Świat Imbryczka

Page 1


2


Saga nie jest gatunkiem herbaty, tak jak imbryk nie jest tylko naczyniem do jej parzenia. Trwając w naszym świecie nabrały kształtu i kolorów rzeczywistości i pojawiły się jako zupełnie osobne byty, którym nie sposób odmówić racji do myślenia, odczuwania i wyrażania różny sposób swoich przemyśleń i wrażeń z jestestwa.

3


4


KiedyĹ›

5


6


Filuterność „Wróciwszy do domu Pan Imbryk zadowolonym wzrokiem obrzucił swój salonik, z lubością zaciągnął się aromatem samotności i prawie gotów był zdjąć melonikową przykrywkę, by starym zwyczajem zaparzyć sobie mocnej, aromatycznej herbaty, gdy stwierdził z niepokojem, że jego ulubiony wazonik wygląda na mocno obtłuczony. -Niemożliwe, żebym zapomniał zamknąć drzwi….

-Co to się wydarzyło? – myślał z pewnym zdziwieniem” Przyglądnął się jednak dokładnie i ze spokojem stwierdził – to na szczęście tylko padający cień…. - Figlarne to popołudniowe słońce… – pomyślał uśmiechnąwszy się pod nosem…

7


8


Pan Imbryk na Liście Na ulicy było cicho. Tylko gdzieniegdzie, przez rozsunięte rzymskie zasłony, można było dostrzec codzienny rytuał. Pan Imbryk zmierzał jak co dzień do herbaciarni. Obok jego nóg posłusznie szedł mały łaciaty Dzbanuszek. Zobaczmy, co dobrego mamy dziś na Liście – uśmiechnął się do niego Pan. Dzbanuszek rozumiejącym wzrokiem spojrzał na Imbryka. Znał obyczaje swojego właściciela. Wiedział, że mimo iż przygląda się długo, waży i rozmyśla nad wyborem, znowu zamówią herbatę o śliwkowym smaku i czerwono-fioletowej barwie, podobną do nieba na chwilę przed zmrokiem. Liście tej mieszaniny, na którą padnie za chwilę wrzątek będą wolniutko rozwijały się w cieple oczekiwania, kołysane łagodnie w doskonałej obłości. Istniejąca jeszcze przed chwilą porcelanowa bladość Pana Imbryka zacznie nabierać barwy, rozjarzy się od środka delikatnym kolorem.

9


10


Pan Imbryk i kwintEsencja Przechadzając się wolnym krokiem pomiędzy wirującymi światami Pan Imbryk powoli docierał do kwintEsencji muzyki sfer niebieskich. Wysączała się wolno spomiędzy liści drzew, tkwiła nieruchomo w senności, rozpływała się po ciemnych koronach drzew. Pan Imbryk poddawał się jej i ulegał przemożnemu uczuciu unoszenia się. Koło niego wirowały nuty, które nie wiadomo w jaki sposób przenikały go całego, oblewały jak fale gorąca i roztapiały się powoli w świadomości. „To był jednak wyśmienity pomysł, spacer po krawędzi rzeczywistości potrafi przynieść dużo zadowolenia” te i podobne myśli przebiegały mu przez rozpaloną do białości głowę. - Przysiądę chwilę, nie można przechodzić śpiesznie obok takich wspaniałości. W wypukłym brzuszku Pana Imbryka uwalniała swoją moc najlepsza cejlońska mieszanka.

Jej subtelny aromat w połączeniu z wydobywającą się zewsząd muzyką delikatnie muskał wzniosłe myśli usadowionego wygodnie Pana Imbryka. Hermes, dotąd trzymający się na uboczu, wtoczył się niepostrzeżenie na błękitne prześcieradło nieboskłonu i usadowił się błogo w kąciku.

11


12


Zatopieni Pan Imbryk i Dzbanuszek siedzieli zatopieni w zupełnej bliskości. Na spokojnej powierzchni unosił się kadłub łodzi, którą Pan Imbryk podtrzymywał lekko na luźnej lince wędki. - Popatrz, Dzbanku, jeden nieostrożny ruch i nasz statek odpłynie nieodwołalnie. Wypływając z tej bezpiecznej przystani pożegluje drogą wśród zielonych włosów syren, natknie się na białe skały wrót śródmorza a później czeka go już tylko zielony ocean Kompanii Wschodnioindyjskiej. Dzbanuszek z psim oddaniem spojrzał na rozmarzone oblicze swojego Pana. Wiedziony zwierzęcym instynktem szybko zrozumiał, że myśli unoszą Imbryka na szmaragdowe wzgórza, na których łagodnie kołyszą się gałązki z młodymi listkami herbaty….

13


14


W poszukiwaniu Absolutu Każdy ma prawo do wzniosłości, pomyślał walecznie pan Imbryk, stanowczym ruchem przystawiając drabinę do muru. Patrzył w górę i szeptał pod nosem – nie ma co, przecież nie zrezygnuję w Połowie Drogi. Muszę iść, Imperatyw wewnętrzny wzywa… Żeby tylko nie spadł - myślał Dzbanuszek, siedzący cichutko u podnóża wznoszącej się w górę drabiny. Tak trudno teraz o dobrego Pana. Obwąchał leżący przy murze tom „Krytyki czystego rozumu”. Imbryk spoglądał z nadzieją w górę, obliczał coś w myślach, utwierdzał się w postanowieniach. „Przecież nie ma wątpliwości, że sobie poradzę, mam w plecaku żelazny zapas rozjaśniającej myśli zielonej herbaty i ulubioną filiżankę…” Czy pieski też muszą podejmować próby? - pytał samego siebie Dzbanuszek – Absolutnie nie wejdę na te chybotliwą drabinę. Coś mówiło mu, że nie nadeszła jeszcze pora powrotu.

15


16


Dream Leżąc wygodnie w łóżku Pan Imbryk wydmuchiwał sny przez uniesiony w górę dzióbek. Powietrze lekko kołysało się w takt jego sennych marzeń. Księżyc z zaciekawieniem przyglądał się poczynaniom Dzbanuszka. Piesek patrzył na rozgwieżdżone niebo okiem postawionej na parapecie lunety. - Ach, polecieć daleko, wysoko, aż do gwiazd. Popatrzeć na Ziemię z Psiej Gwiazdy, zanurzyć się w otchłań kosmosu.” Pan Imbryk westchnął głęboko i mruknął przez sen „ tak, muszę, muszę…”. Dzbanuszek zerknął lekko w kierunku pogrążonego we śnie Imbryka - Tylko kto prowadziłby mego pana ścieżką na skraju wszechświata. Nie mogę skazywać go na zagubienie we własnych snach. Czasami tylko moje szczekanie jest dla niego drogowskazem. Oddech Imbryka znowu stał się równomierny, jakby uwolnił się od straszliwego ciężaru. Dzbanek na posterunku przed lunetą śledził ruchy ciał niebieskich, korygował ich bieg i pilnował kosmicznej harmonii.

17


18


Wiatr Posuwali się nieśpiesznie kamienistą drogą wijącą się wśród gryczanych pól. Pan Imbryk mocno trzymał kierownicę a Dzbanuszek wypatrywał dogodnego do biwakowania miejsca. Panowała zupełna flauta, nie poruszało się nawet źdźbło trawy, polne głębiny rozciągały się bez ruchu. Tylko strach na wróble wyciągał obleczone płótnem ręce i rozkładał szeroko poły kapoty, żeby złowić wiatr. Słońce świeciło coraz mocniej i pan Imbryk poczuł, że spod melonikowej przykrywki za chwilę wypłyną bladozłote strużki lekkiej porannej herbaty. Dzbanku, szukamy cienia, rozkładamy zastawę – dziś śniadanie na trawie - zakomenderował służbiście. Niema modlitwa stracha została wysłuchana i na sielski krajobraz spadł kruczoczarny wiatr. Wyrwał z pól westchnienie, zatoczył krąg tworząc jasnozieloną pianę, musnął korony drzew, pogłaskał połą miękkiego płaszcza Dzbanka i cichcem skradł jaśminowy zapach znad filiżanki Pana Imbryka. -Stary psotnik – pomyślał Imbryk unosząc w górę dzióbek

19


20


Spokój Kapusta w równych odstępach układała głowy na grządkach. Mijał kolejny upalny dzień. Zachodzące słońce kładło długie cienie przed domkiem Pana Imbryka. Imbryk pracowicie grabił skoszoną trawę. - Chyba pora napić się zielonej herbaty, strasznie dziś gorąco. - Dzbanuszku czy skończyłeś już spotkanie ze słonecznikami i zechcesz mi towarzyszyć podczas parzenia? Mam wrażenie, że dom bez nas jest bardzo samotny. Zamknięte drzwi nie wpuszczają zachodniego wiatru, a wieczorna błogość nie może się do niego wlać przez zapuszczone rolety. Jakie to zastanawiające, że miejsca wygrzewają się w cieple naszych spotkań, prężą pod dotykiem rzeczy i przeciągają leniwie, głaskane spojrzeniami, myślał, zdążając ku domkowi, Pan Imbryk. Piesek oddawał się w skupieniu rozkoszy podlewania. - Mój pan mocno odczuwa rzeczywistość - pomyślał wysączając ostatnie krople na czerwoną ziemię.

