01
ISSUE #5 2019 30,00 PLN (w tym 8% VAT)
9 772544 052906
ISSN 2544-0527
PRO8L3M PALUCH JUICE WRLD PUSSYKREW ARTUR ROJEK TUZZA CATZ ’N DOGZ
05
A LT E R AT I O N
P O S T- A P O C A LY P T I C
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
CARHARTT-WIP.COM
Photo by Axel Morin.
THE POOR MAN’S SUIT
@BONNESUITS
WWW.BONNELIFE.COM
Szalone lata 90. Po tych słowach pewnie niektórzy z was uśmiechną się ironicznie. Bo niby co można powiedzieć o najntisach, czego jeszcze nie słyszeliście?
Wydaje się, że na ten temat wszystko zostało już
Pamiętacie fryzurę, której nawet z pistoletem przy
powiedziane i pokazane. Przejdźcie się po ulicy,
skroni nie pokazalibyście swojej aktualnej drugiej
włączcie telewizor, przejrzyjcie Internet.
połówce? Prawdopodobnie wszystkie te rzeczy
Znajdziecie mnóstwo oczywistych nawiązań do
wydarzyły się w latach 90.
tamtejszej popkultury czy stylu. To całkowicie normalne – twórcami współczesnych trendów stają
Wtedy ludziom chodziło o coś zupełnie innego niż
się ludzie, dla których te lata to emocjonalna podróż
ślepe podążanie za trendami. To był rozkwit
w czasie; do dzieciństwa, młodości i beztroski.
indywidualizmu, odwagi i sprawdzania miliona
Do czasów, w których kształtowali swój charakter
sposobów na wyrażenie własnej osobowości.
i wiele rzeczy robili po raz pierwszy. To wiąże się
To czas, w którym chodzenie własnymi drogami
z silnymi emocjami, które przechowujemy
znaczyło więcej niż ładny feed na Instagramie.
w mózgowych szufladkach przez całe życie, a co za
Reebok Aztrek 93 to klasyk z tamtego okresu.
tym idzie – oddziałuje na wiele jego aspektów. To but dla wszystkich, którzy nie boją się Dla jednych fascynacja tymi czasami jest zagadką,
przełamywać schematów i robić rzeczy po swojemu,
dla innych – absolutnie naturalną i długo
redefiniując to, co powszechnie znane.
wyczekiwaną odpowiedzią na współczesne trendy. Przypominacie sobie najbardziej przypałowe rzeczy, które zdarzyło Wam się założyć?
#reedefine everything
Andy Picci @andypicci
33 CEO & wydawca – Mih Michalski redaktorzy naczelni – Alicja Szewczyk & Jacek Sobczyński dyrektor artystyczny – Mateusz Machalski DTP – Albert Łukasiak project manager – Maciej Orłowski special agent – Włodi Włodarczyk
autorzy → Marek Fall, Alek Hudzik, Filip Kalinowski, Paweł Klimczak, Piotr Nowak, Lech Podhalicz, Jacek Sobczyński, Arek Skolak, Bartek Strowski, Kamil Szufladowicz grafiki → Andy Picci, Jetlagz, Faser, rybskie, Simo.Works, We Will Faill fotografowie → Krystian Daszkowski, Karol Grygoruk, Kacepr Krawczyk, Lola&Pani, Piotr Rybiński, Tatiana+Karol, Yan Wasiuchnik producenci sesji → Alicja Szewczyk styliści → Maciej Dąbroś, Janek Kryszczak
podziękowania & pozdrowienia → Wojtek Antonów, Tomek Barudin, Ola Betley, Karol Borkowski, Natalia Dopierała, Patrycja Hatalska, Robert Huszczyński, Maciej Jakimowicz, Małgorzata Kralkowska, Barbara Kryńska, Adrian Kulik, Mateusz Marczyński, Michał Michalski II, Marcin Mikusek, Piotr Nowak, Ewa Ostapczuk, Adela Ostaszkiewicz, Natalia Pelczar, Kasia Porycka, Mateusz Pytkowski, Krzysztof Stefański, Ania Wąsowska, Kasia Węsławowicz, Adam Wilczewski, Aneta Wilczewska
kontakt: paper@newonce.net reklama: reklama@newonce.net wydawca: newonce.media sp. z o.o. ul. Hoża 42/33, 00–516 Warszawa drukarnia: Drukpol, ul. Stępińska 22/30, 00–739 Warszawa ISSN: 2544-0527 newonce.paper 2019 wszystkie prawa zastrzeżone
36 – 41
To zaczęło się w Afryce → Filip Kalinowski
42 – 49
Tuzza: Dresiarze w galerii → Marek Fall
50 – 59
Love me, hate me → Anna Bloda
60 – 69
Kochamy naszych policjantów, czyli parę słów o ultraprawicowym rapie ze Stanów Zjednoczonych → Jacek Sobczyński
70 – 71
Simo.Works, TYPOGRAPHY.FUN
72 – 77
Jak stworzyć najszybszych ludzi świata
78 – 89
Paluch: Zarabiam pieniądze zgodnie z serduchem → Bartek Strowski
90 – 101
Switch up → Tatiana + Karol
102 – 103
Jetlagz, Szum
104 – 109
Piksele, Travis Scott i cyfrowy surrealizm: kilka słów o współczesnej sztuce 3D → Alek Hudzik
110 – 125
PRO8L3M: Ryba psuje się od głowy → Filip Kalinowski
126 – 129
PRO8L3M → Michał Klusek
130 – 139
Tower Hamlets → Lola&Pani
140 – 147
Jak zniszczyliśmy muzykę pop i dlaczego wszystkim wyszło to na dobre → Paweł Klimczak
148 – 155
Artur Rojek: Wejście w kolejną sferę życia → Marek Fall
156 – 157
We Will Fail
158 – 169
Playground → Karol Grygoruk
170 – 173
Dlaczego marki inwestują w mecenaty artystyczne?
174 – 191
Pussykrew: Zygzakiem do celu → Filip Kalinowski
192 – 195
Juice WRLD: Atypowy → Kamil Szufladowicz
196 – 205
Ben Cristovao → Karol Grygoruk
206 – 207
Faser / F45T3R , The World Is Yours
208 – 213
Ostre cięcie: jak przez lata zmieniał się polski sampling → Paweł Klimczak
214 – 223
Catz ’n Dogz: Jesteśmy tylko diżejami, nikt nie zna nas z twarzy → Lech Podhalicz
224 – 229
New Balance 990, czyli ulubiony model Steve’a Jobsa, powrócił w nowej odsłonie, → Arek Skolak
230 – 239
Always Look At The Bright Side Of Life → Ada Zielińska
35
Mih Michalski CEO & wydawca
fot. Kacper Krawczyk @kvcper
Alicja Szewczyk redaktor naczelna
Jacek Sobczyński redaktor naczelny
→ „Być może właśnie stoimy na skraju upadku zachodniej cywilizacji. To jest proces, który trwa latami, pierwsze filmy na ten temat powstawały już na początku lat 80., ale wydaje nam się, że ostatnimi czasy styl życia coraz bardziej zbliża nas do krawędzi” – Steez, z wywiadu dla newonce.paper
TO ZACZĘŁO SIĘ W AFRYCE To nie jest tekst o Afryce. A na pewno nie jest to tekst o rewolucji w dostępie do afrykańskiej ekspresji artystycznej, która eksploduje w sieci. Nie sposób bowiem napisać spójnego i przejrzystego artykułu na temat ponad 50 krajów składających się na ten ląd. Czyli nie tekst, a swego rodzaju zaproszenie na ten drugi co do wielkości kontynent naszego globu; lista szlaków, którymi można zmierzać, przeczesując fascynującą mapę tych terenów. Terenów, które są nie tylko kolebką ludzkiej cywilizacji, ale również wydają się jej przyszłością.
fot. marie planeille
O ZACZĘŁO SIĘ W AFRYCE | TO ZACZĘŁO SIĘ W AFRYCE | TO ZACZĘŁO SIĘ W AF
Tekst – Filip Kalinowski
37
„You think it’s tough now, come to Africa” – kilka lat temu na featuringu u M.I.A. nawijał Afrikan Boy, 30-letni emigrant z Nigerii. Ciężkie warunki bytowe, w jakich egzystuje wielu mieszkańców Czarnego Lądu – jak przez lata zwykło się stereotypowo nazywać te ziemie – nie zmieniły się przez lata. Za to w kwestii ludzkiej inwencji Afryka powoli wyrasta na krainę nieprzebranej wręcz obfitości. A najprawdopodobniej jest nią już od dawna, tylko teraz, dzięki Internetowi, mamy wgląd w to, jak wiele intrygujących zamysłów, środków wyrazu i zupełnie osobnych stylistyk ma nam do zaproponowania ten przeogromny kontynent. CZARNY LĄD WCIĄGNIĘTY W SIEĆ Afryki nie przeżarł do cna błąkający się po sieci duch czasu. Jako kontynent skrępowany warunkami ekonomicznymi, uwolniony od zachodnich stereotypów dotyczących form wyrazu, coraz bardziej zyskuje swój powszechnie słyszalny, donośny i porywający głos. Paradoksalnie, zmiana ta w ogromnym stopniu odbywa się w Internecie. Po części jest widzialna w lineupach letnich festiwali czy programach klubów muzycznych, ma swoje oddźwięki w różnej maści publikacjach, ma wreszcie wpływ na artystyczny underground z rynkiem fonograficznym na czele. W minionych dekadach afrykańskie tradycje dźwiękowe pobrzmiewały w światowym obiegu muzyki rozrywkowej, a wywodzące się z tych rejonów rytmy i melodie nieśli dalej w świat tacy wielcy ambasadorowie tego lądu, jak Fela Kuti, Miriam Makeba czy Youssou N’dour. Były też liczne zastępy zagranicznych konsulów, z których najsłynniejsi to Paul Simon, Carlos Santana czy David Byrne.
fot. toukimontreal
Dwóch starszych mężczyzn na wózkach inwalidzkich wykonuje opętańczy taniec przy wtórze podbitego syntezatorem, plemiennego rytmu, który zdaje się w równym stopniu wywodzić z etnicznych korzeni muzyków, jak i intergalaktycznej energii promieniującej na nich z kosmosu. From Kinshasa to the Moon – zgodnie z tytułem jednego z ich numerów – zmierza Mbongwana Star, siedmioosobowy kolektyw ze stolicy Kongo, w którego skład wchodzą w przeważającej części przez lata bezdomni wychowankowie ulic tej wielomilionowej metropolii. W ich osobach – i nagraniach, które tworzą – chyba najlepiej odbija się współczesne brzmienie Afryki. Hybrydowy twór, na który składają się inspiracje zachodnią muzyką rozrywkową, lokalne tradycje instrumentalne oraz bolesna, pokomplikowana historia tegoż lądu. Estetyka równie synkretyczna, jak spójna i… fascynująca, realizacja afro-futurystycznych koncepcji, które spisywali w swoich dokonaniach tacy artyści jak Sun Ra, George Clinton czy Drexciya. Wcielone w życie cyberpunkowe sny o miejscu, w którym pradawne duchy przenikają w maszyny, współcześni nomadzi przeczesują rubieże postapokaliptycznego świata, a międzykulturowe granice zanikają w bezmiarze sieci.
WSZYSTKIE OCZY NA AFRYKĘ U schyłku drugiej dekady XXI wieku sięgają po nią coraz szersze grupy słuchaczy i twórców. Od naszych lokalnych adeptów elektronicznej awangardy pokroju Wojciecha Kucharczyka czy Naphty, przez tak różnych od siebie klubowych eksperymentatorów jak Buraka Som Sistema i Cut Hands, aż po największych gigantów współczesnego rynku fonograficznego, pośród których należałoby wymienić Thoma Yorke’a czy Kanye'ego Westa – wszyscy zasłuchują się w dźwiękach płynących z tego kontynentu. Każdy z nich dobrze wie, czym się charakteryzują takie mikrogatunki jak kwaito, gqom czy singeli. Każdy szuka intrygujących rozwiązań, rodzących się na przecięciu zachodniej myśli elektronicznej i tradycyjnych rytmów wyrosłych na tych ziemiach. Każdy też po wielokroć inspirował się patentami, jakie poznał podczas którejś ze swoich rzeczywistych bądź wirtualnych wypraw na ten ląd. I choć zachodnia fonografia już u swojego zarania zaciągnęła potężny dług w afrykańskim banku rytmów, melodii i środków wyrazu, a wraz z kolejnymi dekadami ów bank urósł do niebotycznych wręcz rozmiarów, to dziś głównymi beneficjentami tej wielowiekowej tradycji muzycznej są rodowici mieszkańcy tych krain, a nie tylko zafascynowani ich dorobkiem mieszkańcy anglosaskiego świata. O ile więc współczesny obieg muzyki klubowej swoje korzenie ma w Afryce, o tyle tacy twórcy, jak DJ Mujava, Nozinja czy DJ Lag są jednymi z pierwszych reprezentantów tego rejonu świata, którzy swoimi występami na zagranicznych festiwalach i w światowych klubach wpisują swoje kraje do annałów globalnej muzyki elektronicznej. Die Antwoord dawno już przekroczyli granice rapowej popularności, a biorący swój początek z podparyskich dzielnic afro-trap jest
fot. archiwum zespołu
O ZACZĘŁO SIĘ W AFRYCE | TO ZACZĘŁO SIĘ W AFRYCE | TO ZACZĘŁO SIĘ W AF
Ale nigdy przedtem dostęp do muzyki nagrywanej w Afryce nie był tak powszechny, jaki jest dziś. Przez długie dekady afrykański obieg muzyczny posługiwał się kasetą magnetofonową – aktualnie przeniósł się do sieci i na nagrywane po domach kompilacje mp3. W dodatku współczesny rynek reedycji daje melomanom dostęp do najdalszych nawet rejonów naszego globu i najmocniej zapomnianych okresów jego historii. Od szeroko znanych „Éthiopiques”, czyli wyimków z etiopskiego jazzu, przez różnej maści międzygatunkowe hybrydy ukazujące się nakładem takich labeli jak Awesome Tapes from Africa, Analog Africa, Glitterbeat czy Nyege Nyege Tapes, po lądujące na soundcloudach i bandcampach klubowe czy też miejskie efemerydy tworzone przez bedroom producers z Durbanu i Lilongwe. Kawał dźwiękowej spuścizny tych ziem jest dziś dostępny na wyciągniecie ręki.
39 jednym z najpopularniejszych bękartów hiphopowej kultury. Ale dziś właściwie każdy najmniejszy wyimek podzielonej przez kolonizatorów mapy kontynentu ma swoją własną scenę bitową. A tacy MC’s, jak Ata Kak, Spoek Mathambo czy Art Melody należą do najbardziej intrygujących mówców, którzy kiedykolwiek chwycili za mikrofon. ZRÓB TO SAM
Od Williama Onyeabora i Francisa Bebeya, którzy już w latach 70. łączyli japońskie syntezatory z afrykańską polirytmią, przez elektryfikujących akustyczne kalimby członków kolektywu Konono No.1 i budujących swoje własne instrumenty współtwórców KOKOKO!, aż po DJ’a Laga, który podczas swojej zeszłorocznej wizyty we Wrocławiu od razu zapytał goszczącą go ekipę Regime, czy mogą mu ściągnąć z netu FruityLoopsa – afrykańscy artyści od dekad są oddanymi wyznawcami etyki DIY. Modelu pracy na zastanym sprzęcie i własnej inwencji, który pobudzał kreatywność amerykańskich i europejskich post-punków lat 70. i 80., a który w Algierii, Kongo czy Zimbabwe jest zwykle nie kwestią wyboru, a wymogiem warunków i potrzebą adaptacji. I to właśnie te ograniczenia, te wynikające z nich efekty, zdają się kusić zasłuchanych w tych dźwiękach zaoceanicznych czy zamorskich twórców. Choćby krztynę tej energii chce złapać Kanye West, nagrywając część „Yandhi” w Ugandzie. To właśnie za tym metafizycznym trybem pracy Mark Ernestus podąża do Senegalu, gdzie stworzył projekt Ndagga Rhytm Force. I to właśnie ten ascetyczny, surowy dryf skłania włodarzy takich festiwali jak Sónar czy Reading, żeby na swoje sceny zaprosić duet Distruction Boyz. W dobie rosnącej świadomości ekologicznej i coraz to nowszych metod przetwórstwa, afrykański model recyclingu wszystkiego, co gdziekolwiek powstało, zdaje się idealnie współgrać z wymogami naszej planety. W czasach odwrotu od wielkich religii i – wpisanego chyba w nasze DNA – coraz trudniejszego do zaspokojenia głodu metafizyki, duchowość i rytuały
fot. red bull music academy
Afrykański rynek fonograficzny jest w dużym stopniu daleki od zachodniej profesjonalizacji. A jednak większość globalnych trendów muzycznych zyskuje na tych ziemiach swój własny, unikalny sznyt. Szereg z nich trafia na bęben afrykańskich muzyków czy producentów i miesza z lokalnymi wpływami, składając się na nowe nurty, które ktoś później nazywa kuduro, shangaan electro czy – co rusz zmieniającym swoje znaczenie – afro-beatem. Tak jak ma to miejsce w afrykańskim – czy też azjatyckim – kinie, zachodnie gatunki nie mają tam większego znaczenia i w nieustannym obiegu emocji, rytmów oraz tanecznych ruchów splatają się ze sobą w zupełnie nowe, na wskroś fascynujące, dźwiękowe hybrydy. Hybrydy, w których pobrzmiewają dobrze nam znane anglosaskie trendy muzyczne; coraz szerszy dostęp do nich zyskuje rosnąca z roku na rok liczba posiadaczy wciąż jeszcze będących tam dobrem luksusowym smartfonów.
O ZACZĘŁO SIĘ W AFRYCE | TO ZACZĘŁO SIĘ W AFRYCE | TO ZACZĘŁO SIĘ W AF
tych ziem przemawiają do zachodniej cywilizacji nieporównywalnie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Najlepszym przykładem są koncerty czy sety tamtejszych twórców, które właściwie zawsze przyciągają tłumy słuchaczy i w transowej energii pozwalają się zapaść nawet zupełnie niezaznajomionym z tematem, przygodnym uczestnikom tych zdarzeń. W momencie w którym świat pęka w szwach od nadmiaru bodźców, informacji i różnej maści ludzkich wytworów, a jednocześnie cały właściwie mówi jednym estetycznym głosem, nowa inspiracja jest na wagę złota. A Afryka ma jej niewyczerpane źródła. COPY + PASTE Współcześni graficy, filmowcy czy projektanci mody również są wpatrzeni w Afrykę. Szerokim echem odbiła się sprawa klipu Kendricka Lamara i SZA do utworu „All the Stars”, który jest trochę zbyt mocno inspirowany twórczością Liny Iris Viktor, zamieszkałej w Nowym Jorku artystki wizualnej, w której dorobku jej liberyjskie korzenie znajdują ujście. Co prawda proces w tej sprawie wciąż trwa, ale ilość zapożyczeń z dokonań mniej znanych – i nie dysponujących podobnym zapleczem prawnym – afrykańskich ludzi sztuki spokojnie mogłaby dać zajęcie sądom na najbliższe kilkadziesiąt lat. Jako że przeważająca część tego kontynentu podejście do kwestii praw autorskich ma mocno najntinsowy, podobnych pozwów nie spodziewajmy się w najbliższym czasie zbyt wielu, a kultura nadal będzie postrzegana przez tamtejszych twórców jako kolejne pole do kreatywnego recyclingu. Z czym zachodni artyści – a szczególnie ich managementy czy impresariaty – mogą już mieć nieporównywalnie większy problem. Kiedy jednak Internet daje nam dziś nieograniczony dostęp do oryginałów, warto śledzić takie inicjatywy jak Art News Africa, Africa Is Now, Le Magazine Noir czy – po części zainteresowany właśnie tym kontynentem – Afro Punk, żeby wcześniej zdać sobie sprawę z tego, co zaraz wejdzie do światowego jednogłosu estetycznego. Zobaczyć, co działo się na zeszłorocznym AFI Fashion Weeku i prześledzić przynajmniej część dorobku filmowego współczesnego Nollywoodu. Widzieć, jak maluje Ndidi Emefiele, jakie zdjęcia robi Mambu Bayoh i jaką stylistykę proponuje w swoim pan-afrykańskim projekcie Noirwave’u Rharha Nembhard. I choć cały ten tekst może się zdawać nieco chaotycznym zbiorem nazw i ksywek, powodów i przewidywań, subiektywnych wyborów i nieco zbyt skrótowo potraktowanych wątków, to właśnie w takiej formie bodajże najlepiej można dziś mówić o współczesnym bogactwie Afryki. Lądu, na którym znajduje się ponad 50 sztucznie wypreparowanych w kolonialnych czasach państw.
41
do Durbanu, Lagos czy Dar Es Salaam jest nam obecnie – z pomocą światłowodu – nieporównywalnie bliżej niż kiedykolwiek. W każdym z tych miast kryją się całe zastępy młodych twórców, którzy raz po raz zerkając na to, co dzieje się w Europie czy Stanach, wypreparowują swój własny – muzyczny, graficzny czy filmowy – język opisujący otaczającą ich rzeczywistość. Język nie dość, że fascynujący, to jeszcze coraz mocniej wpływający na to, jak się mówi w zachodnim świecie. A mówi się coraz częściej tak: „We’re Wakanda the invincible, Wakanda the unbreakable. We’re Wakanda forever!”.
fot. stephen wandera
Każde charakteryzuje się zupełnie odrębną, odmienną kulturą, a szereg z nich jest dodatkowo podzielonych między różne grupy etniczne, z których każda mówi swoim własnym głosem. Ukutą w początkach Internetu perspektywę globalnej wioski możemy dziś bez cienia wahania spuścić w kiblu, ale
TUZZA TUZZA TUZZA
43
Rozmawiał – Marek Fall Zdjęcia – Piotr Rybiński → „To, że globalność jest celem, nie ulega wątpliwości, ale sprawa ma wiele aspektów. Mamy pomysły na stworzenie dużej marki” - zapowiadają Benito i Ricci po premierze albumu „Fino alla fine”, który został przyjęty tak owacyjnie, jak piłkarze Napoli na Stadio San Paolo.
TUZZA: DRESIARZE W GALERII
Debiutancką płytę „Fino alla fine” otwieracie utwo-
Ricci: Chodzi też o to, żeby pokazać pewną odrębność.
rem „Włoski sen” i od tego zacznijmy rozmowę. Czym
To ważna sprawa. Nigdy nie zależało nam, żeby stano-
jest włoski sen Tuzzy?
wić część środowiska. Wiemy, że trzeba w nim uczestni-
Benito: Cały vibe tego numeru, zawarta w nim treść
czyć, żeby robić interesy i korzystać z muzyki, ale nie jest
i bardzo delikatna muzyka w spokojnym tempie, poka-
to miejsce, w którym się odnajdujemy. Wolimy patrzeć
zują naszą wizję idealnego stylu życia.
z dystansem.
Ricci: Opisujemy coś, co chcielibyśmy widzieć. To jest
Sami przyznawaliście, że eksplorujecie pewne wy-
jak sen na jawie...
obrażenie na temat włoskiej kultury i stylu życia, ale
Benito: ...jak marzenia senne. Czasami kładziesz się spać
pojeździliście po Półwyspie Apenińskim – jak wyglą-
i jesteś w półśnie, ale jeszcze nie śpisz. Był taki zamysł,
da zderzenie stereotypu z rzeczywistością?
żeby kawałek przypominał ten stan. A czym jest sam
Benito: To nie tak, że wyobrażałem sobie, jak jest we
włoski sen? To wieczne wakacje. Sielanka, fiesta, piękne
Włoszech, a potem porównywałem na miejscu. Byłem
kobiety i dobre jedzenie.
tam wcześniej i stąd wzięła się inspiracja.
W jednej z recenzji spotkałem się z opinią, że ta
Ricci: Kiedy zaczęliśmy myśleć o wspólnym projek-
włoska otoczka przypomina klasyczną scenę z „Bę-
cie, rozkminialiśmy, że życie i klimat, które zobaczyli-
kartów wojny” Quentina Tarantino. Rozumiecie,
śmy we Włoszech, są czymś, co pasuje nam do prze-
przebrany porucznik Aldo Raine udaje Włocha na
kazania treści. To było na długo, zanim nakręciliśmy
balu nazistów…
klip do „Włoskiej roboty”. Włochy są narzędziem. Nie
Benito: Wiem, co masz na myśli, ale nie nazwałbym tego
nawijamy o nie wiadomo jak odkrywczych sprawach,
przebieranką. Staramy się wszystko robić z głową i mamy
ale ubraliśmy to w oryginalną formę. Z tym jest jak
pomysł na to, żeby cały ten włoski sznyt był jak najbar-
z włoską kuchnią, o której często wspominamy – cho-
dziej prawdziwy i wyczuwalny.
dzi o smaczki i detale.
45
Wspominacie też często o futbolu. Od lat największą
Benito: Czytałem ostatnio jego fajną wypowiedź. Jak
popularnością cieszy się angielska Premier League
przechodził do Genoi, pytano go: „Krzysztof, jesteś z Pol-
czy hiszpańska La Liga, a tymczasem u was w cen-
ski. Nie boisz się, że jesteś za słabo wyszkolony?”. Odpo-
trum zainteresowania znajduje się Serie A.
wiedział: „nie, miałem świetnych trenerów, to się niczym
Ricci: Chodzi o sentyment i klimat. Popatrz na tamtejsze
nie różni”. Wjechał tam bez żadnych kompleksów i udo-
stadiony, które zostały naruszone zębem czasu, ale nikt
wodnił, że wszystko siedzi w głowie. To mądry chłopak.
nie próbuje ich modernizować. Okazuje się, że można ro-
Daj Boże, żeby dalej mu się udawało.
bić wielką, europejską piłkę bez wchodzenia w „modern
Zamykając temat Włoch. Nie czujecie, że one was
football”.
ograniczają i możecie szybko dojść do ściany z tym
Benito: Ten „modern football” jest gładziutki i czysty,
patentem w kraju, gdzie jak śpiewał Kazik „nie ma
a we Włoszech piłka ciągle ma charakter. Przypomina to
słońca nieomal przez siedem miesięcy w roku”?
sytuację z Neapolem. Przyjeżdża coraz więcej turystów,
Ricci: Ciekawe pytanie, ale my nie chcemy się zastana-
ale możesz wejść w boczną uliczkę, stoją chłopaki, na
wiać nad granicami. Wykorzystujemy włoskie akcenty
ścianie jest ołtarz Maradony, zaraz obok – zdjęcie gościa
i sam tytuł „Fino alla fine” pokazuje kierunek, ale można
z Camorry. To dodaje kolorytu, gdy nie masz wszystkiego
u nas znaleźć dużo innych treści.
za przeszkloną szybą.
Benito: Wydaje mi się, że te Włochy to nie tyle nasze
Jak oceniacie transfer Krzysztofa Piątka do Milanu?
spoiwo, ile znak rozpoznawczy, który jest uwarunkowany
Zaczął z przytupem, ale czy na dłuższą metę udźwi-
tym, że pierwszym numerem była „Włoska robota”, a nie
gnie oczekiwania?
choćby „Moet na dachu”. Jakby przeanalizować prze-
Ricci: To już pokazał mecz z Napoli w pucharze…
krój naszych kawałków, to one nie są monotematyczne.
47
Farmazonów nie gadamy. Kreacja dotyczy ubrania doświadczeń w konkretną formę, a nie wymyślania zdarzeń.
Na „Fino alla fine” masz na przykład „Kryształową noc”.
wtedy dostępne, a najbardziej pociągał nas rap uliczny.
Gdzie Włochy, a gdzie „Kryształowa noc”?
Nasza treść ma inną oprawę, ale pewne podobieństwo
Ricci: Na „Top ZZ” to samo – jest „Sirocco” i kawałek
może być wyczuwalne.
o Aperolu. W ten sposób zaznaczamy akcenty klimatu,
Ricci: Jasne, że wychowaliśmy się na takiej muzyce, ale
ale się do niego nie ograniczamy.
kategoryzowanie bardzo ogranicza. Nie chcę, żeby to, co
Benito: Mamy w planach dwa projekty – w tym na-
robimy, było postrzegane jako konkretny nurt rapu.
szą drugą płytę, na którą są już napisane jakieś numery.
Benito: Robimy rodzaj ulicznego rapu, ale to jest tylko
Myślimy bardziej o nowych patentach na muzykę – nie
malutka część pewnej idei.
chcemy powtarzać schematów. A co do kwestii wizerun-
Ricci: W tym, co robimy, znajdziesz wiele elementów, ale
kowych, dalej będą spójne i przemyślane, ale nie ma tak,
zależy nam, żeby nasza muzyka z definicji nie dała zamy-
że coś ustalamy. Ewolucja jest procesem. To nie jest coś,
kać się w jakichkolwiek ramach. Natomiast wiadomo,
co możesz sobie do końca zaplanować.
że ma swoje źródło i nawet nie musimy o tym mówić.
Dużo mówi się o Tuzzie w kontekście inspiracji Wło-
To słyszą ludzie.
chami, ale mnie ciekawi, na ile czujecie się spadko-
Odnosicie się do staroszkolnej zasady „keep it real”?
biercami dziedzictwa ulicznego rapu z Warszawy?
Benito: Farmazonów nie gadamy. Kreacja dotyczy ubra-
Ricci: Gdybyśmy tak to rozkminiali, na pewne rzeczy
nia doświadczeń w konkretną formę, a nie wymyśla-
nie moglibyśmy sobie pozwolić. Nie ma sensu rozma-
nia zdarzeń.
wiania o jakimś dziedzictwie, które trzeba kultywować.
Ricci: Staramy się przekazać wszystko w taki sposób,
Benito: Teraz nie sprawdzamy za bardzo polskiego rapu,
żeby to było ciekawe. Nie wiem, czy gdybyśmy opo-
ale jak się było małolatem, to słuchaliśmy tego, co było
wiadali jeden do jednego o tym, co nas otacza, byłby
Ludzie dalej szukają w rapie autorytetów, ale zmienił się wzór. Już nie chodzi o chłopaka z ławki, który jara zioło i jest przeciwko systemowi. Teraz masz raperów, którzy do czegoś doszli i mogą sobie pozwolić na dostatnie życie.
to materiał na film dokumentalny. Chodzi o to, żeby
Wasza muzyka ma dość ćpuńską oprawę, ale takie
jednak napisać scenariusz. Pozostanie prawdziwym
numery z „Fino alla fine” jak „Kryształowa noc”,
w przekazie jest ważne, ale upiększanie formy to droga.
„Bone N Harmony” czy „LV Parano” wskazują na to,
No właśnie – co z mitycznym „przekazem”?
że nie jesteście w tym temacie bezkrytyczni.
Benito: Dbamy o to, żeby wersy były dopieszczone
Ricci: Dorastamy i mamy coraz większą świadomość,
i zajebiście brzmiały, ale nie nawijamy o gównie. Jeżeli
na co można sobie pozwolić.
przekminisz nasze kawałki, tam jest dużo przekazu.
Benito: Nie hejtuję, bo każdy robi to, co lubi, ale narkoty-
Ricci: Mówimy o rzeczach ważnych dla nas, ale nie
ki są wszechobecne i trzeba świadomie ich używać. Jeśli
mamy zamiaru moralizować i pouczać kogokolwiek,
w ogóle. Wiele razy okazywało się, że nie prowadzą na
jak ma żyć.
dobrą drogę.
Benito: Kiedyś ludzie traktowali raperów jak wyrocz-
Ostatnio głośno było o słowach Future’a, który po-
nie. „Tak trzeba”, „tak nie można”. Teraz każdy ma w to
wiedział, że długo bał się przyznać do rzucenia leanu
wyjebane i żyje własnym życiem.
w obawie o reakcję fanów.
Ricci: Wtedy to było potrzebne i sami wychowaliśmy się
Benito: Miałem podobne rozkminy z ziołem. Stary, jara-
na takiej muzyce, ale w tym momencie wszystko już zo-
łem bardzo dużo blantów, teraz to ograniczyłem i zasta-
stało powiedziane; każda możliwa mądrość. Jeżeli dalej
nawiałem się, jak to wpłynie na odbiór.
to powtarzasz, zaczyna być wtórnie.
Ricci: Kogo miałoby to interesować? Wszystko rozcho-
Benito: Ludzie dalej szukają w rapie autorytetów, ale
dzi się o muzykę.
zmienił się wzór. Już nie chodzi o chłopaka z ławki, któ-
Benito: Future’a każdy z tym kojarzy. Wiesz, „Code-
ry jara zioło i jest przeciwko systemowi. Teraz masz ra-
ine crazy”…
perów, którzy do czegoś doszli i mogą sobie pozwolić na
Ricci: Ale on już przyjął tyle tej kodeiny, że w którym
dostatnie życie.
momencie miałby nie być true?
Ricci: Autorytetami są wykonawcy, którzy opowiadają
Benito: Ludzie mogliby powiedzieć, że już nie ma takiego
o dobrobycie – dzieciaki chcą wierzyć, że można to osią-
klimatu – z tego wynikała jego obawa.
gnąć. Starsi słuchacze już tego nie potrzebują – są na ta-
Benito, masz na „Fino alla fine” kilka wersów, które
kim etapie życia, że nie staną się nagle Rockefellerami.
jasno wskazują na to, że „biegałeś”. Patrząc na to, co
49
działo się z Bonusem RPK albo ostatnio – z Kazem
Długo byliście wymieniani jednym tchem obok
Bałagane, to może się źle skończyć.
Hewry i Mobbyn. Jak dzisiaj wyglądają wasze relacje?
Benito: W ich sprawach to nie było tak, że oni coś tam
Ricci: Z Mobbyn nie mieliśmy nic wspólnego. Każdy
nawinęli i ich zamknęli. Ktoś musiał na nich zeznać. Jeśli
skupia się na sobie.
chodzi o mnie – to było dawno i nieprawda. Myślałem
Benito: Ani Hewrze, ani nam jeden worek nie jest na rękę.
o tym, co mówisz, ale nie miałem obaw. Wywnioskowa-
W refrenie „Globale” padają znamienne słowa: „W życiu
łeś to z tekstów, ale nie ma tam nic takiego, że przyznaję
mi przyświeca misja / To jest Tuzza Globale, Globale,
się do winy. Także – oczywiście nie biegałem.
Globale”. Jak sobie wyobrażacie tę globalność Tuzzy?
Zmieniając temat – w jednym z wywiadów mówili-
Ricci: To, że globalność jest celem, nie ulega wątpliwości,
ście, że waszym planem było zrobienie w Polsce cze-
ale sprawa ma wiele aspektów. Globalność polega rów-
goś, czego dotąd nikt nie zrobił i tak powstała „Włoska
nież na tym, że nie chcemy zatrzymywać się na rapie.
robota”. Co takiego Tuzza wniosła na naszą scenę?
Mamy pomysły na stworzenie dużej marki.
Benito: Połączenie estetyki i sztuki w ulicznym klimacie.
Benito: Ona wyjdzie poza Polskę i docelowo będą mu-
Emocje i ulica w unikatowym wydaniu, którego wcze-
zyczne projekty zagraniczne. Kiedy ukaże się ten paper,
śniej nie było. Coś jak dresiarze w galerii sztuki.
wszystko powinno być jasne.
LOVE ME, HATE ME
→ Zdjęcia – Anna Bloda Model – Jacuzzi
LOVE ME,
51
53
55
57
59
KOCHAMY NASZYCH POLICJANTÓW, CZYLI PARĘ SŁÓW O ULTRAPRAWICOWYM RAPIE ZE STANÓW ZJEDNOCZONYCH → Tekst– Jacek Sobczyński
61
Praktycznie nikt nie bierze ich na serio, bo amerykańscy konserwatywni hip-hopowcy trzymają się estetyki zawieszonej gdzieś pomiędzy 4chanem a Studiem Yayo. Ale o wiele ciekawsze od tego, co robią, jest to, skąd się w ogóle wzięli.
Praktycznie nikt nie bierze ich na serio,
ten feet higher. Gdyby ktoś nie wyłapał,
Tak, silnie prawicowy rap jest w Sta-
bo amerykańscy konserwatywni hip-
cytuje tym samym słowa Donalda Trumpa
nach… dziwny. Bardzo dziwny. Za to
-hopowcy trzymają się estetyki zawieszo-
z wiecu w Tampie, który w swoim prze-
nie można powiedzieć, że powstał
nej gdzieś pomiędzy 4chanem a Studiem
mówieniu podkreślał konieczność budowy
z przypadku.
Yayo. Ale o wiele ciekawsze od tego, co
muru pomiędzy USA a Meksykiem. Mało?
robią, jest to, skąd się w ogóle wzięli.
No to wyobraźcie sobie tego samego –
Rap to CNN czarnej Ameryki
w dalszym ciągu niepokojąco przypomiPomyślelibyście, że to Chad Kroeger –
nającego Kroegera – faceta, jak biega po
„Public Enemy zamienili subkultu-
podobieństwo jest łudzące. Ale przecież
Hollywood Boulevard i odziany w ame-
rę w zjawisko społeczne. Ktoś, kto
nawet wokalista Nickelback, który i tak
rykańską flagę przytula to policjantów, to
lubi muzykę pop, musi zwrócić uwagę
narobił w muzyce sporo złego, nie stanął-
znów jakieś starsze panie. A cały ten cyrk
na Run-DMC, ale dosłownie każdy –
by na tle drewnianych żaluzji i nie zawo-
okazuje się teledyskiem do auto-tune’owej
a przynajmniej każdy, kto czyta gazetę
dziłby do kamery: Build the wall just got
ballady ku chwale stróżów prawa.
lub ogląda dziennik telewizyjny – musi
63 zwrócić uwagę na Public Enemy (…)
członków Public Enemy i zakładało im
serwisu BuzzFeed udzielił republikański
Pokazali, że rap jest gniewnym, pełnym
teczki z bogatą dokumentacją rzekomego
senator Marco Rubio; polityk zade-
nadziei i marzeń głosem pokolenia” –
działania na rzecz destrukcji amerykań-
klarował się w nim jako zagorzały fan
pisał na początku lat 90. magazyn The
skich wartości. Tipper Gore – żona senato-
klasycznego gangsta rapu, gloryfikujący
Source. Wówczas, w targanej przez
ra i wiceprezydenta z ramienia partii demo-
zwłaszcza 2Paca jako człowieka, który
zamieszki rasowe Ameryce, rap z silnym
kratów, Ala Gore’a – stworzyła organizację
z rapera stał się reporterem. Oczywiście
przekazem politycznym brzmiał wyjątko-
Parents Music Resource Committee,
Rubio ani słowem nie zająknął się na
wo mocno. Nic dziwnego, skoro choćby
mającą na celu chronienie młodych odbior-
temat kawałka „Last Wordz”, w którym
wspomniani Public Enemy antycypowali
ców przed zgubnym wpływem hip-hopu.
2Pac atakował wspomnianego wcze-
to, co miało wydarzyć się naprawdę; kto
A republikański wiceprezydent USA Dan
śniej wiceprezydenta – i republikanina!
mógłby przypuszczać, że słowa: „Burn,
Quayle wezwał wytwórnię Interscope do
– Dana Quayle’a, rapując: „Dan Quayle,
Hollywood, burn, I smell a riot” z wy-
zaprzestania dystrybucji płyty „2Pacalypse
don’t you know you need to get your
danego w roku 1990 albumu „Fear of
Now” 2Paca, która – to cytat Quayle’a –
ass kicked / Where was you when there
a Black Planet” ledwie dwa lata później
„jest hańbą dla całej muzyki”. Tymczasem
was niggas in the caskets / Mothafucker
znajdą swoje odbicie w rzeczywistości,
w następnej dekadzie raperzy nie mieli
rednecks all the same / Fear a real nigga
gdy na skutek słynnych kwietniowych zamieszek bogate Hollywood akurat nie płonęło, ale biedniejsze dzielnice Los Angeles już tak. Działalność Public Enemy, Ice’a-T, N.W.A. czy Geto Boys stała w opozycji wobec systemu przyklaskującemu dominacji białych na uprzywilejowanych stanowiskach: w polityce, służbie zdrowia, prywatnych firmach, nawet w policji. Raperzy wyrażali masową wściekłość czarnej społeczności w czasach, gdy
Działalność Public Enemy, Ice’a-T, N.W.A. czy Geto Boys stała w opozycji wobec systemu przyklaskującemu dominacji białych na uprzywilejowanych stanowiskach: w polityce, służbie zdrowia, prywatnych firmach, nawet w policji. Raperzy wyrażali masową wściekłość czarnej społeczności w czasach, gdy media nie dawały jej dojść do głosu; pamiętajmy, że mówimy tu o erze przedinternetowej.
media nie dawały jej dojść do głosu;
oporów przed agitowaniem na rzecz tego
if he ain’t balled and chained”. Zamiast
pamiętajmy, że mówimy tu o erze prze-
czy innego polityka. A już prezydenturę Ba-
tego opowiadał, że największym proble-
dinternetowej. „Rewolucja nie będzie
racka Obamy świat muzyki odebrał z nie-
mem współczesnego rapu jest jego zda-
transmitowana przez telewizję. Rewolu-
skrywanym entuzjazmem; kiedy w 2008
niem – brak przekazu.
cja to nie wybory i NBC nie będzie w sta-
roku Obama podczas wyścigu o prezy-
nie przewidzieć o 8.32 wieczorem, kto
dencki fotel zacytował w jednym z prze-
Żeby było zabawniej – na hip-hop powo-
wygrał na podstawie danych z dwudzie-
mówień „Dirt Off Your Shoulder” Jaya-Z,
ływał się nawet zupełnie niekojarzony
stu dziewięciu okręgów. Nie ujrzycie na
ludzie autentycznie oszaleli. Złagodniał też
z nim Donald Trump. Jak donosił The
ekranach glin strzelających do naszych
przekaz – od ulicznych, zaangażowanych
Washington Post, Trump swego czasu
braci, bo wy, czarni, nie będziecie sie-
bomb, które na rynek muzyczny spuszczali
lubił publicznie nawiązywać do utworu…
dzieć przed telewizorami, lecz bić się na
Public Enemy, po antyrasistowski w swojej
„Donald Trump” autorstwa Maca Millera,
ulicach” – przewidywał w połowie lat 70.
wymowie pop-przebój The Black Eyed
być może trochę z próżności, być może
słynny muzyczny poeta Gil-Scott Heron.
