Zniknięcie słonia Haruki Murakami

Page 1


2


Haruki Murakami Znikniêcie s³onia

=QLNQLÚFLH VïRQLD SU]HïRĝ\ïD ] MDSRñVNLHJR $QQD =LHOLñVND (OOLRWW

:DUV]DZVNLH :\GDZQLFWZR /LWHUDFNLH 3 MUZA SA


Tytu³ orygina³u japoñskiego: (Zo– no sho– metsu) Tytu³ zbioru wydanego w jêzyku angielskim: The Elephant Vanishes Projekt serii: Agnieszka Spyrka Projekt ok³adki: Anna Pol Redaktor prowadz¹cy: Ma³gorzata Burakiewicz Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Irma Iwaszko  1993 by Haruki Murakami Polskie t³umaczenia opowiadañ z tego zbioru zosta³y oparte na wersjach, które ukaza³y siê w „Dzie³ach zebranych Harukiego Murakamiego 1979–1989” (I) (Murakami Haruki zensakuhin 1979–1989, Kodansha 1993) oraz „Dzie³ach zebranych Harukiego Murakamiego 1990–2000” (II) (Murakami Haruki zensakuhin 1990–2000, Kodansha 2004) Oryginalne tytu³y opowiadañ: – Nejimakidori to kayobi no onnatachi (I, t. 8) – Pan’ya saishugeki (I, t. 8) – – Kangaru tsushin (I, t. 3) – Shigatsu no hareta asa ni 100 pasento no onna no ko ni deau koto ni tsuite (I, t. 5) Nemuri (I, t. 8) – – – Roma teikoku no hokai, 1881 nen no indian hoki, – – – – – Hittora no Porando shinnyu, soshite kyofu sekai (I, t. 8) – – Redahozen (I, t. 5) Naya o yaku (I, t. 3) Midori no kemono (II, t. 3) – Famirı afea (I, t. 8) Mado (I, t. 5) – TV pıpuru (II, t. 1) – – – Chugokuyuki suroboto (I, t. 3) Odoru kobito (I, t. 3); Gogo no saigo no shibafu (I, t. 3) Chinmoku (I, t. 5) – – Zo no shometsu (I, t. 8)

 for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2012, 2013  for the Polish translation by Anna Zieliñska-Elliott

ISBN 978-83-7758-505-4 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2013

4


Ptak nakrêcacz i wtorkowe kobiety * *

Kiedy ta kobieta zadzwoni³a, akurat sta³em w kuchni, pilnuj¹c makaronu. Ju¿ prawie dochodzi³, a ja pogwizdywa³em uwerturê do Sroki z³odziejki Rossiniego, wtóruj¹c stacji radiowej FM. By³a to idealna muzyka do dogotowywania makaronu. Us³ysza³em telefon. Najpierw pomyœla³em, ¿e go zignorujê i bêdê dalej gotowa³. Makaron dochodzi³, a Claudio Abbado w³aœnie w tej chwili doprowadza³ Londyñsk¹ Orkiestrê Symfoniczn¹ do muzycznej doskona³oœci. W koñcu jednak zmniejszy³em p³omieñ i z pa³eczkami w prawej d³oni poszed³em do pokoju, ¿eby podnieœæ s³uchawkê. Postanowi³em odebraæ, bo pomyœla³em, ¿e mo¿e dzwoni przyjaciel w sprawie nowej pracy. – Proszê o dziesiêæ minut – oznajmi³ bez ¿adnego wstêpu kobiecy g³os. – S³ucham? – zapyta³em zdziwiony. – Co pani powiedzia³a? – Powiedzia³am, ¿e proszê pana o dziesiêæ minut – powtórzy³a. Zupe³nie nie zna³em tego g³osu. Mam doskona³¹ pamiêæ do g³osów, wiêc na pewno siê nie myli³em. Nale¿a³ do nieznanej mi kobiety. Niski, miêkki i ma³o charakterystyczny. – Przepraszam, ale pod jaki numer pani dzwoni? – zapyta³em uprzejmie. – To nie ma znaczenia. Potrzebne mi tylko dziesiêæ minut. Myœlê, ¿e to wystarczy, ¿ebyœmy siê dobrze zrozumieli – wyrzuci³a kobieta jednym tchem. *

Opowiadanie to sta³o siê punktem wyjœcia do napisanej w osiem lat póŸniej Kroniki ptaka nakrêcacza, st¹d podobieñstwa.

5


– ¯ebyœmy siê zrozumieli? – Tak. Zrozumieli, co czujemy – odrzek³a zwiêŸle. Odchyli³em siê i zajrza³em do kuchni przez otwarte drzwi. Nad garnkiem z makaronem unosi³a siê przyjemna bia³a para, a Abbado dalej dyrygowa³ Srok¹ z³odziejk¹. – Przepraszam pani¹, ale teraz gotujê makaron. Ju¿ dochodzi, wiêc jeœli bêdê z pani¹ dziesiêæ minut rozmawia³, na pewno siê zmarnuje. Roz³¹czmy siê, dobrze? – Makaron? – zapyta³a zrezygnowana. – Przecie¿ jest pó³ do jedenastej. Dlaczego gotuje pan makaron o pó³ do jedenastej rano? Nie uwa¿a pan, ¿e to dziwne? – Mo¿e dziwne, a mo¿e i nie, co to pani¹ obchodzi? – powiedzia³em. – W³aœciwie nie jad³em œniadania, wiêc ju¿ zg³odnia³em. Sam go sobie gotujê i sam bêdê jad³. Mogê chyba jeœæ, co chcê i kiedy chcê? – Tak, tak, mniejsza o to. No to na razie siê wy³¹czam – odrzek³a kobieta g³osem tak pozbawionym wyrazu, ¿e sprawia³ wra¿enie nasi¹kniêtego olejem. Mia³a przedziwny g³os. Jego ton ca³kowicie siê zmienia³ pod wp³ywem ka¿dego wahania nastroju, zupe³nie jakby jakimœ przyciskiem zmienia³a czêstotliwoœæ. – Zadzwoniê póŸniej. – Chwileczkê – powiedzia³em poœpiesznie. – Jeœli próbuje pani mi coœ sprzedaæ, nic z tego nie bêdzie, choæby nie wiem ile razy pani dzwoni³a. Jestem teraz bezrobotny i nie staæ mnie na ¿adne zakupy. – Wiem o tym, niech siê pan nie martwi. – Wie pani? Co pani wie? – ¯e jest pan bezrobotny. Wiem o tym. Wiêc niech pan lepiej szybko dogotuje swój drogocenny makaron. – A pani w³aœciwie… – zacz¹³em, ale kobieta siê roz³¹czy³a. Zupe³nie nagle i bez uprzedzenia. Sta³em tak, patrz¹c na s³uchawkê pe³en uczuæ, którym nie mog³em daæ upustu. Wkrótce jednak przypomnia³em sobie o makaronie i poszed³em do kuchni. Wy³¹czy³em gaz, odcedzi³em makaron i potem pola³em go na talerzu sosem pomidorowym podgrzanym wczeœniej w rondelku. Z powodu tego g³upiego telefonu makaron nie by³ ju¿ al dente, ale da³o siê go jeszcze uratowaæ, a poza tym

