Na każdy kaszel
Czasopismo społeczno-kulturalne
STODAL®
Postać farmaceutyczna: syrop. Skład jakościowy i ilościowy: produkt złożony. Wskazanie do stosowania: kaszel różnego pochodzenia, towarzyszący infekcjom górnych dróg oddechowych. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
Różnice pomiędzy grypą a przeziębieniem Cechy charakterystyczne
Grypa
Przeziębienie
Początek choroby
Nagły, objawy ostre
Powolny, objawy łagodne
Temperatura ciała
Wysoka (>380)
Nieznacznie podwyższona
Dolegliwości stawowo-mięśniowe
Bardzo często
Rzadko
Ból głowy
Bardzo często
Rzadko
Samopoczucie
Bardzo złe
Umiarkowanie złe
Katar
Nie zawsze
Bardzo często
Suchy kaszel
Często
Rzadko
Chrypka
Rzadko
Często
Powikłania
Często
Rzadko
• • • •
Leczy chorobę, a nie tylko tłumi objawy infekcji. Skraca czas trwania choroby i łagodzi objawy grypy oraz przeziębienia, takie jak: gorączka (do 38,5°C), uczucie ogólnego rozbicia, bóle mięśniowe i kostno-stawowe. Lek działa szybko, zwłaszcza jeśli jest użyty na początku choroby, po pojawieniu się pierwszych objawów - dlatego warto mieć Oscillococcinum® w domowej apteczce. Jest bezpieczny dla całej rodziny. Nie wywołuje skutków ubocznych. Nie wpływa na działanie innych leków, może być stosowany przez osoby leczące się z powodu chorób przewlekłych; osoby, które zaszczepiły się na grypę, także mogą zażywać Oscillococcinum®.
Dawkowanie Dorośli i dzieci od 6 r.ż. Początek infekcji
Zażyć 1 dawkę leku jak najwcześniej, w razie potrzeby powtórzyć 2 – 3 razy co 6 godzin.
Rozwinięta infekcja
Po 1 dawce leku rano i wieczorem przez 3 dni.
Ochrona przed wirusami
1 dawka tygodniowo w okresie zwiększonej zachorowalności (wrzesień - marzec)
Zawartość tubki rozpuścić trzymając pod językiem.
Dzieci poniżej 6 r.ż.: Według wskazań lekarza. Konieczność konsultacji z lekarzem nie jest związana z bezpieczeństwem leku tylko z prawidłowym rozpoznaniem.
www.oscillo.pl
BOIR/LZ/Osci/32/12.2012
Jak dawniej w Zagłębiu Boże Narodzenie obchodzono… Dobrawa Skonieczna-Gawlik
Bolesne ząbkowanie
Zwycięstwo czy klęska? Eugeniusz Januła
CAMILIA®
Postać farmaceutyczna: roztwór doustny. Skład jakościowy i ilościowy: 1 pojemnik jednodawkowy (minims – 1ml) zawiera: substancje czynne: Chamomilla vulgaris 9CH, Phytolacca decandra 5CH, Rheum 5CH aa 333,3 mg. Wskazanie do stosowania: bolesne ząbkowanie u niemowląt. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na którykolwiek ze składników leku. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
FELIETONY Jadwiga Gierczycka, Michał Kręcisz, Jerzy Suchanek, Andrzej Wasik PLASTYKA Jacek Rykała PITAVAL Henryk Kocot
Leczy katar CORYZALIA®
Postać farmaceutyczna: tabletki powlekane. Skład jakościowy i ilościowy: produkt złożony. Wskazania do stosowania: wspomagająco w stanach nieżytowych górnych dróg oddechowych zarówno o etiologii wirusowej, jak i alergicznej: katar (nieżyt błony śluzowej nosa), katar sienny, zapalenie zatok. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
Na hemoroidy AVENOC®
(maść i czopki): produkty złożone. Postać farmaceutyczna: maść, czopki. Wskazania do stosowania Avenoc® (maść i czopki): wspomagająco w dolegliwościach towarzyszących żylakom odbytu (hemoroidom), takich, jak: ból, pieczenie i świąd. Przeciwwskazania Avenoc® (maść i czopki): nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny Avenoc® (maść i czopki): BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Sainte Foy-lès-Lyon, Francja.
Łagodzi objawy stresu
SEDATIF PC®
Postać farmaceutyczna: tabletki. Skład jakościowy i ilościowy: produkt złożony. Wskazanie do stosowania: wspomagająco w stanach nadmiernej pobudliwości nerwowej, nadmiernej nerwowości spowodowanej codziennymi stresami, drażliwości, objawach nerwicy wegetatywnej, zaburzeniach snu. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
OSCILLOCOCCINUM ®, 30 dawek. Postać farmaceutyczna: granulki w pojemniku jednodawkowym. Skład: substancja czynna: Anas barbariae hepatis et cordis extractum 200K 0,01 ml, substancje pomocnicze: sacharoza, laktoza. Wskazanie: objawy grypy, przeziębienia i infekcji grypopodobnych: gorączka (do 38,5°C), uczucie ogólnego rozbicia, bóle mięśniowe i kostno-stawowe. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON
SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
Przed użyciem zapoznaj się z ulotką, która zawiera wskazania, przeciwwskazania, dane dotyczące działań niepożądanych i dawkowanie oraz informacje dotyczące stosowania produktu leczniczego, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.
9 771689 528000
W niepowikłanym zakażeniu wirusem grypy i przeziębienia stan chorego ulega poprawia się po około 7 dniach. Najdłużej utrzymującymi się objawami mogą być: kaszel – nawet do 2 tygodni, utrzymujące się poczucie choroby i osłabienie – szczególnie u osób starszych lub chorujących na schorzenia przewlekłe.
• •
Pośpiech w wersji świątecznej Monika Bednarczyk
9 771689 528000
Typowy przebieg zakażenia
Co należy wiedzieć o Oscillococcinum®?
7zł
12
W strefie umiarkowanej, a więc także w Polsce, zachorowania na grypę i przeziębienie występują sezonowo, to jest w miesiącach od września/października do marca/kwietnia, a szczyt zachorowań występuje zwykle między styczniem a marcem. Nie wiadomo dokładnie, jakie są powody sezonowości infekcji wirusowych. Wydaje się, że mają tu znaczenie pewne czynniki środowiskowe, jak np. duże zagęszczenie osób w pomieszczeniach w okresie zimy przy jednocześnie zmniejszonej wentylacji tych pomieszczeń, czy też niskie temperatury i suche powietrze w czasie zimy, co stanowi dogodne warunki dla zachowania przez wirusy zdolności do namnażania się. Największa zapadalność na grypę i przeziębienie występuje u dzieci i nastolatków, a największa śmiertelność z powodu grypy i powikłań pogrypowych dotyczy populacji ludzi starszych. Istnieją także badania wskazujące, że czynnikiem sprzyjającym zachorowaniu na grypę jest palenie tytoniu.
Większość leków łagodzi objawy przeziębienia i grypy ale nie zwalcza choroby. Leki te najczęściej mają działania uboczne i mają ograniczenia: • preparaty złożone z paracetamolem mogą powodować zaburzenia snu, bóle głowy, a dłuższe stosowanie może zakończyć się uszkodzeniem wątroby; preparaty te mogą być stosowane przez młodzież powyżej 12 r.ż. • środki z kwasem acetylosalicylowym zwiększają ryzyko wystąpienia choroby wrzodowej oraz mogą powodować bóle żołądka, nudności i wymioty; mogą je stosować pacjenci powyżej 12 r.ż. • preparaty z rutyną mogą powodować nudności i wymioty, są przeciwwskazane u pacjentów poniżej 6 r.ż..
Postać farmaceutyczna: syrop. Skład jakościowy i ilościowy: produkt złożony. Wskazanie do stosowania: wspomagająco w leczeniu suchego i drażniącego kaszlu. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
12
Grypa i przeziębienie
cena
Dwusetna rocznica urodzin Kraszewskiego. Tytan pracy dla Polski Włodzimierz Wójcik
DROSETUX®
6 (6/24) listopad – grudzień 2012
Żegnamy Pana Profesora Włodzimierza Wójcika Marian Kisiel, Halina Rybak-Gredka, Bolesław Ciepiela
Na suchy kaszel u dzieci
Jak leczyć?
nr indeksu 252352 nr
Cementownia „Grodziec”. Fot. red.
Minął rok...
l
Szanowni Państwo! Zbliżamy się powoli do końca roku, który według wielu ekonomistów zamyka wyróżniający Polskę na mapie Europy okres wzrostu gospodarczego. Brak porozumienia dotyczącego budżetu Unii Europejskiej na lata 2014–2020 nie jest dobrym symptomem prognoz gospodarczych. Rząd w sprawach dostępu obywateli do opieki zdrowotnej, zwłaszcza najmłodszych pacjentów, nie nadąża za rzeczywistością. Jeszcze gorzej wygląda kwestia kompetencji i profesjonalizmu w działaniach instytucji państwowych w innych dziedzinach, co nie podnosi poziomu zaufania obywateli do tych instytucji oraz konserwuje niski poziom kapitału społecznego. W niniejszym numerze „Nowego Zagłębia” prezentujemy opinie i oceny najważniejszych wydarzeń minionego roku w różnych obszarach życia mieszkańców naszego regionu. Oceny pozytywne przeplatają się z negatywnymi, co dowodzi, że w opinii publicznej mijający rok był na pewno trudny. Zdecydowanie lepiej prezentuje się kultura zagłębiowska. Najbardziej spektakularnym wydarzeniem kulturalnym bieżącego roku stała się powieść profesora anglistyki Uniwersytetu Śląskiego Zbigniewa Białasa pt. „Korzeniec” wydana w 2011 roku nakładem warszawskiego Wydawnictwa MG oraz spektakl będący adaptacją powieści wystawiony w ramach obchodów 115-lecia Teatru i 110-lecia miasta przez Teatr Zagłębia w Sosnowcu. Polska prapremiera odbyła się 26 maja br. Recenzje obu wydarzeń – literackiego i teatralnego, były pełne euforii i bynajmniej niezdominowane sosnowieckim i zagłębiowskim patriotyzmem. Poza mediami regionalnymi i lokalnymi ukazało się wiele pochlebnych recenzji w prasie ogólnopolskiej. W licznych recenzjach i komentarzach porównywano Zbigniewa Białasa z wybitnymi autorami powieści, jako równego Leopoldowi Tyrmandowi opisującemu Warszawę, także przyrównywano go do Marka Krajewskiego przedstawiającego przestrzeń Wrocławia, czy Stiega Larssona – Sztokholmu. Równie dobre recenzje zebrał spektakl, któremu D. Lubina-Cipińska z Rzeczpospolitej przypisała rolę manifestu lokalnej tożsamości oraz mitu założycielskiego miasta. We wspomniane przeplatanie się wydarzeń dobrych i przykrych w życiu kulturalnym regionu wpisała się smutna wiadomość o śmierci pisarza, poety i uczonego, a przede wszystkim dobrego i ciepłego człowieka – profesora Włodzimierza Wójcika. Szczególną rolę odegrał Profesor jako mentor zespołu redakcyjnego „Nowego Zagłębia” i promotor jego roli wśród czasopism Zagłębia Dąbrowskiego. Wydaje się, że te dwie postaci wywarły największy wpływ na życie kulturalne Zagłębia Dąbrowskiego w 2012 roku i zapiszą się na kartach historii miast oraz całego regionu. Z okazji zbliżającego się Nowego Roku oraz rodzinnych świąt Bożego Narodzenia życzymy naszym Czytelnikom i ich najbliższym spełnienia marzeń oraz wszelkiej pomyślności. Marek Barański
•
Nowe Zagłębie – czasopismo społeczno-kulturalne Redaguje kolegium w składzie: Marek Barański – redaktor naczelny, Paweł Sarna – sekretarz redakcji, Maja Barańska, Ewa M. Walewska, Tomasz Kowalski – redakcja techniczna Adres redakcji: 41-200 Sosnowiec, ul. Będzińska 65, tel./ fax: + 48 32 788 33 62 do 63, + 48 512 175 814 e-mail: redakcja@nowezaglebie.pl, www.nowezaglebie.pl Wydawca: Związek Zagłębiowski Współpracownicy: Zbigniew Adamczyk, Edyta Antoniak-Kiedos, Przemysław Dudzik, Robert Garstka, Henryk Kocot, Tomasz Kostro, Jarosław Krajniewski, Krzysztof M. Macha, Dobrawa Skonieczna-Gawlik, Piotr Smereka, Jerzy Suchanek Druk: Progress Sp. z o.o. Sosnowiec Nakład: 1000 egzemplarzy Tekstów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja zastrzega sobie prawo ingerencji w teksty zamówione. Reklamę można zamawiać w redakcji; za treści publikowane w reklamach redakcja nie ponosi odpowiedzialności Zasady prenumeraty „Nowego Zagłębia”: Prenumeratę krajową lub zagraniczną można zamawiać bezpośrednio w redakcji lub e-mailem Cena prenumeraty półrocznej (przesyłanej pocztą zwykłą) – 3 wydania – 20 złotych, rocznej – 40 złotych Prenumerata zagraniczna przesyłana pocztą zwykłą – 3 wydania – 60 złotych, roczna – 120 złotych Wpłat na prenumeratę należy dokonywać na konto: Związek Zagłębiowski, GETIN BANK SA, 70 1560 1010 0000 9010 0006 2987 Informujemy, iż Redakcja czasopisma „Nowe Zagłębie” nie bierze odpowiedzialności za poglądy Autorów piszących na naszych łamach. Jesteśmy otwarci na wszystkie opinie i przekonania oraz staramy się, aby były one reprezentatywne dla szerokiej grupy odbiorców naszego periodyku.
•
•
•
•
• •
• •
•
Spis treści Alarm w służbie zdrowia trwa. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 Pośpiech w wersji świątecznej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5 Choinka .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 7 Jak dawniej w Zagłębiu Boże Narodzenie obchodzono…. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 Elektrownia w Fukushimie. Historia wielkiego skandalu. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12 Domowa kremacja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14 Halloween po polsku. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15 Na dawnej małopolskiej wsi cz. 3 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17 Zwycięstwo czy klęska? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19 Urodziny autora Starej baśni. Kraszewski i Ślązacy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23 Dwusetna rocznica urodzin Kraszewskiego. Tytan pracy dla Polski .. . . . . . . . . . . . . . . . . 24 In Memoriam . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28 PLASTYKA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31 FILM
..................................................................
35
Wspólnota różnic . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36 Czas na Aktywność! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 38 Najważniejsze wydarzenia 2012 roku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40 Nadzór nie zawsze straszny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 42 Umierające targowiska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43 FELIETON . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44 POEZJA . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 48 RECENZJE . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 49 proza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51 Edukacja od małego .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 52 REGION .. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 53
•
•
Druk i upowszechnianie czasopisma „Nowe Zagłębie” są współfinansowane przez Samorząd Województwa Śląskiego, gminę Sosnowiec i gminę Zawiercie
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
1
Wywiad
Alarm w służbie zdrowia trwa
Z Iwoną Borchulską, Przewodniczącą Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych, rozmawia Joanna Wójcik Jak scharakteryzowałaby Pani aktualne problemy Związku Pielęgniarek i Położnych? Jako związek zawodowy głównie skupiamy się na prawie pracy. W naszej ocenie grupa zawodowa pielęgniarek i położnych jest niestety niedoceniana w realiach polskiej ochrony zdrowia. W tej chwili skupiamy się nad normami pracy pielęgniarek w szpitalach oraz na niedopuszczaniu do podpisywania umów cywilnoprawnych. Uważamy, że jest to niezgodne z prawem polskim. Celowo używam tu słowa „umowy cywilnoprawne”, ponieważ sformułowanie umowy kontraktowe bywa często mylone, zwłaszcza wśród naszych koleżanek z zagranicy. Dla nich kontrakt jest jednoznaczny z umową o pracę. Jeszcze jednym problemem, z którym obecnie się zmagamy, jest sytuacja, która wyniknęła z nowelizacji ustawy o wieku emerytalnym. Jakie powinny być wspomniane normy dla pielęgniarek i położnych, aby były zadowalające? Powinny być one adekwatne do stopnia ciężkości wykonywanej pracy i ilości pacjentów. Obecnie protestujemy przeciw zabiegom oszczędzania, które prowadzone są w placówkach ochrony zdrowia. W wymogach przy kontraktowaniu z NFZ nie ma wymogu liczby pielęgniarek i położnych. Są natomiast wymogi liczby lekarzy oraz ilości sprzętu medycznego. W tej sytuacji pracodawcy oszczędzają na naszej grupie zawodowej. Jakie metody walki o własne prawa i przywileje stosuje Związek? Były akcje protestacyjne, pikiety, manifestacje, okupowaliśmy Ministerstwo Pracy, Ministerstwo Zdrowia, Kancelarię Premiera. Oczywiście łatwiej byłoby nam pracować na zasadach dialogu i porozumienia z departamentami w Ministerstwie Pracy czy Ministerstwie Zdrowia, ale niestety z przykrością stwierdzam, że nasz zawód jest lekceważony. Być może wynika to z tzw. struktury płci, ponieważ jako pielęgniarki i położne pracują w zasadzie same kobiety. Nasze argumenty bardzo często, mimo prób, nie docierają do de-
2
cydentów i wówczas pozostaje nam tyl- ku emerytalnego. Pan Premier zobowiąko podjęcie akcji, która zwróci uwagę zał wtedy Ministrów Zdrowia i Pracy do społeczeństwa na coraz bardziej nasila- podjęcia prac nad problemami zgłoszojący się problem. nymi przez przedstawicieli środowisk pieCzy słowo „pielęgniarka” pojawia się w ochro- lęgniarek i położnych. Na tym spotkaniu nie zdrowia zbyt rzadko? przedstawiliśmy też Premierowi wyniki Tak, zdecydowanie. Funkcjonowanie za- badań programu Next, który analizował wodu pielęgniarki i położnej jest w Polsce 10 europejskich krajów w zakresie waewenementem w skali europejskiej. Mamy runków pracy pielęgniarek i położnych.
Iwona Borchulska. Fot. Paweł Supernak
ogromne poparcie społeczne, natomiast odbiór naszych kompetencji jest bardzo niski. Pielęgniarki i położne postrzega się jako osoby mało liczące się w systemie. U koleżanek z innych państw Europy jest odwrotnie – one nie mają tak wysokiego poparcia społecznego, za to zdecydowanie mają większy status zawodowy, co też przekłada się na wyższe wynagrodzenie. Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych spotkał się w marcu b.r. z Panem Premierem Donaldem Tuskiem. Wówczas doszło do porozumienia stron, skąd zatem obecne demonstracje? Żadnego porozumienia nie było. Po objęciu stanowiska, jako osoba konsekwentna, postanowiłam nawiązać dialog z władzami, jak to powinno być na poziomie ogólnokrajowym. Faktycznie w marcu, Pan Premier zgodził się na spotkanie, na którym debatowaliśmy nad problemami norm, umów kontraktowych i wie-
Pokazaliśmy, że polskie pielęgniarki pracują najciężej, mają największy wydatek energetyczny, najgorsze warunki pracy. Otrzymaliśmy wówczas zobowiązanie, że zostaną pod tym względem poczynione kroki w Ministerstwie Pracy. Obecnie Premier ponownie się z nami spotkał, bo zapowiedziałyśmy manifestacje, ponieważ w naszej ocenie wcześniejsze deklaracje nie zostały dotrzymane. Jakie postulaty zostały poruszone w październiku b.r. w Warszawie podczas ostatniej manifestacji pielęgniarek i położnych? Manifestacja została zorganizowana pod hasłem obrony prawa pracy. Przede wszystkim chodziło nam o ustalenie norm pracy dla pielęgniarek i położnych, odrzucenie umów cywilnoprawnych i zmian w wieku emerytalnym. Ponadto, zaprosiliśmy Koleżanki i Kolegów Związkowców z 9 państw Europy, z którymi zorganizowaliśmy się w europejską sieć obrony publicznej ochrony zdrowia. Postanowiliśmy także wrócić
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Wywiad w miejsce protestu sprzed pięciu lat. Czyli zorganizować Europejskie Białe Miasteczko. Co zmieniło się w pracy pielęgniarek i położnych na przestrzeni 5 ostatnich lat, czyli od czasu Białego Miasteczka? Niewiele się zmieniło. Z perspektywy Białego Miasteczka mogę powiedzieć, że do systemu zostało wprowadzone kilka miliardów złotych, które miały przekładać się na bardziej godziwe zarobki pielęgniarek i położnych. Faktycznie, w tym czasie przełożyło się to na średnio 30-procentowy wzrost wynagrodzenia pielęgniarek i położnych, jednak odbiło się to na liczbie personelu i warunkach pracy. Te pielęgniarki, które zostały na stanowiskach pracy, dostały podwyżkę o 30 proc., natomiast równocześnie zwolniono 30 proc. pielęgniarek albo zabrano dodatki z wynagrodzeń. Tam, gdzie nie zwalniano, dołożono obowiązków. „Boom” na wyjazdy pielęgniarek za granicę miał swój szczyt w 2005 i 2007 roku. Czy w związku z tym faktem pogorszyły się warunki pracy dla polskich pielęgniarek, które zostały na miejscu? Zdecydowanie tak. Wyjechało wówczas około 10 proc. polskich pielęgniarek, a większość z nich nie wróciła ponownie do pracy w kraju. Przeciwnie jest w przypadku lekarzy, większość z nich powróciło po okresie masowych wyjazdów. Młode pielęgniarki, które kończą studia, w ogóle nie wchodzą do systemu, tylko od razu wyjeżdżają z kraju. Jest inny system kształcenia. Koleżanki mają w programie nauczania języki obce. Zwłaszcza sytuacja ta ma miejsce w zachodniej części Polski, w pobliżu granicy niemieckiej. W tym obszarze bardzo często zdarzają się wyjazdy polskich pielęgniarek i położnych. Do jakich państw najczęściej wyjeżdżają pielęgniarki? Najwięcej do Włoch, Norwegii, Niemiec. Czy obecna sytuacja w służbie zdrowia odbija się na personelu w placówkach medycznych? Jakich profesji to dotyczy? Oczywiście, że się odbija. Na personelu i na pacjentach. Problem ten nie dotyczy tylko pielęgniarek i położnych, ale też innych zawodów medycznych, np. diagnostów, fizjoterapeutów, radiologów, ratowników medycznych. Ci ostatni pracują po 24 lub nawet 48 godzin, będąc zatrudnionymi w różnych placówkach. Istnieje ogromny problem w ratownictwie medycznym, które z jednej strony jest zaliczane do sektora publicznej służby zdrowia, ale
z drugiej strony podlega kontraktowaniu. W rankingu na rok 2012 najgorzej zarabiających Polaków znalazły się osoby z wyższym wykształceniem (nauczyciele wychowania przedszkolnego oraz nauczyciele tzw. nauczania początkowego). Jeszcze kilka lat temu w podobnym zestawieniu znalazły się pielęgniarki i położne. Obecnie ich średnie zarobki, według GUS, nie należą do najniższych. Pielęgniarki mogą liczyć na 2200 zł netto, a położne na 2320 zł netto. Jak Pani zdaniem liczby te mają się do sytuacji rzeczywistej i praktyki codziennej pracy zawodowej? Pielęgniarki zarabiają od 2600 zł brutto do 3500 zł brutto. Należy tu jednak odliczyć obostrzenia fiskalne. Pensja pielęgniarki w województwie śląskim wynosi 1500 do 2000 zł na rękę, czyli netto. Może dla niektórych to nie jest najmniej, ale też pielęgniarki bardzo ciężko pracują i mają dużą odpowiedzialność zawodową. O 30 proc. podwyższyło się wynagrodzenie, ale pracujemy 50 proc. więcej i mamy pod opieką większą liczbę pacjentów. Jak wygląda sytuacja zarobków pielęgniarki w stosunku do zarobków lekarza? Z materiału zebranego przez redakcję TVN24 (program „Czarno na Białym”) wynika, iż pensja lekarza jest o 1,5 do 3 razy wyższa niż pielęgniarki. Nie ujawnia się nam danych dotyczący zarobków lekarzy, dlatego że rozgranicza się wynagrodzenie lekarzy na tzw. etat podstawowy i na tzw. kontrakty, bo lekarze mają finansowanie z dwóch źródeł, czasami nawet w obrębie jednego pracodawcy. Zgodnie z raportem Ministerstwo Zdrowia lekarze otrzymują trzy średnie krajowe i to zgadzałoby się z założeniem, że zarabiają trzy razy więcej. Proszę zwrócić uwagę, że jest to średnia. Indywidualnie czasami są to większe krotności. Jaki jest Pani zdaniem obecny prestiż społeczny zawodu pielęgniarki? Coraz więcej mówi się o pielęgniarstwie, dzięki czemu prestiż zawodu wzrasta. Coraz częściej też widzi się ten personel w wymiarze społecznym. Ale bardzo mało się przekazuje informacji, jaki to jest ważny zawód w aspekcie bezpieczeństwa chorego. Mogę podać kilka przykładów. Pacjenci na oddziałach intensywnej opieki medycznej są pilnowani przez 24 godziny na dobę przez pielęgniarki anestezjologiczne. Pielęgniarki operacyjne zajmują się szczegółami operacji i nie byłoby bez ich pracy sukcesu żadnego zabiegu. Wydaje mi się, że zawód pielęgniarki nie jest pokazywany z tej perspektywy. Pomija-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
na jest ich wysoka fachowość. Myślę, że w naszej polskiej mentalności niedocenianie zawodu pielęgniarki i położnej wynika z ogólnego niedoceniania pracy kobiet w społeczeństwie. I to jest obecnie największy problem wizerunku tego zawodu, mam nadzieję, że to się zmieni. Jakie cechy powinna posiadać osoba, która chciałaby pracować w tym zawodzie? Pielęgniarka musi mieć empatię, musi być otwarta na człowieka, musi mieć też bardzo dużo cierpliwości i nastawienia na długotrwały okres opieki nad pacjentem, czyli konsekwencja, mądrość, ciągłe uczenie się w zawodzie. To piękny zawód. W wywiadzie udzielonym dla radia „TOK FM „(02.10.2012) powiedziała Pani, że sektor prywatnej służby zdrowia kreuje sztuczne problemy społeczne i nierzeczywiste potrzeby medyczne pacjentów. W jaki sposób negatywnie odbija się to na placówkach państwowych? W ochronie zdrowia nie powinno być nastawienia na zysk, co nie jest jednoznaczne z tym, że nie powinno się liczyć kosztów. Wypracowane pieniądze powinny być przekładane na wynagrodzenia pracowników i na dofinansowanie placówek ochrony zdrowia. W mojej ocenie za publiczne pieniądze powinno się prowadzić ochronę zdrowia w formie non-profit. Nie ma założenia potrzeb do warunków, które mamy przy obecnym systemie finansowania w ochronie zdrowia. Jeśli ktoś prowadzi placówkę na zasadzie spółki prawa handlowego, to według prawa handlowego jest nastawiony na zysk. Będzie więc tworzył taką ilość swojego produktu, aby był zysk finansowy. Ja absolutnie nie jestem przeciwna prywatnemu sektorowi lecznictwa, ale uważam, że powinien być on lepiej kontrolowany i regulowany. W radiu „TOK FM” powiedziała Pani, że prywatne placówki „zgarniają śmietankę” finansowania najbardziej intratnych usług, a drogie w leczeniu powikłania trafiają do publicznych szpitali. Dlaczego tak się dzieje? Dzieje się tak z dobrze wycenionymi zabiegami, takimi jak: ortopedia, kardiologia inwazyjna, okulistyka i ginekologia jednego dnia. Kiedyś zasilały finanse na oddziałach, gdzie były wykonywane zabiegi duże i kosztochłonne. Dziś wchodzą niemal całkowicie w sektor prywatny. Co oznacza użyte przez Pani sformułowanie „rozczłonkowanie służby zdrowia i zamach na publiczne pieniądze”? Teraz mamy dużo placówek zajmujących
3
Wywiad się tylko poszczególnymi specjalnościami. Po corocznym kontraktowaniu okazuje się, że np. szpital ma oddział chirurgii zakontraktowany, ale nie dostał kontraktu na przychodnię przyszpitalną, tej specjalności. Jak w takiej sytuacji można kompleksowo prowadzić chorego po zabiegu? Może teraz sytuacja się zmieni, kiedy Minister zadeklarował wyższe finanse dla placówek oferujących usługi kompleksowe. Portal medycynaprywatna.pl zaraz po Pani wywiadzie dla radia „TOK FM” zamieścił na swojej stronie protest przeciwko Pani wypowiedzi. Andrzej Sokołowski (Prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych) oraz Krzysztof Macha (wiceprezes OSSP) twierdzą, iż Pani stwierdzenia na temat rozczłonkowania służby zdrowia nie znajdują potwierdzenia w analizach rynku medycznego. Prezesi powołują się na raport NFZ, z którego wynika, iż szpitale prywatne otrzymują tylko niewiele ponad 9 proc. środków z NFZ i za to wykonują ponad 10 proc. hospitalizacji, co powoduje zmniejszenie kolejki pacjentów do świadczeń. Jak Pani odniosłaby się do tych słów? Panowie reprezentują sektor prywatny, czyli ten, w którym są dobrze wyceniane usługi lecznicze. Co do danych to wiadomo, że statystyki można wykorzystać dobrze interpretując je na swoją korzyść. Uniwersytet Medyczny w Gdańsku pokazał jednak w swoich badaniach, że to publiczne placówki przyjmują chorych w starszym wieku, tych u których jest więcej powikłań, czyli też wyższe koszty leczenia. My ze swej strony też widzimy, że w sektorze publicznym są utrzymane umowy o pracę, a w sektorze prywatnym tańsze formy zatrudnienia. Ponadto, proszę zwrócić uwagę, że sektor prywatny nie przejmuje takich oddziałów jak: intensywna opieka medyczna, neurologia, neurochirurgia, pediatria, psychiatria itd. Pytam dlaczego i co porównujemy. System jest w tej chwili przygotowywany po to, żeby część procedur wyprowadzić do prywatnego sektora. Tak nie dzieje się tylko w Polsce, ale w całej Europie, niestety. Gdy pakiet ustaw pani minister Kopacz był głosowany w Sejmie, słyszeliśmy, że dla pacjenta nie ma znaczenia, czy szpital, w którym się leczy jest spółką oraz w jaki sposób zatrudniony jest tam personel medyczny. Jak ma się to do rzeczywistości? Moim zdaniem jest różnica dla pacjenta. Chociażby dlatego, że szpital publiczny
4
nie może pobrać dodatkowych opłat od pacjenta, a szpital prywatny może. Słyszy się, że zakontraktowany zabieg w szpitalu niepublicznym jest finansowany ze środków publicznych, ale wszystkie okołozabiegowe płatności często już pokrywa pacjent. W związku z tym, pani Minister chyba nie do końca przewidziała efekty swoich ustaw. Uważam, że pakiet ustaw Minister Kopacz obecnie skutkuje wielkimi problemami, myślę że będą jeszcze większe. Czy system ochrony zdrowia sam także potrzebuje ochrony? Jako związkowcy przede wszystkim oczekujemy zdrowego rozsądku i systemu ochrony zdrowia, który będzie założony na lata, a nie zmieniał się podczas rotacji ekip rządzących. Czy uważa Pani, że współczesny system szkolnictwa wyższego zapewnia studentom pielęgniarstwa odpowiednią jakość kształcenia? Jak umiejętności nabyte na studiach mają się do późniejszej praktyki zawodowej? Niezależnie od zawodu, nigdy teoria nie jest w stanie zastąpić praktyki. Uważam, że bardzo dobry system kształcenia pielęgniarek był w liceum, ale zmieniły się uwarunkowania. Weszliśmy do Unii Europejskiej i zmieniły się zasady kształcenia pielęgniarek i położnych. Teraz kształcimy się w systemie wyższym zawodowym. Natomiast boli mnie bardzo, że nie uznano kształcenia licealistek, tylko narzucono nam system dokształcania w postaci studiów pomostowych. Tak wysoki pułap postawiono pielęgniarkom i położnym polskim. W Niemczech, Francji czy Belgii są różne formy kształcenia. Tylko w Polsce wprowadzono restrykcyjnie, że pielęgniarki muszą ukończyć studia wyższe. Chciałabym teraz porozmawiać o Pani, jako ważnej postaci na arenie ogólnokrajowej, ale i naszej – zagłębiowskiej. Jak przebiegała Pani kariera zawodowa? Od jak dawna działa Pani w strukturach związku? Pracowałam 20 lat w zawodzie pielęgniarki. Na początku jako pielęgniarka oddziału intensywnej opieki medycznej, potem byłam pielęgniarką anestezjologiczną bloku operacyjnego oraz kolejno pielęgniarką oddziałową bloku operacyjnego w zlikwidowanym już Szpitalu nr 2 im. K. Zahorskiego w Sosnowcu. Równocześnie od 1995 roku jestem działaczką związkową. Najpierw to była moja dodatkowa praca społeczna, a od 2002 roku pracuję
jako Przewodnicząca Organizacji Związkowej Pielęgniarek i Położnych na etacie. Na początku jako Przewodnicząca Międzyzakładowej Organizacji w Sosnowcu, następnie Przewodnicząca Regionu Śląskiego, teraz od roku jako Przewodnicząca Zarządu Krajowego. Także współpracuję z organizacjami kobiecymi. Oprócz tego jestem Członkiem Krajowej Rady Akredytacyjnej Szkół Pielęgniarek i Położnych przy Ministerstwie Zdrowia. Jakie cechy charakteru pomagają Pani w pracy związkowej? Aby być działaczem, trzeba mieć naturę społecznika i ja zawsze ją miałam. Mam też cechy wojownika i buntownika, nigdy nie wycofuję się w walce, staram się przygotować narzędzia i argumenty. Nawet jeśli zdarza się przegrana bitwa, to do tej pory nie zdarzyła mi się przegrana wojna i oby tak zostało. Czym poza pracą się Pani interesuje? Jakie są Pani sposoby na spędzanie wolnego czasu? Mało mam wolnego czasu, bo angażuję się bardzo, lubię moją pracę związkową i nawet wolny czas spędzam na czytaniu ustaw i projektów. Jak już mi się uda wygospodarować jakiś czas, to bardzo lubię grać w tenisa ziemnego. Czy Pani rodzina akceptuje tak absorbującąpracę jaką Pani wykonuje? To, że mogę pracować w związkach zawodowych to zależy od mojego męża i syna. Bardzo mnie wspierają i rozumieją. Są bardzo wyrozumiali, bo nie jest to standardowy dom. Jestem kobietą, która ciągle wyjeżdża, ciągle jest pochłonięta sprawami zawodowymi, ciągle musi coś załatwić w miejscach rozrzuconych po całym kraju. Nie jest łatwo z taką matką i żoną. Jakie wartości ceni Pani w życiu? I w pracy, i w życiu najbardziej szanuję szczerość, bo uważam, że można wypracować dobre rozwiązania tylko szczerze i otwarcie. A jak do tego jeszcze dochodzą kompetencje osób, które próbują rozwiązać problem, to już sukces jest dla danej sprawy pewny. Gdyby Pani mogła jeszcze raz wybrać swój zawód, to czy podjęłaby Pani inną decyzję? Nie. Wybierając zawód starałam się być dobrą pielęgniarką. Takie było moje marzenie. Pielęgniarką dobrą, mądrą, szanowaną wśród współpracowników i pacjentów. A to, że zostałam działaczem związkowym na pewno wynika z moich cech charakteru, ale też w dużej mierze
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Obyczaje z wewnętrznego buntu, który związany był z tym, jak społeczeństwo postrzega zawód pielęgniarki. W zakładach opieki zdrowotnej w stosunku do pielęgniarki ma się oczekiwania służalczości, co nie ma nic wspólnego z wykonywaniem tego zawodu. Pielęgniarka powinna być mądra, to powinno być doceniane. Powinno się zwracać uwagę na jej kompetencje i dobrze wykonywaną pracę. Z racji tego, że jest Pani Zagłębianką, jakie są dla Pani ważne miejsca w Zagłębiu Dąbrowskim?
Jestem Zagłębianką od kilku pokoleń. Tata z Czeladzi, Mama z Grodźca, a ja się urodziłam, uczyłam i pracowałam w Sosnowcu. Boli mnie że w Zagłębiu nasze zabytki są niedoceniane i zaniedbane. Będąc na terenie Grodźca i mijając cementownię, serce mnie boli, że nikt nie pomyślał jak ratować ten unikatowy zabytek Zagłębia. Czego życzyłaby sobie Pani dla Związku oraz dla siebie wraz z nadchodzącym 2013 rokiem? Dobrych regulacji prawnych, zmian
w ustawie o działalności leczniczej, wycofania się z przekształcania placówek, zmiany myślenia włodarzy zagłębiowskich w kwestii przekształcenia szpitali na terenie Zagłębia, bo jeszcze jesteśmy enklawą, gdzie nie mamy szpitali przekształconych w spółki i funkcjonuje publiczny nadzór nad ochroną zdrowia. A pod względem prywatnym to przede wszystkim zdrowia. Tego więc Pani serdecznie życzę. Dziękuję za rozmowę.
Pośpiech w wersji świątecznej Monika Bednarczyk To, co teraźniejsze, przyjmujemy za konieczność. Poddajemy się otaczającej nas modzie, która przecież nie pozostaje obojętna na wpływy. Spieszymy się, gdyż ci, którzy podążają obok nas, zdają się nieustannie przyspieszać kroku. Czas także jakimś cudem zwiększa tempo. Wyprzedza nas, więc wciąż pozostajemy spóźnieni. uroczego pośpiechu rozgrywają się również w innym „świątecznym” filmie – w „To właśnie miłość” (Love acctually) – bawią nas bohaterowie pędzący z różnych części Londynu na wigilijne przedstawienie szkolne. Jedna z postaci wypowiada nawet owe kluczowe słowa: spóźnimy się! – by rozpoczęła się zabawna próba przechytrzenia czasu, z ważnymi kwestiami natury sercowej w tle. „Listy do M.” niewątpliwy hit zeszłorocznej polskiej gorączki przedświątecznej wpisuje się doskonale w ów kanon spontanicznego przeżywania Świąt, co jest spowodowane
Fot. arch.
Atmosfera Świąt Bożego Narodzenia „atakuje” człowieka już z końcem listopada ulicznymi dekoracjami i sklepowymi wystawami. Daleka od niegdysiejszych jarmarków – niespiesznych, spowitych magią – ma na nas stresogenny wpływ, co współgra z nerwowym rytmem miasta i naszych niespokojnych myśli. Święta zaciskają jeszcze mocniej pętlę czasu wokół nas, na co jednak przystajemy, chcąc mimo wszystko przeżyć je, choć może nie w sposób do końca oryginalny. Co powoduje ową „nadprogramową” gorączkę?
Wzorce Każdy na pewno obejrzał w swoim życiu choć jeden film, którego akcja rozgrywała się podczas Bożego Narodzenia lub częściej w wigilię. Klasyką jest oczywiście przygoda, jaką przeżył niejaki Kevin – pozostając sam w domu na skutek chaosu towarzyszącego próbie zdążenia rodziny na samolot. Sceny
nagłymi wypadkami i pozostawianiem decyzji na ostatnią chwilę. Jednocześnie jednak bohaterowie poszukują zagubionej po drodze atmosfery, która wiąże się dla nich przede wszystkim z obecnością bliskiej osoby, spokojem i wytchnieniem. Radość z finału okupiona jest jednak wyczerpującym stresem, wynikającym z poświęceń, jakich
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
wymaga zyskanie choć odrobiny czasu na świętowanie. Kultura życia odzwierciedlana przez kino naśladuje rzeczywistość, ale i podpowiada nam, co jest aktualnie pojmowane za codzienne, naturalne dla współczesności. Funkcjonujemy w biegu wedle panującej normy – nic innego. Rozproszenie Pośpiech wynika jednak nie tylko z proponowanej nam kultury spontanicznego nastawienia do życia, jest on także naturalną konsekwencją naszej mobilności i tym samym przebywania w oddaleniu od siebie. W miastach będących ośrodkami akademickimi dotyczy to głównie ludzi młodych. Wyjeżdżają oni z rodzinnych miejscowości, by studiować, później pozostają szukać pracy i własnej drogi życiowej. Jednak nie tak szybko ich emocjonalne więzy z rodzinnym domem zostają przerwane. Przez lata będą dzielić energię, a przede wszystkim czas, między dwa odległe sobie miejsca. Trudno bowiem nazwać domem pokój wynajęty w akademiku, lub mieszkaniu dzielonym z innymi, często obcymi ludźmi. Święta to zatem moment kiedy młodzi ludzie spieszą wraz z rzeszą podobnych sobie w rodzinne strony po zajęciach lub po pracy – na ostatnią chwilę. Podróż obfituje oczywiście w niespodzianki, które można opatrzyć następującymi etykietami: „byle zdążyć”
5
Obyczaje Czy musimy udawać się do centrum handlowego i poddawać presji konsumpcji? Być może niekoniecznie. Ale robimy to! Wbiegamy na teren małego miasta w mieście i kupujemy towary od nad wyraz uprzejmych ekspedientek, oczywiście w pośpiechu. Później mkniemy wraz z tłumem znanymi sobie alejami, na szybką kawę lub obiad, nagabywani tu i ówdzie przez uszminkowane anielice, promujące – któż ma czas się temu przyjrzeć? – nie wiadomo co. Nasze dzieci chcą oczywiście zwiedzić przygotowany dla nich plac zabaw, przejechać się kolejką pośród sztucznego śniegu i wpaść w histerię przy nadarzającej się ku temu okazji. Ostatecznie pędzimy do wyjścia i staramy się wrócić do domu i zmieścić do windy z egzotycznie zapakowanymi prezentami, które wybraliśmy bez planu i przekonania. Wszystko zaś… dla świątecznej atmosfery.
(na pociąg), „opóźnienie” (wywołujące furię pasażerów), „poślizg”, oraz często słyszane na dworcach – „pospieszyć przy przesiadaniu”. Jazda do domu na Święta, choć towarzyszą jej z reguły rzewne pieśni płynące z radia, przypomina często drogę przez piekło. Do tego trwa zawsze zbyt długo, a wszystkim przecież zależy na czasie.
Fot. arch.
Kontrast Spontaniczność stoi w opozycji do tradycji wielotygodniowego, spokojnego – objętego planem – przygotowania do wieczerzy wigilijnej. Osoby podążające na rodzinne Święta, zwłaszcza do mniejszych miejscowości, wpadają w domowe ganki i korytarze, by nagle zastać pachnące rutyną i porządkiem przestrzenie. Na stole stać będzie waza z barszczem, którego zakwas tworzył się przez dwa tygodnie, obok na talerzu piernik, który również leżakował pewien czas, kapusta ukiszona jesienią z misce, a w karafce nalewka czekająca na tę okazję kilka miesięcy, skupiająca w sobie aromaty lata. Przybysz automatycznie zwolni, nim zasiądzie za takim tradycyjnym stołem. Jednak pozostanie w nim lęk, że to,
Zagęszczenie Podobnie rzecz ma się z przedświąteczną wizytą w centrum handlowym, które kusi szybkim załatwieniem niezbędnych sprawunków. Chodzi przede wszystkim o prezenty – nieodłączny element Gwiazdki. Wpędzeni w ślepy zaułek potrzeby obdarowywania się i otrzymywania, zmuszamy się do znalezienia w przedświątecznej bieganinie choć jednego popołudnia na zakupy. Jest to oczywiście sobota lub niedziela, więc dzień dla większości wolny, co powoduje dodatkowe komplikacje.
