Š by Tomasz Duszyński 2016 Staszek i smocza przygoda. Copyright Š by PAPERBACK 2016
S
O autorze: Tomasz Duszyński – jest dziennikarzem, pisarzem, scenarzystą gier komputerowych, a w wolnych chwilach maratończykiem. Debiutował zbiorem opowiadań – Produkt uboczny, wyd. Fabryka Słów. Jego opowiadania pojawiły się w antologiach Jeszcze nie zginęła, Epidemie i zarazy, a takşe w magazynie „Nowa Fantastyka, Science Fiction Fantasy i Horror�. Nakładem wydawnictwa Paperback ukazała się jego powieść Staszek i straszliwie... pomocna szafa oraz space opera dla młodzieşy – Tam i z powrotem. Nakładem wydawnictwa Czwarta Strona powieść Droga do Nawi. Więcej informacji na stronie oficjalnej autora: www.tduszynski.eu.interia.pl
Wydanie I Strzelin 2016
ISBN 978-83-936572-7-8 Wszelkie prawa zastrzeşone. Projekt okładki i strony tytułowej: Ludwika Micińska Grafiki: Blanka Duszyńska i Tomasz Duszyński Opracowanie graficzne: Jarosław Motała Redakcja: Dorota Pacyńska Korekta i skład: Beata Cybulska
D !" #$%
List
Nazywam się Staszek Wolski. Nie wiem, czy ktoś odnajdzie ten list, jeśli tak, proszę przekażcie go moim rodzicom. Być może mnie i mojemu przyjacielowi Karolowi Majchrowi nigdy nie uda się wrócić do domu, a chciałbym, żeby nasi bliscy wiedzieli, dlaczego zniknęliśmy bez wieści. To wszystko stało się przez chińską szafę. Tak przynajmniej podejrzewam. Chińską magiczną szafę z mojego pokoju. Na początku wszystko wydawało się ekstra. Szafa spełniała nasze życzenia. Wychodziły z niej osoby, które pomagały nam w zawodach naukowo-sportowych w szkole. To jednak było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Wiedziałem, że gdzieś musi tkwić haczyk. Już wtedy podejrzewałem, że ta pomoc nie będzie za darmo. Uparciuch Karol, nie żebym zwalał na niego winę, całkowicie się tym nie przejmował. Czasem mam ochotę go udusić, oczywiście nie dosłownie, ale gdybyście go poznali, to zrozumielibyście o co chodzi. Nieważne. Teraz mamy za swoje. Gdy wydawało się, że z szafą daliśmy sobie radę, na strychu znaleźliśmy kufer. One muszą być ze sobą w jakiś sposób powiązane. Okazało się, że kufer był pułapką. Wciągnął nas. Tak, tak! Dosłownie wciągnął nas jak odkurzacz. Znaleźliśmy się w bardzo odległym miejscu i utknęliśmy tu chyba na dobre. Nie wiem, co mamy robić. Jeśli ktoś nam nie pomoże… wolę o tym nie myśleć. Cała ta historia staje się coraz bardziej przerażająca i…
4
Mistrz i smok
Mistrz Cien Bien San powolnym krokiem przemierzył ogród. Nie spieszył się. Za każdym razem, gdy stawiał stopy na płaskich kamieniach ułożonych na soczystej, zielonej trawie, udzielał mu się spokój tego miejsca. Z zadowoleniem zauważył, że pąki na drzewkach morwy rozwinęły się w piękne różowe kwiaty. Zapach ogrodu był lekko oszałamiający, ale mistrz wiedział, że gdy nadejdzie czas, by zakończyć żywot, ten zapach zawsze będzie mu towarzyszył. Starzec podszedł do sadzawki. Tafla wody była spokojna, odbijały się w niej chmury, krzewy i postać samego Cien Bien Sana. Mężczyzna z namysłem dotknął siwej brody i przejechał po niej dłonią. Gdzieś głęboko w jego sercu odezwało się niespokojne drżenie. Szare chmury nieoczekiwanie przysłoniły umysł mistrza. Cien Bien San zdał sobie sprawę, że to niepokój, który pojawił się w nocy. Czy to był sen?, zapytał sam siebie. Czy to sen zakłócił mój spokój? Czy sen został zesłany na mnie, by w starym sercu zagościły te nieprzyjemne uczucia? Jeśli tak, dlaczego snu nie pamiętam? Pozostało tylko wrażenie, obce, odległe, a jednak… to ono powoduje ten strach? Nie, mistrz nie odczuwał strachu. Miał zawsze szacunek do swoich wrogów i rzeczy, których wytłumaczyć nie potrafił. Nie była to też trwoga. Może bardziej przeczucie czegoś nieuniknionego. Czegoś, co nadchodziło nieubłaganie, jak kolejna pora roku, jak sroga, mroźna zima.
5
Wzrok mistrza przesunął się w górę, prześliznął po czubkach drzew i szczytach gór, a potem jeszcze wyżej. Na błękitnym niebie pojawiła się chmura. Jedna jedyna. Kłębiła się niczym dym z wielkiego ogniska. Wypiętrzyła się, jakby ktoś pompował ją od środka, wtłaczał w nią życie. Mistrz wiedział, że jeśli poczeka jeszcze chwilę, ten kształt przybierze jakąś formę. Nie mylił się. Chmura się wydłużyła, skręciła niczym w imadle. W jednej chwili nabrała szarej barwy, przypominającej popiół. Środek napęczniał najmocniej, przód wygiął się w literę S. Opary przypominające ostre igły narosły na brzegach. To możliwe?, pomyślał Cien Bien San. Stał nieruchomo, patrząc na tę pogodową anomalię. Zastanawiał się, czy to jego wyobraźnia płata figle, czy może on sam nadal śni i nie zdaje sobie z tego sprawy. Tymczasem chmura objęła już pół nieba. Przybrała przerażający kształt. Mistrz w jednej chwili zrozumiał, czym jest. Ogon uformował się jako pierwszy. Długi na kilka kilometrów, zakończony ostrym kolcem. Z brzucha bestii wysunęły się mocne nogi przypominające skalne maczugi. Skrzydła przysłoniły słońce, poruszyły się jak żywe. Wiatr uderzył w ziemię, przygniatając drzewa. Na końcu pojawiła się głowa. Wielka rozwarta paszcza wykrzywiona w złowieszczym uśmiechu. Smok, bo to on wyłonił s&' ( )*+,-./ 01234 2,5 )647 8&7109 :&7;<& łeb przechylił się na bok. Nozdrza rozchyliły się, jakby bestia wciągnęła w płuca powietrze. Oczy, głęboko osadzone w czaszce, drgnęły, szukając czegoś lub kogoś. Powietrze przeszył pomruk, daleki narastający warkot. Mnie szukasz wyszeptał mistrz Cien Bien San. Przepowiednia się wypełni. Noc zapadnie nad światem… Bo ty połkniesz światło, które jest w nas. Bestia znieruchomiała. Zwróciła się w stronę starca. Pomruk stał się mocniejszy, jakby tony kamieni spadały z wysokiej góry. Nie wygrasz! Głos Cien Bien Sana uniósł się z ogromną siłą. Nie jesteś jednym z trzech ostatnich smoków. Jesteś tylko wizją zesłaną przez złego maga! 6
Bestia, jakby zaskoczona jego mocą, skuliła się w sobie. Lecz już po chwili błysk w jej oczach powrócił. Nieboskłon wypełnił dudniący głos: Nie staniesz nam na drodze. Czas się wypełnił. Świat, który znasz, przestanie istnieć, starcze. Jesteś zbyt słaby, by stawić mi czoła i temu, który nadejdzie… Ja zawładnę smokami, ja zawładnę światem! Cien Bien San wyprostował się dumnie. Wiedział, że dzień przeznaczenia się zbliża. Starzec był n= >? @ABCE?>?F=nCG HCI J?KL ?n M=J nNL JN=O dość sił, by stawić czoła temu, co miało nadejść. Jednak przepowiednia mówiła, że wraz z władcą smoków nadejdzie ten, który mu się przeciwstawi. Po nocy przychodzi dzień, dzień jest nową nadzieją… Smok naprężył się. Z nozdrzy buchnęły czarne obłoki pary i wtedy bestia skoczyła w stronę mistrza. Skłębione cielsko runęło w dół z ogromną prędkością. Drzewa ugięły się pod wpływem pędu. Błyskawice dotknęły ziemi. Cien Bien San się nie poruszył. Wiatr szarpnął połami jego płaszcza, lecz mistrz stał nieruchomo, nie mrużąc nawet powiek. Bestia dotknęła skrzydłami gór, łapy otarły się o ziemię. Paszcza rozwarła się, chcąc pochwycić starca, lecz wtedy nagle pojawił się delikatny podmuch. Narodził się chwilę wcześniej w drzewach morwy otaczających sadzawkę. Ten delikatny wietrzyk musnął najpierw brodę mistrza, a potem ruszył naprzeciw bestii. Smok z ogłuszającym warkotem po raz kolejny uderzył skrzydłami i gdy już miał dosięgnąć celu, rozpłynął się w powietrzu w kłębach szarej pary. Słońce rozświetliło dolinę. Mistrz przygarbił się, jakby nagle utracił wszystkie siły. Oparł się o ławkę, przy której stał, a po chwili usiadł na niej ciężko. Gdzie jesteś, ty, o którym mówi przepowiednia? Twój przeciwnik rośnie w siłę. To mistrz iluzji, potężny mag, który zrobi wszystko, by zawładnąć mocą trzech ostatnich smoków. Będziesz musiał stoczyć z nim walkę, przejść próby, które dowiodą, że jesteś smoczym powiernikiem. Mam zbyt mało czasu, by pomóc ci odmienić los tego świata… 7
Płatki kwitnącej morwy zawirowały w powietrzu i spadły na powierzchnię wody. Mistrzowi wydało się, że wyglądały jak popiół, zabarwiły wodę na szaro. Nie wiedział, jak odczytać ten znak. Lepiej się pospiesz szepnął i zamknął oczy, próbując zebrać siły na nadchodzącą walkę.
