Cow ork ing: grupowy freelan s
popkupa śmierdz : ą c a sprawa
ISSN 164 0
Warszaw a Kraków Trójmias to Łódź Poznań Wrocław
8152
sex / mu zyka / w ywiad
Naczelna eksploruje zachodnie rubieże Rzeczypospolitej. Z wizytą w Słubicach.
as ow e/ gl ob al
foto: Jan Jögis-Laats
m
śr od ek po p
ni sz ow e/ lo ca l
O co chodzi z tym A? W ten sposób pokazujemy rzeczy, wydarzenia, zjawska, o których jest głośno, i te, o których jeszcze nikt nie słyszał, ale warte są nadstawienia ucha.
Nasz człowiek
Aurelia Milach
Pseudonim artystyczny Offrelia. Artystka zdystansowana wobec wszelkiego intelektualnego dystansu. Zaszufladkowanie praktycznie niemożliwe ze względu na niejednorodny charakter prac, które sytuują się gdzieś pomiędzy naturalizmem a postmodernistycznym eklektyzmem. Offrelia odwołuje się do skojarzeń egzystencjalnych i nie stroni od kontrkulturowych konotacji. Bezczelnie wyśmiewa awangardę, jednocześnie wpisując się w jej klimat, dzięki czemu pozostawia wiele miejsc po przecinku na domysły, sugestie i komentarze. Atakuje nas bezpardonowo swoim ekshibicjonizmem, nie tyle obrażającym, ile chłodno konstatującym. Dla nas zilustrowała tekst o coworkingu.
piłkarskie dyletantki i do Liverpoolu dwie W ramach wycieczk Na szczęście miasto ionie FC Liverpool. stad na ały dow wylą owałyśmy kcje. Z radością upol oferuje także inne atra Banksy’ego. oryginalnego szczura
Oczywiście nie zachęcamy do palenia. Ale zapraszamy do korzystania z uroków życia. Ja oficjalnie ogłaszam papierosy jedną z moich najważniejszych codziennych przyjemności. Zresztą wiadomo – bez nich nie byłoby francuskiego kina, amerykańskiej muzyki popularnej, „Kawy i papierosów” Jarmuscha, seksownych śladów po czerwonej szmince na ustniku, intelektualnego image’u Michela Houellebecqa, niedopałków, po których można zidentyfikować zbrodniarzy (np. Francisa Dollarhyde’a w niedocenianym prequelu „Milczenia owiec”, „Łowcy” Michaela Manna), plakatu do „Pulp Fiction”, oklepanej, choć prawdziwej przyjemności z papierosa po seksie, przyjaźni pomiędzy narodami, które jednoczą się czytając nawzajem na paczkach fajek ostrzeżenia przed rakiem płuc, i masy innych przyjemnych rzeczy. Zresztą – cóż więcej oprócz drobnych przyjemności pozostało nam w dobie kryzysu? Można tylko wyszukać kilku sobie podobnych, dzięki czemu spadną koszty utrzymania biura lub pracowni – jak to sobie sprytnie wymyślili coworkingowcy. I robić swoje nie oglądając się na resztę świata – jak kilku nowojorskich chłopaków zajmujących się upiększaniem psich kup na ulicy. Gorąco polecam znalezienie czegoś, co sprawia wam przyjemność. I szukania w tym czymś ostoi w czasach, kiedy wiadomości gospodarcze przyprawiają wszystkich o gęsią skórkę, nawet jeśli nie rozumie się dokładnie ich sensu. Do dzieła! Agata Michalak
rozpala grill, który świadczy dakcją sezon letni dującej z re zaczął się sia że są , i elk tym O nie jest . Salmon ły, ale nikt arka z tzw i nam zmys pani kuch rkówki mąc ka at om ć. „Akti”. Ar spróbowa ważny, żeby –na tyle od
Czasami fajnie jest potrzyma ć w rękach but aktivistowej pen y za połowę sji. Ula ogląda rekwizyty z ses bratniego „Ex ji dla klusiva”.
Tym razem podczas składu nie towarzyszyła nam muzyka, tylko zarazki. Walczyliśmy z nimi czym się dało. Ale i tak nas pokonały.
o-Shop.pl sztof Kozanowski / Phot Zdjęcie na okładce: Krzy wczy Stylizacja: Monika Brzy dia Jaśpińska Makijaż i fryzura: Klau laire / Orange Models Model: Charles de Baze ok Ex-O-Fit SG Rally Hoody i buty Reeb ok Reeb a bluz hy: Ciuc Marios Dik kcji Strap, spodnie z kole
ulary k o / a k y z u m sex /
y n a w o k i l p m o k S ą d o r b z a n z y z mężc
iż wcale Lepiej późno n wej premierze – rok po świato je się świetne w Polsce ukazu ra bastiena Tellie „Sexuality” Se n z najlepszych Ta płyta to jede ier, łego roku. Tell albumów zesz u y głównie z hit wcześniej znan e”, postanowił „La Ritournell adycję wpisać się w tr ą przez podtrzymywan ych żabojadów rozerotyzowan a e’a Gainsbourg rg e S ju za d ro w ał i nagrał materi czy Cerrone’a ki liżeniach. Dzię o miłosnych zb anuela pomocy Guya-M , sto z Daft Punk ri h -C m e m o H de łość ubrać udało mu się ca niczne szaty w retro-elektro ublimowane, i stworzyć wys , nii dziełko. Aha o ir e n io w a zb o niep wiedzi dodajcie do każdej odpo i akcent. ciężki francusk
Gdy prawie rok temu ukazał się twój album „Sexuality”, pierwszym promującym go singlem było instrumentalne „Sexual Sportswear”. Dopiero niedawno ukazał się „Kilometer”, kawałek z chyba największym komercyjnym potencjałem. To dosyć oryginalna kolejność. Wyobrażam sobie swoją muzykę jak górę. Najpierw jesteś na dole, a potem wspinasz się, żeby w końcu wejść na szczyt... Tak też chciałem zrobić z albumem. Najpierw coś bez wokalu, tak żeby było tajemniczo, a potem wszystko staje się coraz bardziej przejrzyste. Na końcu ukaże się piosenka po francusku, „L’ Amour Et La Violence”, i to będzie koniec mojej podróży z „Sexuality”. „Kilometer” pojawił się wraz z remiksami A-Traka i Aeroplane. Sam wybierasz artystów, którzy remiksują twoje single? Tak. Staram się współpracować z producentami, którzy tworzą nową wizję mojej muzyki, coś, co będzie miało nieco inną duszę od oryginału. To interesujące obserwować, jak w oparciu o jedną kompozycję powstają zupełnie nowe utwory. Twórczość A-Traka stanowi w pewnym sensie przeciwieństwo mojej. Jego remiks odrobinę mnie zaskoczył, bo nagrał m.in. żywą sekcję smyczkową, no i ogólnie jest to dosyć słodkie... Spodziewałem czegoś z cięższym basem. W sumie dosyć podobną rzecz nagrali Aeroplane, ale obie wersje mi się bardzo podobają. Dla mnie „Kilometer” to nie singiel, ale coś w rodzaju minialbumu. Wziąłeś udział w Eurowizji. Z przekory czy też naprawdę chciałeś wygrać konkurs? To ważne, ale bardzo stresujące doświadczenie. Wiadomo, że wielkie programy TV tak wyglądają – ludzie na siebie krzyczą, wszystko jest spóźnione,
atmosfera bywa napięta, a rozmowy nieszczere. Dla mnie była to szansa na reprezentowanie kraju, bo to nie tylko zawody między piosenkami, ale również państwami. Chciałem pokazać ciekawszą stronę Francji, udowodnić, że robimy też dobrą muzykę (śmiech). To, że Eurowizja nie jest zbyt artystycznie wyrafinowana, stanowiło dla mnie część zabawy. We Francji oglądają ją głównie starzy ludzie i może trochę gejów, dlatego traktowałem to tak pół żartem, pół serio. Można oczywiście powiedzieć, że to jedno wielkie gówno, masa kiepskich wokalistów i złej muzyki. Ale z drugiej strony to, co zrobiłem, traktowałem zupełnie poważnie. „Sexuality” to w założeniu album erotyczny. Jakich płyt ty słuchasz w łóżku? Myślisz pewnie, że Marvina Gaye’a i Serge’a Gainsbourga (śmiech)? W młodości najlepszą muzyką do łóżka było dla mnie „Appetite for Destruction” Guns’n’Roses. Dzisiaj wolę odgłosy natury, wiatr, deszcz, szum oceanu. Gdy słyszę muzykę, zaczynam myśleć o pracy, o tym, co mam do zrobienia, więc zupełnie mnie to dekoncentruje. Taki jest smutny los muzyka! Podobno za większość erotycznych pojękiwań na albumie odpowiedzialna jest twoja dziewczyna? Zabrałem ją do studia, czule pieściłem i nagrałem prawdziwe odgłosy rozkoszy. Ale to tylko część tego, co słyszałeś. Reszta jest nieprawdziwa. Staram się nie wyjawiać co jest czym, żeby było trochę bardziej tajemniczo. Czy ona wie, które należą do niej? Tak. Za to ja nie wiem, bo szczerze mówiąc nie słuchałem „Sexuality”, od kiedy nagrałem tę płytę. Słuchanie własnej muzyki to okropne doświadczenie.
Muzyczna erotyka
Sebastien Tellier nie jest oczywiście pierwszym artystą, który postanowił w muzyce oddać atmosferę łóżkowych harców. Wszyscy znamy klasyki Gainsbourga czy pojękiwania Donny Summer. Jednak i kiedyś zastanawialiście, jakiej muzyki ludzie faktycznie najczęściej słuchają w łóżku? Marvin Gaye? Barry White? Otóż nie. Według przeprowadzonych kilka lat temu badań najchętniej słuchaną w łóżku płytą jest... „Dark Side of the Moon” Pink Floyd. Na tej samej liście można też znaleźć Metallikę. Sexy.
Przy albumie współpracowałeś z Guyem-Manuelem de Homem-Christo, czyli połówką Daft Punk. Czy w studiu zdejmuje czasem kask robota? Myślę, że trochę szkoda, że Daft Punk zawsze pojawią się w uniformach, bo Guy-Manuel jest bardzo modnie ubranym chłopcem... Poznaliśmy się niejako automatycznie, bo Paryż to w sumie małe miasto, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę środowisko muzyków. Ciągle te same restauracja, miejsca, balangi, więc w zasadzie wszyscy się znamy. Pracowało się nam bardzo dobrze, bo nasze relacje opieramy na przyjaźni, a nie układach profesjonalnych. Guy-Manuel stał się moim głównym współpracownikiem, bo wie jak robić rzeczy, których ja nie potrafię (śmiech). Nie jestem producentem, tylko piosenkarzem. Podchodzę chętniej do fortepianu niż do komputera. Nie chcę się uczyć zbyt wielu aspektów produkcji,
bo to strasznie skomplikowane i na dłuższą metę by mi przeszkadzało w tworzeniu. Wolę skupiać się na wyjmowaniu muzyki z mojej głowy. Czy broda jest fajniejsza od wąsów? Szczerze mówiąc nie wiem. Ale jeśli miałbym dać jakąś radę dziewczynom, to powiedziałbym, że powinny trzymać się z daleka od mężczyzn z brodami! Zarost noszą skomplikowani goście ze skomplikowaną duszą. Ja noszę brodę, bo jest ona częścią mojego wizerunku, który ma też tłumaczyć w jakimś sensie moją muzykę. Mam długie włosy, żeby pokazać ciepłą stronę mojej muzyki, okulary przeciwsłoneczne, żeby zwrócić uwagę na to, jaka jest wysublimowana, a brodę, żeby zobrazować jej tajemniczość.
ę j płyt
lity” a u x „Se aila na a Wygr
sz m ist.pl Napi aktiv @ s r u konk
Rozmawiał Tomek Kosiński
ANY / WINO WULK / EUROPAVOX
DORZY A S A AMB ! I J KC WA Między 28 a 31 maja aktiviści roz poczynają sezon festiw alowy! I to z przytu pem – dwójka na szych czytelników wraz z dwoma re daktorami już po raz c zwarty reprezentow ać będzie Polskę w sto licy francuskieg o regionu wulkanów, Clermont-Ferrand!
Przelot z Warszawy, pociąg z Paryża do Owernii, integracja z Europejczykami z 26 krajów przy winie, koncerty od popołudnia do póóóóźnej nocy, intensywne obcowanie z ludźmi, dla których muzyka jest istotą życia oraz networking, networking, networking. Te atrakcje czekają Natalię Skoczylas z Niska i Michała Surmacza z Gdyni, którzy będą towarzyszyć naszym wytrawnym dziennikarzom. Dodajmy, że Filip Kalinowski – dziś redaktor muzyczny „Aktivista” – trzy lata temu sam był ambasadorem na festiwalu Europavox! Natalię najbardziej cieszy koncert Brytyjczyków z Bloc Party i Maxïmo Park, debiut Austriaczki Anji Plaschg, czyli Soap&Skin oraz niemieckie Get Well Soon. Michał – wielbiciel elektronicznych eksperymentów – raduje się na myśl o powitaniu hasłem „zdrówko” innych muzykożerczych freaków. Europavox rozwija się w szybkim tempie. W tym roku oprócz wymienionych artystów zobaczymy m.in. subtelną Lonely Drifter Karen z Austrii, campowych wyspiarzy z Ebony Bones, współpracującego z Gigolo Records Vitalica, funkpopowych 8-bitowców Casiokids z Norwegii czy lubiących zmyłki Szwedów z I’m from Barcelona – 29-osobowego składu, który z pomocą żywych instrumentów tworzy małą, hedonistyczną orkiestrę. Polskę reprezentować będą warszawiacy z Renton, autorzy udanego zeszłorocznego debiutu „Take Off”.
Renton
I'm from Ba
rcelona
Czekajcie na relację z festiwalu w lipcowym „Aktiviście”!
ciosy / kable / zębatki
Robot Fight Club
ie są wielcy, Wojownicy n zielnie. ale walczą d ą etal, błyszcz Trzeszczy m wąd diody, czuć s ewodów palonych prz
Roboty nie są szcz ególnie urodziwe.
