28 minute read

Sonda studencka – str

Kiedy sesja się zbliża…

Egzaminy to nieodłączna część studenckiego życia, jednak i one przeniosły się do świata wirtualnego. To już nasza trzecia sesja podczas pandemii, więc jak efektywnie możemy się do niej przygotować?

Advertisement

Sesja zawsze budzi wśród studentów niepokój. Kiedy jeszcze dochodzą obawy o kwestie techniczne związane z nową technologią, to staje się ona niezwykłym wyzwaniem. Kolejnym problemem wydaje się odkrycie na nowo motywacji do nauki po całym roku zdalnych zajęć. Poznajmy zatem sprawdzone metody nauki do egzaminów, które polecają nasi studenci.

Katarzyna Lipińska, media społecznościowe w zarządzaniu, studia II stopnia

Mimo, że teraz wszystko jest elektronicznie, to staram się przygotowywać notatki ręcznie przed egzaminami. Łatwiej tak mi wchodzą informacje do głowy, czytam je też na głos. Podczas nauki lubię słuchać muzyki, najlepiej wersje instrumentalne utworów albo muzykę filmową/z gier komputerowych (polecam soundtrack z „Wiedźmina 3” i z „Undertale”), żeby słowa piosenek mnie nie rozpraszały. Jeśli chodzi o samoorganizację podczas pandemii zaczęłam prowadzić planer dzienny i dzięki temu zauważyłam, że bardziej trzymam się wyznaczonych sobie obowiązków w ciągu dnia. Sara Cichoń, ochrona dóbr kultury I rok

Zdalne nauczanie oraz konieczność opanowania tak obszernego materiału do sesji zmusiły mnie do poszukania nowych metod efektywnej nauki. Przydatną okazała się być dla mnie technika Pomodoro, polegająca na podziale pracy na 25-minutowe sekcje oddzielone od siebie krótkimi 5-minutowymi przerwami pomagającymi poprawić koncentrację. Po czterech takich „pomodoros” należy zrobić dłuższy odpoczynek, dzięki któremu organizm ma możliwość się zregenerować i przygotować na kolejną dawkę wiedzy. Niezwykłe ułatwienie w przyswojeniu najtrudniejszych zagadnień stanowią fiszki z konkretnym hasłem oraz jego omówieniem na odwrocie. Fiszki można zrobić samemu lub skorzystać z wygodnej aplikacji „Quizlet”, dzięki której zawsze są one pod ręką.

Paulina Borsuk, filologia polska nauczycielska I rok

Przy zdalnym nauczaniu moja koncentracja na nauce często nie jest na wysokim poziomie. Jednak opracowałam sobie kilka sposobów, dzięki którym nie zarywam każdej nocy przed sesją. Najważniejsze jest dla mnie planowanie – zapisuję sobie terminy wszystkich egzaminów i kolokwiów, szacuję też, który egzamin wymaga ode mnie najwięcej pracy i skupiam się tylko na tym konkretnym przedmiocie. Podchodzę do nauki etapowo – to, co trudne stanowi dla mnie priorytet, a później przechodzę do zagadnień łatwiejszych. Planuję sobie konkretne godziny nauki oraz przerwy. Niestety, ale uwielbiam scrollować Instagrama, dlatego z pomocą przyszła mi aplikacja „Forest”, która polega na sadzeniu wirtualnych drzewek, kiedy jesteśmy offline. Kolejną fantastyczną aplikacją jest „Notion” – robię w niej piękne, przejrzyste notatki, które wręcz motywują do nauki. Milena Jarosz, zarządzanie publiczne I rok

Korzystam z wysłanych przez wykładowców prezentacji i zagadnień w punktach. Często je sobie drukuję, by przejrzyście widzieć czego mam się nauczyć. Bardzo ważna jest współpraca z rocznikiem, bo wzajemnie wymieniamy się notatkami z tego co komu najlepiej idzie. Jeśli chodzi o wskazówki dla innych studentów, to ważne jest słuchanie porad starszych roczników, żeby wiedzieć, który przedmiot będzie od nas wymagał więcej wysiłku i dobre rozdysponowanie czasu na naukę. Przydatne może być też zapisanie się do Biblioteki Jagiellońskiej, aby zdobyć literaturę podawaną przez wykładowców.

Daniel Kozar, psychologia I rok

Zanim rozpocznę naukę do sesji, staram się opracować dokładny plan działania. Nazywam tematy, rozpisuje ilość godzin nauki każdego dnia, plan tygodnia. Planuję codzienny blok nauki rozpoczynający się o stałej godzinie (z początku bardzo trudne, możesz zrobić co najmniej przez osiem dni). W ciągu dnia przerabiam kilka tematów. Przed rozpoczęciem nowego tematu, przypominam sobie co było w poprzednim. Jeśli chcę mieć pewność, że naprawdę zapamiętam przerobiony temat, to powtarzam go z pomocą „active recall” następnego dnia, 3 dni później, 7 dni później i miesiąc później. Datę powtórki zapisuję po każdej sesji nauki. Do tematów zadaję pytania, staram się odpowiedzieć nie zaglądając w notatki. W zależności od charakteru pytania odpowiadam na nie pisząc albo opowiadam drugiej osobie lub przedmiotowi. Korzystam z techniki Pomodoro. Nagradzam się zawsze po 25 minutach nauki, po całej sesji nauki, po zakończeniu tematu. Unikam nagradzania się poza uczeniem i świadomą realizacją celów. Nagrodą mogą być słodycze, fi lmy, indywidualnie rozumiana przyjemność, ale nigdy nie zaczynam dnia od przyjemności.

