Baltic Neopolis Orchestra
– SUKCES, TALENT, ENERGIA I POMYSŁY
Na okładce: Baltic Neopolis Orchestra
Foto: Radosław Kurzaj
Na okładce: Baltic Neopolis Orchestra
Foto: Radosław Kurzaj
10. Słowo od naczelnej
13. Nowe miejsca
FELIETON
14. Krzywym okiem – pisze Darek Staniewski
WYDARZENIA
16. Wakacyjne Miasto Kobiet nadchodzi
17. Wiersze szalone
18. Zapiski z pamięci
19. Networking w stadninie koni
20. Powrót Bombayu
STYL ŻYCIA
24. Lalki takie jak My
TEMAT Z OKŁADKI
32. Baltic Neopolis Orchestra –sukces, talent, energia i pomysły
LUDZIE
38. NASA, czarne dziury i mapa nieba
44. Brydż, czyli Michała Szelągowskiego miłość w kartach zapisana
48. Medycyna estetyczna zgodnie ze sztuką i prawem
50. Mniej rozświetlacza, więcej różu
PODRÓŻE
52. Zapiski z kamperowej podróży
KULINARIA
56. Burger à la Belmondo
59. Riesling – król białych win – pisze Marek Popielski
61. Te magiczne bąbelki
62. BERG – nowa inwestycja w Dziwnowie
66. Dąbie Park – dobre miejsce do życia
BIZNES
70. Najwyższa jakość wypoczynku
72. Czekając na Mieleńska Beach
74. Wytrwałość na najwyższych obrotach
76. Gryfus – szczecińska perła w koronie kraftowych piw
78. Wystartowała kolejna edycja Konkursu Przedsiębiorca Roku Pomorza Zachodniego!
ZDROWIE I URODA
80. Witaj, bikini!
82. Celebruj dojrzałość
85. Medycyna i ludzie
86. Wkłucie ratujące życie
88. Szkoła do zadań specjalnych
90. Ekspert radzi
KULTURA
92. Recenzje teatralne – pisze Daniel Źródlewski
93. Recenzje filmowe – pisze Daniel Źródlewski
95. Autoholizm / Brahms i Elgar
96. Niezwykła wędrówka Harolda Fry Jubel znakomitego chóru
97. Willa Hiszpania Jerzy Kryszak w Szczecinie
98. Radość życia/Trubadur
100. Helena Kurcyusz – kobieta, która narysowała Szczecin
104. Królowa Charlotta: miłość i szaleństwo
108. Kroniki
już od 17.06.2023
REDAKTOR NACZELNA:
IZABELA MARECKA
REDAKCJA:
ANETA DOLEGA, DANIEL ŹRÓDLEWSKI, KAROLINA WYSOCKA, DARIUSZ STANIEWSKI
FELIETONIŚCI:
SZYMON KACZMAREK, ANNA OŁÓW-WACHOWICZ
WSPÓŁPRACA:
PANNA LU, ARKADIUSZ KRUPA, ALEKSANDRA KUPIS
Pomysł na sesję znanych szczecinianek oraz lalek będących ich małymi kopiami zrodził się we mnie już dawno, a że mam tak, że jak sobie coś wymyślę, to realizuję – efekty znajdziecie w magazynie.
Ja swoją ukochaną lalkę – Fleur mam do dzisiaj. Rodzice kupili mi ją w Baltonie – PRL-owskim przybytku wszelkich dóbr, nieosiągalnych dla zwykłego człowieka. Ze „sklepów za firankami” (nazwa pochodzi od tego, że zasłaniano tam okna, by przechodnie nie gapili się na nieosiągalne towary) korzystali tylko ci, którzy mieli dostęp do walut i bonów. Tak się złożyło, że tata – marynarz miał możliwość zakupów w Baltonie i tym samym stałam się posiadaczką tej luksusowej laleczki, która kosztowała tyle, co cały jego miesięczny dodatek dewizowy..
Lalki ponownie pojawiły się w moim życiu razem z podróżami, teraz jako dorosła osoba zbieram z przedstawicielki różnych krajów, które odwiedzam. Czekam również na fabularną historię o Barbie, która do kin wejdzie jeszcze tego lata. Tymczasem w gronie innych dorosłych dziewczyn oddałam się zabawie niezwykłymi lalkami od szczecińskiej La Lalli. Miło było wrócić do beztroskich czasów dzieciństwa, zanurzyć się we wspomnieniach, „zaopiekować” naszym wewnętrznym dzieckiem.
Izabela Marecka
Wydawnictwo Prestiż e-mail: redakcja@eprestiz.pl | www.prestizszczecin.pl
MIESIĘCZNIK BEZPŁATNY
WYDAWCA:
WYDAWNICTWO PRESTIŻ
UL. MIKOŁAJA KOPERNIKA 6/9
70-241 SZCZECIN
REKLAMA I MARKETING:
KONRAD KUPIS, TEL.: 733 790 590
ALICJA KRUK, TEL.: 537 790 590
KARINA TESSAR, TEL.: 537 490 970
RADOSŁAW PERZ, TEL.: 575 650 590
DZIAŁ PRAWNY:
ADW. KORNELIA STOLF- PEPLIŃSKA stolf-peplinska@kancelariacywilna.com
DZIAŁ FOTO:
BOGUSZ KLUZ, EWELINA PRUS, ALICJA USZYŃSKA, DAGNA DRĄŻKOWSKA-MAJCHROWICZ ALEKSANDRA MEDVEY-GRUSZKA
SKŁAD GAZETY:
AGATA TARKA, marta@motif-studio.pl
DRUKARNIA:
DRUKARNIA KADRUK S.C.
Redakcja nie odpowiada za treść reklam. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania treści redakcyjnych.
WSB MERITO
Wyższa Szkoła Bankowa to aktualnie Uniwersytet WSB Merito. Obecnie szczeciński wydział oferuje 12 kierunków studiów I stopnia, w tym m.in.: logistykę, psychologię w biznesie, pedagogikę, bezpieczeństwo w biznesie i administracji. Ponadto pięć kierunków na studiach magisterskich, jednolite studia magisterskie na kierunku pedagogika przedszkolna i wczesnoszkolna, a także studia podyplomowe, magisterskie z podyplomowymi i MBA.
Szczecin, ul. Śniadeckich 3
Nieoczekiwana prostota — tak w dwóch słowach można określić holenderską markę, 10DAYS. Od 2007 roku inspiruje do swobodnego stylu, a w swych kolekcjach stawia na komfort i ponadczasowość, które w nietuzinkowy sposób pozwalają na wyróżnienie się z tłumu. 10DAYS jest zawsze cudownie młodzieńczy, niezobowiązujący i fantazyjny. Daje szansę na podkreślenie swojej indywidualności. Brand stawia na materiały premium, pozyskane w duchu zrównoważonego rozwoju. To moda inspirowana wygodą. Teraz projekty 10DAYS dostępne w Galerii Kaskada.
Szczecin, Galeria Kaskada, ul. Niepodległości 36
Wypożyczalnia rowerów elektrycznych i klasycznych, a także przyczepek dla dzieci i zwierząt oraz bagażników. Do każdego roweru dołączany jest kask, zabezpieczenie, torba z dętką, pompką oraz łyżkami do opon. Aby zwiększyć komfort spaceru czy przejażdżki, do przyczepki rowerowej dołączany jest kask dla dziecka, koło spacerowe wymienne i osłona przeciwdeszczowa. Rowery można wynająć na godziny, dni lub tygodnie. Oferowana jest również usługa dostawy. Przy wypożyczeniu pobierana jest kaucja. Ścieżki działają codziennie od godz. 9 do 18.
Szczecin, ul. Monte Cassino 19E
Palarnia kawy inspirowana Kolumbią. Kawa pochodzi z dwóch małych rodzinnych kolumbijskich plantacji. Zbierana i selekcjonowana jest ręcznie, z poszanowaniem środowiska naturalnego. Ponadto nie jest wykorzystywana sytuacja ekonomiczna pracowników. Obok różnych rodzajów wysokiej jakości kawy, m.in. Valle del Cocora i Pajaro Toche, można spróbować słodkości, np. tiramisu na bazie espresso, a także koktajli jak lemoniada cold brew czy kawowe Mojito
Szczecin, ul. Rayskiego 18
Dziennikarz z bardzo bogatym stażem i podobno niezłym dorobkiem. Pracował w kilku lokalnych mediach. Współautor dwóch książek i autor jednej – satyrycznie prezentującej świat lokalnej polityki. Status w życiu i na Facebooku: „w związku” z piękną kobietą. Wielbiciel hucznych imprez, dobrej kuchni i polskiej kinematografii (choć może nie tej najnowszej).
„Krowy wydojone? (Jeee...) Świnie nakarmione? (Jeee...) Pola zaorane? (Jeee...) Chaty wysprzątane? (Jeee...) To tera na klepisko! Bo mata disco!”. Skąd to przypomnienie starego przeboju grupy Wały Jagiellońskie pt. „Kukuła disco”? Otóż z powodu pewnej informacji, która wstrząsnęła całym krajem. U jednych wzbudziła szok i niedowierzanie, u innych zachwyt i entuzjazm. Ale oczywiście znalazło się też wielu takich, którzy od razu zaczęli kpić, wyszydzać, drwić, naigrywać się, dworować sobie. I to z bardzo poważnej sprawy, która może mieć kolosalny wpływ na losy i życie wielu Polek oraz Polaków. O cóż chodzi? Otóż Narodowy Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi ogłosił, że będzie można otrzymać z tej instytucji nawet 10 tysięcy złotych na zorganizowanie… wiejskiej potańcówki. Założeniem tego pomysłu jest „upowszechnianie idei organizowania spotkań społeczności, dla których osią jest kultura ludowa oraz utrwalenie lokalnego repertuaru muzyki wiejskiej ”. Imprezy miałyby się odbywać od sierpnia do października. Instytut twierdzi, że dzięki programowi chce przybliżyć, szczególnie młodemu pokoleniu, wartość rodzimych tradycji oraz ponadczasowość jej elementów. „Naszym zamierzeniem jest również wspieranie artystów i wykonawców w pracy z tradycyjną muzyką polskiej wsi, w celu jej dalszego propagowania” — poinformowała instytucja w opublikowanym komunikacie. Chętni mogą ubiegać się o dofinansowanie na poziomie 100 proc. kosztów takiej imprezy, z maksymalną kwotą do 10 tys. zł. Na wsparcie mogą liczyć: organizacje pozarządowe, Koła Gospodyń Wiejskich, Ochotnicze Straże Pożarne i samorządowe instytucje kultury. Wnioski o pieniądze na potańcówkę można składać od 22 maja.
I czy jest w tym coś śmiesznego ? Wręcz przeciwnie. Trzeba chwalić inicjatywę tej rządowej instytucji za pomysł powrotu do korzeni, propagowania sprawdzonego przez wieki stylu zabawy, życia towarzyskiego na wsi, obyczajów, aktywnego spędzania wolnego czasu po pracy, przypominania tego barwnego elementu ludowego folkloru i tradycji. A Wy mieszczuchy, cwaniaczki jedne, to myślicie, że te wasze dyskoteki to niby skąd się wzięły, co? Toż to miejska odmiana właśnie wiejskich potańcówek. Tylko na większą skalę. A przecież wiejskie potańcówki miały swój urok, niektóre z nich ukształtowały ludzie losy, innym zorganizowały całe życie, budowały więzi międzyludzkie, były pretekstami do licznych romansów, niechcianych ciąż, czy też małżeństw. A przypomnijcie sobie, gdzie Leszek z serialu „Daleko od szosy” poznał swoją miłość — Bronkę (tę która tak wdzięcznie pluła pestkami czereśni)? Na wiejskiej potańcówce. I pewnie skończyłoby się to małżeństwem, gdyby na drodze do ich szczęścia nie stanęła długowłosa studentka z Łodzi — Ania i nie zawróciła biednemu chłopakowi w głowie wywracając do góry nogami całe jego ży -
cie, zmuszając do nauki i wspinania się po kolejnych szczeblach drabiny społecznej. Ale wiejskie potańcówki były także miejscem dramatów, zdrad i krwawych porachunków. Wystarczy sobie przypomnieć „Siekierezadę” Edwarda Stachury i ponury przypadek niejakiego pijanego Kaziuka, który wpadł z siekierą na potańcówkę w remizie szukając niewiernej żony. Stachura przy okazji pięknie uwiecznił pewne zachowania uczestników takich zabaw np. spożywanie tzw. wódki „podstolikówki” (bo po co kupować drożej, lepiej przynieść swoją) albo wobec obcego na zabawie, który nie chce tańczyć — „Dlaczego nie tańcujesz? Nie podobają Ci się nasze dziewuchy ? Chcesz z nami potańcować ?”. Wiejskie potańcówki na pewno staną się atrakcją dla mieszczuchów, zwłaszcza tych, którzy naoglądali się „Rancza” i marzą o przeprowadzce na wieś. Niech wybiorą się tam najpierw np. na wakacje i po nasyceniu się ciszą, naturą, spaniem na sianie, myciem w lodowatej wodzie, wiejskim jedzeniem oraz wizytą w „sławojce” albo w ustronnym miejscu za stodołą, na pewno chętnie wybiorą się także, tak „przy sobocie, po robocie” do jakiejś świetlicy lub remizy, żeby „pokręcić nóżką”, nawiązać nowe znajomości, napić się wódki z miejscowymi a potem np. dostać od nich w zęby albo sztachetą z płotu przez plecy. To takie gwarantowane igraszki, które w zasadzie zawsze znajdują się programie wiejskich potańcówek. A za co można dostać w mordę na takiej imprezie? A za krzywe spojrzenie, za taniec z miejscową dziewczyną, za brak tańca z miejscową dziewczyną, za szturchnięcie w tańcu, za głupią odzywkę, za ironiczny uśmiech, za fajne ciuchy, za modną fryzurę, za mówienie „po miastowemu”, za nienapicie się z miejscowymi, za „niepostawienie” alkoholu. W zasadzie to za wszystko. Czyli za to samo co na miejskiej dyskotece. Jeżeli już człowiek przeżyje urocze „tete a tete” z przedstawicielami tych „co żywią i bronią”, to może mieć sporo do opowiedzenia. Najpierw na SORze, potem w trakcie leczenia w szpitalu, następnie przed lekarzem orzecznikiem w ZUS-ie aż wreszcie po powrocie do pracy oraz w trakcie spotkań towarzyskich. Bo to przygoda w stylu szkoły przetrwania, spojrzenia śmierci w oczy, lekcja prawdziwego życia. Na pewno znajdą się chętni, aby móc skorzystać z takiej możliwości, takiej pewnej formy sportów ekstremalnych. Może więc trzeba szybko dogadać się z jakimś Kołem Gospodyń Wiejskich albo założyć organizację pozarządową pod nazwą np. „Przeżyj to sam”, „To chyba Twój ostatni taniec” albo „Dance macabre” (w Tatrach to mógłby być „Taniec z gazdami”) i zacząć organizować wyprawy na takie imprezy? Jeszcze jest czas. A wiadomo, że po jesiennych wyborach parlamentarnych finansowanie takich spotkań towarzyskich i kulturotwórczych na pewno się skończy. Trzeba więc korzystać z okazji. Zarobić trochę pieniędzy i potem to wszystko „przetańczyć”. Ale na pewno nie na wiejskiej potańcówce.
ODKRYJ AUTENTYCZNY SMAK PIWA Z BROWARU FOLGA!
Od czasów średniowiecza Browar Folga w Gryficach tworzy wyjątkowe piwa, inspirując się najlepszymi gatunkami z różnych regionów świata. Zwiedź naszą restaurację i skosztuj wykwintnych dań regionalnej kuchni, wzbogaconych o smak rzemieślniczego piwa. Nasza winiarnia i kuchnia pozwolą Ci na delektowanie się smakiem nawet w grupie 100 osób. Spróbuj naszych wyjątkowych specjałów i piw z Browaru Folga.
TO BĘDZIE JUŻ SZÓSTA EDYCJA WAKACYJNEGO MIASTA KOBIET – NIEZWYKŁEGO FESTIWALU DEDYKOWANEGO PŁCI PIĘKNEJ. ODBĘDZIE SIĘ ON W DNIACH 3-6 LIPCA, OCZYWIŚCIE W ŚWINOUJŚCIU. TEN FESTIWAL TO PRZESTRZEŃ DLA PAŃ, KTÓRYM ZA -
LEŻY NA ROZWOJU ORAZ SPRAWIENIU, ABY DOBRZE I PIĘKNIE ŻYĆ. CZEKA NA NIE SPORO ATRAKCJI – NIE TYLKO WARSZTATY I SZKOLENIA, ALE TAKŻE MNÓSTWO WSPANIAŁEJ ZABAWY. TRADYCYJNIE NIE ZABRAKNIE GWIAZD POLSKIEJ SCENY, MUZYKI I ROZRYWKI. BĘDZIE JAK ZWYKLE ZABAWNIE, ENERGETYCZNIE, ALE I BARDZO TWÓRCZO – ZAPEWNIAJĄ ORGANIZATORZY.
Wakacyjne Miasto Kobiet to specjalnie przygotowana i zaaranżowana przestrzeń, która jest dedykowana wszystkim kobietom. To wyjątkowe miejsce ma na celu nie tylko stworzenie indywidualnej przestrzeni dla pań, ale też promowanie różnego rodzaju aktywności, wpływających na szeroko pojęty rozwój osobisty. Czterodniowy festiwal, to nie tylko świetna zabawa, ale również doskonała okazja do nauki. Bogata oferta warsztatowa zawiera bloki tematyczne, dotyczące np. zdrowia i urody, aktywności fizycznej czy kultury i sztuki. Do tego wiele praktycznych porad z zakresu m.in. wychowywania dzieci oraz kobiecego podejścia do biznesu i marketingu. Całe wydarzenie odbywa się w specjalnie przygotowanym na tę okazję miasteczku namiotowym. Na terenie Muszli Koncertowej przy Promenadzie odbywać się będą warsztaty i szkolenia. Pojawi się tam także strefa gastronomiczna.
Tegoroczna edycja festiwalu przynosi kilka zmian.
– Z nowości, w tym roku nie odbędą się koncerty. Jednak w zamian
stworzyliśmy nową atrakcję: Wieczorne Kino Plenerowe. Każdego wieczoru na Muszli Koncertowej wyświetlany będzie inny film. Jak wszystko na naszym wydarzeniu, kino będzie darmowe. Zmiana nastąpiła również w kultowych „Rozmowach na kanapach". W tym roku nie poprowadzi ich Marzena Rogalska, a Piotr Gąsowski. Wszystkie atrakcje po godzinie 18 są również ogólnodostępne. Do tej godziny wstęp mają tylko panie – tłumaczy Barbara Gruszka z Grupy Bono, organizatora festiwalu.
Nie zabraknie gwiazd polskiej rozrywki. Na festiwalu pojawią się m.in. Henryk i Ewa Sawka, Ewa Gawryluk, Michał Koterski, Lucyna Malec, Magdalena Wołłejko.
W ciągu pięciu edycji festiwalu uczestniczyło ponad 200 tys. pań. 1280 kobiet wzięło udział w projektach „Letnie przemiany ” i „Jak z okładki”. Uczestniczki festiwalu przetańczyły na warsztatach z Iwoną Pavlović 22 godziny, na festiwalu pojawiło się 100 gwiazd polskiej estrady, zaprezentowano 16 sztuk teatralnych i odbyło się 20 koncertów „na żywo”. autor: ds./foto. materiały Grupy Bono
DOROTA KOŚCIUKIEWICZ MARKOWSKA – TERAPEUTKA PSYCHOLOGII POZYTYWNEJ, JEST RÓWNIEŻ AUTORKĄ POCZYTNYCH POWIEŚCI PSYCHOLOGICZNYCH I TERAPEUTYCZNYCH
BAJEK DLA DZIECI. NIEDAWNO PREMIERĘ MIAŁA JEJ KOLEJNA KSIĄŻKA. TYM RAZEM ZBIÓR WIERSZY, INTRYGUJĄCO ZATYTUŁOWANY „TOMIK WARIATA. ROZWAŻANIA EGZYSTENCJALNE”.
Książka, która jest połączeniem „old schoolowych” poezji z ilustracjami stworzonymi przy pomocy nowoczesnej technologii AI, czyli sztucznej inteligencji, zachęca do zastanowienia się nad sensem ludzkiej egzystencji w obliczu futurystycznych wizji przyszłości. – „Tomik wariata” szturcha, pobudza do myślenia, zostawia pytania otwarte; niekiedy zmusza do głębszej refleksji, niekiedy emanuje ciętym humorem, a niekiedy po cichu sączy się z niego odpowiedź na czasy, w których człowiek zatracił swe człowieczeństwo i nie wie, jak je odzyskać – mówi autorka. – Zaprasza również do zanurzenia się we własne wnętrze, aby odkryć to, co dla istoty ludzkiej najistotniejsze.
„A może nigdzie iść nie trzeba i to jest tajemnica nieba?
Może wystarczy w ciszy pobyć z tym, co blisko i właśnie temu kłaniać się... z miłością, nisko? ” (fragment wiersza „Skorupa”)
Dorota Kościukiewicz Markowska – jest założycielką Pracowni Dobrostanu. Autorka dwóch powieści „Bez wysiłku” i „Nie chwycisz wiatru w garść ” oraz książki z terapeutycznymi bajkami dla dzieci „Bajeczki nie tylko dla Majeczki”. Nauczycielka autorskiego przedmiotu „psychoLogika” oraz programu „Zrozum swój rozum”. Od lat zafascynowana neurobiologią, świadomością oraz umysłem – uczyła się u czołowych specjalistów m. in.: Alan Wallace, Judson Brewer, Joe Dispenza.
Czyszczenie i pranie:
- koszule
- garnitury i płaszcze
- delikatne i wrażliwe materiały
Odbiór, czyszczenie i dowóz pod wskazany adres.
Nie trać czasu na pranie!
„SAMA SIEBIE NIE PAMIĘTAM” TO DEBIUT LITERACKI BEATY ZUZANNY BORAWSKIEJ, ZAPIS JEJ ŻYCIA Z OSOBĄ CHORUJĄCĄ, TRACĄCĄ PAMIĘĆ. PORUSZA ONA W SPOSÓB ARTYSTYCZNY FUNDAMENTALNE TEMATY – CHOROBĘ I OPIEKĘ NAD OSOBĄ ZALEŻNĄ – ORAZ PAMIĘĆ: TĘ UTRACONĄ I TĘ ŻYWĄ.
Opowiadania zawarte w książce podkreślają podziały na to, co męskie i kobiece, zwracają uwagę na cielesność oraz na pamięć ciała. Natomiast kartki z dziennika to wielomiesięczny zapis zmagań z chorobą Alzheimera, które nie pozbawione są trudnych przeżyć, ale też humoru. Z kolei poezja to głównie „głos Chorej”.
W czerwcu autorka wraz z aktorką Teatru Polskiego Olgą Adamską odwiedzi kilka miejscowości, aby spotkać się z publicznością. Spotkania odbędą się kolejno: w Wisełce (13.06.), Kołobrzegu (14.06.), Policach (21.06.) i Świnoujściu (24.06.). – W czerwcu mija dokładnie dwa lata od premiery książki. Po premierze wielokrotnie spotykałam się z publicznością w konwencji spotkań autorskich, jednak nigdy nie było to w formie trasy – mówi Beata Zuzanna Borawska. – Przez większość tych wydarzeń towarzyszyła mi aktorka Olga Adamska, która czytała fragmenty mojej książki i teraz traktuję ją jako integralną część projektu. Olga też czasem dzieli się z publicznością swoimi refleksjami z lektury, czasami wchodzimy w dialog.
Podczas spotkań obie panie opowiedzą m.in. o genezie powstania dzieła, tematach wokół kobiecości, cielesności i pamięci. – Pochodną książki są warsztaty skierowane do kobiet pn. „Siła kobiecej opowieści”, które stworzyłam i prowadzę – mówi autorka. – Po spotkaniu w Kamieniu Pomorskim podeszła do mnie kobieta, która podziękowała mi za to, że pierwszy raz doświadczyła tego, żeby ktoś w przestrzeni publicznej otwarcie mówił o chorobie, ciele, kobiecości. Te głosy później w różnej formie się powtarzały, więc chciałam stworzyć „coś”, gdzie kobiety będą mogły w swobodny sposób mówić o swoim doświadczeniu,
o tematach tabu, gdzie będą nie tylko wysłuchane, ale również same, w kobiecym kręgu stworzą tekst literacki. Ich historia, zostanie przez nie napisana, opowiedziana i usłyszana. Warsztaty odbywają się cyklicznie. Towarzyszy temu duża intymność, otwartość, wrażliwość, śmiech, a czasem łzy.
ad / foto: Ewa Bernaś / wizaż: Agnieszka Ogrodniczak
SPOTKANIA BIZNESOWE TO NIE TYLKO SALE KONFERENCYJNE I DŁUGIE PREZENTACJE. SĄ TO RÓWNIEŻ MNIEJ OFICJALNE ROZMOWY, LUNCHE CZY KOLACJE W MIEJSCACH MNIEJ OCZYWISTYCH, PODCZAS KTÓRYCH LICZY SIĘ PRZEDE WSZYSTKIM SWOBODA, KOMFORT I DOBRE SAMOPOCZUCIE ZAPROSZONYCH GOŚCI. DLATEGO WŁAŚNIE W PIĄTKOWE POPOŁUDNIE, 23 CZERWCA 2023 ROKU, NIEOPODAL SZCZECINA, ODBĘDZIE SIĘ ORYGINALNE WYDARZENIE NETWORKINGOWE – PIKNIK PACHNĄCY SIANEM.
Rozmowy o biznesie w unikalnej scenerii
To pierwsze tego typu spotkanie przedsiębiorców ze Szczecina i okolic, które zachwyci swoją wyjątkową formą. – Na zaproszonych gości czekać będzie mnóstwo nietuzinkowych atrakcji m.in. hippiczny pokaz skoków przez przeszkody, a dla chętnych – nauka jazdy konnej. Głównym celem wydarzenia jest realizacja idei „biznes to relacje” oraz przyjemne spędzenie czasu w pięknej scenerii przyrody – malowniczo położonej Stajni Brzózki. „Znamy bardzo dobrze potrzeby lokalnych przedsiębiorców i wiemy, jak istotne są dla nich relacje biznesowe. Spodziewamy się kilkudziesięciu gości. Tworzymy wyjątkowe wydarzenie, które, mam nadzieję, trwale wpisze się w kalendarz spotkań biznesowych w naszym regionie” – mówi Anna Kornacka, prezeska zarządu Związku Pracodawców Pomorza Zachodniego, największej organizacji pracodawców w naszym województwie, głównego organizatora Pikniku. Oprócz powyższych atrakcji na gości czekać będą pyszne regionalne jedzenie, ognisko, towarzystwo alpak, koni, psów i kotów.
Spotkania biznesowe źródłem inspiracji – Utrzymywanie cennych relacji biznesowych to inwestycja, która wymaga poświęcenia i zaangażowania. Nasze wieloletnie doświadczenie potwierdza, że spotkania z innymi przedsiębiorcami ułatwiają utrzymywanie relacji i zwiększają elastyczność prowadzenia firmy. – mówi Małgorzata Bosa, prezeska zarządu firmy Bosy Blask Sp. z o.o., Partnera wydarzenia. Partnerem spotkania jest także firma Eduteka Sp. z o.o., która specjalizuje się w realizacji wydarzeń z zakresu Team Buildingu i odpowiada za przygotowanie Pikniku.
Na rozmowy o biznesie (i nie tylko!) przy akompaniamencie odgłosów przyrody, zapraszamy lokalnych przedsiębiorców oraz przedstawicieli firm już 23 czerwca 2023 r. Piknik pachnący sianem to niebywała okazja na wzmocnienie pozycji swojej marki połączona z odpoczynkiem i możliwością spędzenia czasu w niezwykle oryginalny sposób. W celu rezerwacji miejsca zapraszamy do wypełnienia formularza zgłoszeniowego dostępnego na stronie internetowej www.pracodawcy.biz.
Czyszczenie i pranie:
- bluzki, koszule
- garsonki, suknie, garnitury
- delikatne i wrażliwe materiały
Odbiór, czyszczenie i dowóz pod wskazany adres.
Nie trać czasu na pranie!
LEGENDARNA I UWIELBIANA, NIE TYLKO PRZEZ SZCZECINIAN, RESTAURACJA BOMBAY POWRÓCIŁA. TYM RAZEM NA PODZAMCZE, W MIEJSCU, GDZIE WCZEŚNIEJ DZIAŁAŁA NALEŻĄCA RÓWNIEŻ DO SIECI EXOTIC RESTAURANTS – RESTAURACJA SHANGHAI.
Bombay przez 27 lat znajdował się przy ul. Partyzantów. Przez te wszystkie lata serwował świetną tradycyjną kuchnię indyjską, która przyciągała smakoszy także spoza Szczecina i Polski. To zasługa nie tylko bardzo dobrego jedzenia, ale także właścicielki restauracji Anity Agnihotri. Rok temu Bombay zamknął swoje podwoje i część jego menu została przeniesiona do drugiej, młodszej i bardziej współczesnej restauracji – Bollywood. Jednak fuzja dwóch świetnych lokali do końca się nie sprawdziła, a tęsknota stałych klientów za Bombayem wcale nie ustała. – Wróciliśmy z dwóch powodów – mówi Anita Agnihotri. –Pierwszy jest bardzo prozaiczny. Ze względów ekonomicznych zostaliśmy zmuszeni do zamknięcia Bollywood, pomimo popularności tego miejsca. Drugi powód jest czystko ludzki – nasi klienci przez cały ten czas domagali się powrotu Bombayu. Byli przekonani, że to chwilowa przerwa. To miło, że w tak trudny czas dla gastronomii mam nadal tylu serdecznych gości i że te
46 lat temu, od kiedy mieszkam w Szczecinie, z sukcesem „zaraziłam” ludzi magią mojej rodzinnej kuchni.
Aktualne Bombay działa na miejscu Shaghaiu, sąsiadując w jednej linii z Tokio i Buddhą. Ulubione dania klientów z Shanghaiu znalazły się w karcie Buddhy, który jest lokalem serwującym nie tylko tajskie potrawy, ale przede wszystkim azjatycką kuchnię fusion. – Marzy mi się już emerytura – śmieje się Anita Agnihotri. – Chciałabym, żeby restauracje spokojnie sobie funkcjonowały. Kiedy sytuacja się ustabilizuje wezmę zasłużony urlop i wybiorę się w kilkumiesięczny rejs promem pasażerskim. Odpowiada mi rola starszej ekscentrycznej damy, która zabawia rozmową gości rejsu. Poza tym będę miała czas na napisanie moich dwóch książek. Tak to widzę.
ad/ foto: Ewelina Prus
Jako rodzice doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że najważniejsze jest zdrowie i bezpieczeństwo
Podczas konsultacji dr Marek Tawakol odpowie na wszystkie nurtujące Państwa pytania z zakresu zdrowia zębów Waszych dzieci oraz kompleksowego leczenia w sedacji dożylnej. Po wnikliwej diagnozie ustali indywidualny plan leczenia, tak aby zapewnić komfort i przekonanie, że jesteście Państwo we właściwym miejscu.
KIEDY POJAWIŁA SIĘ PROPOZYCJA BY ZROBIĆ MATERIAŁ O LALKACH I ZILUSTROWAĆ GO FOTOGRAFIAMI LALEK BĘDĄCYMI MAŁYMI KOPIAMI ICH DOROSŁYCH WŁAŚCICIELEK, ZACZĘŁAM SIĘ ZASTANAWIAĆ NAD SWOIM STOSUNKIEM DO TYCH PONADCZASOWYCH ZABAWEK. BAWIŁAM SIĘ W DZIECIŃSTWIE LALKAMI, ALE TĘ PASJE DZIELIŁAM ZE ZBIERANIEM SAMOCHODZIKÓW — RESORAKÓW MATCHBOXA. OCZYWIŚCIE MARZYŁAM O BARBIE, ALE KIEDY JĄ DOSTAŁAM, ZMIENIŁAM W NIEJ PRAWIE WSZYSTKO, POCZĄWSZY OD FRYZURY, A SKOŃCZYWSZY NA TYM, ŻE SZYBKO… MI SIĘ ZNUDZIŁA. ZASTĄPIŁAM JĄ LALECZKAMI WYGLĄDAJĄCYMI JAK POSTACIE Z GWIEZDNYCH WOJEN. ULUBIONA, PLASTIKOWA LALKA Z DUŻYMI OCZAMI I SZTUCZNYMI RZĘSAMI PRZETRWAŁA DZIĘKI MOJEJ BABCI, KTÓRA JĄ PRZECHOWAŁA U SIEBIE W DOMU.
