I
K U LT U R A
I
Granica, której Hitler nie przekroczył Gdyby nie błąd pewnego laboranta, Niemcy pewnie nigdy nie uzyskaliby formuły tabunu i sarinu, tylko im znanych – przynajmniej do końca II wojny światowej – niezwykle toksycznych gazów bojowych. Dużo bardziej zjadliwych niż iperyt i chlor, użyte w czasie pierwszej Wielkiej Wojny. Produkowali je od 1943 roku w dolnośląskim miasteczku Dyhernfurth, ale nigdy z nich nie skorzystali, choć byłaby to broń wielekroć skuteczniejsza od rakiet V-2 okrzykniętych Wunderwaffe Hitlera. O tym jest ta książka – fascynujący, doskonale napisany reportaż historyczny Tomasza Bonka, od którego trudno się oderwać aż po ostatnią stronę. Rosjanie, którzy na początku 1945 roku zajęli miejscowość i fabrykę, nie wiedzieli, do czego służyła ona naprawdę. Upojeni sukcesem upijali się winem z piwnic pobliskiego pałacu, w którym relaksowała się wcześniej wyższa kadra Anorgany. Wtedy stało się coś nadzwyczajnego i niezrozumiałego dla nich. Doborowa jednostka niemieckich komandosów odbiła fabrykę i utrzymała ją przez dobę. Tyle trzeba było na zatarcie śladów: wylanie do Odry zapasów gotowych gazów bojowych, zniszczenie półproduktów i dokumentacji. Wszystko na osobisty rozkaz Hitlera, który nie chciał, by cokolwiek, czym wróg mógł w przyszłości szkodzić jego narodowi, wpadło w jego ręce.
Jak przyznaje autor, zajął się tematem jednej z największych tajemnic II wojny światowej pod wpływem pewnej rozmowy z babcią. Helena Bonek, z domu Kraśnicka, miała 17 lat, gdy wprost z ulicznej łapanki trafiła do Dachau, stając się niewolnikiem w prowadzonym przez koncern IG Farben zakładzie chemicznym w pobliskiej miejscowości Gendorf. Cudem przeżyła. Obozowymi koszmarami nie dzieliła się nawet z najbliższymi. Ostatnie lata życia spędziła z rodziną syna w Wołowie leżącym zaledwie 10 km od Brzegu Dolnego (tak nazywa się od 76 lat wspomniany na wstępie Dyhernfurth). Kiedy po raz pierwszy znalazła się w pobliżu tamtejszych zakładów chemicznych Rokita, wszystko w niej odżyło, choć nie powiedziała o tym ani słowa. Nie musiała, wszystko miała wymalowane na twarzy. Nigdy już nie odwiedziła dawnego Dyhernfurthu, choć mieszkała zaledwie 10 km od miasteczka. Aż kiedyś, gdy pan Tomasz podzielił się z babcią swoim pomysłem na życie, czyli zamiarem podjęcia pracy dziennikarskiej, niespodziewanie powiedziała: „To może ustalisz i opiszesz, co działo się w tym zapomnianym obozie w Brzegu Dolnym”. Te słowa były jak przesłanie i zobowiązanie.
Dopiero zająwszy zakłady po raz wtóry, Rosjanie zrozumieli, że Dyhernfurth II miał odwracać uwagę od tego, co rzeczywiście ważne – od podobozu Dyhernfurth I. Pośpiesznie sprowadzeni wybitni chemicy radzieccy donieśli, że była to wytwórnia nieznanych, ale bardzo groźnych substancji. Później zdemontowali kawałek po kawałku trefną instalację, przewieźli ją pod Stalingrad i tam złożyli wszystko do kupy, a wkrótce sami zaczęli produkować tabun i sarin. Nie byli zainteresowani, by mówiono o tym, co działo się w Dyhernfurcie i co się stało z urządzeniami. Podobnie Amerykanie i Brytyjczycy, bo ci – nie mogąc poznać namacalnie tajemnic fabryki śmierci – polowali na tych, którzy mogli im ją odtworzyć jako budowniczowie tej pierwotnej. Tym sposobem wielu niemieckich naukowców i wysokich rangą funkcjonariuszy partii nazistowskiej uniknęło kary za swe zbrodnie. Zaczęli po prostu służyć innemu panu. Niektórzy, jak dr Otto Ambros – autor sukcesu, czyli utrzymywanej w całkowitej dyskrecji produkcji trucizn – wrócili po paru latach z USA do Niemiec, robiąc karierę w przemyśle i gromadząc fortunę. Zmarł on w roku 1990 jako szanowany „przemysłowiec wizjoner”.
