N O W Y G L C C O U P E .
Umów się na jazdę testową Mercedes-Benz GLC 220d 4MATIC Coupe: średnie zużycie paliwa 5,1 l/100 km; średnia emisja CO₂: 135 g/km. Zaprojektowany z pasją. Mercedes-Benz MojsiukKlinika Chirurgii Plastycznej Aesthetic Med powstała 30 lat temu. Od tylu lat zajmujemy się chirurgią plastyczną.
Liczba pacjentów zarówno kwalifikowanych do zabiegów rekonstrukcyj nych jak i do prywatnych zabiegów chirurgii estetycznej przerosła moje oczekiwania. Myślę, że 30 lat temu, kiedy zaczynaliśmy, brakowało ta kich placówek w tym regionie. Po długich poszukiwaniach i kilkakrotnych zmianach miejsca znaleźliśmy piękny lokal przy ulicy Niedziałkowskiego 47. Klinikę w nowym miejscu, podobnie jak poprzednią, zaprojektowała Agata Pleśniarowicz. Klinika jest niezwykle piękna, przestronna, wygodna i co bardzo ważne, zachwyca pacjentki i pacjentów. Tak pozostało do dzisiaj. Aesthetic Med przez te lata stało się popularne nie tylko w Polsce, ale również w kilku państwach europejskich.
Pamiętamy o tym, że chirurgia plastyczna, to nie tylko chirurgia ciała, ale też ogromnych emocji. To dziedzina medycyny przeznaczona dla zdro wych pacjentów, dlatego emocje grają tu olbrzymią rolę. Życzę pacjentom i sobie dobrych relacji, bo one są nam bardzo potrzebne.
Myślę, że bardzo ciężką pracą przez wiele lat zapracowaliśmy na opinię dobrej kliniki. Chcemy tak dalej pracować i dawać zadowolenie wszystkim tym, którzy nam zaufali.
Dr Andrzej DmytrzakNa okładce: Piotr Krzystek, Krzysztof Bobala
Foto: Bogusz Kluz
SPIS TREŚCI
10. Słowo od naczelnej
12. Nowe miejsca
FELIETON
14. Krzywym okiem – pisze Darek Staniewski
15. Koniec kanikuły – pisze Anna Ołów-Wachowicz
WYDARZENIA
17. Urodziny OFF Mariny
18. Muzyka, design, energia
21. #Foodsmellsgood! / Nowości w najbardziej szczecińskim radiu
22. XXI Regaty Unity Line –niesamowite żeglarskie Przeżycie
24. Recenzje filmowe Daniela Źródlewskiego
TEMAT Z OKŁADKI
26. 30-lecie Szczecin Open: tutaj trzeba być!
LUDZIE
34. Arkadiusz Jakubik – chory na Polskę
38. Człowiek z krwi, kości i wątpliwości
STYL ŻYCIA
42. Szczecin Open „od kuchni”
46. Topor, dinozaury i niezwykła kobieta
PODRÓŻE
50. Borneo – zielony klejnot
MODA
56. Elegancja w ruchu
BIZNES
60. Serwis BMW i MINI Bońkowscy w Koszalinie – strzał w dziesiątkę
62. Rozwój na partnerskich warunkach
64. Wybrzeże Słońca dla każdego
67. Woonti to skuteczność w rekrutacji dzięki technologii
68. Industrial Bridge – w biznesie najważniejsze są kontakty
71. Inspiracje września – Jesień w Międzyzdrojach
72. Konsolidacja językowych potęg – Szczecin International School z Goethe-Institut
75. Design odbierany wszystkimi zmysłami
76. Tradycja, niepowtarzalność i błysk luksusu
DESIGN
78. Inwestycje Mariny Developer – Twoja bezpieczna przystań
80. Ogrodnicza finezja zamiast przeciętności
82. Więcej przestrzeni, więcej designu
84. Szyjemy z pasją dekoracje okienne
ZDROWIE I URODA
86. Jesienna rewitalizacja
88. All-on-4, czyli implanty jednego dnia w Aesthetic Dent
91. Zachować piękną twarz
94. Technologie laserowe – milowy krok w medycynie
96. ST Medical Clinic – jedno miejsce, wiele możliwości
98. Czy wiedziałaś, że… antykoncepcja
99. Ekspert radzi
SPORT
100. Trening ciała, hartowanie ducha, wzmacnianie charakteru
103. I ty też możesz tańczyć!
104. Pawła Bartnika 42 km i 195 m
106. Szczecińska Liga Squasha – najpopularniejsza w Polsce
KULTURA
108. W świetle emocji
109. „Trzecia połowa Materny”
110. Swing & Willa / Polk i Szwedes
111. Rozpoczęcie sezonu / Piosenki miłosne wczesnej postkomuny i późnego kapitalizmu
112. 13 w 13 / Ekologia społeczna
114. To nie żart, czyli szczeciński „Mayday” po raz tysięczny!
118. Kroniki
REDAKTOR NACZELNA:
IZABELA MARECKA
REDAKCJA:
ANETA DOLEGA, DANIEL ŹRÓDLEWSKI, KAROLINA WYSOCKA, DARIUSZ
STANIEWSKI
FELIETONIŚCI:
ANNA OŁÓW-WACHOWICZ
WSPÓŁPRACA:
PANNA LU, ARKADIUSZ KRUPA, ALEKSANDRA KUPIS
JAKOŚĆ BRONI SIĘ SAMA
Nie bez powodu często zwracam uwagę na unikalną zawartość Prestiżu. Staramy się dobierać tematy i bohaterów pod kątem ich umiejętności, talentu, oryginalności. Oczywiście daleko nam do ideału, mamy dużo reklam (uwaga, finansujemy się tylko i wyłącznie z reklam), ale wierzę w to, że staramy się spełniać oczekiwania czytelników, którzy chcą od mediów wartości i opiniotwórczości. Nie jest więc dziełem przypadku obecność w Prestiżu felietonistów, recenzentów, charyzmatycznych osobowości.
W obecnych czasach kardynalną rolą mediów jest weryfikacja informacji i rzetelne przesiewanie treści w inernecie. Przeglądając codziennie serwisy informacyjne pełne clickbaitów, obserwuję nachalny wyścig o ilość odsłon, które nie mają nic wspólnego z merytoryczną, rzetelną informacją. Nagłówki typu „Nie uwierzysz, że …” momentalnie wzbudzają moją podejrzliwość. Waszą, mam nadzieję – także. Social media, które z założenia miały być miejscem do swobodnej wymiany myśli i poglądów stały się krzywym zwierciadłem prawdziwego życia, a liczba „lajkowiczów”, czy followersów stała się kluczem do pozycji społecznej. W tej przestrzeni o naszą uwagę walczą influencerzy, pseudonaukowcy, czy quasi mentorzy.
Oczywiście Prestiż też nie funkcjonuje bez internetu i wszystkich narzędzi komunikacji jakie daje. Natomiast bardzo dbamy o nasz kontent, a jeżeli sięgamy po osobowości z mediów społecznościowych, to weryfikujemy ich historię. Zapewniam, że w Prestiżu nie znajdziecie osób, które stworzyły fikcyjną tożsamość, bijąc przy tym rekordy popularności. Ze zdumieniem i rozbawieniem obserwowałam jak ogólnopolskie media dały się uwieść zmyślonej historii Natalii Janoszek, która od kilku lat robiła furorę w polskich mediach jako gwiazda Bollywood i Hollywood. Litości. Naprawdę nikt nie pokusił się przez tyle lat, żeby to sprawdzić?
Czy opłaca się iść pod prąd? Dbać o jakość? Starannie dobierać bohaterów? Nie walczyć za wszelką cenę o kliknięcia? Oczywiście. Dowodem na to jest 20 magazynów, które wychodzą każdego roku z logiem Magazynu Prestiż. Ufam, że także wrześniowy numer, który trzymacie właśnie w ręku jest dowodem na dobry poziom dziennikarstwa.
A jakość obroni się zawsze.
Izabela Marecka
Wydawnictwo Prestiż e-mail: redakcja@eprestiz.pl | www.prestizszczecin.pl
MIESIĘCZNIK BEZPŁATNY
WYDAWCA:
WYDAWNICTWO PRESTIŻ
UL. MIKOŁAJA KOPERNIKA 6/9
70-241 SZCZECIN
REKLAMA I MARKETING:
KONRAD KUPIS, TEL.: 733 790 590
ALICJA KRUK, TEL.: 537 790 590
KARINA TESSAR, TEL.: 537 490 970
RADOSŁAW PERZ, TEL.: 575 650 590
DZIAŁ PRAWNY:
ADW. KORNELIA STOLF- PEPLIŃSKA stolf-peplinska@kancelariacywilna.com
DZIAŁ FOTO:
BOGUSZ KLUZ, EWELINA PRUS, ALICJA USZYŃSKA, DAGNA DRĄŻKOWSKA-MAJCHROWICZ ALEKSANDRA MEDVEY-GRUSZKA
SKŁAD GAZETY:
AGATA TARKA, marta@motif-studio.pl
DRUKARNIA:
DRUKARNIA KADRUK S.C.
Redakcja nie odpowiada za treść reklam. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i redagowania treści redakcyjnych.
447 STUDIO
To szczeciński koncept modowy łączący wysoką jakość materiału z wyjątkowym komfortem użytkowania. Powstał z potrzeby manifestowania tego, co głęboko w sercu – wolności, gdzie moda to styl życia i sposób wyrażania siebie. Początkowo służył założycielce marki, Klaudii Obal, ale szybko okazało się, że wartości firmy bliskie są wielu nowoczesnym kobietom. Projekty zainspirowane miejską przestrzenią, wygodą i klasą trafiają do miłośniczek minimalistycznego, a zarazem komfortowego stylu w całej Polsce, promując Szczecin i jego unikatowy charakter.
Restauracja szybkiej obsługi, która swoje korzenie ma w Nowym Orleanie. Serwuje menu w stylu luizjańskim. W karcie znajdziemy m.in. kurczaka marynowanego w mieszance przypraw Louisiana Cajun, którego można spróbować w wersji łagodnej i pikantnej. Ponadto w ofercie znajdują się kanapki z kurczakiem czy rożne części panierowanego kurczaka, w tym bardzo popularne pikantne Louisiana Wings. Nie brakuje również dodatków typowych dla kuchni amerykańskiej.
Szczecin, ul. Wyzwolenia 18, CH Galaxy
LIMONE CAFE
POPEYES M&P OFFICE
Nowe miejsce na mapie Szczecina stworzone z pasji i miłości do słonecznej Italii. W ofercie znajdują się: naturalne lody rzemieślnicze, pyszne desery lodowe, koktajle, ciasta i słodkości, m.in. cannoli i tiramisu, przygotowywane na miejscu, na bazie sprawdzonych receptur oraz napoje i soki prosto z Włoch. Wkrótce w menu pojawią się także kompozycje sałat oraz włoskie focaccie. Wśród kaw warto spróbować ich kawy rzemieślniczej o aromacie pomarańczy, orzecha laskowego i mlecznej czekolady.
Szczecin, ul. Moniuszki 9/1u
Miejsce, w którym tworzone są rozwiązania księgowe dla małych i średnich przedsiębiorstw. Oprócz głównych obszarów działalności związanej z prowadzeniem ksiąg rachunkowych, KPiR czy ewidencji przychodów dla ryczałtu oraz sporządzaniem deklaracji podatkowych czy obsługą kadrowo-płacową, zajmuje się również przygotowywaniem sprawozdań finansowych i raportów, obsługą audytów i kontroli oraz przygotowywaniem dodatkowych rozwiązań dla firm.
Szczecin, al. Papieża Jana Pawła II 44/7 Szczecin, Al. Wojska Polskiego 184C/15D reklamaKORZENIE
Kuchnia roślinna, kulinarny raj dla wegan i wegetarian, ale nie tylko. Mały zespół, krótka karta, proste rzeczy. Zmieniające się menu pełne owoców i warzyw, w którym nie brakuje pierogów, kopytek, lecza czy caponaty. Codziennie drożdżowe wypieki, ciepły chleb. Produkty, z których powstają dania pochodzą o lokalnych rolników. Restauracja jest czynna od środy do niedzieli. Jest to miejsce również przyjazne dla zwierząt
Szczecin, ul. Monte Cassino 1/U2
REPLAY DANCE STUDIO
Szkoła tańca, którą prowadzi małżeństwo tancerzy – Martyna i Michał Pawłowscy, otwiera we wrześniu drugą siedzibę przy ul. Wyzwolenia 70. Replay tworzy profesjonalna, młoda kadra instruktorów, którzy prowadzą zajęcia zarówno dla osób dorosłych jak i dla dzieci. Zajęcia, warsztaty odbywają się m.in. z Tańca Współczesnego, Hip Hopu.
Na tej liście znajdują się jeszcze, m.in. High Heels, Waacking, Twerk, Kizomba, Jazz, New Age oraz Joga.
Szczecin, ul Jodłowa 25, ul. Wyzwolenia 70
LVIV CROISSANTS
Sieć piekarni, których pierwsza została otworzona siedem lat temu we Lwowie. Oferuje duży wybór świeżo wypiekanych croissantów – wytrawnych i słodkich. Można także na miejscu skomponować własnego croissanta z dodatków dostępnych w piekarni. Oprócz rogali w menu lokalu znajduje sie spory wybór kaw, herbat, lemoniad i napojów mlecznych oraz ukraiński rosół z kury.
ARIES SZCZECIN
Autoryzowany dealer i serwis włoskich skuterów i motocykli Ducati, łączącychw sobie technologię i styl. W ofercie same kultowe i klasyczne marki. Vespa – ikona dizajnu, Piaggio – rewolucyjna koncepcja mobilności w mieście orazAprilia - geny wprost ze świata wyścigów MotoGP. W ofercie ARIES znajduje sięrównież odzież motocyklowa formy Dainese oraz kaski motocyklowe AGV.
Szczecin, ul. Gryfińska 39B
Dziennikarz z bardzo bogatym stażem i podobno niezłym dorobkiem. Pracował w kilku lokalnych mediach. Współautor dwóch książek i autor jednej – satyrycznie prezentującej świat lokalnej polityki. Status w życiu i na Facebooku: „w związku” z piękną kobietą. Wielbiciel hucznych imprez, dobrej kuchni i polskiej kinematografii (choć może nie tej najnowszej).
Krzywym okiem
To się musiało wydarzyć. To było tylko kwestią czasu, że taka informacja obiegnie stolicę Pomorza Zachodniego, region, Polskę, Europę i cały świat. Bo niby co, my gorsi od innych? Otóż nie! Sroce spod ogona nie wypadliśmy. A o cóż chodzi? A o to chodzi mili i szanowni Państwo (jak uwielbiają mówić polscy politycy wszystkich ugrupowań do społeczeństwa licząc, że to ociepli ich paskudny wizerunek) prawie 40 lat temu w Szczecinie pojawiło się...UFO! Tak, tak, najprawdziwszy, nie z tego świata, niezidentyfikowany obiekt latający. Mało tego, nie dość, że się pojawił, to doszło nawet do bliskiego spotkania trzeciego stopnia z parą mieszkańców Grodu Gryfa. Okazuje się, że historia ta została już opisana prawie 30 lat temu przez dwóch znanych polskich ufologów. Pytam więc publicznie: gdzie byli nasi lokalni badacze zjawisk nadprzyrodzonych? Dlaczego społeczeństwo miasta Szczecina nic o tym nie wiedziało? Bo podejrzewam, że nie wiedziało. Bo i szczecińscy badacze rzeczy i zjawisk dziwnych też nie wiedzieli. Jakby wiedzieli, to by o tym szeroko informowali, badali, tropili, eksplorowali, drążyli, dociekali (niepotrzebne skreślić). Może zabrzmi to nieskromnie, ale pracuję (a nawet jak niektórzy mówią „robię”) w lokalnych mediach od ponad 30 lat i pierwsze słyszę o tym zdarzeniu. A znam przynajmniej jednego gościa, który chętnie podejmuje takie tematy i nawet popełnił dzieło prozą o pozaziemskich cywilizacjach i nigdy na temat wizyty UFO w Szczecinie nawet się nie zająknął. Ale do rzeczy. Kilka dni temu w jednym z ogólnopolskich brukowców ukazał się sensacyjny materiał poświęcony zdarzeniu, do którego miało dojść 23 kwietnia 1986 roku, na jednym ze szczecińskich osiedli. Oddajmy głos autorowi tego artykułu: „Świadkami niecodziennej wizyty przybyszów z obcej cywilizacji było małżeństwo mieszkające w jednym z bloków. Oboje, jak co dzień, spędzali popołudnie na oglądaniu telewizji i odpoczynku po pracy. Oboje zdrzemnęli się. Około 19.30 kobieta obudziła się i nagle zobaczyła, że z telewizorem, w którym nadawany był właśnie „Dziennik Telewizyjny" dzieje się coś dziwnego...Ekran telewizora pociemniał, zniknął dźwięk, a na środku pokoju pojawiły się nagle dwie postaci mające około 1,60 m wzrostu. Były one dość dziwnego kształtu przypominającego człowieka, ale pozbawione rąk i nóg. Pomimo braku oczu istoty sprawiały jednak wrażenie, jakby wpatrywały się w domowników. Nie wydając z siebie żadnego dźwięku, zdawały się przekazywać komunikaty mówiące o tym, że małżonkowie są im potrzebni i powinni z nimi odlecieć. Wszystko trwało dosłownie chwilę, po czym tajemniczy przybysze zniknęli. Po tej niespodziewanej wizycie małżeństwo zauważyło za oknem dziwne światło. Na placu na przeciwko ich domu pojawił się dziwny świetlisty obiekt, którego jak się później okazało – nie widział nikt poza nimi. Poza tym jakaś dziwna siła kazała im wyjść z domu i iść w stronę świetlistego pojazdu". Tyle materiał dziennikarza. Dodaje on, że historia ta została opisana przez dwóch wybitnych polskich badaczy UFO – Krzysztofa Piechotę i Bronisława Rzepeckiego. O szczecińskim spotkaniu z obcą cywilizacją można przeczytać w ich książce „UFO nad Polską", wydanej w 1996 roku. No i co lokalni ufolodzy, gdzie byliście, jak inni tropili takie zjawisko? Posypcie lepiej głowy popiołem (nie gwiezdnym) i do roboty. Ale po lekturze artykułu rodzi się kilka pytań. Bo może jeszcze żyją świadkowie owego spotkania, a jeżeli nie, to może dzielili się wiedzą na temat spotkania z rodziną, znajomymi, przyjaciółmi? Jaki był finał tej historii – czy małżeństwo
np. weszło na pokład statku? Zaproszenie było wyraźne. Co się dalej działo? Czy wizyty się powtarzały? Czy u małżonków pojawiły się jakieś nowe umiejętności lub talenty? Pytana zadane po czasie, ale może jest jeszcze szansa, aby uzyskać na nie odpowiedzi. Prawie 40 lat temu lepiej było o takich spotkaniach nie mówić. Ludzie zaraz by ich wzięli „na języki" (info dla młodzieży: tak się kiedyś mówiło na wszechobecny teraz „hejt"). Zaraz by się nimi zainteresowało MO i SB, psychiatrzy, pomoc społeczna, członkowie komisji ds. rozwiązywania problemów alkoholowych, wysłannicy Kościoła, Dziennika Telewizyjnego TVP i Polskiego Radia itp. Życia by nie mieli. Wystarczy przypomnieć znaną historię z końca lat 70 ubiegłego wieku pewnego rolnika z Lubelszczyzny, który spotkał dwóch UFO-ludków jak jechał furmanką przez las. Zabrali go na pokład swojego statku, przebadali, chcieli go poczęstować pozaziemskimi przysmakami, ale chłop odmówił no to go wypuścili do domu. Gospodarz swoją historią podzielił się z mediami. I co? Ile śmiechu potem było z tego biednego człowieka. Kilka lat temu pojawiły się informacje, że to wszystko „ściema" była i żadnego bliskiego spotkania trzeciego stopnia chłopa z UFO nie było. Tylko tę historię wymyśliło i rozdmuchało na cały świat dwóch polskich, skłóconych badaczy zjawisk pozaziemskich. Dziś rolnik ma nawet swój pomnik, który stoi w miejscu, w którym UFO wylądowało. A ufolodzy nadal się kłócą co jest prawdą a co zmyśleniem. Może więc czas docenić historię szczecińskiego małżeństwa? Dziś wielu marzy o takim spotkaniu. O słodkim selfie z UFO-ludkami, wycieczce w kosmos „za friko", bezpłatnych badaniach na pokładzie ich statku w dodatku zrobionych bez łaski Narodowego Funduszu Zdrowia i oczekiwania kilku lat na wizytę np. u ortopedy. I do tego jeszcze darmowy posiłek z „zielonymi ludzikami". Fotograficzna relacja z tego wydarzenia zrobiłaby furorę w internecie i mediach społecznościowych. Potem już tylko autografy, wizyty w zakładach pracy, w „Pytaniu na śniadanie", „Dzień dobry TVN" czy u Wojewódzkiego. Szansa na karierę w Top Model czy innym dziwacznym show np. na jakiejś wyspie w poszukiwaniu miłości. Swoją drogą jak się patrzy na różnych osobników występujących w programach stacji telewizyjnych aktualnie działających w Polsce, czy też członków ugrupowań politycznych, to człowiek jest pewien, że „Obcy" są wśród nas od dawna. Ale niech ta historia szczecińskiego małżeństwa będzie też pewnego rodzaju przestrogą. Bo któregoś dnia ktoś z nas może się obudzić przed telewizorem i nagle ujrzy przed sobą dwie postaci przenikliwie się w nas wpatrujące. I to wcale nie musi być UFO tylko np. przedstawiciele organów ścigania z zaproszeniem na przesłuchanie, tajnych służb, organów skarbowych sprawdzających czy uregulowaliśmy należności podatkowe, Poczty Polskiej badającej czy płacimy abonament RTV, spółdzielni mieszkaniowej czy „komunalki" chcącej ustalić czy mamy uregulowane opłaty za użytkowanie lokalu, wodę i CO, zakładu energetycznego i gazowni w podobnym celu, organizacji społecznych zbliżonych do pewnego związku wyznaniowego chcących sprawdzić czy trzymamy rączki na kołdrze podczas snu, z kim sypiamy i czy czasem nie chodzą nam po głowie jakieś świństwa., czy tez zwykłych złodziei, którzy przyszli uwolnić nas od biżuterii, telewizora, samochodu i innych cenniejszych elementów wyposażenia naszego mieszkania. Chyba lepiej jednak, żeby to było UFO.
Pijarowiec z zawodu, polonistka z wykształcenia, szczecinianka z wyboru. Autorka fejsbukowego bloga „Jest Sprawa”. Mama Filipa i Antosi. Ogrodniczka, bibliofilka, kinomanka. Swoją pierwszą książkę pisze właśnie teraz.
Koniec kanikuły
Września nie zaliczam do miesięcy jesiennych. To w zasadzie końcówka lata, nieco całkiem dobrej pogody i przyjaznych temperatur. W tym roku upały letnie w Europie były nieakceptowalne, jak dla mnie, cały ten wrzesień z lekkim ochłodzeniem może być. Ja tam lubię. Bez wątpienia za to we wrześniu wyczuwalna jest zmiana nastroju. Koniec letniej kanikuły i trwającego od czerwca rozmemłania urlopowego. A niektórzy z ulgą wracają do roboty odpocząć. Dziwni jesteśmy nieco, jako kraj. Niezmiennie.
Koniec wakacji. Nie wszyscy mają dzieci – ci biorą urlopy kiedy im się podoba. Osobiście polecam południe Europy kiedykolwiek poza latem, bo wtedy często można zgrilować się nawet w cieniu. Na część urlopu pojadę w styczniu. Dzieci mam duże.
Szczęśliwcy, którzy nie mają planu urlopowego dostosowanego do kalendarza szkolnego, mają więc wrzesień w pompce. Szczęśliwi bezdzietni lambadziarze – dość nowa definicja osób bez potomstwa. Cieszę się, że jestem taką lambadziarą z odzysku, bo już spokojnie i zgodnie z prawem mogę zostawiać dziateczki, oczywiście nie całkiem same. Jak to mawia przyjaciółka: Nie same. Z Panem Jezuskiem. Tak, że tak.
Rodzice przedszkolnych i takich do czternastego roku życia „bombelków” każdy kalendarzowy rok planują jak Napoleon swoje batalie. Masz bąbla? Kombinuj. Urlopu dwadzieścia siedem dni, dla jednego z rodziców bonusowe jeszcze dwa opieki, jeśli smark ma mniej niż czternaście lat. A dni wolnych w szkole: sto osiemdziesiąt. Ha! Ogarnij to. Jeśli bierze w tym udział współmałżonek, kohabitant, konkubent, rodzic biologiczny lub z wyboru, babcia, dziadek, druga babcia, drugi dziadek, ta druga nowa babcia drugiego dziadka … itd. to się jeszcze da na luzie. Rozpisze się temu sztabowi rozsądny grafik i jakoś będzie.
A co jeśli nie. Samotny rodzic bez wsparcia ma przefiukane. Półkolonie, kolonie i obozy też tanie nie są, jakby co. Jak tego tetrisa rozwiązać, jak się nie jest nauczycielem, który ma dni wolne mniej więcej tak samo jak uczeń? Niby fajnie, ale kto by się zamienił. Już tam nasz minister edu bardzo dba o to, żebysmy się niekoniecznie chcieli zamieniać z nauczycielami, z kilku powodów. Ale ja nie o tym teraz.
Wracając do letnich wakacji. Skończyły się. Kolega z pracy zmęczony jak nie wiem co, cały urlop remontował dom. Cieszy się, że wreszcie odpocznie. Koniec noszenia worków cementu, kafli, paneli i przęseł do płotu. Polski urlop, czyli zabieranie się za remonotową rozpierduchę domu, mieszkania i ogrodu w dni wolne, nadal jest bardzo popularny. Człowiek sobie wyobraża, że tak będzie lepiej. Się wstanie później, się dopilnuje, będzie zrobione. A potem się budzi w stercie łachów w workach, strząsa pył bu -
dowlany, który przez noc osiadł mu na powiekach i przedziera się do łazienki przez zabudowę kuchenną czy inne sofy. A mięśnie rwą po wczorajszym noszeniu kartonów. I klnie sobie człowiek pod nosem: po co mi ten cały remont, mogłem we Władysławowie leżeć, za rybę płacić jak za karton paneli, ale leżeć. Nic nie robić.
Przy okazji jest jeszcze drugi powód do irytacji: NA DIABŁA NAM TYLE RZECZY?! I niejeden związek zachwiał się przy próbie redukcji tego nadmiaru. Ile razy chciałam wywalić to czy owo, a okazywało się, że to bezcenna pamiątka z jakiegoś okresu życia i nie, nie wylatuje. Się upcha w nowej garderobie. Spokojnie kolejne kilka lat poleży.
Tak. Wakacje. Czas wielkich, brawurowych planów. Jeść będę tylko świeże, lokalne, wyborne owoce i warzywa, alkoholu – mało, ruchu – dużo. Pełna regeneracja nastąpi, wrócę jak młoda boginni, pełna sił, odrodzona, wypoczęta. Zwiedzę, zgłębię, doczytam, nadrobię.
Pierwszego wieczoru na miejscu odczuwam radość. Tak gdzieś do trzeciej nad ranem ją odczuwam, oj intensywnie i aktywnie. Tańce, hulanki swawole, ledwie karczmy nie rozwalą, hejże ha, hejże hola.
Następnego dnia rano tupot białych mew budzi mnie około popołudnia. Zwiedzanie jest ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę, od czytania mnie mdli, głowa pęka i ocho, patrzcie jak leje. I cały misterny plan...
Wracam więc do roboty, gdzie na szczęście, pozostali jeszcze częściowo na urlopach, więc ciśnienie ogólnie jakby mniejsze. Nikt nie zauważy, że regeneracja mi nie poszła, spokojnie dojdę do siebie.
W firmach polskich latem lekki zastój. O ile nie są to smażalnie w Pucku czy hotele w Juracie, Krupówki albo Bulwary. To wtedy nie. Ale w pozostałych trwa tryb urlopowy, bardzo powszechny. Gdzie się nie dzwoni, tam akurat szef na urlopie, albo właśnie się wybiera, więc załatwmy wszystko po. Jak wróci. Tylko nie od razu dzień po, bo po powrocie to się jeszcze jest w szoku i wiadomo, bądźmy ludźmi, nie nękajmy. Cała rzeczywistość zamienia się w jedną wielką grę w okręty: E8, piątek, godzina 11.20 – pani dyretor nie ma, jest na Seszelach. B7, wtorek, godzina 8.10 – jest! Szef marketingu wrócił wczoraj, jest, można. Dlatego wrzesień to bardzo dobra pora. Wszystko wróci w swoje koryta.
Znowu będzie można ponarzekać: lato, lato i po lecie. I żyć z nadzieją do następnego. Plany robić. Kalendarz ustawić. Może jakiś mały remont?
URODZINY OFF MARINY
Przestrzeń ta funkcjonuje od połowy XIX wieku, kiedy stanowiła miejsce do wypoczynku dla królewskiego pułkownika czy późniejszy park o dźwięcznej nazwie Cap Cheri. To także „scheda” po istniejącej tu niegdyś restauracji wzbogaconej o sale koncertowe i teatr. Po 1910 r. dzisiejsza OFF Marina stopniowo zmieniała swój charakter z kulturalnego i rozrywkowego na fabryczny i przemysłowy. I tak dzięki przebudowom stała się fabryką serów, natomiast w latach 60-tych „Meblosprzęt” uruchomił tu zakład meblowy. Od dekady OFF Marina służy przede wszystkim artystom i wszelkim działaniom kreatywnym. To tu odbywały się takie imprezy jak Design Days czy Record Store Day.
Aktualnie, od blisko pięciu lat na terenie OFF Mariny działa jedna z nielicznych w Polsce galerii street artu i graffiti – Freedom Gallery. Miejsce powołali do życia i prowadzą: Katarzyna Szeszycka, znakomita malarka, wykładowczyni Akademii Sztuki, znana także z akcji miejskich jako połowa duetu Glamrury; Piotr LUMP Pauk, najbardziej rozpoznawalny twórca street artowy w Polsce, bezkompromisowy artysta, w kręgach graffiti działający od 1999r.; Remi Suda, utalentowany malarz, którego interesuje „zgrzyt” technologiczny i społeczno-obyczajowy
a inspiruje, m.in. pornografia i kino grozy oraz Marcin KRAZ Papis, twórca street-artowy – legendarna postać szczecińskich akcji ulicznych, ponadto żeglarz i terapeuta. Na terenie OFF Mariny swoją pracownię ma także Maciej KREDA Jurkiewicz, artysta street artowy, kurator Galerii Pod Trasą Zamkową, znany także z przedsięwzięć o charakterze społecznym. Tutaj tworzy DJ i producent, członek Local Disco Allnighter Michał Urban. Jego projekt Tropiki to połączenie muzyki house, elektronicznych, syntezatorowych brzmień, ocierających się o lata 80. W końcu swoje biuro w przestrzeni OFF Mariny ma Kinomotiv. To niezależny kolektyw zajmujący się produkcją filmową założony przez Ewelinę Marcinkowską-Maniak, Piotra Gołdycha i Michała Bączyńskiego. Mają na swoim koncie wiele realizacji: m.in. teledysków, reklam, reportaży, transmisji live. Ich talent został doceniony na międzynarodowej arenie – są laureatami California Music Video Awards.
Urodzinowa feta OFF Mariny odbędzie się 30 września w murach Freedom Gallery.
ad/ foto: Freedom Gallery, Piotr Nykowski
MUZYKA, DESIGN, ENERGIA
MUSIC.DESIGN.FORM FESTIVAL, AUTORSKIE
Szósta edycja festiwalu (20-24 września) odbędzie pod hasłem ENERGIA. Po raz kolejny niezwykła architektura budynku Filharmonii w Szczecinie zostanie zetknięta z koncertami, unikatowymi projektami muzycznymi, wystawami i przestrzenią do dyskusji. ENERGII będziemy się przyglądać z różnych perspektyw – od oczywistej energii, którą niesie muzyka, po kwestie edukacyjne związane ze świadomością ekologiczną i zrównoważonym rozwojem. Wśród festiwalowych atrakcji nie zabraknie koncertów wyjątkowych artystów.