Robot walczący w klasie Sumo ma za zadanie wyrzucić przeciwnika poza ring i za to otrzymuje punkty, jego sprawa, czy go wypchnie, podważy i odstawi do kąta czy brutalnie przewróci. RoboOne walczą z kolei w stylu tajskiego kick boxingu – kopią, używają łap, rzucają się na przeciwnika. Jeszcze mniej cackają się z rywalem przedstawiciele grupy Combat – tu na porządku dziennym jest pełen fristajl, dowolność technik rodem z „Fight Clubu”. Nie ma zmiłuj, zawodnicy dzierżą w łapach miotacze, elektryczne pastuchy, młoty i robią z nich użytek. Bywa naprawdę ostro – okładają się młotami, tną piłami, podpalają. Czasami robi się tzw. deathmatch, w czasie którego wszystkie roboty na ringu walczą ze wszystkimi. Najistotniejsza jest praca nad algorytmami ofensywy i defensywy, taktyką: opracowanie skutecznych sposobów uniku, okrążania, ataku z boku, od tyłu oraz ich realizacja w praktyce. Jak mówią robotycy – od kartonu do sparingu! Jest jeszcze grupa Line Followerów, które udowadniają swoją zręczność, przejeżdżając w jak najkrótszym czasie naszpikowaną przeszkodami trasę. Praca nad niepozorną kostką, która z bezwładnej kupki przewodów, układów scalonych, wkrętów i śrubek staje się nagle walczącą maszyną, integruje twórców. Zdążają się też zabawne sytuacje: – Wchodzę do osiedlowego warzywniaka i pytam, czy mogę skorzystać z wagi – opowiada Jakub Malewicz, konstruktor robotów i doktorant Politechniki Wrocławskiej. – Po czym wyciągam z pudła robota i sprawdzam w obecności lekko osłupiałej ekspedientki i jej klientów, czy mieści się w przedziale do 3 kg.
Robot Fight Super Show
Ze w zg artys lędów tec h tyczn ych w nicznych i fina izji de jest r signeró nsowych w aczej s niem z funkcjo przężenie ożliw nalno e. ścią
Gdy na polskich uniwersytetach powstały instytuty i katedry robotyki, a precyzyjna elektronika przestała być elitarna, w umysłach młodych ludzi zaczęła kiełkować myśl o tworzeniu własnych konstrukcji. Grupka studentów-zapaleńców doprowadziła do pierwszej w kraju robociej jatki w czerwcu 2004 roku przy okazji zawodów w Poznaniu. Kilka miesięcy później roboty boksowały się w świetle jupiterów w czasie I Otwartych
Zawodów Robotów we Wrocławiu. Ideę szybko podchwyciły inne ośrodki akademickie. Oczywiście nasz kraj nie był pionierem w dziedzinie takiej rywalizacji. W Japonii i Korei Południowej ludzie od dawna zajmują się konstruowaniem robotów nie tylko w laboratoriach, lecz także w domowych warunkach. Nie próżnują również Amerykanie, którzy upodobali sobie zdalnie sterowane roboty prezentowane w popularnej, nadawanej przez Discovery „Robotice”. Mimo że pod względem rozmachu imprez, liczebności ekip i nakładów finansowych jesteśmy wciąż daleko za wiodącymi w tej branży krajami, to polskie zjazdy konstruktorów powoli stają się masowe. W zeszłym roku Robotic Arena zorganizowana przy Politechnice Wrocławskiej zgromadziła ponad sto ekip z całej Polski i kilka z Europy, a publiczność można było liczyć w tysiącach. Podobną renomę wypracowuje sobie poznański Festiwal Robotów. Zawody przestają stanowić dodatkową atrakcję kolejnych targów z dziedziny automatyki i robotyki i zaczynają żyć własnym życiem. Trzaskające się roboty zagrzewa do walki didżej, waleczne popisy oceniają sędziowie z przynajmniej kilkuletnim stażem, a całości dopełniają efekty świetlne i konferansjerzy umiejętnie podsycający emocje.
Jak bombowiec
Koszt produkcji modelu waha się między 200 a 10 000 zł! Nieużywane zabawki młodszego brata, nakrętki od słoików, uszczelki do okien czy elektroniczny złom mogą przydać się w równym stopniu, co nowe podzespoły, skanery laserowe i kamerki z algorytmami do przetwarzania obrazu. – Obudowa musi być przede wszystkim wytrzymała i niewidzialna dla wroga – mówi Jakub. Robot namierza przeciwnika przy pomocy czujników (ultradźwiękowych lub na podczerwień), dlatego powinien pochłaniać lub odbijać wysyłane wiązki. W oparciu o wzornictwo bombowców Stealth obudowę maluje się więc czarną matową farbą oraz nadaje jej pełen krzywizn kształt. Tekst: Tomek Sobczak
ość w o b so o / a grod a n / ka muzy
Goapele to zdanie m Radka najpię kniejsza czarna wokalistka. Spotk anie z nią było jak metafizyczne – przeżycie bije z niej ta sam a pozytywna energia, która urz ekła go w jej nag raniach.
i nie joneram mi kolekc co posiada to ni z inny go na te w ró % 90 W po a płyt. Ale ma milion rarytasy e prawdziw
a Biz : Lalk Flavor ostać ciał d z zegarów h c e z zaws alnie jeden Ricka :) , jaką k aj Rzecz go. Ewentu ńcuch Slic Wygr n ie k r ty ła o ło k Ma z y o alb leks aila Flava m
Wyślij res na ad
ist.pl
@aktiv
rs konku
Tekst: Sylwia Kawalerowicz
Twój wypadek w internecie Od dawna robisz już przelewy przez internet. Teraz możesz także zgłosić szkodę w przypadku wypadku samochodowego, bowiem Ergo Hestia wprowadziła pełną obsługę polis przez internet. Do dyspozycji masz kilkadziesiąt interaktywnych, uproszczonych wniosków, a zgłoszenia możesz dokonać z dowolnego miejsca na świecie 24 godziny na dobę. Platforma pozwala również zarządzać ubezpieczeniami (możliwość wglądu w posiadane polisy, modyfikowanie danych osobowych, zgłaszanie sprzedaży samochodu on-line oraz wystawianie zaświadczeń o przebiegu ubezpieczenia). eKonto umożliwia internetowe regulowanie płatności za polisy dowolną kartą kredytową lub przelewem elektronicznym. Można opłacić kilka rat z różnych polis za pomocą jednego przelewu.
pl
Radek Miszczak. Rocznik 1984. Wrocławianin. Absolwent warszawskiej SGH. Po pięciu latach życia w Warszawie zdecydował się powrócić do Wrocławia. Zdaje sobie sprawę, że to niepopularne rozwiązanie. W jednym ze swoich leksykonów kolekcjonuje podpisy i dedykacje od artystów, których spotyka i których ceni. Większość rzuca krótkie „One Love” czy „Peace!”, ale część wpisów stanowi dla niego najbardziej wymarzoną nagrodę za lata działalności jako aktywista muzyczny. Słowa sympatii i uznania z ich ust mają dla niego wielką wartość.
Radka znają wszyscy, którzy w naszym kraju mają cokolwiek wspólnego z czarnymi brzmieniami. Ale nie tylko oni. I nie tylko u nas w kraju. Bo Radek to totalny muzyczny freak. Jest dziennikarzem, redaktorem, autorem leksykonów muzycznych, didżejem, pasjonatem muzyki, podróży i kobiet. Zazwyczaj, ku jego zadowoleniu, udaje mu się wszystkie trzy pasje łączyć. Podobnie ma w pracy. Muzyczną zajawkę przekuł w sukces. Ostatnio zajmuje się przede wszystkim, jak sam mówi, ogarnianiem. Kieruje agencją promocyjno-imprezową Joytown, jest promotorem Hip Hop Kemp oraz rzecznikiem prasowym festiwalu Wrocław 2012. Jego aktywność i wkład w rozwój polskiego przemysłu rozrywkowego zostały ostatnio docenione. Radek został zwycięzcą polskiego etapu konkursu British Council dla młodych przedsiębiorców muzycznych. W maju będzie reprezentować nas w międzynarodowym finale International Young Music Entrepreneur 2009 w Wielkiej Brytanii. „Posiada ogromny potencjał jako przedsiębiorca oraz pasję do muzyki, a te dwie cechy razem stanowią klucz do sukcesu w tej branży” – zadecydowało jury. Już w podstawówce prenumerował „Q” i „The Face”, a poważną zajawkę na czarne brzmienia złapał na początku liceum. Nigdy jednak nie był typem zbuntowanego dzieciaka, który hip hop traktuje jako ucieczkę od szarej rzeczywistości i szansę na wyrażenie pogardy wobec społecznych zasad i stojących na ich straży organów prawa. „Choć nie stroniłem nigdy od imprez, totalnie obce było mi przesiadywanie na ławeczce z jointami i wołanie HWDP” – przyznaje. W pierwszej klasie liceum wygrał w radiu nagrywarkę CD – wówczas luksus. „Mogłem dzięki temu przegrywać płyty, które pożyczałem od kolegów. Moja kolekcja i znajomość muzyki była większa, niż pozwalał na to mój ówczesny budżet” – wspomina. Dziś zbiera winyle, jednak sentyment do dawnych czasów pozostał – niektóre albumy ma w trzech wersjach – na kasecie, CD i winylu. To m.in. „Moment of Truth” Gang Starra, „Moon Safari” Air i „OK Computer” Radiohead. „To moje Top 3 wszech czasów” – mówi. .
Wię ww cej n w.h a est ia.
Fot. arch. autora
z c a i n r a og
O trendach na nadchodzący sezon opowiada Maciek Szumny, PR manager marki Reebok w Polsce. Rok temu zmieniłeś drużynowe barwy i zacząłeś grać w teamie Reeboka. Co się stało? W poprzedniej pracy organizowałem fajne imprezy, supereventy i tak naprawdę rozwinąłem modę sneakers w Polsce, ale w pewnym momencie miałem wrażenie, że wciąż krążę wokół tych samych tematów. Potrzebowałem czegoś świeżego. Dodatkowo rok temu w Barcelonie na targach Bread & Butter zobaczyłem stoisko Reeboka i byłem kompletnie zaskoczony. Świetne modele, nowoczesny look – super. Pomyślałem, że fajnie byłoby dla nich pracować i oto jestem. To marka, która jest wyzwaniem – ma świetny produkt, bogatą historię, a do tego jest wciąż świeża. To również dobry moment, żeby dla niej pracować, bo właśnie przechodzi największe zmiany w branży, czego efekty już widać. Inne marki opatrzyły się w ostatnich sezonach. Reebok pozwala się wyróżnić i wraca w wielkim stylu – przykładem jest chociażby sukces modelu Freestyle, w którym pokazują się Agyness Deyn czy M.I.A. Czy wraz ze zmianą pracy zmieniłeś sympatie modowe? Gdy okazało się, że zmieniam pracę, zrobiłem imprezę, podczas której za grosze wyprzedałem wszystkie stare rzeczy. Ostatnio odkrywam przyjemność łączenia butów Reeboka z markami z wyższej półki. Kurtka Burberry, a do tego fajne sneakersy. Takie przełamanie stylów bardzo mi odpowiada. Reebok daje poczucie, że nie zlewam się z tłumem na ulicy, który teraz masowo nosi modele butów, które ja odkrywałem kilka lat temu. Chodząc w reebokach czuję pełne respektu spojrzenia, a w klubach i na ulicach coraz więcej ludzi widać we Freestylach, Sir Jamach czy Pumpach. To daje satysfakcję. Co Reebok oferuje w tym sezonie? Przede wszystkim wraca do swoich korzeni – stawia na oryginalność, żywe kolory i ciekawe wzory, np. Freestyle w paski lub kratkę. W tym roku przypada też 20. rocznica wprowadzenia na rynek modelu Pump i z tej okazji przygotowujemy wiele atrakcji. Mogę zdradzić, że pojawi się m.in. specjalna kolekcja modelu Pump Omni Lite „7 Grzechów” – seria 7 modeli w 7 kolorach, odpowiadających 7 grzechom. Ale to oczywiście nie wszystko. W sporcie stawiamy na radość – chodzi o to, żeby aktywność była przyjemnością, a nie walką o pierwsze miejsce. Koniecznie też trzeba spróbować nowego treningu Jukari, stworzonego razem z Cirque du Soleil. Będzie można latać! Czy coś nas zaskoczy na ulicach w najbliższym czasie? Przede wszystkim lata 80., tak modne od kilku sezonów, zaczną ustępować modzie lat 90. Fiolety, pomarańcze, butelkowa zieleń, dziwne mazy znowu pojawią się na ulicach. To, co jeszcze rok temu było uważane za obciach, teraz będzie na topie! Dla mnie, 33-latka, to zabawne uczucie, kiedy obserwuję nastolatków, dla których to dziś największy hype. Ja pamiętam ten styl z czasów podstawówki i liceum! Tak jak Pumpy, które były wtedy szczytem marzeń. To wszystko wraca. Rozmawiała Sylwia Kawalerowicz
Maciej „Ebo” Szumny
PR manager marki Reebok. Trendsetter, bloger, wielbiciel starych citroenów i poeta. Do niedawna związany z marką Nike. Pomysłodawca warszawskich concept store’ów Warszawska Nike oraz RS2. Laureat aktivistowego Nocnego Marka w kategorii Miszcz Roku, razem z Robertem Serkiem (w uznaniu dla promowania dobrego stylu i tworzenia sensownej alternatywy dla mody z centrów handlowych). Zdjęcia: Krzysztof Kozanowski / Photo-Shop.pl Stylizacja: Monika Brzywczy Makijaż: Klaudia Jaśpińska
ow orking c / w y t k e l o k / Praca
e c n a l e e r f y w o p u Gr
ści widuali y d n i i w . Zawodo wać w grupie o c a i, lubią pr y, programiśc c fi ciej Gra az częś , r o c e z ie malar pusteln e j o w s ją ch porzuca yć do roboczy z c wów. by dołą kolekty raźniej? e i p u r Wg tylko na e l a , k Ta sadach a z h c y własn
Któż nie marzy o życiu freelancera? Sami decydujemy, o której godzinie pójść do pracy, tzn. przenieść się z łóżka w pobliże stającego nieopodal biurka lub sztalugi. Denerwujących koleżanek i kolegów po prostu nie ma, a szef nie kontroluje, ile razy w ciągu dnia weszliśmy na Facebooka. Życie wolnego strzelca może być naprawdę piękne, jednak tylko do momentu, kiedy kuchenny stół zamienia się w warsztat pracy, a jedyną pogawędkę face to face w ciągu dnia odbywamy z panem od liczników. Dla osób, które nie znoszą biurowej dyscypliny, ale nie podoba im się żywot freelancera-jaskiniowca, powstał coworking. To idea dla ludzi wykonujących wolne zawody – najczęściej pracują w domu, jednak czują się samotni i brakuje im motywacji. Coworking umożliwia niezależną pracę, ale w towarzystwie, i to najczęściej doborowym.
Nikt tu nie rządzi
Jedno z centrów coworkingowych działa w samym centrum Wrocławia przy ulicy Rzeźniczej. Cocobar powstał prawie rok temu. Aktualnie pracuje tu dziesięciu freelancerów. – To specyficzna grupa ludzi – najczęściej studenci i absolwenci, w wieku 22‑30 lat, przede wszystkim graficy, specjaliści z branży internetowej, programiści – wyjaśnia Mateusz Jarosiewicz, właściciel Cocobaru. Jeżeli komuś
zamarzy się wynajęcie we Wrocławiu samodzielnego biura lub pracowni, będzie musiał zapłacić od 1,2 do 2 tys. zł za 50-60 m². Cocobar oferuje w pełni wyposażone stanowisko pracy za 450 zł miesięcznie. Do tego nikt nie stoi tu z batem i nie pilnuje, czy pracujemy przepisowe osiem godzin. Biuro otwarte jest 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Każdy ma własne klucze, można więc rzucić się w wir pracy o każdej porze dnia i nocy. – Ufamy sobie, dlatego taki system się sprawdza – podkreśla Mateusz.