Lalki ponownie pojawiły się w moim życiu razem z komiksami. Teraz jako dorosła osoba zbieram laleczki, głównie komiksową Catwoman. Czekam również na fabularną historię o Barbie, która do kin wejdzie jeszcze tego lata.
Tymczasem w gronie innych dorosłych dziewczyn oddałam się zabawie niezwykłymi lalkami od szczecińskiej La Lalli.
Sylwia Różycka, aktorka
Bawiłaś się w dzieciństwie lalkami?
Moimi lalkami były... tzw. historyjki z gum do żucia... Od dziecięcych lat płynęła we mnie żyłka kolekcjonerki obrazków gum Turbo. To były czasy, które jeszcze nie zaznały smaku programów motoryzacyjnych, a więc jedyna motowizja była osiągalna po ich zdobyciu w najbliższym spożywczym. Kiedy opowiedziałam o tym mojemu synowi, zapytał: A nie mogłaś wpisać w Google? Mmmm... pomyślałam: czas na dłuższą opowieść… Wtedy nie było Google, a dzisiaj gum Turbo nie znajdziemy w sklepach. Najbardziej zależało mi na zdobyciu Mustanga. Dlaczego Mustang? Bo miał w sobie połączenie drapieżności z obłymi kształtami. Można oszaleć.
W takim razie jaki miałaś stosunek do lalek?
One w moim życiu także zaistniały, kiedy bazgrząc flamastrem po rozgrzanym piecu węglowym odgrywającym tablicę —wcielałam się w rolę ich nauczycielki. Były lalki działaczki, przyjaciółki, tajemnicze, wagarujące, kochające naukę, księżniczki, opiekunki, chłopczyce, z problemem. Przeróżne, w zależności od dnia zmieniały się, bo dużo ich nie miałam fizycznie, a wyobraźnia szalała. Ważne było, by każda była wysłuchana i zaopiekowana, ale także nauczona. Sama lubiłam się uczyć. Dzisiaj lalki są dla mnie gdzieś na odległym planie, za cenę piłkarzy, z których odpytuje mnie Adaś — mój syn, miłośnik piłki nożnej.
Na czym według Ciebie polega fenomen lalki?
Taka lalka słucha, jest, pozwala uwalniać marzenia przenosząc nas tam, gdzie najbardziej nasza dusza pragnie...
A Twoja nowa lalka?
Zamierzam podróżować z nią w moim ukochanym aucie. Będzie się ze mną uczyć tekstów, rozśpiewywać, prowadzić szereg rozmów telefonicznych, ustalać warunki współpracy i... tankować. Przeżyjemy razem niejedno!
Sylwia Majdan, projektantka mody
Bawiłaś się w dzieciństwie lalkami?
Był taki czas, że zdecydowanie więcej czasu bawiłam się resorakami, a lalki leżały gdzieś w kącie. Lalki Barbie były marzeniem wszystkich dziewczynek, ale nie moim. Ja w tym czasie miałam inne marzenia. Jeśli bawiłam się lalkami, to bardziej tymi przypominającymi niemowlaki. Od zawsze lubiłam małe dzieci i to się nie zmieniło, rozczulają mnie bardzo!
Dlaczego lalki są wciąż tak popularne?
Lalka może być postacią, jaką tylko chcemy. To my nadajemy jej imię, przebieramy, udajemy pewne zachowania. Może w pewien sposób naśladować nas lub być cichym ukrytym alter ego. Lalka to też często przyjaciółka dzieci, i to od nas zależy, jaką rolę będzie spełniać. Kiedy pojawiły się Barbie, wzbudziły zachwyt, bo były zupełnie inne niż te lalki znane nam dotychczas. Tematyczne zestawy z różnymi ubraniami i akcesoriami, które każdy chciał mieć. Z czasem do Barbie dołączyli inni bohaterowie. Producenci budowali wokół niej całą historię, w której dzieci chciały uczestniczyć.
Co myślisz o swojej nowej lalce?
Jest cudowna! Ta miniaturka mnie wywołała uśmiech na mojej twarzy. Jestem pełna podziwu dla La Lalli z jaką starannością wykonują lale przypominające nas samych. To taki impuls, który przenosi Cię, to beztroskich czasów dzieciństwa. Cieszę się, że podjęłam się tego projektu, to ciekawe doświadczenie.
Z La Lallą współpracowałaś już jako projektantka. Jak się profesjonalnie ubiera lalki?
Cieszy mnie bardzo ta współpraca, bo jest to pewnego rodzaju wyzwanie. Projektowanie dla lalki niewiele różni się od projektowania moich kolekcji. Do tematu podchodzę z taką samą starannością. Też jest koncepcja, projekt, realizacja. Jednak zmienia się odbiorca i rozmiar. Sprawia mi dużo frajdy projektowanie dla La Lalli, to pewnego rodzaju przygoda, powrót do dzieciństwa. Wykonuję moją pracę jako dorosłej kobiety, a jednocześnie mogę wrócić do wyobraźni małej Sylwii, która od zawsze kochała modę.
Daria Prochenka, prezes Clochee
Podoba Ci się Twoja lalka?
Bardzo! Jestem zachwycona. Nie mogę się na nią napatrzeć. Przypomina mnie, chociaż ja byłam w dzieciństwie bardziej papuśna (śmiech), a ona jest taka szczuplutka.
Bawiłaś się w dzieciństwie lalkami? Miałaś ulubioną?
Tak, w zależności od etapu dzieciństwa. Kiedy miałam tak 4, 5 lat, to dostałam pod choinkę wymarzonego bobasa. To były czasy, kiedy w Polsce nie było superpięknych lalek i ten bobas był całym moim światem. Natomiast później jak już chodziłam do szkoły podstawowej, to bawiłam się Barbie. Miałam oczywiście różnego rodzaju ubranka dla niej, ale też specjalny album z naklejkami. Nie miałam ulubionej lalki czy w ogóle zabawki, ale jak wracam myślami do dzieciństwa, to zawsze pojawia się w nich ten bobas. On był mięciutki, miły w dotyku, był spełnieniem moich marzeń.
Co Ci się podoba w lalkach La Lalli?
To, że są dziewczynkami, a nie dorosłymi kobietami jak chociażby Barbie. Są naturalne, mają okrągłe buzie, nie mają makijażu. Nie są przerysowane. Podoba mi się również to, że mogą być personalizowane, można się z nimi identyfikować.
I teraz następuje pytanie: czy takie wyidealizowane zabawki jak wspomniana Barbie są dobre i jaki mają wpływ na to, jakimi dorosłymi osobami jesteśmy? Wydaje mi się, że lalki La Lalli poprzez swoją naturalność robią dobrą robotę.
Monika Krawczyńska, współwłaścicielka La Lalli
Pamiętasz swoją pierwszą lalkę?
Pamiętam takie zdjęcie, na którym stoję jako mała dziewczynka, uczesana w dwie kitki i trzymam plastikową lalkę, także z dwiema kitkami i w sukience w paski. Druga lalka to była lala a’la Barbie, tylko z dużo większą, nieproporcjonalną głową. Trzeba było ją czesać tak, by nie było widać prześwitów, ponieważ włosy były tak tkane, że czubek głowy był łysy. Następna lalka to już była piękna Barbie z Pewexu.
Miałam koleżankę, z którą budowałyśmy domki dla naszych lalek. Wyglądało to tak, że na przykład łóżko dla lalki były zrobione z piórnika przykrytego skrawkiem materiału, a szafki z pomalowanych pudełek. To była dość kreatywna praca.
Z Sandrą często rysowałyśmy laleczki na kartce papieru, później je wycinałyśmy. Podobnie było z ubrankami i dla nich — rysowałyśmy sukienki, które po wycięciu nakładałyśmy na papierowe lalki.
Zostawiłaś sobie którąś z lalek na pamiątkę?
Był taki moment, że spakowałam większość lalek i podarowałam je swojej siostrze ciotecznej. Wydaje mi się jednak, że gdzieś jeszcze moja lalka z dzieciństwa powinna być.
A teraz kiedy sama tworzysz lalki, jakie towarzyszy Ci uczucie?
Niesamowita jest radość dziecka. Te dziewczynki, które kochają lalki, są naszymi stałymi klientkami, wiernymi fankami, począwszy od momentu, kiedy były maluchami, aż do tej chwili, kiedy z tego nie wyrosną. Widzimy jak nasze klientki dorastają, jak przychodzą po nowe ubrania. Ta radość na ich twarzach to jest największy skarb.
SYLWIA MAJDAN SANDRA MIANOWSKAWasze lalki i to co jest w nich najlepsze, to że wyglądają jak ich właścicielki, czyli jak małe dziewczynki.
Chodzi o to, żeby uchwycić to podobieństwo. Dobierając elementy wyglądu, podkreśla się również charakter dziecka. Mamy różne kolekcje ubrań. Są ubranka dla dziewczynek słodkich, noszących różowe sukienki, ale też są takie bardziej dla nastolatek, czarne stroje czy dresy. Są stroje na każdą okazję. Dzieci często swoje emocje przekazują za pośrednictwem lalek. Mówią np., że lalka jest zmęczona albo że lalka pokłóciła się z koleżanką. Mama może to zauważyć, że dziecko tak naprawdę mówi o sobie, a niekoniecznie opowiada o lalce.
Sandra Mianowska, współwłaścicielka La Lalli
Bawiłaś się lalkami? Lubiłaś je?
Głównie rysowałam lalki i je wycinałam. Kochałam się bawić lalkami. Tymi, które były dostępne bawiłam się w przedszkole, bawiłam się w dom.
Era Barbie nadeszła, kiedy miałam 9 lat. Moja ulubiona lalka z tego okresu miała na imię Sindy. Wtedy problem z lalkami był taki, że albo przedstawiały dorosłe dziewczyny, albo były to bobasy, natomiast Sindy przypomniała z wyglądu nastolatkę. Oprócz tego była to lalka tematyczna. Uwielbiałam malować i w prezencie otrzymałam lalkę, która była malarką, w poplamionym farbami stroju. Kiedy dzisiaj na to patrzę, to widzę, że już wtedy w mojej głowie kiełkował pomysł na biznes (śmiech). Podświadomie wybrałam lalkę, która mnie przypominała.
W pewnym wieku przestajemy się bawić lalkami. Wracamy zazwyczaj do nich w momencie, gdy same zostajemy matkami i nasze córki zaczynają się nimi bawić.
To jest trochę wymówka (śmiech). Niby kupujemy lalki naszym córkom, ale podświadomie same chcemy się nimi bawić.
Lalka towarzyszy nam przez całe życie. Kiedy jesteśmy małymi dziewczynkami bawimy się lalkami. Dzieci, które później mamy, to nic innego jak lalki. Oczywiście jest to żywy człowiek, ale co robimy? Bawimy się z nimi. Kiedy byłam małą lalkę woziłam w wózku, później woziłam własne dziecko. Kiedy jesteśmy babciami, to ze swoimi wnukami również bawimy się jak z lalkami. Lalki są na całe życie.
I nasza sesja jest dowodem na to, że z lalek jednak się nie wyrasta.
Świetne jest to, że możemy się tak bawić z dorosłymi kobietami. Każdej z nas w tworzeniu swojej lalki towarzyszyła ogromna radość. Jesteśmy przecież tak różne, nie tylko pod względem wyglądu, ale także osobowości i charakteru a mimo to reagujemy identycznie.
Wiesz, kto wymyślił lalkę?
Zdecydowanie ktoś bardzo mądry. Lalki uczą nas bardzo wielu rzeczy. Uczą przede wszystkim relacji międzyludzkich.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Aneta Dolega
Zdjęcia: Karolina Tarnawska
Wizaż: Sylwia Wójcicka, Ewelina Owsińska, Agnieszka Noska
Lalki: La Lalla
SYLWIA RÓŻYCKA DARIA PROCHENKABALTIC NEOPOLIS ORCHESTRA – KTÓŻ NIE SŁYSZAŁ O TEJ NIEZWYKŁEJ MUZYCZNEJ WIZYTÓWCE SZCZECINA! W TYM ROKU
ZESPÓŁ OBCHODZI JUBILEUSZ 15-LECIA DZIAŁALNOŚCI. O TYM, CO SIĘ WYDARZYŁO W TYM OKRESIE, NAPISANO I POWIEDZIANO JUŻ CHYBA WSZYSTKO. DLATEGO MAGAZYN SZCZECIŃSKI PRESTIŻ POSTANOWIŁ NAMÓWIĆ EMILIĘ GOCH-SALVADOR – DYREKTORA ORKIESTRY, EMANUELA SALVADOR – DYREKTORA PROGRAMOWEGO I KONCERTMISTRZA ORAZ KATARZYNĘ LAMENT – DYREKTORKĘ BIURA KONCERTOWEGO NA ROZMOWĘ O PRZYSZŁOŚCI, PLANACH, NADZIEJACH, NOWYCH POMYSŁACH I PROJEKTACH. I WIDAĆ WYRAŹNIE, ŻE BNO BĘDZIE MIAŁA CO ROBIĆ, NIE TYLKO PRZEZ NAJBLIŻSZE 15 LAT.
Miejsce sesji fotograficznej ilustrującej rozmowę poświęconą jubileuszowi orkiestry chyba nie zostało wybrane przypadkowo? Dach najnowszego szczecińskiego, reprezentacyjnego biurowca Posejdon Center, o krok od chmur i nieba…
Emilia Goch-Salvador: Radośnie podskakujemy w tym kierunku!
Katarzyna Lament: – To taki trochę nietuzinkowy wizerunek orkiestry smyczkowej. Pokazujemy, że jesteśmy szaleni, uśmiechnięci, pomysłowi, po prostu inni. Spełniamy swoje marzenia, staramy się sięgać chmur. Wspinamy się po kolejnych stopniach w naszej działalności. Coraz wyżej, coraz bliżej szczytów. Chcemy iść do przodu, patrzymy odważnie w przyszłość. O tym, czego dokonaliśmy, powiedzieliśmy już bardzo wiele. Teraz chcemy pokazać, jak siebie widzimy w następnym 15-leciu, jakie mamy kolejne marzenia…
To jak BNO widzi siebie za lat 15?
Emanuel Salvador: Na emeryturze (śmiech).
KL: Za wcześnie.
EGS: Mamy jeszcze trochę marzeń do spełnienia.
Na przykład?
EGS: Chcielibyśmy podbić USA, bo orkiestra tam jeszcze nigdy nie była i nie grała…
KL: I Amerykę Południową także.
EGS: Też. Ale na pewno chcielibyśmy wystąpić w nowojorskiej Carnegie Hall. To byłoby taką naszą wisienką na torcie. Jestem pewna, że jest na to szansa i jest to w naszym zasięgu. Już w wielu miejscach świata byliśmy, a pewnie nikt się nie spodziewał, że tam dotrzemy. Graliśmy już u stóp góry Fuji w Japonii, więc nie widzę przeszkód, żebyśmy zagrali w Carnegie Hall i innych prestiżowych salach świata. Mamy także takie miejsca w Europie, które chcielibyśmy jeszcze odkryć, np. zagrać w Filharmonii Berlińskiej. Tam też nas jeszcze nie było.
KL: Nic nie jest problemem, tylko trzeba się konkretnie zorientować na jakiś punkt. Tak to bywa u nas bardzo często.
EGS: Od myśli do czynu jest niedaleko. Jakkolwiek to zabrzmi, nawet absurdalnie. Pomyślę sobie: ach, pojechałabym tam i tam.
KL: Ale jak to zrobić? (śmiech)
EGS: Właśnie. Zaczynają się poszukiwania sposobu, możliwości. Czasami trwa to długo, odnalezienie odpowiedniej ścieżki nie jest oczywiste. Ale bywa też i tak, że życie samo nas zaskakuje, podsuwając lub przynosząc rozwiązania. Nagle dzwoni niespodziewany telefon i już jedziemy. Tak było, tak nam się to zdarzyło np. w przypadku Dżakarty, stolicy Indonezji. Pojechaliśmy tam, żeby zagrać 15-minutowy koncert. Przy czym prośba
była taka, to dla nas niezapomniana historia, żebyśmy zagrali pewną piosenkę…
KL: Z repertuaru Violetty Villas.
EGS: Tytuł: „Kiedy Allach szedł”. I to nie jest żart.
KL: Tak było. Okazało się, że melodia tej piosenki jest tam szalenie popularna.
EGS: Bo jest to ich melodia, tradycyjna, pochodząca z Indonezji. Violetta Villas po prostu przeniosła ją do nas i zaszczepiła ją na polskim rynku muzycznym. Napisała do niej tekst i w ten sposób powstała piosenka. Zabraliśmy ze sobą do Dżakarty, Kasię Buję ze znanego szczecińskiego duetu Jackpot, żeby ją tam zaśpiewała. Przejechaliśmy cały świat po to, żeby wykonać tę piosenkę.
KL: Wszystko w trakcie dużej imprezy, jubileuszu współpracy Unii Europejskiej i Azji Południowo-Wschodniej. Na sali sami dyplomaci, wielka „pompa”. Próba zaczynała się o 8 rano, cały dzień trwały przygotowania do tego koncertu.
ES: Ale zagraliśmy także Chopina.
EGS: Ale tylko dlatego, że zaproponowaliśmy, że skoro już jedziemy… Prośba była tylko o „Kiedy Allach szedł”.
KL: Różnie to więc w życiu bywa.
EGS: Jak byłam na studiach, paliłam papierosy w uczelnianej piwnicy, bo wtedy paliło się je w różnych zakamarkach. Nie wiem, czy to się jeszcze dzisiaj robi (śmiech). Wtedy sobie myślałam: „Boże, żeby tak pojechać do Szanghaju”. Ale w tamtych czasach to było nierealne. I co się okazało?! Pojechałam do tego Szanghaju i nawet byłam w nim dwa razy! Uważam, że myślą i marzeniami jesteśmy w stanie zbudować całe nasze życie. To nie jest tak, że jest nam przypisane, że skoro urodziliśmy się w pewnych określonych warunkach, w pewnym miejscu, to coś nam się nie uda, bo np. urodziłam się w Polsce, w Szczecinie itd. W trudnych latach 90. ubiegłego wieku nie było takich możliwości, żeby się wypuszczać daleko w świat. Dzisiaj jest inaczej. Ale i tak wtedy w głowie gdzieś mi świtało, że będę jeździć po świecie. Moi rówieśnicy nie brali takich możliwości pod uwagę, że coś takiego może się dziać w ich życiu. A ja na odwrót, zawsze byłam pewna, że tak będzie. To motywuje i kreuje rzeczywistość. Mamy na to wiele przykładów z różnych dziedzin życia, np. biznesu.
Pani Emilio, a jak już Pani paliła te papierosy w uczelnianej piwnicy, to myślała Pani, że kiedyś powstanie BNO i będzie Pani stała na czele takiej orkiestry?
EGS: Nie. Wiedziałam, że będę podróżować. Choć nie wiedziałam z kim i jak. Stworzyłam więc chyba tę orkiestrę, żeby móc podróżować (śmiech). BNO powstała z jakiejś potrzeby. No bo kto 15 lat temu pomyślałby, żeby taką orkiestrę zakładać?
Czy wtedy to był dobry czas na taki projekt w Szczecinie?
EGS: Teraz, po latach, widzę, że tak. Ale wtedy nikt tak nie myślał. Często jest tak, że jak ktoś rozpoczyna swoją działalność, prowadzenie biznesu, nie myśli tak dalekosiężnie, o tym, co się będzie działo np. za 20 lat. Myśli się tu i teraz, że przygotowujemy jakiś koncert, że tworzymy zespół itp. Codziennie coś powstaje, jedno przetrwa, inne nie. Ale nikt nie myśli aż tak długofalowo.
To dlaczego przetrwaliście i działacie z sukcesami już tyle lat?
KL: Przez ten nasz upór. Do zespołu trafiłam w 2014 roku. Emanuel zagrał wtedy też swój pierwszy koncert i został. Nie tylko ze względu na muzykę. Ale mam takie wrażenie, że kiedy zaczęłam pracować w BNO, to był to taki zespół, który bardzo szukał jakiejś dodatkowej myśli przewodniej. Bo tożsamość miał określoną – kameralny zespół, prezentujący wysoki poziom, polską muzykę. Ta dodatkowa myśl przewodnia zaczęła się krystalizować, widać ją było coraz wyraźniej – więcej podróży, szerszy zakres współpracy międzynarodowej, nowe, nietypowe projekty, coś, czego na polskim rynku muzycznym nie było.
Ale działaliście wtedy już od sześciu lat.
EGS: Ale to były takie pierwsze lata, nie można ich w jakiś sposób uporządkować, posegregować. Mam też takie wrażenie, że ten nasz zespół jest co roku inny.
KL: Bo ma na siebie inny pomysł.
EGS: Wykorzystuje to, co nam aktualnie przyjdzie do głowy np. tak powstał festiwal Szczecin Classic. Nie było go jeszcze sześć lat temu, a już jest od pięciu lat.
ES: Kiedy zaczynaliśmy ten festiwal wiedzieliśmy, że musimy zapełnić swoistą muzyczną pustynię w Polsce i Szczecinie, stworzyć płaszczyznę rozwoju nowych i młodych artystów. Do tej pory mieli małe możliwości, aby działać tak jakby chcieli, grać w zespole kameralnym. Brakowało im pewnego rodzaju mentora.
I to był nasz cel, aby stworzyć imprezę dla takich ludzi, aby pomóc im w rozwoju.
EGS: Odnoszę też takie wrażenie, że byliśmy prekursorami w pewnych nowych artystycznych formach, w twórczości muzycznej, nie tylko w Szczecinie, ale i w Polsce. Na początku naszej działalności wprowadzaliśmy różnego rodzaju fuzje np. z muzyką jazzową, rockową. A teraz robią to wszyscy! Wtedy robiliśmy to tylko my. Teraz już się tym nie zajmujemy. Coś zawsze zaczynamy, wprowadzamy nową jakość i widzimy, że ta fala wzburzona przez nas idzie w Polskę. Wtedy przystępujemy do czegoś nowego. Programy stażowe dla młodych artystów, to przecież nasz pomysł, to my zaczęliśmy je kreować. Teraz takie programy pojawiają się w różnych miejscach. Oczywiście nie są takie jak nasze, bo tylko nasz dotyka tej sfery muzyki kameralnej i tego akurat nikt nie robi. Ale podobne programy ruszyły w innych orkiestrach w Polsce. Widzimy, obserwujemy, że wiele naszych pomysłów gdzieś tam potem ktoś bierze, z czego się cieszymy, że są wdrażane. Z jednej strony steruje nami jakaś potrzeba i czasami jest to nawet dziełem przypadku…
KL: Bywa i tak, że zainspiruje nas jakaś spotkana osoba, ktoś nas skontaktował z kimś, pojawiamy się na wydarzeniach i nagle z tego powstaje wielki, nowy projekt, który potem funkcjonuje przez lata.
ES: W tym roku będziemy realizować bardzo ważne dla nas wydarzenie, czyli koncert „Planety” Gustava Holsta. Wszyscy teraz wykonują to dzieło, bo akurat mamy rok Mikołaja Kopernika. Ale my jesteśmy jedynymi, którzy wykonują je w nowej, zupełnie innej aranżacji. Takiej, jakiej nie zrobił jeszcze nikt. Coś takiego będzie miało miejsce po raz pierwszy w Polsce.
EGS: Mamy Rok Kopernika, my mamy jubileusz, chcemy więc zgrać „Planety”. To jest taki utwór prekursorski dla całej muzyki filmowej. Tylko, że jej autor urodził się trochę za wcześnie na ten rodzaj twórczości. Jego muzyka wprowadza już w świat filmu, którego jeszcze wtedy nie było. Moim zdaniem wiele wątków z tego utworu wykorzystał potem John Williams komponując
ścieżkę dźwiękową do „Gwiezdnych wojen”. „Planety” będzie można usłyszeć tylko w Szczecinie 11 sierpnia. To duży koncert w ramach festiwalu „Iluminacje” w Teatrze Letnim.
ES: Ten utwór, „Planety” w wersji tradycyjnej, w tym roku grała już chyba każda filharmonia w Polsce (śmiech). W takim normalnym brzmieniu. My bazując na tej kompozycji robimy coś nowego. Zagramy go z naszym przyjacielem, wyjątkowym muzykiem, sławnym Vasko Vasillewem.
EGS: Będziemy się tym i nim chwalić – Vasko Vasillew grał ostatnio na koronacji króla Karola III, został zaproszony na tę uroczystość jako główny koncertmistrz wszystkich orkiestr. To nasz honorowy dyrektor artystyczny BNO, który pracuje z nami już wiele, wiele lat. I właśnie w sierpniu zagra z nami „Planety”.
KL: Nasze drogi z nim skrzyżowały się w 2014 roku. Gdyby do tego wtedy nie doszło, to być może bylibyśmy teraz zupełnie gdzie indziej, na innym etapie i robilibyśmy co innego.
EGS: Bardzo wierzymy w szczęśliwe zbiegi okoliczności. Jesteśmy też inicjatorami nowego modelu współpracy – wzajemnego współtworzenia projektu z artystami z całego świata. Nie gramy tylko w swoim gronie, tylko łączymy się w grupy, koncertujemy wspólnie, robimy trasy koncertowe, chcemy być częścią Europy i świata. I ten świat, dzięki nam, zaczął do nas przyjeżdżać. Teraz żyjemy w innej rzeczywistości, mamy Filharmonię z ogromnym budżetem, która może sobie pozwolić na wybitne nazwiska ze świata muzyki. Tego nie da się porównać z tym, co było kiedyś. Nie mamy takich możliwości co Filharmonia, ale robimy to inaczej. Stawiamy bardziej na współpracę, wymianę artystyczną, czyli współtworzenie rzeczy i wydarzeń razem. Zresztą nie tylko w Europie. Mamy dużo takich sieci współpracy np. w Azji, w pandemii trochę nam to przygasło. Chcemy teraz powrócić do tych kontaktów. Na przykład z Wietnamem oraz Opera House w Ho Chi Minh. Bardzo nas interesuje budowanie relacji poprzez muzykę. To dla młodych muzyków są wielkie możliwości, do których ciągle w polskim systemie edukacji nie mają dostępu. W Polsce bardzo powoli zaczyna się to budować. Staramy się wypełniać tę lukę, dlatego do nas chce przyjeżdżać tak dużo młodych muzyków. Niestety, nie jesteśmy w stanie ich wszystkich przesłuchać. Wiele osób chciałoby być w naszym programie stażowym.
Prowadzicie wiele projektów. Kolejne rodzą się i rodzić się będą. Czy to w którymś momencie Was nie przytłoczy, nie przygniecie? Czy nie jest tego za dużo?
EGS: Ja wiem? Szybko pracujemy, jesteśmy zwartą grupą.
Ale to wszystko zależy od nas. Przecież możemy powiedzieć: „nie robimy czegoś, dziękujemy”. Ale tak się nie da. Ciągle spływają propozycje koncertów, nie wiem, jak wcisnę kolejny termin. Ale przecież nie odmówię. Bo jaka byłaby ze mnie biznes women! (śmiech)
KL: Bo przecież także prowadzimy działalność komercyjną, biznesową.
EGS: Nie możemy sobie pozwolić na odmawianie. Jest dużo wydarzeń, a biznes musi być w ruchu.
Dużo macie takich propozycji biznesowo-muzycznych?
KL: Dużo. Nie tylko ze Szczecina i regionu. Czasem się błyskawicznie pakujemy i z dnia na dzień jedziemy gdzieś w kraj lub świat.
EGS: Zdarza się, że odzywa się telefon np. z Francji czy Hiszpanii, że ktoś zdobył środki i prosi żebyśmy wystąpili z koncertem. Szybko się pakujemy i w drogę.
A tak z ciekawości: czego biznes życzy sobie wysłuchać w Waszym wykonaniu?
KL: Przystępną muzykę klasyczną, same hity.
EGS: Mamy duży wachlarz repertuarowy. Występujemy np. z Piazzolą, czy piosenką aktorską.
ES: Ale nie chcemy robić tylko tego, co sobie wszyscy życzą i znają. Oczywiście, próbujemy, o ile się da, proponować nasze pomysły. Staramy się z repertuarem spotkać gdzieś pomiędzy, nie tylko wykonać to, co sobie zażyczono. Bardzo często zdarza się, że ludziom podobają się nasze propozycje, coś nowego, czego do tej pory nie znali np. polska muzyka współczesna, którą gramy. Czasami jak ją wykonujemy za granicą, to nikt nie wie, że to jest właśnie polska muzyka współczesna, są zdziwieni, ale bardzo im się to podoba. Sześć lat temu po jednym z koncertów w Hiszpanii przeczytałem pewną recenzję z naszego koncertu. A graliśmy wtedy właśnie polską muzykę współczesną. I recenzent podsumował ten nasz występ tak, że „Polska to nie tylko Chopin” (śmiech). Myślę, że to też nasz kolejny cel – promowanie polskiej muzyki za granicą.
Czy w ciągu tych 15 lat coś Wam się nie udało?
ES: Dużo. (śmiech)
EGS: Tylko wszystko co się nie udaje przekuwamy w coś, co otwiera nowe drzwi. Taką mamy metodę. Nie udały nam się
etaty. Zawsze chcieliśmy mieć etaty dla orkiestry. Nie udało nam się pozyskać siedziby. Z tymi etatami to już się poddaliśmy wiele lat temu, ale z siedzibą nie. Zabiegamy o nią i u prezydenta miasta, i u marszałka województwa. Mamy nadzieję, że w końcu coś się w tej sprawie pojawi.
Żadnych ciekawych propozycji?
EGS: Było kilka. Tylko ciężko jest znaleźć siedzibę odpowiednią dla nas. Jesteśmy orkiestrą, która hałasuje, więc nie możemy być w budynku, który ma wiele funkcji, bo będziemy przeszkadzać. Musimy być w niezależnym obiekcie a taki trudno znaleźć. Ale są takie, mamy trzy na oku. I rozmawiamy o nich z miastem. Najłatwiej byłoby nas „włożyć” w jakąś instytucję kultury, która już istnieje. Próbowaliśmy z różnymi, ale póki co to się nie udało.
Sierpniowe „Planety” w Teatrze Letnim to główny punkt obchodów Waszego jubileuszu?
EGS: Nie mówimy ostatniego słowa, bo mamy jeszcze w zanadrzu… piosenkę. O nas, o BNO. Zaśpiewa ją Olek Różanek.
On też napisze do niej tekst a muzykę skomponuje razem z Borysem Sawaszkiewiczem. Będziemy robić do tej piosenki video clip, oczywiście z naszym udziałem. To będzie dla nas taka najlepsza jubileuszowa pamiątka.
KL: Może się jeszcze przydarzyć jakiś benefis.
EGS: Ale na pewno zrobimy go inaczej niż wszyscy. Będziemy zaskakiwać, bo my zawsze wychodzimy poza schematy.
Czego Wam życzyć?
EGS: Siedziby, to na pierwszym miejscu. I spokoju, poczucia bezpieczeństwa, które wiele lat mieliśmy, ale teraz trochę nam się gdzieś zagubiło. Mamy przecież trudne czasy – wojna, rosnące ceny itp. To się odbija na kulturze. Marzy nam się, żeby powrócił stan sprzed 2022 roku, do naszej stabilności. To na pewno da nam motywację.
Jakiejś nowej płyty?