21


22


Zaangażowanie To zaskakujące jak mało wiemy o sobie. Nigdy bym nie sądził, że to spotkanie tak mnie odmieni – pan Imbryk aż poczerwieniał, a na policzki wypłynął mu herbaciany rumieniec. We wnętrzu miał smolisty napar, który zaskakiwał go swoją intensywnością. Nie mogę się od tego uwolnić, to silniejsze ode mnie, bez końca chcę smakować, choć sam napominam się w myślach, że to naganne. Przypomniał sobie moment, kiedy spostrzegł, że znowu jest. Stała na środku i rozglądała się wokół z wyrazem nieobecności. Uśmiechała się leciutko i Pan Imbryk był przekonany, że uśmiecha się tylko do niego. Wspaniała, niezwykła, cóż za zajmujące zjawisko – wprost trudno uwierzyć, że jest. O ile uboższy byłbym, gdybym jej nie spotkał. Bulgotało mu ciemno i aromatycznie pod melonikową przykrywką. Dzbanuszek spoglądał na Pana Imbryka i panią Cukierniczkę i czuł, że coś się zmienia. Powietrze przebiegają jakieś dla niego słabo wyczuwalne, delikatne drgania. W czarodziejski sposób wpływają jednak na jego pana i tę piękną panią… Chciałbym się mylić i na razie nie nazwę tego, co wciąż jeszcze jest tylko możliwością, ale już zaczyna się urealniać…- pomyślał filozoficznie wciągając unoszące się aromaty cierpko-jaśminowe.

23


24


Jedyność Dzbanuszek siedział grzecznie w holu. Przyglądał się swemu odbiciu w wielkim lustrze. Kiedy jest On i Ja, tacy podobni, że prawie identyczni, to już nie jestem jedyny. Pan Imbryk z rozmachem wkroczył do wnętrza. - Dzbanuszku, czemu się tak przyglądasz? Dziwi cię pewnie lustro – powiedział tonem Wszystkowiedzącego Pana. To, że odbijamy się od różnych przedmiotów i różnych oczach, piesku, nie sprawia, że przestajemy być niepowtarzalni. Dobrze jest czasem popatrzeć na nasz obraz. Widać niekiedy zmarszczkę przebiegającą w nieoczekiwany sposób przez gładką taflę naszego wizerunku. Dzbanuszek podniósł wzrok i znacząco popatrzył na drzwi. Tak, tak, racja, świeże powietrze rozwieje znad głów opary filozofowania. Czas na spacer w stronę naszej ulubionej uliczki. Pora na miłą bezmyślność – szepnął otwierając drzwi pan Imbryk

25


26


Oczekiwanie Dzbanuszek siedział na peronie. Obok raz w jedną raz w druga stronę przejeżdżały pociągi. Pan Imbryk z leciutkim uniesieniem dzióbka odprawiał je obłoczkiem wypuszczanej pary. Udawali się w podroż, bo niekiedy trzeba wyjechać. Pan Imbryk miał nadzieję, że pozna i doświadczy czegoś wspaniałego, dokona wielkich rzeczy a przynajmniej będzie miał możliwość swobodnego ich konfabulowania w myślach pod pretekstem wnikliwego oglądania krajobrazów przesuwających się za oknem. Dzbanek coś ostatnio dziwnie mi się przygląda, pociąga nosem jakby wszystko wiedział. Podróż dobrze mu zrobi. Nowe miejsca zmuszają do całkiem nieoczekiwanych myśli i zachowań..

27


28


Pani Jesień Kasztany leżały rozsypane na stole. Przez otwarte okno zaglądały ciekawskie promyki złotorudej jesieni. W cichym prześwietlonym powietrzu unosiły się zapachy liści i dymu. Było spokojnie. Pan Imbryk z Dzbanuszkiem siedzieli zajęci tworzeniem kasztanowego świata. Pojawiały się ludziki z czapeczkami najeżonymi kolcami i zapałczanymi rękami. Pani Jesień za oknem czekała, by tchnąć w ich kasztanowe piersi rdzawe oddechy. Za chwilę zgraja kasztaniaków wróci bawić się na wysychającej z rosy trawie, pomaszeruje leśnymi drogami do kieszeni przechodzących. Dzbanuszek był zachwycony. „Mój pan potrafi tworzyć, użycza innym możliwości życia, poznawania świata i robi to po prostu, od niechcenia, jakby mimochodem. Parzy herbatę, która przypłynęła z dalekich ludnych portów i buduje całkiem inne kosmosy”.

29


30


Pani Imbryk na fali

Dryfując na grzbiecie fali Pan Imbryk popatrywał w stronę plaży. Na krągłym obliczu malowało mu się zadowolenie. Oddawał się rozkoszy wznoszenia. - Czy równie miłe jest opadanie w głąb, gdy fala przewraca nas na grzbiet i kotłuje w swoim wnętrzu – myślał głośno. Mam nadzieję, że Dzbankowi nie przeszkadza moja nieobecność, trzeba wykorzystać sprzyjające do surfowania warunki, wiatr w żaglu nie trwa nieustannie…

31


32


33


34


Bezduszność Od rana zanosiło się na coś poważnego. Już pobieżny ogląd pozwalał przypuszczać, że nie będzie to zwykły dzień. Dzbanuszek nerwowo przechadzał się po sieni w poszukiwaniu zagubionych wspomnień. Pan Imbryk coś przenosił, przestawiał i wybuchło świadomością: będzie prasowanie. To wydarzenie w życiu herbacianego domu przynosi zawsze jakąś szczególną atmosferę: pary buchającej z paszczy bezdusznego, żelaznego smoka oraz piętrzące się po sufit góry pachnącej jaśminem i lawendą pościeli. Pan Imbryk stanowczo dosiadł uchwytu żelazka, czując się przez chwilę jak na prawdziwym rodeo. Dzbanuszek przyglądając się z boku poczynaniom swojego Pana snuł rozmyślania „…zakopałem przy słonecznikach, czy może jest pod trzecim schodkiem na strychu…”. Z oddali dobiegały rytmiczne pomruki, jakby zbliżającej się burzy. – Nie bój się Dzbanuszku – to tylko nasza stara Frania rozpoczęła drugie wirowanie…” Lubię prasować – powiedział półgłosem – takie klarowne działania sprawiają, że myśli płyną równym i spokojnym nurtem. Muszę się zastanowić nad moją fascynacją i, choć to z pewnością będzie trudne, spróbować ją okiełznać… Dzbanuszek podniósł głowę i z niedowierzaniem popatrzył na Imbryka.

