tak myœlê. A wiêc kiedy starali siê o dziecko, by³o im lepiej, ni¿ gdy siê nie starali. Obok mamy s¹siadów gejów. Oni nie maj¹ szansy staraæ siê o dziecko. Nie w dzisiejszym œwiecie. No i u nich odbywa siê to jakoœ cicho, intymnie. Bez wybuchów ekscytacji, krzyków i jêków. Gdyby wiêc starali siê o dziecko, mog³oby byæ lepiej i g³oœniej. Nalewam kawê i myœlê znów o Oskarze. Choæ robimy to bez prezerwatywy, to przecie¿ nie staramy siê o dziecko. Biorê pigu³ki. Znowu, po latach. Dlatego nie muszê myœleæ o dziecku. Ale czasem myœlê. Czasem myœlê, ¿e dobrze by³oby mieæ dziecko z Oskarem. Mi³oœæ ju¿ taka jest, Anno – mówiê sobie – ¿e jak siê myœli o seksie, to samo jakoœ przychodzi myœlenie o takich sprawach jak dzieci.
3. Mam niekontrolowany orgazm. Naprawdê niekontrolowany. Jêczê dobr¹ minutê, a teraz po prostu krzyczê i gówno mnie
10
obchodzi, czy ktoœ s³yszy. Mam ochotê krzyczeæ. Mam ochotê i to robiê. S³yszysz, œwiecie, nic mnie nie obchodzi, co sobie o mnie pomyœlisz! Jak mnie nazwiesz. Spadaj, schowaj siê. Mam taki orgazm, ¿e muszê to wykrzyczeæ! I koniec. Oskar siê œmieje. Ja mam na to zbyt gor¹ce policzki. Zbyt trudno z³apaæ mi oddech i opanowaæ dr¿enie ca³ego cia³a. Palce dygocz¹ jak w febrze. Zêby szczêkaj¹, wargi siniej¹. A on? Zaciska d³oñ na moich ustach, jakby chcia³ mnie powstrzymaæ, zdusiæ krzyk. Nie powstrzymuj mnie, do cholery! – O Bo¿e – mówi, krêc¹c z niedowierzaniem g³ow¹. Sama nie wiem, co to oznacza. Czy to, ¿e i jemu by³o tak dobrze, czy tylko nie mo¿e uwierzyæ, ¿e da³am taki koncert. – O Bo¿e – potwierdzam. Jesteœmy w samochodzie, na tylnym siedzeniu. Moje kolana zdziera szorstka skóra kanapy. Siedzê na nim, on siedzi we mnie. Pulsuje. Wci¹¿ wylewa siê do œrodka ostatnimi spazmami, a potem wycieka razem z tym, co ze mnie ucieka od rozkoszy i tego krzyku. Samochód stoi w lesie, w g³uszy. Mogê krzyczeæ do woli. Nikt nie ma prawa ¿¹daæ od ciebie milczenia, Anno. Nikt.
11
Rozdzia³ 2
Zdrada liczona podwójnie
4. Kinga i Karol to moje kwiatuszki. Tak w³aœnie o nich myœlê. Oboje ju¿ rozkwitli. Podlewani, pieczo³owicie wystawiani na s³oñce, wci¹¿ w kloszach, ale zaraz ktoœ ich wytnie, wystawi z wazonu, porwie w œwiat. I tyle ich widziano. Karol ma dwanaœcie lat. Wci¹¿ nic nie wie o œwiecie. Jest harcerzem i pi³karzem. Chodzi na treningi, by dostaæ siê do Barcelony. Ma w³osy przystrzy¿one jak Lionel Messi, choæ on sam bardziej przypomina Fernanda Torresa. Ale Torres gra dla Arsenalu i przechodzi do Chelsea. W ogóle coraz czêœciej grzeje ³awê. Nie jest ju¿ gwiazd¹, za to Karol jest. Strzela œrednio trzy bramki na mecz, a pewnej niedzieli trener przyszed³ zapytaæ, czy mo¿na go kupiæ. – Jak to kupiæ? Prawo do gry, ¿eby móg³ graæ w trzeciej lidze. Potem sprzeda siê do drugiej, w koñcu trafi do pierwszej. Zarobi pierwsze pieni¹dze. Bardzo du¿o pieniêdzy. Pogoniliœmy go. Za to Kinga ma ju¿ swoje tajemnice. Jest kobiet¹. Czternastoletni¹ kobiet¹ i patrzy na mnie jak na kobietê. I to ona pierwsza dostrzega zmianê. Chce porozmawiaæ, a kiedy uciekam, zaczyna byæ bardziej wœcibska. Docieka, myœli, rozwa¿a. Czuje zmiany i boi siê ich znaczenia. Nie wie jeszcze, co one
12
mog¹ oznaczaæ dla niej. Nikt tego nie wie. Nawet ja. Myœlê o tym, ona te¿ myœli. Co jej siê bêdzie bardziej op³acaæ? Udawaæ, ¿e nic siê nie sta³o? ¯e niczego nie zauwa¿y³a? Czy jakimœ tajemnym sposobem wytoczyæ temat? Wejœæ w spó³kê z diab³em. Staæ siê czêœci¹ zbrodni. Czêœci¹ mojej zdrady. A Pawe³? Nawet nie zauwa¿y³, ¿e zaczê³am braæ pigu³ki. Dopiero gdy mu powiedzia³am, zrobi³ jak¹œ dziwn¹ minê i szepn¹³: – Aha. – Muszê braæ, ¿eby mi siê okres ustabilizowa³. – Aha. – Zalecenie lekarza. – Tak. – Przerzuci³ stronê w ksi¹¿ce. – Pomagaj¹ na bóle g³owy. Na chwilê odrywa wzrok od ksi¹¿ki. A tak, bóle g³owy. Jakie, do cholery, bóle g³owy. Zreszt¹, co za ró¿nica. – Teraz nie musimy ju¿ uwa¿aæ – koñczê. Tak, tak. Czyta dalej. To jakaœ powieœæ z kluczem. Jeœli trafi na jak¹œ stronê z seksem, to mo¿e siê mn¹ zainteresuje. A jeœli nie trafi, to tylko wy³¹czy œwiat³o. W ksi¹¿kach z kluczem nie ma seksu. A jednak, gdy wy³¹cza œwiat³o, przytula siê do mnie. D³ugo mnie ca³uje. W szyjê i w piersi, dopiero potem wchodzi. Robi to szybko, ale po d³ugiej grze wstêpnej, wystarczy. Jest mi dobrze. Choæ nie krzyczê. Nigdy nie krzyczê. W domu nauczy³am siê milczeæ. Nie tak jak kiedyœ, w akademiku czy w górach, gdzie by³y nasze pierwsze razy. Tam te¿ mia³am gdzieœ, czy ktoœ s³yszy. Ile to ju¿ lat? Karol œpi, Kinga chyba jeszcze nie. Mam dziwny mêtlik w g³owie. Wzajemnie wykluczaj¹ce siê hipotezy i bzdurne myœli. Jak ta, ¿e robi¹c to z Paw³em, zdradzam Oskara. Jestem przecie¿ kobiet¹, która kocha tylko jednego mê¿czyznê. Dla nikogo wiêcej nie ma miejsca w jej ma³ym serduszku. Jeœli go zdradza, to tylko przypadkiem. Albo
13
ze z³oœci. Mo¿e z zemsty. I po alkoholu. Trochê te¿ z samotnoœci. No i instynkt. On te¿ nie jest bez znaczenia. A jak ju¿ zdradza dwa razy, to z powodu zwi¹zku kilku tych przyczyn, a mo¿e i wszystkich naraz. Gdy zaœ dzieje siê to regularnie, gdy przekracza wszystkie granice, to ju¿ nie jest zdrada. To ju¿ nie tylko seks. Pawe³ ciê¿ko dyszy. – Ojej, ale¿ to by³o. No, pewnie. Ale¿ to by³o. Odwraca siê na drugi bok. – Musimy to czêœciej robiæ. Pewnie, myœlê. – Nie idziesz siê umyæ? – pytam zdziwiona. Zawsze siê my³. Nie znosi³ siê kleiæ. Krêci g³ow¹, a ja myœlê, ¿e mo¿e Oskar i jego zmienia. Zmienia nas oboje.