EGS: Dopiero co, pod koniec ubiegłego roku, wydaliśmy płytę. I ten rok poświęcamy na jej promocję. Mamy wielką nadzieję wy -
dać płytę z Adamem Bałdychem, która jest nagrana i czeka na wydanie. Piękna kompozycja, coś wspaniałego. Ja rzadko to mówię, ale to, co Adam napisał, to prawdziwe dzieło sztuki. Razem to wykonaliśmy i mam nadzieję, że zaraz ujrzy światło dzienne. No i będziemy się powoli przymierzać do drugiej płyty z kolekcji utworów „Polish Concerti”.
ES: Być może uda nam się także wspólny projekt i płyta z Leszkiem Możdżerem. Zagrał z nami koncert w grudniu ubiegłego roku i orkiestra bardzo mu się spodobała.
EGS: W kuluarach bardzo nas chwalił. Sam zagadnął, że może byśmy razem coś nagrali. Może więc to będzie plan na niedaleką przyszłość.
KL: Nie zatrzymujemy się, nie ma przestojów, musimy iść za ciosem.
EGS: Planujemy jeszcze w tym roku jubileuszowym cykl koncertów na Pomorzu, czyli nie tylko w Zachodniopomorskiem. Ruszy jesienią. Na pewno zagramy duży koncert w Berlinie, a potem w Tallinie oraz planujemy pewną wspólną produkcję z Teatrem Polskim w Szczecinie. Premiera w październiku. Bardzo
cieszymy się z tej współpracy. Jak widać jesteśmy zajęci aż do grudnia.
KL: A w sumie to jesteśmy zawsze zajęci. (śmiech)
EGS: Ale jeszcze nigdy nie było tak, że się jeszcze czegoś nie dało wcisnąć (śmiech).
KL: W grudniu ubiegłego roku myśleliśmy, że będziemy mieli jeden koncert. A było ich sześć, w tym jeden w Szczecinie.
EGS: Będzie dużo wyjazdów. A potem, jak to zwykle bywa, nikt nic nie wie (śmiech).
rozmawiał: Dariusz Staniewski / foto: Radosław Kurzaj / MUA: Martyna Goetz Make Up & Hair
Podziękowanie za pomoc w realizacji sesji
JEST WSPÓŁPRACOWNICZKĄ AMERYKAŃSKIEJ AGENCJI KOSMICZNEJ NASA, Z DYPLOMEM Z FIZYKI, AUTOMATYKI I ROBOTY-
KI. SZCZECINIANKA NIKOLA BUKOWIECKA NA CO DZIEŃ PRACUJE W CENTRUM BADAŃ KOSMICZNYCH, W ZESPOLE FIZYKI
UKŁADU SŁONECZNEGO I ASTROFIZYKI PROWADZONYM PRZEZ DR HAB. BZOWSKIEGO, NAD PROJEKTEM GLOWS. TAM TWO -
RZY SYSTEMY MAPOWANIA DO WSZELKICH INSTRUMENTÓW ZLICZAJĄCYCH ZDARZENIA NA NIEBIE. JEST TO CZĘŚĆ MISJI KOSMICZNEJ NASA-IMAP.
Ponadto znalazła się w elitarnym gronie sześciu Polek, które w 2021 roku znacząco wyróżniły się aktywną działalnością na wielu płaszczyznach, a dzięki swojej wiedzy, umiejętnościom i osiągnięciom są inspiracją dla innych. W tym roku została także nagrodzona Magnolią Biznesu w kategorii Nauka.
Nam opowiedziała m.in. o tym, dlaczego kosmos jest taki fascynujący, czy należy bać się czarnych dziur i czy istnieje życie poza Ziemią.
Dlaczego kosmos, wszechświat tak bardzo Panią fascynuje?
Jest to głównie związane z zadawaniem pytań i z poszukiwaniem na nie odpowiedzi. Czym jest wszechświat? Czym jest czas?
Jak to się właściwie zaczęło? Czy możliwe jest, że się skończy? Jak te wszystkie procesy przebiegają? To są te duże pytania, na które obserwacja kosmosu może nam odpowiedzieć. Obserwując czarne dziury, promieniowanie tła kosmicznego czy rozszerzanie się galaktyk, jesteśmy o krok bliżej do odpowiedzenia sobie na te pytania. Albo czym jest grawitacja? To pytania, które trochę zahaczają o teologię, trochę o naukę. Coś na pograniczu. To motywuje wielu fizyków do szukania odpowiedzi, znalezienia prawdy. To prowadzi do takich pytań jak: Czy jesteśmy sami we wszechświecie? Jak znaleźć to inne życie? Jaka to będzie forma życia?
Wszyscy patrzymy do góry, spoglądamy na niebo. Oglądamy gwiazdy, jesteśmy zafascynowani Księżycem, za każdym razem, gdy pojawia się w pełni. Skąd u Pani takie zainteresowania, że uczyniła z nich swoją pracę?
Od najmłodszych lat interesowały mnie książki typu „Jak to zostało zrobione”. Zawsze lubiłam zadawać pytania: Dlaczego niebo jest niebieskie? Dlaczego trawa jest zielona? Dlaczego tak się dzieje? Potem przyszły gwiazdy. Zastanawiałam się czemu ta gwiazda znajduje się w tym miejscu, dlaczego ta druga mocniej świeci? I czy to jest gwiazda, czy jednak planeta? Ta ciekawość była zawsze, chociaż na samym początku chciałam studiować medycynę, być kardiochirurgiem. Większość czasu poświęcałam na naukę biologii, mimo iż w liceum byłam na profilu matematyczno-fizycznym. Na medycynę jednak się nie dostałam. Poszłam więc na fizykę i to był strzał w dziesiątkę, ponieważ po
pierwszym roku, jak poznałam bardziej astrofizykę, całkowicie się w tym przedmiocie zakochałam.
Co takiego dokładnie się wydarzyło, że to uczucie względem fizyki się pojawiło?
Jedna wielka niepewność. Całkowicie mnie to zaintrygowało. Na drugim roku studiów zapytałam moją panią profesor o to jak duży jest wszechświat. Odpowiedziała mi tak: to tak jakbyś wzięła ogromne pudełko i w środku cały obserwowalny wszechświat objęła takim pudełkiem, a potem zabrała to pudełko. To mnie kompletnie rozstrzeliło na kawałki, byłam wstrząśnięta. Jak to? Co to znaczy? Jak to jest z tym czasem? To wydarzenie plus później, kiedy poznałam takie obiekty jak czarne dziury i gwiazdy neutronowe, które są specyficzne i niezwykłe, to wszystko zaważyło na tym, czym się zajmuję.
A zajmuje się Pani mapowaniem nieba. Bardzo ładna nazwa, wręcz poetycka. Na czym dokładnie polega mapowanie nieba? Pracuję jako fizyk w Centrum Badań Kosmicznych. Pracujemy przy misji NASA nazywającej się IMAP. Robimy urządzenie, które nazywa się GLOWS. Jest to rodzaj fotometru. Każdy z nas ma poszczególne zadania, moim było stworzyć system do mapowania. Co to znaczy? W momencie, w którym wysyłamy jakiś instrument w kosmos, on parzy w niebo i rejestruje zliczenia to otrzymujemy między innymi współrzędne jego położenia, to gdzie się patrzył, ilość zliczeń i jak długo się patrzył. Tyle wiemy. Jak spojrzymy do góry to widzimy niebo. Jak spojrzymy z każdego punktu na Ziemi to nad nami tworzy się kula. Mamy sferę od wewnątrz i to jest niebo. Tak jak mapa Ziemi jest sferą rzutowaną na płaską dwuwymiarową mapę tak samo możemy zrzutować niebo. W trakcie mapowania otrzymuję rozkłady prawdopodobieństwa zarejestrowanych zliczeń. Ja wiem, że tutaj wchodzi matematyka i słowo „prawdopodobieństwo” niektórych przeraża (śmiech). Małym instrumentem patrzymy w wielkie niebo, nie jesteśmy w stu procentach pewni, czy to przyszło do środka, czy z granicy tego instrumentu. Dlatego zliczenia te są opisywane funkcjami prawdopodobieństwa. Jak już zmapujemy niebo to pojawiają się struktury. Przykładowo jakbyśmy obserwowali gwiazdy to możemy zaznaczyć, gdzie
te gwiazdy występują i z jaką jasnością. Kiedy kilkanaście lat temu był badany gaz wodorowy i atomy neutralne, okazało się, że naokoło Słońca znajduje się wielka wstęga, nie widziana gołym okiem. Kolejny nasz eksperyment będzie badał dokładniej granice Układu Słonecznego, strukturę tej wstęgi i wiele innych rzeczy.
Czy dzięki mapowaniu udało się odkryć coś nowego?
Poznaliśmy lepiej granice Układu Słonecznego, nadal badamy wpływy wiatru słonecznego na gaz wodorowy i obserwujemy jakie rzeczy przychodzą do nas spoza Układu Słonecznego i jak wchodzą w interakcje z naszymi obiektami. Na nowym statku, który poleci badać wspomnianą wstęgę, będziemy mieli trochę więcej instrumentów. Blisko 20 krajów bierze udział w tym eksperymencie. Zobaczymy co kolejnego odkryjemy.
Współpracuje Pani z NASA, która jest marzeniem wielu ludzi, którzy bujają myślami w kosmicznych obłokach. Czy to jest dopiero początek, a może kolejny etap tego, co jako naukowiec chciałaby Pani osiągnąć?
Dla mnie jest to dopiero początek. Prawda jest taka, że przez wcześniejsze zainteresowania medycyną trochę odstaję od innych ludzi w tym zawodzie. Fizyką zaczęłam się zajmo -
wać stosunkowo niedawno, z 4 lata temu i cały czas się uczę. Współpraca z NASA jest to coś niesamowitego, pod tym względem, że bierze się udział w projektach, które fizycznie ruszają w kosmos. Ma się przełożenie na coś fizycznego. Często w akademii jest niestety tak, że jak robi się prace magisterskie czy doktoranckie, to one trafiają na półkę. Natomiast jak się pracuje z przemysłem, to, co się robi, ma szansę zostać wykorzystane, przydać się do czegoś realnego. Z drugiej strony praca z NASA jest pracą jak z większością firm przemysłowych. NASA współpracuje z setką instytutów badawczych na całym świecie.
A chciałaby Pani zobaczyć Ziemię z drugiej strony, z perspektyw przestrzeni kosmicznej, podróży międzygwiezdnej? Jeśli tak to, dokąd by Pani poleciała?
Na stację kosmiczną na Marsie może bym poleciała, ale dalej chyba nie (śmiech). Aktualnie za długo te podróże trwają. Jednak, gdyby to było możliwe, to chciałabym polecieć na Księżyc.
Wszechświat nieustannie inspiruje artystów, pisarzy, filmowców. Oglądając kino SF może Pani w spokoju się nim cieszyć, czy przez wiedzę, którą Pani posiada analizuje to co się dzieje na ekranie i np. irytuje na brak logiki czy prawdy naukowej?
Idąc do kina na jakikolwiek film, który nie jest filmem dokumentalnym, liczę się z tym, że należy naginać rzeczywistość, po to, żeby ten film był ciekawszy czy przyjemniejszy estetycznie. Nie przeszkadzają mi niektóre nieścisłości, ale oczywiście z perspektywy fizyka, który słyszy w filmie pewne wyjaśnienia, które są trywialne, czuję się czasem znużona. Rzadko, ale zdarza się, że z tyłu głowy pojawia się czerwone światełko: Co?? Chyba już za daleko poszliście panowie. Jednak jako ogromna fanka fantastyki i SF do kina idę przede wszystkim dla przyjemności estetycznej i ciekawej opowieści.
Nie jesteśmy sami w kosmosie, co nikogo nie powinno już dziwić. Jednak wbrew zdrowemu rozsądkowi i logicznemu myśleniu, całkiem spora grupa ludzi w to wątpi. Jest też całkiem spora grupa ludzi, która twierdzi, że Ziemia jest płaska. W naszym układzie jest tylko jedna gwiazda – Słońce. Wszystkie inne gwiazdy, które widzimy na niebie, nie należą do naszego układu, co jest może proste, ale często ludzie nie myślą o tym aktywnie patrząc w górę. Mamy Układ Słoneczny, mamy Drogę Mleczną, mamy naszą czarną dziurę, mamy naszą galaktykę. Patrzymy w górę i myślimy sobie o ilości gwiazd w kosmosie, ilości planet w naszym obserwowalnym wszechświecie i o bilionach lat świetlnych, w których oddalone są te obiekty. Trzeba mieć mało pokory, żeby stwierdzić z czystą pewnością,
że nasz układ gwiezdny jest tak wyjątkowy i tak inny, że tylko tu istnieje życie. Należę do Polskiego Towarzystwa Astrobiologicznego, w którym jest dużo osób zajmujących się poszukiwaniem życia poza Ziemią i wszyscy kolektywne twierdzą, że jeżeli uda nam się w końcu odnaleźć to życie, to nie będzie ono raczej wyglądało jak nasze. Na Ziemi występują bardzo specyficzne warunki, po to, żeby wytworzyło się na niej życie. Ludzie oczywiście mogą pytać: dlaczego jeszcze tego nie znaleźliśmy. Odkrywamy czarne dziury, granice obserwowalnego Wszechświata a innego życia wciąż nie? Przyczyna tego jest taka, że my szukamy tego, co znamy. Szukamy węgla, azotu, szukamy pozostałości produktów ubocznych życia. A co, jeśli życie, które istnieje w tak ogromnym kosmosie, zróżnicowanym pod względem środowiska i ekosystemów, co, jeśli tamto życie ma zupełnie inne produkty uboczne swojego istnienia? Co, jeśli ono emituje coś czego my nie szukamy, gdyż nawet nie spodziewany się tego szukać? Szukamy tego co znamy. Nie wiemy, jak szukać tego czego nie znamy. Możemy się tylko domyślać i próbować.
A jak jest z czarnymi dziurami, które działają na naszą wyobraźnię i jednak trochę nas przerażają? Które także inspirują kino i zazwyczaj przedstawiane są jako coś mrocznego i złowrogiego? Jak w „Ukrytym wymiarze”, gdzie czarna dziura była przejściem do innego wymiaru, tutaj symboli -
NIKOLA BUKOWIECKA I NINA KACZMAREKzującego piekło. Czy faktycznie czarne dziury pochłaniają gwiazdy i inne ciała niebieskie?
Podejdę do tego trochę technicznie. Jak mamy bardzo masywną gwiazdę, która przestaje żyć, przestają w niej zachodzić rekcje termojądrowe i nie przestaje się kurczyć, to pod wpływem własnej grawitacji zapada się do punktu, który nazywamy osobliwością. Czym jest osobliwość? Tego do końca nie wiemy. Ten punkt, w którym zakrzywienie czasoprzestrzeni jest nieskończone, jest otoczony tzw. horyzontem zdarzeń. Występuje w pewnej odległości od czarnej dziury. Za każdym razem, kiedy coś zbliża się ku czarnej dziurze, tor ruchu tej cząstki zostaje zakrzywiany i ona wpada do czarnej dziury. Jak jakaś gwiazda zbliży się za blisko czarnej dziury, zostaje rozrywana, a jej szczątki zaczynają orbitować po tzw. dysku akrecyjnym. Jednak odkryliśmy coś takiego jak promieniowane Hawkinga, wiemy, że są fale grawitacyjne, wiemy, że ta energia jest w jakiś sposób odsyłana z powrotem. Czy jest to przerażające? Naturalnie, w jakimś stopniu tak, ale przykładowo: gdyby zamiast naszego Słońca pojawiła się teraz czarna dziura o masie takiej samej jak nasze Słońce, to pod względem grawitacji, przez jakiś czas by nic się nie zmieniło.
Czy ma Pani czas jeszcze na inne rzeczy?
Poza tym co robię, pracuję jeszcze w firmie Wolfram w USA, gdzie tworzymy oprogramowanie astrofizyczne. We wspo -
mnianym wcześniej Polskim Towarzystwie Astrobiologicznym, o którym wspominałam, propagujemy biologię i astrofizykę. Dołączyłam również do rady klimatycznej, działającej przy polskim ONZ jako ekspert od wykorzystywania technologii kosmicznych do poprawy klimatycznej. Moje serduszko leży zawsze przy zwierzętach. Mam psa, któremu poświęcam sporo wolnego czasu, należę do różnych fundacji i staram się promować, a czasem organizować różne zbiórki dla zwierząt. Bardzo lubię literaturę i granie na instrumentach. W sierpniu wyjeżdżam do USA na doktorat z fizyki, na University of Rhode Island. Będę tam w grupie badawczej, zajmującej się badaniem kwazarów i czarnych dziur. Mam nadzieję, że mając dostęp do danych będę mogła badać różne modele grawitacyjne. Marzy mi się to co każdemu fizykowi, czyli teoria wszystkiego.
Jak do Pani pracy, która też jest pasją odnoszą się bliscy? Wszyscy mnie bardzo wspierają. Pomimo iż nie mam za wiele czasu, zawsze się staram by to moje wąskie grono bliskich znajomych było zawsze w mojej orbicie i żebyśmy zawsze mieli ze sobą kontakt.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Aneta Dolega / foto: archiwum prywatne bohaterki, Alicja Uszyńska, Jarosław Gaszyński
DR MICHAŁ SZELĄGOWSKI – ZNAKOMITY SZCZECIŃSKI LEKARZ GINEKOLOG, ZNANY BON VIVANT I WIELBICIEL ŻYCIA PRZEZ DUŻE Ż. PRAWDZIWY CZŁOWIEK RENESANSU, WSZECHSTRONNIE UZDOLNIONY, UWIELBIAJĄCY MUZYKĘ (RAZ NAWET OSOBIŚCIE DYRYGOWAŁ ZAWODOWĄ ORKIESTRĄ SYMFONICZNĄ, PRZYJACIEL ŚWIETNEGO POLSKIEGO KOMPOZYTORA I GITARZYSTY JANUSZA STROBLA), DOBRĄ KSIĄŻKĘ, ROZRYWKĘ W DOBOROWYM TOWARZYSTWIE I SPORT – SZCZEGÓLNIE TENIS. ALE JEGO NAJWIĘKSZĄ MIŁOŚCIĄ SĄ KARTY. NIE TE PACJENTÓW. KARTY DO GRY. TO ZNAKOMITY BRYDŻYSTA, PRZED KTÓRYM TA GRA (CHYBA) NIE MA TAJEMNIC.
Michale, jest tyle pięknych gier karcianych na świecie m.in. „poker”, „oczko”, „wojna”, „makao” a Ty akurat wybrałeś brydża. Z jakiego powodu?
Ja gram we wszystkie karciane gry jakie istnieją. Ubóstwiam grać w karty. Ale dla mnie osobiście, nie ulega to żadnej wątpliwości, brydż jest najlepszą grą na świecie jaka jest obecnie. Można przytoczyć ze sto powodów dlaczego tak jest. Przede wszystkim jest to gra, która polega na nieprawdopodobnym myśleniu, na rachunku prawdopodobieństwa, na statystyce. Mniej na filozofii, aczkolwiek ona też odgrywa pewną rolę. Należy też odróżnić grę w brydża tzw. towarzyskiego, czyli to co często nazywane jest „domówkami” od brydża w pełni profesjonalnego, czyli brydża sportowego, który rządzi się całkowicie innymi prawami.
A który jest ciekawszy, bardziej pasjonujący, wciągający?
Dla mnie zdecydowanie ciekawszy jest brydż sportowy, czyli tzw. brydż porównawczy. Ma różne swoje aspekty. Gra się na tzw. impy – punkty meczowe, maksy. W jego ramach organizo -
wane są rozgrywki i mistrzostwa na wszystkich poziomach np. od regionalnych aż po mistrzostwa Polski, Europy i świata. Na czym polega brydż porównawczy? Załóżmy taką sytuację. Na sali jest tysiąc par. Bo w brydża, jak wiadomo gra się parami. Mamy więc tysiąc par. Bywałem na takich zawodach np. na Mistrzostwach Świata w Weronie 20 lat temu. I wszyscy grają tymi samymi kartami. Gracze wkładają je w specjalne przegródki. Ten, kto na tych samych kartach zdobędzie najwięcej punktów, ten wygrywa turniej. Ironia losu polega na tym, że można nie mieć karty. Jak się gra w „domówce”, to wygrywa ten, kto ma lepszą kartę. Mówi się, że nawet świnia wygra, jak ma dobrą kartę. A w sportowym brydżu możesz przez cały turniej mieć zero punktów, karta Ci nie idzie i mimo to możesz wygrać turniej. Liczy się to, co z danej karty możesz zrobić, jak przeszkodzić przeciwnikom żeby za dobrze nie nagrali, jakiego dać wista, jak dolicytować, jak porozumieć się z partnerem za pomocą karty. Są różne konwencje na świecie, którymi się gra. U nas w Polsce gra się, zarówno sportowo i domowo, konwencją, która nazywa się „polish club”, czyli „polski trefl”. Wszedł on w życie prawie 40 lat temu. I polscy zawodnicy z reguły grają tą konwencją.
Ile lat grasz już w brydża?
Zacząłem grać, mówię dokładnie, 60 lat temu. Miałem wtedy 10 lat.
Pamiętasz swoją pierwszą grę?
Oczywiście, że nie. Ale w moim rodzinnym domu organizowano brydże, mój tata był wielkim fanem tej gry. I akurat rodzice moich kolegów ze szkoły podstawowej też grali u nas w domu w brydża. I nas, 10-latków, też to wciągnęło. Spotykałem się z kolegami „na chacie”, jak to się wtedy mówiło i zaczęliśmy grać. Graliśmy oczywiście też w piłkę czy bawiliśmy się w „podchody”. Ale bardzo często był brydż. Dzisiaj to żadna wielka sensacja, że dzieci grają w tę grę. Dziś siedmio, ośmiolatkowie grają w brydża, nawet w turniejach. Również w Szczecinie mamy takie dzieci, które fenomenalnie grają.
Czy to trudna gra? Ciężko było zgłębić jej tajniki? Uczę się jej przez całe życie, podobnie chyba jak każdy brydżysta. Ale są podstawy, które koniecznie trzeba poznać i opanować. Na szczęście Polska jest w rankingu światowego brydża bardzo, bardzo wysoko. Mamy wielkich graczy, zawodników dużej klasy, mistrzów olimpijskich, świata, Europy. I też, na szczęście dla mnie, miałem możliwość ich spotkać i poznać. A poza tym bardzo wielu wielkich brydżystów pochodzi ze Szczecina. Jesteśmy wspaniałym ośrodkiem tej gry.
Jesteś w polskiej czołówce brydżowej?
Ja? Absolutne dolne rejony klasyfikacji! Kto jest dobrym brydżystą określa wskaźnik WK. Największy WK w Polsce wynosi 24. A ja mam 2. Ale to wynika z tego, że nie mam czasu na zbyt częste uczestnictwo w turniejach i zajmowanie w nich jakichś dobrych miejsc. Ja znam swoje miejsce w szeregu. Ubóstwiam grać w brydża i nie przejmuję się tym, że mam 2 WK. Bo na tyle zasłużyłem. Także ja jestem miernota, jestem takim, jak niektórzy mówią, „mistrzem okręgowym” (śmiech).
Jaki był Twój największy sukces brydżowy?
Miał miejsce w Chorwacji, w Puli, gdzie co roku odbywa się wspaniały kongres brydżowy, jeden z najlepszych na świecie. Przyjeżdża zawsze kilkaset par, atmosfera fantastyczna. Tam, o dziwo, grając z całkowitym amatorem w parze trafiliśmy do ścisłego finału. Grało ponad 300 par, a my zajęliśmy siódme miejsce! I to był mój największy sukces brydżowy. Czasami w życiu trzeba mieć farta.
Podczas gry w karty czasami gracze używają swojego slangu, swoich powiedzonek np. „as bierze raz”, „uczyła matula nie wychodź spod króla”, „gra w piki daje wyniki” itp. Czy tak jest też w przypadku brydża?
Przede wszystkim w brydżu sportowym nie ma gadania, nie wolno. Nie można słowa powiedzieć. Co innego jak grasz w domu. Tam możesz używać różnych zwrotów i powiedzonek.
W jakim najoryginalniejszym miejscu grałeś w brydża?
Jak pracowałem przez kilka lat w Wielkiej Brytanii miałem szczęście zapoznać się z niejakim Bronisławem Malinowskim, który był kiedyś w brydżowej kadrze Polski. Potem wyemigrował i założył w Londynie najbardziej elitarny prywatny klub brydżowy na świecie. Do niego zjeżdżali się najlepsi brydżyści z całego świata. Bardzo elitarne grono, nie każdy mógł do niego wstąpić. Dostałem się do niego dzięki pośrednictwu moich przyjaciół m.in. Konrada Araszkiewicza, który jest arcymistrzem międzynarodowym, pochodzącym zresztą ze Szczecina. Wstęp do tej „paki” kosztował trochę pieniędzy, ale za to miałem możliwość grania z najlepszymi zawodnikami, np. z wybitnym, światowej sławy aktorem Omarem Sharifem. To jeden z czołowych brydżystów w historii światowego brydża. Nie grałem z nim w parze, ale przeciwko niemu. Brydż w takim gronie, to był dla mnie zaszczyt i jednocześnie ten klub był najbardziej oryginalnym miejscem, w którym grałem. To był dla mnie fantastyczny czas.
Czy w brydża można grać w „rozbieranego”?
Można. Oczywiście. Bo to jest gra o coś. A ja nie cierpię grania w karty bez określenia, o co toczy się gra. Niech to będzie grosik, złotówka za punkt. W Londynie grało się po 20 funtów za punkt. W karty trzeba grać o co! Tak uważam. Można więc i w „rozbieranego”, proszę bardzo.
Brałeś udział w takich rozgrywkach?
W brydżowych nie (śmiech).
autor: Dariusz Staniewski/foto: Jarosław Gaszyński
Zabieg z użyciem tego preparatu w medycynie estetycznej należy do najpopularniejszych i najbardziej przebadanych. Toksyna botulinowa święci sukcesy również z uwagi na stricte lecznicze zastosowanie. Już od ponad 30 lat jest zarejestrowana jako lek. Tak jak ma wielu zwolenników, tak też są i jej przeciwnicy. Przyczyną czarnego PR-u tego preparatu jest wykorzystanie go w praktyce przez osoby nieuprawnione, co obniża poziom bezpieczeństwa zabiegów, a także zwiększa ryzyko powikłań. O nielegalnych zabiegach z jej użyciem, ale także o tych, które mają zbawienny wpływ na urodę i zdrowie – rozmawiamy z dr n.med. Karoliną Skibicką, lekarzem zajmującym się medycyną estetyczną od ponad dekady i adwokatem Michałem Gajdą, specjalizującym się m.in. w prawie medycznym.
W które miejsca na twarzy lekarze mogą wprowadzać toksynę botulinową?
Dr Karolina Skibicka: Podajemy toksynę botulinową najczęściej w okolice górnego piętra twarzy, w celu wygładzenia zmarszczek gładzizny, zmarszczek poziomych czoła i kurzych łapek. Profil bezpieczeństwa w tych okolicach jest bardzo wysoki, a wskazania pokrywają się z zaleceniami producenta. Lekarze też często stosują iniekcje w dolnym piętrze twarzy, np. jako wspomaganie terapeutyczne bruksizmu, niwelowanie migren czy unoszenie kącików ust.
Czy iniekcje toksyną w inne miejsca niż zalecane są bezpieczne?
Dr Karolina Skibicka: Jako lekarz zdaję sobie też w pełni sprawę, że relaksacja pewnych partii mięśnia, nie jest obojętna dla innych okolic. Dlatego stosując toksynę w celu niwelowania bruksizmu, zalecam również wizytę u lekarza stomatologa, ewentualnie masaże relaksacyjne twarzy oraz fizjoterapię ze szczególnym uwzględnieniem stawu skroniowo-żuchwowego. Ważna w tym przypadku jest korelacja i działania interdyscyplinarne przedstawicieli trzech zawodów: lekarza medycyny es -
tetycznej, stomatologa i fizjoterapeuty. Wprowadzenie iniekcji toksyny botulinowej na bruksizm lub tzw. wyszczuplenie twarzy — bez wskazań funkcjonalnych a tylko urodowych nie jest akceptowalnym działaniem w sztuce lekarskiej. Niestety coraz częściej klientom „na życzenie” podaje się toksynę botulinową dla złudnej poprawy rysów twarzy czy linii żuchwy, poza gabinetem lekarskim.
Toksyna ma pełną rejestrację zastosowania na redukcję nadmiernego napięcia mięśni gładzizny. Natomiast już wywijanie toksyną warg czy unoszenie kącików ust jest poza protokołem. Jednak jako lekarze, stosujemy te zabiegi z powodzeniem i bezpieczeństwem. W przypadku zmniejszania nadmiernej potliwości pach również nie mamy jasnej rejestracji, jednak efekty zabiegów bardzo poprawiają komfort życia pacjenta. Toksynę możemy stosować też w redukcji nad potliwości dłoni i stóp. Lekarz poinformuje pacjenta o działaniach niepożądanych.
Adwokat Michał Gajda: Opisane przez panią doktor pozaprotokołowe zastosowanie toksyny botulinowej obrazuje dynamikę rozwoju medycyny estetycznej i to jak rejestracja leku, czy dokładniej rzecz ujmując Charakterystyka Produktu Leczniczego, niekiedy nie nadąża za aktualną wiedzą medyczną. Rozmowę o toksynie botulinowej powinniśmy zacząć od wyjaśnienia, że nie jest to produkt kosmetyczny, czy wyrób medyczny tylko lek dostępny wyłącznie na receptę. Oznacza to, że jest ordynowana i podawana przez lekarza konkretnemu pacjentowi. W przypadku zabiegów z jej wykorzystaniem, które są reklamowane i świadczone przez osoby niebędące lekarzami, rodzi się pytanie — w jaki sposób osoba, nieposiadająca prawa do wystawienia recepty, pozyskuje toksynę lub co tak naprawdę wstrzykuje? Możliwości są tylko dwie: albo jest nabywana na podstawie nielegalnie uzyskanych recept, albo pochodzi z tzw. czarnego rynku. Fora internetowe pełne są informacji o możliwości „załatwienia” np. koreańskiej toksyny botulinowej, która nie została zarejestrowana ani w Polsce, ani w innym kraju Unii Europejskiej. Nie przechodzi ona żadnych unijnych kontroli, przez co nie znamy jej składu i konsekwencji stosowania.
TOKSYNA BOTULINOWA – WE WŁAŚCIWYCH I NIEPOWOŁANYCH RĘKACH.Jakie są prawne konsekwencje takiego postępowania?
Adwokat Michał Gajda: Mamy do czynienia z przestępstwem z art. 124 ustawy Prawo farmaceutyczne, polegającym na wprowadzaniu do obrotu lub przechowywaniu w tym celu, produktu leczniczego nieposiadającego na to pozwolenia. Dojść może do narażenia pacjenta na utratę życia lub zdrowia tj. przestępstwa z art. 160 k.k. Nie ma też wątpliwości, że wykonanie zabiegu z użyciem leku o kategorii dostępności z przepisu lekarza, jest świadczeniem zdrowotnym, a zatem osoba podejmująca się go bez uprawnień, popełnia przestępstwo z art. 56 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty.
Wspomniana została toksyna botulinowa pochodząca z Azji, która w Europie nie powinna być stosowana. Czym ona się różni od tej, która została zarejestrowana?
Dr Skibicka: Mamy kilka rodzajów toksyny botulinowej. W Europie stosujemy toksynę botulinową typu A ale typów jest wiele, od B do G. Popularnym od kilku lat zjawiskiem jest ściąganie przez osoby nieuprawnione preparatówtoksynopodobnych z Azji, które wywołują bardzo poważne reakcje alergiczne i stany zapalne tkanek z martwicą włącznie. Toksyna niezalegalizowana w Unii Europejskiej może wykazywać znaczny stopień zanieczyszczenia oraz inny profil działania.