35


36


Zabawnie Tego ranka pana Imbryka obudziło oślepiające słońce. Na dworze było jasno i wesoło. Promienie odbijały się od śniegu, silny mróz skuł nawet płynącą niedaleko rzeczkę. Dawno nie mieliśmy takiej pogody, wymarzonej do zabawy na śniegu i lodzie. Zapominając, że dawno już przestał być dzieckiem Pan Imbryk wysunął się spod ciepłej pierzynki, narzucił na siebie szlafrok w zielone listki i nastawił na kuchence wodę na malinowa herbatę. Wyjął miód i świeże bułeczki na śniadanie. Zdecydowanym ruchem otwarł drzwi do olbrzymiej garderoby, która w części służyła mu za składzik Rzeczy Niekoniecznie Przydatnych. Imbryk trzymał je jednak, bo wspomnienia mogły się pojawić znienacka i byłoby im bardzo niemiło, gdyby nie znalazły oparcia w tym, co można dotknąć. - Gdzieś tu postawiłem moje drewniane saneczki z oparciem. Wyśmienicie się nimi sterowało podczas zjazdów - mamrotał nerwowo. W drzwiach garderoby pokazał się zaspany Dzbanuszek. Ohoho, znowu będziemy zażywać radości zimowych zabaw - pomyślał tylko trochę niechętnie. Już chciał odejść, kiedy Pan powiedział do niego "Dla Ciebie będą łyżwy, mam nadzieję, że sobie poradzisz. To wielka frajda jeździć po zamarzniętej rzeczce. Nie jestem przekonany czy w ogóle mam ochotę wychodzić… Gdy po raz kolejny znalazł się na zmrożonej tafli, kątem oka ujrzał unoszący się nad zamglonym horyzontem owal balonu na rozgrzane powietrze. Pomimo że z dość daleka, wyraźnie było widać skrzący się na rudo-złoto płomień palnika. To właśnie wtedy po raz pierwszy zakiełkowała mu ta myśl – unieść się wysoko, daleko, być ponad wszystkim, patrzeć na świat z dystansu. Od tego momentu jego myśli były już zupełnie gdzie indziej – pomimo, że z coraz większą precyzją wykręcał piruety i hołubce, z gracją omijał zdradliwe przeręble, to w głowie składał już stary wiklinowy kosz z nieistniejącą jeszcze czaszą aerostatku. Dzbanek nieświadomy planu swojego Pana szusował majestatycznie po lodowej gładzi, delektując się mroźnym powietrzem poranka. -Dobrze, że założyłem szalik, który dostałem pod choinkę – pomyślał – nawet małe pieski muszą dbać o zdrowie...

37


38


Uwiązani Pogoda była piękna. Wiał lekki wiatr, po niebie płynęły obłoki. Pan Imbryk i Dzbanuszek lecieli balonem. Niezwykła ta podróż przyszła do głowy panu Imbrykowi jeszcze zimą. Pamiętał, że w piwnicy ma stary olbrzymi kosz, który wyśmienicie nadawałby się na odbywanie podniebnych podróży. Fiołkową czaszę balonu nabył okazyjnie i na wiosnę rozpoczęły się przygotowania do wielkiego lotu. Woreczki z piaskiem zostały pieczołowicie przytroczone do kosza, wymoszczonego miękkimi poduchami, pudełko z herbatą znalazło się obok podróżnego samowara, były także herbatniki. Dzbanuszek, ubrany ze względu na podmuchy wiatru, w czapkę-pilotkę, gogle i pikowany ocieplaczyk, spoglądał z góry na znane miejsca. Nad głowami szumiał im płomień radośnie ogrzewając niewidzialne serce balonu. „Dzbanku, jesteśmy wolni jak ptaki, szybujemy, lecimy, wiatr niesie nas na skrzydłach” – mówił w uniesieniu Pan Imbryk. Dzwonek telefonu przywrócił go do rzeczywistości. Imbryk podniósł słuchawkę i powiedział miękkim głosem „Jak dobrze, że zadzwoniłaś…” Piesek popatrzył na swego pana i pomyślał tylko „ Jednak na uwięzi…”. Krajobrazy pod nimi przesuwały się wolno, ale Imbryka całkowicie pochłaniała jakaś rozmowa. Nabierał przy niej wigoru i z jego dziobka raz po raz unosił się obłoczek pary, oznaka temperatury panującej wewnątrz.

Czerwone skały przesuwały się pod nimi leniwe, kładąc brunatne cienie na bezludne dno doliny….

39


40


Polowanie na mity Mimo licznych obaw pan Imbryk, skrycie popierany przez Dzbanuszka, zdecydował się jednak na wyprawę. Marzył od dawna, by kołysząc się, jechać przez dżunglę birmańską. Zawsze chciał też zobaczyć białego słonia. Zwykłe, szare słonie, które znał z filmów przyrodniczych, były dla Imbryka dowodem, że gdzieś istnieje ich inny, niezwykły rodzaj. – Przecież jeśli istnieją zwykłe dni i niedziele, dlaczego nie miałyby istnieć białe słonie? – pytał, wertując podręczniki zoologii. Skóra tego niezwykłego gatunku jest biała jak mleko podawane do herbaty po angielsku, zaś koniuszek trąby delikatnie różowy, tak jak wnętrze perłopława. Białe słonie są bardzo płochliwe, mieszkają w najgłębszych ostępach dżungli – mitologizował Pan Imbryk. Dzbanuszek znał te skłonności swojego pana. Wiedział też, że poszukiwanie białego słonia, Moby Dicka lub Atlantydy jest dla każdej istoty obowiązkowe i niezbędne. Trzeba się zmierzyć ze swoimi wyobrażeniami, dogonić widziadła, a może tylko na chwilę dotknąć mitu. Podróż w te odległe rejony nie trwała długo i po krótkim wypoczynku pan Imbryk postanowił wynająć słonia, by należycie spenetrować obszary dziewiczego lasu. Jechali teraz wśród oszałamiających zapachów i dźwięków, różnych od wszystkich znanych im dotąd. Dzbanuszek czuł się bezpiecznie, siedząc w gondoli przytroczonej do grzbietu olbrzyma. Bezkarność podglądacza napełniała go radosnym podnieceniem. „Od tej wielości aż kręci mi się w głowie”.

41


42


Samotnie Wiało pyłem i samotnością. Pan Imbryk oglądał kolejny zachód księżyca a Dzbanuszek z przerażeniem przyglądał się martwocie tego miejsca. Po to chciałem lecieć w kosmos, dogonić swoje marzenie żeby teraz czuć się tak nieswojo? Jakieś kratery, okropny czerwonawy kurz i lekko nadpsuta rakieta - oto co zyskałem. Czy nie lepiej było śledzić ruchy ciał niebieskich z zacisza sypialni mojego Pana? I jak on wyczuł, że pragnąłem Kosmosu? Po co realizować marzenia – lepiej marzyć – rozmyślał smutnawo zrezygnowany piesek

43


44


Płynąc Mimo nieznośnego wręcz upału pan Imbryk stał przy sterze i uśmiechał się z prawdziwym zadowoleniem. Znowu płynęli. Przemykali lekko pomiędzy wysepkami, omijali mielizny i rafy, a „Herbaciany kliper” równo rozcinał powierzchnię Oceanu. Gdzieś daleko pozostały pola pełne zboża i wiatru, gdzieś stał dom i spały w nim spokojnie kruche filiżanki a oni, zawieszeni miedzy zielonością wysp i szmaragdowością wody, żeglowali w stronę przygody. Dzbanuszek przez nieodłączną lunetę podglądał zabawy wielorybów w mijanej właśnie zatoczce. Ani on ani pan Imbryk nie zauważyli, że oni także są obserwowani. Ktoś ukryty w głębinie bacznie im się przyglądał …

45


46


Na tropie Dzbanku, jak tam nasz obiad ? – zapytał pan Imbryk uporczywie wypatrując czegoś w oddali. Było bardzo zimno i każdy oddech unosił się z dzióbka Imbryka obłokiem pary. Piesek, przestraszony i zmarznięty, odczuwał obecność czegoś nieokreślonego. Wszystko, może prawie wszystko wyglądało tak jak powinno wyglądać, a jednak coś wprawiało go w niepokój. To dziwne, ale ciągle mam wrażenie, że nie jesteśmy sami na tym odludziu. Kiedy rozpalam ogień albo parzymy z panem herbatę czuję na sobie czyjś wzrok, ktoś ukradkiem podgląda jak rozbijamy obóz, czyjeś oczy patrzą, kiedy rano zwijamy namioty i pakujemy plecaki. Może to wcale nie my szukamy, tylko sami jesteśmy wytropieni. Nawet ten dziwny, wielki but, który znaleźliśmy w śniegu – może wcale nie został znaleziony.

To tylko nerwy, za długo i za daleko odeszliśmy już od domu – napominał się łagodnie Dzbanuszek. Tutaj tak trudno o głos, który przywoła w panu Imbryku rozsądek, że sam tracę nadzieję na zakończenie wielkich poszukiwań.