6


by³em zbyt g³odny, ¿eby siê czepiaæ takich szczegó³ów jak twardoœæ makaronu. S³uchaj¹c muzyki z radia, powoli do ostatniej nitki spo¿y³em tych 250 gramów makaronu. Umy³em talerz oraz garnek, w tym czasie ugotowa³em wodê i zaparzy³em herbatê z torebki. Pij¹c, zastanawia³em siê nad rozmow¹ z nieznan¹ kobiet¹. ¯ebyœmy siê zrozumieli? Po co w ogóle do mnie zadzwoni³a? Kim ona jest? Wszystko kry³o siê w mroku tajemnicy. Nie wiedzia³em, dlaczego jakaœ kobieta mia³aby do mnie dzwoniæ, nie podaj¹c nazwiska, i nie mia³em pojêcia, co chcia³a mi powiedzieæ. Tak czy inaczej, myœla³em, nie mam ochoty razem z obc¹ kobiet¹ próbowaæ zrozumieæ, co nawzajem czujemy. To mi siê na nic nie zda. W tej chwili najbardziej potrzebna mi jest nowa praca. I stworzenie dla siebie jakiegoœ nowego trybu ¿ycia. Usiad³em znów na kanapie w salonie i próbowa³em zabraæ siê do czytania po¿yczonej z biblioteki powieœci Lena Deightona, lecz spogl¹da³em co pewien czas na telefon. Mêczy³a mnie myœl o tym, o co mog³o jej chodziæ, gdy mówi³a o „zrozumieniu siê nawzajem w dziesiêæ minut”. W³aœciwie j a k m o ¿ n a s i ê z r o z u m i e æ w dziesiêæ minut? Na samym pocz¹tku wyraŸnie powiedzia³a, ¿e chodzi o dziesiêæ minut, i wydawa³a siê dosyæ pewna tego czasowego ograniczenia, które sama sobie wyznaczy³a. Byæ mo¿e dziewiêæ minut to za ma³o, a jedenaœcie okaza³oby siê za wiele. Tak samo jak w przypadku gotowania makaronu al dente… Gdy tak sobie w roztargnieniu rozmyœla³em, przesta³em rozumieæ, o co chodzi w powieœci, wiêc zrobi³em krótk¹ gimnastykê i postanowi³em zabraæ siê do prasowania koszul. Od dawna, kiedy mam w g³owie zamêt, prasujê koszule. Proces prasowania dzielê na dwanaœcie etapów. Zaczynam od prawej strony ko³nierzyka (1), a koñczê na mankiecie lewego rêkawa (12). Nigdy nie zmieniam kolejnoœci. Prasujê po kolei, odliczaj¹c etapy jeden po drugim. Jeœli tak tego nie robiê, nic z prasowania nie wychodzi.

7


Uprasowa³em trzy koszule, ciesz¹c siê dŸwiêkiem pary wypuszczanej przez ¿elazko i charakterystycznym zapachem prasowanej bawe³ny, upewni³em siê, ¿e na koszulach nie ma zmarszczek, i powiesi³em je na wieszaku. Wy³¹czy³em ¿elazko, schowa³em je razem z desk¹ do szafy i wtedy uœwiadomi³em sobie, ¿e nieco rozjaœni³o mi siê w g³owie. Mia³em ochotê napiæ siê wody i ruszy³em w stronê kuchni, gdy telefon znów zadzwoni³. O rany, pomyœla³em. Zawaha³em siê, czy iœæ dalej do kuchni, czy wróciæ do salonu, ale w koñcu postanowi³em odebraæ. Jeœli to znów ona, powiem, ¿e w³aœnie prasujê, i siê roz³¹czê. Okaza³o siê, ¿e dzwoni ¿ona. Zegar na telewizorze wskazywa³ pó³ do dwunastej. – Jak siê masz? – zapyta³a. – Dobrze – odpowiedzia³em z ulg¹. – Co robisz? – Prasowa³em. – Coœ siê sta³o? – W jej g³osie by³ leciutki ton napiêcia. Dobrze wie, ¿e kiedy jestem sko³owany, prasujê. – Nie, po prostu prasowa³em. Nic szczególnego siê nie sta³o. – Usiad³em na krzeœle i prze³o¿y³em s³uchawkê z lewej rêki do prawej. – A dlaczego dzwonisz? – Chodzi o pracê. Byæ mo¿e bêdê mia³a dla ciebie niewielk¹ pracê. – Uhm? – Umiesz pisaæ wiersze? – Wiersze? – powtórzy³em zdziwiony. Wiersze? Co znowu za „wiersze”? – Znajoma redakcja wydaje miêdzy innymi magazyn literacki dla dziewcz¹t i szukaj¹ kogoœ, kto móg³by wybieraæ spoœród nades³anych przez czytelniczki wierszy te nadaj¹ce siê do druku i redagowaæ je. Chc¹ te¿ co miesi¹c wiersz na pierwsz¹ stronê. Jak na tak¹ lekk¹ pracê nieŸle p³ac¹. Oczywiœcie to tylko praca na zlecenie, ale je¿eli byliby zadowoleni, byæ mo¿e daliby ci te¿ jakieœ prace edytorskie i… – Lekka praca? – powiedzia³em. – Poczekaj chwileczkê. Ja szukam pracy zwi¹zanej z prawem. Sk¹d ci siê nagle wziê³o redagowanie wierszy?

8


– Przecie¿ mówi³eœ, ¿e coœ pisa³eœ w liceum. – W gazetce. W gazetce szkolnej. Która klasa wygra³a turniej pi³ki no¿nej albo ¿e nauczyciel fizyki przewróci³ siê na schodach i wyl¹dowa³ w szpitalu. Tylko takie g³upawe artykuliki. Nie wiersze. Nie umiem pisaæ wierszy. – Ale to maj¹ byæ wiersze dla licealistek. Nie musz¹ byæ wspania³e. Nie mówiê, ¿e masz pisaæ poezjê jak Allen Ginsberg. Wystarczy, ¿e coœ tam byle jak napiszesz. – Wcale nie umiem pisaæ wierszy ani byle jakich, ani ¿adnych innych – uci¹³em. Sk¹d niby mia³bym umieæ. – No tak – powiedzia³a z ¿alem moja ¿ona. – Ale nie zapowiada siê, ¿ebyœ znalaz³ pracê zwi¹zan¹ z prawem, co? – Rozmawia³em z wieloma osobami. W tym tygodniu ktoœ powinien siê ze mn¹ skontaktowaæ, a jeœli nic z tego nie wyjdzie, wtedy dopiero siê zastanowiê. – Tak? No dobrze, niech ci bêdzie. A w³aœnie, co dziœ jest? – Wtorek – powiedzia³em, zastanowiwszy siê przez chwilê. – To czy móg³byœ iœæ do banku i zap³aciæ za gaz i telefon? – Zaraz idê kupiæ coœ na kolacjê, wiêc po drodze wst¹piê do banku. – A co bêdzie na kolacjê? – Hm, nie wiem. Jeszcze siê nie zdecydowa³em. Pójdê po zakupy i pomyœlê. – S³uchaj – powiedzia³a ¿ona, zmieniaj¹c ton – pomyœla³am sobie, ¿e nie musisz chyba specjalnie szukaæ pracy. – Dlaczego? – zapyta³em zdziwiony po raz kolejny. Zdawa³o siê, ¿e wszystkie kobiety na œwiecie postanowi³y mnie dziœ przez telefon zadziwiæ. – Dlaczego nie muszê szukaæ pracy? Za trzy miesi¹ce koñczy mi siê zasi³ek dla bezrobotnych. Nie mogê przecie¿ nic nie robiæ. – Ale ja wiêcej teraz zarabiam, ta dodatkowa praca te¿ dobrze idzie, mamy oszczêdnoœci, je¿eli nie bêdziemy rozrzutni, na ¿ycie nam wystarczy. – I ja zajmowa³bym siê domem? – Nie chcia³byœ?