8
Przebudzenie
Staszek Wolski męczył się przez cały sen. Coś gniotło go w plecy, ale nie potrafił zmusić się do przewrócenia na bok. Taką bezsilność we śnie trudno znieść. Poza tym… cóż, tak naprawdę miał wrażenie, że w tym śnie w ogóle nie śni. No, może troszeczkę. Wcześniej miał odjechany, niewiarygodnie zakręcony majak, horror wręcz. Chłopak uśmiechnął się w nicości, która była niby-snem. Sprzątał na strychu swojego domu wraz z Karolem Majchrem. Właściwie miał się za to sprzątanie zabrać, gdy Karol znalazł dziwny kufer, a potem go otworzył… i ten kufer go połknął. Choć może nie tyle połknął, co wciągnął. Tak, to dobre określenie, pomyślał Staszek. A potem, o zgrozo!, Staszka na to senne wspomnienie przeszyły ciarki, potem ten kufer wciągnął i jego. Nie. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają. Staszek wiedział, że powinien teraz otworzyć oczy. Nagle jednak zaczął się bać tej prostej czynności. Trudno było mu określić stan, w którym się teraz znalazł. Co powinien zrobić? Uszczypnąć się? Przynajmniej sprawdziłby, czy śpi. A może należało przeanalizować ponownie sytuację? Tak, musiał zastanowić się nad tym, co teraz się z nim działo. Czy leżał w łóżku? Raczej nie… Nie wyczuwał pod plecami miękkiego materaca. Coś wbijało mu się w kręgosłup, ale nie były to sprężyny, raczej jakiś kij, a może kamień? Do tego ten hałas. Gwar jak na targu. 9
Staszek poczuł, że robi mu się gorąco. Uznał, że lepiej skupić się na otworzeniu oczu. Bał się jednak tego, co zobaczy. Pac. Coś uderzyło go w czoło, coś bardzo miękkiego. Pac, pac. Teraz w policzek i ucho. Stach przeraził się nie na żarty. Usiadł gwałtownie i wreszcie uniósł powieki. Eeeech… wydał z siebie nieokreślony dźwięk. To, co zobaczył, sparaliżowało go całkowicie. W dole, zaledwie kilka metrów poniżej miejsca, w którym się znajdował, przelewała się żywa fala kolorowego tłumu. Setki, a może nawet tysiące głów. Krzykliwe napisy, stragany, ludzie na rowerach, kosze pełne owoców i warzyw. Gwary rozmów w obcym języku, sygnały dzwonków rowerowych i klaksony samochodów. Nie… nie! Wolski wzdrygnął się na głos rozlegający się spod sterty pogniecionych gazet. Chcę Snickersa, a nie Marsa, proszę pani. Pani nie żartuje! Tylko Snickersa! Karol? Staszek na czworakach ruszył w stronę głosu. Karol! Przetrząśnięcie stosu papierzysk zajęło mu kilka minut. Wreszcie Stach wydobył na świat Karola Majchra, swojego szkolnego kolegę. Obudź się, Karol! Wolski potrząsnął nim mocno. Obudź się! Słyszysz! Majcher otworzył oczy i usiadł gwałtownie. Poklepał się po sporym brzuchu i po chwili ziewnął rozdzierająco. Patrzył teraz dokładnie w tym samym kierunku co wcześniej Staszek, na tłum przesuwający się wzdłuż ruchliwej arterii miasta. Wyraz twarzy Karola nie zmienił się nawet na ułamek sekundy. Chłopak znowu ziewnął, podrapał się po głowie, a potem położył z powrotem, moszcząc się na drugim boku. Karol, nie śpij! Musisz się obudzić! 10
Majcher spojrzał półprzytomnym wzrokiem na kolegę. Uśmiechnął się nawet i wymamrotał pod nosem: O, Stachu… ale zakręcony sen, nie? Tobie się śni to samo? To nie sen! Staszek potrząsnął kolegą jeszcze mocniej. Człowieku, to wcale nie jest sen! Taaa… Karol ziewnął po raz kolejny. A ja nazywam się Luke Skywalker… Majcher zamknął oczy i zachrapał głośno. Staszek opadł z sił, usiadł i schował twarz w dłoniach. To przecież niemożliwe wyszeptał. Pac. Coś uderzyło go w plecy. Poderwał się i odwrócił gwałtownie. Kilkanaście metrów od niego, nieco powyżej, na blaszanym daszku, siedziało w kucki kilku wyrostków. Szczerzyli zęby i celowali w niego palcami, mówiąc w dziwnym języku. Orientalne rysy twarzy, brudne ubrania. Nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych. Karol, lepiej się obudź, mamy problem. I to nie wiesz jak duży, Stachu. Staszek obrócił się do kolegi. Jak się okazało, ten zdążył już się obudzić. Wyglądał o dziwo na całkowicie przytomnego. Trzymał w dłoniach jedną z gazet i wpatrywał się w nią z napięciem. Obstawiam, że jesteśmy w Chinach…, a jeśli te cyferki na pierwszej stronie nie są wyciągiem z czyjegoś konta, to mamy lata siedemdziesiąte… Staszek miał zbesztać Karola, że ten mógł przecież znaleźć jakąś starą gazetę, ale w tym właśnie momencie miejscowe wyrostki zeskoczyły z daszku i ruszyły w ich stronę.
11
1DVWĖSQ\ SURV]Ė
Antek? To ty? Wejdź. Staszek z Karolem są na górze. Dzień dobry pani. Rudowłosy chłopiec, Antek Nowicki, uśmiechnął się szeroko, widząc panią Wolską, mamę swojego kolegi, Staszka. Jeśli nie przeszkadzam… Ależ skąd! Pani Wolska otworzyła szerzej drzwi i wykonała tak zamaszysty ruch ręką, że niemal upuściła trzymaną w dłoni ścierkę. Wchodź, wchodź! I nie wycieraj tak tych butów. Jeszcze nie sprzątałam. Antek skinął głową ze zrozumieniem, choć wystarczył rzut oka, by zorientować się, że podłoga w przedpokoju i schody prowadzące na piętro lśnią czystością niczym w reklamach telewizyjnych. Nie miałam okazji pogratulować ci występu w trójkach klasowych… Podobno w triathlonie wspaniale pobiegłeś? Karol dał czadu na basenie i Staszek na rowerze pod tę morderczą górę w parku. Żaden z nas sam nie dałby rady. Wie pani, praca zespołowa! Jesteś bardzo skromny zauważyła pani Wolska. Pani też. Przecież tu jest tak czysto, że można jeść z podłogi! Antek uśmiechnął się szeroko. Ach, takie tam. Mama Staszka odrobinę się zaczerwieniła, widać było, że zrobiło się jej przyjemnie. Malwinka zaprowadzi cię na górę. Ja w tym czasie przygotuję dla was coś do przekąszenia i zapewniam, że nie będziecie musieli jeść z podłogi!