6
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Obyczaje
Fot. arch.
co go otacza, jest jak iluzja, zniknie równie szybko jak się pojawiło. Nie jesteśmy bowiem w stanie zwolnić. Ani rodzinne, spokojne Boże Narodzenie, ani noworoczne postanowienia nie zmienią nic w tej kwestii. Nasz pośpiech wynika z próby życia ponad granicami czasu. Musimy bowiem w każdej dobie znaleźć miejsce na pracę, więcej – na karierę, na rodzinę – perfekcyjny dom, dokształcanie się – ambicję i odpoczynek – rozwijanie zainteresowań. Żyjemy bez wytchnienia i nasze Święta przeżywamy bez wytchnienia, by uczynić je wyjątkowe i doskonałe. To, co w naszych domach rodzinnych, podległych innemu stylowi życia, dzieje się tak naturalnie, nas kosztuje kolejne wyrzeczenia. My bowiem już nie podbiegamy do tramwaju, lecz ścigamy jadący, by zatrzymał się i zabrał jeszcze tylko nas. stwem świeczek woskowych”. Zawieszane na drzewku ozdoby i smakołyki nie były dobrane przypadkowo. I tak: jabłka symbolizowały zdrowie i urodę, orzechy – dobrobyt i siły witalne, miodowe pierniki – dostatek na przyszły rok, opłatek – umacniał W wielu kulturach drzewo, zwłaszcza igla- miłość, zgodę i harmonię w rodzinie, łańste, jest uważane za symbol życia i odradza- cuchy – wzmacniały rodzinne więzy, lampnia się, trwania i płodności. Jako drzewko ki i bombki – chroniły dom od demonów bożonarodzeniowe pojawiło się w XVI w., i ludzkiej nieżyczliwości, dzwonki – oznalecz prawdopodobnie już wcześniej wystę- czały dobre nowiny. powało jako rajskie „drzewo dobrego i złego” w misteriach o Adamie i Ewie. Tradycja Zanim trafi pod strzechy choinek narodziła się w Alzacji, gdzie wsta- Na wigilię Bożego Narodzenia niemal każda wiano drzewka i ubierano je ozdobami z pa- polska rodzina umieszcza w swoim mieszkapieru i jabłkami, które nawiązywały do raj- niu i dekoruje iglaste drzewko. Dawniej na skiego drzewa. Wielkim zwolennikiem tego wsiach przyniesienie choinki do domu miazwyczaju był Marcin Luter. Zalecał on, by ło cechy kradzieży obrzędowej. Wczesnym święta spędzać w domowym zaciszu. rankiem w wigilię gospodarz udawał się do Korzenie dzisiejszej tradycji są znacznie lasu, a wyniesiona z niego choinka czy gałęwcześniejsze, bo sięgają już VIII wieku. Św. zie, „ukradzione” innemu światu, a za taki Bonifacy, nawracając na chrześcijaństwo po- postrzegany był las, miały przynieść złodziegańskich Franków, kazał ściąć olbrzymi dąb, jowi szczęście. Tradycja przynoszenia żywektóremu oddawano cześć. Upadający dąb go drzewka do domu być może ma swe kozniszczył wszystkie pobliskie drzewa oprócz rzenie w praktykowanym dawniej stawianiu małej sosenki. Święty uznał to za znak nie- w czasie adwentu przystrojonego drzewka bios, młode drzewko za symbol Chrystusa w przedsionku kościoła. i chrześcijaństwa. Obecnie „kradzież obrzędowa” ma wielu Choinka w obecnej formie przyjęła się naśladowców. Przed Bożym Narodzeniem w Polsce dopiero w XVIII w. i zwyczaj ten – lawinowo wzrasta bowiem liczba kradziejak już wspomniałem – przeniósł się z Nie- ży drzewek w lasach państwowych, rzadziej miec. Zygmunt Gloger w Encyklopedii Staro- w prywatnych i gminnych. Leśnicy przyznapolskiej tak go opisuje: „Za czasów pruskich, ją, że niezależnie od tego, jak szybko pojatj. w latach 1795–1806, przyjęto od Niem- wią się przed świętami sprzedawcy choinek ców zwyczaj w Wigilie Bożego Narodze- i jak bardzo nie będą one dorodne, tych któnia ubierania dla dzieci sosenki lub jodełki rzy wolą ukraść drzewko z lasu, zamiast zaorzechami, cukierkami, jabłuszkami i mnó- płacić, nie brakuje. Najczęściej drzewka na
Choinka
Henryk Kocot
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
choinki wycinane są na wysokości półtora, dwóch metrów, ważny jest ładny wierzchołek. W ten sposób złodzieje niszczą całe drzewo. Chodzi przede wszystkim o świerki i jodły. Ich łupem padają też inne rośliny, m.in. borówki, bluszcze, mchy i widłaki używane do przyozdabiania stroików. W tym miejscu trzeba podkreślić, iż za nielegalne wycięcie choinki w lesie grozi 500 zł mandatu, a jeśli sprawa trafi do sądu – nawet 5 tysięcy. Każdego roku złodzieje pustoszą lasy na terenie całej Polski. Trefne drzewka sprzedają na bazarach i targowiskach dużych aglomeracji miejskich. Zważywszy, iż ceny jodeł wahają się od 80 zł (1 m wysokości) do ok. 250–300 zł (3 m wysokości) i świerków odpowiednio od 35 zł do 100 zł, złodziejski proceder jest opłacalny. Zdarzają się przypadki hurtowej wręcz wycinki drzewek, nawet po kilkaset sztuk. Straty w takim przypadku są poważne, głównie w ekosystemie. Natomiast straty finansowe wszystkich nadleśnictw na terenie całego kraju idą w miliony złotych. Jak widać, jest to największe utrapienie polskich leśników. Dlatego w grudniu lasy – wzorem poprzednich lat – ochraniane będą przez Straż Leśną, Polski Związek Łowiecki, Straż Graniczną, Policję i Straż Miejską. Kontrolą objęte zostaną także bazary, giełdy i parkingi przed hipermarketami. Lasy Zagłębia W Zagłębiu jednostką organizacyjną Lasów Państwowych podległych Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach
7
Obyczaje jest Nadleśnictwo Siewierz. W jego skład wchodzą dwa obręby – Łysa Góra i Gołonóg oraz południowa część Nadleśnictwa Rzeniszów, które zostało utworzone w 1927 r. z części majątku Koziegłowy. Na terenie nadleśnictwa znajduje się Zespół Parków Krajobrazowych Województwa Śląskiego z siedzibą w Będzinie oraz Zespół Jurajskich Parków Krajobrazowych. Mamy także dwa rezerwaty przyrody – Góra Chełm i Cisy w Starej Hucie. Powierzchnia ogólna wynosi 13 817 ha, z czego lasy zajmują obszar 13 057 ha. Choinki z myślą o grudniowej sprzedaży uprawiane są na specjalnych plantacjach. Są one zakładane w miejscach, gdzie nie mogą lub nie powinny rosnąć inne drzewa np. pod liniami energetycznymi. W br. siewierskie nadleśnictwo planuje sprzedaż ok. 2 tys. sosen i świerków. Zarówno ceny hurtowe, jak i detaliczne są zróżnicowane, i nie przekraczają 50 zł za drzewka o wysokości od 1,5 do 2 metrów. Jak nas poinformowano w nadleśnictwie, na jego terenie również zdarzają się przypadki kradzieży. Dotyczy to głównie obszarów wiejskich, ale zjawisko to nie występuje na wielką skalę.
stety, proces odzysku surowców wtórnych w naszym kraju jest drogi. Tylko nieliczne tworzywa sztuczne ze względów ekonomicznych, technicznych i technologicznych są drugi raz wykorzystywane. Ponadto proces utylizacji i jej produkty mogą być szkodliwe dla środowiska naturalnego i nas samych. Las będący „fabryką” naturalnych choinek na pewno nie niesie za sobą takiego zagrożenia. Wręcz przeciwnie. Drzewka w czasie kilkuletniego wzrostu wiążą dwutlenek węgla i uwalniają tlen. Stąd wzięło się określenie „zielone płuca”. Korzenie zaś po ścięciu choinki rozkładając się w glebie, użyźniają ją. Przeciwnicy tradycyjnego drzewka na święta twierdzą, że nie chcą, by co roku wycinano z lasów miliony choinek tylko po to, by po świętach wyrzucić je na śmietnik. Ale i tu ule-
ga ona szybkiej biodegradacji w przeciwieństwie do swojej plastikowej siostry. Wycinki lasów uważają za ich największą dewastację. Nic bardziej mylnego. Duża część drzewek pochodzi z plantacji, gdzie są specjalnie pielęgnowane pod oczekiwania klientów. Hoduje się różne gatunki drzew, również egzotycznych, np. jodła koreańska, jodła jednobarwna, świerk serbski czy inne. Nie trzeba specjalnie przekonywać o walorach estetycznych żywego drzewka. Chociaż kłopotliwe czasem mogą być opadające igły, to jednak rekompensuje nam tę niewygodę wspaniały zapach, który to właśnie podkreśla świąteczny nastrój. Nie dajmy sobie wmówić, że plastikowa choinka pozwala chronić nasze lasy, przyrodę i środowisko.
8
Fot. Bartosz Gawlik
Sztuczna czy ekologiczna? Na rynku z roku na rok w sklepach pojawia się coraz więcej ładnych choinek plastikowych. Mamy szeroki ich wybór, a producenci prześcigają się w tworzeniu coraz to nowszych wzorów. Starają się także wmówić swoim klientom, że ich produkt jest „ekologiczny”, bo ich drzewko, w przeciwieństwie do tradycyjnego, jest wielokrotnego użytku, a oferta dodatkowo jest bardzo bogata. Niestety, mimo swoich zalet, wszystkie są sztuczne, są po prostu podróbką natury z plastiku. W Polsce jest ok. 12 mln gospodarstw domowych, i w prawie każdym na święta stroi się choinkę. Przy założeniu, że jest to tylko 10 mln drzewek, a każde z nich może być wykorzystywane przez 20 lat, oznacza to, iż w ciągu tych dwóch dekad zużywamy 10 mln sztucznych choinek, co daje 500 tys. drzewek rocznie na śmietniku. Ta góra plastiku nie znika, ale rośnie z roku na rok. Rozkład plastiku przy najbardziej optymistycznych prognozach wynosi 100 lat. Ponadto tworzywa sztuczne nie ulegają zasadniczo biodegradacji, a jedynie dezintegracji. Plastikowe choinki ze śmietnika możemy poddawać recyklingowi lub utylizacji. Nie-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Folklor
Jak dawniej w Zagłębiu Boże Narodzenie obchodzono…
Fot. Bartosz Gawlik
Dobrawa Skonieczna-Gawlik
Boże Narodzenie, zwane niegdyś również Godami, to czas z którym związane były – i są – nie tylko obrzędy o charakterze religijnym, ale również wiele wierzeń ludowych, przesądów i przepowiedni, zachowań ludycznych oraz zabiegów magicznych. Już XIX-wieczni etnografowie zauważyli, że czas przedświąteczny poświęcany był nie tylko na „nabożeństwo”, ale również na zabawę oraz przygotowania do wieczerzy wigilijnej. Do wieczoru wigilijnego szykowano się z dużym wyprzedzeniem: już latem suszono owoce i grzyby, gromadzono orzechy i odkładano małe rumiane jabłka, aby potem powiesić je na bożonarodzeniowym drzewku. Jesienią kiszono kapustę i udawano się na wyprawę do miasta na targ, gdzie kupowano przyprawy korzenne. Gromadzono także najlepszą mąkę, miód, jaja, mleko i inne składniki niezbędne do przygotowania świątecznych potraw. W domu robiono porządki: omiatano, czyszczono i porządkowano izby, sprzątano budynki gospodarcze i całe obejście oraz przygotowywano opał na całe święta. Sam dzień wigilijny, rozpoczynający cykl świąt bożonarodzeniowych (trwający
aż do Matki Boskiej Gromnicznej), przynosi najbogatszy zespół dorocznych zwyczajów, mających swoje początki w dawnych wierzeniach i zawierających wiele wątków pogańskich. Są to wróżby agrarne, matrymonialne oraz dotyczące osobistych losów człowieka, a także różne czynności magiczne, mające zapewnić wszelką pomyślność, zdrowie i obfitość plonów w nadchodzącym roku. Jeszcze pod koniec XIX w. w dzień wigilijny, prócz zwykłych przygotowań do postnej wieczerzy, płatano różne figle, np. bladym świtem chłopcy przystępowali do tzw. rabunku, czyli chowali do rowu, wciągali na dach lub składali na jedno miejsce, często pośrodku wsi,
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
wszystkie napotkane na podwórzach narzędzia rolnicze: radła, pługi, motyki a nawet wozy i drabiny. Okna domostw zasłaniano jałowcem bądź bielono wapnem, aby mieszkańcy, z powodu braku dostępu światła słonecznego, spali dłużej niż powinni. Przed świtem na drzwiach domostw, gdzie znajdowała się panna na wydaniu chłopcy rysowali kredą bądź węglem przeróżne figury przedstawiające ludzi, psy, konie itp. Współcześnie na obszarze Zagłębia Dąbrowskiego tego rodzaju zachowania nie mają już miejsca, chociaż jeszcze przed II wojną światową w dzień wigilijny w zagłębiowskich wsiach powszechnie zamalowywano okna, zapychano kominy i robiono inne żarty. Dziś Wigilia jest dniem pełnym powagi i skupienia, a często również wytężonej pracy by przed wieczorem zdążyć z przygotowaniem kolacji wigilijnej. Do teraz wielu Zagłębiaków dzień wigilijny traktuje jako przepowiednię na cały nadchodzący rok mówiąc: „Jaka Wigilia taki cały rok” – tak więc do wszystkiego co się zdarzy przypisuje się ogromne znaczenie. Zgodnie z tradycją 24 grudnia należy wcześnie wstać, nie wolno nic pożyczać, aby razem z pożyczoną rzeczą nie wydać szczęścia z domu. Dobrze jest też nie wydawać tego dnia pieniędzy, a jeśli ktoś ma jakieś długi lub pożyczone przedmioty, to należy je zwrócić – by nie mieć długów w następnym roku. Przez cały dzień dbano, aby się nie kłócić, bo to wróży sprzeczki w rodzinie w nadchodzącym roku. Również dzieci starały się być grzeczne, aby nie dostać tego dnia klapsa, bo to oznaczałoby, że cały następny rok będą w ten sposób karane. W Zagłębiu Dąbrowskim wróżbą był także pierwszy gość, który przyszedł do domu 24 grudnia. Mężczyzna wróżył szczęście, kobieta niepowodzenie. Na wsiach zagłębiowskich wierzono, że jeśli do domu zawita kobieta, to krowa wyda na świat jałówkę, jeśli pierwszy przyjdzie mężczyzna – to byczka. Z dniem 24 grudnia związanych jest wiele wróżb mających zapewnić dobrobyt i powodzenie w życiu. Jedną z czynności mających zapewnić człowiekowi dostateczną ilość pieniędzy i chleba było, jeszcze w latach 80. XIX w., obmywanie się w wodzie, do której wrzucano monety i kawałek chleba. Dziewczęta zaś zamiatały izbę
9
Folklor
Szkolne przedstawienie jasełkowe, Sosnowiec Kazimierz Górniczy 1946. Fot. arch. Muzeum Zagłębia w Będzinie
i wynosiły śmieci na podwórze, a następnie stojąc na nich nadsłuchiwały, z której strony zaszczeka pies – z tej strony miał nadejść przyszły mąż. Panna na wydaniu wychodziła także po kawałki drewna przeznaczonego do palenia w piecu – jeżeli do izby przyniosła parzystą ilość, to prędko miała wyjść za mąż, jeżeli liczba była nieparzysta, to znaczyło, iż na męża będzie musiała jeszcze poczekać. Zwyczajem praktykowanym powszechnie nie tylko przez mieszkańców Zagłębia Dąbrowskiego jest ubieranie choinki. W niektórych domach po dzień dzisiejszy choinkę ubiera się w Wigilię rano – niegdyś nie było wyjątków od tej reguły. Strojeniem bożonarodzeniowego drzewka zajmowały się głównie dzieci zawieszając na drzewku orzechy, jabłka, pierniki. Choinkę ozdabiano również własnoręcznie wykonanymi ozdobami takimi jak: pajace z wydmuszek, słomiane lub papierowe łańcuchy, gwiazdki, koszyczki. W czasie wigilijnej wieczerzy choinkę oświetlano świeczkami. Nieco później do ozdób choinkowych dołączono lametę i włosy anielskie, natomiast dziś zielone, często sztuczne drzewko stroi się w kupowane w sklepach bombki, błyszczące łańcuchy i kolorowe, elektryczne lampki. Podobnie jak zmieniała się przez lata choinka, tak zmieniał się i wystrój oraz wygląd pomieszczenia, w którym zasiadano do stołu wigilijnego. Pod koniec XIX w. cały stół zasłany był sianem, w bogatszych domach dodatkowo przykryty białym obrusem. Na podłodze w izbie rozściełano słomę, a w każdym kącie stawiano,
10
na przemian, po snopku owsa i żyta. Nad stołem wieszano ozdobę ze słomy i kolorowej bibuły, tzw. „pająka”. Dziś stół nakrywa się „odświętnym” – niekoniecznie białym obrusem, pod który wkłada się garść siana, na stole stawia się świece, a czołowe miejsce zajmuje talerzyk z opłatkiem. Pod sufitem wieszana jest jemioła. Nowym zwyczajem praktykowanym w niektórych domach jest kładzenie pod każdym talerzem grosza na szczęście. Współczesne rodziny do wigilijnego stołu zasiadają wraz z ukazaniem się pierwszej gwiazdki lub też po zapadnięciu zmroku. W niektórych domach wieczerza rozpoczyna się
o ustalonej godzinie, czasem tej samej od wielu lat. M. Federowski pisze: Skoro już wszystko wedle starego zwyczaju przygotowane zostanie, wtedy gospodarz, żegnając się, bierze z nad siestrzanu opłatek i łamiąc się naprzód z gospodynią, a potem z dziećmi i czeladzią, w te słowa odzywa się do każdego z osobna: „łam mnie, a służ mnie”. Słowa te, pełne patriarchalnej prostoty, wymawiane z powagą, przez wszystkich przyjmowane bywają objęciem nóg i niskim pokłonem do ziemi. Dzisiaj dzielenie się opłatkiem jest jednym z najważniejszych momentów wieczerzy wigilijnej. Na przełomie XIX i XX w. dbano, aby do wigilijnego stołu zasiadła parzysta liczba osób, bo – w przeciwnym razie – jeden z biesiadników nie doczekałby przyszłego Bożego Narodzenia. Dziś zwyczaj ten nie jest już przestrzegany. Niewielu mieszkańców Zagłębia Dąbrowskiego pamięta, iż tak powszechne dzisiaj w tym regionie, ale również w całej Polsce, pozostawianie jednego wolnego miejsca przy stole wigilijnym dla zbłąkanego czy niespodziewanego gościa jest śladem po dawnych zwyczajach zaduszkowych. Na Wigilię podawano od kilku do kilkunastu potraw. Ich liczba zależna była niegdyś od zamożności gospodarzy: u biedniejszych podawano trzy potrawy, u bogatszych siedem lub dziewięć, przy czym starano się, by liczba
Ubieranie choinki, Sosnowiec 2009. Fot. B. Gawlik
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Folklor ta była nieparzysta. XIX-wieczni etnografowie wymieniają następujące potrawy podawane na wigilię w Zagłębiu Dąbrowskim: kaszę jęczmienną z siemieniatką (mlekiem wyciskanym z siemienia konopnego), kaszę z grzybami, kluski tatarczane z makiem, tzw. płatki, chleb i strucle z miodem, kwaśne, czyli garusek ze śliwek suszonych z grochem lub fasolą, makiełki, kapustę z grzybami i grochem oraz śledzie. Obecnie skład wigilijnej kolacji różni się od tej z końca XIX w. Istnieje dość duża dowolność zarówno w ilości, jak i w rodzaju podawanych tego wieczoru dań. W niektórych domach podaje się dwanaście potraw – „tyle ilu było apostołów” bądź tyle ile „miesięcy w roku”. W innych siedem, dziewięć bądź trzynaście. Powszechnie jada się ryby, przeważnie karpie i śledzie pod różną postacią – co jest zwyczajem stosunkowo młodym. Oprócz ryb zagłębiowskie gospodynie podają: zupę grzybową bądź barszcz czerwony z uszkami lub krokietem, rzadziej zupę rybną. Do potraw wigilijnych należą także: kluski z makiem, łazanki z kapustą, kapusta z grzybami i kapusta z grochem, kompot z suszonych śliwek bądź z różnych suszonych owoców, a także ziemniaki, pierogi z kapustą i grzybami, chałka tudzież bułka czasami z miodem, strucla zawijana z makiem albo z serem, makówki. Ponadto starym zwyczajem na wigilijnym stole znajdują się jabłka, pierniki, drobne ciasteczka, orzechy oraz inne bakalie. W większości domów nie wstawano od stołu wigilijnego przez cały czas trwania wieczerzy – mogła to uczynić jedynie gospodyni. Po wigilii przystępowano do wspólnego śpiewania kolęd oraz do dalszych wróżb. Rzucano na stragarz garść słomy – ile się ździebeł utrzyma, tyle snopów zboża zbierze gospodarz z pola w przyszłym roku. Wróżono także z siana spod obrusa. Jeśli ktoś wyciągnął długie i zielone źdźbło, to oznaczało szczęście w nadchodzącym roku; jeśli było ono krótkie i żółte, to wróżyło choroby, a nawet śmierć. Obecnie magiczną moc przypisuje się łusce z wigilijnego karpia, która włożona do portfela ma przynieść szczęście w finansach w nadchodzącym roku. Powszechnym zwyczajem w latach powojennych było częstowanie zwierząt opłatkiem i chlebem, zanoszono im rów-
Dzielenie się opłatkiem, Sosnowiec 2009. Fot. B. Gawlik
nież ostatki z wieczerzy. Po kolacji brano też słomę spod wigilijnego stołu i owijano nią wszystkie drzewka w sadzie, wierzono bowiem, że drzewa dzięki temu zabiegowi będą rodzić więcej owoców. Stosunkowo młodym zwyczajem, ważnym szczególnie dla dzieci jest obdarowywanie domowników prezentami. Prezenty te składane są najczęściej pod choinką. Wigilię, jak i pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, spędzano w gronie rodzinnym. Ponadto w latach międzywojennych unikano wszelkich prac – nie rozpalano ognia, nie gotowano, nie używano noża, nie rąbano drewna, nie oporządzano inwentarza. Wszyst-
kie te czynności należało wykonać „na zapas” w wigilijny poranek. Natomiast drugiego dnia świąt bożonarodzeniowych w dzień świętego Szczepana święcono w kościele groch i owies, obrzucając następnie ziarnami księdza na pamiątkę ukamienowania pierwszego męczennika, a pozostałą część dosypywano do zboża i wysiewano na wiosnę wierząc, że dzięki temu będzie urodzaj. W drugie święto zarówno dawniej, jak i współcześnie odwiedzano rodzinę, znajomych i sąsiadów, czyli kolędowano, bo to właśnie Święty Szczepan rozpoczynał beztroski i niezwykle bogaty czas kolędowania.
Boże Narodzenie wystrój swiąteczny na stałej wystawie etnograficznej w Muzeum Zagłębia w Będzinie, fot. B. Gawlik
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
11
Społeczeństwo Historia regionu Katastrofa w elektrowni atomowej w Fukushimie zapoczątkowała szereg wielkich skandali ujawniających mechanizmy rządzące japońską polityką. Okazało się, że władze w Tokio od lat bagatelizowały przepisy bezpieczeństwa, a już po tragedii starały się ukryć skalę zagrożenia. W końcu wycofały się z wcześniejszych deklaracji zapowiadających całkowitą rezygnację z elektrowni atomowych.
Elektrownia w Fukushimie. Historia wielkiego skandalu Victor Orwellsky Kiedy w marcu ubiegłego roku media doniosły o ogromnej fali tsunami, która spustoszyła wybrzeże Japonii, cały świat zjednoczył się w geście solidarności z jej ofiarami. Wkrótce po tym pojawiły się doniesienia o uszkodzeniu jednego z reaktorów elektrowni atomowej w Fukushimie i znowu ludzie z zapartym tchem śledzili informacje na temat sytuacji w Japonii. Z czasem jednak zainteresowanie słabło, informacji pojawiało się coraz mniej aż w końcu tylko spontanicznie, przy okazji jakiegoś wyjątkowo istotnego i przede wszystkim atrakcyjnego dla mediów wydarzenia docierały do nas jakiekolwiek wieści na temat tego, co dzieje się w okolicach Fukushimy. Sytuacja zaś wcale nie wyglądała dobrze. Co prawda, poziom promieniowa-
nia zdaje się w końcu spadać i do miasta Fukushima powoli sprowadzają się dawni mieszkańcy, jednak przez blisko 1,5 roku zagrożenie było poważne. Istniało nawet ryzyko, że skala promieniowania z uszkodzonego reaktora stanie się tak duża, że władze będą zmuszone ewakuować leżące zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od elektrowni stołeczne Tokio. Ostatecznie strefą poddaną szczególnej kontroli pozostaje jedynie prefektura Fukushima, gdzie chociaż minęło ponad 1,5 roku, wciąż obowiązują podwyższone środki ostrożności. Na początku października właściciel elektrowni, firma TEPCO (Tokyo Electric Power Company) przeprowadziła pierwsze badania we wnętrzu najbardziej uszkodzonego reaktora Fu-
kushima 1. Okazało się, że wciąż panuje tam bardzo wysoka radiacja i w związku z tym bardzo trudno będzie usunąć niebezpieczne paliwo. Zagrożone pozostają również okolice elektrowni. Na terenie prefektury wciąż dokonuje się niezbędnych pomiarów mających określić stopień promieniowania. Szczególną uwagę poświęca się przede wszystkim żywności, gdyż w glebie nadal znajdują się duże ilości radioaktywnych pierwiastków, które mogą przedostać się między innymi do upraw ryżu. Ścisła kontrola skażenia jest tym istotniejsza, że przed marcem 2011 roku prefektura Fukushima była jednym z głównych producentów żywności w Japonii.
Fot. arch.
12
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Społeczeństwo Historia regionu
Manipulacje badaniami? Pojawia się jednak problem wiarygodności przeprowadzanych badań. Oficjalne raporty publikowane przez rząd japoński są kwestionowane przez organizacje obywatelskie, takie jak choćby Stowarzyszenie Obywateli i Naukowców Zaniepokojonych Poziomem Wewnętrznej Radiacji. Podczas zorganizowanej niedawno w Tokio konferencji prasowej poinformowali oni o manipulacjach dokonywanych przez jedno z ministerstw, wyniki badań którego miały zostać sfałszowane. Jak stwierdził jeden z przedstawicieli organizacji, emerytowany profesor fizyki uniwersytetu w Ryukus, Katsuma Yagasaki „obawiamy się, że ministerstwo oczyściło miejsca zanim pobrało próbki, być może również manipulowało liczbami w celu uzyskania niższych odczytów”. W opinii naukowców dane ministerstwa mogły zostać zaniżone nawet o 50 proc. Nie są to pierwsze doniesienia świadczące o ukrywaniu przez rząd w Tokio prawdziwego poziomu skażenia. Jeszcze w czerwcu japońskie media ujawniły dokumenty świadczące o tym, że władze zataiły dane z systemu SPEEDI utworzonego specjalnie w celu ostrzegania przed ewentualnym wzrostem promieniowania. Tuż po katastrofie zdecydowały się one zataić dane twierdząc, że są one niewiarygodne i mogą spowodować panikę. Odrębną, lecz również wpływającą na zaufanie do japońskiego rządu kwestią, był skandal, jaki pod koniec sierpnia opisałem na moim blogu „Kod Władzy”. Pisałem wówczas o powiązaniach firmy TEPCO z japońską organizacją Yakuza, która miała udzielać pomocy między innymi przy rekrutowaniu pracowników do uszkodzonej elektrowni. Firma miała z tym poważ-
ne problemy, gdyż niewielu Japończyków było gotowych ryzykować życie i zdrowie, nawet jeśli korporacja oferowała wysokie wynagrodzenia. Próbą ratowania zaufania można zapewne uznać powołanie na początku października 2012 roku nowego urzędu, którego zadaniem będzie ustalenie norm funkcjonowania elektrowni atomowych na terenie Japonii. Jak bowiem wykazały kolejne śledztwa, źródłem katastrofy w Fukushimie nie była jedynie fala tsunami, która uszkodziła reaktor. Kataklizm jedynie odsłonił istniejące już wcześniej zaniedbania, a brak kontroli japońskiego rządu okazał się niewspółmierny do skali zagrożenia, jakie stanowiła źle zarządzana elektrownia. Według serwisu Forbes.com nowo powstała agencja NRA (Nuclear Regulation Authority) będzie dysponować budżetem w wysokości 600 milionów dolarów i zatrudniać będzie blisko 500 pracowników. Wśród jej głównych zadań znajdzie się stworzenie, a następnie wdrożenie odpowiednich przepisów bezpieczeństwa dla elektrowni atomowych, nadzorowanie bezpieczeństwa obiektów, a także monitorowanie promieniowania. Również jednak w przypadku powołania NRA pojawiają się pytania co do tego, jakie będzie miała ona ostatecznie przeznaczenie. Jeszcze kilka miesięcy temu rząd Japonii deklarował, że w ciągu najbliższych 20 lat, a najpóźniej do roku 2040 zupełnie wycofa się z energetyki atomowej. Później jednak okazało się, że wcześniejsze zapowiedzi nie są ostateczne – o tym świadczyć może między innymi polecenie wydane przez premiera Nodę, który rozkazał ponownie uruchomić dwa reaktory leżące w prefekturze Fukui.
też powodu przedstawiciele największych japońskich firm zagrozili, że w przypadku rezygnacji z energii atomowej te przeniosą swoją produkcję za granicę. Można przypuszczać, że podobne deklaracje przeważyły nad nastrojami opinii publicznej i stąd premier Noda zdecydował się delikatnie wycofać z pomysłów rezygnacji z atomu. W tym kontekście powołanie NRA może w dłuższej perspektywie nie tylko przywrócić wiarygodność instytucjom rządowym, ale też sprawić, że Japończycy ponownie poprą energetykę atomową.
Sukcesy Kodu Władzy – Kod Władzy znalazł się na 25 miejscu listy bestsellerów Empiku 2012 (audiobook mp3) oraz na liście bestsellerów 2012 jako ebook; – przez całe wakacje 2012 powieść Kod Władzy czytana była na antenie Radia Katowice oraz Radia Kielce; – autor opowiadania Tajemnica koszmarnej sali wchodzącego w skład antologii opowiadań „Szkice z życia” napisanych przez polskich blogerów został jurorem Planete+ Doc Film Festival 2012; – najlepszy Debiut 2010/11 w Wielkim Konkursie Interia360; – 3 miejsce w głosowaniu internautów w konkursie BlogRoku 2011; – najwięcej głosów w kategorii „Polityka i społeczeństwo” w konkursie BlogRoku 2011; – najlepiej sprzedający się tytuł na Targach Książki w Katowicach 2011.
Społeczeństwo vs. lobby Wcześniejsze deklaracje mogły się wiązać z ogromnym spadkiem poparcia dla energii atomowej wśród Japończyków. Po doświadczeniu z Fukushimą wielu obywateli zaczęło naciskać na władze, by te podjęły działania mające na celu zupełne uniezależnienie japońskiej gospodarki od atomu. Jednym z głównych problemów jest jednak fakt, że Kraj Kwitnącej Wiśni jest w ogromnym stopniu zależny od energii atomowej i wdrożenie nowych rozwiązań wiązać się będzie nie tylko z wielkimi kosztami stworzenia nowej infrastruktury, ale też znacznie wyższymi kosztami eksploatacji. Z tego
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
13
Pitaval
Domowa kremacja Henryk Kocot Kremacja z reguły kojarzy się z formą pochówku. Bywa jednak i tak, że służy ona do ukrycia tak poważnego przestępstwa, jakim jest zabójstwo. Sprawca lub sprawcy chcą w ten sposób pozbyć się ciała, a tym samym uniknąć kary, gdyż wobec braku corpus delicti przestępstwa nie ma. Właśnie w taki sposób próbowała pozbyć się zwłok, a tym samym najważniejszego dowodu rzeczowego, 52-letnia Gabriela M. z Rud koło Raciborza. Małżeńska sielanka 50-letni Henryk M. i o dwa lata od niego starsza żona Gabriela sprowadzili się do Rud przed kilku laty. On wcześniej pracował w jednej ze śląskich kopalń, ale – jak sam mawiał – chciał mieć coś swojego. W niedalekim Knurowie przy ul. Szpitalnej otworzył własną firmę „Komart”, która zajmowała się handlem węglem oraz utylizacją. Wraz z rozwojem spółki rosły jej obroty, a co się z tym wiąże – zyski. Przy okazji powiększał się także osobisty majątek małżeństwa. Życie codzienne prezesa biegło utartym trybem. Wcześnie rano wyjeżdżał do pracy swoim samochodem. Chciał być zawsze pierwszym, gdyż wychodził z założenia, że jako właściciel musiał wiedzieć wszystko i o wszystkim. Nawet najdrobniejszy detal jakiegoś przedsięwzięcia w firmie nie był mu obcy. Właśnie takim zapamiętali go jego znajomi. Wraz z dobrym image szefa firmy szedł w parze wizerunek osobisty jako człowieka. Zawsze uśmiechnięty, dobrotliwy dla ludzi, uczynny. Często bywało, że do jego willi przychodzili ludzie szukający pracy u „pana prezesa”. Często też bywało i tak, że otrzymywali pracę w jego firmie lub z jego poręki w innych. O Henryku M. dobre imię zachowali przedstawiciele lokalnych samorządów. Był mocno zaangażowany w ochronę środowiska. Wspierał materialnie stołówkę szkolną w Rudach oraz ufundował radiowóz dla jednego z komisariatów policji. Natomiast jego żona Gabriela udzielała się w Caritasie przy programie dożywiania dzieci z ubogich rodzin. Ktoś, kto przyglądał się z boku temu małżeństwu, doszedłby do wniosku, że jest to rodzina zapracowana i zabiegana dzięki prowadzeniu własnego biznesu, który wymaga wielu poświęceń i wyrzeczeń.
14
Druga strona medalu Jak w każdym małżeństwie, które na co dzień wygląda normalnie, co bardziej wtajemniczeni wiedzieli o ich kłopotach. A kłopoty te narastały wraz z tempem życia, coraz większym majątkiem, osobistymi ambicjami, skłonnościami czy wręcz obawami. Fakt pozostaje faktem, że nikt ze znajomych i sąsiadów M. nie konkretyzuje podłoża konfliktu, a plotki – zawsze towarzyszące przy takich sprawach – bywają wręcz – absurdalne. Mówiło się o zdradzie, o kłopotach finansowych, o nowym związku Henryka M., który po rozwodzie pragnął zalegalizować. Były to stwierdzenia o tyle absurdalne, że w żaden sposób nie można ich brać za poważne mając na uwadze wspólny wyjazd małżeństwa M. na wakacje. Postanowili je spędzić w maju 2004 r. na Krecie. Trudno w tym momencie jednoznacznie powiedzieć, czy był to planowany ich wypoczynek, czy też próba ratowania mał-
żeństwa na greckiej wyspie, gdzie – według prawie wszystkich przewodników – miłość wzajemna się odradza. Dość powiedzieć, że małżonkowie powrócili do Rud opaleni, zadowoleni i pełni wrażeń. Swój powrót postanowili uczcić wystawną kolacją dla rodziny. Przy tej okazji wypito sporo alkoholu, którego najwięcej – według późniejszych zeznań świadków – wypił sam Henryk M. Późnym wieczorem całe towarzystwo rozeszło się, a w willi zostali tylko jej mieszkańcy Gabriela i Henryk M. Co się następnie wydarzyło w nocy z 8 na 9 maja 2004 r., nikt na sto procent nie wie. Jedyna wersja wydarzeń pochodzi od Gabrieli M., ale i ona może być fałszywa. Jednak w tym konkretnym przypadku musimy się na niej opierać oraz na zebranym materiale dowodowym i ustaleniach śledztwa. Zginął i zaginął Zmęczenie oraz wypity alkohol dały o sobie znać. Prezes M. zasnął na kanapie. Widząc to jego żona poszła do piwnicy, gdzie mąż przechowywał myśliwski sztucer. Był zapalonym myśliwym, a Gabriela M. również znała tajniki obchodzenia się z bronią. Już uzbrojona wróciła do pokoju, w którym spał mąż i z bliskiej odległości strzeliła mu w głowę. Strzał był śmiertelny. Dalsze jej postępowanie wyklucza przypuszczenie, iż działała pochopnie. Wręcz przeciwnie, był to mord zaplanowany.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Pitaval/obyczaje Najpierw postanowiła pozbyć się ciała męża. Wybrała do tego najbardziej skuteczną metodę – spalenia zwłok. Aby jednak tego dokonać, musiała je poćwiartować. Zrobiła to. Przez trzy kolejne dni rzeźnik – morderca w spódnicy, ćwiartowała ciało. Jako narzędzie wybrała do tego sporych rozmiarów nóż kuchenny. Już w trakcie tych makabrycznych czynności doszła do wniosku, że nie sprosta kościom. I na to znalazła radę. Po prostu pojechała do supermarketu i kupiła piłę elektryczną, za pomocą której bez trudu poradziła sobie z dalszym kawałkowaniem zwłok. Drugim etapem zacierania śladów zbrodni, czyli poćwiartowanych zwłok męża, było spalenie jego szczątków. W tym przypadku Gabriela M. prześcignęła nawet twórców klasycznej już czarnej komedii pt. „Arszenik i stare koronki”. Po prostu krwawe szczątki sukcesywnie paliła w... kominku. Gdy wreszcie uporała się z resztkami ciała, wzięła się za sprzątanie domowego krematorium. Aby mieć stuprocentową pewność, że pozbędzie się wszelkich śladów zbrodni pomalowała pokój – prosektorium, wymieniła meble, usunęła popiół w kominku, a ruszt zatopiła w zbiorniku wodnym przy Elektrowni Rybnik. Przez cały czas Gabrieli M. sprzyjało szczęście. Nikt na początku nie interesował się nagłym zniknięciem Henryka M.
Postanowiła to wykorzystać i nadać zupełnie inny bieg całej sprawie. Wspólnikom męża powiedziała, że został porwany, a porywacze żądają za jego uwolnienie 10 milionów złotych. Niejako przy okazji zabójstwa własnego męża usiłowała wyłudzić pieniądze. Z sumy 10 mln złotych na rzekomy okup wypłaciła z konta Henryka M. 660 tys. zł. Pieniądze te ukryła w skrytce bagażowej na dworcu PKP w Katowicach. Gdy tego dokonała, wyjechała z Rud i zaczęła się ukrywać. O zniknięciu małżeństwa M. policję powiadomiła ich córka. Także prowadzący dochodzenie w jego pierwszej fazie przyjęli wersję porwania dla okupu. W dużej mierze przyczyniły się do tego opowiadania Gabrieli M., którymi w kilka dni po spaleniu męża raczyła jego wspólników. Jednak policja nie skupiła się tylko na tej wersji. Przyjęto i taką, która zakładała, że biznesmen został zamordowany, w tym i przez własną żonę. Policjanci wchodzący w skład ekipy dochodzeniowo-śledczej, a także policjanci z całego kraju, szukali zarówno Henryka M. jak i jego żony Gabrieli. W końcu 31 maja, a więc w kilkanaście dni po zabójstwie, zatrzymali poszukiwaną. Jeszcze tego samego dnia przyznała się do zabicia męża. Pytana o motyw nie mogła go dokładnie sprecyzować. Przeważnie utrzymywała, że zrobiła to dlatego, iż
mąż chciał od niej odejść, a ona bez niego nie mogła żyć. W czasie pierwszych przesłuchań uporczywie też przedstawiała wygodną dla niej wersję wydarzeń. Mówiła, iż to mąż straszył ją sztucerem, a gdy chciała mu go odebrać, podczas szamotaniny broń sama wypaliła. Wszystko na pozór było jasne, ale nie było nadal odpowiedzi na zasadnicze pytanie: gdzie są zwłoki? Postanowiono drobiazgowo przeszukać willę. Przy użyciu najnowocześniejszych technik kryminalistycznych w jednym z pokoi odkryto mały kawałek kości. Przeprowadzone badania genetyczne potwierdziły, że są to szczątki 50-letniego Henryka M. Wobec takiego obrotu sprawy Gabriela M. dopowiedziała resztę tej makabrycznej historii, w tym także wskazała miejsce zatopienia rusztu z kominka. Wyłowiono go. Również na nim były szczątki biznesmena. Epilog 30 czerwca 2005 r. do Sądu Okręgowego w Gliwicach trafił akt oskarżenia przeciwko Gabrieli M. Ona sama w tym czasie przebywała w Areszcie Śledczym przy ul. Mikołowskiej w Katowicach. Wywołana już na wokandę sprawa nie znalazła swojego finału w sądzie. W niedzielę 24 lipca 2005 r., Gabriela M. sama wymierzyła sobie sprawiedliwość. Powiesiła się w swojej celi.