Sesję polecam traktować jako grę zespołową. Zachęcam każdego do dzielenia się notatkami, wiedzą, sposobami i nieoczekiwania niczego w zamian. Warto wykorzystać pomaganie osobom z kierunku jako dobrą przestrzeń do powtórki i zrozumienia tematu. To kilka metod, które znalazłem, mam nadzieję, że komuś pomogą. Natalia Burnus, pedagogika szkolna z terapią pedagogiczną, studia II stopnia

Kwestia przygotowań do egzaminów w sesji stawia przed nami wiele wyzwań, a jedną z trudności jest przede wszystkim umiejętność skoncentrowania się nad wybranym zagadnieniem, które trzeba przyswoić. Dlatego ważne jest wcześniejsze planowanie terminu nauki, spełnianie tych planów, odłożenie telefonu na bok i ograniczenie otwartych kart wyszukiwarki tylko do tych związanych z naszym przedmiotem. W szybszym przyswojeniu wiedzy powinno pomóc też włączenie ulubionej muzyki. Uważam, że samodyscyplina jest jednym z najważniejszych czynników wpływających na nasz sukces w sesji egzaminacyjnej.

Klaudia Korlacka, pedagogika społeczno-opiekuńcza II rok

Bartek Telążka, matematyka I rok

Sesja to bardzo stresujący moment w życiu każdego studenta. Można rzec klasykiem - być albo nie być. Ważne pytanie, jakie się nasuwa każdemu z nas, to jak się do niej przygotować tak by nie zatracić życia towarzyskiego, które zwłaszcza teraz jest tak bardzo każdemu potrzebne. Wydaje mi się, że najważniejszą zasadą jest systematyczność. Bez niej możemy nawet poświęcić kilka nocy na naukę, a i tak zobaczymy marny wynik z egzaminu. Drugą najważniejszą zasadą w moich przygotowaniach to dobra organizacja czasu oraz korzystanie z materiałów udostępnianych przez instytut, czyli po prostu robienie egzaminów i kolokwiów z poprzednich lat! Dzięki temu doskonale wiemy czego możemy się spodziewać a to już jest ogromny plus! Dużo śpijcie i odpoczywajcie, ale każdy z Was powinien wiedzieć, że zarywanie nocek jest jednym z wyznaczników życia studenckiego (oczywiście nie są one przeznaczane tylko na naukę!). Zarówno sesja w „normalnym” wymiarze, jak i w tym wirtualnym budzi we mnie sporo stresu i obaw. To czas dość sporej presji czasowej i pracy na pełnych obrotach. Jednak w jakimś stopniu zawsze staram się go zredukować. Jak to robię? Przede wszystkim zapisuję w formie planu wszystko, co mnie czeka i co muszę zrobić. Rysuję kartkę z kalendarza a do niej dołączam rozpisane poszczególne tygodnie. Swoje przygotowania do egzaminów zaczynam od zrobienia własnych notatek. Obecnie część z nich mimo wszystko robię na laptopie, jednak nadal preferuję te odręczne. W moich notatkach nie brakuje kolorów, podkreśleń, drukowanych liter i słów- haseł na marginesie. Sprawdza się u mnie też regularne powtarzanie materiału i łączenie go z wiedzą, którą już posiadam. Uczę się, chodząc po pokoju i powtarzając materiał na głos, czasem udając, że go prezentuję, bądź opowiadam komuś. Jak redukuję stres? Relaksu i oderwania szukam w aktywności fi zycznej. Minimum 3 razy w tygodniu staram się zadbać o trening, wyjście na spacer czy jogę. W obecnej rzeczywistości tym bardziej wydaje się to konieczne. Siedzimy praktycznie całymi dniami przed ekranem, cierpi na tym i nasz kręgosłup, ale i nasze oczy.

Każdy ma swoje autorskie metody na naukę do sesji, najważniejsze jest to, aby wybrać odpowiednie dla nas i konsekwentnie je stosować. Jednak niezależnie od tego jaką technikę wybierzecie, to w imieniu redakcji „WUJ -a” życzę wszystkim studentom niewielu zerwanych nocy i zdania wszystkich egzaminów w pierwszym terminie.

Przygotowała: Gabriela Głód

O magii fotografii

– Podobno jak chce mieć się pracę marzeń, trzeba robić w niej to, co chciałoby się robić w wolnym czasie. A ja w wolnym czasie z uporem maniaka fotografuję – mówi Karolina Nina Kupis, fotografka oraz studentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na UJ.

Fotografia to dla ciebie… Całe życie! (śmiech). To światło, ludzie, historie; przestrzeń, o której możemy opowiadać. Dla mnie fotografia jest pewnym sposobem kreowania nowych światów. To alternatywna przestrzeń, gdzie można wszystko – trochę jak malarze, którzy malując obraz coś sobie wyobrażą i mogą to potem stworzyć, bez ograniczeń. Oczywiście fotografia ma wiele dziedzin – od fotografii wernakularnej, czyli rodzinnych zdjęć pamiątkowych, dokument, fotografię użytkową, po kreację, konceptualizm. Ciągnie mnie trochę w stronę kreacji, choć wciąż twierdzę, że zdjęciami, które na pewno zabrałabym ze sobą z płonącego domu, byłyby te z albumu rodzinnego, a nie drogie wydruki.

Jak zaczęła się twoja przygoda z fotografią? Pochodzę z Żarnowa, małej miejscowości na styku województwa łódzkiego i świętokrzyskiego. Pamiętam, że na komunię dostałam dwa aparaty. Cyfrowy zabrała mi siostra, a ja dostałam aparat na film. Przychodziłam z nim do szkoły; robiłam wszystkiemu i wszystkim zdjęcia, także na lekcjach, co było różnie odbierane przez nauczycieli. Właściwie wtedy zaczęłam robić zdjęcia. Gdy jako jedenastolatka dostałam pierwszy telefon z kamerą, zainstalowałam na komputerze program Adobe Photoshop i zaczęła się moja podróż kreacyjna. Był to pewien sposób na wyrwanie się z małej miejscowości, bo wchodząc w fotografię, byłam w dwóch zupełnie innych światach, a co najlepsze, na swoich zdjęciach mogłam być właściwie każdym.