12
Antek zaśmiał się. W tym samym momencie w przedpokoju pojawiła się Malwina, siostra Staszka. Jak tam, szafa gra? zapytała, mrugając do Antka. Szafa… Nowicki niepewnie spojrzał na panią Wolską. No… gra. Żartowałam. Dziewczynka wzruszyła ramionami i dodała szeptem, żeby usłyszał ją tylko Antek: Przecież zaczarowana szafa z pokoju Staszka jest naszą małą tajemnicą. Zaprowadzę cię na górę. Nowicki zaśmiał się nerwowo i wzruszył ramionami. Potem skinął głową pani Wolskiej i ruszył za dziewczynką po schodach. Ta mała zadziwiała go za każdym razem coraz bardziej. Chwilami miał wrażenie, że siostra Staszka ma dużo więcej niż pięć lat. Długo już tam są? Antek postanowił zagaić rozmowę. Wyglądało na to, że mają trochę schodów do pokonania, a dziwnie było tak iść w milczeniu. Przed chwilą poszli na górę odpowiedziała krótko Malwa. Widać nie miała ochoty na dłuższą konwersację. W porzo. Antek szedł krok w krok za dziewczynką. Z piętra dobiegł do niego odgłos szurania i trzaśnięcia drzwiami. Uśmiechnął się w duchu. Cieszył się na samą myśl, że dzisiaj będzie mógł spędzić dzień z kolegami. Gdy mijali pokój Staszka, Antkowi wydawało się, że ktoś w nim jest, bo coś głośno zaskrzypiało, ale Malwina dalej wspinała się po schodach. Nie pozostało mu nic innego, jak podążyć za nią. Drzwi na strych były otwarte. Antek miał wrażenie, że w korytarzu pojawił się przeciąg. Na policzkach poczuł powiew wiatru. Zawahał się. Nie wiedzieć czemu, ogarnął go niepokój. Malwina nie zauważyła jego rozterki. Staszeeeek… masz gościaaaa! zawołała ile sił w płucach. Stanęli w drzwiach i zajrzeli do środka. Antek poczuł się przytłoczony wielkością strychu. Zmieściłoby się tutaj całe jego mieszkanie. Ba, mieszkanie jego i sąsiadów. Śmiało można było tu zagrać w koszykówkę. Stasiu? 13
Malwina miała zamiar przejść w głąb pomieszczenia, ale Antek powstrzymał ją, kładąc stanowczo dłoń na ramieniu dziewczynki. Nie wiedział, dlaczego to zrobił. Niepokój stał się jeszcze silniejszy. Chłopak znów odczuł powiew wiatru, gorące powietrze niosące ze sobą dziwną tajemniczą woń. Gdzie Staszek? zapytała Malwina, patrząc podejrzliwie na Antka. Schowali się? Nowicki poczuł mrowienie na plecach. Pokręcił głową. Jego uwagę już wcześniej przykuł kufer stojący pod ścianą. Drżał, wibrował, ale ledwo wyczuwalnie. Zupełnie jak drapieżnik przyczajony do skoku. Co gorsza, Antek obok kufra dojrzał coś, co sprawiło, że z trudem przełykał ślinę. Jesteś pewna… chłopak musiał odkaszlnąć, mimo to jego głos był bardzo słaby jesteś pewna, że wchodzili tutaj, na górę? Malwina skinęła tylko głową. Miała szeroko otwarte oczy, wydawało się, że lada chwila się rozpłacze. To but… Karola? Wskazała palcem coś, czego Antek wolałby nie dostrzegać. Malwinko… Antek podjął decyzję bez wahania. Uklęknął przy dziewczynce i popatrzył na nią. Zejdziesz teraz na dół i poczekasz. Jeśli nie przyjdę za pięć minut ze Staszkiem i Karolem… powiedz o wszystkim rodzicom, dobrze? Gdzie jest Stasiu? Dziewczynka zaczęła płakać. Co się stało? Najprawdopodobniej nic złego, jeśli mam rację… Antek odetchnął głęboko. W piersi serce zaczęło mu łomotać jak przestraszony ptak. Musiał się uspokoić, wiedział, że jeśli okaże panikę, przerazi Malwinę jeszcze bardziej. Z wysiłkiem przywołał uśmiech na twarz. Jeśli mam rację… zanim dojdziesz na dół, zejdziemy do ciebie ze Staszkiem i Karolem. Dziewczynka skinęła głową, jakby Antek miał wielki dar przekonywania. Obiecujesz? zapytała. Obiecuję. Antek nawet się nie zawahał. Teraz zamknę drzwi, a ty daj słowo, że sama tu nie wejdziesz. 14
Tak. Malwina skinęła głową. Słowo. Antek delikatnie wyprowadził dziewczynkę za próg i zamknął za nią drzwi. Sam odwrócił się w stronę kufra. Wieko uchyliło się, jakby właśnie na ten moment czekało. Pomieszczenie rozświetliło pulsujące światło. Antek skinął głową. Mogło wydawać się, że przyjął bliżej nieokreślone wyzwanie. Przemyślał wszystko w ułamku sekundy. Poczuł się tak, jak wtedy, gdy ze Staszkiem i Karolem przystępowali do konkurencji w trójkach klasowych. Przeanalizował wydarzenia ostatnich dni. Magiczna szafa, chiński chłopiec, napis ostrzegający o bramie do innego świata… Nie mógł pozostawić kumpli samych. To los ich połączył i poddał pierwszym próbom, z których wyszli zwycięsko. Jeśli mieli sobie poradzić z całą magią tego wszechświata… to tylko we trójkę. Nowicki zrobił krok w stronę kufra, a potem kolejny. Gdy uniósł się nad ziemię, zdążył tylko odruchowo zaczerpnąć powietrza. W głębi ducha miał nadzieję, że się nie pomylił.
15
&]\ ]URELč ] QDV VXVKL"
Oni znają karate wysapał Karol. Jak nic… ten po prawej wygląda na wnuka Bruce’a Lee. To co mam zrobić? Staszek czuł na łokciu stalowy uścisk kolegi, stali już na samym skraju daszku, nie mieli odwrotu. Skok na główkę w tłum poniżej nie był najlepszym pomysłem. Błagaj o… o litość! Staszek w innym wypadku może i by się zaśmiał, ale palce Karola niczym szpony drapieżnika wbijały się coraz mocniej w jego rękę. Chłopak syknął z bólu, co jeszcze bardziej ośmieliło wyrostków. Jeden z nich powiedział coś, czego Stach nie był w stanie zrozumieć. W tonie głosu wyczuł jednak ostrzeżenie. Nie chcemy kłopotów. Wolski starał się mówić wolno i wyraźnie, nie chciał zdradzić zdenerwowania. Uśmiech miał mu pomóc w uspokojeniu sytuacji. Trudno jednak się uśmiechać, gdy palce przyjaciela zaciskają się coraz mocniej. Stach czuł na sobie palące spojrzenia pięciu chłopców. Nie byli wysocy, ale ich chude żylaste ciała wyglądały na wyćwiczone. Wymienili między sobą jakieś uwagi i zaśmiali się szyderczo. Powiedz im coś, niech zostawią nas w spokoju! Karol panikował coraz bardziej. Co gorsza, ta panika zaczynała się udzielać także Stachowi.