Adwokat Michał Gajda: Tak jak wspomniałem wcześniej – lek, który nie posiada rejestracji w Polsce, ani w UE jest sprowadzany nielegalnie, nie podlega kontrolom, ani badaniom. W rzeczywistości nie wiemy co to za substancja oraz czy była przechowywana w odpowiednio należytych warunkach. Co ważne, nie jest to niebezpieczeństwo wyimaginowane, ponieważ co jakiś czas pojawiają się doniesienia o powikłaniach po tego typu „toksynach”.
Jak w takim razie prawo ściga takie osoby i w jaki sposób pociąga do odpowiedzialności?
Adwokat Michał Gajda: W tym przypadku aktualne pozostaje
powiedzenie, że „gra się tak, jak przeciwnik na to pozwala”. Jako Koalicja Lekarzy wielokrotnie zwracaliśmy uwagę na bierność organów państwa wobec tego niebezpiecznego zjawiska. Staramy się nagłaśniać i zgłaszać takie sprawy, jednak nie jesteśmy w stanie wyręczyć w pracy prokuratury. Brak reakcji ze strony państwa buduje poczucie bezkarności i stanowi paliwo do nielegalnego obrotu toksyną botulinową.
Potocznie na toksynę botulinową mówimy Botox, a jest to nazwa handlowa konkretnego preparatu.
Adwokat Michał Gajda: Nazwa „Botox” jest zastrzeżoną nazwą handlową, konkretnego leku i producenta. Bezprawne posługiwanie się tą nazwą stanowi naruszenie prawa własności przemysłowej. Właściciel tego znaku towarowego, od czasu do czasu, podejmuje działania wobec osób bezprawnie używających tej nazwy, które w ten sposób reklamują swoje szkolenia lub zabiegi. Reklamowanie zabiegów z użyciem nazwy „Botox”, stanowi jednocześnie niedozwoloną reklamą leku i wiąże się z wysokimi karami finansowymi.
Dr Karolina Skibicka: Lekarze często starają się odczarować negatywny wydźwięk zabiegów z użyciem toksyny botulinowej, gdyż jest ona dla nowoczesnej medycyny estetycznej nieocenionym lekiem. Korzystne efekty jej działania uzyskuje się dzięki odpowiedniej dawce, technice i w odpowiednich rękach. Jeżeli toksyna botulinowa dalej będzie stosowana przez osoby nieuprawnione, to dalej będzie szerzony czarny PR, a działania niepożądane będą występować coraz częściej. Tymczasem zabiegi z użyciem toksyny botulinowej mogą dawać wspaniałe rezultaty terapeutyczne jako lek na różnego rodzaju dolegliwości i schorzenia w dermatologii, gastrologii, ortopedii, urologii czy okulistyce.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Aneta Dolega / foto: Dagna Drążkowska-Majchrowicz
Kancelaria Adwokacka Adwokat Michał Gajda ul. Ks. Bogusława X 1/10, 70-440 Szczecin
tel 795 059 600
www.gajda-adwokat.pl
Dr n.med. Karolina Marzena Skibicka
www.drskibicka.com
Instagram: @drskibicka
Rejestracja ZnanyLekarz.pl
AGNIESZKĘ NOSKĘ POZNAŁAM JAKIŚ CZAS TEMU PRZY OKAZJI SESJI ZDJĘCIOWEJ I PRACY. ZAWSZE PODOBAŁY MI SIĘ JEJ MAKIJAŻE, BYŁAM ZAFASCYNOWANA TYM JAK POTRAFI WYDOBYĆ PIĘKNO Z KAŻDEJ KOBIETY, NIEZALEŻNIE OD WIEKU I URODY. KIEDY JĄ POZNAŁAM OKAZAŁO SIĘ, ŻE OPRÓCZ TEGO JEST JESZCZE CIEPŁĄ, OBDARZONĄ ŚWIETNYM POCZUCIEM HUMORU DZIEWCZYNĄ. OD 30 LAT MALUJE, ALE TEŻ SZKOLI. JEJ MAKIJAŻE NOSZĄ ZNANE OSOBOWOŚCI, ARTYŚCI, ALE TEŻ TZW. ZWYCZAJNE OSOBY. JAK NIE MALUJE TWARZY, TO TWORZY OBRAZY. JEST ARTYSTKĄ, KTÓRA, KIEDY PRZEJDZIE NA EMERYTURĘ
BĘDZIE HODOWAĆ KOZY I ROBIĆ SERY. TAK PRZYNAJMNIEJ TWIERDZI. JA MAM TYLKO NADZIEJĘ, ŻE OD CZASU DO CZASU CHWYCI JESZCZE ZA PĘDZEL.
Dlaczego wybrałaś akurat tę profesję?
Bycie makijażystką nie było moim marzeniem, nie miałam tego w planach. Za to bardzo chciałam być lekarzem. Jednak w związku z tym, że zawsze miałam zdecydowanie artystyczną duszę, co przekładało się niemal na każdą sferę mojego życia, to z nauką było gorzej. Po zakończeniu liceum musiałam podjąć decyzję co dalej. I tu z propozycją wyszła moja mama, która powiedziała tak: Słuchaj, na medycynę nawet się nie szykuj, ale mam dla ciebie pomysł. Też biały fartuch. Idź na kosmetologię. W szkole, do której trafiłam, raz w tygodniu odbywały się zajęcia z makijażu i tam stałam w pierwszym rzędzie. Byłam zachwycona tym szkoleniem. Wiedziałam, że ukończę tę szkołę, ale kosmetyczką pielęgnacyjną na pewno nie zostanę, za to bardzo chętnie zajmę się makijażem.
Pierwsze zlecenia?
U pani Ireny Nowak w Image Center, z polecenia mojej przełożonej ze szkoły. Jak na tamte czasy był to bardzo ekskluzywny salon. Znajdowało się w nim wszystko: od fryzjera, przez kosmetyczki, po masaże. Zabrałam ze sobą moją koleżankę Ewę, gdyż praca była na zmiany — salon działał w godzinach od 8 do 20. Pewnego dnia przyszła do nas szefowa i mówi: Dostałam zlecenie z firmy odzieżowej Dana. Cztery razy w roku będziemy przygotowywać modelki do pokazów, przed każdym sezonem. Ludzie z Dany byli zadowoleni ze współpracy do tego stopnia, że już na stałe malowałyśmy modelki. Później odezwał się do mnie fotograf, że potrzebuje makijażystki do sesji, później następny, pojawiły się agencje modelek i tak z czasem tych zleceń było co raz więcej. To były czasy, że makijażystek nie było z byt wiele, może z sześć w Szczecinie. Trudno było mówić o konkurencji. Kolejny etap to współpraca z kolorową prasą. Odezwał się do mnie magazyn „Zwierciadło”. Robili akurat sesję nad morzem w Międzyzdrojach i potrzebowali do makijażu kogoś z regionu. Oprócz mnie na plan zdjęciowy trafiły jeszcze modelki ze Szczecina. Działy się naprawdę fajne rzeczy, chociaż o pracę nie było wtedy tak łatwo jak teraz. Nie było social mediów. Pozostawała tylko reklama w gazecie albo poczta pantoflowa. I tak to wyglądało.
Co ci się najbardziej podoba w makijażu? Na czym polega jego fenomen?
Przede wszystkim jego kreatywność. Jak zaczynałam — możliwość pokazania tego co siedziało we mnie. W kosmetyce pielęgnacyjnej odtwarzasz schematy, w makijażu musisz się wykazać się wyobraźnią, trochę talentem. To mnie zafascynowało.
Kiedy maluję nie tylko patrzę na osobę, poprzez pryzmat jej urody, wyglądu twarzy, ciekawi mnie również jej osobowość. I tak na przykład osoby stonowane, które pracują w zawodach lekarza, prawnika czy urzędnika, oczekują delikatnego, spokojnego makijażu.
W makijażu ważne są okoliczności, dla których go robimy, rodzaj imprezy, na który nasza klientka się wybiera. Pytam wtedy jak będzie ubrana, jaki rodzaj biżuterii założy, jakie kolory, jaką będzie miała fryzurę. Każdy z tych elementów ma przełożenie na makijaż.
Jeśli chodzi o urodę i o samą twarz, to jeśli np. klientka ma ładną tęczówkę oka, to skupiam się na niej, staram się ją bardziej wydobyć. W takim zestawieniu usta robię bardziej stonowane. Albo na odwrót — robię piękne czerwone usta, wyraziste, a trochę bardziej stonowane oko.
Z kim najbardziej lubisz pracować? Kogo ci się najprzyjemniej malowało?
Jak byłam młodsza bardzo, lubiłam bardziej zwariowaną pracę. Uwielbiałam atmosferę towarzyszącą pokazom mody, koncertom czy imprezom muzycznym takim jak Eska Music Awards. W takich miejscach bardzo dużo sie dzieje, artyści się w nich
dobrze czują. Jeśli chodzi o ludzi to kimś takim jest Iwona Pavlović. Cudowna kobieta. Jak ją poznałam, nosiła przydomek Czarna Mamba. Była ostra, wymagająca i taki jej obraz utrwaliłam. Przy bliższym spotkaniu okazała się zupełnie inna. To wspaniała, ciepła i życzliwa osoba z dobrą energią. Cieszę się, że znowu będę ją malowała.
30 lat w biznesie — to kawał czasu, ale też potężny zastrzyk wiedzy, którą od jakiegoś czasu dzielisz się z innymi. Przyszedł taki moment, że zapragnęłam swoją wiedze przekazać innym. I zaczęłam prowadzić szkolenia. Na początku miałam obawy czy podołam, czy w ogóle potrafię przekazywać wiedzę. Jednak, kiedy widzisz efekty tego, że dziewczyny zaczynają robić coś swojego, to chyba jednak potrafisz to robić. Dzisiaj to już wiem na pewno, mam stuprocentowe przekonanie. Tym bardziej, że wiele dziewczyn po moich szkoleniach pracuje w zawodzie, otwierają własne studia, niektóre nawet uczą.
Muszę się ciebie zapytać o makijaż. Jakie błędy najczęściej popełniamy i co teraz jest modne?
Błędy, które najczęściej popełniają panie, szczególnie te młodsze, to zbyt dużo rozświetlacza, za ciemne korektory i podkłady tworzące efekt maski, długie, gęste rzęsy, które zakrywają oko. U kobiet dojrzałych to ciemne, mocne i idealnie wyrysowane brwi.
Jeśli chodzi o aktualne trendy w makijażu to nastąpił powrót do naturalności. Odstawiamy brązy na rzecz różu. Nie przesadzamy z ilością podkładu. Makijaż ma podkreślać twarz, a nie ją zamalowywać.
Osoba, którą chciałabyś jeszcze pomalować?
Kate Winslet. Piękna, mądra, wspaniała aktorka. To moje marzenie.
autor: Aneta Dolega / foto: Karolina Tarnawska
ZNANY SZCZECIŃSKI (I NASZ – „PRESTIŻOWY”) FOTOGRAF JAROSŁAW GASZYŃSKI ZAKOCHAŁ SIĘ. W KAMPERZE. ABY SPRAWDZIĆ, CZY ZE WZAJEMNOŚCIĄ, WYRUSZYŁ W PODRÓŻ – ZE SZCZECINA DO MONAKO. O TYM CO WIDZIAŁ I CO PRZEŻYŁ OPO -
WIEDZIAŁ NAM PO POWROCIE. KILKA MIEJSC UWIECZNIŁ SWOIM APARATEM FOTOGRAFICZNYM.
– Przyglądam się miłośnikom karawaningu już od jakiegoś czasu. Poznałem nawet takich, którzy całkowicie zmienili swoje życie pod wpływem kampera, np. sprzedali mieszkanie i teraz takim środkiem lokomocji jeżdżą po kraju i świecie. Na kanale you tube oglądałem ich filmowe relacje z podróży. Zainteresowało mnie to bardzo, wciągnęło. Pomyślałem, że chętnie bym sam spróbował takiego podróżowania, ruszyć gdzieś w kraj albo jeszcze dalej, przekonać się, jak to jest. I trafiła się okazja – rozpoczyna swoją opowieść Jarek Gaszyński.
Okazało się, że w związku z prowadzoną przez niego działalnością biznesową musi wybrać się do… Monako. – Mogłem oczywiście skorzystać z samolotu. Polecieć np. do Nicei i stamtąd dojechać do Monako. Ale pomyślałem, że to świetna okazja, aby przetestować kampera i siebie – czy ja się w ogóle nadaję do takiego cygańskiego podróżowania. Mam pewne doświadczenie w prowadzeniu ciężarówek, z czasów, kiedy miałem swoją firmę. Ale to było 14 lat temu. Skoro jednak los sam podsuwa okazję, to czemu nie spróbować? Przejrzałem oferty różnych firm, które zajmują się wypożyczaniem takich aut. Znalazłem szczecińską Deltę Camper. Odpowiadała mi ich oferta i postanowiłem z niej skorzystać – wyjaśnia Jarek.
Z relacji korzystających z kamperów wynika, że najlepiej w po -
dróż takim środkiem lokomocji udać się w minimum dwie osoby. – Ja pojechałem sam. I przekonałem się, że rzeczywiście najlepiej jechać z kimś. Choć samochód był nowy, świetnie wyposażony, niedużo palił, był łatwy w prowadzeniu. Mimo że wysoki na ponad 3 metry i długi na sześć metrów. Ale codziennie kilka godzin w podróży pokazało, że zmiennik „za kółkiem” jest bardzo wskazany. W Monako miałem przebywać przez cztery dni. Na podróż w obie strony postanowiłem przeznaczyć sześć dni. W jedną stronę to 1600 kilometrów. Wyszła więc z tego całkiem niezła wycieczka. Postanowiłem, że na postój będę zatrzymywał się w miejscach nieoczywistych, mało znanych, nie odwiedzanych zbyt często przez Polaków. Nie ruszałem też zaraz o świcie, tylko przeważnie wyjeżdżałem np. w południe albo o godzinie 13. Bez napinania się. Chciałem mieć czas na szybkie zwiedzanie, posiłek, spokojną jazdę bez prób bicia rekordu trasy i prędkości. Pierwszy postój zaplanowałem w Czechach – opowiada Jarek.
Karlove Vary
Trasę ze Szczecina do tej pięknej i nieco przez Polaków zapomnianej miejscowości uzdrowiskowej (500 km) pokonał jednym, kilkugodzinnym rzutem jadąc przez Niemcy. – Kamperowcom
bardzo ułatwia życie i podróżowanie specjalna aplikacja na telefon komórkowy. Pokazuje ona miejsca, na całym świecie, w których można zaparkować – „na dziko” oraz korzystać z płatnych kampingów przystosowanych dla kamperów. W Karlovych Varach, nie znając miasta, tak po nim krążyłem, że o mały włosy zaparkowałbym na głównym deptaku (śmiech). Potem dopiero wybrałem na pierwszy nocleg parking przy dworcu kolejowym. Było cicho i spokojnie. Rano śniadanko w kamperze, bo wziąłem sporo jedzenia z Polski. Żeby po drodze nie tracić czasu na zakupy i ze względu na ceny. Choć we Włoszech nie odmówiłem sobie tamtejszej wołowiny. Wybornie smakowała z kamperowej patelni. Zaraz po śniadaniu ruszyłem „w miasto”. Pora była dosyć wczesna, więc nie było zbyt wielu ludzi na ulicach. I muszę z pełnym przekonaniem stwierdzić – to miasto zasłużenie cieszy się opinia jednego z najpiękniejszych uzdrowisk w Europie – zapewnia Gaszyński.
Karlove Vary słyną przede wszystkim z przepięknej secesyjnej
zabudowy, wielu nieruchomości wykupionych przez bogatych Rosja, festiwalu filmowego, który organizowany jest od 1946 roku. Ale to nie wszystko. Jarek czasu nie miał zbyt wiele, więc skupił się tylko na kilku atrakcjach miast. – Nazwa miasta pochodzi od fantastycznych, gorących, źródeł wodnych. Jest ich 12. Wszystkie znajdują się w historycznym centrum nad brzegiem rzeki Tepla. Dostęp do źródeł jest bezpłatny, oprócz jednego. Można z nich korzystać przez całą dobę. Wokół źródeł zbudowano kolumnady, które pełnią funkcję pijalni wód, niektórych o dość ciekawym smaku (śmiech). Ale przetestowałem je na sobie i działają. Od razu poprawiło mi się trawienie. I wskazówka – chcąc skorzystać ze źródeł warto zabrać ze sobą jakiś kubek, czy inne naczynie. Ja nie miałem, a woda była dosyć gorąca. Trudno było więc się napić ze zwiniętych w trąbkę dłoni. Jakiś Niemiec widząc, że próbuję różnych sztuczek, aby nabrać wody, chciał nawet podarować mi swoje naczynie. Nie skorzystałem, kupiłem ozdobny kubek z napisem „Karlove
Vary” za kwotę odpowiadającą 30 PLN. Mam przynajmniej jakąś pamiątkę (śmiech) Pokręciłem się jeszcze po starej części miasta. Prawdziwe perełki architektoniczne. Ale trzeba było ruszać dalej. Chcę tam wrócić, ale na dłużej. Zobaczyć np. muzeum Becherovki, przejechać się miejską kolejką linową, spróbować Karlovarskich Oplatky, czyli sławnych wafelków. Chciałbym mocniej poznać to miasto, bo warto – dodaje fotograf.
Kolejny przystanek, po 470 kilometrowej trasie wypadł w Lindau – miejscowości położonej przy niemieckiej części tego akwenu. – Tym razem wybrałem parking z prawdziwego zdarzenia z miejscem przy jeziorze. Wokół góry, do wody 10 metrów. Widoki bajkowe. Mała miejscowość, prawdę mówiąc nie było w niej wiele do oglądania. Jedyna atrakcja to jezioro. Spokój, cisza. Stamtąd ruszyłem dalej. Droga przez Alpy, ostre zakręty, widoki zapierające dech w piersiach i kilka niespodzianek dla podróżujących, np. nietypowa toaleta publiczna przy jednym z parkingów przy pewnej tamie wodnej. Prowadziła do niej kamienna brama.
Wchodzę i widzę schody, które prowadzą kilkadziesiąt metrów w dół. Idę. Na końcu wyrósł przede mną tunel, który prowadził do parkingu położonego po drugiej stronie szosy. Centralnym punktem tej budowli jest toaleta. Ale taka jakiej jeszcze nie widziałem. Pełna automatyka. Woda uderzała z prawdziwą siłą wodospadu! Potem okazało się także, że ten tunel, w przypadku jakiegoś zagrożenia, pełni rolę schronu. Kolejna ciekawostka, tym razem mało przyjemna. Nagle w trakcie jazdy otrzymuję informację od mojego operatora, że zostanie mi zablokowany internet. Bo przekroczyłem jakąś tam kwotę. Wysłałem otrzymany kod, odblokowali mi. Moja wina i zaniedbanie. Zapomniałem, że Szwajcaria nie znajduje się w Unii Europejskiej. A w tym kraju jest bardzo drogi roaming. I musiałem zapłacić 300 zł. Trzeba było przejechać przez Szwajcarię, nigdzie się nie zatrzymując. A mi się zachciało podziwiać widoki i oryginalna toaletę (śmiech). Takie miałem przeżycia w Szwajcarii. Przejechałem szybko włoski kawałek drogi i dotarłem na Lazurowe Wybrzeże – opowiada Jarek.
Monako
Późnym wieczorem dotarł do Latte – włoskiej miejscowości, którą od Monako dzieli 17 kilometrów. – Wszędzie zakazy parkowania. Wybrałem więc z aplikacji porządny kamping i tam założyłem swoją bazę. W Monako byłem cztery dni. Jest tam bardzo drogo i bardzo ciasno. Znowu trzeba było uważać na roaming. Od razu wyłączyłem telefon. Znajomy opowiadał mi potem, że włączył aparat tylko na 38 sekund i kosztowało go to 240 złotych. Najlepiej wyłączyć wszystkie opcje internetowe, bo „nabijają kasę” – stwierdził Gaszyński. Cztery dni wytężonej pracy. Ale znalazł trochę czasu, żeby pospacerować po Monte Carlo. – Monako jest drugim, po Watykanie, najmniejszym państwem na świecie. Położone jest fantastycznie – z jednej strony góry, z drugiej Morze Śródziemne. Księstwo jest rządzone przez ród Grimaldi. Od razu zdradzę, że rodziny książęcej nie widziałem, w kasynie w Monte Carlo nie byłem, milionera nie spotkałem. W Monako bardzo cenią sobie teren. Każde miejsce jest wykorzystane, wieżowiec na wieżow -
cu. Ale są też fantastyczne ogrody. Każde drzewo w mieście ma swój numerek i pewnie znajduje się w jakiejś ewidencji. Szanują tam zieleń bardzo. Pytałem lokalsów o ceny mieszkań. Kawalerka kosztuje 1,7 mln euro. Za kawę w papierowym kubku zapłaciłem 8 euro. Wszędzie wąskie chodniki, nie ma ścieżek rowerowych, ale za to jest bardzo dużo podziemnych parkingów. Z mojej bazy w Latte jeździłem do Monte Carlo pociągiem –bilet w cenie 2,52 euro. Miasto piękne, moc atrakcji czeka na podróżnych. Tylko trzeba mieć na nie czas. Obiecałem sobie, że i tutaj jeszcze wrócę – obiecuje Jarek.
Dodaje, że to była dla niego wyprawa życia. – Polecam każdemu podróżowanie kamperem, „na luzaku”. Tylko trzeba mieć możliwość zatrzymania, zobaczenia czegoś spokojnie, konsumpcji czegoś dobrego bez pośpiechu. – Jak tylko moje plany inwestycyjne się powiodą, to otworzy się dla mnie w życiu nowa era – na pewno kupię sobie kampera – zapewnia z uśmiechem Jarek. autor: Dariusz Staniewski / foto: Jarosław Gaszyński
FRANCUSKI PIĘKNY BRZYDAL POTOCZNIE NAZYWANY BELMONDO OD NAZWISKA INNEGO PIĘKNEGO BRZYDALA, ZNAKOMITEGO AKTORA JEANA-PAULA BELMONDO TO CITROEN HY – KLASYCZNY MODEL SŁYNNEJ „CYTRYNY”, SAMOCHODU DOSTAWCZEGO Z NADWOZIEM TYPU FURGON I BUS. POWSTAŁ TUŻ PO WOJNIE JAKO ODPOWIEDŹ NA ZAPOTRZEBOWANIE NA NIEDUŻE, ZWINNE CIĘŻARÓWKI I BYŁ PRODUKOWANY DO 1981 ROKU. CIESZYŁ SIĘ SPORĄ POPULARNOŚCIĄ, A PRZEZ SWĄ ORYGINALNĄ URODĘ WYRÓŻNIAŁ SIĘ NA TLE INNYCH, PODOBNYCH POJAZDÓW.
To zabytkowe auto zwróciło uwagę właściciela Restauracji Karkut, który odnalazł jego model z początku lat 70. i postanowił go przerobić na… food trucka. Food truck Karkut zadebiutował w zeszłym roku na szczecińskich Ogrodach Śródmieście i podbił podniebienia gości smakiem podawanego z niego burgera oraz zachwycił swoim wyglądem i obsługą.
Samochód trafił do Karkuta spod Rzeszowa. W tym roku, a dokładnie w sierpniu skończy 50 lat. Auto przeszło gruntow -
ną renowację, począwszy od prac blacharsko-lakierniczych po mechaniczne. Silnik oraz większość jego elementów jest oryginalna. Część gastronomiczna jest zupełnie nowa i powstała według pomysłu właściciela i szefa kuchni Restauracji Karkut. Po roku swojego nowego życia food truck doczekał się równie stylowej przyczepy. – Designem nawiązuje do naszej „cytryny” – jej boki są tłoczone z oryginalnej blachy z modelu HY – mówi Przemysław Olczyk, Szef Kuchni Restauracji Karkut. – Wszystkie drzwi przyczepy są otwierane, z każdej strony można je unieść do góry. Wnętrze jest ogrzewane, znajduje się w nim oświetle -
nie. Przyczepa jest również wyposażona w dysze zraszające. W przypadku upałów podłączamy wodę i na zewnątrz przyczepy pojawia się przyjemnie orzeźwiająca mgiełka. Są również stoliki koktajlowe oraz stoły i ławy w przyczepie, którą w razie niepogody czy chłodu możemy szybko ogrzać. Chcieliśmy wyjść poza ramy i wyróżnić się wśród foodtruckowej rodziny. Celem naszego food trucka jest to, że każdy gość, który nas odwiedzi, powinien poczuć się komfortowo i wyjątkowo obsłużonym.
Food truck Karkut w zeszłym roku stał na wspomnianych wcześniej Ogrodach Śródmieście, aktualnie obsługuje imprezy firmowe, jubileusze oraz imprezy w prywatnych ogrodach. Można go również spotkać podczas imprez organizowanych w mieście, np. 75-leciu Pogoni Szczecin, Żaglach czy Octoberfeście. Obecnie przygotowywane jest stałe miejsce dla Citroena i przyczepy, o którym wkrótce dowiemy się znacznie więcej.
Foodtruckowy burger Karkuta jest taki sam jak ten, który dostępny jest w restauracji, również podawana w zestawie z frytkami z batatów. – To nasza wariacja smaków – tłumaczy Przemysław Olczyk, szef kuchni w restauracji Karkut. – Nie mamy też kilku rodzajów burgera, gdyż wyszliśmy z założenia, że skupiamy się na jego smaku i tworzymy autorską wersję Karkuta. Maślana bułka jest specjalnie dla nas przygotowywana. Ponadto sosy majonezowe, pikle, chutney – wszystko robimy sami.
Burger również wyjątkowy, gdyż jest mieszanką mięs, w tym sezonowanych. W przyszłości powiększymy menu o kolejnego burgera, wierzymy, że Was zaskoczymy.
Duża ilość obowiązków szefa kuchni utrudnia częsty kontakt z gośćmi restauracji, stąd bardzo chętnie uczestniczy w wydarzeniach, na których jest food truck. – Obecność i praca w „cytrynie” daje mi możliwość zobaczenia reakcji konsumentów i na żywo porozmawiania, wysłuchania opinii. To bardzo ciekawe i miłe doświadczenie – podkreśla szef kuchni – Mamy już stałych wielbicieli naszego burgera.
autor: Aneta Dolega / foto: Alicja Uszyńska, Karol Orlewicz-Łaźniowski
ul. Bogurodzicy 1, Szczecin tel. +48 91 422 00 00, +48 720 422 422 www.karkut.szczecin.pl
Prawnik, przedsiębiorca, miłośnik i znawca win. Wyróżniony tytułem Najlepszego Importera w Polsce w 2008 roku przez Magazyn Wino. Prowadzi wraz z córką Anną Winotekę 101 WIN – Studio Wybitnych Alkoholi.
WIELU PASJONATÓW WINA ZADAJE PYTANIE, CO PIĆ W OKRESIE LATA. NATURALNA PODPOWIEDŹ TO WINA BIAŁE, A TAKŻE WINA RÓŻOWE W POSTACI WIN SPOKOJNYCH LUB MUSUJĄCYCH. I TU DOPIERO SYTUACJA ZACZYNA SIĘ KOMPLIKOWAĆ – BIAŁE, ALE KTÓRE?
Dwa najważniejsze szczepy dla win białych to Chardonnay i Riesling. Uzupełnieniem są Sauvignon Blanc i Pinot Grigio. Inne wina z białych gron, w tym odmiany lokalne, mają mniejsze znaczenie. Dla nas prawdziwym królem win białych jest Riesling. Wina z tego szczepu, to wina lekkie, delikatnie owocowe, o znakomitej równowadze między słodyczą a kwasowością. To jedyny szczep, gdzie wino zmienia się na przestrzeni lat. Aromat i smak zaczyna się od jabłek, przechodzi w brzoskwinie i morele, następnie jest feeria owoców cytrusowych, a kończy się na nutach mineralnych, w tym wyraźnej nafcie, ale tylko w nosie.
Rieslingi doskonale komponują się z jedzeniem. Najlepiej podawać je do ryb morskich, drobiu, serów kremowych i twarogowych. Niektórzy podają je do owoców morza i do sushi.
Niemal 60% upraw tego szczepu mieści się w Niemczech. Inne europejskie regiony to Austria, Węgry i Alzacja, a na świecie furorę robi w Kalifornii, Afryce Południowej, Nowej Zelandii oraz Australii. Najważniejsze są niemieckie Rieslingi. O ich nadzwyczajnej jakości świadczy fakt, że od 2000 roku aż 54 wina otrzymały ocenę-marzenie, czyli 100 punktów w Przewodniku R. Parkera. Ich klasyfikacja jest dość skomplikowana – by móc swobodnie się w niej poruszać, muszę przeprowadzić skrócony wykład. Proszę się z nim zapoznać, a ułatwi to Państwu dokonanie trafnych wyborów.
Zasada pierwsza: Wina wytrawne muszą mieć oznaczenie „trocken”. Jeżeli go nie ma, to wino jest z cukrem resztkowym, czyli inaczej mówiąc będzie winem od półwytrawnego do słodkiego.
Zasada druga: Najczęściej występujące są wina jakościowe, które oznaczone są jako QbA. Jeżeli wino spełnia wyższe wymagania niż obowiązujące dla QbA, to oznaczane jest wyróżnikiem:
– Kabinett – lekkie, eleganckie wina o niskiej zawartości alkoholu;
– Spätlese – szlachetne, intensywne w smaku wina produkowane
z wybranych, całkowicie dojrzałych winogron zbieranych z pewnym opóźnieniem po osiągnięciu dojrzałości;
– Auslese – wina zwykle słodkie, szczególnie delikatnie owocowe produkowane z całkowicie dojrzałych winogron;
– Beerenauslese – tzw. BA to wina produkowane ze zrywanych najszlachetniejszych, przejrzałych owoców porażonych szlachetną pleśnią (Botrytis); wina słodkie, o bardzo długiej przydatności do spożycia. Tego typu zbiory odbywają się w wyjątkowych rocznikach;
– Trockenbeerenauslese – tzw. TBA – wyjątkowe wina produkowane z pojedynczych jagód porażonych szlachetną pleśnią i pozostawionych na krzewie aż do wyschnięcia do postaci zbliżonej do rodzynek. Aromaty przywodzą na myśl miód i owoce egzotyczne, konsystencja ma często postać nektaru;
– Eiswein – wina produkowane z gron zbieranych w stanie zmrożonym (temperatura poniżej minus 7 stopni Celsjusza), o bardzo wysokiej zawartości naturalnego cukru. Taki zbiór winogron udaje się w tylko w szczególnych latach.
Najlepsze winiarnie to Egon Muller, Fritz Haag, Schloss Lieser, Markus Molitor, Heyman-Loewenstein, Franz Keller, Robert Weil. Alternatywą są winiarnie od młodych obiecujących winiarzy oferujących świetne wina jeszcze w miarę niskich cenach, np. Reuscher-Haart.
Gdzie szukać tych win? Niezmiennie polecam winiarskie sklepy specjalistyczne, gdzie zawsze możemy liczyć na pomoc przy ich wyborze.
Czerwiec to Ogólnopolski Miesiąc Rieslinga – w akcji biorą udział wybrane winoteki i restauracje w całej Polsce. Warto je teraz odwiedzić i skorzystać ze specjalnej oferty.
UPAŁ, WIADOMO, CHCE SIĘ PIĆ.
Wielu z nas zapewne, zapytanych o najlepszy sposób na gaszenie pragnienia latem, wskazałoby dobrze schłodzone piwo z pianką na dwa palce. Podobne zdanie mieli dziewiętnastowieczni habsburscy żołnierze, którzy stacjonowali w znajdującej się wówczas pod austriackim panowaniem Wenecji Euganaskiej. Jakież wielkie więc było ich rozczarowanie, gdy okazało się, że w tamtejszych gospodach nie uświadczą swojego ukochanego złotego trunku. W zamian oferowano im co najwyżej białe wino. Musząc sobie jednak jakoś poradzić, poprosili karczmarza, o to, żeby wino „zeszpricował”. Słowo „spritz” w języku niemieckim oznacza chluśnięcie do szklanki odrobiną gazowanej wody. Pijąc ten substytut piwa, żołnierze nie zdawali sobie sprawy, że niechcący dali podwaliny pod coś, co dwieście lat później stanie się jednym z najbardziej popularnych drinków –AperolSpritza.