Kiedy poczułaś, że to twoja największa pasja? To była długa droga. Najpierw robiłam zdjęcia rodzeństwu, bliskim. Potem zaczęłam robić zdjęcia

Karolina Nina Kupis znajomym i organizować jakieś małe sesje zdjęciowe z koleżankami. Niewiele później po zdjęcia zaczęli się do mnie zgłaszać obcy ludzie. W pewnym momencie poczułam lekką frustrację, bo ze względu na mój młody wiek, ludzie nie czuli potrzeby, by rewanżować się za czas, który im poświęcałam. A ja chciałam się rozwijać i mimo wykonywania ogromnej ilości zdjęć, nieustannie nie miałam pieniędzy na nowy sprzęt. To czasy gimnazjum, wczesnego liceum. Wtedy też się zbuntowałam i kiedy wszyscy mówili mi, że powinnam studiować fotografię, ja uciekłam w stronę aktorstwa, co było dosyć zabawnym pomysłem. Po maturze poszłam do szkoły aktorskiej „Lart” w Krakowie, jednak nie było to żadnym zaskoczeniem, że zamiast stawać się aktorką – ja wolę robić innym studentom zdjęcia. Wtedy okazało się, że chyba jestem po prostu skazana na fotografię. Podobno jak chce mieć się pracę marzeń, trzeba robić w niej to, co chciałoby się robić w wolnym czasie. A ja w wolnym czasie z uporem maniaka fotografuję. Myślę, że właśnie to będzie moją pracą przez resztę życia.

Będąc w szkole aktorskiej myślałaś o zamianie fotografii na aktorstwo? Tak, był to nieszczególnie mądry pomysł, jednak ze wspaniałym finałem. Ostatecznie od kilku lat pracuję jako fotografka w tej szkole aktorskiej. Wspaniałe jest też to, że poznałam tam wiele osób, które zostały zawodowymi aktorami, a dziś są moimi przyjaciółmi, ale też klientami. Przez przypadek przy obieraniu życiowej drogi wybudowałam swoją małą niszę jako portrecistka i z tej niszy niezwykle się cieszę. Doskonale wiem, z czym wiąże się bycie na scenie i jak trzeba się pokazać później na castingu; czego reżyser obsady oczekuje, oglądając zdjęcia twarzy do nowego projektu. Znajomość tego, jak jest po drugiej stronie – na scenie, bardzo pomaga mi w obecnej pracy z innymi artystami. Wykonywałam fotografie dla krakowskiej Akademii Teatralnej, niektórych krakowskich teatrów, robiłam fotosy na planach filmowych. Dzięki temu miałam jedyną w swoim rodzaju możliwość poznania wielu świetnych artystów i wierzę, że to dopiero początek.

w twoich social mediach najczęściej można znaleźć portrety. co jest w nich wyjątkowego? Człowiek. Jego historia, chyba oczy; to, kim jest, co kryje się za maską – to zawsze mnie intryguje. Jako fotografka uwielbiam także fakt, że fotografując innych, mam pełną swobodę bycia reżyserem zdjęcia. To chyba trochę opresyjne, że fotografia jest jakimś rodzajem władzy nad człowiekiem. Bo mimo wszystko ludzie zwykle bez oporów robią to, co im każesz. Ale przede wszystkim jest to spotkanie z innym człowiekiem – od tego należy zacząć. Na zdjęciu możesz oddać czyjś charakter, albo sprawić, że będzie kimś zupełnie innym. Może to truizm, ale tak jest. Cieszę się, że wiele osób, które fotografuję, w rzeczywistości zostaje moimi przyjaciółmi. Aparat to moja przepustka do ich świata. Gdybym nie robiła zdjęć, nie miałabym okazji poznać tych ludzi.

czy zdjęcie może być zwierciadłem, w którym odkrywamy siebie na nowo? Myślę, że tak. Wiele zależy od tego, ile chcemy odkryć. Portret na pewno mówi wiele na temat fotografowanej osoby. Oczy – one są tym lustrem. Można też kłamać na zdjęciach, ale nie zawsze się to udaje. Ja zawsze zwracam uwagę, żeby między mną a fotografowanymi osobami był jakiś rodzaj chemii, dobra atmosfera. Bardzo dużo rozmawiam z moimi modelami, zwłaszcza, jeśli nie znaliśmy się wcześniej. Zauważyłam, że zaufanie dla fotografa ma olbrzymi wpływ na przebieg sesji. Jeśli nie nawiążesz nici porozumienia z fotografowaną osobą, może to kompletnie zaburzyć przepływ energii między nią a aparatem. Aparat jest przedłużeniem mojego oka. Gdy fotograf nie nadaje na tych samych falach co fotografowana osoba, może być różnie i na pewno trudniej. Ale może też wyniknąć z tego

jakiś ciekawy konflikt, co także jest interesujące.

przejdźmy do tematu studiów. studiujesz dziennikarstwo i komunikację społeczną na UJ, ale też fotografię w łódzkiej szkole

Filmowej. skąd to połączenie? W dzieciństwie bardzo spodobała mi się wizyta w telewizyjnym studiu nagrań. Od zawsze marzyłam też o dziennikarstwie i chciałam studiować dziennikarstwo – niezależnie od tego czy będę w przyszłości dziennikarką. Uwielbiam słuchać radia, interesuję się biografiami dziennikarzy. A fotografia była naturalnym wyborem. W tym samym czasie wzięłam udział w rekrutacji na fotografię i dziennikarstwo, stwierdzając, że która z tych opcji by się nie udała, to i tak będę zadowolona. Skoro dostałam się na oba kierunki, to podjęłam wyzwanie. Przyjście pandemii nieco ułatwiło równoległe studiowanie w dwóch różnych miastach.

prowadziłaś także audycje w radiu UJot FM. czy ułatwiło ci to studiowanie lub pracę jako fotograf? Szaleję za radiem! Dało mi to bardzo dużo. Byłam zachwycona, gdy mogłam poprowadzić swoją pierwszą poranną audycję. Moim marzeniem z dzieciństwa było w ogóle prowadzenie własnej telewizji śniadaniowej, a poranek radiowy spełnił to marzenie. Radio było wentylem dla mojej jednak trochę aktorskiej duszy; do tej miłości do ludzi i mówienia. Przez epidemię musiałam z tego na jakiś czas zrezygnować, ale wciąż tęsknię za radiem i na pewno do tego wrócę.