Szczecin Philharmonic Big Band postanowił sięgnąć po nowe, nieoczywiste brzmienia. Tym razem w złotej Sali (22 września, godz. 19) z big bandem pod przewodnictwem Mariusza Dziubka wystąpią znani raperzy: GrubSon i AbradAb oraz polska piosenkarka wykonująca muzykę jazzową, popową i elektroniczną –Marysia Sadowska oraz Adrian Łabanowski.
Hol Filharmonii (23 września, godz. 21) ponownie zmieni się w parkiet do tańczenia. Tym razem za sprawą duetu HVOB czyli Her Voice Over Boys. To znakomita fuzja muzyki electro i techno. Projekt tworzą wiedeńczycy Anna Müller, która także śpiewa i Paul Wallner. Występowali w każdym zakątku świata, na najważniejszych festiwalach, takich jak Sonar, Melt! czy Burning Man. Teraz przyszedł czas na MUSIC.DESIG.FORM. Duet w Szczecinie pojawi się jako live act.
Tegoroczna edycja festiwalu zadbała również o najmłodszych. Czym właściwie jest energia? Czasem mamy jej dużo, a czasami jesteśmy jej zupełnie pozbawieni. Skąd zdobyć energię, kiedy nam jej brakuje? Okazuje się, że można czerpać ją ze słońca, wiatru i atomu, ale także z kontaktów z innymi ludźmi i ze sztuką. Zagadnienie różnych rodzajów energii przybliżą dzieci z klasy 2a ze Szkoły Podstawowej nr 3 w Szczecinie. W niedzielne popołudnie (23 września, godz. 17) bajkę terapeutyczną dla dzieci o pozbawionym energii Utworku, który mieszka w Filharmonii, przeczyta” Czesław Mozil.
Spirit Open (21 września, godz. 19) to międzynarodowa wystawa, w której uczestniczą: Filharmonia w Szczecinie, Uniwersytet Ostrawski, Galeria Sztuki Współczesnej GDM oraz Galeria Jána Koniarka w Trnawie. Głównym kuratorem projektu jest Tomáš Koudela we współpracy z Terezą Čapandovą, Vladem Beskidem i Andreasem Guskosem. Intencją kuratorską jest przedstawienie sceny sztuki współczesnej, której naturalną częścią są tradycyjne wrażenia i multimedialny wyraz. Obok rysunku, malarstwa i rzeźby dostępne będą instalacje dźwiękowe, produkcje wideo, ekoartystyczne realizacje czy hybrydowe konstrukcje wizerunkowe produkowane przez sztuczną inteligencję.
ad/ foto: materiały prasowe
#FOODSMELLSGOOD!
STARTUJE JESIENNE WYDANIE RESTAURANT WEEK.
PO TRZECH OSTATNICH REKORDOWYCH EDYCJACH PO -
WRACA TO NAJPOPULARNIEJSZE WYDARZENIE KULINARNE
W POLSCE. TYM RAZEM POD ROZBUDZAJĄCYM APETYT I ZMYSŁY HASŁEM #FOODSMELLSGOOD!
Wspaniale pachnące i pyszne kompozycje trzydaniowego menu i cocktail dostępne są w festiwalowej cenie od 69 zł w 400 najlepszych restauracjach w całej Polsce, w ponad 30 miastach, m.in. w Warszawie, Łodzi, Lublinie, Rzeszowie, Krakowie, na Śląsku, Wrocławiu, Poznaniu, Trójmieście i oczywiście w Szczecinie.
W stolicy Pomorza Zachodniego swoje drzwi dla gości Restaurant Week otworzą, m.in. The Kitchen Meet & Eat, BONA Pasta, Restauracja Niemożliwe, Kresowa czy Dobre Rzeczy, które zaserwują między innymi: kałamarnicę tataki z imbirem, ogórkiem i sosem mandalay, przegrzebki z boczniaka z parmezanem i pietruszką, czy krem z kasztanów z jarmużem, truflą i pietruszką. Trzydaniowe, autorskie menu spoza karty składające się z przystawki, dania głównego i deseru rozbudzą zmysły każdego amatora dobrej kuchni. Dodatkowo w ramach zamówienia każdy pełnoletni gość wydarzenia otrzyma w prezencie festiwalowy koktajl Martini Fiero & Kinley Tonic Water albo bezalkoholową wersję Martini Vibrante & Kinley Tonic Water. Do wyboru dostępny będzie również moktail Kinley Elderflower Zero Cukru.
Rezerwacje na jesienne ucztowanie już trwają i dostępne są na RestaurantWeek.pl. Już teraz warto zapewnić sobie dostęp do najlepszych stolików i restauracji, które uwiodą nasze zmysły i podniebienia.
Restaurant Week to największe i najpopularniejsze wydarzenie kulinarne w Polsce. To festiwalowe zrzeszenie najlepszych autorskich restauracji. Odbywa się w 100% w duchu #SzanujJedzenie i zero-waste. Misją festiwalu jest promowanie autorskiej polskiej sceny restauracyjnej poprzez przybliżenie i pokazanie jej gościom.
ad/ foto: COOL.TO dla The Kitchen Meet&Eat
NOWOŚCI W NAJBARDZIEJ SZCZECIŃSKIM RADIU
ZNANA SZCZECIŃSKA ROZGŁOŚNIA RADIO SUPER FM RU -
SZYŁA W JESIEŃ ORAZ ZIMĘ Z NOWĄ RAMÓWKĄ PROGRAMOWĄ. DLA KAŻDEGO ZNAJDZIE SIĘ COŚ ODPOWIEDNIEGO.
WŚRÓD NOWINEK M.IN. SPOTKANIA Z FILMEM, CZAS NA KULTURĘ I MUZYKĘ, PORADY JĘZYKOWE, MAGAZYN REPORTERSKI I CODZIENNE, PORANNE I POPOŁUDNIOWE ROZMOWY O SZCZECINIE I JEGO MIESZKAŃCACH.
Radio Super FM w przyszłym miesiącu będzie obchodzić trzecie urodziny. Rozgłośnia od samego początku podkreśla, że miejskość, szczecińskość ma wpisaną w swój charakter. W nowej ramówce jest dużo i będzie jeszcze więcej o Szczecinie, o tym czym żyje miasto, o ludziach związanych ze stolicą Pomorza Zachodniego, ich codziennych sprawach. Ale nie zabraknie także kultury, zdrowia, historii, poradnictwa i muzyki, szczególnie polskiej. Bo stacja gra jej dużo więcej niż największe komercyjne stacje.
Wśród nowości znajduje się poranna audycja „Ósma dziesięć”, którą prowadzi Michał Kaczmarek, a jego gośćmi są m.in. politycy, samorządowcy, urzędnicy, aktywiści, społecznicy. Codziennie, od poniedziałku do piątku, o godzinie 8.10 rozmawia z nimi na aktualne tematy dotyczące miasta. Kaczmarek pojawia się także popołudniu – od godziny 17 przygotowuje podsumowanie najważniejszych informacji połączone z rozmowami z gośćmi w programie „Ale to był dzień”.
W ramówce znalazła się również audycja pt. „Spór w Kinie i Radiu Super FM”. Jej autorem jest Krzysztof Spór, który codziennie o godzinie 11.15, od poniedziałku do piątku, przekazuje garść najnowszych wieści ze świata filmu – światowego, polskiego i lokalnego. Do tego audycje Beaty Jankowskiej, nauczycielki z LO nr VI opowiadającej o zawiłościach języka polskiego („To nie takie trudne”). W nowej ramówce pojawiają się one od poniedziałku do piątku, po godzinie 9 i po 14. Natomiast Anna Malec prowadzi, od poniedziałku do piątku w godz. 12 – 17, „Super Popołudnie w Super FM” – połączenie rozmów o kulturze z muzyką.
ds./foto: Karolina Bąk
XXI REGATY UNITY LINE
NIESAMOWITE ŻEGLARSKIE PRZEŻYCIE
TEGOROCZNE ZAWODY OTWORZYLI: KOMANDOR REGAT KPT. PAWEŁ HAPANOWICZ ORAZ PREZYDENT ŚWINOUJŚCIA JANUSZ ŻMURKIEWICZ, KTÓRY PRZYJĄŁ HONOROWY PATRONAT NAD IMPREZĄ. PATRONEM PRASOWYM IMPREZY BYŁ MAGAZYN SZCZECIŃSKI PRESTIŻ, NATOMIAST PATRONAT RADIOWY OBJĘŁO TWOJE RADIO.
Jako pierwsi, w Marinie im. Jerzego Porębskiego, pojawili się uczestnicy wyścigu Extreme. Musieli pokonać trasę o długości 350 mil morskich. Dzięki uprzejmości sponsora tytularnego –Unity Line, każdy jacht tej grupy został wyposażony w specjalny system trackingu satelitarnego tzw. Yellow Brick. Jak podkreśla Jarosław Kotarski, Dyrektor Unity Line, dzięki temu poprawiło się bezpieczeństwo samych zawodów, a zmagania na Bałtyku można było śledzić w czasie rzeczywistym on-line.
Pierwszego dnia zawodów odbyły się 3 wyścigi, które można było oglądać ze świnoujskiej plaży. Nad bezpieczeństwem uczestników imprezy czuwała łódź patrolowa świnoujskiej policji, a także jednostka z Pomorskiego Dywizjonu Straży Granicznej w Świnoujściu. Organizator regat, firma HP Reklama, przygotował też ekran multimedialny.
Kolejny dzień okazał się niemal bezwietrzny. Z tego względu, sędzia podjął decyzję o zamknięciu mety o godzinie 15:00. Dzięki temu żeglarze, którzy podjęliby decyzję o wycofaniu się z wyścigu ze względu na niesprzyjające warunki, mogli włączyć silniki i dotrzeć bezpiecznie do mariny w Dziwnowie. Decyzja okazała
się słuszna, bo – zgodnie z przewidywaniami – tylko jeden jacht (Sailing Factory) ukończył wyścig w wyznaczonym terminie.
W Dziwnowie zawodników i zawodniczki powitał Burmistrz miasta – Grzegorz Jóźwiak. Ostatniego dnia regat Komisja Sędziowska podjęła decyzję o rozegraniu dwóch wyścigów, które – podobnie jak w Świnoujściu – można było oglądać z plaży.
Wraz z końcem ostatnich startów przyszedł czas na ceremonię zakończenia regat, która dopełniła to żeglarskie święto. Jednym z punktów ceremonii był m.in. występ młodego artysty, Bartosza Żugaja, ucznia 3 klasy I Liceum Ogólnokształcącego w Szczecinie. Warto promować młodych artystów.
Po poczęstunku, Komandor regat kpt. Paweł Hapanowicz zaprosił na ceremonię wręczania nagród. Medale i statuetki przygotowane przez Dział Marketingu Unity Line powędrowały do zasłużonych żeglarzy i żeglarek. Niektórym udało się wygrać atrakcyjne nagrody przygotowane przez firmę Skaut. Nie mogło też oczywiście zabraknąć zaproszenia na kolejne XXII Regaty Unity Line. Do zobaczenia za rok!
PODZIĘKOWANIA ZA POMOC PRZY WSPÓŁTWORZENIU REGAT SPONSOROWI TYTULARNEMU – FIRMIE UNITY LINE, KTÓRA WSPOMAGA TO WYDARZENIE JUŻ OD 21 LAT. OSOBNE PODZIĘKOWANIA NALEŻĄ SIĘ PREZYDENTOWI ŚWINOUJŚCIA, BURMISTRZOWI DZIWNOWA, KAPITANATOWI PORTU ŚWINOUJŚCIE I DZIWNÓW, POLICJI W ŚWINOUJŚCIU, STRAŻY GRANICZNEJ Z POMORSKIEGO DYWIZJONU STRAŻY GRANICZNEJ W ŚWINOUJŚCIU, URZĘDOWI MORSKIEMU W SZCZECINIE ORAZ: FIRMOM: VTS SYSTEM KONTROLI RUCHU STATKÓW ŚWINOUJŚCIE-SZCZECIN I SKAUT ZE SZCZECINA.
WIĘCEJ INFORMACJI NA TEMAT REGAT UNITY LINE MOŻNA ZNALEŹĆ NA STRONIE WWW.REGATY-UNITYLINE.PL ORAZ NA WWW.FACEBOOK.COM/REGATYUNITYLINE.
Recenzje filmowe Daniela Źródlewskiego
BARBIE VS OPPENHEIMER
Tęsknie do czasów, gdy filmowa opowieść mieściła się w 90 minutach. Współczesne filmowe epopeje, w których końca nie widać, często nużą i wystawiają percepcję widza na próbę. Tym razem jednak trzy godziny spędzone w kinowym fotelu były pełną przyjemnością, bez chwili znużenia. To zasługa interesującej struktury i tempa filmu – przenikające się sekwencje z różnych okresów czasu, retrospektywy, subtelnie wplecione urojenia czy osobliwe ilustracje emocji. Wszystko niezwykle dynamiczne, rytmiczne, a przy tym konsekwentne i tak zaplanowane, by nieustannie podsycać ciekawość. Świetnym pomysłem jest zróżnicowanie stylu pracy kamery w poszczególnych sekwencjach, a także odmienna kolorystyka (czerń i biel – sepia – kolor).
Wielu widzów i znawców kina, zarzucało twórcom nadmierne epatowanie skomplikowaną terminologią, która z uwagi na skomplikowany charakter fizyki, dla większości była pustą „mową–trawą”. Fizyka kwantowa, to dla mnie abstrakcja przepotężna. Film Nolana nic nie zmienił w tym temacie, dalej nie wiem o co w tym chodzi. Myślę jednak, że udało się trafnie określić jak bardzo skomplikowana jest to wiedza i do czego można ją przyrównać. Otóż, fizyka kwantowa posiada dokładnie taki sam stopień zawiłości jak ludzkie emocje, charakter, zachowania… I to właśnie to, a nie bomba atomowa, są tematem filmu. To mistrzowsko przedstawiony pochód oryginalnych postaci i ich roli, nie tylko w Projekcie Manhattan, ale także w życiu Oppenheimera. O sukcesie filmu, obok wspominanych powyżej aspektów, zdecydował przede wszystkim magnetyzm odtwórcy tytułowej roli. Cillian Murphy stworzył kreację totalną. Niewiele jest scen, gdy nie ma go na ekranie. To rola wielka i wybitna. Istotne jest,
że Murphy wciela się w swojego bohatera we wszystkich prezentowanych okresach życia. Oglądamy historię Oppenheimera na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Od studenta, przez słynnego naukowca, szefa Projektu Manhattan, a później dojrzałego, walczącego o swoje prawa narodowego bohatera. Wielkie barwa należą się nie tylko dla samego aktora, ale też charakteryzatorów. Zresztą metamorfozy wynikające z upływu czasu musiała przejść znaczna część bohaterów.
Za mankament filmu można uznać nagromadzenie faktów, nazwisk, zdarzeń, szczególnie w ostatniej jego części. By w pełni zrozumieć niuanse opowiadanej historii zmuszony byłem po seansie do lektury skondensowanych źródeł, które pozwoliły na usystematyzowanie przebiegu procesów oraz określenie pojawiających się postaci. Za dużo tez jest polityki. Zamiast postawić widzowi możliwość obiektywnej oceny zdarzeń czy decyzji bohaterów, autorzy filmu próbują narzucić swoją interpretację. To sprawia, że polityczne sceny są po prostu… duszne.
Świat (czyt. ludzie) widział już wiele, miał nie popełniać już błędów. I co? W ciekawych czasach przyszło nam żyć. Aktualność „Oppenheimera” jest wstrząsająca. Ważne tym samym jest, że wyczerpując biografia „ojca bomby atomowej” poprowadzona jest nie tylko z dużym rozmachem, ale też wyczuciem oraz odpowiedzialnością. Tak jak dziś wydaje się „Mein Kampf” Adolfa Hitlera ze stosownym krytycyzm komentarzem, tak i ten film „opatrzony” jest niezbędnym ostrzeżeniem. Nie jest to ani plansza, ani lektor, lecz postawa bohatera, który po opracowaniu broni, zrozumiał… błąd.
Reżyserka Greta Gerwig wraz ze współscenarzystą Noah Baumbachem wykorzystały ikonę firmy Mattel do emancypacyjnej i feministycznej edukacji. Smutne jest, że nadal trzeba o tym mówić, że równość płci nie stała się zestandaryzowaną (!) normą. Wspomniana różowa czy plastikowa formuła – czyli umówmy się prosta – pomaga w dotarciu do szerokich mas. Mało tego, pozwala zrozumieć istotę najbardziej opornym. Doceniam i szanuję. Niestety momentami edukacja stawała się moralizatorstwem i to bezceremonialnie nachalnym. Film pełen jest amerykańskiego patosu i wygłaszanych, nie kwestii czy dialogów, lecz przemówień. Zmęczyła i rozdrażniła mnie ta maniera, psując odbiór trafionych pomysłów.
Do tych z pewnością należy pomysł na pokazanie świata Barbie – Barbielandu. To wypracowany w najdrobniejszych szczegółach i niuansach produkt (sic!). To zachwycająca scenografia (Sarah Greenwood), to olśniewające kostiumy i makijaże, to wreszcie szereg pysznych gagów, wynikających z „obsługi” lalki. Bawią niewidoczne napoje i przekąski, schematyczne gesty czy bilokacyjne umiejętności. Wszystko pokazane i oprawione absolutnie mistrzowsko! Nie przeszkadza nawet wpisana w ten świat tandeta i wylewające się z każdej sceny hektolitry różu. Znakomicie wpisała się w to dynamiczna, nieco teledyskowa struktura filmu oraz muzyka (Mark Ronson) oraz dobrane utwory. Soundtrack już powtarza sukces samego obrazu. Słusznie.
Świetny jest pomysł na przenikanie się świata rzeczywistego z Barbielandem, urzekająca jest koncepcja mówiąca o zależnościach między lalką, a bawiącą się nią dziewczynką (kobietą?).
Znakomicie pokazano także zbieżność obu światów (w tym korporacyjnego). To chyba najmocniejsze i najpoważniejsze fragmenty opowieści. Zbyt karykaturalnie zaś przedstawiono sceny dominacji patriarchatu. Chyba, że to było celowe. Musicalowe uproszczenie tych sekwencji brutalnie odebrało to co męskie. Karykatura została jednak zbyt przesłodzona, porażała infantylnością. Zabrakło też pewnego seksualnego pazura, choćby stępionego i grzecznie podanego. Tak, nawet biorąc pod uwagę, że film przeznaczony jest dla dzieciaków od 12 roku życia. Skoro film uczy emancypacji kobiet, niech mówi i o seksualnej odwadze oraz, przede wszystkim, odpowiedzialności.
Na początku trudno mi było nie tyle ocenić, co w ogóle zaakceptować aktorskie środki. By zagrać lalkę wystarczy „odebrać” postaci mimikę twarzy i dodać mechanicznych gestów? W połowie filmu nie tylko doceniłem konsekwencję odtwórców, ale zobaczyłem, jak trudno jest nie zagrać (!) pewnych emocji, w konkretnych scenach. Tym samym kreacje głównych bohaterów Barbie i Kena – Margot Robbie oraz Ryana Goslinga należy zaliczyć do tych wybitnych. Świat ludzi, nie wypada już tak atrakcyjnie, nie ma tam wyróżniającej się roli. Znana z popularnych seriali („Brzydula Betty” i „Supermarket”) America Ferrera, nie oddaliła się zbytnio od swojego emploi. Zresztą to jej oraz szefowi Mattela (Will Ferrell) przypadło wygładzanie nieudanych patetycznych kwestii.
Trafna jest finałowa definicja Barbie. To nie lalka, to nie produkt, to nie zabawka. To idea. Odpowiednio zinterpretowana – mądra idea.
30-lecie Szczecin Open:
TUTAJ TRZEBA BYĆ!
TO JUŻ PO RAZ 30 NA KORTACH PRZY ALEI WOJSKA POLSKIEGO POJAWIĄ SIĘ TŁUMY KIBICÓW SPRAGNIONYCH TENISA NA WYSOKIM POZIOMIE I ZAWODNIKÓW, DLA KTÓRYCH TURNIEJ Z CYKLU ATP CHALLENGER TOUR W STOLICY POMORZA ZACHODNIEGO BĘDZIE TRAMPOLINĄ DO WIELKIEJ KARIERY. DO TEGO PRZEDSTAWICIELE DUŻEGO BIZNESU, GWIAZDY POLSKIEGO KINA, TEATRU I ROZRYWKI ORAZ KONCERTY MUZYCZNE. ALE CZYM BĘDZIE SIĘ RÓŻNIŁ TEGOROCZNY TURNIEJ OD INNYCH?
DWIEMA PODSTAWOWYMI ZMIANAMI – NAZWY ORAZ SPONSORA TYTULARNEGO, KTÓRYM ZOSTAŁO MIASTO SZCZECIN. O WSPOMNIENIACH, NAJSŁYNNIEJSZYCH TENISISTACH I BIZNESOWEJ STRONIE TURNIEJU, ROZMAWIAMY Z PIOTREM KRZYSTKIEM – PREZYDENTEM SZCZECINA ORAZ KRZYSZTOFEM BOBALĄ – DYREKTOREM TURNIEJU.
Panie Prezydencie, Miasto Szczecin jako główny sponsor turnieju, to przygoda tylko na chwilę, czy zapowiada się dłuższa współpraca?
PK: Myślę, że turniej wpisał się już w Szczecin i to od strony sportowej, biznesowej i towarzyskiej. To dla nas bardzo ważne wydarzenie. Stąd też tak duże zaangażowanie z naszej strony od lat w to przedsięwzięcie. Dziś jesteśmy najważniejszym, głównym sponsorem turnieju, ale sprawa jest oczywiście otwarta. Zapraszamy do współpracy i prowadzimy rozmowy z wieloma podmiotami. Spora grupa firm jest z nami od lat i wspiera to wydarzenie swoja obecnością finansową i bezpośrednim zaangażowaniem. Myślę więc, że to nadal będzie trwało. Szkoda, że bank nie jest już z nami. Ale tak to się potoczyło…
Był Pan zaskoczony decyzją banku o wycofaniu się z turnieju?
PK: Zaskoczony może nie byłem, bo takie sygnały już się pojawiały od dłuższego czasu. Natomiast była to jednak wieloletnia współpraca i myślę, że obu stronom przyniosła korzyści. Ale tak to jest w biznesie, że się czasami rozstajemy. My rozstaliśmy się w życzliwości i sympatii, bo doceniamy ten czas, który wspólnie spędziliśmy przy turnieju.
Panie Dyrektorze, a Pan, kiedy otrzymał sygnał z banku, że się wycofują?
Krzysztof Bobala: Pierwszy z nich, tak naprawdę otrzymaliśmy w 2021 roku. Powalczyliśmy jeszcze o to, żeby dalej byli z nami w ubiegłym roku. Teoretycznie było wszystko OK do momentu, kiedy późną wiosną otrzymaliśmy informację, że będą uczestni -
czyć, ale tylko z troszeczkę więcej niż połową kwoty jaką do tej pory dotowali turniej. I że to będzie już na pewno ich ostatnia edycja. W pewnym sensie byliśmy do tego przygotowani. Chwała bankowi za… 29 lat współpracy. Jak jeździłem na konferencje dyrektorów turniejów challengerowych, bo są one organizowane raz na dwa, trzy lata, to zawsze byliśmy dawani jako przykład takiej długofalowej współpracy z jednym sponsorem. To się, wbrew pozorom, zdarza bardzo rzadko, szczególnie w challengerach, które są jednak bardziej kapryśnymi turniejami niż wielkoszlemowe mające od lat wielkie, globalne firmy. W naszym przypadku bank, wtedy jeszcze Pomorski Bank Kredytowy, zaczął nas wspierać od pierwszej edycji. Potem, kiedy się przekształcał w Bank Pekao SA, dalej byli z nami. Były pewne momenty zagrożeń, kiedy np. w banku zmieniał się zarząd. Mimo to udawała nam się współpraca przez te lata. Teraz już nie. Ale jeszcze raz powtarzam: chwała za te 29 lat turnieju.
Czy wycofanie się banku spowoduje, że ta tegoroczna, 30 edycja, która na pewno będzie inna, ale czy będzie także uboższa? Będzie się mniej liczyć w rankingach?
KB: Nie. Ubiegły rok, kiedy ten budżet zmniejszył nam się dość istotnie, był bardzo dobrym turniejem. Doskonale ocenionym. To było dla nas bardzo miłe, bo bardzo się baliśmy tej edycji. Jest kilka powodów, dlaczego o tegoroczny turniej możemy być spokojni. Po pierwsze – to, co robi Miasto Szczecin. Pomoc z tej strony zawsze była znacząca. Ale w tym roku jest ogromna. Wszyscy jesteśmy już taką jedną, organizacyjną, rodziną. Miasto jest nie tylko partnerem jako sponsor, ale też partnerem w organizacji. To też otwiera wiele drzwi i bardzo pomaga. Po drugie – dla mnie, jako dyrektora turnieju, było to coś nieprawdopodobnego jak wszyscy sponsorzy na wieść o tym, że banku już nie ma w turnieju mówili: „ok, tyle możemy ci w tym roku więcej dać”. Udało nam się na dzisiaj, zebrać budżet nawet minimalnie większy niż w ubiegłym roku. Co myślę jest sukcesem. Udało się pozyskać nowych partnerów. A to nie jest takie proste znaleźć sponsora tytularnego po tylu latach współpracy i kojarzenia się tej imprezy z tak naprawdę dwoma podmiotami: Miastem Szczecin oraz bankiem. Wszędzie słyszałem: „jedziemy do Szczecina na Pekao Open”. W tym roku pewnie dla wielu to ciągle jeszcze będzie Pekao Open.
Panie Prezydencie, nie bał się Pan, że pojawią się takie głosy, że miasto angażuje duże środki w turniej sportowy, a są tak duże potrzeby w mieście. Pan natomiast się bawi w igrzyska dla nielicznych?
PK: Jesteśmy metropolią. A metropolia wymaga wysokiej kultury, wydarzeń artystycznych, wydarzeń sportowych. Takim wydarzeniem jest z pewnością turniej tenisowy. Myślę, że to jest podobnie jak z piłką nożną. Pada pytanie: „czy warto inwestować w piłkę?”. Warto, bo tego oczekują mieszkańcy. Do tego turniej ma ogromny walor biznesowy. Nie chcę tu wchodzić w szczegóły, ale nawet niektóre miejskie projekty bardzo zyskały dzięki turniejowi. Dlatego, że tam się nie tylko ogląda tenis na wysokim poziomie, ale też rozmawia się o poważnych sprawach. Powiem tylko tyle, że przed paru laty dzięki jednej biznesowej rozmowie miasto zyskało parę milionów złotych. I dla tamtej jednej sytuacji warto było przeprowadzić parę edycji turnieju. To przedsięwzięcie cały czas trwa i może kiedyś o tym opowiem więcej, jak będę mógł, jak to już będzie historia. Natomiast takie rzeczy się dzieją i takich przykładów, nie dotyczących miasta, ale biznesu szczecińskiego znam parę. A pewnie znam tylko mały fragment tego co się wydarzyło. Kolejna sprawa – ekwiwalent reklamowy, który turniej gwarantuje jest grubo wyższy niż budżet turnieju.
KB: Blisko 11 milionów złotych w zeszłym roku, tylko w Polsce.
PK: To jest to, co stanowi taką wartość dodaną, jak np. finał regat the Tall Ships Races, rzeczy, które promują miasto. Myślę, że my turnieju potrzebujemy, tak jak potrzebujemy Filhar-
monii, Pogoni, właśnie finału regat. To jest ważne dla miasta, dla szczecińskiego sportu, szczecińskiego tenisa, bo mamy tradycje związane z tym sportem. Z przyjemnością patrzę na frekwencję na kortach, jak trudno je wynająć, aby pograć. Sam się z tym spotkałem, borykam się z tym problemem, bo preferowane są stałe rezerwacje. Ja z uwagi na swoją pracę, nie mam na to czasu. Próbowałem parokrotnie zimą zagrać, tak pod wieczór i okazywało się, że najbliższy możliwy termin był o godzinie 22. Ja się z tego cieszę, bo to znaczy, że ludzie grają, że to ich cieszy i fascynuje. Ten turniej ma swoich widzów. Zresztą jak popatrzymy na frekwencję, to jest ona najwyższa w Polsce. W trakcie turnieju wieczorami gromadzi się tysiące ludzi na kortach przy alei Wojska Polskiego, żeby zobaczyć dobry tenis np. w trakcie „meczu dnia”. Jeśli jest choćby przyzwoita pogoda, to trybuny są zawsze pełne albo prawie pełne. Ostatnie trzy dni imprezy zawsze to potwierdzają. Takie wydarzenie też jest potrzebne, żeby firmy, które funkcjonują przy turnieju mogły zaprosić swoich gości. Mają swoje loże, swoje miejsca do spotkań, mogą się pokazać. To my też im oferujemy. Gdyby nie było turnieju te firmy nie byłyby w stanie tego zrobić, a trzeba mieć takie elementy przyciągające. Bo to buduje relacje. A w biznesie relacje są szalenie ważne. To mi mówią szczecińscy przedsiębiorcy, którzy są od lat partnerami i troszczą się o ten turniej, podobnie jak dyrektor tej imprezy.
Zgoda. Tylko, myślę, że nadal panuje pewnego rodzaju odczucie o elitarności tenisa, jako sportu tylko, może coraz większej, ale jednak dla pewnej, niezbyt wielkiej grupy ludzi.
KB: Teraz już to się zmienia, takich opinii jest coraz mniej.
Ale jednak nadal się pojawiają. Pan Prezydent podał przykład The Tall Ships Races, meczów Pogoni. To są jednak masowe wydarzenia, imprezy w których biorą udział tysiące osób reprezentujące cały przekrój społeczeństwa. W przypadku turnieju cieszy się on zainteresowaniem chyba grupy o bardziej wyrobionej pozycji, wykształceniu, guście…
PK: Nie, to nie jest prawda. Generalnie oczywiście są różne gusta. Dla jednych atrakcyjnym wydarzeniem będzie koncert w Filharmonii, dla innych mecz Pogoni. Jeszcze inne osoby dla odmiany zaglądają na korty. I nie tylko dla tenisa, także dla spotkania z muzyką, koncertów czy spotkań z biznesem właśnie.
KB: Zainteresowaniem tylko ze strony pewnej grupy publiczności? Nie, kibice, którzy kupują bilety i przychodzą na mecze są z bardzo różnych środowisk. Pojawiają się przecież całe rodziny i chcą oglądać tenis na bardzo wysokim poziomie, a my mamy zawsze doskonały skład zawodników. Dzięki temu mamy wyjątkowo dużą frekwencję. My jako management również z tego korzystamy, bo np. jesteśmy zapraszani na turniej Masters do Londynu, dzięki temu, że przekroczyliśmy 25 tysięcy osób na naszym wydarzeniu. To taka nagroda od ATP, która nie zdarza się często. Jeżdżę po różnego rodzaju turniejach, obserwuję rozwiązania, które są tam stosowane. I nawet nie mają porównania do szczecińskiego wydarzenia, jako do imprezy, a nie samego turnieju. My mamy w jednym połączenie sportu, kultury i biznesu, bo na to postawiliśmy wiele lat temu i to się bardzo sprawdza. A wszystko dzieje się dzięki tenisowi. Np. turniej warszawski nie ma już tego zaplecza biznesowego. On ma gwiazdę – Igę Świątek. Cudnie, fajnie, przychodzą ludzie. Tylko ten turniej bez gwiazdy przestanie być interesujący. Ale życzę im jak najlepiej, bo to nie jest dla nas konkurencja. Do nas co roku ATP przysyła kogoś kto organizuje gdzieś turniej. Ma się u nas uczyć rzemiosła. Jesteśmy zobowiązani wszystko mu pokazywać, wyjaśniać, instruować itd. Ci ludzie przyjeżdżają z różnych miejsc Europy i są zaskoczeni naszymi rozwiązaniami. Szczecin był pierwszym challengerem, pierwszym turniejem tenisowym na świecie, który wprowadził festiwal muzyczny. Był u nas jeden z wiceprezesów ATP wiele lat temu i zobaczył, że ludzie zostają na kortach
po „meczu dnia”, żeby posłuchać muzyki. Potem był specjalny list ATP w tej sprawie do organizatorów innych turniejów. Bo mamy takie możliwości i mamy tę przewagę. Ludzie zostają na kortach i mogą pójść na koncert. A muzyka po zmroku ma swój urok. Nie zgadzam się więc, że to jest impreza dla wyższych sfer, czy tylko określonej grupy osób.