9


– Nie wiem – odpar³em szczerze. Nie wiedzia³em. – Zastanowiê siê. – Zastanów siê – powiedzia³a ¿ona. – A kot nie wróci³? – Kot? – powtórzy³em i zda³em sobie sprawê, ¿e od rana ani razu nie pomyœla³em o kocie. – Nie, jeszcze nie wróci³. – Móg³byœ poszukaæ w s¹siedztwie? Nie ma go ju¿ od czterech dni. Mrukn¹³em coœ w odpowiedzi i prze³o¿y³em s³uchawkê do lewej rêki. – Myœlê, ¿e pewnie jest w ogrodzie tego pustego domu na koñcu uliczki. W tym ogrodzie z kamienn¹ rzeŸb¹ ptaka. Kilka razy go tam przedtem widzia³am. Wiesz gdzie? – Nie wiem. A kiedy ty sama chodzi³aœ t¹ uliczk¹? Do tej pory nigdy o tym nie… – S³uchaj, przepraszam, ale muszê siê roz³¹czyæ. Muszê wracaæ do pracy. Proszê, poszukaj kota. – Roz³¹czy³a siê. Popatrzy³em przez chwilê na s³uchawkê, a potem j¹ od³o¿y³em. Zaskoczy³o mnie, ¿e ¿ona w ogóle wie o „uliczce”. Aby siê tam dostaæ, trzeba przeleŸæ nad ogrodzeniem z betonowych p³yt stanowi¹cym œcianê naszego ogrodu, a nie ma tam przecie¿ nic wartego takiego wysi³ku. Poszed³em do kuchni, napi³em siê wody, w³¹czy³em stacjê FM i obci¹³em paznokcie. Nadawali akurat w ca³oœci nowy album Roberta Planta. Po dwóch utworach rozbola³y mnie uszy, wiêc wy³¹czy³em radio. Potem wyszed³em na werandê i zajrza³em do kociej miski. Kupka suszonych sardynek, któr¹ tam wczoraj wieczorem w³o¿y³em, le¿a³a nieruszona. Wiêc kot jednak nie wróci³. Sta³em na werandzie i patrzy³em na nasz ogródek oœwietlony ciep³ymi promieniami wczesnego lata. Patrzy³em, choæ nie by³ to ogród, którego widok wype³nia³ serce radoœci¹. S³oñce dochodzi³o tu jedynie przez krótki czas, wiêc ziemia zawsze by³a czarna i wilgotna, w rogu ros³y tylko dwa czy trzy nêdzne krzaki hortensji, za którymi nie przepada³em. Z pobliskiego zagajnika dobiega³ g³os ptaka, monotonny i przenikliwy, jak zgrzyt œruby s³u¿¹cej do nakrêcania czegoœ. Nazywaliœmy go ptakiem nakrêcaczem. ¯ona tak go nazwa³a. Nie wiedzieli-

10


œmy, jak siê naprawdê nazywa. Nie wiedzieliœmy te¿, jak wygl¹da, choæ przylatywa³ co dzieñ do tego zagajnika i nakrêca³ sprê¿ynê naszego spokojnego œwiata. W³aœciwie dlaczego muszê szukaæ tego kota?, zastanawia³em siê, s³uchaj¹c ptaka nakrêcacza. A poza tym, co mia³bym zrobiæ, nawet gdybym go znalaz³? Mia³bym go przekonaæ, ¿eby wróci³ do domu? Prosiæ: „S³uchaj, wszyscy siê o ciebie martwi¹, wiêc mo¿e byœ wróci³?”. O rany, pomyœla³em. W rzeczy samej „O rany!”. Niech sobie kot idzie, gdzie chce, i ¿yje, jak chce. Co ja tu robiê, maj¹c ju¿ trzydzieœci lat? Piorê, obmyœlam menu na kolacjê i szukam kota. Kiedyœ, myœla³em, by³em n o r m a l n y m cz³owiekiem, pe³nym ambicji i nadziei. W liceum przeczyta³em biografiê Clarence’a Darrowa i zapragn¹³em zostaæ prawnikiem. Stopnie te¿ mia³em niez³e. W trzeciej klasie liceum zaj¹³em drugie miejsce w plebiscycie, kto zrobi najwiêksz¹ karierê. I dosta³em siê na wydzia³ prawa na stosunkowo dobrym uniwersytecie. Ale gdzieœ po drodze coœ siê zwichrowa³o. Siedz¹c przy kuchennym stole z brod¹ podpart¹ na d³oniach, zastanawia³em siê nad tym – nad tym kiedy i gdzie w³aœciwie zwichrowa³ siê kurs mojego ¿ycia. Nie wiedzia³em. Nic konkretnego nie przychodzi³o mi do g³owy. Nie zniechêci³em siê ruchami studenckimi, nie rozczarowa³em siê uczelni¹, nie ugania³em siê szczególnie za dziewczynami. ¯y³em zupe³nie zwyczajnie jako ja. Ale kiedy przyszed³ moment ukoñczenia studiów, pewnego dnia nagle zauwa¿y³em, ¿e nie jestem ju¿ tym samym cz³owiekiem co kiedyœ. Na pewno to odchylenie by³o na pocz¹tku maleñkie, niedostrzegalne go³ym okiem. Lecz wraz z up³ywem czasu powiêksza³o siê, a¿ wkrótce powiêkszy³o siê tak, ¿e nie widaæ ju¿ by³o tej postaci, któr¹ mia³em siê staæ. Gdyby porównaæ je do systemu planetarnego, pewnie powinienem byæ teraz gdzieœ miêdzy Saturnem a Uranem. Jeszcze trochê i dostrzegê Pluton. A potem… co by³o dalej? – zastanawia³em siê. W lutym odszed³em z kancelarii adwokackiej, w której od dawna pracowa³em. Nie by³o ku temu ¿adnej szczególnej przyczyny.