Dziś szprycerami nazywamy drinki najczęściej na bazie wina musującego lub białego, z dodatkiem wody gazowanej oraz gorzkiego likieru, syropu lub ziół. Szprycery mają nas orzeźwić, a także pobudzić apetyt. Oczywiście nie byłoby szprycerów, gdyby nie łatwy dostęp do gazowanej wody. Nie zastanawiamy się nad tym, że przecież kiedyś nie było o to tak łatwo. Owszem, spotykało się gdzieniegdzie, w górskich uzdrowiskach źródlaną mineralną wodę zawierającą naturalne bąbelki, ale przecież nie było to dostępne wszędzie i na co dzień. Za wynalezienie gazowanej wody najprawdopodobniej odpowiada Joseph Priestly, który dokonał tego w Anglii, w 1767 roku. Co ciekawe, również tutaj losy musującego napoju związane są z piwem. Priestly, powodowany chęcią niesienia pomocy ludzkości i wierzący w lecznicze właściwości gazowanej wody, zawędrował do pobliskiego browaru i tam zwrócił uwagę na wydzielający się wskutek fermentacji zboża gaz. Ten gaz właśnie — dwutlenek węgla — udało mu się ujarzmić i nasycić nim wodę. Jego wynalazek wkrótce podbił świat. To, co stworzył na zawsze zrewolucjonizowało świat barmaństwa i alkoholi.
Z wodą gazowaną wiele rzeczy smakuje lepiej. Wiedział o tym Patrick J. Duffy, szef baru w manhattańskim Ashland House, który zainspirowany życzeniem jednego ze swoich gości o szkocką whisky z wodą sodową, w 1894 r. zaczął proponować Whisky Highball. Jeszcze sto lat wcześniej korzystając z braku patentu na wodę gazowaną, niejaki Johan Jacob Schweppe stworzył fabrykę takowej, a po jakimś czasie zaczął produkować również lek na malarię, dodając do swojej wody chininy i tworząc pierwszy na świecie tonik. Tamten tonik był gorzki, dlatego żołnierze brytyjscy zmuszani przez swoich dowódców do picia go podczas wypraw w egzotyczne kraje, żeby jakoś go znieść, dodawali do niego porcję ginu, tworząc tym samym Gin&Tonik, będący po dziś dzień jednym z najpopularniejszych na świecie połączeń koktajlowych. Inny przedsiębiorca, również z aptekarskim zacięciem, John Stith Pemberton, przygotował w 1886 r. smakowy roślinny syrop i rozpuścił go w gazowanej wodzie — w ten sposób tworząc pierwszą szklankę Coca-Coli. O znaczeniu Coli w barmańskim świecie wspominać nie trzeba — od whisky z colą, przez Cuba Libre po Long IslanIced Tea, cola pozostaje jednym z najważniejszych mixerów.
Coś magicznego tkwi w uwięzionych w napojach bąbelkach. Naukowcy twierdzą, że ta niemal uzależniająca moc ma związek z receptorami drażnionymi przez zawarty w wodzie gazowanej dwutlenek węgla — działa to podobnie jak w przypadku ostrych potraw. Z ewolucyjnego i zdroworozsądkowego punktu widzenia powinno być to bodźcem do odstawienia takiego napoju, natomiast najwyraźniej tkwi w nas coś, przez co ta odrobina bólu sprawia, że chce się żyć bardziej! Niezależnie od przyczyn, świat kocha bąbelki w drinkach i napojach. Nadchodzi lato, będziemy szukać orzeźwienia. Pozwólmy, by woda sodowa strzeliła nam do głowy!
Nazwa Berg nawiązuje do przedwojennej dzielnicy Dziwnowa, to ukłon w stronę historii miasta. Całość przybierze estetyczną architektonicznie formę. Za projekt odpowiada poznańskie biuro architektoniczne Ultra Architects. Ideą dewelopera było stworzenie wielofunkcyjnego projektu o charakterze miastotwórczym i ożywienie tej części Dziwnowa. Dlatego w 2 budynkach z garażem podziemnym na 140 miejsc znajdzie się nie tylko 113 mieszkań, ale także 12 lokali użytkowych, z których większość zostanie przeznaczona na restauracje. W sąsiedztwie wygospodarowano również przestrzeń dla foodtracków. Zadbano także o część rekreacyjną. Wypocząć będzie można na terenie stworzonego nieopodal
skweru, natomiast między przystanią, a strefą gastronomiczną zlokalizowana będzie promenada. Na miłośników morskich klimatów czekać będzie marina na ponad 100 jachtów. W skład infrastruktury portowej wejdą też bosmanat i sanitariaty, co przyczyni się do rozwoju potencjału żeglarskiego tej okolicy miasta.
Budowa całego kompleksu ruszy w III kwartale tego roku. Więcej szczegółów – niebawem. kt/foto: materiały prasowe
NOWOCZESNA ARCHITEKTURA W PRZYJAZNEJ, NISKIEJ ZABUDOWIE, IDEALNIE WKOMPONOWANA W ZIELEŃ. MIEJSCE ZNAKOMICIE ZLOKALIZOWANE DLA LUDZI PRAGNĄCYCH ŻYĆ WEDŁUG IDEI WORK – LIFE BALANCE. TAKIE JEST OSIEDLE DĄBIE PARK.
Inwestorzy odkrywają jaki potencjał mieści w sobie Dąbie. Coraz częściej zwracają swój wzrok i kapitał właśnie na tę część Szczecina. Potwierdzają to kolejne inwestycje, a decyzjom sprzyja bardzo już widoczne ożywienie na rynku nieruchomości. Nie dziwi więc, że West Comfort – firma prężnie rozwijająca się na rynku deweloperskim postanowiła właśnie tutaj realizować swój kolejny projekt. Dąbie Park, to miejsce, w którym spokój, bliskość natury i piękne widoki są dla mieszkańców codziennością. Bardzo dobre połączenia komunikacyjne z innymi punktami miasta sprawiają, że na zakup mieszkania w tym miejscu mogą zdecydować się osoby młode i rodziny z dziećmi, ale także osoby starsze, mocno związane z okolicą, chcące korzystać z udogodnień, jakie daje nowe budownictwo.
Komfort i nowoczesność
Nowe mieszkania w Dąbiu są odpowiedzią na zmieniające się potrzeby szczecinian, które były brane pod uwagę na etapie planowania inwestycji m.in. rozkład lokali, ich metraż, dbałość o każdy szczegół wykończenia, wybór materiałów nowoczesnych i o wysokiej jakości. — W ofercie znajdują się mieszkania o różnych powierzchniach, poczynając od kawalerek dla singla, przez najczęściej poszukiwane na rynku mieszkania 2 pokojowe dla par, po 4 pokojowe dla rodzin z dziećmi – mówi Aleksandra Czerniawska-Piechota – dyrektor ds. sprzedaży w West Comfort. Nowoczesne osiedle składać się będzie z czterech budynków. W pierwszym realizowanym etapie znajdą się mieszkania o powierzchniach od 29 do 70 m².
— To inwestycja dla ludzi pragnących zmienić swój standard życia. Mieszkańcy mogą liczyć na komfort bycia w zgodzie z naturą, a jednocześnie w pełni spełniać się zawodowo i cieszyć życiem rodzinnym. Mieszkanie nieopodal lasu, jeziora zdecydowanie podnosi jakość życia i sprawia, że żyjemy zdrowiej i dłużej — dodaje Małgorzata Ostolska – specjalista ds. sprzedaży w West Comfort.
Ważnym atutem inwestycji jest coraz lepsze skomunikowanie Dąbia z centrum Szczecina. Najprawdopodobniej już w tym roku zostaną uruchomione pierwsze linie szybkiej Szczecińskiej Kolei Metropolitalnej, która będzie kolejnym ułatwieniem komunikacyjnym łączącym Lewobrzeże Szczecina z Prawobrzeżem, okolicznymi miejscowościami oraz lotniskiem w Goleniowie. Tylko sześć minut jazdy samochodem dzieli Dąbie Park od sklepów, centrów handlowych i outletowych, ośrodków zdrowia, Domu Kultury, szkoły tańca czy szkoły muzycznej. W ciągu dziesięciu minut dojedziemy rowerem do plaży, klubu żeglarskiego oraz przystani jachtowej.
Bezpieczny kredyt 2%
Dąbie Park to idealna inwestycja dla tych, którzy będą chcieli nabyć nieruchomość, korzystając z rządowego programu wsparcia „Bezpieczny kredyt 2%”. Bezpłatną pomoc w procesie uzyskania takiego kredytu otrzymują od ekspertów Król & Partnerzy, w biurze sprzedaży West Comfort.
Przypominając krótko zasady programu - jeśli o kredyt występuje jedna osoba, to nie może ona ukończyć 45 lat. Jeśli starania dotyczą małżeństwa lub pary wspólnie wychowujących dziecko, to chociaż jedno z nich musi mieć mniej niż 45 lat. Maksy -
MIROSŁAW
malny wkład własny nie może przekroczyć kwoty 200 tysięcy złotych, zaś maksymalna kwota kredytu to 500 tysięcy złotych dla singla oraz 600 tysięcy złotych dla małżeństwa lub pary wspólnie wychowującej dziecko. W związku z tym maksymalna cena nieruchomości wynosi odpowiednio 700 tysięcy złotych dla singla (500 tys. kredyt + 200 tys.) oraz 800 tysięcy złotych dla małżeństwa lub pary wspólnie wychowującej dziecko (600 tys. kredyt + 200 tys. wkład). Wszystkie mieszkania w Dąbiu Park spełniają te limity cenowe. Dodatkowo program nie zakłada żadnych limitów wielkości nieruchomości, jednak przewiduje możliwość nabycia tylko jednego lokalu mieszkalnego. Jeśli nabywcy posiadają lub w przeszłości posiadali lokal mieszkalny, lub dom, to niestety są z tego programu wykluczeni. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy w drodze dziedziczenia nabyli w mieszkaniu lub domu udział nie większy niż ½ i nie zamieszkują pod tym adresem — tłumaczy Mirosław Król — ekspert kredytowy.
Kup i mieszkaj
Nabywcy mieszkań mogą nie tylko skorzystać z pomocy ekspertów kredytowych, ale także z możliwości wykończenia „pod klucz” oraz propozycji aranżacyjnych przygotowanych przez firmę NEST Real Estate & Interior.
W ramach współpracy z West Comfort przewidziane zostały dwa pakiety wykończeniowe, obejmujące głównie malowanie ścian, kładzenie podłóg oraz wykończenie łazienki, różniące się od siebie przede wszystkim jakością użytych materiałów oraz wyposażeniem łazienki i oświetleniem. Ich wspólnym mianownikiem natomiast jest pełny projekt łazienki wraz z ułożeniem płytek, doborem armatury i ceramiki.
kredyt 2%
KRÓL, KRZYSZTOF STEFANIAK, PIOTR KOŁAKOWSKI Z KRÓL & PARTNERZY
Decydując się na mieszkanie z pakietu, oszczędza się czas, pieniądze oraz minimalizuje ewentualny stres związany z wykończeniem mieszkania — wyjaśnia Agnieszka Skoczylas — CEO firmy NEST. Decydując się na współpracę, mamy pewność, że proces wykończenia lokalu jest ściśle i kompleksowo kierowany przez projektanta, nadzór budowlany oraz koordynatora prac i zamówień. Zaprojektowane wnętrza są połączeniem funkcjonalnych rozwiązań z nowoczesną i prostą estetyką, co w rezultacie dało niewymuszoną naturalność.
— Wzięliśmy pod uwagę lokalizację inwestycji w pięknym otoczeniu. Bliskość natury to znak rozpoznawczy tego projektu, a każdy człowiek pragnie i dąży do tego kontaktu. Wnętrza w zamyśle miały wyglądać tak, by każdy poczuł się jak w domu. Aranżacje powinny przede wszystkim spodobać się młodym
ludziom szukającym świeżości w architekturze wnętrz. Dodatkowym atutem mieszkań na I piętrze są duże tarasy, który dają ogrom możliwości aranżacyjnych i korzystania z uroków otoczenia bez wychodzenia z domu. W naszych propozycjach postawiliśmy na kolor, bo zdecydowane barwy i odważne połączenia wcale nie muszą szybko się znudzić. Dzięki uzupełnieniu całej aranżacji pastelowymi odcieniami w połączeniu z naturalnym drewnem przestrzenie zyskują ponadczasowy charakter –dodaje Natalia Rzepka – projektant wnętrz w Nest.
Foto: Ewa Bernas Fotografia / Aranżacja (meble) – MOOI Home Interiors (salon meblowy) / Obrazy – Art Galle (galeria sztuki w Szczecinie)
Biuro sprzedaży mieszkań: ul. Storrady Świętosławy 1c, Szczecin, tel. +48 530 200 220, www.westcomfort.pl
POBIEROWO TO JEDEN Z NAJPOPULARNIEJSZYCH KURORTÓW NA ZACHODNIM WYBRZEŻU BAŁTYKU. PRZYCIĄGA TURYSTÓW NIEZWYKŁYM MIKROKLIMATEM, PIĘKNĄ PIASZCZYSTĄ PLAŻĄ, KLIFAMI I KRYSTALICZNIE CZYSTĄ MORSKĄ WODĄ. W TYM WŁAŚNIE MIEJSCU, NIECO ODDALONYM OD MIASTECZKOWEGO GWARU, ZNAJDUJE SIĘ RESORT WYPOCZYNKOWY GRAND LAOLA SPA WRAZ Z LAOLA GARDEN RESTAURANT ORAZ LAOLA PIZZA & BOWLING CLUB. TO DOBRA PROPOZYCJA DLA WYMAGAJĄCYCH KLIENTÓW, SZUKAJĄCYCH WYSOKIEJ JAKOŚCI USŁUG, KTÓRZY CENIĄ SOBIE SPOKÓJ I PRYWATNOŚĆ ORAZ ODPOCZYNEK W OTOCZENIU PRZYRODY.
Grand Laola, choć jest już dobrze znana gościom Pobierowa, cały czas się zmienia i rozwija, począwszy od części hotelowej. – Posiadamy klasyczne pokoje, ale również pokoje o wyższym standardzie typu „delux” i „superior” – wymienia Marcin Stolarski, dyrektor Grand Laola Spa. – Najmłodszą częścią Grand Laoli są apartamenty, wszystkie o jednolitym standardzie. To apartamenty „premium” i „premium plus”, z podziemnymi parkingami, które różnią się od siebie tylko rozmiarem. Ta część resortu jest ze sobą połączona – wszystko znajduje się w jednym kompleksie. Oprócz tego w skład Laoli wchodzą jeszcze dwa złączone budynki, w których znajdują się apartamenty „classic”, oddalone ok. 70 metrów od głównego wejścia. Pod względem wyposażenia i wielkości są ujednolicone, pomimo systemu condo, czyli prywatnych własności. Ponadto na terenie kompleksu znajduje się strefa Welness z basenem, tężnią solankową, saunami i jacuzzi. Oddzielne SPA świadczy usługi kosmetyczne oraz masaże relaksacyjne i zabiegi z zakresu fizjoterapii.
Nadmorski resort, to także bardzo dobra kuchnia i klimatyczne restauracje. – W kompleksie znajduje się restauracja główna, przeznaczona dla gości hotelowych. Od ponad miesiąca restauracja à la Carte znajduje się w nowo wybudowanej przeszklo -
nej części, o charakterze ogrodu zimowego. Zarówno miejsce jak i zupełnie nowe menu cieszą się sporą popularnością wśród gości – podkreśla dyrektor resortu. – Główna część restauracji, wieczorami, po ostatniej bufetowej obiadokolacji zamienia się w restaurację à la Carte, gdzie szczególnie weekendami rozbrzmiewa muzyka na żywo bądź odbywają się imprezy taneczne, z grających na nich didżejem. Oprócz tego, w innej części kompleksu znajduje się Laola Pizza & Bowling Club, czyli kręgielnia z czterema torami i kuchnią amerykańską. Zjemy w niej m.in. burgery, hot dogi i pizzę. Dodatkowo, naszą pizzę można zamawiać z dostawą na terenie całego Pobierowa i jego najbliższych okolic. Jeśli chodzi o nowości, to na okres letni uruchomiliśmy specjalny ogródek, z zielenią i podświetlonymi wieczorami parasolami. W Grand Laoli można się zatrzymać na weekend, ale równie dobrze warto zostać tu dłużej. Resort działa cały rok, niezależnie od pory roku czy sezonu. Odwiedzający Laolę goście pochodzą głównie z Polski, Niemiec i Czech. – Przyjmujemy także gości jednodniowych, którzy nie mieli w planach zatrzymać się w hotelu, a tylko skorzystać z naszych atrakcji – zapewnia Marcin Stolarski. – Organizujemy różnego rodzaju imprezy okolicznościowe, ale również jesteśmy przygotowani na eventy firmowe czy wyjazdy integracyjne. Zapraszamy.
autor: Aneta Dolega / foto: Dagna Drążkowska - Majchrowicz
CZY SZCZECIŃSKA PLAŻA MIELEŃSKA NA WYSPIE WIELKA KĘPA MA SZANSĘ NA POWRÓT DO SWEJ ŚWIETNOŚCI? OD KILKU LAT WALCZY O TO JEDEN Z LOKALNYCH PRZEDSIĘBIORCÓW. JEGO DZIAŁANIA PRZYNIOSŁY JUŻ PEWIEN SKUTEK. ZOSTAŁ
OPRACOWANY PROJEKT ZAGOSPODAROWANIA PLAŻY I MIASTO MIAŁO ZACZĄĆ GO REALIZOWAĆ, KIEDY WYBUCHŁA PANDEMIA. POTEM PRZYSZEDŁ KRYZYS I WYBUCHŁA WOJNA W UKRAINIE. MIASTO TWIERDZI, ŻE NIE MA PIENIĘDZY NA PLAŻĘ. ALE BIZNESMEN NIE SKŁADA BRONI.
Plaża Mieleńska znajduje się na wyspie Wielka Kępa (Międzyodrze przy zachodnim brzegu jeziora Dąbie). Powstała pod koniec lat 50. ubiegłego wieku m.in. dzięki pomocy szczecińskich stoczniowców. Od strony jeziora Dąbie stworzono wtedy plażę z prawdziwym nadmorskim piaskiem. Do wyspy docierało się statkiem białej floty z Dworca Morskiego. Cumował on przy nabrzeżu od strony Kanału Mieleńskiego. Przez wiele lat jedną z atrakcji plaży był jej fragment przeznaczony tylko dla naturystów. Ale czasy świetności już dawno minęły. Na początku lat 90. ubiegłego wieku transport na wyspę stał się zbyt drogi a jej eksploatacja mało opłacalna. Plaża trafiła do pewnej prywatnej spółki, która miała zagospodarować jej teren. Ale nic z tego nie wyszło. Jesienią 2015 roku wygasła dzierżawa terenu Plaży Mieleńskiej. Dwa lata później znowu trafiła do miasta. W tym samym czasie jeden ze szczecińskich przedsiębiorców i jednocześnie radny – Robert Stankiewicz rozpoczął walkę o przywrócenie plaży.
– To była jedna z największych atrakcji stolicy Pomorza Zachodniego. Wypoczywały na niej tysiące ludzi przez wiele lat. Teraz podupadła. Zostało z niej kilkadziesiąt metrów piasku. Reszta
zarośnięta chaszczami, z których gdzieniegdzie wyłaniają się resztki drewnianych pawilonów. Ale to wszystko można zmienić. Wystarczy trochę chęci i pewnych działań ze strony miasta – przekonywał Stankiewicz. Sam opracował i przedstawił m.in. Radzie Miasta szczegółowy projekt rewitalizacji plaży i ponownego zagospodarowania wyspy. Przewidywał on powstanie na niej m.in. 200 metrowego mola, przy którym mogłyby cumować statki wycieczkowe, drink-barów na plaży i dużej restauracji, co najmniej jednej wieży widokowej, przystani dla kajaków i rowerów wodnych oraz traktu spacerowego wokół całej wyspy Wielka Kępa. – Według wstępnych i nieoficjalnych wyliczeń miasta, prace rewitalizacyjne na wyspie miały kosztować ok. 30 mln złotych. Władze Szczecina były skłonne podjąć to wyzwanie, nie było przerażenia, bo projekt się podobał. Była dobra wola prezydenta i duże poparcie społeczne, zrobiono nawet specjalny sondaż w tej sprawie –podkreśla Stankiewicz.
W 2019 roku miasto podpisało umowę na wykonanie dokumentacji projektu pn. „Zagospodarowanie Plaży Mieleńskiej na wyspie Wielka Kępa w Szczecinie”. Zajęła się tym firma Piotr Baliń -
ski PROJEKT. Pod koniec 2020 roku dokumentacja była gotowa. Wydano również decyzję – pozwolenie na budowę. Według projektu na wyspie miał się znaleźć ciąg pieszy w układzie zbliżonym do litery „L”, który miałby pełnić funkcję dojścia do wieży widokowej i pomostu pływającego. Na całej długości ciągu pieszego pojawiłyby się ławki, wiata oraz przebieralnia a do pomostów pływających mogłyby cumować kajaki i małe jednostki pływające. – Ta koncepcja różniła się od mojej choćby pomostem pływającym zamiast mola, na co kompletnie nie chciałem się zgodzić, w dodatku o długości tylko do 100 metrów, jedną wieżą widokową zamiast trzech, długością plaży tylko do 400 – 500 metrów, a ja proponowałem ponad kilometr, miała sięgać w głąb lądu na 60 metrów. Piasek był już załatwiony nad morzem, w Dziwnowie. Do tego mała gastronomia, place zabaw a nawet mały amfiteatr, którego nawet ja nie ująłem – dodaje przedsiębiorca.
Miasto szacowało, że koszt tej inwestycji wyniósłby ponad 3 miliony złotych. – Będziemy ubiegać się o pozyskanie środków zewnętrznych na realizację tej inwestycji. Z uwagi na brak ostatecznego kształtu programów pomocowych oraz harmonogramu naborów w nowej perspektywie unijnych dofinansowań, na ten moment nie jest możliwe ustalenie, kiedy i w jakiej wysokości dodatkowe środki na inwestycje mogą być przyznane – tłu -
maczył w połowie 2021 roku Michał Przepiera, wiceprezydent Szczecina.
Z rozpoczęciem prac zwlekano także z innego powodu – szczeciński Urząd Morski prowadził prace związane z pogłębieniem toru wodnego na odcinku Przekopu Mieleńskiego. – Niewiele brakowało, aby prace już ruszyły. Ale wtedy wybuchła pandemia i wszystko odłożono na półkę. Potem pojawił się kryzys gospodarczy a następnie wojna w Ukrainie. Co dalej nie wiadomo. Aczkolwiek miasto nadal podtrzymuje wolę i chęć rozpoczęcia inwestycji na plaży. Szczecin jej potrzebuje. Wydano olbrzymie pieniądze na plażę w Dąbiu, która nie jest wykorzystywana w pełni, ze względu na coroczny zakwit sinic w wodzie, uniemożliwiający kąpiel. Teraz miasto twierdzi, że ze względu na kryzys nie ma pieniędzy na nic, również na Plażę Mieleńską. Ale nadal będę naciskał miasto i nie tylko, aby zdobyć środki na tę inwestycję – zapowiada Robert Stankiewicz.
autor: ds. / foto: wizualizacje Roberta Stankiewicza
PODCZAS OSTATNIEJ GALI MAGNOLIE BIZNESU, ORGANIZOWANEJ PRZEZ PORTAL KOBIETOWO.PL DWIE PRZEDSIĘBIORCZE I AKTYWNE PANIE ZOSTAŁY NAGRODZONE WYRÓŻNIENIEM „SHE’S MERCEDES” UFUNDOWANYM PRZEZ MERCEDES-BENZ MOJSIUK. NAGRODA TA DOCENIA KOBIETY, KTÓRE W WYBITNY SPOSÓB ODZNACZAJĄ SIĘ W ŚWIECIE BIZNESU, SĄ NOWOCZESNE I JEDNOCZEŚNIE KOCHAJĄ MOTORYZACJĘ, HARMONIJNIE ŁĄCZĄC ZE SOBĄ KAŻDY Z TYCH ELEMENTÓW.
W tym roku jedną z laureatek została Izabela Czeladzińska, właścicielka kilkunastu restauracji i klubów w Szczecinie. – To wyróżnienie jest dla mnie bardzo ważne ze względu na to, że pokazuje, iż kobiety są przedsiębiorcze, aktywne i doskonale radzą sobie w wielu rolach im powierzonych – mówi pani Izabela. – Jest mi niezmiernie miło, że zostałam dostrzeżona przez jury konkursu i przyznano mi nagrodę, jaką jest tytuł „She's Mercedes.”
Izabela Czeladzińska z branżą gastronomiczną związana jest od ponad 20 lat. – Jest to bardzo trudna branża ze względu na to, iż podlega ciągłym fluktuacjom, jest niestabilna i obarczona dużym ryzykiem – przyznaje laureatka. – Kocham swoją pracę, bo jest moją pasją i to daje mi poczucie, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Mój przepis na sukces jest bardzo prosty, trzeba tylko wytrwałości pomimo porażek. Jakże proste słowa, a jak ciężko jest nam je wdrożyć w życie, nieprawdaż? Bycie przedsiębiorczą i aktywną oznacza dla mnie wyznaczanie i dążenie do swoich celów. To dla mnie również nowe wyzwania, to ciągły rozwój i kształcenie siebie.
Częścią pracy pani Izabeli jest samochód, w którym spędza część swojego czasu. Jest nim oczywiście Mercedes-Benz. –Markę Mercedes cenię przede wszystkim za bezpieczeństwo. Uważam, że ma obecnie najlepsze na świecie systemy bezpieczeństwa, co jest kluczową wartością dla mnie, jak i dla mojej
rodziny – wymienia. – Ponadto Mercedes to nowoczesny design, elegancja, jakość wykonania elementów, dbałość o szczegóły i użyte materiały. To wszystko sprawia, że jazda tym autem jest komfortowa.
Zainteresowanie motoryzacją w przypadku pani Izabeli nie kończy się na prowadzeniu auta. – Moim konikiem są wyścigi Formuły 1. Od paru lat zaczęłam się interesować tą dziedziną sportu w sumie to pasję dzielę z synem – dodaje na koniec. –Kilkukrotnie byliśmy już na torach wyścigowych m.in. w Austrii i Holandii. Polecam wszystkim. Niezapomniane wrażenia i adrenalina na najwyższym poziomie, a do tego setki koni pod każdą maską.
„She’s Mercedes” po raz kolejny trafiło do kobiet biznesu. – Nasze laureatki to wspaniałe ambasadorki marki Mercedes, prowadzą firmy rodzinne, są ucieleśnieniem tego, co przychodzi nam go głowy, gdy myślimy o kobietach biznesu – mówią Agnieszka Mojsiuk i Hanna Mojsiuk, członkinie zarządu Grupy Mojsiuk. –Panie cenią w naszej marce poczucie bezpieczeństwa. To samochody pod kątem technicznym i designerskim na najwyższym poziomie. Mercedes to luksus, wygoda i bezpieczeństwo.
autor: Aneta Dolega / foto: Alicja Uszyńska
Zapraszamy do Autoryzowanego Salonu Mercedes-Benz Mojsiuk w Szczecinie - Dąbiu, ul. Pomorska 88 lub pod nr telefonu: +48 91 48 08 712
www.mojsiuk.mercedes-benz.pl
Szukaj nas na Facebooku: Mercedes-Benz Mojsiuk
i Instagramie: mercedesbenz_mojsiuk
KRAFTOWY BROWAR GRYFUS – SZCZECIŃSKIE PIWA PEŁNE
SZCZECINA. WYROBY TEJ MARKI SZTURMEM ZDOBYWAJĄ
WIELBICIELI NIE TYLKO W MIEŚCIE, REGIONIE, ALE I W CAŁYM
KRAJU. PORYWAJĄ NOWYMI, WYJĄTKOWYMI KOMPOZYCJAMI SMAKOWYMI, ORYGINALNOŚCIĄ I POMYSŁOWOŚCIĄ ICH
TWÓRCÓW. A NAWET ODWAGĄ JAK W PRZYPADKU PIWA Z PASZTECIKIEM SZCZECIŃSKIM, CZY TEŻ PRZYGOTOWYWA -
NĄ RECEPTURĄ Z DODANIEM NIEMNIEJ SŁAWNEGO PAPRY-
KARZA. OSTATNIO WYROBY GRYFUSA POJAWIŁY SIĘ NA CZESKIM RYNKU PIWNYM, A TO, JAK WIADOMO, MIEJSCE TYLKO DLA NAJLEPSZYCH.
Początki Gryfusa sięgają października 2012 roku i magazynu jednej z firm Krzysztofa Pronobis – współwłaściciela szczecińskiego browaru.
– Emaliowany garnek i my – trzech „szczypiorów”, którym zamarzyło się własne piwo. Wyprodukowaliśmy wtedy pierwszą warkę (jedna partia) piwa domowego, dosłownie 20 litrów, czyli 40 butelek. Skąd wziął się pomysł? Miałem sklep z piwami regionalnymi. Wtedy jeszcze ta piwna rewolucja tak naprawdę dopiero się zaczynała. Pojawili się koledzy z pomysłem wytwarzania piwa w domu. Wzięliśmy udział w warsztatach piwowarskich, podpatrzyliśmy, jak to się robi. Po pierwszej warce pojawiła się druga i trzecia. W międzyczasie zaczęliśmy uczestniczyć w pierwszych konkursach piwowarów domowych, pojawiły się pierwsze nagrody, nasze piwo pojawiło się w normalnej sprzedaży komercyjnej, a nasz piwowar – Konrad został sklasyfikowany na siódmym miejscu wśród tysiąca piwowarów w Polsce. Od rodziny, znajomych, piwoszy docierały do nas pozytywne opinie na temat naszych produktów. No to stwierdziliśmy, że chyba przyszedł czas, aby wypłynąć na szersze wody – opowiada Krzysztof Pronobis.
Na początek mały browar Wagabunda wyprodukował dla Gryfusa po 10 beczek (każda 30 litrów) dwóch rodzajów piwa. –Sprawdziło się. No to poszliśmy za ciosem. W większym browarze przygotowaliśmy kolejną porcję naszego wyrobu. Ale przyszedł 2019 rok z pandemią. Nie do końca udawało nam się to piwo sprzedać. Dołączył wtedy do nas Grzegorz – nasz kolega ze studiów, który był wyspecjalizowanym handlowcem. Zaczął bardzo prężnie działać i szybko zdobył w Szczecinie 30 punktów, w których można było dostać nasze wyroby. W kluczowym momencie było ich prawie 80. Nasze piwo pojawiło się w pierwszych marketach. Od tamtej pory stworzyliśmy ponad 20 rodzajów piwa. Zimą oferujemy mocniejsze, latem lżejsze, owocowe – wyjaśnia Krzysztof Pronobis.
Współwłaściciele browaru nie ukrywają, że są bardzo związani z Grodem Gryfa. Nie powinna więc dziwić nazwa browaru oraz charakterystyczne elementy miasta jak np. pomnik Sediny, czy dźwigozaury, które pojawiają się na etykietach piwa. Starają się także, aby smak ich wyrobów również był kojarzony ze Szczecinem. Sporą sensację na polskim rynku piwnym wzbudziło piwo ze sławnym szczecińskim… pasztecikiem.