47


48


Odkrywanie ISTNIĘLI, oni NAPRAWDĘ ISTNIĘLI - wykrzyknął z niedowierzaniem pan Imbryk. Płynęli nad ruinami wielkiego i ludnego niegdyś miasta. Na połamanych ścianach olbrzymich budynków rozsiadły się morskie rośliny. Ulicami, które wprawne oko wyławiało spod wodorostów, maszerowały tłumy krabów i przepływały ławice ryb. Od czasu do czasu przemknęła ośmiornica albo zaglądnął jakiś żółw morski.

To, co wydawało się tylko opowieścią, tutaj określiło się jako rzeczywistość. Cudownie jest odnaleźć coś, co miało być tylko wytworem wyobraźni. I wspaniale, że to ja jestem odkrywcą – pan Imbryk przemawiał z przejęciem do sterującego batyskafem Dzbanka. Piesek przyglądał się przez chwilę zgubionej –odnalezionej Atlantydzie, ale wkrótce jego uwagę przykuł wielki krater. Coś, co się nad nim unosiło, sprawiało wrażenie przezroczystego i lekkiego morskiego zwierzęcia, ale mogło być czymś zupełnie innym. Podlegamy rozmaitym iluzjom – skonstatował Dzbanuszek – pora się już wynurzać. Wir wyobraźni może wciągnąć nas i statek i nikt nie wie gdzie uda się wypłynąć...

49


50


Znowu Ależ to piękna maszyna – pomyślał Dzbanek, gładząc czule pokrytą tłustym nalotem blachę. W maszynowni unosił się zapach węgla, wesoło buzował ogień w palenisku, a manometry czujnie poruszały wskazówkami. – Co kolej – to kolej – wielkie maszyny, wielkie podróże. Nawet uniform, który sprawia, że czuję się jeszcze bardziej przystojny – upewniając siebie pomyślał Pan Imbryk. Stukot kół, kolejne mijane stacje, widoki z okien, rozkłady, walizki – wszystko w pędzie a jednak precyzyjnie jak w zegarku. Tory wyznaczone i wytyczone i niby brak miejsca na nieprzewidywalne, gdy nagle wyłania się ono z kolejnego rozjazdu i już nie jedziemy a pomykamy naszym Orient Expresem w kraje, o których istnieniu mogliśmy jedynie domniemywać. Każda podróż ma pewny tylko moment i miejsce jej rozpoczęcia, dworzec, na którym wsiadamy. Trudno przewidzieć kiedy i gdzie zechcemy wysiąść – skonstatował trochę filozoficznie Imbryk.

Cudownie, że możemy sami o tym decydować - Dzbanek - maszynista nie tracił dobrego nastroju. Zawiadowca machnął czerwoną chorągiewką i pociąg znowu ruszył…

51


52


Ukojenie Powroty SPRAWIAJĄ WIELE PRZYJEMNOŚCI! Dobrze jest myśleć i marzyć, o tym, co kryje się za widnokręgiem, mieć pod powiekami resztki niedawno widzianych krajobrazów, ale zdecydowanie lepiej czuję się tutaj – rozmyślał leniwie pan Imbryk. Nawet nie rozpakowując się po długich wojażach, późnym popołudniem, pobiegli do latarni. Pan Imbryk zapalił lampę i przyglądał się przycumowanej nieopodal łódeczce.

Dzbanuszek siedział samotnie na pomoście. Był trochę zaskoczony, że to, co wcześniej było wielkie i nieogarnione teraz zrobiło się małe i przytulne. Niech inni płyną teraz daleko, fruną wysoko, ja posiedzę tu trochę z moim panem. Ta cisza działa tak kojąco. Słońce znowu zachodzi na czerwono - jutro będzie wiatr. Na wodzie kołysała się butelka. Czy znów ktoś wzywa pomocy? A może to tylko list od znajomych z tropików? Może lepiej nie wyławiać tej wiadomości, by znów nie pochłonęła nas otchłań przygody? – Dzbanuszek nieufnie zerknął w stronę nadchodzącej wieści. Wieczór rozpostarł błogość i wymościł nią wszystkie zakątki.

53


54


Powrót Jechali starym motocyklem. Pan Imbryk w gustownym kasku odważnie patrzył przed siebie, kierując się jednoznacznie w stronę domu. Słońce już zachodziło a tyle jeszcze było do zrobienia. Trzeba oczyścić zebrane grzyby, nawlec je na długie nitki i powiesić na werandzie, by powolutku wyschły, zachowując kolory i aromaty lasów, w których wyrosły. Dzbanuszek kurczowo trzymał się pleców Imbryka. Kask – orzeszek uciskał mu uszki, pęd powietrza prawie zmiatał z siodełka, wyboje wyskakiwały znienacka i otwierały się rozpadliskami Rowu Mariańskiego. Rzuć okiem na koszyk Dzbanku – pan Imbryk usiłował przekrzyczeć warkot motoru. Dzbanuszek próbując odwrócić głowę zobaczył sunącego wolno ślimaka. - Wracać bez pośpiechu, godnie i spokojnie, syci grzybobrania. Dlaczego mój Pan ciągle musi eksperymentować i przekonywać siebie że może, że potrafi. Naprawa Junaka zajęła mu kilka miesięcy, mam nadzieję, że zapał do wypraw w nim skończy się znacznie szybciej. O ileż byłoby milej iść i rozmawiać jak to mamy w zwyczaju. Teraz wszystkie słowa porywa i ukrywa w powietrznych kieszeniach wiatr.

55


56


Cień przeszłości Pan Imbryk delektował się widokiem swej rzeczywiście imponującej naściennej kolekcji ciem i motyli. – Ależ to niezwykłe – zachwycił się po raz kolejny. – Niezwykłość brała się stąd, że owady przyleciały tu z własnej woli i mieszkały na ścianie, przelatując na inne miejsca od czasu do czasu. Wpatrując się w kolorowe oraz szaro-kremowe stworki Imbryk wracał pamięcią do licznych wypraw, podczas których spotykał znacznie bardziej dziwaczne istoty. Chyba najstraszniejszy był wielonóg birmański – pomyślał na głos. Dzbanuszek podniósł głowę z posłania – mój pan chyba jeszcze wciąż przeżywa tę straszną wyprawę. Dobrze, że byliśmy razem – nawet kryjąc się za nim dodawałem mu pewności, że nie jest sam w mroczności dżungli. Ćmy tymczasem układały kolejny majolikowy wzór na ścianie. Obraz wielonoga birmańskiego napłynął na nie znienacka i zmaterializował się w postaci wielkiego i przerażającego widma. Pan Imbryk, wiedziony nieomylnym instynktem odwiecznego łowcy, wyskoczył do przodu i osłonił wielkimi nogawkami pump chwiejącego się ze strachu Dzbanuszka. Znowu okazało się, że czas nie rozwija się linearnie, nie bój się piesku – zaraz przywołamy jakiś daleko bardziej adekwatny do naszego dziś fragment czasoprzestrzeni – mruknął Imbryk, machając siatką na motyle.

57


58


Przechodzenie Przechodzili z jednej strony rzeczywistości na drugą. Nagle pan Imbryk zatrzymał się i powiedział głośno i wyraźnie do Dzbanka: - Ja nie przejdę, przecież w tym moście jest jakaś straszna dziura, pod która otwiera się otchłań rwącej rzeki czasu. Jeśli tam wpadnę, nie będziesz w stanie mnie wyciągnąć i zawrócić do tu i teraz.

Nie warto tak się bać – odparł beztrosko piesek zgrabnie balansując na linie. Trzymał w łapkach długa bambusową tyczkę, której niewidoczne niemal ruchy zapewniały mu stabilność. Dziwny ten mój pan – najpierw mówi mi o wielości przestrzeni i czasów, a teraz chciałby już zawsze zostać w tym, którego właśnie doświadcza. Czy to oznacza, że jest szczęśliwy i to jest jego wykrzyknienie „Trwaj chwilo”? zastanawiał się Dzbanuszek bez obaw krocząc po chybotliwej linie.