Peas „Where is the Love”.
trochę by zyskać przychylność młodych
„Rewolucja już się zaczęła. Rap to CNN
wyborców. Tymczasem sam Miller nie był
czarnej Ameryki” odpowiedział mu wiele
Dekadę wcześniej trudno byłoby w to
tym zachwycony, zwłaszcza że kawałek
lat później lider Public Enemy, Chuck D.
uwierzyć, lecz to prawda – po hip-hop
ma wymowę hedonistyczną, nie politycz-
coraz częściej sięgali nie tylko po-
ną. „Wydałem go w 2011 roku – skąd
Oczywiście, że z czasem wzajemne relacje
wszechnie kojarzeni jako postępowi
miałem wiedzieć, że ten facet zostanie
rapu i polityki przestały być tak szorstkie.
demokraci, ale i republikanie. Sporym
kiedyś prezydentem?” – bronił się w jed-
Na początku lat 90. FBI podsłuchiwało
echem odbił się wywiad, jakiego dla
nym z wywiadów.
Nie byłoby jej też bez konserwatywnych osobowości medialnych pokroju Milo Yiannopoulosa, twórcy nieformalnego manifestu Alt-Right i zwolennika kulturalnego libertarianizmu, w myśl którego w sieci każdy może obrażać każdego, a tę falę pomyj przetrwają tylko najsilniejsi. Co za tym idzie – najlepsi. Jak sam Milo, który oprócz bycia zagorzałym prawicowcem deklaruje się jako… gej. Albo blogowej supergwiazdy Mike’a Cernovicha, słynącego z opinii typu „W dzisiejszym świecie wygrywasz tylko przez poniżanie innych”. Albo Gavina McInnesa, współzałożyciela Vice Media, który po wylocie z własnej firmy zaczął kierować neofaszystowską organizacją Proud Boys. Albo Stephena Bannona, prezesa Breitbart – on z kolei zrezygnował z pracy w zarządzie kontrowersyjnego serwisu, przeniósł się do Białego Domu i został doradcą Donalda Trumpa. Poniżasz – wygrywasz
dorobił się fortuny, co za Oceanem od za-
Przekaz jest jasny – prawica może być
wsze było istotnym powodem, by zaufać
naprawdę spoko. A droga z sieci na salo-
I właśnie droga Donalda Trumpa do Bia-
danemu kandydatowi; skoro facet tak
ny jeszcze nigdy nie była tak krótka.
łego Domu miała poważny wpływ na roz-
dobrze ogarnął swoje finanse, to i my nie
wój prawicowego rapu za Oceanem. Po
musimy się bać o budżet kraju.
Jak BuzzFeed stworzył potwora
komentatorzy zadawali sobie wiele pytań,
Ale Trump to jedno, a cały ruch społecz-
Na prawym skrzydle znalazło się miejsce
ale wszystkie były tak naprawdę mutacja-
ny – drugie. Nie byłoby nowej prawi-
także dla konserwatywnych raperów.
mi jednego – jak to się stało?
cy bez Alt-Right – frakcji, która wyrosła
Zjawiska dotąd w Stanach niespotykane-
zwycięstwie konserwatywnego polityka
z internetowych forów, chanów, z trollingu
go, skoro ufundowany na afrocentrycz-
Najczęściej pojawiającym się powodem
i memów. Jej macierzą jest Breitbart, kon-
nej kulturze hip-hop, jeśli już sięgał po
było niedoszacowanie przez media skali
serwatywny serwis newsowy, bazujący na
politykę, to poświęcał się głównie walce
rewolty, jaką dokonali biali, często niewy-
fake newsach, krzykliwych nagłówkach
o równość międzyrasową. Tymczasem
kształceni i pracujący na słabo opłaca-
i agresywnym atakowaniu politycznych
muzyką białych, zaludniających małe
nych stanowiskach mieszkańcy prowincji,
oponentów z lewego skrzydła. To także
miasteczka Amerykanów z nizin społecz-
przekonani o tym, że rząd finansuje z ich
dom dla wszystkich, którzy mieli już dosyć
nych – media ukuły nawet określający ich
podatków obiboków na państwowych
lewicowego dyskursu i politycznej popraw-
termin „white trash”, czyli „biały śmieć”
posadach oraz imigrantów, którzy zrobili
ności w kulturze popularnej; Breitbart nigdy
– było od zawsze odwołujące się do tra-
sobie bankomat z kasy amerykańskiej
nie miał oporów przed powiedzeniem tego,
dycyjnych wartości country. Ale internet,
opieki społecznej. Ale sporą rolę ode-
czego inni by się wstydzili. Przykład? Gdy
w którym wszystko to, co dziwne, stawało
grał też Internet, w którym Trump, jako
w 2014 roku feministyczna krytyczka Anita
się normalnym, sprawił, że po mikrofony
postać do bólu memiczna, musiał zrobić
Sarkeesian zainicjowała akcję przeciwko
ochoczo sięgnęli także zwolennicy rządów
furorę. Im więcej zaliczył wpadek, tym
antykobiecym motywom w grach video,
białej cywilizacji.
mocniej pokochali go użytkownicy sieci.
internauci grozili jej śmiercią i mieszali
Pierwsi byli The Young Cons, którzy co
I dostrzegli w nim nie polityka, a zwykłego
z błotem, a Breitbart… nazwał te pogróżki
prawda stali się viralem wiele lat przed
człowieka. Człowieka, który swoją drogą
zwycięstwem równości i wolności słowa.
Alt-Right, jeszcze podczas pierwszej
65 kadencji Baracka Obamy. W numerze
dodatkowo sloganem „The movie of the
BuzzFeed, gdzie – podobno! – był jed-
„Young Con Anthem” niejaki Serious C
movement! The film Obama doesn’t want
nym z najlepszych social media ninjy,
nawijał: „Terrorists were imprisoned at
you to see!” – prawdopodobnie autorstwa
tworząc przy okazji artykuły pokroju „16
Guantanamo Bay / Now they’re in our
samego twórcy. Był też singiel „Use your
filmików na Vine, które zrozumieją tylko
neighbourhoods, planning out doomsday”,
brain – vote McCain”, chwalący polity-
potheadzi”.
a jego muzyczny partner Stlitz dopowia-
kę republikanina Johna McCaina, a sam
Jak sam wspomina, do skrętu w prawo
dał: „Taxes are the subject and I will spit
raper w wywiadach opowiadał o tym, że
zachęciło go zniechęcenie wylewającą
them verbally / I’m just livin’ life a con-
nagrywa utwory specjalnie dla żołnierzy
się z każdego zakątka internetu poli-
servative philosophy / Sorry Hillary, not
w Afganistanie, wplatając w teksty ich
tyczną poprawnością; Gionet często nie
a right wing conspiracy / We need more
nazwiska. Oczywiście Hi Caliber nigdy nie
mógł poruszyć jakiegoś tematu, bo jesz-
women with intellectual integrity”. No i co
wykroczył poza rolę muzycznej efeme-
cze by nim kogoś obraził. „BuzzFeed
tu dużo mówić, wyglądali jak straszne
rydy. Co więcej, parę lat później trafił do
zamienił mnie w potwora” – powiedział
lamusy – dziś to by przeszło, ale miniona
więzienia za napad na bank.
kiedyś na Twitterze. Tym samym Twit-
dekada stała w rapie pod znakiem ma-
terze, na którego później zdarzało mu
czyzmu. W tamtych czasach, nieco zapo-
Zdecydowanie najbardziej znanym kon-
się wrzucać memy z hitlerowskimi ko-
wiadający współczesną, memową formę
werwatywnym raperem, który do tego
morami gazowymi. Z BuzzFeed odszedł
sieciowej wypowiedzi, The Young Cons
idealnie wpisuje się w sieciowy rozwój
sam, chociaż współpracownicy mieli
zostali masowo wyśmiani, co absolutnie
neoprawicy, jest Tim Gionet, szerzej
serdecznie dość jego poglądów; „Jak
nie przeszkodziło romansującej z kon-
kojarzony jako Baked Alaska. To ten
możesz przychodzić w czapce Make
serwatystami telewizji FOX News, by jak
człowiek, o którym pisałem, że wyglą-
America Great Again do firmy, w której
najbardziej na serio pochylić się nad feno-
da jak Chad Kroeger. Baked Alaska
30% pracowników to geje?” – usłyszał
menem ich virala. A znanemu politykowi
przez pewien czas pracował w serwisie
kiedyś w redakcji.
prawej strony, byłemu gubernatorowi Arkansas Mike’owi Huckabee – by zaprosić The Young Cons do zarapowania „Young Con Anthem” na żywo w jego audycji „The Huckabee Report”. Przez dosłownie moment pupilkiem prawicy stał się Zac Canace, raper nagrywający pod pseudonimem Hi Caliber. Jego karierę rozkręciła mocno powiązana z konserwatywną frakcją Tea Party organizacja FreedomWorks, do której Zac wysłał swoje demo. Ci zachwycili się jego dość niepopularnymi w środowisku rapowym poglądami – Hi Caliber dumnie lansował się hasłem „Jedyny raper, który popiera policjantów” – i zaprosili go do Waszyngtonu na Marsz Podatników, sponsorując przy okazji realizację teledysku do utworu „Patriotic People”. Według jednego z dyrektorów FreedomWorks Hi Caliber „reprezentował młodą, wściekłą twarz amerykańskiej prawicy”. Klip, w którym przechwalał się, że jest: „The only MC to ever rock Capitol Hill” wzbudził zainteresowanie na forach, podgrzewane
Ufundowany na afrocentrycznej kulturze hip-hop, jeśli już sięgał po politykę, to poświęcał się głównie walce o równość międzyrasową. Tymczasem muzyką białych, zaludniających małe miasteczka Amerykanów z nizin społecznych - media ukuły nawet określający ich termin „white trash”, czyli „biały śmieć” – było od zawsze odwołujące się do tradycyjnych wartości country. Ale internet, w którym wszystko to, co dziwne, stawało się normalnym, sprawił, że po mikrofony ochoczo sięgnęli także zwolennicy rządów białej cywilizacji.
Jego doskonałe rozeznanie w internecie
producent Spaceghostpurrp. Dece
Po pierwsze – jego kawałki wykręcają
sprawiło, że po usługi zgłosiły się od razu
współpracował z Denzelem Curry'ym,
na YouTube porządne jak na amerykań-
prawicowe gwiazdy. Baked Alaska stał się
tworzył komediowe skecze z Pouyą i Fat
ski underground, kilkumilionowe wyniki.
managerem wspomnianych już Milo Yian-
Nickiem, sam też wydał album
Po drugie – MacDonald ma autentycz-
nopoulosa i Mike’a Cernovicha, idolem sie-
„Jesus Boyz”, którego tytuł odnosi się do
nie oddanych fanów, którzy szanują go
ciowej armii alt-right i – niestety – raperem.
jego chrystusowego wyglądu; przez lata
za to, że nie gryzie się w język; „Jestem
Sam jednak przyznał, że muzyką zajął się
Mike paradował w długich, opadających
czarny, ale do diabła, ten facet ma rację”
tylko po to, by wywoływać internetowe bu-
na ramiona włosach. I nagle na fali po-
– takie komentarze można znaleźć pod
rze, dodając od razu, że i tak wszystko to
pularności nowoczesnej prawicy Dece
jego teledyskami. MacDonald general-
jest jak najbardziej na serio. Przywołany na
odciął się od florydzkich kumpli i do-
nie protestuje przeciwko stereotypizacji
początku tekstu „MAGA Anthem” (to wła-
łączył do Milo Yiannopoulosa, jeżdżąc
rasowej… z punktu widzenia białego,
śnie numer, w którym cytuje przemówienie
z nim na spotkania w Stanach Zjedno-
oburzonego, że tylko jego traktuje się jak
Trumpa) wielu odebrało jako nieszkodli-
czonych, odbywające się pod hasłem
rasistę. „You’re making me the villain by
we dziwactwo, ale dla części odbiorców
„The Dangerous Faggot”, co w wolnym
demonizing my race / For things I didn’t
obrazek do „We Love Our Cops”, w którym
tłumaczeniu oznacza po prostu „Niebez-
do and decisions I didn’t make / No one
Gionet ściska policjantów, był już za da-
pieczna Ciota”. To nic, że wykonywał
that I call a friend has ever owned a slave
lekim odlotem. Nie pomogły nawet głosy
na nich głównie niepolityczne utwory,
/ And neither did our dad’s, or our dads
starszych odbiorców: polityczny komen-
a jego singiel „Donald Trump” był bar-
dad’s, for fuck sakes” – rapuje w głośnym
tator Terry Martin napisał: „Dziękuję! Moje
dziej zgrywą niż powagą; wychudzony,
„Whiteboy”, by w „Politically Incorrect”,
wnuki nie wierzą, że słucham i followuję
ubrany w czapkę Make America Great
zgodnie z tytułem, wystąpić przeciwko
hip-hopowca”. Baked Alaska spolaryzował sieć, w czym dodatkowo pomogły mu liczne kontrowersje: a to wziął udział w neonazistowskim marszu, a to wyrzucono go z Ubera za rasistowskie komentarze w stronę kierowcy. Cierpliwość skończyła się nawet Cernovichowi, który zerwał z nim współpracę po tym, jak Gionet pomimo próśb zamieszczał w sieci nazistowskie obrazki. Obecnie raper zajmuje się usługami PR-owymi, pozostając przy tym aktywnym użytkownikiem świata social mediów. I lubuje się w sieciowych akcjach; to on wymyślił głośne #Trumpcup. Poszło o sytuację, która miała miejsce w jednej z kawiarni
Ciekawym przykładem uwielbianego przez białą prawicę rapera jest Tom MacDonald, którego od reszty tego towarzystwa odróżniają dwie kwestie. Po pierwsze - jego kawałki wykręcają na YouTube porządne jak na amerykański underground, kilkumilionowe wyniki. Po drugie - MacDonald ma autentycznie oddanych fanów, którzy szanują go za to, że nie gryzie się w język; „Jestem czarny, ale do diabła, ten facet ma rację” – takie komentarze można znaleźć pod jego teledyskami.
sieci Starbucks, gdy pracownik odmówił
Again Dece rapował bzdury w stylu:
poprawności politycznej: „Happy Hallo-
kupującemu podpisania kubka nazwi-
„I’m gonna be a president like Donald
ween – for one evenin’ only you wear
skiem „Trump”. Efektem akcji Gioneta były
Trump / Gotta fuckin’ bitch like Melania”.
what you want / Unless it’s a poncho,
tysiące zamówień klientów Starbucksa,
Dawni współpracownicy i słuchacze nie
a headdress or afro, you’ll piss someone
którzy nagrywali później na smartfony, jak
wybaczyli mu trzymania ze znienawidzo-
off”. MacDonald odcina się od politykowa-
ekspedienci przynosili im napoje, krzycząc
nym przez wielu Yiannopoulosem. Gdy
nia, otwarcie krytykuje ekstremistyczne
rzeczy w stylu: „Mała latte dla Trumpa” –
Mike Dece po dwóch latach zadeklaro-
poglądy, generalnie w żaden sposób nie
zgodnie z zasadami przyjętymi na całym
wał chęć powrotu do korzeni, nikt już nie
łączy się ze szkodliwą, sieciową narracją,
świecie przez tę firmę.
chciał go słuchać.
co w żadnym wypadku nie przeszkadza
Z nieco innej bajki pochodzi Mike Dece,
Ciekawym przykładem uwielbianego
konserwatywnym internautom odbierać go
swego czasu dość dobrze rokujący flo-
przez białą prawicę rapera jest Tom Mac-
jako vox populi. A oponenci krytykują go
rydzki raper, członek kolektywu Raider
Donald, którego od reszty tego towarzy-
za żalenie się na bycie białym raperem.
Klan, którego współtwórcą jest słynny
stwa odróżniają dwie kwestie.
No i za głupią fryzurę.
67
Jest jeszcze raper absurdalny, bo nie-
postanowiły zabawić się, podkładając
Matter i chwalił policjantów za strzela-
istniejący. Tu już odjazd jest konkretny,
pod gadający księżyc kontrowersyjne
nie do Afroamerykanów, Żydów i gejów;
bo czerpiący korzenie ze… sceniczne-
treści; jedna z pierwszych puszczonych
bodaj najbrutalniejszą przeróbką była
go przeboju lat 20. XX wieku, „Opery
w sieć viralowych piosenek Moon Mana
piosenka dziękczynna za strzelaninę
za trzy grosze” Kurta Weilla i Bertol-
– bo tak go nazwano – sytuowała go
w klubie gejowskim w Orlando, prze-
da Brechta, gdzie pojawia się balla-
jako członka Ku Klux Klanu.
robiona na modłę „Summer Madness”
da „Mack The Knife”. Ten tytuł stał się
zespołu Kool and the Gang. Moon Man
inspiracją dla sieci McDonald’s, która
Moon Man stał się ikoną hejtu i napraw-
czasem rapuje swoje kontrowersyjne
w latach 80. w ramach kampanii Mac
dę trudno przebrnąć przez wszystkie
treści – znany na całym świecie jest
Tonight stworzyła antropomorficzną
obrazoburcze przeróbki jego postaci:
kawałek „NotoriousKKK”, gdzie na be-
postać księżyca, zachęcającego ludzi
był już przedstawicielem obozu Donalda
acie z „Hypnotize” Biggie'ego generator
do stołowania się u Ronalda McDonal-
Trumpa, który zachęcał do zabijania
mowy ustami Człowieka Księżyca wy-
da. Dwie dekady później sieciowe trolle
czarnych, szydził z ruchu Black Lives
pluwa z siebie obraźliwe wersy pokroju:
69 „I don’t know why I hate blacks / Oh yeah, it’s because they look and smell like ass”. Co prawda YouTube i inne serwisy walczą z rozprzestrzeniającymi się filmikami, jak mogą, ale bez skutku – na jednego Moon Mana skasowanego przypada kilku nowych. Panie prezydencie, dziękujemy za zdjęcie masek Paradoksalnie raperzy z głównego nurtu znajdują w tym bagnie pozytywy. Choć prawicowe kawałki nie przebiły się nigdy do mainstreamu, gwiazdy doskonale zdają sobie sprawę z potęgi Internetu, szczególnie jego ciemnej strony. „To wszystko, cała ta prezydentura jest najlepszą rzeczą, jaka mogła spotkać czarnych. Nareszcie maski zostały zdjęte i wielu białych Amerykanów pokazało, kim są naprawdę” – pisał na Twitterze David Banner. „Nie możemy dać się zwieść epoce Obamy. Trump uosabia zachowania, które są obecne w amerykańskiej kulturze od zawsze” – wtóruje mu Common. Doskonale wiedzą, że osiem lat rządów Baracka Obamy otuliło raperów bezpiecznym kokonem; przecież w czasach, gdy Jay Z i Kendrick Lamar chodzą do Białego Domu jak do siebie, nic złego nie może im się już przytrafić. I taki Moon Man, ktokolwiek go stworzył, nie miałby możliwości przebić się ze swoimi kontrowersyjnymi treściami. Albo tym bardziej trafić któregoś dnia na jedynkę Billboardu. Tak samo jak Donald Trump, który przecież nigdy nie miał najmniejszych szans na zostanie prezydentem USA.
71
← SIMO
JAK STWORZYĆ NAJSZYBSZYCH LUDZI ŚWIATA
JAK STWORZYĆ NAJSZYBSZYCH LUDZI ŚWIATA Już przed startem zapowiadał, że ma szansę pobić rekord świata w biegu maratońskim. I zrobił to. 29 września 2013 w Berlinie Kenijczyk Wilson Kipsang Kiprotich przebiegł dystans 42 195 metrów w kosmicznym czasie 2 godzin, 3 minut i 23 sekund. Średnia prędkość biegu Kiproticha wynosiła około 20.5 km/h. Do czego by to porównać? Na przykład wyobraźcie sobie, że biegniecie ile sił w nogach za odjeżdżającym tramwajem. I teraz pomyślcie, że maratoński rekordzista świata pokonał w – plus minus – takim tempie ponad 42 kilometry. Spory udział w sukcesie biegacza miała marka adidas, która, by stworzyć dla ubieranego przez nich zawodnika jak najlepsze obuwie, specjalnie pofatygowała się do Kenii, do małego miasteczka Iten w górskiej prowincji Rift Valley, żeby zobaczyć, jak też Kiprotich trenuje. „Faktycznie, przyjechali, towarzyszyli mi w treningach, potem zaprosili mnie do Niemiec na testy tego, jak najlepiej udoskonalić but. Za każdym kolejnym razem dokonywali nowych ulepszeń” – opowiadał rekordzista świata w rozmowie z magazynem Runner’s World UK. 3 GODZINY, KTÓRE ODDZIELAJĄ CHŁOPCÓW OD MĘŻCZYZN Truizmem jest stwierdzić w 2019 roku, że biegi bazują przede wszystkim na wytrenowaniu zawodnika. No tak – bo bazują. To nie są sporty motorowe czy samochodowe, które de facto są rywalizacją ekip konstruktorskich, a w kiepskim bolidzie nawet najzręczniejszy kierowca niewiele osiągnie. Tu przede wszystkim liczą się
73
warunki fizyczne. Podczas biegu maratońskiego stopa przeciętnego zawodnika odpycha się od podłoża blisko 35 tysięcy razy, a każdy krok jest osobnym procesem przyspieszania. To nic, że maraton jest długi na ponad 42 kilometry, skoro różnice pomiędzy czasami najlepszych wynoszą po kilka sekund. Raz źle stąpniesz albo poślizgniesz się i marzenia o zwycięstwie musisz odłożyć na kolejny bieg. Ale wielu analityków sportu źródła sukcesu w biegach długodystansowych upatruje także w biologii. To nie przypadek, że na liście stu najszybszych maratończyków wszech czasów ponad 90 miejsc okupują biegacze z Etiopii i Kenii; podobno spory wpływ na ich niesamowitą wydolność ma górski klimat tych krajów. Najlepsi maratończycy są smukli, niemal pozbawieni muskulatury, ich dieta praktycznie nie zawiera białka, co sprzyja lekkości, z jaką się poruszają. Jeśli kiedykolwiek będziecie widzami – albo uczestnikami! – maratońskich zawodów, zwróćcie uwagę na to, jak bezszelestnie biegają ci najlepsi z najlepszych; naprawdę ma się wrażenie, że ci ludzie fruwają ponad podłożem. My tu o rekordzistach świata, ale powiedzmy sobie szczerze: mało kto z czytających ten tekst zbliży się poziomem do ludzi, którzy wykręcają w maratonach wyniki dwóch godzin z sekundami. OK, skończmy z eufemizmami. Jeśli zaczynacie swoją przygodę z bieganiem, za sukces możecie uznać to, że w ogóle taki maraton ukończycie. Raczej nie pochodzimy z Etiopii czy Kenii, nie katujemy organizmu dietą
75 niskobiałkową, a wysokotłuszczową i w znakomitej większości nie biegamy dla pobijania rekordów świata, ale żeby coś sobie udowodnić, fajnie wyglądać i z wiekiem nie zamienić się w Petera Griffina. Jeśli w tym momencie zniechęcamy was do biegania – nie, absolutnie. Nie będziecie pierwszymi na świecie, którzy złamią niepokonaną dotąd barierę dwóch godzin w maratonie, natomiast po kilku latach porządnych treningów nawet jako amatorzy macie szansę na zjechanie poniżej 3 godzin, co w biegowym światku jest wyraźnym sygnałem: patrzcie, niezły kozak. Trudno też porównać falę endorfin po ukończonym pomyślnie biegu z czymkolwiek innym; to darmowy i stuprocentowo zdrowy narkotyk. Nawet największa łamaga, której jakimś cudem uda się przebiec maraton w pięć i pół godziny, czuje się po wszystkim szczęśliwa. To normalne. I bardzo przyjemne! W 2007 roku zawiązała się jedna z najbardziej zaskakujących współprac w branży producentów obuwia sportowego, która poza sporym rozgłosem marketingowym – nieczęsto zdarza się, żeby siły łączyli twórcy butów i twórcy opon – wniosła na światowe bieżnie małą rewolucję. Okazało się, jak wiele w osiągnięciu końcowego sukcesu zależy od dobrej przyczepności buta do podłoża, niezależnie czy biega w nim zawodowiec, czy amator. Jak doszło do tego, że adidas i Continental zaczęli wspólnie produkować obuwie? HAILE APPROVED Wszystko zaczęło się w 2007 roku, kiedy ekipy adidasa i Continental spotkały się na wspólnych warsztatach. Odzieżowy gigant z Niemiec szukał akurat partnera wśród tych, którzy specjalizowali się w ogumieniach, bo chciał polepszyć przyczepność swoich butów. Podczas rozmów przedstawiciele obu firm zauważyli, że opony samochodowe i podeszwy w butach do biegania łączy całkiem sporo. „Stale skupialiśmy się na potrzebach klientów. Często zdarza się, że klient nie może dokładnie określić, co stanowi dla niego decydującą różnicę. Dokładnie analizujemy, które funkcje pokazują, co klient lubi, a czego nie. Oczywiście, buty do biegania muszą być szybkie, lekkie i wygodne, to podstawa. Ale już wzmocnienie tych cech jest procesem złożonym i ciągłym. Ilu klientów, tyle różnych oczekiwań. Musimy spojrzeć na zarządzanie energią buta jako całości – wsparcia, stabilności, przyczepności... Podeszwa odgrywa tutaj kluczową rolę. Podobnie jak opony w samochodzie, musi radzić sobie z bardzo wysokimi obciążeniami, musi dobrze się spisywać w temperaturach od minus 20 do plus 40 ° C… W końcu biegacze trenują o różnych porach roku” – podkreśla Gerd Manz, starszy dyrektor do spraw innowacji marki adidas. „Odkryliśmy, że mamy do czynienia z zupełnie nowym zestawem parametrów, począwszy od tego, że w przeciwieństwie do opon, podeszwy butów są przyklejone do cholewek klejem. Ponadto w bezpośrednim kontakcie z białymi lub jasnymi podeszwami środkowymi nie może być utraty koloru. Również w przeciwieństwie do opon buty wewnętrzne muszą być niebrudzące, co oznacza, że nie mogą pozostawiać śladów na podłodze. Musieliśmy ciężko pracować, aby spełnić kryteria stałego poziomu przyczepności gumowej podeszwy. Opona zwykle porusza się po
asfalcie, betonie lub – od czasu do czasu – w terenie, ale w przypadku butów mówimy również o bezpiecznym przemieszczaniu się po płytkach, linoleum, trawie, mchu i drewnie. Wymaga to innego zestawu właściwości niż w oponie” – dodaje Fabian Dettmer, kierownik ds. rozwoju w Continental. Pierwszym biegaczem, który został zaproszony do publicznego przetestowania butów wspomaganych nową technologią, był legendarny Haile Gebreselassie, dwukrotny rekordzista świata na dystansach maratońskich. Miał on pobiec w prototypie kolaboracyjnego obuwia w 2009 roku, podczas maratonu w Trewirze. Wydawało się, że wszystko sprzysięgło się przeciwko testom: tuż przed startem spadł deszcz, bieg miał odbyć się na brukowanych uliczkach miasta, które momentalnie stały się śliskie, przez co wyjątkowo niebezpieczne – o upadek i poważną kontuzję w takich warunkach nietrudno – a jakby tego było mało, kibice rozrzucili przed startem kilogramy konfetti. Gebreselassie podjął szybką decyzję i założył na stopy buty, których podeszwy zostały stworzone w oparciu o motocyklowe ogumienie na jazdę podczas mokrych warunków. Wygrał w cuglach. Wspominaliśmy o Wilsonie Kiprotichu, a przecież to nie on był pierwszym człowiekiem, który pobił maratoński rekord świata w butach adidas x Continental. Uczynił to Patrick Makau, również Kenijczyk, który w 2011 roku przebiegł maraton berliński w czasie 2 godziny, 3 minuty, 38 sekund, bijąc wynik poprzednika o zawrotne 21 sekund – w świecie maratonów to kawał czasu. Już po zakończeniu maratonu naukowcy z Hannoweru, którzy opracowali rewolucyjną technologię ogumienia podeszw, przyznali, że materiał Continental daje aż o 30 procent lepszą przyczepność do podłoża od konkurencyjnych butów. I to już jest nokaut. W IMIĘ TURYSTYKI BEZURAZOWEJ adidas i Continental nie zamykają się rzecz jasna tylko na biegaczy długodystansowych. Obecnie na półkach znajduje się ponad 80 różnych modeli butów adidas dla mężczyzn i kobiet, wszystkie z podeszwami Continental, które zapewniają wyjątkową przyczepność. To także niezwykle popularne buty wśród fanów trekkingu, dokładnie z tego samego powodu, dla którego kupują je biegacze. Chodzenie po górach sprzyja drobnym, ale uciążliwym kontuzjom, które nierzadko mogą skierować delikwenta ze szlaku prosto do ortopedy. Na końcowy sukces każdego sportowca składa się masa czynników; począwszy od tego, co i kiedy je, ile śpi, ile trenuje, aż po najdrobniejsze niuanse, także – a może: zwłaszcza – te dotyczące jego ubioru. I nawet jeśli niektórym kolaboracje pomiędzy dwiema tak dalekimi od siebie firmami mogą wydawać się co najmniej osobliwe, to w tym mirażu chodzi właśnie o drobiazgi, sprawiające, że ktoś pobiegnie akurat o te parę sekund szybciej niż konkurencja.
77
PALUCH: ZARABIAM PIENIÄ„DZE ZGODNIE Z SERDUCHEM
PALUCH: ZARABIAM PIENIÄ„DZE ZGODNIE
79
EWOLUUJĘ, ZALICZAM PROGRES, CZASEM ZMIENIAM POGLĄDY. JEDNAK MÓJ KRĘGOSŁUP MORALNY POZOSTAJE NIEZMIENNY, WIĘC W NAJWAŻNIEJSZYCH KWESTIACH ZDANIA NIE ZMIENIAM.
→ Rozmawiał – Bartek Strowski Zdjęcia – Krystian Daszkowski
Zajrzałem sobie na kanał BOR, gdzie zaraz stuknie miliard wyświetleń. O kurde, nie wiedziałem. Jeszcze trochę i wykręcimy wynik „Hotline Bling" (śmiech). Nie śledzę takich rzeczy na bieżąco, zazwyczaj sprawdzam wyświetlenia w przeciągu pierwszego tygodnia od premiery, a później ludzie mi podsyłają informacje, że ten czy inny numer przekroczył konkretny wynik. Miliard wyświetleń na kanale w czasie mega popularności YouTube - czy to jest super osiągnięcie? Patrząc na resztę Europy - myślę, że nie ma czym się podniecać. Zawsze miałeś podejście, które kazało się porównywać z większymi? Zawsze tak podchodziłem na chłodno. To nie jest chora ambicja. Po prostu widzę raperów za granicą, jakie labele otwierają, jakie koncerty grają. Co jest sukcesem? Cieszę się tym, co mam, ale nie będę się nadmiernie ekscytował, bo sto pięćdziesiąt kilometrów stąd, w Niemczech, masz raperów, którzy są parę leveli wyżej pod każdym względem. Żyjemy w dużym kraju, tworzymy popularną muzykę, a żaden raper nie ma miliona na Instagramie (śmiech). Kiedyś porównywałem się do kolegów z podziemia, dziś chyba musimy myśleć w skali europejskiej. Co dla ciebie jest zatem definicją sukcesu? Dobre samopoczucie. Dobre życie z samym sobą. Spojrzenie w lustro i wiedza, że żyje się w zgodzie ze sobą, na własnych zasadach. Szczęście mojej rodziny.
Zaczynając kilkanaście lat temu przygodę z muzyką, wierzyłeś, że wejdziesz na poziom, na którym jesteś obecnie? To było moje marzenie. W pewnym momencie robienia muzyki skumałem, że to może się udać. Na początku tworzyłem tak naprawdę dla siebie i godziłem pasję z pracą na etacie. Jeśli chodzi o BOR - nie działamy na kodach programowych majorsów, mamy swój plan na rozwój. Zależy nam, żeby nasi reprezentanci nie byli przypadkową grupką ludzi, a tworzyli w podobnym klimacie, żeby nie było wiele sprzeczności, na ile oczywiście to jest możliwe. Ciężko o wspólny kręgosłup moralny, ale to jest sytuacja idealna dla naszego wydawnictwa. Naturalnym jest, że nie będę miał takiego samego spojrzenia na świat, jak ktoś młodszy o jedenaście lat, bo wychowaliśmy się w różnych realiach. Wydaje mi się jednak, że najmłodsi przedstawiciele naszej ekipy rozumieją spojrzenie starszych kolegów. Wspomniałeś pracę na etacie. Kiedy z niej zrezygnowałeś? W czerwcu 2013 roku. Byłem sushi masterem przez siedem lat, wcześniej w sklepach pracowałem, różne rzeczy robiłem. Pracowałem w Sakanie, która jest dobrą i znaną sieciówką sushi barów w Warszawie czy Poznaniu. Praca była fajna, ale zabierała bardzo dużo czasu. Zmiany po dwanaście godzin, cztery dni w tygodniu. Przez 4 lata godziłem pracę na etat z graniem koncertów. Zdarza ci się zrobić w domu sushi? Nie, nigdy. Jedyne robienie jedzenia poza pracą to kanapki dla siebie czy rodziny.
81 Wtedy pisałeś po pracy? Napisałem ostatnio gdzieś w kawałku, że czekałem tylko, aż wyjdę z roboty i wsiądę do pustego autobusu nocnego, żebym mógł odpalić bit. Pisałem cały czas. Na przerwie na szluga sprawdzałem nowe bity, non stop w trybie pracy nad muzyką. I zostało mi to po dziś dzień. Na sukces jednak musiałeś trochę poczekać. Dobrze, że tak się stało? Czy praca na etacie pozwoliła nabrać pokory? Zdecydowanie. Szybki sukces często sprawia, że ludzie załamują się psychicznie lub odbija im woda sodowa. Dużym plusem falowo przychodzącej popularności jest fakt, że mogłem się do tego przyzwyczaić. Już mnie to nie męczy jak kilka lat temu. Takie etapy są dobre, choć były skoki popularności, które pokrywały się ze skokami sprzedaży, np. przy albumie „Niebo” czy przy płycie „Lepszego życia diler”. Mocne uderzenia, które przełożyły się na rozpoznawalność, frekwencję na koncertach. W ostatnim okresie, kiedy wjechało „OKO”, „Złota owca” i „Czerwony dywan”, to wystrzeliło bardziej niż kiedykolwiek. Ostatnio pisałem z bardzo popularnym raperem, nie będę mówił z kim, który odniósł sukces w dość krótkim czasie. Niekoniecznie daje sobie radę z tym wszystkim, co się dzieje wokół niego. Kosztuje go to bardzo dużo wysiłku psychicznego, żeby to ogarnąć i nie popłynąć z gównonurtem w showbiznes. Pamiętasz ostatni dzień pracy na etacie? Konkretnego dnia nie, ale kojarzę okres, że goście lokalu już zaczęli mnie rozpoznawać. Dzieciaki kręciły mnie komórką zza szyby, klienci chcieli autograf - to już było męczące. Na zmianie zaważyła przede wszystkim kwestia finansowa, szczególnie dla mnie ważna, bo mam rodzinę na utrzymaniu. Jak zacząłem zarabiać z jednego koncertu lepiej, niż z miesiąca pracy w sushi barze, wiedziałem, że czas się zawijać i poświęcić zajawce. Założyłem firmę, działalność gospodarczą i od kilku lat lecimy z tematem. Czego się nauczyłeś w poprzednich wydawnictwach, co przełożyło się na działalność BOR-u? Nigdy nie miałem wydawcy. Fonografika? Tak, sponsorowali wydanie „Pewniaka” w nakładzie półtora tysiąca, jednak nic nie zrobili, żeby wypromować ten album. Dali mi jednak bardzo dużo, bo już wiedziałem, że nigdy w życiu nie pójdę do żadnego wydawcy z moim materiałem. Za to im dziękuję. Chyba nie radzą sobie obecnie najlepiej. Diil? Diil Gang dał mi trampolinę, gdyż wypuścił moje numery przez swój YouTube, wtedy jeden z większych w kraju. Do
dziś jestem w dobrych relacjach z całą bandą, choć wiadomo, że mam też swoją ekipę. Mieli wpływ na to, że wypłynąłem na szerszą skalę i zawsze będę za to wdzięczny. Dla małolata, jakim wtedy byłem, to bardzo mobilizujące, że mogłem być częścią czegoś wielkiego. Niektóre rzeczy wyciągnięte z tamtego okresu staram się wdrażać w życie dzisiaj. Jestem fanatykiem utworu „Ale ja nie” Białasa, gdzie udzieliłeś się gościnnie. Pozwolisz, że wymienię kilka wersów, żebyś się do nich odniósł? Jasne. „Bo robiłem rozpierdol już dawno bez kasy, gdy rapy nie dałyby hajsu na bułkę” – wspominasz czasem te lata, kiedy rap nie był jeszcze dla ciebie dochodowy, ale ty czułeś się w nim mocny? To były czasy podziemia bez YouTube’a. Nie zarabialiśmy na tym kasy, byliśmy zwykłymi typami, którzy robili najlepiej, jak mogą, za własne pieniądze. Nagrywało się w piwnicy u ziomka. Obojętnie, czy doszedłbym do miejsca, gdzie się znalazłem, czy nie – dalej robiłbym muzykę. O to w tym chodzi. Nie miałem z tego nic, a robiłem to najwyższym poziomie. Starałem się. „Odpuszczałem zarobek, by nie zostać dziwką / Bo wszystko, co robię, poprzedzone jest myślą” – te wersy odnoszą się pośrednio do tematyki podejmowanej na „Czerwonym dywanie”. W ogóle jestem taki anty-showbiz od początku. Myślę długofalowo i nie chcę się nachapać na szybko. To jest mój plan na całe życie, bo nie planuję zostać za dwa lata politykiem czy handlowcem. Wszystko, co robię, poprzedzone jest myślą, bo wiem, że niektóre akcje są tak przypałowe, że mogłyby zburzyć to, co zbudowałem wcześniej, ale najważniejszy jest fakt, że totalnie nie czuję klimatu „blichtru” w showbiznesie. Wielu ludzi robi z ciebie radykała w tym aspekcie, ale mam wrażenie, że w rozmowie z Winim bardzo racjonalnie nakreśliłeś temat, że współpraca zależy od naturalnej więzi i identyfikowaniem się z marką. Współpraca z BMW byłaby naturalna. Niestety, ciągle milczą (śmiech). Najgorsze jest to, że mam gdzieś, jak ludzie mnie postrzegają. Dzisiaj prawie każde moje słowo jest rozdrapywane przez gówniarzy, hejterów, ludzi z branży, dziennikarzy. Wiem, że mówiąc to, co myślę, mogę dużo stracić, ale staram się to robić tak jak zawsze. Siedem lat temu nikt mi nie oferował takich pieniędzy czy akcji reklamowych, jednak na obecne realia te dzisiejsze oferty są śmieszne. Jak ktoś odzywał się do mnie w tej sprawie z branży, po znajomości, to dlatego, że byli na usługach korporacji, która prosiła, żeby mnie wciągnąć do akcji. To jest słabe. Nikt nie zastanawia się, co poświęca raper, biorąc udział w takiej akcji. Dla dobra czego? Produktu, z którym się nie
utożsamiamy. Nie muszę tego robić, nie mam potrzeby bycia w reklamach. Chyba że będzie to dobry produkt i dobre pieniądze. Wtedy bym się zastanowił, bo mówimy w kategoriach biznesu. Jeśli mam go z kimś robić, to nie chcę się wstydzić. Do dzisiaj robię wszystko zgodnie z serduchem i tak zarabiam moje pieniądze. W skrócie. Ostatnie wersy z numeru Białasa: „Cała ta rap-gra, manekin challenge / Stój i wyglądaj, łap klientelę”. Tak to wygląda. Wytwórnie łapią małolatów, którzy mają wyglądać; duże wytwórnie dzwonią i chcą robić dystrybucje moich płyt czy digitali; próbują mi różne akcje wmontować za większe pieniądze. Olewam to i później widzę, jak łapią w zamian do współpracy gości bez żadnej historii, bez skilla. Fajnie, że pomagają młodym, ale z drugiej strony chcą z nich zrobić produkt. Mają pieniądze i władzę, więc tak kreują rynek. Raperzy idą tam, bo liczą na swoją szansę, a tak naprawdę są tylko cyferką w wielkim katalogu majorsa. Nie widzę, żeby materiały rapowe wydawane przez Sony czy Universal robiły większe zamieszanie, niż „chałupnictwo” w wydaniu BOR. Może są największymi dostawcami muzyki na świecie, ale nie znaczy to, że u nas musi być tak samo. Polska to jest mały rynek, a rap nie jest gatunkiem jak pop czy rock. Wszystko spoko, biorąc pod uwagę, że środowisko hip-hopowe samo wykształciło swoje kanały dystrybucji i promocji muzyki. Tak, ale historia zatacza koło i ci sami ludzie, którzy ratowali nasz rynek, teraz chcą go zgrabnie psuć poprzez wydawanie rapujących YouTuberów, celebrytów. Biorą się za to, bo rap jest obecnie modny. Znikną, jak skończy się trend. Raperzy byli bardzo anty, a teraz się godzą na takie akcje. Mnie to boli. Taki Red poszedł do popularnych mediów, gdy się od nas odwróciły, a teraz wraca na fali popularności gatunku. Gdzie on był, gdy hip-hop go potrzebował? Potrafi innym wypominać, ale niech lepiej spojrzy na swoją działalność. Co poczułeś, gdy zobaczyłeś wyniki badań Narodowego Centrum Kultury i okazało się, że jesteś najpopularniejszym wykonawcą wśród młodzieży 12-17 lat? Na początku poczułem się dziwnie. Nie pomyślał bym, że jestem w takim przedziale. Na koncertach najmłodsi mają szesnaście - osiemnaście, a pr zedział kończy się na ludziach w moim wieku, czyli już po trzydziestce. Może muszę zacząć grać koncerty bez limitu wiekowego i wtedy się okaże, że mogę grać na stadionie Lecha (śmiech)? Generalnie jednak przyjemna sprawa. Fajnie, że raperzy są popularni wśród młodzieży. Oczywiście ciekawi mnie, jak została skonstruowana próba, w jakim mieście odbyły się badania, ale Narodowe Centrum Kultury jest rzetelne, więc nie ma lipy.