– Takie piwa, niespotykane w szerszym odbiorze, wyjątkowe, tworzy się na specjalne okazje, na których trzeba się wyróżnić czymś niezwykłym. Jednym z takich miejsc jest Warszawski Festiwal Piwa. Każdy browar, który bierze udział w tej imprezie,
a jest ich ok. 80, zawsze próbuje zaprezentować coś oryginalnego. My postanowiliśmy stworzyć coś szczecińskiego — do kadzi zaciernej wrzuciliśmy więc kilka pasztecików z mięsem. Nie było ich wiele, bo zbyt duża ilość stwarzała ryzyko porażki. Podczas konsumpcji tego piwa smak pasztecika troszeczkę się przebija. Aby dopełnić dzieła, na festiwal zabraliśmy trochę pasztecików. Odgrzewaliśmy je i serwowaliśmy w zestawie razem z piwem – opowiada współwłaściciel browaru. Ale to nie jest ostatnie słowo Gryfusa dotyczące zawartości Szczecina w piwie. Trwają prace nad przygotowaniem piwa z niemniej sławnym … paprykarzem. Najprawdopodobniej efekt takiego połączenia pojawi się w październiku tego roku na kolejnej edycji Warszawskiego Festiwalu Piwa. Niewykluczone jest także wzbogacenie smaku piwa o nutkę kolejnego znanego szczecińskiego produktu – czekolady. A już ogromne zainteresowanie wzbudza najnowszy wyrób Gryfusa – wódka z piwa, Pomorzanka. Prawdziwy 40-procentowy destylat. – Fajne połączenie cytrusów z chmielem i podszczecińskiego ginu. Wyszedł świetny alkohol w ilości 122 butelek. Każda ma swój numer, to produkt w wersji limitowanej, wręcz kolekcjonerskiej. Kolejna ciekawostka – z naszymi piwami udało nam się wejść na czeski rynek. A to nie jest ani takie proste, ani oczywiste. Czesi mają dobre piwo i dużo go produkują. Poza tym piją go najwięcej na świecie. Sprzedawać im piwo to tak trochę jakby sprzedawać piekarzowi chleb. Ale nam się udało – zapewnia współwłaściciel Gryfusa.
Gryfus w ubiegłym roku zaprezentował swoje wyroby na ponad 30 imprezach. Nie tylko w Szczecinie, ale w całej Polsce. Aktualnie piwo dla browaru warzą trzy browary. Głównie na Śląsku — mają wolne moce produkcyjne i dobrych piwowarów.
– Mamy już kilku ogólnopolskich dystrybutorów, którzy sprzedają nasze piwa w całym kraju. Jesteśmy dostępni w każdym mieście wojewódzkim. Myślę, że już nas widać – stwierdził Krzysztof Pronobis.
autor: ds./foto: archiwum Browaru Gryfus www.browargryfus.pl
kontakt@browargryfus.pl
QUALIT został stworzony przez ludzi, którzy są wyspecjalizowani
w swoich dziedzinach. Ponad 20 letnie doświadczenie w obrocie nieruchomościami oraz wiele zrealizowanych projektów budowlanych na rynku polskim oraz zagranicznym.
Na rynku nieruchomości najważniejsza jest pasja. To z niej rodzi się profesjonalizm i odpowiedzialność, z których wypływa prawdziwa jakość. Dlatego jeśli szukasz jakości postaw na QUALIT
Wybierając nasze biuro wybierasz etyczne rozwiązania biznesowe.
Ze względu na różnorodność i skalę problemów, związanych z dziedziną zarządzania kadrami w przedsiębiorstwach, przedsiębiorcy będą oceniani w czterech kategoriach związanych z wielkością zatrudnienia:
• Przedsiębiorstwo do 10 zatrudnionych (mikro przedsiębiorstwo)
• Przedsiębiorstwo od 11 do 50 zatrudnionych (małe przedsiębiorstwo)
• Przedsiębiorstwo od 51 do 250 zatrudnionych (średnie przedsiębiorstwo)
• Przedsiębiorstwo powyżej 250 zatrudnionych (duże przedsiębiorstwo)
Ponadto, przedsiębiorcy będą oceniani także w kategoriach jakościowych:
• Managerka Roku Pomorza Zachodniego
• Manager Roku Pomorza Zachodniego
• Przedsiębiorstwo rodzinne
• Społeczna odpowiedzialność biznesu (CSR)
Zostanie przyznana również nagroda internautów – Laureat zostanie wyłoniony spośród wszystkich zgłoszonych firm w wyniku głosowania internetowego.
Do konkursu może przystąpić każdy przedsiębiorca, który samodzielnie zgłosi chęć udziału w konkursie, zostanie zgłoszony przez Członka Kapituły Konkursu, zostanie zgłoszony przez osobę postronną lub pracownika firmy.
Udział w Konkursie jest bezpłatny!
Szczegóły Konkursu znajdą Państwo na stronie www.polnocnaizba.pl
Ogłoszenie laureatów nastąpi podczas Gali Finałowej, która odbędzie się 21 września 2023 roku w Operze na Zamku! Specjalnie dla Państwa, ze swoimi największymi przebojami wystąpi KAYAH.
Partnerem Konkursu Przedsiębiorca Roku Pomorza Zachodniego 2023 jest Województwo Zachodniopomorskie.
Działanie jest współfinansowane ze środków otrzymanych z budżetu Województwa Zachodniopomorskiego.
O co zadbać, żeby poczuć się w nim dobrze?
CZAS LECI SZYBKO I NAGLE NA TERMOMETRACH JEST DWADZIEŚCIA STOPNI WIĘCEJ, NIŻ OSTATNIO. A DO TEGO STRÓJ KĄPIELOWY Z ZESZŁEGO ROKU — KTO WIE, CZY NADAL LEŻY NA TOBIE TAK, JAK TO ZAPAMIĘTAŁAŚ? ZANIM W TĘ CORAZ CIEPLEJSZĄ POGODĘ ZALEJE CIĘ ZIMNY POT, PRAGNIEMY CIĘ USPOKOIĆ – W TAKICH I PODOBNYCH SYTUACJACH MAMY NIEJEDNO ROZWIĄZANIE.
Mowa nie tylko o objętości ramion, ud czy pośladków — jest kilka innych cech, które powodują u kobiet wstrzymanie oddechu, gdy przychodzi do zakładania bikini. To może być kwestia wiotkości skóry, cellulitu, obrzęków lub sieci popękanych naczynek na łydkach i udach. Z naszego doświadczenia wynika, że najlepsze rozwiązanie to… rozwiązanie szyte na miarę. W Klinice Zawodny wyznajemy zasady holistycznego podejścia do zdrowia i urody. Oznacza to, że patrzymy na każdego naszego pacjenta w sposób całościowy. Nie zalecamy jednego remedium na wszystkie problemy, tylko dopasowujemy terapie w sposób spersonalizowany.
PLAN SKROJONY NA MIARĘ
Kierując się doświadczeniem, stworzyliśmy plan zabiegowy skrojony na miarę każdego pacjenta. Plan Na Miarę — to spersonalizowany program łączący uzupełniające się technologie po to, aby uzyskać oczekiwany przez pacjenta wynik — co najważniejsze, na podstawie jego indywidualnych cech zdrowotnych.
Plan Na Miarę zaczyna się od konsultacji ze specjalistą, który dobiera odpowiednie technologie pod potrzeby pacjenta i tworzy dla niego plan ze szczegółowym harmonogramem, zaleceniami pozabiegowymi, a nawet — obowiązkową ilością wody do wypicia każdego dnia. Pacjent może również skorzystać z konsultacji z naszym dietetykiem w celu ustalenia nowego planu żywieniowego i zerwania z niezdrowymi nawykami (jeśli takie posiada). Oprócz spotkania z wymienionymi specjalistami, w ramach programu Plan Na Miarę, pacjent może również wykonać szczegółowe badania genetyczne, aby określić nietolerancje pokarmowe oraz otrzymać pełen profil żywieniowy dla swojego organizmu.
Choć odrobina tłuszczyku tu i tam nam nie przeszkadza, są takie miejsca, które mogą gromadzić jej nieproporcjonalną ilość. Niektórym posiadaczkom sylwetki typu jabłko trudno jest pozbyć się nadmiaru tkanki tłuszczowej z brzucha, klepsydry mają kłopoty z boczkami i udami, a każdemu z nich może przypaść w udziale trochę zbędnego tłuszczyku na plecach czy ramionach. Ten problem może być rozwiązany z pomocą na przykład takiej technologii jak mikrofale coolwaves, która to niszczy błony komórek tłuszczowych. Część komórek tłuszczowych jest niszczona w procesie apoptozy, a następnie wydalana z organizmu w naturalnych procesach metabolicznych. A jest to przykład tylko jednej technologii z wielu możliwych.
W Klinice Zawodny pacjent znajdzie ogromny wybór urządzeń — dlatego tak ważna jest wstępna konsultacja ze specjalistą. Posiadamy wiele technologii, które służą do profilaktyki, ale także leczenia. Doskonałym przykładem takiego zabiegu jest karboksyterapia, którą wprowadziliśmy na rynek szczeciński jako pionierzy. Karboksyterapia to zabieg polegający na medycznym podaniu dwutlenku węgla pod skórę. Zabieg ma za zadanie poprawić krążenie, redukować cellulit, wygładzać skórę, ujędrniać i poprawiać kondycję skóry. Karboksyterapia może pomóc osobom zmagającym się nie tylko z pomarańczową skórką, ale także tym, którzy często narzekają na obrzęki, zatrzymywanie się wody w organizmie i zaburzenia krążenia. Kolejnym zabiegiem godnym polecenia jest endermologia. Ta tajemnicza nazwa to określenie specyficznego rodzaju drenażu limfatycznego. Głowica, wykorzystując podciśnienie, zasysa fałd skóry,
doprowadzając w ten sposób do pobudzenia krążenia. Zabieg wykonuje się w specjalnym kostiumie, który można zaobserwować na zdjęciach wielu celebrytów, którzy nie kryją się ze swoją miłością do endermologii — bo jest co pokochać! Endermologia często polecana jest także sportowcom. To tylko dwie technologie dostępne w naszej klinice, z których pomocy można skorzystać w celu ujędrnienia skóry i terapii obrzęków.
Laserowa depilacja bikini to zabieg, który sam ma „bikini” w nazwie. Staramy się jednak przypominać, że oprócz redukcji owłosienia, dzięki laserowej depilacji, pozbywamy się również podrażnień po goleniu maszynką, depilatorem, zapobiegamy wrastaniu włosków, a co z tym się wiąże — redukujemy ryzyko powstawania blizn i przebarwień. Zabiegi usuwające owłosienie, poprawnie nazywane epilacją, to usunięcie włosa z danego obszaru. Światło lasera uderza w cebulkę włosa w fazie anagenu — wzrostu włosa, pozbywając się jej z danego miejsca. Przed wykonaniem serii zabiegów depilacji konieczna jest konsultacja, podczas której osobą wykonująca zabieg opowie o przebiegu zabiegu, przeanalizuje możliwe przeciwwskazania i ustali indywidualny plan zabiegowy.
Klinika Zawodny to miejsce z ponad dwudziestoletnią tradycją. Jeśli twoje ciało potrzebuje stymulacji mięśni czy usuwania popękanych naczynek na nogach, oczywiście też posiadamy doświadczenie i możliwości, aby ci pomóc. Nie sposób wymienić wszystkie dostępne u nas technologie i terapie, to zresztą są i tak wyłącznie przykłady. Zawsze podkreślamy, że najważniejszym planem zabiegowym jest ten indywidualny, skrojony pod potrzeby pacjenta — niezależnie od pory roku.
UDERZENIA GORĄCA, ZIMNE POTY, WAHANIA NASTROJU TO OBJAWY, KTÓRE WZBUDZAJĄ NIEPOKÓJ U KOBIET, BOWIEM MOGĄ BYĆ ZAPOWIEDZIĄ ZBLIŻAJĄCEJ SIĘ MENOPAUZY. CO TO JEST MENOPAUZA, A CZYM JEST KLIMAKTERIUM I DLACZEGO NIE NALEŻY SIĘ ICH BAĆ, ROZMAWIAMY Z DR KAMILĄ STACHURĄ, DERMATOLOGIEM I LEKARZEM MEDYCYNY ESTETYCZNEJ.
Pani Doktor, na początek wyjaśnijmy, czym jest menopauza, klimakterium?
Według Światowej Organizacji Zdrowia menopauza jest to ostateczne ustanie miesiączkowania w wyniku utraty aktywności pęcherzykowej jajników. Natomiast klimakterium to czas wielkich zmian w organizmie, który ją poprzedza. Upraszczając – jeżeli kobieta nie miesiączkuje dłużej niż 12 miesięcy to znaczy, że weszła w okres klimakterium.
Jakie są jej najczęstsze objawy, kiedy menopauza się zaczyna i do jakiego lekarza w pierwszej kolejności zgłosić się, gdy zauważymy jej objawy?
Pierwszym lekarzem, do którego należy się zgłosić, jest ginekolog. Menopauza zaczyna się po czterdziestce, najczęściej pomiędzy 44 a 56 rokiem życia. Pierwszymi objawami menopauzy, na które powinniśmy zwrócić uwagę to uderzenia gorąca, bez-
senność, trudność z zasypianiem, budzenie się w nocy pocenie się w nocy, zmiany nastroju, drażliwość, i przede wszystkim zmiany na skórze, które mają związek ze zmniejszaniem ilości produkowanych estrogenów.
Estrogeny odgrywają tu kluczową rolę. Skóra jest organem hormonozależnym. Na niemal wszystkich komórkach skóry są receptory pobudzane przez estrogeny, które stymulują komórki do prawidłowego funkcjonowania. Receptory estrogenowe, które przyłączają estrogeny, powodują aktywacje danego typu komórek. Na przykład fibroblasty, które są odpowiedzialne za tworzenie włókien kolagenowych, włókien elastylowych i wszystkich składników niezbędnych skórze do prawidłowego funkcjonowania. Fibroblasty, które tworzą włókna kolagenowe, elastynowe i składniki macierzy pozakomórkowej – zmniejszają swoją aktywność wraz ze zmniejszeniem po -
ziomu estrogenów. Dzieje się tak, ponieważ nie mają bodźca do produkcji tego typu składników. Jeżeli w menopauzie spada nam ilość hormonów, objawia się to przede wszystkim zmniejszeniem gęstości skóry, zmianom jej tekstury i kolorytu. Zwiększa się wypadanie włosów, włosy stają się cieńsze, ich wybarwienie staje się coraz mniejsze, dlatego też włosy zaczynają siwieć. Estrogeny pobudzają melanocyty do produkcji melaniny, co jest także widoczne na skórze twarzy, na której pojawiają się przebarwienia i odbarwienia. Zmiany dotyczą także innych części ciała – zwłaszcza dłoni.
W jaki sposób w tym okresie może nam pomóc dermatologia i kosmetologia, medycyna estetyczna? Czy są np. zabiegi dedykowane kobietom w tym okresie życia?
Współczesna medycyna wychodzi naprzeciw potrzebom pacjentek w tym okresie. Istnieje bardzo wiele metod, z potwierdzoną skutecznością w badaniach klinicznych, które powodują stymulację komórek skóry. Służą temu zabiegi urządzeniami wysokoenergetycznymi, takie jak zabiegi laserowe, fale radiowe, podczerwień i wysoko skoncentrowane ultradźwięki. Powodują one przebudowę skóry, powstanie nowych włókien kolagenowych i elastynowych oraz odnowę składników macierzy pozakomórkowej. Bardzo dobrymi pobudzaczami naszej skóry są osocze bogato płytkowe i biostymulatory. Dobre efekty dają technologie wykorzystywane do stymulowania nie tylko skóry, ale też tkanki podskórnej, takie jak np. LPG, Icoon Laser Med2, Schwarzy czy HIFU. Jeśli możemy, to stosujemy HTZ. Hormonoterapia zastępcza jest jednym z elementów, który pomaga nam w zmniejszeniu widocznych efektów braku estrogenów na skórze.
Co trzeba robić, by się przygotować do menopauzy, co warto zmienić w swoim dotychczasowym trybie życia?
Jest to okres ogromnych przemian, do których organizm kobiety, zaczyna się adaptować się przez wiele lat, przed ich całkowitym ujawnieniem. Kobiety w wieku ok. 40 lat zaczynają już zmieniać swoją gospodarkę hormonalną. Jest to wieloletni proces. Na nasz dobrostan i samopoczucie, oprócz tego, na co nie mamy wpływu, wpływa odpowiedna dieta, „work – life – balance”, czyli higiena życia, unikanie stresu, niepalenie papierosów oraz aktywność fizyczna.
A jak dbać o siebie w okresie klimakterium?
Na pewno musimy poświęcić więcej uwagi sobie i swojemu, ogólnie pojętemu dobrostanowi, ponieważ jest to okres, w którym dochodzi do przemian, które mają istotny wpływ również na nasze funkcjonowanie społeczne. W tym czasie widzimy u kobiet zwiększoną drażliwość, zwiększoną wrażliwość emocjonalną. Bardzo ważne jest to, żebyśmy zdały sobie z tego sprawę. Powinnyśmy starać się utrzymać odpowiednią dietę, nie unikać aktywności fizycznej, za to unikać używek. Należy dbać o odpowiedni poziom witaminy D3, i zwłaszcza o skórę, która jest naszym największym narządem i jest najbardziej narażona na działanie czynników środowiskowych. Musimy ją wesprzeć i jej pomóc.
W drogeriach widziałam kremy do pielęgnacji dla kobiet w okresie około menopauzalnym. Czy faktycznie te preparaty mają skład odpowiedni do tego problemu czy to kolejny chwyt marketingowy?
Podanie peptydów, kolagenu czy kwasu hialuronowego do skóry i tkanki podskórnej techniką iniekcji, czy to będzie igła lub kaniula, jest w stanie zagwarantować jej odpowiednie działanie. Natomiast absolutnie proszę nie wierzyć w cudotwórcze działanie substancji aktywnych znajdujących się w kremach. One są oczywiście potrzebne, jednak nie są to substancje, które w sposób efektywny zahamują proces starzenia. Pamiętajmy, że proces starzenia nie dotyczy wyłącznie skóry, ale również tkanki podskórnej, mięśni i kości.
Wokół menopauzy narosło wiele mitów, nadal jest to temat tabu. Kojarzy się ze starością. A to przecież kolejny etap w naszym życiu.
Okres po menopauzie jest to średnio ok. 30 procent długości życia kobiety. Dlatego też nie należy tego etapu w życiu traktować jako początku jego końca, powtarzać, że "wszystko, co najlepsze już za nami". Wręcz przeciwnie – dla wielu kobiet to czas wolności i równowagi. Jesteśmy ustabilizowane zawodowo i życiowo, mamy już dorosłe dzieci, jesteśmy wzmocnione, do wielu rzeczy podchodzimy z dystansem, bo wiemy, co jest dla nas dobre a co nie. Bezcenny etap, który warto poświęcić sobie i po prostu cieszyć się życiem.
DR N. MED. MARCIN WIŚNIOWSKI JEST SPECJALISTĄ CHIRURGII OGÓLNEJ I TRANSPLANTOLOGII KLINICZNEJ, A TAKŻE ŚWIETNYM LEKARZEM MEDYCYNY ESTETYCZNEJ. OD 15 LAT PROWADZI GABINET, GDZIE WIEDZĘ I DOŚWIADCZENIE W PRACY
LEKARZA ŁĄCZY Z MIŁOŚCIĄ DO MEDYCYNY I LUDZI. PACJENCI SĄ DLA NIEGO NAJWAŻNIEJSI, ALE RÓWNIEŻ ZESPÓŁ WSPÓŁPRACOWNIKÓW, KTÓRY TWORZĄ WYSOKO WYKWALIFIKOWANI SPECJALIŚCI W SWOICH DZIEDZINACH.
– Moim marzeniem było stworzenie takiej przestrzeni, w której wszyscy, zarówno pacjenci jak i pracujący personel, będą czuli się dobrze, bezpiecznie i komfortowo – podkreśla dr Wiśniowski. – Kieruję się przede wszystkim dobrem pacjenta, szczerością i uczciwością. Chciałbym, aby każdy z nich czuł się w 100% bezpieczny i miał poczucie, że zaproponowana przeze mnie terapia będzie najlepszym rozwiązaniem jego problemu. Dla mnie każdy pacjent jest ważny, bez względu na to, jaki zabieg u niego wykonuję. Staram się zawsze podchodzić w sposób indywidualny.
Dr Wiśniowski doświadczenie w pracy chirurga i transplantologa przeniósł na pole medycyny estetycznej. – Nie wyobrażam sobie mojej obecnej pracy bez tego doświadczenia – wyznaje.
– Najbardziej fascynuje mnie to, że medycyna estetyczna to przede wszystkim medycyna. Wciąż odkrywane są nowe metody regeneracji i przebudowy tkanek. Do dyspozycji mamy zaawansowane technologie, lasery i urządzenia wysokoenergetyczne. Medycyna estetyczna to nie tylko toksyna botulinowa i kwas hialuronowy, ale cały arsenał narzędzi, które umiejętnie wykorzystane, dają naprawdę spektakularne efekty.
Atmosfera w pracy jest ważna, to, w jakich warunkach i w jakim otoczeniu się działa. W gabinecie dr. Wiśniowskiego ten klimat tworzą nie tylko pacjenci, ale przede wszystkim personel.
– Spędzamy ze sobą dużo czasu i zależy mi na tym, abyśmy się wszyscy po prostu lubili – zaznacza. – Na szczęście los postawił na mojej drodze takie osoby, które idealnie wpasowują się w to założenie. Cały czas staramy się poszerzać zakres usług, wprowadzając nowe produkty i urządzenia.
Zespół dr. Wiśniowskiego tworzą znakomici specjaliści.
– Oprócz mnie, w gabinecie przyjmuje także dr Szymon Korecki, który wykonuje zabiegi z zakresu medycyny estetycznej i chi -
rurgii okulistycznej, a także mgr kosmetologii Natalia Pawłowska z bardzo szerokim wachlarzem zabiegów pielęgnacyjnych –wymienia Dr Marcin Wiśniowski. – Szymon Korecki specjalizuje się m.in. w zabiegach okuloplastycznych oraz małoinwazyjnych dotyczących aparatu ochronnego oka. Natomiast Natalia Pawłowska – kosmetolog po Pomorskim Uniwersytecie Medycznym również dba o dobre samopoczucie swoich pacjentek, stosując coraz bardziej popularne japońskie techniki masażu twarzy, takie jak Kobido i Hadado.
W gabinecie przyjmuje także specjalista onkologii klinicznej Aleksandra Szajko. – Największą pasją pani doktor stało się leczenie nowotworów skóry – mówi dr Wiśniowski. – Uczestniczyła w licznych kursach i warsztatach dotyczących leczenia systemowego nowotworów skóry, poszerzając swoją wiedzę o wykrywanie nowotworów na podstawie badania klinicznego skóry, opanowując umiejętność chirurgicznego usuwania zmian skórnych.
Ostatnio do zespołu dołączyła dr n. med. Eweliną Malanowska-Jarema, specjalistka ginekologii i położnictwa, która wykonuje zabiegi z zakresu ginekologii estetycznej, które działają przede wszystkim prozdrowotnie. –Ginekologia estetyczna, to nie tylko poprawa estetyki zewnętrznych narządów płciowych, to także poprawa jakości życia kobiet, które często wstydzą się mówić o swoich problemach intymnych – tłumaczy dr Wiśniowski. – Jest dziedziną, która dba o prawidłowe funkcjonowanie tej części ciała kobiety. A w naszym gabinecie o to my zadbamy my. Zespół dr. Wiśniowskiego uzupełniają przemiłe Aneta Makuła i Magdalena Segełyn, które są technikami sterylizacji i „rządzą” na recepcji. – No i oczywiście mamy rewelacyjną kawę – dodaje na koniec z uśmiechem dr Marcin Wiśniewski.
autor: Aneta Dolega / fot. materiały prasowe
ZGODNIE Z DANYMI ŚWIATOWEJ ORGANIZACJI ZDROWIA RAK PIERSI STAŁ SIĘ NAJCZĘŚCIEJ DIAGNOZOWANYM NOWOTWOREM NA ŚWIECIE, WYPRZEDZAJĄC RAKA PŁUC. CO ROKU CHOROBĘ TĘ ROZPOZNAJE SIĘ U 12 PROC. KOBIET NA ŚWIECIE. ABY UNIKNĄĆ ZACHOROWANIA, NALEŻY WPROWADZIĆ NA STAŁE DOBRY NAWYK, JAKIM JEST PROFILAKTYKA ZWIĄZANA Z REGULARNYM BADANIEM PIERSI. GDY ZNAJDZIEMY COŚ NIEPOKOJĄCEGO, ZGŁOŚMY SIĘ DO LEKARZA, A POTEM NA MAMMOGRAFIĘ, USG LUB NAWET BIOPSJĘ PIERSI. O TYM JAK POSTĘPOWAĆ, BY SIĘ NIE DENERWOWAĆ, ROZMAWIAMY Z DR. SŁAWOMIREM SZYMAŃSKIM, GINEKOLOGIEM-POŁOŻNIKIEM, GINEKOLOGIEM, ONKOLOGIEM Z GABINETÓW LEKARSKICH POCZTOWA.
Panie Doktorze, dlaczego badanie piersi jest tak ważne i jak prawidłowo je wykonywać?
Niepodważalnym argumentem za badaniem piersi jest po prostu zdrowie. Statystyki, jeśli chodzi o zapadalność na raka piersi wśród kobiet, są zatrważające: w Polsce ten rodzaj nowotworu pojawia się co kilkanaście minut, na świecie co kilkanaście sekund. To powinno dawać do myślenia. Ważna jest profilaktyka, która może uratować kobietom zdrowie i życie.
Świetnym nawykiem jest samobadanie piersi, które panie mogą wykonywać same albo z partnerem czy partnerką. Ten rodzaj badania jest przeznaczony dla wszystkich kobiet. Popularnym badaniem jest USG piersi. To badanie zwłaszcza skierowane jest do kobiet młodszych. Po 50. roku życia wskazana jest już mammografia, która jednocześnie jest badaniem przesiewowym. Jeszcze czulszym badaniem jest rezonans magnetyczny.
Co w takim razie, kiedy badanie wykryje coś niepokojącego w obrębie naszych piersi? Jakie są wskazania?
W przypadku wykrycia podejrzanych zmian w trakcie samobadania piersi, wskazana jest kontrola u lekarza. Kolejnym krokiem jest badanie obrazowe. Może to być USG piersi, mammografia lub rezonans magnetyczny. W naszych gabinetach istnieje możliwość zrobienie badania USG, biopsji gruboigłowej i wspomaganej próżnią.
Kolejny krok to pobranie wycinka do badania histopatologicznego. Mamy do dyspozycji biopsję grubo igłową [BGI, BCI, BG] lub wspomaganą próżnią, mammotomiczną [VABB]. Zaletą VABB jest fakt, że podczas jednego wkłucia igły możemy usunąć zmianę i poddać ją w całości badaniu patomorfologicznemu. Wszystko to w sposób mało inwazyjny, niewymagający znieczulenia ogólnego. Dzieje się tak, gdyż igła biopsyjna jest jednorazowym zaawansowanym narzędziem diagnostycznym, który można porównać do obierania jabłka ze skórki, morcelacji mięśniaka. Wskazaniami do biopsji mammotomicznej są: usunięcie guzka, ustalenie rozpoznania histopatologicznego, ocena
zaawansowania klinicznego, uzyskanie materiału do innych badań i badania przesiewowe.
Jak wygląda biopsja VABB?
Badanie odbywa się w pozycji leżącej na plecach lub na boku. Za pomocą głowicy ultrasonograficznej uwidacznia się zmianę w obrębie piersi, po dezynfekcji miejsca wkłucia i miejscowym znieczuleniu wprowadza się igłę biopsyjną. Działanie systemu rotacyjnego i mammotomu pobiera zmienioną tkankę. Uzyskany materiał biopsyjny przekazywany jest do badania histopatologicznego. Po biopsji zakładany jest jałowy opatrunek uciskowy niekiedy wraz z kompresem chłodzącym. W razie krwawienia mogą być założone szwy. Klasyczne wycięcie chirurgiczne zmiany pozostawia bliznę natomiast VABB nie pozostawia blizny. Ostatnio jedna z pacjentek o tej metodzie powiedziała tak: jest zmiana, po chwili nie ma zmiany.
W naszych gabinetach wykonujemy właśnie ten rodzaj biopsji. Każdy z zabiegów wymaga znieczulenia miejscowego. Czas zabiegu uzależniony jest od lokalizacji zmiany i jej wielkości. Niekiedy przygotowanie do zabiegu trwa dłużej niż sam zabieg. Guzy większe niż 20 mm, mogą nie być usunięte doszczętnie.
Czy biopsja piersi to bezpieczne badanie?
Badanie jest bezpieczne dla pacjentki. Powikłania zdarzają się niezwykle rzadko, Niewielkie krwiaki, zasinienia czy łagodne bóle w miejscu wkłucia, zwykle nie wymagają leczenia farmakologicznego. W przypadku pytań i wątpliwości pacjentka może zwrócić się do lekarza o dodatkowe wyjaśnienia. Proszę pamiętać, by przed badaniem zgłosić lekarzowi skłonność do krwawień, alergię na środki znieczulające i okazać posiadaną dokumentację medyczną (m.in. poprzednie USG, wypisy ze szpitala).
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Aneta Dolega / foto: Marta Machej
W RAMACH CENTRUM TERAPII I STYMULACJI ROZWOJU SENSE DZIAŁA TERAPEUTYCZNA SZKOŁA SPECJALNA PODSTAWOWA DLA DZIECI Z AUTYZMEM I UMIARKOWANĄ ORAZ ZNACZNĄ NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ INTELEKTUALNĄ. MISJĄ SZKOŁY JEST ROZWÓJ KOMPETENCJI KOMUNIKACYJNYCH, SPOŁECZNYCH ORAZ ZAPEWNIENIE EDUKACJI W WARUNKACH BEZPIECZNYCH I PRZYJAZNYCH DZIECKU. TO SZKOŁA OTWARTA NA INDYWIDUALNE POTRZEBY DZIECKA I RODZINY.
O działaniu szkoły, jej rozwoju i nowatorskim podejściu do edukacji dzieci z autyzmem i niepełnosprawnością rozmawiamy z dr n. med. Mirosławą Bloch, pedagogiem specjalnym, terapeutą Integracji Sensorycznej i fizjoterapeutą.
Pani Doktor, szykujecie zmiany, jeśli chodzi o Waszą szkołę podstawową?
Mamy szkołę podstawową i jest ona dedykowana dla dzieci z autyzmem i umiarkowaną oraz znaczną niepełnosprawnością. Nowością jest to, że w tej samej szkole otwieramy oddziały dla dzieci z autyzmem w normie intelektualnej oraz autyzmem i lekką niepełnosprawnością intelektualną, ale w drugiej, nowej lokalizacji. Będziemy mieć znacznie większy, piękny budynek na ulicy Judyma 26, zlokalizowany w otoczeniu parku Chopina. Obiekt, w którym aktualnie pracujemy, przestaje już wystarczać.
Kim są Wasi uczniowie? I dlaczego taka forma edukacji jest ważna i wskazana, a nie np. szkoły integracyjne?
Szkoła dedykowana jest dla uczniów ze spektrum autyzmu, w tym dla uczniów w normie intelektualnej i z lekką niepełno -
sprawnością intelektualną. Idea utworzenia takich oddziałów wyrosła z obserwacji trudnej sytuacji takich uczniów w szkołach. Wiele dzieci z naszego przedszkola jest w normie intelektualnej. Są to dzieci, które mają deficyty społeczne, prezentują zachowania trudne, mają problemy w zakresie uwagi i kontroli emocji, zaburzenia sensoryczne, a jednocześnie mają predyspozycje do tego, żeby zdobywać wiedzę, skończyć szkołę podstawową, zdać egzaminy, pójść do liceum, zdać maturę i tak dalej... Przy swoich specyficznych trudnościach, są w stanie edukacyjnie się rozwijać. Mamy przecież bardzo wielu znanych ludzi, takich jak np. Elon Musk, którzy są w spektrum autyzmu i przy tym bardzo dobrze funkcjonują. Takie osoby często mają bardzo rozwinięte umiejętności, są geniuszami w pewnych dziedzinach.
Te dzieci do tej pory trafiały do szkół integracyjnych, gdzie w grupach jest do 15 uczniów w normie i do 5 dzieci z niepełnosprawnościami albo do zwykłych szkół. Liczne klasy oraz niewystarczająca ilość specjalistów w tych placówkach powoduje, że zachowania trudne, które te dzieci prezentują oraz trudności społeczne, mają negatywny wpływ na ich naukę i integrację z rówieśnikami. Często kończy się to indywidualnym nauczaniem lub częstymi wezwaniami rodziców do szkoły, bo dziecko przeszkadza na lekcji.