PK: Jest jeszcze jeden dowód na to – wzrost frekwencji w szkółkach tenisowych zaraz po zakończeniu turnieju. To pokazuje, że rodzice widzą sens w uprawianiu tenisa, że to jest ogólnorozwojowy, piękny sport, który może dać dziecku bardzo dużo. Nawet jeśli nie będzie zawodnikiem. Moja córka tak gra od paru lat, bo po prostu to lubi. Kibicowanie, to też pewnego rodzaju kultura. Szczecinianie potrafią się bardzo pięknie zachowywać na kortach.
KB: To prawda. Publiczność jest zawsze bardzo komplementowana przez supervisora z ATP. A to jest taki Bóg na turnieju. Od niego bardzo wiele zależy. On może nakazać coś zmienić, może nawet odwołać turniej, rządzi wszystkim. Jego opinia ma niezwykły wpływ na kolejne frekwencje zawodników i oceny jakie dostajemy na koniec roku. A są one doskonałe. Nagrody dla turnieju i dla nas, organizatorów są tego przykładem. Ale my też reagujemy szybko na uwagi zawodników czy supervisora np. w ubiegłym roku były małe niedoskonałości dotyczące salki do kontroli antydopingowej. W tym roku pomieszczenie będzie, jak trzeba. A taka szybka reakcja to nie jest standard wszędzie na świecie. O nas się mówi i nas się podaje jako przykład.
Czy trudno zorganizować turniej w takich czasach w jakich teraz żyjemy?
KB: Trudno. Trzeba być trzepniętym w głowę. Ale ja jestem trzepnięty w głowę na punkcie tenisa. I tak zawsze było. Bo ten turniej miał swoje zakręty. Były takie trzy poważne. Udało nam się je pokonać. Tegoroczny turniej jest trudny ekonomicznie. Ale my jako firma przez te wszystkie lata zgromadziliśmy sporo sprzętu, więc jesteśmy w pewien sposób uniezależnieni od zewnętrznego rynku. Mógłby „pracować” gdzie indziej. Ale to jest pasja do tenisa nie tylko moja, ale całego zespołu. Bo ja bez niego nie zrobiłbym tego turnieju. To bardzo ważne. W ubiegłym roku byłem już bliski rezygnacji. Niestety podcięła mi trochę nogi ta sytuacja z bankiem. Szacunek dla prezydenta, bo mnie postawił na nogi. Udało nam się to wszystko fajnie zrobić. Ale kiedy całą moja ekipa dowiedziała się, że chcę zrezygnować, oznajmili mi, że oni wszyscy będą pracować za darmo, ale ten turniej ma się odbyć. Bo jesteśmy jedną rodziną. Ja pracuję z takimi wariatami i to jest sukces tego turnieju. A tych wariatów jest dosyć dużo, bo w sumie pracuje nas ponad 300 osób, a management to jakieś 15 osób, które pracują przez cały rok. Ile małżeństw, dzieci dzięki temu pojawiło się na świecie…
Mamy jakieś dane na ten temat?
KB: (śmiech)
PK: Nie mamy w Szczecinie aż tak wielu takich tradycji sportowych. Dlatego myślę, że to jest coś, co wiąże i my wiemy, że ten turniej jest na tyle wartościowy dla nas wszystkich, emocjonalnie, z każdego względu, o którym już mówiliśmy, że on powinien trwać i fajnie, że się wszyscy wspierają.
No to powspominajmy trochę. Panie Prezydencie, od kiedy jest Pan tak osobiście zaangażowany w turniej? Nie tylko jako widz.
PK: Z turniejem zetknąłem się gdzieś w okolicach 2002 roku, jak trafiłem do Miasta. To był mój pierwszy kontakt. I od tamtej pory, nawet jak np. miałem przerwę w tym czasie to i tak byłem gdzieś na turnieju. Zawsze tak ustawiam kalendarz, bo mam swoje aktywności wrześniowe, to zawsze ustawiane są albo na czas przed turniejem, albo po turnieju. Lubię na nim być. Zawsze mam taki niedosyt oglądania tych meczów. Bo za -
wsze mam w związku z tym jakieś obowiązki. Część gości przyjeżdża, muszę się nimi zajmować, muszę się spotkać, z którymi omawiam różne ważne kwestie, tematy, również biznesowe. Moja żona trochę więcej ogląda, bo też bardzo lubi tenisa. U mnie w domu w telewizji tenisowe turnieje właściwie są na okrągło w tle wszystkiego co się dzieje. Na kanałach sportowych różnych stacji telewizyjnych są przeróżne transmisje, więc cały czas dzieje się coś związanego z tenisem (śmiech). Jak nie tenis pań, to panów. A ten turniej jest z nami od tylu lat, że nie wyobrażam sobie września bez niego. To już jest takie nasze, szczecińskie, DNA.
Która edycja według Pana była najlepsza?
PK: Na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć.
To która najbardziej utkwiła w pamięci?
PK: Było ich tyle, że każda miała coś w sobie. Pamiętam obecność na jednym z turniejów Karoliny Woźniackiej, która była wtedy nr 1 na świecie i przyjechała do nas. Ale nie mam takiego turnieju, który bym jakoś specjalnie zapamiętał.
Panie Dyrektorze, to która edycja turnieju była najtrudniejsza?
KB: Ostatni, ten ubiegłoroczny, był bardzo trudny. Jego przygotowanie kosztowało mnie nieprawdopodobnie dużo zdrowia i nerwów. A inne? 30 lat minęło, więc niełatwo sobie przypomnieć ten najtrudniejszy. Ale na pewno wtedy, kiedy pada bardzo dużo deszczu.
PK: Ale nie było wielu takich turniejów.
KB: Nie było, bo zazwyczaj mamy tylko jeden dzień deszczu. Bardzo trudny turniej i chyba najbardziej traumatyczny był wtedy, kiedy Fundacja ogłosiła upadłość, z różnych powodów. Wtedy było tragicznie. Wiele planowaliśmy, bo wtedy chyba też był jakiś jubileusz, bodaj 20, mnóstwo dodatkowych atrakcji. I nagle taki krach dosłownie cztery czy pięć dni przed turniejem. Zadzwoniłem do Pana Prezydenta prosząc o interwencję. My byliśmy zawsze po jednej stronie z miastem. Nie powiem, że bank po drugiej. Ale jednak mimo wszystko bank był bankiem. A my byliśmy tu, ze Szczecina i wiadomo było, że ja chciałem pracować z Miastem. Z bankiem oczywiście też. Natomiast te relacje z nim w ramach kolejnych zarządów troszeczkę się zmieniały. Kiedyś były doskonałe, potem dobre, a potem zaledwie poprawne. Nie liczę tutaj szczecińskiego oddziału banku, bo z nim zawsze było ok. Natomiast mówimy o centrali. I wtedy, przy tej 20 edycji, to nas kosztowało wszystkich nieprawdopodobnie dużo stresu. To był taki zły turniej. Chociaż wszystko się udało i nawet wtedy jakąś nagrodę zdobyliśmy. Będę pamiętał także, poza tymi starymi turniejami, 25-lecie, kiedy zadzwonił Richard Gasquet, jak przegrał na US Open z pytaniem czy może przyjechać do Szczecina. Dotarł do nas, wygrał i mogłem wręczyć nagrodę jednemu z najsłynniejszych zawodników, którzy tutaj grali. W dodatku to był cudowny turniej, wszystko się udało. Wizyta Karoliny Woźniackiej, to było nieprawdopodobne wydarzenie. To był dla nas ogromny zaszczyt, zrobiła ogromne zamieszanie, bo i zagrała jakąś pokazówkę i miała wielką konferencję prasową, pierwszą wtedy podczas jej pobytu w Polsce. No i nie ukrywam, że ten przedostatni turniej był dla mnie bardzo ważny. Bo dzięki dobrej grze Kamila Majchrzaka, który dotarł jako pierwszy Polak i na razie ostatni, do finału. Jeszcze nigdy Polak nie wygrał, podobnie jak Hiszpan. Do półfinału kiedyś dotarł tylko Jurek Janowicz i Łukasz Kubot. Nadal więc podtrzymujemy te dwie klątwy – hiszpańską i polską. Mimo, że turniej w Polsce, to Polak nie wygrywa i mimo, że Hiszpanie są największymi fachowcami od gry w tenisa na ziemi, na mączce ceglanej, to też jeszcze żaden z nich nie wygrał. Co zresztą kiedyś jeden z Hiszpanów skwitował, że musimy zaprosić Rafaela Nadala, żeby on tutaj wygrał. Bo żaden z tych zawodników, mimo,
że są znani i grają w dużych turniejach u nas nie odnieśli sukcesu. U mnie w domu również cały czas telewizor nastawiony jest na kanały sportowe, oczywiście z tenisem. Oglądamy różne turniej i nagle mówimy: „o grają ten i ten, byli u nas”. To naprawdę niezwykłe, że tylu dobrych zawodników u nas zagrało.
A czy można zaryzykować takie twierdzenie, że szczeciński turniej był dla niektórych z nich trampoliną do wielkiego sukcesu? Mam tu na myśli np. Caspra Ruuda, czy Rune Holgera, którzy grali przecież w Szczecinie.
KB: Mógłbym zacytować bardzo dobrego trenera Pawła Straussa, który pracuje z nami od wielu lat, ale przede wszystkim prowadzi zawodników w Skandynawii. Np. partnera Łukasza Kubota, z którym zdobył Wielkiego Szlema. I on właśnie przyjechał z Casprem Ruudem. W zeszłym roku mailowo przesłał mi podziękowania, że mu zaufałem. Bo on mi powiedział, że z Ruuda będzie kiedyś prawdziwy zawodnik. A Casper Ruud przyjeżdżał do Szczecina dwukrotnie, zupełnie niedawno i wcale nie podbił turnieju. Z Holgerem Ruune było już lepiej, bo trafił do półfinału, a Ruud nawet tam się nie dostał. To nie jest tak, że my jesteśmy jedyni, gdzie ci zawodnicy grali i grają. Choć to jest pewnego rodzaju trampolina, bo są nią challengery, szczególnie te duże. U nas fajne jest to, że jak się potem śledzi finalistów, zwycięzców to często jest tak, że wystarczy rok i oni już są w pierwszej 15, 20 świata. Trafiliśmy ich w idealnym momencie albo oni sami do nas trafili. Tylko trzeba mieć nosa, nie zawsze do zawodnika częściej do trenera czy do kogoś kto wskazuje. Tak było w przypadku Juana Carlosa Ferrero, zawodnika dziś już troszeczkę zapomnianego, dwu czy trzykrotnego zwycięzcy Rolanda Garrosa. Dzisiaj wszyscy znają jego twarz i nazwisko, bo jest trenerem Carlosa Alcaraza – najlepszego zawodnika na świecie w tej chwili. Na początku lat 2000 zadzwonił do nas człowiek z przedstawicielstwa PLL LOT z Hiszpanii, znajomi go poprosili o to, bo jest taki supermłody zawodnik, który chciałby przyje -
chać do Szczecina na turniej. Hiszpan, nazywa się Juan Carlos Ferrero. Sprawdziliśmy, grał bardzo dobrze w juniorskich rozgrywkach. PLL LOT był sponsorem, nie odmówiliśmy. Daliśmy mu „dziką kartę”. Przyjechał, zagrał. Odpadł w drugiej czy trzeciej rundzie. Taki szczypior, chudzina taka. Przyszedł, podziękował za „dziką kartę” i powiedział: „w przyszłym roku będę w pierwszej 20 i też do Was przyjadę”. Rok później wpisał się do naszego turnieju, ale nie wierzyliśmy, że przyjedzie. Budując miasteczko turniejowe oglądaliśmy finał jednego z hiszpańskich turniejów. I on go wygrał, po czym za dwa dni zameldował się w Szczecinie. Był już wtedy w pierwszej 20. To był jeden z dwóch najwyżej rozstawionych zawodników, którzy zagrali w Szczecinie.
Ale ze Stefanosem Tsitsipasem, teraz gwiazdą światowego formatu, to się Panu nie udało.
KB: No nie powiodło się.
Co zawiodło?
KB: Wyczucie. No nie ma tak, że się nie mylę. (śmiech) Tsitsipas to moja największa porażka, jeżeli chodzi o turniej. Leo –moja prawa ręka, który jest dyrektorem sportowym turnieju i on w dużej mierze rozmawia z zawodnikami, bo ja się zajmuję bardziej częścią organizacyjną i sponsorską, namawiał mnie na Tsitsipasa. Ale ja wybrałem Polaka, którego kariera na szczecińskich kortach szybko się skończyła. A Tsitsipas poszedł do góry. Leo zawsze ze mnie drwi, jak rozmawiamy na temat pozyskiwania zawodników do turnieju. A wtedy Tsitsipas był juniorem i wygrał jakiś juniorski turniej. Tak mi się jakoś wydawało, że Grecy to raczej nie grają dobrze w tenisa, nigdy nie słyszałem, aby z Grecji pochodził jakiś ważny zawodnik. No i tak jakoś wyszło, Nie zawsze się trafia.
Panie Prezydencie, Pan od dawna gra w tenisa.
PK: Nie za dużo, ale pogrywam.
A nie kusiło Pana, żeby przy okazji turnieju zorganizować taki mini turniej dla prezydentów polskich miast. Bo pewnie gra np. Rafał Trzaskowski czy Jacek Karnowski.
PK: Przyjeżdżają prezydenci np. Janusz Żmurkiewicz ze Świnoujścia.
Ale chyba tylko jako widz.
PK: O nie, prezydent Żmurkiewicz dobrze gra.
Ale taki mini turniej prezydencki to byłaby chyba kolejna atrakcja?
PK: Może by i mnie kusiło, ale nie miałbym czasu w nim uczestniczyć. I byłoby mi bardzo szkoda, że nie gram (śmiech). Ale pomyślimy o tym.
Jaki będzie tegoroczny turniej?
PK: Mam nadzieję, że będzie podobnie udany jak zeszłoroczny. Zakładam, że będzie dużo dobrych sportowych emocji i że pogoda nam dopisze. Mam nadzieję, że to będzie fajne wydarzenie i promocyjne, i dla kibiców i dla tych wszystkich, którzy się interesują tenisem. A ci z biznesu, którzy są z nami utwierdzą się tylko w przekonaniu, że ta współpraca jest bardzo udana.
Planuje Pan również jakieś poważne negocjacje, które wpłyną na przyszłość miasta?
PK: Nie planuję, ale mogą się wydarzyć. Zwykle jest tak, że się wydarzają. Nie zawsze trzeba to planować. Czasami okoliczności powodują, że udaje się osiągnąć jakiś sukces, cel, krok do przodu. Tak bywało w historii.
Będzie jakaś mega niespodzianka, która nas rzuci na kolana?
KB: Nie, pewnie nie będzie. Ale chcemy, żeby to była impreza godna jubileuszu. Będziemy się starali także sportowo dobrze ją „ograć”. Myślę, że to będzie udany jubileusz. Mamy 30 – lecie, ale mamy też 25 – lecie turnieju artystów, który towarzyszy głównym rozgrywkom. Będzie więc rekordowa obsada artystyczna, parę nowych nazwisk szykuje się do udziału w tym wydarzeniu. Przygotowaliśmy też bardzo dużo fajnych rzeczy dla publiczności związanych z jubileuszem. Np. na pewno warto sięgnąć do szafy po stare koszulki turniejowe, bo będziemy nagradzać tych, którzy mają najstarsze. A widzę czasami kibiców, którzy mają koszulki choćby z 1999 i są one, chociaż sprane, jeszcze w stanie używalności (śmiech).
Ma Pan koszulkę z pierwszego turnieju?
KB: Mam chyba z wszystkich edycji (śmiech) Gdzieś tam jest kontener, w którym to wszystko się znajduje. Minęło, pamiątek jest sporo. Ile jest prac magisterskich, doktorskich związanych z turniejem! To wydarzenie naprawdę wrosło w Szczecin i w Polskę. Bo na tę imprezę przyjeżdżają ludzie z całego kraju. Również sponsorzy, jednym ze znaczących jest m.in. browar aż z Lublina. U nas trzeba być. Nasz turniej, a zwłaszcza Szczecin ma też ogromną promocję nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Rozgrywki są transmitowane, poprzez telewizję ATP, na cały świat.
Panie Prezydencie, weźmie Pan urlop na czas turnieju?
PK: Będę się starał łączyć obowiązki. Choć właściwie to chyba powinny być nadgodziny (śmiech).
rozmawiał: Dariusz Staniewski / foto: Bogusz Kluz / MUA: Agnieszka Noska
Arkadiusz Jakubik – chory na Polskę
Śpiewasz, że jesteś chory na Polskę? Tylko śpiewasz, czy tak się czujesz?
U mnie ta choroba nie jest związana z tym, co się aktualnie dzieje, bo obie strony ostrzą na siebie szable i siekiery. Paradoksalnie pomysł na płytę „Chory na Polskę” i piosenką zrodził się już w 2020 roku, ale wcześniej z zespołem Dr Misio nagraliśmy płytę „Strach XXI wieku". Wszyscy mówili nam, że przewidzieliśmy pandemię, co też nie jest zgodne z prawdą.
Ale prawdą jest, że ten strach nam towarzyszy z różnych powodów. Jak z nim żyć?
Ja się nauczyłem. Znam swój pesel na pamięć, mam parę wiosen za sobą. Stworzyłem mechanizmy obronne, żeby nie zwariować i nie dać się grillować mediom z jednej czy drugiej strony. Odcinam się od polityki, nie oglądam informacji. Omijam analizy związane z sondażami i wydarzenia związane z tym, co się dzieje w politycznej wierchuszce. Stworzyłem swój świat i swoją Polskę, w której jestem szczęśliwy.
A w jakiej Polsce się dusisz?
Gdy ktoś wchodzi mi do domu, zagląda do mojego łóżka i mówi mi jak mam myśleć i kogo mam kochać. Nie godzę się na to. Pamiętam, że czara goryczy przelała się podczas protestów kobiet w 2020 roku i wtedy przeszło mi przez myśl, by zrobić całą płytę o Polsce i o tym, co mnie najbardziej boli i dotyka, uwiera. Myślałem, że może się z tą Polską pokłócić, powadzić i wyrzucić wszystko z siebie, ale gdy zacząłem pracować nad kolejnymi tekstami, to dotarło do mnie, że to nie jest dobry pomysł.
Dlaczego nie?
Bo nie mam nic ciekawego do powiedzenia na temat Polski, a publicystyką nie chcę się zajmować. Mamy stare teksty i genialnych tekściarzy poetów jak np. Grzesiek Ciechowski. Ich słowa są uniwersalne i działają po latach. Takim sztandarowym
kawałkiem jest też dla mnie utwór Tomka Lipińskiego „Nie wierzę politykom". Ten rodzaj niezgody i emocje starych punkowców są niezmienne od 40 lat. Z tego powodu przypomnieliśmy piosenkę „Chory na Polskę". Ludzie ją z nami śpiewają, bo wszyscy kochamy ten cholerny kraj. I wszyscy jesteśmy zarażeni tą straszną, aczkolwiek piękną chorobą.
A w sondażach wyborczych nadal na prowadzeniu jest PiS. Znasz jakieś wytłumaczenie tej sytuacji?
Myślę, że to efekt zaniedbań za poprzedniej władzy. Ludzie pamiętają, że kiedyś żyło im się dużo biedniej. 500 plus zadziałało. Żyje nam się dostatniej, ale dopiero teraz zaczyna się praca u podstaw. Zaczynamy rozumieć, że kraj widziany z perspektywy szklanego klosza w Warszawie to nie jest prawdziwa Polska.
Nie bez powodu mówi się, że wybory wygrywa się w Końskich.
Pamiętam spotkanie z Adamem Bodnarem kilka lat temu. Dużo rozmawialiśmy o Polsce, sądach, Trybunale Konstytucyjnym, przepychaniu ustaw. I w pewnym momencie Adam pokazał mi w swoim gabinecie mapę Polski. Miejsca, w których był oznaczył pinezkami i powiedział: Wiesz co robię? Nie latam po mediach, tylko jeżdżę po tym kraju. I nie robię tego po to, żeby politykować z ludźmi, tylko zapytać w czym im pomóc? Takie wizyty pokazywały mu, gdzie nie ma sygnalizacji świetlnej na najbardziej niebezpiecznym skrzyżowaniu, że nie ma żłobków i przedszkoli albo że oczyszczalnia ścieków przestała działać. To są problemy ludzi. Ich nie interesuje z kim spotkał się Donald Tusk. To Polska w zasięgu ramion. Dużo jeżdżę z zespołem Dr Misio po takich miejscowościach i tam nie ma mowy o wielkiej polityce. Szkoda, że dopiero teraz to widzimy, ale liczy się skuteczność i zobaczymy co się wydarzy jesienią.
Pójdziesz na wybory?
To mój absolutny obowiązek, wręcz patriotyczny. Nie rozu -
O POLSCE, KTÓRĄ SIĘ KOCHA MIMO WSZYSTKO, O SZUKANIU PUNKTÓW, KTÓRE ŁĄCZĄ, A NIE DZIELĄ I O TYM, ŻE DOBRO NIE JEST FILMOWE – MÓWI ARKADIUSZ JAKUBIK, JEDEN Z NAJWYBITNIEJSZYCH POLSKICH AKTORÓW.miem ludzi, którzy mówią, że nie pójdą na wybory. Najchętniej wprowadziłbym taki obowiązek, tak jak w Belgii, bo uważam, że każdy powinien wrzucić swój głos do urny. Nie masz na kogo głosować? Wrzuć głos nieważny, ale to zrób. Nie mogę słuchać jak ludzie, którzy nie chodzą na wybory jęczą.
Powiedziałeś, że stworzyłeś Polskę, którą kochasz. Jaka ona jest?
Moja Polska to mój dom, moja rodzina, żona, synowie, pies Bazyli. Ostatnio to również puszcza chojnowska, po której spaceruję kilka razy dziennie. I pobliski cmentarz, na którym zbudowałem sobie kwaterkę. To Polska, w której czuję się bezpiecznie. Koledzy się ze mnie śmieją, że jestem konserwą.
Zaraz, zaraz. Jaką kwaterkę? Po co Ci miejsce na cmentarzu?
Moi dziadkowie wiele lat temu wykupili sobie miejsce na cmentarzu. Myślałam, że ludzie od tego odchodzą?
To życiowy pragmatyzm. Po filmie „Wołyń" postanowiłem z mamą, że przeniesiemy prochy mojego taty. Ksiądz proboszcz zachował się jednak bardzo niefajnie. Gdy usłyszał nazwisko mojej mamy i dowiedział się, że jest z tych Jakubików, to zaczął ją obrażać i postawił zaporową cenę za tę usługę. Mama się popłakała i wróciła do domu. Nie miałem wyjścia. Wziąłem całą tacę z konta i kupiłem kwaterkę na cmentarzu, a potem spotkałem się z panem Karolem, który nim zawiadywał. Pan Karol stwierdził, że skoro już przepłaciłem u księdza, to muszę wybudować sobie pięterko. Powiedział: „Panie Areczku, dla siebie i żony kwatery już pan nie kupisz, a ja panu wybuduję pięterko i będziesz pan miał swoje miejsce". No i mam. Ale wiesz co? Ta moja Polska jakoś się wypełniła przez to miejsce na cmentarzu.
W jaki sposób?
Kiedyś wymyśliłem sobie pociąg. Moi dziadkowie w 1944 roku uciekali przed Ukraińcami. Wysiedli w Krośnie, a potem w Gliwicach, gdzie zamieszkali. Moi rodzice wsiedli do kolejnego pociągu i wylądowali w Strzelcach Opolskich. Potem ja wyjechałem na studia do Wrocławia, a potem za pracą do Warszawy. A dziś ta podwarszawska wieś, w której mieszkam to ostatnia stacja. Tu są pochowani moi rodzice. Mieszkam z żoną i synami, którzy zawsze będą mieli, gdzie przyjechać 1 listopada.
Genius loci?
Dokładnie. Zrozumiałem, że teraz stałem się prawdziwym mężczyzną. Przez to, że jestem do końca zakorzeniony, czuję się bezpiecznie. Jestem Polakiem, mówię po polsku, jestem stąd. Tutaj się urodziłem i tutaj umrę, jak mówił Wajda.
Warto się trzymać takich drogowskazów w życiu? Potrzebujesz ich?
Tak mało jest dziś autorytetów, że warto pamiętać o tym, co ważne. Mam na lodówce widokówkę ze zdjęciem cudownego staruszka i jego najsłynniejszym zdaniem, że warto być przyzwoitym. Dla mnie to drogowskaz, by szanować te małe Polski, które każdy ma prawo sobie zbudować na swoją modłę, ze swoim wyznaniem religijnym. Ja nie mam problemu z tym, że sąsiad będzie miał na swojej lodówce widokówkę z napisem „Nie czyń bliźniemu co tobie nie miłe", bo to znaczy to samo co być przyzwoitym.
Bez podziału na lepszy i gorszy sort
Myślę sobie, że gdybyśmy tak wszyscy wyłączyli programy informacyjne i przestali się wkurzać na te wszystkie przepychanki na górze, tylko po prostu zaczęli się spotykać z sąsiadami, to żyłoby nam się lepiej.
A Ty spotykasz się z sąsiadami?
Oczywiście. Nie mam problemu z tym, żebym się spotkać, zagadać i zapytać jak zdrowie? Swego czasu grałem w tenisa z inżynierem, który był zupełnie po drugiej stronie i jeździł na pielgrzymki. Mówił mi, jakie to dla niego ważne. Nie śmiałem się z tego, tylko słuchałem z uwagą. Nie mówiłem, że kościelna instytucja to dziś coś zupełnie innego niż kilkanaście lat temu. Tego samego oczekiwałem od niego, bo chodzi o to, żebyśmy się wzajemnie szanowali i szukali punktów, które nas łączą. Usiedli przy kawie albo wódce.
Jesteś pracoholikiem. Masz na to czas?
Przyznaję, jestem pracoholikim, ale jednak tę pracę dawkuję. Ostatni raz na planie filmowym byłem we wrześniu ubiegłego roku, gdy kończyłem zdjęcia do serialu „Informacja zwrotna" na podstawie książki Jakuba Żulczyka. To historia, którą świetnie
zaadaptował Kacper Wysocki. Dla mnie to była bardzo trudna emocjonalnie podróż.
To coś nowego dla Ciebie? Jesteś znany z trudnych ról. Po roli w „Domu złym" mówiłeś o tym, jak trudno wrócić do normalnego życia i zostawić bohatera. Tym razem też tak jest?
Tak, to moja kretyńska metoda wchodzenia w postać do końca. To ciągłe balansowanie na krawędzi i posypywanie ran solą, żeby bolało jeszcze mocniej. I tym razem sięgnęło zenitu. Mogę porównać pracę na planie „Informacji zwrotnej" do pracy nad „Domem złym". To był powrót do mojego prywatnego jądra ciemności. Ciężko się z tego wychodziło. I choć ustawiłem sobie pracę nad płytą tak, by mieć odskocznię od pracy na planie serialu, to jednak ciężko było się skoncentrować na Doktorze Misio, bo przez cały czas towarzyszył mi Marcin Kania. Dawał o sobie znać. Czułem się, jakbym był oblepiony błotem, które bardzo ciężko z siebie zrzucić i zmyć.
Ale po co Ty to robisz? Nie możesz po prostu zagrać? Przecież aktor by zagrać alkoholika nie musi pić do upadłego
To nie jest kwestia ilości wypitego alkoholu. Chodzi o stworzenie jak najbardziej intensywnego strumienia świadomości, żeby zamienić się w postać i zacząć myśleć tak jak ona.
Dawid Ogrodnik, który grał księdza Jana Kaczkowskiego w filmie „Johnny" mówił w jednym z wywiadów, że wyobrażał sobie, że ma raka i umiera. Przepraszam, ale nie kupuję tego. To przesada.
Ale najważniejsze jest to, czy ta metoda jest skuteczna. To jego sprawa, ale stworzył wybitną kreację. Każdy ma swoją drogę. Ważne, żeby w pewnym momencie nie przesadzić. Czerwona lampka musi być włączona. To sygnał ostrzegawczy, by nie zwariować i nie wpaść w coś niedobrego.
Wierzysz w ludzi?
Tak.
tajemnicy, czy zrobilibyśmy krok w lewo, czy prawo? Pamiętam, gdy Wojtek dał mi do przeczytania scenariusz „Domu złego" z prośbą o recenzję. I poznałem postać Edwarda Środonia, który został napisany jako zimny morderca, który chce zabić Dziabasów. Powiedziałem Wojtkowi, że go nienawidzę, bo to kawał skurwysyna, który ukręca łeb psu, robi pompki, żeby zabić gospodarzy i ukraść im pieniądze. Ja takiemu bohaterowi nie kibicuję, nie cierpię go.
Dlatego zaproponowałeś, by go wybielić i poszukać dobrych cech?
Tak, Wojtek po paru tygodniach odezwał się do mnie i zapytał, czy bym zagrał Edwarda Środonia po swojemu. Umówiliśmy się, że dla mnie to będzie anioł, a dla niego kat, ale co jakiś czas Wojtek pytał mnie: Jakubik, a gdybyś bardzo potrzebował pieniędzy i miałbyś pewność, że nikt się o tym nie dowie? Zrobił -
Człowiek z krwi, kości i wątpliwości
AKTOR ZNANY Z WIELU TEATRÓW (M.IN. TEATR SYRENA W WARSZAWIE, TEATR MUZYCZNY W GDYNI) RÓWNIEŻ ZE SZCZECIŃSKIEGO TEATRU POLSKIEGO CZY OPERY NA ZAMKU, WOKALISTA, AUTOR TEKSTÓW. FILIP CEMBALA JEST TWÓRCĄ #LOWIZMU, FILOZOFII ŻYCIOWEJ, KTÓRĄ UPRAWIA W ŻYCIU I NA INSTAGRAMOWYM PROFILU, A KTÓRA TRAFIŁA JUŻ POD STRZECHY NIEJEDNEGO DOMU. LOWIZM, TO SAMOŻYCZLIWOŚĆ I SZUKANIE W ŻYCIU ULGI, KTÓREJ AKTUALNIE JAK NA LEKARSTWO, ZARÓWNO W REALU JA W WIRTUALNYM ŚWIECIE. FILIP W HUMORYSTYCZNO-NOSTALGICZNY SPOSÓB KOMENTUJE RZECZYWISTOŚĆ, BAWIĄC SIĘ SŁOWEM. JEST ODTRUTKĄ NA WSZELKICH INTERNETOWYCH „DORADCÓW ŻYCIOWYCH” I „MISTRZÓW SAMOROZWOJU”. MÓWI PRAWIE WPROST BYŚMY SIĘ OD SIEBIE ODCZEPILI I ZAMIAST BRAĆ SIĘ W GARŚĆ, BRALI SIĘ W RAMIONA.
Skąd u Ciebie wziął się lowizm i chęć wejścia ze swoją filozofią życia w Internet, do ludzi? Bycie, jak to nazywasz, incluENSEREM?