Halloween po polsku Michał Kubara Jak co roku wraz z końcem października mieszkańcy całej Polski przygotowują się do uroczystego przeżywania jednego z najważniejszych dla naszej tradycji świąt – Dnia Wszystkich Świętych oraz Zaduszek. Polacy z kraju i z zagranicy przybywają tłumnie w rodzinne strony, by pomyśleć przez chwilę o sensie życia, spotkać się z rodziną i zapalając znicze na grobach bliskich powspominać tych, co odeszli. Nie potrafimy wyobrazić sobie innego sposobu przeżywania tego szczególnego czasu i właściwie nic w tym dziwnego, w końcu stoi za tym wielowiekowa tradycja. Dlatego też w większości reagujemy alergicznie na wszelkie próby spuszczenia powietrza z tego balonu powagi, zwłaszcza gdy rzecz dotyczy zwyczaju wciąż jeszcze młodego i niezakorzenione-
go, chociaż właściwie niekolidującego cza- darza celtyckiego kończył się też wtedy rok, a ludzie zaczynali gromadzić zapasy na zimę. sowo ze świętem rodzimym. Samhein było jednym z najważniejszych celtyckich świąt, czasem szczególnym, kiedy Celtyckie początki Według najpopularniejszej teorii Halloween to świat transcendentny bezpośrednio konwywodzi się z celtyckiego obrządku Samha- taktował się z ziemskim. Duchy zmarłych in, choć mówi się także o rzymskim i chrze- powracały między żywych, toteż ci ostatni ścijańskim wpływie na genezę tego święta. przygotowywali dla nich jedzenie, wierzoSamhain przypadało na przełom paździer- no również, iż na ziemię zstępują wtedy taknika i listopada, co było terminem nieprzy- że dusze jeszcze nienarodzonych. Ale podpadkowym: mniej więcej w połowie okresu czas Samhain wraz z duchami bliskich lub pomiędzy równonocą jesienną a przesile- krewnych na ziemię zstępowały też i duchy niem zimowym. Według dawnego kalen- nieżyczliwe lub wręcz wrogie, które trzeba
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
15
Społeczeństwo Historia było jakoś odstraszyć, stąd niekiedy przywdziewano przerażające lub odstręczające przebrania. Oczywiście, towarzyszyły temu wszystkiemu wróżby, biesiady oraz rozpalanie ogromnych ognisk, mających znaczenie ochronne i oczyszczające. Kościół od początku niechętnie patrzył na te pogańskie obrzędy, lecz nie był w stanie całkowicie ich wykorzenić. W roku 731, na polecenie papieża Grzegorza III przeniesiono dzień Wszystkich Świętych z 13 maja na 1 listopada, niemal w sam środek dawnego Samhain. Uczyniono to z powodu trudności z wyżywieniem pielgrzymów przybywających wiosną do Rzymu, prawdopodobnie jednak zmiana terminu tego święta była nie bez znaczenia w kontekście walki z pogańskimi reliktami, wciąż jeszcze wtedy popularnymi u nowoochrzczonych ludów. Nie ma natomiast wątpliwości, iż zapoczątkowany w roku 998 przez św. Odeona z Cluny Dzień Zaduszny czyli dzień modlitwy za wszystkich zmarłych miał na celu stworzenie przeciwwagi dla pogańskich obrzędów ku czci zmarłych: wyznaczony został zresztą na pierwszy dzień po Wszystkich Świętych. Dawne zwyczaje jednak przetrwały, choć w postaci mocno okrojonej i złagodzonej – jako Halloween. Nazwa ta, stanowiąca skróconą wersję szkockiego wyrażenia „All Hallows’ E’en” (jego wersja angielska to „All Hallows’ Eve”) oznacza wieczór poprzedzający czyli wigilię Wszystkich Świętych. W pierwszej połowie XIX wieku tradycja Halloween dotarła wraz z irlandzkimi imigrantami do Stanów Zjednoczonych i znalazła tam podatny grunt do rozkwitu. Popkulturowe szaleństwa Rozkwit ten jednak oznaczał w rzeczywistości dalszy rozkład. Halloween, z fascynującego ludowego zwyczaju stało się typowo amerykańską, popkulturową „nową świecką tradycją”, generującą co roku olbrzymie zyski dla branży rozrywkowej. Najbardziej znane symbole tego święta to lampa z wydrążonej dyni z zapaloną w środku świeczką – tzw. Jack-o’-lantern (w Irlandii i Szkocji zamiast dyni stosuje się też rzepę lub inne warzywa), Apple bobbing – zabawa polegająca na chwytaniu zębami jabłek unoszących się na wodzie w miednicy czy też Trick-or-treating („Cukierek albo psikus”) – wyłudzanie słodyczy od mieszkańców odwiedzanych przez dzieci domów. Dorośli biorą natomiast udział w ulicznych paradach oraz
16
urządzają wróżby, bardzo zresztą podobne do naszych andrzejkowych. Wszyscy zaś, niezależnie od wieku przebrani są za wampiry, duchy, wiedźmy, potwory, postaci z filmów grozy lub z telewizji.W okolicach Halloween wielu odwiedza także parki rozrywki o tematyce grozy oraz bierze udział w filmowych maratonach horrorów. Wraz z ekspansją amerykańskiej popkultury, Halloween zaczęło rozprzestrzeniać się na cały świat, zaś na początku lat 90. pojawiło się w kontynentalnej Europie, w tym również w Polsce. Początkowo obchodzenie Halloween było u nas głównie domeną dzieci i młodzieży, niedługo jed-
jąc się na rozrywkowy charakter ostatnich dni października, ale i równocześnie kładąc silny akcent na polską tradycję? Kościół katolicki wykonał w tym kierunku odważny krok, organizując już od kilku lat w różnych miejscach w kraju modlitewne Noce Świętych, ale czy może to stanowić atrakcyjną rodzimą alternatywę wobec Halloween? Zadziwia zresztą, iż naród, w którego tożsamości wciąż tak silnie obecny jest romantyczny paradygmat przejmuje kompletnie obcy i właściwie infantylny obyczaj wanitatywny, mając przecież w swym dorobku kulturowym tak bogate pokłady odpowiednich motywów i obrzędów.
Fot. arch.
nak potem stało się dobrą okazją do organizacji imprez skierowanych do dorosłych, ale raczej wciąż młodych ludzi. Przeciwników Halloween w Polsce jednak nie brakuje: odrzucają je zarówno zaangażowani katolicy, jak i polskie ugrupowania rodzimowiercze, które słusznie przypominają o słowiańskiej tradycji Dziadów, dziś już kojarzonej prawie wyłącznie z dziełem Adama Mickiewicza o tym samym tytule. Chętnie też wskazuje się na skrajny dysonans etyczno-estetyczny pomiędzy formułą Halloween a polskimi obchodami Wszystkich Świętych, pomimo tego, iż obydwie uroczystości przypadają w różnych, choć sąsiadujących terminach. W odczuciu wielu Polaków Halloween jest wciąż świętem importowanym, a więc sztucznym i po prostu obcym, jednak z biegiem czasu przekonanie to zdaje się powoli ulegać zmianie. Może więc warto zastanowić się nad jakimś kompromisem, zgadza-
Cudze chwalicie… Dlaczego na przykład wspomniane Dziady wiążemy jedynie z lekturą szkolną, do której większość z nas sięgnęła głównie z przymusu i już zapewne nigdy więcej nie sięgnie? Dlaczego nigdy nie próbowaliśmy wydobyć z tego i innych romantycznych dzieł elementów ludycznych, podobnie jak na przykład uczyniono w Rumunii z historią księcia Drakuli, która jest głównym motywem tamtejszych obchodów Halloween (swoją drogą, nasuwa się przy tej okazji pytanie, dlaczego w polskiej kinematografii powstało dotychczas tak mało horrorów) ? Być może wynika to z faktu, iż wciąż jeszcze nie umiemy całkowicie zrzucić z ramion „płaszcza Konrada” i spojrzeć z większym dystansem na siebie i na naszych spiżowych wieszczów. A tymczasem oni naprawdę nie byli i być nie muszą śmiertelnie poważnymi nudziarzami.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Folklor Wszystko to co się składa na subregionalną tożsamość zagłębiowską, czyli tożsamość zbiorową i kulturową opartą na tradycji i regułach społecznych, po części było i jest współkreowane przez zwyczaje, wartości, przekonania mieszkańców okalających zagłębiowskie miasta wsi. Wśród nich znajdują się też zbiorowości lokalne wywodzące się z mikroregionu ziemi siewierskiej z położoną tu gminą Mierzęcice. Wyodrębnianie się tożsamości subregionalnej na tym przez wiele wieków pogranicznym obszarze między Śląskiem a Małopolską trwa nadal, stąd też wymaga eksploracji i opisu.
Na dawnej małopolskiej wsi cz. 3 Jacek Malikowski
Rodzina Pawlikowskich przed domem rodzinnym w Toporowicach w 1922 r.; Władysław (pierwszy z prawej), Bolesław (w środku), ojciec Michał (członek Zarządu Gminnej Kasy Pożyczkowo-Oszczędnościowej) z Józefem na rękach, matka Julianna (siedzi pierwsza od lewej). Fot. ze zbiorów Tadeusza Pawlikowskiego
Okres międzywojnia W większości domów po I wojnie jadano produkty domowego wyrobu. Spośród – jak to wtedy nazywano – „towarów kolonialnych” kupowano tylko dodatki do wypieku świątecznych ciast, kawę zbożową z cykorią, sól, zapałki. Drogi cukier zastępowano sacharyną. Nadal występował głodny przednówek, nawet u średniozamożnych chłopów w latach 30. Wtedy ratowano się przyrządzaniem potraw ze szczawiu, perzu, lebiody czy pokrzywy. Sięgano również do suszonej rzepy i owoców, w tym celu przechowywanych wiele miesięcy. Przeciętne pożywienie chłopskie składało się w 80–90 proc. z potraw roślinnych, tj. ziemniaków, kapusty spożywanych każdego dnia, ponadto mąki z żaren – rekwirowanych podczas okupacji niemieckiej – lub młyna, kaszy jęczmiennej czy jaglanej zalewanych mlekiem jak też prażonych na gęsto i zjadanych z ma-
ślanką lub zsiadłym mlekiem. Do omasty służyła słonina i sadło, przechowywane po biciu świni. Chleb kupowano rzadko, częściej szykując – jak wspominały Leokadia Twardoch z Pyrzowic, Eugenia Dziuba z Nowej Wsi czy Cecylia Pawlikowska z Toporowic – na pierwszy posiłek dzienny różne polewki, wodzionkę, żur, siemieniatkę. W wielu gospodarstwach trzymano stępy do szykowania krup, później wypierane przez ręczne młynki do wyrobu kasz. Coraz częściej odzież wyrabianą z domowej kądzieli w postaci koszul i spodni bielonych własnoręcznie, zastępowano kupną na targowisku w Będzinie, Siewierzu czy Królewskiej Hucie. Zanikać zaczęło także wyrabianie kapeluszy ze słomy. Głowy zaczęli nakrywać chłopi sukiennymi kapeluszami wyrabianymi przez zakłady wytwórcze. Na podstawie spisów ruchomości sporządzonych przez Powiatowy Urząd Roz-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
jemczy do spraw kredytu małej własności rolnej w Zawierciu, na potrzeby przeprowadzanych licytacji można ustalić, jakie było umeblowanie i wyposażenie średniorolnych chłopów przeczyckich w latach 30. Posiadali oni zwykle komody sosnowe, szafy fornierowane i jesionowe, kredensy, stoły sosnowe. Sporo gospodarstw było wyposażonych w maszynę do szycia „Singer” lub „Erica”. Niektórzy z rolników ponadto mieli zegary wiszące w szafkach czy lustra wiszące w ramie dębowej. Sporadycznie zdarzał się u nich rower męski. Ziemia mierzęcicka wydała niejednego twórcę. W okresie międzywojennym zasłynął w okolicy jako kapelmistrz Teofil Sorn z Najdziszowa. Dyrygował on orkiestrami z Psar i Siewierza. Wcześniej, tj. w latach pod panowaniem rosyjskim, grał w orkiestrze garnizonu moskiewskiego na klarnecie. Lata okupacji niemieckiej okresu II wojny światowej przyniosły zupełną likwidację wszelkich przejawów życia kulturalnego oraz zawieszenie działalności istniejących placówek kulturalnych, jak m.in. biblioteka parafialna. W czasie wojny i po niej dużym problemem był niedostatek obuwia. Podczas zimy zakładano na trepy czyli chodaki kalosze wyplatane ze słomy żytniej i owsianej. Latem nadal – jak wspomina ówczesne lata E. Kocot – chodzono boso. Zniszczone podeszwy butów wielokrotnie naprawiano, zelując przyszczypkami i wzmacniając metalowymi podkówkami. Bardzo rzadko prasowano wówczas spodnie i koszule. Odzież wielokrotnie reperowano, cerując, łatając i wstawiając kawałki. Przez wiele lat w sporej części rodzin noszono ten sam strój, tylko przy okazji świąt i uroczystości rodzinnych ubierając się barwniej. W sobotę rodzina dokonywała kąpieli w drewnianej balii, wodę przynosząc ze studni. Używano mydła, często domowego wyrobu lub kupionego tzw. szarego. Pranie odbywało się na ręcznej tarce, jeszcze w latach 50. XX w. Czasy PRL-u W okresie Polski Ludowej u podstaw polityki kulturalnej wobec wsi znalazła się marksistowsko-leninowska ideologia uznająca wieś i jej mieszkańców za klasę schyłkową, a więc zbyteczną z punktu widzenia współczesności. W wyniku
17
Folklor
Teofil Sorn dyryguje orkiestrą młodzieżową w Psarach (lata 20. XX w.). Fot. ze zbiorów Henryka Sorna
procesu dziejowego chłopi mieli zostać zasymilowani przez nowoczesne społeczeństwo. Rewolucyjny marksizm nie przyznawał tej klasie zdolności politycznych. Dziedzictwo kultury ludowej traktowano instrumentalnie, eliminując z niej pierwiastki poświadczające jej więź z wartościami chrześcijańskimi i w ogóle wszelkimi wartościami sfery sacrum. Sięgano tylko po niektóre elementy folkloru i sztuki ludowej, wykorzystując je w instrumentalny sposób jako treści ludyczne i propagandowe, w iście cepeliowskim stylu, nadużywającym ornamentyki. Dalekosiężne skutki kulturowe wywołała przeprowadzona w latach 50. elektryfikacja, bowiem wcześniej izby oświetlano lampą naftową lub karbidówką. Po zakończeniu II wojny światowej miała miejsce swego rodzaju rewolucja kulturalna polegająca na umasowieniu kultury literackiej, plastycznej czy muzycznej. Stało się tak za sprawą kilkanaście lat trwającej likwidacji analfabetyzmu, upowszechnienia szkolnictwa podstawowego i oświaty dla dorosłych. Zaczęło się to w 1952 r. od wieszania głośników na słupach energetycznych w centralnych punktach wsi, z których nadawano komunikaty władz, pogadanki propagandowe i koncerty muzyki poważnej oraz ludowej. Duże postępy czyniła masowa radiofonizacja wsi. W gospodarstwach wiejskich pojawiły się radioodbiorniki, adaptery płyt, telewizory, pralki, elektryczne maszyny do szycia, żelazka, lodówki. Tym
18
zmianom towarzyszyły przemiany w zakresie ubioru, zwłaszcza u młodej generacji. Moda miejska uległa stopniowej asymilacji na wsiach. Wyraźnej poprawie uległa jakość pożywienia: „dawniej na okrągło żur, dzisiaj wszystko po miastowemu”. Zwiększający się udział chłopo-robotników w zbiorowości gminnej pozwalał budować nowe domy, wyposażając je w odpowiednie meble i urządzenia, a nawet gromadzić oszczędności na zakup samochodu. W latach 70. samochód osobowy staje się zjawiskiem coraz częstszym. W systemie wartości okresu PRL-u ziemia przestała odgrywać dominującą rolę. Obok postaw tradycyjnych zawierających zapobiegliwość, uznanie pracy w gospodarstwie za największy obowiązek, pojawiły się postawy konsumpcyjne wiążące się z dążeniem do wygodniejszego życia, ładnego wyposażenia domu, wychowania dzieci w lepszych warunkach. Nowoczesność i wzory miejskie przenikając do gminy umożliwiły stopniowe
obalenie bariery między wsiami a lokalnym osiedlem wojskowym i okolicznymi miastami. Klasa chłopska uległa przeobrażeniu w kategorię zawodową rolników-drobnych właścicieli i drobnotowarowych wytwórców. Większość miejscowych rolników, podejmując pracę w przemyśle zagłębiowskim przeobrażała się w chłopo-robotników. Proces ten przybrał charakter profesjonalizacji, będąc związany z formowaniem się społeczeństwa przemysłowego. Z drugiej strony, miało miejsce kultywowanie regionalnej kultury ludowej, szczególnie przez zespoły pieśni i tańca oraz kapele ludowe pod patronatem Kół Gospodyń Wiejskich oraz Ochotniczych Straży Pożarnych w Mierzęcicach i Przeczycach. Regionalną sławą cieszył się śpiewak ludowy Władysław Urbańczyk z Brudzowic, nagrywający w latach 50. w rozgłośni radiowej w Katowicach. Jedną z nagranych przyśpiewek regionalnych, wykonywaną podczas wesel i dożynek była „Gdzie ty idziesz, panno” autorstwa Otylii Lech. Została ona utrwalona w takiej oryginalnej wersji, przez J. Marcinkową, K. Sobczyńską, W. Byszewskiego w Folklorze Zagłębia Dąbrowskiego:
Gdzie ty idziesz panno ? Ja cie odprowadze. Pod twoje okienko białe róże wsadze. Biała róża kwitnie, każdy na nią chciwy. Kto ci rączke poda, ten będzie szczęśliwy. Kto ci rączke poda sercem cie żałuje, bo jak się ożeni chleba pożałuje.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Folklor/historia Nie wierz panno, nie wierz żadnemu mężczyźnie, bo to jest cukierek, moczony w truciźnie.
bo ma u fartuszka wyszywane kraje. Garść konkluzji Społeczne dojrzewanie wiejskich zbiorowości lokalnych i subregionalnej zagłębiowskiej wynikało z uświadamiania sobie swej odrębności i tożsamości. Bogate w treść i formę przejawy działalności kulturalnej lokalnych twórców indywidualnych i zespołów połączone z wyjazdami wycieczkowymi oraz ze zwiedzaniem muzeów, galerii, zabytkowych pałaców roznieciły potrzeby ekspresji, podróży, edukacji i rekreacji. Popularne stało się porzekadło Jak długo siedzi się we wła-
W truciźnie maczany, lukrem posypany, Zdaje się najlepszy a jest oszukany. Mierzęcanka jedna, Siewierzanka druga Stańcie sobie razem – która mi się uda. Lepiej mi się lepiej Mierzęcanka zdaje,
snej chałupie, to się jest głupim. Obserwacja dokonań w regionie, szczególnie w okolicznych zagłębiowskich miastach, rozbudziła potrzebę posiadania domu kultury, bibliotek z czytelniami, świetlic i klubów u siebie w gminie. To pozwoliło na znaczące utrwalenie i pogłębienie wspólnej tożsamości subregionalnej w gminach wiejskich. Kilkuwiekowe problemy związane z jej ewolucją brały się z kształtowania tożsamości na terenie pogranicznym, specyficznym ze względu na przenikanie się tu różnych elementów sfery kultury, ekonomii, historii oraz polityki, zarówno małopolskiej, jak i śląskiej, polskiej, rosyjskiej czy też żydowskiej.
Człowiek, który się kulom nie kłaniał, opisywany w wierszach i czytankach dla dzieci gen. Karol Świerczewski „Walter” jest mimo upływu lat od jego zagadkowej, a może przypadkowej śmierci postacią tajemniczą, na pewno kontrowersyjną. Uczestnik może nie samej rewolucji, ale wojny domowej, pozostający w Armii Czerwonej, wysoki rangą oficer, później generał, uczestnik wojny wewnętrznej w Hiszpanii, wreszcie radziecki generał okresu drugiej wojny światowej, skierowany do Armii Polskiej ze względu na swe pochodzenie. To najkrótszy życiorys Świerczewskiego do czasu przejścia do Armii Berlinga (I AWP) na stanowisko zastępcy dowódcy armii. Wkrótce miał zostać dowódcą II AWP.
Zwycięstwo czy klęska? Eugeniusz Januła W Związku Radzieckim Pozostaje nadal tajemnicą, jaką pozycję obok układu czysto formalnego Świerczewski zajmował w ZSRR. Bo jak wynika ze znanych dokumentów i relacji, nie był nawet przesłuchiwany w ramach mającej bardzo szeroki zasięg „sprawy Tuchaczewskiego”. Był co prawda w tym czasie w Hiszpanii, ale wielu jego kolegów było ściąganych właśnie z Półwyspu Pirenejskiego do Moskwy, a konkretnie na Łubiankę. Późniejszy marszałek „dwóch narodów”, Konstanty Rokossowski przesiedział na przykład w więzieniu NKWD ponad dwa lata, bo… służył swego czasu jako podwładny jednego ze współpracowników Tuchaczewskiego. Uwolnienie zawdzięczał z kolei swojemu byłemu podwładnemu Żukowowi, który po prostu wymógł na Stalinie zwolnienie profesjonalnego generała w trudnych dla ZSRR chwilach wojny. Tymczasem Świerczewski, co było ewenementem w ówczesnym ZSRR znał się osobiście ze Stalinem… Generałów tej rangi, co Świerczewski było co najmniej kilka tysięcy i bardzo rzadko
któryś z nich znał osobiście izolującego się od ludzi dyktatora. Zagadek jest zresztą znacznie więcej… Schyłek drugiej wojny światowej cechował się nie tylko natężonymi działaniami militarnymi. Wobec już nieuchronnego końca III Rzeszy, dotychczasowi sojusznicy stawali się wobec siebie coraz bardziej nieufni. Praktycznie gdyby nie fakt, że w odpowiedzi na prośbę aliantów – zagrożonych ostatnim, ale poważnym niemieckim atakiem w Ardenach – ZSRR przyspieszył zimową ofensywę oraz zobowiązał się wziąć udział w wojnie z Japonią, sprzeczności między interesami sojuszników mogłyby doprowadzić do poważnego kryzysu1. Na to właśnie liczyli Niemcy. Znana jest wypowiedź feldmarszałka Wilhelma Keitla – szefa OKW, złożona na procesie norymberskim, w której stwierdzał, iż po strategicznym desancie w Normandii Niemcy walczyły już tylko o wygranie na czasie i jeszcze po to, żeby w miarę upływu czasu sojusznicy poważnie się poróżnili…
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Prawdą jest, że każda ze stron – alianci zachodni z jednej oraz ZSRR z drugiej – rywalizowała też o to, aby zająć jak największe terytorium Niemiec. W tych warunkach istotnym także było, kto zajmie Berlin. Alianci podjęli już taką próbę w 1944 r. Była to operacja Garden Market mająca poprzez masowe desanty spaFot. arch.
19
Historia
Portret generała Świerczewskiego na banknocie 50 zł z 1975 r. Na górze wrsja niezaakceptowana, na dole wprowadzona do obiegu. Fot. arch.
dochroniarzy otworzyć drogę wojskom sprzymierzonym przez Północne Niemcy, do Berlina. Operacja ta skończyła się klęską, a olbrzymie straty w ludziach poniosła też polska Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Sosabowskiego2. Niemniej jednak w dalszym ciągu w lutym 1945 r. obaj dotychczasowi sojusznicy mieli mniej więcej równe szanse na szybsze dojście do stolicy Niemiec. Nie jest prawdą, iż w tym okresie wojny Niemcy stawiali aliantom zachodnim mniejszy opór niż Rosjanom. Zjawisko takie było widoczne, ale dopiero w kilkunastu ostatnich dniach działań wojennych. Zimowa ofensywa Rosjan dotarła z dużym trudem i przy coraz twardszym oporze Niemców do linii Odry-Nysy Łużyckiej. Trudności wynikały też z braków logistycznych. Tu można podać jako pewnego rodzaju ciekawostkę, że na terenach zdobytych (a więc i na obszarze Polski) Rosjanie zmieniali rozstaw szyn kolejowych na większości linii, dostosowując szerokość do własnych, szerokich. Stalin bardzo chciał ofensywę kontynuować i z marszu forsować Odrę. Do takiej decyzji skłaniał go szczęśliwy zbieg okoliczności w formie fatalnych decyzji – również kadrowych – Hitlera. Niemcy
20
zamierzali uderzyć z Pomorza w lewą flankę rozwijających się wojsk radzieckich, wykorzystując w roli osłony operacyjnej, nienowy już, ale silny i dobrze wkomponowany w teren Wał Pomorski. Pod zasłoną tej linii fortyfikacji rozwijała się niemiecka Grupa Armii Wisła (Heeresgruppe Weichsel) stanowiąca mniej więcej równoważność radzieckiego frontu. To silne zgrupowanie musiało oczywiście przyjąć pozycje wyjściowe do ataku i uderzyć w odsłonięte skrzydło i tyły drugiego frontu białoruskiego dowodzonego przez marsz. Konstantego Rokossowskiego. Zamiar był bardzo dobry i w pełni wykonalny, tyle że na czele tego zgrupowania Hitler postawił zupełnie nieudolnego pod względem znajomości sztuki wojennej Heinricha Himmlera, szefa SS. To głównie tej sytuacji I Armia Wojska Polskiego – rzucona w zimie, prosto z marszu z olbrzymimi brakami w zaopatrzeniu (nawet tylko z połową jednostki ognia w zakresie amunicji) – zawdzięcza swój sukces. Olbrzymim powodzeniem, mimo znacznych strat w ludziach, było zdobycie frontalnym atakiem, węzłowych pozycji Wału Pomorskiego. Tym sposobem jedna z ostatnich okazji w tej wojnie, może nie pobicia przeciwników, ale
na pewno uzyskania poważnego sukcesu operacyjnego, wymknęła się z rąk3. Ówczesny szef sztabu generalnego Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) gen. Heinz Guderian w zaistniałej sytuacji dosłownie wykrzyczał na Hitlerze zmianę dowódcy Heeresgruppe Weichsel. Bo też na to zgrupowanie, stojące teraz po zachodniej stronie środkowej i dolnej Odry, miało spaść główne uderzenie maszerujących na Berlin Rosjan. Führer z wielkim trudem zgodził się na kandydaturę gen. Gottharda Heinrici’ego, którego po prostu nie lubił, bo ów miał własne zdanie i czelność krytykowania „genialnych” decyzji Wodza4. Natomiast nie wyraził już aprobaty na zmianę dowódcy Grupy Armii Środek (Heeresgruppe Mitte) broniącej zachodniego brzegu Nysy Łużyckiej, i zajmującej również tereny środkowych i zachodnich Czech. Tymi wojskami dowodził mianowany już pod koniec wojny na stopień feldmarszałka Ferdinand Schörner – zagorzały hitlerowiec, nieodznaczający się jednak specjalnymi kwalifikacjami w dziedzinie sztuki wojennej. Tak wyglądało dowodzenie po stronie niemieckiej, przy czym należy nadmienić, iż głównym zgrupowaniem rozwiniętym obronnie na kierunku berlińskim była – wchodząca w skład Grupy Armii Wisła – 9 Armia dowodzona też przez gen. Theodora Busse’a. 1 kwietnia 1945 r. w Moskwie odbyła się narada na temat zakończenia wojny w Europie. Stalin – obawiając się, że strona zachodnia szybciej dojdzie do Berlina – chciał natychmiast, czyli już 3 kwietnia, rozpocząć forsowanie Odry i Nysy. Jednak wojskowi, szczególnie formalny zastępca dyktatora, Griegorij Żukow oraz marszałkowie Aleksander Wasilewski i Konstanty Rokossowski, a także szef tyłów Armii Czerwonej gen. Chrulew i mający duży wpływ na dyktatora minister przemysłu obronnego gen. Ustinow wyperswadowali Stalinowi ten pomysł. Argumentem koronnym było określenie sytuacji, w której atakujące wojska nie miały na tyle zapasów materiałowych, aby przy zakładanej intensywnej obronie niemieckiej dojść w jednym rzucie operacyjnym do Berlina i zająć go. Stalin po długich perswazjach przychylił się do tych sugestii i wyznaczył ostateczny termin ataku na 16 kwietnia 1945 r. Dokonał przy tym ostatecznych
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Historia ustaleń personalnych5. Drugim frontem białoruskim dowodził marszałek. K. Rokossowski. Jego front zgromadził wojska nad dolną Odrą i z naturalnych przyczyn nie mógł być użyty do forsowania rzeki w połowie kwietnia. Odra była wezbrana, ponadto w dolnym biegu płynęła dwoma korytami: wschodnim i zachodnim. Wiadomo było z góry, iż wojska Rokossowskiego mogą raczej wiązać broniącą linii dolnej Odry niemiecką 3 Armię Pancerną. Późniejsze wydarzenia dowiodły, że radziecki marszałek – mimo swych niepodważalnych zdolności dowódczych – napotkał duże trudności6. Trafił mianowicie na równie utalentowanego gen. Hasso von Manteuffela; jednego z najzdolniejszych dowódców związków pancernych po drugiej stronie. Kierunek wprost na Berlin miał obrać marszałek Żukow dowodzący pierwszym frontem białoruskim. Jego wojska stały nad środkową Odrą. Natomiast na południu z zadaniem forsowania Nysy stały wojska pierwszego frontu ukraińskiego marsz. Iwana Koniewa. Stalin swoim zwyczajem wprowadzał rywalizację. Linie rozgraniczenia między frontem Żukowa i Koniewa doprowadził tylko na odległość ok. 50 km od Berlina. Stwierdził przy tym: kto tu będzie pierwszy, niech bierze Berlin. Obaj dowódcy niezbyt się lubili. Wprawdzie Żukow dwukrotnie w czasie działań wojennych „wyprosił” Koniewa u generalissimusa przed batalionem karnym, przed który Stalin bardzo chętnie zsyłał dowódców za rzeczywiste lub rzekome błędy w dowodzeniu, ale Koniew nie znał uczucia wdzięczności7. Ponadto Koniew zaczynał karierę jako komisarz polityczny, a „liniowiec” Żukow wyraźnie komisarzy nie lubił. Koniew zwietrzył swoją szansę. Ustawiając wojska, gros sił skoncentrował na swoim prawym skrzydle, przewidując, że jeżeli przełamie opór Schörnera na Nysie, to później nie napotka już większych trudności. 2 Armia WP została umieszczona wspólnie z 52 Armią ZSRR na lewym, południowym skrzydle frontu Koniewa. Te dwie armie miały osłaniać siły główne frontu, idące na północny zachód w kierunku Berlina. Dowodzący 2 Armią WP gen. dywizji Karol Świerczewski otrzymał bardzo szczegółowe instrukcje i rozkazy8. Koniew nie za bardzo miał zaufanie do jego kwalifikacji militarnych.
Bohater? Alkoholik? Oceny gen. Świerczewskiego do czasu operacji łużyckiej były podzielone. Podkreślano często jego wielką odwagę, ale z drugiej strony był uważany za bardzo mało utalentowanego dowódcę. Podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. służył po stronie radzieckiej na czele batalionu walczącego na froncie zachodnim. Ukończył następnie prestiżową Akademię Wojskową im. Frunzego, a potem brał udział w hiszpańskiej wojnie domowej, gdzie dowodził brygadą międzynarodową i kolejno dwiema dywizjami. W tamtym okresie zauważono też, że bardzo poważnie nadużywa alkoholu. Po powrocie z Hiszpanii pisał wspomnienia i wykładał w szkole oficerskiej. Jesienią 1941 r. dowodził już jako radziecki generał major (brygady) 248 Dywizją Strzelecką, doprowadzając ją do niemal całkowitego unicestwienia (z ponad 10 000 żołnierzy uratowało się jedynie ok. 300) przez hitlerowców w kotle pod Wiaźmą już w listopadzie tego samego roku. Inna rzecz, że w tym kotle Rosjanie ponieśli straty sięgające 300 tys. zabitych, rannych i głównie, wziętych do niewoli9. Dywizja Świerczewskiego była tylko jedną z wielu zupełnie rozbitych i zniszczonych. Po tej tragedii Świerczewskiego wycofano praktycznie na kilka lat z dowodzenia i przesunięto do szkolenia. Tu znów opinie o jego nadużywaniu alkoholu stały się głośne W 1944 r. został dość niespodziewanie mianowany zastępcą dowódcy 1 Armii WP. Z dowodzącym armią gen. Zygmuntem Berlingiem nie mógł sobie ułożyć współpracy; bezpośredni przełożony w swoich wspomnieniach wielokrotnie określał swego zastępcę jako alkoholika i wojskowego nieprofesjonalistę10. Berling został usunięty z dowodzenia I AWP w sytuacji kiedy na własną rękę podjął decyzję o forsowaniu Wisły, aby przyjść z pomocą powstańcom warszawskim. Na jego miejsce przyszedł jednak nie Świerczewski a gen. Grochow-Popławski. Jesienią 1944 r. Świerczewski otrzymał nowe ważne i wyróżniające zadanie. Był to rozkaz o formowaniu 2 Armii WP i mianowaniu Świerczewskiego na dowódcę tej armii. 2 Armia WP została uformowana według etatu gwardyjskiego, czyli uprzywilejowanego. W jej skład weszło m.in. pięć Dywizji Piechoty, 16 Brygada Pancerna i – co było jej podstawowym atutem uderzeniowym – korpus
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
pancerny w składzie trzech brygad pancernych i jednej zmechanizowanej. Porównując, była więc i liczniejsza, i teoretycznie znacznie silniejsza od 1 Armii WP. Jako żołnierze weszli w jej skład jednak nie żołnierze, którzy jako Polacy znaleźli się na terytorium ZSRR, ale przede wszystkim młodzi ludzie, poborowi z szeroko pojętej Lubelszczyzny i Kielecczyzny. W skład kadry dowódczej weszli też oficerowie formacji partyzanckich; Armii Ludowej, Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, niemniej trzon stanowili oddelegowani oficerowie radzieccy – polskich było zbyt mało11. Starano się natomiast, aby dowodzący najwyższego szczebla (dowódcy dywizji, korpusów i brygad) znali język polski. Chociaż wskutek presji czasu formację szkolono w sposób bardzo uproszczony, była to potężna, dobrze wyposażona siła, dysponująca ok. 550 czołgami T-34/85 i 1.700 działami różnych kalibrów i przeznaczenia. Do walki w ramach struktury II AWP skierowano 95 000 żołnierzy, co przekraczało 80 proc. teoretycznego etatu armii gwardyjskiej. Pierwszy etap operacji berlińskiej rozgrywający się w dniach 16–19 kwietnia 1945 r., 2 Armia WP – podobnie jak i cały I front ukraiński – zakończyły pomyślnie. Koniew nawet „wygrał” tu z Żukowem; m.in. dlatego że Nysa to nie Odra, jednak przede wszystkim dlatego iż trafił na dość miernego przeciwnika. Schörner ustawił większość swoich wojsk linearnie na linii Nysy, gdzie silna i dobrze przygotowana artyleria Koniewa dosłownie wybiła w nich szerokie korytarze dla swoich jednostek12. Natomiast dalej na północ Heinrici wycofał wojska z linii Odry i artyleryjskie przygotowanie Żukowa trafiło w próżnię. Tu Niemcy ustawili mocną obronę na Wzgórzach Seelowskich na wschód od Berlina, ale rozpoznanie u radzieckiego marszałka tym razem zawiodło. Żukow nie przypuszczał, by strona niemiecka mogła jeszcze przed samym Berlinem skutecznie się bronić, natomiast wojska obu frontów sowieckich poniosły spore straty od wielu tysięcy min morskich, które Niemcy nad ranem w ciemnościach spuścili do Nysy i Odry13. Potężne pływające miny detonowały po zetknięciu się z czymkolwiek. Druga Armia WP przeprawiła się przez Nysę Łużycką, najpierw dwoma dywizjami, a potem całością sił 16 i 17 kwietnia.
21
Historia Straty oczywiście poniosła, lecz umiarkowane. Ponadto Nysa Łużycka poza minami nie przedstawiała wielkiej przeszkody inżynieryjnej. Świerczewski zachęcony tym quasisukcesem, zlekceważył rozkazy Koniewa i zamiast maszerować tak, aby natychmiast móc przyjąć szyki obronne według zasady „schodami w prawo”, wysłał główne siły armii, czyli korpus pancerny i dwie dywizje piechoty (później doszła jeszcze trzecią) pod Drezno. Marzyły mu się bowiem laury zdobywcy tego miasta. Armia została w ten sposób rozciągnięta na długość prawie 90 km od Odry poprzez Budziszyn aż pod Drezno14. Tymczasem Niemcy, konkretnie Grupa Armii Środek feldmarszałka Schörnera zachowała jeszcze sporo sił żywych i sprzętu. Przynaglona osobistym rozkazem swego wodza z Berlina, uderzyła w nadmiernie rozciągniętą i słabo ubezpieczoną formację. Nie był to atak przeprowadzony jakimiś wielkimi siłami – początkowo uderzyły tylko wojska zbiorczej grupy operacyjnej gen. Hermanna von Oppeln-Bronikowskiego, ale jak tylko strona niemiecka wyczuła słabość obrony, to Schörner rzucił w lukę swoje główne siły pancerne15. Miał rozkaz, aby w tym momencie walki iść wszystkimi siłami na pomoc Berlinowi. W rejonie Budziszyna Niemcy zupełnie rozbili 16 Brygadę Pancerną i prawie całą 5 Dywizję Piechoty. Tu trzeba dodać, iż wzięto do niewoli i wkrótce zamordowano dowódcę tej dywizji gen. Aleksandra Waszkiewicza. W dowództwie 2 Armii WP zapanował nieprawdopodobny chaos. Nie pora i miejsce na ewentualne analizy i odpowiedzi czy Świerczewski był w tym momencie trzeźwy czy nie, niemniej faktem jest, iż stracił głowę i wydawał zupełnie sprzeczne i chaotyczne rozkazy. Wezwał co prawda spod Drezna Korpus Pancerny, ale nastąpiło to dopiero 22 kwietnia. Wprowadzany do walki częściami sił i nie wsparty piechotą, Budziszyna nie odbił. Poinformowany o sytuacji Koniew początkowo ją zbagatelizował, ale następnie wysłał do 2 AWP swojego szefa sztabu gen. Iwana Pietrowa. Ten – jako doświadczony dowódca – zaczął reorganizować obronę frontem na południe, wojsk polskich i 52 Armii ZSRR, ale Niemcy nacierali z sukcesami dalej. Koniew musiał interweniować osobiście16. Porzucił pod presją zdarzeń berlińskie ambicje, gdzie w tym czasie Żukow przez dwie doby „dreptał” w miejscu, nie mogąc przełamać dobrze zorganizowanej obrony na
22
Obecny Pomnik Karola Świerczewskiego Waltera w Jabłonkach (w tle góra Walter). Fot. Kolin
Wzgórzach Seelowskich. Świerczewski nie został wprawdzie formalnie zdjęty z funkcji, lecz praktyczną komendę nad 2 AWP przejął sam dowódca 1 frontu ukraińskiego, zreorganizowawszy do końca jej obronę. Ściągnął z kierunku berlińskiego radziecką 5 Armię Pancerną Gwardii, a z linii Nysy 7 i 10 Dywizje Piechoty 2 AWP. Wtedy też sytuacja została opanowana, a postępy wojsk grupy Schörnera definitywnie przyhamowane. Wcześniej jeszcze Świerczewski wydał rozkaz ściągnięcia spod Drezna, samotnej już w tym rejonie, 9 Dywizji Piechoty. Rozkaz był spóźniony o co najmniej trzy doby, a wykonanie jeszcze gorsze. Dywizja, która w dzień poruszała się trzema nieubezpieczonymi kolumnami, wpadła w zasadzkę i skończyło się to masakrą. SS-mani wymordowali ponad 300 rannych ze szpitala polowego, który wpadł w ich ręce. Zakończenie Epilog dużego epizodu operacji łużyckiej był dla strony polskiej wręcz tragiczny. Armia poniosła zupełnie niepotrzebnie olbrzymie straty. Według niezweryfikowanych danych zginęło wówczas aż 4902 oficerów i żołnierzy, 10 532 zostało rannych a ok. 3000 uznano za zaginionych. Stracono także ok. 280 czołgów, 800 dział i bardzo dużo innego sprzętu bojowego. Jak wyliczyli historycy Wojskowego Instytutu Historycznego, operacja łużycko-budziszyńska – bo tak nazywa się tę akcję w historiografii wojskowości – przyniosła aż 27 proc. strat całego Wojska Polskiego okresu październik
1944 – maj 194517. 2 Armia WP musiała zostać wycofana dla reorganizacji początkowo na teren Czechosłowacji, później skierowano ją już definitywnie do Polski, bo wojna się skończyła. Ważne są oczywiście nie ewentualne rozważania, czy Koniew nie zdobył Berlina, gdyż musiał wrócić pod Budziszyn, ile raczej błędy i zaniedbania, których suma złożyła się na to, iż teoretycznie silna – a na pewno dobrze wyposażona polska armia – poniosła tak wielką i niepotrzebną zupełnie klęskę. Mętne zasłanianie pogromu sformułowaniami, że jednak front został utrzymany i Schörner nie przedarł się do Berlina, są – delikatnie mówiąc – niepoważne. Wniosek nasuwa się jasny: mimo iż nie można obarczać gen. Świerczewskiego całością winy (należy pamiętać, że armia była włącznie z dowódcami wyższego szczebla niedoszkolona), ten wojskowy nie nadawał się zupełnie do dowodzenia na wyższym szczeblu. Próba kreowania go na bohatera wynikła głównie z uwagi na okoliczności jego śmierci w walce z oddziałem Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) w 1947 r. Ciśnie się pytanie, dlaczego mimo bardzo ostrej selekcji postawiono go na czele armii, a wkrótce potem awansowano? Marszałek Koniew uchyla rąbka tajemnicy. Pisze wprost, że nie mógł zdjąć Świerczewskiego z funkcji – co chętnie by uczynił – bo na korzyść tego ostatniego interweniował sam Generalissimus. Magnatum preces imperia… 1 Historia drugiej wojny światowej: 1939-1945. MON. Warszawa 1979, t. 11, s. 495 i nast. 2 Szerzej: J .Gavin: Market-Garden Operation. NY 1970, s. 279-284. 3 H . Guderian: Wspomnienia żołnierza. MON. Warszawa 1970, s. 343-356. 4 E. Januła: Operacja berlińska. Jak było naprawdę. Nowe Zagłębie nr 5(23) 2012. 5 G. Żukow: Wspomnienia i refleksje. MON. Warszawa 1976, s. 573-582. 6 E. Januła: Op. cit. 7 Ibidem. 8 Historia drugiej wojny…, t.11. s. 578–585. 9 G. Żukow: Op. cit., s.317-328. 10 A. Topol: Zygmunt Henryk Berling.1896–2980. Wyd. UŚ. Katowice 1990, s.233–238. 11 Druga wojna światowa. 1939–2945. MON. Warszawa 1961, s. 411 i nast. 12 Historia Drugiej wojny…, t.11. s.458–467. 13 E. Januła: Op. cit. 14 Historia drugiej wojny…, t. 11, s. 524–531. 15 H. Guderian: Wspomnienia…, s. 319 i nast. 16 Szerzej: Historia drugiej wojny…, t.11, s. 540 i nast. 17 WWW.Bitwa pod Budziszynem 1945. Dostęp: 15.10.2012.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Literatura Urodził się 200 lat temu w Warszawie. Dzieciństwo i młodość spędził na Lubelszczyźnie i Wołyniu. Studiował w Wilnie, a jako społecznik, redaktor „Athenaeum”, poczytny literat, korespondent i publicysta „Gazety Warszawskiej” zasłynął w kresowym Żytomierzu. Tam go wypatrzył stołeczny bankier i przedsiębiorca Leopold Kronenberg. Zaprosił do stolicy i zaproponował prowadzenie „Gazety Codziennej”, wkrótce przemianowanej na słynną „Gazetę Polską”. Działo się to w gorącej pięciolatce poprzedzającej wybuch powstania styczniowego.