No właśnie, przecież nie jest to wina dzieci. Nie robią tego celowo.
Duża ilość bodźców, dźwięków w klasie, ludzi, powoduje, że dzieci są przestymulowane. W klasyfikacji zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego DSM-5 wśród kryteriów diagnostycznych zaburzeń ze spektrum autyzmu wpisana jest hipo – i hiperaktywność w reakcji na bodźce sensoryczne, czyli np. nadwrażliwość na dźwięki, nadwrażliwość na dotyk. Klasa, gdzie jest dużo bodźców, dużo dzieci, powoduje, że układ nerwowy jest w stanie nadmiernego pobudzenia, co prowadzi do reakcji „uciekaj/atakuj”. Dziecko z takimi zaburzeniami jest w ciągłym rozdrażnieniu, nadmiernym pobudzeniu. Brak zrozumienia podłoża zachowań trudnych czy też trudność z zapewnieniem odpowiednich warunków do pracy z uczniem ze spektrum autyzmu, prowadzi do licznych problemów wychowawczych, niepowodzeń i izolacji.
Czyli szkoły integracyjne nie są wcale takie dobre?
Integracja jest bardzo ważnym i potrzebnym elementem edukacji, ale nie do końca się sprawdza i nie dla wszystkich jest dobra. Dzieci są bardzo bacznymi obserwatorami, bardzo szybko wyłapują „inność”. Brak zrozumienia czym jest autyzm, jak się objawia, czy też brak wiedzy na temat przyczyn danego „dziwnego” zachowania, prowadzi do traktowania rówieśników z dystansem. Dzieci nie potrafią się do końca zintegrować z rówieśnikami. Myślę, że potrzebna jest do tego edukacja nauczycieli i rodziców, a szczególnie nauczycieli wspomagających, bo to oni mają za zadanie pomóc dziecku w tym, co jest istotą zaburzeń autyzmu, czyli w relacjach społecznych, komunikacji, w regulacji emocji. Pedagodzy powinni pomagać dziecku wchodzić w grupę rówieśniczą, tworzyć przestrzeń do wspólnych relacji i integracji.
Szkoła, którą Pani prowadzi, jest nastawiona na człowieka i na jego rzeczywiste potrzeby. Rozumiejąc potrzeby dzieci, stworzyłam klasy czteroosobowe, gdzie obecny jest nauczyciel i pomoc nauczyciela. Na wyższych etapach, czyli w klasach IV-VIII jest nauczyciel przedmiotu, który musi mieć ukończone studia podyplomowe dające kwalifikacje do pracy z uczniem ze spektrum autyzmu oraz pomoc nauczyciela. W takim czteroosobowym zespole jest cisza, klasy są przestronne. W nowym obiekcie będziemy łączyć klasy w niektórych przestrzeniach, jak np. podczas lekcji WF czy muzyki, żeby dzieci miały możliwość wchodzenia w szersze relacje społeczne. Wprowadzimy godzinną przerwę dla dzieci po to, by na szkolnym korytarzu mogły nawiązywać znajomości, wspólnie spędzać czas. Będzie w naszej szkole sala wyciszeń, sala relaksu. Chcemy tworzyć koła zainteresowań dla naszych uczniów, którzy często wykazują nieprzeciętne zdolności.
Człowiek buduje poczucie własnej wartości, jeżeli uwierzy, że jest w czymś dobry. I na to chcemy kłaść nacisk w naszej Szkole. Dzieci z lekką niepełnosprawnością intelektualną realizują podstawę programową dla dzieci w normie intelektualnej. Nasza szkoła niczym się nie różni pod kątem edukacji, ale nauka w niej odbywa się w dostosowanych warunkach, z zapewnieniem odpowiednich oddziaływań terapeutycznych.
Celem szkoły jest przygotowanie uczniów do dalszej edukacji na poziomie społecznym, motorycznym, psychofizycznym, a wszystko to w bezpiecznym środowisku, z indywidualnym oraz wieloaspektowym podejściem do ucznia. Uważamy, że szkoła powinna być miejscem wyjątkowym dla wszystkich, którzy ja tworzą.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała: Aneta Dolega / foto. materiały prasowe
Dzień dobry, Mam ogromny problem z poceniem się pod pachami. Korzystałem już z różnych blokerów kupowanych w aptece, ich działanie jednak nie jest satysfakcjonujące… Słyszałem o rozwiązaniach funkcjonujących w medycynie estetycznej. Czy możecie mi pomoc?
Damian
Panie Damianie, zdiagnozowana nadmierna potliwość jest zjawiskiem uciążliwym i często bardzo utrudniającym normalne funkcjonowanie. Najczęściej dotyczy skóry pach, dłoni i stóp. Jeśli nie pomagają produkty drogeryjne i apteczne, z pomocą przychodzi medycyna estetyczna. Najczęściej wykonywaną procedurą jest wykonanie zabiegu z zastosowaniem toksyny botulinowej. Celem zabiegu jest zablokowanie połączeń nerwowych, zaopatrujących gruczoły potowe. Planowane działanie zabiegu utrzymuje się do kilku miesięcy, zapewniając pacjentowi ogromny komfort. Przy zastosowaniu znieczulenia miejscowego jest praktycznie bezbolesny — może być wykonywany systematycznie, ponieważ toksyna botulinowa ulega całkowitej degradacji w organizmie. A niewielka powierzchnia zabiegowa poddawana zabiegowi, nie wpływa na procesy termoregulacji organizmu. Zabieg nie wymaga okresu rekonwalescencji, bezpośrednio po zabiegu pacjent wraca do normalnej aktywności.
Panie doktorze, Niedługo wybieram się na wyczekiwany urlop w ciepłe kraje. Czy mam wykonać mezoterapię przed, czy po wyjeździe? I czy mogę się potem opalać?
Agnieszka
Pani Agnieszko, zabiegi mezoterapii zarówno mikroigłowej oraz igłowej mogą być wykonywane niezależnie od pory roku. Należy jednak stosować po zabiegu kremy z wysoką fotoprotekcją. Wybierając się na wakacje, gdzie skóra będzie szczególnie narażona na przesuszenie spowodowane wysoką temperaturą i częstymi kąpielami w basenie, najlepszym rozwiązaniem byłoby przygotować ją przed takim wyjazdem. W tym przypadku najtrafniejszym wyborem będą preparaty z kwasem hialuronowym, aminokwasami i witaminami, które będą chronić skórę przed negatywnymi skutkami warunków atmosferycznych. Na szczególną uwagę zasługują również egzosomy, które są istotnym mediatorem komunikacji międzykomórkowej i pełnią podwójną funkcję: regeneracji skóry oraz przeciwzapalną. Po zabiegach mezoterapii w czasie urlopu należy stosować kremy łagodzące i nawilżające oraz SPF50. Po powrocie z wakacji warto kontynuować terapię celem regeneracji skóry, by odbudować warstwę hydrolipidową naskórka i dodatkowo ją odżywić.
Pozdrawiam, dr n.med. Piotr Zawodny
Kulturoznawca, animator i menedżer kultury, dziennikarz prasowy oraz telewizyjny, konferansjer, PR-owiec. Rzecznik prasowy Muzeum Narodowego w Szczecinie, związany także z Przeglądem Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie oraz świnoujskim Grechuta Festival. Założyciel i reżyser niezależnego Teatru Karton.
Willa Lentza
Anna Ołów – Wachowicz „Frida”
reż. Arkadiusz Buszko, wyk. Olga Adamska
Przedwojenny Stettin, dotychczas znany ze starych pocztówek i kilku przypadkowych nagrań filmowych, wreszcie doczekał się… twarzy! Tak, Olga Adamska poprzez swoją bohaterkę – Fridę Doering wyraża wszystko to, czego o dawnym mieście nie tyle co nie wiedzieliśmy czy nie rozumieliśmy, ale… nie czuliśmy. To znakomite przywołanie genius loci Willi Lentza i przedwojennego Stettina.
Buszko postawił w tej pracy na teatralny minimalizm. „Frida” jest spektaklem sauté. Wybornie wysmażonym, ale bez panierki. Nie doprawia tekstu oraz aktorskiego kunsztu Adamskiej zbędnymi „przyprawami”. Pozostawił aktorkę samą na pustej, okotarowanej na czarno, scenie. Nie ułatwił jej zadania żadnym rekwizytem, scenografią czy multimediami. Zaufał sile opowieści i brawurowemu aktorstwu. Surowa narracja jest subtelnie ilustrowana smutnymi dźwiękami wiolonczeli oraz fragmentami „Dichterliebe” Roberta Schumanna.
Adamska tworzy postać odważną, wyrazistą, ale przede wszystkim konsekwentną. W mgnieniu oka przeistacza się ze zgorzkniałej staruszki w przebojową bogaczkę. To wyczerpujące studium kobiecości - ponadczasowe, uniwersalne. W jednej scenie jest zmęczoną życiem i jego troskami wyniosłą matroną (kobietą – instytucją), by w kolejnej epatować seksapilem oraz nieposkromionym dystansem do siebie i sytuacji. To ostanie dotyczy nie tylko postaci Fridy, ale także samej Adamskiej, która bezbłędnie wybrała fragmenty, które obdarzyła sarkazmem i ironią, wywołując na widowni salwy szczerego śmiechu. Dzięki teatralnej maszynie czasu możemy poczuć atmosferę przedwojennego Stettina. Frida w swojej opowieści powołuje się na wiele faktów, przywołuje znane postacie oraz nieistniejące już miejsca i nazwy. Równolegle z losami rodziny i miasta poznajemy historię kolekcji malarstwa europejskiego Doeringów. Małżonkowie zasłynęli jako wytrwani znawcy sztuki i kolekcjonerzy. Płótna wielkich mistrzów szybko wypełniły ściany ich rezydencji – Corinth, Dekkert, Leistikow, Liebermann, Slevogt, a także grafiki Rembrandta czy Dürera. Autorka świetnie ujęła wątek sztuki wynaturzonej (Entartete Kunst), który z kolei brawurowo opracował formalnie Buszko – scena, w której Frida odczytuje manifest nazistów. Zarówno ta scena, oraz kilka poprzednich, w tym dość powściągliwy zachwyt bohaterki nad wizytą Hitlera w Stettinie, każą myśleć o Doeringach jako nie -
przychylnym narodowym socjalistom. Fakt, że ich dom, już po wyprowadzce Fridy, miasto przekazało na siedzibę NSDAP, należy uznać za okrutny i bezwzględny chichot historii. Willa na długie lata stała się brunatna...
Opowieść o Fridzie Doering, a także wcześniejsza produkcja „1888. Willa miłości” (opowiadająca o losach pierwszych właścicieli – Lentzach), składają się na trudną, lecz ciekawą historię miasta. Okazuje się, że wciąż pełną nieodkrytych tajemnic i fascynujących niuansów. Czy przywołanie postaci Fridy Doering jest początkiem nowego rozdziału o pamięci przeszłości?
Czy uda się zorganizować wystawę, ściągając do Szczecina obrazy z rozproszonej dziś po Europie, kolekcji? Jakby co, to numer domu wciąż ten sam. Dzisiejsza aleja Wojska Polskiego w znakomitej większości zachowała dawną numerację przedwojennej Falkenwalder Straße. Willa Lentzów i Doeringów wciąż opatrzona jest numerem 84. Może dlatego Frida, bez problemu trafiła na spektakl…
„Osiem gór”
reżyseria i scenariusz: Charlotte Vandermeersch & Felix Van Groeningen
To nie jest zwyczajny film, to wizualny poemat. Bynajmniej nie tania pocztówka z bedekera, ale melancholijny i niepokojący portret gór i żywiołów. Scenariuszowi bliżej do alegorycznej przypowieści, niż tradycyjnej filmowej narracji. To rzecz o zapominanych dziś wartościach stanowiących absolutną podstawę godnego życia – honor, zaufanie, przyjaźń czy braterstwo. To niebezkrytyczna, ale jednak, apoteoza rodzinnych więzów z ich bezwarunkowym charakterem. Bohaterów – Pietra i Bruna – poznajemy gdy obaj mają po 12 lat. Ten pierwszy to mieszczuch spędzający w małej alpejskiej wiosce rodzinne wakacje, drugi – wychowywany w zgodzie z naturą autochton. Chłopców połączy szczera przyjaźń, której filmowy portret wypełni pierwszą cześć filmu. Drogi młodzieńców na długie lata się rozejdą, by znów spleść się gdy będą dorosłymi mężczyznami. Historia poszukiwania dróg i celu w życiu, tak jak na szlaku w górach, to sedno tego obrazu.
Alessandro Borghi jako Bruno, to człowiek skała, choć oczywiście tylko pozornie twardy. Pietro w interpretacji Luca Marinelliego jest wrażliwcem, bardziej opanowanym, subtelniejszym, ale przy tym tajemniczym. Pozostałe role mają charakter epizodyczny, ale nie da się ich nie zauważyć – rozczulająca Elena Lietti jako Francesca, matka Pietro czy skryty, ale przeszyty nieposkromionym cierpieniem ojciec – Giovanni, w wykonaniu Filippo Timi’ego.
„Osiem gór” to nie film artystyczny, ale zdjęcia Rubena Impensa stawiają go blisko tej gatunkowej przynależności. Nie ma w nich krzty tandety czy fałszu. Góry traktuje z niezwykłą czułością, a górskie żywioły, z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi na czele, z szacunkiem i respektem. To co zobaczył Impens doskonale „usłyszał” Daniel Norgren. Jego dźwięki i muzyka to prawdziwa melodia gór. Twórcy „Ośmiu gór” w technologii 2D osiągnęli to, co wielu nie udaje się w kiczowatych projekcjach reklamowanych jako 7D*. Przy czym owa siódemka, nie uwzględnia emocji i mądrości…
To hołd dla Rainera Wernera Fassbindera, a może interpretacyjny dialog czy pojedynek. Ozon po „Gorzkie łzy Petry von Kant” sięga 50 lat po premierze oryginału i choć w międzyczasie zmieniło się właściwie wszystko to nadal idzie tu o miłość i pożądanie. Obaj czynią z tego podstawowe prawo każdego człowieka, a przy okazji badają metody i sposoby na ich zdobycie i… zrozumienie.
Film opiera się na aktorskich kreacjach poprowadzonych technikami przynależnymi teatrowi. Wymusza to charakter utworu z akcją ograniczoną właściwie do dialogów w dusznej przestrzeni apartamentu reżysera. Po wnikliwej analizie biografii Fassbindera, Ozon zdecydował się na zmianę płci bohaterów. Petra u Ozona to Peter, ekscentryczny reżyser filmowy. Niektórzy próbują dopatrywać się w mistrzowskiej kreacji Denisa Ménocheta postaci samego Fassbindera, wskazując na charakterystyczny zarost i słuszną posturę. Sednem opowieści jest gorący romans z zabójczo pięknym Amirem (zniewalający nie tylko urodą efeba Khalil Ben Gharbia). Chłopaka przedstawi mu przyjaciółka i wielka aktorka Sidonie (zjawiskowa Isabelle Adjani). Jest wreszcie Mutti, w którą wcieliła się… i tu niezły numer: Hanna Schygulla, grająca u Fassbindera Karin, czyli odpowiedniczkę Amira. Czy to hołd dla przeszłości czy bezczelna ironia? Szczególną uwagę należy zwrócić na kamerdynera Karla, wzorowanego na Marlene z oryginału. Nie chcę prowadzić analizy symboliki postaci, pozostawiając to pyszne zadanie widzom. Dodam jedynie, że praktycznie każde jego pojawienie się na ekranie ma znaczenie, nie tylko dla fabuły. Rolę – brawurowo i konsekwentnie – stworzył Stefan Crepon.
Tekst i formuła filmu bezlitośnie doświadczają postaci, aktorów i widzów. To nieustanna żonglerka skrajnymi emocjami. Na zmianę bohaterom współczujemy, by za chwilę czuć obrzydzenie, czujemy do nich sympatię, by za moment znienawidzić. Emocjonalny roller coaster. W imię miłości, nie zważając na cenę…
Marta Żakowska – antropolożka miejska, współzałożycielka i redaktorka naczelna Magazynu Miasta, pierwszego w Polsce interdyscyplinarnego i popularnonaukowego magazynu o mieście. Inicjatorka Szkoły Architektury Społeczności (I edycja: 2020), ekspertka w obszarze miejskiej kultury mobilności. Tematem spotkania z nią będzie książka „Autoholizm. Jak odstawić samochód w polskim mieście” (2023). Samochód jest symbolem dobrobytu, sukcesu i wolnej Polski.. Auta są obecne we wszystkich obszarach życia prywatnego i społecznego, choć mamy dowody, że niszczą nasze życie i zdrowie. Jak do tego doszło? Czy uda nam się wyleczyć z tego uzależnienia?
Koncert kończący sezon artystyczny Filharmonii Szczecińskiej 2022/2023 rozpocznie się dziełem jednego z największych kompozytorów XIX wieku, uważanego za ostatniego kontynuatora wielkiej tradycji klasycznej sięgającej Bacha, Mozarta i Haydna. To koncert na skrzypce i wiolonczelę a-moll op. 102, znany także jako Koncert podwójny Johannesa Brahmsa (1833-1897). Utwór ten zagra dwoje wybitnych solistów: Sarah Christian (skrzypce – znakomita solistka i koncertmistrzyni Deutsche Kammerphilharmonie Bremen) oraz koncertujący na całym świecie Maximilian Hornung (wiolonczela – zdobywca prestiżowej nagrody magazynu „ECHO Klassik”). Na koniec zabrzmi utwór niezwykły: słynne Wariacje Enigma op. 36 Edwarda Elgara (1857-1934). To czternaście wariacji, z których każda jest muzycznym portretem jednego z przyjaciół Elgara, jego żony, a także samego kompozytora.
Filharmonia Szczecińska, ul. Małopolska 48, 16 czerwca, godz. 19
Kino Zamek zaprasza na niezwykły film. List, który zmienił wszystko, przyszedł we wtorek. Zamiast wysłać krótką odpowiedź, Harold Fry postanawia ruszyć na drugi koniec kraju. Wierzy, że dzięki temu Queenie będzie żyć. Harold nigdy nie robił niespodzianek, ostatnio nawet nie wychodził z domu. Teraz idzie bez mapy ani telefonu, w coraz bardziej znoszonych żeglarskich butach – do kobiety, która kiedyś go uratowała. Samotna wędrówka staje się okazją do poznania wielu ludzi –ich radosnych wspomnień i nieszczęśliwych historii – a przede wszystkim zrozumienia i uratowania siebie. Produkcja jest ekranizacją bestsellerowej powieści Rachel Joyce, która sprzedała się na świecie w ponad 4 milionach egzemplarzy.
Szczecin, Zamek Książąt Pomorskich, 16, 18, 20, 21 i 22 czerwca
Ponad 100 artystów na scenie, znakomici wykonawcy na czele z: Wojtkiem Waglewskim, Mateuszem Pospieszalskim oraz Spiętym, wspaniałe chóralne utwory, które gościły w salach koncertowych w kraju i za granicą, piosenki Marka Grechuty w nietuzinkowych aranżacjach, zderzenie kultur muzycznych, nowatorskie pomysły, entuzjazm połączony z profesjonalnym przygotowaniem - tak zapowiada się jubileusz 20-lecia istnienia Chóru Politechniki Morskiej w Szczecinie oraz 10-ta jubileuszowa odsłona, cieszącego się niezwykłą popularnością projektu Wspólne Brzmienia!
Filharmonia im. Mieczysława Karłowicza w Szczecinie, 18 czerwca, godz. 18
W cyklu muzycznych podróży Willa Lentza zaprasza na kolejną wyprawę, tym razem do słonecznej Hiszpanii. Program „WILLA HISZPANIA” wypełniony zostanie najsłynniejszymi utworami hiszpańskimi, które nierozerwalnie kojarzą się melomanom z gitarą. Wyboru prezentowanych utworów (opracowanych na gitarę i orkiestrę smyczkową), takich jak m.in.: „Recuerdos de la Alhambra” Francisco Tárregi, „Romance de Amor” (Anonim) i „Asturias” Isaaca Albéniza dokonał znakomity wirtuoz instrumentu Krzysztof Meisinger. Artyście towarzyszyć będzie Orkiestra Poland baROCK. Koncert jest też doskonałą formą przedstawienia kolejnej płyty wirtuoza, którą przygotowano dla brytyjskiej wytwórni Chandos.
Szczecin, Willa Lentza, al. Wojska Polskiego 84, 25 czerwca, g. 19
To prawdziwa gwiazda polskiej sceny kabaretowej, artysta uwielbiany przez publiczność Od wielu lat Jego monologi można oglądać w wielu programach rozrywkowych. Kryszak jest także doświadczonym aktorem. Jego role z przyjemnością oglądamy w filmach, serialach i programach kabaretowych. „Często moje żarty są tak dobre, że myślę, że już nie zdołam wykrzesać z siebie następnych. Bywa, że nie śpię po nocach, bo wmawiam sobie, że skończyło się moje poczucie humoru i będę musiał zmienić zawód” – mówił w jednym z wywiadów.
Szczecin, Hotel Radisson Blu, 28 lipca, godz. 19
FOTO: MATERIAŁY PRASOWE reklama FOTO: MATERIAŁY PRASOWESztuka ludowa Meksyku charakteryzuje się wielobarwnością, przybiera ciekawe formy, prezentuje intrygującą tematykę. Można w niej odnaleźć wzory wywodzące się z wielkich prekolumbijskich cywilizacji oraz motywy pochodzenia hiszpańskiego. Między innymi te historyczne uwarunkowania stanowią o jej wyjątkowości. Zaprezentowane na wystawie dzieła zostały stworzone rękami artesanos – artystów ludowych, którzy za pośrednictwem swojej twórczości ukazują otaczający ich świat, różnorodny obraz Meksyku. Meksykańskość przez nich przedstawiana jest intensywna i soczysta, a zarazem przepełniona prawdziwą radością życia. Na wystawie wyeksponowano wyroby rękodzielnicze, reprezentujące malarstwo, rzeźbę, ceramikę, tkactwo i hafciarstwo. Wszystkie dzieła pochodzą z kolekcji Stanisława Kasprzyka.
Szczecin, Muzeum Narodowe, ul. Wały Chrobrego 3, do 19 listopada
To potężne arcydzieło. Muzyczna dramaturgia oparta na ostrych kontrastach oraz błyskotliwość partii wokalnych fascynują publiczność, a to czyni tę operę jedną z najczęściej wystawianych. „Trubadur” Giuseppe Verdiego w interpretacji Barbary Wiśniewskiej to opowieść o tym, jak decyzje poprzednich pokoleń definiują życie współczesnych. Możemy tu mówić o transmisji traumy, chorobie która przechodzi z przodków za pomocą słów i czynów, niewykrywalna i żarłoczna. Do jak tragicznych skutków prowadzi wypełnianie urojonego nakazu zemsty.
Szczecin, Opera na Zamku, 17 i 18 czerwca
LOKALIZACJA W SAMYM CENTRUM (PRZY DEPTAKU)
OFERUJEMY OKULARY PROGRESYWNE, BIUROWE ORAZ JEDNOOGNISKOWE
MOŻLIWOŚĆ WYKONANIA PROFESJONALNEGO BADANIA WZROKU
PRZEZ DYPLOMOWANEGO OPTOMETRYSTĘ
NAJATRAKCYJNIEJSZE CENY W SZCZECINIE
NIETUZINKOWE OPRAWY MAREK TAKICH JAK: ETNIA BARCELONA, LIU JO, CALVIN KLEIN, ROBERTO CAVALLI, SWAROVSKI, SALVADORE FERRAGAMO, TIMBERLAND, MONT BLANC I WIELE INNYCH!
MANUFAKTURA WZROKU | SZCZECIN | CONCEPT STORE
UL. MONTE CASSINO 40
TEL. 575-494-942
WWW.MANUFAKTURAWZROKU.PL
KARNAWAŁ
HELENA KURCYUSZ BYŁA ARCHITEKTKĄ I URBANISTKĄ, KTÓRA NADAŁA NOWE OBLICZE ZNISZCZONEMU PO WOJNIE MIASTU.
GAŁCZYŃSKI MÓWIŁ O NIEJ JAKO O 13. MUZIE. BYŁA POSTACIĄ, KTÓRA WPŁYNĘŁA NA KSZTAŁT DZISIEJSZEGO SZCZECINA.
ZAPISAŁA SIĘ NIE TYLKO NA KARTACH HISTORII, ALE RÓWNIEŻ W LICZNYCH RODZINNYCH OPOWIEŚCIACH.
Córka Zygmunta Słomińskiego, Prezydenta Warszawy w latach 1927–1934 i Teresy Paszkiewicz. Wyszła za mąż za Jerzego Kurcyusza. Tuż przed wybuchem wojny ukończyła Architekturę na Politechnice Warszawskiej. Czynnie uczestniczyła w obronie Warszawy, zasilając szeregi medyczne. Uczestniczyła w licznych akcjach konspiracyjnych. Za swoją działalność została aresztowana przez gestapo w 1942 roku. Na początku 1943 została więźniem obozu koncentracyjnego na Majdanku. W kolejnym roku przeniesiono ją do obozu kobiecego w Ravensbrück, a później w Neubrandenburgu.
Pełniła funkcję głównego urbanisty w Regionalnej Dyrekcji Planowania Przestrzennego. Brała udział w tworzeniu uproszczonych planów zagospodarowania przestrzennego miast znajdujących się na obszarze województwa szczecińskiego. Odpowiada za realizację licznych projektów miejscowych. Uczestniczyła również w podejmowaniu kluczowych dla regionu decyzji pla -
nistycznych po wojnie. W 1946 pochłonęła ją inwentaryzacja i ratowanie zabytków Szczecina, przede wszystkim Zamku Książąt Pomorskich. Podczas prowadzonych czynności odkryła tam krypty z sarkofagami książąt pomorskich. Szara rzeczywistość, w której brakowało nie tylko siły roboczej, ale przede wszystkim inteligencji z odpowiednim wykształceniem, aby stworzyć plan działania i pokierować pracami, wydawała się nabierać kolorów dzięki zapałowi i mobilizacji osób takich jak Helena Kurcyusz. Poza wykonywaniem własnej pracy kobieta aktywnie działała na rzecz rozwoju środowiska architektów i urbanistów, przyczyniając się do powstania szczecińskich oddziałów Stowarzyszenia Architektów Polskich i Towarzystwa Urbanistów Polskich. Helena była stale w służbie miastu.
Po godzinach pracy nad odbudową wyniszczonego Szczecina, jej uwaga wędrowała ku wołającej o pomoc kulturze. Istotną rolę odegrała przy tworzeniu Klubu „13 Muz”. Niejednokrotnie
inicjowała różnego rodzaju wydarzenia artystyczne w naszym mieście. Helena Kurcyusz nie zamykała za sobą drzwi swojego domu. Wielu szczecinian po dziś wspomina słynny otwarty salon „Heluni” — jak ją nazywano — gdzie organizowane były spotkania towarzyskie, odczyty, wieczory poetyckie czy kameralne wernisaże.
Willa przy ul. Wyspiańskiego 7 zawsze tętniła życiem. Przez jej pokoje przewinęły się dziesiątki ludzi. Helena była prawdziwą duszą towarzystwa. Zapraszała kuzynów, współpracowników, znajomych bliższych i dalszych. Wszelkie uroczystości odbywały się właśnie w willi Kurcyuszowej. Święta, sylwester czy imieniny… Każdy pretekst był dobry do spotkania, im liczniejsze grono, tym lepiej. Pewnego razu, gdy Helena zapisała się na kurs angielskiego, lekcje przeniosły się do wilii przy Wyspiańskiego. Helena Kurcyusz wiernie podążała za trendami. Gdy nastała moda na jazdę na motorach, Kurcyuszowa szybko ruszyła w ślady za swoimi kolegami i zrobiła prawo jazdy na motor. Była to kobieta niezwykle elegancka, o niesamowitej manierze. Dzięki swemu czarującemu usposobieniu nie było dla niej celów nie do osiągnięcia.
Dzięki uprzejmości i gościnności Kliniki Aesthetic Dent, która dziś mieści się w willi przy ul. Wyspiańskiego 7, gdzie niegdyś mieszkała Pani Helena, mieliśmy okazję odbyć spotkanie z Panem Michałem Niemirowiczem-Szczyttem, synem Jana Niemirowicza-Szczytta. Pan Jan przez lata mieszkał w Szczecinie ze swoją Ciocią — Heleną Kurcyusz. Po powrocie do rodzinnej Warszawy pamięć o tym okresie życia nadal tli się w jego sercu. Pan Michał postanowił spisać liczne wspomnienia swojego ojca, które następnie zostały opublikowane w książce wydanej przez Muzeum Narodowe w Szczecinie i zatytułowanej „Wymyślając miasta na nowo. Helena Kurcyusz – architektka i urbanistka”. Zapraszamy do rozmowy z Panem Michałem i właścicielami kliniki Aesthetic Dent dr hab. n. med. Katarzyną Sporniak-Tutak oraz dr n. med. Marcinem Tutakiem.
Jak to się stało, że postać ściśle związana z Warszawą, po wojnie trafiła do Szczecina i na stałe związała się z tym miastem?
M. N.-S.: Z tego co wiem, zadecydował o tym przypadek. Końcówkę drugiej wojny światowej ciocia Helena spędziła na terenie Niemiec jako więźniarka obozów w Ravensbrück i Neubrandenburg. To stamtąd ze współtowarzyszkami niedoli ruszyła w drogę powrotną do Polski. Planowała dostać się do zburzonej Warszawy. W czasie postoju w Szczecinie okazało się, że najpierw jedna a później kolejna z jej obozowych koleżanek poważnie zachorowały. Pewnie z tego powodu i z uwagi na inne jeszcze nieporozumienia radzieccy żołnierze nie chcieli już dalej transportować Heluni i jej współtowarzyszek. Okazało się, że koleżanki cioci złapały tyfus plamisty, co wymagało dłuższego leczenia. Tak więc wszystkie zostały na dłużej w zbombardowanym Szczecinie. Niedługo potem w mieście zaczęły się instalować polskie władze. Jak się okazało, wielu nowych oficjeli znało sprzed wojny ojca Heleny Kurcyusz. To oni namówili ciocie Helenę do objęcia posady miejskiego architekta w magistracie. Po niedługim namyśle ciocia zdecydowała się na przyjęcie tej propozycji i związanie swoich dalszych losów ze Szczecinem.
Myśli Pan, że Helena Kurcyusz w Szczecinie odnalazła swój dom, czy została tu z misją tworzenia domu dla mieszkańców miasta?
M. N.-S.: Sądzę, że po części i jedno, i drugie. Warto zauważyć, że ojciec Heleny w tamtym okresie już nie żył – został rozstrzelany przez gestapowców w 1943 roku. Ponadto jej jedyny brat, Michał Słomiński, zaraz po wojnie wyemigrował do Londynu, gdzie niedługo potem zmarł. Helena nie miała też dzieci, a jej małżeństwo dawno się rozpadło. W tamtym czasie nie miała zatem domu, do którego mogłaby wrócić. Swój nowy dom stworzyła właśnie w Szczecinie na ul. Wyspiańskiego 7. Starała się
również, aby miasto stało się przyjaznym domem dla przybywających nowych mieszkańców. Nadawała na przykład polskie nazwy szczecińskim ulicom i placom – wszyscy znamy takie miejsca jak Wiatru od Morza, Ku Słońcu czy Jasne Błonia.
Czy może Pan opowiedzieć, jak to się stało, że Pana ojciec trafił pod dach swojej Cioci Heleny Kurcyusz?