Początki mojej działalności internetowej sięgają jeszcze czasów, kiedy mieszkałem w Szczecinie. Byłem ogromnie „głodny” nowych form rozwoju, a świat online zdawał się być idealnym, wspólnym mianownikiem performancu, kreacji i wychylania się z poza niej, na swoich zasadach. Zanim pojawił się hasztag lowizm, powołałem do życia „nieznanizm” – w ten sposób dystansowałem się trochę od świata popkultury, choć podświadomie zawsze czułem, że to właśnie ten świat „woła mnie” najgłośniej. Już wtedy (około 6 lat temu) czułem, że sam teatr to dla mnie trochę „za ciasne” ubranie, potrzebowałem „flirtu” z innymi formami wyrazu. Na tamten moment czułem się w swoim życiu jakby „niewidzialny” schowany za rolami, kompletnie pomijany przez prasę i krytykę teatralną w Szczecinie, ale zawsze serdecznie doceniany przez publiczność. Po co o tym mówię po latach? Bo to moja „prawda” i głęboko wierzę, że jeśli czyta tę rozmowę ktoś, kto w swoim życiu, czuje się na ten moment w otaczającej go przestrzeni „niewidzialny” to niech wie, że zrobienie kilku małych, niespektakularnych kroków w inną stronę niż zwykle, może się okazać początkiem pięknej zmiany. A jak narodził się hasztag lowizm? Zacząłem czytać komentarze internetowe, w kwestiach ważnych dla mnie społecznie – co mnie totalnie pokonało, nie potrafiłem zrozumieć skąd w kimś potrzeba hejtu, zła, etc. I powołałem wtedy do życia #lowzim. Myślałem, że to słowo pożyje 24 godziny, tyle co instastory – ale ono postanowiło nie opuścić mnie do dzisiaj. Uświadomiłem sobie, że to jest takie moje ubranie, zbroja, która ma chronić moją wrażliwość. Okazało się, że takich „bigosów” czyli ludzi z krwi i kości-wątpliwości jak ja, których boli hejt, niesprawiedliwość, którzy mają już dość bycia „wytapetowanymi od środka” poradami na każdy „centymetr” życia jest bardzo wielu. Bo przecież mamy w życiu wpływ na wiele rzeczy, ale na całą masę – nie mamy. Sam ciągle bywam (szczęśliwie coraz rzadziej) zakładnikiem swoich ambicji i marzeń, a dzisiejsze czasy jeszcze takie postawy podsycają. Te monologi, które zacząłem nagrywać (i szczęśliwie rymuje się z nimi coraz więcej wspaniałych „osobnych osób”) to jest dokładnie to co sam danego dnia potrzebuję powiedzieć do siebie.
A dlaczego nazwałeś się przewrotnie INCLUenserem?
Od słowa inkluzywność – czyli zaproszenie do łączenia, a nie wykluczenia, zaproszenia do wspólnoty pomimo tego, że pięknie się w swoich konstruktach różnimy, chciałbym, żeby każdy czuł się bezpiecznie na moich „przestrzeniach sołszialmedyjskich”.
Nie obawiałeś się, że to nie chwyci? W końcu Instagram jest pełen „porad” i „specjalistów do wszystkiego”.
Pamiętam taką rozmowę z kolegą, który mi mówi tak: Słuchaj, ty nie ruszysz z tym Instagramem, bo jesteś trochę śmieszny, trochę refleksyjny, trochę śpiewasz, trochę piszesz wiersze. Algorytm bardzo lubi określone postacie. Pomyślałem sobie wtedy: Walić al -
gorytm, będę bigosem na swoich zasadach. I odkąd postanowiłem się nie ścigać z algorytmem to wszystko fajnie ruszyło. Więc się z tego ogromnie cieszę.
Wrócę jeszcze do tych „specjalistów od wszystkiego”, którzy wręcz zalali swoimi wywodami Internet. Zdarzają się w tym szumie przekazy wartościowe, tak jak te, których jesteś autorem, ale jak widzę kolejną różową planszę z „mądrością życiową” albo ten wręcz toksyczny optymizm, to mnie zaczyna mdlić.
Wszyscy mamy swoje tęsknoty, wszyscy pragniemy w życiu czegoś, czego nie mamy. Wszyscy mamy jakieś utracone relacje, wszyscy mamy jakieś „relacje z dupy” (toksyczne) i te piękne, uskrzydlające, wartościowe również. Każdy ma to wymieszane w trochę innych proporcjach, ale powtarzanie idiotyzmów, że można się przenieść na jakąś różową chmurkę idealnego życia i już nigdy nie dotknąć stopą ziemi jest możliwe, bo nie jest. Jakiś czas temu do swojego programu zaprosiła mnie Justyna Nagłowska-Szyc. Odbyliśmy świetną rozmowę, która później rozniosła się po Internecie. Następnie zaprosiła mnie jako jednego z gości, do swojego wydarzenia, które cyklicznie odbywa się w Teatrze 6.piętro. I pamiętam, że na tym spotkaniu powiedziałem wtedy ze sceny, że znam ludzi, którzy sprzedają bullshit w internecie np. a ‘propos związków. Pokazują, że np. mają idealny związek, do przesady romantyczny, spontaniczny seks mają co 13 minut, są świetni w komunikacji, nie kłócą się, a ja znając bardzo dobrze ich rzeczywistość, wiem, że często ma tam miejsce dramat. I potem sobie myślę: Czy wy macie świadomość tego, że przez was masa „wystarczająco dobrych związków” może się rozpaść, ponieważ ktoś, patrząc na wasze instagramowe wydanie, frustruje się, że jego relacja jest do niczego, bo nie ma w niej codziennie kwiatów, rozmów do rana, czy częstego seksu. Ludzie muszą naprawdę brać odpowiedzialność za swoje słowa.
Ty za to bierzesz odpowiedzialność. Zresztą to co mówisz nie jest takie różowe jak te plansze czy chmurki. Jest w tym co prawda sporo humoru, ale też melancholii i prawdy o nas. Zawsze taki byłeś?
Od dziecka słyszałem, że filozofuje, coś na zasadzie: Ty już nie „filozofuj” tylko jedz (śmiech). Ja już tak mam, właściwie nic innego nie robię przez całe życie. Mieszkając w Szczecinie, przez 4 lata byłem w terapii. To był totalny „game changer” w moim życiu. Zawsze się autoanalizowałem, próbowałem szukać nowej perspektywy w życiu, żeby mi się bardziej udawało albo inaczej działo. Terapia bardzo dużo mi dała. Od zawsze czytałem magazyny psychologiczne, książki, od zawsze szukałem. Dlatego też często powtarzam na Instagramie, że ja absolutnie nie mówię ze szczytu, bo ja nawet nie jestem blisko tego szczytu. Mówię ze szlaku. I jeśli my się na tym szlaku razem spotykamy i rymujemy to wspaniale. To co danego dnia nagram, w dużej mierze zależy od tego z jakim tema-
tem się obudzę, czasami jest to jakaś sytuacja życiowa, która mnie dojeżdża, innym razem „latam” i chcę powiedzieć coś z jaśniejszej perspektywy. Przez lata wychowuje się nas do bycia grzecznymi. I kiedy już się takim stajemy, bardzo łatwo można nas pokonać w toksycznych, biernoagresywnych sytuacjach, nierzadko przy rodzinnych stołach. Dlatego powołałem do życia cykl „pytania z dupy”, gdzie moi wspaniali „słuchaczooglądacze” piszą mi z jakimi pytaniami muszę się mierzyć, a ja w bardziej lub mniej żarto -
bliwy sposób, podpowiadam co bym na ich miejscu odpowiedział. W imię czego mamy pozwalać (komukolwiek) na zadawanie nam wścibskich pytań? Uważam, że jesteśmy sobie winni suwerenną obronę granic, które wyznaczyliśmy, nawet najbliższym.
To co jest z nami nie tak? Mówi się, i ja się akurat do tego przychylam, że aby żyć w zgodzie z innymi, żeby lubić czy kochać innych, najpierw trzeba polubić i pokochać siebie.
Też tak uważam, ale to dopiero początek. Nie wnikając w to czy jestem wierzący czy nie, to w temacie przykazań, od zawsze moim ulubionym było – „Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Pewnego razu wstaję rano i myślę: Przecież to przykazanie może działać tylko wtedy, kiedy jest grafem. Oczywiście, kochaj bliźniego swego jak siebie samego, ale to siebie musisz przede wszystkim kochać, żeby móc w szczerości dać to komukolwiek innemu. Jeśli gdzieś w środku mam niezgodę na siebie, nie szanuję siebie i swoich granic, to jak ja mam kochać innych ludzi? Nie mam z czego ich kochać, bo jestem pusty albo są we mnie same czarne dziury. Czasami mi się wydaje, że już sobie to wszystko wypracowałem. Po czym nagle życie robi mi takie „kartkówki”, że się wywracam i zaczynam tę drogę raz jeszcze, ale już nie od początku. Czasy są tak szalone, że wymaga się od nas ciągłego surfingu, ciągłych ekwilibrystyk, sukcesu za sukcesem. I to może spowodować zadyszkę. Chciałbym, żeby lowizm w swoim podtytule miał słowo ulga. Tak jak singiel, który wydałem rok temu. Pojawił się w święto narodowe, gdzie mój lowizm objawił się jako list do Polski. Dlaczego akurat do Polski? Bardzo mnie niepokoi co się dzieje na świecie, ale też co się dzieje w Polsce od wielu lat. To podżeganie do nienawiści, wykluczenia, podziały. Niestety jest co raz gorzej. Chciałbym to zmienić i robię to w swoim tempie i zakresie.
Wspomniałeś o „Pytaniach z dupy”. Bierze w nich udział Joanna Kołaczkowska. Tworzycie przezabawny duet. Widać zresz-
SPRAWDŹ
NASZE CATERINGI
Organizujemy imprezy firmowe na naszej sali, ale również w siedzibie klienta. Posiłki już od 25 zł.
Szukasz obsługi eventu biznesowego?
Zadzwoń do nas lub napisz!
tą, że prowadząc te dialogi równie dobrze się bawicie. Poznaliśmy się „100 lat temu” w Szczecinie, na scenie w teatrze. Dopiero w drugim roku naszych spotkań koncertowych odważyłem się do niej podejść i wyznać, że jestem jej fanem, że ją uwielbiam. Ale nasza relacja zawiązała się jakiś rok czy dwa lata później, kiedy razem z Arturem Andrusem wracaliśmy wszyscy razem samochodem do Warszawy. Od razu nam zaklikało. Któregoś dnia Joasia zaprosiła mnie do siebie na kawę, a ja właśnie wtedy nagrywałem odpowiedzi do „Pytań z dupy”. I mówię do niej: Słuchaj, mam tyle tych pytań, że może chcesz ze mną wspólnie trochę się powygłupiać: I ona na to: dawaj, robimy. Nagraliśmy kilka filmów i poszło. Jeden z filmów obejrzało z osiem milionów ludzi! Najlepsze jest to, że nie było zaplanowane, na żadną stałą formę, czy finalnie serial internetowy jaki z tego powstał i może właśnie dlatego tak fajnie to odpaliło. W tym roku zaczynamy się już razem pojawiać na scenie, więc raz na jakiś czas wyściubiamy nos z internetu. W październiku wystąpię gościnnie na koncercie Asi w warszawskiej „Stodole”.
Rosnąca popularność lowizmu zaczyna Ciebie czynić kimś w rodzaju mentora, chociaż ty wolisz określenie antymentor. Czy ludzie, którzy Cię oglądają i słuchają proszą też o konkretne rady?
Bardzo często mnie pytają o radę, ale ja zazwyczaj odpowiadam, że bardzo polecam terapię. Nie jestem terapeutą, nie mam psychologicznego wykształcenia i to co mówię jest mocno intuicyjne. To co nagrywam jest tym sprawdza się u mnie i jeżeli komukolwiek pomaga to wspaniale, ale ja nie mogę wziąć odpowiedzialności za czyjeś życie. A ‘propos pięknych momentów, które mnie spotykają w sieci: nagrała mi się kiedyś dziewczyna, na chwilę przed północą. Wzruszona, wyznała, że od kilku lat ma depresję i od 3 miesięcy nie wychodziła z domu, a nawet z łóżka. Ale przez codzienne słuchanie moich monologów, wyszła i właśnie pozdrawia mnie ze swojego pierwszego nocnego spaceru, po tej trzymiesięcznej przerwie.
A jest to tym bardziej dla niej ważne, bo następnego dnia ma urodziny. Odpisałem jej, nagrałem jej urodzinowe sto lat. Oboje nas to bardzo poruszyło. Takich wiadomości jest sporo, czasem ktoś napisze w stylu: nawet nie wiesz jak mi dziś pomogłeś. I kropka. I taka osoba nawet nie wymaga ode mnie odpowiedzi. Najczęściej taki pozytywny feedback otrzymuję w momencie, kiedy nachodzą mnie wątpliwości, czy dalej to robić. To jest niebywałe. Każda taka wiadomość ogromnie mnie wzrusza i powoduje, „przypływ fali pewności”, że ten nowo obrany przeze mnie szlak – jest tym, którego w życiu szukałem.
A nie myślałeś, żeby z tych króciutkich filmików zrobić coś większego? Na przykład monodram. Przychodzi mi tu do głowy brytyjski serial „Fleabag” gdzie jego autorka również, w formie zabawno-gorzkiej porusza tematy tak bardzo nam bliskie. Ona chyba później przeniosła to do teatru…
KOCHAM TEN SERIAL. Powiem ci tak: mam dużo pomysłów, które czekają. Do końca tego roku chciałbym wydać jeszcze dwa single. Zamknąć muzyczny tryptyk. Potem, na początku przyszłego roku chcę wydać tomik ze swoją poezją. Jest pomysł na monodram, którego będę współautorem, i będzie to bardzo mocna rzecz, poruszająca tematy ważne społecznie. Najnowszym pomysłem jest wydarzenie. „LOWIZM”, które zapoczątkuje nowy cykl spotkań scenicznych ze mną, na których „rozbiorę się” z teatru i internetu. Będzie to połączenie koncertu z moją twórczością i panelu dyskusyjnego na tematy, które „nas wrażliwców” w życiu zajmują, czasami pokonują, a czasami uskrzydlają. Będę też zapraszał wspaniałych gości ze świata artystycznego i rozwojowego, ale póki co jest to pieśń przyszłości. Życzę nam Wszystkim pięknej przyszłości – pójdźmy na wybory w październiku i niech nam się dobrze żyje.
Dziękuję za rozmowę. rozmawiała: Aneta Dolega / foto: Aleksandra Medvey-Gruszka
Szczecin Open „od kuchni”
NA POZÓR MOGŁOBY SIĘ WYDAWAĆ, ŻE ORGANIZACJA TURNIEJU TENISOWEGO, TO RACZEJ NIEZBYT SKOMPLIKOWANA OPERACJA. BO PRZECIEŻ WYSTARCZY TYLKO KILKA KORTÓW, DOBRE KONTAKTY W ŚWIECIE SPORTU, PARU SPONSORÓW I TROCHĘ PIENIĘDZY. JAK ZŁUDNA JEST TO OPINIA WIEDZĄ NAJLEPIEJ CI, KTÓRZY TWORZĄ OD LAT SZCZECIN OPEN – JEDEN Z NAJWIĘKSZYCH I NAJBARDZIEJ UZNANYCH TURNIEJÓW NIE TYLKO W POLSCE. W TYM ROKU OBCHODZI JUBILEUSZ 30-LECIA. PRESTIŻOWI UDAŁO SIĘ SKŁONIĆ DO ZWIERZEŃ KILKA OSÓB, KTÓRE POŚWIĘCIŁY MU SETKI GODZIN, WYLEWAŁY I BĘDĄ WYLEWAĆ NADAL HEKTOLITRY POTU PRZY JEGO ORGANIZACJI, A SIŁĘ ICH ZAANGAŻOWANIA TRUDNO ZMIERZYĆ W JAKIEJKOLWIEK SKALI. OTO GARŚĆ WSPOMNIEŃ Z „TURNIEJOWEJ DRUŻYNY”.
Moje związki z turniejem… …sięgają 2013 roku. Współpracowałem wcześniej z Krzyśkiem Bobalą przy organizacji w 2011 roku Mistrzostw Europy w Pływaniu. W 2013 roku byłem koordynatorem w spółce, w której pracowałem wtedy przy organizacji finału regat The Tall Ships Races. Byliśmy poproszeni o wsparcie jako spółka miejska, przy organizacji Szczecin Open a ja zostałem poproszony o przyjęcie funkcji dyrektora sportowego turnieju. I pełnię ją do dziś – mówi Leopold Korytkowski – dyrektor sportowy Szczecin Open.
– Z turniejem tak naprawdę jestem związany od 29 lat. Nie opu -
ściłem żadnego, bo nie liczymy tego, który nie odbył się z powodu pandemii. Zaczynałem jako chłopak od podawania piłek. Po trzech latach zacząłem pracę jako sędzia. Po pięciu latach zostałem szefem sędziów – opowiada Piotr Chomicki – szef sędziów turnieju.
– Z turniejem jestem związana już 15 lat. Swoją przygodę zaczęłam jako hostessa i na tym stanowisku pracowałam prawie osiem lat. Później, po uzyskaniu wszystkich kwalifikacji, dostałam angaż już jako fizjoterapeuta i na tym stanowisku pracuję do dziś. W kolejnych edycjach będę już występować pod
nowym nazwiskiem, ponieważ chwilę przed turniejem wzięłam ślub. Przełomowym wydarzeniem w mojej karierze na turnieju było otrzymanie stanowiska fizjoterapeuty międzynarodowej federacji tenisowej ATP – czyli ATP Physio i miało to miejsce rok temu – mówi Marta Semenyna (Jakacka), fizjoterapeutka.
– Z organizatorami Szczecin Open nawiązałam współpracę kilka lat temu, jak jeszcze mieszkałam w Szczecinie. Przy turnieju pracuję od dziewięciu lat, a od sześciu specjalnie dla tej imprezy przylatuję z Islandii, gdzie mieszkam i żyję od kilku lat – wyjaśnia Joanna Kolec – z koordynacji turnieju.
– Przygodę z turniejem rozpocząłem w 2013 roku. Napisałem maturę i szkoła średnia dla mnie się skończyła. Rodzice namówili mnie, aby popracował trochę w wakacje, żebym ich nie spędzał tylko przed komputerem (śmiech). Postanowiłem więc znaleźć jakieś zajęcie. Trafiłem na ofertę klubu sportowego „Bene Sport Centrum”. Jego współwłaścicielem był Krzysztof Bobala – szef agencji Bono i dyrektor turnieju Pekao Szczecin Open. Klub znajdował się przy ulicy Modrej. Pojawiłem się tam, przeszedłem rozmowę kwalifikacyjną i zacząłem pomagać przy organizacji zajęć w tym klubie. W międzyczasie poznałem trochę lepiej Krzysztofa, który zaproponował mi „wejście” do załogi przygotowującej turniej. – „Przyjdź, przydasz się, znajdziemy dla Ciebie zajęcie” – stwierdził Krzysztof. Dołączyłem do obsługi technicznej, czyli wieszałem banery, rozkładałem sprzęt muzyczny, wykonywałem wszelkiego rodzaju prace techniczne – mówi Dominik Kwiatkowski, rzecznik prasowy i szef biura prasowego Szczecin Open.
–Z turniejem jestem związany od roku 2008, w którym to po raz pierwszy pracowałem jako sędzia liniowy. Tamta edycja była bardzo interesująca ze sportowego punktu widzenia, ponieważ w półfinałach było aż dwóch Polaków: Łukasz Kubot oraz Jerzy Janowicz. Dla kibiców było to niesamowite przeżycie, natomiast dla świeżo upieczonego sędziego liniowego spore wyzwanie. Nowa rola, komplet publiczności oraz wspomniany Janowicz, który serwował piłki z prędkością grubo ponad 200 km/h. Przez cały turniej udało mi się jednak nie popełnić ani jednego błędu, dzięki czemu szef sędziów Piotrek Chomicki pozwolił mi sędziować aż do samego finału, co w przypadku tak mało doświadczonych sędziów było wielkim wyróżnieniem. Z tamtej edycji pamiętam więc dużą satysfakcję, wypełnione po brzegi korty oraz ogromne emocje sportowe. Nie będę ukrywał: momentalnie zakochałem się w tym turnieju i już dzień po jego zakończeniu nie mogłem się doczekać kolejnego – dodaje Maciej Żmudzki.
– Z turniejem jestem związana od pięciu lat. Wszystko zaczęło się, kiedy przyszłam na rozmowę o pracę do Agencji Reklamowej Bono. Jej szef Krzysztof Bobala postanowił najpierw sprawdzić, jak sobie radzę w różnych sytuacjach. W czerwcu zaczęłam pracę jako hostessa, choć może jednak trochę inna od tej typowej. Miałam trochę więcej obowiązków, bo jednak starałam się o pracę. Pracowałam w centrum akredytacji, na tzw. VIP-ie, obsługiwałam system akredytacyjny, wprowadzałam listę gości, zajmowałam się zaproszeniami, czyli taką bardziej techniczną stroną. Jednocześnie chodziłam w spódniczce hostessy, byłam w orszaku, który wychodził na koniec turnieju na kort centralny. Czyli taka hostessa starająca się o pracę na stałe (śmiech) – żartuje Barbara Gruszka.
Zajmuję się…
Zdaniem Leopolda Korytkowskiego dyrektora sportowego turnieju rola jaką pełni nie jest trudna. –Wystarczy pozytywne nastawienie i odrobina wiedzy, tak naprawdę, o świecie. Bo nie mówię, że tenis jest konieczny. I jeszcze język angielski. To praca jak każda inna. Czerpię dziką satysfakcję ze wszystkich swoich projektów. Ten jest o tyle wdzięczny, że tak naprawdę cały ten najtrudniejszy ciężar spoczywa na barkach Krzyśka Bobali, bo zawsze w jego gestii pozostaje kwestia zabezpieczenia budżetu. Ja mam tę przyjemną część, że trochę pomagam go
wydać. No ta jak mam powiedzieć, że nie lubię tego? (śmiech) –stwierdził dyrektor sportowy turnieju.
A czym zajmuje się szef sędziów?
– To z reguły jest osoba z lokalnego środowiska. Zajmuje się głównie koordynuje pracę sędziów liniowych, zbiera ich przed turniejem, dokonuje selekcji a w czasie eliminacji deleguje na mecze sędziów stołkowych. Wielu sędziów chce uczestniczyć w szczecińskim turnieju. To z reguły młodzi ludzie, dla których to przygoda. Jeżdżą po różnych turniejach w Polsce, a że teraz jest sporo takich imprez, to aktywnych sędziów jest więcej. Potrzebowałem 35 osób a zgłoszeń było ponad 70, więc nie było problemu, aby zebrać taką ekipę – opowiada Piotr Chomicki. – Zajmuję się koordynacją całej pracy zespołu, zdejmując ten ciężar z głowy organizatorów. Po tylu latach wiem na czym to polega, jak sprawnie podejmować działania, żeby ludziom pracowało się tutaj przyjemniej – zapewnia Joanna Kolec.
Ale turniej stawia czasami przed organizatorami zaskakujące i nietypowe zadania.
– Z tym moim pierwszym turniejem związana jest bardzo zabawna anegdota. Dzień przed startem turnieju. A właściwie przed startem eliminacji, bo kiedyś one trwały od soboty, czyli to był piątek. O godzinie 20, kiedy odbieraliśmy obiekt wraz ze sponsorami, aby sprawdzić np. czy liczba logotypów się zgadza itd. nagle jeden z nich stwierdził, że jego branding jest bardzo niewłaściwie rozwieszony. Coś się wydarzyło, że był metr za nisko, czy metr za wysoko już teraz nie pamiętam. I musieliśmy cały branding na kortach nr 3,4,5, kilkaset banerów zerwać i zawiesić je na nowo. I uwaga – o drugiej w nocy, razem z Krzyśkiem staliśmy na drabinie i przewieszaliśmy te banery. A następnego dnia o godz. 10 ruszały eliminacje. To była niesamowita akcja, kto żyw leciał na korty, chwytał drabinę i przewieszał banery. Naprawdę zabawna sytuacja. Ale jakość u nas zawsze była na najwyższym poziomie. Mogliśmy powiedzieć sponsorowi, że nie ma już opcji zmiany zawieszenia banerów, bo rano startujemy. Ale Bono jest firmą, która rozwiązuje problemy a nie stara się tylko odbębnić swoje. U nas sponsorzy zawsze są na pierwszym miejscu, nawet o tak dziwnych porach dnia i nocy – wyjaśnia Dominik Kwiatkowski.
Dodaje, że zaczynał jako pracownik obsługi technicznej, ale okazało się, że ma talent do znajdowania bardzo szybko rozwiązań w pewnych sytuacjach, które nie wymagały siły mięśni, ale odpowiedniego podejścia do problemu.
– Krzysztof dostrzegł ten mój potencjał. I w następnym roku, przed turniejem byłem święcie przekonany, że przychodzę do pracy na poprzednim stanowisku. Ale na odprawie Krzysztof zapytał: „Dominik, czy Ty znasz się na stronach internetowych?”. Odpowiedziałem, że nie. Na to Krzysztof: „No to się poznasz, bo od teraz będziesz się zajmował naszą stroną internetową”. „Ale ja się nie znam na programowaniu” – odpowiadam. „No się nauczysz, to nie jest takie trudne” – wyjaśniono mi krótko. Rzeczywiście nie było. Dwa tygodnie przed turniejem poprosiłem znajomego programistę, żeby „przeklikał” ze mną tę stronę, taki panel administratora. Rzeczywiście nauczyłem się oprócz zarządzania kilkunastoosobowym teamem teraz jako szef biura prasowego, obsługi programów graficznych oraz podstaw programowania. Jak się nauczyłem już obsługi stron pojawiły się kolejne zadania. Doszło do zmiany rzecznika prasowego turnieju i w taki naturalny sposób wskazano mnie do objęcia tej funkcji. Pomagałem również Krzysztofowi w obsłudze sponsorskiej – stwierdził rzecznik prasowy turnieju.
Bo zmiana funkcji oraz zakresu wykonywanych zadań nie jest niczym zaskakującym dla członków „turniejowej ekipy".
– Moja przygoda z sędziowaniem trwała w latach 2008-2011, a od edycji 2012 zacząłem już pracę w biurze prasowym i tak
naprawdę spędziłem w nim kolejnych 10 lat. Napisałem setki relacji z meczów, przeprowadziłem kilkadziesiąt wywiadów, redagowałem turniejowy folder, prowadziłem konferencje prasowe itd. – mówi Maciej Żmudzki. – Tak się trochę śmieję, że moja droga na turnieju zaczęła się od hostessy Basi i teraz jest na poziomie Pani Basi. Ponieważ aktualnie, jeżeli ktoś nie zna Pani Basi, to mało co załatwi w części VIP (śmiech). Jestem tą pierwszą osobą, z która trzeba się skontaktować, aby coś załatwić, coś zmienić, jeżeli jest jakiś problem z akredytacją, z zaproszeniami. Jestem takim pierwszym ogniwem, do którego wszyscy muszą się zgłosić. Tym wszystkim rządzi Pani Basia (śmiech). Jestem taką tarczą chroniącą szefostwo od mniejszych problemów. Zawsze na pierwszej linii strzału, turniejowego frontu. VIP-y, które pojawiają się na turnieju są bardzo różne. Chciałabym powiedzieć, że jest miło i sympatycznie, ale niestety nie zawsze. W ciągu mojej pięcioletniej kariery turniejowej usłyszałam kilka zaskakujących słów na swój temat. Natomiast jest też wiele osób pomocnych, wdzięcznych nawet rozpieszczających. Są takie nawet sytuacje, że przychodzą z czekoladą, żeby poprawić nam humor. Wiedzą, że my nie jesteśmy tam na chwilę, siedzimy tam po kilkanaście godzin dziennie. Turniej trwa siedem dni a tak naprawdę ekipa jest w gotowości dwa tygodnie wcześniej. Są uczestnicy turnieju, którzy to wiedzą i starają się nas rozweselić. Jest więc pewnego rodzaju równowaga zachowana – trochę tego i trochę tego. Ile czekolad otrzymałam w ciągu tych pięciu lat? Szczerze mówiąc, trochę tego było (śmiech). No może ze 20. Jakaś butelka wina się nawet trafiła (śmiech). Taki bardzo miły gest – stwierdziła Barbara Gruszka.
Pan Lesiu Kwaśniewski już był wiekową osobą, kiedy ja trafiłem do turniejowej załogi. Ale on nadal jest a kortach. Kiedyś był szefem tzw. kortowych. Teraz jest honorowym uczestnikiem turnieju. Zawsze pierwszy przychodził na korty o godzinie 6 rano i schodził z nich jako ostatni późno w nocy. Cały obiekt zna jak własna kieszeń. No i dziennikarze sportowi. Pracuje mi się z nimi naprawdę fajnie, choć niektórzy z nich są bardzo wymagający, potrzebują takiego specjalnego „dopieszczenia”. Dziennikarstwo sportowe na przestrzeni lat bardzo mocno się zmieniło. Wcześniej dziennikarze byli nauczeni tej tradycyjnej formy przedstawiania informacji. Nie mieli potrzeby korzystania np. z mediów społecznościowych. Teraz jest zupełnie inaczej. Rozwijają się technologicznie i informatycznie. Czytelnik nie chce już czytać tylko suchych komunikatów prasowych, potrzebuje szerokiej informacji, opinii – wyjaśnia Dominik Kwiatkowski. – w 2011 roku umówiłem się w turniejowy wtorek na jedną z pierwszych randek z nową dziewczyną. Tego dnia miałem sędziować na korcie numer 1 i byliśmy wstępnie umówieni o godzinie 20:30. Po południu okazało się, że muszę jednak zastąpić kolegę z kortu centralnego. Los chciał, że tamtego dnia trwały na nim same niesamowicie długie pojedynki, a ostatni z nich (z udziałem Michała Przysiężnego) zakończył się dopiero po północy. Randka została więc solidnie opóźniona i zamiast we wtorek wieczorem, zaczęła się dopiero w środę, o godzinie 1. w nocy. Z perspektywy czasu mogę jednak powiedzieć, że naprawdę było warto czekać do późna, bo wszystko ułożyło się bajkowo, a tamta dziewczyna od dobrych kilku lat jest już moją żoną. Jak więc tego turnieju po ludzku nie kochać? – pyta Maciej Żmudzki.
Pamiętam jak dziś…
– Świetny tenisista – Richard Gasquet, rok 2017, finał marzeń, piękna pogoda, 25-lecie turnieju jak z bajki. Pamiętam go przechadzającego się alejkami na kortach z ojcem. Dwóch bardzo skromnych francuskich gentelmenów, bardzo sympatycznych ludzi. Również Dustin Brown, kolorowy ptak turnieju, który uwielbia wracać do Szczecina, lubi tu być. Bardzo dobrze w mojej pamięci zapisał się też Pan Lesiu, turniejowa „złota rączka”.
– Jak przypominam sobie o pewnej historii, to kręci mi się łza w oku. Nie jest ona bezpośrednio związana z głównym turniejem, ale rozgrywkami artystów. To była końcówka turnieju, wróciliśmy w sobotę wcześnie rano na korty, trzeba było trochę na nich posprzątać, przygotować wszystkie stanowiska do pracy. Był to wyjątkowy Turniej Artystów, bo odbywał się w czasie COVID – u. Nie było wtedy Turnieju Głównego, ale ten artystów się odbył. Aktorzy przyjechali, frekwencja dopisała. I tego ranka na kortach pojawił się Łukasz Pietsch z kabaretu Hrabi. Zobaczył nas, takich biegających, uwijających się jak w ukropie, szczegól -
PIOTR CHOMICKI DOMINIK KWIATKOWSKInie mnie z koleżanką. Usiadł do fortepianu i zaczął grać. Obdarował nas uśmiechami, zrobiło się przesympatycznie, wszyscy zaczęli się uśmiechać. My sprzątaliśmy a on nam przygrywał. To było naprawdę bardzo urocze – dodaje Barbara Gruszka. – Utkwił mi w pamięci zdecydowanie Casper Ruud – norweski tenisista, który przyjechał do Szczecina po raz pierwszy mając niespełna 18 lat. Już wtedy wszyscy pokładali w nim duże nadzieje. Miałam okazję przygotowywać go do meczów. Pamiętam ze podczas jednej wizyty powiedziałam mu, że już niedługo widzę go w pierwszej dziesiątce światowego rankingu. Były to prorocze słowa, ponieważ Casper obecnie znajduje się na piątym miejscu w światowym rankingu ATP. W sumie najwięcej u mnie wspomnień łączy się z tym co się dzieje za drzwiami fizjoroomu. To tam spędzam najwięcej czasu. Jeśli dany zawodnik zacznie przygotowywać się z jednym fizjoterapeuta, to już zazwyczaj codziennie przychodzi do tego konkretnego terapeuty i już go nie zmienia. Fizjo niejako staje się współodpowiedzialny za sukces na korcie. Jeśli w finale zostaje dwóch zawodników prowadzonych przez różnych fizjoterapeutów organizujemy własną rywalizację o to, którego fizjoterapeuty zawodnik zwycięży. Przegrany oczywiście stawia lunch – opowiada Marta Semenyna (Jakacka).