Tomasz Bonek: „Chemia śmierci. Zbrodnie w najtajniejszym obozie III Rzeszy”. Wydawnictwo ZNAK Horyzont, Kraków 2021
Niemieckie prace nad bronią chemiczną, prowadzone pod płaszczykiem poszukiwań skutecznych środków ochrony roślin, objęte były w III Rzeszy najściślejszą tajemnicą. Tak ścisłą, że ani zachodni alianci, ani Rosjanie nie wiedzieli do końca wojny, że w fabryce Anorgana w Dyhernfurcie powstają tysiące ton trucizny, której kropla zdolna była zabić każdego, kto się nieopatrznie znalazł w jej pobliżu.
Dla więźniów obozu koncentracyjnego w Gross Rosen (obecnie Rogoźnica) ta tajemnica był wyrokiem śmierci. Trafiali do podobozu Dyhernfurth I z adnotacją „powrót niepożądany”. Nikt z nich nie miał prawa przeżyć pracy w wytwórni śmiercionośnych gazów. Póki żyli, napełniali nimi bomby i pociski. Często się przy tym śmiertelnie podtruwali. Ich zwłoki – tak jak zwłoki ofiar świadomie wystawianych przez Niemców na działanie tabunu i sarinu podczas zbrodniczych eksperymentów – trafiały do instytutów medycznych, gdzie były poddawane szczegółowym analizom. W miejsce zmarłych z Gross Rosen przywożono kolejnych nieszczęśników. W sumie były ich tysiące.
A dlaczego Niemcy nie użyli 12 tys. ton tabunu i kilkuset ton sarinu zgromadzonych w gotowych do użycia pociskach artyleryjskich i bombach lotniczych? Przeważa hipoteza, że Hitler naciskany w tej sprawie przez wojskowych, pozostał nieugięty. Pamiętał, czym jest skierowanie gazu bojowego przeciw ludziom. Sam był ofiarą ataku gazowego jako żołnierz I wojny światowej (stracił nawet na pewien czas wzrok). Oczywiście nie miał skrupułów przed użyciem tych środków przeciw „podludziom”, ale bał się, że mogą oni odpłacić jego rodakom tym samym.
Garstce udało się jednak przetrwać. Głównie dzięki chaosowi, który spowodował zbliżający się front oraz wymykające się pełnej kontroli „marsze śmierci”, czyli próby ewakuacji na zachód ostatnich żyjących. Ich zeznania, składane w sądach i przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, pozwoliły osądzić część zbrodniarzy odpowiedzialnych za śmierć i niewyobrażalne cierpienia więźniów wykorzystywanych podczas budowy i działalności podobozów Dyhernfurth I oraz Dyhernfurth II.
I
I na koniec coś, czego nie ma w fascynującej opowieści Tomasza Bonka. Otóż niemieckie zapasy broni chemicznej alianci zamierzali zatopić na dużej głębokości w Atlantyku. Ostatecznie jednak złożyli je na dnie Bałtyku. Tysiące stalowych beczek spokojnie sobie zrdzewieje, a ostrzeżenia naukowców przed grożącą nam katastrofą są traktowane jako mocno przesadzone kasandryczne wizje. Zegar tyka.
130
I