Urodziny autora Starej baśni. Kraszewski i Ślązacy Henryk Szczepański Pierwszym Ślązakiem, który zwrócił uwagę na energicznego pisarza z kresów wschodnich, był Paweł Stalmach znad Olzy. W 1956 r., w redagowanej przez siebie „Gwiazdce Cieszyńskiej” opublikował trzy jego wiersze. Wkrótce potem, wpływowy Kraszewski, śląskie czasopismo, rekomendował w stolicy. Uzyskało debit prasowy na Królestwo Polskie i stało się bardziej popularne niż krakowski „Czas”. Kraszewski, wydający w Warszawie „Gazetę Polską”, na Śląsku miał wielu abonentów i współpracowników. Prócz Stalmacha korespondencje nadsyłali: Józef Lompa, nauczyciel, redaktor „Dziennika Górnośląskiego” i prezes Towarzystwa Pracujących dla Oświaty Ludu Górnośląskiego mieszkający w Bytomiu, a potem w Woźnikach, Józef Chociszewski, publicysta i dziennikarz z Cieszyna oraz prof. Johann Fritz, syn niemieckiego kupca z Frankfurtu, oddany Polakom lektor ich języka z uniwersytetu we Wrocławiu. Po 1863 r., gdy Kraszewski przebywał na emigracji w Dreźnie wydając „Rachunki” i „Tydzień” – na jego ręce, teksty nadsyłali Jan Donimirski, prezes Towarzystwa Literacko-Rolniczego z Prószkowa pod Opolem, pastor ks. dr Leopold Otto, wydawca i redaktor „Zwiastuna ewangelicznego” oraz księgarz, oświatowiec Jerzy Kotula, obydwaj z Cieszyna, Stanisław Gryglewicz, bibliotekarz Towarzystwa Literacko-Słowiańskiego z Wrocławia, a także ks. Paweł Kamiński z Katowic, pierwszy proboszcz tutejszej parafii starokatolickiej. Księża Konstanty Damrot i Norbert Bończyk przesyłali Kraszewskiemu swoje utwory literackie i otrzymywali przyjazne recenzje. Ze Śląska do pisarza płynęły setki li-
stów od czytelników zauroczonych „Krzyżakami 1410”, „Waligórą”, przypominającym dzieje śląskiego księcia, bądź innymi opowieściami, w których byli obecni Ślą-
Józef Ignacy Kraszewski, ok. 1880 r. Fot. arch.
zacy i wątki bliskie ich sercu. Fana swego pisarstwa miał w osobie Wawrzyńca Hajdy – „Śląskiego Wernyhory” z Piekar Śląskich. Z Królewskiej Huty o książki dla swych parafian zabiegał ks. Paweł Schaff. Pierwsze spotkanie Kraszewskiego z Zagłębiem i Śląskiem miało miejsce w styczniu 1858 r. Z Warszawy jechał koleją wiedeńską przez Częstochowę i Będzin, a po przejechaniu sosnowych borów za Strzemieszycami znalazł się na stacji Granica, nazywanej też Maczkami albo Maćkami. Dotarł tutaj po 11 godzinach przebywszy 287 wiorst, czyli ponad 300 kilome-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
trów. W pobliżu biegła linia demarkacyjna pomiędzy imperiami Aleksandra II oraz Franciszka Józefa I. Po rosyjskiej odprawie celnej, wraz z gromadką pasażerów przeszedł na sąsiedni peron, skąd odchodził skład z austriacką obsługą, parowozem i wagonami. Stąd lokomotywa wjechała na kamienny most nad Białą Przemszą, a potem popędziła przez Szczakową, Trzebinię, Oświęcim, Jawiszowice i inne stacyjki „coraz mniej naszym nazywające się językiem”. Opis krajobrazu tej okolicy pozostawił we wspomnieniach zatytułowanych Kartki z przejażdżki po Europie 1858. Jesienią 1860 r. patrząc z okien pociągu jadącego z Krakowa przez Katowice i Opole, porównywał widoki z Litwą i Wołyniem: „Śląsk nie jest wcale żyzny, nie dała mu natura nic więcej, nic obficiej, jak nam, a przecież jaka tu ogromna w użyciu tych darów bożych różnica”. Przejeżdżając mosty na Przemszy, z rozrzewnieniem spoglądał w stronę Niwki i Modrzejowa. Był też we Wrocławiu i zauważył: „sam Wrocław nawet już, można powiedzieć jest półpolskim miastem. Część jego za Odrą, przy tumie nawet, dotąd Polską się zowie i u wrót stolicy Śląska już mowę naszą posłyszeć możemy. W samym mieście wszystkie prawie napisy sklepowe są na pół polskie, mało gdzie nie mówią po polsku”. Kraszewski był gadułą. W przedziale poznał mówiącego po polsku bytomianina. Słuchając jego wypowiedzi zauważył, jak „Przez dziury tej polszczyzny widać było ciągle podszewkę cywilizatorów”. Na początku grudnia 1863 r., jako pasażer nocnego pociągu z Drezna do Krakowa, przez Wrocław i Gliwice dotarł do austriackiego posterunku granicznego w Szczakowej. Tam zakwestionowano jego przeterminowany paszport i odesłano z powrotem do Mysłowic leżących na terytorium Prus. Tutaj na oddanie podejrzanego wojażera rosyjskim żandarmom i celnikom nastawał sam burmistrz miasta pełniący równocześnie funkcję królewskiego komisarza granicznego. Dobrze wiedział, że w Warszawie od dwu miesięcy władzę nad powstaniem miał Romuald Traugutt, a carskie wojsko postawiono w stan najwyższej gotowości bojowej. Tylko życzliwość przygodnie napotkanych Ślązaków uratowała pisarza przed przymusową, zbrojną eskortą za państwowe szlabany Królestwa Polskiego, w którym
23
Literatura carska Ochrana nie mogłaby mu zaoferować nic prócz cytadeli, zesłania na Sybir lub szubienicy, bo to on ośmielił się napisać: Dziecię Starego Miasta, Szpiega i Parę czerwoną, głośne romanse demaskujące niegodziwości caratu popełniane w Warszawie przed powstaniem styczniowym. Wybawcy pana Józefa występowali incognito. Pierwszy z nich pochodził z Mysłowic. Wyglądał na rzemieślnika. Miał niemieckie nazwisko, ale swobodnie posługiwał się polszczyzną, zaofiarował pomoc w ucieczce. Drugi, wspominany przez Kraszewskiego jako Bronisław K., znał pisarza ze słyszenia i pilotował go aż do Wrocławia. Uciekinier przez trzy dni i noce ukrywał się w hotelach Mysłowic, dawnego Chorzowa i Gliwic. Nocą, jadąc bryczką, oglądał pejzaż Śląska spowitego w łuny płomieni i kłęby dymu. Przygotowania do obchodów 50-lecia pisarstwa Kraszewskiego, które stały się ogólnonarodową manifestacją jedności Polaków, Ślązacy rozpoczęli już w 1877 r. W tym czasie tutejsze wypożyczalnie Towarzystwa Czytelni Ludowych wzbogaciły się o 15 tomów najnowszego wydania dzieł wszystkich autora Dziejów Polski. Stowarzyszenia przyznawały mu członkostwo honorowe, zakładano fundacje jego imienia. Twórcy ludowi pisali okolicznościowe utwory na cześć jubila-
ta. Juliusz Ligoń, kowal i poeta, skierował do niego wiersz oraz komedię Dobry syn, opatrzoną adresem hołdowniczym. Kraszewski obdarowywał Ślązaków książkami ze swoich prywatnych zbiorów. Na finał jubileuszu w 1879 r. do krakowskich Sukiennic wyjechało kilkuset Ślązaków. W ich imieniu przemawiał włościanin „z czerstwą twarzą i ducha gorącego” – Jan Glajcar z Sibicy na Zaolziu. „Mówią nam żeśmy nie Polacy, ale jacyś śląscy Ślązacy, że nie mówimy po polsku, ale po śląsku. Lecz lud śląski dobrze wie, jako nie masz w Wiedniu narodu wiedeńskiego, ale są Niemcy, tak nie ma w Śląsku narodu śląskiego, ale są Polacy”. Był tam też Stanisław Pszyniczyński, redaktor „Gazety Górnośląskiej”, luminarze polskiej kultury ze wszystkich trzech zaborów, a także Czesi i Morawianie zauroczeni pisarstwem Kraszewskiego. Uroczysty toast na cześć słowiańskich braci wygłosił przybyły ze Lwowa prof. Ksawery Liske, rektor tamtejszego uniwersytetu: „Zdrowie tych, którzy tu do nas przybyli: zdrowie czeskich naszych braci, zdrowie morawskich sąsiadów, zdrowie tego śląskiego rolnika, który ze łzami w oczach oświadczał nam miłość swoją dla tego narodu, do którego należy. Niech żyją Czesi! Niech żyją Morawianie! Niech żyją Ślązacy!”
Z okazji kolejnych imienin i urodzin Kraszewskiego ze Śląska na adres pisarza w Dreźnie nadchodziły listy i depesze z powinszowaniami. Otrzymywał je także, gdy Bismarck uwięził go w berlińskim Moabicie, a potem w twierdzy magdeburskiej. Nestor polskich pisarzy zmarł w Szwajcarii. Został pochowany w Krakowie na Skałce. Władze II Rzeszy w obawie przed manifestacjami czytelników i jego śląskich przyjaciół nie wyraziły zgody na transport trumny koleją przez Śląsk. „Gwiazdka Cieszyńska” nie kryła oburzenia: „Czyż nie dosyć było Bismarckowi znęcania się nad żyjącym starcem, że jeszcze nad trupem jego szuka zemsty? Postąpienie to rządu pruskiego zohydza go w oczach całego cywilizacyjnego świata”. W kwietniu 1887 r. na pogrzeb w Krakowie wybrało się ponad 500 Ślązaków. Wszyscy zostali zatrzymani na granicy Austrii z Niemcami i jako „szupaśnicy” deportowani do Mysłowic. W śląskich kościołach celebrowano msze żałobne, podczas których wystawiano katafalk z popiersiem Kraszewskiego. Mniej licznie Ślązacy podróżowali do warszawskiego kościoła św. Krzyża, osnutego legendą miejsca, w którym złożono urnę z sercem patriarchy nowoczesnego pisarstwa narodowego.
Prezentujemy ostatni esej, który specjalnie dla naszych Czytelników przygotował ś.p. Profesor Włodzimierz Wójcik.
Dwusetna rocznica urodzin Kraszewskiego. Tytan pracy dla Polski
Moje pokolenie wychowywało się na Skałce. Zanim zanurzyłem się bez reszty Świecą nam do powicia Kochanowskim, Mickiewiczu, Słowac- w cudowny gąszcz twórczości prozatorskiej Dwa słowa – kocham ciebie. kim, Sienkiewiczu, Prusie, Konopnickiej, Kraszewskiego, poznałem – już w przedOrzeszkowej i Żeromskim. Jednak szcze- szkolu – krótki wierszyk, który manifeWierszyk ten miał wielkie powodzególną rolę w mojej edukacji obywatelskiej stował ciepłe ludzkie uczucia: nie u moich rówieśników. Wpisywaodegrał Józef Ignacy Kraszewski. Do dziliśmy go naszym koleżankom „ku pasiaj pamiętam wrażenie, jakie wywarły na We wszystkich mowach i w języku duszy mięci” w ich pamiętnikach. Z innych mnie opowieści moich rodziców, cioć i wuNad wszystkie są dwa słowa, zupełnie względów interesowaliśmy Jak w kroplach rosy po suszy, jów o tym, jak w swoich szkolnych latach się znanym powszechnie wielu pokoleW nich skarb żywota się chowa. składali kwiaty i wieńce na grobie autoniom Polaków wierszem KraszewskieJak dwie perełki w oceanie życia, ra Starej baśni, pochowanego w krypcie go Dziad i baba. Utworu tego nauczyJak dwie gwiazdeczki na niebie, Kościoła Ojców Paulinów w Krakowie na ła mnie na pamięć, recytując z pamięci
24
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Literatura strofa po strofie, moja babcia. Godzi się go przytoczyć w całości: Był sobie dziad i baba, Bardzo starzy oboje, Ona kaszląca i słaba, On skurczony we dwoje. Mieli chatkę maleńką, Taką starą jak oni, Jedno miała okienko I jeden był wchód do niej. Żyli bardzo szczęśliwie I spokojnie jak w niebie, Czemu ja się nie dziwię, Bo przywykli do siebie. Tylko smutno im było, Że umierać musieli, Że się kiedyś mogiłą Długie życie rozdzieli. I modlili się szczerze, Aby Bożym rozkazem, Kiedy śmierć ich zabierze, Zabrała dwoje razem. – Razem? To być nie może, Ktoś choć chwilę wprzód skona! – Byle nie ty, nieboże! – Byle tylko nie ona! – Wprzód umrę! – woła baba. – Jestem starsza od ciebie, Co chwilę bardziej słaba, Zapłaczesz na pogrzebie. – Ja wprzódy, moja miła. Ja kaszlę bez ustanku I zimna mnie mogiła Przykryje lada ranku. – Mnie wprzódy! – Mnie, kochanie! – Mnie, mówię! Dośćże tego, Dla ciebie płacz zostanie! – A tobie nic, dlaczego? I tak dalej, i dalej Jak zaczęli się kłócić, Jak się z miejsca porwali, Chatkę chcieli porzucić. Aż do drzwi, puk, powoli: – Kto tam? – Otwórzcie, proszę, Posłuszna waszej woli, Śmierć jestem, skon przynoszę!
– Idź, babo, drzwi otworzyć! – Ot to, idź sam, jam słaba, Ja pójdę się położyć – Odpowiedziała baba. – Fi! Śmierć na słocie stoi I czeka tam nieboga! Idź, otwórz z łaski swojej! – Ty otwórz, moja droga. Baba za piecem z cicha Kryjówki sobie szuka, Dziad pod ławę się wpycha… A śmierć stoi i puka. I byłaby lat dwieście Pode drzwiami tak stała, Lecz znudzona, nareszcie Kominem wejść musiała. Łatwo zauważyć, że w wierszu tym mógł mnie pociągać, i rzeczywiście mnie pociągał, swego rodzaju dowcip, ton zabawowy, ludyczny, oraz jego dydaktyzm, który można przełożyć na maksymę, iż nigdy nie należy się pochopnie zarzekać. Życie pokaże prawdę, ujawni nasze prawdziwe wnętrze i nasz charakter… Kraszewski żył i tworzył w epoce romantyzmu, w którym przede wszystkim rozwijała się wspaniała poezja i dramaturgia narodowa. Jednak wybitnym poetą nie był. Stworzył natomiast wspaniałą, różnorodną prozę, zwłaszcza powieść. Gatunek ten rozwijał się z powodzeniem na Zachodzie, zwłaszcza we Francji, w Niemczech, w Anglii. W Polsce ten gatunek zaczął się rozwijać w wieku XVIII i był reprezentowany przez dokonania Ignacego Krasickiego. Później przyszły dzieła Fryderyka Skarbka, Klementyny z Tańskich Hoffmannowej, Gabrieli Żmichowskiej. Wiek Oświecenia rozwinął pasje poznawcze Polaków, rozwinął kult wiedzy, spopularyzował czytelnictwo czasopism, książek naukowych i beletrystyki, z której w przyszłości miał zasłynąć Kraszewski. Józef Ignacy Kraszewski, syn Jana i Zofii z Malskich urodził się w Warszawie 28 lipca 1812 roku, a więc dwieście lat temu. Zmarł w Genewie 19 marca 1887 przeżywszy 75 lat. Pochodził z rodziny ziemiańskiej pieczętującej się herbem Jastrzębiec. Był najstarszym z pięciorga rodzeństwa. Wychowywał się w Romanowie pod opieką babki. Wiedzę zdobywał w Akademii Podlaskiej,
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
w szkole wojewódzkiej w Lublinie, a następnie uczęszczał do gimnazjum w Świsłoczy, gdzie uzyskał świadectwo dojrzałości. W roku 1829 podjął studia w Uniwersytecie Wileńskim, najpierw na wydziale lekarskim. Wkrótce wybrał literaturę. Aresztowany za udział w ruchu spiskowo-niepodległościowym, na szczęście uniknął zsyłki. Otrzymał natomiast nakaz osiedlenia się w Wilnie pod dozorem policyjnym. W tym czasie prowadził badania nad historią Wilna. Cenił ideę walki o niepodległość Polski, ale nie bardzo wierzył w jej skuteczność. Założywszy rodzinę z Zofią Woroniczówną, poślubioną w 1838 roku, na Wołyniu próbował gospodarzyć na roli. Przeżywał trudności i rozliczne kłopoty. Przeniósł się do Żytomierza. W tym wielkim ośrodku istniały urzędy carskie, ale polskie środowiska były stosunkowo silne. Tutaj kwitło życie towarzyskie i kulturalne szlachty w takim stopniu, w jakim na to pozwalały władze zaborcy. Bierze w nim udział Kraszewski, staje się prawdziwym autorytetem, zdobywa sławę jako pisarz, publicysta społeczny, redaktor znaczących gazet. Odbywa w 1858 roku długą podróż po Europie, staje się zwolennikiem przemian demokratycznych oraz gospodarczych, wspiera wnioski o nadanie chłopom ziemi. Poróżniony ze szlachtą wołyńską przeniósł się do Warszawy, gdzie redagował „Gazetę Codzienną”, propagował kapitalistyczne przemiany społeczno-gospodarcze, angażował się w życie polskiej emigracji na Zachodzie. Mimo, że nie był przekonany do walki zbrojnej, był podejrzewany o sprzyjanie powstańcom. Wskutek tego pod koniec stycznia 1863 roku musiał opuścić Warszawę. Tak skończył się okres wołyńsko-warszawski w życiu pisarza. Osiedlił się w Dreźnie. Tutaj jako Bolesław Bolesławita wspierał piórem polskich powstańców. Od tego momentu nie mógł już do Warszawy powrócić. W tym „okresie drezdeńskim” przeżywał boleśnie klęski narodowe, a także trudności finansowe i rodzinne nieszczęścia. W celach leczniczych wędrował po Europie. Starał się osiedlić w wymarzonym Krakowie, ale plany się nie powiodły z powodu nieprzychylności konserwatystów. Prowadzenie założonej w Dreźnie w 1868 roku drukarni zakończyło się stratami i jej likwidacją w 1871. Jubileusz pięćdziesięciole-
25
Literatura
Biała Podlaska. Pomnik Józefa Ignacego Kraszewskiego. Fot. G. W. Tężycki
cia pracy literackiej w roku 1879 przyniósł Kraszewskiemu entuzjastyczne przyjęcie zgotowane przez mieszkańców Podwawelskiego Grodu. Potem znów przyszła niedola. W 1883 roku został przez Niemców oskarżony o działalność szpiegowską na rzecz Francji i skazany na trzy i pół roku więzienia w Magdeburgu. Zwolniony wcześniej za kaucją na skutek choroby, wyjechał do San Remo. Zmarł w Genewie 19 marca 1887 roku. Zniewolony przez zaborców naród polski oddawał swojemu pisarzowi hołd przez pochówek w narodowym sanktuarium na Skałce. Następne pokolenia sięgały po owoce jego trudu, by za jego sprawą umacniać poczucie narodowej tożsamości. Kiedy z początkiem lat pięćdziesiątych XX wieku studiowałem polonistykę na Wszechnicy Jagiellońskiej, miałem szczęście słuchać przez cały rok wykładów wybitnego znawcy romantyzmu, Juliusza Kleinera (1886–1957), wykładów zakończonych egzaminem 21 czerwca 1954 roku. Do dzisiaj pamiętam głos tego przedniego retora, mistrza polskiej mowy. „Julek” – bo tak ciepło nazywaliśmy profesora – nie tylko wielbił Mickiewicza, czy Słowackiego. Cenił także tak zwanych „romantyków krajowych” – w tym szczególnie Kraszewskiego. Nazywał go „tytanem pracy dla Polski”. Cenił w Kraszewskim to, że w swych utworach ukazał on życie różnych stanów, stworzył bogatą ga-
26
lerię ludzkich postaci, był zwolennikiem demokracji, a jednocześnie wielbicielem, sarmatyzmu. Wprawdzie brakowało jego powieściom stylistycznego wycyzelowania, ale miały one wielekroć smak pysznego „razowego chleba”. Kraszewski nie zabiegał o wsparcia różnych partii. Dla niego najszlachetniejszą „partią” była ojczyzna. Po prostu – POLSKA. Dzięki sztuce pisarskiej, działalności literackiej i twórczości plastycznej Kraszewskiego w wyobraźni i w sercu naszych rodaków zmartwychwstawała Polska w całej urodzie i potędze, mimo, że – po Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku – nie było jej na oficjalnej mapie dziewiętnastowiecznej Europy. W jego powieściach historycznych staje przed naszymi oczyma Polska czasów minionych. Nawet gdy pisał o starożytności (Rzym za Nerona), zawsze myślał o swojej ojczyźnie, Polsce i Polakach. Tworzył literackie wizje o początkach państwa polskiego, o naszych dziejach wieku XV, wieku XVIII i początkach wieku XIX. Największe znaczenie w twórczości Kraszewskiego mają powieści, których napisał 231. Mamy w tym aż 144 powieści o tematyce obyczajowej, społecznej, a także chłopskiej. Trzeba podkreślić ten fakt, że Kraszewski stworzył poniekąd od podstaw autentyczną powieść ludową. To w jego prozie pojawia się chłop jako główny bohater, a nie jako postać drugorzędna, marginalna. Do najwartościowszych powieści tej odmia-
ny gatunkowej trzeba zaliczyć takie utwory, jak: Ulana, Historia Sawki, Budnik, Ostap Bondarczuk, Jaryna, Ładowa Pieczara, Chata za wsią, Jermoła, Historia kołka w płocie. W swoim czynnym, aktywnym życiu pisarz doskonale poznał życie polskiej wsi pod zaborami i ukazywał ją oraz lud na sposób romantyczny. Chłop w jego wizjach literackich jest żywym wcieleniem pierwotności, naturalności, nie skażonej przemianami cywilizacyjnymi. Podobnie jak natura, bywa dobry i zarazem okrutny. Przyjazny i niekiedy przebiegły i wyrachowany. Pisarz pokazuje z wielką maestrią dwoistość natury ludu wiejskiego, jego zwierzęcość i jednocześnie zadziwiającą subtelność. Z czasem tematyka wiejska zaczęła znikać z warsztatu pisarskiego autora Ulany. Pisarz coraz intensywniej wchodził w świat HISTORII. W latach 1876-1890 wyszedł w druku cykl Dzieje Polski złożony z 29 powieści Kraszewskiego przedstawiających historię naszego narodu w porządku chronologicznym. Są to: 1. Stara baśń (1876), 2. Lubonie: powieść z X wieku (1876), 3. Bracia Zmartwychwstańcy: powieść z czasów Chrobrego (1876), 4. Masław (1877), 5. Boleszczyce: powieść z czasów Bolesława Szczodrego (1877), 6. Królewscy synowie: powieść z czasów Władysława Hermana i Krzywoustego, 7. Historia prawdziwa o Petrku Właście palatynie, którego zwano Duninem: opowiadanie historyczne z XII wieku, 8. Stach z Konar: powieść historyczna z czasów Kazimierza Sprawiedliwego, 9. Waligóra: powieść historyczna z czasów Leszka Białego (1880), 10. Syn Jazdona: powieść historyczna z czasów Bolesława Wstydliwego i Leszka Czarnego, 11. Pogrobek: powieść z czasów przemysławowskich, 12. Kraków za Łoktka: powieść historyczna, 13. Jelita: powieść herbowa z r. 1331, 14. Król Chłopów: powieść historyczna z czasów Kazimierza Wielkiego, 15. Biały książę: czasy Ludwika Węgierskiego, 16. Semko: czasy bezkrólewia po Ludwiku : Jagiełło i Jadwiga, 17. Matka królów: czasy Jagiełłowe (1883), 18. Strzemieńczyk: czasy Władysława Warneńczyka, 19. Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw : Jagiełłowie do Zygmunta, 20. Dwie królowe, 21. Infantka (1884), 22. Banita: czasy Stefana Batorego, 23. Bajbuza: czasy Zygmunta III, 24. Na królewskim dworze: czasy Władysława IV, 25. Boży gniew: czasy Jana Kazimierza, 26. Król Piast: (Michał książę Wiśniowiecki), 27. Adama Polanowskiego, dworzanina
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Literatura króla Jegomości Jana III notatki, 28. Za Sasów, 29. Saskie ostatki: August III. Otwierająca ten cykl Stara baśń (1876) poświęcona jest legendarnym początkom państwa polskiego. Chodzi o okres przed objęciem władzy przez pierwszego władcę Polan – Siemowita Piastowica. Rzecz rozgrywa się w IX wieku, kiedy to miejsce księcia Popiela zajęła dynastia Piastów. Powieść składa się z trzech tomów (30 rozdziałów). Książka zawiera sporą ilość archaizmów (np. skórznie, tok, dziewiarz) oraz wyrazów zapożyczonych z innych języków słowiańskich (np. hradyszcze, korowaj) ale także neologizmów stworzonych przez Kraszewskiego i wykorzystanych w formie wyrazów przestarzałych (np. kneź, podziomek, witeź). Prace autora nad powieścią zbiegły się z jego licznymi badaniami etnograficznymi. Także z lekturą prac Joachima Lelewela i Karola Szajnochy. One w znacznej mierze wpłynęły na twórczość Kraszewskiego. Dzieło to cechuje maestria pisarska, wysokiej klasy artyzm. Nic dziwnego, że już sam początek Starej baśni (1876) ukazującej nasze dzieje w IX wieku, robił na mnie wrażenie przy kolejnych, właściwie bezustannych lekturach powieści: Poranek wiosenny świtał nad czarną lasów ławą otaczającą widnokrąg dokoła. W powietrzu czuć było woń liści i traw młodych, zlanych rosą, świeżo w ciągu kilku takich poranków z nabrzmiałych pączków rozwitych. Nad strumieniami wezbranymi jeszcze resztką wiosennej powodzi złociły się łotocie jak bogate szycie na zielonym kobiercu. Wschód słońca poprzedzała uroczysta cisza – tylko ptastwo zaczynało budzić się w gałęziach i niespokojnie zrywało się z noclegów... Już słychać było świergot i świsty, i nawoływania drobnej drużyny. Wysoko pod chmurami płynął orzeł siwy, kołując i upatrując pastwy na ziemi. Zawiesił się czasem w powietrzu i stał nieruchomy, a potem dalej majestatycznie żeglował... W borze coś zaszeleściło i umilkło... Stado dzikich kóz wyjrzało z gąszczy na polankę, popatrzało czarnymi oczyma i pierzchnęło... Zatętniało za nimi – cicho znowu. Z drugiej strony słychać łamiące się gałęzie, zaszeleściał łoś rogaty – wyjrzał, podniósł głowę, powietrza pociągnął chrapami – zadumał się, potarł rogami po grzbiecie i z wolna poszedł w las nazad... I znowu słychać było łom gałęzi i ciężkie stąpanie. Spod gęstych łóz zaświeciło oczów dwoje – wilk ciekawie rozglądał się po okolicy... tuż
poza nim, położywszy uszy, pierzchnął przelękły zając, skoczył parę razy i przycupnął. I milczenie było, tylko z dala ozwała się poranna muzyka lasów... Trąciło o nie skrzydło wiosennego powiewu i gałęzie grać zaczęły... Każde drzewo grało inaczej, a ucho mieszkańca puszcz rozeznać mogło szmer brzozy z listki młodymi, drżenie osiczyny bojaźliwe, skrzypienie dębów suchych, szum sosen i żałośliwe jodeł szelesty. Szedł wiater stąpając po wierzchołkach puszczy i głośniej coraz odpowiadały mu bory, coraz bliżej, silniej coraz muzyka grała pieśnią poranną. Ponad lasy płynęły zarumienione chmury jak dziewczęta, które się ze snu zerwały zbudzone i uciekały, czując, że obcy pan nadchodzi. Szare zrazu niebo błękitniało u góry, pozłacało się u dołu; obłoczki białe, jak z rąbka obsłonki pościeli, rozwiewał wiater po lazurach. Słońce strzeliło promieniami ku górze... noc uciekała. Widać było ostatki cieniów i mroków roztapiające się w dnia blasku. Nad strumieniami i łąkami jak dymy ofiarne zakipiały pary przejrzyste, ulatując z wolna ku niebu i ginąc w powietrzu. Ukośne promienie słońca ciekawie zaglądały w głębiny, śledząc, co się przez noc rozrosło, zazieleniało, wykwitło. Razem z szumem lasu zawtórował chór ptaków – wszczął się gwar wielki, ożyły w świetle łąki, zarośla, puszcze i powietrzne szlaki – wracało życie. W promieniach wirowały, zwijały się, kręciły niespokojnie skrzydlate dzieci powietrza... coś szczebiocąc do siebie, do chmur i do lasów. Kukułki odezwały się z dala, dzięcioły kowale już kuły drzewa. Był dzień... U skraju lasu, nad rzeką leniwą, która go przerzynała, wśród gęstych drzew, gdzie cień schował się jeszcze, widać było kupkę gałęzi niby szałas naprędce sklecony; kilka kołków wbitych w ziemię, a na nich nacięte konary jodłowe... Obok, tuż, było wygasłe ognisko, spopielałe, i kilka w nim nie dopalonych głowni. Poniżej, w zielonych bujnych trawach, na sznurach do kołów poprzywiązywanych, pasły się dwa małe, grube, gęstym i najeżonym jeszcze zimowym włosem okryte konie. Szelest jakiś w lesie znać je nastraszył, poznały nieprzyjaciela, nastawiły uszy, rozdęły chrapy, zaczęły niecierpliwie nogami kopać w ziemię; jeden z nich zarżał, a echo po lesie poniosło ten dziki głos, który się rozległ i powtórzył słabiej za łąką... Te cudowne fragmenty, z zapałem przeze mnie czytane w odległym już dzieciń-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
stwie, jeszcze do dzisiaj tkwią w mej pamięci, dźwięczą w moich uszach, jak żywe. Fascynowały mnie także przygody głównych postaci ukazanych na dramatycznym i zarazem heroicznym wątku historycznym. Kraszewski zmarł 125 lat temu. Pochowany został na Krakowskiej Skałce obok Jana Długosza, Lucjana Siemieńskiego, Wincentego Pola. A przecież na swój sposób żyje. Wciąż czytamy jego dzieła, literaturoznawcy badają problematykę, tematykę, poetykę i recepcję utworów Kraszewskiego. Profesor Wincenty Danek (1907-1976) stworzył krakowską szkołę badań nad Kraszewskim. Skupił wokół siebie ambitnych badaczy młodszego pokolenia (Stanisław Burkot i inni). Sam wydał drukiem między innymi książki: Publicystyka Józefa Ignacego Kraszewskiego w latach 1859–1872 (1957), Powieści historyczne Józefa Ignacego Kraszewskiego (1966), Józef Ignacy Kraszewski. Żywot i dzieła (1967), Matejko i Kraszewski. Dwie koncepcje dziejów Polski (1969), Pisarz wciąż żywy (1969), Józef Ignacy Kraszewski (1973), Józef Ignacy Kraszewski. Zarys biograficzny (1976). Z tego życiodajnego matecznika myśli humanistycznej, spod Wawelu, spod Skałki wyszły pokolenia badaczy dzieła Kraszewskiego. Wydana drukiem za sprawą Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego książka pod znaczącym tytułem Kraszewski – pisarz współczesny (Warszawa 1966) zawiera artykuły historyków literatury, którym jest bliska osoba autora Starej baśni. Żaden z nich nie zajmuje się wyłącznie Kraszewskim, ale o autorze Hrabiny Cosel każdy ma coś ciekawego, oryginalnego do powiedzenia. Ich artykuły zebrane w książce mówią o trwałych wartościach pisarstwa tego „tytana pracy”. Od ponad stu dwudziestu lat z różnych krańców polskiej ziemi, oraz z różnych stron świata ciągną nasi rodacy w patriotycznych pielgrzymkach ku krakowskiej Skałce, aby pochylić się z zadumą nad sarkofagami wielkich Polaków. Od kilku dziesięcioleci i ja co pewien czas z potrzeby serca nawiedzam ten narodowy Panteon. Przystaję przy sarkofagu Wyspiańskiego, Lenartowicza, Szymanowskiego, Miłosza i innych WIELKICH. Zawsze w myślach zostawiam tu szczególne podziękowania pochylając się przed sarkofagiem Kraszewskiego, który tak cierpliwie uczył mnie Polski. I polskości…
27
In Memoriam Wraz z najbliższą rodziną Pana Profesora żegnali przyjaciele, współpracownicy, Jego uczniowie oraz studenci. Msza św. odbyła się 4 października o godz. 10.00 w archikatedrze Chrystusa Króla w Katowicach. Złożenie zwłok nastąpiło w rodzinnym grobowcu w Będzinie-Łagiszy.
Pożegnaliśmy Pana Profesora Włodzimierza Wójcika Prof. zw. dr hab. Włodzimierz Wójcik – urodzony 29 maja 1932 roku w Będzinie-Łagiszy, ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie pracował w latach 1969–1973. Od 1973 roku związany z Uniwersytetem Śląskim, organizował nowo powołany Wydział Filologiczny. Był prodziekanem (1973– 1975, 1977–1978) i dziekanem Wydziału Filologicznego (1984–1987), dyrektorem Instytutu Literatury i Kultury Polskiej (1987–1991), twórcą i kierownikiem Zakładu Literatury Współczesnej (1981–2002). Przewodniczył Radzie Naukowej Instytutu Literatury i Kultury Polskiej (1987–1991). Koordynował badania w Uniwersytecie Śląskim nad literaturą polską XX w. Był członkiem Komisji Historycznoliterackiej PAN – oddziałów w Krakowie i Katowicach, Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, Związku Literatów Polskich i Górnośląskiego Towarzystwa Literackiego. Przez wiele lat pełnił funkcję opiekuna naukowego Muzeum Emila Zegadłowicza w Gorzeniu Górnym. Profesor Włodzimierz Wójcik należał do wąskiego grona założycieli najpierw zagłębiowskiej, a później śląskiej polonistyki uniwersyteckiej. Jako prodziekan Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego, a w późniejszych latach wicedyrektor i dyrektor Instytutu Literatury i Kultury Polskiej, wreszcie twórca i przez dwie dekady kierownik Zakładu Literatury Współczesnej, odcisnął trwały ślad na formule poszukiwań literaturoznawczych oraz postawach badawczych wielu dzisiejszych polonistów zagłębiowskich i śląskich. Wychowawca uczonych i młodzieży, był jednym z najbardziej szanowanych Mentorów naszego środowiska. Dokonania Profesora Włodzimierza Wójcika dla nauki w Zagłębiu Dą-
28
browskim i na Górnym Śląsku są wysokiej rangi. Był on jednym z głównych architektów świetności śląsko-zagłębiowskiej polonistyki, zasłużonym organizatorem dydaktyki i życia naukowego Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Twórca uniwersyteckiej szkoły badań nad literaturą polską XX wieku. Zasłużony dla integracji uniwersyteckiego środowiska naukowego i szkolnictwa średniego, orędownik współpracy ze środowiskami samorządowymi. Laureat licznych nagród naukowych i regionalnych, m.in. Nagrody Miasta Sosnowca (2002). Zasługi Profesora Włodzimierza Wójcika w kształceniu kadry naukowej są imponujące. Wypromował około 1000 magistrów filologii polskiej i 18 doktorów nauk humanistycznych, zrecenzował 6 wniosków o tytuł naukowy profesora, 8 rozpraw habilitacyjnych i 25 rozpraw doktorskich. Promotor doktoratu honoris causa dla Tadeusza Różewicza w Uniwersytecie Śląskim (1999). Odznaczony został m.in. Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Odznaką Zasłużony dla Kultury Polskiej. Autor 15 książek własnych, redaktor naukowy 15 prac zbiorowych, autor około 80 rozpraw i ponad 200 szkiców popularnonaukowych. Wszystkie książki Profesora spotkały się z aprobatywnym przyjęciem w gronie polonistycznym, czego dowodem są liczne recenzje i cytacje. Szczególnie zasłużony dla badań nad prozą polską XX wieku w obydwu odłamach: literatury krajowej i emigracyjnej. Twórca podstawowych prac o twórczości Zofii Nałkowskiej, Tadeusza Borowskiego, Zofii Romanowiczowej, twórczości poetów kręgu „Skamandra” i pisarzy związa-
nych z regionem śląskim. Moderator badań nad literaturą regionalną (śląską i zagłębiowską), uczestnik wielu konferencji środowiskowych. Wieloletni popularyzator polskiej literatury w ramach akcji odczytowej Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza. Redaktor serii wydawniczych (m.in. Obrazy Literatury XX Wieku), zasłużony działacz kultury. W roku 2012 Profesor Włodzimierz Wójcik obchodził jubileusz osiemdziesięciolecia urodzin. Rada Miasta Sosnowca przyznała mu Odznakę Zasłużony dla Miasta Sosnowca, honorując w ten sposób Jego ponad półwiekowe działania na rzecz nauki, oświaty i kultury polskiej w Zagłębiu Dąbrowskim i na Górnym Śląsku. Cześć Jego pamięci! Notę biograficzną przygotował Profesor Marian Kisiel Profesor ze swoim uczniem – profesorem Marianem Kisielem, w auli Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Fot. arch.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
In Memoriam
Pamięci Pana Profesora Włodzimierza Wójcika O Profesorze Włodzimierzu Wójciku można przeczytać w wielu publikacjach. Biografia przepełniona tytułami naukowymi, stanowiskami, datami, tytułami książek nie oddaje charakteru Mistrza literackiego i uniwersyteckiego, który był niezwykle ciepłym i serdecznym człowiekiem. Dobre spotkania to te, które odbywają się we właściwym czasie i miejscu. Po raz pierwszy pojawił się, na moje zaproszenie, na inauguracji roku szkolnego, wtedy kiedy rozpoczynałam swą służbę jako dyrektor szkoły w Jego Łagiszy. Miałam szczęście przez ostatnich pięć lat poruszać się w przestrzeni profesorskiej dobroci, mądrości, cieszyć się Jego obecnością, czerpać z autorytetu, nasiąkać osobowością, współtworzyć ciepłe klimaty, dobrą energię podczas konkretnych działań. Był prawdziwym liderem, ojcem nie tylko literaturoznawców. Dzielił się całym bogactwem życiowych przemyśleń, witalności, chwil pełnych codziennego piękna. Był obywatelem świata i częścią kompozycji w niezliczonych szczegółach lokalności. Wiele nitek splatało się w działaniach, na rzecz dzielnicy, szkoły, dzieci, młodzieży. Współpraca w ramach programu Literacki Atlas Polski, kwest na rzecz łagiskiej nekropolii, niezapominajkowych i wielu innych uroczystości, Saloników Literackich SDB, konsultacji naukowych dla Zarządu Stowarzyszenia Dzieciom Będzina (obecnie Stowarzyszenia „Dobre ręce”), udziału w Brygadach koszykowych, „przybijania z młodszymi kolegami” w szkole, a także z miłymi Mu dziećmi w Ośrodku „Jesteśmy razem”. Organizowaliśmy wspólnie dla dzieci i młodzieży spotkania z dokonaniami literackimi i publicystycznymi, ale przede wszystkim te „żywe”, spotkania w miejscach szczególnych wydarzeń i miejscach pamięci z wychowawcą wielu pokoleń. Było wiele opowieści o ludziach związanych z jego ukochaną dzielnicą Będzina – Łagiszą, i regionem, dotykanie pamiątek, pomników historii. On na co dzień budował w ludziach filozofię miłości. Chciał, by wypierała filozofię nienawiści i okrucieństwa. Wspominam dziś takiego właśnie Włodka, który dał się poznać przez pry-
zmat kawałka zwyczajnej historii. Widzę niepowtarzalną osobowość twórcy, czasem stanowczego po żołniersku, a jednocześnie delikatnego, subtelnego i powściągliwego, bardzo aktywnego, przyjaznego, obecnego na dobre i złe chwile, szczodrego w krytyczne uwagi i wyrazy uznania, mistrza i przewodnika oraz uważnego obserwatora i słuchacza. Zadumanego nad ludzkością i pochylającego się nad pojedynczym człowiekiem, błyskotliwego, dowcipnego i niezwykle wrażliwego. Z tak wielką świadomością przyglądał się światu, z tak ogromną mądrością go postrzegał i tak pięknie o nim opowiadał. Profesor szedł tam, gdzie „gorące biły serca”. Mówił i pisał dla nas: „Bogacz, nieposiadający daru miłowania jest w istocie kimś ubogim. Zapatrzony w siebie i swe aktywa, zniewolony lękiem przed ich utratą, nie ogarnia wrażliwym okiem urody świata: pędzących po błękicie nieba chmur, klucza żurawi, zmian pór roku w lasach i na łąkach, nie słyszy kumkania żab w stawach i jeziorach. Jak widać, miłość jest fundamentem świata ludzkiego. Jest dyskretna, bezinteresowna, cierpliwa i stała. Nie liczy na rozgłos i nie oczekuje wdzięczności. Ma siłę prostowania krętych dróg i pogmatwanych losów. Formuje w człowieku poczucie godności. Sama w sobie jest najwyższą wartością. Wyraża się stosunkiem do drugiego człowieka, do ojczyzny i globu ziemskiego, do cywilizacyjnego i kulturowego dorobku ludzkości. Jednym słowem do natury i kultury, której składnikiem są wierzenia religijne, muzyka, sztuki plastyczne, zasady moralne. Czyni ona ze świata miejsce, w którym życie każdego człowieka staje się godne i radosne”. Wielki to dar był cieszyć się przyjaźnią Profesora. Czytać z bliska. Najnowszą eseistykę śledzić. Wsłuchiwać się w jego słowa. W rozmowach wprost oraz tych częstych, pokrzepiających, telefonicznych i sieciowych. Wtedy, kiedy idzie świetnie i wtedy, gdy kryzys. Zawsze trzymał z tym, kto „czynem, służy prawdzie, a nie sezonowym doktrynom, kto niesie innym radość”. A ja trzymam jego osobiste życzenia: „Niech wokół pojawią się złociste buki, rozległe łąki
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
pełne kaczeńcy, ruczaje z kryształową wodą, życzliwi wędrowcy...” Trudno dziś zawrzeć w słowach treści wkomponowane w kosmos, dotykać misternie plecionych nitek, planów, działań, rozmów, wizyt w profesorskim domku, na hacjendzie, na tarasie z widokiem na „Dorotkę”. Także spacerów po Łagiszy i okolicach, aż po oglądanie serc i imion wyrytych ongiś na potężnie szumiących dziś drzewach w „bukowej świątyni”. I snutych opowieściach o zwyczajach, okupacji, ludziach, ojczyźnie, przodkach, współczesnych, bliskich. I człowieczeństwo Człowieka, będącego częścią kompozycji nieba, każdego szczegółu przyrody. Z czuciemi pochylam się nad profesorskimi słowami i dumam, dumam: „Mądry człowiek obserwuje autentyczny świat ludzi i przyrody. Przygląda się chmurom, obserwuje dynamikę burzy, deszczu, pochyla się nad kaczeńcami, biedronką, chrabąszczem. Słucha stukotu dzięcioła. A poza tym trzeba wiedzieć, iż praca nie może wypełniać całej biografii człowieka”. Teraz? Różne drogi prowadzą do bukowej świątyni. Wracam brzozową ścieżką. Namalował ją senny pejzażysta. Całą w srebrzystej bieli. Pierwszy śnieg wtulony w wysmuklony obraz. Ciężki na płótnie oddech. Wołanie witek. Ogołocone, w chmurnej szarzyźnie jutra. Sięgają, dosięgają nieba, swojego nieba. Raz po raz pochylają się, biją obojętnością spojrzeń. Pulsuje żyłka na skroni. Ciasno, duszno, pusto. A Profesor Włodzimierz Wójcik? On był, jest i wciąż będzie. Na słońce i deszczowy dzień, na co dzień oraz wielkie, największe święta. Mocno tulę, trzymam dary losu, wszystkie roziskrzone chwile, wkomponowane w przyrodę. Codzienne rozmowy zamieniam na jeden telefon do Nieba. Halo! Nasz Profesorze, Przyjacielu! Mądry, dobry, kochany Włodku. Tak pięknie zawsze do nas mówiłeś. W ostatniej urwanej rozmowie, drżącym i pełnym Miłości głosem: „Pozdrawiam Was. Pozdrawiam wszystkich bardzo, bardzo serdecznie!”. Widzę Cię! I łąki niebieskie po których TY już chodzisz... Halina Rybak-Gredka
29
In Memoriam Nad grobem Włodzimierza Wójcika w dniu 4 października 2012 r. Trudno jest żegnać kolegę, przyjaciela, harcerza, profesora Włodzimierza Wójcika. Urodził się w Łagiszy 29 maja 1932 r. i tutaj wrócił już na stałe. Ciało Profesora złożono w grobie rodzinnym obok jego córki Beaty. Dziś żegnamy go ze smutkiem, żalem i będziemy Go ciągle wspominać. Był człowiekiem czynu, nauki i działaczem społecznym. Jestem jego kolegą ze szkolnej ławy z Łagiszy z lat powojennych. Mieliśmy koleżeńskie spotkania, wspólne pamiątkowe zdjęcia (niektóre z nich zachowały się w wydanym przeze mnie albumie o Łagiszy). Już jako profesor recenzował moje, nasze łagiskie książki, w których wspominał z wielkim sentymentem tamte, dawne lata młodości. Wiele o nim pisano, On też pozostawił wiele wspomnień, tekstów, rozpraw naukowych i książek. Był harcerzem 45 Zagłębiowskiej Drużyny Harcerskiej w Łagiszy (w stopniu orlika). W swoich wspomnieniach często wracał do harcerstwa w Łagiszy i Sarnowa. Był członkiem wielu organizacji i stowarzyszeń pracujących na rzecz „ocalenia od zapomnienia” przeszłości Łagiszy, Będzina i Zagłębia Dąbrowskiego. Wypada wspomnieć, że był członkiem Towarzystwa Przyjaciół Łagiszy, Będzina, członkiem i działaczem Stowarzyszenia Dam i Kawalerów Orderu św. Stanisława Komandoria Zagłębiowska. Jeszcze za Jego życia w Zespole Szkół nr 4 w Będzinie-Łagiszy otwarto salę dydaktyczną Jego imienia przeznaczoną do nauki języka polskiego. Wielokrotnie brał udział w różnych uroczystościach w swojej łagiskiej szkole. Spotykał się z dziećmi i młodzieżą. Był członkiem Stowarzyszenia „Na rzecz dzieci Będzina”. To m.in. dzięki Jego zaangażowaniu przed kościołem w Łagiszy ufundowano pomnik papieża Jana Pawła II. Był prezesem honorowym Stowarzyszenia Autorów Polskich Oddział Będziński, aktywnym działaczem Klubu Kronikarzy Zagłębia Dąbrowskiego im. Jana Przemszy-Zielińskiego (wygłaszał referaty na temat historii Zagłębia Dąbrowskiego). 16 czerwca br. uczestni-
30
czył w Muzeum Zagłębia w Będzinie medal honorowego członka tego Towaw podniosłej uroczystości (II część in- rzystwa. Niestety, nie uczestniczył w tym westytury Komandorii Zagłębiowskiej), spotkaniu, był już obłożnie chory. Mepodczas której wręczono 4 kawalerom dal odbierał w Jego imieniu syn Andrzej. Order św. Stanisława, a 18 czerwca br. Odszedł na zawsze Syn Ziemi Łagina zebraniu Stowarzyszenia Autorów skiej, Ziemi Będzińskiej, Ziemi ZagłęPolskich w Będzinie uroczyście święto- biowskiej. Żegnamy go w bólu. Będziewano jego 80. urodziny (były życzenia, my Go pamiętać. kwiaty, wspólne pamiątkowe zdjęcie). Requiescat in pace. Towarzystwo Przyjaciół Będzina 20 września br. na uroczystym spotkaniu Bolesław Ciepiela w Teatrze Dzieci Zagłębia nadało Mu
Jerzy Suchanek Rozmowa z profesorem Włodzimierzem Wójcikiem, jego Głosem i Kaszlem Głos Profesora w mojej słuchawce Ledwo się mieści, choć niewesoły: – Sznurek mają splątany latawce Twych długich wierszy z nad wartkiej Soły!