5. – Mam nowego klienta – mówi Pawe³. Le¿ymy w ³ó¿ku. Ja czytam plociucha, Pawe³ przegl¹da grube tomiszcze Fowlesa, którego skoñczy³am przed tygodniem. Powinno byæ odwrotnie. Dot¹d to ja by³am zwykle w ³ó¿ku od ksi¹¿ek, a on od politycznych plociuchów. Coœ siê zmienia. Od kilku dni, tygodni. A mo¿e dziêki Oskarowi zaczynam dostrzegaæ zmiany, których nie widzia³am wczeœniej? Mo¿e to coœ znaczy? – Uhm? – Firma farmaceutyczna. – No i? – Oskar¿yli ich o wprowadzenie na rynek preparatu o szkodliwym dzia³aniu. W plociuchach nie pisz¹ o firmach farmaceutycznych. Co najwy¿ej o ich produktach, jeœli dzia³aj¹ na potencjê, ci¹¿ê
14
albo g³owê. Pisz¹ za to o znanych biznesmenach kochaj¹cych siê w piosenkarkach i aktorach filmów akcji zdradzanych przez kochanki modelki. No i o przystojnym adwokacie, który podobno sypia z gwiazd¹ pop. Spogl¹dam na Paw³a. Czy by³by zdolny zdradziæ mnie z gwiazd¹ pop? – Przecie¿ ka¿dy preparat szkodzi – mówiê. – Tak, ale ten zaszkodzi³ powa¿nie. Zmar³o trzydzieœci osób. – Trzydzieœci? – Uhm. – To du¿o. – Du¿o. Cisza czasem jest ciê¿sza ni¿ cokolwiek. Zawisa gdzieœ w przestrzeni i przyci¹ga do siebie jak jakaœ nowa masa grawitacyjna, przeklêty magnes. Pawe³ d³u¿ej zbiera siê do wy³uszczenia sedna sprawy. – Wyj¹tkowy pech – mówi. – Potworna tragedia. Ale na razie wszystko toczy siê po cichu. Jest skutecznie wyciszane. Koncern wykupi³ w gazetach mnóstwo reklam. Robi specjaln¹ kampaniê, tak¿e wœród lekarzy. Rz¹dowi obiecuje wybudowanie fabryki w specjalnej strefie ekonomicznej i miliardowe inwestycje. Zatrudni¹ piêæ tysiêcy osób. Albo dziesiêæ tysiêcy. Rodzinom ofiar chc¹ zabuliæ wysokie odszkodowania. Oczywiœcie preparat zosta³ ju¿ wycofany z rynku. – Hm… To chyba dobrze? – Dobrze. Jaka korzyœæ by³aby z afery? Procesy, d³ugoletnie, niepewne. Komu by to pomog³o? – No w³aœnie. Nie myœlê o tym. Jakoœ nie chcê myœleæ o tych biedakach, którym siê nie uda³o, dla których prawda by³aby chyba wa¿niejsza i bardziej sprawiedliwa ni¿ fabryka za miliard, piêæ tysiêcy miejsc pracy. Albo dziesiêæ. Przy Pawle nauczy³am siê o tym nie myœleæ.
15
– Ale jeden goœæ siê nie zgodzi³ – koñczy Pawe³. – Robotnik. Wytoczy³ proces. Chce ujawnienia wszystkich informacji, rz¹dowej reakcji i ró¿nych dziwnych programów uœwiadamiaj¹cych, finansowanych przez koncern. Wysy³a listy do gazet, premiera i wszystkich œwiêtych. Dzwoni do telewizji. Na razie nic mu siê nie udaje, ale kto wie. Odk³adam gazetê na szafkê. To mog³oby brzmieæ jak pocz¹tek ekranizacji Grishama. M³ody prawnik reprezentuj¹cy skazanego na pora¿kê robotnika. Problem w tym, ¿e Pawe³ reprezentuje du¿¹ korporacjê prawnicz¹. A korporacja gra z korporacj¹, a nie z maluczkimi. Duzi lubi¹ du¿ych. Mogê wiêc spodziewaæ siê puenty. – I ty przeciwko temu robotnikowi? Pawe³ wyczuwa w moim g³osie krytykê i obrusza siê. – Ten robol to s³up – twierdzi. – Ktoœ za nim stoi. Manipuluje. Dlatego dali to mnie. – Mo¿e konkurencja? – Pewnie tak, choæ oni zwykle tak nie dzia³aj¹. Nie napuszczaj¹ mediów na konkurencjê, bo za rok to oni mog¹ mieæ problem. Taka zmowa milczenia, do pewnej granicy. W zasadzie ma racjê. Ja te¿ nie wierzê w filmowe scenariusze w prawdziwym ¿yciu. To jego robota i musi j¹ przecie¿ dobrze wykonywaæ. Nie ogl¹daj¹c siê na sumienie. Prawnicy nie maj¹ sumienia. Nie wolno im go mieæ. – Wygrasz? – Jak zawsze. Œmieje siê. Jak zawsze. Potem mówi, ¿e bêdzie musia³ mo¿e d³u¿ej popracowaæ, mo¿e i w weekendy. My z dzieciakami mo¿emy sobie jechaæ gdzieœ nad morze albo na jeziora. Albo do Santa Monica. Mo¿e nawet do jakiegoœ drogiego hotelu. Staæ nas na to. Na k³amstwie zarabia siê bardzo dobrze. Myœlê o Oskarze, czy te¿ mo¿e mieæ wolne.