Ten turniej…
– Ma swoją renomę zbudowaną na tym, że ma zespół ludzi, którzy od lat współpracują ze sobą. Problemy, które napotykamy, a może raczej wyzwania, są powtarzalne. Jeżeli zajrzymy do plików z zeszłego roku mniej więcej wiemy w którym momencie i jak powinniśmy zareagować. Wręcz czekamy nawet na jakieś nowe rzeczy, które mogą się pojawić, bo wtedy możemy podjąć nowe wyzwanie i rozwiązać je w inny sposób – wyjaśnia dyrektor sportowy turnieju.
– Patrzę na turniej nie jako na sportowe widowisko, ale bardziej na ludzi, którzy są z nim związani i atmosferę jaka panuje na kortach. I widać wyraźnie, że od paru lat jest taka stała, zgrana ekipa, dzięki której każdy turniej jest prawdziwą przyjemnością spędzania z nimi czasu i pracy z nimi – stwierdził szef sędziów.
– Mamy fajny kontakt, a ja mam sentyment do tej imprezy, lubię tu być, pracować z tymi ludźmi i chętnie przy niej pomagam.
Wykonujemy fajną pracę, mamy przy tym fajny fun, tworzymy bardzo dobrą atmosferę. To ludzie tworzą fajną atmosferę i otoczkę tego turnieju. Nie mamy zbyt wielu kłopotów, wiele z nich jest podobnych do siebie i wiemy jak sobie z tym poradzić. Ale lubimy i takie nowe, które się pojawiają. Bo przynajmniej jest ciekawiej, lubimy na nie reagować – zapewnia Joanna Kolec.
– Krzysztof zawsze rzuca wszystkich na głęboką wodę i albo sobie poradzisz, albo utoniesz. Zasada jest jedna – jeżeli masz chęć do pracy i umiejętności, to sobie poradzisz. Nadal aktywnie działam przy organizacji turnieju, to mój ulubiony tydzień w roku i nie wyobrażam sobie tak naprawdę września bez Szczecin Open. To najpiękniejszy czas jaki może być. Tenis, świetni ludzie, takie wakacje we wrześniu – uważa szef biura prasowego. – Tydzień turniejowy, to zdecydowanie jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie tygodni w roku. Atmosfera, która tutaj panuje, wspaniali ludzie, którzy tworzą to wydarzenie od lat to coś nieprawdopodobnego. Przy alei Wojska Polskiego w tym czasie tworzy się małe niesamowite miasteczko, z którego nie chce się wychodzić. Nie tylko ze względu na wspaniałe rozgrywki tenisowe, ale też imprezy współtowarzyszące – twierdzi Marta Semenyna.
– Przez tych kilkanaście turniejowych edycji współpracowałem z dziesiątkami czy nawet setkami różnych ludzi, z których... każdy był zadowolony. I to właśnie chyba jeden z tych magicznych czynników, które sprawiają, że ta impreza jest jedyna w swoim rodzaju. Tu naprawdę każdy chłonie energię z atmosfery na kortach, zapomina o zmęczeniu i po prostu codziennie cieszy się pracą i tym, że może być częścią tego niesamowitego wydarzenia – dodaje Maciej Żmudzki.
– Każdy ma swoje obowiązki. Ale bywają takie chwile, kiedy jesteśmy razem, te emocje spływają. Widać wtedy wyraźnie, że jesteśmy jedną ekipą, że jesteśmy po coś, nie robimy czegoś bez sensu. Jest nas bardzo dużo i wszystko fajnie działa, wszyscy się wspierają, to widać. To bardzo ważne. Potrafimy na siebie krzyczeć, ale i mocno sobie pomagać. Tego uśmiechu jest na pewno więcej (śmiech) – zapewnia Barbara Gruszka.
autor: Dariusz Staniewski /foto: Jarosław Gaszyński
MACIEJ ŻMUDZKI MARTA SEMENYNA (JAKACKA)Topor, dinozaury i niezwykła kobieta
KINO ANIMOWANE MA SIĘ DOBRZE I NIE MAMY TU NA MYŚLI PRODUKCJI DISNEYA CZY TYCH Z WYTWÓRNI PIXAR, TYLKO TEGO CO SIĘ DZIEJE NA NASZYM LOKALNYM RYNKU. TRZEBA PRZYZNAĆ, ŻE POWSTAJĄ TU DZIEŁA, KTÓRE NIERZADKO POZIOMEM ARTYSTYCZNYM I ORYGINALNOŚCIĄ PRZEWYŻSZAJĄ KINO FABULARNE. SUKCES „TWOJEGO VINCENTA”, KTÓRY BYŁ NOMINOWANY M.IN. DO OSCARA I ZDOBYŁ EUROPEJSKĄ NAGRODĘ FILMOWĄ, JEST TEGO ŚWIETNYM PRZYKŁADEM, ALE NIE JEDYNYM. W SZCZECINIE REALIZOWANE SĄ ZNAKOMITE ANIMACJE, KTÓRE PÓŹNIEJ KRĄŻĄ PO RÓŻNYCH FESTIWALACH W CAŁEJ EUROPIE I ZDOBYWAJĄ TAM NAGRODY I WYRÓŻNIENIA. TAK JAK „JOKO” IZABELI PLUCIŃSKIEJ, „BAJKA O POCZĄTKU” KAROLINY GOŁĘBIOWSKIEJ I „HAIR STORY” DOMINKI WYROBEK.
Izabela Plucińska, laureatka Złotego Smoka na Krakowskim Festiwalu Filmowym oraz Srebrnego Niedźwiedzia na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie, na warsztat wzięła jeden z dramatów francuskiego surrealisty Rolanda Topora. Film w całości został ulepiony z plasteliny.
Tytułowy „Joko” to młody chłopak, utrzymujący matkę i siostrę ze swojej pracy w fabryce. W rocznicę zatrudnienia, bohatera oraz jego kolegów z pracy, zaskakuje spotkanie z bliżej nieokreślonymi, zagranicznymi delegatami, którzy każą... nosić się na
plecach. Początkowo chłopak buntuje się przeciwko tym upokarzającym praktykom, jednak pod wpływem presji otoczenia i chęci dobrego zarobku, ustępuje. Delegaci zaczynają coraz bardziej dominować nad chłopakiem. – Film jest groteskową wizją odwiecznego wyzysku i dominacji człowieka nad człowiekiem, pełną absurdalnego humoru i makabry – wyjaśnia Izabela Plucińska, reżyserka filmu. – Scenariusz, oparty na sztuce, napisałam we współpracy z Justyną Celedą. Lalki oraz duża część animacji powstała w Akademii Sztuki. Produkcja filmu odbyła się w Berlinie i Warszawie a postprodukcja w Pradze.
Do realizacji filmu wykorzystano ponad 600 plastelinowych lalek, w których tworzeniu i ożywianiu wzięli udział twórcy ze Szczecina, Berlina i Czech. – Za lalki odpowiadali: Katarzyna Mierzejewska, Karolina Gołębiowska, Martin Perliček, Izabela Plucińska, Małgorzata Borowiec Anna Molska oraz Marta Kubiak – wymienia Paulina Ratajczak, jedna z producentek filmu. – Poszczególne sceny powstały na podstawie faz ruchu rozrysowanych przez Martę Magnuską. Za design odpowiedzialny jest francuski artysta Yann Goodfaith. Oficjalna premiera „Joko”, który w Polsce został współfinansowany przez Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Zachodniopomorski Fundusz Filmowy POMERANIA FILM, zaplanowana jest na początek 2024 roku.
Kolejna animacja, o której należy wspomnieć a która miała w Szczecnie już dwa przedpremierowe pokazy, to „Bajka o początku”. Film jest debiutem reżyserskim Karoliny Gołębiowskiej. – To opowieść, podana z przymrużeniem oka, dla widzów w każdym wieku. Historia, która wydarzyła się kilkadziesiąt milionów lat temu, kiedy Ziemię zamieszkiwały jeszcze dinozaury – mówi reżyserka filmu. – Głównym bohaterem jest Rex, osobnik o wyjątkowo krótkich rączkach, które stają się obiektem kpin i żartów, przyczyną nieszczęść, porażek i poczucia odrzucenia. Jednak do czasu. Pewnego dnia Rex postanawia wydziergać sweter. Ku swemu zaskoczeniu odkrywa, że jego krótkie rączki świetnie sprawdzają się w nowym hobby.
To stworzenia tej jednocześnie mądrej, zabawnej i wzruszającej historii, zostali zaangażowani również dwaj bardzo znani muzycy, związani, m.in. z polską sceną hip hopową. Lektorem w filmie jest Bartosz FISZ Waglewski, a muzykę skomponował Andrzej WEBBER Mikosz.
I trzecia animacja, która zdążyła już zdobyć nagrodę na Krakowskim Festiwalu Filmowym to „Hair story” Dominiki Wyrobek. – Zainspirowana została historią Juli Pastrany, która za życia określana była mianem kobiety małpy albo najbrzydszej kobiety świata – mówi Dominika Wyrobek. – Julia za życia jak i po śmierci przechodziła z rąk do rąk, kupowana dla zysku czerpanego z jej publicznej ekspozycji, została pochowana dopiero w 2012 roku. Jej zwierzęca fizjonomia i fakt, iż była kobietą, pozwolił w XIX wieku na traktowanie ją jak rzecz, czyjąś własność. Ja opowiedziałam jej historię.
Opiekę artystyczną nad oba filmami objęła Izabela Plucińska. Producentem filmów jest szczecińska Fundacja Las Sztuki. Filmy są współfinansowane przez Polski Instytut Sztuki Filmowej oraz Studio MUNKA.
ad/ foto: Karolina Gołębiowska i materiały prasowe
reklamaBorneo – zielony klejnot
JEST NA ŚWIECIE MIEJSCE, W KTÓRYM CZAS ZAMIAST ZEGARÓW ODLICZAJĄ CYKADY. PO CAŁONOCNYM KONCERCIE MILKNĄ O BRZASKU NA KILKA MINUT, BY PO KRÓTKIEJ PRZERWIE NA NOWO ROZPOCZĄĆ SWÓJ WYSTĘP I ZAKOŃCZYĆ GO DOPIERO, GDY SŁOŃCE PONOWNIE SCHOWA SIĘ ZA POROŚNIĘTYMI TROPIKALNYM LASEM WZGÓRZAMI. CZAS WYTYCZONY PRZEZ ODGŁOSY OWADÓW BIEGNIE INNYM, DUŻO WOLNIEJSZYM RYTMEM, NIŻ TEN MIERZONY CO DO SEKUNDY PRZEZ PRECYZYJNE ZEGARY. STARAM SIĘ MU PODDAĆ, OBSERWUJĄC JEDYNIE ZMIENIAJĄCY SIĘ DOOKOŁA MNIE ŚWIAT. SPOGLĄDAM NA LIŚCIE, KTÓRE W CIĄGU DNIA PRZYBIERAJĄ NAJRÓŻNIEJSZE ODCIENIE ZIELENI, NA ZWIERZĘTA KRYJĄCE SIĘ W MROKU GĘSTEJ DŻUNGLI, KIEDY SŁOŃCE ZNAJDUJE SIĘ W NAJWYŻSZYM PUNKCIE NA NIEBIE ORAZ NA KRĘTE, BRUNATNO-BRĄZOWE RZEKI, KTÓRE ZNACZĄCO PRZYBIERAJĄ NA SILE, GDY DZIEŃ ZBLIŻA SIĘ KU KOŃCOWI. OTOCZONA PRZYRODĄ TAK DZIKĄ, ŻE W JEJ OBECNOŚCI WSZYSTKIE PROBLEMY TRACĄ NAGLE SENS, UŚMIECHAM SIĘ DO SIEBIE, PRAGNĄC ZATRZYMAĆ TO UCZUCIE NA DŁUŻEJ. I MÓWIĘ NA GŁOS, BO WCIĄŻ NIE WIERZĘ: JESTEM TUTAJ, NA BORNEO.
Trzecia pod względem wielkości wyspa świata przywitała mnie turbulencjami, które wycisnęły mi z oczu łzy. Kiedy wiatr tańczący swobodnie nad dżunglą napotyka na swojej drodze górę Kinabalu, najwyższy szczyt Malezji o wysokości 4101 m n.p.m., przedziera się rozzłoszczony przez jej postrzępiony czubek, przestawiając w powietrzu samoloty jak małe zabawki. Kinabalu, często schowana za zasłoną gęstych chmur, wznosi się dumnie nad malezyjskim stanem Sabah, a jej zbocza do wysokości około 1500 metrów, podobnie jak 57% powierzchni Borneo, pokrywa wyjątkowy, nizinny las deszczowy będący jednym z najstarszych ekoregionów na świecie. Jego wiek szacowany jest na 130 milionów lat, więc pamięta on czasy, kiedy Polska znajdowała się pod powierzchnią wody, nie istniało jeszcze jezioro Bajkał, Australia stykała się z Antarktydą, natomiast po ziemi przechadzały się dinozaury. Pośród pełnej życia dżungli starszej niż Amazonia żwawym tempem płynie rzeka Kinabatangan. Zamieszkanie nad jej brzegiem w niewielkiej drewnianej chacie sprawiło, że moja strefa komfortu rozszerzyła się o małpy szarpiące nocą za klamkę od drzwi, szybko pełzające pareczniki lubiące wspinać się na stopy, mikroskopijne komary tnące skórę jak żyletka oraz patyczaki podglądające mnie w trakcie kąpieli. Kiedy zapoznałam się ze wszystkimi istotami przebywającymi na mojej głowie, kurtce i nogawkach, nadszedł czas na spotkanie z pozostałymi mieszkańcami rzeki. W promieniach zachodzącego słońca przebijającego się przez ścianę drzew, jako pierwszy moim oczom ukazał
się krokodyl. Doskonale wtapiał się w błotnisty brzeg, zerkając co chwilę na małpy, które jadły niezdarnie owoce i rozrzucały ich pestki dookoła siebie. Pośród nich siedział on, król borneańskiej dżungli oraz bohater niezliczonych opowieści o naszych rodakach – nosacz sundajski. Ten zagrożony wyginięciem gatunek spotykany wyłącznie na Borneo wyróżnia się dużym, wydatnym nosem, a jego widok powoduje natychmiastowy uśmiech u wszystkich obserwujących go osób.
Poranny rejs łodzią po rzece Kinabatangan to magia w najczystszej postaci. Podziwiam kłębiaste chmury, które otulają pobliskie wzgórza, umożliwiając wschodzącemu słońcu spoglądanie na siebie w tafli wody. Rozbudzone coraz większą ilością światła makaki zaczynają się powoli przemieszczać, leniwie poszukując śniadania, natomiast dzioborożce co kilka minut przecinają powietrze swoim charakterystycznym, posuwistym lotem, zajadając się po obydwu stronach rzeki ulubionymi owocami i insektami. Okoliczni mieszkańcy traktują przeloty tych ptaków nad domostwami jako dobry omen, a ponieważ dzioborożce łączą się w pary na całe życie, wierzą także, że kiedy jeden z partnerów umiera, drugi wznosi się wysoko ponad chmury i przestaje poruszać skrzydłami, opadając bezwładnie na ziemię. Wysoka wilgotność powietrza oraz dogodne warunki klimatyczne sprawiają, że tutejsze drzewa niemal nieustannie wydają na świat soczyste owoce, które stanowią ważny składnik diety jednego z najbardziej niezwykłych zwierząt zamieszkujących lasy desz-
czowe Borneo. Orangutan czyli człowiek z lasu, swoją nazwę zawdzięcza połączeniu malajskich słów orang – człowiek i hutan – las. Krytycznie zagrożony wyginięciem orangutan borneański jest ofiarą kłusownictwa oraz postępującej deforestacji, dlatego już w 1964 roku w stanie Sabah powstał Sepilok Orangutan Rehabilitation Centre – pierwsze na świecie miejsce zajmujące się osieroconymi i pozbawionymi domu orangutanami. Wypatruję ze zniecierpliwieniem dużego, płochliwego i niezwykle inteligentnego stworzenia o rdzawo-pomarańczowym futrze. Wraz z pierwszymi promieniami słońca zza ciemnozielonych liści wyłania się skurczona postać, która z zaskakującą lekkością przemieszcza się po zwieszonych z drzew linach. Każdego ranka wokół niewielkiej drewnianej platformy zbiera się tłum ludzi, by choć przez chwilę zobaczyć tak trudnego do odnalezienia w dżungli orangutana. Zazwyczaj pojawia się tutaj kilku mieszkańców centrum rehabilitacyjnego, jednak tego dnia na spotkanie przychodzi tylko jeden. Kiedy przez tłum gapiów przetacza się odgłos niezadowolenia, w futrze zwierzęcia dostrzegam malutką rękę. Gdy inni także zdają sobie sprawę, że zamiast grupy rozrabiających samców pojawiła się przed nami młoda mama ze swoim potomstwem, niskie pomruki natychmiast przemieniają
się w zachwyt. W śniadaniu towarzyszy samicy opiekun oraz gromada makaków, które ze wszystkich sił starają się ukraść jej kawałek kokosa lub owocu drzewa chlebowego. Po skończonym posiłku mama sprawnym ruchem chwyta się liny i znika za drzewami, zostawiając mnie ze smutną refleksją, że pomimo zamieszkiwania jednej z największych wysp świata, zwierzęta te każdego dnia mają coraz mniej przestrzeni do życia.
Wraz z wypiciem kilku pożegnalnych kokosów nadeszła chwila na opuszczenie Malezji. Z kraju wydostałam się promem, by drogą morską dotrzeć do jednego z najrzadziej odwiedzanych państw na świecie – Brunei Darussalam. Życie tutaj płynie pod znakiem ropy naftowej, szariatu oraz ogromnych bogactw Sułtana Hassanala Bolkiaha, który po śmierci królowej Elżbiety II stał się najdłużej panującym monarchą na świecie. Jego imponująca kolekcja samochodów licząca blisko 7 tysięcy egzemplarzy jest wyceniana na 5 miliardów dolarów i stanowi drugi najpopularniejszy temat tutejszych rozmów, zaraz po jego gigantycznym majątku opiewającym na kwotę ponad 20 miliardów dolarów, co czyni go jednym z najbogatszych ludzi na Ziemi. Mieszkańcy Brunei nie płacą żadnych podatków, mogą
korzystać z darmowej opieki zdrowotnej na bardzo wysokim poziomie, większość z nich płynnie posługuje się językiem angielskim, a kraj jest uważany za bardzo bezpieczny, co wynika z silnie zakorzenionego tu islamu i jego rygorystycznych zasad. Stolicę kraju Bandar Seri Begawan łączy ze wschodnią częścią Brunei, eksklawą Temburong najdłuższy w Azji Południowo-wschodniej most o długości 30 km, który rozpościera się nad wodami zatoki Brunejskiej. Chociaż idealnie gładka droga prowadzi do granicy z Malezją, ja skręcam na południe, tam gdzie asfalt kończy się nagle przed lśniącą rzeką. Znowu spędzam noc w chacie, jednak tutaj towarzyszą mi jedynie kolorowe jaszczurki oraz mnóstwo ogromnych mrówek. Kolejnego dnia wstaję, zanim słońce rozpocznie swój dzień i wraz z lokalnym przewodnikiem przedzieram się przez mrok oraz meandrującą rzekę w długiej, wąskiej łodzi zwanej temuai, by znaleźć się tam, gdzie nie dotarłam nawet w snach – do parku narodowego Ulu Temburong. Kiedy moja łódź przybija do brzegu, ruszam przed siebie po 790 drewnianych schodach na spotkanie z przedziwną, metalową konstrukcją.
W latach 90. naukowcy prowadzący badania nad lasami deszczowymi stworzyli tutaj wysokie na 50 metrów wieże połączone między sobą wiszącymi mostami, które wznoszą się ponad czubki otaczających je drzew. Z każdym pokonanym metrem pionowe drabinki chyboczą się coraz bardziej, stopniowo podważając konieczność pojawienia się na samej górze. Długie spodnie i bluza nie pomagają mi w prawidłowej regulacji temperatury, jednak skutecznie chronią przed kontaktem z dwoma gatunkami pijawek – przedstawiciele jednego spadają z liści, dotkliwie kąsając górne części ciała, natomiast te drugie wspinają się po butach, przegryzając się przez warstwy materiału i wkrę -
cając w skórę nóg. Po kilkunastu minutach walki z własnym instynktem samozachowawczym docieram do ostatniej drabiny. Stoję jedynie na metalowej wieży, ale czuję się tak, jakbym była na szczycie świata. Z każdej strony otacza mnie jeden z najstarszych lasów deszczowych na Ziemi, a ja mogę bez żadnych przeszkód obserwować, jak gęste chmury powoli się rozmywają, odkrywając przed wschodzącym słońcem tysiące kolejnych drzew. Jestem tutaj na kilka minut przed zakończeniem całonocnego koncertu cykad. Na moment zapada cisza, lecz po chwili wraz z kolejnymi owadami odzywają się małpy i ptaki, a ich odgłos niesie się daleko, budząc do życia resztę dżungli oraz zwiastując oficjalne rozpoczęcie dnia. Czas w tym niezwykłym miejscu nazywanym Zielonym Klejnotem Brunei, choć wytyczony przez owady, a nie mój zegarek, musiał dobiec końca. Czuję jednak, że nie jest to nasze jedyne spotkanie, nawet po usłyszeniu, że cała konstrukcja sprawdzana jest pod kątem ewentualnych uszkodzeń tylko kilka razy w roku, a przy silnym wietrze buja się jak huśtawka.
Borneo i jego lasy deszczowe to jedno z najbardziej bioróżnorodnych miejsc na Ziemi. Spotkanie z przyrodą, która od ponad 100 milionów lat toczy życie według własnych zasad sprawia, że czas naginany każdego dnia do granic możliwości wraca tutaj do swojej pierwotnej formy, pozwalając na doświadczenie prawdziwego spokoju. Kiedy pęd życia zaczyna wymykać się spod kontroli, a w głowie pojawia się myśl o zatrzymaniu na dłużej choć jednej chwili, najlepiej odnaleźć ją właśnie tutaj, daleko od domu, w zielonym klejnocie świata.
tekst i foto: Edyta Bartkiewicz
Elegancja w ruchu
Minimalizm, wygoda, wysoka jakość, świetny krój, uniwersalność. To główne cechy projektów Klaudii Obal, które tworzy pod nazwą 447 Studio. Wykonane są z naturalnych tkanin wśród których dominuje len i bawełna. – Wszystko jest wysokiej jakości, materiał oddycha i jest wygodny w noszeniu. Sama nie lubię rzeczy, które mnie gniotą czy gryzą – mówi projektantka. – Stworzyłam ubrania, które można nosić na co dzień. Sprawdzają się w każdych okolicznościach, są dobre na każdą okazję, wystarczy zmienić buty, przeskoczyć z trampek w szpilki i ten sam komplet nabiera zupełnie innego charakteru. Tworząc tę kolekcję, myślałam o kobiecie zabieganej, która nie ma za dużo
czasu, lubi być w ciągłym ruchu i lubi być zajęta, ale przy okazji pragnie dobrze wyglądać.
W towarzyszącej kolekcji sesji zdjęciowej, powstałej na tle pięknych Wałów Chrobrego, wzięły udział zjawiskowe charty. – Mój znajomy ma hodowle borzoji. (Westend Park Borzoi). To bardzo piękne i ułożone psy – dodaje Klaudia Obal. – Wspaniale się skomponowały z projektami i jednym z najładniejszych miejsc w Szczecinie.
ad / foto: Karolina Borutyńska / projekty: Klaudia Obal / modelki: Klaudia Obal, Kristina Madai
Serwis BMW i MINI Bońkowscy w Koszalinie – strzał w dziesiątkę
KILKANAŚCIE MIESIĘCY TEMU W KOSZALINIE ZOSTAŁ OTWARTY SERWIS ZNANEJ NA ZACHODNIOPOMORSKIM RYNKU MARKI
BMW I MINI BOŃKOWSCY. O TYM CZY TO BYŁA DOBRA DECYZJA BIZNESOWA, CZY TA LOKALIZACJA SIĘ SPRAWDZIŁA, JAKIE USŁUGI OFERUJE KOSZALIŃSKI SALON, ROZMAWIAMY Z TOMASZEM CHMIELEWSKIM, DYREKTOREM AFTERSALES BMW I MINI BOŃKOWSCY.
Minął roku od otwarcia w Koszalinie Serwisu BMW Bońkowscy. Ale tak właściwie działał on od stycznia 2022 roku. Dlaczego oficjalnie otwarto go dopiero w sierpniu?
Potrzebowaliśmy trochę czasu, aby się rozpędzić (śmiech). Ale tak poważnie, to oczywiście początki takiego przedsięwzięcia zawsze obarczone są pewnymi trudnościami i przez to termin uruchomienia może się przesunąć. Na oficjalne otwarcie planowaliśmy zaprosić naszych dotychczasowych klientów oraz wielu innych gości i wszystko musiało być dopracowane w najmniejszych szczegółach. Chcieliśmy to również połączyć z koncertem, a organizowanie tego na początku roku, kiedy aura nie jest zbyt sprzyjająca, nie miałoby odpowiedniego klimatu. Okazało się, że z oficjalnym terminem otwarcia trafiliśmy w dziesiątkę!
Jak dyrektor działu Aftersales określiłby te kilkanaście mie -
sięcy działalności serwisu? Czy wszystkie plany zostały wykonane, cele osiągnięte?
Jak najbardziej. Jesteśmy bardzo zadowoleni z wyników i tego co osiągnął nasz zespół przez te 18 miesięcy. To znacznie przerosło nasze oczekiwania. Tak jak wspominałem, początki bywają trudne, a działanie na nieznanym dla nas do końca terenie niesie za sobą pewne ryzyko. W tym przypadku jednak nie miało to miejsca. Z dnia na dzień mamy coraz więcej zadowolonych klientów, o czym świadczą zbierane przez nas ankiety i oczywiście wyniki finansowe.
Czy rynek koszaliński, pod względem serwisowym, różni się od innych dużych miast w regionie?
Zależy, do jakiego miasta będziemy Koszalin porównywać. Z marką BMW działamy w Szczecinie i Gorzowie, to zupełnie inne rynki. Koszalin ma swoją specyfikę choćby ze względu na
to, że jest mniejszym miastem od tych, w których działaliśmy do tej pory i w których mamy bardzo ugruntowaną pozycję. Leży też nad morzem, więc „przejazdem” do naszego serwisu zaglądają klienci z całej Polski czy z zagranicy, którzy wybierają się na wakacje nad Bałtykiem. Jesteśmy jednak przekonani, że właściwym podejściem i troską o każdego z klientów jesteśmy w stanie zdobyć również zaufanie koszalinian i klientów z innych miast.
Jakie usługi oferowane w tym czasie przez Serwis BMW Bońkowscy Koszalin cieszyły się największym zainteresowaniem?
Oferujemy pełen zakres usług serwisowych, od standardowych przeglądów, poprzez naprawy gwarancyjne, diagnostykę, serwis samochodów hybrydowych i elektrycznych do rozliczeń i napraw powypadkowych. Trudno określić jedną konkretną usługę, która cieszyła się wyjątkowym zainteresowaniem. Myślę, że użytkownicy naszych marek, bo mówimy nie tylko o BMW, ale też o marce MINI, są zadowoleni z tego, że mogą czuć się bezpiecznie, mając nas pod ręką i serwisować swoje ulubione samochody.
Serwisujecie w Koszalinie również samochody elektryczne? Jak prezentuje się Koszalin pod względem elektromobilności? Tak jak już wspomniałem wcześniej, serwisujemy również samochody hybrydowe oraz w pełni elektryczne. Nie jest to jednak jeszcze przeważająca część naszej działalności, podobnie jak serwisów w innych miastach w Polsce. W dalszym ciągu rozbudowywana jest sieć stacji do ładowania samochodów elektrycznych, która jeszcze nie zachęca użytkowników do przesiadania się na ten rodzaj napędu. Sama jazda tymi samochodami zapewni jednak niesamowite wrażenia. Natomiast ich zasięg na jednym ładowaniu nie przekonał jeszcze większości użytkowników samochodów. Widać wyraźnie, że pomysł ten nie zostanie porzucony, a wręcz przeciwnie – badania i prace nad udoskonaleniem „baterii przyszłości” nieustannie trwają.
Z jakich części Pomorza Środkowego było najwięcej klientów?
Pod względem lokalizacji nie mogliśmy wybrać lepszego miejsca. Serwis BMW i MINI Bońkowscy Koszalin wypełnia swoim zasięgiem doskonale niemalże cały pas nadmorski. Okres wakacyjny też jest szczególny dla koszalińskiego oddziału, bo zaglądają do nas klienci z całej Polski. Czy to zwyczajnie, przejazdem, czy w poszukiwaniu pomocy serwisowej.
Niebawem zostanie uruchomiony serwis BMW Bońkowscy w Pile. Czy to będzie konkurencja dla Koszalina?
Raczej nie, to przecież ponad 100 km, a uruchomienie serwisu w Pile umożliwi szerszej grupie klientów dostęp do kolejnego autoryzowanego Serwisu BMW i MINI. Możemy zauważyć to wyraźnie po otwarciu oddziału w Koszalinie. Lokalni mieszkańcy doceniają, że na wyciągnięcie ręki mają teraz profesjonalizm i obsługę na najwyższym poziomie spełniającą wszystkie standardy BMW i MINI. Tworzy to zespół ludzi pracujących w Koszalinie i sprzyja budowaniu marki BMW Bońkowscy w regionie.
rozmawiał: Dariusz Staniewski / foto: Jan Potentas
BMW i BMW Motorrad Bońkowscy | Ustowo 55, 70-001 Szczecin BMW i MINI Bońkowscy | ul. Hangarowa 17, 70-767 SzczecinRozwój na partnerskich warunkach
ANNA I TOMASZ GRYGORCEWICZ SĄ KONSULTANTAMI, COACHAMI, TRENERAMI BIZNESU, PARTNERAMI W ŻYCIU I FIRMIE. OD 10 LAT POD MARKĄ DCC GRYGORCEWICZ DEVELOPMENT CONSULTING COACHING, OSOBIŚCIE I WE WSPÓŁPRACY Z TRENERAMI I EKSPERTAMI WSPOMAGAJĄ ROZWÓJ ORGANIZACJI, LIDERÓW I ZESPOŁÓW. MÓWIĄ O SOBIE, ŻE SĄ #POZYTYWNIE-
ROZWOJOWI. NAJBARDZIEJ ZALEŻY IM, ŻEBY FIRMY DZIAŁAŁY I ROZWIJAŁY SIĘ NA ZDROWYCH ZASADACH, A LUDZIE TWORZĄCY ORGANIZACJE POTRAFILI WSPÓŁPRACOWAĆ, CZUJĄC SIĘ DOBRZE ZE SOBĄ I Z INNYMI. ZAMIAST NAPIĘĆ I KONFLIKTÓW
CZULI ZAANGAŻOWANIE, ROZWIĄZYWALI PROBLEMY ORAZ OSIĄGALI WSPÓLNIE WYNIKI I CEL SWOJEJ PRACY. LISTA ICH
KLIENTÓW JEST DŁUGA, ZNAJDUJĄ SIĘ NA NIEJ M.IN. TAKIE FIRMY JAK: VESTAS, HOME.PL, RADIOMETER CZY CSL.
Jaki jest zakres Waszej działalności i kto zwraca się do Was o pomoc?
Anna Grygorcewicz: Zazwyczaj zwraca się do nas organizacja z jakąś trudnością lub z aspiracją. Chodzi głównie o zdobycie praktycznych kompetencji zarządzania firmą, zespołem, umiejętności liderskich, rozmawiania z ludźmi w taki sposób, żeby „chciało im się chcieć”, żeby ich przekonać do siebie i do celów firmy. Wszystko odbywa się w zdrowej atmosferze, tzn. w takiej, w której doceniamy różnorodność, nie chcemy narzucać komuś swojego sposobu myślenia, jednocześnie pragnąc wspólnie rozwiązywać problemy. Drugi motyw, z którym zgłaszają się do nas przedsiębiorcy czy ludzie z HR oraz zarządy to konflikty i nieporozumienia, które powodują, że zamiast skupić się na rozwoju organizacji, cała energia płynie w kierunku rozwiązywania napięć.