Niech cię wiedzie przez śniegi i rosy Matka Gromniczna, niech cię ochroni, Płomieniem odpędzając wilcze nosy Do Rosji i Niemiec od twej skroni.
Splątany gęsto w wiązki zawiłe, Że trzeba płaszcza machnąć połami i ruszyć do góry własny tyłek, by orła czoła wzniósł nad uszami.
Nagle za plecami profesora Jego Głos skumał się z Kaszlem ostrym, Więc pomyślałem, że teraz pora Zwrócić „prościej” moim wierszem prostym:
Zaś tam trzepot i tumult i rejwach, wyrazy gonią myśli naokoło wiewiórek wyskakujących z drzewa, gdy Bóg głowy zmywa wartką Sołą.
Ja Profesora niczym nie zdziwię. Mnie „prosto” nie stopniuje się w górę. Może jedynie w dół, krzywo i krzywiej. Latawce są polskie, takiż sznurek.
I aż Profesor swój Głos odepchnął Od mikrofonu, bo sam rzec wolał: – Muszę nietoperzem zatkać echo, które zewsząd woła Hej, kto Polak...
Trzeba ku nim swą głowę zadzierać. Ci, co patrzą w miskę telewizora, Nie w wierszu, ale w kawałku sera Poszukują dla Polski doktora.
Noże kuchenne śnią na sztorc kosy, Profesor westchnieniem odciął Kaszel, Brzęk w kuchni nocą jak pod Giewontem, A Głos osłabł i wtrącać się przestał: – Razem podnosimy cienie nasze... Gdy Śpiący Rycerze zbroje i włosy To nasza summa, niczym jest reszta! Czyszczą z pajęczyn, śpiewając Rotę. Głos się nie zgłosił, Kaszel coś chrząknął. Czemu latawce tak wysoko puszczasz, W skłębione chmury, z których grad kości? Profesor sięgnął po otoczak w Sołę: Weź słowa łatwiejsze, dość cierpi dusza... – Rzucaj kamieniem nie za wysoko. Trafisz, gdyż Polskę psują pod stołem. Że z Polski szydzą, o tym pisz prościej! 5 lutego 2010 r.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Plastyka
Rozmowy na Pogoni Z Profesorem Jackiem Rykałą rozmawiają Michał Kubara i Paweł Sarna Z Panem Profesorem Jackiem Rykałą spotkaliśmy się nie raz, niestety jak dotąd nigdy osobiście, a tylko na łamach „Nowego Zagłębia”. Tak się złożyło, że zwykle prezentacje Jego twórczości czy wypowiedzi pojawiały się w okołoświątecznych numerach czasopisma. Mamy nadzieję podtrzymać ten zwyczaj. Spotkaliśmy się więc w pogodny, choć ostatni dzień października, w samo południe. Jako miejsce spotkania, Pan Profesor wybrał przytulne wnętrze sosnowieckiej restauracji Cafe Pogoń. Zamówiliśmy kawę... Paweł Sarna: Bardzo się cieszę, że wreszcie mogliśmy się spotkać. W zeszłym roku na łamach czasopisma zorganizowaliśmy dyskusję, w której Pan Profesor także wziął udział. Prosiliśmy wtedy o wskazanie symboli Zagłębia. Wymienił Pan wówczas następujące osoby i miejsca: bracia Altman, Stanisław Wygodzki, Jan Dorman i jego Teatr Dzieci Zagłębia w Będzinie, dworzec w Sosnowcu i ulica Modrzejowska w Sosnowcu, góra Dorotka w Grodźcu oraz rzeka Brynica. Nie są to symbole oczywiste dla każdego. Wyjaśnienie dlaczego akurat te osoby i te miejsca Czytelnik znajdzie na łamach tamtego archiwalnego numeru. Łączy je pewien klucz, którym są wspomnienia. Przyznam jednak, że nie wszystkie potrafiłbym powiązać z Pana biografią. Bracia Altmanowie na przykład. prof. Jacek Rykała: Altmanowie z historycznego punktu widzenia zrobili bardzo dużo dla Zagłębia, bowiem w każdym z większych zagłębiowskich miast mieli swoją firmę fotograficzną. W związku z tym, na ich zdjęciach utrwalona została wielka liczba ludzi czy miejsc. Od momentu, gdy w moich pracach zaczęły się pojawiać wizerunki osób, to siłą rzeczy pojawili się bracia Altman. Od niektórych zdjęć Altmanów nie mogę się „odczepić”, na przykład zdjęcie dwóch chłopców z rakietą tenisową, pochodzące jeszcze z końca XIX wieku. Tak więc, moja relacja z braćmi Altman jest bardzo osobista. P.S. Po tych kilku symbolach można wywnioskować, iż przestrzeń ta jest podzielona między Sosnowiec a Będzin. Tak. Przede wszystkim, od samego początku swojej pracy twórczej robiłem zdjęcia
wędrując po mieście. Mam bardzo dużo czarno-białych zdjęć robionych od lat siedemdziesiątych aż do dzisiaj; właśnie zdjęcia czarno-białe mnie inspirują. Wędrując po mieście zdobywałem materiał, który potem okazywał się bezcenny. Konstruując obrazy nigdy jednak nie byłem dokumentalistą , lecz na podstawie faktografii, jaką miałem, budowałem świat, który mi odpowiadał. Mogę powiedzieć, że wielu podwórek, jakie malowałem, po prostu nie ma, chociaż sprawiają wrażenie, że są bardzo realistyczne i wyjęte bezpośrednio z rzeczywistości. Ale ta wędrówka, o jakiej mówiłem, dotyczyła przede wszystkim Sosnowca. Miasto jednak, w tzw. czasach Gierka zaczęło się zmieniać – z mojego punktu widzenia na niekorzyść, ponieważ olbrzymia ilość domów, miejsc zwyczajnie przestawała istnieć. Było to zastępowane tkanką współczesnej cywilizacji, posiadającej piętno PRL-owskiej tandety. Wtedy zacząłem zmieniać trasę swoich wędrówek, przedłużając ją o Będzin. P.S. Choć większość Czytelników pewnie wie, nie zaszkodzi wspomnieć, że Pan Profesor pochodzi z Sosnowca, a dopiero od niedawna mieszka w Będzinie. Od pięciu lat mieszkam w Będzinie, pracownię nadal mam w Sosnowcu. Natomiast od urodzenia mieszkałem w Sosnowcu. P.S. Toteż te dwie przestrzenie są dla Pana Profesora bardzo ważne... To się właściwie zaczęło w dosyć niecodzienny sposób. Powstał na mój temat obszerny artykuł w „Dzienniku Zachodnim” i otrzymałem list od pani, która jest kuzynką mojego nieżyjącego ojca, a której dotychczas nie spotkałem. Przysłała mi książkę, którą napisała – o losach mojej prababci ze strony ojca. Prababcia samotnie wychowała ośmioro dzieci właśnie w Będzinie; jej mąż umarł mając trzydzieści parę lat na atak wyrostka robaczkowego. To była tak interesująca historia, że postanowiłem spotkać się z tą panią. Musieli mieć chyba genetyczne predyspozycje do pisania, ponieważ jej ojciec, który budował kotły i wędrował po Europie cały czas
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
pisał pamiętnik. Pani pokazała mi te pamiętniki: grube zeszyty zapisane drobnym maczkiem. Jej ojciec był w Petersburgu, potem w Wiedniu itd... Niesamowity materiał. Ona właśnie w pewnym sensie mnie otworzyła na Będzin, bowiem moja rodzina ze strony ojca była de facto związana z Będzinem. Mieli dom nad Przemszą, w tym miejscu gdzie stoi teraz stadion. Mieli łódkę, wypuszczali na rzekę kaczki. Przemsza była wtedy nieuregulowana i dużo większa. Wracając jednak do moich wędrówek: okazało się, że nawet w ostatnim dwudziestoleciu, już w wolnej Polsce, Będzin zmieniał się inaczej niż inne miasta. Raczej zewnętrznie: w tym sensie, że powstawał na przykład ogródek piwny przy ulicy, a obok niego bramy i podwórka pozostawały niezmienione, jak w latach siedemdziesiątych, sześćdziesiątych, a podejrzewam, że i może jak w latach pięćdziesiątych także. Okazało się, że dzięki temu mam materiał, którego w Sosnowcu już bym nie zdobył. P.S. Jest jeszcze coś niezwykle istotnego dla klimatu miasta, a mianowicie dziedzictwo żydowskie. Przed wojną w Będzinie było centrum targowe, do którego przyjeżdżali ludzie z całego Śląska. Jeśli czegoś nie można było dostać, to tam było wszystko. Miasto było bogate. W Sosnowcu cała kwatera wokół ulicy Modrzejowskiej to była dzielnica żydowska. I tak, jak mi powiedział Jakub Zimm, który się tam urodził i wychował, każde miejsce było zajęte, począwszy od piwnic aż do strychów. Generalnie mieszka-
31
Plastyka ła tam biedota, natomiast bywały miejsca, jak na przykład na ulicy Małachowskiego czy 3-go Maja, gdzie mieszkali bogaci Żydzi, posiadający kamienice etc. Podobnie było w Będzinie: oglądałem raz widokówkę – zdjęcie z lat trzydziestych, przedstawiające imponujący widok ulicy Modrzejowskiej; nazywa się tak samo, jak wspomniana ulica w Sosnowcu. To była bogata ulica. Miasta Zagłębia przyciągały jednak wielu przyjezdnych, którzy szukali tutaj szczęścia. Obok niezwykłych, wspaniałych pałaców są także miejsca biedne, mnie szczególnie bliskie. Jeśli chodzi o Żydów to wydaje mi się, że budowali tymczasowo: nie wiedzieli, czy tutaj zostaną. Tkwiło to w ich wnętrzu i było przekazywane z pokolenia na pokolenie, bowiem przez wieki byli przeganiani. P.S. Czym się to objawia i z czym wiąże? W charakterze domów. Jedynie w centrum były solidne wielkie kamienice, im dalej od niego tym bardziej widać brak środków. Jednopiętrowe „kamieniczki” nieotynkowane, tania cegła łączona z wapieniem, rzadko rachityczny balkonik z podłogą z desek, pełno drewnianych dobudówek. Bieda w centrum, w dzielnicy handlowej, wyglądała inaczej. Gdy w latach siedemdziesiątych robiłem zdjęcia wszystko to, prawie nie remontowane wyglądało niesamowicie. Z wielkim żalem i sentymentem wspominam starą Środulę, która została zburzona. To był kompleks domów podobnie cenny jak Nikiszowiec. Niestety został zburzony, jak wiele innych miejsc charakterystycznych dla tego miasta. To przykre. Pierwszy film, jaki o mnie nakręciła warszawska telewizja był realizowany właśnie podczas burzenia owej dzielnicy na Środuli. Ekipa przyjechała wtedy na cztery dni i jeździliśmy w różne miejsca. Na tym filmie widać, jak – dosłownie za mną – burzą te domy... To była niezwykła dzielnica. Dzisiaj na jej miejscu rosną krzaki. P.S. Dokładnie dwa lata temu prezentowaliśmy na naszych łamach Pana prace. Nasza redakcyjna koleżanka, Ewa Walewska pisała wtedy o charakterystycznych podwórkach, rozsypujących się komórkach, bramach, ławkach, ceglanych murach, a więc o wszystkim tym, o czym w tej chwili mówimy. Czy jest to związane z pewną osobistą tęsknotą za przeszłością? Nie. Choć to, także nie był wybór intelektualny... P.S. Właśnie, jaki to był wybór? Emocjonalny, to proces poza tymi kategoriami uczuciowymi, to się po prostu, we
32
mnie bardzo mocno zapisało. W sposób sensualny czułem to miasto, zresztą czuję je pewnie do dzisiaj, choć dziś wygląda ono już zupełnie inaczej. W naturalny sposób zacząłem budować pewną wizję. Od początku jednak zadawałem sobie pytanie, czy to nie jest zbyt lokalne. Bałem się tego, jednak Opatrzność, która nade mną czuwa całe życie w naturalny sposób udzieliła mi odpowiedzi. Zacząłem bowiem jeździć po świecie, pokazywać te obrazy na wielkich targach sztuki . Wystawiałem właściwie na wszystkich kontynentach, również w Japonii. I okazało się, że ludzie, urodzeni i wychowani pod zupełnie inną szerokością geograficzną reagowali na te podwórka tak, jakby się tam urodzili i wychowali. To było zupełnie nieprawdopodobne. Argentyńczyk tłumaczył mi, że tak właśnie wygląda włoska dzielnica w Buenos Aires, a czarnoskóry kolekcjoner z Nowego Jorku kupował obraz zatytułowany „Kolega z wojska”. P.S. Mamy do czynienia z pewnym uniwersalizmem... Tak. To wizja świata postrzeganego przez dorastającego człowieka, który jest wrażliwy, otwarty i chłonie. W związku z tym, te miejsca zapisują się w pewien specyficzny sposób, a w połączeniu ze światłem słonecznym stają się mistycznymi przestrzeniami... Przestrzeń sieni pomiędzy ulicą a podwórkiem to dla mnie rodzaj metafory naszego życia. To miejsce transcendentne gdzie czas nie istnieje… P.S. ...a z drugiej strony symboliczne. Są to pewne wspólne symbole. Przez dziesięć lat kilka razy w roku byłem na dużych targach sztuki. To niezwykła przygoda. Podczas targów sztuki w Kolonii, w ciągu pięciu dni przewija się 200 tysięcy ludzi. Odbyłem setki jak nie tysiące rozmów na temat mojej twórczości. Mogę podać tutaj wiele anegdot na ten temat. Pamiętam na przykład pewną kobietę na targach we Frankfurcie. Przechodziła i ciągle wracała do naszego stoiska, aż w końcu otworzyła katalog, zobaczyła moje zdjęcie i zorientowała się, że nie jestem właścicielem galerii, lecz autorem tych obrazów. Podeszła do mnie i zaczęła mi nagle opowiadać, że ona tutaj mieszka już kilkanaście lat, ale urodziła się jeszcze w NRD. Mieszkała z rodziną na poddaszu kamienicy, w razie deszczu trzeba było podstawiać miednicę. Opowiedziała mi historię swojego życia i stwierdziła na koniec, że ma teraz pieniądze, ale jest nieszczęśliwa, była natomiast szczęśliwa w tamtej starej
kamienicy... Tak te obrazy na nią podziałały. Podobnych spotkań miałem w życiu bardzo wiele. Zdarzało się, że ludzie nagle przy mnie płakali, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić. P.S. Skoro podtrzymujemy tradycję corocznych spotkań, zapytam, czy coś szczególnego wydarzyło się w życiu Pana Profesora w ciągu ostatniego roku? Dwa lata temu miałem poważny wypadek. Złamałem nogę i potem przez rok leżałem unieruchomiony. To było dokładnie 13 maja zeszłego roku. Prawie rok spędziłem w domu. Miałem czas by dokonać analizy, zweryfikowałem wiele spraw. Napisałem też nowa sztukę teatralną. P.S. Dobrze zatem, że spotykamy się w takim momencie, kiedy najgorsze jest już za Panem. Chciałbym teraz spytać o Pańską współpracę z Teatrem Śląskim, a konkretnie o głośny spektakl„Mleczarnia”, według Pańskiego scenariusza oraz w Pańskiej reżyserii. „Mleczarnię” gramy już siódmy sezon. Pod koniec poprzedniego, pomimo pełnej widowni, myślałem, że spektakl ten umrze naturalną śmiercią. A tu nagle się okazało, że Teatr Śląski otrzymał unijną dotację na zarejestrowanie dziesięciu spektakli dla telewizji, a „Mleczarnia” będzie spektaklem, który zostanie zarejestrowany w pierwszej kolejności. Projekt ten nosi nazwę „Teatr w Twoim domu”. Przyjechała ekipa telewizyjna, nagraliśmy przedstawienie za pomocą pięciu kamer. Nagrania trwały cały dzień, ale aktorzy wytrzymali. Spektakl otrzymał kolejne życie: we wrześniu wyemitowano go w Telewizji Katowice, ma być emitowany także w innych telewizjach. Ze względu na język, emisja miała miejsce w nocy, wpół do dwunastej; było to przy okazji Nocy Teatrów. 22 tysiące 420 osób obejrzało spektakl pomimo tak późnej pory, co jest podobno rekordem oglądalności Telewizji Katowice, jeśli chodzi o wszystkie programy, łącznie z informacyjnymi. Jeśli więc chodzi o mijający rok to była to moja najsympatyczniejsza przygoda... Michał Kubara: Wbrew pozorom, ludzie są spragnieni kultury i nawet tak późna pora ich nie odstrasza... Tak, dwunasta w nocy, w sobotę, kiedy każdy ma dostęp do programów rozrywkowych i nagle 22 tysiące ludzi wybiera stację, gdzie można obejrzeć spektakl teatralny, to bardzo miłe. M.K. Myślę, że ten niebywale pozytywny odzew ze strony widzów telewizyjnych powinien być znaczą-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Plastyka cym argumentem dla włodarzy telewizji publicznej, którzy zapewne uważają widownię spektakli telewizyjnych za widownię niszową... Tak, panuje już pewien przesyt telewizyjnej rozrywki i jednakowych filmów. Ja też skaczę po kanałach, kiedy już siądę przed telewizorem i nie mogę znaleźć dla siebie niczego interesującego, bo dobrych programów po prostu jest bardzo mało. P.S. Z drugiej strony jest teatr, który oferuje żywy kontakt ze sztuką. Teatry i festiwale teatralne mają swoją dużą publiczność. Ludzie czekają na „Interpretacje”, czekają na Letni Ogród Teatralny i chodzą na to. Te imprezy są długo pamiętane, podczas gdy telewizyjna rozrywka jest bardzo ulotna i nie pozostaje w człowieku na długo... Czy wie Pan, ile dostałem maili od ludzi, którzy obejrzeli „Mleczarnię”? Obcy ludzie, których nigdy wcześniej nie spotkałem zaczepiali mnie na ulicy i pytali, kiedy będzie „Mleczarnia-bis”… M.K. Zbliża się koniec roku oraz niezwykle ważne święta: Dzień Wszystkich Świętych, Zaduszki oraz Boże Narodzenie. Chciałbym zapytać o Pana osobiste refleksje czy wspomnienia związane z czasem, który będziemy niedługo przeżywać. Mieszkałem przez czternaście lat na Alei Mireckiego, jest tam cmentarz. Przeprowadziłem się tam z Sielca w wieku czternastu lat i jedną z atrakcji, której wcześniej nie miałem były pogrzeby. Wtedy pogrzeby szły normalnie ulicami, a ja obserwo-
wałem je z balkonu; zwyczaj ten został potem zniesiony, zapewne wskutek rozwoju motoryzacji. Pamiętam przygotowaniac do Wszystkich Świętych. Już na parę dni przed, wszystko spowijał dym palonych na ulicy liści. Dawało to niezwykły efekt: wtedy jeszcze nie przestawiało się czasu i o godzinie 17.00 było już ciemno. Ten dym i ludzie na cmentarzu sprzątający groby... wszystko wyglądało niesamowicie, jak w jakimś dziwnym filmie. We Wszystkich Świętych zawsze budziłem się wcześnie rano. Byłem ciekaw kto będzie szedł pierwszy pustą o tej porze ulicą. Zawsze była to wystrojona kobieta, w średnim wieku. Następnego dnia po Wszystkich Świętych szedłem zobaczyć ten niezwykły pejzaż, cmentarz, który wyglądał, jak po działaniach wojennych: dopalające się znicze, plastikowe ozdoby, jakieś kwiaty, papiery. Wszystko opustoszałe i często we mgle. To wszystko wyglądało niezwykle. Tak więc, dzień Wszystkich Świętych był dla mnie bardzo ważny, lubiłem to święto. To był jeden wielki spektakl. M.K. Idąc dalej, chciałbym zapytać o Boże Narodzenie. Jak Pan Profesor odbiera te święta i jakie wiążą z nimi wspomnienia? To, co mi zostało ze świąt Bożego Narodzenia to między innymi fakt, iż nie lubię dużej liczby potraw na Wigilię oraz, że najbardziej smakuje mi to, co jadłem w dzieciństwie. W domu się nie przelewało, więc jedzenie było pro-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
ste. Była na przykład zupa grzybowa: w wakacje zawsze zbieraliśmy grzyby i mieliśmy ich dużo. Kapusta z grochem, karp i jakieś orzechy, ciasto... Kiedy natomiast byłem już starszy, zacząłem chodzić do ludzi i widziałem na przykład dwanaście potraw to nigdy mi to specjalnie nie pasowało. Nie lubię obżarstwa. Dla mnie Wigilia to właśnie taka prosta, smaczna kolacja. A potem, Pasterka i po powrocie zimna ryba i kieliszek wódki... Tak, to jest prawdziwa Wigilia, to są Święta. M.K. Na koniec naszej rozmowy, chciałbym zapytać, co Pan Profesor przeniósł z rodzinnego domu do obecnego sposobu przeżywania tych świąt? W domu zawsze dbano o tradycję. Choinka, potrawy, które robiła babcia, ciocia... Żyłem bowiem w rodzinie wielopokoleniowej i był to po prostu fajny czas. Potem starałem się kontynuować tamte zwyczaje, umiem zresztą bardzo dobrze gotować. Jest jednak niezwykle trudno, po upływie kilkudziesięciu lat stworzyć znów tamte smaki i klimat. Cóż, lata lecą, chociaż, między nami mówiąc, to ja dziś lepiej gotuję niż moja rodzina przed laty (śmiech). Z drugiej jednak strony piernik mojej babci... Pieczony trzy tygodnie przed świętami, leżał potem w kredensie poprzekładany ściereczkami. I dopiero po trzech tygodniach był odpowiednio miękki. Babcia smarowała go wtedy marmoladą. Niezapomniany smak... Dziękujemy za rozmowę.
33
Plastyka
34
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Film
Klęska wiedeńska Nie minęło wiele czasu od ostatniej fali utyskiwań krytyków filmowych nad stanem polskiego kina, wywołanej przez pewną rubaszną komedię o hucznym wieczorze kawalerskim grupki bogatych warszawiaków, kiedy to po raz kolejny polscy recenzenci chwycili się z przerażeniem za głowy, a klawiatury ich komputerów zagrzmiały od nerwowych uderzeń palców. Wraz z nimi do boju ruszyli publicyści i dziennikarze, którzy prześcigali się w złośliwościach na temat nowego „przeboju” kinowego. Mowa oczywiście o filmie „Bitwa pod Wiedniem”, który niedawno wzbudził wielkie emocje krytyków oraz takież samo zainteresowanie mediów i samych widzów. Wielu spośród tych ostatnich poszło do kina z czystej ciekawości; w moim zaś przypadku, obok ciekawości do głosu doszła też i przekora, choć zwiastun filmu sugerował daleko posuniętą ostrożność. Postanowiłem zatem, wbrew wszystkim i wszystkiemu spróbować zostać adwokatem tego diabelnie złego filmu i spojrzeć nań łaskawszym okiem. Nie do końca się to udało. Podstawowym problemem związanym z „Bitwą pod Wiedniem” są wygórowane oczekiwania rozbudzone m.in. przez hasło promocyjne tego filmu: „Polskie zwycięstwo, które zmieniło losy świata”. Hasło to zwyczajnie wprowadza w błąd, bowiem polska wiktoria z 1683 roku nie jest tutaj najważniejsza. Fabuła kręci się przede wszystkim wokół osoby kapucyna, bł. Marka z Aviano, doradcy i spowiednika cesarza Leopolda I Habsburga oraz kapelana obrońców obleganego Wiednia. Przypisuje mu się liczne uzdrowienia, w tym także – jak sugeruje film – Eleonory Lotaryńskiej, siostry cesarza. Polska zasługa w uratowaniu chrześcijańskiej Europy przed turecką nawałą jest oczywiście ukazana jaskrawo (czasem w sposób wręcz przejaskrawiony, vide: „afera” ze współczesnym godłem Polski na chorągwi husarskiej), ale pozostaje raczej kwestią drugoplanową wobec ogólnego przesłania. A przesłanie to jest proste jak drut: należy bronić Europy i jej wiary (w domyśle – katolickiej) przed inwazją islamu, co zresztą sugeruje już sam oryginalny tytuł filmu: „September Eleven 1683”, niedwuznaczine nawiązujący do daty 11 września 2001 roku. Dodatkowo, podczas obrony Wiednia Marek z Aviano dzierży w dłoni replikę pastorału Jana Pawła II, co wedle słów producenta filmu miało na celu uczczenie papieża, który beatyfikował tego zakonnika. Nie jest to więc film historyczny, a jedynie baśń filmowa osadzona w historycznych realiach, choć to baśń dosyć bełkotliwa. Twórcy „Bitwy pod Wiedniem” beztrosko łączą motyw obrony cywilizacji chrześcijańskiej z elementami (a właściwie tanimi chwytami) zdecydowanie niechrześcijańskimi, wręcz pogańskimi, co dosyć zaskakuje w filmie stanowiącym jednak apoteozę katolicyzmu. Mamy więc na przykład motyw wilka, pod postacią którego objawia się wspierający mnicha duch jego dziadka czy też gorejący miecz, który wskazuje młodemu Markowi życiowe powołanie. Wszystko to byłoby jednak do zaakceptowania w filmie pomyślanym jedynie jako kino fantastyczne klasy B (a może i postmodernistyczne?), gdyby nie strona technicz-
na. Nie będę już przytaczał licznych złośliwości na temat zastosowanej w „Bitwie...” przestarzałej grafiki komputerowej – dość powiedzieć, że jest sztuczna do bólu. Trudno też zrozumieć, czemu mają służyć pojedyncze niemieckie wtrącenia w tym anglojęzycznym filmie. Jedynie aktorstwo daje się jakoś obronić, szkoda tylko, że scenariusz zmusza aktorów do wygłaszania kwestii, które często porażają swym pompatycznym banałem, a niektórzy porównują je do złotych myśli wyjętych wprost z twórczości Paulo Coelho. Na uwagę zasługuje zwłaszcza Piotr Adamczyk w roli tchórzliwego Leopolda I, który znakomicie, choć na granicy karykatury oddał mimikę i zachowanie zmanierowanego cesarza, w tym nawet jego „wargę habsburską” i seplenienie. Jerzy Skolimowski jako Jan III Sobieski ma do swej roli spory dystans, a odgrywany przez niego polski król to władca odważny i pewny siebie, ale budzący sympatię (w przeciwieństwie do zgromadzonych w pałacu cesarskim napuszonych zachodnich książąt). Reszta polskiej obsady nie ma zbyt wiele do zaprezentowania: Alicja Bachleda-Curuś jako Eleonora Lotaryńska odtwarza rolę energicznej księżnej w sposób poprawny, ale rola ta nie zapada w pamięć, zaś Daniel Olbrychski i Borys Szyc są właściwie tylko statystami. Fahrid Murray Abraham jako Marek z Aviano usiłuje być charyzmatyczny, ale próby te wyglądają raczej na rozpaczliwe. Film powinien być zatem traktowany z przymrużeniem oka, chociaż nawet wtedy pozostawia po sobie duży niedosyt: nie jest ani zgrabną, dopracowaną superprodukcją ani też udanym filmem historycznym z religijnym przesłaniem. Najbardziej jednak niewybaczalnym i autodestrukcyjnym błędem twórców „Bitwy pod Wiedniem” jest jej obecna dystrybucja w kinach zamiast na małym ekranie. Film ten nosi bowiem wszelkie znamiona typowego produktu telewizyjnego, pasującego jak ulał do pasma familijnego jako bezpretensjonalna rodzinna rozrywka. Idealna do niedzielnego rosołu zamiast „Familiady”, choć i tak lepiej oddawać się jej z pustym żołądkiem.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Michał Kubara
35
Fotoreportaż
WSPÓLNOTA RÓŻNIC Polska tradycja sprawia, że w listopadzie powracamy myślą do ludzi, którzy już odeszli, podążamy do miejsc ich pochówku. Sosnowiecka nekropolia znajdująca się przy Alei Józefa Mireckiego to obiekt szczególny, jedyny taki w Europie. Spoczywają tutaj obok siebie wyznawcy judaizmu, prawosławia, ewangelicy, katolicy. Nekropolia czterech wyznań jest jednym znajcenniejszych zabytków naszego regionu, uświadamia nam wielonarodowościowy charakter Zagłębia. Kiedy jestem w tym niezwykłym miejscu, zawsze powraca do mnie odwieczne pytanie - „skąd przybywamy? kim jesteśmy? dokąd zmierzamy?”. Czytam różnojęzyczne nagrobne napisy i rozmyślam o historii europejskiej wspólnoty... Tekst i fot.: Ryszard Ruszkiewicz
36
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Fotoreportaż
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
37
Społeczeństwo
Czas na Aktywność! Wielkimi krokami zbliża się koniec roku – czas bilansów. Obecny rok dobrze zapisze się w historii działalności Stowarzyszenia Aktywne Kobiety, a wszystko to za sprawą kilku wyjątkowych projektów, które w tym roku udało się zrealizować. Kilka z nich już się zakończyło, tworząc przestrzeń na nowe inicjatywy, inne trwają nadal bądź trwać będą do przyszłego roku. Jedno jest pewne, stowarzyszenie się rozwija, z korzyścią nie tylko dla mieszkanek Sosnowca, ale i całego miasta. man over 50 years old”(„Decyduję więc jestem – empowerment kobiet po 50. roku życia w polityce”) przygotowywać się do aktywności w sferze publicznej. W ramach warsztatów genderowych panie przygotowywały się do pełnienia roli liderki w swojej lokalnej społecz- la Umut Uzun), z Francji (Marie Papot). ności. Zdobyły umiejętności przejmo- Wolontariuszki realizują u nas projekt wania inicjatyw, dokonywania strate- pt. „Świat z pierwiastkiem Fem”, m.in. gicznych wyborów, wykorzystywania zapoznając mieszkańców Sosnowca praw, szans i zasobów. Warsztaty zo- z sytuacją kobiet w ich krajach. Wspólstały sfinansowane ze środków Komi- nie z członkiniami stowarzyszenia organizują debaty, wykłady, happeningi. sji Europejskiej. Oferta skierowana jest do społeczności Sosnowca i województwa, w tym Międzynarodowe Warsztaty Grundtviga EVS – Wolontariat Europejski zagościł w So- studentów oraz uczniów sosnowiecW październiku gościłyśmy w naszym snowcu kich szkół średnich, dla których orgaStowarzyszeniu 18 kobiet z Europy. Od września 2012 do maja 2013 r. w ra- nizowany jest w języku angielskim cykl Uczestniczki przyjechały z Turcji, Anglii, mach Wolontariatu Europejskiego – Pro- warsztatów łączących tematykę kobiecą Francji, Cypru, Litwy, Łotwy, Rumunii, gram „Młodzież w działaniu” gościmy z przekazem artystycznym, pokazy filBułgarii, aby w ramach międzynarodo- w naszym stowarzyszeniu cztery wo- mowe połączone z dyskusją, spotkania wego Programu Grundtvig Workshop lontariuszki z Gruzji (Maia Beltadze informacyjne na temat idei wolontaria„Decided, so I’m – empowerment of wo- i Ekaterine Skhiladze), z Turcji (Dam- tu europejskiego (szczegóły na stronie www.aktywnekobiety.org.pl). Dzieliłyśmy się wiedzą „Let’s make politics female – educational activities supporting women participation in public life” (LLP Grundtvig) to tytuł zakończonego w tym roku międzynarodowego projektu, w ramach którego dzieliłyśmy się wiedzą z Finkami, Czeszkami, Greczynkami na temat skutecznych mechanizmów zwiększania partycypacji kobiet w procesie podejmowania decyzji. Podczas tegorocznych spotkań w Pradze razem z Partnerkami wypracowywałyśmy mechanizmy skutecznego networkingu.
„Wewnętrzne drogowskazy – kobiety wędrujące po górach” W październiku po raz ostatni w tym roku przemierzyłyśmy górskie szlaki w ramach projektu „Wewnętrzne drogowskazy – kobiety wędrujące po górach”, na który otrzymałyśmy dofinansowanie ze środków gminy Sosnowiec. Nasza trasa wiodła po Beskidzie Zachodnim, tym razem w okolicach Wisły. Podczas weekendowego wypadu wspięłyśmy się na Baranią Górę, a naszą bazą wypadową było schronisko na Przysłopie. W trakcie dwóch poprzednich górskich trekkingów odwiedziłyśmy Suchą Beskidzką i Szczyrk. Wyjazdom towarzyszyły warsztaty rozwoju osobistego, prowadzone przez psycholożkę. Obecnie w ramach projektu na Środulskiej Górce odbywają się bezpłatne zajęcia z nordic walking. Najbliższe spotkania
38
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Społeczeństwo ty w innych kulturach – Kobiecy Krąg, kursy rękodzieła (scrapbooking, decupage, inne nowoczesne techniki tworzenia), warsztaty psychologiczne (radzenia sobie ze stresem, agresją werbalną, wzmacniania motywacji i pozytywnej oceny własnej osoby), aktywności ruchowej (ćwiczenia relaksacyjne oparte na technikach jogi, techniki samoobrony, nordic walking). W grudniu, w ramach pierwszej edycji kursów zapraszamy na kursy świątecznych technik zdobniczych i rękodzielniczych – deucpage, scrapbooking oraz tworzenie biżuterii. Oprócz możliwości zdobycia wiedzy o procesie tworzenia oraz najnowszych trendach w rękodziele każdy uczestnik może własnoręcznie wykonać prezent świąteczny – ozdobne pudełko, biżuterię oraz kartki świąteczne. W ceny kursów wliczone są koszty materiałów. Zapraszamy! I Ty możesz zostać Wolontariuszem Europejskim Stowarzyszenie Aktywne Kobiety nie 24 listopada i 8 grudnia. Zapraszamy panię i akcję społeczną planujemy po- tylko może gościć wolontariuszy, ale też wszystkie mieszkanki Sosnowca bez wtórzyć za rok. wysyłać ich do innych europejskich inwzględu na wiek i umiejętności do Par- Rusza „Ogród Aktywności” stytucji społecznych i organizacji typu ku Środula, gdzie uczymy się pod okiem Na początku grudnia rusza nowy pro- non-profit. Wszystkich zainteresowacertyfikowanej instruktorki (www. ak- jekt skierowany nie tylko do mieszka- nych tą formą aktywności, poznawatywnekobiety.org.pl). nek, ale i mieszkańców naszego miasta niem świata i kultur zapraszamy na pod nazwą „Ogród Aktywności”. Będą organizowane przez nas spotkania inKampania „Piersi w mieście” to cykliczne wykłady, warsztaty oraz formacyjne (więcej na: www.aktywne W październiku wspólnie z Wydziałem spotkania organizowane w siedzibie kobiety.org.pl). Zdrowia Urzędu Miejskiego w Sosnowcu stowarzyszenia przy ul. 3 Maja 11. TeTekst i fot. SAT zorganizowałyśmy pierwszą w mieście matyka obejmować będzie: obraz kobieuliczną kampanię na rzecz walki z rakiem piersi. Na Placu Stulecia 15 października odbyła się akcja „Piersi w mieście”, podczas której sosnowiczanki mogły wykonać w „mammobusie” bezpłatne badania mammograficzne. Z tej możliwości skorzystały 82 kobiety, pomimo limitu szacowanego na 70 wykonań. Ilość badań wykonanych w ciągu jednego roku stanowi jedną trzecią wszystkich, jakie wykonano w ub. roku w mieście w ramach środków NFZ (263). Badania dla kobiet w wieku 40-49 i 70+ sfinansowane zostały przez Stowarzyszenie. Badania dla kobiet w wieku 40-49 i 70+ sfinansowane zostały przez Stowarzyszenie Aktywne Kobiety, które na ten cel pozyskało środki gminne w ramach Małego Grantu (48 badań), a 34 badania dla kobiet 50-69 lat sfinansował NFZ w ramach Programu Profilaktycznego. Kam-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
39
Podsumowanie roku
Najważniejsze wydarzenia 2012 roku Wielka katastrofa kolejowa, która wydarzyła się w małych Chałupkach, wstrząsnęła całą Polską. Dzięki ofiarności mieszkańców pobliskich wiosek udało się uratować wielu poszkodowanych. Dyżurnemu ruchu postawiono zarzuty, jednak nie wiadomo, kiedy będzie w stanie na nie odpowiedzieć.
Fot. R. Garstka Fot. arch.
Śmierć Madzi z Sosnowca poruszyła wszystkich. Najpierw cała Polska poszukiwała rzekomo zaginionej dziewczynki, później do sprawy przyłączył się detektyw Rutkowski, by na koniec okazało się, że nie była to przypadkowa śmierć. Rozwiązanie spraJuż po raz kolejny przez miasta Zagłębia przejeżdżali najlepsi kowy wciąż jednak przed nami. larze w Polsce i na świecie. Tour de Pologne przyciąga wielu amatorów dwóch kółek i sprawia, że zainteresowanie kolarstwem w regionie wzrasta z roku na rok. W Sosnowcu powstało rowerowe miasteczko, a wydarzeniom sportowym towarzyszyły także imprezy muzyczne.
Fot. ECK im. J. Kiepury Fot. SPNT
„Brunetki, blondynki…” tak śpiewał niegdyś Jan Kiepura. W tym roku miasto Sosnowiec obchodziło 110. rocznicę jego urodzin. Nie zabrakło koncertów, konkursów, wystaw i innych imprez towarzyszących. Nawet mury zostały przyozdobione podobizną słynnego śpiewaka. Fot. arch.
Zlokalizowany w Sosnowcu projekt pod nazwą „Gospodarcza Brama Śląska” jest przedsięwzięciem, na które składają się dwa główne cele: budowa Sosnowieckiego Parku Naukowo-Technologicznego (już funkcjonuje) oraz inwestycje w Zagłębiowskiej Strefie Gospodarczej. Część kosztów pokryła Unia Europejska. Sosnowiecki Park powstał w miejscu dawnej KWK „Niwka-Modrzejów” i przejął część z pozostałych tam budynków. Pożegnaliśmy Pana Profesora Włodzimierza Wójcika, historyka literatury, eseisty, wielkiego znawcy i admiratora regionu Zagłębia Dąbrowskiego. Od początku powstania naszego czasopisma był naszym Mentorem, stałym współpracownikiem, którego mądre i piękne eseje, szkice, wspomnienia gościły obowiązkowo w każdym numerze czasopisma.
40
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Podsumowanie roku Wyniki badań małego i średniego sektora przedsiębiorstw subregionu Zagłębia Dąbrowskiego dowodzą, że sytuacja gospodarcza nie ulega poprawie. Zagłębie Dąbrowskie od lat pod względem pod gospodarczym rozwijało się nieco wolniej, jeszcze w okresie istnienia województwa katowickiego. W dalszym ciągu występuje tendencja spadkowa koniunktury gospodarczej, która według badań przeprowadzonych przy udziale Agencji Rozwoju Regionalnego w Sosnowcu znacząco wpływa na zanikanie lokalnej kultury i tradycji oraz jej unifikację na rzecz rozwoju Metropolii Silesia.