59


60


Delicatessen Pan Imbryk włożył fartuch i ujął w obie ręce wielki topór rzeźnicki. Zawiesił go na chwilę nad drewnianym stołem służącym do dzielenia mięsa. Kiedy przymierzał się do uderzenia naszła go niespodziana refleksja: - I do czegóż doprowadziłem, zgadzając się zastąpić mojego przyjaciela? Oto wielbiciel smaków Chin i Indii oddaje się pod władanie prymitywnego narzędzia. Jak wielką uwagą trzeba się wykazywać szafując pomocą. Nie każdej powinniśmy udzielić, nie zawsze, nie wszystkim? Mimo wszystko wolę znosić te okropne zapachy niż utracić możność dyskusji z najszacowniejszym interlokutorem. - Dzbanku, przestań się motać w czepku, nawet Ty zyskasz nowe doświadczenia. Świat nie składa się tylko z lukru wzniosłości, czasami trzeba dotknąć mięsa. Dzbanuszek, uwięziony w czepku sklepowej, przebierał bezradnie łapami Argumenty Imbryka przygwoździły go do kafelkowanej podłogi w kolorze terakoty. Nad głową błyskały mu rzeźnickie haki – niebo gwiaździste na najbliższy tydzień

61


62


Wyzwania Było strasznie zimno. Lekko wiało i sypało drobnym śniegiem. Duch sportowy nie ulegał jednak osłabieniu. Ćwiczyli zapamiętali. Imbryk co rusz machał chorągiewką przyzwalającą na start, a Dzbanek po raz kolejny lądował w wielkiej zaspie. Nieco tylko zdumiony wchodził znowu na górę i zamiast rozkoszować się widokami przybierał postawę skoczka. Pozwalał, by góra zepchnęła go w objęcia wiatru, który niósł drobne ciałko zawodnika „Herbacianego Herbu” daleko. Tylko lądowania były nieprzyjemne – zderzenia z ogromem ziemi, jej twardością przypominały pieskowi, że jego kości nie są ptasio lekkie. - Mój pan za bardzo przejął się hasłem, by wyzwolić w sobie orła. Kryształowa kula śni mu się po nocach, a ja nie potrafię zrealizować jego marzeń. Czy zawodnik powinien stawiać sobie własne wyzwania, czy sięgać po pragnienia innych? Ulegać cudzym wyobrażeniom czy pozostać sobie wiernym? Niech dzisiejsze zawody zweryfikują nasze wysiłki.

63


64


Poszukiwacze Trudne do określenia pragnienie kazało panu Imbrykowi na nowo rozpocząć poszukiwania. Dzbanuszek zachodził w głowę, co tak naprawdę chciałby odnaleźć jego pan. Przecież i święty Graal i Arka Przymierza i magiczny pierścień oraz inne ważne przedmioty zostały zlokalizowane, dotknięte, unicestwione, dezaktywowane więc czego chciał szukać Imbryk? Może trzeba szukać, bo szukając jednego tropimy coś zupełnie innego? Docieramy do informacji, których nie uzyskalibyśmy w żaden inny sposób? Ile w tym zamierzenia, a ile przypadku? Czy ktoś zawiaduje wszystkimi informacjami, układa je w sekwencje nielogiczne z pozoru, a jednak rządzące się przemyślanymi regułami. I jeszcze to zaskoczenie z odkrycia, że reguły nie dość, że są, są ułożone klarownie? Piesek patrzył bez zainteresowania na migające obrazy. Pędzili za szybko. Imbryk był wyraźnie podekscytowany - Dzbanuszku, trzymaj się mocno! - rozgrzany do czerwoności zwrócił się do ulubieńca. Wagonik chybotał się niebezpiecznie, nabierał prędkości i gnał w nieodgadnioną czeluść przyszłości. - A dzień zaczął się niewinnie wertowaniem porannej prasy – czytanie gazet bez należytego krytycyzmu może prowadzić na manowce – pomyślał zrozpaczony Dzbanek

65


66


67


68


Być jak W&G Zmierzchało. W lekkim powietrzu można było wyczuć wiosnę. Dzbanek z Imbrykiem bez wyraźnego celu przechadzali się uliczkami. Wiatr dmuchał delikatnie, rozchylając lekko poły eleganckiego Imbrykowego płaszcza. Pan Imbryk bez szczególnego zainteresowania spoglądał na afisze mijanego kina. Plastelinowi przyjaciele uśmiechali się z plakatu, jakby nieco zaskoczeni swoją popularnością. - Trudno powiedzieć, piesku, czy dziwią się swoim wynalazkom czy tylko łatwości, z jaką są przyjmowane. Nie mają nic wspólnego z cenionym praktycyzmem a jednak stają się oczywiste. Być wyręczonym we wszelkich możliwych czynnościach - Człowiek zapełnia to pragnienie kolejnymi konstrukcjami, a przyjacielowi pozostaje strzec go z całą psią lojalnością. Rozumieć i akceptować owładniętych ideą bywa możliwe tylko niekiedy i tylko dla nadzwyczajnych duchów…- monologował Imbryk - Czy propozycja wieczoru w kinie wydaje Ci się Dzbanku do przyjęcia czy może wolałbyś spędzić czas na spokojnej lekturze?

69


70


Nie-zwykle Był wczesny wieczór. Na dworze powoli robiło się ciemno. W sali siedziały wszystkie dzieci z miasteczka. Niektóre były tak małe, że przyszły z rodzicami. Siedziały teraz grzeczne i przejęte na ich kolanach. Inne, z braku miejsc, siedziały wspólnie na jednym fotelu. Bordowa pluszowość kotar i foteli nakazywała im spodziewać się czegoś niezwykłego. Scena z muszlą budki suflera była ciemna, tylko dwie postaci oświetlał snop światła z reflektorów.

Dzbanek w fioletowym płaszczu w gwiazdy wolno przesuwał się po scenie. Czapka maga niepewnie trzymała się łebka, musiał bardzo uważać, by nie zsunęła się mu na oczy. - Może nawet lepiej byłoby nie widzieć tych wszystkich sztuczek – piesek z rozpaczą spojrzał na widownię. Dzieci uległy oczarowaniu. Wpatrywały się w postać czarodzieja tak intensywnie, że nie pamiętały, żeby kręcić się i szeleścić rozwijanymi z papierków cukierkami. Pan Imbryk wznosił właśnie czarodziejską różdżkę. Za chwilę wyrosną jedwabne kwiaty lub w dłoniach pojawią się złote monety, może nawet wyfruną gołębie. Życie bez odrobiny zaskoczenia byłoby nudne – mruknął pod nosem Imbryk. Nie obruszaj się tak piesku, to tylko niewinne złudzenia. Dzbanek na chwilę przymknął oczy. – Pan Imbryk kocha wymyślanie zabaw prawie tak mocno jak wyszukiwanie kierunków podróży. To dodaje byciu lekkości. Widownia zaczęła śmiać się i klaskać.

71


72


Wytwórnia deszczu Wytwórnia deszczu to niezwykłe miejsce – perorował Pan Imbryk nachylając się nad srebrzystym lejem, którym od rana pompowano wodę. Prognoza pogody nie pozostawiała złudzeń –wieczorem miała być ulewa, a obłok wcale nie zamieniał się w brzemienną deszczem chmurę. Wciąż wyglądał na łagodnego cirrusa. Dzbanek z uwagą wpatrywał się we wskazania machiny do robienia deszczu. Płanetnicy obsługiwali ją z wielką wprawą, we właściwych momentach przestawiając wajchy i zakręcając lub odkręcając kurki. - Żeby tylko zdążyć do wieczora – rozmyślał piesek – ziemia wyczekuje orzeźwienia, niebo już nabrało szarawego odcienia, a jaskółcza młodzież fruwa coraz niżej. - Zwiedzanie, oglądanie, odkrywanie to bardzo wakacyjne zajęcia. Porzucamy znane trasy i utarte ścieżki. Oglądamy kulisy działania świata. Dobrze je poznać, Dzbanku, inaczej wciąż zadajemy nierozsądne pytania: dlaczego?, po co?, jak to? Piesek obrzucił wzrokiem skomplikowaną instalację. - Wcale nie chcę podglądać deszczu. Nie wydaje mi się to szczególnie ładne. Lubię, kiedy spada na nas, na drzewa, domy, spływa rynnami albo żłobi ścieżki w ogrodzie. Pobrudziliśmy deszcz – ze smutkiem pomyślał Dzbanuszek