83
Umówmy się, że młodzi ludzie łapią muzykę bardzo intuicyjnie, więc jest to komplement. Uważam, że te dzieciaki nie będę zepsute moimi treściami. Moje numery nie są na tyle wulgarne czy płytkie, żeby je zgorszyć, czy sprowadzić na złą drogę. Czujesz, że jesteś obecnie na szczycie rap gry? Trochę tak, a trochę nie. Zależy od kategorii, jakie przyjmiemy. Na pewno czuję się spełniony w tym, co robię. Wiem, że jestem wysoko, ale nie wiem, kto jest na szczycie. Jak mielibyśmy patrzeć na słupki rankingów, wielu mnie wyprzedza np. Rychu Peja w Poznaniu. „Czerwony Dywan” zaraz pokryje się potrójną platyną po ledwie trzech miesiącach od premiery [rozmawiamy 5 marca – przyp.red.] Może inni sprzedają więcej w krótszym okresie? Nie wiem. Nie mam parcia, żeby się do kogoś porównywać, życzę wszystkim dobrze. Chyba że ktoś zaczyna pierdolić głupoty, wtedy należy ukrócić takie zapędy. To, co mówię w kawałkach, to często jest bragga: od podziemia sztywno do podwójnych platyn. Tak jest po prostu. Bragga oparta na faktach. Chcę sobie kupić luksusowy zegarek, to kupuję, będę chciał kupić sobie jakieś super auto, to to zrobię. A później mogę o tym nawijać, jeśli zechcę. Najważniejsze jest to, że pamiętam o tym, aby dbać o kwestie, których nie kupię za pieniądze; zaufanie, czas z rodziną, przyjaźń. ,,Budzę się w nowej siódemie (…) / W głośnikach leci wake up in the new bugatti. Uśmiecham się do siebie, bo wygodniej mam niż tamci”. Twoja muzyka od zawsze kojarzy mi się z energią, z głodem przebicia się. Ciężko utrzymać to uczucie, gdy powodzi się tak dobrze? Im wygodniej i cieplej, tym… Mówię o tym, że jest mi wygodnie. Chociażby w tym wersie, który przytoczyłeś. W innym nawijam o tym, że za marne sto koła nawet tu nie podjeżdżaj. Chociaż to dobre pieniądze, ale nie za każdy dil. Kręcę się jednak cały czas po moim osiedlu, mam kontakt ze starymi ziomalami, bo dewiza no new friends od kilku lat jest przestrzegana. Mówię o tym, że mam hajs, ale nie gloryfikuję tego. Nigdy nie zależało mi na tym, żeby mieć ten hajs, a żeby wypełniać hale. I to się dzieje. Non stop soldouty, cały czas gram koncerty i żyję w trasie. To była moja zajawka, żeby robić rap, a że za tym idą pieniądze? Spoko. Jeśli mogę z tego żyć na dobrym poziomie, to czemu nie? Nie dążyłem do popularności i rozpoznawalności a do tego, by tworzyć muzykę po swojemu, bez ograniczeń. Uważasz, że możesz być równie głodny, pisząc wersy po dwunastu godzinach w sushi barze, co siedząc wygodnie w beemce? Zmienił się kontekst, to na pewno. Nie poruszałem kiedyś tematu pieniędzy, bo ich nie miałem. Uważam, że w moich numerach mimo wszystko jest dużo luzu, nie jestem spiętym
typem z ulicy, który straszy, że rozjebie ci łeb. Moja muzyka była podwórkowa, ale nie hardkorowa jak np. Firma. Nigdy nie byłem sztywnym ulicznikiem. Nigdy nie gloryfikowałem przemocy, nie nawijałem o jakichś mega hardkorowych ulicznych akcjach. Jeśli już, to w storytellingach było na to miejsce, gdzie zauważałem, że takie akcje prowadzą tylko w jedną stronę lub w opisach otaczającego mnie świata. Czujesz się w Poznaniu wpływową postacią? Nie. Czuję natomiast wagę moich słów i ciężar odpowiedzialności za to, co mówię. Staram się go jednak zrzucić, aby nie ograniczał mojego wolnego myślenia i przekazu. Czyli żadni politycy samorządowi nie próbowali zwerbować do współpracy, żeby zbić kapitał na twojej popularności wśród młodych? Nie. Unikam takich tematów. Nie chcę nikogo wspierać, nie jestem odpowiednią osobą, żeby działać z politykami. Polityka to jest bagno, w które nie chcę wchodzić. Przypuszczam, że mógłbym być wpływową osobą w moim mieście dla lokalnych polityków, ale to nie dla mnie. Musiałoby się wydarzyć coś drastycznego, abym się zaangażował. Pozostając w temacie miasta: od ósmego do dziewiętnastego roku życia grałeś w młodzikach Lecha Poznań. Mój kolega Baron chodził na treningi, bo jego tata grał w Lechu Poznań w koszykówkę. Ziomale grali w piłkę, więc poszedłem się spróbować i tak zostało. Kilkanaście lat tam spędziłem, fajna zajawka i sport sprawiły, że ominęło mnie dużo nieodpowiedzialnych tematów. Niektórzy koledzy z osiedla przerabiali inne scenariusze życiowe. Piłka nożna dała ci jakieś niewymierne korzyści typu poczucie wspólnoty, zajawka na rywalizację? Na pewno samodyscyplinę. Musiałem codziennie wsiąść w autobus i pojechać na drugi koniec miasta na Bułgarską. Sport kształtuje charakter i umacnia dyscyplinę. W jaki sposób doszło do twojej kontuzji pleców i kolana, która wyeliminowała szansę na zawodowe granie? Kontuzje pojawiły się od przetrenowania. Do dziś z tym walczę. Byłem w kadrze Polski, grałem u Andrzeja Zamilskiego, miałem dobre warunki, grałem na środku ataku. Może i zostałbym zawodowcem, choć patrząc na moich kolegów szanse były nikłe. Tylko jeden czy dwóch zostali zawodowymi piłkarzami, którzy mogą się z tego fajnie utrzymać. Nie żałuję jednak, gdyż był to świetny okres w moim życiu. Kontuzja była druzgocąca ze względu na lata poświęcone na treningi? Wiązałeś przyszłość ze sportem? Oczywiście, „dolina” była ciężka. Do tego doszły problemy w szkole, zmiana liceum, był moment podłamania, ale przebrnąłem przez to. W drugiej klasie liceum kiblowałem ze względu na niezaliczenie matematyki. Zmiana szkoły dobrze
85
87 mi zrobiła, bo później zrobiłem maturę, poszedłem na studia na socjologię na Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu. Zawsze interesowały mnie tematy społeczne. Zrobiłem tylko licencjat, bo już miałem dość patrzenia na wykładowców i słuchania ich systemowej gadki. Wiedza z książek różni się od tego, jak wygląda życie na ulicy. Akademicka teoria nie uwzględnia wielu rzeczy, które kształtują ludzi. W twoich utworach jest sporo socjologicznych refleksji. Tak, jednak studia trochę mi dały, poszerzyły światopogląd. Naturalna kolej rzeczy, gdy zbierasz informacje. Studia są spoko, jeśli faktycznie cię interesują, a nie idziesz dlatego, że matka ci kazała. Jesteś pierwszym Polakiem, który nawinął w Skyrock.fm… To było mega fajne przeżycie. Od wielu lat oglądałem te akcje, więc jak pojawiła się okazja, żeby wbić, bo PLK zaprosił mnie na wykonanie numeru, na podjęcie decyzji potrzebowałem może dwóch sekund. Akcja została fajnie odebrana w kraju, przysłużyła się do propagowania francuskiego rapu nad Wisłą. I odwrotnie. Wielu francuskich odbiorców i raperów zauważyło polskich wykonawców dzięki temu występowi. Zdania o polskich raperach we Francji nie są najlepsze… Dlaczego? Nie są popularni na skalę europejską, nie dochodzi do międzynarodowych kolaboracji z topowymi raperami… Zrobiłem dobrą reklamę we Francji dla polskiego rapu, PLK jest dobrze odbierany, a przed nim nie było na scenie kogoś, kto się tak otwarcie afiszował z polskim pochodzeniem. Mega to propsuję, cieszę się, że jego album bardzo ładnie siadł. Sam klimat miejsca… Było gęsto, co pewnie dało się zauważyć. Hasz komora była mocna. Babka, która miała mnie tłumaczyć, coś nie ogarniała, a miała tłumaczyć moje wypowiedzi z polskiego na francuski, więc zacząłem mówić po angielsku, żeby już nie robić zamieszania. Pewnie ludzie przed radioodbiornikami byli skonfundowani, ale jakoś poszło. Podobno poszedłeś do przedszkola swojego syna, gdy rodzice byli proszeni o opowiedzenie o swoich zawodach. Tak, była taka akcja. Panie mnie zaprosiły, wiedząc, że zajmuję się muzyką. Wziąłem mikrofon, „ucho”, złote i platynowe płyty, albumy na CD. Trochę opowiedziałem, dzieciaki zadawały pytania… Jakie? Dziecięce i podstawowe. „Jak to jest grać koncerty”, „Jak długo się tym pan zajmuje”. Takie rzeczy. Na końcu zgrzyt, bo pani przedszkolanka zapytała, jaki mój utwór może włączyć i miałem problem ze znalezieniem czegoś bez przekleństw.
Wybrałem tytułowy kawałek z „Lepszego życia diler” i po refrenie kazałem wyłączyć. Dzieciaki się mocno wkręciły po mojej wizycie, szczególnie chłopaki krzyczeli, że zostaną raperami. Nie wiem, czy rodzice byli zadowoleni z takiego obrotu spraw, ale trudno. Czujesz się prekursorem współczesnych brzmień w Polsce? Uważam, że gdybym miał odpowiednie wsparcie jakiejś wytwórni w 2007 roku, kiedy wydawaliśmy mój drugi nielegal „Biuro ochrony rapu”, byłby to klasyk katowany po dziś dzień. Pomyśleć, że to był nielegal, a sprzedaliśmy dwa i pół koła. Dobry wynik jak na coś bez dystrybucji. Tylko poczta pantoflowa i tutaj również duża pomoc Gurala, który wystąpił w teledyskowym „Wokół mnie”. Przy dobrej promocji to by pierdolnęło. Były tam brzmienia typowo southowo-trapowe, wszystko wyprodukowane przez Julasa. Niech ktoś sobie puści ten materiał sprzed 12 lat i posłucha, czym my już wtedy się jaraliśmy. Nie było wtedy w mainstreamowym hip-hopie czegoś takiego, co my robiliśmy. Gedziula jako pierwszy na auto-tunie leciał, przynajmniej na takim poziomie. Dlatego chciałem, żebyśmy razem działali. Rozjebały mnie jego zdolności i stylówa. A to był 2009 rok. Dzieciaki jednak mają wyjebane w to, kto był pierwszy, ja zresztą też często o tym nie myślę. Czasem to powiem, bo braggowo jest to fajna treść. Najmłodszym się wydaje, że są liderami nowej szkoły, ale dla mnie od dwunastu czy piętnastu lat to już nie jest żaden newschool. Śmieszy mnie też, jak raperzy, co wydają piętnastą płytę, mówią, że zrobią płytę na „nowoczesnych bitach”. Co to znaczy? Że będziesz leciał pod hardstyle? Wątpię. Nagle goście wjeżdżają i rapują na podziałkach rytmicznych jak Three Six Mafia w 2003 roku. Tylko na gorszych bitach, bo wydaje im się, że cykacz rodem z „Platynowego sombrero” to jest newschool. Proszę, ogarnijcie się. Po prostu róbcie muzykę. W „Peelingu” nawijasz: „Miłosny fighter, nie ma w tym grama groteski / mówi prawdziwy facet.” Czujesz się romantykiem? Masz trochę tego typu utworów, nazwijmy to… Jestem, jakby nie było. Każdy pisarz nim jest (śmiech). Żartuję, ale trochę jest w tym prawdy. Jestem dziesięć lat po ślubie, z moją kobietą jesteśmy od osiemnastu lat. Mamy dwójkę dzieci. Dla niej są te wszystkie numery. Jestem romantykiem, lubię te numery. Lubię je grać i ludzie też je lubią. Nie mam z tym problemu, bo w pewnym momencie dojrzałem do tego, że należy mówić takie rzeczy. Poczułem chęć do robienia takich kawałków. Przez parę płyt unikałem tej tematyki, naturalnie w pewnym momencie zacząłem mnie to grzać. Fajnie, że tak pykło i ludzie doceniają te numery.
Ciężko o normalne życie rodzinne, gdy jesteś tak rozpoznawalny? Jest to ciężki temat. Nawet wakacje za granicą bywają uciążliwe, ciągle czuję wzrok na sobie. Złapałem się kiedyś na tym, że, kurwa, drugi dzień idę w tym samym po ulicy. Ktoś zwrócił ci na to uwagę? Nie, ja sam (śmiech). Wychodząc z chaty, pomyślałem, że wczoraj byłem tak samo ubrany. Taka schiza już się zrobiła, bo codziennie ktoś zaczepia o zdjęcia, tworzy się taki mechanizm. Uderzyło mnie to, więc powiedziałem „jebać” i wyszedłem z chaty. Jak będę chciał, mogę zasuwać tydzień w tym samym i mam gdzieś to, co kto sobie pomyśli. Przez to, że grasz koncerty, nie możesz wyglądać każdego dnia na scenie tak samo, więc to myślenie zaczyna się przekładać na normalne życie. Bez sensu. Widzę, jak kelnerka czai się z długopisem, a ja ledwo zaczynam jeść. Czasem jest to miłe, jednak w większości przypadków nie przepadam za tym. Czujesz się osaczony, gdy potrzebujesz na co dzień bycia incognito i odpoczynku. Szczególnie w wakacje. Najlepsze są interakcje ze świadomymi ludźmi, którzy szanują twój czas: piąteczka, dzięki i nara. Zaliczyłeś etap sodówy? Czy ja wiem? Pewnie ktoś może powiedzieć, że tak, szczególnie jeśli przez ostatnie 10 lat stoi w tym samym punkcie. Ja uważam, że nie. Na pewno się zmieniłem i to nie ulega wątpliwości. Żyje na innym poziomie niż kiedyś, chodzę w lepszych butach, mam lepsze auto. Ale tak naprawdę? Wokół mnie są praktycznie ci sami ludzie, co dziesięć lat temu. A w czym zmieniłeś się na lepsze? (pauza) Chyba łatwiej byłoby mi powiedzieć, w których miejscach się spierdoliłem. Możesz iść tą drogą, nie ma problemu. To ok, najpierw te lepsze (śmiech). W kwestii zawodowej - gram na bank lepsze koncerty. Potrafię lepiej nagrywać, zaliczyłem progres wokalny, sceniczny. Jeśli chodzi o całe zaplecze, lepiej to wygląda. Czy się zmieniłem w aspekcie życiowym? Nie wiem. Moje dzieci i rodzina pewnie by powiedziały, że się zmieniam na gorsze, bo rzadziej jestem w domu, i nie mam czasu na odwiedziny czy częsty kontakt, ale pracuje nad tym, żeby to zmienić. Nad resztą wad muszę zastanowić przez następne dziesięć lat. Często rzucasz palenie szlugów? Tak. Dwa razy w roku. Czasem przerwa trwa miesiąc, a czasem pół roku. Zawsze wracam, a obecnie palę. Lubię.
U Kaza miałeś wersy/refren: „Każdy ma swoją codzienność, wkurwia, cieszy na zmianę”. Co cię wkurwia w twojej codzienności? Nadmierna popularność, ciągłe tempo, wyjeżdżanie non stop, to moja codzienność, która potrafi zmęczyć. Choć z drugiej strony to kocham; jak mam wolny od koncertu weekend, to już w następny za tym tęsknię. Gram trzy, cztery sztuki pod rząd i znów mam dość (śmiech). W „Bez strachu” nawijam: „Bogaci szukają miłości, biedni szczęścia w monetach”. Obojętnie na jakim etapie życia jesteś, musisz cieszyć się z małych rzeczy. Doceniać to, co się ma. Możemy stąd wyjść i piorun może uderzyć w drzewo, koło którego będziemy przechodzić i zginiesz, nie wsiadając do swojej nowej kupionej za gruby hajs fury. Nie znasz dnia ani godziny. Wiem, że dla kogoś pracującego w np. kopalni może wyglądać, że narzekam, bo jego codzienność wygląda inaczej, ale muzyka na takim etapie to jest ciężka praca i nie boję się tego mówić. Czasem środowisko kształtuje to, kim jesteś i nie możesz się wyrwać z tych sideł. Dużo jednak zależy od nas samych, tego, czego sami od siebie wymagamy i jaką codzienność sobie sami tworzymy. Self-made, miałeś taki numer. Tak jest, choć oczywiście „Self made” jest dużym uproszczeniem, bo jest masa ludzi, którzy mi bardzo pomogli po drodze. Nawijam o tym. W „Nowej Polsce” nawijasz: „Każdy kocha socjal, weź mi daj, daj, daj”. Nie uważasz, że zawsze byliśmy krajem łasym na socjal? Uważam, że socjal to jest chujowa rzecz. Hoduje w społeczeństwie lenistwo. Ludzie, którzy myślą, że państwo im coś daje, nie rozumieją mechanizmów, jak to działa. Państwo wszystko ma od nas. Jak coś ci daje, to znaczy, że przy okazji podnieśli ceny i podatki, żeby mieć z czego dać. Drożeje paliwo, komunikacja, podatki, wszystko. Ktoś, kto żyje na dnie, tego nie dostrzega. Po dupie dostaje klasa średnia i mali przedsiębiorcy. Denerwują cię zarzuty o populizm? Spotykasz się z takowymi? Tak, wiadomo, że jestem populistą i hipokrytą (śmiech). Każdy może każdemu coś takiego zarzucić. Ewoluuję, zaliczam progres, czasem zmieniam poglądy. Jednak mój kręgosłup moralny pozostaje niezmienny, więc w najważniejszych kwestiach zdania nie zmieniam.
89
PU HCTIWS
Koncept – Alicja Szewczyk i Tatiana + Karol Zdjęcia & Wideo – Tatiana + Karol Produkcja – Alicja Szewczyk Stylizacje – Janek Kryszczak Asystentka stylisty – Paulina Szczepańska Scenografia – Justyna UKWIAŁ Bugajczyk Modele – Ihor, Ihor, Maciek (AS Management) MUA – Anna Kobalczyk Oświetlenie – Emil Prokop / Scandic Light Asystent oświetlenia – Michał Piątek Podziekowania dla: Martyny Sowik i DH Vitkac
Sesja powstała we współpracy z marką Levi’s®, która w swojej kolekcji Performance Denim oferuje linię technicznie zaawansowanych spodni, które nie tylko zapewnią maksymalną wygodę i wytrzymałość, ale także ogrzeją cię, gdy zrobi się zimno, ochłodzą, gdy będzie zbyt ciepło i jednocześnie ochronią przed wilgocią.
Sesja wykorzystuję technologię AR. Instrukcja: 1. Pobierz ROAR Augmented Reality App, np. poprzez zeskanowanie kodu QR. 2. Zeskanuj zdjęcia w aplikacji i zobacz, co się stanie.
91
93
95
97
99
101
Tekst – Alek Hudzik
Piksele, Travis Scott i cyfrowy surrealizm: kilka słów o współczesnej sztuce 3d
fot. johnmonaghan.com
Wirtualna rzeczywistość nie chce już naśladować świata fizycznego – chce być lepsza. Taka jest sztuka 3D. Estetyka renderowanych obrazów i wizualizacji VR przyciąga artystów, a nowy surrealizm opowiada o ginącej planecie, galopującym kapitalizmie i kiczu, który bombarduje nas zewsząd. Nowy Jork. Pokaz kolekcji Wiosna 2019 domu mody Balenciaga. Marka dwa lata wcześniej zaliczyła spektakularny sukces, tworząc najpierw wyglądające jak futurystyczna skarpeta buty Speed Trainer Sneaker, a sezon później wypuściła masywne i przypominające trójwymiarową układankę Triple S, które dziś kopiują wszyscy, od Pumy po Zarę. Ojcem tego sukcesu jest Gruzin Demna Gvasalia, jedno z najgorętszych nazwisk świata mody. Poprzeczkę zawiesił wysoko, oczekiwania są olbrzymie, a tyczy się to w równym stopniu kolekcji, jak i samego pokazu, bo ten zdaniem dyrektora kreatywnego Balenciagi – „albo powala, albo nie ma sensu go w ogóle zaczynać”. Modelki i modele idą więc w tunelu, który przypomina wnętrze światłowodu, jakby sklepienie katedry okleić ciekłokrystalicznymi ekranami. Najpierw wyświetla się niebieski Blue Screen of Death, obraz kojarzony przez wszystkich, którzy w latach 90. walczyli i przegrywali z archaiczną technologią. Jednak tym razem złowieszczy błękit szybko przekształca się w coraz to nowe trójwymiarowe obłe kształty. Niektóre przypominają
wzbierający na sile strumień pikseli, inne są jak rzeźby ulepione z wirtualnej plasteliny. Za wizualizacje odpowiada Jon Rafman – artysta, którego studio i wszelkie materiały plastyczne zamykają się w stojącym na biurku komputerze Apple. Pierwszy był Yves Tanguy To dzięki artystom takim jak Rafman, coraz częściej możemy zetknąć się ze stosunkowo młodą estetyką 3D. Jej cechy charakterystyczne to surrealistyczne kształty – niby dobrze znane, ale jednak dziwaczne. Jakby spec od efektów specjalnych porzucił swoje dzieło na etapie prototypu. Czasem to tylko drobne zgrzyty, brak włosów na zadziwiająco realistycznej dłoni, czasem to zupełnie fantazyjne kształty i możliwość kreowania własnych światów. Estetyka 3D z komputerów najpierw przedostała się do galerii sztuki, by wreszcie rozprzestrzenić się w popkulturze. I to tak skutecznie, że jej przykłady zobaczymy i na pokazie Balenciagi, i okładce najnowszej płyty Travisa Scotta, i w muzeach pokroju nowojorskiego Whitney. Powiedzieć, że w sztuce wszystko już było, to jak stwierdzić, że Metallica skończyła się na „Kill'em All”. Tyle że w wypadku estetyki 3D rzeczywiście coś jest na rzeczy. Zawieszony w Museo Nacional Thyssen–Bornemisza obraz Yvesa Tanguy'ego zatytułowany „Time and again” to kondensacja dziwacznych
fot. jonrafman.com
fot. johnmonaghan.com
kształtów i obiektów. Obraz z lat 40. ubiegłego wieku jest namalowany tak, jakby artysta w swoim wizjonerstwie przewidział, że za mniej więcej 70 lat ludzie zaczną się masowo fascynować tą dziwaczną estetyką. Nawet on nie mógł jednak przewidzieć, że w przyszłości artyści na podorędziu będą mieli także komputery, tablety, okulary VR i oprogramowanie, które te cudowne kształty wymodeluje na polecenie człowieka. Dziś artyści, których przez moment próbowano zaszufladkować w nurcie zwanym „postinternet artist”, na nowo eksplorują kształty, którymi niegdyś bawili się Tanguy czy znacznie lepiej znany szerszej publiczności Salvadore Dali. Jon Rafman jest tego najlepszym przykładem. Artysta, zanim jeszcze pokazał próbkę swojego talentu miłośnikom mody, przyjechał do Warszawy. W 2013 roku wziął udział w organizowanej przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie wystawie „Ustawienia Prywatności”, gdzie pokazał prace bazujące na obrazach z Google Street View. To była dopiero zapowiedź przyszłej stylistyki. Ta objawiła się chociażby w 2016 roku, gdy wziął udział w jednym z najważniejszych i najciekawszych festiwali artystycznych – Berlin Biennale. Jego prace można było zobaczyć po założeniu okularów VR. W wirtualnym świecie stworzył obraz dystopijnego świata, w którym pałętały się dość nieprzyjemne, ciemne i dziwaczne trójwymiarowe stwory.
107 Czeka nas zagłada Przyszłość świata, nad którym unosi się katastrofa to wdzięczny temat dla współczesnych futurystów takich jak Rafman, ale z reguły jednak sztuka artystów 3D ma w sobie więcej pogody. Ciekłe, obłe, mięciutkie jak welurowa kanapa przedmioty to bohaterowie grafik-fotografii Amerykanina Takeshiego Muraty. Artysta, który swego czasu pojawił się na wystawie w jednej z warszawskich galerii (nieistniejąca już Kasia Michalski Gallery), opowiada, że sztuka 3D fascynuje go z dwóch powodów – jest magiczna i odpychająca. „Sztuka 3D tworzy to perfekcyjnie czyste środowisko, ciche jak wirtualna pustynia” mówi na łamach magazynu Fader. Zdjęcia Muraty to często miks fotografii i grafiki komputerowej. Na jednej z takich prac sfotografował balon i to na tyle bezczelnie, że pozostawił na nim nawet odbicia lamp, a pod balonem umieścił przewróconą szachownicę, po której ślizgają się upadające bierki. To już efekt skomplikowanej komputerowej operacji. Gwiazdą nowego surrealizmu jest Jonathan Monaghan, który estetykę 3D wykorzystuje nie tylko jako zabawę z formą, ale i przyczynek do dyskusji na tematy takie jak współczesny gust, kwestie kiczu czy związki estetyki i konsumpcji. Na olbrzymiej grafice przedstawił odlanego z wirtualnego złota, pokaźnego jelenia. Jeleń na cyfrowym rykowisku jest jeszcze bardziej odpychający niż w realu, ale chyba właśnie o to chodzi. Jeszcze dziwniej robi się, gdy spojrzeć na jego wideo. „Out of the Abyss” trafiło na Vimeo w grudniu 2018. Już w pierwszym kadrze klasycystyczna budowla sprzed wieków unosi się w przestworzach niczym dron. Zamiast wieńca zdobień budowlę otacza ekran wyświetlający giełdowe notowania. Kapitalizm na sterydach. Jakby na moment przyjrzeć się snom bankiera z Wall Street, który właśnie wrócił z urlopu w Rzymie. Surrealistyczną wymowę sztuki 3D przełamują tacy artyści jak nowojorczyk Jacolby Satterwhite, dla którego cyber-sztuka stanowi też świetne narzędzie do manifestowania queerowych postulatów. Wirtualny świat nie jest przecież ograniczony konwenansami. Tu w przestrzeni publicznej może paradować każdy, ubrany w skóry, jakby wyciągnięty z filmu pornograficznego żigolo, drag queenki i ludzie, którzy pewnie w ramach naszego społeczeństwa chcieliby przepędzić to
fot. takeshimurata.com
fot. johnmonaghan.com
fot. takeshimurata.com
109 towarzystwo. Internet pozwala na więcej. Satterwhite wie o tym doskonale – zanim stał się artystą, był hakerem. Dziś działa po jasnej stronie mocy. Z powodzeniem, bo jego prace pokazują najważniejsze muzea, takie jak Yerba Buena Center for the Arts w San Francisco czy Seattle Musem of Art. Ty przejrzysta jak woda Fiji Chociaż Nowy Jork jest światową stolicą 3D, a na pewno był jej macierzą, to estetykę podłapują też polscy artyści. Rafał Dominik zamieścił w 2017 na Instagramie zdjęcie „Inteligent i Nieinteligent porównują wielkości swoich dłoni”. Trudno stwierdzić, czy najpierw wymodelował postaci z gliny, a potem bawiąc się światłem, stworzył wrażenie jakbyśmy patrzyli na efekty 3D, czy może faktycznie wyrzeźbił grupę ludzi w wektorach. Dominik od wielu lat flirtuje z estetyką popkultury. Jak sam pisze: „fanów disco polo czynię nie bohaterami, ale wręcz superbohaterami”, choć jego kontakt z dresiarami i dresiarzami ogranicza się głównie do wirtualnej rzeczywistości. Popatrzcie tylko na „Grupę Teatralną”, plik 3D z 2016 roku. Dominika wraz z innymi polskimi artystami działającymi w wirtualnej rzeczywistości zrzesza strona „Trendbook”. Granice między tradycyjną sztuką, a rozrywką zacierają się tu kompletnie. Są tu twórcy z „Breakthru Films” współodpowiedzialni za sukces filmu „Mój Vincent”, są twórcy uznanej na całym świecie gry „Anomaly Warzone Earth” – 11 bits Studio. Jest i Dominik, artysta, który swoje prace pokazywał w najważniejszych polskich instytucjach, takich jak Zachęta czy Muzeum Sztuki Nowoczesnej. I jeszcze jedna praca – to prosta butelka po wodzie wypełniona cieczą. Tyle że butelka oklejona jest etykietą Fiji, a wypełniona dziwnym płynem, przypominającym popularny w USA różowy syrop dla dzieci. Autorka Pamela Rosenkranz pokazała ją na postumencie, a praca uzupełniana jest o wideo, w której wirtualna, lepka ciecz wypełnia całą przestrzeń galerii, zalewa podłogę i podnosi się wyżej i wyżej. Fiji to dziś w snobistycznych kręgach symbol wody jako statusu. Jednak w czasach kryzysu gospodarki wodnej, wysychających miast i plagi susz, praca przypomina nam, że jeśli nic nie zmienimy, to jedynym, czym będziemy się poić, będzie ciecz z pikseli. Niech to będzie wirtualne ostrzeżenie, bo estetyka 3D, choć w wyrazie surrealistyczna, potrafi opowiadać o zupełnie przyziemnych problemach.
fot. Pamela Rosenkranz, Stay True, 2009
Rozmawiał – Filip Kalinowski Zdjęcia – Yan Wasiuchnik Grafiki – Wojciech Pietryka @pietrykowsky_ → Widmo problemu – a właściwie PRO8L3M-u – krąży nad Polską. I można oczywiście czytać to zdanie jako stwierdzenie tego, że stołeczny duet wydał właśnie swój drugi album. Ale da się w nim też doszukać pewnej diagnozy dotyczącej nie tylko naszej ojczyzny, ale i całego Starego Kontynentu. Jak mówią Oskar i Steez – być może stoimy właśnie na skraju upadku zachodniej cywilizacji. O tym, z czego wynika tak fatalistyczna konstatacja, jakie jej oddźwięki da się dosłyszeć w nagraniach tego projektu, a także tym, co widać znad krawędzi, reprezentanci bandery P8M opowiedzieli mi w swoim żoliborskim studio, gdzie spotkaliśmy się po raz kolejny. A że widzimy się przy okazji premiery każdego ich kolejnego wydawnictwa od czasów „C30-C39”, pozwala nam to rozmawiać szczerzej i bardziej wyczerpująco, niż gdybyśmy się dopiero poznali. Choć przecież wiadomo, że „prawdy nie mówi nikt”.
PRO8L3M Ryba psuje się od głowy Przy okazji premiery „Widma” kilku krajowych
Steez: …że jest w tym coś złego. I też nie widzę niczego
dziennikarzy muzycznych przypomniało sobie
złego w rapowaniu o tym, choć – oczywiście – jest wiele
„Ground Zero Mixtape” i skrytykowało wasze po-
kobiet, które nie lubią takiej formy współżycia, czy wie-
dejście do kobiet. Przemysław Gulda nazwał was
lu gości, którzy mają problem, że ktoś tak robi i jeszcze
jednym z najbardziej mizoginistycznych zespołów
w taki sposób o tym nawija...
w Polsce, a utwór „Na audiencji” określił piosen-
Mają do tego pełne prawo, ale nie powinni używać
ką jawnie nawołującą do gwałtu i gloryfikującą go.
w tym kontekście słowa „gwałt”, bo sytuacja opisana
Chcielibyście to jakoś skomentować?
w tym kawałku nie ma nic wspólnego z gwałtem. Jeśli
Oskar: Nie zagłębiałem się jakoś szczególnie w całą tę
dwie strony wyrażają na coś zgodę, to mają pełną swo-
dyskusję, ale kumpel mi cytował jej fragmenty i to, że
bodę tego, jak chcą prowadzić swoje życie intymne.
ktoś tam pisał, że „Na audiencji” to jest kreacja, rola, jaką
Mogą robić sobie nawzajem, co im się żywnie podoba.
przyjmuję. Nie, kurwa, to nie jest żadna kreacja. Tak się
Jeśli ta podstawowa granica przyzwolenia nie zostaje
dzieje, tak się robi i tak jest. Ale to, że tak się dzieje, bo
przekroczona – a w kawałku „Na audiencji” ewidentnie
dwie dorosłe osoby się na to zgadzają i chcą tak zrobić,
nie zostaje – to nie widzę żadnego problemu w tym, że
chcą się porządnie zerżnąć, to nie znaczy, że…
ktoś tak sobie spędza wolny czas. I też nie widzę żadnego
111
powodu, dlaczego nie można by o tym mówić czy rapo-
przestrzeni czasu, zmielone ze sobą i ładnie podane –
wać. W naszych numerach nikt nie nazywa kobiet kur-
tak, żeby dobrze się ich słuchało.
wami, nie ubliża im i na pewno nie nawołuje do gwałtu.
Steez: Mówisz o świecie, który jest ci w jakiś sposób
Oskar, zatrzymajmy się na chwilę przy tej kreacji,
bliski. I mówisz o nim w sposób autentyczny. Wiadomo,
o której wspomniałeś. Rzadko, ale zdarza ci się pi-
że jest w tych tekstach pewne nagromadzenie różnych
sać numery w pewnej konwencji. Wasza twórczość
ekstremalnych sytuacji, których nikt chyba nie prze-
wydaje mi się wręcz przełomowa w kwestii tego, jak
żywa z taką intensywnością, ale mówienie o rzeczach
polski rap postrzega prawdziwość. Bo nawet jeśli
prozaicznych po prostu nie jest takie ciekawe. Nota
niektóre z tekstów nie są – a nawet nie mogą być –
bene wydaje mi się, że na naszym najnowszym albumie
zapisem twoich przeżyć, to zawsze jest w nich ty-
nastąpił pewien zwrot i tych sytuacji prozaicznych jest
tułowe „200 procent prawdy”.
nieporównywalnie więcej niż wcześniej. Choćby numer
Oskar: Piszę czasem kawałki, które są oczywisty-
otwierający płytę, „Prawdy nie mówi nikt”. Tam nie ma
mi wytworami fantazji, swego rodzaju scenariusza-
jakiegoś szczególnie zawiłego storytellingu, całość jest
mi. Natomiast wyrażam się w nich ja i rzeczy, które
bardzo przyziemna.
tam mówię, wynikają z moich przeżyć, przemyśleń i tego, jaki jestem. Przykładem takiego podejścia jest „2040”. Wiadomo, że jest to wytwór fantazji – nasze wspólne wyobrażenie, którego finalna forma wynika z wielu rozmów, jakie poprzedzały nagranie. Natomiast rzeczy, które się tam dzieją, są przeniesione wprost z naszego świata i tylko odbite w tym lustrze przyszłości. Tak sobie wyobrażam siebie i Piotrka w tym 2040 roku. Opowiadam o nas takich, jakimi jesteśmy dziś, ale za-
Wydaje mi się, że te teksty, które piszę, służą mi często jako pewne drogowskazy czy wręcz znaki zakazu – nie wjeżdżaj tam, bo będzie, kurwa, źle. Nie uda ci się utrzymać balansu i przekroczysz tę granicę, za którą nigdy byś się nie chciał znaleźć.
stanawiam się nad tym, co moglibyśmy reprezento-
Oskar: Ja w ogóle przy tej płycie chciałem pisać głównie
wać tam, jak byśmy się w takiej sytuacji odnaleźli.
o takich przyziemnych, prozaicznych rzeczach, o zwy-
Steez: Jak słyszę numer „Monza”, to wiem, że Oskar nie
kłym życiu, a nie tych wszystkich hardcore’owych sy-
jest żadnym easy riderem, który całe życie spędza za
tuacjach, przez które przeszliśmy. Ale, jak widać, nie do
kółkiem, katując auto z dziewczyną obok na siedze-
końca mi to wychodzi…
niu. Ale i wiem, że musiał te wszystkie rzeczy przeżyć,
Ja mam wrażenie, że wy w pewnym stopniu zmienili-
odhaczyć i zaliczyć w jakiś sposób, żeby o tym nawi-
ście pojęcie prawdy w polskim rapie, bo w jego najn-
nąć. I się na tym zna, to słychać. Bo jeżeli budujesz ja-
tinsowych początkach słuchacze mogliby rozliczać
kąś formę fantazji, która jest mocno osadzona w twojej
was z każdego wypowiedzianego słowa. Na przykład
rzeczywistości, jeżeli przedstawiasz ją w autentyczny
z tego, że gram DMT do jointa to trochę za dużo.
sposób, to jesteś wiarygodny, a ta konwencja jest czy-
Steez: W latach 90., kiedy w Polsce formował się
telna. Nikt nie jeździ całymi dniami furą i nie zrywa
uliczny hip-hop, punktem wyjścia było stuprocento-
linki od ręcznego, wchodząc w każdy zakręt. Ale nie-
we osadzenie go w swoich realiach. Ta wiarygodność
którzy wiedzą, jak to się robi. I kiedyś to przeżyli.
była rozumiana ortodoksyjnie, polscy raperzy śmiali
Oskar: Trzeba odróżnić takie kawałki jak „Monza” od
się z amerykańskich, że ci wynajmują sobie samocho-
takich jak „Na audiencji”. Wiadomo, że ja teraz nie zro-
dy czy łańcuchy na potrzeby teledysków. Natomiast
bię samochodu, który stoi za oknem, bo… po co? W ta-
hip-hop przez te blisko 30 lat bardzo poszedł do przo-
kich kawałkach odbijają się jakieś moje myśli czy fanta-
du, jego ramy gatunkowe mocno się poluźniły i dziś
zje, a w tych drugich jest relacja z rzeczywistości jeden
nikt już nie krytykuje nikogo za to, że w jego kawał-
do jednego. One są w 100% szczere, choć przewijają się
kach rzeczywistość miesza się z fantazją. Bo weźmy
w nich różne wydarzenia, które miały miejsce na jakiejś
na warsztat chociażby „Napad na bankiet” z płyty
113 Sokoła. Ktoś mógłby powiedzieć, że jak to, Wojtek
bardzo łatwo przepierdolić się na tamtą stronę. Trzeba
z Uzi, Oskar wali go na łeb, a jeszcze gdzieś w tym
się nieustannie trzymać tego środka, w którym mo-
wszystkim Taco snuje się po tym raucie, no niewy-
żesz wszystko – możesz żyć normalnie, wstawać rano,
obrażalne. A jak weźmiesz trzech autentycznych ra-
mieć rodzinę i pracę, a jednocześnie masz okazję doty-
perów i wrzucisz ich w pewną wymyśloną sytuację, to
kać tych wszystkich ciężkich kwestii, które sprawiają,
jednak ma to znamiona prawdziwości.