Idziemy na galaretkę
Zanim pojawił się Cocobar, w dwóch wrocławskich kawiarniach organizowane były robocze spotkania freelancerów. Koncepcja „jelly”, bo tak to się nazywa, powstała kilka lat temu w Stanach Zjednoczonych. Polega ona na wspólnej pracy wolnych strzelców przez jeden lub dwa dni w tygodniu. Warunkiem powodzenia takiego spotkania jest wi-fi w lokalu oraz wygodne miejsca dostępne przez kilka godzin. Akcje „jelly” odbywają się często we współpracy z właścicielami lokalu, którzy zapraszają do siebie freelancerów. „Jelly” organizowano się również w Polsce, m.in. w Krakowie i Poznaniu, a informacje o roboczych meetingach w kawiarniach można znaleźć na Goldenline. Tam też swoją przygodę
z coworkingiem rozpoczął Mateusz. – Z pierwszą grupą skontaktowałem się właśnie na tym portalu. To był wstępny etap, sprawdzaliśmy, czy do siebie pasujemy. Przyznam, że wtedy mniej pracowaliśmy, a bardziej zastanawialiśmy się nad organizacją prawdziwego centrum coworkingu – opowiada. Koncepcja „jelly”, choć wnosi powiew świeżości do pustelniczego życia freelancera, na dłuższą metę nie zdaje egzaminu. Trudno prowadzić rozmowy telefoniczne w zatłoczonej kawiarni lub polować na wolne miejsca dla kilku osób. Dlatego naturalną formą rozwoju są właśnie biura dla wolnych strzelców. – Nie wierzę jednak, że takie miejsce może prowadzić grupa osób. Do tego potrzebny jest leader – podkreśla Mateusz.
Bez sofy nie ma pracy
Centra coworkingowe, mimo że z założenia są nowocześnie wyposażonymi biurami, nie tracą jednak kawiarnianego luzu. To miejsce nie tylko do pracy,
ale również do prowadzenia życia towarzyskiego, dlatego nie pasują tu osoby, które nie mają ochoty na integrację. – U nas panuje kreatywna atmosfera. Nikt nie jest zmuszony, żeby cały czas siedzieć z nosem w monitorze. Jedna osoba rzuci hasło, że czas na kawę i zaraz cała grupa zbiera się w kuchni. Największą wartością coworkingu jest właśnie spotykanie nowych, ciekawych osób – wyjaśnia Mateusz. Zalety wspólnej pracy podkreśla również Renata Bielecka z CoworkingClub, mieszczącego się przy ulicy Wilczej w Warszawie, gdzie razem pracuje kilkunastu freelancerów, m.in. nich dziewczyna prowadząca na miejscu miniszkołę języków obcych. Nielimitowany dostęp do biurka przez miesiąc kosztuje tu 450 zł. – W domu trudno samemu motywować się do pracy. Coworking jest dla ludzi, którzy chcą dzielić się swoją pasją i uczyć od innych – wyjaśnia. Jedno biuro dla ludzi z kilku branż to również okazja do nawiązania owocnej współpracy. Jeżeli potrzebujemy nowej strony internetowej, a pod ręką mamy grafika, najłatwiej zwrócić się właśnie do niego. Później odpłacimy mu usługą z naszej działki. – W Cocobarze doszło już do kilku takich przyjacielskich barterów – wyjaśnia Mateusz. Niestandardowe metody pracy wymagają również niestandardowych warunków. – Typowe biuro nie sprzyja kreatywności i nawiązywaniu kontaktów.
Dlatego centrum coworkingowe musi umożliwiać wypoczynek – podkreśla Renata. Wygodne kanapy, dobry ekspres do kawy, miejsce do projekcji filmów, oddzielna sala do spotkań, by nie przeszkadzać osobom, które potrzebują ciszy i spokoju – to niezbędne cechy biura dla kreatywnych freelancerów.
„Biuro” dla malarza
Idealnej przestrzeni poza domem szukają również najwięksi indywidualiści na rynku pracy, czyli artyści. Ze względów praktycznych, towarzyskich i ekonomicznych powstają ogromne pracownie, w których wspólnie przebywa kilka osób. Magazyn Odieżdy na warszawskiej Pradze, w zagłębiu klubowym przy 11 listopada, od ośmiu lat wynajmuje sześcioro malarzy: Maja Kiesner, Stefan Paruch, Ania Czarnota, Maria Przyszychowska, Patrycja Smirnow i Tomek Słupski. Poznali się na warszawskiej ASP. Czy taka grupa indywidualistów może się
dogadać? – Malowanie to raczej czynność dla samotnika, zmusza do konfrontacji tylko ze sobą. To ewenement, że pracownia tak długo funkcjonuje. Naturalnie zaadaptowaliśmy przestrzeń i zaczęliśmy w niej pracować. Raczej nie wchodzimy sobie w drogę, ale na pewno się mobilizujemy – wyjaśnia Stefan Paruch. Wcześniej, kiedy na 11 listopada nie było jeszcze knajp, pracownia sąsiadowała m.in. z zakładem krawieckim, agencją detektywistyczną, drukarnią i teatrem Academia. Odbywały się tu imprezy, urodziny, sesje fotograficzne, wernisaże, a nawet wesele. Teraz jest to przestrzeń przede wszystkim do malowania. Na 140 m² każdy ma wygospodarowany własny kąt. W industrialnej przestrzeni z czarno-białą posadzką i betonowymi sklepieniami równocześnie najczęściej malują trzy osoby. – Mamy tu idealne warunki. Przy takim zajęciu w domu wszystko się brudzi. Malowanie to również chodzenie do pracy – wyjaśnia Paruch. Wspólne „biuro” nie wpływa jednak na sztukę. – Nie inspirujemy się nawzajem. Wystarczy spojrzeć na nasze obrazy, malujemy zupełnie inne rzeczy. Ale każdy ma swoje kontakty i pomagamy sobie pod tym względem – podkreśla Paruch. Tekst: Ania Budyńska, ilustracja: Aurelia Milach
W warszawskim Małym Studiu przy Ogrodowej, ramię w ramię pracują graficy, fotografowie, dizajnerzy i rysownicy
Coworkerzy wokół nas
Nasz aktivistowy grafik Bartek, kilka razy w tygodniu (o ile oczywiście nie składa „Aktivista”) maszeruje rano z laptopem na śniadanie do lokalnej żoliborskiej knajpy Żywiciel. Wie, że w ciemno spotka tam co najmniej kilku swoich kumpli, z którymi miło spędzi początek dnia, dyskutując na wszelkie tematy, jedząc i pracując jednocześnie. To się właśnie nazywa coworking.
sztuka / odch ody /
pop
Kupa w czasa ch popkultur y iem wiosny c jś e d a n z z Wra aliśmy zaobserwow ki fekalnej. ty a m te m o o b zygrzało, Słoneczko pr wyjrzał spod śniegu iast wiosny, m a z i ik n w a tr zuć jak co roku, c ę. To dało w Polsce kup lenia, więc nam do myś y się tym, przyjrzeliśm temacie którzy coś w się zrobić. kupy starają y sobie Pozwoliliśm ieczki także na wyc e popkulturow by w co (uważając, że epnąć), nieco nie wd że kupa nie by pokazać, zi, tylko śmierd ale i inspiruje
Kupa zeszła na psy
To przede wszystkim media robią szum wokół sprawy – starają się zmobilizować nas do sprzątania po pupilach. Wielką krucjatę przeciwko psim odchodom rozpoczął warszawski oddział Gazety.pl i „Gazeta Stołeczna”. Akcja „Sprzątnij psią kupę” zakończyła się 8 marca w okolicach parku Morskie Oko, gdzie zorganizowano happening, podczas którego z trawników usunięto parę kilogramów odchodów. Przy okazji powstał specjalny okolicznościowy song („My bezy, my żelki, my wszystkie psie precelki prosimy cię – posprzątaj po swym psie!” – Tak to idzie. Serio.), przygotowano też specjalne przypinki wyróżniające właścicieli, którzy sprzątają po swoich psach. Akcję wsparła na swoim blogu Anna Mucha, a jedna z czytelniczek gazety narysowała tematyczny komiks. – Po naszej akcji nastąpił wysyp podobnych inicjatyw, ale ciężko wskazać, kto tu kogo inspiruje – mówi koordynatorka działań gazety Katarzyna Jaklewicz. – Wydaje mi się, że temat robi się po prostu aktualny wraz z nadejściem wiosny. „Wyborcza” zapowiada dalsze działania, ale nie jest jedynym medium, które poruszyło śmierdzący temat. Reklamę społeczną namawiającą do sprzątania psich bobków emituje nawet MTV. W ramach walki z leniwymi właścicielami czworonogów stacja puszcza spot utrzymany w konwencji gangsterskiego filmu, w którym policjant podczas akcji wdeptuje w psią kupę. Reklama kończy się sloganem „Clean after your dog, man!”. Na fali zainteresowania tematem złożono obietnice, że w polskich miastach stanie więcej koszy na psie odpadki. Oprócz nich ma się pojawić więcej tzw. psich toalet, czyli specjalnie wyznaczonych punktów, gdzie psy mogą zrobić co trzeba. Nie cieszą się one jednak zbytnią popularnością. Podobno czworonogi nieufnie podchodzą do dołów napełnionych piaskiem, zdecydowanie bardziej podobają im się drzewa i krzewy. Może gdyby miejsca te wyglądały tak jak np. w Berlinie, pieski chętniej by z nich korzystały. Tam każda toaleta jest ogrodzona wysokim płotem, pokryta dachem z bluszczu i wypełniona pochłaniającym zapachy żwirkiem.
No cóż, u nas nawet miejskie toalety dla ludzi wyglądają gorzej…
Taką już mam
Walka z psimi kupami może być jednak niebezpieczna. Przekonał się o tym na własnej skórze znany rysownik Marek Raczkowski. W ramach poparcia dla kampanii „Psie Sprawy Warszawy”, organizowanej przez stołeczny ratusz w 2006 roku, opowiadał na antenie radia, że wetknął flagi narodowe w psie odchody leżące w parku. Sprawa skończyła się w sądzie, gdyż Raczkowski został posądzony przez trzech oburzonych słuchaczy o „znieważanie symboli narodowych”. Tłumaczył potem, że tak naprawdę niczego w kupy nie wtykał, a jedynie chciał zwrócić uwagę na palący problem. Nie było to jedyne podejście artysty do cuchnącej tematyki – każdy z was na pewno kojarzy genialną historyjkę obrazkową, opowiadającą o chłopczyku kolekcjonującym kupki („Co robisz chłopczyku?” „Zbieram psie kupy” „To bardzo ładnie, ale tu jedną zostawiłeś?” „Taką już mam”).
Złap kupę artysty
Kupa kupie nierówna. Z jednymi się walczy, inne promuje. Bo kupa może być zwykła (tu wyróżniamy dwie podgrupy: ludzkie i zwierzęce) albo artystyczna. Ta najstarsza i najdroższa pochodzi z 1961 roku, gdy Piero Manzoni postanowił zapuszkować 90 swoich 30-gramowych kupek. Aby otrzymać tak kształtne i wyważone dzieło sztuki, artysta musiał dbać o zbalansowaną dietę. Jego wysiłki docenili potomni, bo „Artist’s Shit” osiągnęło na aukcji wartość 75 tys. dolarów, a prestiżowa brytyjska galeria Tate Modern zakupiła jedną z puszek za 30 tys. Jak bardzo kuratorom Tate spodobał się ten pomysł, świadczy stojąca na korytarzu galerii gra zręcznościowa, w której trzeba złapać do puszki latające po planszy plastikowe gówienka. Że kupa może być sztuką, udowadniają także blogerzy ze Sprinkle Brigade. To grupa trzech nowojorczyków customizująca psie bobki. Tworzą z nich barykady, za którymi chronią się drewniane żołnierzyki, dorabiają kółka robiąc z kupy samochód albo posypują odchody kolorową posypką. Wszystko zaczęło się, gdy stali w kolejce po bilety na „Zemstę
Kupne gadżety:
Kupne mydełko – nie obawiajcie się, ma zapach cappuccino! Reklamowane uroczym hasłem : „Nope. It’s Soap”
Na mrozy – spray zamrażający psie bobki. Na wypadek biegunek i innych nieprzyjemnych dolegliwości
Na czasy kryzysu – bo nastały czasy kiedy trzeba zbierać pieniądze do kupy! Zamiast muszelki… – tę ramkę zdobi kupa. A co!
Sithów” i zauważyli, że ktoś wdepnął w leżącą nieopodal kupę. Jeden z panów posypał ją wtedy popcornem. W ten sposób zawiązała się brygada dbająca o estetykę ulic Nowego Jorku. – Naszą misją jest rozwiązywanie problemów, wywoływanie uśmiechu i poznawanie pań w trakcie tych działań – piszą nowojorczycy na swojej stronie www.sprinklebrigade.com. Kupa jako element popkultury przewija się także w filmach i serialach – m.in. w „South Parku”. Jeden z odcinków poświęcony jest w całości zawodom w zrobieniu jak największej kupy. Twórcom tej kultowej kreskówki przyświeca zasada „no mercy”, więc tak jest i tym razem. Do rekordu zbliża się ojciec Stana, jednego z głównych bohaterów kreskówki, który swoją kupę trzyma w specjalnej i a trawnik gablocie. Jednak ciężko będzie mu pobić ziennie n D dotychczasowego rekordzistę – jest nim i tylko i chodnik ojciec Bono, a największą kupą w historii ie Warszaw okazuje się jego syn, najpopularniejszy w samej ich artysta naszych czasów! 16 ton ps . k o a fi a tr Motyw kupy zawitał także do polskiej . odchodów sztuki filmowej. Pamiętacie scenę z „Dnia świra”, kiedy to Adaś Miauczyński załatwia się pod oknem sąsiadki? Może dopiero tak drastyczna metoda walki z właścicielami niesprzątającymi po swoich podopiecznych przyniesie jakiś skutek… Tekst: Aleksandra Żmuda, Mateusz Adamski Foto: www.sprinklebrigade.com
miejskie gatki
taaaaak!!!
idź!!
nudzisz się? idź!
weź się...
Jak NIE zostać trekkerem
W maju czeka nas premiera kolejnej części filmu „Star Trek” (która to już? 30?). Nowy reżyser przyznaje, że woli „Gwiezdne Wojny” i uważa, że nie ma sensu brnąć w skomplikowane niuanse startrekowskiego świata, bo przeszkadza to w opowiadaniu dobrej historii. Jest więc szansa, że film nie będzie tak spektakularną klapą, jak ten z 2002 roku. Co prawda w centrum Warszawy nie ma jeszcze wielkich, dmuchanych postaci ze ST, ale i my mamy wrażenie, że świat opanował startrekowy szał. Fani serii organizują konwenty gromadzące setki uczestników. W Polsce, aby wygrać bezpłatną wejściówkę, wystarczy odpowiedzieć na kilka pytań w stylu: „Wymień tytuły odcinków ST, w których pokazano łazienkę”. Eminem w klipie promującym singiel z jego najnowszej płyty ubrał ekipę w uniformy Federacji Planet, a przemysł porno już szykuje rozbieraną wersję „Star Treka”. Boimy się otworzyć redakcyjną lodówkę.