73


74


Miodobranie Pszczoły unosiły się chmarą. Oblepiały ramkę z plastrem miodu, broniły dostępu do skarbu. - Trzeba je zmiatać bardzo delikatnie, żeby żadnej nie zrobić krzywdy. Jeśli któraś da znać innym, ze dzieje się coś złego - zaczną nas atakować – Imbryk z wprawą wyjmował kolejne ramki, na których roiło się od owadów. Dzbanek trzymał odymiarkę i poruszał nią energicznie. Z tlącego się próchna wydobywał się gęsty i gryzący dym. Na chwilę otumaniał owady, które Imbryk zgarniał gęsim skrzydłem w ciemność ula. Razem biegli ze skrzynką ciężką od miodnych ramek do stojącego pod lipą stołu, zdejmowali wosk z plastrów i wstawiali ramki do wirówki. Miód spływał po jej ściankach. Różne kolory i smaki łączyły się, dając pierwszeństwo temu, którego było najwięcej. Dziś zbierali lipowy – bursztynowy i pachnący, lekko gorzkawy i ostro rysujący gardło, gdy wylizywało się kolejną łyżeczkę. - Dzbanku, jesienią będziemy pić herbatkę rumiankową. Smaki i aromaty połączą się, dając od siebie wszystko najlepsze. Na chwilę wróci w nas lato: nad głowami zaszumią lipy a przed domem zakwitnie rumianek… Piesek spoglądał na fruwające wszędzie pszczoły. – Tak łatwo można wszystko stracić. Pracowicie zbierane, układane, bezustannie strzeżone teraz zabierane bez uprzedzenia i przeprosin. - Gdzie postawiłeś słoiki, piesku? Nalejemy miodu i zrobimy sobie i pszczołom przerwę. Dzień będzie długi i pracowity, tym razem nie tylko dla pszczół. - Praca przynosiła mu zadowolenie. Na stole rosła bursztynna brzemienność słoików. Dzbanek polizał łapkę, po której płynęła złota strużka. - Właśnie unicestwiłem pracę czyjegoś życia…I to było słodkie – pomyślał z leciutkim uśmiechem.

75


76


Piernikowo Zmierzchało. Wilgotny i króciutki grudniowy dzień kończył się, choć zegar pokazywał dopiero godzinę czwartą po południu. W całym domu unosił się zapach miodu i korzeni. Pan Imbryk i Dzbanuszek od rana byli zajęci wypiekaniem pierników. Ubrani w kucharskie czapki i wykrochmalone, białe fartuchy spokojnie wykrawali pierniki. Układali je na blaszkach i po kolei wkładali do nagrzanego piekarnika. - Mamy już piernikową górę – pan Imbryk z zachwytem spojrzał na piętrzące się gwiazdki serduszka i półksiężyce. - Teraz tylko popakować wszystkie do kolorowych pudełek przewiązać czerwoną albo zieloną wstążką i gościńce gotowe. Trochę zostawimy dla siebie, a ty Dzbanku możesz zostać ozdabiaczem pierników. Piesek pochylał się właśnie nad blaszką pełna piernikowych gwiazdek. – Szkoda, że nie ma złotego lukru i brakuje wysokiej drabiny. Niebo byłoby klasyczne i może pojaśniałoby na świecie. Jak niewiele potrzeba, żeby ozłocić noc, ale czy taka noc wymaga pozłotki?

77


78


Ten który Dostarcza Prezenty I jak tu zdążyć ze wszystkim na czas…? Dzbanuszek nerwowo rozglądał się wypatrując za śnieżnymi zaspami choćby jednego zabłąkanego skrzata, do pomocy przy dzisiejszym zadaniu. Pan Imbryk przejęty nową rolą, pewnie dzierżył lejce, renifery żwawo pomykały w ciemność nocy. Buchająca z ich nozdrzy para ulatywała w kosmos, rozświetlana przez wschodzący właśnie sierp księżyca.. Sanie sunęły równo, z tyłu wesoło grzechotały pakunki z prezentami. -Żeby tylko dojechać do wszystkich na czas – mruczał pod nosem Pan Imbryk. Odkąd podjął się misji Dostawcy Prezentów głownie ta myśl zaprzątała mu głowę. Postanowił, że sprawa jest najwyższej wagi, by nikt nie zwątpił w istnienie Tego Który Dostarcza Prezenty. Gdy wyjechali z lasu na otwartą przestrzeń wreszcie podjął decyzję. -Dzbanku trzymaj się – startujemy….. Piesek chwycił mocniej okalającej burty poręczy, Imbryk ściągnął lejce, sanie z lekkim drżeniem oderwały się od śniegu i już tylko z lekkim świstem poszybowały w nieznane. Za nimi unosił się tylko i wirował śnieżny pył…

79


80


W galerii/ Refleksyjnie Tego ranka pan Imbryk wstał zadowolony. Krążył w radosnym nastroju po kuchni, parząc cejlońską herbatę na śniadanie. Dzbanka nie opuszczało przeczucie, że za chwilę usłyszy o kolejnej wyprawie. Skulił się na krześle i czekał. Imbryk rozlał napar do filiżanek i wreszcie przysiadł przy stole. - Dzbanuszku, czeka nas cudowny dzień. Idziemy do galerii. Piesek zeskoczył na podłogę. - Nie cierpię sal wystawowych. Mają zwykle bardzo śliskie podłogi… Przemieszczali się po muzeum prawie bezszelestnie, za sprawą pluszowych kapci. Pan Imbryk z uwagą studiował detale zabytkowych naczyń do parzenia herbaty zachwycając się finezją ich twórców. Ogromna kolekcja herbacianych utensyliów sprawiała, iż Pan Imbryk popadł w zadumę: -Parząc tea, czaj czy herbatę ludzie niezmiennie doświadczają rytuału. To z pewnością skłania do tworzenia pięknych naczyń, podkreślających wyjątkowość nastroju i samego napoju… Dzbanek zatrzymał się przy kolejnej impresji na temat czajniczka. W myślach widział siebie na eleganckim podwieczorku. Zjawiskowa i muślinowo delikatna pani domu nalewa popołudniowej herbaty…. -Dzbanku, udzieliła ci się atmosfera tego miejsca. Użyteczność i piękno – niełatwa to kombinacja. Przedmioty, które zostały przemyślane i wykonane, by służąc praktycznemu użyciu cieszyć oczy i ręce formą. Formy, które nie są puste, ale wypełnione aromatyczną treścią. Piesek zamyślił się – Dobrze, ze jeszcze gdzieś przechowuje się dowody na możliwości mariażu pięknego z potrzebnym Wychodząc z galerii wstąpili do barku na lody: identyczne plastikowe pucharki wypełnione różnymi smakami - Tak, Dzbanku, powtarzalność jest bezpieczniejsza.

81


82


Zatrzymane w kadrze Kanapa miała wysokie oparcie. Deseń na jej poduszkach był tak dobrany, ze podkreślał wytworność sukien i kapeluszy dam. Dziś Imbryk miał wykonać fotografie sióstr. Weszły właśnie. Zupełnie do siebie niepodobne a jednak niepozostawiające wątpliwości, że są spokrewnione. Obie w długich sukniach, zakończonych delikatną pianką falban, z parasolkami i w ocieniających alabaster twarzy kapeluszach. Dzbanuszek pomagał Imbrykowi w atelier. Lekko przesunął statyw aparatu, wyprostował kobierzec i zaciągnął właściwą zasłonę. - Lubię ludzi złowionych w czasie. Zdjęcia w przeciwieństwie do nieustannego ruchu, jakiemu się poddajemy zachowują bezruch. Nawet wiatr zostaje pochwycony… Imbryk przyglądał się damom z uwagą. Wskazał miejsca na kanapie, przysunął konsolkę z flakonem pełnym kosaćców, leciutkim ruchem poprawił ustawienia pań, zmienił oświetlenie i zniknął pod czarną peleryną. Wybuch magnezji oświetlił twarze dam i zatrzymał je na wieki na światłoczułej płytce.

83


84


Uratowany (uradowany?) „Płyń spokojnie po morzach i oceanach" rzekł tubalnie Pan Imbryk do karpia, który patrzył na niego podejrzliwie. Dziura w lodzie została wyrąbana na samym środku jeziora. Zmarznięty długim oczekiwaniem i pilnowaniem tłukącej ogonem ryby Dzbanek miał mieszane uczucia. Karp, świąteczna tradycja, skąd nagle w Imbryku takie zachowania? W samym środku przygotowań pan zdecydował, ze już nie będzie tak jak było. Bez niepotrzebnych słów zapakował rybę i siekierę, ubrał szalik Dzbankowi i wyszli. Było jasno i lodowo. Nawet karp nie czuł się wyzwolony.