M. N.-S.: Także i tu decydujący był przypadek. W chwili zakończenia wojny moja babka Maria Niemirowicz-Szczytt z Herniczków została sama z trójką małych dzieci. Jej mąż a mój dziadek, Kazimierz Niemirowicz-Szczytt, zginął w Katyniu. Rodzinne mieszkanie w stolicy zostało zniszczone w czasie powstania warszawskiego. Wskutek przesunięcia granic rodzina straciła też majątki na kresach. Sytuacja była trudna, i moja babcia postanowiła poszukać szans na lepsze życie właśnie w Szczecinie. Przyjechała tu we wrześniu 1945 r. najpierw z moim ojcem Janem, pozostawiając pozostałe dzieci u krewnych. Z przekazów rodzinnych wiem, że gdy dojechali do Szczecina i wyszli z dworca, nieoczekiwanie spotkali na ulicy cioteczną siostrę mojej babci, Helunię. Nie podejrzewali, że przebywa ona teraz w tym mieście. Ciocia Kurcyuszowa ucieszyła się na ich widok i od razu zaproponowała, że całą rodziną mogą wraz z nią zamieszkać w willi na ul. Wyspiańskiego. I tak rozpoczął się szczeciński etap w historii naszej rodziny.
Jaki obraz Heleny Kurcyusz wyłonił się przed Panem z opowieści ojca?
M. N.-S.: Jest to obraz kobiety o wielu talentach, mocnym charakterze, pewnej siebie i odważnej. Osoby, umiejącej sobie poradzić w brutalnej rzeczywistości, w której przyszło jej żyć – tej wojennej, a później powojennej, komunistycznej. Helena Kurcyusz miała też niezwykłą zdolność przyciągania do siebie ludzi. Odznaczała się dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Była świetnym organizatorem.
Czy istnieje historia dotycząca cioci Heleny, która wyjątkowo często wybrzmiewała w Pana domu rodzinnym?
M. N.-S.: Anegdot o cioci od zawsze słyszałem dużo i nie potrafiłbym sobie przypomnieć, która wiodła wśród nich prym. Mój ojciec na pewno lubi wracać do historii z okresu, gdy był nastolatkiem i cioci zamarzył się pies. Od znajomych dostała wówczas szczeniaka, spaniela Rafa. Ale życie pokazało, że w praktyce był on bardziej psem mojego ojca i jego rodzeństwa, niż cioci. Jak wynika z rodzinnych przekazów, jedynie okazjonalnie „wypożyczała” ona od nich uprzednio elegancko wyszykowanego Rafa i wówczas Raf w pięknej obroży i smyczy paradował koło cioci, która w ten sposób zadając szyku, wyruszała z wizytą.
Czy zna Pan jakieś miejsca w Szczecinie, które Pani Helena darzyła wyjątkową sympatią?
M. N.-S.: Wiem, że lubiła okolicę, w której mieszkała. Szczególnie bliski jej sercu był także Klub 13 Muz na placu Żołnierza Polskiego. Na plenery malarskie chętnie wybierała się natomiast do Puszczy Bukowej, a szczególnie lubiła okolice Jeziora Szmaragdowego.
A jakie miejsca są Pana ulubionymi w naszym mieście?
M. N.-S.: Oczywiście ul. Wyspiańskiego i jej okolice, ze względu na sentyment do opowieści rodzinnych. Interesuję się też trochę architekturą i oczywiście w tym kontekście muszę wspomnieć o Filharmonii Szczecińskiej a ze starszych obiektów – bramie portowej i królewskiej. Przy okazji bytności w Szczecinie lubię też spacerować wzdłuż Odry, skąd roztacza się piękny widok na Wały Chrobrego. Rzeka i wyspy dodają wiele uroku Szczecinowi i mają ogromny potencjał. Podobnie jak w Warszawie, w której od lat z powodzeniem trwa proces zwracania miasta ku rzece, w Szczecinie dostrzegam podobną tendencję i kibicuję tym wysiłkom, zwłaszcza że możliwości są tutaj bardzo duże.
Wiemy, że Pani Kurcyusz darzyła zamiłowaniem kulturę, czy wiadomo coś Panu o jej innych pasjach?
M. N.-S.: Ciocia kochała życie, uwielbiała otaczać się ludźmi i nadawać ton towarzystwu. Sądzę, że bardzo dobrze czuła się wpierw za młodu jako bywalczyni salonów, a następnie tworząc swój własny niepowtarzalny salon w Szczecinie. Myślę, że ciężkie doświadczenia wojenne spowodowały, że jeszcze bardziej miała świadomość jak, ważne jest, aby umieć docenić momen -
ty, kiedy po prostu można się cieszyć chwilą i czerpać radość z każdego dnia. Zresztą życie w powojennej Polsce wcale nie było usłane różami. Ciocia była na celowniku aparatu bezpieczeństwa i miała związane z tym obawy, choć w życiu codziennym nie dawała odczuć tego innym. Jej pasją był też z pewnością rysunek i malarstwo. Z powodzeniem brała też udział w zawodach strzeleckich.
Życie po wojnie nie było całkiem spokojne, pojawił się inny wróg — władza. Opowie Pan o działalności opozycyjnej Pani Heleny?
M. N.-S.: Dopiero po latach dowiadujemy się coraz więcej o inwigilacji przez bezpiekę, jakiej podlegała ciocia i osoby z nią związane. Oczywiście mój ojciec ani jego rodzeństwo, nie byli wtajemniczani w te kwestie, gdy byli w wieku szkolnym. Z opowieści ojca o czasach, gdy mieszkali na Wyspiańskiego, wiem, że na przełomie lat 50. i 60. jego siostra Anna związała się ze środowiskiem młodzieży akademickiej skupionej przy duszpasterzu akademickim ks. Władysławie Siwku. Organizowali oni na Wyspiańskiego, za zgodą i przy wsparciu cioci, różnego rodzaju spotkania, w których uczestniczył ks. Siwek. W ich trakcie dyskutowano nie tylko na tematy religijne, ale także społeczno-polityczne. Nie trzeba wyjaśniać, że spotkania te miały antykomunistyczny charakter. Wiele lat później, po tym jak ks. Siwek musiał opuścić Szczecin, mój ojciec widywał go na Starym Mieście w Warszawie w kościele o. Jezuitów.
Kurcyuszowa była kobietą o wielkiej charyzmie, z kreatywną duszą z nowymi pomysłami każdego dnia. Czy wie Pan coś o planach, których ostatecznie nie udało się zrealizować
Pani Helenie, a mogłyby mieć duże znaczenie dla funkcjonowania miasta?
M. N.-S.: Z tego co słyszałem, ciocia uważała, że w Szczecinie powinno powstać metro. O ile się orientuję, do dziś kwestia ta pozostaje w sferze ogólnych dyskusji. Jak wszędzie, taki i w Szczecinie budowa metra miałaby z całą pewnością duże znaczenie dla miasta.
Jak Pan uważa, czy Helena Kurcyusz byłaby zadowolona z kierunku, w jakim zmierza rozwój dzisiejszego Szczecina?
M. N.-S.: Sądzę, że na pewno kibicowałaby pojawiającym się propozycjom rozwiązania problemu Trasy Zamkowej i tzw. Trasy Nadodrzańskiej, które sztucznie odcinają tkankę miejską od Odry. Ciocia uznawała, że kaleczą one szczeciński krajobraz.
Pani Katarzyno, Panie Marcinie, dlaczego uznaliście, że willa przy ul. Wyspiańskiego 7 będzie właściwym miejscem pod klinikę Aesthetic Dent?
K S.-T.: Przede wszystkim urzekła nas dusza tego domu. Zagłębiając się w przeszłość budynku, od razu zdaliśmy sobie sprawę z potencjału historycznego tego miejsca. Z czasem coraz bliżej poznawaliśmy Panią Helenę oraz jej zasługi dla naszego miasta. Dziś jest to postać niezwykle bliska naszym sercom. Pragniemy kultywować pamięć o niej i o legendarnych salonach willi na Wyspiańskiego 7. Droga do finalizacji zakupu była długa i pełna emocji. Najbliżsi wyrażali swe liczne wątpliwości co do naszej inwestycji, jednak my byliśmy przekonani i z każdym dniem bardziej zdeterminowani.
M. T.: Ten budynek napisał wiele szczecińskich historii. Oczywiście przede wszystkim związany jest z szeroką działalnością społeczną i kulturalną Heleny Kurcyusz, ale napisał również wiele odrębnych historii bywających w nim szczecinian. Zaskakująco wielu naszych pacjentów wiąże swoją przeszłość z tym miejscem. Często słyszymy opowieści o wielogodzinnych spotkaniach z przyjaciółmi czy odnalezieniu życiowej miłości właśnie w willi na Wyspiańskiego 7.
K S.-T.: To prawda. Pewna moja pacjentka, niezwykle elegancka starsza kobieta, przybywszy na wizytę, usiadła na fotelu i zastygła w bezruchu wpatrując się w jeden z kątów gabinetu. Dopytywałam o jej dolegliwości i cel wizyty, ale moje słowa zdawały się do niej nie docierać. Dopiero po chwili Pani wskazała ręką miejsce pod oknem i powiedziała „Tam grałam kiedyś w brydża”. Okazało się, że była jednym z licznych gości Heleny.
Panie Michale, czy uważa Pan, że dziedzictwo Pana ciotki znalazło się w dobrych rękach?
M. N.-S.: Miejsce to zdaje się być wspaniale zaopiekowane. Cieszy mnie, że mimo biegu czasu nadal czuć tu ducha dawnych lat. Willa na Wyspiańskiego 7 chyba na zawsze pozostanie otwarta na odwiedzających. Wnętrza budynku są oczywiście zaaranżowane bardzo praktycznie, ale przy tym zachwycają aspektem wizualnym. Myślę, że ciocia Helunia byłaby bardzo zadowolona z takiego biegu wydarzeń i dziś również odnalazłaby się w tym miejscu.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Aleksandra Kupis / foto: matrtiały prasowe
PORTRET KRÓLOWEJ Z 1776 R., BENJAMIN WEST
MEKLEMBURGIA-POMORZE PRZEDNIE TO NIEMIECKI REGION GRANICZĄCY Z NASZYM WOJEWÓDZTWEM. SŁYNIE Z UZDROWISK, ZAMKÓW, PAŁACYKÓW, CIEKAWEJ ARCHITEKTURY ORAZ PIĘKNEJ PRZYRODY. W SKŁAD TEJ NADBAŁTYCKIEJ KRAINY WCHODZI M.IN. DAWNA MEKLEMBURGIA-STRELITZ. TO STAMTĄD POCHODZIŁA NIEZWYKŁA KRÓLOWA BRYTYJSKA. ZOFIA CHARLOTTA MECKLENBURG-STRELITZ, ŻONA JERZEGO III. OSTATNIO JEST O NIEJ GŁOŚNO. TA WYJĄTKOWA KOBIETA ZOSTAŁA BOWIEM OŻYWIONA DZIĘKI PRODUKCJI NETFLIXA.
„Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów” to prequel serialu „Bridgertonowie”. Opowieść o życiu władczyni, jej drodze do tronu oraz małżeństwie z królem Jerzym, które zapoczątkowało piękną relację miłosną i zmiany społeczne. Produkcja luźno inspiruje się historią, zbiera mieszane recenzje, ale postać Charlotty jest zdecydowanie warta większego zainteresowania.
Królowa Charlotta żyła w latach 1744 – 1818. Niemiecka księżniczka, która w zaskakujący sposób trafiła na angielski tron, urodziła się w Mirow. Jej państwo było niewielkie i nie odgrywało znaczącej roli w świecie politycznym oraz arystokratycznym. Mieszkała w zamku znajdującym się na wyspie na jeziorze. Posiadłość w Mirow dziś uznaje się za barokowy skarb.
„Stonowana fasada zamku w niczym nie zapowiada orgii zdobień, które znajdziemy w środku: świetnie zachowanych rokokowych mebli i ozdób wnętrzarskich. Należy do nich obfite zdobienie sali balowej autorstwa mistrza włoskiej sztukaterii Giovanniego Battisty Clerici, ręcznie haftowane i zdobione tapety (!) czy kolekcja fryderyków – rokokowych mebli powstałych za czasów panowania Fryderyka Wielkiego – zainicjowana przez ich wielbicielkę i XVIII-wieczną panią na zamku, księżną Elżbietę Albertynę”: można przeczytać w artykule „Meklemburgia, jakiej nie znacie. Zamki, nadbałtyckie uzdrowiska i atrakcje dla miłośników przyrody” na stronie www „National Geographic Polska”.
Zofia Charlotta była ostatnią słynną mieszkanką majątku w Mirow. Propozycja małżeństwa od brytyjskiego króla bardzo
ją zaskoczyła. „(…) przypisywano jej następujące urocze powiedzonko: Ach, któż, zechce taką biedną, małą księżniczkę, jak ja?. Ledwie wypowiedziała te słowa, a już u bramy pojawił się listonosz, niosąc oświadczyny od Jerzego, który w ogóle nie brał pod uwagę możliwości odmowy. Tak więc biedna, mała księżniczka zaczęła skakać z radości, wbiła się w zupełnie nowiuśkie i eleganckie suknie i pożeglowała na królewskim jachcie prosto do Anglii, gdzie nie zwlekając podążyła z Jerzym do ołtarza, aby przez kolejne 60 lat zastanawiać się, czy aby na pewno dobrze zrobiła”: to fragment książki „Życie i upadek wszystkich” Willa Cuppy’ego.
Małżeństwo i tron Niemiecka księżniczka poślubiła Jerzego III w dniu przybycia do Londynu. 8 września 1761 roku. Uroczystość odbyła się w całości po angielsku, a jedynymi słowami, jakie wypowiedziała były: „Ich will” („Będę”). Dwa tygodnie później miała miejsce koronacja Jerzego i Charlotty na króla i królową Wielkiej Brytanii i Irlandii. Małżeństwo było szczęśliwie. Jerzy i Zofia Charlotta mieli 15 dzieci, w tym dwóch przyszłych królów Wielkiej Brytanii. Krótko po ślubie król nabył posiadłość Buckingham. Charlotta uwielbiała tę rezydencję. Spędzała tam mnóstwo czasu.
Królowa Charlotta miała liczne zainteresowania. Była błyskotliwa i oczytana. Bardzo szybko nauczyła się języka angielskiego. Kochała sztukę, kulturę, muzykę. Wspierała Johanna Christiana Bacha, ceniła Georga Friedricha Händla. Utwór poświęcił jej Wolfgang Amadeus Mozart. Zajmowała się działalnością filantropijną. Interesowała botaniką. Miała dużą kolekcję roślin w królewskich ogrodach. Wielką wagę przywiązywała też do edukacji.
reklamaPodobno to ona sprowadziła do Wielkiej Brytanii bożonarodzeniowe drzewko. Ustawiła je w grudniu 1800 w myśliwskim pałacyku w Windsorze. Co ciekawe, utrzymywała serdeczne stosunki z Marią Antoniną. Prowadziły ożywioną korespondencję. Bardzo zasmuciła ją tragiczna śmierć królowej Francji.
„Charlotta była pogodną osobą, która życzliwie traktowała damy dworu i służbę zjednując tym samym ich lojalność. W sprawy królewskiej polityki się nie mieszała. Jeśli już wywierała jakiś wpływ na Jerzego III to w kwestii spraw niemieckich”: tak charakteryzuje ją Wojtek Duch w artykule „Królowa Charlotta. Zofia Charlotta z Meklemburgii-Strelitz i jej historia małżeństwa z Jerzym III” na stronie historia.org.pl.
Miłość, choroba, karnacja
Związek z Jerzym, choć oparty na miłości, był dla Charlotty wyzwaniem. Król chorował ciężko i nieuleczalnie. Prawdopodobnie cierpiał na porfirię. Niektóry historycy współcześni twierdzą, że może była to jednak choroba dwubiegunowa oraz chroniczna mania. Dawniej uważano, że oszalał. Charlotta wspierała go w trudnych chwilach. Była opiekunką Jerzego. Bardzo przeżywała chorobę męża. Zmarła w 1818 roku. Została pochowana w kaplicy na zamku w Windsorze. Król odszedł ze świata żywych dwa lata później.
Produkcje Netflixa, seriale „Bridgertonowie” i „Królowa Charlotta”, wiele miejsca poświęcają miłości oraz chorobie w związku brytyjskich monarchów. Co też ciekawe, mimo iż zarzuca im się manipulację historyczną oraz znaczne odejście od faktów na rzecz fikcji, nie brakuje tam interesujących tez. To dodaje serialom charakteru. Wizerunek królowej w produkcjach oparty jest m.in. na hipotezie jamajsko-amerykańskiego pisarza J.A. Rogersa, który analizując portrety władczyni w 1940 roku stwierdził, że wśród jej przodków mogły być osoby o afrykańskich korzeniach.
Taką tezę popierały później różne znane nazwiska we świata literatury i historii. Mówiono, że królowa, jak w serialu, mogła mieć twarz mulatki. Uważano, że Zofia Charlotta pochodziła
z czarnej gałęzi portugalskiej rodziny królewskiej. Podejrzewano, iż jej przodkinią jest szlachcianka Margarita de Castro e Souza. Nie ma na to dowodów. Niektórzy jednak uważają, że to bardzo możliwe.
Prawda czy fikcja
Choć „Królowa Charlotta” to ekranowa fikcja, niektóre wydarzenia naprawdę miały miejsce, a spore grono bohaterów serialu wzorowano na rzeczywistych postaciach. To wszystko przekłada się na popularność produkcji. Fani szukają faktów i mitów. Czytają w internetowej sieci o konkretnych postaciach i wydarzeniach, wymieniają się opiniami. Interesują przeszłością Europy. Jak trafnie napisała „Gazeta Wyborcza”: „Cukierkowy serial wyciągnął z cienia królową Charlottę”. I nie tylko! Serial wykorzystuje wiele smaczków, sprawnie wplatając fakty w fikcyjną opowieść. Zofia Charlotta naprawdę bardzo mocno kochała Jerzego III – potwierdzają to historycy. Poza tym, była babcią wielkiej królowej Wiktorii i faktycznie doświadczyła kryzysu dynastycznego, choć miała spore grono dzieci. Uwielbiała też psy rasy pomeranian! Przybyła na brytyjski dwór wraz ze swoimi pupilami i dzięki niej szpice miniaturowe zyskały popularność wśród angielskich dam.
Jerzy z kolei serio interesował się rolnictwem. „Farmer George” to prawdziwe przezwisko. Lubił też naukę. Jak zaznacza Ola Gersz w tekście „Czy królowa Charlotta była czarna, a George to szalony król? Oto co jest prawdą w hicie Netfliksa” z portalu natemat.pl: „był pierwszym brytyjskim monarchą, który systematycznie studiował nauki ścisłe, w tym fizykę, chemię, astronomię i matematykę”.
„To nie lekcja historii, lecz fikcja inspirowana faktami”: te słowa padają na początku „Królowej Charlotty”. Tak też trzeba podejść do produkcji Netflixa. Serial wywołuje wiele napięć, to jednak coś więcej niż pusta rozrywka. Przykładem tego jest właśnie ogromne zainteresowanie wokół dawnej monarchini brytyjskiej.
Historia życia Charlotty – od niemieckiej księżniczki do królowej Wielkiej Brytanii – fascynuje. Nic dziwnego, że sięgnęła po nią współczesna popkultura. Postać królowej kilkukrotnie przypominało kino! Poza światem „Bridgertonów” pojawiała się m.in. w serialu telewizyjnym „Prince Regent” z 1979 r. i filmie „Szaleństwo króla Jerzego” z 1994 roku, gdzie zagrała ją Helen Mirren.
Śladów tej kobiety jest wiele. Na cześć Zofii Charlotty nazwano m.in. Wyspy Królowej Charlotty, archipelag położony u wybrzeży kanadyjskiej prowincji Kolumbia Brytyjska. W jednym z londyńskich szpitali co roku odbywa się bal imienia królowej. Na jej cześć nazwano też rodzaj efektownych roślin południowoafrykańskich – strelicji (Strelitzia). Zamek Mirow, w którym się urodziła, jakiś czas temu został odrestaurowany. Rezydencja jest otwarta dla zwiedzających i przyciąga obecnie wielu ciekawskich gości.
Niedawno Elise Taylor w artykule „Prawdziwa historia miłości Charlotty i Jerzego III” dla „Vogue” przypomniała wzruszający fragment korespondencji królewskiej pary: „Twój pełen czułości i miły list bardzo mnie uszczęśliwił, pragnę więc słów by wyrazić swoją radość i szczęście, ale mogę przyznać z wielką prawdziwością, że choć moje pióro nie jest w stanie wyrazić towarzyszącego mi uczucia, moje serce czuje je najgłębiej”. Tak pisała Charlotta w 1797 roku, po trzech dekadach małżeństwa.
autor: Karolina Wysocka/ źródła: historia.org.pl, national-geographic.pl, wikipedia.org, natemat.pl, vogue.pl/ foto:
tel: +48 885 90 90 60
e-mail: biuro@tegoladachy.pl www.tegoladachy.pl
tegoladachy
Tworzymy konstrukcje dachowe na:
• budynki jednorodzinne
• budynki wielorodzinne
• budynki przemysłowe
• domki rekreacyjne
• budynki handlowo-usługowe
• hale
• przebudowa istniejących obiektów
• zadaszenia, wiaty, garaże itp.
A może potrzebujesz kompleksowego wykonania dachu? Wykonamy dla Ciebie konstrukcję dachu wraz z pokryciem! Dachówką, blachą, łupkiem, blachodachówką.
Zapraszamy na bezpłatną konsultacje
oraz wycenę. Porozmawiamy o rozwiązaniach idealnych dla Ciebie!
FOTO: MATERIAŁY PRASOWE
To było bardzo udana edycja, jednego z najważniejszych wydarzeń branżowych w Polsce. Konferencja pełna wymiany doświadczeń i wiedzy, merytorycznych wskazówek i rad znanych ekspertów oraz praktyków biznesu i HR. Dwudniowy „Szczecin Business & HR” odbył się pod koniec maja w szczecińskim hotelu Courtyard by Marriott. Tym razem konferencja poświęcona została m.in. kierunkom na rynku pracy w dobie niestabilnego świata. „Szczecin Biznes & HR” po raz kolejny poprowadziła znana i lubiana prezenterka Beata Tadla. I jak zwykle zaraziła uczestników konferencji profesjonalizmem działania i swoją pozytywną energią. ds
KATARZYNA OPIEKULSKASOZAŃSKA BEATA TADLA, PROF. WITOLD ORŁOWSKI
HANNA MOJSIUK, MECENAS GRAŻYNA WÓDKIEWICZ
EDYTA PAWLAK HR MANAGER SIA ABRASIVES (A BOSCH COMPANY), PROF. ANETA ZELEK ZACHODNIOPOMORSKA SZKOŁA BIZNESU, ANNA BACHANEK HR MANAGER 3SHAPE POLAND, PAWEŁ FINKIELMAN CEO NCDC
MACIEJ HERMAN, CEO WEDEL
MARCIN WALACHOWSKI OLX, MICHAŁ SEJWA OLX
EDYTA PAWLAK HR MANAGER SIA ABRASIVES (A BOSCH COMPANY), PROF. ANETA ZELEK ZACHODNIOPOMORSKA SZKOŁA BIZNESU, ANNA BACHANEK HR MANAGER 3SHAPE POLAND, PAWEŁ FINKIELMAN CEO NCDC
SEBASTIAN KOTÓW
MIŁOSZ SOZAŃSKI, IRENEUSZ SOZAŃSKI
SŁAWOMIR ŁOPALEWSKI, CEO LUX MED UBEZPIECZENIA
ROBERT KOZAK SYLWIA KRÓLIKOWSKAFOTO: MATERIAŁY
W podszczecińskim Binowo Park Golf Club odbył się bardzo udany Unity Line PRO-AM Szczecin Open 2023, czyli najstarszy w Polsce turniej golfowy dla zawodowych graczy oraz Unity Line PRO-AM Szczecin Open 2023. Dopisała zarówno frekwencja jak i aura. Niesamowita, słoneczna pogoda sprzyjała grze na 18 dołkowym polu w przepięknych okolicznościach zachodniopomorskiej przyrody. ds
MONIKA MAZURKIEWICZ, JOLANTA ŚLIWIŃSKA, ZENOBIA MALTA
JANUSZ KULIG
NATASZA KLIMKO
SŁAWOMIR PAWLIŃSKI
PRASOWE MAŁGORZATA HOFMAN LEONARD GUGAŁA OSKAR ZABOROWSKI, MARC KEDZIERSKI, ADRIAN KACZAŁA, MAX SAŁUDA MARTYN PROZTOR, MARTIN HEIGER EMIL DANIEK IZABELA ROMANFOTO: MATERIAŁY PRASOWE
FOTO: MATERIAŁY PRASOWE
W Domu Kultury „Krzemień” odbyła się pierwsza w Szczecinie wystawa „Grafik Szczecińskich”, których autorem jest architekt Marek Antoszczyszyn. Autor oprócz swojej zawodowej pasji zajmuje się także malarstwem, modelarstwem i grafiką. Ma w swoim dorobku wiele projektów m.in. platformę widokową w Widuchowej na Wzgórzu Słowiańskim. Od 2015 roku Marek Antoszczyszyn wydaje cyklicznie zestawy grafik tematycznych dotyczących architektury Szczecina i Pomorza Zachodniego. Wiele z nich znalazło miejsce w popularnych i lubianych kalendarzach przedstawiających Szczecin. Współorganizatorem wystawy było Szczecińskie Stowarzyszenie nr 4 „Bogusław" I.O.O.F.ds
W budynku szczecińskiego Posejdon Center obchodzono Pierwsze Urodziny salonu Skoda City Store. Podczas uroczystego świętowania nie zabrakło urodzinowego tortu oraz pysznych przekąsek. Podczas eventu krótkie wystąpienie zaprezentował przedstawicieli zarządu Grupy Cichy-Zasada oraz wręczono pamiątkowy upominek nawiązujący do mijającego już roku funkcjonowania salonu Skoda w Szczecinie. Goście wraz z pracownikami salonu mogli wymienić się doświadczeniami, podsumować ostatnie 12 miesięcy funkcjonowania i porozmawiać o kolejnych planach rozwojowych całej placówki.ds
TOMASZ SIKORA – PRZEDSIĘBIORCA, JANUARY WYSOCKI –PRZEDSIĘBIORCA, MAREK ANTOSZCZYSZYN - AUTOR PRAC, ARCHITEKT, DARIUSZ STĘPIEŃ – PRZEDSIĘBIORCA WÓDKIEWICZ
KAROL OBIEGŁY, TOMASZ MULARCZYK, MIROSŁAW CICHY, JAKUB ŁOJEK, DAWID PYCZ, ALEKSANDER DRESZER
JANUARY WYSOCKI I MAREK ANTOSZCZYSZYN
MIROSŁAW CICHY – WŁAŚCICIEL, KAROL OBIEGŁY –PREZES ZARZĄDU GRUPA CICHY-ZASADA
JANUARY WYSOCKI, MAREK ANTOSZCZYSZYN I DARIUSZ STĘPIEŃ WÓDKIEWICZ
KAROL OBIEGŁY, TOMASZ MULARCZYK
GOŚCIE WYSTAWY
GOŚCIE WYSTAWY ORAZ CHÓR MUZYKI ROZRYWKOWEJ ROCK&FIRE
TOMASZ MULARCZYK, NATALIA SKOWROŃSKA, PRZEMYSŁAW TOMKÓW
AGNIESZKA FRĄCZEK, TOMASZ MULARCZYK
FOTO: JAROSŁAW GASZYŃSKI
FOTO: MATERIAŁY PRASOWE
Malarstwo zatopione w chwili. Odtworzone z hipnotyzującą precyzją obiekty i postaci zanurzone w ciszy, która otacza je jak w grudce bursztynu znalezionego na piaszczystej plaży… Deeply In Silence, to tytuł wystawy, za którą stoi duet artystów: Marzena Ślusarczyk i Tomasz Kołodziejczyk. Filmowy nadmorski klimat, cisza i spokój. W sam raz na lato. Ekspozycja do obejrzenia w Open Gallery u Moniki Krupowicz.ad
W maju odbyło się NDM Business Night – wydarzenie, które zgromadziło liderów biznesu. Podczas imprezy wystąpili: Rafał Lisa (CVI Dom Maklerski), Tomasz Mrysz (IPOPEMA TFI) oraz Bartłomiej Godlewski (Niezależny Dom Maklerski). Każdy z nich posiada bogate doświadczenie i wiedzę na temat inwestycji, strategii biznesowych oraz aktualnych trendów na rynku. Do współtworzenia wydarzenia, zaproszeni zostali tacy partnerzy jak: Polish Barrels, 301 Carats House of Diamonds oraz Harley Davidson Szczecin, którzy przygotowali dla gości atrakcje i wystawy. Wieczór gościom umilił występ szczecińskiej artystki Marii Radoszewskiej oraz wystawa obrazów autorstwa Joanny Kłonowskiej.ad
MICHAŁ DALESZYŃSKI Z ŻONĄ ORAZ ANNA I ŁUKASZ ATAMAŃCZUK MONIKA KRUPOWICZ Z ARTYSTAMI TOMASZEM KOŁODZIEJCZYKIEM I MARZENĄ ŚLUSARCZYK MONIKA KRUPOWICZ I DARIA ZAREMBA Z MĘŻEM KASPER SZYDŁOWSKI I MARCIN BARAN DOMINIK I PAWEŁ RECZULSKI MICHAŁ WOJTAS I ŁUKASZ MARTYNIAK GRZEGORZ BURY, PIOTR STASZKÓW ORAZ CZŁONEK ZARZĄDU CHOJNICZANKA ALICJA I PAWEŁ SZYNKARUK, PROF. STANISŁAW FLEJTERSKI, ZBIGNIEW MIKLEWICZ RAFAŁ LIS, BARTŁOMIEJ GODLEWSKI, TOMASZ MRYSZ GOŚCIE WERNISAŻU GRAŻYNA WÓDKIEWICZ I MARZENA ŚLUSARCZYKFOTO: MATERIAŁY PRASOWE
W połowie maja szczecińskie korty przy alei Wojsko Polskiego już po raz 12 gościły uczestników Kia Polmotor Szczecin Cup. To wyjątkowe wydarzenie sportowe i tenisowe, również w skali europejskiej – w ciągu tygodnia rozgrywane były równolegle dwa turnieje Tennis Europe w kategoriach do 14 i 16 lat. Wystartowało 160 młodych zawodników z 17 państw. Było dużo gry, emocji i dobrej zabawy. Warto przypomnieć, że kilka lat temu w tym turnieju stratowali Iga Świątek i Hubert Hurkacz. ds
SĘDZIA NACZELNY KRZYSZTOF MALCZYK, 2 MIEJSCE W KATEGORII DZIEWCZĄT U16 – EVANGELINA PENKEVYCH, 1 MIEJSCE W KATEGORII DZIEWCZĄT U16 – DARIA DEHMEL, PRZEMYSŁAW SIEWIŃSKI, PREZES FUNDACJI SKT PROMASTERS, KRZYSZTOF WIKA, URZĄD MARSZAŁKOWSKI WOJEWÓDZTWA ZACHODNIOPOMORSKIEGO
DARIA DEHMEL I TRENERZY –ALEKSANDER KORZENIEWICZ I MICHAŁ LEŚNIEWICZ
OD LEWEJ: SŁAWOMIR STRĄKOWSKI, PREZES ZACHODNIOPOMORSKIEJ FEDERACJI SPORTU, RAFAŁ CHRZANOWSKI, DYREKTOR TURNIEJU, OLA JANISZEWSKA – 3 MIEJSCE SINGIEL U18, ADAM ZALAS, KIEROWNIK DZIAŁU SPRZEDAŻY I FLOTY KIA POLMOTOR/, PRZEMYSŁAW SIEWIŃSKI
STEPAN GVYLAVA – ZWYCIĘZCA W KATEGORII DO LAT 16
KRZYSZTOF MALCZYK, STEOPAN GVYLAVA, BENNET ZUENDORF, PRZEMYSŁAW SIEWIŃSKI, KRZYSZTOF WIKA
KRZYSZTOF MALCZYK, HUGO RYTELEWSKI, PRZEMYSŁAW SIEWIŃSKI
DARIA DEHMEL I EWANGELINA PENKEVYCH