Fot. P. Frydecki
Hasła autonomii Śląska w koncepcji Ruchu Autonomii Śląska szybko przestały być informacyjnym i politycznym newsem. Nie tylko Zagłębiacy nie podejmują rękawicy rzuconej przez liderów RAŚ namawiających do historycznej dyskusji oraz rzucających absurdalne propozycje etnicznego podziału województwa śląskiego. Nieślązacy cierpliwie czekają, aż liderzy RAŚ pozbędą się kompleksów, które deprecjonują śląską kulturę w oczach tzw. goroli.
Przygotowała P. Budna, P. Sarna
Z Panią Profesor Kazimierą Wódz na temat najważniejszych i najbardziej spektakularnych wydarzeń na terenie Zagłębia w 2012 roku rozmawia Joanna Wójcik Pani Profesor, jakie były Pani zdaniem najważniejsze wydarzenia w Zagłębiu w 2012 roku? Wydarzenia, które rozgrywały się w Zagłębiu Dąbrowskim w 2012 roku podzielić możemy na pozytywne oraz negatywne. Zaczynając od tych pierwszych, chciałabym wspomnieć o ukazaniu się książki Zbigniewa Białasa Korzeniec, na podstawie której Teatr Zagłębia przygotował niedawno spektakl pod tym samym tytułem. Książka prof. Białasa to pierwsza znana mi próba literackiego opisu wielokulturowej historii Sosnowca, przedstawiona w formie lekkiej, ale niezwykle plastycznej i pobudzającej wyobraźnię. Za kolejne ważne wydarzenie Zagłębia w 2012 roku uważam pojawienie się wielu ciekawych, nowych spektakli w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, np. przeniesienie na deski Teatru książki Doroty Masłowskiej „Między nami dobrze jest”. Polityka repertuarowa nowego Dyrektora Teatru, Zbigniewa Leraczyka daje nadzieje na istotne zmiany roli Teatru Zagłębia jako ważnej instytucji kultury w Zagłębiu. Za kolejne ważne wydarzenie dla Zagłębia uznałabym rozpoczęcie budowy sali koncertowej przy sosnowieckim Zespole Szkół Muzycznych. Jest to niewątpliwie jedna z najważniejszych inwestycji miejskich ostatnich lat, która może w przyszłości odegrać ważną rolę w edukacji kulturalnej mieszkańców. Z dużym uznaniem obserwuję prace nad rewitalizacją terenów po Kopalni Sosnowiec – przebudowa szybu w centrum wspinaczkowe zapowiada się naprawdę ciekawie! Niezmiernie ważnym wydarzeniem w Zagłębiu było odrestaurowanie Synagogi w Będzinie, ocenione jako najbardziej udana Modernizacja Roku 2012. Inne miasto Zagłębia – Dąbrowa Górnicza – zajęła trzecie miejsce w kategorii Sport i Rekreacja za modern iz ac ję Cent rum Sport ów Letn ich i Wodnych Pogoria oraz drugie miejsce
w kategorii Szkolnictwo za term om od ern iz ac ję Zespołu Szkół Muzycznych. Wśród instytucji kulturalnych Zagłębia wyróżniłabym Zamek Sielecki – między innymi za cykl wystaw poświęconych różnym wyznaniom. Wystawy te odgrywają ważną rolę w edukacji historycznej, przypominają mieszkańcom o skomplikowanych losach i kulturze ludności, która na stałe wpisała się w historię Sosnowca i innych miast Zagłębia. Przechodząc do wydarzeń smutnych, które miały miejsce w 2012 roku w Zagłębiu wymieniłabym przede wszystkim odejście Profesora Włodzimierza Wójcika, wielkiego Zagłębiaka, wybitnego uczonego, związanego z Zagłębiem miejscem urodzenia i wieloletnią pracą akademicką. Profesor był laureatem Nagrody Miasta Sosnowca. Nie sposób także pominąć inne przykre wydarzenia, które odbiły się szerokim echem w mediach lokalnych i ogólnopolskich – sprawa Madzi z Sosnowca i Szymona z Będzina. Jakie są oczekiwania Pani Profesor na przyszłość w odniesieniu do terenu Zagłębia? Życzyłabym sobie przede wszystkim, aby samorządy wykazywały większe zainteresowanie problemami kultury, żeby inicjowały i wspierały działania przywracające pamięć o wybitnych Zagłębiakach, ludziach tu urodzonych lub osiadłych, których nazwiska powszechnie znane i cenione zdecydowanie za słabo (jeśli w ogóle) kojarzone są z Zagłębiem Dąbrowskim – mam tu na myśli nie tylko Jana Kiepurę czy Władysława Szpilmana, ale także wybitnego kompozytora urodzonego w Dąbrowie Górniczej Michała Spisaka i wielu innych, również współczesnych twórców kultury, artystów, intelektualistów. Brakuje zdecydowanie miejsc i inicjatyw, które pozwoliłyby na integrację środowisk twórczych i włączenie ich w budowanie nowego wizerunku poprzemysłowych miast Zagłębia.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
41
Gospodarka
Nadzór nie zawsze straszny
ko niepowodzenia a tym samym ich utraty. Jeśli rzekomo bezpieczeństwo środków jest gwarantowane, dowiedzmy się, co kryje się Pamięć ludzka jest zawodna, dlatego szczególnie przed świętami warto przypominać nie pod tym sformułowaniem, tj. kto, czym i do tylko o obrzędach i tradycjach, ale też o rzeczach mniej przyjemnych. Do takich należą złe jakiej kwoty miałby je gwarantować. KOMISJA NADZORU FINANSOWEGO PRZYPOMIpraktyki niektórych instytucji, przede wszystkim finansowych. Niezależnie od tego czy pieNA. Prowadzenie działalności bez wymaganeniądze wydajemy, czy też je – np. odkuliśmy się już po świętach – inwestujemy, powinniśmy go zezwolenia KNF jest przestępstwem. Dopamiętać o kilku rzeczach. O kilku z nich przypominamy za Komisją Nadzoru Finansowego. tyczy to podmiotów działających na rynku KNF TAKŻE DLA CIEBIE. Na stronach inter- Nadzór KNF sprawowany nad podmiota- finansowym i przyjmujących środki finannetowych Komisji Nadzoru Finansowego mi posiadającymi stosowne licencje istot- sowe od klientów. – o czym nie każdy konsument wie, można nie jednak minimalizuje to ryzyko. Dowoznaleźć wiele przydatnych informacji, któ- dzi tego fakt, iż na przestrzeni ostatnich 10 lat Na podstawie materiałów KNF opracore mogą uchronić przed złym ulokowaniem nie upadł w Polsce żaden bank. Już bowiem wał: P. Sarna. swoich pieniędzy lub zaciągnięciem ryzy- na etapie udzielania stosownego zezwolenia Redakcja dziękuje za pomoc merytoryczkownej pożyczki. Pod adresem www.knf. dany podmiot jest szczegółowo sprawdzany. ną pani Katarzynie Mazurkiewicz z Departagov.pl w zakładce „Podmioty nadzorowane” Dotyczy to również właścicieli czy osób ma- mentu Komunikacji Społecznej Urzędu Koznajduje się lista podmiotów, które działają jących nim kierować. Później, gdy podmiot misji Nadzoru Finansowego. na rynku finansowym w Polsce na podsta- już działa, w przypadku pojawienia się niewie stosownego zezwolenia. Warto również pokojących sygnałów KNF może dokonać sprawdzić zakładkę „Ostrzeżenia publiczne”. kontroli takiego podmiotu, zalecić podjęZnajdziemy tam podmioty, które choć dzia- cie określonych działań służących bezpiełają na rynku finansowym, zezwolenia KNF czeństwu lokat. Gdyby nawet jednak upanie posiadają. dłość ogłosił bank posiadający zezwolenie PARABANKI, CZYLI…? Ostatnio m.in. za KNF, zwrot środków klientom gwarantosprawą Amber Gold głośno było w mediach wany jest ustawowo aż do wysokości równoo tzw. parabankach. Czym właściwie są i dla- wartości 100 tys. euro przez Bankowy Fun- Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) jest czego trzeba na nie uważać? Parabanki są dusz Gwarancyjny. państwową instytucją dbającą o bezpieniebezpieczne ponieważ z ich funkcjonowaNAJGORSZY DORADCA. Najgorszym dorad- czeństwo i rozwój rynku finansowego. Jej niem związane jest istotnie większe ryzyko. cą, także finansowym, jakiego możemy so- podstawowa działalność to nadzór ostrożW przypadku klientów, którzy powierzają ta- bie tylko wyobrazić, jest pośpiech. On mówi nościowy nad instytucjami finansowymi – kim podmiotom swoje oszczędności, ozna- nam: „Taka okazja już się nie powtórzy! Pod- głównie bankami, zakładami ubezpieczeń, cza to większe ryzyko ich utraty, i to nawet pisuj!”. Nie ulegajmy mu. Najlepszą ochroną otwartymi funduszami emerytalnymi i inw pełnej wysokości. Ponieważ parabanki jest sprawdzanie, czy dany podmiot, który stytucjami rynku kapitałowego. Piecza KNF nie są nadzorowane przez KNF (tak, jak ma przyjmuje nasze oszczędności znajduje się nad instytucją finansową rozpoczyna się na to miejsce w przypadku banków) bezpieczeń- na liście podmiotów nadzorowanych przez etapie udzielenia jej licencji. Również inwestwo lokat jest istotnie mniejsze. Podmioty KNF i nie korzystanie z jego oferty, jeśli się stor, który chce nabyć znaczący pakiet akniepodlegające nadzorowi nie składają żad- tam nie znajduje. O konieczności sprawdze- cji instytucji finansowej musi uzyskać innych sprawozdań do KNF, których to ana- nia podmiotu powinniśmy pamiętać, zwłasz- formację o braku sprzeciwu KNF. Nadzór liza mogłaby wskazywać na pojawiające się cza wtedy gdy jego oferta wygląda szczególnie opiera się na dwóch filarach: określaniu „rezagrożenia w działalności, a tym samym po- atrakcyjnie w porównaniu np. z ofertą ban- guł gry” dla rynku jako całości (np. wydawodować podjęcie przez KNF stosownych ków. Także wtedy, gdy słyszymy zapewnie- waniu rekomendacji dla banków) i indywidziałań. Brak takiego nadzoru ułatwia im nia gwarantowanych, pewnych zysków przy dualnych działaniach nadzorczych wobec tym samym podejmowanie działań zmie- minimalnym lub wręcz zerowym ryzyku ich podmiotów podejmujących nadmierne ryrzających nawet do wyprowadzenia środ- utraty, czy wówczas gdy nigdy wcześniej nie zyko. KNF na bieżąco monitoruje sytuację ków finansowych. Podmioty te mogą funk- słyszeliśmy o danym podmiocie. Więcej in- finansową instytucji i sposób zarządzania cjonować na zasadzie piramidy finansowej. formacji znajdziemy w opracowaniu „Pira- przez nią ryzykiem, analizując sprawozdaDoświadczenie wskazuje, iż w przypadku midy i inne oszustwa na rynku finansowym”. nia finansowe i inne pozyskiwane informaogłoszenia upadłości klienci takich podmio- Jeśli jednak z uwagi na obietnice wysokich cje, jak i w trakcie inspekcji w siedzibie intów nie odzyskują ani złotówki. zysków decydujemy się na skorzystanie z pa- stytucji. Jeśli stwierdzi naruszenia, wydaje Z LICENCJĄ CZY BEZ? Zawsze gdy mamy do rabanków, powinniśmy uważnie przeczytać zalecenia, których celem jest poprawa syczynienia z jakąś instytucją finansową na po- umowę oraz ewentualnie inne ważne doku- tuacji. Ma również prawo ukarania instyczątek sprawdzamy, czy ma się do czynienia menty takie jak regulamin świadczenia usług. tucji, np. karą pieniężną. Rozpatruje też z licencjonowanym bankiem lub firmą inwe- Nie podejmujmy decyzji w pośpiechu! Po- wnioski i zawiadomienia składane przez stycyjną. Jeśli dany podmiot nie ma licencji winniśmy dowiedzieć się co stanie się z na- podmiot finansowy, np. wnioski o zgodę KNF – co to oznacza? Wszystkie podmio- szymi oszczędnościami, w jaki sposób będą KNF na zmianę statutu banku, czy powoty gospodarcze mogą stać się niewypłacalne. one pomnażane przez firmę, jakie jest ryzy- łanie nowego prezesa zarządu.
42
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Gospodarka
Umierające targowiska
W tym roku na terenie całego kraju otwarto 200 nowoczesnych hipermarketów. Jednocześnie w tym samym czasie uległo całkowitej likwidacji blisko 3000 małych polskich, często rodzinnych sklepików. Głównie dotyczy to placówek osiedlowych. Ich właściciele dawali miejsca pracy wielu tysiącom osób, głównie kobiet zatrudnionych jako sprzedawczynie. Teraz przy obecnych stawkach ZUS-u, czynszu za wynajem lokali oraz konkurencji ze strony hipermarketów właściciele muszą zwalniać personel i sami stawać za ladą, by utrzymać interes. Diagnoza tego zjawiska jest jednoznaczna: rodzimy handel umiera. Krajowy handel detaliczny jest zupełnie nieprzygotowany do odparcia zagranicznej inwazji. Chociaż – jak nas poinformowano w Stowarzyszeniu Kupców Polskich w Sosnowcu – polskie kupiectwo nie jest przeciwne udziałowi kapitału zagranicznego w handlu wewnętrznym w Polsce, jest za konkurencją, restrukturyzacją i unowocześnieniem krajowej sieci handlowej zmierzającej do poprawy obsługi konsumenta, to warunki działania dla wszystkich uczestników sfery obrotu towarowego muszą być równe. Obecnie przewaga kapitałowa i organizacyjno-szkoleniowa przedsiębiorstw zagranicznych jest druzgocąca. W grudniu cały kraj ogarnia gorączka zakupów. Magia świątecznego stołu jest dla każdej polskiej rodziny pewnym status quo. Często bierzemy nawet tzw. chwilówki, by zapewnić sobie wigilijną wieczerzę i świąteczne przysmaki. Uzupeł-
niając wydatki na wcześniejszego Mikołaja oraz Sylwestra i Nowy Rok, grudzień to najbardziej lukratywny dla całego handlu miesiąc. Niektórzy szacują, że zyski z ostatniego miesiąca roku są takie same jak z pozostałych jedenastu. Kupuje się meble, dywany oraz inne elementy wystroju wnętrz mieszkalnych, odzież codzienną i eleganckie ciuchy na święta i karnawał. Dziesiątki ton kosmetyków, w tym także tych ekskluzywnych, znika z półek sklepowych, produkty żywnościowe idą jak woda. Trudno więc się dziwić, że po takie zakupy klienci wolą wybrać się do supermarketów, gdzie znajdą wszystko pod jednym dachem i czasem nawet po niższej cenie niż w swoich sklepach osiedlowych lub bazarach czy małych targowiskach. Na przeciętnego Polaka, który pamięta jeszcze towar na kartki, puste półki sklepowe dodatkowo działa magia wielkiego marketu. Jest to więc z jednej strony wygoda i przyjemność dla kupujących, a z drugiej strony – jeszcze jeden gwóźdź do trumny polskiego kupiectwa.
Wymienione czynniki spowodowały, iż osiedlowe sklepiki i stoiska na targowiskach, nie wytrzymując konkurencji – są przez ich właścicieli likwidowane. W tym przypadku prawo podaży i popytu jest bezlitosne. Najlepszym tego typu przykładem jest bazarek przy ul. Saperów w Sosnowcu-Juliuszu. Jest to typowe osiedle górnicze. Mieszka tu wielu rencistów i emerytów, spora ich liczba to osoby już starsze, dla których wyprawa do centrum handlowego na zakupy jest uciążliwa. Dlatego korzystają z kilku funkcjonujących sklepów spożywczo-przemysłowych i miejscowego targowiska. Właśnie ono najlepiej pokazuje, że konkurencja z super- i hipermarketami jest skazana na niepowodzenie. Świadczą o tym puste już miejsca po istniejących jeszcze do niedawna budkach. Obecnie zostało ich osiem, z czego funkcjonują dwie. Bazary i targowiska to nasz rodzimy folklor handlowy. Targowiska w Będzinie i Dąbrowie Górniczej w dni handlowe ściągają nie tylko mieszkańców obu miast, ale również innych miast Zagłębia i Śląska. Po prostu cieszą się dużą popularnością. Czy wystarczy ona, by wytrzymały zagraniczną ekspansję dużych sieci handlowych takich jak Auchan, Castorama, Makro Cash, Ikea, Tesco, czy Real? Na to pytanie jak na razie nie ma odpowiedzi. Jedno jest pewne, jeżeli środowiska kupieckie nie zdobędą się na integrację organizacyjną i gospodarczą nie będzie możliwości stawienia odporu zagranicznym inwestorom. Supermarkety są doskonale zorganizowane i zarządzane. Przede wszystkim dążą do zawierania stałych umów o dostawy z producentami, narzucają im często niezgodny z polskimi przepisami 60-dniowy termin zapłaty za dostawy. Często też żądają pokrywania kosztów reklamy i marketingu tych towarów, obniżają ceny kupowanych towarów. Stosują również manipulacje cenowe codziennie dając inny towar na cenę promocyjną, czym uniezależniają się od zarzutów cen dumpingowych. Inicjowanie przez samorządowe organizacje kupieckie wspólnych działań gospodarczych, budowa dużych obiektów handlowych, tworzenie łańcuchów sklepowych oraz porozumień sieciowych będą decydować o być albo nie być polskiego handlu. Tekst i fot. Henryk Kocot
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
43
Felieton
Nie dla „ustawek” Co jakiś czas media donoszą o namierzeniu przez policję uczestników kolejnej tzw. ustawki. Ustawka to umówiona przez kiboli wrogich sobie drużyn piłkarskich bijatyka – niekiedy z użyciem tradycyjnego uzbrojenia, mianowicie maczug, noży, kastetów, siekier i łańcuchów. Jak podały w październiku media, śledztwo w sprawie ustalenia uczestników takiej „imprezy” z udziałem kiboli zagłębiowskich i kieleckich zajęło „służbom” przeszło 4 lata i pewnie spełzłoby na niczym, gdyby do tych służb nie dotarło nagranie wideo bijatyki. 4 lata! Ha, lepiej późno niż wcale… Ustawka drastycznie narusza obowiązujące prawo, gdyż państwo jest zobowiązane chronić zdrowie i życie obywateli – także wbrew ich w tym względzie chęciom i upodobaniom, a taką sytuację mamy właśnie w trakcie ustawki, kiedy to napastnicy są równocześnie ofiarami, a ofiary napastnikami. Ktoś mógłby powiedzieć: a niechże się nawet pozabijają, skoro tego chcą. Ubędzie bandytów… Niestety nie można i nie wolno czynić w sferze ochrony zdrowia i życia ludzkiego żadnych wyjątków, choćby było to życie i zdrowie najgorszych szumowin. Niewątpliwie taki wyjątek kwestionowałby najwyższą wartość, jaką jest życie ludzkie i, jak to z wyjątkami bywa, niechybnie przekształciłby się w precedens, najpierw w sensie kolokwialnym a wkrótce potem zapewne i prawnym. Wycofanie stosowania tortur i kary śmierci z arsenału środków wymiaru sprawiedliwości miało swe źródło w zakazie ich stosowania przez obywateli bezpośrednio
44
wobec siebie nawzajem. Karanie kibolskich upodobań do wzajemnego masakrowania się przynajmniej trochę powstrzymuje regres naszej cywilizacji, która przyzwalając na aborcję i eutanazję niejako już wycofała się z obrony życia najsłabszych i de facto bezbronnych. Cóż, do tych najsłabszych (choć nie bezbronnych) wypada zaliczyć kiboli: są najsłabsi moralnie i intelektualnie. To po prostu głupki. Różni postmodernistyczni psychologowie, pedagodzy i socjologowie chętnie za obecność w społeczeństwie takich głupków oskarżają ich rodziny, a najbardziej szkołę. Tu chyba jednak nikt nie ponosi winy: owszem, można by rozwydrzoną głupotę za pomocą wpojenia dyscypliny, posłuszeństwa i szacunku dla innych nieco utemperować, czy jednak większość nakładów dobrej woli i środków finansowych nie poszłaby na marne? Głupek pozostanie głupkiem, dopóki sam nie zechce choć trochę zmądrzeć. Jednak musiałby zacząć od zdobycia tej raczej nieosiągalnej dla niego wiedzy o samym sobie, od uświadomienia sobie, że jest głupkiem. Co więc począć z głupkami? Nie można ich zostawić samym sobie, ale przynajmniej można spowodować, że będą się bali czynić źle. Kibole, jak się zdaje, nikogo i niczego się nie boją, choć wyłącznie wtedy, gdy działają w grupie. Gdy np. wsiadają do pociągu relacji Częstochowa–Gliwice w drodze na mecz lub po meczu, robią, co chcą. Klną, wrzeszczą, palą papierosy, plują na podłogę, po chamsku odnoszą się do innych podróżnych. Konduktorki i konduktorzy gdzieś znikają, nie próbują interweniować ani sprawdzać biletów. Boją się. Dlaczego nie wzywają stosownych służb policyjnych, by interweniowały? Bo interwencja pogorszy sprawę, a bez niej jakoś to będzie? Dość już tego! To kibole mają się bać, a nie normalni podróżni. Bo przecież kibole to tak naprawdę najwięksi tchórze. Są bezczelni, gdy jest ich co najmniej kilku. Gdy muszą stanąć pojedynczo – zsikują się w spodnie. Zapytajcie funkcjonariuszy, którzy niekiedy zatrzymują tych pojedynczych głupków i wiozą ich do prokuratury lub aresztu. Czy nie trzeba radiowozów wietrzyć i myć? Kibolski strach śmierdzi wyjątkowo... Tymczasem ani z lewa ani z prawa nie
widać polityka, który by pilnował bezwzględnego egzekwowania prawa wobec łamiących je kiboli. Wszyscy podlizują im się, bo liczą na ich głosy w kolejnych wyborach. Politykom – nie wiem dlaczego – wydaje się, że to kibole ich wybierają. Kibice piłki nożnej – zapewne. Ale nie kibole (czyli stadionowi i pozastadionowi bandyci)! Tylko że – niestety – wielu naszych polityków zachowuje się jak kibole właśnie. Nękać normalnych kibiców, bo przejrzeli na oczy i wytykają swym wybrańcom za pomocą stadionowych opraw ich błędy, kłamstwa i zaprzaństwo? O, to łatwe, przecież nietrudno „wepchnąć” kibica w grupę kibolską. Od czegóż są – choć podporządkowane tym politykom przez wyborców w zupełnie innym celu – „policje – tajne, widne i dwu-płciowe” (jak je określił Cyprian K. Norwid we fraszce Siła ich) i wszelacy prowokatorzy? Co świadczy o tym, że politycy – i to także ci najważniejsi! – są najtchórzliwszymi z kiboli. Oczywiście trudno wierzyć plotkom, że po każdym ujawnieniu ich matactw (a sporo ich…) obydwaj panowie i jedna pani, pełniący najwyższe funkcje (i nie oni jedyni), moczą się w nocy. Niewątpliwie byłoby czymś niesmacznym żądać, by po nocy przedwyborczej pokazywali swoje prześcieradła, jak kiedyś musiała to czynić panna młoda po nocy poślubnej, by przed lokalną społecznością dać dowód swej niewinności… Można jednak żądać by ich trzęsące się tyłki zniknęły z foteli sejmowych, rządowych i samorządowych. Takie żądanie każdy może wyrazić za pomocą zwykłej kartki do głosowania w kolejnych wyborach. Kibolską naturę sporej części naszej klasy politycznej potwierdza również sposób, w jaki politycy próbują rozstrzygać spory o sposób rządzenia, czyli dbania o nasze polskie, narodowe interesy. A te interesy, choć en bloc brzmią patetycznie, zaczynają się trywialnie, np. od ceny gazu, który zużyjemy, gotując sobie zupę. Otóż spory polityczne (więc w gruncie rzeczy gospodarcze) od kilku lat przypominają kibolską ustawkę. Politycy okładają się nawzajem i najczęściej nie merytorycznie, ale ad personam, również maczugami itp. narzędziami, tyle że medialnymi; po wymianie pierwszych ciosów kontynuację nawalanki zostawia-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Felieton jąc różnym dziennikarzynom i ekspercinom, wylansowanym i wyglansowanym na „autorytety”. Powstaje obraz rodem jakby z Folwarku zwierzęcego Georges’a Orwella (1946) czy z wcześniejszej, a zdumiewająco podobnej powieści Władysława Reymonta Bunt (1924), że świnie okładają się nawzajem po schabach – na wyścigi, kto szybciej przeciwnika utłucze… Nie, nie będzie z tego kotletów, panierki już brakuje. Że metodę ustawki jako naturalną traktują nie tylko politycy z państwowego świecznika (czy też – nadążając za „zdobyczami” współczesnej polszczyzny – spod żyrandola), ale także działacze prowincjonalni, udowodnił kilka tygodni temu jeden z sosnowieckich radnych, wzywając – wpisem w tzw. portalu społecznościowym) – do rokoszu na ulicach Warszawy w Święto Niepodległości. Radny ten, będący członkiem największej partii opozycyjnej, zapewne dał się ponieść emocjom – nie tylko on ma powyżej uszu „wyczynów” obecnej partii rządzącej, która coraz mocniej lekceważy demokratyczne standardy. Lecz co, jeśli to wezwanie do swoistej ustawki w nasze Narodowe Święto, wezwanie do złamania porządku konstytucyjnego było zwyczajną prowokacją? I jak wszystko na to może wskazywać, wymierzoną właśnie nie tylko w największą partię opozycyjną, ale najbardziej w tych wszystkich, którzy Polskę szanują i o polskość dbają wbrew szerzonej – przez zaskakująco liczną czeredę warszawskich (i nie tylko warszawskich) propagandystów – pogardzie dla Polski i polskości? Ów radny zgodnie z ustawą o samorządzie gminnym ślubował być „Wierny Konstytucji i prawu Rzeczypospolitej Polskiej…”, więc nie tylko wzywał do przestępstwa, ale złamał swoje ślubowanie. Gdyby nie był radnym i został „przyłapany” na organizowaniu w konspiracji przewrotu, mającego na celu np. zniesienie porządku „okrągłostołowego” czy restytucję monarchii – można by to zrozumieć. Ale wzywanie do ustawki, której zawsze tak łakną przeciwnicy ideowi jego partii, a jeszcze bardziej wrogowie Polski, wzywanie do chuligańskiej zadymy? Nie! I jeszcze raz nie!
Sukces Polski?
W ostatnim felietonie napisałam, że przedsiębiorstwa w Polsce potrzebują więcej wolności w funkcjonowaniu na rynku – i chyba stał się cud, ponieważ Polska awansowała na światowej liście łatwości prowadzenia biznesu. Raport „Doing Business” Banku Światowego jest uznawany za jedno z ważnych źródeł informacji przy podejmowaniu decyzji o inwestowaniu. A przecież w okresie recesji właśnie o to chodzi, aby przedsiębiorstwa krajowe i zagraniczne inwestowały w Polsce. Wtedy powstają nowe miejsca pracy i wpływy do budżetu z podatków płaconych przez firmy i obywateli. Wprawdzie Polska zajmuje dopiero 55. pozycję, na którą awansowała z 62., ale na 185 ocenianych krajów każde wzniesienie się w górę rankingu można uznać za sukces. Na szczycie są kraje stosujące politykę liberalną; Singapur i Honkong, a z krajów Unii Europejskiej najwyższą (5. pozycję) zajęła Dania. Wyprzedziły nas znacznie Gruzja (9. miejsce) i Litwa (27. miejsce). Wobec tego, na co mogą liczyć inwestorzy w naszym kraju? Przyspieszyliśmy dochodzenie należności w sądach. Łatwiejsze są formalności w obrocie nieruchomościami, chociaż nadal są przypadki, że na pozwolenie na budowę czeka się nawet dwa lata. Według twórców rankingu obecnie mamy sprawniejsze procedury upadłościowe i łatwiejsze rozliczanie podatków. Wprawdzie obiecywane przez rząd obniżenie podatków w celu ożywienia działalności przedsiębiorstw nie zostało wprowadzone i coraz ciszej na ten temat, jednak nasz Premier nie wziął, na szczęście, przykładu z Victora Orbana, który podniósł podatki. Można powiedzieć, że to działanie ostateczne i lepiej oszczędzać niż doprowadzić do tego ostatecznego kroku. Nasz rząd liczy na lepszą koniunkturę i działania proinwestycyjne, które pozwolą obronić budżet. Niestety, gdy jest kryzys, to stara prawda jest taka, że trzeba oszczędzać. W Polsce zniesiono i ograniczono niektóre ulgi w podatku dochodowym od 2013 roku. Według prognozy rządowej wzrost gospodarczy w 2013 r. ma wynieść 2.2 proc. PKB. Jednak ekonomiści coraz częściej mówią o najwyżej 1,0 proc. PKB. Zaledwie jeden procent różniJerzy Suchanek cy – kto by się tym przejmował. A jednak
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
to dużo zmienia w zakresie bezrobocia. Przy 2,0 proc. wzroście PKB stopa bezrobocia może wzrosnąć do 13,5 proc., jeżeli gospodarka będzie rosła w tempie 1,0 proc., to stopa bezrobocia wyniesie 14,5 proc. Zwolnienia, redukcje i cięcia coraz częściej występują w polskich przedsiębiorstwach. Rosnące bezrobocie powoduje problemy ze spłatą kredytów, obniżenie wydatków, a więc i stopy życiowej. I znowu wszystko zależy od tego, jak zachowają się przedsiębiorcy. Czy dokonają masowych zwolnień, czy uwierzą, że spowolnienie będzie niewielkie i będą oczekiwać na poprawę sytuacji w gospodarce. Wiem, że to twierdzenie keynesistów, ale znowu najważniejsze są inwestycje. Realizacja programu „Inwestycje polskie” ma umożliwić pozyskanie 40 mld złotych kredytów dla przedsiębiorstw. Jest to jednak proces rozłożony w czasie i na jego efekty trzeba będzie poczekać. Myślę, że koniecznością jest usprawnienie systemu pomocy socjalnej. Należy zrezygnować z rozdawnictwa pieniędzy, a skonstruować system pomocy w ten sposób, by tworzyć szansę na samodzielność. Jest to dużo trudniejsze, ale w długim okresie znacznie bardziej efektywne. Istotna jest również zmiana świadomości pracowników i bezrobotnych. Jeszcze kilkanaście lat temu, gdy dowód osobisty nie był „kawałkiem plastiku”, lecz małą zieloną książeczką, wbijano do niego pieczątkę z każdego miejsca pracy. Gdy starał się o pracę pracownik, który miał więcej niż pięć pieczątek, to często traktowano go jak „niebieskiego ptaka”. Dzisiaj częsta zmiana miejsca pracy nikogo już nie dziwi. Będziemy zmieniać zatrudnienie co kilka lat, co wymaga doszkalania i przebranżowienia. Od tego roku weszła w życie reforma szkolnictwa średniego i wyższego. Wykształcenie jest nadal bardzo ważne. Według OECD wykształcenie wyższe w Polsce będzie miał niedługo co drugi 30-latek. Oprócz wiedzy i dyplomu uczelni ważne są jeszcze kompetencje: kreatywność, umiejętność podejmowania decyzji, pracy w grupie i osobiste cechy pracownika: osobowość, pozytywne myślenie. Pracodawcom zależy na mobilnych pracownikach i ze zdobytym doświadczeniem już w trakcie studiów. Stąd duża waga przykładana w reformie do praktycznych aspektów zdobywanej wiedzy. Studenci muszą odbywać praktyki zawodowe, trafiają na krajowe
45
Felieton i zagraniczne staże w firmach, podejmują wolontariat w trakcie studiów, zresztą zdecydowana część studentów studiuje i pracuje jednocześnie (studia niestacjonarne) albo jak mówią złośliwi „dwa w jednym”. Pracodawca otrzymuje wykształconego i znającego praktykę pracownika. Istotne jest, aby go odpowiednio wynagrodził i umiejętnie motywował. Dr Jadwiga Gierczycka Rektor Śląskiej Wyższej Szkoły Zarządzania im. gen. J. Ziętka w Katowicach
Informacja o śmierci Wiesława Dyły przeszła niezauważenie, ale na pewno zasmuciła wielu sympatyków boksu. Bo też był to człowiek, który na ringach mógł zdziałać dużo, dużo więcej...
Wiesław Dyła (1963–2012). Historia pogromcy Gołoty 7 września w wieku 49 lat (ur. 6 sierpnia 1963 r.) zginął tragicznie w Niemczech Wiesław Dyła, były pięściarz Górnika Sosnowiec, mistrz (1985) i wicemistrz (1984) Polski w wadze ciężkiej. W 1985 r. odniósł największy międzynarodowy sukces, zwyciężając w Mistrzostwach Armii Zaprzyjaźnionych w Bydgoszczy. Cztery razy reprezentował barwy Polski w meczach międzypaństwowych (bilans walk: 2 zwycięstwa i 2 porażki). Pod koniec lat 80. wyemigrował do Niemiec i mieszkał
46
w Ahlen. Wiesława Dyłę pochowano w rodzinnych Siemianowicach Śląskich. Jako chłopak Wiesław Dyła treningi bokserskie rozpoczął w Górniku Siemianowice i od razu zwrócił na siebie uwagę trenerów – miał bowiem znakomite warunki fizyczne, wysoki, dobrze zbudowany, przy tym szybki i inteligentny. Gdy siemianowicki klub upadł, trafił do Górnika Sosnowiec, który występował wówczas w bokserskiej ekstraklasie. Tak, kiedyś były takie rozgrywki ligowe, które były wylęgarnią talentów, a i polski boks amatorski liczył się w świecie, bo nasi reprezentanci regularnie zdobywali medale najważniejszych imprez, również olimpijskich. A w ostatnich igrzyskach w Londynie nie było już ani jednego polskiego pięściarza. Ech, łza się w oku kręci. Trafił więc Wiesiek do zespołu wówczas II-ligowego, który mecze toczył w zagórskiej hali, przy ulicy Kamyszewa, obecnie braci Mieroszewskich. Trenerzy chuchali i dmuchali na niego, bo też wiedzieli, że trafiła im się w ręce prawdziwa perełka. A ten szybko potwierdził swój talent w mistrzostwach Polski seniorów, zdobywając w 1984 r. srebrny medal, w finale MP w Słupsku przegrał z Grzegorzem Skrzeczem. Rok później we Wrocławiu Dyła był już najlepszy w wadze ciężkiej, w finale pokonał Skrzecza, ale Pawła... W tym samym roku dołożył wielki sukces międzynarodowy, zwyciężając w Mistrzostwach Armii Zaprzyjaźnionych w Bydgoszczy. A turniej ten uważany był wtedy za małe mistrzostwa świata. Polak w drodze do najwyższego stopnia podium pokonał kolejno: Fridricha Micka z Czechosłowacji, Siergieja Alioszina z ZSRR i w finale Kubańczyka Hermenegildo Baeza. W 1985 r. występował już z sosnowieckim Górnikiem w bokserskiej ekstraklasie, w której występowało osiem najlepszych polskich klubów. I poczynał sobie znakomicie, często wygrywając przed czasem. Jego postawa nie umknęła uwadze trenerów kadry narodowej, którzy szukali następców dla kończących karierę braci Skrzeczów. W 1986 r. Dyła wystąpił na mistrzostwach świata w Reno (USA), ale bez powodzenia. A potem zawodnik Górnika Sosnowiec przegrał rywalizację o miejsce w reprezentacji z Andrzejem Gołotą, świeżo upieczonym mistrzem Europy juniorów. W bezpośredniej walce to jednak Dyła był górą... Doszło do niej 22 marca 1987 r. podczas meczu ligowego Górnika z Legią Warszawa, aktualnym drużynowym mistrzem Polski. Gołota był faworytem, bo mało który z ry-
wali z polskich klubów dotrzymywał mu kroku w ringu. Ten pojedynek wzbudził ogromne zainteresowanie ludzi. Na godzinę przed meczem hala (1500 widzów) była pełna, a przed kasami było jeszcze kilkaset osób, które nie zdążyły kupić biletów. Na trybunach wrzało, bo też sosnowieccy bokserzy walczyli znakomicie i przed walką dnia w wadze ciężkiej prowadzili 11:9, a więc mieli wygrany mecz. Gdy do ringu wchodzili Dyła i Gołota, wrzask był już ogromny. Pan Andrzej do dziś pytany o tę walkę wspomina z uśmiechem, że nasłuchał się wtedy... – „Bardzo dobrze ją pamiętam. Kiedy wchodziłem na ring, kibice bardzo ostro mnie wyzywali. Ale nie miałem do nich pretensji, płacili za bilety i mieli prawo wyzywać Gołotę” – wspomina niedoszły (walczył o ten tytuł cztery razy) zawodowy mistrz świata. Nie kwestionuje też słuszności sędziowskiego werdyktu. Warto zresztą przytoczyć fragment relacji z tego meczu, zamieszczonej w dzienniku „Sport”, o tym pojedynku, bo narosło wokół niego wiele mitów, jakoby bokser Górnika demolował „Endriu”... „Niestety, poziom tego spotkania nie mógł zadowolić. Za dużo było klinczowania i przepychania, a za mało technicznego boksu. Obaj przeciwnicy czuli respekt przed swymi ciosami i stąd cały pojedynek był w zwarciu. Gołota „zarobił” ostrzeżenie za trzymanie. Dyła był nieco lepszy i sędziowie wypunktowali zgodnie 60:57 dla sosnowiczanina”. Do tej suchej relacji, jako naoczny obserwator tego starcia, mogę dodać, że rzeczywiście ciosów było w nim bardzo mało. Walka była wyrównana, a wiadomo, sędziowie byli bardziej przychylni dla zawodnika gospodarzy. I nie przypominam sobie łez, które miały się ukazać w oczach Gołoty. On był wtedy wściekły, bodaj nie podał nawet ręki swojemu pogromcy, tylko szybko zszedł z ringu, udając się do szatni. Dodajmy jeszcze tylko, że Andrzej Gołota miał wtedy zaledwie 19 lat, a Wiesław Dyła 24 lata. Być może ówczesny trener kadry narodowej, Andrzej Gmitruk, wolał postawić na bardziej perspektywicznego boksera i dlatego to warszawianin pojechał na olimpiadę w Seulu w 1988 r., gdzie Gołota zdobył brązowy medal. Gołota nie miał zresztą szczęścia do Sosnowca, bo dwa lata później przegrał z innym zawodnikiem Górnika, Tadeuszem Romańskim. To była jeszcze większa niespodzianka, bo sosnowicza-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Felieton nin był o ponad głowę niższy od legionisty i nie miał na swoim koncie większych sukcesów. To była dziwna walka, gdyż Romański z furią zaatakował od pierwszego gongu, czym zaskoczył Gołotę. Ten, sfrustrowany faktem, że nie może trafić zwinnego rywala, zaczął faulować i po kolejnym ostrzeżeniu został w drugiej rundzie zdyskwalifikowany. Wróćmy jednak do zmarłego sportowca. Mało kto zna powody jego zaskakującej decyzji pod koniec lat 80., kiedy to niespodziewanie wyjechał do Niemiec. Czy był rozczarowany, że nie dano mu szansy w reprezentacji Polski? Czy może zawrócono mu w głowie mirażami zawodowej kariery? Do tej drugiej opcji przychylają się jego byli koledzy. – „Wokół Wieśka kręcili się różnej maści ludzie, którzy namawiali go, żeby został zawodowym bokserem, obiecując wielkie pieniądze – mówi jeden z nich, który chce zachować anonimowość. – On odmawiał, bo przecież nieźle zarabiał jako górnik i czołowy bokser w Polsce. Ale w kraju działo się już coraz gorzej, w klubie też się nie przelewało; dał się więc pewnie w końcu namówić i wyjechał do Niemiec”. W tamtych latach, jeszcze przed 1989 r., aby kontynuować sportową karierę za granicą, trzeba było mieć zgodę wielu instytucji i było o nią bardzo trudno. Dyła wyjechał za granicę samowolnie, bez stosownych dokumentów i spotkała go za to krytyka, że uciekł... Od tego czasu urwał się z nim kontakt. Od czasu do czasu pojawiały się niepotwierdzone informacje o jego występach na niemieckich ringach, ale ostatecznie kariery nie zrobił. Szkoda, bo gdyby trafił na pomocnych ludzi, tak jak stało się to w przypadku Dariusza Michalczewskiego (też „uciekł” do Niemiec w tym okresie), to być może również zostałby mistrzem świata. „Papiery” na to z pewnością miał. Andrzej Wasik
A PRAWO, PRAWO ZNACZYĆ MIAŁO Szanowni Państwo, zajmowałem się już wieloma problemami naszego codziennego życia, ale do końca problemów, jakie zgotowała nam Władza demokratycznego Państwa, wybrana przez Naród – daleko. Nie mogę się pogodzić z panoszącą się „władzą urzędniczą” stosowaną przez ludzi pracujących na różnych szczeblach administracji i ich organach, od administracji szczebla centralnego przez powiatową do samorządowej. Urzędnik może zrobić wszystko z obywatelem, który wpadł w zastawione na niego pułapki prawne, niedomówienia prawne lub tzw. interpretacje prawa, które otrzymują urzędnicy niższego szczebla od swoich zwierzchników w formie tzw. przepisów wykonawczych, rozporządzeń czy interpretacji przepisów zawartych w ustawach uchwalonych przez Sejm RP. Dzisiaj, aby rozpocząć działalność gospodarczą (własna firma) na co tak nas wszyscy namawiają, należy mieć wiedzę p. Belki, p. Rostowskiego lub innych osób wybitnych i obeznanych w finansach i prawie. Każdy rodzaj umowy zawartej z kontrahentem czy usługodawcą może kryć pułapki prawne niezauważalne dla młodego i niedoświadczonego przedsiębiorcy. Zacznijmy od szkoły szczebla ponadpodstawowego, w której młodzi adepci przyszłego biznesu są edukowani. W programie nauczania poza podstawami rachunkowości i paroma informacjami zachęcającymi do pracy na „swoim” nie ma informacji na temat rodzaju firm, które posiadają różne kwalifikacje prawne i działają na rynku biznesowym – jak takie firmy tworzyć i kto ma prawo je tworzyć, kto sprawuje nad nimi nadzór i jakie mają obowiązki w składaniu do różnych urzędów i instytucji sprawozdań, informacji, druków i opłat. Czyli jest to po prostu szukanie „jelenia”. Jestem przekonany, że każdy młody człowiek porywający się na otwarcie własnej firmy, gdyby wiedział, że olbrzymia grupa urzędników tylko czeka, aby „wpadł” w ich sieci i jakie kontrole i czego go czekają, jaką wrogość da się odczuć od osób kontrolujących lub wzywających, to nigdy by się na coś takiego nie porywał. Ktoś może powiedzieć, że dostanie
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
pomoc z funduszy Unii Europejskiej. Ale nie cieszcie się, te pieniądze zaraz zostaną odebrane przy pierwszej nadarzającej się okazji lub kontroli przez urzędników. Aby rozliczyć otrzymane pieniądze, należy złożyć wnioski, sprawozdania i bilans wydatkowanych środków finansowych, przedstawić „księgi handlowe” itp. Jedna nieścisłość z obowiązującymi urzędników przepisami eliminuje nasze intencje gospodarcze i nakazuje zwrot otrzymanych środków finansowych. Inną formą „odzyskania” przez urzędników przekazanych już środków finansowych dla młodego przedsiębiorcy jest kontrola i naliczony dodatkowy podatek, znalezienie luki prawnej itp., aby odebrać ciężko zapracowane pieniądze naiwnemu młodemu człowiekowi. Takie same kryteria stosuje się również dla bardziej doświadczonych „rekinów” biznesu w mikroprzedsiębiorstwach, aczkolwiek może bardziej uważających na czające się zło (urzędnika), bo już niejedno wycierpieli. A przecież urzędnik miał być naszym przyjacielem, doradcą itp. – to frazesy, którymi nas się karmi i nikt w nie już nie wierzy. Mamy płacić podatki na odpowiednią pensję urzędniczą czy poselską itp. i milczeć z pokorą, aby władza się na nas nie obraziła, bo może się to zakończyć kontrolą i likwidacją firmy, w którą włożyliście niejednokrotnie nie tylko swoje pieniądze, ale zdrowie i życie. Nie każdy ma „układy” i niewiadomego pochodzenia pieniądze na stworzenie mafijnego potwora finansowego typu „AMBER GOLD”. Na ten temat napisano już tyle bzdur i niedorzeczności, że nie będę się na ten temat rozpisywał, ponieważ takich firm jest w Polsce więcej, a „wpadła” jedna. Pozostałe działają i mają się coraz lepiej. Wiem jedno, że takiej firmy nie stworzy samo młode małżeństwo z karanym kilkakrotnie małżonkiem i nie da się nieświadomie popełnić tylu pomyłek w niezawisłych (bezkarnych) instytucjach ścigania i wymiaru sprawiedliwości. PO PROSTU SIĘ NIE DA!!!! I co? I NIC!!! Takie „stwory” można porównać jedynie z ZUS-em,. Tylko że „AMBER-GOLD” był oszustem dobrowolnym, a oszukanym mógł zostać kto chciał, a ZUS jest obowiązkowym, gdzie oszukiwani, obowiązkowo pod groźbą kar, nawet więzienia mają być wszyscy. To, co jest obowiązkowe, nigdy nie jest dobre. Ludzie
47
Felieton
Poezja święta przyniósł dzieciom choinkę gładkie leśne zwierzę odbijała w lustrach jelenie rogi i szelest śniegu chłopczyk w zielonych skarpetach ubierał ją sam jak na swoich rysunkach dostrajał kolory na najwyższych nutach przecież będzie grała całą domową wieczność tylko jej igły kłuły i nie dało się zszyć dobrych życzeń ojciec wyszedł po prezenty matka uderzała garnkami w kuchni jakby głośno płakała jutro będzie wigilia a maluch trochę starszy od Pana Jezuska nic nie wie o świecie nawleka stare bombki na nitkę słoną od łez
Madonna Pielgrzymów Caravaggia do kościoła ojców augustianów trafiałam po omacku światła na ulicach odległych od Pantheonu ledwie się tliły nawet ćmy gubiły drogę frunąc w grudniowym powietrzu po lewej stronie od wejścia w kaplicy rozjaśniającej się po wrzuceniu monety z aureolą chromu byłam dopuszczana za plecy pielgrzymów klęczących przed Najświętszą Panną na obrazie Caravaggia ich stopy szerokie od podpierania ciężkiego życia spychały mnie na czwarty plan ciemnej posadzki w ciemne sprawki zamieszany był też Caravaggio ścigany za długi i bójki rozlewający porywczo wino na stoły żeby zobaczyć kolor warg Maryi i Dzieciątka zaspokoić pragnienie drewna pijącego farby tylko wtedy pod emalią przewróconego kielicha kształty nabierały ciała oczy źrenic kobieca głowa dopasowywała się do aureoli a dziecko ssało palec cudownego światła milczały o tym pędzle zdarte do prawdy milczał Caravaggio dziś modlę się głośno w tłumie nie namalowanych przez niego postaci * * * cały dzień obserwuję obłoki wieczorem jestem lekka jak one
Michał Kręcisz
48
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Barbara Gruszka-Zych
wiedzą, co dla nich jest dobre, pomimo że nie jest obowiązkowe i wiedzą, co robić ze swoimi pieniędzmi, wykluczając w tym miejscu osoby naiwne, które wierzą panującej władzy, pod skrzydłami której działają takie instytucje jak wymieniłem powyżej. I co? I NIC!!! Oglądam (czasami) program w TV „Państwo w państwie”. Tylko czasami, bo nie mogę nerwowo wytrzymać, gdy słucham o tym, ilu urzędnicy zniszczyli ludzi, firm i jak wiele osób zostało bezrobotnymi, siedziało niesłusznie w więzieniach itp. Czy myślicie, że któryś z tych nieudaczników-urzędników, którzy pełnią swoje funkcje do dzisiaj, został pociągnięty do odpowiedzialności za swoje haniebne czyny. Ależ nie, może jeszcze otrzymał nagrodę, wyróżnienie, a nawet medal. Zasada w Urzędach jest taka: urzędnik wydaje „Decyzję administracyjną” i masz płacić. Pomimo Twojego odwołania, wszczętego postępowania wyjaśniającego – masz płacić. Żadne postępowanie odwoławcze nie wstrzymuje wykonania wydanej „decyzji administracyjnej”. Masz zapłacić, a następnie dochodzić swoich racji, co trwa często kilka lat. W tym czasie stracisz wszystko na zapłatę wymienionej w decyzji kwoty, opłaty sądowe, adwokatów, doradców, biegłych finansowych, zwolnisz zatrudnionych pracowników. Często taki przedsiębiorca traci rodzinę. Są przypadki samobójstw, chorób serca (zawały) czy wylewów i paraliżów. Ale kogo to obchodzi. I co? I NIC!!! Sejm RP uchwalił tzw. katechizm dla urzędników pod nazwą Kodeks Postępowania Administracyjnego – KPA. Czy myślicie, że ktoś go przestrzega? Bzdura, bo on służy do zobowiązania obywatela do przestrzegania terminów. Napiszcie pismo do jakiegoś ministerstwa. Albo otrzymacie odpowiedź po terminie, albo wcale. Dając coś obywatelowi na piśmie, można mu dać dowód w sprawie i może się „czepiać”. A tak co? Spokój. I co? I NIC!!!! W następnym felietonie pokażę Państwu, jak jest planowany budżet państwa. Planuje się go na pół roku przed jego obowiązywaniem. Kto ma takie dane –szczegółowe, co będzie za pół roku w kraju? Znowu „prognozy” o których pisałem przy „złodziejskim” naliczaniu należności za media. TAK! TAK! Podobnie. I co? I NIC!!!!