16
Co mam im powiedzieć? Przecież po chińsku nie mówię! Zaraz… Karol aż podskoczył na myśl, która przyszła mu do głowy. Szoguna oglądałeś? Tam mówili… koniczyna… nie, koniciła, chyba jakoś tak! Szogun to w Japonii był! Karol! Staszek zauważył, że wyrostek wyglądający na przywódcę grupy zaczyna tracić cierpliwość. Znowu powiedział coś w swoim języku. Brak odpowiedzi ze strony dwóch intruzów najwyraźniej nie przypadł mu do gustu. Tylko mi tutaj wyrzutów nie rób. Chiny, Japonia, Korea Północna! Czy ja się tutaj pchałem? Karol najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Być może zamknął oczy. – Jeszcze rozumiem, jakby tutaj na nas czekał ten chłopak z pocztówki. Mao czy jak mu tam? Tao poprawił przyjaciela Staszek. Miałem taką nadzieję… przyznał zdenerwowany. Napastnik, który szykował się właśnie do zepchnięcia ich z dachu, zawahał się. Tao? Chińczyk przekrzywił głowę i spojrzał przenikliwie na Staszka. Tao? Przez chwilę na daszku zapanowało milczenie, słychać było tylko brzęczenie dzwonków rowerowych i głosy sprzedawców zachwalających swój towar. Tao? chiński chłopiec powtórzył pytanie. Tao! Staszek pokonał suchość w gardle i potwierdził skinieniem głowy. Przyjaciel, friend. Friend? Niedoszły napastnik uśmiechnął się szeroko i poklepał Staszka po przyjacielsku w ramię. Powiedział coś jeszcze, ale Wolski nie był w stanie nic zrozumieć. Wy friend, my friend i Tao nasz friend. My wszyscy friend! Karol uczepił się jednego słowa, jakby było ostatnią deską ratunku. Chińscy chłopcy zaśmiali się głośno i po chwili usiedli w kucki na daszku. Przywódca dał znak Staszkowi, by ten uczynił podobnie. Karol po dłuższym wahaniu, jakby wietrząc podstęp, także się przyłączył. 17
Han! Najstarszy z tubylców uderzył się w pierś. Staszek… a to Karol. Wolski odczytał bezbłędnie zamiar chłopaka, więc także przedstawił siebie i przyjaciela. Przypomniały mu się książki o podróżnikach odwiedzających obce kontynenty i ich spotkaniach z rdzennymi mieszkańcami. Czuł się teraz zupełnie jak oni. Udało mu się uniknąć konfrontacji, ale uznał, że podstawy tego chwilowego zawieszenia broni są kruche. Jeśli nie chciał zrazić do siebie nastoletnich Chińczyków, musiał być bardzo ostrożny. Z gestów chłopaka Staszek domyślił się, że ten pyta, jak tu trafili z Karolem. Nie za bardzo wiedział, co odpowiedzieć i w jaki sposób. W końcu uniósł dłoń, dając znak, że coś chce pokazać. Wstał i otrzepał spodnie, a potem zamyślił się głęboko. Na twarzach obserwatorów pojawiło się zaciekawienie. Stach kiedyś grał z kolegami w kalambury, tutaj jednak sprawa wyglądała na trudniejszą. Wziął głęboki oddech i wyciągnął rękę przed siebie, zaciskając palce na niewidzialnym uchwycie. Szarpnął mocno raz, otwierając drzwiczki po prawej. Potem powtórzył czynność, otwierając drzwiczki po lewej… Otarł czoło, udając, że ta czynność kosztowała go dużo wysiłku. Na daszku rozległy się brawa, kilku chłopców wyszczerzyło zęby i zaśmiało się rechotliwie. Zwariował, po prostu zwariował. Staszek zignorował lamenty Karola i kontynuował przedstawienie. W sumie zaczynało mu się to podobać. Teraz udawał, że wyciąga z niewidzialnego mebla ubrania i zakłada je na siebie. W tym momencie jeden z chłopców wykrzyczał coś w swoim języku. Reszta pokiwała głowami z niegasnącymi uśmiechami na twarzach. Igli! Tak, igli… powtórzył za nimi Staszek. Po naszemu szafa! Szaaa-faaaa. Szeee-faaa powtórzyli chłopcy. Szefa? Igły? Karol wstał i zamachał rękami jak skrzydłami wiatraka. Może od razu jedną z tych igieł wbijecie we mnie? Będzie laleczka voodoo! 18
Voo dooo? Przywódca zmarszczył brwi i spojrzał dziwnie na Karola. Staszek znów zamachał rękami, starając się odwrócić uwagę od przyjaciela. Siedź i nic nie gadaj syknął do niego przez zaciśnięte zęby. Chyba że chcesz, żebyśmy skończyli jak sushi. Sushi? Chłopcy znów podchwycili jego słowo. Eeee zawahał się Staszek. Kolega głodny… Tak, ja być głodny… Karol poklepał się po brzuchu i uniósł kciuk do góry, uśmiechając się krzywo. Chińczycy znów zarechotali. Przywódca jednak uspokoił ich ruchem ręki i wskazał na Staszka, sugerując, by ten kontynuował. Wolski ukłonił się niczym aktor i teraz zaczął udawać, że z szafy wychodzą różne osoby. Najpierw był siłacz… to akurat nie było trudne. Jednak gdy udawał nianię i ufoludka, chłopcy, nawet Karol, zaczęli tarzać się ze śmiechu po dachu. Wydawało się, że zaraz wszyscy spadną na ulicę. Przywódca grupy siedział jednak w milczeniu, wydawał się zasępiony. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Staszek kontynuował, udając, że wspina się po schodach, otwiera drzwi pomieszczenia i znajduje kufer. Teraz wystarczyło pokazać, że kufer wciągnął jego i Karola… Przywódca chłopców zamachał nagle ręką, dając znak, żeby Staszek przerwał swoją opowieść. Rozejrzał się nerwowo dookoła. Coś chyba mu się stało zauważył Karol. Albo nie spodobała mu się twoja opowieść. Chińczycy przestali się śmiać. Przywódca powiedział coś do Staszka i Karola, ale ci nie zrozumieli nawet słowa. Przez chwilę Chińczycy milczeli, a potem odwrócili się, skoczyli sprawnie na daszek znajdujący się powyżej i rozpłynęli w powietrzu. Co teraz? sapnął Karol zrezygnowany. Naprawdę zrobiłem się głodny. 19
Stach usiadł obok przyjaciela. Opuścił smutno głowę. Nie mam pojęcia powiedział w końcu. No to padaka… Karol ukrył po raz kolejny twarz w dłoniach. Wolski wpatrywał się w gazety rozrzucone na dachu. Od orientalnych znaczków zakręciło mu się w głowie. Jeśli na pierwszych stronach pojawiły się jakieś daty, to większość z nich wskazywała lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku. Saaa-sziek! Kaa-ol! Wolski spojrzał do góry. Przywódca wyrostków stał na szeroko rozstawionych nogach na daszku powyżej, był sam. Najwyraźniej zdecydował się po nich wrócić. Staszek pociągnął za sobą Karola i obaj wspięli się z trudem na wyższe piętro. Stach wciąż trzymał w rękach gazetę. Teraz pokazał ją chłopcu, wskazując datę. Czy teraz mamy ten rok? zapytał. Chińczyk wzruszył ramionami. Chyba nie zrozumiał pytania. Staszek bez przekonania jeszcze raz pokazał cyfry. Chłopak dotknął gazety i zmarszczył brwi. Myślał intensywnie. W końcu klepnął się w czoło i wskazał palcem za plecami Staszka i Karola. Przyjaciele obrócili się jak na komendę i popatrzyli w tym samym kierunku. Na jednym z wieżowców połyskiwał neon z chińskimi napisami. Nieco wyżej wyświetlacz z godziną i… datą. O nieee jęknął Karol. Cofnęło nas wyszeptał Staszek. Zaraz mi też się cofnie. Majcher zaczął sapać jak miech kowalski. Jak nic… zaraz cofnie mi się śniadanie. Wyglądało na to, że chłopak mówił poważnie, był zielony na twarzy. Chińczyk nie zauważył jednak słabości obu przybyszów. Szarpnął ich za ramię i pociągnął za sobą. Widać było, że bardzo się spieszy, a może nawet czegoś obawia.
20
0LVWU] L XF]HĪ
– O jasny gwint, mamo! Głośny plusk i zimne kropelki wody spadające na twarz wyrwały mistrza Cien Bien Sana z medytacji. Mężczyzna otworzył oczy w bezgranicznym zdumieniu. W pierwszej chwili był pewny, że to jedna z ryb wyskoczyła wysoko do góry, próbując złapać owada, ale plusk wydawał się zbyt głośny. Poza tym te niezrozumiałe, nieludzkie wręcz słowa. Krzyk jakiegoś dziecka. Mistrz zobaczył bąbelki na niespokojnej powierzchni i pomarańczowe wodorosty kotłujące się pod taflą wody. Kolejny znak, pomyślał. Nawet woda burzy się na oddech przyszłości. Mistrz potrząsnął głową, jakby w obawie, że wyobraźnia płata mu figle. Czyżby te wodorosty miały oczy? Nie… Starość rządzi się własnymi prawami. Wodorosty znów się zakotłowały, jakby chciały wypłynąć na powierzchnię. Z wody wyłoniła się czyjaś dłoń. Mistrz wreszcie zareagował. Wysunął kostur w stronę zaciskających się kurczowo palców, a potem pociągnął mocno do góry. Chłopiec zaczerpnął w płuca powietrza i rozkaszlał się. Cien Bien San doholował go do brzegu i kucnął tuż przy nim. Dziw nad dziwy, pomyślał. Pomarańczowe niczym ogień włosy. Nigdy takiego czegoś nie widział. Kiedyś słyszał o żółtych włosach, niczym snopy zboża, ale pomarańczowe? Co to za dziwadło?