że życie jest barwne i ciekawe. Po tej krawędzi idzie się
Oskar: Jeśli chodzi o kwestię autentyzmu w rapie, to
fajnie, ale ryzykownie.
ona nie ma za wiele wspólnego z relacjonowaniem
Steez: Ciekawe, że o to pytasz, bo ja miałem dokładnie
swojego życia w tekstach jeden do jednego. Powiedz-
takie samo wrażenie, kiedy Oskar przysłał mi rzeczy,
my, że chcesz napisać kawałek o tym, jak jest na przy-
które napisał na „Widmo”. Kiedy słuchałem „112” czy
kład na wakacjach – jesteś sobie z dziewczyną czy
kilku innych numerów z tego krążka uderzyło mnie,
chłopakami na plaży i pijecie wódkę, prosty temat.
jak mocne są niektóre z tych tekstów i w jak ciemnych
I dla mnie taki numer nie będzie bardziej prawdziwy,
barwach malują naszą rzeczywistość. Ale też w takiej
kiedy wrócisz z tego wyjazdu i opiszesz po kolei, co
konwencji chcieliśmy zrobić tę płytę. Miała być deka-
tam się stało. Będzie tak samo prawdziwy wtedy, kie-
dencka, wręcz fatalistyczna.
dy byłeś na takich wakacjach 10 razy i dobrze wiesz,
Oskar: Ta konwencja na pewno ma znaczenie, ale tak
jak to wszystko działa. To, czy o 17 dopiero się naja-
jak powiedziałem wcześniej – na zupełnym freestyle’u,
rałeś, czy już piłeś wódkę, nie ma żadnego znaczenia,
bo nigdy nie myślałem o tym w ten sposób. Wydaje mi
bo byłeś tam X razy i bierzesz te wszystkie sytuacje
się, że te teksty, które piszę, służą mi często jako pew-
z 15 lipca 2008 i 6 sierpnia 2012, z Chałup, Łeby i sreby,
ne drogowskazy czy wręcz znaki zakazu – nie wjeżdżaj
mielisz to wszystko w swojej bani i wypluwasz z sie-
tam, bo będzie, kurwa, źle. Nie uda ci się utrzymać ba-
bie w jak najfajniejszej formie. Jak nie byłeś na takich
lansu i przekroczysz tę granicę, za którą nigdy byś się
wakacjach ani razu, to wypierdalaj, nie masz prawa
nie chciał znaleźć.
o tym pisać. Ale jak byłeś 100 razy, to chuj w to, czy
Tych granic jest zresztą pełna gama...
pić zacząłeś rano, czy dopiero po południu.
Steez: Jest dużo aspektów życia na krawędzi. Wywo-
Jeszcze innym typem twoich tekstów są swego ro-
dząc się z ulicznego światka, możesz na przykład zmie-
dzaju alternatywne scenariusze. Bo choć podob-
nić źródła utrzymania, ale jednocześnie we wszystkich
ne tropy pojawiały się już na poprzednich płytach
innych aspektach życia wciąż balansować na linie.
PRO8L3M-u, to na „Widmie” jest nieporównywal-
Oskar: Może cię czekać wyrok, ale wciąż będziesz na
nie więcej fatalizmu. Tych wszystkich żywotów
wolności, może już ktoś by cię nazwał alkoholikiem,
kończących się w przepychu i samotności, śmierci
ale ty jeszcze się za takiego nie uważasz, może ktoś
z ręki cudzej bądź własnej, zatracenia się w używ-
by cię zdiagnozował jako narkomana, ale ty jeszcze
kach i prędkości, które kończy się zwykle tragedią.
trzymasz pion…
I tak sobie myślę – czy niektóre z tych zwrotek nie
Steez: Możesz być seksoholikiem, hazardzistą, pra-
powstają jako swego rodzaju ostrzeżenia dla sie-
coholikiem…
bie samego?
Oskar: Jest wiele tych krawędzi. A zbliżanie się do
Oskar: Być może. Ja na co dzień nie zmagam się z de-
n ich zawsze sprawia, że masz coś ciekawego do
presją, smutkiem czy samotnością. I może przelewa-
powiedzenia.
nie tego wszystkiego na papier jest dla mnie jakimś
Steez: Wydaje mi się, że właśnie dlatego nasza mu-
wybawieniem – pokazuje mi, co złego mogę zrobić
zyka jest dla ludzi taka ciekawa i wciąż staje się coraz
i jak to się może skończyć. Ja jestem czasem na kra-
popularniejsza. To jest tak jak z oglądaniem filmów –
wędzi wpierdolenia się w coś, z czego nie będzie już
bo oczywiście powstają też piękne obrazki pokazują-
odwrotu. Alkohol, narkotyki, różne bezsensowne rze-
ce zwykłe, prozaiczne życie, jak choćby „Mid 90’s", ale
czy – to jest zawsze kwestia balansu. Wystarczy kil-
zasadniczo większość osób szuka w kinie tego, czego
ka dni czy tygodni prowadzących w złą stronę i już
sami nigdy nie doświadczyli. I to samo jest z muzyką –
się w bańce wszystko przestawia. I jest lipa. Bo fajnie
rap potrafi być ciekawy dla naprawdę szerokiego spek-
się żyje na krawędzi – tu jest Gulda, tam jest piekło,
trum odbiorców wtedy, gdy nie jest rapem o rapie, kiedy
a ty jesteś gdzieś pośrodku i tak sobie lawirujesz. Ale
opisuje styl życia, którego słuchacz sam nie prowadzi.
115 Oskar: Ja – tak jak wspomniałem wcześniej – chcia-
na mównicę i mówisz: „siądź na chwilę i lećmy” do
łem z początku napisać na tę płytę teksty mówiące
500 osób, które stoją i cię słuchają, tylko leżysz sobie
o normalnym, codziennym życiu. O kupowaniu chle-
z dziewczyną w intymnej sytuacji, trzymasz ją za gło-
ba, chodzeniu do pracy i przeżywaniu tego każdego
wę i mówisz jej do ucha. To się nie stanie, nie wyjedzie-
kolejnego dnia. Ale jak próbowałem to zrobić, to wy-
cie następnego dnia, nic z tego nie będzie. Ale w taki
dawało mi się nieatrakcyjne. Są ludzie, którzy potrafią
romantyczny sposób mówisz jej, że zmieńmy to nasze
pisać i nawijać o takiej prozie życia. Ja chyba do nich
życie chociaż o 5%, zróbmy coś dobrego dla samych sie-
nie należę. Wolę te krawędzie.
bie. I wiadomo, że jak gadasz takie romantyczne rze-
Może dlatego, że sam żyjesz bliżej krawędzi.
czy, to wykraczasz poza granice zdrowego rozsądku, bo
Oskar: Bardzo możliwe. Bo chyba też ta terapeutycz-
przecież nikt się na żadną wyspę jutro nie przeprowa-
na rola moich tekstów ma dla mnie większe znacze-
dzi. No dobra, może ktoś to zrobi, ale ja nie zamierzam.
nie niż wcześniej sądziłem. Że po latach pisania ta-
Steez: Ja natomiast mam pytanie – komu trzeba ta-
kich wersów dzieje się to poniekąd automatycznie
kie rzecz y tłumacz yć? Bo dla mnie kwestie tego,
– wyrzucam to wszystko z siebie na kartkę, żeby się
gdzie leż y granica pomiędz y autent yzmem i jego
od tego odciąć, żeby pokazać sobie, że to jest złe…
brakiem, czy to, w jakim stopniu artysta musi prze-
Sam nie wiem.
ży wać to, o czym rapuje, żeby zostać uznanym za
Ten motyw pojawił się już na waszym pierwszym
prawdziwego, są dosyć oczywiste.
LP. Tam w połowie bohater krążka zastanawia się
Nic dziwnego, skoro jesteś współtwórcą tych nume-
nad swoim życiem i choć nachodzą go różne re-
rów. Ale jest szereg osób, których te kwestie niesły-
fleksje, to w końcu rusza dalej drogą prowadzącą
chanie zajmują. Szczególnie na tym specyficznym
do autodestrukcji.
obszarze sztuki, jakim jest rap.
Oskar: Tam jednak ta konwencja była dużo bardziej
Steez: Wydaje mi się, że najłatwiej wytłumaczyć to
rozbudowana niż na „Widmie”. I chyba bym tego nie
na zasadzie analogii z filmem. W rapie nie możesz
porównywał, bo te płyty były inaczej robione.
być takim aktorem jak Robert De Niro – że raz za-
Steez: Zdecydowanie! Weźmy na warsztat taki kawa-
grasz rolę dramatyczną, a raz komediową, raz nie-
łek jak „Interpol” – nie da się jednoznacznie odpowie-
widomego tańczącego tango, a raz gangstera. W ra-
dzieć na pytanie, czy mówisz w nim o sobie, czy o kimś innym. Bo z jednej strony opisujesz w nim życie, które znasz i które trwa, a potem wpadasz na pewne rozwiązanie, które wydaje się bardzo romantyczne i z perspektywy wielu osób mocno abstrakcyjne – rzucasz wszystko i uciekasz na bezludną wyspę.
W rapie nie możesz być takim aktorem jak Robert De Niro – że raz zagrasz rolę dramatyczną, a raz komediową, raz niewidomego tańczącego tango, a raz gangstera.
Oskar: Ono jest abstrakcyjne nawet dla mnie. To jest
pie powinieneś być takim aktorem jak Vinnie Jones,
takie utopijne rozwiązanie problemów.
który gra w „Przekręcie” chama z londyńskich przed-
Steez: Jeżeli jednak cała ta historia jest opowiedziana
mieść. I wiadomo, że robi w tym filmie szereg rzeczy,
w ciekawy sposób i dodatkowo jeszcze – autentycznym
które wymyślił i napisał Guy Ritchie, ale koniec koń-
językiem, to czy wydarzyła się ona naprawdę, czy nie,
ców Ritchie obsadził go dlatego, że on właśnie takie
schodzi na dalszy plan. Bo też wiadomo, że fragment
rzeczy kiedyś robił i jest w tym autentyczny. W ra-
o tym, że ściga nas Interpol jest symboliczny. Odpierdo-
pie nie jesteś Czarkiem Pazurą, jesteś Himilsbachem.
liliśmy coś takiego, że mamy problem.
Himilsbach jedzie na wakacje do Zakopanego i odpier-
Oskar: Interpol jest tutaj synonimem całego świata, któ-
dalają tam jakieś cyrki z Maklakiewiczem. I to jest rap!
ry cię otacza. Uciekasz od niego, a jak od niego uciekasz...
A Czarek Pazura, który gra w „Psach”, a później w „13
Steez: …to on próbuje cię dopaść.
posterunku”, to nie jest rap, przy całym szacunku dla
Oskar: Konwencja tego kawałka – tak jak ja ją sobie
tego zajebistego aktora. W mojej ocenie rap wymaga
wyobrażałem – to nie sytuacja, w której wchodzisz
takiej właśnie dozy autentyzmu.
Wspomnieliście o tym, że rap potrafi być ciekawy
dekady. A czy dobrze przyszpililiśmy ten moment – to
dla szerokiego spektrum odbiorców, kiedy nie jest
będzie można stwierdzić dopiero z perspektywy czasu.
rapem o… rapie.
Hipotet ycznie przyjmijmy, że jesteśmy aktualnie
Oskar: To jest moja zasada numer 1. Ani słowa o rapie.
w peaku naszej cywilizacji – jak w starożytnym Rzy-
Przecież widać i słychać, że ja rapuję, to po co miałbym
mie jemy sobie te winogrona i korzystamy z dobro-
to powtarzać. I są takie nurty, zespoły czy raperzy, któ-
dziejstw takiego stylu życia. I te wszystkie znane nam
rzy walą tylko o tym. To też jest git. Sam lubię rap o ra-
z historii obrazki rozpusty i orgii świetnie korespon-
pie, jak jest dobry. Tylko ja się jaram rapem – jaram się tą
dują z tym, o czym ja nawijam. Kradniesz samochody,
muzyką, bitami, tempami, mogę słuchać nawet jakiegoś
a świat się wali, ktoś kogoś zabija, a ty pijesz i ćpasz do
bleble, jak jest dobrze wybleblane. Ale dla osób, które
urwania filmu. „Prawdy nie mówi nikt”, „112”, wszyst-
nie są miłośnikami tej muzyki, nie znają jej historii czy
kie numery z tej płyty mówią o tym. Niektóre w spo-
kontekstu, to na pewno nie będzie ciekawe, a często
sób weselszy, a niektóre smutniejszy, ale to wszystko
chyba nawet może być niezrozumiałe. Steez: Pomyśl sobie – jak możesz zainteresować kogoś, kto nie jest fanem rapu, jeżeli tworzysz muzykę, w której mówisz tylko o tym gatunku. Dekonstrukcja jest szybka – nie da rady. Wam się udało zainteresować rapem szerokie gremia osób, które mają ten gatunek w głębokim poważaniu. Bo też wasza dotychczasowa dyskografia składa się na niesamowicie spójny, barwny i wciągający świat; świat, który na „Widmie” zdaje się rozpadać. Steez: Ja k iś cza s temu dosz l iśmy z Oskarem do takiego punktu naszych rozkmin, w którym uznaliśmy, że być może właśnie stoimy na skraju upadku zachodniej cywilizacji. To jest proces, który trwa latami, pierwsze filmy na ten temat powstawały już na początku lat 80., ale wydaje nam się, że ostatnimi czasy styl życia coraz bardziej zbliża nas do krawędzi. A że historie, które przedstawialiśmy na przestrzeni całej naszej twórczości, są dla tego upadku
To jest moja zasada numer 1. Ani słowa o rapie. Przecież widać i słychać, że ja rapuję, to po co miałbym to powtarzać (…) Pomyśl sobie – jak możesz zainteresować kogoś, kto nie jest fanem rapu, jeśli tworzysz muzykę, w której mówisz tylko o tym gatunku.
bardzo znamienne, to siadając do tego albumu, posta-
po to, żeby się w ogóle tej płyty dało słuchać. Wszyst-
nowiliśmy nadać im szerszy kontekst. I dlatego też ta
kie jednak mają w sobie jakąś nutę depresji, bo jeśli
płyta ma ten fatalistyczny sznyt, o którym wspomi-
świat upada, to jakie to ma, kurwa, być – wesołe?
nałeś. Ale też – nie oszukujmy się – nie jest to jakieś
Steez: To, co Oskar mówił o pewnej formie życia na kra-
totalne dramatyzowanie.
wędzi, na której trzeba trzymać ten balans, tyczy się jed-
Oskar: Bo upadek cywilizacji rzadko kiedy ma miejsce
nostki. Ale można to również przełożyć na całe społe-
jednego dnia, zwykle trwa to 30, 50 czy 100 lat. Łatwo
czeństwo. Jak to się mówi – ryba psuje się od głowy. I jeśli
byłoby przedstawić świat, w który bomby spadają na
w którymś momencie coś się zaczyna psuć, a potem co-
Warszawę, Paryż czy Londyn i to jest koniec wszystkie-
raz więcej elementów składowych staje się dysfunkcyj-
go. Ale tak się nie zdarzy. To będzie trwało lata, a nawet
ne, to kwestią czasu wydaje się być moment, w którym
117 wszystko się zawali i legnie w guzach. Kiedy więc siedli-
Steez: Nie no, co ty, w ogóle tak nie było. Weźmy za
śmy do tej płyty, uznaliśmy, że opisanie tych wszystkich
przykład bit do „National Geographic” – to jest jeden
zależności w ten właśnie sposób, nada pewien kontekst
z nielicznych durowych bitów w całej naszej twórczo-
całej naszej twórczości, osadzi ją. I może nasz kolejny al-
ści, a być może i jedyny. Ja się w ogóle nie jaram duro-
bum będzie wesoły, śmieszny i w ogóle będzie o czym
wymi rzeczami i na pewno mam kilka bitów, które są
innym, ale też wydaje mi się, że – abstrahując od tego,
w takich skalach, ale zwykle ta emocja, której szukam
jak daleko posunęliśmy się w międzyczasie stylistycznie,
w muzyce, realizuje się w skalach molowych.
producencko czy Oskar tekstowo i w kwestii flow – to
Oskar: Ale też nie jest tak, że kawałek, który będzie
szereg utworów z „C30-C39”, „Art Brut” czy LP świetnie
molowy, nie może mieć w sobie pewnej nadziei, czy
wpasowałby się w klimat „Widma”.
być w jakimś stopniu wesoły. Bit do „National Geo-
Oskar: To są tematy, o których mówimy od początku
graphic” radosny na pewno nie jest, ale jakieś świa-
naszej działalności. Można by pewnie powiedzieć, że to
tełko w tym tunelu świta.
pierdolenie o jednym i tym samym – narkotyki, alkohol,
Steez: I właśnie przez to jest taki dobry. To jest zajebi-
dziewczyny i przestępstwa – ale wszystkie te motywy
sty kontrast, bo nagle zbijasz ze sobą coś, co ma w sobie
służą nam zawsze do opowiedzenia pewnej idei, którą
ten pozytywny wydźwięk i skojarzeniowo tak działa
chcemy przekazać na każdej kolejnej płycie. One są tylko
na ludzi, z czymś, co jest zupełnie przeciwne, czyli tym
środkami wyrazu – na bazie swoich czy cudzych histo-
tekstem mówiącym o krawędziach. A z drugiej strony
rii próbujemy na tej płycie opowiedzieć o tym, że świat
„Interpol” jawi się ludziom jako przyjemny, bardziej
zachodni być może właśnie się kończy. A to, że używa-
pozytywny PRO8L3M w popowym wydaniu, jak ktoś
my w tym celu takich, a nie innych środków wyrazu, to
gdzieś tam pisał, a to jest jednak molowy bit.
dlatego, że one są nam najbliższe, to nasze litery, nasz
Martin Scorsese mówił kiedyś w jednym z wywia-
język. My nie używamy normalnego alfabetu, używamy
dów, że najbardziej ceni twórców, którzy są prze-
kurew, dragów i przestępstw. Tymi literami się posługu-
mytnikami, którzy potrafią wykorzystać motywy
jemy, a mówimy przy ich pomocy bardzo różne rzeczy,
znane ze sztuki popularnej i przystępnej w mówie-
bo jak masz litery, to możesz z nich złożyć słowa, a słowa
niu o sprawach trudnych, bolesnych.
budują zdania.
Steez: Jak zaczynaliśmy robić tę płytę, pisałem do
Steez: To, że masz w tych numerach seks, wódkę i kra-
Oskara, żeby mi przysłał jakieś bity, które są dla nie-
dzieże, to nie znaczy, że one mówią o seksie, wódce
go inspirujące. Ale w pewnym momencie doszliśmy
i kradzieżach. One mówią o kondycji ludzkiego gatun-
do wniosku, że nie chcemy się kierować żadnymi
ku, o której nie będziesz przecież mówił, pisząc tylko
wyznacznikami czy punktami odniesienia, wolimy
teksty o spacerze po lesie czy głaskaniu psa. To właśnie
stworzyć swój własny gatunek. I takie kawałki jak na
ekstrema pokazują ci pewne zjawiska.
przykład „Crash test” pokazują, że nam się to w jakimś
„Widmo” jest jednocześnie jednak waszą najbar-
stopniu udało, bo są w nim elementy różnych gatun-
dziej przystępną płytą. Chwilami wręcz popowo
ków. Jest tam rap, jest śpiewanie, jest ten temat po-
chwytliwą…
traktowany trochę synthwave’owo, jest elektroniczne
Steez: Ja się jaram popem, słucham rozmaitego popu
instrumentarium brzmieniowe i popowe wręcz cuty.
i nie mam żadnego problemu z tym, jak ktoś mówi, że
I to samo było z aranżami tych numerów, bo ja wysła-
„Widmo” jest popowe. To wynika przede wszystkim
łem Oskarowi jakieś moje wstępne pomysły tego, jak
z tego, że Oskar sporo na nim śpiewa i robi to zajebi-
by to mogło być poukładane i napisałem mu, że słu-
ście, a do tego poszliśmy w dosyć melodyjną produkcję.
chaj, to jest tak zaaranżowane, ale wiesz, posłuchaj
Ja w ogóle jestem osobą, która bardzo melodyjnie pod-
tego, ustaw to, jak chcesz i ja ci to później zaaranżuję.
chodzi do produkcji muzyki, bo wielu producentów za-
A on mi odpisał: nic nie zmieniaj. I dlatego te aranże
czyna od bębnów, basów czy sampli, a dla mnie zawsze
są takie wygrzane, że nie do końca wiadomo, czy to
punktem wyjścia są akordy i melodie.
refren, czy bridge, czy zwrotka. Oskar chciał zrobić nu-
Czyli nie było tak, że siedliście w pewnym momen-
mer bez refrenu i boom – jest „Pirelli”.
cie i powiedzieliście sobie – o kurwa, ale ciężki te-
Takimi właśnie sposobami chcieliśmy w yjść poza
mat, trzeba to ubrać w bardziej przystępną muzykę,
ramy gat un ku, w któr ym f un kcjonujemy, chcie-
żeby ludziom w ogóle weszło.
liśmy zrobić muz ykę, która jest gat unkiem sama
119
dla siebie. Sprawić, że PRO8L3M to już nie jest rap
i... t ylko się ciesz yć. W t ym znaczeniu PRO8L3M
sensu stricte, ani w jego dawnym rozumieniu, ani
to jest w jakimś stopniu pop, ale z drugiej strony
w t ym now ym, gdzie amer ykańscy raperz y pod-
absolutnie nie należ y go mylić z mainstreamem.
śpiewują sobie do bitów na auto-tune. Oskar nor-
A skoro już jesteśmy przy popie – Oskar, dlaczego
malnie śpiewa na tej płycie i tam są harmonizery
ty w ogóle zacząłeś śpiewać?
na wokalach, ale to się w ymyka tak i m prost ym
Oskar: Wydawało mi się, że to jest kolejny krok, który
podziałom. I to samo t ycz y się bitów cz y aranża-
mogę podjąć. I też jakieś wyzwanie dla mnie. Poza tym
cji. Ciekawą inspiracją dla mnie w t ym względzie
myślałem, że to jednak bardzo mocno urozmaici to, co
jest Drake, któr y często w ychodzi poza szt y wne
robimy z Piotrkiem i sprawi, że będzie to dla nas jesz-
ramy gatunkowe. Ludzie nazywają to rapem, popem
cze ciekawsze. My robimy taką muzykę, jakiej sami
cz y r’n’ b, a mnie to chuj obchodzi, bo nadawanie
chcemy słuchać i mamy to szczęście, że ktoś poza
wsz ystkiemu metek nie jest cz ymś fajny m . To og ra n icz a t wój mózg , bo on w pew ny m momenc ie chce już wsz ystko szuf ladkować i szuka wszędzie znamion jakiegoś formatu. Pisząc o muzyce, muszę często posługiwać się tymi nazwami. One są pewnymi skrótami myślowymi, dzięki którym nie muszę budować 15 zdań, tylko mogę napisać „rap”. Steez: Absolutnie tak jest, ale należy mieć zdrowy dystans do słowa, bo słowo nigdy nie jest w stanie oddać całej rzeczywistości. W tym właśnie widzę problem – gatunek ludzki ma pewien ograniczony zasób słów i znaczeń. Dopóki to nie pójdzie do przodu, to będziemy ewoluowali w bardzo powolnym tempie, bo po prostu nie jesteśmy w stanie pewnych rzeczy opisać.
Ja się będę cieszył, jak PRO8L3M będzie kiedyś określany mianem muzyki popularnej. Bo z czego tu się nie cieszyć? Jeśli ktoś nie jest zadowolony z tego, że jego muzyka staje się popularna, to albo jest hipokrytą, albo nie jest zawodowym muzykiem i robi coś do szuflady.
Słowa też jednak ewoluują. Pozostając przy tych
nami również. Jak ja widziałem nasze kolejne nume-
stricte muzycznych – „pop” na przykład co kilka lat
ry oczyma wyobraźni i słyszałem te bity, to czasami
oznacza coś zupełnie innego w kwestii brzmienia.
po prostu chciałem, żeby ten refren był zaśpiewany,
Coś, dla czego jedynym wspólnym mianownikiem
a te kilka wersów zanucone. Tak to czułem i musia-
jest popularność.
łem się nauczyć, jak to zrobić. Ale też wcale nie jest
Steez: Ja się będę cieszył, jak PRO8L3M będzie kiedyś
powiedziane, że następna płyta nie będzie stricte ra-
określany mianem muzyki popularnej. Bo z czego tu
powa i nie będzie tam żadnego śpiewania. Albo że cała
się nie cieszyć? Jeśli ktoś nie jest zadowolony z tego,
nie będzie zanucona i nie będzie na niej żadnego rapu.
że jego muzyka staje się popularna, to albo jest hi-
Sam tego nie wiem.
pokrytą, albo nie jest zawodowym muzykiem i robi
Steez: To jest naturalna potrzeba auto rozwoju. Bo jak
coś do szuflady. Bo wydaje mi się, że zawodowi artyści
robisz coś przez kawał czasu i dochodzisz w tym do ja-
generalnie dążą do tego, żeby ich muzyka znajdowała
kiejś maestrii - a poziom, na jakim rapuje Oskar, można
jak najszersze grono odbiorców, a jeśli ktoś myśli ina-
spokojnie tak określić – to jeśli chcesz się w tym dalej
czej, to musiałby sobie założyć, że ja robię taką muzy-
rozwijać, musisz wyjść poza pewne ramy gatunkowe
kę, że sprzedaję co najwyżej 1000 płyt, a jak sprzedam
i spróbować czegoś nowego.
więcej, to zwijam interes i zajmuję się czym innym.
Oskar: To są setki godzin spędzone z samym sobą,
Tymczasem nasz projekt cały czas się popularyzuje
z kartką i bitem. Robienie tego dalej w ten sam sposób
121
jest przede wszystkim nudne. A jak ja bym się chciał po-
za duże. A jednocześnie jesteśmy w to tak bardzo
nudzić, to bym poszedł pracować do biura; przy całym
zaangażowani, że chcemy znać każdy produkcyjny,
szacunku dla wszystkich tych, którzy pracują w biurach.
promocyjny czy logistyczny niuans. I mieć nad nim
Bo to wszystko nie jest takie proste. Musisz codziennie
przynajmniej jakąś prowizoryczną kontrolę. Bardzo
wstawać rano i pisać przez dobrych kilka godzin. Nikt
dużo rzeczy jest już scedowanych na innych ludzi, na-
nad tobą nie stoi i nikt ci niczego nie każe, możesz mieć
tomiast nie możemy się od nich zupełnie odciąć i nie
wolne, nie musisz go mieć, ale trzeba się nieustannie mo-
zerknąć czasem na to, co tam się dzieje, bo koniec
bilizować i cisnąć. Jak chcesz pisać dobre teksty, to mu-
końców to jednak jesteśmy my – nasze twarze, nasza
sisz to robić długo. Tego się nie robi, kurwa, w trzy minu-
przyszłość i nasza historia.
ty. Bo wiadomo, że czasami się uda i w trzy minuty, ale
Steez: Najlepiej można to wyjaśnić na przykładzie
w większości wypadków nie. Większość to jest walka
instalacji, która towarzyszyła premierze „Widma”
i napierdalanie się, żeby finalnie wyszło elegancko.
– w jej powstanie był zaangażowany potężny sztab
Śpiew dał ci jakieś nowe możliwości ekspresji?
ludzi z różnych działek: kreacji, produkcji czy even-
Oskar: Przede wszystkim urozmaicił melodyjność
tów. Ale to my sygnowaliśmy ją naszym logo. Więc
i muzykalną wartość tych kawałków. Natomiast jeśli
na końcu, jeśli coś tam było nie tak, to właśnie nasz
chodzi o ekspresję i samą lirykę, to mi najłatwiej wyra-
wizerunek był wystawiony na szwank. Jednocześnie
żać się w tempach 90-95 bpm. Klasyczny rap, tego robi-
jednak sami nigdy nie bylibyśmy w stanie czegoś ta-
łem w życiu najwięcej i każde odstępstwo od tej normy
kiego stworzyć i nad tym zapanować, więc finalnie to,
utrudnia mi zadanie. Radzę sobie oczywiście, ale taki
w jakiej skali możemy dziś działać, w niczym mi chyba
prosty rap na tempach z lat 90. wydaje mi się najlepszy
nie przeszkadza. Tylko ona daje nam możliwość robie-
do opisywania pewnych rzeczy. Najłatwiej jest mi się
nia takich rzeczy.
w nim poruszać.
Oskar: Tak, wszystko jest zajebiście. To, na co trzeba
W śpiewie jest też zwykle dużo mniej słów.
brać poprawkę, to fakt, że wraz z rozrostem tej machi-
Steez: Bo śpiewanie jest trochę bliższe poezji niż rap.
ny trzeba się zajmować coraz większą ilością rzeczy in-
Rap to rodzaj twardej sztuki i nawet jeśli jest czasem
nych niż robienie muzyki.
bardziej abstrakcyjny, to zwykle nie tak poetycki, jak
Steez: Jeżeli oczy wiście chcesz mieć nad wszyst-
teksty, które się śpiewa. Muzyka, która jest bardziej
kim kontrolę.
poetycka, wyraża pewne emocje i rzeczy nieuchwyt-
Oskar: Ale poniekąd musisz ją mieć.
ne słowu, a rap jednak stara się opisać rzeczy, które są
Steez: Bo na tym ukułeś swoją muzykę.
namacalne. Choć oczywiście nie jest tak zawsze i te-
I też sam ją niezależnie wyprodukowałeś, wydałeś
raz mocno generalizuję, bo nawet w Oskara tekstach
i wypromowałeś.
zdarzają się bardzo poet yckie porównania, wersy
Steez: Ważne w tym kontekście wydaje mi się to, że
czy zwrotki.
my nigdy nie pierdoliliśmy się ze środkami. Bo może
Ta poetyckość i przystępność, o której gadamy, po-
się wydawać, że dopiero teraz korzystamy z tego, że
jawiła się u was dopiero na kolejnych płytach. Bo
nasz projekt ma taki zasięg, a my zawsze staraliśmy
jeśli porównamy „C30-C39” z „Widmem”, to choć
się działać na dużą skalę. Choćby miks naszego pierw-
język wypowiedzi i pewien estetyczny sznyt nadal
szego wydawnictwa „C30-C39” robiliśmy w najwięk-
jest podobny, są to krążki zupełnie inne – surowa,
szym i najnowocześniejszym studio w Polsce, które
rapowa EP-ka i ponadgatunkowy, przystępny al-
było wówczas chyba też najdroższe. Od zarania mie-
bum. I po części właśnie z tym rozwojem wiąże się
liśmy takie podejście i traktowaliśmy to jak życiową
rosnąca z każdym kolejnym rokiem skala waszego
sprawę – od samego początku bawiliśmy się tym, chcie-
oddziaływania. W czym ta dzisiejsza – ze złotymi
liśmy, żeby to było zajebistym doświadczeniem przede
czy platynowymi płytami i wyprzedanym Torwarem
wszystkim dla nas. I robiliśmy przy okazji rzeczy, na
– pomaga, a w czym przeszkadza?
które inni artyści pewnie by się nie zdecydowali z po-
Oskar: W spokoju świętym przeszkadza, a w całej
wodów czysto finansowych.
reszcie pomaga. Bo dziś jest tak wiele aspektów na-
Oskar: Od samego początku wkładaliśmy – i nadal
szej działalności, że już nie możemy mieć kontroli
wkładamy – w to nasz hajs, żeby wszystko było zajebi-
nad każdym, najmniejszym z nich; to jest po prostu
ste. Bo to jest dla nas!
123 Steez: Ktoś inny zrobiłby za śmieszne pieniądze klip,
degeneracja społeczeństwa, a czego symptomem jest
w którym Oskar stoi, macha rękoma i rapuje do ka-
szukanie przyjemności w zabijaniu kobiet?
mery na jakiejś obskurnej klatce schodowej. I to by
I choć ten utwór Myslovitz opowiadał o konkretnej sytu-
miało tyle samo – albo nawet i więcej – wyświetleń niż
acji i był oparty na zupełnie innej historii, to idealnie wpa-
jak robimy coś, co ma jakiś bardziej kinematograficz-
sował się w naszą wizję współczesnego społeczeństwa,
ny wymiar. Zamiast jechać do Pakistanu robić zdję-
żyjącego w ciągłym amoku i jedzącego te przysłowiowe
cia na okładkę, moglibyśmy po prostu wrzucić czar-
winogrona, podczas gdy świat wali się w gruzy. A kiedy już
ny logotyp PRO8L3M na białej kartce albo biały na
ten obraz pojawił się w naszych głowach, to naturalnym
czarnej i też wydaje mi się, że nie wpłynęłoby to ja-
krokiem było zaproszenie głosu oryginału. Ja nie mam ani
koś znacząco na liczbę sprzedanych płyt. I tak samo
jednej płyty Myslovitz na półce, ale znam przynajmniej 20
– bez instalacji też byłoby w tej kwestii całkiem nie-
ich utworów, bo… każdy je zna. To ogromna nobilitacja, że
źle. My jednak robimy to wszystko z czystej zajawki;
ktoś taki wziął udział w nagraniu naszego albumu.
to jest życie, to jest fajne i to jest esencja. Jest wie-
A czy Fryderyk, którego niedawno otrzymaliście za
lu ludzi, którzy traktują muzykę wyłącznie zarobko-
„Ground Zero Mixtape”, też jest nobilitacją?
wo i oni będą na tych rzeczach oszczędzali, bo zwy-
Oskar: Zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy nawet
kle szukają swoich życiowych przyjemności na innych
nie biorą udziału w tym konkursie, bo żeby wziąć w nim
płaszczyznach. Jeśli – na przykład – fascynują się la-
udział, trzeba się do niego zgłosić. To nie jest tak, że sza-
taniem szybowcami, to pewnie wydadzą mniej na
nowna akademia wybiera laureatów ze wszystkich płyt,
okładkę czy klip, żeby te trzy koła wsadzić w swój
które wyszły w danym roku, ale z tych, które zostały zgło-
szybowiec. A dla nas muzyka jest największą zajawką.
szone. No więc my zgłosiliśmy tam „Ground Zero”, może
I też z tej właśnie zajawki wyrasta gościnny udział Artura Rojka na waszym nowym LP? Bo o ile wiele zespołów mógłbym podejrzewać o to, że chcą takim ruchem zaskarbić sobie serca przynajmniej kilku fanów Myslovitz, o tyle wasz pomysł rekonstrukcji utworu „To nie był film” wynikał chyba z innych pobudek. Oskar: Zacznę od końca – wydaje mi się, że Artur miał ogromną zajawkę na to, żeby uczestniczyć w tym projekcie i żeby spędzić z nami trochę czasu. Bo od kiedy miałem przyjemność – może nie bezpośrednio, ale jednak – współpracować z nim przy OFF Festivalu, miałem pewność, że jest on bardzo świadomy tego, co dzieje się
Nie znam za dobrze historii Fryderyków, ale nie wydaje mi się, żeby dostała go kiedyś tak hardcore’owa płyta jak nasza. Bo jeśli ja w ogóle mogę zrobić coś dla takiej muzyki, z jakiej się wywodzę, to ewentualnie otworzyć przed nią jakieś nowe drzwi, które wcześniej były zamknięte. I to nam się udało. A sama statuetka… no, mam, dziękuję bardzo, ale jara mnie co innego.
na polskiej scenie muzycznej. I tego, że sprawdzenie
trochę dla beki. Dla mnie największą nobilitacją są ludzie
się w takich warunkach może być dla niego nie tyl-
na koncertach i ludzie, którzy dziarają sobie moje teksty
ko eksperymentem, ale też czymś ciekawym z punk-
na ciele. Ci, co skandują te kawałki i słuchają ich w sa-
tu widzenia artysty zupełnie innego nurtu. Natomiast
mochodach, jak ich mijam na mieście, nie wspominając
sam pomysł zaproszenia właśnie jego to jest kolej-
już nawet o tych, co kupują płyty. I choć nie śledziłem ca-
na rzecz, która uatrakcyjnia ten projekt i tę konkret-
łego tego procesu – właściwie to jebać tę nagrodę jako
ną płytę. Do tego wizja upadku cywilizacji i kawałek
samą nagrodę, bo dla mnie dużo ważniejszą nagrodą są
„To nie był film” świetnie nam się ze sobą skleiły, więc
te wszystkie inne rzeczy – ale że dostaliśmy Fryderyka za
po prostu odezwaliśmy się do niego z propozycją. Bo
płytę, na której są takie numery jak „Na audiencji”, „V8”
przecież upadek cywilizacji to w ogromnym stopniu
czy „Hazard”, jest po prostu… fajne.
Nie znam za dobrze historii Fryderyków, ale nie wyda-
jednocześnie bardzo wartościowe. Niebranie tego pod
je mi się, żeby dostała ją kiedyś tak hardcore’owa płyta
uwagę jest po prostu złe, bo odbiera ludziom jakąkol-
jak nasza. Bo jeśli ja w ogóle mogę zrobić coś dla ta-
wiek szansę zetknięcia się z tym. Dziś, jeśli jesteś prze-
kiej muzyki, z jakiej się wywodzę, to ewentualnie otwo-
ciętnym człowiekiem obcującym z muzyką za sprawą
rzyć przed nią jakieś nowe drzwi, które wcześniej były
mediów, to przez ich pryzmat widzisz niepełny obraz.
zamknięte. I to nam się udało. A sama statuetka… no,
W Stanach na przykład tego nie ma, tam jest pełna wol-
mam, dziękuję bardzo, ale jara mnie co innego.
ność medialna i Cardi B nawijająca cały czas o pizdach
Mnie właśnie to w tegorocznych wynikach podo-
i kutasach jest wszędzie zapraszana, przychodzi do Jim-
bało się najbardziej, że obok pupilka jury Ostrego
my’ego Fallona i wszyscy biją brawo. Nikogo to nie razi.
i niemożliwego do pominięcia Taconafide Fryderyka
Ciekawe w tym kontekście jest też to, że nieważne, czy
dostała płyta, która nie dość, że jest luźną, mixta-
słucham Rogala, czy ciebie, to tam jest ogrom auto-
pe’ową formą opartą o szereg sampli z rave’owych
refleksji, multum ciemnych stron tych różnych tema-
brzmień, to jeszcze cała właściwie opowiada o nar-
tów, przez których obecność taki rap nie trafia do me-
kotykach, seksie i przemocy.
diów. Rogal w ogóle mógłby być twarzą – albo maską
Oskar: To mnie w tym wszystkim jara najbardziej. To,
– jakiejś kampanii antynarkotykowej, Bo naprawdę
że to jest właśnie takie, a nie inne i bez względu na
mało osób jest tak wiarygodnych w tym, jak nawija-
to – albo może dlatego właśnie – dostało tę nagrodę.
ją, co się stanie, kiedy przekroczysz pewną granicę.
Bo będąc świadomymi twórcami czy odbiorcami rapu
Oskar: Ten świat jest fajny, dopóki go kontrolujesz. Do-
wiemy, jakie to jest brudne. I – oczywiście – to jest
brze jest być zaraz obok tej granicy albo nawet na niej,
sztuka, ale bardzo brutalna, agresywna, hardcore’owa, ciężka i zadymiona. Oparta na tym wszystkim, o czym wspominałeś i o czym kiedyś gadali-
Ten świat jest fajny, dopóki go kontrolujesz.
śmy przy okazji poprzedniego wywiadu; na tych rej-
ale im jesteś starszy, tym większą masz świadomość
wach, wejściach, lotach i zrzutach każdej z tych im-
tego, ile ryzykujesz. Bo nie chciałbym się tu nazywać
prez, które miałem w głowie, gdy robiłem ten album.
żadnym alkoholikiem czy ćpunem, ale ja codziennie
Za to wszystko jest Fryderyk. I to jest zajebiste.
wieczorem jestem w knajpie. I codziennie też gram
A jednocześnie – tak jak wspominałeś o tym otwie-
w piłkę, ale ta linia jest śliska i wraz z wiekiem mam
raniu dotychczas zamkniętych drzwi – jest być
coraz większe obawy o siebie i mi podobnych.
może symptomem pewnej zmiany, bo w szerszej
Dzięki temu właśnie możesz to komuś powiedzieć, bo
recepcji medialno-społecznej dotychczas pojawiał
sporo o tym wiesz i jesteś jednym z nielicznych ka-
się zwykle tylko rap – tak zwany – inteligentny. Fisz,
nałów w tym kraju, z których można się czegoś o tym
Łona, Taco Hemingway i tak randomowe postacie,
dowiedzieć, kiedy po szkołach nadal chodzą smutni
jak Kamil Pivot, byli jedynymi artystami chwalony-
panowie, którzy mówią o tym, że jak zajarasz jointa,
mi na łamach prasy głównego nurtu. Rap uliczny
to wylądujesz zaraz na dworcu. Choć jednocześnie
pojawiał się tam tylko w kontekście sensacji i awan-
jesteś zakładnikiem takiego stylu życia, bo nie wia-
tur, legendarnej już krwi na scenie.
domo, co by się stało z twoim rapem, gdybyś teraz to
Oskar: To z jednej strony jest ciekawe, jaki rap jest bra-
wszystko odstawił i został wzorem cnót.
ny pod uwagę jako coś, co jest wartościowym produk-
Oskar: To prawda, choć nie biorę na to nigdy poprawki.
tem artystycznym. A z drugiej – jest to najzwyczajniej
Nie ćpam i nie piję po to, żeby o tym rapować, tylko dla-
w świecie złe, bo odbiera ludziom szansę dowiedze-
tego, że jest to dla mnie po prostu fajne; na tym etapie
nia się tego, że te uliczne, chamskie rzeczy mogą być
mojego życia lubię to robić. I to nie reklama melanżu, bo
niekiedy bardzo innowacyjne czy intrygujące, mogą
melanż nie potrzebuje reklamy, wszyscy wiedzą, jaki jest
być po prostu na bardzo wysokim poziomie artystycz-
fajny. Mnie do tego ciągnie i pewnie będę to nadal robił
nej ekspresji. Choćby taki Rogal czy Kaz. I OK, ludzie
przez kolejne lata, choć też tak, jak tu gadaliśmy – moc-
i tak do tego dotrą, ale po to są te szanowne gremia,
no już w to wrosłem, szczególnie rapowo. I nie chciał-
żeby pokazać masom, że to też jest wartościowe. To
bym mówić, że jest mi to do rapu potrzebne, ale… sam
jest brudne, ciężkie, hardcore’owe i nie dla dzieci, ale
nie wiem, może jest?