Recenzje
Więcej niż dobra pamięć Kiedy Barbara Gruszka-Zych publikowała w latach osiemdziesiątych swoje pierwsze liryki, na śląsko-zagłębiowskiej scenie literackiej pojawiło się wiele dobrze zapowiadających się poetek, o których dziś pamiętają tylko stare broszury, almanachy czy bardziej rozbudowane antologie. Barbara Bednarek, Beata Falda, Małgorzata Madeja to tylko kilka nazwisk dla przykładu. Dziennikarka „Gościa Niedzielnego” w debiutanckim tomie napiła się pierwszej wody (1989) i ta woda okazała się być wodą życia; życia wypełnionego podróżami, spotkaniami z osobistościami i osobowościami tego świata, życia pełnego sztuki i dobrych wierszy. Nikt jednak nie jest wolny od prawdy, którą w miniaturze pt. Zdjęcia synów wyraziła poetka słowami: „każdy prędzej czy później zamieni się w zdjęcie”. Takich fotografii jest w jej twórczości wiele. W paru błyskach utrwalała pamięć i obrazy małej dziewczynki, umierającej na serce (Małą dziewczynkę zgubiła sukienka); przyjaciela o imieniu Marek (Wiersz), który „stał się przedmiotem zamkniętym na klucz ziemi”; babci Heleny, pana Edmunda, cioci Gabi i innych. Tematy eschatologiczne, kwestie pamiętania i obecności żywych i zmarłych były jej bliskie od wielu lat. Swój pierwszy wybór wierszy, będący przecież summą dotychczasowych osiągnięć, zatytułowała Mężczyzna i kobieta przed kremacją (2011). Tytułowy utwór ujawnia lęk przed końcem ziemskich dni, nie jest to obsesyjne przeczuwanie śmierci, ale głęboka świadomość nieuchronności ludzkiego losu. Para, może szczęśliwa i zakochana, siedząca w kawiarni przy herbatce, też podlega prawom kostuchy, „po spaleniu jest około trzech kilogramów” każdego z nich. Teraz jeszcze sączą napój i wsłuchują się w swoje oddechy, „potem popiołem ze swego serca będzie czernić / brwi krajobrazowi” jedno i drugie. Wiersz pochodzi – z rekomendowanego przez Czesława Miłosza tomu pt. Zapinając kol-
czyki (2000). Mistrz, bo to słowo najlepiej pasuje do określenia ich relacji, zwracał przede wszystkim uwagę na subtelną, zmysłową kobiecość pisania Barbary Gruszki-Zych, która nota bene zapiski z tej przyjaźni opublikowała we wspomnieniowym Moim Poecie (2007). Śmierć w naszej kulturze utożsamiana jest z kobietą, można ją opisać tylko językiem poezji – zdaje się mówić autorka. Króciutki wiersz może być miłosnym wyznaniem, ale i charakterystyką śmierci: śpię z tobą pod skórą śpię z lękiem pod skórą że jak się nie obudzę ty się nie obudzisz
lian Krzyżanowski – świadomą kreację artystyczną, „staranny rozmysł poety o dużym doświadczeniu twórczym”, o tyle u Gruszki-Zych odnajdujemy autentyczne postaci, wydarzenia, a co za tym idzie i przeżycia. Szara jak wróbel to tomik poświecony zmarłemu ojcu autorki, Witowi Gruszce, który odszedł – zgodnie z jednym z tytułów wierszy – 4 czerwca przed dwunastą. Jego śmierć była długo oczekiwanym wybawieniem od bólu i cierpienia – dowiadujemy się o kilkumiesięcznym pobycie w hospicjum, o zastrzykach, kroplówkach, pieluchach/pampersach, karmieniu przez pielęgniarki. Powolne umieranie obnaża koszmar starości, która staje się zwyrodniałą formą dzieciństwa; słodka nieporadność maluszka i niedołężność starca to dwa bieguny ludzkiego życia. Poetka patrzy na ojca i dostrzega jak ów się zmienia:
coraz mniejszy Kluczem do zrozumienia tej pojakby chciał znów ezji może być właśnie pogodzenie się przyjść na świat / oswojenie śmierci i umierania, jajuż nie z tego świata. kie dokonują się w kolejnych lirykach. Przewrotne to nieco stwierdzeCzytając kolejne liryki, obserwujenie, gdy znamy tom Pali się mój próg (1997) z deklaracją „ale o śmierci nie my przejście między światem żywych piszę” i wierszem: i zmarłych. Wreszcie pada zmęczone i przejmujące pytanie „ile [ojciec ty to na nerki zachorujesz straszą mnie i w ogóle każdy człowiek – przypis a już znalazłam sobie chorobę śmierć E. A-K] musi się spocić / i zmienić dobrze ją widać tylko trzeba uważnie koszul żeby przejść na tamtą stroprzyjrzeć się ciału skąd przyjdzie nę / i gdzie jest tamta strona”. Kwestie sensu i kresu cierpienia nasuwają W najnowszej książce pt. Szara się same. Poetka nie histeryzuje, nie jak wróbel, wydanej w serii Bibliote- leje „łez Heraklitowych”, nie lamenka „Toposu”, Barbara Gruszka-Zych tuje, choć zatopiona w codzienności kontynuuje raz podjęte tematy. Ich zastanawia się „jak długo moje spojrealizacja nie odbiega specjalnie od rzenie pozostanie w żałobie”. „Skardotychczasowego sposobu poezjowa- gi Symonidowe” to u niej wiersze tania. W kwestiach warsztatowych jest kie jak ten: to ta sama fraza, liryczna metaforyna twoim łóżku leży cisza ka, dyskretne pointowanie, odwoływracam żeby poprawić wanie się do podstawowych symbopod nią poduszki szelest li (cisza, serce, światło). Ważny jest pościeli niesie się na krańce jednak porządek utworów, o których świata gdzie jeszcze ścielą Wojciech Kilar (adnotacja na tylnej puste łóżko pod dobrą pamięć. okładce) napisał: „prawdziwe, przejmujące treny jak u Kochanowskiego. Świetna robota poetycka przenosząPustka, brak i spersonifikowana cica ziemskie uczucia w sferę poezji”. sza muszą zastąpić ukochanego ojca; O ile niektórzy badacze wątpili w ist- „dobra pamięć” – tyle tylko można nienie Urszulki, podejrzewali – jak Ju- ocalić. Nie chcę zabierać czytelni-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
49
Recenzje czych wzruszeń, śledząc historię tamtej śmierci wiersz po wierszu,. Nie widzę w tej książce typowego układu trenów – exordium, laudatio, comploratio, consolatio, exhortatio. Choć pewne tropy, wynikające z naturalnego przeżywania śmierci najbliższej osoby, będą spójne. Bliżej Gruszce-Zych do Anny Kamieńskiej, która poświęciła cykl pt. Dobranoc matce swojej zmarłej w 1956 roku rodzicielce. Głos w tomie Szara jak wróbel jest jednak bardziej ściszony, stonowany, bo na jego kartkach leży kamień, żeby się nie rozwiały (Strzępy). Śmierć, określona w tytule, jako szara, pospolita jak jeden z niegdyś powszechnie występujących ptaków, w wierszu – z którego pochodzi to porównanie – jest jednak w jakimś sensie znośna, pogodna. Wróble, choć szare (faktycznie brązowo-szare) zazwyczaj wydają się radosne w swym rozćwierkaniu, może i umierający człowiek ma coś pozytywnego przed sobą. Poetka znajduje takie aspekty, wierzy na przy-
Fe
Najnowszy tomik poetycki Jerzego Suchanka, naszego stałego współpracownika jest już 84 tomem w Bibliotece Arkadii – Pisma katastroficznego. Warto wspomnieć, że Instytut Mikołowski został w tym roku nagrodzony na Poznańskim Przeglądzie Nowości Wydawniczych Książka Lata 2012. Kolejna książka Jerzego Suchanka zawiera zarówno wiersze liryczne, jak i ironiczne,
50
kład, że świeci ojcu nad grobem jego ulubiona gwiazda Kasjopeja i „nie zgaśnie mu jak my wszyscy”. Równi wobec śmierci martwimy się o rzeczy błahe, kawałek marmuru leży nam na sercu bardziej niż kolejne pokolenia, zauważa Gruszka-Zych w ostatniej zwrotce ostatniego wiersza. Może i nie jest to myśl nowa i odkrywcza, ale na takie napomnienie (exhortatio) można pozwolić sobie w cyklu trenologicznym. Tym bardziej, że szara jak wróbel może być też córka opłakująca ojca, „nagle z stopniów ostatnich zrzucona i między insze, jedna z wiela, policzona” (parafrazując Jana Kochanowskiego). Barbara Gruszka-Zych tym tomikiem wraca jako osobne zjawisko poetyckie, o czym świadczą również fragmenty takie jak ten: „każdy chowa w ustach płatek języka / z kwiatu którym / kiedyś był”. Edyta Antoniak-Kiedos
B. Gruszka-Zych: Szara jak wróbel. Biblioteka „Toposu”, T. 76. Sopot 2012.
wirtuozerskie, ale też zwrócone ku czytelnikowi. Uwagę czytelnika niewątpliwie zwrócą także niepokojące fotografie, których autorką jest Sybilka Storie. Redakcji dokonała Grażyna Baranowska.
ny władzy szkolnej i administracyjnej, pisma, opinie, listy oraz podania kierowane do urzędów, sprawozdania urzędników, rozliczenia budżetów szkół oraz urzędowe spisy ludności i placówek szkolnych. Książka stanowi nie tylko wartościową publikację naukową, ale i jest przystępną lekturą dla każdego zainteresowanego historią Polski i Polaków w tamPraca prof. dr hab. Anny Glimos-Nadgór- tych trudnych dla narodu czasach. skiej Szkolnictwo Będzina 1795–1918 wraz z tekstami źródłowymi jest historycznym opracowaniem dziejów szkolnictwa na Ziemi Będzińskiej w czasach zaborów. Ukazuje przy tym nie tylko obraz funkcjonowania systemu edukacji na terenie Zagłębia Dąbrowskiego w tamtych latach, ale również przeobrażenia administracyjne, społeczno-gospodarcze i narodowościowe w Będzinie oraz w całym regionie. Publikacja ta składa się z dwóch części: pierwsza skupia się na przedstawieniu historii szkolnictwa będzińskiego na tle zmieniającej się sytuacji politycznej i społecznej ziem polskich w latach 1795–1918, druga część zawiera natomiast teksty źródłowe odnoszące się do podnoszonych zagadnień. Podstawę do prezentacji dziejów będzińskiego szkolnictwa stanowią przede wszystkim źródła archiwalne zgromadzone w zasobach Archiwów Państwowych w Łodzi i w Katowicach. Należą do nich dokumenty wydane przez orga-
Szkolnictwo Będzina
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Proza Wojciech Michalec
Lody! Lody!
Ludzie zawsze zostawiają dużo kości: z kurczaka, z wielory- otwartych oknach i byłoby pięknie do końca, gdyby te gołębie nie zaczęły gruchać i trzepotać skrzydłami. bów i z siebie samych, bez względu na dietę.
Dostaniesz korale i taki mały wisiorek w kształcie foczki, wszystko z kości, z białych kłów morsa, które morze wyrzuca na północy. Wystarczy zebrać, porobić kuleczki między płaskimi kamieniami, wywiercić dziurkę, do tego sznureczek i zwierzątko gotowe. Sznureczek to chyba z rafii, dużo się tych rafiowych worków pląta w okolicach sklepów. Wiatr je roznosi po całej tundrze. Ludzie chodzą tam zaskakująco skupieni, patrzą na mchy, pod nogi. I bardzo dużo jaj, wszystkie ptaki tam przylatują z całego świata, stoją na brzegach i gęgają. Lato tam niby krótkie, ale dzień bez końca. Gorąco, wszystko brzęczy, meszki pchają się w człowieka każdym otworem ciała. Od wiosny jest tam jak w dżungli, paruje wszystko, powietrze jest wręcz soczyste, nawet ręczniki nie schną. Dopiero po miesiącu powietrze robi się świeże, takie kryształowe, a wszystko co brzęczy, brzęczy do pierwszych mrozów. Ptaki wzbijają się i jak mówią tamci miejscowi: zabierają ciepło i ciągną ze sobą gdzieś na południe. Dopiero w trzecim roku spałem w lecie bez problemów, nawet nie musiałem patrzeć na zegarek. Organizm zamykał oczy i śnił, to był jego czas i ani słońce, ani cudowne chmury nie mamiły go. Zimy są zwyczajnie mroźne i ciemne, zorze płyną po niebie, tam rok to raptem dzień i noc. Pięć dni mnie nie było, według kontraktu. Pięć dni, długich dni przesiadałem się z samolotu na samolot, by tu wrócić. Parę dni, kilka chwil i będę płynął na południe, może spotkam te ptaki – te, co kradną ciepło na północy – a jeśli nie spotkam, to poczekam, aż wrócą. Kobiety tam mają ciemne dłonie, gdy zrywają pomarańcze, takie ciemne długie dłonie od słońca. Jeden od nas mówił, że jednak najlepsze są kobiety z północy – ale bawiące tam, na południu, rozgrzane słońcem, zaróżowione czekaniem na rozkosz. Te o białych grzywkach wpatrzone w błękit oceanu, połykające rum z colą, albo Martini. Czekają pachnące na tych z północy, na mnie. Mówią gardłowo, zawstydzają się patrząc w lustro rano, przed powrotem do swojego pustego domku pod palmami. Odlatują nad fiordy, a wtedy inne nie zostawiają tych lagun samotnych. Spacerują wzdłuż plaży, marzą o tych wspaniałych, a śpią z nami, zabawiają językiem nasze dłonie i dziwią się że takie twarde, mocne konkretne. Listy do mnie przychodziły tak opóźnione, że te z ostatniego roku dostałem gdy podpisywałem ostatnie kwity w centrali. Do domu wróciłem wczoraj w nocy, zasnąłem szybko. Po drodze z lotniska odwiedziłem kilka barów, w jednym piłem rum z limonką, takie ciemne pomieszczenie na Stawowej – cała ściana w butelkach, były tam trunki jakich nigdy nie widziałem, ani nie pragnąłem ich smaku. Tłusty barman z wąsikiem w szarej kamizelce, roztargniony, podpity Angol, typek, a może taryfiarz i ja. Na dużym telewizorze „Gwiezdne Wojny”. Rankiem rozpakowałem plecak i zobaczyłem te „Żylety” za oknem. Pamiętasz? Z naszego okna patrzyliśmy co wieczór, czekaliśmy, kiedy zgaszą światła, ale tam ciągle był ruch. Zapatrzyłaś się na te Wieże i teraz tam jesteś. Ostatni list od Ciebie czytałem w pustym mieszkaniu chyba z pięć razy, sprawdzając datę. Mówisz, że jesteś szczęśliwa – to dobrze. Bałem się otworzyć te stare drzwi, ale nawet kurz na mnie nie czekał. Ładny gest, mój pokój został jak go opuszczałem. Spałem w domu, przy
Miasto jawi mi się jako zbieranina nierównych klocków, nawet nie wiem, jaka to pora roku. Zwyczajnie, pewnie betonowa, bo wszędzie mi szaro. Groby obejdę, popatrzę, powspominam i nie minie tydzień, a będę płynął na południe. Pod białymi żaglami, do pasatów i dalej na wyspy. Przez rok chcę jakąś niezbyt cicha wyspę dla siebie, tak by się wygrzać, może coś znajdę, albo stracę złudzenia. Spokojnie – rozumiem, zwyczajnie rozumiem, wiem co czułaś, jesteś mądra i niech tak zostanie. Lody! Lody! Miało być o lodach: wiesz tam wszystko jest proste, bierze się śmietanę, taką czym więcej śmietany w śmietanie tym lepiej, dużo masła, byle nie solone, cukier, kilkanaście jajec – same żółtka, jakiś smak np. wanilię, najlepiej w laskach, lub takie zapachy do ciasta, nie wiem, czy teraz są do kupienia, ale tam są i rodzynki – wszyscy je lubią. Jak jest dużo chętnych, to trzeba wziąć miednicę taką największą. Śmietanę, koniecznie słodką, wlewamy do syfonu, no do takiego na nabój, można też wziąć kilka syfonów, takich litrowych i po dwa naboje na każdy – czasem podłączaliśmy taki syfon pod dużą butlę z dwutlenkiem węgla. Jajka utarte na kogel-mogel, śmietanę z syfonu, rodzynki, masełko i wszystko razem dokładnie wymieszać w miednicy, przykryć prześcieradłem i na dwór. W zimie starczało ok. godziny, a w lecie to się puszczało na to ze trzy gaśnice śniegowe, tylko duże i lód zrobiony. P.S. Powodzenia do kiedyś: W.
Nawet ładna koperta – dziewczyny mówiły, że czekał na mnie ze trzy godziny, siedział i wyglądał z wysoka na miasto. Uśmiechnięty, z gęstą siwiejąca brodą, przystojny, ubrany w marynarkę w angielską kratę, czarny golf. Wypił trzy kawy, zostawił na brzegu mojego biurka list i korale z kości. Z kości? raczej z piękną foczką. Oglądałam, szukałam jakiejś wskazówki, dopełnienia na przykład „Made in China”. Były zbyt doskonałe, egzotyczne, a jednak estetycznie wymowne, uniwersalnie, swojskie. Na zdjęciu z listu siedzi zarośnięty, w jakimś niby mundurze – na kamieniu, na kolanach siedzi mała dziewczyna w jakimś skórzanym wdzianku – skośnooka Pocahontas – na jej wyciągniętej ręce wiszą te korale z foczką. Byłam na naradzie, omawialiśmy nową strategię firmy, wszystko co mówili, stało się nieważne. Jak ja zazdroszczę tej małej: tych jego kolan, tego ciepła i uśmiechu. On stale uśmiechnięty… Czuję go w tym mieście, a chcę go czuć w sobie. Wiem: mąż, dom, obowiązki – a ja jednak chcę…, czuję takie motylki w brzuchu… On tam jest, jak drapieżnik przyczaił się w tym mieście. Próbowałam go jakoś zwabić. Nie dzwoni, w starym mieszkaniu wymienił zamki. Kilka kolejnych nocy nie mogłam zasnąć. Wymykam się z domu i jadę do niego. Nachodzę się po tej klatce, naczekam. Zostawiam zawsze liściki, karteczki – znikają, pewnie czyta. Paradoks, ja szalona mężatka, kobieta sukcesu, a on prymitywny łowca – czai się i wciera się w miasto, musi tam być. Nadal płaczę czytając ten list, każde słowo, każdą literkę, gubię się w domysłach, szukam znaczeń, symboli. Czuję się jak ta dyndająca foczka, taka zawieszona, samotna.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
51
Edukacja
Edukacja od małego Postępująca reforma edukacji i próba zmian w polityce prorodzinnej przekonują nas, że dzieci wciąż są traktowane u nas trochę po macoszemu. Cytując klasyka: „Będzie, co ma być. Już wiem, że nic nie zmienię…” A zmienić można i to bardzo wiele. Wystarczy tylko rozejrzeć się wokoło, aby zobaczyć, jak wielką szansę dają nam dzieci i młodzież. Jeszcze kilkanaście lat temu prywatne przedszkole czy żłobek były luksusem nie do osiągnięcia dla przeciętnego rodzica. Większość dzieci lądowała w publicznych placówkach, bez względu na to, czy podobało im się, czy nie. Obecnie o miejsce w państwowym przedszkolu trzeba walczyć zacieklej niż w walce bokserskiej, a i tak nie wiadomo, czy opieka będzie adekwatna do straconych nerwów. Sytuacji nie poprawił pomysł ze żłobkami, które co prawda pojawiają się, ale raczej z inicjatywy osób prywatnych. Nic więc dziwnego, że jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać płatne przedszkola, w których oferta „programowa” jest dużo bogatsza niż w innych tego typu placówkach. Świat biegnie do przodu, a dzieci muszą się do niego dostosować. W Zagłębiu można wyliczyć kilka takich instytucji, które poza opieką przedszkolną oferują coś więcej. Zazwyczaj kryją się pod szyldami „centrum rozwoju”, „akademia rozwoju”, „centrum zabaw”. W większości są to przedszkola, ale nie zawsze. Wyjątkiem jest np. dąbrowska Akademia Twórczego Rozwoju „Educado”, która niewiele ma wspólnego z przedszkolem, za to kładzie większy nacisk na edukację dzieci. „My funkcjonujemy na zasadzie dopołudniowej niani, natomiast po południu prowadzimy zajęcia dodatkowe dla dzieci: język angielski, zajęcia przyrodnicze, taneczne, plastyczne. Mamy nawet szkołę rodzenia i organizujemy baby shower, co jest pewną nowością w naszym regionie – mówi Irmina Bujnowska-Kubisa, współzałożycielka „Educado”. Podobne centrum znajdziemy w Sosnowcu. „Skrzydlata Żyrafa” to Ośrodek Twórczego Rozwoju, w którym dzieci do lat 8 mają okazję nauczyć się kreatywnego myślenia. „Zajęcia przebiegają w formie zabaw plastycznych, językowych, gier, zabaw lub łamigłówek, przeplatanych krótkimi ćwiczeniami ruchowymi” – możemy przeczytać na stronie internetowej ośrodka. „Akademia Malucha” w Zawier-
52
ciu proponuje młodym uczestnikom szereg warsztatów i zajęć fakultatywnych, np. język angielski, warsztaty teatralne, zajęcia twórczego myślenia, klub szachowy i taneczny. Każda z tych placówek stara się maksymalnie zainteresować potencjalnego klienta, oferując dzieciom możliwość bardzo wczesnego rozwoju w wielu dziedzinach. Łączy je to, że powstały dzięki indywidualnym staraniom ludzi obdarzonych pasją. „Całość inwestycji, jaką jest „Educado”, powstała za nasze prywatne pieniądze. Sami musieliśmy wyremontować lokal i dostosować go do potrzeb dzieci. Kosztowało nas to dużo wysiłku, ale było warto” – przekonuje Irmina Bujnowska-Kubisa. Większość takich placówek zatrudnia nielicznych pracowników, a dziećmi zajmują się sami właściciele, przeważnie z wykształceniem pedagogicznym. Dzięki temu zyskują indywidualne podejście do każdego malucha, jednocześnie mogąc samodzielnie decydować o liczbie przyjętych dzieci. Co odróżnia tego typu miejsca od znanych nam dobrze przedszkoli? Oprócz wyjątkowego traktowania każdego małego uczestnika i stosunkowo nowatorskiej oferty edukacyjnej, przede wszystkim pasja i chęci. Pieniądze nie grają tu już tak istotnej roli, ponieważ publiczne przedszkola za każde dodatkowe zajęcia również każą sobie płacić. Natomiast akademie rozwoju two-
rzone są z myślą o dzieciach, które z chęcią będą odkrywać w sobie nowe umiejętności, a wolny czas wolą spędzić na twórczych zajęciach z innymi dziećmi zamiast przed komputerem. Tego typu ośrodki stawiają przede wszystkim na jakość, starając się zainteresować dziecko, przekazać mu ciekawe informacje, jednocześnie poświęcając mu przy tym maksimum uwagi. Wszystko to ma miejsce w miłym, kameralnym otoczeniu, bardziej przypominającym dom niż państwową instytucję. „Kiedy odbieram moje dzieci z przedszkola ich pierwsze pytanie to: czy jedziemy do Educado? To chyba mówi samo za siebie. One bardzo lubią tam przebywać ze względu na miłą i ciepłą atmosferę, troskliwą opiekę oraz możliwość tworzenia własnego, kolorowego świata” – dodaje Irmina Bujnowska-Kubisa. Oprócz zajęć edukacyjnych takie placówki proponują także organizowanie urodzin oraz imprezy tematyczne: halloween, mikołajki, andrzejki… Taki trend to w Zagłębiu nowość. W większych miastach Polski jest kilkanaście tego typu akademii twórczego rozwoju, a wciąż powstają nowe. Co ciekawe, pomysłodawcami takich miejsc są przede wszystkim kobiety. Choć u nas to jeszcze świeża sprawa, można mieć nadzieję, że twórczynie takich miejsc nie poddadzą się i sprawią, że odkrywanie świata przez maluchy będzie samą przyjemnością. Paulina Budna Fot. arch.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Region
Młodzieżowy Dom Kultury w Jaworznie MDK w Jaworznie jest instytucją organizującą warsztaty artystyczne (m.in. projektowania ubioru i stylizacji), koła zainteresowań (muzyczne, plastyczne, językowe, dziennikarskie, zajęcia rytmiki, zajęcia sportowe), imprezy i konkursy („Złota Kantyczka”, „Miejski Przegląd Humoru”, „Jawor”, „Szału nie ma”). W jaworznickim MDK-u działają zespoły muzyczne, m.in. chór dziecięcy „Ćwierćnutki". Adres: ul. Inwalidów Wojennych 2, 43-603 Jaworzno; www.mdk.jaw.pl
Zespół Młodych Dziennikarzy – MłoDeK mnie psychicznie – mówi Aneta. Wcześniej czerpałam radość z życia, byłam otwartą osobą a przez niego boję się wychodzić z domu i jestem nieufna. Nie chcę tak żyć, nie chcę, aby ten człowiek mnie niszczył. „Ten człowiek”, to 23-letni Wojtek. Pojawił się w życiu Anety 2 lata temu. Podszedł do niej na imprezie u znajomych, przedstawił się. Po dłuższej rozmowie wydał się jej miłym i pozytywnie nastawionym do życia człowiekiem. Nie przypuszczała, że za kilka wał pod szkołą... miesięcy ów zabawny facet sporo naDwie ulice. Tyle dokładnie dzieli miesza w jej życiu. dom Anety, osiemnastolatki mieszka– Po pierwszym spotkaniu zaczęlijącej w Jaworznie, od niego, człowie- śmy spędzać ze sobą coraz więcej czaka, którego ona i jej znajomi nie wa- su. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy. hają się nazywać szaleńcem. Wreszcie, po wielu spotkaniach i roz– Czuję się osaczona. On wykańcza mowach pojawiło się głębokie uczucie. Lecz nie przewidziałam, że niespełna po roku to wszystko przerodzi się w totalny obłęd. Na każdym kroku zaczęłam być kontrolowana, nigdzie nie mogłam wychodzić sama. Ciągłe sprawdzanie telefonu, moich stron internetowych. Pytania: z kim? po co? dlaczego? Ciągłe sms-y i telefony późno w nocy. Bezpodstawne kłótnie i chora zazdrość. Nie mogłam utrzymywać kontaktu ze znajomymi, nawet odpowiadać na głupie „cześć”. Przez pewien czas wydawało mi się to normalne, że tak jest, gdy ktoś kogoś kocha. Minęło kilka miesięcy nim zorientowałam się, że jednak coś jest nie tak. Nie wiedziałam co o tym myśleć – wspomina Aneta. W gruncie rzeczy miło mi się z nim było. Lecz te wszystkie podejrzenia zaczęły mnie bardzo irytować. Zaczęłam z nim coraz mniej spędzać czasu i rozmawiać. Dążyłam do zerwania z nim
W Młodzieżowym Domu Kultury w Jaworznie sporo się dzieje. Jeszcze nie tyle, ile by się chciało, bowiem ciągle w planach jest remont sceny, aktualnie trwa remont ścianki wspinaczkowej, lecz i tak jest co opisywać. Tego zadania podjął się zespół młodych, utalentowanych, choć jeszcze niezbyt biegłych w tworzeniu samodzielnych tekstów, kandydatów na dziennikarzy. Zadań mają sporo: współredagują stronę MDK, raz w miesiącu wydają na papierze MłoDKa – gazetkę MDK i Kaziukpress – miesięcznik ZSP nr 1, w którym się uczą. Poniżej prezentujemy dwa teksty uczestników Koła.