Miejski skrytożerca
Nieudolne próby napadów na banki czy jubilerów, kradzieże samochodów i handel marihuaną – miejscy drobni przestępcy zazwyczaj nie wykazują się fantazją, którą znamy z hollywoodzkich filmów. Teraz jednak w Warszawie pojawił się Rafał D. – rasowy skrytożerca, który mógłby zainspirować niejednego reżysera. Od pół roku stołuje się w restauracjach, nie płacąc za to ani grosza. Wybiera wyłącznie dobre lokale, zamawia sporo, np.: sałatkę z polędwicą wołową, medaliony wieprzowe, lasagne, wyciskany sok z marchwi i pięć piw, a kiedy przychodzi czas, by zapłacić rachunek, z rozbrajającym uśmiechem oświadcza, że jest bezdomny i nie ma pieniędzy. Zdezorientowanej obsłudze radzi, żeby wezwała policję. Skrytożerca trafia oczywiście na komendę, a potem do sądu, gdzie tłumaczy się, że zjadł, bo był głodny, a nie chciał kraść. Dostaje karę 30 dni więzienia, rzadko jednak sąd nakazuje mu pokryć straty. Wychodzi na wolność i znów stołuje się w najlepszych restauracjach w Warszawie. Raz zdarzyło mu się też nawiedzić Poznań. Objadł w ten sposób już ponad 20 lokali! „Akti” oczywiście nie pochwala przestępców, ale dajemy skrytożercy plus za fantazję!
Powerkitting
Pamiętacie, jak w dzieciństwie chodziliście z rodzicami na spacer i i wykonywaliście długie susy, trzymając za rękę z jednej strony mamę, a z drugiej tatę? To miłe uczucie może przywołać zajawka zwana powerkittingiem. Nas zachwyciły prostota pomysłu i ubaw, jaki musi towarzyszyć radosnemu podlatywaniu to tu, to tam na wielkim latawcu. Zabawa jest pochodną sportów wykorzystujących duże latawce, takich jak kitesurfing czy landkitting, tyle że w tym przypadku, poza kite'em, nie używamy żadnego dodatkowego sprzętu. Są tacy, którzy uważają, że powerkitting wymyślili bezrobotni ortopedzi, ale naszym zdaniem to najlepszy sposób na to, by szybko przemieszczać się po miejskich lub wiejskich przestrzeniach z szerokim uśmiechem na twarzy.
Elba zagrożona
Cropp na ulicach Jeszcze nikt nie odważył się otagować Pałacu Kultury i Nauki. Teraz to się zmieni, ponieważ już 16 maja o godz. 20.00 właśnie tam grupa Monohrom wyświetli finał animowanej historii ekscentrycznego naukowca i jego szalonej świni. Poprzednie odcinki można było oglądać we Wrocławiu, Krakowie, Katowicach, Poznaniu, Trójmieście i czeskiej Pradze. Krik i Riam z grupy Monohrom zajmują się wyświetlaniem obrazów na budynkach, ponieważ chcą zerwać ze stereotypowym odbiorem sztuki ulicy jako wandalizmu i bezwartościowych gryzmołów. Pałac Kultury stanie się więc ekranem dla wyjątkowych grafik, na tym jednak nie koniec. CROPP chce zaangażować wszystkich w promowanie street-artu. Udostępni przechodniom do malowania gigantyczną płachtę materiału, z której następnie zostaną uszyte torby. Potem trafią one do sklepów CROPPa. Wszystko przy muzyce Cool Kids of Death.
Foto: B. Bajerski, Syka, Astrum
Squaty to fajna inicjatywa – squatersi anektują opuszczone budynki, a potem organizują tam koncerty, warsztaty bębniarskie i wieczorki filmowe, a także przygotowują jedzenie dla potrzebujących. Takie przybytki świetnie się mają w Niemczech czy Hiszpanii, natomiast w Polsce władze przeważnie robią wszystko, żeby je zlikwidować. Poznański Rozbrat od kilku lat walczy z deweloperami, a groźba zamknięcia stanęła ostatnio też przed warszawską Elbą. Mieszkańcy oczywiście nie oddadzą budynku bez walki. Fight the Power! – do czego swego czasu namawiali członkowie rapowej grupy Public Enemy. A właśnie hip hop, techno czy nawet disco (kluby DIY od lat mają już mocną pozycję na elektronicznej mapie Berlina i Detroit) chcielibyśmy częściej słyszeć na Elbie, z którą sąsiaduje przez płot redakcja „Akti”. Ponieważ dobiegają stamtąd wyłącznie hardcore’owe i deathpunkowe dźwięki, niektórzy redaktorzy (nie będziemy wskazywać palcem) boją się tam zajrzeć. Zwłaszcza że mają na nogach najki. Apelujemy więc: urzędnicy – zostawcie Elbę! Elbo – otwórz się trochę!
Monohrom Projekt i CROPP
zapraszają: 16 maja godz. 20.00 Pałac Kultury i Nauki
iński g a b ek m o t o/ miast
e i n a j a w Os
moje
Forty Racławicka
Od 6 lat siedzibę ma tu firma, w której pracuję. Spędzam w tym miejscu codziennie 10-12 godzin i siłą rzeczy polubiłem okolicę. Bywało, że spędzaliśmy na fortach całą dobę, bo po pracy można zawsze skoczyć do pobliskich klubów. To taka oaza spokoju blisko centrum – mnóstwo zieleni, cisza, a wszędzie niedaleko. Panuje tu, powiedziałbym, niewarszawski klimat.
Kabaty
Wiem, że warszawiacy ich nie lubią. Ale mi mieszka się tu cudownie. Kiedy pierwszy raz przyjechałem na to osiedle, zapachniało lasem i przez moment poczułem się jak w domu. Na szczęście urbaniści nie zapomnieli tutaj o infrastrukturze – mamy sklepy, szkołę, przedszkole, knajpki. To tu po raz pierwszy od przyjazdu do Warszawy poczułem się jak na wakacjach.
Dorożkarnia
Dom Kultury Dorożkarnia
W Dorożkarni spędziłem kilka bardzo przyjemnych lat, grając na bębnach i uczestnicząc w najrozmaitszych przedsięwzięciach teatralnych. Historia jest bardzo romantyczna, bo to tu właśnie poznałem moją żonę. Tańczyła w zespole. Ja przyszedłem przypadkiem, zobaczyłem ją i pomyślałem, że muszę się jakoś wkręcić na te zajęcia. A ponieważ znajomi prowadzili zespół bębniarski, dołączyłem do nich i zacząłem grać na grzechotkach i kastanietach. Prawdziwi bębniarze nie chcą tego robić, a ktoś musi. W ten sposób wsiąkłem w tę atmosferę, poznałem wielu fajnych ludzi. Przygoda z teatrem, nawet na poziomie amatorskim, wiele mi dała. Ten sam zakulisowy klimat odnalazłem potem w teatrze Roma przy pracy nad Akademią Pana Kleksa. To przyjemne doświadczenie.
Kościół na Wyględowie Rysownik, animator, twórca nominowanej do Oscara „Katedry” Białostoczanin, od 13 lat w stolicy. Kiedy przyjechał tu po raz pierwszy, nie cierpiał tego miasta. Mieszkał w bloku na osiedlu Za Żelazną Bramą, żeby mieć blisko na dworzec – 14. piętro, straszny syf, potworny hałas, karaluchy. To była dla niego kwintesencja Warszawy. W końcu jednak ją oswoił. Dzisiaj dobrze mu się tu mieszka, choć od centrum woli obrzeża, gdzie jest więcej zieleni. A od czasu, kiedy założył rodzinę (drugi potomek w drodze), szuka przede wszystkim miejsc, gdzie wygodnie spaceruje się z wózkiem
ławicka
c Forty Ra
Ogród botaniczny w Powsinie
Coś przecudownego. Można pójść sobie posiedzieć z książką na kocyku, bo nie ma śladu po psich kupach, które uniemożliwiają takie przyjemności w wielu warszawskich parkach. Można pograć we frisbee. To po prostu kawał cudownie zarośniętej najrozmaitszymi roślinami łąki. Przyroda jest dla mnie bardzo ważna. Ludzie nie chcą się obudowywać betonem z każdej strony. Zieleń jest niezbędna do życia, mimo to odbiera się ją mieszkańcom wielu miast. Chciałbym, żeby takich miejsc jak ten ogród było w Warszawie więcej. Tekst: Sylwia Kawalerowicz
Kościół
NMP na
Wyględo wie
Foto: Bartek Bajerski
Foto: www.mirek.pietruszynski.com
Tomek Bagiński
Moje związki z kościołem mocno się rozluźniły od czasu przeprowadzki do Warszawy. To miasto nie sprzyja duchowości, jak każda metropolia. A ten malutki, niepozorny kościołek, mieszczący góra 100 osób, ma niezwykły klimat – wszyscy się znają, proboszcz poznaje każdego. To tworzy rodzinną atmosferę, która kojarzy mi się z domem i młodością. Może to mało modne, ale to miejsce warte wskazania. Dla mnie jest ważne, ponieważ właśnie tu brałem ślub.
a / baobab k s a s / y wc ó brzuchom
t ó r w o p i k l e i W ę p ę K a n Cała historia zaczęła się, gdy redaktor Kosiński podczas weekendu za miastem oglądał w towarzystwie kolegów i butelki jeden z licznych kanałów stacji TVN. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że w jednym z seriali pojawiła się Hanna Konarowska, aka Hania, z którą Kosa i Błażej chodzili do szkoły podstawowej. W delikatnie zamroczonym procentami mózgu redaktora zrodziła się myśl, która dojrzała następnego dnia na kacu, gdy Hania pojawiła się na ekranie po raz wtóry, tym razem na VH1. – Jeśli dwa razy w ciągu 24 godzin widzisz koleżankę z podstawówki w telewizji, to z pewnością nie przypadek, tylko znak od Boga, pomagającego ci w wyborze gościa do następnego odcinka brzuchomówców – powiedział do siebie ucieszony Kosa, po czym sięgnął po telefon.
Comeback kids
– Postanowiliśmy wrócić do korzeni. Na Saską Kępę. Do dzielnicy, od której zaczęliśmy Brzuchomówców w obecnej formie. Do mojej dzielnicy, więc to w sumie żaden „powrót”, bo cały czas tu jestem – zaznaczył Błażej. – Można by pomyśleć – zwykłe lenistwo i tyle! Ale nie do końca. Z Kępą łączy nas więcej niż tylko mój adres zamieszkania. Tu się wychowaliśmy, stukając na moim osiedlu deskorolkami, próbując pierwszych slide’ów na schodach pod nieistniejącym już supermarketem Społem. Tu chodziliśmy do podstawówki przy ul. Paryskiej (a redaktor Kosiński również do liceum), tu po raz pierwszy zakochaliśmy się jednocześnie w tej samej dziewczynie. Ta dziewczyna, dzięki Bogu, wyrosła na dosyć znaną (z ról w teatrze i serialu „Pit Bull”) aktorkę, co pozwoliło nam odbyć podróż sentymentalną w głąb naszej prywatnej historii. A skoro o przeszłości
mowa, w ciągu dwóch-trzech lat na Saskiej Kępie zaszły pewne zmiany. Zniknęła kawiarnia Sax, okropna mordownia, słynna z tego, że można w niej było spotkać zapijaczoną Agnieszkę Osiecką, a w jej miejscu otwarto egzotycznie brzmiące Cafe Baobab. Zamknięto również obskurny sklep firmowy Wedla, pojawiła się za to restauracja Na Francuskiej.
Kosmopolityczny spleen
Do Baobabu dotarliśmy prawie w tym samym czasie – najpierw Hania i Kosa, chwilę później Błażej. Lokal prowadzi dwóch czarnoskórych dżentelmenów posługujących się płynną polszczyzną i angielszczyzną. Kafejka to nowoczesne miejsce serwujące kawę i herbatę, a także kilka przysmaków senegalskiej kuchni. Bez śladu afrykańskiej cepeliady. Na ścianach ogromne zdjęcia z Czarnego Lądu, wystrój kolonialny, ale na czasie, czysto i schludnie. Kawiarnia jakich wiele w centrum, choć z afrykańskim twistem. Proste menu zazwyczaj jest gwarancją świeżości potraw, bowiem nie wymaga magazynowania dużej ilości składników. Nie straszy też wizją żołądkowych przygód. Cieszy nas fakt, że takie lokale powstają w Warszawie, dodają jej kosmopolitycznego spleenu, a przy okazji pozwalają zjeść coś w rozsądnej cenie. Po serdecznym powitaniu (nie widzieliśmy Hani milion lat, a tak serio to z rok) zajęliśmy miejsce tuż przy wejściu i zabraliśmy się za zamówienia. Karta składa się zaledwie z kilku pozycji – trzech przystawek, dwóch zup, czterech sałatek i trzech drugich dań. – To fantastyczne patrzeć, jak miejsce, w którym się dorastało, tak dynamicznie się rozwija. Jeszcze parę lat temu na Saskiej Kępie ciężko było znaleźć knajpę z dobrą kawą. O egzotycznym jedzeniu nie wspominając.
Od tego czasu sporo się zmieniło. Choć po świętach ciężko nawet myśleć o jedzeniu, nie mogłam się oprzeć i oprócz przystawki zamówiłam dość duże, jak się potem okazało, drugie danie. Najpierw na stole pojawiły się pyszne, chrupiące kuleczki z farszem rybnym (12 PLN). Potem ryż, genialnie ugotowany – nie za miękki ani nie za twardy – podany z mięciutką baraniną i warzywami w sosie curry (20 PLN). Baraniny troszkę się bałam. Zupełnie niepotrzebnie. Dawno nie jadłam tak dobrego mięsa – stwierdziła zadowolona Hania. – Jako jedyny zamówiłem zupę, czyli krem z batatów (12 PLN). Był przepyszny – doprawiony limonką i imbirem, polecam go z całego serca. Ponieważ się odchudzam, na drugie zjadłem sałatkę z grillowanymi krewetkami. Było ich całkiem sporo, ale sama sałatka nie słyszała chyba nigdy słowa „dressing” i wydała mi się odrobinę sucha. Sytuację ratowały na szczęście kawałki grejpfruta i kandyzowany imbir – zauważył krytyczny jak zwykle Błażej. – Na przystawkę wziąłem pączki z fasoli (12 PLN) z niezłym sosem, który wyglądał na masakrycznie ostry, a wcale taki nie był. Nie będę wspominał tego dania w mokrych snach, ale nie można mu odmówić świeżości i smaku. Na drugie zjadłem kurczaka w sosie cebulowo-musztardowym z oliwkami i papryką (20 PLN). Był świetny – cieszył się Kosa. Na deser wspólnie wcięliśmy jeszcze sałatkę z owoców egzotycznych (18 PLN) i w bardzo dobrych nastrojach ruszyliśmy na drugą stronę ulicy.
