16
felieton
KTO ROBI W KULTURZE, TEGO KULTURA NIE OBOWIĄZUJE Arkadiusz Hronowski
od 2001 roku zawiaduje sopockim SPATiF-em. Odpowiada za serwis muzyki niezależnej Soundrive.pl oraz festiwal muzyki alternatywnej Soundrive Festival. Na stoczniowych terenach w Gdańsku stworzył klub B90 oraz współtworzy Ulicę Elektryków, Plenum i Plener 33. Od niedawna w Krakowie współorganizuje Mystic Festival. Najmłodsze dziecko to nowy, alternatywny klub muzyczny DRIZZLY GRIZZLY.
Z orzełkiem na piersi Dobrze, że sport osiągnął profesjonalizm ponad możliwości każdego z nas. Ten profesjonalizm jest widoczny, nawet jeśli się na tym nie znamy. Wiemy jak ogromny wysiłek i poświęcenie są wkładane przez każdego zawodnika w wynik końcowy, niemal od początku jego kariery. Chcemy oglądać widowisko na najwyższym poziomie, chcemy podziwiać i zazdrościć. Zupełnie jak na koncercie, kiedy każdy z nas chciałby choć na chwilę być na scenie i wymiatać gitarowe solo. Dziś sport to nie tylko dyscyplina, hobby czy sposób na życie. To zawód. Może nie zdajemy sobie z tego sprawy ale, aby dziś cokolwiek osiągnąć w sporcie, trzeba się temu poświęcić całkowicie. Szkoła szkołą, ale jeśli jest się młodzikiem i uprawia jakąś dyscyplinę, to jest to raczej frajda i zabawa. Gorzej jeśli ktoś kompetentny zauważy w brzdącu talent i nawinie makaron nam rodzicom na uszy. Wówczas koniec z zabawą, zaczyna się praca i szkoła szkołą, ale mamy twardy orzech zgryzienia. Sport kształtuje charaktery, uczy pokory, dyscypliny, determinacji, woli walki a nawet języków obcych. Same plusy i nawet jeśli z tej sekty się wypiszemy przed wejściem w dorosłość to nawyki i języki obce nam zostaną. Szkoła szkołą, ale jakiś fach w ręku trzeba mieć. Jest jednak taki moment kiedy przestajemy być juniorem i stoimy w progu seniorskiego świata. Świata, który nie jest już Miejskim Domem Kultury. Wtedy wszystko zaczyna być inne, zasady, ludzie, otoczenie, a przede wszystkim profesjonalizm na poziomie
dotąd nam nieznanym. Prawdziwa przepaść i odsiew zarazem. Porównać to można do wylęgu żółwi morskich na plaży, gdzie 95% nie dożyje wejścia do wody. Sport obecnie to potężny biznes, lecz są dyscypliny które pomimo profesjonalizmu są niemal niezauważalne czyli niemedialne. Dopiero Igrzyska Olimpijskie przez wielu mylnie nazywane Olimpiadą pokazują, że istnieje strzelectwo, hokej na trawie, kajakarstwo górskie, rzut dyskiem czy łucznictwo. Zdobyte tam medale przynoszą punkty dla kraju, ale już ich sława trwa tyle co post na facebooku. Uprawianie tych dyscyplin można raczej zaliczyć do hobby niż pracy. Po skończonej karierze, która zabiera nam najlepsze lata musimy się jakoś ogarnąć. Jeśli zdobędziemy złoty medal olimpijski to chociaż dwa osiemset emerytury mamy zagwarantowane. Gratyfikacje za zdobyte medale w Polsce? Jak ma czuć się polski pływak obok takiego Phelpsa, który za każdy medal otrzymywał miliony dolarów. A co po skończonej karierze ma robić polski łucznik? Pozostaje mu tylko skromna posada radnego, ewentualnie działacza sportowego lub bardziej wypasiona rola posła. Natomiast tenis, football, golf to są prawdziwe gwiazdy na sportowym rynku pracy. Można powiedzieć, że Igrzyska Olimpijskie nie koniecznie są po drodze wielu gwiazdom tych dyscyplin. Kiedyś w Polsce sport był podzielony na amatorski i zawodowy. Ten drugi praktycznie nie istniał. Wyścig Pokoju, był kiedyś dla nas najważniejszą imprezą kolarską na świecie, a obok zawodnicy z zupełnie innej ligi ścigali się na Tour de France. Tenis raczkował, choć Fibak
wyskoczył nam z gniazda i nieco narozrabiał zaprzyjaźniając się nawet z Robertem de Niro. Piłka nożna za czasów Górskiego była swego rodzaju fenomenem. Dziś, kiedy dywanami pieniędzy rozłożone są stadiony jesteśmy zaledwie czwartą ligą, choć to nasi piłkarze są światowymi gwiazdami i zarabiają potężne pieniądze. Kiedy stajemy się profesjonalnymi sportowcami wchodzimy do określonego świata, rytmu, przyzwyczajeń. Wimbledoński kort staje się naszym domem, co roku te same zapachy, osobistości na trybunach, dobrze znane hotele, obsługa. Na końcu wypłata, nawet jeśli odpadnie się w I rundzie. To jest inny świat. I nagle taki człowiek wyrwany ze swojego rytmu leci w koszary do wioski olimpijskiej, jak na pierwszy obóz sportowy do Cetniewa i musi poddać się nowym zasadom gry. Obok tysiące młodych, głodnych sławy sportowców. Czekali na ten moment 4 lata, a czasami i dłużej. Samo uczestnictwo dla wielu z nich jest jak wyjazd do Berlina Zachodniego, aby tylko zobaczyć, przeżyć, poczuć, mieć orzełka na piersi. To trochę taka walka o przetrwanie, emeryturę, o kolejny wakat w kadrze, o kolejne stypendium, o prace jako trener, może działacz. A tenisista wraca z tego oblężonego Tokio do domu, zapomina o porażce w I rundzie i myślami jest już w US Open, gdzie czekają na niego stare ziomki i siedmiocyfrowa pula nagród. I nie ma na to rady, bo świat już taki jest, że caddie Tigera Woodsa jest najbogatszym i najpopularniejszym sportowcem w Nowej Zelandii. Dlatego wciąż nadzieją dla wielu nacji jest rzut kamieniem, jako przyszła dyscyplina olimpijska.