a kto jest twoją największą inspiracją? David LaChapelle. Twórca, który bezkompromisowo realizuje swoje pomysły na planie zdjęciowym. Często na potrzeby jego zdjęć tworzone są ogromne scenografie. Ludzie, którzy u niego pozują, to głównie inni artyści i gwiazdy show -biznesu. Ale to, co oni pozwalają mu zrobić ze sobą, jest czymś wyjątkowym. Jego twórczość jako pierwsza uświadomiła mi, że fotografia może być dokładnie taka jak chcemy. Obok niego szczególne miejsce w moim sercu mają Annie Leibovitz, David Bailey, Diane Arbus czy Guy Bourdin. Malarstwo też jest inspiracją, bo przecież fotografia to pochodna malarstwa. My również trochę malujemy te światy – uwielbiam obrazy Edwarda Hoppera czy Davida Hockneya. Inspirację można czerpać ze wszystkiego, ja znajduję pomysły również w filmach czy na deskach teatru. Muzyka również działa inspirująco, ponieważ słuchając jej widzisz pewne kadry w głowie. Wiesz, że chcesz zrobić do tej piosenki ilustrację. W przyszłości bardzo chciałabym tworzyć teledyski, chociaż na razie scenariusze, które mam w głowie, są bardzo kosztowne i trudne do zrealizowania (śmiech). Wszystko w swoim czasie!

co uznałabyś za swoje najważniejsze osiągnięcie w fotografii? Chyba pierwsze publikacje w magazynach mody. Ale pamiętam, że bardzo się ucieszyłam, gdy moje zdjęcia zostały docenione przez edytorów włoskiego Vogue’a. Jest taki serwis, który nazywa się Photovogue, gdzie można się zarejestrować i publikować swoje zdjęcia. W serwisie pojawiają się tylko te fotografie, które zostały zaakceptowane przez edytorów. Oni wybierają też poszczególne zdjęcia do magazynów. To dla mnie zawsze potwierdzenie tego, że to, co robię, udało się i działa. Takie małe wiadomości zwrotne wytyczają również pewną ścieżkę zawodową. Dobrze wspominam też wystawę we Frankfurcie, gdzie rok temu przedstawiłam swoją pracę. Była ona dosyć dziennikarska, bo inspiracją do jej powstania były dramatyczne nagłówki z gazet oraz historia zabójstwa Mahatmy Gandhiego. Zwykło się mówić, że ludzie zwracają uwagę głównie na złe wiadomości. Stworzyłam filmową pracę o pokoju, o tym, że złe rzeczy dzieją się każdego dnia, ale w rzeczywistości wojny i cierpienie nikomu z nas nie są potrzebne. Pamiętam, że pomimo kontrowersyjnej formy, bo na nagraniu strzelam do książki – spotkała się ona ze świetnym przyjęciem organizatorów festiwalu oraz uznaniem innych artystów.

Jakie jest twoje największe fotograficzne marzenie, które chciałabyś spełnić? Chciałabym w przyszłości fotografować modę. Móc współpracować z najlepszymi, bo jesteś tyle wart, ile ludzie z twojego zespołu. Chciałabym także nauczyć się nagrywać teledyski. Może jeszcze zrealizować kampanię reklamową dla Versace! Robić więcej projektów autorskich i żeby fotografia sprawiała mi wciąż taką radość jak teraz. To byłby chyba najpiękniejszy scenariusz.

Rozmawiał: Wojciech Skucha

Truskawki i sernik na zimno: dwa najlepsze smaki lata w owocowej kostce

Najdłuższe dni w roku, ciepłe, letnie wieczory spędzane nad brzegiem Wisły, spacery, które wydają się nie mieć końca i koszyki pełne krągłych, lśniących owoców. Czerwiec, robiąc dwa kroki w stronę upalnego lata i jeden ku deszczowej wiośnie, co roku pachnie pierwszymi burzami i smakuje truskawkowym koktajlem.

Sezon na te owoce jest tak krótki, że zawsze warto go wykorzystać do samego końca; tym razem chciałabym Wam zaproponować podkręconą wersję dobrze znanego sernika na zimno z truskawkami, która zachwyca podwójnie: wyglądem i smakiem.

To ciasto przywołuje wspomnienie obchodzonych latem urodzin i imienin, podczas których na stole zawsze musiał znaleźć się okrągły, orzeźwiający sernik na zimno. Choć najbardziej lubię je na domowym spodzie, możecie przygotować go też na bazie ulubionych biszkoptów – sprawdzą się równie dobrze, a nie będziecie potrzebować piekarnika, co będzie zbawienne w upalne dni.

Kostka truskawkowa jest jednym z tych przepisów, które wymagają niewiele wysiłku, za to zachwycają efektem. Warto dać jej szansę – jestem pewna, że na stałe dołączy do grona Waszych ulubionych wypieków z truskawkami! Aleksandra Kocerba

sposóB przygotowania: Budynie wsyp do szklanki, dodaj kakao, dopełnij szklankę mąką pszenną. Białka ubij z cukrem na sztywną pianę; żółtka wymieszaj w międzyczasie z proszkiem do pieczenia i dodaj do białek. Mąkę przesiej do masy jajecznej i delikatnie wymieszaj łyżką.

Połączoną masę przelej do blaszki o wymiarach 25x36 cm, wyłożonej papierem do pieczenia (co ważne - wykładamy tylko spód, boków nie natłuszczamy ani nie wykładamy papierem). Piecz przez ok. 25-30 minut w 180 stopniach, następnie upuść blaszkę na złożony koc z wysokości kolan. Dokładnie tak – nie wiem, jaka magia tutaj działa, ale działa doskonale! Pozostaw ciasto do ostygnięcia w piekarniku i zdejmij ostrożnie wierzchnią, bezową warstwę.