11


Nie mogê powiedzieæ, ¿e praca mi nie odpowiada³a, choæ rzeczywiœcie nie by³a pasjonuj¹ca. Pensjê mia³em niez³¹, a w biurze panowa³a przyjemna atmosfera. Moja praca sprowadza³a siê do roli wyspecjalizowanego ch³opca na posy³ki. Jak na mnie spisywa³em siê ca³kiem nieŸle. Mo¿e sam nie powinienem tak o sobie mówiæ, ale jestem bardzo efektywny w wykonywaniu konkretnych zadañ. Szybko pojmujê, o co chodzi, jestem energiczny, nie narzekam i trzeŸwo myœlê. Dlatego kiedy powiedzia³em, ¿e chcê zrezygnowaæ z pracy, starszy partner – to znaczy ojciec, gdy¿ firma sk³ada³a siê z dwóch prawników: ojca i syna – zaproponowa³ mi nawet podwy¿kê. W koñcu jednak i tak odszed³em. Sam nie bardzo wiedzia³em dlaczego. Nie mia³em ¿adnych konkretnych nadziei ani perspektyw na przysz³oœæ. Nie poci¹ga³a mnie te¿ myœl o ponownym zamkniêciu siê w domu i uczeniu siê do egzaminu prawniczego, a przede wszystkim nie mia³em ju¿ ochoty byæ adwokatem. Kiedy raz przy kolacji nagle rzuci³em: „Zastanawiam siê nad odejœciem z pracy”, ¿ona powiedzia³a tylko „uhm”. Nie wiedzia³em, co to „uhm” mia³o znaczyæ, ale przez d³u¿sz¹ chwilê siê nie odzywa³a. Ja tak¿e siedzia³em w milczeniu, a wtedy ¿ona stwierdzi³a: „Jeœli chcesz odejœæ, to chyba lepiej odejœæ. To przecie¿ twoje ¿ycie, mo¿esz robiæ, co chcesz”. Nie powiedzia³a nic wiêcej, skupi³a siê na wyjmowaniu pa³eczkami oœci z ryby i uk³adaniu ich na brzegu talerza. ¯ona pracowa³a w biurze szko³y projektowania i zarabia³a nie najgorzej. Do tego zaprzyjaŸnieni redaktorzy podrzucali jej niewielkie zlecenia na prace ilustratorskie. Dochody z tego te¿ by³y nie do pogardzenia. Ja po odejœciu z pracy mia³bym przez pewien czas prawo do pobierania zasi³ku dla bezrobotnych, a poza tym móg³bym zajmowaæ siê domem i zosta³oby nam jeszcze na dodatkowe wydatki, jak jedzenie w restauracjach czy oddawanie rzeczy do pralni, wiêc nasz poziom ¿ycia prawie by siê nie zmieni³ w porównaniu z tym, kiedy pracowa³em i dostawa³em pensjê. Dlatego zrezygnowa³em z pracy.

12


O pó³ do pierwszej jak zawsze poszed³em po zakupy z du¿¹ p³ócienn¹ torb¹ na ramieniu. Najpierw wst¹pi³em do banku i zap³aci³em za gaz oraz telefon, w supermarkecie zrobi³em zakupy na kolacjê, zjad³em w McDonaldzie cheeseburgera i wypi³em kawê. Telefon zadzwoni³, gdy po powrocie z zakupów wk³ada³em jedzenie do lodówki. Wydawa³o mi siê, ¿e w dzwonku brzmi straszna irytacja. Po³o¿y³em na stole do po³owy odpakowane z plastiku tofu, wszed³em do pokoju i podnios³em s³uchawkê. – Ju¿ pan skoñczy³ z makaronem? – zapyta³a tamta kobieta. – Skoñczy³em – odpar³em. – Ale teraz muszê iœæ szukaæ kota. – Szukanie kota mo¿e chyba poczekaæ dziesiêæ minut? – No tak. Jeœli to tylko dziesiêæ minut. Co ja robiê, pomyœla³em. Dlaczego mam rozmawiaæ przez dziesiêæ minut z kobiet¹, o której nic nie wiem. – A wiêc siê zrozumiemy? – zapyta³a cicho. Czu³em, ¿e po drugiej stronie s³uchawki powoli poprawia siê na krzeœle i zak³ada nogê na nogê, choæ nie mia³em pojêcia, jak wygl¹da. – No nie wiem – odrzek³em. – Zdarza siê, ¿e ludzie nie mog¹ siê zrozumieæ, bêd¹c razem dziesiêæ lat. – Chce pan spróbowaæ? – zapyta³a. Zdj¹³em zegarek, nastawi³em stoper i w³¹czy³em. Cyfry zmienia³y siê, a¿ ukaza³o siê 10. Tak minê³o dziesiêæ sekund. – Dlaczego ja? – zapyta³em. – Dlaczego dzwonisz akurat do mnie, nie do kogoœ innego? – Mam powody – odpowiedzia³a, starannie i powoli wypowiadaj¹c s³owa, jakby dok³adnie prze¿uwa³a jedzenie. – Ja ciê znam. – Od kiedy? Sk¹d? – zapyta³em. – Od kiedyœ, sk¹dœ – odpar³a. – Ale to nie ma znaczenia. Wa¿ne jest t e r a z , prawda? Gdybym zaczê³a teraz ci to wszystko opowiadaæ, zabrak³oby nam czasu. – DowiedŸ tego jakoœ. DowiedŸ, ¿e mnie znasz. – Na przyk³ad jak? – Ile mam lat? – Trzydzieœci – odpowiedzia³a natychmiast. – Trzydzieœci lat i dwa miesi¹ce. Czy to wystarczy?