125
Gaddani, Pakistan. 50 kilometrów od Karaczi, 7 036 kilometrów od Warszawy. To tam zespół PRO8L3M i Michał Klusek z SHOOTME wybrali się na przełomie sierpnia i września ubiegłego roku, by zrealizować sesję okładkową albumu „Widmo". Na plaży Gaddani kończą życie gigantyczne statki, by zostać rozłożone na elementy, wypatroszone z mebli i technologii, a na końcu - straszyć swoimi wnętrznościami jak okładkowy statek widmo.
PRO8L3M
Zdjęcia – Michał Klusek
127
129
Zdjęcia – Lola&Pani
TOWER HAMLETS
131
133
135
137
139
POP
POP
Tekst – Paweł Klimczak
JAK ZNISZCZYLIŚMY MUZYKĘ POP I DLACZEGO WSZYSTKIM WYSZŁO TO NA DOBRE
JAK ZNISZCZYLIŚMY MUZYKĘ POP I DLACZEGO WSZYSTKIM WYSZŁO TO NA DOBRE Gdyby alternatywa i pop były parą na Facebooku, miałyby status „to skomplikowane”. Czasem oba nurty się mieszają, czasem wzajemnie żywią, czasem są na siebie pogniewane. Ale od zawsze byli twórcy, którzy prostotę popu i jego emocjonalny potencjał próbowali złamać, rozsadzić albo wciągnąć w dialog z bardziej abstrakcyjnymi i awangardowymi brzmieniami. W popie jest coś magicznego – czy to melodia, którą trudno zapomnieć, czy interesujący podkład, a nawet otoczka, którą śledzi się jak telenowelę. I na tę magię niełatwo być odpornym.
Na początku minionej dekady wśród krytyki muzycznej i co bardziej wczutych słuchaczy furorę robił termin „poptymizm”. Zjawisko miało skończyć ze snobizmem i niepotrzebnym podziałem na muzykę „lepszą” (w założeniu bardziej awangardową i niezależną, w domyśle również mniej popularną) i „gorszą” (popularną – zarówno pod względem formy, treści, jak i zasięgu). Oprócz zniesienia niepotrzebnych uprzedzeń, poptymizm zakłada możliwość głębokiej i krytycznej analizy muzyki pop, zamiast zwyczajowego ignorowania, a nawet gardzenia nią przez krytykę. Dzisiaj to podejście wydaje się nie tylko zrozumiałe, ale i naturalne – pop wyszedł z koszmarnej fazy EDM, a najpopularniejszy jest rap i wyroby trapopodobne. Ale dawniej poptymizm spotykał się z dużym oporem, powodowanym głównie szeregiem uprzedzeń – czasami uzasadnionych. Krytyka to jedno, ale sama muzyka to drugie. W 2010 roku nakładem brytyjskiej wytwórni Night Slugs ukazał się utwór „Fogs” Kingdoma. To numer, który od razu wpadał w ucho głównie przez użytą przez producenta acapellę Beyoncé. Night Slugs szybko podbiła serca poptymistów i poptymistek. Wydawane przez nich utwory łączyły basowe inspiracje wzięte z arsenału undergroundowej muzyki klubowej z popową wrażliwością, wyrażoną głównie w korzystaniu z wokaliz r&b. Pamiętajmy, że mniej więcej w tym samym czasie dubstep był dorzynany na stadionach przez Rusko
fot. Night Slugs
143 i ukrytych pod hełmami czy innymi maskami cwaniaczków, a muzyka pop płynęła w różnych kierunkach. Swój lot na szczyt zaczynał Drake, świat oszalał na punkcie „Barbry Streisand” Duck Sauce, gdzieś tam w tle majaczyły początki fali EDM-u, a Ke$ha i Black Eyed Peas mieli się wyśmienicie. Night Slugs i cała fala remiksów R&B, która opanowała ówczesną blogosferę, byli dla słuchaczy haustem świeżego powietrza. Ale działalność Night Slugs to w pewnym sensie kompromis – wypuszczali muzykę hybrydową, poptymistyczną, ale ostrożną w swoim poczynaniu z popową formułą. A tu potrzeba było kogoś z wyraźną wizją, bezkompromisowego do bólu.
ZABIĆ POP JEGO WŁASNĄ BRONIĄ
ZABIĆ POP JEGO WŁASNĄ BRONIĄ W 2013 roku A.G. Cook założył PC Music – trochę kolektyw artystyczny, trochę wytwórnię, trochę dowcip z konsumpcjonizmu. Muzyka serwowana przez PC Music była dla wielu szokująca – ekstremalnie popowa, garściami czerpiąca z eurodance’u, j-popu i k-popu. Sposób jej podania, czyli masowe uploady na Soundcloud, też był zgodny z charakterem działalności PC Music. A.G. Cook, Hannah Diamond, czy Danny L. Harle – każdy wnosił do kolektywu coś innego, ale dominowało wspólne poczucie estetyki i idei.
(góra) fot. pcmusic.info (dół) fot. amnesiascanner.net
Równolegle swoją karierę zaczęła SOPHIE, producentka blisko związana ze wspomnianym kolektywem, choć formalnie będąca poza nim. Jej dwa single wydane w wytwórni Numbers – „Bipp” i „Lemonade” – zostały szybko okrzyknięte nową jakością. O swojej współpracy z PC Music mówiła: „To byli pierwsi ludzie, których spotkałam w Londynie i którzy chcieli pisać muzykę pop”. SOPHIE maczała palce również w pierwszym hicie PC Music – „Hey QT”, który współprodukowała z A.G. Cookiem. Singiel promował nieistniejący napój energetyczny (i nieistniejącą wokalistkę), stając się pierwszym wejściem SOPHIE i PC Music w branżę przez duże B; utwór został wydany w XL Recordings. „Hey QT” ogrywało sztuczność popu do granic możliwości – nie wiadomo było do końca, kto za nim stoi i czy są to prawdziwe osoby. Również wokół SOPHIE pojawiły się kontrowersje. Zastanawiano się np., czy nie jest to przypadek męskiego producenta, używającego kobiecej ksywki dla poklasku (z czasem okazało się, że SOPHIE to transseksualna kobieta). Ale na tym polegała działalność tego środowiska – konceptualne instalacje multimedialne czy wynajmowanie osób, które udawały didżejowanie, kompromitowały zarówno idee autentyczności, jak i sztuczności, którymi karmią nas media i promocyjne machiny.
ILE WAŻY KOŃ TROJAŃSKI
ILE WAŻY KOŃ TROJAŃSKI
Tytaniczna praca, jaką wykonali kolektyw PC Music i SOPHIE, zaczęła przynosić efekty. Współpracę z Charlie XCX można uznać za kamień milowy – SOPHIE wyprodukowała znaczącą część materiału na „Vroom Vroom” z 2016 roku, swój udział przy EP-ce mieli też A.G. Cook i Hannah Diamond. Interesująco domknął się ten krąg inspiracji: underground czerpał z mainstreamu, a mainstream zaglądał w underground. Kiedy zapytałem SOPHIE o to, czy czuje się koniem trojańskim, który wprowadza awangardowe pomysły do popu, odpowiedziała: „Lubię myśleć w ten sposób, ale nie jest tak, że robię to z premedytacją: zwodzę kogoś, a potem odwalam coś szalonego. Zawsze chciałam po prostu być sobą. Doceniam muzykę pop, ale i nowatorski sound design, muzykę disco i techno. I zawsze chciałam właśnie to reprezentować w mojej muzyce.” PC Music i SOPHIE to coś więcej niż postmodernistyczny kabaret. To odpowiedź na marnowany potencjał muzyki pop, to zbieranie nowatorskich technik produkcyjnych, które marnotrawią np. producenci EDM i wykorzystywanie ich w nowy, odświeżający sposób. Czy jest to estetyka trudna do przełknięcia? Oczywiście. Ale nikt zaangażowany w tę działalność nie chce kompromisu. Co jest o tyle ciekawe, że w pewnym momencie do drzwi SOPHIE zapukał showbusiness. Brytyjska producentka brała udział w kilku sesjach nagraniowych i songwriterskich dla największych gwiazd, m.in. Rihanny. „Praca z ludźmi związanymi z mainstreamem była ważnym doświadczeniem – wiele się nauczyłam dzięki tym sytuacjom. Kiedy piszesz muzykę pop, odczuwasz dużą presję. Uczysz się szybko, bo naprawdę musisz wiedzieć, co chcesz zrobić – cała sesja zależy od ciebie, a czas ludzi w tym biznesie jest bardzo cenny. To stresujące otoczenie. Przy sesjach, w których brałam udział, oczekiwano ode mnie napisania dwóch, trzech piosenek dziennie. Lubię pracować szybko, nad wieloma pomysłami jednocześnie, ale i tak było to wyzwanie. Oprócz tego odkryłam nowe rzeczy, które chcę robić z muzyką pop” – mówiła w jednym z wywiadów. SOPHIE wierzy, że muzyka popularna nie musi traktować swojej publiczności z góry. Kiedy posłuchamy jej świetnie przyjętego, wydanego w zeszłym roku albumu „Oil of Every Pearl's Un-Insides”, znajdziemy tam piękną fuzję między awangardą a popową wrażliwością. Niesamowicie zaawansowany sound design spotyka tu klubową ekstremę, a niebiańskie melodie zderzają się z kontrolowanym hałasem. Wydanie tego albumu to dla SOPHIE również ważny moment osobowościowo – wyszła do świata, zrzuciła
145 (góra) fot. pcmusic.info (dół) fot. SOPHIE, materiały prasowe
osłonę tajemnicy, za którą ukrywała się przez kilka lat, ucięła nieprzyjemne plotki o swojej tożsamości, wreszcie zaczęła sama śpiewać. Nie jest to łatwa muzyka, ale kiedy już wejdziemy do dziwacznego świata tego albumu, to od razu poczujemy, jak bardzo futurystycznie i odważnie brzmi ta muzyka. I’M BLUE, DA BA DEE DA BA DAA
I'M BLUE, DA BA DEE DA BA DAA
Pod pojawiającym się tu i ówdzie terminem „zdekonstruowany pop”, który jakoś oddaje tę falę nowej muzyki, można odnaleźć najróżniejszych artystów i artystki. Choćby Shamira, który w 2017 roku porwał się na swoją próbę dekonstrukcji. Niestety brakowało w niej tego, co stanowi o sile SOPHIE czy ludzi z PC Music – powiewu świeżości i poczucia prawdziwego nowatorstwa. Żeby to znaleźć, znowu musimy zejść do podziemia. Trend zapoczątkowany przez Night Slugs i im podobnych – inkorporowania wokaliz R&B, remiksowania popu, wplatania czasem wręcz przypałowych elementów z popularnych kawałków – miał czas, żeby się rozwinąć. Pomogła mu globalizacja popu, a zwłaszcza powolna droga muzyki latynoskiej na szczyty popularności. W setach wielu postklubowych (czy reprezentujących nurt „deconstructed club”) DJ-ów i DJ-ek zaczął pojawiać się np. reggaeton. Nie bez znaczenia był też wpływ nowoczesnej muzyki afrykańskiej – od afrobeatu przez kuduro aż do gqomu. Swoje zrobił poptymizm, który pozwolił na porzucenie uprzedzeń – to dość niesamowite, kiedy na poważanych festiwalach muzyki elektronicznej można usłyszeć radykalne remiksy Tatu, „Blue (Da Ba Dee)” Eiffel 65, czy „Bring Me To Life” Evanescence. Dla wielu ludzi portalem do tego świata będzie kontakt z duetem Amnesia Scanner, który w zeszłym roku nakładem PAN wypuścił swój debiutancki album „Another Life”. Ale pierwszą epkę duetu („AS”) wydała wytwórnia Young Turks, w której katalogu znajdziemy wydawnictwa m.in. Kamasiego Washingtona, The XX, Samphy czy FKA Twigs. Z jednej strony postawienie Young Turks na tak eksperymentalny duet może dziwić, z drugiej – członkowie Amnesia Scanner tworzyli wcześniej Renaissance Man, dość popularny klubowy twór, a zatem już dawno wychodzili swoje branżowe ścieżki. „Another Life” jest świetnym destylatem undergroundowych stylistyk łamiących pop. Reggaeton, trap, R&B, a nawet szczątki eurodance’u zderzają się tu z ekstremalnymi fakturami, przesterem i duchem radykalnej wolności. Część publiki czuła lekki zawód albumem, wskazując na to, że debiutancka EP-ka była po prostu ciekawsza. Jest
fot. amnesiascanner.net
147 w tym trochę prawdy, ale „Another Life” odniosło spory sukces, trafiając nawet na stateczne łamy mainstreamowych mediów. Amnesia Scanner z galerii sztuki i festiwali muzyki eksperymentalnej zaczęli powoli przechodzić na sceny większych festiwali. Kto wie, może ich kontakty w branży zaowocują producenckim angażem na płytę jakiejś gwiazdy pop? Chociaż w przeciwieństwie do SOPHIE i PC Music nigdy nie wyrazili wielkiej chęci do takiej współpracy – mają na koncie produkcje dla Holly Herndon i Mykkiego Blanco, ale na swój debiutancki album „zaprosili” śpiewającą sztuczną inteligencję zwaną Oracle. Podobnie jak przy PC Music, w działalności Amnesia Scanner jest sporo konceptualizmu, ale także puszczania oka czy nawiązań do kultury memów. Zdekonstruowany pop raczej nigdy nie wyjdzie poza własne, czasem relatywnie duże nisze. Ale może dać inspirację i popchnąć w nieoczekiwane rejony pop właściwy – SOPHIE ma za sobą epizody współpracy przy muzycznych blockbusterach, a sama machina muzyki popularnej lubi wciągać w swoje trybiki postacie z undergroundu. Co prawda żeby potem zmielić ich pomysły do aktualnych formatów, ale chyba każdy, kto decyduje się na taką współpracę, jest świadomy tych mechanizmów. Co czeka dalej SOPHIE i Amnesia Scanner? Nie wiemy. Ale ilekroć wracamy do ich płyt, tylekroć czujemy, że jest to niewiedza ekscytująca.
fot. xlrecordings.com
fot. Karol Grygoruk
ARTUR ROJEK: WEJŚCIE W KOLEJNĄ SFERĘ ŻYCIA
149
Rozmawiał – Marek Fall Zdjęcia – Karol Grygoruk, Jacek Poremba „Miałem wizję, jak mamy grać, wyglądać i gadać, ale mój plan był bardzo skromny. Chciałem zagrać koncert poza miastem i wydać jedną płytę, żeby została pamiątka”, wspomina Artur Rojek. Z jego planu wyszło tyle, że przez dwadzieścia lat liderował jednemu z najpopularniejszych polskich zespołów, stanął na czele OFF Festivalu, nagrał solowy album, który pokrył się podwójną platyną i właśnie pracuje nad kolejnym materiałem.
ARTUR ROJEK: WEJŚCIE W KOLEJNĄ SFERĘ ŻYCIA Zdarzało nam się spotkać kil-
do domu. Tak to działało przez wiele lat
Zmieniłem podejście. Patrząc wstecz,
kukrotnie. Pierwszy raz w 2006
i nie do końca mi odpowiadało. Moje życie
był taki moment, gdy uświadomiłem
roku przy okazji premiery albu-
wygląda teraz zupełnie inaczej. Praca ar-
sobie, że ciągłe nagrywanie płyt i życie
mu „Happiness Is Easy” Mys-
tystyczna jest projektowa, a nie stała.
w trasie to nie jest sfera, której chciałbym
lovitz. Nigdy dotąd nie miałem
Pięć lat temu wydałem pierwszą płytę
się w pełni poświęcić; że muszę mieć
jednak takiego problemu z okre-
solową. Obecnie jestem w trakcie przy-
oparcie w czymś jeszcze, żeby w tym
śleniem, kto właściwie jest
gotowywania kolejnej, która ukaże się
funkcjonować. Bycie w ciągłej trasie mnie
moim rozmówcą. Muzyk? Dyrek-
w przyszłym roku. Nad nowym mate-
wykańczało. Niczego nie dało się normal-
tor festiwalu?
riałem zacząłem pracować w drugiej
nie poukładać.
Gdyby porównać obecną sytuację z tą
połowie ubiegłego roku, ale to nie wy-
Druga rzecz – nigdy specjalnie nie przy-
sprzed trzynastu lat, nie zajmuję się tylko
gląda tak jak dawniej, że spotykamy się
gotowywałem się do tej roli. Dopiero na
graniem, ale graniem i wieloma innymi
na próbach i przynosimy piosenki albo
studiach wymyśliłem sobie, że chcę mieć
rzeczami. Aktualnie rozmawiasz raczej
wymyślamy coś razem. Czegoś takiego
zespół. To nie było coś, co towarzyszyło
z organizatorem i aktywistą niż z artystą,
nie ma już nie tylko w moim życiu, ale
mi zawsze. Muzyka i film były mi bliskie,
ale gdybyśmy się spotkali pojutrze, to
też w życiach wielu muzyków, którzy nie
chciałem się tym zajmować, ale nie za-
byłbym artystą pracującym w studio. Za-
funkcjonują w zespole, tylko są liderami
kładałem, jak będę to robił. Kiedy założy-
cząłem zajmować się festiwalem, który
pewnych produkcji. Za każdym razem
łem zespół, poświęciłem mu dużo pracy.
w ciągu czternastu lat bardzo się rozwi-
jestem sam na sam z moim producen-
Miałem wizję, jak mamy grać, wyglądać
nął. Organizacja mnie pochłonęła. W mię-
tem, a z czasem dobieramy sobie współ-
i gadać, ale mój plan był bardzo skromny.
dzyczasie odszedłem jeszcze z zespołu,
pracowników.
Chciałem zagrać koncert poza miastem
który funkcjonował na klasycznych zasa-
To, że granie muzyki zeszło
i wydać jedną płytę, żeby została pa-
dach. Graliśmy koncerty w piątek, sobotę
na drugi plan, było świado-
miątka, a tu nagle osiągnęliśmy wielki
i niedzielę, a w poniedziałek wracaliśmy
mym procesem?
sukces, który mnie zaskoczył. Przez
151 wiele lat funkcjonowałem na zasadzie: „co tu się w ogóle dzieje?!”. Nie wyszedłem z grania, tylko ze słuchania i zainteresowania muzyką. Nigdy nie chodziłem na lekcje śpiewu. Wszystko wzięło się stąd, że chciałem upodobnić się do idoli, których słuchałem. W ten sposób zostałem liderem popularnego zespołu. Przez dwadzieścia lat stałeś na froncie jednego z najpopularniejszych zespołów w kraju. Nie brakuje ci emocji, które towarzyszą spotkaniu z publicznością? Czuję, że scena to miejsce, gdzie się realizuję. Widzę, że to, co robię, jest dobrze czytane przez publiczność i mam świadomość, że koncerty stanowią mocną stronę mojej sfery artystycznej. Często budzi się we mnie tęsknota, o której mówisz… Pojawia się, kiedy już jestem w projekcie; gdy wizualizuję sobie, że piosenki, nad którymi pracuję, ujrzą światło dzienne i trafią do ludzi. Natomiast pomiędzy takimi okresami – nie. Zajmuję się wtedy innymi rzeczami i mam ich na głowie
Przeżyłem etap, w którym myśli się wyłącznie o zespole. Jakby nie istniało nic poza muzyką. Perspektywa kompletnie się zmienia, kiedy wchodzisz w kolejną sferę życia, związujesz się z drugą osobą i pojawiają się dzieci. W świecie codzienności i rodziny kończy się romantyzm, a zaczyna normalna praca. Musisz usiąść i zrobić coś – tu i teraz. Pierwszą płytę przygotowałem w biurze i to wcale nie było proste. Przychodziły maile, musiałem potwierdzić zespół, wysłać ofertę, rozmawiać ze współpracownikami. Wszystko działo się naraz. Już nigdy nie będzie tak jak wcześniej.
tyle, że o niczym innym nie myślę. Cały
tak grać przez następne dwadzieścia
Romantyczny zryw funkcjonuje jako
czas towarzyszy mi uczucie, że za czymś
lat. Natomiast tak naprawdę z wpły-
wyobrażenie ludzi, którzy się tym nie zaj-
nie nadążam.
wu Myslovitz zacząłem zdawać sobie
mują. Przeżyłem etap, w którym myśli się
Kiedy wydawałeś debiutanc-
sprawę dopiero później. Czas również to
wyłącznie o zespole. Jakby nie istniało nic
ki album solowy „Składam się
zweryfikował. Na scenie zaczęli pojawiać
poza muzyką. Perspektywa kompletnie
z ciągłych powtórzeń”, towarzy-
się młodzi, dla których byliśmy waż-
się zmienia, kiedy wchodzisz w kolejną
szyła ci presja związana z do-
nym zespołem.
sferę życia, związujesz się z drugą osobą
robkiem Myslovitz. Czujesz, że
Wbrew pozorom znajomość Myslovitz cią-
i pojawiają się dzieci. W świecie codzien-
teraz sytuacja się zmieniła? Do-
gle wraca. Pod różnymi postaciami.
ności i rodziny kończy się romantyzm,
szło do wymiany pokoleniowej
Ta historia ma duże znaczenie dla ludzi.
a zaczyna normalna praca. Musisz usiąść
i wśród słuchaczy znajdują się
W jednym z wywiadów opisa-
i zrobić coś – tu i teraz. Pierwszą płytę
tacy, którzy nie znają twojego
łeś swój rozkład dnia: „mam tu
przygotowałem w biurze i to wcale nie
poprzedniego zespołu.
swoje biuro, w którym pracuję,
było proste. Przychodziły maile, musiałem
Kiedy byłem w Myslovitz, nigdy nie
piszę teksty do moich piosenek.
potwierdzić zespół, wysłać ofertę, rozma-
sprawdzałem, co się dzieje na naszym
Bywam tu prawie codziennie,
wiać ze współpracownikami. Wszystko
Facebooku. Dopiero jak odszedłem, zaj-
jak to w pracy. Przychodzę na
działo się naraz. Już nigdy nie będzie tak
rzałem tam po raz pierwszy, ponieważ
ósmą rano, wracam po połu-
jak wcześniej. Chyba że stanie się coś,
opublikowaliśmy oficjalne pożegnanie.
dniu, żeby odebrać dzieci ze
co sprawi, że będę musiał zająć się tyl-
Wtedy zorientowałem się, że jest tam
szkoły”. Zdarza ci się jeszcze
ko graniem.
prawie 300 tysięcy ludzi. Będąc w ze-
pracować nad muzyką w formie
Mija pięć lat od czasu pre-
spole, miałem pewną świadomość, że
romantycznego zrywu, czyli
miery „Składam się z cią-
jesteśmy popularni. Zapotrzebowanie
tak, jak to sobie często wyobra-
głych powtórzeń”. Nigdy do-
koncertowe było olbrzymie i moglibyśmy
żają ludzie?
tąd nie miałeś tak długiej
przerwy wydawniczej. Z czego ona wynika? Wynika ze mnie. Po wydaniu pierwszej płyty poczułem się spokojniejszy – dobrze się przyjęła, osiągnęła sukces komercyjny i artystyczny, zagrałem cztery duże trasy, zakończone koncertem, wydanym dwa lata później w postaci albumu live. Później zająłem się pracą promotorską. Tak jak przy poprzednim materiale, pracuję z Bartkiem Dziedzicem. Pierwsze próby zaczęły się już w 2017 roku, ale potem Bartek był zajęty inną produkcją i wszystko przeciągało się w czasie. Nie byłem w stanie zrobić płyty w ciągu ośmiu mie-
W momencie, kiedy zacząłem występować jako artysta, słuchanie muzyki stało się pracą. Natomiast wciąż jest to moja ulubiona praca. Przeglądanie serwisów muzycznych i sprawdzanie tego, co się pojawiło to całe moje życie. W zasadzie mógłbym zajmować się tylko tym, bo to kocham.
sięcy. Co mogę powiedzieć? Nie miałem
i masz wiele powodów, by nie
Ktoś mógłby powiedzieć: „stary, powi-
poczucia, że powinienem mieć to za sobą.
spać po nocach. Po tylu la-
nieneś ściągnąć Kendricka Lamara”,
Sam zadaję sobie takie pytania, jakie
tach rzeczywiście towarzyszy
ale ja wiem, jakie on ma potrzeby. Poza
teraz stawiasz. Analizowałem wszystkie
ci stres czy jednak trochę się
tym OFF nigdy nie był festiwalem, który
moje wyskoki typu – założyłem Lenny
krygujesz?
stawiałby aż tak duży nacisk na nazwi-
Valentino, nagrałem płytę, potem miałem
Na organizację takiego przedsięwzię-
ska. Zawsze szukaliśmy balansu między
nagrać drugą i ona z różnych powodów
cia składa się bardzo wiele małych
popularnością, znaczeniem dla gatunku
nie powstała. Wtedy też miałem wraże-
elementów. To nie tylko wybieranie
i wartością artystyczną.
nie, że powiedziałem, co chciałem i nie
zespołów. Trzeba przejść długi proces,
Mówiąc o scenie hip-hopowej, wrzucasz
mam nic więcej do dodania. Było kilka
żeby się z nimi skontaktować, a finalnie
do tego Bamba Pana? Nie patrzyłem na
takich projektów. Za każdym razem za-
– potwierdzić. Do tego skomplikowana
nich w ten sposób. Raczej jak na wyna-
wierałem w nich ważny dla mnie etap
logistyka i produkcja całości. Podstawą
lazek z innego regionu świata. Zwróciłem
w życiu. Może ciągle postępuję według
jest znalezienie budżetu – nie tylko na
uwagę na instytucję Nyege Nyege Tapes
tego samego schematu.
artystów, ale na wszystko, co towarzyszy
i artystów, którzy się stamtąd wywodzą.
Zawsze odbierałem cię jako
festiwalowi. To jest mozolna praca, którą
Pokazują afrykański folklor w innej posta-
osobę, która niemal kompulsyw-
wykonujemy w niezbyt licznej ekipie. Zaj-
ci, niż miało to miejsce dotychczas. Kiedy
nie interesuje się nową muzy-
mujemy się tym – można by powiedzieć
pierwszy raz zobaczyłem Slowthaia, po-
ką. Nadal udaje ci się zachować
– homemade’owo, ale chcemy zacho-
myślałem o nim dwojako – jako o artyście
entuzjazm czy teraz to głównie
wać taki klimat. Dzięki temu ta impreza
hip-hopowym, który skojarzył mi się z ty-
obowiązek?
jest inna niż wszystkie i jest odbierana
powym brytyjskim chuliganem na skrzyżo-
To trudne pytanie – ile jest w tym zawodo-
jako przygotowana dla ludzi – ludz-
waniu Marka E. Smitha i Sleaford Mods.
wego podejścia? Myślę, że to się miesza.
kimi rękami.
Octavian wygrał plebiscyt BBC Sound of
W momencie, kiedy zacząłem występo-
Opowiesz o tegorocznej „ofer-
2019. Dla mnie jest najbardziej amery-
wać jako artysta, słuchanie muzyki stało
cie rapowej”? Przygotowaliście
kański z tego zestawu. Na początku nie
się pracą. Natomiast wciąż jest to moja
podróż dookoła świata – od tan-
brałem go pod uwagę, ale zmieniłem zda-
ulubiona praca. Przeglądanie serwisów
zańskiego getta do południowe-
nie po koncercie na Eurosonic w Holandii.
muzycznych i sprawdzanie tego, co się
go Londynu.
Dotychczas ma na koncie tylko jeden
pojawiło to całe moje życie. W zasadzie
Zwykle było tak, że na OFF wybieraliśmy
mixtape, ale jeżeli nagra płytę, to liczę,
mógłbym zajmować się tylko tym, bo
rzeczy z wielu miejsc; mieszaliśmy kraje
że będzie wybuch. No i Loyle Carner, mój
to kocham.
pochodzenia i gatunki. Pamiętaj,
ulubieniec z zeszłego roku. Ta jego płyta
Przed nami czternasta edycja
że muszę się dostosować do swoich
była bardzo wykwintna, świetnie skompo-
OFF Festivalu. Przyznałeś kie-
możliwości. Artyści hip-hopowi w niektó-
nowana i balansująca między hip hopem
dyś, że nadal odczuwasz tremę
rych przypadkach są dzisiaj najdrożsi.
a brytyjskim jazzem.
fot. Jacek Poremba
153
fot. Karol Grygoruk
155 Jaki jest z twojej perspektywy
i zaczął do mnie mówić po polsku. Jak się
najważniejszy rapowy koncert,
okazało, jego babcia była Polką i dużo się
jaki dotychczas zdarzył się na
u niego w domu mówiło w naszym języku.
OFF Festivalu?
Sama rozmowa była jak z Raekwonem –
Bez wątpienia Run The Jewels. Jeśli
na pograniczu normalnego i gangsterskie-
chodzi o booking, to był idealny moment.
go biznesu. Miał oddzwonić, rozłączył się
Zespół mocno zaznaczył się po drugiej
i więcej nie zadzwonił.
płycie, ale nie był w Polsce jeszcze aż tak
Wiele lat temu odbyliśmy sen-
popularny. Oni nie byli nawet headline-
tymentalną rozmowę na temat
rami! Nie mogę opowiedzieć ci żadnych
muzyki. Opowiedziałeś mi wtedy
historii zza kulis, bo nic się nie wydarzyło.
o pierwszej fascynacji zespołem
Przyjechali, byli grzeczni, nie mieli preten-
Pink Floyd, „Wieczorze płyto-
sji, nic nie zniszczyli.
wym” i „Romantykach muzyki
Zupełnie inaczej wyglądało to w przy-
rockowej”. Ciekawi mnie w tym
padku najcięższego artysty, jakim był dla
kontekście, jak wyglądał twój
mnie Raekwon. Sam występ przebiegł
pierwszy kontakt z rapem.
bez problemu, ale jemu wydawało się, że
To było właśnie w „Wieczorze płytowym”;
będzie na festiwalu najważniejszy. Poja-
w niedzielę puszczono Run-DMC. To była
wiały się oczekiwania tego typu, że chciał
pierwsza płyta hip-hopowa, jaką mia-
mieć limuzynę. Potem zażyczył sobie, by
łem nagraną.
wszystkie formalności załatwić w hotelu
A pierwszy koncert? W czasach, gdy ten
przed koncertem, bo inaczej nie wyjdzie
rap nie do końca kumałem, graliśmy ra-
na scenę. To był duży stres, ponieważ żą-
zem z Kalibrem na Ligocie. Jeszcze wte-
danie było megagangsterskie. Albo przy-
dy nie wiedziałem, co to jest Kaliber 44.
jeżdżasz z walizką, albo spadaj.
Zdawałem sobie sprawę, że powstaje coś
Słyszałem, że były również za-
nowego, tylko nie potrafiłem się do tego
wirowania z MF Doomem.
odnieść. Zobaczyłem trzech kolesi, bo to
Tak? Do mnie to nie doszło, ale po raz
było jeszcze z Magikiem. Wydawali mi się
pierwszy na festiwalu zobaczyłem go bez
dziwakami. Poza tym byli bezczelni, a ja
maski. Okazał się bardzo przyjemnym
wtedy nie lubiłem bezczelności w muzyce.
i fajnym facetem. Sam do mnie podszedł,
W duchu ich skarciłem – potem zmieniłem
chwilę pogadaliśmy.
zdanie. Wtedy po raz pierwszy miałem
Problemy były przy koncercie, który finalnie
do czynienia z polskim rapem, ale tamten
się nie odbył, czyli GZA. To była ciekawa
koncert nie zabrzmiał tak jak pierw-
sytuacja. On był wtedy w takiej agencji
sze dwie płyty Kalibra, które uważam
PR-owej z Kalifornii, która mogła pochwalić
za wybitne.
się pokaźną listą klientów. Pamiętam, że
Cały czas głównym core'em moich zain-
wszystko potwierdziliśmy już w listopadzie.
teresowań pozostawała muzyka gitarowa
Korespondencja była krótka. Mail, odpo-
i okołogitarowa. Potem granica przesuwa-
wiedź, mail, odpowiedź. Później kontakt
ła się w stronę muzyki eksperymentalnej.
się urwał. Przez następne cztery miesiące
Nigdy nie było tak, żeby hip-hop zagarnął
nikt się nie odzywał. Dzwoniłem, pisałem
mnie jakoś bardziej. Pamiętam, jak roz-
i nic. W pewnym momencie otworzyłem
mawiałem ze Smolikiem, kiedy pierwsze
Pitchfork czy Stereogum i czytam, że koleś
płyty hip-hopowe osiągały sukces. Szli-
z którym korespondowałem, jest oskar-
śmy ulicą i mówiliśmy: „zobaczymy, k*rwa,
żony o molestowanie seksualne członkini
ile z tej muzyki zostanie na przyszłość.
zespołu Dirty Projectors. Spróbowałem
Przecież tu nie ma żadnej melodii!”.
zadzwonić jeszcze raz. Odebrał telefon
Okazało się, że trochę się pomyliliśmy.
LOREM IPSUM
wewillfail.bandcamp.com
157
← WE WILL FAIL
Playground → Ekipa Converse_X_ – Julia @julkazarzecka, Kacper @dolegowski_, Maria @maria.anna.pi, Tymoteusz @tymoteuszk Zdjęcia – Karol Grygoruk Produkcja – Alicja Szewczyk Stylizacje – Maciej Dąbroś MUA – Anna Kobalczyk
#Converse_X_ to globalna społeczność młodych ludzi, napędzających zmiany w kulturze. Wspólnie dzielą pasję do kreatywności i nie boją się wyrażać siebie poprzez modę, muzykę, sztukę i sport.
Dlaczego marki inwestują w mecenaty artystyczne?
Od wieków wpływowi ludzie w różny sposób wspiera-
prawdziwej społeczności, zarówno w środowisku ar-
ją działalność artystyczną i rozrywkową. Ich mecenat
tystycznym, jak i wśród publiczności. I jest na to kilka
polegający na wszechstronnym wsparciu, nie tylko fi-
bardzo udanych przykładów.
nansowym, jest nieodłącznym i niezbędnym elementem współczesnej kultury. Idea mecenatu przeszła
Red Bull dodał im skrzydeł
ewolucję, tak jak sposób budowania tożsamości marek. Żyjemy w świecie, w którym aktualność i roze-
Najszybszym skojarzeniem z brandingowym mecena-
znanie w istotnych sprawach, które elektryzują ludzi,
tem jest Red Bull Music Academy. Jej początek przypada
to być albo nie być dla brandu.
na 1998 rok. Od tego czasu austriackiej firmie udało się
Sponsoring imprez i koncertów to oczywista i pierw-
jęte w muzycznych kręgach. Na trwające dwa tygodnie
sza rzecz, która przychodzi nam na myśl, kiedy roz-
warsztaty zapraszano dwie grupy liczące po 30 uczest-
mawiamy o mecenacie. Nowoczesny mecenat bran-
ników i uczestniczek z całego świata. Siłą RBMA było
dingowy skupia się na budowaniu lub pokazywaniu
uczciwe podejście do sprawy - co jest najważniejsze
stworzyć mocną pozycję - RBMA zostało świetnie przy-
171
w tego typu mecenacie. Proces rekrutacji skupiał się
(m.in. Nina Kraviz, Flying Lotus, Axel Boman, Palms
na wyłanianiu prawdziwych muzycznych osobowości,
Trax czy Hudson Mohawke). Na przykładzie inicjatywy
a wokół Akademii udało się zgromadzić spore grono
Red Bulla widać dobrze, jak wielkie korzyści może przy-
ekspertów i ekspertek. Wykłady prowadzili m.in. MF
nieść nowoczesny mecenat: brand zostaje skojarzony
DOOM, RZA z Wu-Tang Clanu, producent Davida Bo-
z budowaniem czegoś bardzo wartościowego, a sama
wie'go Tony Visconti, Erykah Badu, Boi 1-da i wielu,
społeczność artystyczna dostaje dodatkowe możliwo-
wielu innych. Sama Akademia odbywająca się raz do
ści rozwoju i promocji.
roku była tylko częścią większej całości, na którą składały się koncerty i imprezy, otwarte dla wszystkich
BURN Residency: i ty zagrasz na Ibizie
warsztaty i spotkania, a także lokalne, mniejsze edycje pod nazwą Bass Camp. Wpływ RBMA na świat muzyki
O ile RBMA miało dość szeroki profil (z naciskiem na
elektronicznej, szczególnie we wschodzących rynkach
różne formy muzyki elektronicznej), o tyle BURN po-
takich jak Polska, jest nie do przecenienia, a sama lista
stawił na muzykę klubową. Program BURN Residen-
absolwentek i absolwentów Akademii jest imponująca
cy zaczynał się od konkursu na sety DJ’skie, a jego
173 zwieńczeniem był pobyt na Ibizie, gdzie na uczestni-
True Music wybiera również nieoczywiste kierunki -
ków i uczestniczki czekały nie tylko możliwości za-
Afrykę, Rosję czy Polskę, gdzie razem z Boiler Roomem
grania setów w klubach na wyspie, ale także szereg
zorganizowano prawdziwą techno ucztę w Krakowie.
warsztatów prowadzonych przez znane postaci klu-
Przy tej okazji powstał również dokument prezentują-
bowego świata. Ba, przewinął się tam nawet David
cy krakowski undegroundmuzyki elektronicznej - od
Guetta (co, mówiąc delikatnie, wywołało dość cie-
basowców z Czeluści, po ekipę Szpitalnej 1, jednego
kawą reakcję uczestników). BURN Residency wychodziło poza czas spędzony na Ibizie, bo pod tym szyldem organizowano także imprezy, na których można było posłuchać setów rezydentów i rezydentek programu. Burnowska Rezydencja stała się obiektem marzeń wielu DJ’ek i DJ’ów, bo dawała realną szansę sprawdzenia się w stolicy popularnego clubbingu, a sam program zakładał również długofalowe wsparcie dla tych, którzy brali w nim udział. Podobnie jak w przypadku RBMA, włodarzom BURN Residency udało się stworzyć bardzo pozytywną świadomość marki wśród klubowiczów i klubowiczek, a przez pełne zaangażowania podejście do tematu również środowisko artystyczne zyskało całkiem sporo. Co ciekawe, zarówno Red Bull Music Academy, jak i BURN Residency przestały funkcjonować, co stworzyło wyraźną lukę na rynku. True Music: lokalnie, ale w ujęciu globalnym
Oprócz wspierania imprez i organizowania paneli dyskusyjnych głównym aspektem działalności True Music jest przyglądanie się lokalnym scenom muzycznym i prezentowanie ich w bardzo atrakcyjnej formie. Nie bez znaczenia jest strategiczne partnerstwo z Boiler Roomem, który jako platforma wideo ma wielki wpływ na kształt współczesnych scen muzyki klubowej i cieszy się sporą estymą wśród publiczności.
Obecnie jedną z najmocniejszych marek zajmują-
z najlepszych klubów w Polsce. Eksplorowanie nie-
cych się nowoczesnym mecenatem muzycznym jest
oczywistych zakątków muzycznych ma wielką war-
Ballantine’s z globalną aktywacją True Music. Bal-
tość, szczególnie kiedy oprowadzają nas bohaterowie
lantine’s to jedyny brand w Polsce, który zajmuje się
i bohaterki regionalnych społeczności artystycznych.
taką działalnością długofalowo i wielowymiarowo.
Materiały produkowane przez True Music to war-
Oprócz wspierania artystów, którzy są autentycz-
tościowy content pozwalający zaciekawić odbior-
ni i nie boją się realizować swoich marzeń, głów-
ców lokalnymi scenami. Także dlatego, że do tematu
nym aspektem działalności True Music jest przyglą-
podchodzi się z dużym zaangażowaniem, co jest naj-
danie się lokalnej scenie muzycznej i prezentowanie
ważniejsze przy takich inicjatywach. Zamiast obser-
jej twórczości w bardzo atrakcyjnej formie. Nie bez
wacji z zewnątrz, True Music oddaje głos lokalsom
znaczenia jest strategiczne partnerstwo z Boiler Ro-
prezentującym swoje spojrzenie na kulturę klubową.
omem, który jako platforma wideo ma wielki wpływ na kształt współczesnej sceny muzyki klubowej i cie-
Warto doceniać mecenat marek, jeśli przy okazji budo-
szy się sporą estymą wśród publiczności. To skupie-
wania świadomości generują wartość dodaną. Wielo-
nie się na lokalności i organicznym działaniu na
płaszczyznowa współpraca ze środowiskiem artystycz-
miejscu jest nie tylko wyśmienitym pomysłem na
nym opłaca się obu stronom. Patrząc na współpracę
wzmacnianie sceny, ale i dobrym sposobem na bu-
True Music z Boiler Roomem widać, jak ważne jest
dowanie świadomości marki. Pozwala także na two-
oddawanie głosu społeczności i symbiotyczna relacja
rzenie wyjątkowych więzi między artystami a marką.
partnerska.