Nie na Francuskiej
Na Francuskiej to przeciwieństwo Baobabu. Miejsce pretensjonalne, napuszone, drogie i zupełnie nietrafione. Uderzył nas chaotyczny wystrój. Pseudoeleganckie elementy retro sąsiadują tu z pastelowymi ścianami w kolorach żółci i błękitu, srebrną lodówką z Coca-Colą i angielskim barem piwnym. Obrusy pochodzą chyba z komunistycznej stołówki, podobnie jak menu – grubaśne i obite skórą. W karcie mydło i powidło, kuchnia włoska, polska i fusion. A może raczej fjużyn. – Nie mieści mi się w głowie, że ktoś zdecydował się otworzyć w sercu stolicy, na warszawskim Notting Hill, knajpę przypominającą restaurację hotelową w Linthe,
małej mieścinie znajdującej się przy autostradzie dwadzieścia parę kilometrów od Berlina. Moją ofiarą padł Rumpfsteak mit Pommes za 45 zeta. Ktoś przecież musiał się poświęcić. Zresztą wymieniłem sobie frytki na warzywa, które oczywiście okazały się brokułami i kalafiorem robionym na parze. Błe. Stek leżał na moim talerzu pod przyciężkawą białą kołdrą śmietanowego sosu z kaparami i pieprzem. Zjadłem jednak w imię nauki. Było nawet smaczne, tylko że jakieś takie bez sensu... – skonfundował się Błażej. Wrażenia Hani były bardziej pozytywne. – Zniesmaczona wyglądem sali restauracyjnej (miała w sobie coś z orbisowskiej stołówki hotelowej), nie liczyłam na dobre jedzenie. Tymczasem spotkało mnie miłe zaskoczenie. Zamówiłam tylko sałatkę z krewetkami – smakowała rewelacyjnie – ucieszyła się koleżanka. – Po dwóch daniach (a właściwie trzech, bo dojadałem też po Hani) w Baobabie byłem już lekko nawtykany, zdecydowałem się więc tylko na przystawkę. Ale jaką! Ku uciesze gawiedzi zamówiłem móżdżek cielęcy na grzance, jedno z popisowych dań mojej babci, które u większości znanych mi osób wywołuje grymas zniesmaczenia. U mnie natomiast – ślinotok. Smakował nieźle, choć nie wybitnie. Babcia wyszła ze starcia obronną ręką – ocenił Kosa. Na Francuskiej sprawia wrażenie, jakby jakiś
sentymentalny wariat próbował odtworzyć
przeszłość. Rzeczywistość kulinarną sprzed dziesięciu lat, kiedy to sałata zawsze była „na biało”, a danie mięsne nie mogło obyć się bez purée. Powrót do czasów kuchni, w której nikt nie słyszał o czosnku czy oliwie z oliwek. Kucharz tego lokalu to prawdopodobnie Niemiec, a „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. W nowoczesnej Polsce nie ma na to miejsca i mamy nadzieję, że restauracja szybko zbankrutuje, zwalniając przestrzeń dla bardziej wartościowego lokalu, który na długo zadomowi się na ulicy Francuskiej. Mimo fiaska rozstaliśmy się w dobrych humorach, najedzeni „pod korek”, obiecując sobie, że spotkamy się wcześniej niż „za rok”. Tekst: Błażej, Hania, Kosa, foto: Błażej, Mop
ety ż d a i/g c ś o now / e nzj e c e r
Marek Sierocki: Byłem depeszem!
t.com
j Więce
ych upow h s a m
hup
s w.ma
ww ści na
różno
gspo st.blo aktivi
muzyka
Wszechświat jest ich!
Depeche Mode „Sounds of the Universe” Mute Records/EMI Music
TO! s: AJ a adre.pl, n st WYGR aila aktivi pisz: w ij m
y@ a śl Wy nkurs mail ko tytule w
DM
Oscar Wilde zwykł mawiać, że nie czyta książki, o której ma napisać, bo zbyt łatwo mógłby się zasugerować. Zastanawiałam się długo, czy z najnowszą płytą Depeszy też tak nie postąpić. Jeszcze by się okazało, że coś im nie wyszło, a krytykować ich w naszym kraju to prawie jak obrazić Matkę Boską. Dziennikarska przyzwoitość jednak zwyciężyła. Początki z dwunastym studyjnym albumem zespołu nie są łatwe, ale po wnikliwszym przesłuchaniu można odetchnąć z ulgą – Gahan i spółka nadal w formie! Przygnębiające electro, mroczne melodyjne ballady, cudownie syntetyczne dźwięki – czyli wszystko to, za co kochamy Depeszy, ale jakby dojrzalsze i spokojniejsze. Dźwięki retro wyczarowane zostały przy użyciu całej armii niemal zabytkowych, analogowych instrumentów, od perkusji po syntetyzatory. Dave w bardzo dobrej wokalnej formie tylko raz, w „Jezabel”, oddaje głos Gore’owi, co ten świetnie wykorzystuje. Producent płyty Ben Hiller, znany ze współpracy z Blur, Doves czy Elbow, z Depeszami spotkał się już przy okazji „Playing the Angel”. Z powstałych 22 utworów na płycie pojawia się szczęśliwie trzynaście (reszta w limitowanej edycji), spośród których wyróżnia się szczególnie rewelacyjne „Miles Away/The Truth Is”. Rok przed okrąglutką trzydziestką Depeche Mode utwierdza swoich fanów w przekonaniu, że nie są sektą, ale narodem wybranym. [wiech]
Jestem fanem Depeche Mode od momentu, kiedy usłyszałem pierwszy singiel grupy, „New Life” z 1981 roku. Z niecierpliwością czekam na ich każdą nową płytę i trasę koncertową, bo to zespół, który zawsze potrafi czymś zaskoczyć. Wiele płyt Depeche Mode wyznaczało nowe trendy w muzyce. Największy okres popularności formacji w Polsce bez wątpienia przypada na przełom lat 80. i 90. Na ulicach było widać wtedy wielu młodych ludzi stylizowanych na muzyków – czarny strój, skórzana kurtka i fryzura à la Dave Gahan. Pracowałem wówczas jako didżej w warszawskim klubie Hybrydy, gdzie co piątek spotykali się fani zespołu. Rarytasem był wówczas winylowy album „Singles 1981-1985” wydany w Polsce przez Tonpress. Oryginalne płyty w latach 80. trudno było u nas zdobyć. Pamiętam, że wiele osób przegrywało ode mnie nagrania Depeszów na kasety.
film Sekretne życie pszczół (The Secret Life of Bees) reż. Gina Prince-Bythewood obsada: Dakota Fanning, Paul Bettany, Queen Latifah, Alicia Keys, Jennifer Hudson USA 2008, 110 min, Imperial-Cinepix, 15 maja
Drotkiewicz mówi:
Starałam się, żeby była to jak najbardziej realistyczna książka, choć to nie reportaż. „Teraz” to raczej historie, które mogłyby się wydarzyć. Jeśli ktoś przeczyta u mnie, że bohaterka je zupę marchewkową z kolendrą kupioną w Marks&Spencer, sprawdzi, że taka zupa rzeczywiście istnieje, a potem znajdzie u mnie w śmieciach puszkę po niej, to potwierdzi w ten sposób prawdopodobieństwo tej historii.
książka
Mniej cytatów, więcej mięsa
Trzecia książka, po rauszu związanym z pierwszą i oczekiwaniami wywołanymi drugą, przynosi autorowi wyzwolenie. Choć Agnieszka Drotkiewicz w wywiadach przyznaje się do trudności w pisaniu „Teraz”, to nie wyczujemy tego przy lekturze. Płynnie i z gorzko-drwiącym uśmiechem prześlizgniemy się po kartach powieści, której bohaterką jest doktor Instytutu Kultury w Kryzysie Karolina Pogorska – osoba z naddatkiem świadomości feministycznej, umiejąca każde, choćby najdziwniejsze, codzienne zjawisko ubrać w absurdalny dyskurs naukowy. Okrzepła w swoim talencie pisarka mierzy się tu ze stereotypami na temat kobiecości, która „chce całego życia”, ale sama wikła się w gorset ról, stereotypowych pragnień i ich (pozornie) niestandardowych realizacji. Smacznie, szczerze i boleśnie o kobiecie w kryzysie. (Agata Michalak) Agnieszka Drotkiewicz „Teraz” wydawnictwo W.A.B.
Co nieco o miłości
Wydaje się, że jest w „Sekretnym życiu pszczół” wszystko, co potrzebne, by uwodzić smakiem i aromatem. Kipiące rasową nienawiścią południe Ameryki końca lat 60. Wyjęta spod praw tego świata magiczna farma, na której muzyczne gwiazdy (z niewielką pomocą pszczół) produkują przepyszny miód. Plus rezolutna, słodka (jak miód, a jakże) mała dziewuszka z wielgachnymi problemami. Czternastoletnia Lilly porywa swoją czarnoskórą opiekunkę i ucieka od surowego ojca, by rozpocząć śledztwo w sprawie zmarłej przed laty matki. Poszukiwania zaprowadzą ją do domostwa przedsiębiorczych czarnych sióstr. Tu Lilly pozna tajemnice pszczół, przeszłość mamy oraz samą siebie. Queen Latifah przytula do piersi, Alicia Keys karci wzrokiem – a jednak jest w tym słoiku miodu łyżeczka dziegciu. Film, który porusza się w plątaninie trudnych tematów, kończy się po disneyowsku. Za łatwe. (Darek Arest)
muzyka
Trójka przyjaciół Frusciante:
Nic nowego
Chyba nikt nie spodziewa się już niczego interesującego po Johnie Frusciante. Jego macierzysta formacja stała się równie potworna jak U2, z tym, że nigdy nie dorobi się tylu fanatycznych wyznawców. Natomiast solowa twórczość gitarzysty Red Hot Chili Peppers przestała być emocjonująca pod koniec 2004 roku, kiedy to w ciągu sześciu miesięcy wydał sześć albumów. Frusciante pokazał nam wówczas całe spektrum swoich możliwości: od kameralnego piosenkarstwa na „The Will to Death” i „Curtains”, przez urokliwego, prostego rocka na „DC EP” i „Inside of Emptiness”, do hołdującego Kraftwerk i Tangerine Dreams, elektronicznego „A Sphere in the Heart of Silence”. Do tego doszła jeszcze płyta „Automatic Writing” nagrana z basistą Fugazi, Joe Lallym, w ramach projektu Ataxia – to najlepsze wydawnictwo Johna z tamtego okresu. „The Empyrean” nie przynosi nic nowego, co nie jest jeszcze wielką wadą. Gorzej, że nie przynosi nic ciekawego. To koncept album z piosenkami, ocierającymi się o autoplagiat. Oprócz oczywistych gości (Flea, Josh Klinghoffer), udziela się tu współtwórca sukcesu The Smiths, Johnny Marr (obecnie w Modest Mouse). Mamy też cover „Song to the Siren” Tima Buckleya. To nie jest album, od którego warto zaczynać znajomość z solowym dorobkiem Johna Frusciante. To doskonały pretekst, żeby ją skończyć. (Paweł Heba) John Frusciante The Empyrean Record Collection
River Phoenix – Aktor, najlepszy przyjaciel Johna, wychowany w sekcie Dzieci Boga, zamieszanej w porwania dzieci i podejrzane praktyki seksualne. Piękny, zdolny, zwichrowany i uzależniony. Kurt Cobain Hollywoodu, który nie zdążył zagrać w swoim „Nevermind”. W wieku 23 lat zmarł z przedawkowania przed klubem The Viper Room, należącym do innego kumpla Frusciante, Johnny’ego Deppa. Zaśpiewał na płycie „Smile from the Streets You Hold”. Milla Jovovich – Jedna z najpiękniejszych kobiet świata prowadzała się z Johnem w 2000 roku. Często akompaniował jej na koncertach (Milla ma na swoim koncie przyjemną płytę „The Divine Comedy” z 1994 roku). Fajniejszą parą byli tylko Devendra Banhart i Natalie Portman. Vincent Gallo – Reżyser, aktor, muzyk, model, malarz i zarozumiały buc. Sprzedaje swoją spermę po milion dolarów za porcję. Jeżeli jesteś naturalną, niebieskooką blondynką lub miałaś dziadka w Wermachcie, możesz liczyć na niedużą zniżkę. Stworzył kilka teledysków dla Frusciante. Muzyk z kolei nagrał mu parę kawałków do filmu „The Brown Bunny”, który Gallo zrobił chyba tylko po to, żeby pokazać światu, jak Chloë Sevigny robi mu dobrze ustami.
Trójka nieprzyjaciół: Marihuana, koka i heroina – Granie w Red Hot Chili Peppers wiązało się z pewnymi obowiązkami: oprócz trzaskania wzorowych funków na gitarze, należało wprowadzać w życie hasło „sex, drugs & rock’n’roll”. Marihuana była nieodzowna jak zapasowy komplet strun do Fendera, a kokaina napędzała Johna podczas wielomiesięcznych tras koncertowych. Po heroinę sięgnął, gdy rozstał się z Peppersami, bo zaczęła przerażać go popularność i bycie trybikiem w komercyjnej machinie przemysłu muzycznego. Wieloletnie ćpanie Frusciante przypłacił utratą wszystkich zębów i szkaradnymi bliznami na ramionach, jednak udało mu się nawiązać kontakt z zaświatami, który trwa do dziś. (Paweł Heba)
Wino truskawkowe (Jahodové víno) reż. Dariusz Jabłoński obsada: Jiří Macháček, Maciej Stuhr, Marian Dziędziel, Jerzy Radziwiłowicz, Zuzana Fialová Polska/Słowacja 2007 109 min, Gutek Film, 8 maja
film
Ku chwale prowincji
Spóźniona premiera „Wina truskawkowego” Dariusza Jabłońskiego przypada na niefortunny czas zmierzchu mody na czeskie kino. Adaptacja „Opowieści galicyjskich” Andrzeja Stasiuka jest unikatową próbą dopasowania morawskich wzorców do rodzimych realiów. Dla zachowania klimatu rubieży Polski zdjęcia powstawały w miejscach opisanych przez pisarza, a autor literackiego pierwowzoru gmerał przy scenariuszu. Powstała leniwa opowieść ku chwale prowincji, która gwarantuje sponiewieranemu życiem w mieście Andrzejowi – w raczej mdłej interpretacji Macháčka (słowackiego aktora dubbinguje Malajkat) – spokój, spełnienie i miłość. Namiętne uczucie przynosi dziewczę w typie małżonki browarnika z Menzlowskich „Postrzyżyn”. Duet JabłońskiStasiuk z czeskim sznytem kreśli portrety wykolejonych, ale szczęśliwych prowincjuszy. To ciepła jak wody geotermalne opowiastka w stylu Hrabala, ze świetną, „etniczną” muzyką Michała Lorenca. Boli trochę naiwność, cieszy optymizm. A to u nas towar deficytowy. (Lech Moliński)
Kapitan Kirk do teleportacji!