13


Milcza³em. Chyba naprawdê mnie zna, ale jej g³os z nikim mi siê nie kojarzy³, choæ próbowa³em go sobie przypomnieæ. Nigdy nie zapomina³em ani mylnie nie rozpoznawa³em g³osów. Nawet jeœli zapominam czyj¹œ twarz albo nazwisko, g³os wyraŸnie pamiêtam. – To teraz mnie sobie wyobraŸ – powiedzia³a kobieta uwodzicielsko. – Na podstawie g³osu. Jaka jestem? Zdaje siê, ¿e jesteœ w tym dobry? – Sam nie wiem. – Spróbuj. Spojrza³em na zegar. Minê³a dopiero minuta i piêæ sekund. Westchn¹³em zrezygnowany. Zgodzi³em siê. Skoro siê zgodzi³em, muszê jakoœ dotrwaæ do koñca. Rzeczywiœcie, tak jak mówi³a, to by³ kiedyœ mój specjalny talent – skupianie siê na g³osie rozmówcy. – Dobiegasz trzydziestki, skoñczy³aœ studia, urodzona w Tokio, wychowa³aœ siê w rodzinie trochê powy¿ej klasy œredniej – powiedzia³em. – Zaskoczy³eœ mnie – rzuci³a i zaraz obok s³uchawki zapali³a zapalniczk¹ papierosa. Pstryknê³a jak zapalniczka Cartier. – Powiedz wiêcej. – Jesteœ doœæ ³adna. A przynajmniej sama tak uwa¿asz. Ale masz kompleksy. ¯e jesteœ za niska albo masz za ma³e piersi, coœ takiego. – Jesteœ bliski prawdy – powiedzia³a, chichocz¹c. – Jesteœ mê¿atk¹. Jednak niezbyt dobrze siê wam uk³ada. Macie problemy. Bo kobieta, która nie ma problemów, nie dzwoni³aby do mê¿czyzny, nie podaj¹c nawet nazwiska. Ale ja ciê nie znam. Nigdy z tob¹ nie rozmawia³em. Próbujê sobie wyobraziæ, ale twój obraz nie pojawia mi siê przed oczami. – Ciekawe, czy to prawda – powiedzia³a tak cicho, jakby wbija³a mi w g³owê miêkki klin. – Jesteœ a¿ tak pewny swoich umiejêtnoœci? Nie s¹dzisz, ¿e masz gdzieœ w pamiêci jakieœ nieodwracalne bia³e plamy? Nie s¹dzisz, ¿e w przeciwnym wypadku by³byœ teraz normalniejszym cz³owiekiem? Ktoœ z twoj¹ inteligencj¹ i zdolnoœciami…

14


– Przeceniasz mnie. Nie wiem, jak ty, ale ja nie jestem wcale taki wspania³y. Brakuje mi umiejêtnoœci doprowadzania rzeczy do koñca. Dlatego ci¹gle zbaczam z drogi. – Ale ja kiedyœ ciê kocha³am. To by³o dawno temu. – Czyli rozmawiamy o tym, co by³o dawno? Dwie minuty i piêædziesi¹t trzy sekundy. – Nie bardzo dawno. Nie rozmawiamy o historii. – Ale¿ rozmawiamy o historii. B i a ³ e p l a m y , pomyœla³em. Mo¿e rzeczywiœcie ma racjê. Mo¿e gdzieœ w g³owie, w ciele i w moim jestestwie jest utracony podziemny œwiat, i to on delikatnie wichruje mój sposób ¿ycia. Nie, nie d e l i k a t n i e . W z n a c z n y m s t o p n i u . W takim, ¿e nie da siê nad tym zapanowaæ. – Le¿ê teraz w ³ó¿ku – odezwa³a siê kobieta. – Wziê³am przed chwil¹ prysznic i nic na sobie nie mam. O, rany!, pomyœla³em. N i c n a s o b i e n i e m a . Zupe³nie jak p³atny seks przez telefon. – Czy mam w³o¿yæ bieliznê? A mo¿e lepiej poñczochy? Wola³byœ to? – Wszystko mi jedno. Nak³adaj sobie, co chcesz. Ale przepraszam ciê, mnie nie interesuj¹ tego typu rozmowy telefoniczne. – Wystarczy dziesiêæ minut. Tylko dziesiêæ minut. Przecie¿ poœwiêcenie mi dziesiêciu minut nie bêdzie dla ciebie niepowetowan¹ strat¹, prawda? O nic wiêcej nie proszê. Chyba mo¿esz po starej znajomoœci. W ka¿dym razie odpowiedz mi. Czy wolisz, ¿ebym by³a naga, czy powinnam coœ na siebie w³o¿yæ? Mam ró¿ne rzeczy. Pas do poñczoch albo… P a s d o p o ñ c z o c h ?, pomyœla³em. Chyba zwariujê. W dzisiejszych czasach pasy do poñczoch nosz¹ chyba tylko modelki magazynu „Penthouse”. – Mo¿esz zostaæ naga. Nie musisz nic wk³adaæ – powiedzia³em. Ju¿ cztery minuty. – W³osy ³onowe mam jeszcze mokre – powiedzia³a. – Niezbyt dok³adnie wytar³am rêcznikiem. Dlatego s¹ jeszcze mokre. Ciep³e i zupe³nie mokre. Bardzo miêkkie. Bardzo czarne i miêkkie. Pog³aszcz je.

15


– Przepraszam, ale… – Pod nimi te¿ jest ciep³o. Jak ciep³y budyñ. Bardzo ciep³o. Naprawdê. Jak myœlisz, co ja teraz robiê? Zgiê³am praw¹ nogê w kolanie, a lew¹ odgiê³am. Wygl¹da to jak wskazówki zegara ustawione na piêæ po dziesi¹tej. Po tonie jej g³osu pozna³em, ¿e nie k³amie. Naprawdê ustawi³a nogi w pozycji piêæ po dziesi¹tej, a jej wagina jest ciep³a i wilgotna. – Pog³aszcz wargi. Powoli. A teraz rozchyl. Te¿ powoli. G³aszcz powoli opuszk¹ palca. Tak, bardzo powoli. A drug¹ rêk¹ œciœnij moj¹ lew¹ pierœ. G³aszcz delikatnie od do³u i lekko dra¿nij sutek. Rób to wiele razy, a¿ doprowadzisz mnie do orgazmu. Od³o¿y³em s³uchawkê, nic nie mówi¹c. Potem po³o¿y³em siê na kanapie i wpatruj¹c siê w sufit, zapali³em papierosa. Stoper zatrzyma³ siê na piêciu minutach i dwudziestu trzech sekundach. Zamkn¹³em oczy i otoczy³a mnie ciemnoœæ, pomalowana ró¿nymi kolorami, byle jak, jeden na drugim. Dlaczego? – zastanawia³em siê. Dlaczego wszyscy nie mog¹ zostawiæ mnie w spokoju? Nie minê³o nawet dziesiêæ minut, gdy telefon znowu zadzwoni³, ale tym razem nie podnios³em s³uchawki. Zadzwoni³ piêtnaœcie razy i umilk³, a wtedy pokój wype³ni³a cisza tak g³êboka, jakby grawitacja utraci³a równowagê. Ta cisza by³a przesi¹kniêta zimnem jak kamieñ, który piêæset tysiêcy lat temu zosta³ uwiêziony w lodowcu. Tych piêtnaœcie dzwonków kompletnie zmieni³o charakter otaczaj¹cego mnie powietrza.

Trochê przed drug¹ przelaz³em przez ogrodzenie z betonowych p³yt i znalaz³em siê na uliczce. Nazywam tak to miejsce, ale to nie jest uliczka w prawdziwym znaczeniu tego s³owa. Sam nie wiem, j a k j¹ w³aœciwie nazwaæ. Œciœle mówi¹c, nie jest to nawet dró¿ka. Dró¿ka jest korytarzem wiod¹cym w okreœlone miejsce, ma wejœcie i wyjœcie, a ta uliczka nie ma wejœcia ani wyjœcia, jest zablokowana z obu stron, z jednej betonowym ogrodzeniem, z drugiej siatk¹, nie jest nawet œlep¹ uliczk¹, bo œlepa uliczka te¿ ma przynajmniej wejœcie.