NIE jestem jego własnością! (historia prawdziwa) Aneta podobno ma szczęście – jest bardzo atrakcyjną dziewczyną, ale płaci za to wysoką cenę. Jej spokojne dotąd życie zmieniło się w koszmar, gdy w jej życiu pojawił się o 5 lat starszy mężczyzna. Chodził za nią krok w krok, podglądał w domu, wyczekiFot. MDK w Jaworznie
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
53
Region kontaktu, lecz skutecznie mi to uniemożliwiał. Nie dawał za wygraną. Jeździł za mną, chodził za mną, czekał na mnie pod domem i pod szkolą. Gdzie pojawiałam się ja, tam pojawiał się niespodziewanie on. Czułam, że z tym facetem jest coś nie w porządku. Powiedziałam, że nie chcę z nim być, ale nie przyjął tego do wiadomości. Chodził za mną dalej. W końcu doszło do rękoczynów. Uderzył mnie! Zaczęłam się go panicznie bać. Zrozumiałam, że jest chory psychicznie. Zaczęłam go unikać. Niestety, skutek był odwrotny od zamierzonego. Regularnie pojawiał się pod moim domem. Aneta była naprawdę przerażona. Nawet rodzice nie mogli jej pomóc. Policja nie wchodziła w rachubę, bo to tylko pogorszyłoby sytuację. Nawet w domu nie czuła się bezpiecznie. – Ciągle za mną łaził podrzucał mi prezenty, chciał się umawiać. Miał coraz większą obsesję na moim punkcie. Przez to zaczęłam cierpieć na bezsenność i mieć problemy ze skupieniem uwagi. Nie mogłam się uczyć. Cały czas wydawało mi się że on mnie obserwuje, że za chwilę wyskoczy zza drzewa albo samochodu lub będzie czekać pod moim domem. To wykańczało mnie psychicznie. Potrafił o 22.00 walić w drzwi domu i domagać się spotkania. Byłam coraz bardziej roztrzęsiona, pełna leku i obaw. To cud, że zdałam do następnej klasy. Po pewnym czasie poznałam nowego chłopaka. Powiedziałam mu o wszystkim i poprosiłam, by lepiej odpuścił, bo będzie miał problemy i pogorszy sytuację. Ale on był na tyle uparty, że postanowił mi pomóc. W życiu Anety pojawiła się nowa perspektywa. Zaświtała nadzieja, że może przeżyć życie szczęśliwie, czując się spełniona i szczęśliwa z tym chłopakiem. Do dnia dzisiejszego Wojtek stara się utrzymywać kontakt. ale z jej strony nie ma żadnej reakcji. Stara się o tym wszystkim zapomnieć i ułożyć sobie życie od nowa, bez strachu przed kolejnym dniem. Jest jej ciężko, ale daje sobie radę. Jak na razie jest sama, ale ma przy sobie przyjaciela, który pomaga jej się otrząsnąć po ciężkim okresie życia. Anna Kryńska Koło Dziennikarskie MDK
54
Fot. MDK w Jaworznie
Hospicjum to też życie Od dłuższego czasu zbierałam swoje myśli i próbowałam pokonać przeszywający mnie strach, aby odwiedzić Hospicjum Homo-Homini im. św. Alberta w Jaworznie. Placówka położona jest niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Ośrodek powstał w 1997 r. jako hospicjum domowe, a w 2010 r. otwarto hospicjum stacjonarne. Ludzie pracują z pełnym zaangażowaniem i zapewniają opiekę medyczną, psychologiczną, a także duchową osobom z chorobami nowotworowymi. Już dawno postanowiłam, że chcę zostać wolontariuszem i pod opieką mojego kolegi, który jest tam częstym bywalcem, w ubiegłym roku szkolnym zostałam przez niego oprowadzona po placówce. Następnie przez dłuższy czas nie odwiedzałam hospicjum, nie z braku chęci, lecz przeraziła mnie wizja śmierci i dotarło do mnie, iż ludzie tam mieszkający, właśnie przeżywają swoje ostatnie chwile życia. Znajdowali się tam sami seniorzy. Zapewne w dawnych latach, gdy cieszyli się młodzieńczym wigorem i doznaniami pierwszych miłości, nie myśleli, że dopadnie ich okrutna, nieuleczalna choroba. Każdy z nich miał swoje wizje, jak chce spędzić swoje ostatnie chwile, jedni w chatce ulokowanej na przedmieściach, pijąc kakao z ukocha-
ną osobą na tarasie, zaś inni marzyli o podróżach i zwiedzaniu wielu zakątków świata, lecz nie było im to pisane. Podczas tegorocznych wakacji postanowiłam zmierzyć się ze swoimi obawami i odwiedzić hospicjum. Umówiłam się z Mariuszem, że spotkamy się o 10.00 pod wejściem do placówki. Dotarłam na czas na umówione miejsce. Od razu poszliśmy do szatni dla wolontariuszy, aby się przebrać w żółte podkoszulki. Następnie przeszliśmy do gabinetu pani Marysi na krótką rozmowę o hospicjum, dostałam plakietkę wolontariusza, na której musiałam napisać swoje imię i przypiąć do ubrania. Pani Marysia zarządza hospicjum. W czasie rozmowy dowiedziałam się, że same moje dobre intencje nie wystarczą. Muszę mieć ukończony odpowiedni kurs, aby pomagać przy pacjentach. Kurs odbędzie się z końcem listopada i już nie mogę się go doczekać. Na razie mogę obserwować pracę pielęgniarek i mojego opiekuna. Po ukończonej rozmowie poszliśmy z Mariuszem do chorych. Idąc długim korytarzem w kierunku sal podopiecznych, spytałam mojego mentora, ile czasu spędza tygodniowo w placówce, od kiedy jest wolontariuszem i co tak naprawdę sprawiło, że nim został? – Jestem wolontariuszem prawie od
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Region początku powstania hospicjum stacjonarnego i spędzam tu każdą wolną chwilę. W wakacje przychodzę tu niemal codziennie o 9.00 i zostaję do godziny 14.00, czasami posiedzę dłużej. W czasie roku szkolnego przychodzę tutaj w weekendy, a w tygodniu w wolne popołudnia. Chwile spędzone tutaj płyną bardzo szybko, ponieważ cały czas jest coś do pracy i nigdy nie odczuwam uczucia nudy. Jeśli zdarzy się tak, że nie ma nic do pomocy, poświęcam swój czas na rozmowę z pacjentami, a gdy jest słoneczna pogoda, wybieram się z nimi na spacer. Zostałem wolontariuszem po wizytacji pani Marysi w mojej szkole, która przekonywała młodzież, aby podjęła się bezpłatnej pracy jako wolontariusz w hospicjum – odpowiedział mi Mariusz z uśmiechem na twarzy. Weszliśmy do sali. Przez okno zobaczyliśmy samotnego mężczyznę siedzącego na wózku inwalidzkim, który delektował się każdym zaciągnięciem papierosa. Starszy pan miał na imię Krzysztof. Ciężko było mi zacząć rozmowę z obcą osobą, więc spytałam się tylko o to, jak się czuje i czy się wyspał? Pan Krzysiu z radością w oczach odpowiedział – Czuję się dobrze, dobrze jak na ten tydzień. Niestety nie wysypiam się przez ostatnie parę dni, budzę się bardzo często w nocy. A ciebie to widzę pierwszy raz tutaj, nowa jesteś, prawda? Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej. – Zobaczymy, ile pochodzisz. Wiele osób już przychodziło i próbowało, ale więcej razy ich nie widziałem, pewnie za bardzo przytłacza ich to miejsce. Są też tacy, którzy odwiedzają nas częściej i to właśnie dzięki takim osobom dzień staje się ciekawszy. Dostrzegłam na jego rękach wiele tatuaży. Po przyjrzeniu się im bliżej, stwierdziłam, iż ów starszy pan za młodych lat był zagorzałym fanem muzyki rockowej. Zrobiło się chłodno na dworze. Mariusz wraz z pielęgniarkami przewieźli pana Krzysztofa na salę i położyli do łóżka. Kiedy wybieraliśmy się na drugie piętro, odwiedziliśmy salę rehabilitacyjną. Spotkaliśmy tam sympatyczną rehabilitantkę, panią Kasię, która doglądała ćwiczeń pacjentki, pani Krysi. Aby umilić jej czas gimnastyki, czytała na głos książkę. Nie zostaliśmy tam długo, aby
nie przeszkadzać. Na drugim piętrze mój opiekun zostawił mnie pod opieką pani Ani z księgowości, a sam poszedł pomagać pielęgniarkom przy przebieraniu łóżek. Pani Ania od razu znalazła mi zajęcie. Nie były to trudne zadania, więc szybko uporałam się z robotą papierkową. Dochodziła już godzina 12, czyli pora obiadowa. Postanowiłam poszukać mojego mentora. Kiedy obeszłam już prawie całe hospicjum, znalazłam go w sali pani Krysi. Mariusz właśnie karmił starszą panią. Stanęłam obok i obserwowałam podejście młodego człowieka do tych schorowanych ludzi. Mariusz oddawał im całego siebie, chciał, choć trochę uśmierzyć ich ból i sprawić, żeby choć przez chwilę nie myśleli o śmierci. Jest to człowiek stworzony, by pomagać innym i nie oczekuje nic w zamian. Od takich ludzi jak on możemy się uczyć bezinteresownej pomocy. Kiedy pani Krysia zjadła obiad, poszliśmy do kuchni odnieść brudne naczynia. W tym czasie z badań wróciła współlokatorka pani Krystyny, pani Małgorzata. Jej porcja obiadowa była już chłodna, więc poprosiliśmy panią pielęgniarkę o odgrzanie. Za około 10 minut zanieśliśmy gorący obiad pani Gosi. Kiedy już wychodziliśmy z pokoju kobiet, Mariusza zawołał lekarz na korytarz. Ja zostałam przy łóżku pani Krysi. W tym czasie kobieta wskazała na ręcznik, który był przewieszony przez oparcie krzesła, stojącego nieopodal łóżka, a następnie wskazała ręką na
wolne miejsce na poduszce obok swojej głowy. Nie mogła mówić bez przytykania palcem rurki tracheotomijnej. Z uśmiechem zrobiłam to, o co mnie poprosiła. Gdy już odkładałam ręcznik na miejsce, starsza pani chwyciła moją dłoń, a drugą zatkała otwór rurki, aby powiedzieć mi „dziękuję”. Mój opiekun w tym czasie skońc z y ł roz m owę z l ek ar z e m . Po st anowi liśmy wracać do domu. Ten dzień pokazał mi, że ludzie tam żyjący, pomimo przeciwności losu, potrafią się uśmiechać i być wdzięcznymi za każdą wspólną chwilę. Takie placówki jak hospicjum uważane są za miejsce smutku i płaczu, lecz nikt nigdy nie dowie się prawdy, jeśli sam nie odwiedzi i nie spróbuje pomóc. Po paru godzinach spędzonych w tym ośrodku zmieniłam zdanie o hospicjum. Moje pierwsze wrażenie było mylne. Gdy tylko przekroczyłam próg hospicjum, odczułam radość i tętniące tam życie, właśnie dzięki wolontariuszom, którzy mają na sobie jasnożółte podkoszulki oraz pracy całego sztabu pracowników, dbających o dobro podopiecznych. Hospicjum to nie tylko miejsce ostatnich chwil życia, to także miejsce miłości i dobroci. Mogę śmiało powiedzieć, że dzień 8 lipca 2012 r. zmienił moje poglądy, myśli, a także sposób bycia. Zmienił mnie całą. Natalia Margol Koło Dziennikarskie MDK
Panu
Markowi Barańskiemu i jego rodzinie
wyrazy głębokiego współczucia z powodu śmierci
Teściowej składa
Redakcja czasopisma „Nowe Zagłębie”
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
55
Region W sprawie Cieszkowskiego – głos polemiczny Z dnia 18 czerwca 2012 r. pochodzi uchwała Sejmiku Województwa Śląskiego (Nr IV/22/1/2012). Dotyczy ona: przyjęcia oświadczenia dotyczącego uczczenia Józefa Patrycego Cieszkowskiego (1798-1867), twórcy Zagłębia Dąbrowskiego, Naczelnika Kopalń w Królestwie Polskim, w 145. rocznicę Jego śmierci”. W dalszej części uchwały czytamy: „Sejmik Województwa Śląskiego uchwala: § 1. Przyjmuje się oświadczenie w sprawie uczczenia Józefa Patrycego Cieszkowskiego (1798– 1867), twórcy Zagłębia Dąbrowskiego, Naczelnika Kopalń w Królestwie Polskim, w 145. rocznicę Jego śmierci, stanowiące załącznik do uchwały. O Józefie Cieszkowskim „twórcy Zagłębia Dąbrowskiego” czytamy również w uchwałach przyjętych przez
Sportowy Klub Modelarski w Bobrownikach
Sportowy Klub Modelarski w Bobrownikach powstał 1 września 2011 roku jako stowarzyszenie zwykłe (osobowość prawna od 3 kwietnia 2012 roku). Klub liczy 27 członków czynnych i dwóch honorowych. Prezesem zarządu klubu oraz jego współzałożycielem jest Stanisław Szczęśniak – wieloletni pasjonat modelarstwa, a w latach 1979-2000 instruktor tej dyscypliny w Młodzieżowym Domu Kultury w Będzinie. Jako modelarz współpracował wcześniej z różnymi grupami modelarskimi, m.in. z modelarzami z Podwarpia koło Siewierza, budującymi modele lotnicze typu RC (sterowane drogą radiową). W roku 2011 Sportowy Klub Modelarski otrzymał nieodpłatnie od Urzędu Gminy Bobrowniki teren pod lotnisko modelarskie o powierzchni około 1,5 ha (umożliwiający loty modeli o masie startowej do 25 kg). SKM współorganizował w tym roku dwie duże imprezy modelarskie: 59 Mi-
56
władze niektórych, zagłębiowskich miejscowości. Cieszę się jako historyk zajmujący się Zagłębiem, iż urzędnicy zarówno na Śląsku jak i Zagłębiu pamiętają o tak ważnej osobie jak Cieszkowski i doceniam ich gest. Problem w tym, że w uchwały te wkradł się błąd. I to poważny. Błąd, który należy sprostować. Otóż Józef Patrycjusz Cieszkowski herbu Zerwikaptur nie był twórcą pojęcia „Zagłębie Dąbrowskie”! Urzędnikowi temu przypisuje się powołanie do życia w XIX wieku terminu „zagłębie”. Wówczas było to tylko i wyłącznie pojęcie o charakterze geologicznym. Stąd zapis z małej litery i bez jakichkolwiek określeń. Hieronim Łabęcki w wydanym w 1868 r. „Słowniku górniczym polsko – rosyjsko – francuzko – niemieckim i rosyjsko – polskim” tak oto opisuje niniejsze określenie: „Zagłębie (Cieszk.), wklęsłość ziemna różnej obszerności, w której spoczywają pokłady czyli warstwy ciała kopalnego; miejsce w którem pokład czyli warstwa spoczywająca jest kształtu nieckowatego (łęk) strzostwa Polski Redukcyjnych Modeli Pływających w Rogoźniku, z upoważnienia Ligi Obrony Kraju oraz I Śląsko-Zagłębiowski Piknik Modelarski. W przyszłym roku planuje się kolejne edycje tych imprez, jak również zainicjowanie udziału szkół gminy Bobrowniki w organizowanych przez Aeroklub Śląski zawodach balonów na ogrzane powietrze, organizację otwartych zawodów latawców oraz włączenie bobrownickich szkół do zawodów latawcowych organizowanych przez Aeroklub Śląski. W planach klubu jest także organizacja Gminnego Centrum Modelarstwa w budynku dawnej OSP w Dobieszowicach oraz kontynuacja prac modernizacyjnych na terenie lotniska modelarskiego. Klub współpracuje z Aeroklubem Śląskim oraz z samorządem gminy Bobrowniki. Szcvzególne cenne jest wsparcie wójta gminy Arkadiusza Ziemby i kierowniczki Referatu Rozwoju i Promocji Małgorzaty Bednarek oraz Starostwa Powiatu Będzińskiego. Działalność klubu na stałe wpisała się w sportowo-rekreacyjną ofertę gminy. Skierowana jest przede wszystkim do młodzieży, ale formuła jest otwarta dla
(…) Zagłębie węgli kamiennych (…)”. Dopiero z czasem wspomniany termin ewoluował do pojęcia potocznego o charakterze geograficznym. Miało to miejsce jak można przypuszczać pod koniec XIX wieku. Cieszkowski nie miał z tym nic wspólnego. Jednakże, w żaden sposób naturalnie nie przekreśla to jego dokonań w branży górniczej. To ważna postać w historii Zagłębia Dąbrowskiego. Artykuł powstał na podstawie materiałów: H. Łabęcki, Słownik górniczy polsko-rossyjsko-francuzko-niemiecki i rossyjsko-polski (z dodaniem wyrazów odnoszących się do mineralogii, geologii, chemii, oraz ważniejszych rzemiosł kruszcowych) tudzież Glossarz średniowiecznej łaciny górniczej w Polsce, Warszawa 1868; http://bip.slaskie. pl/dokumenty/2012/06/28/1340880537. pdf; http://www.nowezaglebie.pl/historia/12-historia-podziaow-marek-edward-nita.html Dariusz Majchrzak
każdego. Jako organizacja oferująca interesującą formę rekreacji, naukę przydatnych umiejętności praktycznych i przeciwdziałająca społecznym patologiom klub zamierza ubiegać się o status organizacji pożytku publicznego po upływie wymaganego dwuletniego okresu działalności. Siedziba klubu mieści się w Gminnym Ośrodku Kultury w Bobrownikach, a bliższe informacje na jego temat znaleźć można na stronie internetowej: www.lotnisko-bobrowniki.eu
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Michał Kubara
3
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
57
58
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Już wkrótce: KATALOG ZABYTKÓW TECHNIKI REGIONU ZAGŁĘBIOWSKIEGO
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
59
Region
Zagłębie w krainie czarów
Spacer po Siewierzu
Jeden z najgłębszych sekretów życia polega na tym, że tylko to wszystko, co robimy dla innych, jest tym, co naprawdę warto robić – napisał Lewis Carroll, który był matematykiem i… jąkałą. Podobno ta przypadłość przechodziła mu, kiedy
rozmawiał z dziećmi, więc napisał Alicję w krainie czarów – książkę wcale nie dla dzieci, którą nie tylko dzieci ukochały. Powieść jest głęboko zanurzona w poetyce snu, jeszcze głębiej w teatrze absurdu, bo kto to widział, żeby kot się uśmiechał. A co więcej, żeby jego uśmiech mógł się odłączyć od właściciela. Matematyk nie powinien takich rzeczy pisać, chyba że widzi coś, czego inni nie widzą, choć widzieć powinni. Czy widzę kogoś na drodze? Nikogo! – rzekła Alicja. – Ach, żebym ja miał taki wzrok – powiedział z żalem Król. – Nikogo! na taką odległość! Ja przy tym świetle widzę tylko tych, co istnieją. Jest przecież rzeczywistość niewidoczna, a przecież istniejąca znacznie rzeczywiście – rzeczywistość uczuć, dobra, przyjaźni i zła, nienawiści. Królowa chce wszystkim ścinać głowy – dzieci się śmieją, bo przecież nie mieści im się to w ciągle dobrych główkach. Dorośli zamyślają się, mając w pamięci niezliczone akty absurdalnych tragedii wy-
60
wołanych przez despotycznych władców. downię. Matuszewski poruszył niebo i zieTeatr Zagłębia raczej nie słynie z bra- mię muzyczną – są tematy z wszystkich wurowych inscenizacji – reprezentuje niemal kontynentów, rytmy porywające, dobre, solidne rzemiosło, które przycią- skoczne, przy których publiczności same ga nauczycieli na spektakle, pewnych, że ręce składają się do wtórowania oklauczniowie „przeczytają” wreszcie lekturę, skami i cudowne, sentymentalne tematy, skłaniające do rzewnej zadumy. Melski oprawił muzykę pomysłami, które zapierają dech w piersiach, a pani Zofia de Ines wzbiła publiczność w niebo kolorów i nieprawdopodobnych pomysłów scenograficznych, kolorów i kształtów zaczerpniętych wprost z ziemi i morza. Dzieciom oczy wychodziły na wierzch, a dorosłym pozostawało trwać w zachwyceniu. Jedni i drudzy zostali zaczarowani i oczarowani. A do tego głosy aktorów, znanych bardziej z mówienia niż śpiewania. Chociaż Teatr Zagłębia chętnie i z dobrym skutkiem sięga po tematy muzyczne – choćby fenomenalnie zaśpiewana Marlen i Edith czy Niech żyje bal. Lecz tym razem poprzeczka trudności była znacznie wyżej ustawiona – i zespół dał sobie radę! Próbował śpiewać nawet król – dyr. Z. Leraczyk, który z wielką frajdą przyjmował zasłużone ukłony poddanych. Ale wspaniale brzmiały głosy Myszy – Agnieszki po którą inaczej by nie sięgnęli. Stąd w re- Bieńkowskiej i Krzysztofa Korzeniowpertuarze stale obecne są pozycje wyma- skiego, którzy porwali widownię do gregane przez szkołę. mialnych oklasków. Powstał świetny muTymczasem ostatni sezon przynosi sical, który koniecznie należy zobaczyć. jedną niespodziankę po drugiej – sięga- Na premierze widownia wymusiła bisy – nie do tematów trudnych, utworów i au- piosenki o zupie. Żałować należy, że nie torów współczesnych, którzy pozwalają wymusiła więcej bisów, ale dzieci miały na podniesienie prestiżu sceny, lecz by- już – po ponad dwóch godzinach radonajmniej nie przynoszą kokosów finan- ści – ochotę na podwieczorek, więc oklasowych. Być może to zasługa nowego dy- ski i bisy trwały tylko pół godziny. Na rektora, być może samego zespołu, który pierwszy raz – wystarczy. szuka swojego miejsca wśród najlepszych. Tekst i fot. Z. Adamczyk Alicja w krainie czarów jest sposobem na połączenie obu tych pragnień – zachwycenia widza rozmachem i pięknem widowiska, jego nowatorskością, a jednocześnie ma pełne szanse na zapewnienie przyzwoitych dochodów ze sprzedaży biletów. Dzięki muzyce Piotra Matuszewskiego i reżyserii Stanisława Melskiego ani o włos nie ustępuje najznakomitszym produkcjom amerykańskim, które przez dziesięciolecia przyciągają widzów na wi-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Region
Kwartalnik „Kromołów wczoraj i teraz” ukazuje się od 1999 roku. Jego wydawcą jest Towarzystwo Sympatyków Kromołowa. Z inicjatywą stworzenia kromołowskiego czasopisma wystąpiła Apolonia Burzyńska, obecna redaktor prowadząca i przewodnicząca Towarzystwa. Inspiracją był dla niej periodyk „Trybuna Ziemi Zawierciańskiej” wydawany przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Zawierciańskiej, z którym wcześniej była związana. Ówczesny Zarząd Towarzystwa Sympatyków Kromołowa z przewodniczącym Zdzisławem Lendorem poparł ten pomysł i zadecydował
o wydawaniu nowego czasopisma jako kwartalnika. Do stałych członkiń zespołu redakcyjnego należą Czesława Kumaszka-Bąba, Danuta Skipirzepa i Marta Skipirzepa. Zamysłem twórców kwartalnika jest krzewienie wiedzy o historii Kromołowa – najstarszej dzielnicy Zawiercia, oraz informowanie o najważniejszych i najciekawszych bieżących wydarzeniach. Z czasopismem stale współpracują autorzy z różnych dziedzin, a na jego łamach publikują swoją amatorską twórczość lokalni poeci. Kwartalnik współpracuje także
z Klubem Literackim „Fraszka”, utworzonym w Uniwersytecie III Wieku przy Politechnice Częstochowskiej. Na zawartość kwartalnika składają się następujące działy tematyczne: „Wspomnienia”, „Z życia Kromołowa”, „Kultura”, „Rozrywka” i „Sport”. Pierwsze numery kwartalnika były drukowane i składane w warunkach amatorskich, z czasem jego druk, skład i dystrybucja osiągnęły poziom profesjonalny. Było to możliwe dzięki wsparciu finansowemu Urzędu Miejskiego w Zawierciu, które nadal stanowi, obok składek członków TSK główne źródło finansowania czasopisma. Obecnie kwartalnik wydawany jest w całości w kolorze, na papierze kredowym, a jego nakład wynosi 400 egzemplarzy, kolportowanych w kraju i za granicą. Dostępny jest także w formie elektronicznej na stronie http://www.kromolow.pl/.
Rawa Blues Festival Irek Dudek od kilkudziesięciu lat śpiewa bluesa:„Zwykły blues z paru prostych słów / Zwykły blues z kilku czarnych nut / Zwykły blues, to nie żaden wiersz / Zwykły blues, o tym, jak mi źle”. Dudek stworzył Rawa Blues Festival. Dzięki Irkowi Katowice czują bluesa Blues to muzyka ludzi o czarnych głosach, w więk- Katowice – miasto z rzeką skowaną betonem szości ludzi o czarnym kolorze skóry, oparta na – z barwną rzeczywistością Missisipi? Dlaczego symbiozie ciała i instrumentu. Manualna (gi- Śląsk z taką łatwością chłonie bluesa? tara), wpijająca się ostrą struną w opuszki palTa cała ziemia w ranach / Nie gojących się / ców, rysująca bolesne ścieżki na twarzy, wydo- Zatruta czarną sadzą / Tak gorzki rodzi chleb – bywająca okupiony wysiłkiem dźwięk. Oralna, śpiewa Dudek słowa Darka Duszy. Uświadamia poprzez jedność ust i harmonijki, wyzbywa nam, że niebieska muzyka to zarówno konsesię słów na rzecz podyktowanego oddechem kwencja jak i sposób na mroczną codzienność. śpiewu instrumentu. Fizjologiczna – oparta na Jest to muzyka ludzi pracy (blue workers), pracy naturalnej lecz niepowtarzalnej sile ludzkiego w trudnych warunkach i niesprzyjającym śrogłosu. Blues to ból duszy, który w sposób lek- dowisku. Ludzi, którzy pragną zaznać szczęścia ki przeobraża się w ból ciała. To prostota słów – bliskości drugiego człowieka oraz przyjemnozłączona z ogromną emocjonalnością i ekspre- ści – nie stronią od alkoholu, papierosów, prasją owych emocji, to zjawisko, które pozwala gną wytchnienia. oczyścić umysł z „czarnych nut”. Ta prostota egzystencji („zwykły blues”) wyRawa Blues Festival gości w Spodku mu- zwala jednocześnie tak silne uczucia, iż wymaga zyków Ameryki, ludzi północy i południa wyrażenia ich poprzez sztukę, przeradzającą się o ciemnych głosach i instrumentalnej wirtu- w kulturę. Polscy blue-workerzy industrialnego ozerii. Przylatują oni do Katowic, do innego Śląska, których życie wiązała w klamrę szychświata, niezwykle barwni aczkolwiek przy tym ta i fajrant doskonale pojmują istotę oczysznieco archaiczni, zastygli w swej bluesowej kul- czania duszy z mroku, oczyszczania zapoczątturze. Co ich spotyka? Aplauz ludzi wyrosłych kowanego przez Afroamerykanów. Prostota, jak spod ziemi, z długimi brodami, w kowboj- szczerość i otwartość przyciągają i tych, któskich kapeluszach i butach. Pojawia się jed- rzy zmuszeni są radzić sobie jedynie ze śladanak i wielu takich, którzy nie uzewnętrzniają mi niebieskiego stylu życia – ciężkiej fizycznej poprzez strój owej specyficznej kultury bycia, pracy – odzwierciedlanej przez poprzemysłoa zwyczajnie lgną do bluesa. Pytanie, co łączy wy krajobraz. Tych współczesnych blue-wor-
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Michał Kubara kerów determinują inne więzy – korporacje, wyścigi szczurów, wyśrubowane wymagania dotyczące perfekcyjności i kreatywności. Kiedy mogą oni wreszcie zrzucić krawaty i pozbyć się szpilek, a wskoczyć w dżinsy i podkoszulki z chęcią poddają się transowi miarowego rytmu bluesa zza wielkiej wody. Nothing could go wrong – nic nie może pójść źle – śpiewa Davina Sowers tegoroczna gwiazda Rawy Blues. Kobieta-swing, której obecność na festiwalu ukazuje, jak różnorodna jest to impreza, a także jak wiele nurtów zrzesza w sobie niebieska muzyka i jak istotna jest w jej przekazywaniu osobowość, choć zbliżona do tej posiadanej przez Davinę. Ona i jej zespół, The Vagabonds, rozsiewają atmosferę klubów lat czterdziestych ubiegłego wieku. Pianino, kontrabas i trąbka równają się improwizacji przerywanej charyzmatycznym wokalem. Czy to już jazz? Spodek za sprawą takich gwiazd zdaje się przenosić w czasie, na pewno zaś emanuje tą energią długi czas po wybrzmieniu ostatniej nuty. Tak dobrze mi tu, tak mi dobrze, że dobrze mi tak – to przecież słowa piosenki samego Irka Dudka. Blues to także zgoda na świat. Radość z tego co się posiada i choć posiada się mało, to im mniej się ma, tym większą wolnością człowiek może się poszczycić. A niebieska muzyka zmierza przede wszystkim do wolności. Wszystko, co ją tłamsi, zasługuje na odrzucenie, choćby za cenę bólu, który rodzi blues. Monika Bednarczyk
61
Region W Kiepurze rozdano kompasy
Fot.arch.
17 października Energetyczne Centrum Kultury im. Jana Kiepury było miejscem uroczystej gali laureatów IV edycji ogólnopolskiego konkursu „Mistrz Turystyki, Rozrywki i Gastronomii 2012”. Jego organizatorem jest Oficyna Wydawnicza Regiony, która wyłania najlepszych w tej branży w 32 kategoriach. Zgłoszenia poszczególnych firm i obiektów dokonują urzędy gmin, powiatów, miast, redakcje,
organizacje pozarządowe oraz izby turystyki. Jest to konkurs konsumencki, a zatem głosy zbierane były również na branżowych targach turystycznych. Celem całego przedsięwzięcia jest uhonorowanie najlepiej działających podmiotów w sferze turystyki, gastronomii i rozrywki w poszczególnych regionach kraju. Kapituła konkursu przy typowaniu najlepszych brała pod uwagę ofertę z jaką poszczególne firmy wychodzą naprzeciw potrzebom swoich klientów, ich atrakcyjność oraz nowatorskie rozwiązania związane z szeroko rozumianym wypoczynkiem, rozrywką i gastronomią. Podczas gali wręczono złote, srebrne i brązowe kompasy, a także wyróżnienie roku, debiut roku oraz nagrodę sezonu. Laureaci odbierając certyfikaty przedstawiali swoje obiekty i dzielili się swoimi doświadczeniami w prowadzeniu i zarządzaniu biznesem w tej branży. Podkreślono także konieczność promowania wypoczynku w kraju. Miło nam zakomunikować, iż championa 2012 w kategorii „restauracje” otrzymał sosnowiecki lokal „Czarci Młyn. Natomiast w kategorii „kluby muzyczne” debiutem roku nagrodzono sosnowiecki Klub Muzyczny „Za Mostem”. W części artystycznej wystąpiła „Ślonsko ferajna”. Patronat medialny nad imprezą objęły redakcje „Nowego Zagłębia” i „Kuriera Miejskiego”. H. Kocot
62
Tenisowe szaleństwo na piasku Po ostatnich Igrzyskach Olimpijskich Amerykanie byli zadziwieni, że polska drużyna doszła tak daleko w siatkówce plażowej, nie mając w kraju plaż. Co w takim razie powiedzą na rozwijający się u nas tenis plażowy? Z tenisem u nas nieźle – jest Radwańska, jest Janowicz, są Frystenberg i Matkowski. Po co więc komplikować sobie życie i próbować wprowadzić coś, co jest sportową hybrydą? Bo beach tennisa nie można przedstawić inaczej, jak połączenie kilku dyscyplin sportowych: tenisa ziemnego, siatkówki plażowej i badmintona. Historia beach tennisa sięga kilkadziesiąt lat wstecz, kiedy to na włoskich plażach po raz pierwszy pojawili się amatorzy tego sportu. Obecnie we Włoszech w tenisa plażowego grają wszyscy – młodzi, starzy, wysportowani, znudzeni, miejscowi, turyści itd. Bo też do amatorskiej gry nie potrzeba większych umiejętności. Wystarczy poznać kilka, bardzo zbliżonych do tych tenisowych, uderzeń, znaleźć miejsce z siatką na plaży, kilku znajomych i już można rozpoczynać grę. Zainteresowanie tenisem plażowym ciągle rośnie. Według badań statystycznych przeprowadzonych we Włoszech w latach 2001-2011 r. zaobserwowano wzrost zainteresowania dyscypliną z 30 tysięcy osób praktykujących do 690 tysięcy. Podobną tendencję można zauważyć na przestrzeni ostatnich lat w Europie i na Świecie. I my, Polacy nie jesteśmy gorsi, choć do nas beach tennis zawitał stosunkowo niedawno, bo zaledwie cztery lata temu. W tym roku odbyło się już 10 turniejów z cyklu Beach Tennis Poland w tym 3 międzynarodowe ITF. To nie jedyny nasz sukces. W tegorocznych Mistrzostwach Europy Polska zajęła 9 miejsce na 19 startujących krajów. Co takiego jest w tej dyscyplinie, że nawet mieszkańcy oddalonego od morza Zagłębia stają się jej pasjonatami? „To jest po
prostu świetna zabawa, która nie wymaga od uczestników żadnego wcześniejszego przygotowania sportowego. To ma w sobie coś dziwnego – jak się raz spróbuje, to już się nie chce rezygnować – przekonuje Łukasz Nowak, twórca projektu Silesia Beach Tennis Team. Moja przygoda z tą dyscypliną zaczęła się od wyjazdu do Włoch ze znajomymi. Tam na plaży zobaczyliśmy jakąś dziwną grę i stwierdziliśmy, że chcemy spróbować. Na początku nikt nie chciał z nami grać, kiedy widzieli, jaki mamy sprzęt, ale w końcu poznaliśmy dwóch starszych Włochów, którzy brali udział w zawodach międzynarodowych i to oni pokazali nam wszystko od podstaw”. Mimo, że to mało znana w Polsce dyscyplina okazuje się, iż istnieją zawody, w których może wziąć udział każdy, kto ma na to ochotę. Amatorzy po prostu przychodzą, zapisują się i już – stają do walki. Główne lokacje są w Warszawie, Puławach i od niedawna na Śląsku. Wszystko za sprawą uporu jej pasjonatów. „W maju br. Beach Tennis Poland zorganizował w Katowicach pierwsze zawody. Było 11 par męskich i niestety tylko jedna para kobieca, ale i tak uważam to za duży sukces. Początkowo chcieliśmy zorganizować zawody w Sosnowcu, niestety wynikły pewne komplikacje finansowe i w końcu impreza wylądowała w Katowicach” – mówi Łukasz Nowak i dodaje, że wtedy dużym wsparciem okazał się dla nich Marcin Kowal, główny koordynator BTP i czołowy zawodnik pochodzący z Puław. Aby wspierać regionalny odłam tej dyscypliny, zawodnicy z Zagłębia postanowili stworzyć projekt Silesia Beach Tennis Team. Jest to przedsięwzięcie o charakterze non profit, co oznacza,
Fot.arch.
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Region Polski oraz w przyszłości także zagranicą. Obecnie w Sosnowcu przez cały sezon trenuje grupa 14 pasjonatów tej dyscypliny, a wciąż dołączają do niej nowi zainteresowani, którzy przychodzą na trening z ciekawości, a potem już zostają. Zawodnicy sklasyfikowani pną się po drabince coraz wyżej. Do największych sukcesów zaliczyć można występ w ostatnich Mistrzostwach Polski, gdzie wystąpiły dwie męskie pary: Łukasz Nowak/Piotr Kuk i Maciej Dubiel/Michał Dubiel oraz jedna reprezentantka SBTT Wiktoria Wytyczak, grająca w parze z warszawską tenisistką. Obecnie najwyżej klasyfikowanymi zawodnikami Silesia Beach Tennis Team w rankingu międzynarodowym ITF oraz polskim BTP są: Łukasz Nowak – 14 miejże wszystkie fundusze pochodzą z własnej sce w Polsce, Piotr Kuk – 23, Maciej Dukieszeni twórców oraz z uzyskanego od biel – 18 i Marcel Nowak – 26. To jednak zawodników wpisowego, które nie prze- nie koniec planów związanych z beach kracza kwoty 30 zł od osoby. tennisem w regionie. Zawodnicy „zimują” Zawodnicy z Sosnowca to już nie zwy- w jednej z sal gimnastycznych w Sosnowkli amatorzy. Chcą się doskonalić i biorą cu, jednak na 2013 rok mają już mnóstwo udział w większości zawodów na terenie planów. „W 2013 roku chcemy usankcjoFot.arch.
nować nasz projekt i założyć stowarzyszenie, pierwsze takie w Polsce, żeby móc reprezentować nasz region, w szczególności Zagłębie – mówi Łukasz Nowak. Zawodnicy, którzy z nami grają pochodzą głównie z Sosnowca, Dąbrowy Górniczej i Katowic. Na razie zbieramy chętnych wśród znajomych, którzy chcą uprawiać taki niszowy sport. Ja osobiście traktuje to już jako hobby. Organizacja zawodów sprawia mi samą przyjemność i nie zamierzam z tego rezygnować” – dodaje. Aby dowiedzieć się więcej o tej dyscyplinie oraz o sosnowieckich zawodnikach, wystarczy wejść na stronę www.beachtennispoland.pl lub odwiedzić facebookowy fanpage Silesia Beach Tennis Team. Jeśli ktoś pragnie zasięgnąć informacji u źródła, śmiało może pisać do organizatora tego całego zamieszania na adres silesiabeachtennisteam@gmail.com. Im nas więcej, tym lepiej, bo jak mówił klasyk: „Polacy nie gęsi, swój beach tennis mają”. Paulina Budna
Gołowianie na podium W zakończonym niedawno XVII Przeglądzie Widowisk Obrzędowych „Kalendarz Obrzędowy”, zaszczytne trzecie miejsce zdobył zespół pieśni i tańca Gołowianie
z Dąbrowy Górniczej. Zespół zaprezentował zwyczaj oczepin, okraszony żywiołowym tańcem, śpiewem i ludową muzyką. Celem organizowanej w Miejskim Ośrodku Kultury „Szopienice-Giszowiec” w Katowicach imprezy jest konfrontacja dorobku artystycznego zespołów regionalnych, popularyzacja folkloru oraz
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
jego walorów wychowawczych, artystycznych i historycznych. Spotkanie jest również okazją do wymiany doświadczeń w pracy z zespołami prezentującymi tradycyjne zwyczaje i obrzędy. Organizatorem przeglądu jest Śląskie Stowarzyszenie Miłośników Folkloru. Tekst i fot. Robert Garstka
63
Region
Jednym z najważniejszych projektów obecnie realizowanych przez stowarzyszenie regionalne Forum dla Zagłębia Dąbrowskiego jest internetowa encyklopedia regionu. Realizacja tego projektu była możliwa dzięki wsparciu Muzeum Historii Polski. To właśnie ta instytucja cyklicznie organizuje konkursy projektów w ramach programu „Patriotyzm Jutra”. W szranki o dofinansowanie stają setki instytucji, urzędów i organizacji pozarządowych. Wśród tak wielu aplikujących o wsparcie, projekt FdZD „Poznajemy Zagłębie” jako jeden z nielicznych otrzymał wsparcie. Mija właśnie pierwszy rok funkcjonowania internetowej encyklopedii „Wiki Zagłębie.pl” której współtwórcami, jako redaktorzy-wolontariusze są miłośnicy regionu. Są tu ludzie w różnym wieku i różnych profesji, pasjonaci, ale także zawodowi historycy z tytułami naukowymi do profesora zwyczajnego włącznie. Wkład pracy poszczególnych osób jest bardzo różny, Niektórzy opracowa-
64
przyjazną wyszukiwarkę i system wzajemnych linkowań, które ułatwiają wędrowanie po całych jej zasobach. Hasła są zgrupowane w liczne kategorie na zasadzie katalogów poszczególnych tematów, obiektów itd. Do najważniejszych grup można zaliczyć: zagłębiowskie biogramy, wszystkie tematy i kategorie związane z historią regionu, katalogi zabytków, tematy związane z historiami klubów sportowych, kalendarium. Wyjątkowym działem jest autorski projekt o nazwie „Biblioteka Zagłębiaka” który jest katalogiem wszelkich wydawnictw związanych w całości lub co najmniej częściowo z regionem. Jest to już w tej chwili najbogatsza bibliografia dotycząca Zagłębia, często wykorzystywana zarówno przy opracowaniach szkolnych, jak i naukowych. Jak podkreślają twórcy, rozwój projektu zależy od społecznego zaangażowania miłośników regionu. „Ta encyklopedia jest dla wszystkich i wszyscy zainteresowani mogą ją tworzyć. Forum dla Zagłębia Dąbrowskiego udostępnia to narzędzie publicznie i ogranicza się do roli administracyjnej. Chcielibyśmy bardzo aby ten portal wiedzy o Zagłębiu był traktowany jako dobro wspólne wszystkich Zagłębiaków i wszystkich działających tu instytucji i organizacji. Tylko wtedy bardzo ciekawa, ale rozproszona wiedza o Zagłębiu będzie zgromadzona w jednym miejscu, a łatwy dostęp do tej wiedzy to skuteczna edukacja regionalna i szeroka promocja regionu. Dlatego zapraszamy wszystkich miłośników Zagłębia Dąbrowskiego do współpracy, każda informacja, każde zdjęcie, nawet pojedyncze dzięki Wam wzbogacą naszą wspólną encyklopedię. Można się z nami kontaktować przy pomocy naszej strony internetowej, gdzie podane są wszelkie namiary. Zapraszamy także na cykliczne spotkania redakcyjne, podczas których w jakimś fajnym wybranym miejscu, w sympatycznej atmosferze poznajemy się osobiście i wymieniamy uwagi i pomysły dotyczące dalszego rozwoju projektu „Wiki Zagłębie”. Zapraszamy serdecznie!”
li dziesiątki haseł, ale są i takie osoby, które dodały tylko po kilka, czasem jedno. Praca każdego jest jednak bezcenna, gdyż dzięki temu encyklopedia staje się coraz bogatsza. Po roku funkcjonowania w „Wiki Zagłębie” znajduje się już blisko 5000 haseł, z których część to bardzo bogate opracowania. Jest tu także już ponad 3000 zdjęć: współczesne, ale także archiwalne, w tym duża kolekcja dawnych pocztówek zagłębiowskich. Odnotowano około miliona wejść na stronę „Wiki Zagłębie”, co jest sukcesem, gdyż projekt jest nadal dopiero w początkowym stadium. Innym bardzo ważnym sukcesem jest z całą pewnością fakt, że do współpracy przystąpiły także niektóre zagłębiowskie muzea, a także inne instytucje i stowarzyszenia. Bardzo dużą aktywnością wyróżnia się tu Towarzystwo Miłośników Ziemi Zawierciańskiej, które opisuje tą część naszego regionu. Oprac. na podst. materiałów przekaza„Wiki Zagłębie” działa na takiej samej zasadzie jak popularna „Wikipedia”. Ma nych przez Dariusza Jurka, prezesa FdZD
nr 6(24) listopad – grudzień 2012
Na każdy kaszel
Czasopismo społeczno-kulturalne
STODAL®
Postać farmaceutyczna: syrop. Skład jakościowy i ilościowy: produkt złożony. Wskazanie do stosowania: kaszel różnego pochodzenia, towarzyszący infekcjom górnych dróg oddechowych. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
Różnice pomiędzy grypą a przeziębieniem Cechy charakterystyczne
Grypa
Przeziębienie
Początek choroby
Nagły, objawy ostre
Powolny, objawy łagodne
Temperatura ciała
Wysoka (>380)
Nieznacznie podwyższona
Dolegliwości stawowo-mięśniowe
Bardzo często
Rzadko
Ból głowy
Bardzo często
Rzadko
Samopoczucie
Bardzo złe
Umiarkowanie złe
Katar
Nie zawsze
Bardzo często
Suchy kaszel
Często
Rzadko
Chrypka
Rzadko
Często
Powikłania
Często
Rzadko
• • • •
Leczy chorobę, a nie tylko tłumi objawy infekcji. Skraca czas trwania choroby i łagodzi objawy grypy oraz przeziębienia, takie jak: gorączka (do 38,5°C), uczucie ogólnego rozbicia, bóle mięśniowe i kostno-stawowe. Lek działa szybko, zwłaszcza jeśli jest użyty na początku choroby, po pojawieniu się pierwszych objawów - dlatego warto mieć Oscillococcinum® w domowej apteczce. Jest bezpieczny dla całej rodziny. Nie wywołuje skutków ubocznych. Nie wpływa na działanie innych leków, może być stosowany przez osoby leczące się z powodu chorób przewlekłych; osoby, które zaszczepiły się na grypę, także mogą zażywać Oscillococcinum®.
Dawkowanie Dorośli i dzieci od 6 r.ż. Początek infekcji
Zażyć 1 dawkę leku jak najwcześniej, w razie potrzeby powtórzyć 2 – 3 razy co 6 godzin.
Rozwinięta infekcja
Po 1 dawce leku rano i wieczorem przez 3 dni.
Ochrona przed wirusami
1 dawka tygodniowo w okresie zwiększonej zachorowalności (wrzesień - marzec)
Zawartość tubki rozpuścić trzymając pod językiem.
Dzieci poniżej 6 r.ż.: Według wskazań lekarza. Konieczność konsultacji z lekarzem nie jest związana z bezpieczeństwem leku tylko z prawidłowym rozpoznaniem.
www.oscillo.pl
BOIR/LZ/Osci/32/12.2012
Jak dawniej w Zagłębiu Boże Narodzenie obchodzono… Dobrawa Skonieczna-Gawlik
Bolesne ząbkowanie
Zwycięstwo czy klęska? Eugeniusz Januła
CAMILIA®
Postać farmaceutyczna: roztwór doustny. Skład jakościowy i ilościowy: 1 pojemnik jednodawkowy (minims – 1ml) zawiera: substancje czynne: Chamomilla vulgaris 9CH, Phytolacca decandra 5CH, Rheum 5CH aa 333,3 mg. Wskazanie do stosowania: bolesne ząbkowanie u niemowląt. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na którykolwiek ze składników leku. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
FELIETONY Jadwiga Gierczycka, Michał Kręcisz, Jerzy Suchanek, Andrzej Wasik PLASTYKA Jacek Rykała PITAVAL Henryk Kocot
Leczy katar CORYZALIA®
Postać farmaceutyczna: tabletki powlekane. Skład jakościowy i ilościowy: produkt złożony. Wskazania do stosowania: wspomagająco w stanach nieżytowych górnych dróg oddechowych zarówno o etiologii wirusowej, jak i alergicznej: katar (nieżyt błony śluzowej nosa), katar sienny, zapalenie zatok. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
Na hemoroidy AVENOC®
(maść i czopki): produkty złożone. Postać farmaceutyczna: maść, czopki. Wskazania do stosowania Avenoc® (maść i czopki): wspomagająco w dolegliwościach towarzyszących żylakom odbytu (hemoroidom), takich, jak: ból, pieczenie i świąd. Przeciwwskazania Avenoc® (maść i czopki): nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny Avenoc® (maść i czopki): BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Sainte Foy-lès-Lyon, Francja.
Łagodzi objawy stresu
SEDATIF PC®
Postać farmaceutyczna: tabletki. Skład jakościowy i ilościowy: produkt złożony. Wskazanie do stosowania: wspomagająco w stanach nadmiernej pobudliwości nerwowej, nadmiernej nerwowości spowodowanej codziennymi stresami, drażliwości, objawach nerwicy wegetatywnej, zaburzeniach snu. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
OSCILLOCOCCINUM ®, 30 dawek. Postać farmaceutyczna: granulki w pojemniku jednodawkowym. Skład: substancja czynna: Anas barbariae hepatis et cordis extractum 200K 0,01 ml, substancje pomocnicze: sacharoza, laktoza. Wskazanie: objawy grypy, przeziębienia i infekcji grypopodobnych: gorączka (do 38,5°C), uczucie ogólnego rozbicia, bóle mięśniowe i kostno-stawowe. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON
SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
Przed użyciem zapoznaj się z ulotką, która zawiera wskazania, przeciwwskazania, dane dotyczące działań niepożądanych i dawkowanie oraz informacje dotyczące stosowania produktu leczniczego, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.
9 771689 528000
W niepowikłanym zakażeniu wirusem grypy i przeziębienia stan chorego ulega poprawia się po około 7 dniach. Najdłużej utrzymującymi się objawami mogą być: kaszel – nawet do 2 tygodni, utrzymujące się poczucie choroby i osłabienie – szczególnie u osób starszych lub chorujących na schorzenia przewlekłe.
• •
Pośpiech w wersji świątecznej Monika Bednarczyk
9 771689 528000
Typowy przebieg zakażenia
Co należy wiedzieć o Oscillococcinum®?
7zł
12
W strefie umiarkowanej, a więc także w Polsce, zachorowania na grypę i przeziębienie występują sezonowo, to jest w miesiącach od września/października do marca/kwietnia, a szczyt zachorowań występuje zwykle między styczniem a marcem. Nie wiadomo dokładnie, jakie są powody sezonowości infekcji wirusowych. Wydaje się, że mają tu znaczenie pewne czynniki środowiskowe, jak np. duże zagęszczenie osób w pomieszczeniach w okresie zimy przy jednocześnie zmniejszonej wentylacji tych pomieszczeń, czy też niskie temperatury i suche powietrze w czasie zimy, co stanowi dogodne warunki dla zachowania przez wirusy zdolności do namnażania się. Największa zapadalność na grypę i przeziębienie występuje u dzieci i nastolatków, a największa śmiertelność z powodu grypy i powikłań pogrypowych dotyczy populacji ludzi starszych. Istnieją także badania wskazujące, że czynnikiem sprzyjającym zachorowaniu na grypę jest palenie tytoniu.
Większość leków łagodzi objawy przeziębienia i grypy ale nie zwalcza choroby. Leki te najczęściej mają działania uboczne i mają ograniczenia: • preparaty złożone z paracetamolem mogą powodować zaburzenia snu, bóle głowy, a dłuższe stosowanie może zakończyć się uszkodzeniem wątroby; preparaty te mogą być stosowane przez młodzież powyżej 12 r.ż. • środki z kwasem acetylosalicylowym zwiększają ryzyko wystąpienia choroby wrzodowej oraz mogą powodować bóle żołądka, nudności i wymioty; mogą je stosować pacjenci powyżej 12 r.ż. • preparaty z rutyną mogą powodować nudności i wymioty, są przeciwwskazane u pacjentów poniżej 6 r.ż..
Postać farmaceutyczna: syrop. Skład jakościowy i ilościowy: produkt złożony. Wskazanie do stosowania: wspomagająco w leczeniu suchego i drażniącego kaszlu. Przeciwwskazania: nadwrażliwość na substancję czynną lub na którąkolwiek substancję pomocniczą. Podmiot odpowiedzialny: BOIRON SA, 20 rue de la Libération, 69110 Ste-Foy-lès-Lyon, Francja.
12
Grypa i przeziębienie
cena
Dwusetna rocznica urodzin Kraszewskiego. Tytan pracy dla Polski Włodzimierz Wójcik
DROSETUX®
6 (6/24) listopad – grudzień 2012
Żegnamy Pana Profesora Włodzimierza Wójcika Marian Kisiel, Halina Rybak-Gredka, Bolesław Ciepiela
Na suchy kaszel u dzieci
Jak leczyć?
nr indeksu 252352 nr
Cementownia „Grodziec”. Fot. red.
Minął rok...
l