21
– Proszę… ja szszszedłem do Staszszszka… co się sssstało? Mistrz skrzywił się. Przybysz gadał jakimś dziwnym językiem. Tylko – sz, cz, szyczysz, czyszyczysz. Cien Bien San zmarszczył brwi. Pomyślał, że najchętniej swoim kosturem uciszyłby chłopca choć na chwilę, nigdy nie miał cierpliwości do dzieci… Pod czaszką zaczęło mu świdrować od dziwnego gadania, ale w tym momencie przypomniał sobie o przepowiedni. Jeśli proroctwo mówiło, że potężnego maga ma pokonać wybraniec zesłany przez niebiosa, no… może i nawet spadający z nieba? Mistrz cmoknął pod nosem. W końcu nie co dzień podrostki lądowały wprost z powietrza w jego sadzawce. – Ty, wstawaj i idź za mną. Chłopak z trudem usiadł. Otworzył oczy ze zdziwienia tak szeroko, że wydawało się, iż jego gałki oczne wpadną z powrotem do sadzawki. Najwyraźniej nie rozumiał chińskiego. – Ty! – Mistrz wskazał kosturem chłopca. Mówił jak najwolniej potrafił, choć nie spodziewał się, by to coś pomogło. – Wstań! I za mną! Cien Bien San uznał, że to wystarczy. Obrócił się na pięcie i ruszył ścieżką w stronę świątyni. Obejrzał się tylko na chwilę i uśmiechnął pod nosem. Chłopak, słaniając się na nogach, wygramolił się z sadzawki i podążył za nim. Może i ten ognistowłosy był wątły i chuchrowaty… ale przynajmniej nie był głupi. Jeśli jednak mistrz miał go wyszkolić, to powinni się wziąć do pracy. I to jak najszybciej.
22
&R QD WR EDEFLD"
Stach, nie dam rady! Powiedz mu, żeby zwolnił! Sam mu powiedz, jak… jak… Staszek wziął głęboki oddech, też gonił już resztkami sił jak jesteś taki mądry dokończył wreszcie. Ale ja mam tylko jeden but! Karol podskoczył niezdarnie jak pingwin. Zdążył już podrzeć skarpetkę na nierównych blachach. A ja jestem w kapciach! zdenerwował się Staszek. Już dwa razy przez to wylądował na kolanach. Nie marudź, tylko idź! Przewodnik nie miał dla nich litości. Przebierał nogami tak szybko, że wydawał się lekki niczym piórko. Podciągał się na rękach, zwinnie skakał z dachu na dach, jakby nic innego nie robił całe życie. Tymczasem Staszek i Karol musieli szukać łatwiejszej drogi, niektóre z przeszkód były dla nich nie do przeskoczenia. Na szczęście takie wędrowanie po dachach musiało być tutaj na porządku dziennym. Co chwila natykali się na jakąś drabinę albo skrzynki ułatwiające podróż. Raz wyszli wprost na siedzącą w kucki rodzinę. Rodzice z dziećmi zebrali się wokół niskiego stolika i jedli ryż z małych miseczek. Staszek i Karol ukłonili im się, a ojciec rodziny, nie okazując zupełnie zaskoczenia, wskazał im dalszą drogę przez stertę makulatury ułożoną aż do wysokości kolejnego piętra. W końcu przewodnik zatrzymał się i usiadł na dachu, machając do Staszka i Karola, by ci do niego dołączyli. Przyjaciele, sapiąc jak
23
parowozy, doczłapali do miejsca, w którym siedział wyrostek. Usiedli obok niego. Ty wiesz chociaż, gdzie idziemy? westchnął Karol, badając swoją stopę. Poprawił skarpetkę, starając się ukryć wystający z dziury duży palec. Nie mam pojęcia odpowiedział zgodnie z prawdą Staszek. Ale myślę, że on chce nam pomóc… Pomóc? Karol spojrzał na Chińczyka. Chłopiec miał zamknięte oczy, jakby oddawał się medytacji. No… na swój sposób. Wzruszył ramionami Stach. Masz jakiś lepszy pomysł? Zaraz się ściemni. Nie możemy tutaj zostać sami. Rzeczywiście, słońce było coraz niżej na horyzoncie. Niebo zaróżowiło się, wieżowce zaczęły rzucać coraz dłuższe cienie na niższe budynki. Musimy iść do ambasady zawyrokował Staszek. Oni nam pomogą wrócić. Stamtąd zadzwonimy do… Do?! Gdzie chcesz zadzwonić? zakpił Karol. Zapomniałeś, że cofnęło nas w czasie? No tak zgodził się Wolski, pocierając ze zdenerwowania brodę. A może dryndnę do swojej babci? Karol nie miał zamiaru odpuścić. Jeśli mamy ten rok, o którym myślę, to… Przecież ona dopiero co urodziła syna! No, mojego tatę. Przecież, nie… ja dostanę jakiejś epilepsji Karol zarechotał jak wariat. Przecież mój tato ma teraz jakieś… dwa lata?! O czym ja będę z nim gadał? Jak ja wrócę do Polski? Co ja mam własnego ojca w wózku wozić? Może jeszcze go karmić przecierami z bananów?! Karol, uspokój się! Łatwo ci mówić żachnął się Majcher. Ty masz doświadczenie, ty masz pięcioletnią siostrę… Odbija ci. Odbija? Karol uniósł pięści. No pewnie, że mi odbija, kto by nie zwariował po czymś takim? Tu idzie kitę odwalić. Sam w obcym kraju pełnym barbarzyńców! 24
To już chyba przesadziłeś… Stach spojrzał groźnie na przyjaciela. No tak, w sumie masz rację. Majcher nerwowo skinął głową. To my jesteśmy dla nich barbarzyńcami… historii nie znasz? Wielki mur zbudowali, żeby się chronić przed takimi, jak my! Ciekawe, co nam zrobią? Przestań. Staszek poczuł się tym wszystkim przytłoczony. Mam pomysł! Karol nakręcił się jednak tak mocno, że nikt nie byłby w stanie go uspokoić. Ty będziesz tańczył i śpiewał, ja znajdę jakiś kubek i będziemy zbierać drobne… Chłopak w kapciach, a drugi w jednym bucie. To dopiero będzie atrakcja! Uzbieramy na telefon. Taki duży, z obrotową tarczą, pamiętasz takie jeszcze? Musimy przecież zadzwonić. Moja babcia na pewno coś wymyśli… Jedyne co musimy, to pomyśleć! Słyszysz Karol? Musimy pomyśleć! Saaa-szek! Chiński chłopiec obudził się z letargu i wycelował palec w słońce. Wolski spojrzał we wskazanym kierunku, a po chwili przetarł oczy ze zdumienia. Słońce przykrył czarny obłok. Ten obłok wyglądał niczym smok, prawdziwy złowieszczy smok. Long wyszeptał Han. Smok powiedział Staszek. Chiński przewodnik wstał i skinął na nich, nerwowo przynaglając do drogi. Staszek i Karol wykonali polecenie bez komentarza. Mieli wrażenie, że to jeszcze nie koniec dziwnych wydarzeń, których stali się uczestnikami.