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
Rozmawial – Filip Kalinowski Zdjęcia i grafiki – Pussykrew → Nie znam innych osób, które cyberpunkowe idee bycia pomiędzy wcieliły w życie tak bardzo, jak zrobili to Ewelina Aleksandrowicz i Andrzej Wojas – artyści działający od ponad dekady pod szyldem Pussykrew. Będąc współczesnymi nomadami, dla których granice państw są równie archaiczne, jak te oddzielające namacalną rzeczywistość od świata wirtualnego, ci cyfrowi dywersanci od lat wyprzedzają estetyczne trendy, naginają technologiczne możliwości i spajają różnorakie media w jeden kompletny, autorski język wypowiedzi. Język, którym mówili już tacy artyści jak Sevdaliza, AlunaGeorge czy duet HTRK. Którego oddźwięki można było usłyszeć w tak renomowanych galeriach, jak Saatchi London, Kiasma Museum czy Postmasters. I z którym w dialog wchodzą kolejne marki – adidas, Adobe czy Warp Records. Język, który na części pierwsze rozkładały I-D, FADER czy NYLON, a jego nowatorstwo doceniły kapituły festiwalu w Cannes czy 3D Print Show London. I język, którego – pomimo nadodrzańskich korzeni Eweliny i Andrzeja – w Polsce właściwie nie słychać. Aby znów nie tłumaczyć tego, czym jest Pussykrew, dlaczego tak się nazywa i jak duży wpływ mieli na współczesne wizualne trendy, postanowiłem oddać głos samym zainteresowanym i przegadać wspólnie ich długą, burzliwą drogę twórczą. Drogę, która zwykle prowadzi zygzakiem, jednak zawsze wiedzie do celu.
PUSSYKREW Zygzakiem do celu Czy nazwa Pussykrew nie budzi w Stanach kontrowersji? Andrzej Wojtas: Ona od początku miała być transgresywna, ale kiedy powstawała, nie mieliśmy w planach tego wszystkiego, co robimy teraz. Ewelina Aleksandrowicz: I też „transgresywna” znaczy coś innego niż „budząca kontrowersje”. Andrzej Wojtas: Ona miała zawsze podwójne znaczenie – może być zabawna, ironiczna czy śmieszna. I może też być poniekąd kontrowersyjna. To było od samego początku zamierzone, ale w Europie czy Azji nigdy nie stanowiło problemu. Ewelina Aleksandrowicz: Ameryka jest nieporównywalnie bardziej pruderyjna. Poza projektami artystycznymi w pewnym momencie zaczęliśmy robić tu rzeczy komercyjne. I wiele projektów straciliśmy, czy w ogóle nie było nam dane ich rozpocząć tylko przez to, jak się nazywamy. Kilka agencji, z którymi pracowaliśmy, prosiło nas wręcz o to, żeby tę nazwę zmienić. Ale my nigdy nie chcieliśmy tego zrobić.
Andrzej Wojtas: W środowisku artystycznym nie ma z tym większego problemu, ale w tym bardziej korporacyjnym świecie jest to swego rodzaju filtr. I oczywiście, istnieją w nim również podwójne standardy, bo te same firmy, które w Stanach nie chcą z nami współpracować, w Europie sponsorują brandy, które nazywają się nieporównywalnie gorzej niż my. Ewelina Aleksandrowicz: Są ludzie, z którymi nigdy byśmy nie chcieli pracować. I oni nie mają zamiaru nic z nami robić. Ta nazwa tylko nam w tym pomaga. Co nie zmienia faktu, że w Europie jest więcej wolności i miejsca na eksperyment. To też kwestia słów i tej amerykańskiej obsesji na punkcie politycznej poprawności… Ewelina Aleksandrowicz: My dopiero po jakimś czasie odkryliśmy, że tu często nie liczy się content tylko słowo, którym ten content określasz. To był dla nas szok. Nieważne, czy
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
chodzi o ten kreatywny biznes i rynek sztuki, po których się poruszamy, czy jakąkolwiek inną sferę życia, to Ameryka cały czas leci na czymś takim. Andrzej Wojtas: Większość ludzi skupia się tu na opakowaniu. To, co jest w środku, zwykle nie ma większego znaczenia. Liczy się tylko to, jak coś komuś zaprezentujesz. Ewelina Aleksandrowicz: Staraliśmy się na przykład o rezydencję w Nokia Bell Labs – aplikowaliśmy tam i dotarliśmy do ostatniego szczebla rozmów. Wtedy poznaliśmy gościa, który za to
wszystko odpowiada i on miał z nami poważny problem – nasza nazwa kojarzyła mu się chyba z Pussy Riot. Był do tego – tak nam się wydaje – strasznym mizoginem, więc ten kilkunastominutowy interview, który z nami przeprowadził, był bardzo dziwny i nieprofesjonalny. Andrzej Wojtas: Sama nazwa jest strasznie stara, bo powstała w okolicach 2004 roku. Ja miałem wówczas z kolegami zespół, który nazywał się Pussybeat i robiliśmy jakiś śmieszny noise, a Pussykrew miało być wizualnym odłamem tej działalności. To się prędko zmieniło w kolektyw VJ-ski, drogi moje i moich kumpli w międzyczasie się rozeszły, a ja zacząłem pracować z Eweliną. Ale przedtem w ogóle nie myślałem, że będę w przyszłości robił komercyjne projekty w Stanach i mogę mieć z powodu nazwy Pussykrew jakieś nieprzyjemności. Ewelina Aleksandrowicz: Choć też od samego początku miała jakieś feministyczne podwaliny i była reakcją na polską patriarchalną kulturę. W środowisku akademickim, czy też w ogóle w środowisku tej kultury wysokiej, nigdy nie było z nią żadnego problemu. Czasem tylko ludzie się z niej śmieją. A tu potrafimy za nią dostać po dupie. Kiedyś duży problem miała z nią pewna poważna firma sportowa. Zrobiliśmy dla nich pewien projekt, a oni powiedzieli nam, że OK, możemy go sobie dodać do portfolio czy umieścić na stronie naszej agencji, ale nie możemy o nim pisać na naszych social mediach. Innym razem trafiła się producentka, która w ogóle bała się wymówić naszą nazwę. Właściwie zawsze, przy każdym kolejnym projekcie dostajemy masę dodatkowych pytań – o co chodzi z tą nazwą, skąd ona pochodzi i dlaczego w ogóle się nią posługujemy? Andrzej Wojtas: Pierwszy raz została zakwestionowana przy okazji komercyjnych projektów. Bo kiedy robisz teledyski, to nie ma żadnego problemu – budżety są inne, jesteś dziwny i możesz się nazywać, jak chcesz. A kiedy zaczynasz robić reklamy – kasa już na wejściu jest zupełnie nieporównywalna i ludzie stają się bardziej wymagający. Ewelina Aleksandrowicz: Prędko usłyszeliśmy pytanie, czy moglibyśmy zmienić tę nazwę. Ale Pussykrew to nie jest tylko nazwa. Ludzie, z którymi pracujemy i tematy, które eksplorujemy, są właśnie tą nazwą. Ona o czymś mówi, jest częścią nas i tego, co robimy, częścią czegoś większego niż my. Nie do nas należy więc decyzja, czy należałoby ją zmienić. W pewnych środowiskach spotykamy się niekiedy z całkowitym niezrozumieniem tego, czym
177 my w ogóle jesteśmy. Ktoś nam kiedyś powiedział, że jak słyszy słowo „pussy”, to myśli tylko o tym, jak bardzo negatywny wydźwięk niesie za sobą, a nie o tym, co my robimy i jak próbujemy to wszystko pchać do przodu. O tym, że przeważająca większość artystów, z którymi pracujemy, to kobiety i osoby ze środowisk, które nie są właściwie reprezentowane w mediach, które muszą codziennie walczyć o swoją przestrzeń. O tym, że zaczęło się to wszystko od pracy z ciałem i jego modyfikacjami, a później doszliśmy do pewnych posthumanistycznych wątków w naszej twórczości. Ale to wszystko jest częścią tej samej praktyki i wynika w ogromnym stopniu z tej właśnie nazwy i pewnego podejścia do świata. Czasami ludzie tego nie rozumieją, nie znają naszej twórczości i jak widzą samą nazwę, to uważają, że jest ofensywna. Ale są też i pozytywne strony takiego wizerunku. Wszędzie, gdzie lądujemy, tworzymy pewien movement. Od dwóch lat jesteśmy częścią New Inc, czyli takiego art/tech/design inkubatora prowadzonego przez New Museum w Nowym Jorku. To jest przestrzeń do pracy i kreatywna społeczność skupiona na innowacjach i biznesach kreatywnych, ale też projektach społecznie zaangażowanych. A my prowadzimy tu różnego rodzaju warsztaty czy prezentacje i przyjmujemy gości. Agencja, która nas tutaj reprezentuje, też uwielbia to, co robimy, choć wie, że nie wszyscy będą chcieli z nami pracować; mówią o nas, że jesteśmy z przyszłości. Wiele osób nas wspiera, docenia to, co robimy i inspiruje się naszymi pracami. Czujemy się takimi kreatywnymi katalizatorami w tym instytucjonalnym i komercyjnym świecie. A że jesteśmy dosyć osobliwi, to… wywołujemy niekiedy skrajne emocje. Wspomnieliście o środowisku akademickim, które śmieje się z waszej nazwy. Wydaje mi się, że wynika to ze streetowych konotacji, które prowokuje. Andrzej Wojtas: To możliwe, bo ta nazwa jest hybrydą. Jak ją wymyślałem to miałem 19 lat, słuchałem dużo jakiejś obskurnej muzyki – od Captaina Beefhearta po Psychic TV, oglądałem japońskie animacje, czytałem ludzi pokroju Chucka Palahniuka i w tym wszystkim było mnóstwo transgresji. Wtedy w Jeleniej Górze było kilka osób aktywnych na scenie grafficiarskiej. Na mieście widziało się te tagi, był nawet typ, co pisał „psia krew” – i jakoś to słowo mi się spodobało. Widziałem te napisy na różnych kamienicach czy arkadach i chciałem, żeby ta nazwa była z jednej strony kontrowersyjna, a z drugiej – nie do końca serio. Że ten ładunek, który się za nią kryje, będzie przez to bardziej subwersywny i będzie miał szansę dotrzeć do zupełnie różnych od siebie ludzi. Ewelina Aleksandrowicz: Środowisko akademickie ma chyba z nami jakiś problem. Podobno na kierunkach takich jak intermedia wielu studentów zna to, co robimy, a wykładowcy nie mają z kolei o tym pojęcia. Jak studiowaliśmy w Anglii, tamtejsi wykładowcy również mieli z nami zgryz, bo jesteśmy… krew, działamy we dwójkę i prace sygnujemy naszą wspólną nazwą. Zazwyczaj w środowisku akademickim musisz się przedstawiać imieniem i nazwiskiem, jesteś oceniany jako indywidualna osoba, która wykonuje jakąś pracę czy research. Mało jest w tym świecie kolektywów, przez co nikt nie potrafi zrozumieć tego, jak działamy, co tak naprawdę robimy i jakie są nasze role. Z pisaniem magisterki i robieniem przy tej okazji wystawy mieliśmy trochę problem. Wykładowcy nie mogli podzielić tego, co przygotowaliśmy i przyporządkować dwóm oddzielnym osobom, które chcieli zobaczyć, a widzieli tylko Pussykrew. Przygotowaliśmy więc wspólnie dwa spore projekty i wszyscy byli zadowoleni. Andrzej Wojtas: W korporacyjnym świecie jest zresztą podobnie – często spotykamy się z opiniami, że to, że współpracujemy ze sobą tak ściśle i jest to Pussykrew, za którym się chowamy, stanowi dla ludzi pewien problem.
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
Ewelina Aleksandrowicz: Bo ludzie chcą mieć wszystko wyjaśnione, kto za tym stoi. Dwie osoby – dwie twarze, jedna osoba robi to, druga tamto i najlepiej jeszcze by było, jakbyśmy mieli jakieś tytuły, że jedno z nas jest dyrektorem kreatywnym, a drugie 3D modelarzem. Oni muszą to wszystko zrozumieć, dowiedzieć się dokładnie, co robimy i włożyć nas do jakiegoś pudełeczka. A to jest po prostu niezdefiniowane – my nie lubimy tego wyjaśniać. Cieszymy się tym, że to jest takie organiczne, bo do tego dążymy i tak też wygląda nasza praca; hierarchia nie istnieje, każdy ma milion różnych zadań i robi to, co może. Ja was od zawsze kojarzyłem z dosyć bezkompromisowego podejścia do fachu i życia. Z czego to wynika? Ewelina Aleksandrowicz: Bycie bezkompromisowym to nie jest kwestia wyboru. Ktoś nam ostatnio powiedział, że jesteśmy postrzegani jako tacy trochę rockstars. Jesteśmy tu otoczeni głównie ludźmi z amerykańskiej klasy średniej, którzy mieli od początku dostęp do wszystkich narzędzi i wszelkich możliwości, a oni uważają, że to my robimy super rzeczy i mamy takie integrity… Andrzej Wojtas: Wszystko rozbija się właśnie o to integrity; tu większość ludzi go nie ma i to jest generalnie dosyć rzadka cecha. Mimo tego, że są to Stany czy konkretnie Nowy Jork, że możliwości jest tu multum, to większość ludzi nie wie, kim jest, co chce i dlaczego coś robi. Ewelina Aleksandrowicz: Niektórym bardziej zależy na tym, jak zostaną odebrani, niż na tym, co tak naprawdę sobą prezentują i jaki jest ich konkretny cel. Andrzej Wojtas: Właściwie cała ta kultura się na tym opiera. I my z początku mieliśmy z tym spory problem, bo jeśli pochodzisz z Europy Wschodniej czy Centralnej – masz inny sposób bycia i jesteś dodatkowo jeszcze bardziej introwertyczny – to jest to spory culture clash. Nam zajęło z półtora roku, żeby to w ogóle skumać. Kiedyś ktoś zatweetował coś, z czego długo brechtaliśmy, ale to jest znamienne dla tutejszego podejścia – że jeśli jesteś na przykład artystą czy programistą, jesteś bardziej skupiony na tym, co wewnątrz i masz problem z tym, jak się sprzedać, to powinieneś pójść do… szkoły aktorskiej. I to jest pewnie dla niektórych dobre rozwiązanie, ale my mamy zupełnie inne podejście – wierzymy w to, że kulturę da się zmieniać i kształtować, a nie tylko się w nią wpasowywać. Dlatego wchodzimy tu z butami, demolujemy zastany porządek i mamy przez to szereg nieprzyjemności, ale też całe spektrum wrażeń. Ewelina Aleksandrowicz: Tylko to nie jest dla nas wybór, to nie jest kuszące czy… fajne. My to po prostu robimy. I musimy mierzyć się z konsekwencjami. Jak byśmy chcieli zostać normalsami – nie odzywać się niepytani i wiecznie próbować się wpasować, to nigdy byśmy nie opuścili tych miast w Polsce, w których się urodziliśmy. I w sumie to jest dla nas mocno problematyczne, bo my tu zwykle jesteśmy odbierani jak buntownicy, a często nie wiemy do końca, dlaczego. To, że potrafimy być krytyczni, że podniesiemy czasem głos, jak coś się dzieje i że zawsze sobie swoje myślimy – to jest już za dużo. Andrzej Wojtas: Ale też prawda jest taka, że uczymy się tutaj bardzo wiele. Przez to, że Polandię opuściliśmy wiele lat temu, nasze malkontenctwo już nam trochę zeszło, ale nadal gdzieś tam jest. I nie chodzi tu nawet o narzekanie, ale pewne krytyczne podejście i skłonność do analizy. To, że jak o czymś rozmawiamy, to często schodzi na politykę, historię czy rozmowy o przyszłości. Ewelina Aleksandrowicz: I to jest problem, że jak wchodzimy tu w interakcje społeczne, to zawsze schodzi na trudne tematy i jakieś nasze spekulatywne wizje świata. Bo my lubimy o tym gadać, przychodzi nam to bardzo naturalnie i prędko zaczynamy coś drążyć, a ludzie tego nie chcą. Nie chcą gadać o geopolityce, wojnie i zmianach klimatycznych; w wielu kręgach jest to odbierane jako negative vibes. Andrzej Wojtas: Straciliśmy tu kilka przyjaźni, bo na przykład nie wiedzieliśmy, że nie można krytykować. To jest jedna z naczelnych różnic pomiędzy tą częścią Europy, w której się wy-
179 chowywaliśmy, a Stanami – to, że ludzie reagują tu na krytykę repulsywnie. Jedyny sposób, w jaki można skrytykować, to między zdaniami – musisz zacząć od tego, że wszystko jest super, miałem świetny weekend i słońce świeci dziś pięknie, ale czy mógłbyś zrobić to, to i to, a później skończyć tym, że bardzo cię lubię i życie jest najfajniejsze, Ameryka to wspaniały kraj. Ewelina Aleksandrowicz: To jest dla nas bardzo ciekawe z socjopolitycznego punktu widzenia. Pozwala nam zobaczyć, jak to się dzieje, że ten kraj wciąż włada światem. Jak to jest skonstruowane, cały ten system – od kapitalizmu, aż po PR. Andrzej Wojtas: Dlatego też tu przyjechaliśmy – żeby zobaczyć, jak ta hegemonia kulturowa się rozprzestrzenia. Bo to zawsze nas dziwiło, że gdziekolwiek nie pojechaliśmy – czy to była Europa, czy Azja, Berlin, Szanghaj czy Teheran, to ten wpływ jest nadal wszechobecny.
A to, skąd wy jesteście, ma tam jakąś wartość? Andrzej Wojtas: Dużą! Bo wychowaliśmy się w miejscu, w którym od zawsze odczuwaliśmy potężny głód kultury i mieliśmy nieustanną potrzebę szperania. Najpierw w książkach czy czasopismach, później w Internecie. To zostaje w człowieku – i to, jak tworzymy nasze prace, jest poniekąd tego odzwierciedleniem. Na naszej drodze było wiele przeszkód i ograniczeń, musieliśmy sami się wykopać z tego błota, to i nasze podejście do pracy jest zupełnie inne. Po raz pierwszy spotkaliśmy się z tym chyba wtedy, kiedy robiliśmy teledyski w Los Angeles, że jak się czegoś nie da kupić, to tego właściwie nie ma. A my przez to, skąd jesteśmy, zawsze mówiliśmy naszym producentom, że nie, jak się nie da kupić, to często da się zrobić, że są na to różne sposoby i jak nie tak, to inaczej. Ale to już tworzyło pewien kwas i presję, bo ktoś musiał wykonać większą pracę i włożyć w to jakiś wysiłek, a przy klipach w Los Angeles wszystko jest zazwyczaj tanio, szybko i tak, żeby się przy tym narobić jak najmniej. Nie wszyscy ludzie są tu tacy sami, ale wielu robi wszystko po linii najmniejszego oporu.
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
Ewelina Aleksandrowicz: I dlatego my często jesteśmy bólem dupy dla wszystkich, bo wymagamy od siebie o wiele więcej i przez to też od innych oczekujemy większego zaangażowania. Bo to dla nas nie jest praca od 9 do 17, tylko dużo więcej; to jest życie. W każdy projekt wkładamy ogromną ilość energii, serca i jakichś naszych koncepcji. A że wiele osób tego nie robi, to się zderzamy… Wspomnieliście o tej kulturowej hegemonii Ameryki, która ma też ogromny wpływ na współczesną Polskę, a widać ją szczególnie przez pryzmat social mediów. Ten tryb, w którym wszystko jest super, słońce świeci, dziś pięknie i… jakikolwiek bunt nie jest dobrze widziany. W ogóle wydaje mi się, że mamy obecnie bardzo trudny czas dla kontrkultury, a ona jest jednym z fundamentów waszej twórczości. Andrzej Wojtas: Wszystko zależy od tego, gdzie przyłożysz ucho, bo w wakacje prowadziliśmy warsztaty dla studentów w Offenbach i tam było dużo takiego kontrkulturowego myślenia. Mimo tego, że dziś często używasz tych samych narzędzi, które dominują w świecie komercyjnym i poruszasz się tymi samymi kanałami co mainstream, to sporo ludzi ma jednak świadomość tego, że chce się odseparować od pewnych koncepcji czy modeli myślenia. Jednocześnie jednak, czy jesteśmy tu na pizzy, czy w metrze, to słyszymy często młodych ludzi opowiadających sobie wciąż te same rzeczy, o których my gadaliśmy w ich wieku. Oni wciąż podniecają się „Requiem dla snu” i biografią Jodorowskiego; tak samo jak my chcą się wyrwać się z tego systemu, w którym egzystują i nie mają dla swojego buntu właściwie żadnych nowych punktów odniesienia. Ewelina Aleksandrowicz: Ileś razy już słysząc takie rozmowy, zastanawialiśmy się nad tym, czy po roku 2000 powstało coś, do czego ludzie wracają. Andrzej Wojtas: No właśnie, bo wciąż jest wielu młodych ludzi, którzy poszukują, ale często chyba nie mają do czego się odnieść. Bo my mieliśmy cały ten etos, że jak jesteś w undergroundzie, to nie możesz robić tego czy tamtego. A teraz tych granic zupełnie nie ma i my też zaadaptowaliśmy nasze myślenie do tych warunków – tego, że musisz się nauczyć wykorzystywać współczesne narzędzia do swoich celów i kształtować tę kulturę od środka, nawet za pomocą komercyjnych projektów. I wydaje mi się, że część młodych ludzi również czuje ten drive. Wy z całą pewnością go czujecie… Ewelina Aleksandrowicz: Bo wydaje mi się, że ten wkurw, który napędzał w wieku 13 czy 14 lat do opuszczenia naszych polskich miasteczek, wciąż gdzieś w nas jest i pomaga, by dalej pchać się naprzód. To on pozwalał nam wtedy szukać miejsc, w których będziemy mieli większe możliwości i szanse się jakoś kreatywnie spełnić. Dziś kanalizuje się już zupełnie inaczej, ale wciąż pomaga nam zrealizować każdy kolejny projekt. I choć czasami ktoś nam mówi, że jesteśmy za bardzo punkowi czy buntowniczy, to ten wkurw jest dobry, on nakręca do działania. Andrzej Wojtas: Dzięki niemu pewnie działamy wciąż pod prąd i nie dajemy się. Bo kiedy dużo osób stara się wpasować, to my na tym etapie nie możemy już tego zrobić – musimy zebrać pewne informacje czy wytyczne i ukształtować je w sposób, który będzie pasował do nas, a nie udawać, że jesteśmy kimś innym. I pewnie byłoby nam łatwiej, gdybyśmy myśleli w inny sposób. Ale my tak… nie umiemy. Ewelina Aleksandrowicz: Mi się moje życie bardzo podoba, pomimo całego chaosu, jaki w nim panuje. Bo też wielu ludziom wydaje się, że mamy takie super życie – podróżujemy, robimy fajne rzeczy i wielkie projekty, a od środka to wygląda zupełnie inaczej. To jest życie w kawałkach; te decyzje, które podejmujemy, są tak ryzykowne, że… nie znam drugiej osoby, która działa w ten sposób. Ale wydaje mi się też, że w dwie osoby znaleźliśmy sobie
181 nasz własny sposób poruszania. I czasami jest super fajnie, a niekiedy dochodzi też do naprawdę ekstremalnych sytuacji i jest… poważnie. Ale my nie znamy innego sposobu. Już jest za późno; nie ma odwrotu. Andrzej Wojtas: Pracujemy ze sobą 12 lat i wydaje mi się, że przekroczyliśmy już tę granicę, gdzie mogliśmy sobie powiedzieć: a nie, to może zmieńmy się i zacznijmy robić rzeczy w inny sposób. Ewelina Aleksandrowicz: Bo już dobre kilka razy mogliśmy zostać w jednym miejscu i mieć tam bezpieczną posadę. Gdybyśmy zostali w którymś mieście przynajmniej na parę lat, to wiadomo, że za tym by poszedł większy komfort życia i wszystko by wyglądało zupełnie inaczej, ale nas coś nieustannie gna przed siebie. I też w każdym z tych miejsc, w których lądujemy, jesteśmy po coś i mamy w nim jakieś swoje cele. Do Nowego Jorku przyjechaliśmy na przykład po to, żeby robić więcej projektów VR’owych i innych immersive media, a finalnie chcielibyśmy zrobić w pewnym momencie film science-fiction i grę. Przez to natomiast, że jest tu łatwiejszy dostęp do technologii i tych ludzi, którzy mogą nam w tym ewentualnie pomóc, ma to dla nas nieporównywalnie większy sens niż bycie gdziekolwiek w Europie. Ewentualnie moglibyśmy jeszcze spróbować w Azji, ale tam jest bariera językowa i internetowa, wolimy zostać przy tym, że pracujemy tam tylko czasami.
Mamy cały masterplan, który jakoś tam się cały czas zmienia – czasami upadamy na twarz i się podnosimy, czasami okoliczności pchają nas w zupełnie innych kierunkach, ale wciąż dążymy do naszych wielkich celów, które często są oceniane jako zbyt ambitne… Ludzie w Los Angeles brechtali się z nas, jak mówiliśmy im, że chcemy jechać do Nowego Jorku zrobić film i grę. Andrzej Wojtas: A my działamy w taki sposób, że jak ktoś się z nas śmieje i mówi, że coś jest niemożliwe, to zwykle tam właśnie idziemy. Ewelina Aleksandrowicz: Bo jak ja bym słuchała ludzi, którzy wiedzą, co jest dla mnie najlepsze i co w tym moim życiu powinnam robić, to bym nigdy nie opuściła Świnoujścia. I choć zwykle byli to ludzie, którzy chcieli dla mnie dobrze – rodzina i znajomi – to my mamy taką zasadę, że nieważne, co by się nie działo, słuchamy tylko siebie nawzajem. Nawet jeśli miałaby to być dla innych najbardziej pojebana decyzja na świecie, to my wiemy, że dla nas jest dobra. I idziemy dalej. Wspomniałaś Ewelina o tym, że wasz masterplan nie jest jednak niewzruszony… Andrzej Wojtas: To jest ciągła ewolucja, bo jest jakiś tam jeden śmieszny cel na końcu tej drogi, na którym się specjalnie nie skupiamy, a te wszystkie małe kroki, które stawiamy, prowadzą do tego, żeby on się wreszcie ziścił, ale też są ważne same w sobie. Mamy pewną ścieżkę, którą
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
chcemy podążać, ale ona nigdy nie była prosta – wygląda bardziej jak zygzak, bo nieustannie adaptujemy się do obecnych warunków. Nie zawsze ciśniemy na oślep i walimy głową w mur; jesteśmy w miarę elastyczni i analizujemy za każdym razem środowisko, w którym się aktualnie znajdujemy, żeby znaleźć w nim drogę do naszego celu. Ewelina Aleksandrowicz: To się nieustannie zmienia, bo z Berlina do Brukseli przeprowadziliśmy się po to, żeby zacząć szkołę filmową – bardzo prestiżową uczelnię w Lilles we Francji, dokąd mieliśmy blisko z Belgii. Byliśmy wtedy zmęczeni Berlinem – doszliśmy do wniosku, że już nic nas tam nie czeka i jako ludzie, którzy ciężko pracują, żyliśmy trochę w kontrze do wszystkich naszych znajomych, wyluzowanych klubowiczów, bo my lubimy się klubować, ale nie tak bardzo i nie przez cały czas. Kiedy więc już przyjęli mnie – co znów dla nas jako duetu było mocno problematyczne – na te studia i przenieśliśmy się z całym sprzętem te kilkaset kilometrów na zachód, to w pierwszy dzień szkoły mieliśmy akurat wystawę w Wiedniu i nie stawiliśmy się na rozpoczęciu. Skutek był taki, że nas… wywalili. Żadne maile i telefony nie pomogły, to był koniec studiowania i myślenia o tym, że zrobimy tam film, więc trzeba było wykombinować, co w tej Belgii zrobić. I patrząc z perspektywy czasu, zrobiliśmy tam całkiem sporo, bo i teledysk dla Sevdalizy, i całą masę rzeźb,
i jakieś projekty w Amsterdamie czy w Paryżu. Ale z początku wpadliśmy tam w straszną depresję. Andrzej Wojtas: Bo też po chwili spędzonej tam dowiedzieliśmy się, że jedziemy do Szanghaju, więc w sumie ta przeprowadzka to był jakiś najgorszy random. Ewelina Aleksandrowicz: W ogóle jest tak, że przez przeważającą większość naszego życia jesteśmy albo bardzo smutni, albo wkurwieni, albo pracujemy po 20 godzin dziennie, co jest całkowicie normalne, bo czasami trzeba przepracować kilka dni w ogóle bez snu i wtedy nasze mózgi żyją zupełnie swoim własnym życiem. Wszystko wciąż robimy sami i wychodzi
183 na to, że jesteśmy teamem 20 osób w formie… 2 osób. Jeśli dodasz do tego jeszcze te ciągłe przeprowadzki, to jest to w gruncie rzeczy jakiś hardcore. Dlatego też w pewnym momencie pozbyliśmy się wszystkich naszych rzeczy i przenieśliśmy się do Stanów z dwiema walizkami… Andrzej Wojtas: Z których jedną nam zgubili na lotnisku. Zaraz po przylocie do Nowego Jorku mieliśmy pracować nad jakimś eventem adidasa i wyszło na to, że wszystkie rzeźby, które były jego częścią, składaliśmy przez 10 dni w tych samych ciuchach, które mieliśmy na sobie w trakcie lotu. Ewelina Aleksandrowicz: Może kiedyś napiszemy książkę o tych wszystkich naszych przygodach? Bo w Los Angeles spotkało nas bardzo wiele różnych dziwnych przypadków. Jak jeszcze byliśmy w Szanghaju, skontaktowali się z nami ludzie z teamu Kanye'ego Westa. I gdybyśmy się wtedy podłożyli, to na pewno bylibyśmy teraz sławniejsi i robili większe rzeczy, ale nie mogliśmy się na to zgodzić. To zwykle opiera się na tym, że ludzie chcą nas kreatywnie wykorzystać, bo jesteśmy tacy inspirujący i jesteśmy taką barwną osobowością zupełnie nie wiadomo skąd. Ludzie chcą z nas czerpać – szczególnie w Ameryce co pewien czas wychodzi na to, że ktoś się chce przejechać na naszych plecach. Takich sytuacji było wiele – jakby ktoś widział nasze życie od kuchni, to jest to materiał na książkę. Od robienia jakichś super projektów dla nie wiadomo kogo, bywania na super imprezach w cudownych przestrzeniach i poznawania nie wiem jakich ważnych ludzi, do których nie musimy się pchać, bo oni często sami do nas przychodzą, aż po bycie bezdomnym i nieumiejętność związania końca z końcem przez dobre kilka tygodni, bo się nagle okazuje, że jeden projekt, który robimy, jest opóźniony o miesiąc. I jesteśmy nagle w miejscu, w którym nigdy nie chcielibyśmy się znaleźć. Ale nauczyliśmy się dojeżdżać ten chaos. I po tym, co przeżyliśmy, wszystko wydaje się możliwe. Z trudem przechodzi mi to przez usta, ale za sztukę często płaci się życiem. Andrzej Wojtas: To takie romantyczne. I takie… polskie. Ewelina Aleksandrowicz: I też nie jest tak, że my robimy same super ciekawe rzeczy. My po prostu robimy rzeczy, a że jesteśmy trochę inni, to… Andrzej Wojtas: Ale jesteśmy jednak świadomi wpływu, jaki mieliśmy przynajmniej na ten wyimek kultury i tę część sceny, na jakiej działamy od ponad dekady. Czasami czuję się trochę stary przez to, że zaczęliśmy te kilka lat temu i widzieliśmy ewolucję, która zaszła w tym czasie. To jest cena tego, jak jesteś ahead of time, jak jesteś z przodu. Rzeczy, które robiliśmy cztery lata temu, dopiero teraz weszły do mainstreamu, a nam się nie chce tego robić, bo nasze myśli są zupełnie gdzie indziej. Ludzie jednak wciąż od nas tego oczekują. Tak było z teledyskiem dla Sevdalizy – masa osób zgłosiła się do nas z propozycjami zrobienia dla nich czegoś podobnego, a my powiedzieliśmy „nie” i zajęliśmy się czymś nieco innym. Taką podjęliśmy decyzję i tak nas poprowadziła ta kreatywna ścieżka, którą podążamy – mamy swój świat, który wytworzyliśmy i on jest dosyć spójny i koherentny, ale mimo tego, że wciąż mówimy tym samym językiem, to nie chcemy się w nim powtarzać. Mamy jakieś swoje narzędzia czy patenty i choć swego czasu byliśmy mocno kojarzeni z tym, że nasze rzeczy są takie błyszczące, to po klipie dla Sevdalizy zeszło to w ogromnym stopniu na dalszy plan. Bo też przez to, w jaki sposób myślimy, jesteśmy bardzo dalecy od stereotypów, które wciąż pokutują w tych środowiskach. Ewelina Aleksandrowicz: Głównym problemem całej tej branży jest to, że wszystkie studia składają się z bandy białych kolesi w średnim wieku, którzy karmią się tym samym, rozmawiają tylko ze sobą i nie mają na to wpływu żadni inni ludzie; nie ma tam żadnej dywersyfikacji pomysłów. I dlatego wszystkie te rzeczy wyglądają podobnie i odnoszą się do tych samych projekcji tego, co ktoś gdzieś kiedyś widział albo czego się nauczył.
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
Andrzej Wojtas: Ja mam największy problem z tym, że w tych studiach kreatywnych zwykle wszystko jest odtwórcze i ustandaryzowane. Choćby ten „Cyberpunk 2077”, który wygląda super, ale to nadal jest jakaś wersja „Blade Runnera” w skrzyżowaniu z „Ghost in the Shell”, w wydaniu dajmy na to neon pink. Mijają dekady i nic się nie zmienia. A my myślimy o tym zupełnie inaczej, też pewnie przez to, że lata temu opuściliśmy Polandię i zaczęliśmy się przemieszczać. Pewnie jak byśmy zostali w tym samym miejscu, to myślelibyśmy w ten sam sposób, ale kontakt z innymi kulturami – bo nieważne, czy mieszkaliśmy w Anglii, Irlandii czy Niemczech, to zawsze w społecznościach imigranckich – miał ogromny wpływ na nasz światopogląd. Te konkretne miejsca, w których lądujecie, mają bezpośredni wpływ na waszą twórczość? Ewelina Aleksandrowicz: Sprowadza się to głównie do tego, że w każdym właściwie miejscu, w jakim byliśmy, mieliśmy dostęp do innych narzędzi. I to w bardzo dużym stopniu kształtowało nasze pomysły. To, że w Newcastle był bardziej phisical computing i mieliśmy tam sensory czy kamery, a w Nowym Jorku mamy teraz headsety i działamy głównie w VR. Każde z tych miejsc oferowało nam co innego i z każdym mieliśmy zupełnie inną interakcję; żadna nie była ani lepsza, ani gorsza, ale każda była inna. Gdybyśmy zostali w Polsce, to nasze rzeczy wyglądałyby na pewno zupełnie inaczej. Bo ja w Polsce przez ten głód kultury i dosyć intensywne doświadczenia bardzo się rozwinęłam wewnętrznie, ale niewiele mogłam zdziałać. Zawsze byłam bardzo kreatywna i dużo rysowałam, ale we wczesnych latach 90. miałam dostęp właściwie tylko do analogowych narzędzi. Studiowałam projektowanie mody i myślałam, że zostanę projektantem, choć tu też prędko nastąpiło zderzenie, bo większość ludzi tam rozumiała fashion design zupełnie inaczej niż ja. Ja chciałam tworzyć jakieś struktury, formy i rzeźby, a tego tam zupełnie nie było i szybko się znudziłam. Był to moment, w którym zaczynały się może jeszcze nie nowe technologie, ale na przykład laptopy stawały się popularne. Ludzie myśleli już w nieco inny sposób o tym, czym może być sztuka, więc prędko porzuciłam projektowanie i zaczęłam implementować moje koncepcje w szerszy kontekst. W mojej świadomości pojawiło się pojęcie digital media i od tego wszystko się zaczęło. Andrzej Wojtas: Jak ja bym został w Polandzie, to pewnie bym pracował w jakimś post-housie w Warszawie i bym robił motion graphics. Ewelina Aleksandrowicz: Ja zaraz po studiach pojechałam na interview do Sopotu, żeby aplikować do LPP. Żadnego fashion industry za bardzo w Polsce wówczas nie było; był House i Cropp, no i tam mi pokazali, co ja bym miała dla nich robić – odrysowywać jakieś spodenki i przeklejać wzorki na t-shirty. Mając więc przed sobą tak kuszącą perspektywę, pojechałam do Irlandii robić kanapki. Wróćmy jeszcze na chwilę do tego, co mówiliście o dużych studiach produkcyjnych. Wydaje mi się, że to, jak bardzo podobne są ich wytwory, wynika po części przynajmniej z tego, że oni korzystają tam ze wszystkich sprzętów czy programów według instrukcji, a was widziałem zawsze jako swego rodzaju cyberpunków, wyznawców starej gibsonowskiej zasady, że ulica znajdzie dla wszystkiego swoje własne zastosowanie. Ewelina Aleksandrowicz: W sporej mierze tak jest, że my często używamy narzędzi w zupełnie inny sposób niż reszta. I dlatego też nie do końca pasujemy do społeczności gamingowej, VR-owej czy jakiejkolwiek innej. Andrzej Wojtas: To jest trochę takie punkowe podejście. Nic sobie nie robimy z zasad i w ogóle one nas za bardzo nie interesują, a jeśli pracujesz w agencji, która się zajmuje efektami czy postprodukcją, to tam zawsze są pewne instrukcje – musisz to robić tak i tak, myśleć w ten czy inny sposób. A my zawsze wchodzimy i wprowadzamy chaos, bo lubimy testować narzędzia, które mamy do dyspozycji. W ogóle w całym tym 3D nasz
185 sposób działania jest trochę na przekór. I to jest kolejna rzecz, która ma swoją cenę, ale jednocześnie jest to język, jaki sobie wypracowaliśmy i stał się w jakiś sposób unikatowy. Przez to właśnie, że jego naczelną zasadą jest twierdzenie: reguły są po to, żeby je łamać.
Ewelina Aleksandrowicz: Chyba nie było to nigdy naszą świadomą decyzją. Andrzej Wojtas: Ale też w ogromnym stopniu nasza twórczość z tego wynika – to, jak często mówimy o tym, że jesteśmy gdzieś pomiędzy; skupiamy się na warsztacie, ale jednocześnie warsztat nie jest dla nas wszystkim. I to kreatywność napędza do działania dużo bardziej niż wszystkie te techniczne nowinki. Ewelina Aleksandrowicz: Bo też jesteśmy samoukami właściwie we wszystkim, co robimy. I wiadomo, że na naszych pierwszych studiach nauczyliśmy się może ciut lepiej rysować (a może i nie), a na tych drugich, w Anglii, poznaliśmy pewną bazę programowania wizualnego czy inne pierdołki, ale od lat już nie korzystamy z tych narzędzi co wtedy. Andrzej Wojtas: Te studia w Anglii były dobre, bo nauczyły nas zupełnie innego myślenia – dały nieporównywalnie więcej wolności i całe właściwie sprowadzały się do tego, żebyśmy poznali pewne narzędzia, przy pomocy których możemy później wyrażać siebie. Studia w Polsce są natomiast nieporównywalnie bardziej hierarchiczne – wszystko opiera się na tym, że w każdej pracowni jest jakiś wykładowca czy profesor i wszyscy tam robią dokładnie takie rzeczy jak on, bo tylko tego się uczysz, tylko to jest akceptowane i tylko za to dostaniesz dobre stopnie. Tych różnic jest zresztą więcej, bo do Newcastle przyjęli nas w ogóle bez licencjatów – ja żadnego nie miałem, a ten Eweliny nie spełniał jakichś międzynarodowych norm. Widzieli jednak, że mamy już jakieś profesjonalne doświadczenie w tym, co robimy i w ogóle naszych przyszłych wykładowców poznaliśmy na imprezie w Helsinkach, gdzie graliśmy
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
na tej samej scenie na Digital Media Festivalu w Kiasma Museum. To była bardzo poważna uczelnia, ale jednocześnie spotkała się tam fajna grupa ludzi, pewna społeczność, która łączy sztukę, technologię, dźwięk i kulturę. Mieliśmy niesamowite szczęście, że tam trafiliśmy, ale jednocześnie to pokazuje pewną elastyczność – to, że najbardziej liczy się, kim jesteś i co robisz, a nie jakiś papier, który masz bądź nie. Narzędzia, które wykorzystujecie, zawsze wydawały mi się nierozerwalnie wręcz związane z tematyką waszych prac. I choć nie ma szans, żebyśmy wyczerpująco omówili spectrum zagadnień, które was przez te 12 lat działalności zajmowały, to może spróbujemy chociaż ten wątek nadszarpnąć. Andrzej Wojtas: My nie jesteśmy jacyś szczególnie skomplikowani. Na początku – przez to, że nazwa jest taka, a nie inna – to ciało było dla nas dosyć ważne, a szczególnie ciało w relacji do technologii. I to jest też kwestia tych wczesnych lat 90., kiedy już ktoś widział „Ghost in the Shell”, ktoś przeczytał coś Gibsona, a ktoś słuchał Pan-Sonic. Bo my od bardzo młodych lat – choć się jeszcze wówczas nie znaliśmy – mieliśmy zaskakująco podobny background kulturowy, podążaliśmy śladem tego samego kanonu. Lata 90. jeśli chodzi o myślenie o technologii były natomiast mocno utopijne – zaczynała się ta cała cyfrowa rewolucja, Internet się rozpowszechniał i wszyscy myśleli, że teraz to już wszystko będzie bardziej otwarte i w ogóle będziemy jak jedna wielka rodzina. Ewelina Aleksandrowicz: I też cyberpunk był bardzo widoczny w popkulturze – filmy, teledyski, muzyka. My to wszystko konsumowaliśmy i dziś – patrząc z perspektywy czasu – wydaje mi się, że cała ta estetyka i wszystkie jej koncepty miały na nas zdecydowanie największy wpływ. Bo też to, co chłoniesz między 10 a 16 rokiem życia, zwykle zostaje w tobie na zawsze. Andrzej Wojtas: Te wszystkie małe rzeczy – czytanie Brumu i Plastiku, słuchanie pierwszych płyt Autechre czy Aphex Twina, oglądanie „Blade Runnera” i „Akiry”. A to wszystko przemieszane jeszcze z tą popkulturą, z którą się zderzaliśmy jako małolaty w telewizorach czy innych miejscach, czyli na przykład… nu-metalem. To wszystko lądowało w jednym blenderze, a my jedliśmy tę papkę. Ewelina Aleksandrowicz: My jesteśmy gdzieś pomiędzy kulturą rave’ową a byciem jakimiś dziwnymi gotami; między popkulturą a kulturą alternatywną; między japońskim gore a teledyskami Missy Elliott. Jesteśmy hybrydą słuchania Wu-Tang Clanu, Dead Can Dance i Scootera. Swoją drogą euro-dance’owe teledyski w takim szerszym kontekście popkulturowym jako pierwsze miały animacje 3D. Andrzej Wojtas: To często nie była ani popkultura, ani kultura wysoka. Underground nieustannie zderzał się z głównym nurtem i w telewizorze leciały jakieś euro-dance’owe teledyski z grafikami 3D, a któryś kumpel miał na VHSach „X-Mixy”, na których były sety Kevina Saundersona czy Laurenta Garniera. Ja do dziś mam gdzieś w domu rodziców kasetę wideo z „Come to Daddy” wydanym jako singlowy teledysk. Ewelina Aleksandrowicz: To były pierwsze referencje, które miały na nas wpływ i z nich w ogromnej mierze wynika to, że zawsze fascynowaliśmy się ciałem i technologią, tym co materialne i niematerialne, tym co by było, gdybyśmy żyli w chmurze; tą wizją budowania własnej przestrzeni, własnego wirtualnego świata, naginania świata rzeczywistego. Bo w ogromnej mierze o tym właśnie były te wszystkie filmy i klipy – te miejsca były czasami bardziej utopijne, czasami dystopijne, a czasami znajdowały się gdzieś pomiędzy, ale zawsze pojawiały się w nich te pytania o granice. I też była to dla nas pewna forma eskapizmu, bo jako młodzi ludzie żyjący w mniejszych miastach Polski lat 90. nie mieliśmy zbyt wiele możliwości ani form ekspresji; to był hype.
