2 minute read
Mój romas z Liverpoolem” - recenzja
LUBICIE ROMANSE?
TEN JEST ZDECYDOWANIE DLA WAS!
Advertisement
RADO CHMIEL
Kiedy w moje ręce wpadła książka Anthony’ego Quinna, zatytułowana „Mój romans z Liverpoolem”, nie wiedziałem, jak do niej podejść. Pomny faktu, że po zdobyciu w zeszłym roku pierwszego od 30 lat mistrzostwa Anglii przez Liverpool, angielscy wydawcy poczuli krew i na brytyjskim rynku pojawiło się tsunami, które przyniosło nam wiele pozycji związanych z klubem: tych fantastycznych jak i tych mniej dobrych. Do „Mojego romansu z Liverpoolem” podchodziłem więc raczej z pewną rezerwą.
Wyjaśnijmy sobie na początku jedno: sam autor - który jest zapalonym kibicem Liverpoolu od najmłodszych lat, wywodzi się z okolic miasta Beatlesów (Huyton, skąd pochodzi również legendarny Steven Gerrard), a obecnie mieszka w Londynie zarabiając na życie jako autor książek oraz krytyk filmowy i literacki - od samego początku daje czytelnikowi do zrozumienia, że „Mój romans z Liverpoolem” nie jest książką biograficzną sympatycznego Niemca w dresie i bejsbolowej czapeczce. Jeżeli ktoś jest zainteresowany taką pozycją, to na rynku wydawniczym – również polskim – jest ich wiele. Ta książka zawiera jednak wiele ciekawych informacji i anegdot, których nie dowiemy się z innych wydawnictw. Quinn prowadzi narrację w tempie biegającego skrzydłem Andy’ego Robertsona, co chwilę dorzucając nam nowe ciekawostki. Historia Kloppa jest opowiedziana w stylu, który nie znudzi czytelnika. Quinn dobrze balansuje między przekazywaniem nam informacji i wiedzy piłkarskich ekspertów oraz pokazania, że życie to jednak coś więcej niż tylko futbol. Anglik nie bawi się w szczegółowe opisy boiskowych wydarzeń czy meczów, których wyniki zna przecież każdy kibic klubu z Anfield. Samym zamysłem książki było pokazanie uczuć, które wzbudza niemiecki trener, swoisty list miłosny od fana do Jürgena Kloppa, który wyciągnął Liverpool z pucharowej posuchy i sprawił, że kibice The Reds znów mogli poczuć się szczęśliwi. W polskim wydaniu nie uniknięto jednak błędów.
Nie wiem, na ile jest to błąd w tłumaczeniu, bądź redakcji, ale znalazło się w niej kilka literówek czy złych odmian nazwisk, bądź klubów („Diega Simeonego” czy „Tottenham Hotspurs” po prostu gryzie w oczy), ale nie zmienia to całościowego odbioru książki. Ta krótka, zaledwie 240-stronicowa opowieść to fantastyczna lektura, która w kibicach Liverpoolu wywoła ciarki na rękach oraz wyciśnie zapewne niejedną łzę. Jest to również znakomita książka dla fanów innych drużyn, bo – przyznajmy szczerze – nie da się nie lubić Jürgena Kloppa, a po przeczytaniu „Mojego romansu z Liverpoolem” gwarantuję wam, że polubicie go jeszcze bardziej!