85


86


Teraz

87


88


Mot(h)ylarium Delikatnie wychylił się znad płachty liścia, zbliżając powoli lupę w kierunku kolejnego okazu. Lekko drżące skrzydełka zdawały się rozmywać dzięki magnifikacji dodatkowego oka. Gdy wpatrywał się w misterne motyle wzory zastanawiał się nad wieloma sprawami. Dlaczego na przykład taki Morpho peleides wygląda jak niebo po burzy? Czy wynika to z WYŻSZEJ KONIECZNOŚCI, czy też może to kaprys Stwórcy, ozdoba dla ukochanej. I jakże to tak, że tak szpetne za młodu w swej gąsienicznej formie, potrafią rozkwitnąć niczym pąki kwiatów na wiosnę….. Tymczasem inna myśl zmąciła Imbrykowi beztroską kontemplację skrzydlatych impresji – czyż prawdziwe piękno nie trwa wiecznie, nie przemija w odróżnieniu od kolorów na motylich skrzydłach…? Tradycyjny jesienią filozoficzny nastrój udzielił się w tym roku Panu Imbrykowi wyjątkowo wcześnie. Dzbanek energicznie potrząsał uszami, strzepywał ciekawskich, skrzydlatych gości, przysiadujących na jego głowie. Tropikalna atmosfera tego miejsca, oraz duszne rozważania jego Pana, sprawiły, że zaczynał czuć się coraz bardziej znużony.

-Już wolę oglądać nasze swojskie Bielinki, gdy roją się w ciepłe wiosenne dni nad naszym ogródkiem. Można wtedy przyglądać się temu przez zmrużone oczy, ciesząc się nadejściem wiosny…. Cichutki szum obwieścił, że oto jak zwykle bez zapowiedzi rozpoczęła się tropikalna mżawka…

89


90


Odlot „Z zazdrości ptakom jest samolot” zanucił cichutko Imbryk, wyglądając przez wielkie panoramiczne okna. Samoloty lądowały i startowały w sobie wiadomym porządku. Słychać było świst silników i powietrza. Na ruchomych chodnikach, przy stanowiskach odpraw, w poczekalniach było tłoczno. Imbryk odprawiał bagaż. Ze zdumieniem spostrzegł Dzbanka traktowanego jak walizka. Piesku, zejdź z wagi bagażowej – powiedział półgłosem – nawet odlot nie jest wystarczającym powodem, by się na to godzić. Dzbanek, wyrwany z trybów machiny, spoglądał tęsknie w kierunku wyjścia. - Odlatujemy, odlatujemy, spisani, oblepieni biletami, znakami, rozdzieleni i posegregowani. Zupełnie inaczej niż ptaki. Gna nas nie wiadomo dokąd i po co. Śliczna stewardessa na plakacie uśmiechnęła się do niego krzepiąco.

91


92


Wśród porcelany Drzwi skrzypnęły nieznacznie, trącając zawieszony nad nimi staroświecki dzwonek. Już samo przejście przez próg sklepu pozwalało się przekonać, że to jedno z tych miejsc, gdzie czas dawno się zatrzymał. Imbryk z przyjemnością stwierdził, że znów towarzyszy mu uczucie obecne zawsze, kiedy wstępuje w takie miejsca. Sklep z porcelaną – już od progu czuło się zapach starych mebli, któremu towarzyszył półmrok stwarzany przez ciężkie zasłony, a całości dopełniała dębowa lada sklepowa ozdobiona w egzotyczne wzory. Zazwyczaj czuł się tu bardziej w muzeum niż w sklepie, a stojące wszędzie porcelanowe imbryki potęgowały wrażenie. Pozwalał tu sobie zwykle na chwilę zadumy na temat pojmowania piękna. Myślał o czasie, gdy forma przedmiotu była równie ważna jak jego funkcjonalność. - Co zaszło w świecie, że tak trudno o rzeczy, które przez swą kruchość są właśnie wyjątkowe. Dzbanek przyglądał się zadumie swego pana nieco już zniecierpliwiony. Wiedział, że czekają aż ONA pojawi się za ladą. Zastanawiał się, czy ich częste wizyty w Porcelanowym Świecie wynikają z fascynacji jego Pana tym cudownym miejscem, czy to raczej kolejne okazje do spotkania się z NIĄ. Rozważania przerwał odgłos kroków z magazynu….

93


94


Winobranie Na brzuchatych pagórkach układały się pasy winorośli. Słońce wsączało w kiście swoją moc. Ziemia, mocno już nagrzana, pachniała. Imbryk pracował. Metodycznie i dokładnie zbierał winogrona. Wrzucał je do wielkich koszy. - Ważne jest to jak zbieramy Dzbanku. Nie można tego robić szybko i ze złością. Zrywając nie wolno zakwasić winogron jadem pospiechu. Także nadmiar delikatności nie jest dobry – wino wychodzi za ciężkie od słodyczy. Wino z dobrze zebranych, napitych słońcem winogron z tej ziemi jest pełne. Lekkie i dojrzałe rozkwita aromatami porównywalnymi tylko z aromatem najlepszej herbaty – perorował Imbryk. Dzbanek kołysał się na drabinie. Pomagał swemu panu, ale małym pieskom trudno znaleźć szczęście nad ziemia. - Wolałbym nawet pogonić kota. Ziemia pod łapami czyni psie serce szczęśliwym – przemknęło mu miedzy jednym błyśnięciem sekatora a drugim. Winogrona piętrzyły się bez refleksji, czekając na moment przemiany

95


96


Sen nocy letniej

Dzbanuszek podał swemu panu siatkę na motyle i wyruszyli. - Trzeba nałapać spadających gwiazd – nie wiadomo kiedy znów trafi się taka okazja- pomyślał Dzbanuszek. -Te złapane dziś przezimują w słoikach, zamknięte razem z zapachem letniej nocy i oszalałym staccato świerszczy. - Trzeba być bardzo ostrożnym przy łowieniu. Nie należy łowić tych, które spadają obciążone czyimś marzeniem. - Imbryk pieczołowicie przeglądał siatkę, sprawdzając czy nie jest dziurawa. Niebo oświetlono rzęsiście. Rozpoczynano doroczny pokaz. Srebrne nożyce cykad szybko strzygły aksamitną ciszę.

97


98


Jutro

99


100


Na trapie Statek przybił do nabrzeża. Po dniach kołysania stały ląd. Pan Imbryk kierował się do zejścia. Podstawiono już trap. Dzbanuszek szamotał się, krążąc pomiędzy Imbrykiem a opasłym ekwipażem. - Przybyliśmy! – pomyślał z tryumfatorskim błyskiem w oku Imbryk. - Zobaczyliśmy i dziwne mam przeczucie, ze na tym podobieństwo do Cezara się zakończy.

-Zwycięstwo – owszem – tylko nad czym? Nad słońcem, zielonością herbacianych tarasów czy monsunowym deszczem? – Dzbanuszek rzucił wymowne spojrzenie w dal i ruszył. Nie było w nim entuzjazmu spod znaku „witaj przygodo!”

101


102


Elegancko Stali już przy drzwiach. Pan Imbryk w odświętnym garniturze, nowiutkim meloniku, Dzbanek starannie przyczesany. - Dbałość o każdy szczegół jest męcząca - przeszło przez myśl pieskowi. - Tylko dopóki nie wejdzie w nawyk. Później staje się czymś tak naturalnym jak zasady parzenia poszczególnych rodzajów herbaty- Pan Imbryk spojrzał uważnie na przyjaciela Chcesz zrezygnować czy jednak pozostaniemy przy naszych regułach? Piesek zamyślił się. Po chwili podniósł łepek i z gracją ruszył w kierunku wyjścia. Imbryk wziął parasol i ostatni raz rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze. Było nienagannie.

103


104


Duszno(ść) Pociąg stanął na stacji. Słońce było już wysoko. Widoki z oknem nie powstrzymywały znużenia. Podróż ciągnęła się niemiłosiernie. Imbryk czytał z zainteresowaniem najnowszą powieść kryminalną. Na czole pojawiły się kropelki potu. - Wysiłek włożony w antycypację akcji podnosi temperaturę w przedziale. Mnożą się domysły, możliwości. Atmosfera gęstnieje - piesek z niepokojem rozejrzał się po przedziale. - Niedługo wysiądziemy - powiedział nagle Imbryk. Zdecydowanym ruchem wyłączył ogrzewanie i uchylił okno. - Można odetchnąć - powiedział zadowolony. Pieskowi zakręciło się w głowie.