187 I z tych cyberpunkowych korzeni wynika też wasza fascynacja seksualnością, czy też może płynną seksualnością? Ewelina Aleksandrowicz: Poniekąd tak, bo kiedy jesteś hybrydą ciała i maszyny, to… możesz wszystko. Wierzymy w to, że takie hybrydy mogą istnieć ponad podziałami, w to, że dostęp do technologii – a tym samym informacji i siły – odgrywa dużą rolę w emancypacji i tworzeniu własnej nieskrępowanej tożsamości. Nie jesteśmy bezkrytyczni, jeśli chodzi o współczesne technologie, bo to terytorium jest dosyć rozległe, ale takie rzeczy jak „Cyborg Manifesto” kultowej Donny Haraway i cyberfeminizm ukształtowały kiedyś nasz mindset. Interesuje nas kobieca i queerowa przestrzeń w technologii – wyrażanie i realizowanie własnych pragnień, decentralizacja władzy i dostępu do wiedzy. I takie właśnie przekazy próbujemy zawierać w naszych pracach. Andrzej Wojtas: Ale też na pewno spory wpływ na naszą seksualność czy queerowość miało środowisko, w jakim się wychowaliśmy – nie do końca świadomie, ale robiliśmy to zawsze w kontrze do patriarchatu, który panuje w Polsce. Ciężaru moralnego narzucanego przez kościół i martyrologii, która jest odbiciem wojny i wszystkiego tego, co działo się tu w przeszłości. To na pewno znajdowało odbicie w naszych pracach, bo mając te 12 lat, tego wszystkiego nie zauważasz, ale jak później dojrzewasz i zyskujesz większą świadomość, to zdajesz sobie sprawę, jak wielkie znaczenie ma sytuacja geopolityczna, ekonomiczna czy społeczna, w której żyjesz. I też stąd chyba wynika nasze późniejsze zainteresowanie zmianami klimatycznymi. Ewelina Aleksandrowicz: Ale też nie jest tak, że nasze prace jakoś bardzo mocno zagłębiają się w te wątki, bo niektórzy artyści eksplorują tę ciemną stronę i rozdrapują historię, a ja jak miałam 12 lat, odkryłam kulturę rave’ową i to była właściwie pierwsza rzecz, którą się tak naprawdę zajarałam – chciałam mieszkać w Berlinie i już zawsze tańczyć do techno. Jak pojechałam w 1996 roku na paradę, to złapałam poczucie tego, że gdzieś tam jest również inny świat. Inny niż Świnoujście, w którym dorastałam i z których to lat wspominam właściwie tylko jakieś bunkry, ruiny, rosyjskie bazy, helikoptery i plaże. Najbardziej kolorowe w tym wszystkim były bazary i naprawdę nie widziałam tam dla siebie zbyt wiele przestrzeni, żeby manifestować w tym swoją kreatywność czy seksualność. Kiedy więc jeździłam na te imprezy to sam fakt tego, że możesz się tam ubrać, jak chcesz, być kim chcesz i nikt tego nie ocenia, był dla mnie zupełnie niesamowity i do tego chciałam dążyć. Żeby znajdować bądź stwarzać takie safe space’y – przestrzenie, w których mogę być w zależności od chwili kim tyko chcę. Kultura rave’owa to była taka mała kieszonka, w której mogłeś się schować, nieważne jak wielkim outsiderem byś nie był; tam się nie musiałeś martwić o to, że ktoś cię zbluzga czy zajebie. I to w naszych pracach odzwierciedla się chyba najmocniej. Że chodzi w nich przede wszystkim o wolność. Wspominaliście wcześniej o kształtowaniu kultury – to też chyba dosyć ważny element waszego podejścia do fachu. Andrzej Wojtas: We wszystkim chodzi o to, żeby mieć jakiś impact. I to też łączy się po części z tym, o czym gadaliśmy przed chwilą. Bo jak ja dorastałem w tej mojej mieścinie, to wciąż uciekałem przed skinheadami, naziolami, fanami piłki nożnej czy innej maści dresiarzami; w małych miastach to wszystko są twoi sąsiedzi i jak wystajesz poza szereg, to bardzo łatwo jest dostać przez łeb. Kiedy więc miałem te 16 czy 18 lat i grałem w jakimś takim śmiesznym post-rockowym zespole, staraliśmy się robić różne koncerty i wystawy. To pozwalało nam wierzyć, że kreatywność pomaga rozwiązywać problemy. Nie bezpośrednio, ale ułatwia wyjście poza pewne ramy czy ograniczenia, pozwala zmienić coś na twoim własnym podwórku. I tu nie chodzi o jakieś globalne zmiany, ale wszystkie te małe
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
kroki składają się na coś większego – ten efekt domina, który sprawia, że jak zrobisz nawet małą, ale ciekawą rzecz, to ona się często rozprzestrzenia. I tak samo jest z naszą pracą – to, że ludzie do nas piszą czy gadamy z nimi na warsztatach, daje nam świadomość tego, że to, co robimy, ma jakiś efekt, że ta podróż, którą kiedyś zaczęliśmy, prowadzi do jakiegoś celu. Bo z początku po prostu robisz rzeczy i skupiasz się na tym, żeby były one fajne, a wraz z czasem, kiedy te twoje fajne rzeczy zyskują coraz większy oddźwięk, to stajesz się świadomy tego, że masz wpływ na ludzi. I ta odpowiedzialność zaczyna wpływać na to, jakie tematy poruszasz. No właśnie, a wynika to po części na pewno z tego, o czym gadaliśmy wcześniej – o swoistej bezkompromisowości i tym, że wasze życie jest do pewnego stopnia spojone z waszą twórczością. Ewelina Aleksandrowicz: Granice pomiędzy naszą pracą kreatywną i tak zwanym życiem prywatnym chyba nigdy tak naprawdę nie istniały. Odkąd zaczęliśmy działać wspólnie, praca i pasja są nierozerwalnie złączone i wypełniają każdą chwilę naszego życia. Jesteśmy w tym dosyć osobliwi i być może też uzależnieni od tej kreatywnej adrenaliny. Na pewno żyjemy w nieco inny sposób niż większość naszych znajomych. To na przykład, że te 10 lat temu zostawiliśmy wszystko za sobą i pozbyliśmy się właściwie wszystkich materialnych przedmiotów, ma ogromny wpływ na to, co robimy, bo eksplorujemy jakieś posthumanistyczne wątki i zastanawiamy się nieraz nad tym, jak by to było żyć w symulacji, porzucić wszystkie fizyczne bagaże włącznie z ciałem i funkcjonować przynajmniej przez jakiś czas w chmurze, online czy wirtualnej rzeczywistości, która jest tak samo fizyczna i prawdziwa jak ta. Od jakiegoś półtora roku zaczęliśmy modelować 3D w VR-ze, czyli właściwie rzeźbić te modele w headsecie i to jest niesamowicie wręcz fajne, a do tego chyba bardziej fizyczne niż rzeczywiste lepienie w glinie. Jak ja sobie siedzę przez kilka godzin w tym VR-ze, to mi się czasem wydaje, że mogłabym już zostać w tym na zawsze. I choć po pewnym czasie się pocisz i ten headset nie jest jeszcze idealnie dopasowany, to same wrażenia zmysłowe, jakich tam doznaję – to, że mogę sobie ten model oglądać z każdej strony i jeszcze wokół widzę cały horyzont z przepięknymi chmurami – jest dla mnie bardziej realne niż to, jak rzeźbię w pracowni własnymi rękami. Andrzej Wojtas: To jest spora część tego naszego spekulatywnego myślenia. Bo w naszych pracach obecnie najbardziej widoczne są dwie ścieżki – z jednej strony odbijają się w nich zmiany klimatyczne, a z drugiej – ta technologia, która wciąż dąży do tego, że granica pomiędzy wirtualnym i rzeczywistym będzie się coraz bardziej zacierać. Ewelina Aleksandrowicz: Wszystkie granice – pomiędzy ciałem i maszyną, pomiędzy płciami, pomiędzy materialnym statusem różnych grup społecznych, tym kim jesteś i tym, kim możesz być. Andrzej Wojtas: To zawsze są swego rodzaju negocjacje, dialog pomiędzy różnymi spekulatywnymi wizjami. Bo w naszej twórczości od zawsze utopia miesza się z dystopią i za każdym razem jak tworzymy jakieś environmenty, to one nigdy nie są czarne ani białe. Estetycznie są utopijne, ale zawsze czai się w nich jakaś… Ewelina Aleksandrowicz: Apokalipsa. Andrzej Wojtas: Od tego nie da się uciec i też wydaje mi się, że to zawsze pojawiało się w naszej twórczości. Bo mieliśmy taki okres, że największy strach czaił się w tych monotonnych rzeczach – budowaliśmy ten horror w taki sposób, żeby był on jak najbardziej zapraszający. To, że ludzie zwykle myślą, że jak coś jest złote i reflektywne, to jest kuszące i luksusowe, a u nas zawsze było to podszyte pewnym niepokojem. Bo też korzystamy często z języka reklamy i symbolicznego statusu pewnych rzeczy, którego znaczenie można czasem wywrócić na opak. W naszych pracach było w pewnym momencie bardzo dużo fluidów, które
189 miały szereg konotacji, bo chodziło w tym głównie o pewną płynność, ale odbijały się w tym również nasze fascynacje symulacją, science-fiction czy 80’sowymi horrorami. Ewelina Aleksandrowicz: I też seksualnością, bo kiedy się poznaliśmy, to się okazało, że oboje zawsze interesowaliśmy się mocno erotyką czy wręcz porno – może niekoniecznie tradycyjnym straight porno, ale jakimiś takimi bardziej alternatywnymi erotycznymi przekazami, które niekoniecznie operują obrazem ciała, ale raczej chylą się w kierunku sztuki. „Cremaster” na przykład był dla nas swego czasu bardzo ważnym punktem odniesienia. I choć teraz zabiliśmy już wszystkich naszych idoli, to wtedy po raz pierwszy zobaczyliśmy coś, co było jednocześnie teatrem, rzeźbą, performancem, visual artem, filmem i wszystkim innym na raz.
Było o seksualności, ale też o każdym właściwie innym temacie, jaki mógłby przyjść komuś do głowy. Tych warstw i symboli było tam tyle, że nie sposób wychwycić wszystkie. Inną ważną dla nas pracą był pierwszy album z cyfrowymi zdjęciami, jaki kiedykolwiek wydrukowano, czyli Digital Diaries. To były fotografie Natachy Merritt, artystki, która sobie chodziła po jakichś klubach, żyła własnym życiem i dokumentowała zdjęciami swoje erotyczne przygody z różnymi ludźmi. I ona stworzyła katalog tych erotycznych zdjęć na necie, a całość w 2000 czy 2001 roku wydał Taschen. Andrzej był jedną z nielicznych osób, która nie dość, że to znała, to jeszcze się jarała i wiedziała, gdzie w Dublinie możemy to kupić. Ta fascynacja wyrafinowaną, abstrakcyjną erotyką została nam zresztą do dziś. I choć nie robimy tego świadomie, to wiele osób widzi w naszych pracach obiekty niekoniecznie seksualne, ale budzące w nich pewną fizyczność – chęć bycia z tym amorficznym blobem i dotykania go. Wspomnieliście wcześniej o swoich planach nakręcenia filmu science-fiction. Czym by się on charakteryzował? Andrzej Wojtas: Nam jest najbliżej do takiego contemporary science fiction. To, jak konstruujemy nasze światy, zwykle bowiem opiera się na pewnych elementach naszej codziennej rzeczywistości, które przetwarzamy w sposób, jaki nadaje im nowych znaczeń, ale jednocześnie pozwala ludziom nadal je rozpoznawać. Myślę więc, że nasz film czy gra rozgrywałyby się w teraźniejszości i tylko te 20% smaczków sprawiałoby, że byłaby to jednak fantastyka.
KREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSYKREW PUSSY
Ewelina Aleksandrowicz: Mieliśmy tu niedawno wystawę w galerii Postmasters i ktoś na wernisażu zapytał nas o to, jakie słowo określa coś, co znajduje się pomiędzy utopią a dystopią. Pokazywaliśmy tam naszą nową pracę, która jest takim spekulatywnym krajobrazem wynikającym z namysłu nad tym, jak mógłby wyglądać nasz świat, gdyby ludzie stali się hybrydami ciała, maszyny i natury, gdyby ciało już w niczym nie przypominało ciała i pojawiły się tu jakieś nowe organizmy, które wyewoluowałyby z tych wszystkich zmian. No i ta osoba powiedziała nam, że jak patrzy na ten świat, to chciałaby tam być; że ma świadomość tego, że jest to świat po apokalipsie i pełno w nim jakichś ruin tego, co było wcześniej, ale te nowe formy są tak piękne i cudowne, że marzy wręcz o tym, żeby tam żyć. I to wydaje mi się kierunkiem, w jakim chcielibyśmy iść – to, że tych nowych filmów science-fiction takich jak „Ex Machina”, „Anihilacja” czy „Blade Runner 2049” nie da się już tak łatwo przyporządkować do starego podziału na utopię i dystopię. Że są to dosyć przerażające wizje, ale jednocześnie te światy są niesamowicie piękne, bogate i jest w nich ogrom przestrzeni do eksperymentów czy eksploracji. Jeśli chodzi o design i estetykę, to jest w dziwny sposób przyjemne dla oka i właśnie coś takiego chcielibyśmy zbudować – coś, co będzie pełne symboli i historii, znaczeń i nawiązań, przeszłości i przyszłości, ale jednocześnie będzie to wszystko zaprezentowane w sposób bardzo przyswajalny; że ten moment katastrofy stanie się dziełem sztuki. I to wydaje mi się jedną z największych różnic dzielących to, czym się jaraliśmy za małolata z tym, co nas kręci obecnie – że jak byliśmy nastolatkami, to „Akira” była najfajniejsza – ten brud, syf, noise i żwir na twarzy. A teraz jest trochę inaczej. Andrzej Wojtas: Ale u nas wciąż coś z tego zostało. Bo też wszystko to sprowadza się do tej subwersywności – tego, że wiemy, co oznacza słowo „zwabić” i wiemy, jak sprawić, żeby ludzie się w tym zatopili. Ale jednocześnie jest to dla nas pewna gra z tym, żeby było to jednocześnie nieco bardziej performatywne, żeby istniało też poza tym ekranem. To jest ta pułapka CGI, w którą łatwo wpaść – to, że możesz stworzyć wszystko. A my przez to, że mamy pewne limitacje techniczne i nie mamy nieograniczonych umiejętności, w naszych pracach pozostawiamy zawsze spore pole dla wyobraźni widzów. Dajemy im tylko pewne symbole, które mogą wywołać w nich jakieś wspomnienia czy emocje. Chyba najwięcej w całej naszej pracy twórczej zajęło nam właśnie to, żeby zrozumieć, jak można wywołać w ludziach konkretną reakcję w konkretnym momencie. I wiadomo, że ona nie będzie zawsze taka sama, ale ten zakres jest w pewnym stopniu przewidywalny. Ewelina Aleksandrowicz: Bo w tym wszystkim chodzi nam głównie o budowanie pewnego nastroju, wywoływanie emocji i pracę nad tym, żeby nawet nasze wirtualne obiekty były do cna fizyczne, żeby działały na każdy ze zmysłów. Andrzej Wojtas: To jest nasz cyfrowy materializm, to, że w naszym CGI zostawiamy bardzo dużo artefaktów, które inni by usunęli czy wyczyścili, bo nie pasują do tej wizji, a my te bebechy uzewnętrzniamy. To, jak dopieszczamy nasze obrazki, to jest swego rodzaju hiper-rzeczywistość czegoś, co jest fake’owe. Coś, co jest zbyt ładne, żeby było prawdziwe albo – na odwrót – coś, co wygląda jak rzeczywiste, a jednak nie jest. W międzyczasie sprawdziłem, jak po starogrecku jest „płynny” i sieć mi podpowiada, że tym słowem jest „akatástatos”. Tą przestrzenią pomiędzy utopią a dystopią może być więc akatástatopia. Andrzej Wojtas: Wydaje mi się, że podobny termin jest dziś bardzo potrzebny, bo te starsze rzeczy mówiące o przyszłości były nieporównywalnie bardziej binarne – wszystko było zero– jedynkowe, nie było żadnego miejsca pomiędzy. A wydaje mi się, że współczesna rzeczywistość jest nieporównywalnie bardziej różnorodna.
191
Ewelina Aleksandrowicz: I też to, czym dla kogoś jest utopia, a czym dystopia jest bardzo indywidualne. Bo niektórzy uważają, że w naszych pracach jest coś tak odrzucającego, że nie sposób im to strawić, ale jednak większość ludzi jest tym zafascynowana. Chyba więc musimy wreszcie zbudować taki świat, do którego wszyscy chętni będą mogli się podłączyć przez VR, grę czy jakieś inne interaktywne środowisko i przynajmniej przez część swojego życia tam pomieszkać.
JUICE WRLD: ATYPOWY Tekst – Kamil Szufladowicz
fot. Materiały prasowe
Nawet nie udaje, że zależy mu na rozmowach z ludźmi. Nam jednak udało się z nim pogadać. Wedle zasad starej szkoły robienia wywiadów: po koncercie, na schodkach tourbusa, a nie jakieś tam phonersy. Autor „Lucid Dreams”, jednego z największych hitów ostatnich lat, palił sobie spokojnie juula i w niczym nie przypominał człowieka, który wykręcił prawie miliard odsłuchań jednej piosenki na Spotify. Wiedziałem, czego mogę się spodziewać, ale mimo wszystko sytuacja, w której rozmówca patrzy się wszędzie, tylko nie w twoje oczy, jest… osobliwa? Gadka też się nie kleiła. „To był duży tłum. Jestem zadowolony ze swojego występu, czułem naprawdę dobrą energię”. I tak dalej, i tak dalej. Trzeba rozruszać tę rozmowę. – „Paru twoich amerykańskich kolegów po fachu mówiło w wywiadach o tym, że bywasz raczej aspołeczny” – „Ehe” – „Czyli… jesteś?” – „Bardzo” Przynajmniej nie kłamał. Ale, o dziwo, w tym momencie Juice faktycznie się ożywił. „Skupiam się jedynie na sobie i swoich znajomych. Na małej grupie ludzi, z którymi spędzam czas. Jestem wtedy szczęśliwy. Kiedyś nie byłem aspołeczny – gdy muszę akurat być osobą otwartą na luTworzę przeróżną muzykę. dzi, to wiem jak rozmawiać i jak podtrzymywać konwersację. Ale zwykle wolę tego nie robić. Cały czas, a przy- Jeśli wyjdzie z niej coś najmniej jego większość, jestem w swoim świecie”. Trudno uwierzyć, ale on ma dopiero 20 lat. Pochodzi o głębszym znaczeniu, z Illinois, z rozbitej rodziny. Dzieciństwo – podręczni- to wyjdzie. A jeśli będzie to kowe dla wielu raperów z jego pokolenia; wychowany samotnie przez matkę, przeszedł etap uzależnienia od coś o dobrej zabawie i życiu narkotyków, a z dragowego piekła wyciągnęła go mupełnią życia, to niech będzie. zyka, uczył się gry na pianinie, perkusji, gitarze i trąbce. Słuchał też nagrań Jeezy’ego i Gucciego Mane’a, które podrzucało mu kuzynostwo, a że robił to potajemnie, w tajemnicy przed mamą, to często nie zapamiętywał całych tekstów. Więc dopisywał je sobie sam – z głowy. Robił to tak skutecznie, że dziś jest kojarzony jako jeden z najlepszych freestyle’owców na świecie. Wystarczy przywołać godzinny freestyle w jednej z brytyjskich stacji radiowych – nie przestał nawijać nawet na chwilę, rzucając sensowne, dobrze zrymowane linijki, do tego ze zmiennym flow. Zresztą wpiszcie na YouTube hasło „Juice WRLD freestyle”, a sami zobaczycie. Nie tak dawno temu Young Thug stwierdził, że nikt na świecie nie
193
nawija lepiej niż Juice. „Ciągle to słyszę. Ludzie mówili mi to nawet przed tym, jak stałem się sławny” – odpowiedział sam zainteresowany. Wspomniany Thugger dwukrotnie przewijał się przez dyskografię Juice'a – raz na kolaboracyjnej płycie z Future’em, raz na ostatnim wydawnictwie Death Race For Love. Ale panowie mają w zanadrzu nieco więcej wspólnej muzyki. „O tak, jest jej bardzo dużo. Nagrywam z nim tak wiele, jak tylko mogę. Young Thug jest jednym z moich idoli. To piękna, bardzo utalentowana, kreatywna osoba, geniusz. Skoro ja również nim jestem, to bardzo dobrze nam się współpracuje – mamy połączenie. To trochę tak, jakby był moim starszym bratem”. Nie wszyscy wiedzą też, że większość numerów, które kiedykolwiek wydał Juice, to nawinięte na wolno linijki. W dodatku linijki o miłości i złamanym sercu. Dodajmy jeszcze przeciętnego odbiorcę jego nagrań – będzie to nastolatek w wieku dojrzewania, zazwyczaj przeżywający przeróżne emocjonalne rozterki. Juice jest świadom faktu, że poprzez swoją twórczość jest w stanie mieć Rasizm jest skomplikowany poważny wpływ na życie swoich fanów. Proces twór– masz na przykład sporo czy oparty na improwizowaniu treści wydaje się być w takiej perspektywie nieco kontrowersyjny. Czy za- ignorantów, którzy nawet tem przykłada uwagę do przekazu swoich piosenek? nie wiedzą, że są rasistami. „Przykładam uwagę do tego, co mówię, ale nie myślę nad tym za dużo. Wiem, że słuchacze zwraca- Nie próbuję teraz ją uwagę na moje teksty i o nich myślą. Co prawda nie robię tak zawsze – tworzę przeróżną muzykę. umniejszać problemowi Jeśli wyjdzie z niej coś o głębszym znaczeniu, to i udawać, że nic się dzieje wyjdzie. A jeśli będzie to coś o dobrej zabawie i życiu pełnią życia, to niech będzie. Ludzie mogą wy- – to na pewno bardzo zła ciągać wszystko to, co im się podoba z mojej murzecz, która jednak była zyki – i to jest właśnie jej najpiękniejszy aspekt”. Bezsprzecznie największym hitem, który wyszedł na tym świecie od dawna od Juice'a WRLD jest „Lucid Dreams" – kawałek o bolesnym rozstaniu na charakterystycznym beacie i zostanie jeszcze bardzo Nicka Miry. To track, do którego stworzenia wykorzydługo. Dlatego nie ma to na stano sampel z klasyka Stinga – „Shape of My Heart”. Mimo pochlebnych słów, które ex-lider The Police mnie większego wpływu. kierował w stronę Juice’a, to i tak postanowił zgarnąć lwią część dochodów, jakie przyniosło „Lucid Dreams". „Mam wyjebane na pieniądze. Zarabiam cały czas. Nawet jakbym nie rapował, to nadal zarabiałbym hajs. Ciągle robię hajs. Ta piosenka jest warta dużo więcej niż jakiekolwiek pieniądze, które ktokolwiek byłby mi w stanie zaoferować. Ciążą na niej ludzkie życia – jej słuchanie pomaga fanom przechodzić przez trudne momenty, a to sprawia, że dzięki „Lucid Dreams" czuję się bogatszy niż z jakąkolwiek sumą w portfelu” – wyjaśnia Juice. A swoją drogą każde pokolenie ma swoje „Shape of my Heart”. U dziadków był to Sting w oryginale, rodzice zasłuchiwali się w opartym na tym słynnym gitarowym motywie „The Message” Nasa, a dzieci mają Juice’a WRLD. Manager rapera już robił groźne miny i machał rękoma tak, jak robi to trener wymuszający przerwę, ale musiałem zapytać o kwestię, która była bardzo
195
fot. Materiały prasowe
szeroko komentowana w hip-hopowym światku. Chodziło o kolekcje ubrań, które przez wielu były odczytywane jako rasistowskie. Skandal podzielił środowisko na bojkotujących – i zarzucających im rasizm – oraz wspierających brandy. Jako że Juice miał na sobie szalik Gucci, spodziewałem się, po której stronie barykady postanowił stanąć. „To gówno nigdy się nie zmieni – zawsze było i zawsze będzie. Rasizm jest skomplikowany – masz na przykład sporo ignorantów, którzy nawet nie wiedzą, że są rasistami. Nie próbuję teraz umniejszać problemowi i udawać, że nic się dzieje – to na pewno bardzo zła rzecz, która jednak była na tym świecie od dawna i zostanie jeszcze bardzo długo. Dlatego nie ma to na mnie większego wpływu. Oczywiście, każdy zdrowo myślący człowiek z dobrym sercem będzie pragnął zmiany, ale trzeba być realistą. Takie rzeczy już miały miejsce, ziom”. Nie dopytałem o konkrety, bo w tym momencie manager spokojnie, acz stanowczo przerwał wywiad. Spróbujemy następnym razem – pretekst do odwiedzenia Polski powinien nadarzyć się już wkrótce; Juice WRLD właśnie wydał kolejny album „Death Race For Love”, w dodatku Ski Mask The Slump God zapowiedział ich wspólny, kolaboracyjny projekt. Pytanie tylko, czy Juice zostanie z nami na dłużej, czy okaże się sezonową efemerydą?
Ben Cristovao → Zdjęcia – Karol Grygoruk Model – Ben Cristovao – artysta, muzyk, zawodnik w Brazylijskim Jiu-jitsu Sesja jest wynikiem współpracy artysty z marką PUMA. Materiał dokumentuje pobyt Bena w Rio De Janeiro. Plan zdjęciowy teledysku do utworu "ALEIAIO" stał się okazją do uwiecznienia kilku kontrastujących oblicz wiecznie tętniącego życiem miasta - od biznesowego centrum, przez miejską zieleń, po boiska faveli.
207
← FASER / F45T3R
Anna Jantar i Maryla Rodowicz fot. archiwum Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu
Ostre cięcie: jak przez lata zmieniał się polski sampling
Tekst – Paweł Klimczak
Miałem może z 10 lat, kiedy mój niemal dorosły kuzyn puścił mi pierwszy rap, jaki usłyszałem w życiu – to był „Scyzoryk” Liroya. Ten kuzyn był w ogóle niezłym demoralizatorem, bo pokazał mi również „DOOM” i „Duke Nukem 3D”, ale do rzeczy; tym, co najbardziej zainteresowało mnie w tej muzyce, były wszystkie dziwne dźwięki, z których składał się podkład. I oczywiście przekleństwa. Tak trafiłem na sample. Wiem, mogłem lepiej, ale takie to były czasy. 20 lat później możemy zobaczyć Liroya w sejmowych ławach, rap na szczytach list sprzedaży, a polskie sample wciąż w użytku. Tradycyjnie hip-hopowe korzystanie z tego, co pod ręką, za sprawą takich wytwórni jak The Very Polish Cut Outs zmieniło się w nostalgiczno-magiczną podróż, a nowe pokolenia publiczności mogą odkrywać na nowo zapomniane rejony polskiej muzyki.
209
Tytus przyszedł i zabrał mi płyty
Ograniczone środki wymuszały kreatywność: „Po nagraniu mixtape’u wielu ludzi pisało do nas, że było pod wra-
No właśnie, zgodnie z powiedzeniem „potrzeba jest mat-
żeniem tego, jak ugryziono niektóre sample, że to jest
ką wynalazku” w latach 90. samplowano to, co akurat
tak oczywiste, a nie mieli pojęcia, że to np. „Susanna” –
wpadło. „Bardzo podobało mi się sięganie po płyty, któ-
kontynuuje Falcon1.
re zwyczajnie były w każdym domu – Urszulę Sipińską, Irenę Jarocką, Teresę Tutinas, Budkę Suflera, polski jazz.
„Pamiętam lato 2000, kiedy podczas piątkowej audy-
Co pewnie przekonało wielu startujących producentów
cji „Raptime” druh Sławek zareklamował, że w war-
do nagrywania. Te płyty było bardzo łatwo dostępne i ta-
szawskim Empiku przy rondzie de Gaulle'a pojawiły
nie” – mówi Bartosz Kruczyński, producent wydający pod
się trzy tytuły z repertuaru grup Funkadelic i Par-
pseudonimami Pejzaż i Earth Trax, dawniej współtworzą-
liament. Było to takim wydarzeniem, że nazajutrz,
cy duet Ptaki. Ale dostępność płyt różniła się geograficz-
gdy pojechałem je jedynie obejrzeć, bo wówczas nie
nie. „Volt samplował np. George’a Bensona, a Paktofonika
było mnie na nie stać, nagle w koszulce „Polepionych
„Susannę” Art Company, co wynikało z dostępności płyt”
dźwięków” (zbiegło się to z debiutem Fisza) stanął
– stwierdza Falcon1, który całkiem niedawno wypuścił
obok mnie Tytus z Asfaltu i wziął wszystkie trzy.
„Elementarz” z DJ-em Kebsem, mixtape prezentujący kla-
Dodam, że wówczas półka z analogami w sporym
sykę polskiego rapu w kontekście sampli.
sklepie muzycznym w centrum stolicy dużego kraju
zawierała nie więcej niż dziesięć pozycji” – wspomi-
i pod pseudonimem DJ Funkoff wydawał edity w The
na Michał Banach, współtwórca strony sample.rap.pl
Very Polish Cut Outs, ciepło wspomina również „Skandal” Molesty. Ale już wtedy do Polski dotarła samplowa-
Dzisiaj dostęp do technologii jest dość prosty, na dobrą
na muzyka, która wiele zmieniła. „Największe wrażenie
sprawę do robienia muzyki wystarczy najzwyklejszy
zrobiła na mnie składanka dołączona do Machiny w ‘97,
laptop. Kiedyś nie tylko selekcja płyt była ograniczona,
z muzyką z Ninja Tune. Były tam oparte na samplach
problemem był również trudny dostęp do samplerów
kawałki Coldcut, Amona Tobina, Herbalisera i Vadima.
i oprogramowania. „Volt jako jeden z pierwszych miał
To było coś, czego podświadomie szukałem” – opowiada.
sampler E-mu SP-1200, a zdobył go po wielkich przygo-
Niemałe zamieszanie zrobił oparty w całości na sam-
dach. Jego ziomek miał egzemplarz magazynu „Source”,
plach album „Endtroducing.....” DJ’a Shadowa, który
tam były ogłoszenia ze sprzętem. Potem było wysyłanie
ukazał się w 1996 roku. „Dzięki takim postaciom jak Cut
pieniędzy listami, jeżdżenie po to w dziwne rejony, dzisiaj
Chemist czy DJ Shadow zmieniło się moje podejście do
sytuacja nie do pomyślenia.” – opowiada Falcon1.
grania – chciałem obok kawałków na samplu zagrać też
DJ 600V to jedna z najważniejszych postaci w historii
oryginał, co było dosyć trudne w czasach, kiedy grało się
polskiego rapu. Bity do „Letniej miłości”, „Nie jestem kur-
tylko z winyli” – wspomina Falcon1.
wa biznesmenem”, „Ja się wcale nie chwalę” i wiele innych to już absolutna klasyka, której wpływy - na dobre
Kop głębiej!
i na złe – czuć nawet do dzisiaj. „Uważam, że to, co robił Volt na pierwszych składankach, cały czas się broni” –
Początek nowego milenium był fenomenalny dla mu-
mówi Falcon1. Wtóruje mu Bartosz Kruczyński. „Z tam-
zyki samplowanej – polski hip-hop nabierał rozpędu,
tych lat oczywiście robi na mnie wrażenie DJ 600V. Ale
wydawnictwa Ninja Tune inspirowały kolejnych produ-
też wszystko Noona, Lu, „Astigmatic” DJ’a Kut-O.” Jaro-
centów i producentki, a The Avalanches w 2000 roku
mir Kamiński, który dzisiaj prowadzi kapitalną oficynę
wydali swój debiut. „Since I Left You”, czyli przepiękny
Polena Recordings, a dawniej współtworzył duet Ptaki
pomnik dla sampli – i tych mniej, i bardziej znanych. To
album, który miał spory wpływ na całą kulturę samplin-
posiłkowania się polską muzyką w produkcjach zagranicz-
gu, chociaż niekoniecznie w momencie wydania.
nych. Nieco później, w 2004, podobny temat powstał na wciąż bardzo poczytnym wówczas forum hip-hop.pl. Wy-
Początek lat dwutysięcznych to również początek kariery
powiedziało się tam zresztą kilka osób ze sceny. Zebrana
kultowego polskiego duetu Skalpel. Artyści podpisali kon-
wiedza okazała się na tyle okazała, że odwiedzający forum
trakt z Ninja Tune, co było wtedy wielkim wydarzeniem,
digginintheshelf Wojtek Gazda (Freshkid) z Częstochowy,
ale jeszcze większym były dwa albumy wydane pod skrzy-
który dysponował ciekawą domeną rap.pl (w sprawie jej
dłami wytwórni – „Skalpel” (2004) i „Konfusion” (2005).
wykupu za 10 000 PLN omyłkowo pisał do mnie w 2006
Marcin Cichy i Igor Pudło przekontekstualizowali polski
Remigiusz Łupicki z wiodącego wtedy prym UMC Re-
jazz, nieskazitelnie dobierając sample i tworząc z nich
cords) zaproponował Jaromirowi serwer i administrowanie
nowe, wciągające utwory. W kontekście katalogu Ninja
strony – administratorem forum był brat debiutującego
Tune oba albumy dobrze pokazują unikalny charakter pol-
wtedy ze Smarkim epką „Najebawszy" Kixnare'a. Prawdo-
skiego jazzu – szczególnie jego sentymentalizm i słowiań-
podobnie z racji tego, że poza Jaromirem na tych forach
ską melancholię. Trudno przecenić wpływ Skalpela na pol-
opisywałem najwięcej źródeł, Jarek zaproponował mi pod
ską muzykę, a wydawnictwa duetu bronią się do dzisiaj.
koniec 2004 partycypowanie w powstającej stronie i tym sposobem w lutym 2005 wystartowaliśmy z sample.rap.
W tamtym okresie zaczęto również przyglądać się bliżej
pl” – wspomina Michał Banach, który prowadził serwis
składnikom polskiego rapu.
z Jaromirem Kamińskim i Wojtkiem Gazdą.
„Pierwszym znanym mi miejscem gdzie zaczęto wzmian-
Ta wspólnota diggerów, zawiązana wokół polskiego
kować o samplach w polskim hip-hopie było nieodżałowa-
prekursora popularnego obecnie serwisu whosampled,
ne forum digginintheshelf.pl. Tam w 2003 Funkoff założył
będzie miała przemożny wpływ na wiele projektów
temat, gdzie użytkownicy opisywali znane im przypad-
w przyszłości. „Michał to jeden z najgłębiej kopiących
ki użycia sampla w polskim rapie i nie tylko, a także
diggerów w tym kraju. Postać bez której wiele inicjatyw
jak Niewidzialna Nerka i niektóre numery Ptaków czy
balearycznym, często opartą na samplach. Jeśli chodzi
edity The Very Polish Cut Outs nie miałyby miejsca, bo
o samo The Very Polish Cut Outs, to wytwórnia po
są na samplach z jego kolekcji, albo przez niego odkopa-
krótkiej przerwie znowu działa prężnie, na przyszły
nych” – mówi Jaromir Kamiński.
rok szykuje wydawnictwo skąpane w ortalionowych latach dziewięćdziesiątych. Działalność Ptaków i TVPC
Ptaki, Nerka, „Krystyna”
inspiruje projekty takie jak Skarby, nietrudno odnaleźć jej ślady na mixtape „Art Brut” PRO8L3M-u, a kopanie
To kolektywne kopanie przyniosło efekty. W 2010 roku
w polskiej muzyce w kontekście tanecznym przeniknę-
pojawiła się wytwórnia The Very Polish Cut Outs założo-
ło do krajowego house’u na dobre.
na przez Macieja Zambona i Kacpra Kapsę. Label skupił się na wydawaniu editów – czasem mniej, czasem bardziej kreatywnych przeróbek polskich utworów. Oczywiście głównym celem było dostosowanie ich do parkietowych wymogów, ale równie ważnym aspektem tej działalności jest przywracanie pamięci o annałach polskiej muzyki. O ile np. Skalpel wybierał wysmakowany i szeroko doceniany jazz, o tyle katalogowi TVPC w do-
W naszej podróży przez polski sampling musimy pamię-
borze samplowanych kawałków bliżej jest do polskiego
tać o projekcie Niewidzialna Nerka, który w 2012 roku
rapu – żadna stylistyka nie jest dyskryminowana, o ile
zainicjowała nieistniejąca już wytwórnia S1 Warsaw. Na
można z niej wyciągnąć dobre motywy. Produkcje wy-
wydawnictwie można było znaleźć śmietankę polskich
dawane w wytwórni sięgały po najróżniejsze odcienie
producentów, którzy reinterpretowali klasyczne sample
muzyki pop, disco, muzyki użytkowej, kuriozów i cieka-
z polskiego rapu. Niektóre realizacje – jak „Friko” Daniela
wostek. Krystyna Prońko, Tutti Frutti, Transport Band,
Drumza, „Przypadki” Teielte czy „Zróbcie miejsce” Men-
a nawet Osjan – od klasyki polskiej piosenki po mumin-
talcuta są elektryzujące. „Niewidzialna Nerka” była dość
kowe hasanie, nie ma mowy o barierach dla inwencji. To
ważnym wydawnictwem, które wraz z działalnością The
o tyle ważne, że rockistowska narracja o muzyce z okresu
Very Polish Cut Outs ogniskowały uwagę części publicz-
komunistycznego bardzo często wykluczała bądź trakto-
ności na polskiej muzyce z przeszłości.
wała niepoważnie twórczość bez zaangażowanego charakteru. Bądź nierockową.
Sampling jest fascynującym zagadnieniem. Nie tylko
Jednak największym hitem okazał się edit utworu „Spe-
potrafi zaskoczyć inwencją w operowaniu już znany-
cjalne sytuacje” Krystyny Prońko, który pod tytułem
mi dźwiękami, ale przywraca pamięć o nagraniach, któ-
„Krystyna” wydał duet Ptaki (Bartosz Kruczyński i Ja-
re w innym przypadku zalegałyby na śmietniku historii.
romir Kamiński). „Krystyna” podbiła serca publiczno-
Zapytani o dobre i złe samplowanie Bartek i Jaromir są
ści i parkiety, trafiając do selekcji międzynarodowych
zgodni: loopowanie dobrze znanych, bądź wykorzysta-
postaci sceny klubowej – od house’u po balearycznych
nych wielokrotnie numerów zasługuje na naganę. „Cenię
emerytów. Mieszanina perfekcyjnej aranżacji, kapital-
wyrywanie sampli z kontekstu, przetwarzanie ich tak, aby
nego wyczucia groove’u i idealnego momentu, w któ-
przerastały oryginał” – mówi Jaromir. „Ważna jest zmiana
rym wlatuje wokal, sprawiła, że „Krystyna” z miejsca
kontekstu albo rozbudowanie krótkiego fragmentu, któ-
weszła do kanonu nowej muzyki z Polski. Ptaki zdążyły
ry czasami pojawia się w oryginalnym utworze raz na kil-
wzlecieć bardzo wysoko przed rozwiązaniem projektu
ka sekund i nawet nie jest istotny” – wtóruje mu Bartek.