16


Okoliczni mieszkañcy tylko dla uproszczenia od dawna nazywaj¹ ten krótki odcinek uliczk¹. Uliczka w pewnym sensie spina tylne œciany ogrodów za domami i ci¹gnie siê oko³o dwustu metrów. Ma trochê ponad metr szerokoœci, lecz wystaj¹ce p³oty i sk³adowane gdzieniegdzie ró¿ne sprzêty sprawiaj¹, ¿e w kilku miejscach trzeba przeciskaæ siê bokiem. Podobno – s³ysza³em to od wuja, który ¿yczliwie wynajmuje nam bardzo tanio dom – dawniej uliczka mia³a i wejœcie, i wyjœcie. Pe³ni³a funkcjê skrótu ³¹cz¹cego dwie ulice. Jednak w okresie szybkiego rozwoju ekonomicznego na wszystkich kiedyœ pustych parcelach po obu stronach zaczê³y stawaæ jeden przy drugim nowe domy, uliczka, œciœniêta przez nie, bardzo siê zwêzi³a, a poniewa¿ mieszkañcy nie lubili, gdy ktoœ im ci¹gle przechodzi³ obok domu albo wzd³u¿ œciany ogrodu, zosta³a dyskretnie zablokowana. Zas³oniêto j¹ najpierw niewielkim p³otkiem, potem ktoœ powiêkszy³ sobie ogród i postawiwszy ogrodzenie z betonowych p³yt, ca³kiem zablokowa³ jeden wylot. W odpowiedzi na to drugi koniec zagrodzono mocn¹ metalow¹ siatk¹, tak by nawet psy nie mog³y siê przecisn¹æ. Mieszkañcy i przedtem rzadko têdy chodzili, wiêc nikt nie narzeka³, gdy uliczka zosta³a z obu stron zablokowana, uwa¿ano nawet, ¿e pomo¿e to zapobiec kradzie¿om. W rezultacie porzucono j¹ jak jakiœ nieu¿ywany kana³, nikt z niej nie korzysta³ i pe³ni³a jedynie funkcjê strefy buforowej miêdzy dwoma rzêdami domów. Poros³a chwastami i wype³ni³y j¹ lepkie pajêczyny, w których paj¹ki czyha³y na owady. Nie mog³em zrozumieæ, w jakim celu moja ¿ona przychodzi³a wielokrotnie w takie miejsce. Ja sam by³em tu tylko raz, a przecie¿ ona jeszcze do tego nie lubi³a paj¹ków. Lecz kiedy próbowa³em siê nad tym zastanawiaæ, g³owê wype³ni³ mi chyba jakiœ sprê¿ysty gaz. W skroniach czu³em straszn¹ ociê¿a³oœæ. Tle spa³em, poza tym by³o za gor¹co jak na pocz¹tek maja i do tego ten dziwny telefon. Wszystko jedno, pomyœla³em. Spróbujê poszukaæ kota. Nad reszt¹ póŸniej siê zastanowiê. Sto razy wolê sobie pospacerowaæ, ni¿ czekaæ w domu, a¿ zadzwoni telefon. Przynajmniej zajmê siê czymœ, co ma jakiœ cel.

17


Ostre s³oñce wczesnego lata pokry³o ziemiê siateczk¹ cieni rzucanych przez wystaj¹ce ga³êzie, unosz¹ce siê ponad moj¹ g³ow¹. Cienie by³y nieruchome i pewnie dlatego, ¿e nie wia³o, wygl¹da³y jak rozrzucone po ziemi nieusuwalne p l a m y . Mo¿e Ziemia bêdzie siê dalej obraca³a wokó³ S³oñca z tymi drobnymi p l a m a m i , a¿ rok stanie siê piêciocyfrowy. Kiedy przechodzi³em pod ga³êziami, te drobne cienie zaczê³y pe³zn¹æ szybko po moim szarym podkoszulku, a¿ znowu wróci³y na ziemiê. Nie dobiega³ tu ¿aden dŸwiêk, zdawa³o siê, ¿e s³ychaæ oddech oœwietlonych s³oñcem, pojedynczych Ÿdziebe³ek trawy. Na niebie unosi³o siê kilka chmurek. By³y tak wyraŸnie zarysowane, ¿e przypomina³y kszta³tem chmury z t³a œredniowiecznych drzeworytów. Wszystko wokó³ mia³o ostre kontury, tak ¿e w³asne cia³o zda³o mi siê czymœ nieograniczonym, pozbawionym kszta³tu. By³o mi te¿ strasznie gor¹co. Mia³em na sobie podkoszulek, cienkie bawe³niane spodnie i tenisówki, ale czu³em, ¿e id¹c przez d³u¿szy czas w s³oñcu, spoci³em siê lekko pod pachami i na piersi. Dziœ rano wyci¹gn¹³em te spodnie i podkoszulek z pud³a z letnimi rzeczami i kiedy bra³em g³êbszy oddech, silny zapach naftaliny wlatywa³ mi w nozdrza jak gromada maleñkich skrzydlatych owadów o zaostrzonych kszta³tach. Szed³em powoli równomiernym krokiem, uwa¿nie siê rozgl¹daj¹c na wszystkie strony. Czasami zatrzymywa³em siê i cicho wo³a³em kota. Domy stoj¹ce po obu stronach wyraŸnie siê ró¿ni³y i dzieli³y na dwie kategorie, wydawa³o siê, ¿e pomieszano ze sob¹ dwie ciecze o ró¿nej gêstoœci. Do jednej nale¿a³y stare domy o rozleg³ych ogrodach, do drugiej stosunkowo niedawno zbudowane, mniejsze. Za tymi nowymi, ogólnie rzecz bior¹c, nie by³o du¿ego terenu, który mo¿na by nazwaæ ogrodem, a niektóre nie mia³y nawet skrawka zieleni. W takich domach miêdzy krawêdzi¹ dachu a ogrodzeniem przy uliczce by³o zaledwie miejsce na dwa prêty do suszenia bielizny. Czasami wystawa³y a¿ na uliczkê i chwilami musia³em siê przedzieraæ wzd³u¿ rêczników, koszul i przeœcierade³, z których