MUs: Odłóż część truskawek, by móc je potem ułożyć na biszkopcie. Opłukane i pozbawione szypułek pozostałe truskawki zblenduj na gładką masę. Galaretkę rozpuść w nieco mniejszej ilości wody niż sKładniKi: BiszKopt czeKoladowy: • 5 jajek • 2 łyżeczki gorzkiego kakao • 1 łyżeczka proszku do pieczenia • 2 budynie czekoladowe bez cukru • 1 szklanka drobnego cukru kryształu • + mąka pszenna

KostKa trUsKawKowa

sKładniKi na prostoKątną BlaszKę 25×36 cM

MUs trUsKawKowy: • 500 g świeżych truskawek • 1 opakowanie galaretki truskawkowej

warstwa serowa: • sernik na zimno w proszku lub: • 500 g serka śmietankowego • 3 łyżki cukru pudru • 1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego • opakowanie żelatyny do deserów

wskazano na opakowaniu (ja zazwyczaj używam o 50 ml wody mniej niż w instrukcji) i pozostaw do przestygnięcia; gdy zacznie tężeć, wymieszaj ją z musem truskawkowym i wstaw do lodówki. W międzyczasie przygotuj warstwę sernikową – ja użyłam po prostu standardowego sernika na zimno instant. Możesz też użyć 500 g serka mielonego (polecam Twój Ulubiony) połączonego z kilkoma łyżkami cukru pudru i połową łyżeczki ekstraktu waniliowego, usztywnionego żelatyną deserową.

połączenie: Rozprowadź masę serową na biszkopcie i umieść w niej uprzednio odłożone truskawki. Wstaw ciasto do lodówki (wystarczy na około pół godziny – ważne, by masa nieco stężała). Wylej na wierzch tężejący mus i wyrównaj powierzchnię.

Ciasto jest gotowe po kilku godzinach w lodówce, ale kroi się najlepiej po całej nocy chłodzenia. Smacznego!

Od sklepowego wózka do kosza na śmieci

Chociaż jeden człowiek sam świata nie zmieni, to jednak coraz więcej mówi się o tym, że nie bez znaczenia pozostają nasze jednostkowe wybory i każdy z nas może mieć wpływ na świat wokół siebie. To właśnie te drobne gesty składają się na większy sukces.

To prawda, że dzięki jednej osobie nie znikną tony plastiku w oceanach, ani nie zmniejszy się nagle emisja Co2, ale kiedy w ten sposób pomyśli tysiące ludzi, to żadna zmiana nie będzie możliwa. Nie zbawimy świata, ale możemy zadbać chociaż o ten wokół siebie i sprawić, by nasze lokalne środowisko było w lepszej kondycji. Dlatego przedstawiamy Wam propozycje kilku eko -patentów, dzięki którym nasze codzienne życie może stać bardziej ekologiczne.

zaKUpowe szaleństwo Zanim wejdziemy do kuchni, warto zajrzeć tam, gdzie zaczyna się nasza przygoda z żywnością, czyli do sklepu. Tak naprawdę już na tym etapie jesteśmy w stanie zrobić parę kroków naprzód ku lepszej kondycji środowiska. Po pierwsze - zrezygnujmy z jednorazowych foliowych siatek na owoce i warzywa, które są prawdziwą plastikową zmorą. Nietrudno jest je wyeliminować, ponieważ coraz więcej sklepów oferuje kupno wielorazowych woreczków materiałowych. Można także uszyć je samemu np. ze starej firanki lub innego materiału. Wyglądają bardzo oryginalnie i przede wszystkim będziemy ich używać o wiele dłużej, niż popularnych foliówek. Podobna kwestia dotyczy pakowania np. wędlin do własnych pudełek; wzrasta liczba osób praktykujących te rozwiązania, a sprzedawcy coraz chętniej przystają na takie prośby klientów. Na etapie wizyty w sklepie warto wspomnieć także o planowaniu listy zakupowej, pozwoli nam to zaopatrzyć się w tylko to, czego potrzebujemy i w odpowiedniej ilości. Bardzo duża część jedzenia, które ląduje w koszu bierze się stąd, że po prostu mamy go za dużo i nie zdążyliśmy go spożyć.

po prostU racJonalność Co zrobić, aby wyrzucać jak najmniej jedzenia? Jedną z prostszych kwestii jest po prostu porządek w lodówce. Aby uniknąć marnowania żywności, przy każdych zakupach warto produkty z dłuższą datą przydatności umieszczać z tyłu, a te z krótszą z przodu. Dzięki temu ludzka leniwa natura karząca sięgać nam po pierwszą rzecz z brzegu, pomoże zużyć nam w pierwszej kolejności to, co za jakiś czas może się już zepsuć. Kolejna kwestia: woda. Ten drogocenny płyn zużywamy w ogromnych ilościach każdego dnia, dlatego warto spróbować odzyskiwać chociaż część tego, co lejemy z kranu. Jak? Chociażby poprzez ponowne wykorzystanie do podlewania roślin, którym nie przeszkadza fakt, że wcześniej gotowaliśmy w tej samej wodzie np. jajka. Aby nie wyrzucać jedzenia do kosza, przygotujmy go tyle, ile jesteśmy w stanie zjeść. Teoretycznie oczywiste, praktycznie problematyczne, dlatego przed przyrządzeniem posiłku pomyślmy chwilę dłużej nad tym, ile tak naprawdę ziemniaków musimy ugotować, bo lepiej o jednego mniej niż o dwa za dużo.