25
7R QLH WDN PLDáR E\ą
Antek Nowicki zdjął buty i wylał z nich wodę. Siedział na schodach jakiejś świątyni. Jego ubranie nie dość, że przemoknięte, to zalatywało wodorostami i mułem. Chłopak skrzywił się. Próbował wycisnąć wodę z nogawek, ale bez powodzenia. Nagle koło niego pojawił się mnich. Miał ogoloną głowę i ubrany był w bordową szatę. Ukląkł i podał chłopcu kawałek materiału, który mógł służyć za ręcznik. Potem skinął ręką i kazał iść Nowickiemu za sobą. Chłopak wstał. Popatrzył w stronę wejścia do świątyni. Tam zniknął starszy mężczyzna, który wyciągnął go z sadzawki. Staszek, nie wiem co się stało, jeśli tu gdzieś jesteś, to lepiej daj znać szepnął Antek. Wahał się tylko przez chwilę. Ruszył za mnichem w stronę niskiego budynku położonego tuż przy murze otaczającym świątynię. Widok zapierał dech w piersiach. Musieli przebywać na jakimś wzgórzu, mur pokryty ceramiczną dachówką znajdował się nieco poniżej, odsłaniając panoramę doliny i kwitnących różowo drzew. Wokół było więcej wzgórz. Widok zielonych lasów, odgłosy egzotycznych ptaków i obce zapachy sprawiły, że chłopcu zakręciło się w głowie. Pamiętał dokładnie moment, w którym podjął brzemienną w skutkach decyzję. Tam, na strychu u Staszka, miał tyle odwagi albo głupoty, że zaryzykował. Spodziewał się jednak, że dołączy do swoich
26
przyjaciół. Nie wyobrażał sobie, że może wylądować w obcym kraju, w świątyni, gdzieś pośród dzikich gór. Wkroczyli do pomieszczenia. Mnich ukłonił się przed figurką zdobiącą boczną ścianę. Chłopiec także skłonił głowę. Jego mama zawsze powtarzała, że trzeba mieć szacunek dla obcych religii i uczuć innych ludzi. Przeszli dalej do jednej z małych salek. Na drewnianej podłodze umieszczona była mata, miska z parującą wodą, obok niej, przy ścianie, niski stolik, który równie dobrze mógł służyć za krzesło. Właśnie na nim mnich położył ubranie. Pokazał je palcem Antkowi i uśmiechnął się. Potem mężczyzna ukłonił się i wyszedł. Nowicki się zawahał. Podszedł do stolika i podniósł białą szatę. W końcu zdecydował się. Zdjął ubranie, umył się i wytarł ręcznikiem. Potem założył nowe ubranie i przepasał je białą szarfą. Przez chwilę nie wiedział, co robić dalej. W końcu wyszedł z salki, a potem opuścił budynek. Na ścieżce czekał nań staruszek, który wcześniej wyciągnął go z wody. Wsparty na kosturze, nieruchomy niczym rzeźba. Jedynie długa siwa broda falowała na wietrze. Tylko ten ruch zdradzał, że jest to żywa osoba. Stalowe oczy wpatrzone były w Antka. Dzień dobry… powiedział chłopak, unosząc niepewnie dłoń. Czy widział pan może Staszka i Karola?
27
)DEU\ND
Gdzie oni nas ciągną?! Rany! Karol próbował wdrapać się na szczególnie stromy dach, ale właśnie w tym momencie się zachwiał. Staszek patrzył, jak przyjaciel nagle traci pion i odchyla się niebezpiecznie do tyłu. Karol! Wolski wyciągnął rękę, ale zdążył usłyszeć jedynie odgłos dartego materiału i ryk Majchra. Huk był potężny. W gorącym powietrzu uniósł się kurz. Staszek spojrzał w dół. W dachu zionęła czarna nieregularna dziura. Karola nie było widać. O mamo! Stach zszedł ostrożnie na niższy daszek i spojrzał w dół. W pierwszej chwili nic nie był w stanie dostrzec. Karol! Żyjesz? Obok niego pojawili się chińscy chłopcy, chichotali jak wariaci. Wolski pewnie by im coś przygadał, ale to było bezcelowe. I tak nic by nie zrozumieli. W końcu z dołu dobiegł ich rumor i głośne westchnienie. Karol? powtórzył niepewnie Staszek. Żyję! warknięcie Karola nie należało do najprzyjemniejszych. A babcia mówiła, siedź w domu… gdzie cię znowu nosi?! W zasięgu wzroku Staszka pojawiła się osmolona dłoń, potem druga. Chłopcy podbiegli ze śmiechem do poszkodowanego i podciągnęli go w górę. Zupełnie jakby Karol ważył tyle co worek pierza.
28
Słuchać babci trzeba było! Majcher klapnął ciężko na blaszane podłoże. Próbował się otrzepać z kurzu i brudu, ale jego zabiegi nie przynosiły najmniejszego efektu. Wyglądał żałośnie w rozdartej koszulce, z czarnymi smugami na policzkach. A tu Long… Śmong… i sami Jackie Chany… Chanowie?, a mniejsza o odmianę! Chińscy chłopcy śmiali się wniebogłosy. Większość trzymała się za brzuchy. Sam Staszek ledwo zachowywał powagę. A wy co się ryjecie?! nie wytrzymał w końcu Majcher. Popatrzył na swoją koszulkę i dotknął rozdartego strzępka materiału. Widać, że w Chinach robiona! Mejd in Czajna, co? Daj spokój, Karol. Wolski zobaczył, że twarz przywódcy bandy spoważniała. Co daj spokój! Majcher zacietrzewił się nie na żarty. A oni mogą się ze mnie śmiać? Staszek tylko pokręcił głową. Han skinął na swoich towarzyszy i wskazał nowy kierunek marszu. Wszyscy jak na komendę popędzili za swoim szefem. Nawet Karol pozbierał się szybko i ruszył ze Staszkiem w tym samym kierunku. Obaj przyjaciele mieli wystarczająco dużo rozumu, by wiedzieć, że ich jedyną szansą są ci chłopcy. Kilkanaście minut później wkroczyli do budynku, który czasy świetności miał dawno za sobą. Wyblakła czerwona farba na ścianach, wielki napis składający się z chińskich znaków, teraz mocno przekrzywiony. W oknach wybite szyby, kilkanaście prętów sterczących z betonowych murków, które pewnie swego czasu miały prowadzić do wnętrza. Mogła to być równie dobrze zrujnowana fabryka jak i magazyn. A może nawet połączenie obu. Budynek mimo że wyglądał na opuszczony, wcale taki nie był. Na przywitanie Hana i jego bandy wybiegło kilkunastu innych podrostków. W pierwszej chwili nie zwrócili uwagi na Staszka i Karola, chłopcy byli tak umorusani, że trudno było odróżnić kolor ich skóry. Dopiero płowa czupryna Wolskiego przyciągnęła uwagę tych bystrzejszych. 29
Han jednak szybko uciszył ferajnę. Miał niewątpliwy posłuch. Skinął na obu przybyszów, każąc im iść za sobą i zachowywać ciszę. Przyjaciołom nie pozostało nic innego, jak wykonać polecenie. Przeszli przez zardzewiałą bramę i ruszyli schodami do góry. Stopnie ledwie było widać spod sterty gazet i plastikowych toreb. Tutejsi mieszkańcy utworzyli w śmieciach swoistego rodzaju ścieżkę prowadzącą na piętro. Trochę dziwnie się czuję wyszeptał Karol. Staszek miał podobne odczucia. Kilkanaście, a może kilkadziesiąt par oczu świdrowało ich teraz wzrokiem. Szli w zupełnym milczeniu. Napięcie wzrastało z każdym krokiem. Han skręcił w prawo, w szeroki korytarz prowadzący do rozległego pomieszczenia. Głośne westchnięcie Majchra najlepiej oddawało to, co zobaczyli. Od podłogi po sufit stały tu sterty ogromnych skrzyń. Kilka długich ław ustawiono pośrodku sali, pracowali przy nich chłopcy i dziewczyny. W większości dzieci, przy czym najstarsi mogli mieć kilkanaście lat. Wszyscy przerwali pracę i w milczeniu obserwowali eskortowanych przybyszów. Staszek dopiero teraz przyjrzał się dokładniej temu, co leżało na stołach. Kolorowe papierki i duże pudła, sznurki, a do tego mnóstwo gazet i dziwnych substancji w słoikach. W powietrzu unosił się aromat kleju i czegoś ostrego. Trudno było przyzwyczaić się do tego zapachu, Stacha od razu rozbolała głowa. Szybkie klaśnięcie w dłonie i stojący przy stołach powrócili do pracy, jakby nic się nie wydarzyło. Robią to, co myślę? zapytał konspiracyjnie Karol. Chyba tak. Petardy. Teraz Staszek inaczej spoglądał na skrzynie z wielkimi czerwonymi znakami chińskiego alfabetu. Trafili do fabryki petard. Ogromnej, wypełnionej po brzegi niebezpiecznym towarem. A co gorsze, wyglądało na to, że całe to miejsce pozostawało tylko pod kontrolą Hana i jego bandy. Kilku chłopców beztrosko paliło jakieś papierosy. 30