18


jeszcze kapa³a woda. Z niektórych domów wyraŸnie dobiega³y odg³osy telewizorów i spuszczanej wody, czasami nap³ywa³ zapach gotuj¹cego siê sosu curry. W odró¿nieniu od nowych, ze starych domów nie dochodzi³y prawie ¿adne zapachy tocz¹cego siê ¿ycia. Te stare by³y odgrodzone p³otami ze starannie rozmieszczonymi krzewami chiñskiego ja³owca, spomiêdzy których mo¿na by³o dostrzec zadbane ogrody. Domy mia³y ró¿ne style. By³y japoñskie z d³ugimi korytarzami, europejskie z pokrytymi patyn¹ miedzianymi dachami, a by³y te¿ nowoczesne, wygl¹daj¹ce na niedawno przebudowane, ale wszystkie ³¹czy³o to, ¿e nie by³o w nich widaæ mieszkañców. Nie dochodzi³y z nich ¿adne dŸwiêki ani zapachy. Prawie nie by³o te¿ susz¹cego siê prania. Pierwszy raz szed³em uliczk¹, tak dok³adnie wszystko obserwuj¹c, wiêc ukazuj¹ce siê przede mn¹ widoki wydawa³y mi siê bardzo œwie¿e. W rogu jednego z ogrodów sta³a samotna choinka, po¿ó³k³a i uschniêta. W innym le¿a³y rzêdami wszelkie mo¿liwe rodzaje zabawek, jak zebrane i wyrzucone pozosta³oœci wielu dzieciñstw. Dzieciêce rowerki, kó³ka do rzucania, plastikowy miecz, gumowa pi³ka, zabawka w kszta³cie ¿ó³wia, ma³y kij baseballowy i drewniana ciê¿arówka. By³ ogród z koszem do koszykówki, inny z eleganckimi krzes³ami ogrodowymi i sto³em z ceramicznym blatem. Wygl¹da³o na to, ¿e bia³e krzes³a nie by³y od wielu miesiêcy – a mo¿e od wielu lat – u¿ywane, gdy¿ pokrywa³a je gruba warstwa kurzu. Do sto³u przywar³y zmoczone deszczem fioletowe p³atki magnolii. W jednym z domów przez szklane drzwi w aluminiowej ramie widaæ by³o fragment pokoju. Sta³ tam zestaw mebli wypoczynkowych krytych skór¹ w kolorze w¹tróbki, du¿y telewizor i dekoracyjna szafka z przeszklonymi drzwiczkami (na niej akwarium z tropikalnymi rybami i jakieœ dwa puchary), by³a te¿ ozdobna lampa stoj¹ca. Wygl¹da³o to nierealnie, jak dekoracje do serialu telewizyjnego. W jeszcze innym ogrodzie sta³a otoczona siatk¹ ogromna buda dla du¿ego psa, którego zreszt¹ w niej nie by³o. Wejœcie sta³o otworem, a siatka by³a tak powyginana i powypychana, jakby ktoœ siê o ni¹ przez wiele miesiêcy opiera³.

19


Pusty dom, o którym wspomnia³a ¿ona, znajdowa³ siê trochê dalej, za domem z psi¹ klatk¹. Od razu wiedzia³em, ¿e jest niezamieszkany. Na pierwszy rzut oka da³o siê zauwa¿yæ, ¿e jest pusty, i to pusty od dawna, nie od dwóch czy trzech miesiêcy. By³ stosunkowo nowy, piêtrowy, lecz zamkniête drewniane okiennice wygl¹da³y na zniszczone, a metalowe balustrady przy oknach na piêtrze pokrywa³a rdza i zdawa³o siê, ¿e mog¹ w ka¿dej chwili odpaœæ. W niewielkim ogródku rzeczywiœcie znajdowa³ siê kamienny pos¹g przedstawiaj¹cy ptaka z rozpostartymi skrzyd³ami. Pos¹g sta³ na cokole siêgaj¹cym mi mniej wiêcej do piersi, ale otacza³y go chwasty, szczególnie naw³oæ, której ³odygi tak wyros³y, ¿e dotyka³y nóg ptaka. Wydawa³o siê, ¿e ten ptak – nie wiedzia³em, co to za gatunek – rozpostar³ skrzyd³a, chc¹c jak najszybciej odlecieæ, bo ta sytuacja go zirytowa³a. Prócz pos¹gu w ogrodzie nie by³o innych elementów dekoracyjnych. Pod wystaj¹cym okapem przy œcianie domu sta³y obok siebie dwa stare plastikowe le¿aki, a obok nich ros³a obsypana kwiatami azalia. By³y jasnoczerwone, ich kolor zdawa³ siê dziwnie nierealny. Poza tym wszêdzie pleni³y siê jedynie chwasty. Opar³em siê o siêgaj¹cy mi do piersi parkan z metalowej siatki i przez pewien czas wpatrywa³em siê w ogród. Móg³by bardzo spodobaæ siê kotu, lecz nigdzie go nie dostrzeg³em. Na stercz¹cej z dachu antenie telewizyjnej przycupn¹³ go³¹b i okolicê wype³ni³o jego monotonne gruchanie. Rozproszony na drobne fragmenty cieñ kamiennego ptaka pada³ na rosn¹ce wszêdzie chwasty. Wyj¹³em z kieszeni papierosa, zapali³em zapa³k¹ i zaci¹gn¹³em siê, oparty o ogrodzenie. Przez ten czas go³¹b dalej siedzia³ na antenie i równie monotonnie grucha³. Skoñczy³em paliæ, rzuci³em niedopa³ek na ziemiê, rozdepta³em i dalej jeszcze tam sta³em. Sam nie wiem, jak d³ugo tkwi³em tak oparty o siatkê. Strasznie mi siê chcia³o spaæ, w g³owie mia³em mg³ê i gapi³em siê tylko bezmyœlnie na cieñ tego pos¹gu ptaka. A mo¿e jednak o czymœ myœla³em? Ale nawet jeœli tak by³o, ta operacja musia³a siê dokonywaæ w jakimœ miejscu oddalonym od terenu mojej œwiadomoœci. Dla cz³owieka z zewn¹trz wygl¹da³em jak ktoœ, kto wpatruje siê jedynie w cieñ ptaka na trawie.

20


Mia³em wra¿enie, ¿e w ten cieñ wœlizgn¹³ siê czyjœ g³os. Nie wiedzia³em czyj. Ale by³ to g³os kobiety. Zdawa³o siê, ¿e ktoœ mnie wo³a. Odwróci³em siê i zobaczy³em piêtnasto- albo szesnastoletni¹ dziewczynê stoj¹c¹ w ogrodzie po drugiej stronie uliczki. By³a drobna, w³osy mia³a proste i krótkie. Nosi³a ciemnozielone okulary przeciws³oneczne w oprawce bursztynowego koloru i jasnoniebieski podkoszulek firmy Adidas z rêkawami obciêtymi no¿yczkami. Szczup³e ramiona mia³a ³adnie opalone, mimo ¿e dopiero by³ maj. Jedn¹ rêkê wsadzi³a do kieszeni szortów, a drug¹ po³o¿y³a na siêgaj¹cej jej do bioder bambusowej furtce, która nie stanowi³a zbyt pewnego oparcia. – Gor¹co, prawda? – odezwa³a siê dziewczyna. – Tak, gor¹co – odpar³em. O rany, pomyœla³em. Dziœ zwracaj¹ siê do mnie same kobiety. – Ma pan papierosa? – zapyta³a. Wyci¹gn¹³em z kieszeni spodni paczkê krótkich hope’ów i poda³em jej. Ona zaœ wyci¹gnê³a rêkê z kieszeni szortów, wyjê³a z paczki papierosa, przygl¹da³a mu siê przez chwilê zdziwiona, a potem w³o¿y³a do ust. Usta mia³a ma³e z lekko wywiniêt¹ górn¹ warg¹. Zapali³em papierow¹ zapa³kê i poda³em jej ogieñ. Gdy pochyli³a g³owê, wyraŸnie zobaczy³em kszta³t jej ucha. Mia³a g³adkie, ³adne uszy, które zdawa³y siê nowe, przed chwil¹ wymodelowane. Delikatny kontur ucha pokrywa³ lœni¹cy puszek. Dziewczyna z wpraw¹ i satysfakcj¹ palacza wypuœci³a dym przez stulone usta, a potem spojrza³a na mnie, jakby nagle sobie o mnie przypomnia³a. W szk³ach jej okularów odbi³y siê moje dwie twarze. Okulary by³y strasznie ciemne i do tego lustrzane, wiêc nie widzia³em ukrytych za nimi oczu. – Mieszka pan w s¹siedztwie? – zapyta³a. – Tak – odpar³em i wskaza³em palcem w kierunku naszego domu, choæ nie wiedzia³em, gdzie dok³adnie siê znajduje, poniewa¿ prowadz¹ca tu uliczka kilkakrotnie po drodze zakrêci³a pod dziwnymi k¹tami. Ale to nie mia³o wiêkszego znaczenia. – Co pan tu tak d³ugo robi? – Szukam kota. Znikn¹³ trzy albo cztery dni temu – powiedzia³em, wycieraj¹c spocon¹ d³oñ o spodnie. – Ktoœ go widzia³ w tej okolicy.