sposóB na wszystKo Czyżby istniało magiczne rozwiązanie, które pomogłoby marnować mniej jedzenia? Nie zawsze uda się uniknąć wyrzucenia żywności, bo każdemu zdarzy się zapomnieć o kupionej papryce, która pleśnieje na dnie lodówki albo o owocach, na które mieliśmy ochotę, a które zaczęły już fermentować. Jednak jeśli będziemy chociaż trochę zapobiegawczy, dzięki jednej czynności możemy uratować nasze produkty przed wylądowaniem w koszu. Ten patent to nic innego jak mrożenie. Często nie zdajemy sobie sprawy, że do zamrażarki możemy włożyć praktycznie wszystko: od chleba, przez naleśniki, po gotowe dania obiadowe. Jest to jeden z najprostszych sposób konserwowania żywności, który nie odbiera jej smaku ani składników odżywczych. Niską temperaturę można wykorzystać także dla zwiędniętych ziół. Wystarczy wziąć foremkę na lód, pokruszyć bazylię, która już usycha na parapecie i zalać ją oliwą z oliwek. Dzięki temu uzyskamy gotowe kostki przyprawowe, które będziemy mogli dodać do naszych potraw, a tym samym podarujemy drugie życie ziołom. Każdy pomysł na niemarnowanie jedzenia jest dobry, więc eksperymentujmy i szanujmy bardziej to, co mamy na półkach we własnej lodówce.

Justyna Arlet‑Głowacka

F OTO re PO r T aż

Ogród Botaniczny Uniwersytetu Jagiellońskiego

Zdjęcia: Martyna Szulakiewicz‑Gaweł

Weekend więzi

Kontakt ze sztuką to coś, czego przez trwającą pandemię wielu osobom bardzo brakuje. Niedosyt artystycznych doznań, podniosłych emocji czy koncertowej atmosfery sprawia, że ludzie z utęsknieniem wyczekują momentu, kiedy ten twórczy świat znowu wróci do normy.

Kilka miesięcy przygotowań, pracowite tygodnie, mnóstwo pozałatwianych spraw, setki wysłanych e -maili, a przede wszystkim tysiące pozytywnych wrażeń i wiele zdobytych doświadczeń. Tak w skrócie można podsumować IX edycję studenckiego festiwalu Polikultura, która miała miejsce w weekend 21-22 maja 2021r.

Finałowe wydarzenia Jednym z największych osiągnieć tegorocznego festiwalu jest fakt, że odbył się on mimo niesprzyjającej pandemicznej

Zareklamuj się w WUJ -u!

wuj_reklama@op.pl

rzeczywistości. – Kulturę naprawdę da się tworzyć w każdych warunkach – podkreśla Olga Kosińska, koordynatorka wydarzenia. W trakcie tej edycji można było uczestniczyć online w trzech projektach przygotowanych przez studentów I roku zarządzania kulturą i mediami na Uniwersytecie Jagiellońskim, pod opieką Instytutu Kultury. Polikulturę otworzyło muzyczne przedsięwzięcie grupy koncertu, czyli występ duetu Linia Nocna, który tworzą Monika „Mimi” Wydrzyńska i Mikołaj Trybulec. Wydarzenie było transmitowane na żywo, a nagranie dostępne na YouTube w trakcie festiwalowego weekendu liczyło już ponad 500 wyświetleń. Kolejnym punktem festiwalu była wystawa „Pnącza”, organizowana przy współpracy z formacją artystyczną Kolektyw. Film z wernisażu tej inicjatywy dotarł do ponad 1,7 tys. odbiorców. Ostatnią atrakcją zamykającą IX edycję Polikultury, był projekt kuratorski o nazwie „Oczy mrużą się od słońca”. W wernisażu tej wystawy na żywo uczestniczyło około 50 osób, a przygotowane z artystami „instrukcje”, będące istotą akcji, dopiero ruszają w świat.

KilKa słów od organizatorów Polikultura to czasochłonne przedsięwzięcie, a przede wszystkim wymagające ludzi, którzy wkładają w nie całe swoje serce. – Czułem na sobie obowiązek, aby zorganizować to na dobrym poziomie, co motywowało mnie do pracy – podkreśla Włodzimierz Swatiew, członek grupy koncertu. – Praca nad naszym projektem kuratorskim uświadomiła mi, że coś takiego jest w ogóle w moim zasięgu, że jestem w stanie być częścią tego. To było moje pierwsze doświadczenie z organizowaniem wydarzenia na taką skalę i właściwie pierwsze bliskie spotkanie z kuratorstwem. Myślę, że dzięki udanej współpracy wewnątrz naszej grupy, ale przede wszystkim dzięki naszej koordynatorce, pani Marcie Kudelskiej, udało nam się zaprezentować coś niezwykłego – opowiada Michalina Siwiec, członkini grupy kuratorskiej. – Zobaczyłam, jak kompleksowym działaniem jest organizacja festiwalu i na pewno zyskałam większą wyrozumiałość dla wszystkich osób, które są zaangażowane w realizację czegoś podobnego. Druga kwestia to praca z ludźmi, która okazała się być nie tak jednowymiarowa, jak dotychczas sądziłam; dopiero takie „poważne” działanie weryfi kuje, czy tak naprawdę umiemy się komunikować – tłumaczy Hanna Struska, członkini grupy promocji.

podsUMowanie i ewalUacJa – Jak dla mnie ta edycja jest nieporównywalna z innymi – opowiada Olga Kosińska. – Pierwsza pandemiczna w 2020 nie wypaliła praktycznie w ogóle (poza jednym wydarzeniem). Uważam więc, że w warunkach, jakie były w tym roku, wyszło to świetnie. Trudności było dużo, ale udało się je przezwyciężyć i stworzyć naprawdę ciekawe wydarzenia – zaznacza koordynatorka. Zasięg postów Polikultury osiągnął prawie 5,5 tysiąca odbiorców, a tylko w ciągu jednego tygodnia informacje o wydarzeniach dotarły do 23,6 tys. osób. – Było to dla nas wyzwanie, ale też niezwykłe, nowe doświadczenie. Wszystkie grupy wykazały się dużą kreatywnością biorąc pod uwagę zarówno akcje fundraisingowe, jak i projekty końcowe – podsumowuje Michalina. Jakie są marzenia związane z kolejnymi edycjami? – Chciałabym, żeby Polikultura w przyszłości nie musiała odbywać się zdalnie i aby kolejne roczniki studentów mogły znaleźć w tym festiwalu przestrzeń do eksperymentowania i zderzenia się w bezpiecznych warunkach z różnymi aspektami organizowania kultury w Polsce – podkreśla Olga Kosińska.