– album „Przelot” został świetnie przyjęty, a duet zagrał
Magia sampli zawiera się też w tym, że na dobry utwór
dziesiątki imprez na świecie i nagrał sporo dobrych re-
może składać się jeden wykorzystany fragment, ale mogą
miksów. Zarówno Jaromir, jak i Bartek dalej kontynu-
to być całe, misternie konstruowane mozaiki. Choćby
ują przygodę z samplami – Bartek wydał „Ostatni Dzień
w tytułowym utworze z „Ostatniego dnia lata” Pejzażu,
Lata”, rewelacyjny album, który był kolejną przebojową
w którym producent wykorzystał ok. 100 różnych nagrań.
pozycją w katalogu The Very Polish Cut Outs. A ostatnio maczał palce przy płycie Sokoła. Jaromir prowadzi
„Sampling będzie trwał, to jest esencja tej muzyki” –
Polena Recordings, gdzie wydaje muzykę o charakterze
uważa Jaromir Kamiński. I trudno się z nim spierać.
„Sampling będzie trwał, to jest esencja tej muzyki” – uważa Jaromir Kamiński. I trudno się z nim spierać.
213
215 Rozmawiał – Lech Podhalicz Zdjęcia – Karol Grygoruk → Na scenie obecni od ponad dekady. A jednak wciąż niewielu ma świadomość tego, jak ważnym i mocnym towarem eksportowym są Catz 'n Dogz. Wejdźcie sobie na ich facebookowy profil, kliknijcie w Wydarzenia, następnie w Wydarzenia z przeszłości i zobaczcie jak często i gdzie grywa szczeciński duet. Przecież ci ludzie są co weekend na innym kontynencie! My porozmawialiśmy z nimi w Warszawie, kilka godzin przed premierą ich płyty „Friendship”.
Catz ’n Dogz: jesteśmy tylko didżejami, nikt nie zna nas z twarzy Motywem przewodnim waszego nowego
różne etapy, a obecnie jest na takim, na
– składanka „Friends of Pets" czy cykl im-
albumu jest przyjaźń. Jak zmieniała się
którym rozumiemy się bez słów i czasami
prez Friends We Carry You Home to tylko
w kontekście Catz ’n Dogz?
nie musimy za dużo ze sobą rozmawiać.
niektóre z jej elementów.
Grzegorz: My to się z Wojtkiem na począt-
Szanujemy się, a to jest w przyjaźni bar-
A jak to wygląda w biznesie, w którym
ku nie lubiliśmy (śmiech). Obaj pochodzimy
dzo ważne.
niełatwo o szczere przyjaźnie, szczegól-
ze Szczecina i zawsze mieliśmy podobne
Przed powstaniem czwartego albumu
nie w didżejsko-mainstreamowym śro-
zainteresowania, więc siłą rzeczy chodzili-
przeszliśmy też sporo personalnych zmian.
dowisku, w którym sporo ludzi walczy
śmy w te same miejsca. Kiedy projekt Catz
Zdaliśmy sobie sprawę z wielu spraw, któ-
o popularność?
'n Dogz nabrał rumieńców i zaczął się roz-
re wcześniej mogły być dla nas niejasne.
Wojtek: A co byś chciał wiedzieć? (śmiech)
wijać – mam tu na myśli wspólne granie,
I dzięki temu dzisiaj funkcjonuje nam się
Znamy trochę duetów didżejskich, które nie
wspólne podróżowanie i wspólne produ-
naprawdę fajnie. Podczas nagrywania
przepadają za sobą prywatnie, ale jakoś
kowanie muzyki – nasza przyjaźń zaczę-
„Friendship” ten motyw pojawił się natu-
muszą wspólnie ciągnąć ten zawodowy wó-
ła się kształtować i umacniać. Dotarliśmy
ralnie, a przecież przyjaźń przewija się wo-
zek. My na szczęście się lubimy. W pewnym
się. W międzyczasie relacja wchodziła na
kół naszego życia zawodowego od zawsze
momencie daliśmy sobie dużo przestrzeni
i to nam bardzo pomogło. Kiedy pojawiały
Grzegorz: Dokładnie, to jest mega waż-
i mimo to decydowałem się na grę. To samo
się konflikty, których za nic nie mogliśmy
ne. Staramy się też dużo dyskutować nad
teraz – release albumu, wywiady, nieustan-
rozwiązać – odpuściliśmy bezsensowną
tym, co robimy, przegadywać różne pomy-
ny bieg, imprezy.
walkę i uznaliśmy, że tak po prostu musi
sły i nawzajem się inspirować. My się od
To zmora naszych czasów, niezależnie
być. Czy to kwestia charakteru, czy upodo-
siebie na maksa różnimy. Co do przyjaźni
od branży.
bań – nie zmienimy siebie za wszelką cenę.
w muzycznym biznesie – mieliśmy zawsze
Grzegorz: Nam udało się z tego wyjść
Musieliśmy to zaakceptować i udało się.
utopijną wizję, żeby posiadać takie środo-
i myślę, że zmierzamy w dobrym kierunku.
Staramy się nie wracać do tematów, któ-
wisko, to nasze Friends of Pets, w którego
Trafialiście na toksyczne relacje? Znani
re notorycznie powodowały sprzeczki, to
ramach gromadzilibyśmy najbliższych nam
piłkarze często mówią, że nie wiedzą,
bez sensu, bo wtedy zaczynały irytować
didżejów, artystów i różnych ludzi związa-
kto z ich otoczenia to szczery kumpel,
nas najdrobniejsze rzeczy. Nasza relacja
nych z branżą.
a kto chce podpiąć się pod ich sławę.
to też pewnego rodzaju związek partnerski
Wojtek: Mieliśmy trochę kompleks wyjeż-
Wojtek: Piłkarze mają przejebane, bo lu-
– należy iść na kompromisy i słuchać siebie
dżającego Polaka – drzwi sukcesu stały
dzie ich kojarzą z twarzy. U nas jest trochę
nawzajem. Nie skupiamy się na złych mo-
otworem, ale jednak ludzie traktowali cię
łatwiej – jesteśmy tylko didżejami (śmiech).
mentach, staramy się patrzeć na problem
inaczej, nie do końca spoko. Czuliśmy pre-
Jak Grzegorz się wprowadzi na nowe
z każdej strony, zarówno oczami swoimi, jak
sję, że każdemu musimy się przypodobać,
szczecińskie osiedle, to ma względny luz.
i drugiej osoby.
bo jesteśmy zza wschodniej ściany. Mieliś-
Żyjemy w świecie, kiedy „każdy” jest didże-
Grzegorz: W artystycznym duecie docho-
my kompleksy w stylu „O Jezu, źle odpo-
jem, ludzie mają to gdzieś.
dzi kwestia wyrazistego ego i z tym również
wiedziałem na tego maila, co jeśli oni nam
Grzegorz: Mieliśmy różne sytuacje, na wie-
musieliśmy sobie poradzić. W trakcie nie-
już nie odpiszą i nie dostaniemy ważnego
lu osobach się przejechaliśmy, ale też na
ustannych podróży, kiedy jesteśmy zmęcze-
bookingu”? Później pewność siebie nam
wielu pozytywnie zaskoczyliśmy. Mamy na-
ni, łatwo się na siebie podenerwować. Jeśli
już skoczyła.
turalną intuicję, którą się kierujemy i już na
ktoś nie chce gadać, tylko spędzić podróż
Grzegorz: Zależało nam zawsze, żeby
początku znajomości potrafimy ocenić, czy
w słuchawkach i książce – nie ma proble-
mieć w swoim otoczeniu ludzi, których lubi-
warto w to dalej wchodzić, czy lepiej odpu-
mu. Tylko to trzeba wypracować. Szacunek,
my, z którymi się przyjaźnimy i którym ufa-
ścić. Jeśli się na kimś zawiedziemy, stara-
o którym już wspominałem, jest niezbędny.
my. Tak jest w naszej wytwórni Pets Recor-
my się o nim szybko zapomnieć, nie robić
Wojtek: Ja mam taką przypadłość, że
dings – same ziomki.
tragedii, bo to tylko nam przeszkadza. Życie
w pewnym momencie przestaję słuchać
Wojtek: A może ja powiem teraz coś ne-
toczy się dalej.
drugiej osoby. Grzegorz się tego nauczył
gatywnego, bo na razie gadamy o samych
Wojtek: Ale, co ciekawe, ja zawsze lu-
i po prostu jak widzi, że się wyłączyłem,
superlatywach (śmiech). Obaj jesteśmy pra-
biłem bardziej otwarte i bezpośrednie
to już mi więcej nie powtarza, macha na to
coholikami i obaj długo z tym walczyliśmy.
osoby, natomiast Grzegorz preferował
ręką i koniec tematu (śmiech). Mimo tego,
Wciąż chcieliśmy od życia za dużo, a nie
te wycofane i mniej mówiące. I na dłuż-
że kiedyś mówiłem mu: „No weź powtórz,
cieszyliśmy się tym, co posiadaliśmy. To był
szą metę miał rację – trwalsze przyjaź-
teraz będę słuchał, obiecuję”. Pracuję nad
wyrobiony pracoholizm, z którym względnie
nie mamy z tymi, którzy na początku byli
tym, żeby nie było, ale to wcale nie ta-
czujesz się okej, ale w pewnym momencie
w stosunku do nas mniej ekstrawertycz-
kie proste.
nie jesteś w stanie tego kontrolować i mo-
ni. Na biznesowych spotkaniach osoba,
Niektórzy chodzą na psychoterapię par,
żesz się w tym na maksa zatracić.
która najmniej mówi, jest przeważnie tą
ale wiadomo, że wszystkiego nie prze-
„A może dorzucimy jeszcze trzecią im-
decyzyjną.
skoczymy…
prezę w weekend, bo przecież wpadła
Grzegorz: Czasami celowo podejmuje-
Wojtek: My akurat nie chodziliśmy w parze,
dobra oferta”.
my decyzje niekorzystne biznesowo po to,
ale pracowaliśmy nad tym osobno. Wiesz,
Wojtek: Tak było i to nas wykańczało.
żeby dobrze się ze sobą czuć i mieć czyste
każdy z nas jest już po 30-stce i chcieliśmy
Marysia, nasza managerka, dzwoniła do
sumienie. To ważniejsze niż hajs.
jakoś unormować swoje życie prywatne.
nas i mówiła, że dostaliśmy super granie
Wojtek: A ty jak masz, potrafisz to wyczuć?
Jak widać – daliśmy radę.
last minute. No i człowiek się zastanawiał
Tak, zdecydowanie – rzadko dopusz-
Kluczową rolę w tym wszystkim odgry-
– brać, bo przecież szkoda okazji, czy le-
czam kogoś do grona najbliższych.
wa zaufanie – znasz swoją rolę w projek-
piej odpuścić i mieć spokojną głowę. Do tej
Wojtek: To dobrze, bo najgorzej, jak ktoś
cie i nie naruszasz przestrzeni drugiej
pory waham się, którą decyzję mam podjąć.
marnuje twój emocjonalny czas. Niebez-
osoby. Dajesz jej robić swoje.
Zdarzało mi się, że byłem na antybiotykach
pieczna sytuacja.
217 Grzegorz: Otaczamy się osobami z najróż-
obecnie w undergroundzie – mocny bunt
turbo niezależną muzykę. To jest niepraw-
niejszych środowisk. Nie dość, że to mega
przeciwko seksizmowi, rasizmowi, nieto-
da, w światowej elektronice masz za sobą
inspirujące, to też pozwala choć na chwilę
lerancji i wykluczeniu.
sztab ludzi, też jesteś produktem.
odpocząć od branży muzycznej. Nie można
Wojtek: Zacznijmy od tego, że moim zda-
Dla mnie zawsze balansowaliście na gra-
kąpać się non stop w tym samym sosie, bo
niem światowy underground nie istnieje,
nicy undergroundu i mainstreamu. Na za-
szybko będziesz miał dosyć.
a jest to jedynie inny rodzaj promocji.
sadzie łącznika pomiędzy niszą a wielki-
Wojtek: Dlatego ty teraz mieszkasz w Szcze-
Grzegorz: Ja się nie do końca zgodzę, bo
mi klubami i popularnością.
cinie, a ja w Madrycie. Kiedy mieszkaliśmy
taki prawdziwy underground, czyli rzeczy
Wojtek: Ja bym to ujął tak – łączymy ga-
razem w Berlinie, to wpadliśmy w rutynę
dla kilkunastu czy kilkudziesięciu osób, za-
tunek bardziej przyswajalny z tym mniej
i musieliśmy zakończyć ten etap dla dobra
wsze będzie funkcjonował. Natomiast jeśli
przyswajalnym. Często gramy znane melo-
Catz 'n Dogz.
mówimy o globalnej muzyce elektronicz-
die, wielkie przeboje zmiksowane z ciężkim
Grzegorz: Fajnie jest od siebie odpocząć,
nej, to wszystko się mocno zatarło.
techno czy acidem. Potrafimy zagrać Whitney Houston w remiksie, a potem puścić
Techno na świecie to żaden underground. Sam fakt, że w Berghain był Conan O’Brien, powoduje, że temat jest zamknięty.
mocne 4/4. W Music Manifesto celem było przedstawienie światu naszej wizji, ale bez grzebania w polityce. Obecnie mamy scenę silną i zjednoczoną jak nigdy. I myślę, że radzi ona sobie znakomicie – wystarczy wspomnieć kolektywy Oramics, Syntetyk, Mestico, BAS, Synergię czy Flautę. Wojtek: Niestety, nie mieszkam w Warszawie i nie jestem w stanie wszystkiego śledzić na bieżąco, ale kojarzę Brutaż. Wiem, że posiadają bardzo sprecyzowany target ludzi, którzy mogą się takimi imprezami zainteresować. Grzegorz: Oni też brandują go w bardzo określony sposób – robią dedykowane grafiki, konkretną promocję, mają specyficzny styl prowadzenia social mediów. Wszystko
poprzebywać osobno i się zdystansować.
Wojtek: Akcje typu ukryty line-up to nie
ma sprecyzowany cel. Zasada jest ta sama,
Kiedy spotykamy się po dłuższej przerwie, to
jest underground. To inny rodzaj mar-
tylko skala inna.
mamy sobie więcej do powiedzenia, ja to się
ketingu – dla ludzi, którzy nie lubią mieć
Wojtek: Brak promocji to też promocja.
czasami nie mogę zamknąć. Ostatnio grali-
wszystkiego podanego na tacy. Kiedyś to
W Warszawie jest sporo środowisk, które
śmy w Oslo, Wojtek był już w hotelu, wpa-
wyglądało inaczej – rejwy w opuszczonych
robią undergroundowe rzeczy. Takich lu-
dłem do jego pokoju i non stop gadałem, tak
fabrykach, które zamykała policja. Teraz
dzi skupiają kluby – m.in. Pogłos, Młod-
mi go brakowało przez tydzień (śmiech).
możesz mieć wszystko, mocno zepsuł to
sza Siostra, CSW, Jasna 1. Nie do końca
Wojtek: Nie chcemy być jak niemieccy
internet. Na Discogsie znajdziesz, co tyl-
impreza, nie do końca happening i nie do
emeryci na wakacjach – nigdy się do siebie
ko chcesz, można zrobić repress, można
końca manifa. Zresztą Brutaż to był un-
nie odzywający. Chociaż w pewnym mo-
wrzucić na streamingi. Tylko nie rób z tego
dergroundowy z 6 lat temu, potem poszła
mencie związku odnajdujesz przyjemność
nagłówka, błagam!
fama i zrobili się popularni. Co nie ozna-
ze zwyczajnego przebywania z daną osobą
„Catz 'n Dogz: underground nie istnie-
cza, że stracili konsekwencję i jakość –
i ja to kumam. Ale to jeszcze nie jest nasz
je” – gotowe!
ich wytwórnia jest znakomita.
etap (śmiech).
Wojtek: No i mamy piękny clickbait.
Wojtek: No właśnie, techno na świe-
„Music not genres, friends not judg-
Grzegorz: Widzieliśmy już kilku takich ar-
cie to żaden underground. Sam fakt, że
-ment” – to manifest, który szerzycie.
tystów, o których wszyscy myśleli, że prze-
w Berghain był Conan O’Brien, powoduje,
Obserwujecie na pewno to, co dzieje się
siadują w swoich małych studiach i robią
że temat jest zamknięty.
Grzegorz: Musimy zdać sobie z tego spra-
rzeczy gender fluid. Zgadzam się z tobą,
znacznie szersze. Odmienność powinna
wę, że muzyka elektroniczna ma już na-
że obecnie bunt może polegać na wal-
być normalnością, a nie sprawiać, że inni
prawdę sporo lat. To środowisko istnieje do-
ce o swoje prawa do wolności płciowej,
wytykają palcami.
bre 2-3 dekady i na dobrą sprawę zmieniło
przeciw temu, jak postrzegana jest sek-
Grzegorz: Polska jest dość trudnym kra-
się nie do poznania. Trzeba pamiętać, jakie
sualność, jak zero-jedynkowo postrzegani
jem, jeśli chodzi o zaangażowany clubbing.
korzenie ma muzyka taneczna – ludzie jed-
są kobieta i mężczyzna. Każdy ma prawo
Wcześniej w kontekście undergroundu mó-
noczyli się i buntowali się przeciw czemuś
ubierać i zachowywać się jak chce, jeśli
wiliśmy globalnie, że to się mocno zatarło,
konkretnemu. Teraz możemy się buntować
nikomu nie wyrządza krzywdy. A samo
ale ewidentnie jest coś na rzeczy w naszym
co najwyżej przeciw globalizacji? Nie wiem.
techno jest bardzo sformalizowane i ste-
kraju i to cieszy.
Ostatnio czytałem dobry wywiad z Lauren-
reotypowe – ubieranie się na czarno,
Wojtek: Wyobraź sobie, że mieszkasz np.
tem Garnierem, który mówił, że elektronika
mocne 4/4 i narzucony mroczny klimat.
w Białymstoku i chcesz wyjść z przysłowio-
już od dawna nie zwiastuje przyszłości – to
Moda i przeciwieństwo tego, czym techno
wej szafy, ale wiesz, że rząd jest prawicowy
teraźniejszość. Co będzie w przyszłości?
powinno być.
i obawiasz się, czujesz strach. Tym bardziej
Nie wiadomo.
A potem duże media będą pisały, że lu-
że teraz LGBTQ to dla rządzących nowi
Nie zgodzę się z tym, że underground
dzie ubrani na czarno poszli na impre-
uchodźcy, a ich retoryka jest pełna niena-
się teraz nie buntuje. Techno ze Smolnej
zę. Tak się nam zamyka koło świadomoś-
wiści. Uważam, że dialog, który się pojawił,
czy house z Watergate to czysta rozryw-
cii dyskusji o muzyce i o środowisku
jest potrzebny i oby to poszło w odpowied-
ka, jasne. Natomiast prawdziwy under-
undergroundowym w Polsce.
nią stronę.
ground tworzą teraz, podobnie zresz-
Grzegorz: Niestety, ale media wyłapują
Grzegorz: No i mamy kolejny nagłówek:
tą jak w latach 70. czy 80., środowiska
dopiero to, co stanie się popularne i płytko
„Catz ’n Dogz: LGBTQ to nowi uchodźcy”
queerowe, społeczność LGBTQ, ludzie
oceniają temat, bazując na charakterystycz-
(śmiech).
z otwartymi głowami. Bunt? Przeciwko
nych elementach, które w kontekście cało-
Czy wy się czujecie bardziej ambasado-
ultraprawicowym hasłom, przeciwko od-
ści niekoniecznie są najważniejsze.
rami, czy macie jeszcze zajawkę na dig-
bieraniu praw do normalnej egzystencji,
Wojtek: Ja myślę, że historia zatacza koło
gowanie i animowanie sceny?
zabawy i wolności. Walka z przemocą
i przyszłość należy do środowisk queero-
Wojtek: Ja mam totalnie zajawę, to jest
seksualną w klubach, nietolerancją –
wych. Ludzie się dopiero uczą, jak funk-
mega uzależniające.
tego typu rzeczy.
cjonować w społeczeństwie z ludźmi o od-
Grzegorz: Bez zajawy… Wojtek: ...nie ma sławy (śmiech).
Trzeba pamiętać, jakie korzenie ma muzyka taneczna - ludzie jednoczyli się i buntowali się przeciw czemuś konkretnemu. Teraz możemy się buntować co najwyżej przeciw globalizacji? Nie wiem.
Grzegorz: A na poważnie – to są nasze korzenie, zaczynaliśmy od wyszukiwania muzyki, przeglądania różnych portali, wyłapywania ciekawych numerów. Odkrywanie to jest jedna z najciekawszych czynności w didżejskim zawodzie. Nasze pomysły, a także rejony, w których szukamy, wciąż są podobne, aczkolwiek radykalnie zmieniła się jakość dźwięku. Jak słucham produkcji sprzed kilku lat i obecnych, to nie ma porównania. Między innymi dlatego nie można przestać szukać nowych rzeczy. Wojtek: Nie wiem, czy mogę zdradzać szczegóły, ale niebawem szykuje się mała
Wojtek: Chciałem się do tego odnieść.
miennej seksualności. W Polsce to trudny
rewolucja w słuchaniu muzyki. Powiem
Według mnie, jeśli ktoś ma tworzyć tkan-
temat i jeszcze trochę czasu zajmie oswa-
tylko, że będzie to miało związek z prze-
kę undergroundową, to są to środowiska
janie się, a klubowy świat może temu po-
strzennym słuchaniem, coś jak 3D w świe-
queerowe. Nasi znajomi robią imprezy,
móc. I to nie chodzi tylko o to, czy ktoś
cie dźwięku. I to wszystko będzie można
która nazywają się He.She.They i są to
jest gejem, czy lesbijką, bo spektrum jest
sobie odpalić na słuchawkach.
221 Grzegorz: No właśnie i tu piję do tej jako-
Wojtek: Ostatnio miałem straszny dzień,
z tekstu fragment tylko dla siebie. My się
ści dźwięku, która obecnie jest znormali-
bardzo źle się czułem, a w radiu akurat po-
z nim utożsamiamy.
zowana – wszystko jest po prostu głośne.
leciał klasyk – „Stairway to Heaven”. Niby
Skoro nagrywacie bardziej piosenko-
A ten nowy format jest bardzo dziwny,
dobrze ten utwór znam i niczym nie mógł
we albumy – nie myśleliście o formacie
przypomina mi lata 70., wraca przestrzen-
mnie zaskoczyć, ale puściłem sobie gło-
live bandu?
na dynamika, zakładając słuchawki, bę-
śniej i totalnie poprawił mi nastrój.
Grzegorz: Nadal czujemy się bardziej didże-
dzie można słyszeć w jednym miejscu
Patrząc na wasz artystyczny staż, na
jami. Kręci nas diggowanie i myślę, że zebra-
głośną perkusję, a obok delikatnie pianino
czwartym albumie mogliście sobie po-
nie zespołu, próby, cała ta otoczka – wszystko
i to będą różne płaszczyzny. I niesamowi-
zwolić na nietypowe rozwiązania.
to generowałoby w nas jeszcze większy stres,
ta przestrzeń, więc słuch nie będzie się
Wojtek: Kolejny będziemy musieli zatytuło-
z którym moglibyśmy sobie nie poradzić. Ten
tak męczył.
wać cyfrą, to już ten etap (śmiech).
projekt mógłby nas przytłoczyć i chyba nie je-
Wasz najnowszy album jest bardzo długi
Grzegorz: Proces nagrywania „Friendship”
steśmy na to obecnie gotowi. Musielibyśmy
jak na muzykę wywodzącą się z klubu
różnił się od poprzednich. Tak naprawdę
wybrać pomiędzy tym a didżejką.
i robioną przez producentów – trwa po-
większość szkiców nagraliśmy w miesiąc.
Wojtek: Ja mam już wystarczająco dużo na
nad godzinę.
Więc odnosi się on do krótkiego, wyjątko-
głowie. Często choruję, trzęsą mi się ręce,
Wojtek: Nasza managerka nie była zadowo-
wego okresu.
dostaję ataków paniki. To normalne i trzeba
lona (śmiech). Muszę przyznać, że sporo ludzi
Wojtek: Całość z wokalami, masteringiem
o tym głośno mówić. Didżej to też człowiek.
się zdziwiło. Nie mieliśmy za bardzo wyboru
i dopieszczeniem kompozycji trwała około
Grzegorz: DJ sety możemy grać z zamknię-
– chcieliśmy na nim zawrzeć wiele stylistyk.
pół roku. Z wokalistami albo się spotyka-
tymi oczami, opanowaliśmy technikę do per-
Grzegorz: Bardzo przyjemnie nam się
liśmy, albo wysyłaliśmy sobie nawzajem
fekcji i dokładnie wiemy, kiedy, co i jak zrobić w odpowiednim momencie. I publika to
Często choruję, trzęsą mi się ręce, dostaję ataków paniki. To normalne i trzeba o tym głośno mówić. Didżej to też człowiek.
czuje. W przypadku live potrzebowalibyśmy jeszcze więcej skupienia, bo leci się totalnie na żywo – jesteś odpowiedzialny za cały zespół i jak coś się zepsuje, to zdecydowanie trudniej z tego wybrnąć nie mając sporego doświadczenia. Wojtek: Jestem bardzo samokrytyczny i muszę to powiedzieć: jesteśmy naprawdę dobrymi didżejami i tylko poprawnymi producentami – spoko, ale nie przełamujemy
ten album nagrywało. To był świetny czas,
pliki. Z Taco mamy ciekawą historię, bo to
barier, nie tworzymy czegoś innowacyjnego,
spędziliśmy go w Hiszpanii, w domku w gó-
jego pierwszy tekst po angielsku od bardzo
nie bawimy się w wizjonerstwo. Wpisujemy
rach. Każdy z tych kawałków kojarzy nam
dawna, do tego również mocno osobisty, co
się raczej w to, co obecnie nas jara i ro-
się z pewnymi momentami.
nawet odczułem personalnie. Z nim akurat
bimy muzykę dla przyjemności. Nie mamy
Wojtek: Pod tym kątem jesteśmy bar-
się nie spotkaliśmy, ale tekst od razu bardzo
poczucia misji, jeśli chodzi o kreowanie. Nie
dzo staroświeccy – dalej wierzymy, że
nam siadł. Opisuje on kwestię odnajdywa-
jesteśmy jak Jon Hopkins, KiNK czy Jacek
muzykę można przypisać do konkretne-
nia siebie w nowej rzeczywistości – uniwer-
Sienkiewicz.
go wspomnienia, które pozostaje w nas
salna rzecz.
Grzegorz: Kiedyś próbowaliśmy grać live
na długo. Na pewno miałeś tak, że je-
Przeżywam teraz to samo, martwię się
i czuliśmy, że było to zbyt udawane.
chałeś samochodem, puściłeś ulubiony
o kwestie zawodowe, ale najmocniej my-
Wojtek: Muzycy, o których wspomnia-
utwór i nagle poczułeś falę pozytywnych
ślę o zdrowiu swojej babci. Potrzebu-
łem, posiadają swój charakterystyczny
uczuć. W danej chwili ta piosenka może
je stałej opieki i chcę przy niej być, ale
styl. Słychać, że spędzili nad danym syn-
być tylko twoja.
z drugiej strony mam angażującą pracę
tezatorem czy danym efektem wiele go-
Trochę jak wyobrażenie sobie swojego ży-
– non stop latam, teraz weszła promocja
dzin i szlifowali jedyne w swoim rodzaju
cia w formie filmowego kadru – spojrzenie
płyty, występy. To akurat moja historia,
brzmienie. Czuję, że to nie nasza bajka
z zewnątrz, podłożenie soundtracku. Cza-
ale każdy może mieć podobne odczu-
i nie ma w tym nic złego. Nie chcemy ni-
sami każdy tak to sobie wizualizuje.
cia względem tego utworu i wyciągnąć
kogo oszukiwać.
Grzegorz: Ja znam mało osób, które są
mniej fajne imprezy i mniej zaangażowana
dobrymi producentami, grają świetny live
publika, jasne, ale kiedy po gorszym okre-
i jeszcze są znakomitymi didżejami. Może
sie dostajemy ponownie super energię, to
ty Wojtek znasz?
wynagradza mi to wszystkie wady didżej-
Wojtek: Takie osoby chyba nie istnieją, np.
skiego zawodu.
KiNK jest słabym didżejem (śmiech). Myślę
Grzegorz: Mamy swoje określenie na tłum
dalej i może bym wymienił Apparata, on jest
z super energią – ludzie drzewa. Kołyszą
całkiem spoko didżejem, a produkcyjnie jest
się, zamykają oczy, zanurzają w tym, co
mastermindem.
puszczamy. Kompletne połączenie mię-
Grzegorz: Żeby robić perfekcyjny live,
dzy nami i muzyką, wszyscy, w tym też my,
trzeba być sprzętowym geekiem – siedzieć
jesteśmy w transie.
i rozkminiać. W naszym duecie mógłbym
Wojtek: To jest dla mnie ten filmowy kadr.
Znam mało osób, które są dobrymi producentami, grają świetny live i jeszcze są znakomitymi didżejami. Takie osoby chyba nie istnieją (…) Może bym wymienił Apparata, on jest całkiem spoko didżejem, a produkcyjnie jest mastermindem. być to ewentualnie ja, natomiast Wojtek czu-
Potem myślę sobie – gdzie ja byłem przez
je moment i chce go w pełni wykorzystać.
ostatnią godzinę? Czy to było naprawdę?
Wojtek: Pracę w studio dzielimy na dwa
Niesamowite.
warianty – albo cały dzień siedzimy i na-
Tak było na Audioriver, kiedy puściliście
prawiamy sprzęt, albo nagrywamy muzy-
rework piosenki Kory, która wtedy nie-
kę. Nie potrafimy tego połączyć. Kiedy jest
spodziewanie odeszła. Ludzie totalnie
flow, to nie możemy przerywać go dłuba-
odpłynęli.
niem w maszynach, to odbiera nam radość
Wojtek: Najlepsze jest to, że był to spontan
z tworzenia.
i zrobiłem tę wersję na szybko, w podróży.
W takim razie co po tylu latach na sce-
Usłyszeliśmy, co się stało i momentalnie za-
nie daje wam największą frajdę z bycia
reagowaliśmy.
didżejem?
Grzegorz: To jest niesamowite, że możesz
Wojtek: Chwile uniesienia, kiedy czuję, że
teraz zrobić wszystko w Abletonie, jadąc sa-
my i publika to jedność. Kiedy po całym
mochodem i spoglądając przez okno. Robi
stresującym tygodniu dostaję godzinę pod-
ci się ten „teledysk”, o którym rozmawialiśmy
czas setu, w której nawet się nie odzywamy
i przelewasz uczucia na muzykę. Łapiesz
do siebie, jesteśmy w całości w tej chwili,
moment w konkretną melodię, która w in-
w muzyce i tańcu. Potem przychodzą też
nym przypadku mogłaby nigdy nie powstać.
223
New Balance 990, czyli ulubiony model Steve’a Jobsa, powrócił w nowej odsłonie tekst – Arek Skolak zdjęcia – Piotr Nowak
Co było pierwsze: kura czy jajko? W przypadku New Balance – kura. Aby to zrozumieć, musieliśmy pojechać do Stanów Zjednoczonych i odwiedzić fabrykę obuwia tej marki. Może będziecie zaskoczeni, ale nazwa tego odzieżowego brandu wzięła się właśnie od kury; założycielem New Balance był irlandzki emigrant, niejaki William J. Riley. Na początku chciał produkować wkładki do butów, by ludziom chodziło się wygodniej i zachowywali lepszy balans – jak właśnie w przypadku kury, która potrafi stać na jednej nodze i nie zachwiać się ani na moment. Historię usłyszeliśmy z pierwszej ręki, co prawda nie od nieżyjącego od dawna założyciela marki, ale w fabryce New Balance pod Bostonem, dokąd pojechaliśmy, by zobaczyć na własne oczy, jak produkuje się ich najsłynniejsze modele, na czele z kultowym szarakiem, czyli 990. Jak szarość ożywiła rynek pełen kolorów Ale najpierw wróćmy do początków marki. Po około 30 latach produkcji wkładek firma zainteresowała się rynkiem biegowym. I zaproponowała wkładki do butów w różnych szerokościach, które miały bezproblemowo dostosowywać się do stóp biegaczy. A skoro tak dobrze szło New Balance we wkładkach, to dlaczego nie spróbować porwać się na obuwie? W latach 70. firmę przejął Jim Davis, innowator i facet z czytelną wizją tego, w którym kierunku pchnąć nowy biznesowy model. Było z kim konkurować, bo rynek sneakersów przeżywał wówczas prosperitę. Trzeba było wymyślić coś, co jednocześnie będzie atrakcyjne dla mas i… inne od wszystkich, równie atrakcyjnych dla mas produktów konkurencyjnych marek. Jednym z genialnych pomysłów Davisa była próba stworzenia najbardziej zaawansowanego modelu w historii firmy, czego rezultatem był pierwszy w historii but, którego cena sklepowa przekroczyła magiczną cenę 100 dolarów. Kiedy konkurencyjne marki stawiały na krzykliwe i neonowe kolory, New Balance postanowiło pójść zupełnie innym kierunkiem, zakorzeniając w sylwetce 990 uniwersalny odcień szarości. Prace nad modelem 990 trwały nieprzerwanie od 1978 do 1982 roku co było pierwszym tak zaawansowanym i czasochłonnym projektem firmy. Nie lada wyzwaniem było sprawienie, aby klienci nam zaufali i kupili but do biegania za przełomową cenę 100 dolarów. Wyjątkowa stylistyka oraz wygoda modelu 990 sprawiły, że użytkownicy oprócz katowania ich na
225
Kiedy konkurencyjne marki stawiały na krzykliwe i neonowe kolory, New Balance postanowiło pójść zupełnie innym kierunkiem, zakorzeniając w sylwetce 990 uniwersalny odcień szarości. Prace nad modelem 990 trwały nieprzerwanie od 1978 do 1982 roku co było pierwszym tak zaawansowanym i czasochłonnym projektem firmy.
Do sklepów trafiła właśnie piąta odsłona 990-tek. Pierwsza to te najsłynniejsze klasyki z 1982.
227 bieżni zaczęli używać ich na co dzień – mówił w jednym z wywiadów Davis. To też ważna kwestia, bo w tamtych czasach buty sportowe były mimo wszystko bardziej popularne wśród stałych bywalców siłowni i sal gimnastycznych. Trzeba było trochę czasu, by sprawić, że sneakersy trafiły także na… salony. Dosłownie. Wielkimi fanem New Balance 990 był Steve Jobs (sami przyznacie, że ten model idealnie pasuje do jego kultowego, czarnego golfiku). Zresztą podobno to Jobs podesłał marce graficzną propozycję pierwszego modelu tego sneakera. Co szczególnie istotne w fenomenie New Balance – ich buty są ponadczasowe, co oznacza, że po prostu przez wszystkie te lata nie kłaniały się modom i stawiały klasykę w opozycji do panujących w danych momentach trendów. Parę epizodów z życia szarego buta Do sklepów trafiła właśnie piąta odsłona 990-tek. Pierwsza to te najsłynniejsze klasyki z 1982. Druga powstała 16 lat później – kiedy Zinedine Zidane strzelał gole w finale World Cup 1998, na półki trafiły 990v2 z podeszwą, stworzoną przy użyciu przełomowej technologii ABZORB, która miała absorbować wstrząsy powstające podczas kontaktu buta z nawierzchnią. W 2001 inżynierowie firmy zaproponowali ulepszoną, lżejszą wersję podeszwy, a projektanci New Balance postarali się odrobinę wysmuklić sylwetkę poprzednika, dostosowując się do ówczesnych trendów i jednocześnie trzymając się własnej, wypracowanej przez lata szarej stylistyki. Model zyskał nową nazwę: 991. Rok 2006 to stulecie marki New Balance, więc trzeba było przygotować na tę rocznicę coś ekstra. Na przykład… ulepszyć 990-tkę. But zaczął wyglądać na jeszcze bardziej zaawansowany technologicznie dzięki niestandardowemu pomysłowi implementacji paneli wewnątrz podeszwy. Cała sylwetka stała się bardziej masywna, zachowując jednak charakter poprzednika. Dzięki temu 992 to w tym momencie najbardziej poszukiwany model marki przez kolekcjonerów z całego świata. A dwa lata później dzięki pomieszaniu projektów 991 i 992 powstał model 993 – z jeszcze lżejszą podeszwą. W 2012 swoją premierę miała trzecia odsłona 990-tek, czyli New Balance 990v3. Model 990v4, który zadebiutował w 2016 roku, to zwrot w kierunku trendów panujących na rynku (coraz mniejsza granica między performance a lifestylem) oraz chęć odświeżenia i zminimalizowania wyglądu buta. Poszczególne panele cholewki stały się bardziej zgrabne, a podeszwa kolejny raz odchudzona i lepiej wyprofilowana w stosunku do ludzkiej stopy. I wreszcie 990v5 – najlżejsza wersja 990 wzbogacona o delikatny, transparentny panel z tworzywa sztucznego w okolicy kostki, który służy za stabilne wsparcie podczas skrętów nogi. But stał się jeszcze bardziej wygodny za sprawą zastosowania najnowszych wkładek dopasowujących się do stopy (takie były pierwsze założenia firmy sprzed ponad 110 lat)
oraz dzięki zrewolucjonizowanej technologii ENCAP, która przy niskiej wadze podeszwy zapewnia niespotykaną trwałość i komfort użytkowania. No dobra, ale jak to się robi? Chodząc po fabryce New Balance w Lawrence pod Bostonem naprawdę czuliśmy, że gdzieś tam dotykamy historii amerykańskiej kultury popularnej. I nie chodzi tu tylko o to, że co chwila natykaliśmy się na wiszącą flagę USA. New Balance to marka, która szczyci się tym, że jest naprawdę bardzo Made In USA. Fabryka mieści się w Stanach, większość materiałów, potrzebnych do produkcji obuwia, to też rzeczy amerykańskie, w dodatku tu stawia się na jakość, a nie ilość; może w tej przeżartej konsumpcyjnym pędem rzeczywistości trudno w to uwierzyć, ale z taśm fabryki w Lawrence dziennie schodzi zaledwie 600 par butów. Za to butów, które nie rozkleją się przy pierwszym mocniejszym deszczyku. New Balance do produkcji swoich butów używa wierzchniej warstwy skóry, która jest najwyższej jakości. Taka skóra podczas użytkowania zachowuje najlepsze właściwości – mniej się marszczy, jest bardziej odporna na zadrapania czy uszkodzenia, a jej kształt idealnie dostosowuje się do stopy użytkownika, jednocześnie zachowując pierwotny, niezmieniony kształt. Wiadomo, w końcu – jak wspominaliśmy – to firma, która zaczynała od robienia wyprofilowanych wkładek, więc zna się na temacie. Poza tym większość marek do produkcji skórzanego obuwia używa tańszej, dolnej warstwy skóry, która nigdy nie dorówna jakością tej od New Balance. Za cały proces powstania takiego modelu jak 990v5 odpowiada ponad 35 osób, każda z nich ma przydzielone konkretne zadanie. Jak wygląda 10 kroków produkcji takiego buta? 1. Najpierw wybiera się materiały. W przypadku 990v5 – świński zamsz w szarej kolorystyce. 2. Następnie pracownik używając laserowego długopisu zaznacza skazy na materiale. Dane zostają przesłane do komputera dzięki specjalnym cyfrowym czujnikom. Jeśli płachta materiału nie będzie w 85% wolna od skaz, New Balance odsyła ją z powrotem do producenta. 3. Dalej wycina się poszczególne elementy za pomocą pras dociskowych i wcześniej przygotowanych metalowych szablonów w określonym rozmiarze buta. 4. Czas na dziurki, przez które przeciąga się sznurówki. Wcześniej wycięte elementy cholewki zostają nadziurkowane oraz przygotowane do następnego procesu. 5. Później zszywa się język. A następnie haftuje lub umieszcza się na nim odpowiednie metki. 6. Dalej też zszywanie, ale poszczególnych elementów cholewki. 7. Ważny krok – to w nim dokleja się albo doszywa literki N! 8. Teraz wsadza się cholewki i podeszwy do specjalnego pieca, który łączy je ze sobą na zawsze. 9. I szczegóły – usuwanie fragmentów kleju, dorabianie drobiazgów i… przeciąganie sznurówek, ale tylko przez jedną dziurkę, bo na resztę szkoda czasu. Poza tym każdy klient ma swój ulubiony styl wiązania butów. 10. No i pakowanie butów do pudełek. Widzieliśmy to wszystko na własne oczy, a potem sami wyszliśmy na miasto w szarakach na stopach. Jobs nie mógł się mylić.
229
New Balance to marka, która szczyci się tym, że jest naprawdę bardzo Made In USA. Fabryka mieści się w Stanach, większość materiałów, potrzebnych do produkcji obuwia, to też rzeczy amerykańskie...