21


– Jaki to kot? – Doœæ du¿y kocur. Prêgowany, br¹zowy, koniec ogona ma wygiêty. – Imiê? – Jakie imiê? – Imiê kota. Ma chyba imiê? – zapyta³a dziewczyna, wpatruj¹c siê we mnie nieruchomo zza okularów. To znaczy prawdopodobnie siê wpatrywa³a. – Noboru – odpowiedzia³em. – Noboru Watanabe. – Wspania³e imiê jak na kota. – Tak siê nazywa brat ¿ony. Kot w czymœ go przypomina, wiêc ¿artem tak go nazwaliœmy. – W czym go przypomina? – Ma podobne ruchy. Chód, œpi¹ce spojrzenie, tego typu rzeczy. Dziewczyna wreszcie siê uœmiechnê³a. Kiedy siê œmia³a, wygl¹da³a znacznie bardziej dziecinnie ni¿ na pierwszy rzut oka. Lekko wywiniêta górna warga wystawa³a pod przedziwnym k¹tem. Zdawa³o mi siê, ¿e s³yszê g³os mówi¹cy „pog³aszcz”, ale by³ to g³os tamtej kobiety w s³uchawce telefonu, a nie tej dziewczyny. Otar³em pot z czo³a. – Prêgowany br¹zowy kot z lekko wygiêtym koñcem ogona – powtórzy³a dziewczyna, chc¹c siê upewniæ. – Ma obro¿ê albo coœ takiego? – Ma czarn¹ obro¿ê przeciw pch³om – powiedzia³em. Dziewczyna opar³a d³oñ o drewnian¹ furtkê i zamyœli³a siê na dziesiêæ, a mo¿e piêtnaœcie sekund. Potem rzuci³a wypalonego papierosa na ziemiê. – Czy mo¿e pan zadeptaæ? Ja jestem boso. Starannie rozdepta³em niedopa³ek podeszw¹ tenisówki. – Chyba widzia³am tego kota – powiedzia³a, powoli oddzielaj¹c s³owa. – Nie przygl¹da³am siê, czy ogon mia³ wygiêty, ale widzia³am br¹zowego prêgowanego kota, du¿ego, i zdaje siê, ¿e mia³ obro¿ê. – A kiedy go widzia³aœ? – Kiedy to mog³o byæ? Widzia³am go parê razy. Ostatnio ci¹gle siê opalam w ogrodzie, wiêc trudno mi odró¿niæ poszczególne dni. To

22


musia³o byæ ze trzy czy cztery dni temu. Wszystkie okoliczne koty przechodz¹ przez nasz ogród, ci¹gle ³a¿¹ w tê i z powrotem. Wszystkie przychodz¹ tu przez ¿ywop³ot z ogrodu pañstwa Suzukich i przez nasz ogród id¹ do ogrodu Miyawakich – mówi¹c to, wskaza³a pusty dom naprzeciw. Kamienny ptak sta³ tam dalej z rozpostartymi skrzyd³ami, ¿ó³ta naw³oæ lœni³a oœwietlona s³oñcem wczesnego lata, a go³¹b ci¹gle grucha³ monotonnie na antenie telewizyjnej. – Dziêkujê za informacjê – powiedzia³em. – A mo¿e poczeka pan w naszym ogrodzie? Wszystkie koty i tak prêdzej czy póŸniej têdy przechodz¹ w drodze do domu naprzeciw, a jeœli bêdzie pan tu za d³ugo chodzi³ i szuka³, to ktoœ mo¿e pomyœleæ, ¿e jest pan z³odziejem, i zawiadomi policjê. Ju¿ wiele razy tak by³o. – Ale nie mogê przecie¿ czekaæ na kota w domu obcych ludzi. – Nie ma sprawy, nie musi siê pan krêpowaæ. W domu i tak nikogo prócz mnie nie ma, strasznie mi siê nudzi, bo nie mam z kim porozmawiaæ. Mo¿emy siê razem poopalaæ, czekaj¹c na przechodz¹ce koty. Mogê siê panu przydaæ, bo mam dobry wzrok. Spojrza³em na zegarek. By³a druga trzydzieœci szeœæ. Dzisiaj musia³em ju¿ tylko zebraæ przed zachodem s³oñca wysuszone pranie i przygotowaæ kolacjê. – No to skorzystam z twojej uprzejmoœci do trzeciej – powiedzia³em, jeszcze nie w pe³ni ogarniaj¹c sytuacjê. Otworzy³em drewnian¹ furtkê, wszed³em do ogrodu i ruszy³em po trawie za dziewczyn¹. Zauwa¿y³em, ¿e lekko pow³óczy praw¹ nog¹. Jej drobne ramiona ko³ysa³y siê regularnie jak korba maszyny przesuwana w prawo. Przesz³a kilka kroków i zatrzyma³a siê, wskazuj¹c, bym szed³ ko³o niej. – W zesz³ym miesi¹cu mia³am wypadek – oznajmi³a krótko. – Siedzia³am z ty³u na motocyklu i zrzuci³o mnie. Poœrodku trawnika sta³y dwa p³ócienne le¿aki. Na oparciu jednego z nich wisia³ du¿y niebieski rêcznik, a na drugim le¿a³y rozrzucone niedbale: czerwona paczka marlboro, popielniczka, zapalniczka, du¿e przenoœne radio z magnetofonem i ró¿ne pisma. Z g³oœników radia dobiega³y ciche tony nieznanego mi utworu hardrockowego.

23



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.