Lista Waszych klientów jest imponująca. Z kim lubicie współpracować?
AG: Dominują firmy produkcyjne z naszych lokalnych parków przemysłowych ze Szczecina, Stargardu czy Goleniowa. Jest to sektor, w którym ludzie pracują bardzo ambitnie, a dynamika pracy powoduje, że jest wiele do zrobienia. Nasze warsztaty to jedne z niewielu momentów, kiedy mogą między sobą ustalić zasady komunikacji i współpracy międzydziałowej, czy wzmocnić kompetencje i w partnerski sposób rozmawiać na temat twardych wyników. Są to również firmy logistyczne, technologiczne i e-commerce, które w Szczecinie prężnie się rozwijają. Pracujemy także ze stricte lokalnymi przedsiębiorcami oraz firmami rodzinnymi. Od osób, które prowadzą pływalnie, po dostawców sprzętu IT czy usług utrzymania terenów zielonych. Współpracujemy również z przedsiębiorcami, którzy chcą sami siebie wzmocnić w roli liderów swoich biznesów. Tomasz Grygorcewicz: Lubimy pracować z firmami, którym zależy na ludziach, a zarząd i liderzy wspierają ich rozwój, bo widzą w tym korzyść dla firmy. Szczególnie fajne dla nas jest dzielenie się wiedzą i tworzenie przestrzeni na tworzenie zdrowych zasad współpracy i relacji w mniejszych firmach i organizacjach, gdzie łatwiej jest dostrzec efekty zmian. Gdzie jest przestrzeń i możliwość wpływu, a zarząd wspiera nasze działania.
10 lat to ładna liczba. Mam wrażenie, że najbardziej na rynku kojarzycie się z coachingiem?
AG: Może na początku rzeczywiście, szczególnie kiedy przecieraliśmy ścieżki dla coachingu, gdy jeszcze nie był znany w polskich firmach. Natomiast dzisiaj wspieramy kompleksowo zdrowy rozwój całych organizacji. Coaching jest jednym z narzędzi, które skutecznie wykorzystujemy obok diagnozy kompetencji, konsultingu, warsztatów, szkoleń czy team coachingu. A sam coaching często wspieramy mentoringiem.
Jesteśmy partnerami dla firm i dla organizacji jako zewnętrzny zespół ekspertów. Współpracujemy z zarządem, liderami i specjalistami na każdym szczeblu w firmie. Jesteśmy osobami, które przychodzą z zewnątrz, żeby sercem i doświadczeniem wspierać rozwój kompetencji kompleksowymi rozwiązaniami.
TG: Mając całościową perspektywę na firmę, łatwiej nam znaleźć przyczyny tego, po co jesteśmy do firm zapraszani. Czy jest to konflikt z konkretnymi osobami, czy całymi działami, czy problem leży w strukturze, niejasnych rolach, a może brakuje kompetencji, które pomagają radzić sobie z zadaniami. Szerokie spojrzenie na organizację pomaga nam dobrać najodpowiedniejsze metody, które mogą pomóc.
Jakie trzeba posiadać umiejętności, by pracować z tak różnymi firmami?
TG: Zdecydowanie pomaga doświadczenie biznesowe i psycholo -
giczne. Wiemy, jak organizacje działają od środka. Znamy mechanizmy ludzkich zachowań. Przydaje się umiejętność obserwacji, słuchania, wyciągania wniosków i stawiania diagnozy. Mój atut to racjonalizm, a Ani intuicja. Razem wzajemnie się uzupełniamy. Patrzymy, jak uczestnicy pracują w swoim naturalnym środowisku. A później ustalamy z klientami cele rozwojowe i proponujemy konkretne projekty, gdzie wykorzystujemy swoje umiejętności trenerskie i coachingowe.
AG: Ponadto cały czas się kształcimy. Ja wybrałam dla siebie ścieżkę rozwojową w nurcie Analizy Transakcyjnej. To jest nurt, który pozwala zachować dobre wzorce komunikacji z samym sobą, z innymi ludźmi i w całej organizacji. Natomiast Tomasz rozwija się w zakresie psychologii pozytywnej.
TG: Mnie zauroczyła psychologia pozytywna, ze względu na mocne osadzenie w nauce. Że nie jest amerykańską wizją szczęścia w rodzaju „jesteś zwycięzcą” i niezależnie od tego co się dzieje zawsze jest OK. W psychologii pozytywnej jest miejsce na realizm, emocje, dobre i trudne sytuacje. Natomiast uwaga zamiast skupiać się na tym, co nam przeszkadza, czy obwinianiu losu i innych osób, skupia się na szukaniu rozwiązań, bazowaniu na swoich mocnych stronach, na tym, na co mamy wpływ. I działaniu z nadzieją i zdrowym optymizmem.
Dlaczego zdecydowaliście się współpracę lokalną?
AG: To był nasz świadomy wybór. Kiedy urodziły się nasze córki, postanowiliśmy, że zamiast jeździć po Polsce, będziemy blisko, żeby łączyć zdrowo życie zawodowe z rodzinnym.
TG: I okazało się, że rynek szczeciński jest miejscem, w którym funkcjonują wartościowe organizacje. To sprawiło, że pracujemy z firmami długofalowo. Traktujemy się partnersko, przez co łatwiej znajdujemy wspólny język, potrzeby i rozwiązania. Jesteśmy blisko naszych klientów. Znamy bardzo dobrze rzeczywistość uczestników naszych programów, śledzimy na bieżąco ich rozwój, możemy odpowiadać na ich aktualne potrzeby i elastycznie reagować na zmiany.
Czujemy się dumni potwierdzając przez te 10 lat, że szczeciński rynek rozwojowy jest reprezentowany przez naprawdę wartościowych ekspertów, trenerów i coachów i że coraz częściej lokalne firmy doceniają i sięgają po „swoich” ekspertów.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Aneta Dolega/ foto: Alicja Uszyńska
Wybrzeże Słońca dla każdego
ŻYCIE NA POŁUDNIU EUROPY, SPĘDZANIE PONUREJ ZIMY W SŁONECZNEJ HISZPANII TO MARZENIE WIELU POLAKÓW.
OBECNIE CORAZ ŁATWIEJ PODJĄĆ TAKĄ DECYZJĘ I ZAINWESTOWAĆ W NIERUCHOMOŚCI, KTÓRE STANĄ SIĘ MIEJSCEM WYPOCZYNKU ORAZ ŹRÓDŁEM DOCHODU.
Costa del Sol, Wybrzeże Słońca, położone w prowincji Malaga w przepięknej Andaluzji na południu Hiszpanii. Rozciąga się między Gibraltarem a przylądkiem Cabo de Gata. Na tym niezwykłym wybrzeżu znajduje się aż 140 plaż, a słońce świeci 300 dni w roku. To tu swoje domy wybudowały największe gwiazdy kina, to stąd pochodzi Pablo Picasso. Trzeba jednak podkreślić, że Costa del Sol dostępne jest niemal dla wszystkich, bo ceny tutejszych nieruchomości konkurują z nadbałtyckimi kurortami, o czym przekonuje Patrycja Kordys, właścicielka Kordys Nieruchomości.
– Costa del Sol to jedno z najbardziej atrakcyjnych miejsc do zamieszkania w Hiszpanii. Raj dla miłośników słońca, pięknych plaż i golfa – na wybrzeżu znajduje się około 120 pól golfowych. Jest to więc przede wszystkim idealna lokalizacja na wymarzony tzw. second home, miejsce pod inwestycję, a nawet stałe zamieszkanie z całą rodziną – mówi Patrycja Kordys. – Pierwszy raz przyjechałam do… do przyjaciół, którzy właśnie tam znaleźli swe wymarzone miejsce do życia. Byłam zauroczona pięknem przyrody, otwartością ludzi, kuchnią i kulturą. Chciałam podzielić się moją fascynacją z innymi. Teraz dzięki współpracy naszego biura przy sprzedaży apartamentów nadmorskich gotowych pod klucz właściwie każdy może spełnić swoje marzenie o domu na tym wyjątkowym wybrzeżu.
Apartamenty znajdują się w różnych lokalizacjach, a ich ceny zaczynają się od 230 tys. euro. Na liście oferowanych przez nas lokalizacji są takie miejscowości jak Estepona, nad którą dodatkowo rozciąga się pasmo górskie, Fuengirola, Sotogrande czy Marbella ze słynną mariną Port Banus. Każda z tych miejscowości zachwyca urodą, piękną pogodą, ale też dogodnymi warunkami do życia. – Można spędzić tu czas kilka razy w roku bądź przeprowadzić się na całą zimę, co praktykuje coraz więcej osób – mówi właścicielka Kordys Nieruchomości. – W naszej ofercie znajdziemy nowoczesne apartamenty na zamkniętych osiedlach, od 70 m2 w górę, z tarasami, w standardzie goto -
wym pod klucz, z własnym miejscem postojowym, a nawet z siłownią i basenem. Odnajdą się tu osoby, które potrzebują klasycznego domu, ale dla poszukiwaczy bardziej luksusowych nieruchomości również znajdziemy coś idealnego. Co bardzo istotne, przyszli właściciele apartamentów mogą spać spokojnie i nie muszą się o nic martwić. Osobiście koordynuję proces nabycia nieruchomości przez moich klientów. Współpracuję z ludźmi, którzy na miejscu przygotowują wybraną nieruchomość pod względem formalno-prawnym, m.in. obsługuje nas jedna z bardziej znanych kancelarii w tym regionie. W związku z tym, że Andaluzja słynie z obrotu nieruchomościami, nie warto kupować tam niczego na własną rękę, gdyż bez dobrej znajomości tamtejszego prawa może być to nieudana inwestycja. My jesteśmy po to, by cały proces wyboru oraz zakupu nieruchomości był bezpieczny i odbył się jak najwygodniej dla klienta. Jesteśmy zaangażowani w proces realizacji inwestycji każdego naszego klienta w stu procentach – informuje pani Patrycja. – Z naszych usług korzystają obywatele całej Europy, obecnie najczęściej obsługujemy klientów z Polski i Niemiec, którzy są zainteresowani zakupem nieruchomości na terenie Hiszpanii. Boom na zagraniczne nieruchomości trwa. Polacy coraz chętniej inwestują poza granicami kraju. Szczególnie atrakcyjna pod tym względem jest właśnie Hiszpania. To zrozumiałe, gdyż to, co w Polsce dostępne jest jedynie w niezwykle kosztowych ofertach premium, tam jest standardem dostępnym finansowo dla większości osób zainteresowanych zakupem nieruchomości. Jakość domów, otoczenie i pogoda to największe atuty takiej inwestycji. Warto skorzystać z tej niepowtarzalnej okazji i spełnić swoje marzenie o własnym apartamencie na Costa del Sol – przekonuje Patrycja Kordys. – Wystarczy skontaktować się z nami, żeby uzyskać więcej informacji. Nasz doświadczony zespół doradców jest gotowy, aby pomóc i znaleźć idealne miejsce dla każdego.
ad/ foto: materiały prasowe
Woonti to skuteczność w rekrutacji dzięki technologii
W OGROMNYM SKRÓCIE MISJĄ WOONTI JEST ŁĄCZENIE KANDYDATÓW I PRACODAWCÓW. DOKŁADAMY STARAŃ, ABY DLA TYCH POSZUKUJĄCYCH PRACY UŻYTKOWNIKÓW NASZEGO SYSTEMU DOSTARCZAĆ WARTOŚCIOWE OFERTY PRACY, A PRACODAWCOM BĘDĄCYMI NASZYMI KLIENTAMI PRZEDSTAWIENIE WYSOKIEJ KLASY FACHOWCÓW.
Dostarczamy dla rynku HR narzędzie do „sourcingu”. To bodaj najbardziej pracochłonny etap rekrutacji. Dzięki naszemu rozwiązaniu rekruterzy są w stanie zaoszczędzić wiele godzin pracy. Z prowadzonych przez nas analiz wynika, że użycie naszego systemu pozwala oszczędzać czas, nawet o połowę w stosunku do tradycyjnego procesu rekrutacji, a co za tym idzie redukować koszty. Rekruterzy dzięki temu mogą skupić się na jakości w kolejnych etapach procesu.
Oprócz technologii zmieniliśmy sposób prezentacji informacji o kandydacie. Zrezygnowaliśmy z tradycyjnego CV na korzyść Profilu Kompetencyjnego Woonti. Dokument ten tworzony jest przez kandydata w aplikacji mobilnej, którą pobiera bez opłat odpowiednio w Google Play, lub AppStore. Profil Kompetencyjny Woonti jak sama nazwa wskazuje, bazuje na kompetencjach zawodowych, ale również na doświadczeniu i umiejętnościach. To dokument zunifikowany, przejrzysty, prosty w odczytaniu zarówno dla kandydata jak i rekrutera. W aplikacji mobilnej Kandydat dodatkowo określa dostępność do podjęcia pracy w czasie rzeczywistym, również, gdzie chce pracować (kraj, region, miasto), i stawkę, za jaką jest chętny podjąć nową pracę. Co więcej, możliwe jest dodawanie wszelkiego rodzaju dokumentów takich jak certyfikaty, uprawnienia, referencje – wystarczy zrobić zdjęcie telefonem i dodać do odpowiedniej sekcji. Nasze środowisko na tą chwilę działa w czterech językach: polskim, angielskim, norweskim i ukraińskim co daje komfort korzystania dla każdej strony i mocno obniża próg wejścia do systemu. Dajmy na to, kandydat uzupełnia swoje informacje w języku polskim, a rekruter z Norwegii odczytuje je w swoim natywnym języku. W Woonti staramy się nie wykluczać nikogo, o sukce -
sie rekrutacyjnym mają decydować kompetencje, umiejętności i doświadczenie.
Dla rekrutera przygotowaliśmy środowisko webowe. Specjalnie skrojony Panel Klienta obsługuje funkcjonalności związane z „sourcowaniem” kandydatów. Tu rozpoczynamy proces rekrutacji poprzez dodanie oferty pracy. Ten element również jest przygotowany z myślą o szybkim odznaczaniu „checkboxów” z pożądanymi u kandydata kompetencjami, umiejętnościami, poziomem doświadczenia w latach itd. Tu określamy jakiego kandydata poszukujemy, jest w tym celu przygotowany odpowiedni formularz. Po opublikowaniu oferty system rozpoczyna interpretację potrzeb i poszukuje najlepiej dopasowanych kandydatów w bazach przy użyciu zaawansowanych algorytmów w celu prezentacji kandydatów w najwyższym stopniu spełniających oczekiwania. Dodatkowo oferta promowana jest social mediach i dociera w ten sposób do ok. 2 milionów użytkowników zgromadzonych w grupach o odpowiednich zawodowych zainteresowaniach obsługiwanych przez Woonti.
Z naszego głównego narzędzia można korzystać w ramach planów abonamentowych. Bazą działalności Woonti jest cyfrowe rozwiązania dla HR, lecz na tym nie koniec. W oparciu o technologie świadczymy również usługi z zakresu rekrutacji end-to-end pracowników blue i white collarowych. Zainteresowanych zapraszam do kontaktu i śledzenia naszych kanałów informacyjnych. W nadchodzących miesiącach będzie można nas spotkać na różnych wydarzeniach w kraju i za granicą.
autor: Mateusz Świtała — VP Sales & Marketing, Product Owner
INDUSTRIAL BRIDGE 2023
Miejsce, w którym rozwija się biznes
Miejsce, w którym rozwija się biznes
18 października 2023 r. w Regionalnym Centrum Innowacji i Transferu Technologii ZUT w Szczecinie (RCIiTT) odbędą się Międzynarodowe Spotkania Biznesowe INDUSTRIAL BRIDGE 2023. To już piąta edycja wydarzenia, które skupia przedsiębiorców, naukowców i pasjonatów z różnych branż, mających jeden wspólny cel – budowanie mostów współpracy biznesowej i otwieranie nowych dróg rozwoju.
Industrial Bridge – w biznesie najważniejsze są kontakty
18 października 2023 r. w Regionalnym Centrum Innowacji i Transferu Technologii ZUT w Szczecinie (RCIiTT) odbędą się Międzynarodowe Spotkania Biznesowe INDUSTRIAL BRIDGE 2023. To już piąta edycja wydarzenia, które skupia przedsiębiorców, naukowców i pasjonatów z różnych branż, mających jeden wspólny cel – budowanie mostów współpracy biznesowej i otwieranie nowych dróg rozwoju.
BIZNES TWORZĄ LUDZIE, A NAJLEPSZYM JEGO FUNDAMEN -
WIELk A INNoWACjA Z MAłyCh kRokóW
TEM SĄ RELACJE. WIELU SPECJALISTÓW TWIERDZI, ŻE JEŚLI
KTOŚ W KILKADZIESIĄT SEKUND NIE POTRAFI SPRZEDAĆ
WIELk A INNoWACjA Z MAłyCh kRokóW
SIEBIE LUB POMYSŁU NA BIZNES, TO NIE SPRZEDA GO RÓW -
NIEŻ W CIĄGU KILKUGODZINNEJ PREZENTACJI. TRZEBA WIĘC
DZIAŁAĆ SZYBKO I EFEKTYWNIE. TEMU TEMATOWI POŚWIĘCONA BĘDZIE V EDYCJA MIĘDZYNARODOWYCH SPOTKAŃ
– Wierzymy, że każdy biznes, zwłaszcza innowacyjny, zaczyna się od małych kroków. A te najlepiej postawić uczestnicząc w INDUSTRIAL BRIDGE 2023 – mówi Joanna Niemcewicz, dyrektor
– Wierzymy, że każdy biznes, zwłaszcza innowacyjny, zaczyna się od małych kroków. A te najlepiej postawić uczestnicząc w INDUSTRIAL BRIDGE 2023 – mówi Joanna Niemcewicz, dyrektor RCIiTT. To wyjątkowe wydarzenie zorganizowane w ramach projektu Enterprise Europe Network jest idealną okazją dla przedsiębiorców pragnących pozyskać partnerów biznesowych, poznać nowe możliwości inwestycyjne i sposoby na podniesienie poziomu innowacyjności swoich firm.
BIZNESOWYCH INDUSTRIAL BRIDGE, KTÓRA ODBĘDZIE SIĘ
18 PAŹDZIERNIKA W SZCZECINIE.
SpoTk ANIA, kTóRE kREUją pRZySZłość
RCIiTT. To wyjątkowe wydarzenie zorganizowane w ramach projektu Enterprise Europe Network jest idealną okazją dla przedsiębiorców pragnących pozyskać partnerów biznesowych, poznać nowe możliwości inwestycyjne i sposoby na podniesienie poziomu innowacyjności swoich firm.
Czym dokładnie są Międzynarodowe Spotkania Biznesowe Industrial Bridge?
SpoTk ANIA, kTóRE kREUją pRZySZłość
Co sprawia, że to wydarzenie jest tak wyjątkowe?
INDUSTRIAL BRIDGE 2023 to przede wszystkim możliwość przeprowadzenia krótkich (20-minutowych), interesujących spotkań z potencjalnymi partnerami biznesowymi i naukowymi. Wszystko to w jednym miejscu, w jednym dniu, co otwiera nowe możliwości współpracy i inspiruje do nowych wyzwań.
Co sprawia, że to wydarzenie jest tak wyjątkowe?
INDUSTRIAL BRIDGE 2023 to przede wszystkim możliwość przeprowadzenia krótkich (20-minutowych), interesujących spotkań z potencjalnymi partnerami biznesowymi i naukowymi. Wszystko to w jednym miejscu, w jednym dniu, co otwiera nowe możliwości współpracy i inspiruje do nowych wyzwań.
Impreza skierowana jest do przedstawicieli sektorów: metalowego, stalowego, morskiego i stoczniowego, transportowego/logistycznego oraz energii odnawialnej, a także wszystkich współpracujących z tymi branżami.
Impreza skierowana jest do przedstawicieli sektorów: metalowego, stalowego, morskiego i stoczniowego, transportowego/logistycznego oraz energii odnawialnej, a także wszystkich współpracujących z tymi branżami.
WSpółpRACA – kLUCZ Do SUkCESU
Tomasz Łyżwiński: Najkrócej rzecz ujmując są to spotkania pomiędzy firmami z różnych regionów Polski oraz zagranicy. Przedsiębiorcy, którzy zarejestrują się na dedykowanej temu wydarzeniu stronie internetowej https://ib2023.b2match.io/, tworzą profil opisujący ich działalność. Przedstawiają w nim, co robią, czego poszukują lub co mają do zaoferowania i kogo szukają: klienta, dostawcy, partnera do projektu, naukowca do projektu badawczo-rozwojowego czy może technologii. Uczestnicy mogą wysyłać sobie nawzajem zaproszenia do spotkań, jakie chcieliby odbyć podczas wydarzenia. Jeśli zostaną one zaakceptowane przez potencjalnego partnera, to 18 października 2023 r. nadarzy się okazja do dwudziestominutowego spotkania już na żywo, w naszym Centrum przy ul. Jagiellońskiej w Szczecinie. Porównałbym to do tzw. „szybkiej randki”, ale w biznesowym wymiarze. W trakcie wydarzenia w kilka godzin przedsiębiorca może spotkać się w jednym miejscu nawet z kilkunastoma firmami, a to ogromna oszczędność czasu.
WSpółpRACA – kLUCZ Do SUkCESU
Chcę też dodać, że podczas wszystkich edycji, jako jednostka Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie, podkreślamy nasze codzienne relacje z firmami z regionu. Dlatego zapraszamy nie tylko przedsiębiorców, ale także naukowców z naszej uczelni. Ponadto, staramy się promować lokalne biznesy, dlatego zapraszamy do współorganizacji ciekawe inicjatywy – do tej pory uczestnicy Industrial Bridge mogli spróbować kawy z Cafe Rower, Paprykarza Szczecińskiego czy Szczecińskich Pierników. W tym roku również zaplanowaliśmy kilka niespodzianek: uczestnicy spotkań biznesowych zobacząm.in. na żywo tworzenie druku ściennego przy zastosowaniu nowoczesnej technologii.
Kto może wziąć udział w spotkaniach?
Udział w INDUSTRIAL BRIDGE 2023 to szansa na pozyskanie nowych kontaktów, spotkanie wielu potencjalnych partnerów biznesowych, wymianę doświadczeń oraz pomysłów, a także poznanie najnowszych trendów i technologii w branży. Spotkania mogą zaowocować długotrwałymi relacjami biznesowymi.
Jaka jest historia Industrial Bridge i dlaczego jest on tak dużym sukcesem?
Udział w INDUSTRIAL BRIDGE 2023 to szansa na pozyskanie nowych kontaktów, spotkanie wielu potencjalnych partnerów biznesowych, wymianę doświadczeń oraz pomysłów, a także poznanie najnowszych trendów i technologii w branży. Spotkania mogą zaowocować długotrwałymi relacjami biznesowymi.
Rejestracja na Międzynarodowe Spotkania Biznesowe INDUSTRIAL BRIDGE 2023 jest możliwa przez stronę internetową https://ib2023.b2match.io – wystarczy założyć profil swojej firmy i wysłać zaproszenia na spotkania do potencjalnych partnerów. Udział w wydarzeniu jest bezpłatny.
Rejestracja na Międzynarodowe Spotkania Biznesowe INDUSTRIAL BRIDGE 2023 jest możliwa przez stronę internetową https://ib2023.b2match.io – wystarczy założyć profil swojej firmy i wysłać zaproszenia na spotkania do potencjalnych partnerów. Udział w wydarzeniu jest bezpłatny.
Do zobaczenia w Szczecinie na Międzynarodowych Spotkaniach Biznesowych Industrial Bridge 2023!
Do zobaczenia w Szczecinie na Międzynarodowych Spotkaniach Biznesowych Industrial Bridge 2023!
Joanna Niemcewicz: To wydarzenie organizujemy co dwa lata, począwszy od 2015 roku. Biorąc pod uwagę liczbę uczestników i ilość spotkań mogę powiedzieć, że to największe tego typu wydarzenie adresowane do biznesu na Pomorzu Zachodnim. Sukces Industrial Bridge wynika ze zrozumienia zasad, jak działają przedsiębiorcy i czego potrzebują. Czas każdego z nas, a przedsiębiorców szczególnie, jest niezwykle cenny. Firmy szukają okazji do spotkań biznesowych, dedykowanych konkretnym branżom, gdzie znajdą dostawców, klientów, podwykonawców, czy innowacyjne technologie. Nie są zainteresowani uczestnictwem w wydarzeniach, z których nie wyniosą konkretnych korzyści dla firmy. Szanują swój czas i my to rozumiemy. Dlatego też rejestracja na wydarzenie zaczyna się kilka miesięcy wcześniej, aby każdy zainteresowany przedsiębiorca poznał profile innych firm, wybrał te, z którymi chce porozmawiać i zdążył zaplanować spotkania. Po okresie pandemii, w trakcie której zorganizowaliśmy zdalną edycję Industrial Bridge, wracamy do formuły spotkań stacjonarnych w naszej siedzibie, a najbliższe już w październiku.
Tomasz Łyżwiński: Zapraszamy firmy z branży: stalowej, metalowej, morskiej, stoczniowej, transportowej, logistycznej oraz odnawialnych źródeł energii, a także firmy chcące nawiązać z nimi współpracę. Realizujemy Industrial Bridge w ramach programu Komisji Europejskiej pod nazwą Enterprise Europe Network, wspierającego nawiązywanie współpracy międzynarodowej firm. Uczestniczy w nim 65 krajów z całego świata, ale my stawiamy na relacje partnerskie z krajów ościennych. Dzięki temu w spotkaniach Industrial Bridge wezmą udział głównie przedsiębiorcy z Niemiec. Rejestracja na wydarzenie wciąż trwa, a do dzisiaj zarejestrowało się już ponad 60 uczestników z Polski, Niemiec, Irlandii i Szwecji, mamy sygnały, że dotrą do nas prawdopodobnie także firmy z Czech. Bardzo nas cieszy fakt, że wśród uczestników są firmy, które uczestniczyły we wszystkich poprzednich edycjach, podczas których znalazły partnerów do współpracy. Niemniej jednak, w tym roku rejestrujmy także wielu nowych przedsiębiorców, a to oznaczy, że te gałęzie gospodarki, tak charakterystyczne dla naszego regionu, rozwijają się.
Firmy zainteresowane udziałem w Międzynarodowych Spotkaniach Biznesowych Industrial Bridge 2023 zapraszamy do rejestracji na stronie wydarzenia: https://ib2023.b2match.io/ lub kontaktu bezpośrednio z naszym zespołem.
Regionalne Centrum Innowacji i Transferu Technologii ZUT w Szczecinie ul. Jagiellońska 20-21
Innowacji i Transferu Technologii ZUT w Szczecinie
Regionalne Centrum Innowacji i Transferu Technologii ZUT w Szczecinie
70-363 Szczecin
ul. Jagiellońska 20-21 | 70-363 Szczecin
www.innowacje.zut.edu.pl
www.innowacje.zut.edu.pl
Park Przemysłowy Nowoczesnych
Technologii Stargard
Miejsce dla firm z wizją
Doskonałe warunki dla Twojej firmy
Co zyskujesz?
• Pakiet zwolnień z podatku od nieruchomości* oraz specjalną strefę ekonomiczną**
• Wyjątkową przestrzeń dla małych i średnich firm
• Uzbrojone działki z dostępem do drogi
• Lokalizację wsród najlepszych firm w regionie
• Wsparcie w procesie przygotowania inwestycji***
Spotkajmy się:
Inspiracje września – jesień w Międzyzdrojach
TEGOROCZNA JESIEŃ ZAPOWIADA SIĘ SŁONECZNIE
W Międzyzdrojach można spędzić weekend albo 2-tygodniowy urlop i się nie nudzić. Okolica obfituje w wiele atrakcji przyrodniczo-krajobrazowych i miejsc, które można odwiedzić, gdy jesienna aura da się we znaki. Te kilka aktywności warto uwzględnić w planie pobytu w tym urokliwym kurorcie, który jesienią jest znacznie spokojniejszy niż w sezonie.
Jezioro Turkusowe
Zbiornik o niebywałej turkusowo-zielonej barwie, którą zawdzięcza białemu, kredowemu dnu. Można tu wygodnie dojechać autem z Międzyzdrojów i przespacerować się ścieżką dookoła jeziora, aby nacieszyć się widokami. Można też dojść czarnym szlakiem, który prowadzi przez malownicze wąwozy Wolińskiego Parku Narodowego.
Kręgielnia w Vienna House by Wyndham Amber Baltic Miedzyzdroje
Klimatyczna i kolorowa kręgielnia, zlokalizowana w kultowym hotelu w samym centrum miasta, obok Alei Gwiazd. Są trzy tory do kręgli, jest spokojnie i przytulnie. Dostępna jest również dla gości z zewnątrz – wystarczy zgłosić się do recepcji hotelu. Po rozgrywce można przenieść się do hotelowej restauracji z tarasem przy samej plaży, skąd można obserwować zachód słońca nad międzyzdrojskim molem delektując się pysznymi daniami serwowanymi w dostępnych cenach.
Wzgórze Gosań
Kif o wysokości 94 m, z którego można podziwiać panoramę Zatoki Pomorskiej. Znajduje się ok. 4 km od centrum Międzyzdrojów w kierunku Wisełki i można do niego dotrzeć autem. Z parkingu prowadzi malownicza ścieżka do punktu widokowego.
Oceanarium i Papugarnia
Te miejsca warto odwiedzić podczas weekendu z dziećmi. W Oceanarium można podziwiać wspaniałe okazy morskiej fauny z całego świata, a do tego spędzić nieco czasu z najmłodszymi na morskiej salce zabaw. W Papugarnii najmłodsi będą mieć okazję wziąć papugę na rękę czy ją pokarmić.
Spacer zielonym szlakiem
To ok. 15 km marszu lub jazdy rowerem w jedną stronę przez lasy Wolińskiego Parku Narodowego. Szlak prowadzi obok Zagrody Pokazowej Żubrów nad Jeziora Warnowskie, gdzie na koniec wycieczki można miło odpocząć nad jeziorem Czajczym lub Kołczewo.
Kawa i ciastko w Café Vienna
Kultowa kawiarnia przy samej Alei Gwiazd, która słynie z domowych ciast przygotowywanych według tradycyjnych austriackich receptur i aromatycznej kawy, która przyrządzana jest z trzech rodzajów ziaren. Poza tradycyjnymi ciastami można tu zjeść zdrowe desery, wytrawne przekąski, a nawet pizzę.
Międzyzdroje dzięki dużej zawartości jodu w powietrzu mają wyjątkowy mikroklimat. Jodu jest szczególnie dużo w okresie jesienno-zimowym, dlatego pobyt na wyspie Wolin może być okazją do wzmocnienia odporności. Na nocleg polecamy oczywiście Vienna House by Wyndham Amber Baltic Miedzyzdroje – zlokalizowany w centrum, nad samym morzem. Relacja ceny do jakości jest tu doskonała, a standard nie raz przez nas przetestowany.
Vienna House by Wyndham Amber Baltic Miedzyzdroje Promenada
I CIEPŁO. WRAZ Z VIENNA HOUSE BY WYNDHAM AMBER BALTIC ZEBRALIŚMY KILKA CIEKAWYCH MIEJSC WARTYCH ODWIEDZENIA W MIĘDZYZDROJACH.Konsolidacja językowych potęg – Szczecin International School z Goethe-Institut
DWIE ZNANE SZCZECIŃSKIE INSTYTUCJE EDUKACYJNE POSTANOWIŁY POŁĄCZYĆ SIŁY. O TYM, CO SPOWODOWAŁO POD -
JĘCIE TAKIEJ DECYZJI I JAKI JEST JEJ CEL, ROZMAWIAMY Z PANIĄ PREZES SPÓŁKI EDYTĄ CZAJKOWSKĄ, PANIĄ DYREKTOR DS. EDUKACJI W SIS KATARZYNĄ STÜTZ ORAZ PANIĄ DYREKTOR CEGI – IZABELĄ ZALEWSKĄ-BARAN.