Lai! jeden z Chińczyków przynaglił ociągających się przybyszów. Staszek skinął głową. Pocił się niemiłosiernie. Nie dość, że było tu gorąco, to jeszcze tak działała na niego myśl, że znaleźli się w najprawdziwszej beczce prochu. Przeszli do kolejnej sali. Wyglądało na to, że była to jedna z sypialni. Kilkanaście materacy na podłogach, przy jednej ze ścian ława, na której stało kilka misek i kubków. Shuijiao! Han wskazał dwa materace pod ścianą, a potem wyciągnął palce w stronę Staszka i Karola. Zwariował? wysapał Karol. Mamy tu spać? Cicho bądź i uśmiechaj się z wdzięcznością. Staszek uśmiechnął się sztucznie, szczerząc zęby. Han skinął głową, wyraźnie zadowolony. Chi? Staszek wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać. Nie wiedział, o co pyta przywódca. Han przewrócił oczami, a potem na migi pokazał, o co mu chodzi, unosząc złączone palce do szeroko otwartych ust. Tak, tak! przytaknął gorączkowo Karol. Wreszcie mądrze gada! I pić! Majcher teatralnie odchylił głowę, udał, że podtyka pod usta butelkę. Wydał przy tym z gardła kilka gulgnięć. Wywołał tym ogólną wesołość wśród wyrostków. Coca-cola? zapytał jeden z nich. Gada po naszemu? Majcher aż wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Gdzie po naszemu. Staszek aż zgrzytnął zębami. Pepsi wolę, rozumiesz? Karol nawet się nie przejął. PE-PSI! Coca-cola! Chińczyk zmrużył groźnie oczy. Staszek pomyślał, że oto stanęli przed kolejnym nierozwiązywalnym problemem, co lepsze – cola czy pepsi i co pierwsze – jajko czy kura? Niech będzie cola. Karol skinął głową bez większego entuzjazmu. 31
Podeszli do stołu i zajęli miejsca wskazane przez Hana. Chwilę później przed przyjaciółmi pojawiły się dwie miski z ryżem i zimne puszki napoju. To się rozumie powiedział Karol. Otworzył puszkę, ale o dziwo nie podniósł jej do ust. Co jest? zapytał Staszek. No, wszyscy patrzą na tę puszkę. Karol uniósł ją do góry, potem opuścił i przesunął na boki. Kilkanaście par oczu podążało za puszką, jakby łączyła je z nią niewidzialna guma. Może zatruta? Stach rozejrzał się po twarzach wyrostków. Rzeczywiście, większość wpatrywała się w puszkę, kilku chłopców nawet mimowolnie się oblizywało. A zauważyłeś, że oni piją tylko wodę? zapytał Wolski. No tak… Majcher jakoś oklapł. Oddali nam dwie ostatnie czy jak? Staszek otworzył swoją colę, upił łyk i westchnął głośno, a potem poklepał się po brzuchu. Przez cały czas czuł na sobie badawcze spojrzenia, ale starał się je zignorować. Po pełnej napięcia chwili podał swoją puszkę sąsiadowi. Ten wybałuszył oczy i zawahał się, spoglądając na Hana. W oczach przywódcy pojawił się wesoły ognik, skinął ledwie zauważalnie głową. Majcher upił także łyk, westchnął głośno i zapewne też chciał się poklepać po brzuchu, ale z jego gardła wydobyło się tak głośne beknięcie, że najbliżej siedzący aż podskoczyli na krzesłach. Sorry! Majcher zachichotał i podał puszkę dalej. Pozdrowienia od tasiemca… Znów wszyscy zarechotali. Chłopak siedzący obok Majchra upił łyk, poklepał się po brzuchu i beknął równie głośno. Pozlowinie od sasiemsa! Majcher niemal spadł z krzesła. Przed głupawką, która ich ogarnęła, nie potrafił się powstrzymać nawet Han.
32
6]HOHļFLą NDŊG\ PRŊH -HGHQ OHSLHM«
Znowu to szeleszczenie. Mistrz Cien Bien San zamknął oczy. Lata ćwiczeń umysłu, hart ciała i ducha. Wszystko na nic. Do tej pory podczas medytacji nic nie potrafiło wyprowadzić go z równowagi, ale to szczczszszcz… To było nie do zniesienia. Mistrz, nie otwierając oczu, podniósł palec do ust i czekał. Tym razem poskutkowało. Chłopak zamilkł. Ale jak długo wytrzyma? Jego język musiał być diabelski, skoro był w stanie tak szeleścić. Mistrz doszedł do wniosku, że nie ma to jak porządna chińska mowa w porównaniu z tym językołamaczem. Mijały minuty. Stali przed domem Cien Bien Sana w bezruchu. Mistrz wciąż starał się pojąć wagę pojawienia się chłopca. Nie miał do tej pory do czynienia z osobnikami o takim odcieniu skóry i włosach pełnych żywego ognia. Mimowolnie otworzył oczy. Chłopak wpatrywał się w niego, nie mrugając nawet powiekami. Widać, że już miał znów otworzyć usta, ale Cien Bien San był szybszy. Uniósł groźnie palec ku górze, dając znak, by ten się nie odzywał. Dobrze. Przynajmniej posłuchał. Nie był taki głupi. Mistrz westchnął ciężko i ruszył w stronę domu. Słyszał, jak chłopak idzie za nim krok w krok. Cien Bien San przekroczył próg domostwa, zdejmując wcześniej sandały. Chłopak uczynił podobnie. Nie wszedł jednak do środka.
33
Mistrz niecierpliwie machnął ręką, by ognistowłosy do niego dołączył. Wskazał mu miejsce przy ławie. Sam ruszył w stronę spiżarni. Podczas medytacji był pewny, że chłopakowi burczało w brzuchu. Musiał przebyć długą drogę. Skąd jednak przybył? Jaka była jego rola? Czy ktoś go przysłał? Mistrz miał nadzieję, że czegoś się dowie. Jak jednak zrozumieć szeleszczącą mowę? Jedz powiedział do chłopaka, sadowiąc się naprzeciw niego. Postawił na stole miskę z ryżem i kawałek podpłomyka. Ognistowłosy zrozumiał. Już po chwili wsuwał, aż mu się trzęsły uszy. Mistrz przypatrywał się gościowi, gładząc długą siwą brodę. Coś było w tym chłopaku. Coś niezłomnego. Skąd jesteś? zapytał Cien Bien San. Przybysz wzruszył ramionami. Nie zrozumiał pytania. Czy ja jestem w Chinach? Tym razem pytanie zadał chłopak. Mistrz przechylił głowę, jakby mniej szeleszczenia, może ten mały wydawał te wężowe dźwięki z głodu? Jak tu trafiłeś, ognistowłosy? Wie pan, nie mam pojęcia, jak tu trafiłem. W sumie była ta szafa, kufer, ale to… to nie ma sensu… Mistrz westchnął znów. Nic nie rozumiał z mowy tamtego. Jeśli miał to być wybraniec smoków, to dlaczego niebiosa wysłały kogoś tak dziwnego, tak obcego. Szukam Staszka i Karola… nie było ich tu? Cien Bien San wzdrygnął się mimowolnie. Znów szeleszczenie. Sięgnął po resztę podpłomyka i podał chłopakowi. Uznał, że może po tym ta przypadłość mu minie. Poczekamy co przyniesie przyszłość, ognistowłosy zawyrokował Cien Bien San. Jeśli masz być moim uczniem, będziesz nim. Jeśli nie… to nim nie będziesz… Cien Bien San uśmiechnął się w duchu. Ta prosta filozofia. Coś będzie albo czegoś nie będzie. Na pewne rzeczy wpływu nie mamy. Pew34
ne sprawy dzieją się same. Podążać trzeba ścieżką, która jest prawa. A wtedy znajdzie się i rozwiązanie wielu trapiących nas pytań, i właściwy kierunek, który poprowadzi nas przez życie. Przepowiednia jest niejasna, mówi o wybrańcach, którzy pojawią się, by stawić czoła złemu magowi. Być może jesteś jednym z powierników dobra. Powinienem ci pomóc, jednak nie wiem, w jaki sposób. Kto wie, może pojawiłeś się tylko na chwilę? Jeśli tak, zrobię wszystko, byś odnalazł to, czego szukasz… Chłopak słuchał z napięciem. Nie odzywał się jednak. Wątły jesteś zawyrokował mistrz. Wciąż zastanawiał się, czy się nie pomylił. Zaprawdę ten chłopiec ma dopełnić legendę? Szukam Staszka… muszę Staszka znaleźć jęknął Antek. Cien Bien San pomasował skronie, a potem wstał po dokładkę ryżu.