Justyna Arlet ‑Głowacka

Rekomendacje kulturalne dziennikarzy „WUJ‑a”:

epicka opowieść o rodzinnych wzlotach i upadkach

Napisanie sagi rodzinnej w taki sposób, by stała się lekturą porywającą dla osób spoza kręgu najbliższych stanowi nie lada wyzwanie; jak dowodzi przykład tej książki, jest jednak możliwe. Ta wspaniale opisana historia rodzinna została także uhonorowana Nagrodą Historyczną „Polityki” za książki o najnowszej historii Polski.

Rodzinne wspomnienia stają się tutaj punktem wyjścia do szerokiego spojrzenia na polską scenę gospodarczą, polityczną i artystyczną. Łubieńscy to barwna mozaika wyrazistych postaci: artystów, duchownych, naukowców, działaczy, ale też sprawnych przedsiębiorców, przekształcających jałowe ziemie w prężnie funkcjonujące ośrodki gospodarcze. Saga jest opowieścią o dynamicznych karierach, ale nie brakuje w niej też upadków z dużego konia, pozostawiających czytelnika z refleksją, że nic, co raz nam dane, nie jest na zawsze – i na pewno.

Umiejętność bezstronnego spojrzenia na własnych krewnych – popełniających błędy, wybierających inne ścieżki – jest tu niezwykle cenna. Nie jest to portret bez skazy, a autor nie dokonuje selekcji faktów na te wygodne i te potencjalnie problematyczne; w tak złożonej tkance rodzinnej pojawiają się osobowości z najbardziej skrajnych końców spektrum – i wszystkie są nam przedstawiane. Te bliskie ideałowi i te, którym jest do niego bardzo daleko. Nietuzinkowi bohaterowie sagi o Łubieńskich są przywołani do życia językiem barwnym, w którym nie brakuje ani subtelnych przytyków, ani czułej nostalgii, zawsze za to jest miejsce dla obiektywnego spojrzenia. Lektura tej książki była niezwykłą podróżą, która dostarcza zarówno powodów do uśmiechu, jak i wzruszeń.

Aleksandra Kocerba

Maciej Łubieński, „Łubieńscy. Portret rodziny z czasów wielkości”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2020

To nie jest marketingowa laurka

Wewnętrznie podzieleni

Kto zna Bartka, ten wie, że można spodziewać się po nim wszystkiego. A zwłaszcza nieprzewidywalności, nutki szaleństwa i kreatywności. Kto nie zna, to po tej książce pozna – choć pewnie o wiele zwariowanych historii będzie musiał pytać samego bohatera. Te nieco ponad 150 stron jednak wystarczy, by dowiedzieć się m.in dlaczego Bartek „Borówka” Borowicz założył agencję koncertową i jak w prowadzeniu artystów pomaga mu… hokej podwodny. Słowem: kim jest Bartek, autor książki „Borówka Music – 15 lat w trasie koncertowej”, były redaktor naczelny pisma „WUJ” (wywiad z nim publikowaliśmy w kwietniowym wydaniu).

Przebijając się przez kolejne strony kreuje nam się obraz ekscentrycznego założyciela agencji muzycznej oraz promotora, przemierzającego wzdłuż i wszerz Polskę i Europę, by organizować koncerty swoim wykonawcom. Gdzie? Wszędzie: w dużych miastach, małych mieścinach, wioskach czy 30-metrowych mieszkaniach. Metraż czy wielkość lokalu nie ma tutaj znaczenia.

Ta książka to nie laurka. To szczera opowieść o tym, jak wygląda życie w trasie. O koncertach, na które nie zawsze przychodzą tłumy, o mało znanych artystach, których nikt nie kojarzy. Wreszcie o mało grzecznych pokoncertowych afterach, jeżdżeniu rozklekotanym vanem czy spaniu na podłodze. To też historia o człowieku, który lubi korzystać z okazji i poznawać ludzi, a przy tym – nie siedzieć w miejscu. Jak sam przyznaje, praca w szklanym biurowcu by go zabiła – cały jej sens odkrywa w przemierzaniu tras koncertowych. Zresztą hasłem przewodnim jego firmy jest slogan „Nie robimy dziur w trasach, robimy trasy w dziurach”. I mniej więcej o tym jest ta książka. O wielkiej ambicji do robienia czegoś z niczego. Lekturę polecać można nie tylko fanom muzyki.

Adrian Burtan

Bartek Borowicz, „Borówka Music – 15 lat w trasie koncertowej”, wyd. Borówka Music, Ostrzeszów 2020

Z czym nam – Europejczykom – może kojarzyć się Azja Wschodnia? Z bogactwem kulturowym, kuchnią, gadżetami technologicznymi, w tym wszechobecnymi smartfonami, a może z pracowitością obywateli? Prawdopodobnie można by wyliczać w nieskończoność. Jednak czy ciekawiło Was kiedykolwiek jak wzajemnie postrzegają się narody Japonii, Chin i Korei?

Zdawałoby się, że przynależność do konfucjańskiej rodziny czy sąsiedztwo terytorialne można uznać za ich wspólny mianownik, świadczący o podobnej mentalności. Jak się jednak okazuje – każdą z tych nacji może łączyć też to, co jednocześnie dzieli, w tym przekonanie o wyższości względem pozostałych, odmienność interpretacji tych samych pojęć, miejsc i zdarzeń, czy szereg historycznych uprzedzeń.