Połączenie Szczecin International School (SIS) z Centrum Egzaminacyjnym Goethe-Institut w Szczecinie, to unikalna fuzja.
Edyta Czajkowska: Szczecin, będący ważnym ośrodkiem edukacyjnym na Pomorzu Zachodnim, może pochwalić się kilkoma renomowanymi ośrodkami edukacyjnymi. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom rynku dwa z nich postanowiły połączyć siły i zaoferować kompleksowe pakiety nauczania, zarówno w języku angielskim, jak i niemieckim. Połączenie Szczecin International School – placówki szkolnej z wykładowym językiem angielskim z Centrum Egzaminacyjnym Goethe-Institut w Szczecinie daje nowe perspektywy dla wszystkich, którzy pragną rozwijać swoje umiejętności językowe i zdobyć certyfikat Goethe-Institut.
Szczecin International School to renomowana szkoła o charakterze międzynarodowym, znana z wysokiego poziomu nauczania, prestiżowych programów nauczania – International Baccalaureate i wszechstronnego podejścia do kształcenia.
Katarzyna Stütz: SIS od ponad 20 lat cieszy się uznaniem rodziców i uczniów, którzy doceniają wysoki standard nauczania w międzynarodowym środowisku. Obecnie w programach IB uczestniczy około 5000 szkół z ponad 150 krajów na całym świecie, w tym w Polsce. SIS realizuje IB Diploma Programme (3 i 4 LO) uwieńczony Maturą Międzynarodową już od 2005 roku. Natomiast zapewniając ciągłość nauczania w systemie IB na wszystkich etapach, dzięki autoryzacji w 2021 roku kolejnych dwóch programów IB: Primary Years Programme („0” -6 SP) oraz Middle Years Programme (7 SP-2 LO) szkoła uzyskała status IB World Continuum School, którym w całej Polsce może pochwalić się zaledwie 5 szkół. Podobnie, Goethe-Institut należy do najbardziej prestiżowych ośrodków języka niemieckiego o zasięgu globalnym. To niemiecka instytucja kultury, która zajmuje się promowaniem języka niemieckiego i kultury niemieckiej we wszystkich częściach świata. Certyfikaty Goethe-Institut są uznawane na całym świecie i stanowią ważny atut w życiu zawodowym i akademickim.
Co oferuje fuzja tych instytucji?
Izabela Zalewska-Baran: Połączenie tych dwóch instytucji tworzy niezwykłą możliwość nauki języka niemieckiego na najwyższym poziomie, zarówno dla uczniów Szczecin International School, jak i dla wszystkich osób zainteresowanych rozwojem językowym. Centrum Egzaminacyjne Goethe-Institut w Szczecinie oferuje szeroki wachlarz kursów języka niemieckiego, od podstawowych po zaawansowane. Każdy kurs jest prowa -
dzony przez doświadczonych i wysoko wykwalifikowanych nauczycieli, którzy stosują innowacyjne metody nauczania, dostosowane do indywidualnych potrzeb uczniów. Oferta kursów języka niemieckiego w Goethe-Institut jest niezwykle różnorodna i elastyczna. Obejmuje zarówno grupowe zajęcia, jak i lekcje indywidualne, które pozwalają dostosować tempo i treść nauki do potrzeb uczących się. Jednym z głównych atutów Centrum Egzaminacyjnego Goethe-Institut w Szczecinie jest możliwość przystąpienia do egzaminów z certyfikatem Goethe-Institut. Egzaminy te są uznawane na całym świecie i potwierdzają znajomość języka niemieckiego na różnych poziomach zaawansowania. Posiadanie certyfikatu Goethe-Institut może otworzyć wiele drzwi zawodowych i akademickich, zarówno w Niemczech, jak i w innych krajach, gdzie język niemiecki jest ceniony. Warto sprawdzić szczegóły oferowanych kursów i egzaminów, zdobycie cenionego certyfikatu jest łatwiejsze niż może się wydawać.
Gdzie można znaleźć wszystkie potrzebne informacje?
Izabela Zalewska-Baran: Na stronie internetowej Centrum Egzaminacyjnego Goethe-Institut w Szczecinie pod adresem: https://www.goethe.szczecin.pl/ znajdą Państwo szczegółowe informacje na temat oferowanych kursów, terminów egzaminów i możliwości rozwoju językowego.
Dzięki połączeniu Szczecin International School i Centrum Egzaminacyjnego Goethe-Institut w Szczecinie, nasze miasto staje się jeszcze bardziej atrakcyjnym miejscem dla osób pragnących doskonalić swoje umiejętności językowe i zdobyć certyfikaty Goethe-Institut oraz IBO. Ta współpraca przynosi wiele korzyści zarówno uczniom, jak i społeczności szkolnej i lokalnej, umacniając prestiż Szczecina jako miasta nowoczesności, wielokulturowości i edukacji o światowej renomie.
TEGOLA Sp. z o.o. ul. Długa 24 | 72-006 Mierzyn
+48 885 90 90 60 | biuro@tegoladachy.pl
www.tegoladachy.pl | /tegoladachy
WIĄZARY DACHOWE
Tworzymy konstrukcje
dachowe na:
• budynki jednorodzinne
• budynki wielorodzinne
• budynki przemysłowe
• domki rekreacyjne
• budynki handlowo-usługowe
• hale
• przebudowa istniejących obiektów
• zadaszenia, wiaty, garaże itp.
A może potrzebujesz kompleksowego wykonania dachu? Wykonamy dla Ciebie konstrukcję dachu wraz z pokryciem! Dachówką, blachą, łupkiem, blachodachówką.
Zapraszamy na bezpłatną konsultacje oraz wycenę. Porozmawiamy o rozwiązaniach idealnych dla Ciebie!
Design odbierany wszystkimi zmysłami
ZNAJDUJĄCY SIĘ NIEDALEKO SZCZECINA, W KOBYLANCE SHOWROOM CASA CARINA TO MIEJSCE GDZIE ZNAJDZIEMY MEBLE
I NIETUZINKOWE AKCESORIA WYSTROJU ORAZ DEKORACJI WNĘTRZ, A TAKŻE PIĘKNE NIEPOWTARZALNE NACZYNIA CODZIENNEGO UŻYCIA. TRUDNO JEDNOZNACZNIE OKREŚLIĆ TO MIEJSCE, BO NIE JEST TO STRICTE SKLEP SKANDYNAWSKI, CHOCIAŻ ZNAJDZIEMY TU WYSELEKCJONOWANY ASORTYMENT MAREK POCHODZĄCYCH Z TEJ CZĘŚCI EUROPY, NIE JEST
TO TAKŻE SKLEP RUSTYKALNY CZY SALON Z NATURALNYMI
MEBLAMI, PONIEWAŻ KLIENT MOŻE ZAOPATRZYĆ SIĘ TAKŻE
W ZNAKOMITEJ JAKOŚCI KOSMETYKI. TO, CZYM WYRÓŻNIA
SIĘ SHOWROOM, JEST ZAMIŁOWANIE DO ORYGINALNYCH, NATURALNYCH, NIERZADKO LIMITOWANYCH PRODUKTÓW, KTÓRE UPIĘKSZĄ KAŻDE WNĘTRZE.
– Miałam problem ze znalezieniem ładnych doniczek do domu. A że bardzo lubię kwiaty i wszystko, co jest z nimi związane, rozpoczęłam poszukiwania – mówi Katarzyna Godlewska-Panfil, właścicielka showroomu. – Niestety nic nie znalazłam. Nie było możliwości, różnorodności, wielkości, wszystkie doniczki były utrzymane w jednym stylu. Były po prostu zwyczajne. I w związku z tym, że zrodziło się u mnie zapotrzebowanie, to pomyślałam, że może fajnie by było otworzyć sklep, że może jest więcej takich osób, jak ja, które poszukują oryginalnych produktów do domu.
Pierwszy był sklep internetowy, a pierwszą marką Lene Bjerre. – Od zawsze lubiłam się otaczać naturalnymi produktami, naturalnymi barwami, czymś, co jest ponadczasowe, klasyczne i pasujące wszędzie – podkreśla pani Katarzyna. – Każda kolekcja Lene Bjerre, Broste Copenhagen , HUBSCH, Tinek Home i HK LIVING, z roku na rok jest inna, niepowtarzalna, np. potrafią na całą Europę wyprodukować tylko 30 donic. Poza oryginalnym wzornictwem każda kolekcja do siebie pasuje. Każdy element ze sobą idealnie się zgrywa.
I tak pomału, kierując się własnym gustem, asortyment sklepu zaczął się powiększać, a wraz z rozwojem firmy i wprowadzaniem kolejnych marek powstał showroom. – Ważne jest kupowanie na miejscu, bo można zobaczyć każdy produkt, dotknąć go. Działamy wszystkimi zmysłami. Można porozmawiać ze mną. Jestem od tego, by nakierować, podpowiedzieć. – przekonuje właścicielka. – W moim showroomie nie panuje klimat jak w zwyczajnym sklepie. Palą się świece, unosi się zapach z dyfuzorów, można tu spędzić tyle czasu, ile mamy ochotę.
Skandynawski styl zawsze się nam podobał, jest on w Polsce bardzo popularny. Lubimy rzeczy delikatne, o prostych kształtach, naturalnych kolorach. I to odnajdziemy w Casa Carina, ale nie tylko. Znajdziemy tu duńskie, włoskie, a także polskie marki. –Wchodzimy we współpracę z naszą szczecińską firmą – Ministerstwem Dobrego Mydła, które tworzy ręcznie naturalne mydła i kosmetyki – mówi pani Katarzyna. – Ten pomysł na dział beauty narodził się w czasie pandemii. A wziął się od klientek, które kupując u nas rzeczy do łazienek, zasugerowały, że przydałyby się pasujące do nich kosmetyki. Wprowadziłam również dyfuzory zapachowe marki Locherber Milano, które używane są nie tylko w domach, ale także w biurach, hotelach. To jest naturalna marka, ich produkty są pozbawione parabenów, silikonów. Nawet świece, które mamy w naszym asortymencie nie zawierają parafiny.
Kolejna rzecz, która także pojawiła się niejako na życzenie klientek w showroomie to ubrania, a dokładne kimona. – Nawiązałam współpracę z polską firmą o nazwie Aurelia, która szyje według autorskich projektów, piękne dwustronne kimona, ponadczasowe, z bardzo dobrych materiałów. Wprowadziłam także kaszmirowe ubrania czy lniane koszule – dodaje pani Katarzyna. – Cały czas przychodzą mi do głowy nowe pomysły. Nasza kolekcja będzie się powiększać i być może w przyszłości otworzymy drugi showroom w samym Szczecinie.
ad/ fot. materiały promocyjne
Tradycja, niepowtarzalność i błysk luksusu
BIŻUTERIA OD WIEKÓW WZBUDZA ZACHWYT, JEST OBIEKTEM POŻĄDANIA I STANOWI NAJPIĘKNIEJSZĄ OZDOBĘ. MA TAKŻE ZNACZENIE SYMBOLICZNE, JAK ZARĘCZYNOWY PIERŚCIONEK CZY OBRĄCZKA. PONADTO TO DOSKONAŁA INWESTYCJA, CO PODKREŚLAJĄ EKONOMIŚCI, WSKAZUJĄC NA KRUSZCE I KAMIENIE SZLACHETNE, NA KTÓRE WARTO WYDAWAĆ PIENIĄDZE, GDYŻ ICH WARTOŚĆ WCIĄŻ ROŚNIE.
Te najładniejsze i najbardziej cenne pochodzą zazwyczaj z prywatnych manufaktur, przedsiębiorstw, szczególnie rodzinnych, gdzie ogromne znaczenie ma jakość. Terpiłowski to rodzinna firma z długimi tradycjami, która działa w Szczecinie. Kojarzy się z piękną, wyselekcjonowaną biżuterią, a także wyjątkowym podejściem do klienta. Tradycje handlowe rodziny Terpiłowskich sięgają roku 1935, kiedy to dziadek dzisiejszego współwłaściciela firmy Jan Terpiłowski otworzył koncesjonowane sklepy w Brześciu nad Bugiem i Kamieniu Litewskim. W 1990 roku Danuta i Józef Terpiłowscy wraz z synem Jackiem, zgodnie z duchem rodzinnych tradycji, wzięli sprawy w swoje ręce i założyli własny biznes handlowy.
Pierwszy salon pojawiał się w centrum Szczecina przy u. Jagiellońskiej 16. To klimatyczny z prawdziwego zdarzenia salon jubilerski, w którym w kameralnej, przyjaznej atmosferze można
znaleźć coś idealnego dla siebie albo na prezent dla innej osoby. Niezdecydowanym klientom profesjonalni doradcy pomogą wybrać biżuterię idealną. Oprócz tego salonu, Terpiłowscy działają jeszcze w innych punktach miasta. – Jesteśmy lokalnymi patriotami – podkreśla Danuta Terpiłowska, współwłaścicielka firmy. – I chociaż nasza biżuteria trafia także poza grancie Polski, jesteśmy mocno związani ze Szczecinem. Zatrudniamy kilkadziesiąt osób, z czego ponad połowa jest z nami niemal od początku naszej działalności. Myślę, że to o czymś świadczy.
Terpiłowski to nie tylko hołdowanie tradycji i wspaniała wizytówka Szczecina, ale przede wszystkim znakomita biżuteria. –Oferujemy naszym klientom wyroby o najwyższych walorach artystycznych i technologicznych – zaznacza Jacek Terpiłowski. – Mamy bogaty wybór biżuterii złotej, srebrnej, w której specjalizuje się moja mama, a także biżuterii z bursztynu, która w koń -
cu zostaje doceniania, gdyż nie bez powodu bursztyn bałtycki nazywany jest bałtyckim złotem. Ponadto specjalizujemy się w kamieniach szlachetnych i brylantach, co jest już moją domeną. Nasza firma identyfikowana jest z niepowtarzalnością oferowanego asortymentu – często są to limitowane, krótkie serie. Dzięki naszym złotnikom realizujemy również indywidualne „marzenia” klientów.
Właściciele marki, aby sprostać gustom swoich klientów, nieustannie poszukują nowych wzorów i świeżych inspiracji. – Aby być na bieżąco z najnowszymi trendami, odwiedzamy najważniejsze targi branży jubilerskiej w Polsce i za granicą – mówi Danuta Terpiłowska. – Często jesteśmy we włoskiej Vicenzie, Mediolanie, Monachium, Stambule, Hongkongu czy Bangkoku, który szczególnie słynie z targów biżuterii. Szukamy tam pięknych wzorów, nowych trendów, które zawsze przywozimy do Szczecina.
I tak dla przykładu do salonów Terpiłowski została wprowadzona srebrna biżuteria modułowa SAY’U, w której kolekcji znajdują się charmsy (1050 modeli), bransoletki, naszyjniki, kolczyki (280 modeli) oraz pierścionki. SAY’U to różnorodne wzornictwo, które oddaje charakter obdarowanej osoby, Wykonana z najwyższej jakości srebra próby 0,925 według standardów biżuterii marki TERPIŁOWSKI. Nie zawiera niklu, jest przyjazna dla skóry i nie uczula. Ręcznie emaliowana i zdobiona starannie wyselekcjonowanymi kamieniami. Wzbogacona o oryginalne wzory, które dopełniają fasetowane i polerowane kryształy. Ten rodzaj biżuterii jest nieustająco modny, niezależnie od sezonu. Obok niej, poza tym to, co jest wieczne, warto w swojej kolekcji mieć coś z kamieni naturalnych. – Wiadomo, że diamenty są ponadczasowe, ale stawiamy także na kolory – podkreśla Jacek Terpiłowski. – Nosimy naturalne kamienie, takie jak szmaragdy, szafiry, rubiny, cytryny, czy topazy. Tak barwna biżuteria jest teraz absolutnym must-have.
Alessandro Michele, dyrektor kreatywny Gucci w wywiadzie dla magazynu Vogue, kilka lat temu powiedział, że w biżuterii nie ma nic rewolucyjnego. Rewolucyjne jest to, jak ją nosimy. Łącząc rozmaite elementy, formy, style tworzymy nowy język. My dodamy, że język uniwersalny i ponadczasowy. Biżuteria jest nieśmiertelna.
autor: Aneta Dolega / foto: Alicja Uszyńska
Inwestycje Mariny Developer – Twoja bezpieczna przystań
ZAKUP WŁASNEJ NIERUCHOMOŚCI TO JEDNA Z NAJWAŻNIEJSZYCH DECYZJI FINANSOWYCH W ŻYCIU. WŁAŚNIE DLATEGO PRZY NABYWANIU NIERUCHOMOŚCI BEZPIECZEŃSTWO JEST KLUCZOWYM ASPEKTEM. INWESTYCJE MARINY DEVELOPER –CLUBHOUSE I APARTAMENTY 101 – SPEŁNIAJĄ TEN WYMÓG, GDYŻ MIESZKANIA SĄ GOTOWE DO ODDANIA, A ZAKUP OZNACZA WIZYTĘ U NOTARIUSZA I ODBIÓR KLUCZY OD RĘKI.
Obie inwestycje zyskały uznanie nowych mieszkańców nie tylko ze względu na bezpieczeństwo zakupu, ale także na jakość wykonania. Marina Developer to firma, która od lat cieszy się renomą i ugruntowaną pozycją w branży nieruchomości. Rzetelne podejście dewelopera skutkuje zachowaniem standardów jakości na każdym etapie budowy. Ich projekty cechuje dbałość o szczegóły, estetykę, a przede wszystkim funkcjonalność. Dla wielu nabywców nieruchomości w Szczecinie i okolicach Marina Developer stała się synonimem bezpiecznego inwestowania i najwyższej jakości budownictwa.
Apartamenty 101
Apartamenty położone są w malowniczym i spokojnym rejonie Szczecina, a jednocześnie w otoczeniu jest rozwinięta infrastruktura, dzięki której mieszkańcy mają dostęp do sklepów, placówek edukacyjnych, terenów rekreacyjnych czy komunikacji. Nowoczesność to nie tylko design budynku, ale także technologie zwiększające komfort życia. Mieszkania są gotowe do odbioru, co oznacza, że inwestorzy mogą natychmiast się do nich wprowadzić. W standardzie znalazły się pompa cyrkulacyjna, a także ogrzewanie podłogowe i klimatyzacja sterowane
CLUB HOUSE
przy pomocy smartfona. Tereny rekreacyjne osiedla stworzono tak, aby zapewnić mieszkańcom doskonałe warunki do relaksu na świeżym powietrzu, a jednocześnie balkony i ogródki zaprojektowano w taki sposób, by zminimalizować prace pielęgnacyjne – wyposażono je w system automatycznego podlewania i automatyczną kosiarkę. W hali garażowej istnieje możliwość ładowania pojazdów elektrycznych, a podgrzewany podjazd ułatwi wjazd i wyjazd podczas trudnych warunków zimą. Zadbano także o bezpieczeństwo mieszkańców – ochronę na parterze zapewnia system alarmowy oraz zdalnie sterowane rolety zewnętrzne.
CLUB HOUSE
CLUB HOUSE
zarówno jadalnię, jak i część rozrywkową. Dzięki właściwemu rozkładowi pomieszczeń całe mieszkanie odznacza się świetnym podziałem na strefę dzienną i nocną.
Bezpiecznie i na czasie
Na parterze Apartamentów 101 czeka ok. 79-metrowe, 3-pokojowe mieszkanie nr 1 z niemal 80-metrowym ogródkiem, do którego wyjścia prowadzą ze wszystkich pokoi, w tym z połączonego z aneksem kuchennym salonu. Oddzielenie części dziennej od nocnej poprzez odpowiednie rozlokowanie sypialni, łazienki i WC to przykład wagi, jaką deweloper przykłada do rozkładu funkcjonalnego pomieszczeń i jednocześnie jego znak rozpoznawczy.
CLUBHOUSE
Zlokalizowany zaledwie 7 minut jazdy od centrum Szczecina CLUBHOUSE to ekskluzywny kompleks apartamentów, który łączy w sobie nowoczesny design i wysoką jakość wykończenia. Jest to jedna z najbardziej pożądanych lokalizacji w mieście. Położenie przy ul. Przestrzennej, na samym brzegu Jeziora Dąbie, umożliwia połączenie funkcji mieszkaniowej z rekreacyjną. Wyjątkowy standard mieszkań gwarantuje inwestycję o długotrwałej wartości. Ogrzewanie podłogowe sterowane przy pomocy smartfona to tylko jedno z udogodnień. Cechą charakterystyczną CLUBHOUSE są duże tarasy wyposażone w innowacyjny system podwójnej, przesuwnej fasady, dzięki której można osłonić się przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Warto podkreślić, że tak jak w przypadku Apartamentów 101, w CLUBHOUSE również możemy już obejrzeć widok z okna naszego przyszłego mieszkania. Na inwestora czeka m.in. mieszkanie B.1.3 – 4-pokojowy apartament o metrażu niemal 135 m2. Położone jest na pierwszym piętrze i zapewnia boczny widok na wodę. Dwa tarasy powiększają powierzchnię mieszkania o dodatkowe ponad 70 m2! Niemal 60-metrowy pokój dzienny z aneksem kuchennym zmieści
CLUB HOUSE
Inwestycja w nieruchomość to zawsze ważna decyzja. Wysokiej jakości materiały budowlane i wykończeniowe wykorzystywane w inwestycjach Mariny Developer gwarantują, że nowoczesność idzie w parze z trwałością, a podjęcie współpracy z renomowanym deweloperem da nam pewność, że jesteśmy w dobrych rękach.
CLUB HOUSE
Autor: Karina Tessar/foto: materiały prasowe
Ogrodnicza finezja zamiast przeciętności
WEDŁUG ROBERTA STANKIEWICZA – JEDNEGO ZE SZCZECIŃSKICH PRZEDSIĘBIORCÓW I RADNEGO ALEJA JANA PAWŁA II USYCHA. GINIE JEDEN Z NAJATRAKCYJNIEJSZYCH FRAGMENTÓW SZCZECIŃSKIEGO „ZŁOTEGO SZLAKU" – ALEI JANA PAWŁA II. CHODZI O ZŁY STAN ZASADZONYCH TAM ROŚLIN, KTÓRE SKAZANE SĄ NA „PERMANENTNY BRAK WODY, SPOWOLNIENIE WZROSTU I ROZKWITU". ZDANIEM PRZEDSIĘBIORCY POWINNY ONE ZOSTAĆ ZMIENIONE I WZBOGACONY O NASADZENIA NOWYCH RODZAJÓW NP. JARZĘBINY, SUMAKI OCTOWCE, BERBERYSY, LOBELIE I AKSAMITKI. MOGŁYBY ONE ZNACZĄCO ZMIENIĆ WYGLĄD ALEI I UATRAKCYJNIĆ JĄ DLA MIESZKAŃCÓW ORAZ TURYSTÓW.
Aleja Jana Pawła II to jeden z najbardziej reprezentacyjnych ciągów spacerowych Szczecina. Przez niektórych nazywany jest nawet Małymi Polami Elizejskimi. Jest również częścią „Złotego Szlaku” – oryginalnego traktu spacerowego wiodącego przez jedne z najatrakcyjniejszych fragmentów miasta – od Zamku Książąt Pomorskich, przez Aleję Fontann, aleję Jana Pawła II, Jasne Błonia, Amfiteatr, Ogród Różany aż pod Dolinę Siedmiu Młynów.
– „Złoty Szlak” – wyjątkowy promenadowy ciąg spacerowy i rekreacyjny zrewitalizowany olbrzymim nakładem środków finansowych. Wyjątkowości tego miejsce mogą nam tylko pozazdrościć inne miasta, nie tylko w Polsce. Zobowiązuje więc ono do tego, by nadać mu wyjątkową, piękną i estetyczną oprawę w postaci zagospodarowania przestrzeni zielonych i w pełni wykorzystać jego potencjał. Mam tu na myśli oprawę, która będzie podkreślała estetyczne walory tej promenady, będąc zarazem wartością dodaną w efekcie przyczyniając się do podniesienia splendoru Szczecina, jednocześnie tworząc kolejną niepowta -
rzalną atrakcję turystyczną naszego miasta – uważa Robert Stankiewicz, szczeciński przedsiębiorca i radny, znany z wielu pomysłów mających uatrakcyjnić stolicę Pomorza Zachodniego.
Ale jego zdaniem propozycja miasta dotycząca zagospodarowania przestrzeni zielonych w ciągu alei Jana Pawła II to skrajnie przeciętny minimalizm. – To nie Złoty Szlak – to raczej tombak! Szczecin zasługuje na artystyczną finezję, a nie ogrodniczą amnezję. Ta forma, a raczej jej brak, to dużo poniżej oczekiwań mieszkańców Szczecina i odwiedzających nas turystów – dodaje Stankiewicz.
Dlatego proponuje własną koncepcję zagospodarowania najciekawszej części alei – od budynku Rektoratu Uniwersytetu Szczecińskiego do ulicy Felczaka, tuż przed budynkiem Urzędu Miejskiego. „Promenada zakwitających pór roku" zakłada m.in. wymianę dotychczasowych laurowiśni i róż na jarząby pospolite, sumaki octowce, berberysy, lobelie i aksamitki.
– Jest precyzyjnie przemyślana pod kątem estetycznym i praktycznym – nie ma tu żadnego przypadku. Wszystko to po to by aleja Jana Pawła II żyła przez cały rok barwami zakwitających krzewów, drzew i roślin, a także tworzyła barwny kontrast na -
sadzeń do granitowego podłoża. Taka koncepcja sprawiłaby odejście od szarości i monotonii w miesiącach późno jesiennych i zimowych. Nasadzenia nowych, oryginalnych roślin, na pewno przełożą się na większą liczbę odwiedzających alei Jana Pawła II i chęć przebywania w jego obszarze. To z kolei powinno przełożyć się na rozwój turystyczny tego miejsca i w efekcie spowodować rozwój szeroko pojętej gastronomii – restauracji, pubów, kawiarni, ogródków przyrestauracyjnych a tym samym rozwój podmiotów gospodarczych i zwiększenie liczby miejsc pracy –zapewnia przedsiębiorca.
Proponuje także utworzenie w Szczecinie stałego etatu Miejskiego Architekta Przestrzeni, który wraz Miejskim Ogrodnikiem nadałby więcej „artystycznej i wizualnej finezji lokalnym zasobom zieleni".
autor: ds/foto: wizualizacje Roberta Stankiewicza
Więcej przestrzeni, więcej designu
KOŁOBRZESKA PUFA DESIGN, KTÓRA SŁYNIE Z OŚWIETLENIA, MEBLI, TKANIN ORAZ PRZERÓŻNYCH DODATKÓW DO WNĘTRZ, POCHODZĄCYCH OD KILKUDZIESIĘCIU, GŁÓWNIE SKANDYNAWSKICH I POLSKICH PRODUCENTÓW, W MAJU OTWORZYŁA DRZWI DO NOWEGO SHOWROOMU. Z JEJ ASORTYMENTU ORAZ WIEDZY KORZYSTAJĄ KLIENCI INDYWIDUALNI, BIZNESOWI, A TAKŻE ARCHITEKCI Z CAŁEGO POMORZA ZACHODNIEGO, W TYM ZE SZCZECINA.
W trosce o architektów
W czerwcu wraz z architektami i lokalnymi działaczami na rzecz rozwoju miasta, Pufa świętowała inaugurację otwarcia nowej przestrzeni. Głównym celem rozbudowania showroomu było wyeksponowanie mebli oraz uruchomienie specjalnego miejsca spotkań dla architektów i klientów biznesowych, którzy mogą wygodnie usiąść w zaaranżowanej strefie dziennej i strefie do pracy. Architekci mogą na spotkaniach ze swoimi klientami korzystać z dużej ilości dostępnych wzorników (mebli, dywanów i tkanin) – Staramy się, aby nasi klienci biznesowi czuli się bezpiecznie ze swoimi decyzjami. Dlatego powiększyliśmy ofertę produktów, które objęte są 10-letnią gwarancją – podkreśla Adam Wysocki, właściciel showroomu. – W Pufie Design jest miejsce dla architektów, którzy chcą spotkać się ze swoimi klientami. Aby umilić im ten czas, przygotowaliśmy, w zależności od charakteru spotkania, małe menu napojów.
Dobry adres dla biznesu
W Pufa Design można testować i kupić rozpoznawalne na całym świecie meble Muuto, UMAGE, oświetlenie New Works, Design By Us, dywany Bolia, są też meble oryginalnej polskiej marki Nurt oraz wiele innych wyselekcjonowanych produktów wyposażenia wnętrz. Ważnym elementem oferty są tkaniny tapicerskie i zasłonowe Kvadrat (które również wyznaczają strefy w showroomie) – Oprócz sprzedaży chętnie dzielimy się z klientami biznesowymi również naszym doświadczeniem – mówi Adam Wysocki. – Zbieraliśmy je przez wiele lat, obsługując inwestycje kontraktowe. Projektując wnętrza i ekspozycję nowego showroomu, wzięliśmy również i to pod uwagę. Ze względu na lokalizację Pufa Design oferuje meble do wnętrz hoteli oraz gastronomii. Wśród produktów które cieszą się największą popularnością są bardzo wysokiej jakości meble (krzesła, fotele, sofy oraz stoły), meble ogrodowe, lampy wiszące i bezprzewo -
dowe oraz wodoodporne dywany Pappelina. Design premium do inwestycji oprócz dopracowanego w każdym detalu wyglądu mebli, lamp i dodatków, wyróżnia od konkurencji wygoda i trwałość. Materiały z których takie meble zostały zrobione mają podwyższone parametry użytkowe, dzięki czemu na dłużej zachowają blask i dobrą kondycję.
Design wśród kwiatów
Kołobrzeska Pufa Design nie tylko oferuje wysokiej jakości wzornictwo, ale także organizuje oraz bierze udział w bardzo ciekawych eventach. I tak była czwartym na świecie miejscem, w którym odbyły się warsztaty florystyczne organizowanie wraz z duńską marką Muuto. Warsztaty poprowadziła Szkoła Florystyczna Greta Flowers. Uczestnicy, poznając tajniki tworzenia długostojących kompozycji kwiatowych, swoje aranżacje układali w bardzo rozpoznawalnych wazonach Kink. – Będąc uczestnikiem takich festiwali designu, jak 3daysofdesign, wiemy, jak wiele kreatywnych pomysłów wnętrzarskich mają nasi współpracownicy z Kopenhagi – stwierdza Adam Wysocki. – Dlatego też pragniemy dzielić się nimi w naszym kołobrzeskim showroomie. Przede wszystkim jednak działamy lokalnie w całym województwie zachodniopomorskim w trosce o każdą przestrzeń naszego klienta.
ZADBAJ O SWOJĄ PRZESTRZEŃ
ad/ foto: materiały prasowe
Szyjemy z pasją dekoracje okienne
ODPOWIEDNIO DOBRANA I DOPASOWANA OPRAWA OKNA PEŁNI NIE TYLKO FUNKCJE PRAKTYCZNE, ALE TEŻ DEKORACYJNE.
DOPEŁNIA ARANŻACJE, TWORZY WE WNĘTRZU PRZYTULNY KLIMAT I DODAJE MU CHARAKTERU. CO WIĘCEJ, TO WŁAŚNIE FIRANY, ZASŁONY LUB ROLETY RZYMSKIE SĄ BARDZO EFEKTOWNYM SPOSOBEM, ABY ODMIENIĆ KAŻDY, NAWET NAJPROSTSZY WYSTRÓJ WNĘTRZA. KLUCZEM DO SUKCESU JEST ICH WŁAŚCIWE ZAPROJEKTOWANIE I PRZYGOTOWANIE, DLATEGO WARTO W TYM PRZYPADKU SKORZYSTAĆ Z POMOCY PROFESJONALISTÓW.
Eurofirany to polska marka wnętrzarska, która od ponad 32 lat łączy pasję do pięknych wnętrz z najwyższą jakością oferowanych produktów i świadczonych usług. Znakiem rozpoznawczym firmy stały się niemal nieograniczone możliwości w zakresie projektowania i przygotowania spersonalizowanych dekoracji okiennych. Dzięki temu Eurofirany specjalizują się w kompleksowej realizacji usługi szycia firan i zasłon na wymiar — usługi, która łączy funkcjonalność aranżacji ze światowymi trendami, a przede wszystkim wizją, pomysłem i indywidualnymi potrzebami klienta.