35
Tenisówki numer 43
Staszek z ulgą zaobserwował, że atmosfera wyraźnie się rozluźniła. Zostali jakimś przedziwnym sposobem zaakceptowani. Wystarczyło beknięcie Karola. A może jednak coś więcej? Wolski ostrożnie rozglądał się wokół siebie. Majcher zajęty był wygłupami z nowymi kolegami, jednak Staszek wciąż pamiętał, w jakiej sytuacji się znaleźli. Próbował wszystko po raz kolejny przeanalizować. Nie wychodziło mu to najlepiej. Niby powinien być przygotowany na tak nieoczekiwane zwroty akcji. Uwierzył już w swoją zaczarowaną szafę, z której wychodzili najróżniejsi ludzie. Ale to? Pozbierajmy wszystko do kupy, myślał. Przenieśliśmy się w inne miejsce, jesteśmy w Chinach, co ma związek z chińską szafą bezpośredni i z tym dziwnym kufrem… pewnie też chińskim. Gubię się w tym wyjąkał Staszek, jednak nikt nie zwrócił na niego uwagi. Karol był teraz duszą towarzystwa. Opowiadał coś po polsku, powtarzał jak katarynka, jednak najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało. …i wtedy mówię wam… ciągnął Karol, a Stach słuchał go bezwiednie. I wtedy ten chłopak na pocztówce się poruszył… normalnie mówię wam… a kiedy z szafy wyszedł Pudzian… to już w ogóle! Chłopak… wyszeptał Staszek. No właśnie. Zapomniał o tak ważnej sprawie. Tao!
36
Wszyscy popatrzyli na Wolskiego. Musiał wykrzyczeć imię chłopca. Znacie może Tao? Han, gdy wcześniej wypowiadałem to imię, wydawało się, że je znasz… Han przeciągle popatrzył na Staszka, jakby coś rozważał. W końcu uderzył palcem w szkiełko swojego zegarka i pokazał trzy razy dziesięć palców. Potem opuścił salę. Będzie tu za czterdzieści minut? wysapał Karol. Staszek przewrócił oczami. Dobrze, że cię nie rozumieją. Za pół godziny przyjdzie. Liczyć nie umiesz? Umiem, ale zrobił to tak szybko, że mi się może coś przewidziało… Nieważne. Zareagował, gdy powiedziałem – Tao. Już drugi raz. Może go zna? Tylko on może nam wyjaśnić, co tu się dzieje! Te pół godziny ciągnęło się w nieskończoność. Mieszkańcy opuszczonego budynku wkrótce stracili zainteresowanie Staszkiem i Karolem, choć jeszcze niedawno wydawało się, że traktują ich co najmniej jak przybyszów z kosmosu. Stach miał teraz możliwość rozejrzeć się uważniej wokół siebie. Gmach musiał być niegdyś potężną, kilkupiętrową halą. Chłopak mógł sobie wyobrazić, że jeszcze niedawno w tym miejscu pracowało wiele osób. Najwyraźniej jednak fabryka została opuszczona dawno temu. Wiele okien było wybitych, niektóre zabite deskami. Było tu jednak przytulnie, sucho i bezpiecznie, no jeśli nie liczyć skrzyń z fajerwerkami. Stary, myślisz, że oni tutaj… no wiesz, że to ich dom? Wolski skinął głową. Wydaje mi się, że są bezdomni. Muszą sobie jakoś radzić sami. Zbliżał się wieczór, do hali ściągali nowi mieszkańcy. Niektórzy mający może siedem, osiem lat. Wracali w towarzystwie starszych kolegów. Wszyscy byli umorusani i chudzi jak patyki. Widać było po nich zmęczenie, ale mieli wciąż w sobie dużo energii i nie okazywali przygnębienia. 37
Dzieci przynosiły ze sobą jedzenie, które najprawdopodobniej udało im się zdobyć w ciągu dnia. Niektórzy mieli ze sobą jakieś monety, które potem wrzucano do wspólnej puszki. Staszek zaobserwował podział obowiązków wśród tej grupy. W bocznym pomieszczeniu zaimprowizowano kuchnię z paleniskiem. Kilku starszych chłopców zajmowało się gotowaniem. Młodsi zmywali naczynia i sprzątali. Każdy tutaj wiedział, co do niego należy i nikt nie wymigiwał się od obowiązków. Co jakiś czas nowa grupka osób zasiadała przy długim stole i spożywała posiłek. Inni, którzy wcześniej zdążyli zjeść, zajmowali się swoimi sprawami lub w grupkach grali w jakieś gry. Han spóźniał się. Zdaniem Staszka pół godziny minęło już dawno temu. Miał problemy, by usiedzieć na miejscu. Czekał na Tao jak na jakieś zbawienie, chociaż przecież nie mógł mieć pewności, że Han przyprowadzi tego samego chłopaka, którego widzieli na pocztówce. Chiny były przecież najludniejszym państwem świata. Wśród ponad miliarda ludzi chłopców o imieniu Tao mogły być setki tysięcy. Karol także znudził się czekaniem. Od dłuższego czasu krążył wokół grupki chłopców grających w jakąś dziwną grę. Wystarczył moment i nagle Majcher znalazł się w środku rozbawionych graczy. Wolski podziwiał niezwykłą umiejętność przyjaciela w przystosowaniu się do nowych warunków. Bariera językowa nie była dla niego problemem. Po kilku minutach Majcher kłócił się w języku chińskim, dopingował i gadał, jakby przemienił się w Chińczyka. Staszek z zazdrością patrzył na swojego kolegę. Sam nie mógł się wyłączyć, przestać myśleć o tym, co się stało. Wciąż nie mógł ogarnąć umysłem wszystkich wydarzeń. Nie śnił, to pewne. Został przerzucony jakimś dziwnym, co tu mówić, magicznym sposobem do Chin. Miał z tym coś wspólnego kufer, który znaleźli na strychu jego domu… Wolski westchnął ciężko, od tych magicznych spraw rozbolała go głowa. Wiedział jednak, że musi jakoś rozwiązać tę zagadkę. Hana i Tao wciąż nie było, chłopak tracił nadzieję, że nagle cudownym sposobem ich problemy zostaną rozwiązane. Nie mógł się spodziewać, że Tao nagle się 38
pojawi, machnie różdżką jak Harry Potter, czy czym tam machają chińscy magowie, i Karol ze Staszkiem wrócą do domu, do swoich czasów. Wygrałem dla nas buty! Karol w podskokach zbliżył się do Staszka i położył przed nim tenisówki. Zakładaj! To chyba twój numer. Jak to wygrałeś? No, grali w jakąś taką grę i ja coś tam zachachmęciłem… Zachachmęciłeś? Staszek złapał się za głowę. W każdym razie dali nam trampki. Patrz, normalnie takie same, jak kupuję na targu! Karol założył tenisówki i zaczął w nich podskakiwać jak piłka. Tenisówki numer czterdzieści trzy! Nagle wokół Staszka i Karola zebrały się dzieciaki. Także zaczęły podskakiwać i głośno krzyczeć: Tenyszowki numer czerdzeszci czy! Staszek nie poddał się ogólnemu szaleństwu, czuł, że ogarnia go zupełnie inne, prywatne, które miesza mu wszystkie klepki w głowie. Majcher tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko. Teraz mamy w czym iść na piechotę do Polski zauważył Stach. To może wygram jeszcze jakąś parę, jak te się zniszczą w drodze? zapytał poważnie Karol. Człowieku! Myślisz, że naprawdę dojdziemy do Polski na piechotę? zdenerwował się Wolski. Bądźcie dobrej myśli… Nagle tłumek rozstąpił się. Wśród chłopców pojawił się Han i wysoka postać z długimi, opadającymi na ramiona włosami. To ona przemówiła do Staszka. Jesteście, a więc to znak, że jest jeszcze czas. Musimy zdążyć, zanim Bractwo Smoka przejmie władzę nad światem!
39