Autor w swoim dzienniku z podróży po poszczególnych krajach scala uważne obserwacje z ujęciem historyczno -gospodarczym i spostrzeżeniami lokalnej społeczności. Dokonuje dzięki temu wnikliwej analizy przyczyn, stojących za niechęciami narodów – od tych historycznych po światopoglądowe. Całość prezentuje czytelnikowi szeroką perspektywę na temat stosunków między państwami oraz pozwala poznać motywy (czasem wręcz irracjonalnych dla nas) kulturowych zawiłości. Dowodzi też temu, że pamięć historyczna odbija się tam głośnym echem na teraźniejszych sympatiach i antypatiach względem siebie. Gdzie tkwi początek tych waśni i czy nie stoją za nimi państwa trzecie, udzielające „milczącego przyzwolenia” na pogłębiający się latami konflikt?

Reportaż Michaela Bootha, spisany w sposób niezwykle lekki i obiektywny sprawia, że zaczynając tę literacką podroż po Azji Wschodniej – naprawdę ciężko się od niej oderwać.

Joanna Pawlik

Michael Booth, „Japonia, Chiny i Korea. O ludziach skłóconych na śmierć i życie” Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2021

Najmądrzejsze książki roku wybrane!

Znamy laureatów tegorocznej edycji konkursu Mądra Książka Roku. Tytuły najlepszych publikacji popularnonaukowych minionego roku zostały ujawnione 20 maja podczas wirtualnej gali wręczenia nagród. Uhonorowano także projekty małopolskich licealistów, przygotowane z myślą o nominowanych pozycjach.

Jakie książki promujące naukę, które ukazały się w 2020 roku, zdecydowanie warto przeczytać? Co będzie przystępną lekturą dla najmłodszych odkrywców? Którym tytułem powinien się szczególnie zainteresować dorosły poszukiwacz wiedzy? Uniwersytet Jagielloński i portal Mądre Książki regularnie odpowiadają na te pytania, promując publikacje popularnonaukowe i nagradzając najlepsze z nich. W tym roku po raz drugi miało to miejsce online – uroczystą galę Mądrej Książki Roku mogliśmy oglądać za pośrednictwem Facebooka i YouTube’a w ramach Copernicus Festival. Poprowadził ją konferansjer Wojciech S. Wrocław, a towarzyszyli mu prof. Stanisław Kistryn, pełnomocnik Rektora ds. współpracy w ramach Una Europa i Adrian Ochalik, rzecznik UJ. Po przemówieniu Rektora UJ prof. Jacka Popiela oraz prezentacji nominowanych książek to właśnie im przypadł zaszczyt ogłoszenia wyników.

and tHe winner is... Książkowych zwycięzców ogłoszono w pięciu kategoriach. Nagrodę redaktorów serwisu Mądre Książki otrzymał Robert Dunn za pozycję „Nie jesteś sam w domu. Od drobnoustrojów po krocionogi, śpieszki i pszczoły miodne. Historia naturalna stworzeń z którymi dzielimy życie”, wydaną przez Copernicus Center Press. Z kolei dziennikarz Tomasz Rożek, autor książki „Nauka. To lubię. Od ziarnka piasku do gwiazd” (wyd. Wilga), został doceniony podwójnie: zarówno przez czytelników Gazety Wyborczej, jak i społeczność akademicką UJ. Za najlepszą publikację popularnonaukową dla dzieci uznano natomiast książkę „Miasto Potwór” Joanny Guszty z ilustracjami Przemka Liputa. Za jej publikację odpowiada wydawnictwo Kropka. Zwycięskie książki tegorocznej edycji konkursu MKR

Ostatnie, najważniejsze wyróżnienie – nagroda główna „Mądra Książka Roku 2020” – przypadło profesorowi Larry’emu Wolff owi. Otrzymał je za pracę „Wynalezienie Europy Wschodniej. Mapa cywilizacji w dobie Oświecenia”, poświęconą sztucznemu podziałowi kulturalnemu Europy w XVIII wieku. Amerykański historyk dziękował za nagrodę po polsku i po angielsku, ciesząc się, że „Wynalezienie…” zostało przetłumaczone na nasz język. – Znaczna część książki dotyczy historii Polski i jest dla mnie bardzo ważne, aby polscy czytelnicy byli zainteresowani moją pracą – podkreślił. Wyrazy wdzięczności skierował także w stronę Międzynarodowego Centrum Kultury, wydawcy polskiego przekładu.

licealiści proMUJą naUKę Nie tylko autorzy książek doczekali się nagród – podczas gali poznaliśmy również zwycięzców konkursu dla uczniów szkół średnich. Zadaniem licealistów było przygotowanie projektu okładki jednej z nominowanych pozycji lub krótkiego fi lmu zachęcającego do jej lektury. W tej pierwszej kategorii najlepsze okazały się Martyna Jędrys (Liceum Ogólnokształcącego Zakonu Pijarów im. ks. Stanisława Konarskiego w Krakowie) oraz Faustyna Fura (VI LO im. Adama Mickiewicza w Krakowie); pierwsze miejsce za fi lmowe laudacje przypadło z kolei Zofi i Górskiej (I LO im. Króla Kazimierza Wielkiego w Bochni) i Maciejowi Packowi (VII LO im. Zofi i Nałkowskiej w Krakowie).

Zwycięskie prace można oglądać na stronie madraksiazkaroku.pl oraz facebookowym profi lu konkursu. Projekty uczniów mają też trafi ć do odpowiednich wydawnictw. – Może dla kogoś z tych młodych ludzi będzie to początek owocnej współpracy – sugerował prowadzący, przypominając, że taki przypadek miał już miejsce w historii konkursu.

do Księgarń, gotowi, start! Kończąc galę, Wojciech S. Wrocław wyraził nadzieję, że przyszłoroczna edycja konkursu odbędzie się już na żywo; w tym roku nagrodzonych autorów i autorki mogliśmy zobaczyć jedynie na ekranie. Możemy się jednak z nimi spotkać w inny sposób – sięgając po ich książki. Może razem z Robem Dunnem poszukacie niewidzialnych organizmów żyjących wokół was? Albo wspólnie z młodszym rodzeństwem zrobicie domowe eksperymenty opisane w „Nauka. To lubię”? Czytajmy mądre książki i zachęcajmy do tego innych, nie tylko w przerwie od sesyjnej nauki.

Ewa Zwolińska

This article is from: