Gdyby nie wymyślono
Małe to musiało być królestwo, skoro mieściło się w kieszeni ośmio-
wszystko wymieniać
letniego chłopca. Tak w każdym razie mówiła Złośliwa Sąsiadka. Ale
pieniędzy, ludzie musieliby (na przykład lizaka za
nie miała racji – w kieszeni mieściło się jedynie wejście do królestwa.
kilogram szynki, samochód
Wystarczyło włożyć do niej cokolwiek (
pomarańczę, książkę za
za kilkadziesiąt ton zboża). A pracownicy, zamiast
wypłat, otrzymywaliby na
przykład 80 opon –- gdyby pracowali w fabryce opon.
Lub kilkaset gazet, gdyby byli drukarzami.
, cukierek, kredkę),
aby natychmiast to coś przedostawało się na drugą stronę, do krainy wiecznej zimy. Bach! – i wszystko lądowało w zaspie przy szlaku wijącym się w stronę zamku. Kredki, ołówki, papierki, monety, kulki i plastikowe żołnierzyki spadały z wysoka, spomiędzy chmur, z tego miejsca, zza którego czasami spoziera na ziemię słońce. Wokół szczerzyły się szczyty górskie. Prawdę mówiąc, nie było wiadomo, czy szczerzyły się w uśmiechu, czy przeciwnie: w gniewie. Gdy świeciło słońce, mieszkańcy otaczającej zamek wioseczki wierzyli, że góry uśmiechają się do nich życzliwie. Często jednak nad doliną wisiały gęste chmury śniegowe. A właściwie nie tyle wisiały, ile zatykały ją od strony nieba. Wtedy dolina stawała się więzieniem, z którego nawet ptaki nie mogły uciec. Zewsząd jej granic pilnowały szczyty górskie. Wystarczyło parę minut bez słońca,
Na pewno ciężko żyje się
żeby ich uśmiech zamieniał się w groźny grymas. Wtedy to już nie były
biedę. A co to jest bieda?
góry, tylko lśniące szkliwem zęby potwora! Nikomu nie przyszłoby do
wszystkim, którzy cierpią To brak pieniędzy na
głowy, że można się przez nie przeprawić. I nikt tego nigdy nie próbował.
ubranie, naukę i wypo-
Zresztą po co? A wiadomo, co można znaleźć w kolejnej dolinie? Do kogo
normalne życie –- jedzenie, czynek. Ale bieda wygląda inaczej w kraju bogatym i ubogim.
należy sąsiednie królestwo? Jak ?
Tutaj wszystko
już
było
znane.
Pośrodku, na niewielkim wzniesieniu, stał zamek częściowo wykuty w skale. Krył się za wysokimi murami. Na ich szczycie można było czasami zobaczyć stojących na warcie żołnierzy. Wzniesienie obmywał górski strumień. Poszerzono go trochę od strony bramy, bo król chciał wjeżdżać do zamku po prawdziwym moście zwodzonym, a nie po zwykłej
Wszyscy wyglądali nijako.
Smutno.
krótkiej kładce. Prawdę mówiąc, i most, i kładka były zbędne. Strumień
Jakby zmarszczki na ich twarzach
pokrywała tak gruba warstwa lodu, że wytrzymałaby ciężar największej
rzeźbiła bezkresna nuda.
karety. Albo wyładowanych drewnem sań. Albo nawet armaty. Lecz król chciał mieć most, i już. Zresztą była to jedyna ozdoba zamku. Wielki, szary, surowy – robił przygnębiające wrażenie. Podobnie jak leżąca poza obrębem murów wioseczka. Może nawet nie przygnębiające, ale po prostu smutne. Ot, chałupy jak chałupy. Drewniane ściany z małymi okienkami, spadziste dachy kryte gontem. Może gdyby je pomalować, ozdobić? Ale nikt ich nie zdobił – wyglądały jak zmarznięte kaczki leżące obok siebie na śniegu: skurczone, nastroszone, bure. Mieszkańcy przemykali po wioseczce od drzwi do drzwi, nie podnosząc oczu. Zamiast tego podnosili kołnierze wyblakłych, nieforemnych płaszczy i kożuchów.
urodził się Napisał ponad
lat temu na
piętrze białostockiego szpitala.
książek dla dzieci, z których większość uznaliście za bestsellery, a ich łączny nakład
dawno przekroczył
egzemplarzy. Zdobył niemal wszystkie nagrody, o jakich może marzyć
polski bajkopisarz, ale najlepiej pamięta przyznanie pierwszej – Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego za
Kacperiadę. Wydał czne,
książek o Kubie i Bubie,
o detektywie Pozytywce,
romansów,
kucharskie i kilka obyczajowych (wszystkie zabawne!). Przez
nami czytelników – przejechał w tym czasie co najmniej biblioteki w Polsce. Mierzy
centymetrów, waży o
książki fantasty-
lat spotkał się z prawie
milio-
kilometrów i odwiedził chyba wszystkie kilogramów za dużo, czyta
książki tygodniowo.
Za matematyką nie przepada, ale chętnie napisał książkę Liczby kultury – zajęło mu to tydzień, czyli długich
dni. Wy na pewno przeczytacie ją szybciej ;)
w 2010 roku ukończyła studia na wydziale grafiki poznańskiego Uniwersytetu Artystycznego. W Poznaniu mieszka i pracuje. Zawodowo projektuje, amatorsko pisze. Tworzy książki (nie tylko dla dzieci), plakaty i ilustracje. Do tej pory ukazało się kilka książek z jej ilustracjami oraz trzy stworzone przez nią w całości: Pierwsze urodziny prosiaczka,
Marchewka z groszkiem, Co dwie brody to nie jedna. Kompendium wiedzy o zaroście. Jej ilustracje znajdziecie w prasie, a może nawet… w swoich plecakach: zaprojektowała bowiem okładki zeszytów szkolnych. A te zeszyty można by włożyć do toreb, na które wymyśliła nadruki. Poza tym kocha prosiaczki!
jest teraz przewodniczącym Towarzystwa Ekonomistów Polskich, a przedtem pracował w Ministerstwie Finansów, w Banku Światowym i w kilku polskich bankach. Ekonomista to ktoś, kto próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jedni zarabiają więcej od innych, niektóre rzeczy są coraz tańsze, a inne coraz droższe. I w ogóle – skąd się biorą pieniądze i dlaczego ludzie tak ich pragną. Ekonomiści nie zawsze umieją odpowiedzieć jednoznacznie na pytania. I dlatego toczą spory. Z upływem czasu pytań do ekonomistów jest coraz więcej, a nie coraz mniej. To na pewno ciekawy zawód – im więcej się dowiadujemy o świecie, tym więcej mamy pytań. Zupełnie jak dzieci :)