16
Rozdzia³ 3
Kuszenie
6. Telefon oznacza rumieñce. Rumieniê siê, myœl¹c o jego g³osie. O tym, ¿e przez chwilê bêdzie milcza³, potem potrze kciukiem o mikrofon s³uchawki, jakby pociera³ mój sutek, i szepnie: – Mam na ciebie ochotê. G³upio to brzmi, jak sama to sobie mówiê. Nawet tylko w myœlach. Mam na ciebie ochotê. Ale w jego g³osie wcale nie brzmi g³upio. W jego g³osie jest zaklêty jakiœ czar. Dzia³a na mnie. Pewnie nie tylko na mnie, ale co mi tam. Prze³yka œlinê i ja te¿ prze³ykam. Strasznie g³oœno. Wydaje mi siê, ¿e Daniel, który siedzi przy oknie, te¿ s³yszy to prze³kniêcie i patrzy przenikliwie w moj¹ twarz. Czy to mo¿liwe, ¿e gruba warstwa makija¿u nie ukryje rumieñców? Powinnam stosowaæ jeszcze wiêcej ró¿u? Dawno tak siê nie tapetowa³am. Rano muszê godzinê spêdzaæ przy lustrze. I po co to wszystko? Tylko po to, ¿eby ukryæ rumieñce? – Kto dzwoni³? – pyta Daniel. Jest szefem sprzeda¿y. Rok temu zostawi³a go ¿ona. W redakcji drwiono z niego, kiedy ¿ona albo jej kochaœ za³o¿yli sobie fa³szywe konto na serwisie spo³ecznoœciowym i wypisywali o nim ró¿ne bzdury. Biedak, ¿e te¿ trafi³o mu siê takie idiotyczne imiê. Daniel Jeleñ. Tak w³aœnie nazwa³a sobie to
17
konto jego ¿ona lub jej kochaœ. Pisali, ¿e mu ju¿ nie staje. Och, jaka szkoda. – Ktoœ – mruknê³am. – Chcia³ siê dowiedzieæ, czy wydajemy literaturê erotyczn¹. – Co odpowiedzia³aœ? Przecie¿ s³yszy. Nie. Krótkie zaprzeczenie. Nie mogê teraz wyjœæ, choæ bardzo chcê. Wygl¹dam przez okno, staraj¹c siê zajrzeæ przez szybê kawiarni Kolia, ale œwiat³o jak zwykle odbija siê tak, ¿e nic nie mo¿na zobaczyæ. Oskar siedzi w Kolii i czeka na mnie, a ja mówiê, ¿e nie. Nie mogê wyjœæ. – ¯e nie wydajemy. – Kto chcia³by czytaæ teraz erotyki? Czy¿by? Czy¿by nie chcia³? – Teraz erotyka operuje obrazem – koñczy Daniel. – Obraz wypiera dŸwiêk i s³owo. Obraz? Przymykam oczy i widzê obraz. Czytam Apollinaire’a i te¿ widzê obraz. Czytam Millera, Bukowskiego, Lawrence’a, Brontë. Widzê obrazy. Moja wyobraŸnia jest projektorem. Wystarczy. Zatem, drogi Danielu Jeleniu, gówno prawda. S³owo i dŸwiêk s¹ jeszcze bardziej sugestywne ni¿ pieprzenie siê na ekranie. S³owo i dŸwiêk. Zastêpuj¹ obraz. W zupe³noœci. Doskonale. Znów prze³ykam œlinê. – Wszystko w porz¹dku? – pyta Daniel. O tak, dlaczego mia³oby byæ nie w porz¹dku? Rumieniec? Trochê boli mnie g³owa. Potrzebujê wody. Du¿o wody. Przy automacie z kaw¹ nikogo nie ma. Mo¿e wiêc powinnam napiæ siê kawy. Która to ju¿ by by³a? Trzecia. Kolia. Oskar siedzi tam i czeka na mnie, a ja mówiê „nie”. „Poczekam. Na górze, tam gdzie… sama wiesz”. Nie, to staje siê zbyt niebezpieczne. Nie mogê mu na to pozwalaæ. Wchodzê do naczelnej. Dobrze, ¿e to kobieta. Rozumie kobiety. I Ÿle, ¿e kobieta. Dobrze wie, kiedy oszukujê.
18