Słynne wezwanie, na dźwięk którego niektórym przebiegają ciarki rozkoszy po plecach, znów zabrzmi w przestrzeni międzygalaktycznej. Tym razem Star Trek objawi się w kinach w wersji teenagespacedrama. Kosmiczny High School Musical? To się okaże. Tymczasem teleportujcie się na ostatnia stronę Mashupu – tam polski akcent startrekowy.
Mashup muzyka
Na biało White Lies „To Lose My Life…” Universal Music Polska
Nowi Mroczni
Wielką Brytanię zalała fala nowych zespołów oddających hołd ciemnej stronie życia. Media wymyśliły kilka nazw na określenie tego zjawiska, jak choćby new gloom, neo goth czy nu grave. Oto nasz miniprzegląd nowych mrocznych: These New Puritans mocna elektronika w nastroju gloom The Horrors zawsze wydawało mi się, że bardziej dbają o strój niż o muzykę. Ale za to wyglądają świetnie! S.C.U.M młodzi kaznodzieje ze wschodniego Londynu Ipso Facto sto procent kobiet, biel i czerń, z posmakiem retro
„Ludzie tylko czekają, aż któryś z nas się powiesi” – ironizował w jednym z wywiadów lider White Lies, Harry McVeigh. Może właśnie dzięki tej mrocznej aurze nieźle zawrócili w głowie zachodniej prasie, ich koncerty są zawsze „sold out”, a album, który mam zaszczyt recenzować, z marszu trafił na pierwsze miejsce brytyjskiego Top 10. WL można już nazwać „zjawiskiem”, choć twórczość zespołu budzi skrajne emocje. Jedni chcą zetrzeć ich z powierzchni ziemi, drudzy zarzucają im, że są po prostu świetnie przygotowanym produktem dla nastolatek, reszta zachwyca się, obwołując kapelę nowym The Cure. Najwięcej jest chyba osób, które nie są w stanie określić, co takiego jest w tej płycie, że tak świetnie się sprzedaje i tak wciąga. Bezsprzecznie muzycy z WL mają olbrzymią charyzmę, talent do pisania zapadających w pamięć utworów i spójny pomysł na siebie. Kawałki „To Lose My Life”, „E.S.T” czy też zdecydowanie najlepszy „Farewell to the Fairground” to majstersztyki. Dlatego po wysłuchaniu albumu mam głębokie przekonanie, że WL przetrwają dłużej niż jeden sezon i z czasem dojrzeją artystycznie (szczególnie pod względem tekstów, bo to chyba ich jedyny słaby punkt). Ja wierzę w White Lies! (Aleksandra Żmuda)
SIDNEY POLAK „Cyfrowy Styl Życia” Pomaton
muzyka
Nawet wino nie pomoże
„Dlaczego właśnie mi masz zaufać dziś, dlaczego masz mnie ściągnąć albo kupić mnie, gdy wokół tylu lepszych jest”. No właśnie. Mimo że na płycie udziela się sporo bardziej utalentowanych artystów, m.in. Kasia Nosowska, EastWestRockers czy Pezet, to nadal nie potrafię znaleźć argumentów przemawiających za tym, by sięgnąć po nowy krążek Sidneya Polaka. Biesiadnej atmosfery, okaleczonych „inspiracji” i product placementów mam powyżej uszu, obcując na co dzień z krajową popkulturą. Grzechy polskiego show-biznesu ukryte pod płaszczykiem muzyki niezależnej nie przestają kłuć w… uszy. Zalety drugiej solówki bębniarza T.Love niech więc tropią redaktorzy „Świata Motocykli” i „PC Formatu”, którzy objęli nad nią patronat. Wszyscy inni mogą sobie z czystym sumieniem odpuścić. (Filip Kalinowski)
Aleister Crowley (1875-1947) zapisał się Chemical Wedding reż. Julian Doyle Vision Polska
dvd
Zgorszyć pobożnych
Wokalista Iron Maiden, Bruce Dickinson, dołącza do korowodu sław rocka inspirujących się słynnym poetą-okultystą Aleisterem Crowleyem i produkuje film nawiązujący do jego magiczno-seksualnych eksperymentów. Niestety, z mizernym skutkiem. O ile Crowley traktował seks jako narzędzie do rozbudzenia mocy ukrytych w człowieku, o tyle dla Dickinsona epatowanie nagością to tylko sposób na zgorszenie pobożnych chrześcijan. Duch Crowleya nawiedza profesora z Cambridge podczas eksperymentu z rzeczywistością wirtualną. Następnie sieje popłoch wśród studentek. Nawiedzony uczony gorszy słuchaczy wierszykami o charakterze urologicznodefekacyjnym, po czym rozpoczyna poszukiwania Szkarłatnej Kobiety, z którą ma spłodzić Antychrysta. Całość jest znacznie bardziej pogmatwana niż bełkotliwe new age’owe książki i ma się nijak do bardzo precyzyjnej, nawet jeśli mocno kontrowersyjnej, myśli Aleistera Crowleya. W rezultacie mamy tu raczej do czynienia z nerwowym seksem zakończonym przedwczesnym wytryskiem niż z misterną grą zmysłowych rozkoszy. Pompatyczność i nadmiar wątków sprawiają, że film broni się tylko jako kuriozum. Wystarczyłoby nakręcić klasyczną biografię o Crowleyu, by oglądało się ją z wypiekami na twarzy. A tak pozostał tylko chichot. (Dariusz Misiuna)
w dziejach jako najsłynniejszy XX-wieczny mag-skandalista. Geniusz szachowy, himalaista, poeta, autor ponad stu książek eksperymentował z seksem, narkotykami i okultyzmem. Żył na przekór mieszczańskiej moralności, stając się wzorem dla kontrkultury lat 60. Jego wizerunek znalazł się na okładce „Sierżanta Pieprza” Beatlesów wśród innych podziwianych przez nich ludzi. Sztandarowy utwór Led Zeppelin „Stairway to Heaven” nawiązywał do jego poematu. Sam gitarzysta Zeppelinów, Jimmy Page, był zagorzałym kolekcjonerem pierwszych edycji dzieł Crowleya i przez wiele lat mieszkał w jego dawnej szkockiej posiadłości Boleskine. Ścieżkę dźwiękową do filmu Kennetha Angera „Invocation of My Demon Brother”, obrazującego crowleyowskie rytuały, zrealizował sam Mick Jagger. Piosenkę „Mr. Crowley” nagrał Black Sabbath a w latach 70. miłośnikiem Wielkiej Bestii był David Bowie. Aleister Crowley stał się też patronem Świątyni Młodzieży Psychicznej, międzynarodowej organizacji, prowadzonej przez prekursora industrialu i acid house’u, Genesisa P-Orridge’a. (dm)
muzyka
DVD
Na taki album polski rap czekał. Dwupłytowa wersja „Zamachu na przeciętność” to blisko 100-minutowa kontra wobec dominujących trendów, kawalkada słów i historii, po których człowiek potrzebuje chwili, żeby ochłonąć. W muzyce Mesa podstawą są emocje i zdrowy dystans, pewien rodzaj kontestacji, ale bez buntu na siłę. Utwory przynoszą wiele refleksji, ciekawego spojrzenia na świat oczyma człowieka z rocznika ’82, który mimo wielu doświadczeń wciąż jest głodny życia. Mes przekazuje to wszystko, rapując na tle doskonałych bitów, tworzonych w dużej mierze przy użyciu żywych instrumentów. Słyszymy wycieczki w stronę brudnego Południa, ale i rockowe gitary, szczyptę funku, soulu i jazzu, trochę intrygującej elektroniki. Do tego klasyczne hiphopowe sztosy w wydaniu westcoastowym („My”) i eastcoastowym („Smak życia”). Na deser ciekawi goście z Łoną i Erosem na czele. Po takiej dawce doskonałej muzyki wszyscy, którzy twierdzą, że polski rap nie ma racji bytu, powinni udać się do Częstochowy z prośbą o wybaczenie i otwarcie głowy na coś, w co zwyczajnie przez swoją ignorancję nie wierzyli. (Andrzej Cała)
Na pustynnych bezdrożach południowych Stanów toczą bój przybyłe w poszukiwaniu bogactw japońskie klany Heike i Genji. Pośrodku prerii wyrastają pagody, a rewolwerowe kule splatają się w śmiertelnym tańcu z klingą katany. Na taśmie filmowej walczą ze sobą Kurosawa i Leone, poezja Shakespeare’a miesza się z haiku, a łamana angielszczyzna japońskich aktorów kaleczy uszy widzów. Jedyne, czego możemy być pewni to to, że honor, lojalność i zemsta odegrają w tej sadze kluczową rolę. Opowiedziana przez cynicznego, brutalnego rewolwerowca (Quentin Tarantino) historia samotnego „cyngla”, który trafił w sam środek krwawego konfliktu, przywodzi na myśl stylistyczną ekwilibrystykę „Grindhouse”. Jednak zgodnie z azjatyckimi standardami granica zostaje przesunięta – naturalistycznie przedstawiony gwałt razi mocniej w zestawieniu ze slapstickowymi dowcipami i mangową mimiką. Takashi Miike wziął na warsztat spaghetti western – gatunek, który wydobył ze śmierdzącej prochem, alkoholem i obrokiem konwencji czystą esencję.Dalej był już tylko pastisz. Miike tę włoską odmianę również postawił pod ścianą gatunkowych klisz. Po czym zburzył mur, a sponiewieraną stylistykę utytłał w błocie popkulturowych odniesień. Jednak, na przekór naszym przyzwyczajeniom, jego film bije na głowę postmodernistyczne produkcje amerykańskie. Świadomość tworzywa filmowego, nacisk na mowę ciała i ruch postaci, a także wolność i witalność, którymi tętni „Sukiyaki Wetern Django”, pozwalają się w nim naprawdę rozsmakować. Tym niemniej, jak to bywa z orientalnymi potrawami, smakuje dość osobliwie i niektórym ciężko będzie się przekonać. (Filip Kalinowski)
Typ-owy rap
Ten Typ Mes „Zamach na przeciętność” Alkopoligamia Nagrania
„Zamach na przeciętność” to płyta pełna surowych emocji. Nagrywałem ją dość długo, a najmocniejsze kawałki powstały w trudnym czasie – pusta lodówka, kawa i mikrofon. Czułem radość i świeżą zajawkę kiedy, mimo pustych kieszeni, wersy nie przestawały wgniatać klawiatury w biurko. Przy piątej płycie! Umocniła się moja pewność siebie jako artysty. To również pierwsza płyta, na której spojrzałem uważnie na innych. Na przykład w „25” czule opisuję troje moich przyjaciół, w „Zamachu na Jana K.” snuję wizję zemsty za gwałt na znajomej. To album dla tych, którzy wolą irytujące, bezczelne osobowości z solidnym warsztatem od nijakich przeciętniaków.
Spaghetti dla smakoszy
Sukiyaki Western Django reż. Takashi Miike SPInka
gra
Kochanek z Wenecji przedpremierowo
Pierwsza odsłona „Assassin’s Creed” nie była grą rewolucyjną, ale podbiła serca nie tylko fanów osławionego „Hitmana”, z którego przejęto postać średniowiecznego skrytobójcy, ale i wielu graczy z rezerwą podchodzących do tego typu przygód. Rozbudowane opcje zręcznościowe, takie jak wspinaczka po dachach i elewacjach budynków, robiły duże wrażenie. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego naprawdę dopieszczoną grafikę i przepiękne panoramy Jerozolimy. Z tym większą niecierpliwością czekaliśmy na premierę drugiej części. Tym razem przyjdzie nam walczyć w renesansowej Europie, w Wenecji. Zmieni się również główny bohater i jego umiejętności. Następca Altaira, włoski arystokrata o wdzięcznym imieniu Ezio Auditore Di Firenze, okaże się nie tylko mistrzem wspinaczki, ale i doskonałym pływakiem (co ma sens biorąc pod uwagę miejsce akcji). Jak przystało na gorącokrwistego Włocha, ważna będzie także umiejętność podbijania niewieścich serc. Czy „Assassin’s Creed 2”powtórzy sukces poprzedniczki? O tym na razie za wcześnie wyrokować. Jednak Ezio ma w sobie potencjał, by godnie zastąpić Altaira. Póki co cieszmy oczy najnowszymi artbookami z planu. (Mariusz Kisiołek)
Assassin’s Creed 2 Ubisoft Gatunek: TPP/Akcja
film Hańba (Disgrace) reż. Steve Jacobs obsada: John Malkovich, Jessica Haines RPA/Australia 2008, 120 min, Gutek Film, 22 maja
Afrykańska jałowość
Ekranizacja powieści J.M. Coetzee. Noblista przez lata odrzucał kolejne propozycje reżyserów. Wreszcie dał się przekonać. Czy słusznie? Egzaltowany profesor literatury uwodzi jedną ze swoich studentek. Gdy romans wychodzi na jaw, okryty hańbą wykładowca opuszcza Kapsztad. Odwiedza córkę, żyjącą na farmie na pustkowiu. Nie sposób opisać irytacji towarzyszącej oglądaniu „Hańby”. Decyzje bohaterów stają się z minuty na minutę coraz bardziej niezrozumiałe. Groteskowo wypada robienie z profesora (przeciętny Malkovich) wyuzdanego potwora, a jego córka swoim poświęceniem przypomina karykaturę Joanny d’Arc – upokorzenie przyjmuje w imię odkupienia grzechów apartheidu. Zaskakuje beznamiętny ton, z jakim przedstawiono dramatyczne wydarzenia. „Hańba” – sucha, obojętna w realizacyjnej dyscyplinie – przypomina bezkresne krajobrazy Czarnego Lądu. Równie piękne, co beznadziejnie jałowe. (Piotr Guszkowski)
John Malkovich z pewnością przejdzie do historii jako odtwórca ról dziwaków i psychopatów. W „Myszach i ludziach” zagrał umysłowo chorego, a w „Być jak John Malkovich” samego siebie.
Wiosna w szafie
Wiosną wszędzie wokół świeżo, zielono, radośnie – a jak jest w twojej szafie? Nie tylko drzewa mają prawo przywdziać nowe ciuszki! Żeby nie przegapić najświeższej oferty, wejdź na stronę www.factory.pl, zwłaszcza że w centrach outlet Factory otwarto nowe sklepy – Tally Weijl i Big Star w Factory Warszawa Ursus. Łap gorące okazje, zanim zrobią to inni!
Oko na wolności
Astygmatyzm nie musi być stygmatem! Firma Baush & Lomb wprowadza na rynek jednodniowe soczewki toryczne dla astygmatyków. Mimo że 45% osób używających soczewek kontaktowych ma astygmatyzm, jedynie część z nich sięga po odpowiednie szkła. Zaawansowana konstrukcja soczewek SofLens® daily disposable For Astigmatism zapewnia komfort i bezpieczeństwo. Gwarantuje także lepsze widzenie w ciemności, dzięki czemu będziecie mogli dostrzec jeszcze więcej imprezowych okazji. Info na www.bausch.com. UWAGA!!! Konkurs "Najciekawsze pytanie" – wejdź na stronę forum o soczewkach kontaktowych i problemach ze wzrokiem www.forum.bauschlomb.pl, zadaj pytanie i wygraj nagrody! Eksperci odpowiedzą na Twoje pytanie w ciągu 24 godzin.
Vinylowe customy made in Poland znalazły nowy dom – stronę www.vinylcanvas.com. Wśród artystów, którzy prezentują tu swoje prace (wszystko na sprzedaż) znaleźli się m.in. Ciah-Ciah, Massmix, Bell, Rafał Szczepaniak. (syka)
muzyka
muzyka
Junior Stress, wbrew temu co można by wywnioskować z jego pseudonimu, nie jest nowicjuszem na krajowej scenie dancehallowej. Swój wokalny talent od lat potwierdza gościnnymi udziałami, gorącymi dubplate’ami i setkami występów na żywo. Debiutanckim albumem nie musiał nikomu nic udowadniać. Płyta wychodzi równocześnie z pierwszymi promieniami słońca i podobnie jak one ma zdolność wyrywania z letargu i budzenia do życia. Trzy rzeczy decydują o klasie „L.S.M.”. Miłość, którą na przekór szukającym wrogów i podziałów, ma dla całej sceny. Sensowne wersy, które dziś są towarem deficytowym. I muzyka, która wywołuje uśmiech na twarzach. Nie tylko tych otoczonych burzą dreadów. (Filip Kalinowski)
Siła hip hopu opierała się zawsze przede wszystkim na słowie. Pewnym paradoksem wydaje się więc fakt, że najciekawsze rzeczy dzieją się ostatnio w hip hopie instrumentalnym. Oczywiście można dyskutować, na ile uprawnione jest określanie mianem hip hopu (a ściślej – abstract hip hopu) osadzonej na synkopowanych bitach samplodelii. Wszak to zupełnie inna poetyka, czerpiąca jedynie z pewnych typowych dla tego gatunku środków i technik. Tak czy owak, to właśnie podążający jej tropem artyści, jak Flying Lotus, Hudson Mohawke czy Lukid, w ostatnich miesiącach bili na głowę wszystkich nawijaczy. Prefuse 73 należy do pionierów tej stylistyki. Zasłynął na początku dekady fantazyjnymi kolażami inkrustowanymi wokalnymi scratchami. Na nowym krążku, nagranym za pomocą analogowego sprzętu, jak wielu współczesnych elektronicznych eksperymentatorów, celuje w klimaty kojarzące się z szeroko rozumianą retro-psychodelią. Nie dominuje ona jednak na tej w sumie bardzo eklektycznej płycie. Całość ma tyleż ożywczy, rześki, co frapująco odrealniony, oniryczny charakter. Autor świetnie łączy acidfolkowe motywy i emotronikową wrażliwość z bitową dosadnością i surowym brzmieniem. Surreal-hop najwyższych lotów! (Łukasz Iwasiński)
Wielki luz
Junior Stress „L.S.M.” Karrot Kommando
Surreal-hop?
Prefuse 73 „Everything She Touched Turned Ampexian" Warp
Monika Brodka, ambasadorka hydrowitamin Plusssz Up:
Dla każdego coś miłego
Po kilku latach przerwy Matt Kowalsky powraca z nowym solowym albumem. „Code” to druga płyta tego wielokrotnie nagradzanego producenta i didżeja. Twórczość Matta to coś dla każdego – rozrywka łatwa i przyjemna, spod znaku lekkiej elektroniki. Chilloutowe kompozycje mogą się sączyć delikatnie w domu albo rozbrzmiewać mocnym bitem na imprezach. Krążek promuje singiel „Supertwarz”. Wyślij maila z hasłem MATT na adres konkursy@aktivist.pl i wygraj płytę!
Czym jest dla mnie pozytywna energia? Staram się czerpać z życia jak najwięcej – nie stać w miejscu, nakręcać się do działania, codziennie przeżywać coś fajnego. Próbuję być ciekawym człowiekiem – wolną duszą, którą świat fascynuje na co dzień. Dlatego staram się robić różnorodne rzeczy i otaczać się ludźmi z niespożytą energią i poczuciem humoru. Oprócz muzyki jest jeszcze kilka dziedzin, które mnie pasjonują: moda, fotografia, film. Do takiego stylu życia i potrzeb aktywnych młodych osób idealnie pasuje Plusssz Up – zdrowa dawka energii w płynie.
Piąte urodziny Wizz Air
Każdy znajdzie coś dla siebie! Na miłośników zakupów czekają europejskie stolice mody – Mediolan i Barcelona. Wielbicieli romantycznych kolacji zapraszamy do Paryża. Z kolei fanom skandynawskiej przyrody polecamy loty do Oslo. Z okazji piątych urodzin największej niskokosztowej linii lotniczej w Polsce zapraszamy do udziału w konkursie – do wygrania dwa bilety lotnicze na wybranej przez was trasie Wizz Air w dowolnym terminie. Wystarczy wysłać emaila na adres: konkursy@aktivist.pl! Żeby sprawdzić aktualną ofertę wejdźcie na www.wizzair.com.
Mashup komiks
Dziwy z krainy kreski
Pamiętacie, jak za młodu z wypiekami na twarzy wertowaliście wszystkie albumy, na których udało wam się położyć łapę? Ile razy wracaliście do bogato ilustrowanych książek o dinozaurach i wszelkiej maści stworach? Jak łatwo wchodziła wam do głowy wiedza z tabelek i wykresów, a jak nudne wydawały się zwykłe książki – setki kartek od góry do dołu pokrytych literami? Dziś poza poważnymi lekturami zaglądacie pewnie tylko do pozycji z zakresu architektury, designu i fotografii, wydawanych przez Taschen, Konemann czy Phaidon. Teraz dzięki wydawnictwu DK macie znowu okazję poczuć się jak dzieciaki. Na rynku pojawiła się ponad dwustustronicowa encyklopedia szczegółowo opisująca dwieście tytułów, jakie do tej pory ukazały się nakładem DC Comics. Możecie dowiedzieć się wszystkiego o bogatym uniwersum Vertigo. Od wydanych także i u nas, klasycznych już tytułów pokroju „Sandmana” czy „Kaznodziei”, przez nieprzetłumaczone jeszcze „The Exterminators” czy „The Invisibles”, po jednotomowe perełki takie jak „Czarna Orchidea” czy „The Unknown Soldier”. Encyklopedia zawiera szczegółowe informacje o ich autorach i bohaterach oraz zarysy fabuł z wyszczególnieniem najbardziej zaskakujących, przełomowych momentów. Miłośnicy komiksów nie będą już skazani wyłącznie na gusta krajowych wydawców i przestaną się wahać, co zamówić z internetowych księgarni. A laicy dowiedzą się, kto to taki Arrigo „Go Go” Fiasco i do kogo zwracano się słowami „Witam, mój omszały przyjacielu”. (Filip Kalinowski) The Vertigo Encyclopedia Alex Irvine (wstęp: Neil Gaiman) DK
Najdziwniejsze postacie uniwersum Vertigo: Barbatos – uzależniony od junk foodu demon, który pojawia się w serii „The Books of Magic”. Szantażuje anioły i dąży do tego, by Ziemia znalazła się w szponach śmietnikowego żarcia. The Bandage People – Marion i George zginęli w autoerotycznych wypadkach. Pod postacią dwóch mumii wracają z zaświatów, by prowadzić sekstelefon i owijać swoich wrogów kilometrami niekończących się bandaży. Gębodupa – znany z kart obrazoburczego „Kaznodziei”. Poniewierany syn szeryfa, który inspirując się czynem Kurta Cobaina strzela sobie z dubeltówki w głowę. Jednak zamiast znaleźć ukojenie w objęciach śmierci, zostaje... gwiazdą rocka. MF Grimm – raper, bohater „Sentences”. Jego historia sprawia, że pokazywane w MTV blizny po postrzałach wywołują już tylko pobłażliwy uśmiech. Sparaliżowany od pasa w dół po kolejnej strzelaninie ląduje w więzieniu za handel narkotykami i posiadanie broni. Kot – trzyoki i dwugłowy kot Pająka Jeruzalema z serii „Transmetropolitan”. Kopci jak smok, a jedyną czynnością pochłaniającą mu więcej czasu niż palenie jest regularne obsikiwanie mieszkania swojego właściciela. (FK)
muzyka
Emce Nikifor
The Syntetic „Tchnienie Mocy" Hekele Studio
Wiosną Finlandia smakuje kolorowo
Wiosna w pełni. Majowe słońce coraz częściej zagląda w nasze okna, a przyroda Gdy kilka lat temu kawałki Syntetica (aka Miszcz z dumą prezentuje całą paletę barw i kolorów. Na wiosenną pogodę i niepogodę Pavarotti aka Nagi Szopen aka Człowiek Widmo) najlepsze są lekkie drinki na bazie krystalicznie czystej Finlandia® Vodka. Aromat zrobiły furorę w sieci, mój znajomy powiedział, że brzmią, jakby „zwyrodniały wujek nagrywał karaoke świeżych owoców przybliżą nam jej smakowe odmiany: grejpfrut, mango, limonka czy żurawina. Są świetne zarówno bez dodatków, jak i w postaci kolorowych na swoim jamniku”. Dla mnie Miszcz pozostał koktajli. postacią nieco tajemniczą, pomimo zdobytej sławy i miliona odsłon na Youtube. Słyszałem kiedyś, że jest piekarzem ze Śląska, a dwa lata temu zaliczyłem jego niecodzienny koncert. Ciężko Caipiroska powiedzieć, czy jest to sztuka naiwna, spontaniczny 40 ml Finlandia® Vodka debilizm czy postmodernistyczny freestyle. Zapewne 3-4 plasterki limonki nic z powyższych. Jedno jest pewne – słuchając 1-2 łyżeczki cukru słowotoku Miszcza nieźle się bawię i chyba nie tylko kruszony lód ja, bowiem właśnie ukazała się się jego długogrająca płyta. W przypadku tej debiutanckiej produkcji miałem Rozgnieć kawałki limonki właściwie tylko jedną obawę – że gdzieś ucieknie cała z cukrem, wypełnij szklankę bezpretensjonalna frajda. I częściowo tak się stało. kruszonym lodem i dodaj Wokal trafia w rytm, a wyprodukowane specjalnie Finlandia® Vodka. podkłady są dużo słabsze od klasyków synth disco z wcześniejszych kawałków. Pojawia się też gościnnie niejaki Kazik Staszewski, oczywiście zupełnie nie wiadomo po co. Na szczęście główny bohater wcale się nie zmienił. Jego ciągi skojarzeniowe, nieudolnie wymawiane angielskie frazy oraz jęki i zaśpiewy wciąż pozostają unikalne. Sto procent niedorzecznej zabawy. Finlandia Easy Breeze (Tomek Kosiński) TO! s: 40 ml Finlandia® Grapefruit Fusion AJ a adre.pl, n t ila ktivis isz: 120 ml soku żurawinowego WYGR a m @a wp y a ślij lód Wy nkurs mail ko tytule plasterek limonki w
c teti n y S
„Spirit – najlepsze opowieści” Will Eisner Egmont Polska
Pierwowzorem femme fatale, które łamały bohaterowi serce, były prawdziwe gwiazdy filmowe. Skinny Bones przypominała Lauren Bacall, natomiast Silk Satin – Katharine Hepburn. (dm)
komiks
Ośmiostronnicowe dzieła sztuki
Drogi czytelniku! Niechaj nie zwiedzie cię tytuł tego komiksu. Nie ma on nic wspólnego z filmowym gniotem, który ostatnio straszył w kinach. Pech sprawił, że polskie wydanie komiksowego oryginału zbiegło się w czasie z premierą jego nieudanej ekranizacji. Tom „Spirit – najlepsze opowieści” zawiera to, co godne uwagi w dziejach klasycznego komiksu sensacyjnego. Miłośnicy Kapitana Żbika teraz dopiero mogą się przekonać, jak wiele Will Eisner był w stanie wycisnąć z tego medium już w latach 40. I dopiero dzięki temu zestawieniu widać geniusz autora, potrafiącego nawet z ośmiostronicowych, drukowanych w gazetach opowiastek kryminalnych stworzyć autentyczne dzieło sztuki. Bo choć na pozór są to zwykłe historyjki o detektywie, który po cudownym zmartwychwstaniu przywdział maskę i tropi złoczyńców, to liczne odniesienia do aktualnych wydarzeń, ikon popkultury czy dzieł literackich stanowią o ich niepowtarzalnym uroku. Twórca uwodzi estetyką noir, różnymi technikami graficznymi i słodką naiwnością bohatera, który wprawdzie umie wytropić przestępców nawet na końcu świata, ale i tak zawsze da się wykołować kobiecie. „Spirita” przeczytać trzeba, bo trudno przecenić wpływ Eisnera choćby na Franka Millera, autora komiksu „Sin City”. I nawet jeśli konstrukcja pierwszych komiksów z tego tomu może wydawać się nieco naiwna, to wszelkie wątpliwości rozwieje „Historia Gerharda Shnobble’a” – opowieść o człowieku, który myślał, że umie latać. Mistrzostwo świata! (Dariusz Misiuna)
Wysoką szklankę wypełnij lodem, wlej Finlandia® Grapefruit Fusion i uzupełnij sokiem żurawinowym. Dodaj plasterek limonki.
Mashup Nie chcę żyć z rapu, żyję nim i styknie
Półki w Empikach uginają się od marnych produkcji wydawanych na pęczki w latach hiphopowego boomu. Weterani zawodzą oczekiwania, a debiutantom nie udaje się ich nawet podsycić. Gdyby los rapu zależał od włodarzy muzycznego biznesu, dawno już potwierdziłby się tytuł przedostatniej płyty Nasa: „Hip hop is dead”. Na szczęście nadal istnieje drugi obieg i współtworzący go utalentowani ideowcy:
Niech podziemie zostanie podziemiem i niech rymy, a nie zdjęcia chłopaków, trafiają do ludzi. Dlatego do ramki wrzucamy okładki ostatnich dokonań Jimsona, Dinali i LikeIke'a, a do Brudnych Serc ich herb.
Jimson
www.myspace.com/jjimson Jeden z najbardziej charakterystycznych głosów polskiego undergroundu. Cięty język i bezkompromisowe teksty zaskarbiły mu szacunek słuchaczy, ale i wplątały w jeden z głośniejszych beefów na krajowej scenie. Numer „Oddychaj” i dostępna w internecie EP-ka „Gorączka w parku igieł” pozostawiają w tyle większość opatrzonych hologramem krążków.
Dinal
www.myspace.com/dinal82 Opolskie trueschoolowe trio tworzą odpowiedzialni za produkcję Urb i Mejdej oraz Pan Wankz na mikrofonie. Bystre obserwacje i wielokrotnie złożone rymy niejednemu MC przypomną, jak ważna kiedyś w rapie była tradycyjna zabawa słowem. Mocne, klasyczne bity i przywiązanie do winyla świadczą o tym, że chłopaki nie szukają inspiracji na polskim podwórku.
Likeikei
www.myspace.com/laikike1 „Bydzi Bydzi EP”, owoc współpracy rapera z producentem Młodzikiem, to kolejna z dostępnych jedynie spod lady podziemnych perełek. Osiedlowa rzeczywistość w wersach wrocławskiego MC ujęta jest w rozbudowaną, pełną porównań i metafor formę, a zaciętość, z jaką rymuje, wróży, że jeszcze niejedna zwrotka wyjdzie spod jego pióra. (FK)
muzyka
Żyją jak każdy mój ziomek
W dobie internetu i dobrze zaopatrzonych sklepów z płytami, niekiedy tęsknię za kasetami odtwarzanymi aż do zdarcia taśmy. Nie słucham już tej samej płyty na okrągło, nie zdarza mi się mimowolnie uczyć na pamięć tekstów. Brakuje mi raperów, którzy rymując o sobie, mówiliby o mnie. Smarki Smark i Zkibwoy, choć wciąż nie doczekali się legalnego krążka, na scenie obecni są od lat jako Brudne Serca. Bootleg z nagraniami raperów nie jest stylistycznie ani jakościowo spójny, ale ich szczerość i spostrzegawczość w połączeniu z nieprzeciętnymi umiejętnościami gwarantują poziom, z którym większość wychodzącego oficjalnie materiału nie może się równać. Z emigracją za chlebem, konfliktami męsko-damskimi i znoszonymi najkami – czy to w mediach, czy w rzeczywistości – spotykam się na co dzień. Rzadko jednak ktoś opowiada o nich tak zabawnie i porywająco. Molestą i Trzyha inspirują się chyba wszyscy młodzi polscy hiphopowcy, ale niewielu potrafi wykorzystać cytaty w tak nietypowy sposób. Chłopaków docenili już i zapraszali do featuringów Eldo, Łona czy Pih, dlatego zostańcie w domu, gdy najdzie was ochota, by wybrać się do sklepu po rapową płytę. Jedna z lepszych pozycji zeszłego roku czeka na serwerze kilka kliknięć od was. (Filip Kalinowski) Brudne serca „Getto Glow”
Rozmawiaj nie na temat
Przed wami 252 karty. Na każdej cztery hasła oraz pięć słów. Są takie rzeczy, o których się nie mówi. Są też takie, o których trzeba powiedzieć „naokoło”. Sprawdź, jak bardzo jesteś wygadany, grając w Tabu marki Parker. Zbierz znajomych i zabawcie się w zakręconą gadkę wokół słów-kluczy. Podzielcie się na drużyny, z których każda typuje „podpowiadacza”. Losuje on kartę Tabu i musi naprowadzić swoją drużynę na odpowiednie słowo. Uwaga! Nie gestykuluj. Nie naśladuj dźwięków. Nie rymuj. Zobaczcie, kto najlepiej potrafi owijać w bawełnę. Wyślij maila z hasłem TABU na adres konkursy@aktivist.pl i wygraj grę!
Kup sobie sesję
Wiosna w pełni, chciałoby się już myśleć o wakacjach, ale na drodze do szczęścia stoją jeszcze nieszczęsne egzaminy. Jak przez to przebrnąć? Wystarczy podnieść koncentrację i zwiększyć umiejętność zapamiętywania, zwalczyć uczucie senności i mieć większą odporność na stres! No tak, ale złota rybka, nawet jakby była gdzieś pod ręką, spełnia tylko trzy życzenia, a chirurdzy raczej nie zajmują się mózgiem. Co robić? Odpowiedź jest prosta – kupcie sobie sesję! Nie, nie, nie namawiamy do przestępstwa! Radzimy tylko zaopatrzyć się w preparat ułatwiający koncentrację. Sesja do nabycia za jedyne 15,50 PLN na www.kupsobiesesje.pl.
Moda prosto z Nowego Jorku Hip hop, deskorolki, graffiti, punk rock, militaria i surfing to tylko niektóre z inspiracji marki odzieżowej Zoo York. Jak sama nazwa wskazuje, najważniejszy jest jednak dla niej Nowy Jork – wielki tygiel kulturalny i modowy. Nieprzypadkowo siedziba firmy od ponad 15 lat mieści się na Manhattanie. Ciuchy Zoo York są stylowe, funkcjonalne i oddają niepowtarzalnego ducha Nowego Jorku. Zresztą, sprawdźcie sami. Wyślij maila z hasłem ZOOYORK na adres konkursy@aktivist.pl i wygraj koszulkę!
Mashup gadżet
gadżet
Śmiało załóż to, czego nie założył jeszcze żaden człowiek! Sześciu artystów spośród ras całego świata zostało wybranych, aby zrealizować misję specjalną – zaprojektowanie koszulek Star Trek. Jedną z wybranek jest polska artystka Ola Osadzińska. Limitowana edycja tysiąca T-shirtów rozdana zostanie szczęśliwcom na imprezach The Cobrasnake + Star Trek na całym świecie! [wiech]
Klawiatura komputerowa uczestniczy w kreowaniu nowych bytów. I nie chodzi tu bynajmniej o sztuczną inteligencję, ale o formy życia, które w jej ciepłym wnętrzu bujnie rozwijają się z zalegających warstw kurzu i okruszków wszystkiego, co pochłonięci pracą spożywamy pospiesznie przed monitorem. Poza względami higienicznymi, które wielu komputerowych maniaków zwyczajnie nie przekonują, jest jeszcze problem możliwego uszkodzenia klawiatury. Na wszystko jest jednak sposób! Prezentowane obok podświetlane, silikonowe cudo jest odporne na wszelkie płyny, nie rozdziera nocnej ciszy głośnym klikaniem, a w dodatku można je dowolnie zginać, miętosić i rolować. Zwiniętą klawiaturą będziecie mogli niczym gazetą zabić natarczywą muchę, nie zrobicie sobie też krzywdy waląc w nią głową w przypływie komputerowej frustracji. Do kupienia na www.iwantoneofthose.com za jedyne 29.90 funtów. [wiech]
Star Trek-Oska
Gumiak z portem USB
Wiispray
Dla tych, którzy nawet światłem nie chcą „bezcześcić” przestrzeni publicznej, studenci Bauhaus Universität Weimar opracowali aerozol wirtualny. Czy jednak wynalazek służący do malowania po ekranach i monitorach nie wprowadzi do słownika cyber-przestępczości kolejnego rodzaju wykroczeń – wandalizmu? Sprawdźcie to: www.wiispray.com
gadżet
Kup pan spreja!
Chciałbyś mieć miecz świetlny i wywijać nim szaleńczo w powietrzu jak bohater filmu science fiction, ale cię na to nie stać? Masz czasami ochotę maznąć graffiti na pobliskim szarym bloku, ale brakuje ci odwagi? Oto nowy gadżet dla ciebie. Wygląda niepozornie, jak klasyczny spray, którym wandale niszczą ściany budynków. Ale w środku zamknięte jest światło! Sprayem można tworzyć prawdziwe, świetlne malunki. Cały sekret polega na wykorzystaniu promieni UV, które są absorbowane, a następnie uwalniane podczas malowania. Niestety, efekt widoczny jest tylko przez 30 sekund. Do nabycia na www.thinkgeek.com. [oz]
nocne marki kwiecień Miejskie Plebiscyt N ocne Mark i trwa! W p zmieniliśm iątej edycji y zasady gr y. Comiesię typy ogranic czne redak zamy do trz cyjne ech kluczo – Imprezy, wych kateg Artysty i Ak orii tivisty Mies Od teraz bę iąca. dziecie wie dzieli, czym zasłużyli so wytypowan bie na ten n i iewątpliwy zaszczyt
ARTYSTA MIESIĄCA Syntetic
Mówią na niego Miszcz Pawarotti, Człowiek Widmo, Nagi Szopen. Jego kawałki brzmią jakby „zwyrodniały wujek nagrywał karaoke na swoim jamniku”. Ukrywa swój wiek, nazwisko, zawód. Jedni mówią, że jest piekarzem ze Śląska, inni wątpią, czy w ogóle istnieje. Nie zmienia to faktu, że od niemal 10 lat kawałki Miszcza robią furorę w sieci, a każdy koncert ściąga rzesze zagorzałych fanów z całej Polski. Syntetic wydał właśnie swoją pierwszą płytę i z tego powodu postanowiliśmy docenić go za lata wytrwałego podążania ścieżką absurdu, skromność i brak „parcia na szkło” oraz dostarczanie nam bezpretensjonalnej muzy, przy której aż chce się założyć kolorową perukę i głupio podrygiwać. Recenzji „Tchnienia mocy” szukajcie w dziale Mashup.
IMPREZA MIESIĄCA
Carl Craig w 55
Warszawskie „piątki” pękały w szwach, a przypadkowych osób było naprawdę niewiele. Tego wieczoru za gramofonami stanął sam Carl Craig. Działa na scenie już ponad dwie dekady i jest inspiracją dla rzeszy kolegów z branży, nic więc dziwnego, że jego perfekcyjnie zmiksowany, trzygodzinny set nikogo nie zawiódł. Elektroniczne brzmienie Detroit reprezentowały klasyki z lat 80., nowsze, mocniejsze utwory oraz całe spektrum twórczości samego Craiga. Dancefloor oszalał. Jedyny minus to piwo za 9 zł. Dużym powodzeniem cieszyła się więc wódka. Kto nie był, niech żałuje!
AKTIVISTA MIESIĄCA Walczący na poduszki
Foto: B. Bajerski, Radek Piekarz
W maju warszawską „Patelnię” i krakowski rynek spowiły kłęby pierza z poduszek, którymi okładali się uczestnicy Międzynarodowego Dnia Walki na Poduszki. Know how dla aktivistów z całego świata dali nowojorczycy z Urban Playground Movement, starający się w ten sposób odciągnąć ludzi od biernego i konsumpcyjnego trybu życia. Lokalesi organizowali się przez internet. Ochotnikom z Krakowa udało się nawet załatwić sponsora, który dostarczył kilkaset poduszek. W Warszawie flash-moba próbowała skopiować jedna z firm telefonii komórkowej, organizując akcję rozpylania odświeżaczy powietrza na dworcu. Nie zmienia to faktu, że w obu miastach zebrało się kilkaset osób, którym chciało się zrobić coś wyłącznie dla zabawy. Właściwie nie wiemy, kogo nominować, ale pochwalamy!
REDAKCJA NIE ZWRACA MATERIAŁÓW NIEZAMÓWIONYCH. ZA TREŚĆ PUBLIKOWANYCH OGŁOSZEŃ REDAKCJA NIE ODPOWIADA Kraków Valkea Media S.A. 01-747 War szawa ul. Elbląska 15/17
tel.: 022 639 85 67–68 022 633 27 53 022 633 58 19 022 633 33 24 faks: 022 639 85 69
Warszawa
Redaktor Prowadzący Mateusz Adamski [madamski@valkea.com] Redakcja Miejska Bartek Bajerski warszawa@aktivist.pl
Korespondent Thymn Chase [tchase@valkea.com] Redakcja Miejska krakow@aktivist.pl
Łódź
Korespondent Małgorzata Pryc [mpryc@valkea.com] Kamil Szwarbuła [kszwarbula@valkea.com] Redakcja Miejska: lodz@aktivist.pl
Poznań
Korespondent Andromeda Wróbel [andromeda.wrobel@aktivist.pl] Redakcja Miejska poznan@aktivist.pl
Trójmiasto
Korespondent Lena Dula [lena.dula@aktivist.pl] Redakcja Miejska trojmiasto@aktivist.pl
Wrocław
Korespondent Jakub Mazurkiewicz [jakub.mazurkiewicz@aktivist.pl] Redakcja Miejska wroclaw@aktivist.pl Redaktor Prowadząca Sylwia Kawalerowicz [skawalerowicz@valkea.com] Druk Elanders Polska Sp. z o.o.
Dyrektor Zarządzająca
Monika Stawicka [mstawicka@valkea.com]
Menedżer ds. promocji i informacji miejskiej
Redaktor Naczelna (na wygnaniu)
Dział Graficzny
Wydawca
Maja Duczyńska Zuzanna Ziomecka [zziomecka@valkea.com] [majka.duczynska@aktivist.pl] Agata Michalak [amichalak@valkea.com]
p.o. Redaktor Naczelnej Sylwia Kawalerowicz [skawalerowicz@valkea.com]
Ewa Dziduch, tel. 513 623 648 [edziduch@valkea.com]
Fotoedycja / Grafika
Marlena Mianowska, tel. 792 150 250 [mmianowska@valkea.com]
Daria Ołdak [daria.oldak@aktivist.pl]
Redaktorzy
Korekta
Film Łukasz Figielski [lfigielski@valkea.com] Muzyka Filip Kalinowski [fkalinowski@valkea.com] Gadżety Olga Wiechnik (owiechnik@valkea.com)
Dział Mody
Joanna Kotomska [jkotomska@valkea.com]
Senior Menedżer Działu Reklamy „Aktivist” Zuzanna Partyka, tel. 501 987 389 [zpartyka@valkea.com]
Bartek Stefaniak Magda Wurst
Zastępca p.o.
Ula Jabłońska [ujablonska@valkea.com]
Reklama
Mariusz Mikliński
Dział Finansowy
Agnieszka Marks [agnieszka.marks@aktivist.pl]
Dystrybucja
Krzysztof Wiliński kwilinski@valkea.com
Menedżer Działu Sprzedaży Lokalnej Karolina Jaroszewicz, tel. 600 446 769 [karolina.jaroszewicz@aktivist.pl] Edyta Przybojewska, tel. 502 162 728 [edyta.przybojewska@aktivist.pl] Anżela Vitkovska, tel. 506 372 997 (avitkovska@valkea.com) Tomasz Smakowski, tel. 504 497 780 (tsmakowski@valkea.com)
Współpracownicy: Darek Arest Rafał Badowski Julia Banaszewska Piotr Bartoszek Izabela Bielecka-Gnaś Agnieszka Bressa Anna Budyńska Andrzej Cała Łukasz Chomyn Piotr Guszkowski Błażej Hrapkowicz Łukasz Iwasiński Urszula Jabłońska Filip Kalinowski
Przemek Kamiński Mariusz Kisiołek Łukasz Kubacki Kamil Minkner Dariusz Misiuna Łukasz Orbitowski Mladen Petrov Sebastian Rerak Jakub Socha Janek Steckiewicz Karolina Sulej Michał Walkiewicz Olga Wiechnik Aleksandra Żmuda Błażej Żuławski
Projekt graficzny magazynu
Magdalena Piwowar
miejskie gatki