105


106


Na targach Uśmiechając się Pan Imbryk przechadzał się alejkami targowymi. Na kolejnych stoiskach pyszniły się kolorowe, z niezwykła dbałością wydane książki. – Jaka szeroka oferta, popatrz Dzbanku, można kupić książki z każdej dziedziny. Nowe, nowych autorów i piękne wznowienia. Dzbanuszek podążał za nim, potrącany i nadeptywany przez tłumy „targowiczan”.

- Nie wszystko jest zawarte w książkach. Może jak eliksiru młodości i kamienia filozoficznego wciąż poszukujemy przepisu na książkę nad książkami, w której będzie wszystko. Dobre i mądre i jeszcze zabawne, a co najważniejsze prawdziwe. - Chodźmy piesku, tu robi się dla Ciebie niebezpiecznie. Za gęsto. Piesek posłusznie wysunął się z oparów słów. Dopiero w parkowej pergoli zaczął powoli wracać do siebie.

107


108


Na krawędzi Ależ tu pięknie – Imbryk rozpływał się w zachwycie. – Warto się było wspinać, by móc podziwiać te widoki. Dzbanuszek, przylepiony niemal do skalnej ściany, posuwał się w ślad za swoim panem. - Spacer po krawędzi. Zdumiewająca rozrywka – kotłowało mu się w głowie. Spoglądał tęsknie w stronę dolinki, w której czekał na nich wygodny domek, herbata z imbirem i miodem. - Ten podniebny spacer zamieniłbym natychmiast nawet na lot balonem. Bolą mnie łapki... – kamyki na ścieżce wyrastały przed Dzbankiem jak ośnieżone szczyty Himalajów

109


110


Pan Imbryk i duchy

- Wielka pełnia. Księżyc tak ogromny i jasny, że można niemal czytać. Chodź Dzbanuszku, przespacerujemy się w potokach księżycowego blasku. Kręcili się chwilę w poszukiwaniu ciepłych czapek i szalików, by już za moment dał się słyszeć stuk zamykanych drzwi, chrobotanie klucza w zamku i ich kroki na schodach. Dzbanek rozglądał się dookoła ze zjeżoną pod szalikiem sierścią. Wszystkimi zmysłami przeczesywał przestrzeń. - To szaleństwo wychodzić na spacer i brodzić w upiornej bladości, wśród duchów – pomyślał i spojrzał na Imbryka.

Ten beztrosko zanurzył się w chłodne światło, które zalewało ich spokojną uliczkę.

111


112


Imbryk i faktury Kartki piętrzyły się w równomiernie poustawianych stosach. Pan Imbryk metodycznie przekładał kolejne dokumenty pomiędzy nimi, starannie i precyzyjnie wznosił coraz wyższy obelisk. Dzbanuszek skulił się pod biurkiem i z trwogą obserwował pochłoniętego swą pracą pana. –Zmierzyć, zważyć, policzyć, zaksięgować – skupiamy się wyłącznie na porządkowaniu świata WOKÓŁ nas, zapominając o tym co W nas. Całe szczęście, że ta praca na zastępstwo to tylko chwilowe zajęcie – snuł myśli znudzony piesek. Szelest kartek wyrwał go z zadumy – przeciąg z otwartego okna wywrócił nagle misterną konstrukcję z kartek, zaściełając nimi całą podłogę. Lekko i zwiewnie, jak gigantyczne płaty śniegu opadały w ciszy biurowej śnieżycy –Zrobiło się biało jak w zimie, dało się nawet odczuć lekki chłód. Pan Imbryk nie przerwawszy ani na moment pracy, wznosił kolejną papierową wieżę. - Nie zauważa niczego. To przerażające. Poddany potokom mniej lub bardziej ważnych papierów zerwał związek z rzeczywistością. Piesek wczołgał się pod arkusiki i czekał. - Może mnie też rozprostuje, zaksięguje i ułoży pieczołowicie. - Dzbanku, na stos – zawołał nagle Pan Imbryk, uprzedzając figle wiatru.

113


114


Lodowo

Z nieba spływał skwar, rozlewając się leniwie po rozgrzanym chodniku niczym potok tłustej lawy. Pomimo upału Pan Imbryk postanowił, że nie opuści posterunku, dopóki wszyscy spragnieni ochłody nie zaznają kojącego smaku lodów naturalnych. Chłód ów pochodził z antycznego wehikułu, przy którym dziarsko i par excelence w ukropie uwijał się również Dzbanuszek. Odziani w białe fartuchy i przepisowe czapki na głowach serwowali zmrożone kulki niekończącej się gromadzie rozbrykanych maluchów, które zbiegły się z okolicznych podwórek Przyklejając nosy do szyby, starały się dojrzeć, czy przypadkiem w lodowych termosach nie widać już dna. -Mam nadzieję, że dla wszystkich starczy – pomyślał Dzbanuszek , ogarniając wzrokiem kolejkę, której koniec nikł w oddali. Lekko drżące od gorąca powietrze sprawiało, że równie dobrze mogła to być iluzja optyczna. - Jak tak dalej pójdzie, mój pan będzie musiał dokonać cudownego rozmnożenia—dokończył strwożoną myśl Dzbanek.. Pan Imbryk jak zwykle niezawodnie wyczytał troskę w oczach swego pieska i sięgając po telefon powiedział uspokajająco – nic się nie martw Dzbanku – od czego są całodobowe hurtownie lodów Eskimos! -Hallo, oczywiście, przysyłamy, będzie za kwadrans – powiało chłodnym spokojem ze słuchawki. -Nie trzeba cudów, czasem wystarczy znać dobry adres, właściwy numer telefonu…

- Dzbanek z niekłamanym zachwytem po-

patrzył na Imbryka

115


116


Bezludnie Lemoniada musowała leniwie w szklance. Przeźroczyste pęcherzyki odrywały się jakby od niechcenia, opuszczając dno szklanki, szybowały na przekór grawitacji ku swojemu przeznaczeniu przy powierzchni. Kiedy niekiedy Dzbanek przyspieszał bieg zdarzeń w szklance wsysając przez rurkę do pyszczka nieco kwaśnawego płynu. Pan Imbryk przygrywał na harmonijce smętną melodie. -Gdybym miał jeszcze fajkę wyglądałbym jak Włóczykij - pomyślał zupełnie nie wiadomo czemu pan Imbryk - Co gna nas przez świat, nie pozwala spokojnie osiąść na miałkim piasku codzienności, przesypywać jej przez palce? Gdzieś w oddali majaczyły przeładowane frachtowce - nanizane na cienką niteczkę horyzontu sunęły niczym po stole. - Pewnie wiozą czyjeś marzenia - pomyślał piesek Nasza pogoń za marzeniami zawiodła nas na bezludzie. Cast away. Wsparci o siebie wsłuchiwali się w ciszę oceanu

117


118


Cisza Zapach kawy. Kremowa słodycz roztapiająca się na językach. Wilgotny i gorący wiatr. W kawiarni przy nadmorskiej promenadzie słychać było różnojęzyczny gwar. - Port, Dzbanku, przybija tu mnóstwo statków. Stoją teraz na redzie i czekają. W kolejce na rozpakowanie, zapakowanie… – Imbryk rozsiadł się wygodnie w kawiarnianym foteliku Na wodzie kołysało się kolorowo stado jachtów. W przypływie tanecznie zbliżały się do siebie, niemal ocierały o burty. Oddalały jak tancerki, kiedy fala wracała w morze. Słychać było chlupot wody i trzeszczenie desek. Mewy spacerowały nerwowo po pomostach. Niecierpliwił je ten kontredansik statków? - Niby głośno a jednak nad wszystkim panuje lekka mgiełka i cisza.

- Cisza morska jest potrzebna. Rozpuszcza kamienie nerwowe, rozbija zatory w myślach. Błogosławieństwo ciszy naturalnych dźwięków – pomyślał piesek i zaglądnął za horyzont. Nuda nadpłynęła Nieuniknienie i siorbnęła chłodnej frappe. Ze smakiem.

119


120


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook

Articles inside

Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.