Firma posiada szerokie zaplecze, która umożliwia wsparcie klienta na każdym etapie realizacji inwestycji – od wykonania projektu przez dekoratorów (również na okna o niestandardowej formie), szczegółowy pomiar w domu u klienta, montaż karniszy i szyn, aż po późniejszą pielęgnację dekoracji – w tym ich praniem, prasowaniem i ponownym upinaniem. Ponadto wszystkie dekoracje szyte na miarę wykonane są w Polsce przez wykwalifikowany zespół krawcowych i krojczyń, w profesjonalnej pracowni należącej do firmy. Daje to gwarancję najwyższej jakości i precyzji wykonania, z dbałością o najmniejszy szczegół.
Marka oferuje swoim klientom autorskie, unikatowe kolekcje tkanin. Wyróżniają się one bogactwem wzorów i różnorodną kolorystyką, dzięki czemu doskonale komponują się w wielu stylach wnętrzarskich. Firma od wielu lat współpracuje również ze światowej sławy, polską projektantką mody — Ewą Minge. Marka Eurofirany w swoim asortymencie posiada też tkaniny sygnowane marką Pierre Cardin.
Eurofirany doradzają klientom nie tylko w wyborze tkanin, ale również produktów typu home&decor do wystroju domu i mieszkań. Szeroki wybór dodatków do wnętrza, takich jak pościele, narzuty, koce, ręczniki, a także szkło i ceramika dekoracyjna, lampy, obrazy oraz kwiaty sprawia, że Eurofirany stanowią jedno z wiodących źródeł inspiracji dla aranżacji domowych przestrzeni.
Zainspiruj się i już dziś zaplanuj metamorfozę okien w swoim domu.
Jesienna rewitalizacja
KIEDY DNI STAJĄ SIĘ CORAZ KRÓTSZE, A NATURA UBIERA BARWY ZŁOTA I CZERWIENI, WARTO ZATROSZCZYĆ SIĘ NIE TYLKO O OTACZAJĄCĄ NAS PRZYRODĘ, ALE I O NASZĄ SKÓRĘ. JESIEŃ TO CZAS, KIEDY SŁOŃCE ŚWIECI MNIEJ INTENSYWNIE, A NA SKÓRZE UJAWNIAJĄ SIĘ DEFEKTY, KTÓRE WYMAGAJĄ ZASTOSOWANIA BARDZIEJ INWAZYJNYCH METOD. NADCHODZI CZAS NA REWITALIZACJĘ.
Wszelkie oznaki starzenia można dostrzec w pierwszej kolejności na twarzy, choć nie wolno zapominać o szyi, dekolcie i rękach. Podczas lata nasza skóra narażona jest na wiele negatywnych czynników takich jak promieniowanie słoneczne, wiatr czy słona woda. Czynniki te wpływają negatywnie na skórę, która staje się wysuszona, pojawiają się zmarszczki, a po pięknej opaleniźnie pozostają jedynie przebarwienia.
Niestety, często przywozimy z wakacyjnych wyjazdów więcej pamiątek, niż byśmy sobie życzyli. Jednym z problemów, z którym spotykamy się u naszych pacjentów, są przebarwienia skóry. Świadomość ich istnienia rośnie, a nasi pacjenci wiedzą, że należy działać i dbać o skórę, aby zapobiec ich powstawaniu. Przebarwienia to podstępny przeciwnik, który czasami ukrywa się przez pewien czas, by potem pokazać się w pełnej krasie i zakłócić nasze samopoczucie. Nie warto zwlekać – warto podjąć działania, a my w Klinice Zawodny oferujemy coraz lepsze rozwiązania dostosowane do każdego rodzaju skóry.
pielęgnacji skóry jest mezoterapia. To „must-have” dla osób pragnących pięknej, rozświetlonej i gładkiej cery. Jest też świetna po intensywnym okresie wakacyjnym! Skóra po wielu przygodach – wiatr, różnice temperatur, klimatyzacja, słońce – potrzebuje dodatkowego nawilżenia. Regularne zabiegi mezoterapii to jeden z najbardziej polecanych sposobów na zachowanie młodej i zdrowej skóry. W zależności od użytego preparatu – może on stymulować lub silnie regenerować skórę. Zaś zastosowanie osocza bogatopłytkowego PRP po intensywnych zabiegach laserowych może skrócić czas rekonwalescencji nawet do kilku dni.
Przebarwienia to efekt nadmiernego wydzielania melaniny przez komórki skóry. To proces zwany hiperpigmentacją, który skutkuje powstawaniem ciemnych plam o różnej wielkości i intensywności koloru. W celu ich zwalczania, stosuje się preparaty złuszczające, rozjaśniające oraz hamujące proces produkcji melaniny. W przypadku głęboko osadzonych przebarwień, konieczne jest zastosowanie zabiegów laserowych. W naszej ofercie znajdziemy skuteczne zabiegi wykorzystujące nowoczesne technologie. Niemniej jednak, w niektórych przypadkach te metody mogą nie dać satysfakcjonujących rezultatów. Na szczęście, w świecie medycyny estetycznej technologia idzie nieustannie do przodu, przynosząc coraz bardziej zaawansowane i skuteczne rozwiązania. Jednym z najnowszych osiągnięć w dziedzinie usuwania przebarwień są lasery pikosekundowe, które zrewolucjonizowały tę dziedzinę. Dlaczego warto poznać tę nowoczesną technologię?
Czym są przebarwienia?
To ciemne plamki na skórze, które z wiekiem pojawiają się na jej powierzchni. Zmiany te są efektem wieloletniego działania słońca na skórę. Szczególnie widoczne stają się one w okolicy 50. roku życia i są rezultatem zaburzeń w pracy melanocytów, czyli komórek barwnikowych skóry. Charakteryzują się owalnym kształtem oraz kolorem od jasnożółtego do ciemnobrązowego. Występują najczęściej na skórze dłoni, stóp, na ramionach oraz przede wszystkim – na twarzy. Czy można się ich pozbyć? Bez dwóch zdań w redukcji przebarwień rewelacyjnie radzi sobie terapia laserowa. Jednym z najlepszych wyborów w terapii przebarwień skóry jest zastosowanie lasera pikosekundowego o długości fali 755 nm. Fenomenem lasera wykorzystującego daną technologię jest najbardziej odpowiednia i precyzyjna do leczenia zmian barwnikowych długość fali (755 nm) światła laserowego, o czasie trwania liczonym w pikosekundach. Zabiegi z użyciem tego typu lasera są określane jako bezpieczne, a proces gojenia przebiega łagodnie, szybko i bez pozostawiania blizn pozabiegowych. To jedna z często polecanych terapii. W Klinice Zawodny posiadamy jeszcze jedną technologię pikosekudnową, która za sprawą protokołu Pico Genesis również usuwa przebarwienia i poprawia napięcie skóry. Oprócz tego posiadamy także platformy wykorzystujące światło IPL, które także pozwalają na pozbycie się przebarwień, zmian naczyniowych oraz wpływają na poprawę jakości skóry.
Pikosekundy to jednostka czasu, która oznacza miliardową część sekundy. To niewiarygodnie krótki okres, ale właśnie tyle trwa impuls laserowy generowany przez laser pikosekundowy. Długość fali świetlnej w tym laserze jest tak krótka, że pozwala ona na wytworzenie impulsu o niesamowicie wysokiej energii w bardzo krótkim czasie.
Czy słońce oznacza dla nas… zmarszczki?
Z pewnością duża ilość słońca wpływa na tempo starzenia się naszej skóry. Istnieje taki mit medycyny estetycznej, że zabiegami powinny się interesować wyłącznie osoby dojrzałe. Czy aby na pewno? Istnieje wiele zabiegów, które określa się jako prewencyjne – będą doskonałe przed urlopem, ale też – po nim. Doskonale działają na skórę technologie fal radiowych, ultradźwięki czy laseroterapia. W Klinice Zawodny posiadamy szeroki wybór zabiegów anti-aging o różnym stopniu intensywności. Doświadczeni specjaliści zawsze dobierają odpowiednią wartość parametrów do potrzeb pacjenta, nie wykonają też zabiegu, który danej skórze by nie służył. Na odbywającej się przed zabiegiem konsultacji specjalista ocenia stan skóry empirycznie, niezależnie od wieku określa jej kondycję i przedstawia dostępne opcje pacjentowi. Skóra odwdzięcza się blaskiem, gładkością i nadaje wypoczęty wygląd całej twarzy.
Technologia pikosekundowa działa w sposób niezwykle precyzyjny i skuteczny. Główne zastosowanie tego lasera to usuwanie przebarwień skórnych, a jego działanie opiera się na zjawisku tzw. fototermolizy selektywnej. Kiedy impuls laserowy wniknie w obszar przebarwienia, jego ultrakrótki czas trwania pozwala na natychmiastowe podgrzanie melaniny znajdującej się w skórze, co prowadzi do rozbicia cząsteczek barwnika na mikroskopijne fragmenty. Organizm jest w stanie samodzielnie usunąć te fragmenty, co powoduje stopniowe rozjaśnienie i zanik przebarwienia. Dzięki tej krótkiej długości fali świetlnej, zabieg jest nie tylko skuteczny, ale także bezpieczny dla otaczających tkanek. Ta nowoczesna technologia działa na wiele rodzajów przebarwień, w tym plamy starcze, melazmę, piegi czy przebarwienia potrądzikowe. Zabiegi są wysoce skuteczne, a pacjenci mogą wrócić do swoich codziennych zajęć niemal natychmiast po terapii.
Pomoc w nawilżeniu
Zabiegiem, który polecamy pacjentom, w ramach regularnej
Jednym z najskuteczniejszych sposobów na odmłodzenie skóry po lecie jest zastosowanie laserów frakcyjnych. Procedura z użyciem laserów frakcyjnych jest bezpieczna i skuteczna, ale wymaga profesjonalnego wykonania przez doświadczonego specjalistę. Przed rozpoczęciem zabiegu przeprowadzana jest konsultacja, podczas której ocenia się stan skóry i dobiera odpowiednią terapię laserową. Podczas zabiegu skóra jest poddawana kontrolowanym impulsom laserowym, które tworzą mikroskopijne kolumny uszkodzeń. To powoduje stymulację fibroblastów, komórek odpowiedzialnych za produkcję kolagenu i elastyny. Nowe kolagenowe włókna wypełniają ubytki w skórze, poprawiając jej strukturę i wygląd. Po zabiegu skóra może być zaczerwieniona i lekko obrzęknięta, ale te objawy zazwyczaj ustępują w ciągu kilku dni. Efekty zabiegu są widoczne po kilku tygodniach, a pełne rezultaty można zobaczyć po kilku miesiącach. Skóra staje się bardziej jędrna, elastyczna, a zmarszczki są znacznie zredukowane.
Gotowi na konsekwencje?
Skóra to nasz największy organ i trzeba o niego dbać. Skóra naszej twarzy i ciała jest poddawana nieustannym procesom, jest także pod wpływem wielu kosmetyków, często niestety dobieranych niewłaściwie. Do tego obowiązkowe używanie filtrów SPF przez cały rok, co wiele osób traktuje lekceważąco ze szkodą dla swojej cery. Nie mówiąc o efektach ich nieużywania! Skutkiem tego może być zaniedbanie skóry, wysuszenie jej, przebarwienia, wypryski, głębokie bruzdy i rozszerzone naczynia krwionośne. Zabiegi pielęgnacyjne, stymulujące komórki do pracy, poprawiające jej jakość, zagęszczające kolagen, dostarczające składników odżywczych to SPA dla naszej skóry. Cera odwdzięcza się blaskiem, gładkością, jest miła w dotyku i sprężysta. Bez obaw, nie rozleniwi się na skutek wykonywania zabiegów medycyny estetycznej – wręcz przeciwnie – zregeneruje się, wzmocni i zacznie działać z korzyścią dla ciebie.
Aby uzyskać kompleksową pielęgnację, warto także rozważyć zabiegi mezoterapii, które przywrócą jej odpowiednie nawilżenie. Stosowane preparaty stymulują produkcję kolagenu, elastyny i endogennego kwasu hialuronowego. Alternatywą dla kwasu może być osocze bogatopłytkowe lub mezoterapia z wykorzystaniem czynników wzrostu. To nowoczesna i bezpieczna terapia, wykorzystująca własne czynniki wzrostu pozyskiwane z krwi pacjenta. Te naturalne substancje znajdujące się we krwi wspierają procesy regeneracji skóry, zwiększając jej objętość, elastyczność i gęstość.
Podsumowując, jesienna pora to idealny moment, aby zadbać o zdrowie i wygląd skóry. Przebarwienia, zmarszczki, utrata jędrności – to tylko niektóre z wyzwań, z jakimi możemy się zmierzyć. Ale nie dajmy się zwieść pozorom, to nie sprzęt medyczny i technologia decydują o sukcesie zabiegów, ale przede wszystkim doświadczenie specjalisty i indywidualne podejście do pacjenta, które jest priorytetem w Klinice Zawodny.
Przed podjęciem decyzji o jakiejkolwiek terapii, warto skonsultować się z doświadczonym specjalistą medycyny estetycznej, który oceni stan naszej skóry, zrozumie jej unikalne potrzeby. To on stworzy plan leczenia dostosowany do naszych indywidualnych potrzeb i oczekiwań. Każda skóra jest inna, dlatego profesjonalne podejście do jej leczenia jest kluczowe.
Jesienna rewitalizacja to nie tylko szansa na poprawę jej kondycji, ale także na odzyskanie pewności siebie i promiennego wyglądu. Dajmy skórze szansę na odnowę, zaufajmy doświadczeniu specjalistów i cieszmy się pięknem jesieni.
Klinika Zawodny Estetic ul. Ku Słońcu 58, Szczecin tel. 504 948 320, 508 719 262, 508 752 460 recepcja@estetic.pl
www.klinikazawodny.pl
AESTHETIC DENT – PRZY UL. ST. WYSPIAŃSKIEGO 7 (DAWNY DOM P. HELENY KURCYUSZOWEJ „HELUNI", POSTACI KULTOWEJ DLA SZCZECINA) – OBECNIE SIEDZIBA FIRMY AESTHETIC DENT T. SP.Z O.O.
PROFESOR PAULO MALO OPERUJE, W ASYŚCIE DR DOROTY MARGULI I DR MAŁGORZATY RAKOWICZ
All-on-4, czyli implanty jednego dnia w Aesthetic Dent
ALL-ON-4 TO INNOWACYJNA METODA ODBUDOWY UZĘBIENIA PRZEZNACZONA DLA OSÓB CIERPIĄCYCH NA PROBLEM CAŁKOWITEGO BEZZĘBIA. UMOŻLIWIA W JEDEN DZIEŃ I BEZ KONIECZNOŚCI PRZESZCZEPU KOŚCI ODZYSKAĆ ZĘBY WYGLĄDAJĄCE I FUNKCJONUJĄCE JAK NATURALNE. OFERUJE JĄ KLINIKA STOMATOLOGICZNA AESTHETIC DENT, DZIĘKI WSPÓŁPRACY Z WYBITNYM NAUKOWCEM I KLINICYSTĄ W DZIEDZINIE IMPLANTOLOGII STOMATOLOGICZNEJ – PROFESOREM PAULO MALO.
To właśnie Paulo Malo, światowej klasy specjalista, stworzył i opracował metodę leczenia implantologicznego na podstawie tylko 4 implantów, nazwaną All-on-4. Umożliwia ona pełną odbudowę uzębienia nawet w najtrudniejszych sytuacjach niedoboru kości wyrostka zębodołowego w szczęce i żuchwie. Metoda All-on-4 opiera się na umieszczeniu tych 4 implantów w odpowiednich miejscach szczęki i żuchwy i pod odpowiednimi kątami, eliminując konieczność długotrwałych i kosztownych procedur odbudowy kości lub przeszczepów.
Dzięki technologii natychmiastowego obciążenia implantów, pacjenci już tego samego dnia wychodzą z gabinetu z nowymi, umocowanymi na stałe zębami. To znacząco przyspiesza proces leczenia i komfort. Współpraca z profesorem Paulo Malo umożliwia pacjentom w Szczecinie dostęp do najnowszych osiągnięć w dziedzinie implantologii. Profesor Malo osobiście przeprowadza najtrudniejsze zabiegi w gabinecie Aesthetic Dent.
Po umieszczeniu implantów, specjaliści protetyki stomatologicznej – dr Marcin Tutak oraz dr Tomasz Smektała, wykonują mosty tymczasowe przymocowane do wprowadzonych implantów. Po okresie gojenia most ten zostanie zastąpiony ostatecznym, trwałym rozwiązaniem, które będzie wyglądać i funkcjonować jak naturalne zęby.
Aesthetic Dent w Szczecinie to miejsce, w którym łączy się doświadczenie z innowacyjnością, mające na celu zaawansowaną opiekę stomatologiczną w możliwie nieuciążliwy sposób.
Dzięki współpracy Profesora Paulo Malo z wykwalifikowanymi specjalistami klinika oferuje szybką i skuteczną metodę odbudowy zębów All-on-4 we wszystkich jej wariantach, jak hybryda All-on-4 czy Zygoma, umożliwiając odzyskanie uśmiechu i pewności siebie w błyskawicznym tempie.
Medycznie & Estetycznie
Zachować piękną twarz
NIE ZAWSZE JESTEŚMY ZADOWOLENI Z WYGLĄDU NASZEJ TWARZY LUB JEJ FRAGMENTU, NP. POLICZKÓW, NOSA CZY PODBRÓDKA.. W TYM TEMACIE BARDZO POMOCNA JEST CHIRURGIA PLASTYCZNA. JEDNAKŻE NIE KAŻDY JEST ZDECYDOWANY PODDAĆ SIĘ TAKIEMU ZABIEGOWI, KTÓRY W KOŃCU WYMAGA UŻYCIA SKALPELA I WIĄŻE SIĘ Z DŁUGIM CZASEM REKONWALESCENCJI. I TU Z POMOCĄ PRZYCHODZI MEDYCYNA ESTETYCZNA, KTÓRA MA DO ZAOFEROWANIA DWA CIEKAWE ZABIEGI: WOLUMETRIĘ TWARZY I PROFILOPLASTYKĘ. O TYM, NA CZYM POLEGA, MÓWI DR MARCIN WIŚNIOWSKI, SPECJALISTA CHIRURGII OGÓLNEJ I TRANSPLANTOLOGII KLINICZNEJ.
Panie Doktorze, czy faktycznie wolumetria twarzy i profiloplastyka są dobrą alternatywą dla chirurgii plastycznej?
Zabiegi wolumetryczne mają za zadanie odtworzenie utraconej objętości w obrębie twarzy. Dochodzi do niej wraz z wiekiem w wyniku resorpcji kości, ubytku tkanki tłuszczowej, zwiotczenia mięśni i skóry. Jest to naturalny proces starzenia, ale może być także wynikiem chorób przebiegających z lipodystrofią.
W pewnym zakresie możemy ten proces spowolnić i używając odpowiednich technik oraz preparatów odtworzyć utraconą objętość przywracając bardziej atrakcyjny wygląd. Profiloplastyka nie zastąpi chirurgii plastycznej, ale stanowi bardzo skuteczne narzędzie do przywracania odpowiednich proporcji twarzy.
Czy wolumetria to jest to samo co profiloplastyka? No właśnie, na czym dokładnie polegają te zabiegi?
Profiloplastyka to pojęcie nieco szersze niż wolumetria. Ma ona na celu poprawę tzw. geometrii twarzy poprzez odtworzenie utraconej objętości, ale także wyrównanie asymetrii czy podkreślenie charakterystycznych punktów na twarzy, na których odbija się światło. Dzięki temu możemy przywrócić bardziej harmonijny wygląd. Zazwyczaj zabiegowi poddawane są okolice skroni, kości jarzmowych, ust, brody i linii żuchwy. Preparat podawany jest głęboko, aby unieść i wyeksponować pozostałe tkanki, a jednoczenie pozostać niewyczuwalnym.
W jaki sposób, stosując obie techniki, można uzyskać najlepsze efekty?
W zależności od tego, z jaką twarzą mamy do czynienia odpowiednio dobieramy technikę i miejsce iniekcji. Inaczej ten zabieg będzie wyglądał w przypadku okrągłej twarzy, którą będziemy chcieli wysmuklić, a inaczej w przypadku pociągłej, którą będziemy chcieli nieco zaokrąglić. Efekty utrzymują się około roku w przypadku zastosowania kwasu hialuronowego. Jeżeli zastosujemy stymulatory tkankowe, mogą utrzymywać się do dwóch lat. Zabiegowi może poddać się właściwie każda osoba, która zauważa u siebie zmiany w wyglądzie takie jak pogłębienie bruzd nosowo-wargowych, zmniejszenie policzków czy tzw. chomiki. Im wcześniej zdecydujemy się na taki zabieg, tym łatwiej będzie uzyskać optymalne efekty.
Jak mocno można zmienić rysy twarzy i czy są jakieś normy? Czego nie należy robić?
Oczywiście istnieją pewne uniwersalne normy dotyczące proporcji twarzy, niemniej jednak dużo zależy od poczucia estetyki lekarza wykonującego zabieg, ponieważ każda twarz jest inna i inne są także oczekiwania pacjentów. Także w tym wypadku można przesadzić i uzyskać wygląd karykaturalny. Przede wszystkim nie należy wstrzykiwać zbyt dużej ilości preparatu podczas jednej wizyty. Zdecydowanie lepiej jest wykonywać zabieg etapami, aby końcowy efekt był jak najbardziej naturalny.
Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Aneta Dolega / foto: materiały prasowe
PONAD 25 LAT DOŚWIADCZENIA
Jako rodzice doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że najważniejsze jest zdrowie i bezpieczeństwo
Podczas konsultacji dr Marek Tawakol odpowie na wszystkie nurtujące Państwa pytania z zakresu zdrowia zębów Waszych dzieci oraz kompleksowego leczenia w sedacji dożylnej. Po wnikliwej diagnozie ustali indywidualny plan leczenia, tak aby zapewnić komfort i przekonanie, że jesteście Państwo we właściwym miejscu.
PONAD 25 LAT DOŚWIADCZENIA
Dr Kamila Stachura
Technologie laserowe – milowy krok w medycynie
NIE BEZ POWODU W WALCE Z DEFEKTAMI SKÓRY W KLINICE DR STACHURA STOSOWANE SĄ LASERY. EFEKTYWNOŚĆ LE-
CZENIA I MOŻLIWOŚCI WSPÓŁCZESNYCH TECHNOLOGII LASEROWYCH TO ODPOWIEDŹ NA DUŻĄ CZĘŚĆ POTRZEB PACJENTÓW. JEST CO NAJMNIEJ KILKA POWODÓW, DLA KTÓRYCH WARTO KORZYSTAĆ Z ICH DOBRODZIEJSTW, O CZYM PRZEKONUJE DR KAMILA STACHURA, DERMATOLOG I LEKARZ MEDYCYNY ESTETYCZNEJ.
Jedną z zalet działania technologii laserowych jest ich wszechstronność. Działania, które jak pokazują badania, ale i moja codzienna praktyka, dają możliwość osiągania bardzo dobrych efektów. Terapie oparte na technologiach laserowych są prowadzone przez lekarzy w szerokim zakresie, m.in. w redukcji zmarszczek, przebarwień, blizn, zmian naczyniowych, ujędrnianiu skóry, aż po usuwanie tatuaży czy depilację. Ten rodzaj działania pozwala na precyzyjne przeprowadzenie zabiegów oraz skoncentrowanie się na małej powierzchni skóry bez uszkadzania otaczającej tkanki.
Czy laser odmładza?
Takie określenie często pojawia się w pytaniach od pacjentów, ale także w przekazach, które możemy znaleźć np. w social mediach. Jaka jest rzeczywistość? Otóż laseroterapia bez względu na rodzaj technologii nie odejmuje lat. Jednak takie określenie ma swoje mocne podstawy. Mówiąc w skrócie o jednej z takich technologii – poprzez umiejętne operowanie przez lekarza urządzeniem laserowym dochodzi do „odparowania” wierzchnich warstw skóry przy jednoczesnym podgrzaniu warstw głębszych. Dochodzi więc do usunięcia naskórka, a przy tym do obkurczenia włókien kolagenowych. W ten sposób zachodzące procesy przywracają elastyczność i gładkość na danym obszarze. To rodzaj odnowy dla największego organu naszego ciała, jakim jest skóra. Odpowiednio dobrane przez lekarza technologie laserowe pozwalają także na rozbicie zgromadzonej w jednym miejscu melaniny na drobne cząsteczki, które zostaną wchłonięte przez organizm. W ten sposób lekarze usuwają „dodające lat” przebarwienia na skórze. Zagadnienie to obecne jest w gabinetach szczególnie teraz, po powrocie ze słonecznych wakacji.
Blizny i zmiany naczyniowe w gabinecie lekarza
Laseroterapia w różnych gałęziach medycyny obecna jest od lat. Kiedy mówimy o działaniach, które pomagają spłycić zmarszczki i mieć ładniejszą, świeższą skórę, nie sposób pominąć jeszcze ważniejszego aspektu. Mowa o różnego rodzaju bliznach na ciele, które w wielu przypadkach powodują poczucie dyskomfortu psychicznego, a czasami prowadzą do zaburzeń w funk-
cjonowaniu i poczuciu własnej wartości. Niezależnie od źródła pochodzenia blizn – technologie laserowe w znaczny sposób zwiększyły możliwości medycyny w radzeniu sobie z tym problemem. Mamy narzędzie pozwalające przy zmianach bliznowatych dawać nadzieję i szczerze rozmawiać z pacjentem o stopniu ich redukcji.
Podobnie jest w przypadku zmian naczyniowych. Dla osób borykających się np. z rozszerzonymi naczynkami lub pojedynczymi dużymi zmianami aspekt estetyczny jest ważnym czynnikiem decyzyjnym do pozbycia się niechcianej „ozdoby”. W tej procedurze światło lasera wnika do naczynia, a energia wiązki jest pochłaniana przez hemoglobinę – barwnik czerwonych ciałek krwi (erytrocytów). Dochodzi do wzrostu temperatury, a podgrzane erytrocyty ulegają koagulacji. To naturalna, nieodwracalna reakcja białek na podniesienie temperatury. W wyniku tego procesu naczynie krwionośne zostaje zamknięte, a następnie w ciągu ok. 3 tygodni ulega wchłonięciu. W ten sposób przestaje być widoczne.
Precyzja działania technologii laserowych ma znaczenie także przy usuwaniu tatuaży, kiedy krótka wiązka światła laserowego umożliwia przeprowadzenie zabiegu bez uszkodzenia tkanek otaczających tatuaż, czy podczas fotodepilacji gdzie celem jest precyzyjne uszkodzenie macierzy włosa.
Jeden laser na wszystko? To mit.
Ważnym aspektem dla każdego pacjenta jest również informacja, że lasery stosowane w medycynie są urządzeniami o dużej mocy. Trzeba podchodzić do nich z ostrożnością i wiedzieć, co chcemy osiągnąć. Zbyt słabe działanie – nie będzie efektu. Zbyt mocne – grozi poparzeniem. Pamiętajcie zatem, że nie ma uniwersalnych laserów. I chociaż pacjent nie musi znać rodzajów technologii laserowych, sposobu działania i właściwości, to na lekarzu spoczywa obowiązek rzetelnej informacji na temat spodziewanych efektów zabiegu.
foto: materiały prasowe
ST Medical Clinic – jedno miejsce, wiele możliwości
PEŁNA DIAGNOSTYKA, PROFESJONALNA REHABILITACJA, KONSULTACJE W ZAKRESIE ORTOPEDII, CHIRURGII RĘKI, CHIRURGII PLASTYCZNEJ, CHIRURGII KRĘGOSŁUPA, W TYM ENDOSKOPOWE OPERACJE KRĘGOSŁUPA, NEUROLOGII, KARDIOLOGII, REUMATOLOGII, MEDYCYNY SPORTOWEJ, PSYCHOLOGII I DIETETYKI. DO TEGO ZABIEGI OPERACYJNE Z POBYTEM MEDYCZNYM A WSZYSTKO W JEDNYM MIEJSCU. TAK DZIAŁA ST MEDICAL CLINIC – NOWOCZESNA PALCÓWKA DIAGNOSTYCZNA I LECZNICZA.
Specjalnie na potrzeby pacjentów klinika otworzyła nową pracownię Rezonansu Magnetycznego oraz Tomografii Komputerowej. – Naszą pracownię wyposażyliśmy w nowatorskie technologie obrazowania, które pozwalają szybciej i dokładniej wykrywać choroby, a następnie leczyć je z większą precyzją, mniej inwazyjnymi metodami, uważnie przy tym monitorując przebieg terapii – mówi Patrycja Kwiatkowska, prezes zarządu ST Medical Clinic. –Rezonans magnetyczny jaki posiadamy został zaprojektowany tak, aby zapewnić wysoką jakość, posze -
rzyć możliwości kliniczne i zapewnić bezpieczeństwo badań mózgu, kręgosłupa i układu mięśniowo – szkieletowego.
To nieinwazyjne badanie umożliwia uzyskanie obrazów przekroju ciała bez udziału promieniowania jonizującego. Metoda ma opinię bezpiecznej i skutecznej w diagnostyce wielu schorzeń. Wykorzystuje pole magnetyczne i generowane komputerowo fale radiowe. Służą one do tworzenia wysokiej jakości, szcze -
gółowych obrazów narządów i tkanek w ciele. Ponadto w klinice przeprowadzana jest artografia rezonansu magnetycznego, a w szczególnych przypadkach można wykonać badania rezonansu magnetycznego z kontrastem. Rozwój technologiczny spowodował, że MR sprawdzi się również u osób borykających się z problemem klaustrofobii, natomiast u pacjentów u których pozostanie w bezruchu przez dłuższy czas, stanowi pewną trudność (np. u dzieci), MR wykonywane jest w sedacji czy w farmakologicznym uśpieniu.
Klinika oferuje również badanie tomografii komputerowej, która wykorzystuje technologie komputerowe i urządzenia rentgenowskie do tworzenia przekrojowych obrazów ciała. –Obrazy te dostarczają bardziej szczegółowych informacji niż
zwykłe obrazy rentgenowskie – wyjaśnia Patrycja Kwiatkowska. – Tomografia komputerowa jest zdecydowanie dokładniejsza, gdyż obrazuje tkanki miękkie, naczynia krwionośne i kości w różnych częściach ciała. Badanie jakie oferujemy tą technologią może być wykorzystywane do wizualizacji: głowy, ramion, kręgosłupa, serca, jamy brzusznej, układu kostnego oraz klatki piersiowej. Umożliwiamy badanie z zastosowaniem niskiej dawki promieniowania, co jest szczególnie istotne w badaniach onkologicznych i pediatrycznych. Dzięki nowoczesnej konstrukcji tomografu jesteśmy w stanie zadbać bez problemu o bezpieczeństwo pacjenta. Dokładamy wszelkich starań, aby każdy czuł się u nas komfortowo.
ad/ foto: materiały prasowe
ST MEDICAL CLINIC Szczecin, ul. Eugeniusza Kwiatkowskiego 1/26
www.stmedical.clinic
wiedziałaś, że… antykoncepcja
DZIĘKI ANTYKONCEPCJI MOŻEMY KONTROLOWAĆ PŁODNOŚĆ. CZERPAĆ PRZYJEMNOŚĆ Z SEKSU BEZ OBAW O NIECHCIANĄ
CIĄŻĘ, W KOŃCU WSPÓŁŻYCIE NIE SŁUŻY WYŁĄCZNIE PROKREACJI. OD WIEKÓW STOSOWANO RÓŻNEGO RODZAJU METODY ANTYKONCEPCYJNE, A WRAZ Z ROZWOJEM MEDYCYNY STAWAŁY SIĘ ONE CO RAZ BARDZIEJ SKUTECZNE.
Aktualnie najbardziej popularnymi i powszechnymi są szeroko dostępne prezerwatywy oraz wydawana wyłącznie na receptę antykoncepcja hormonalna, która może również służyć jako lek, w przypadku kobiet, u których np. występują nieregularne bądź bardzo obfite miesiączki. Najmniej skuteczną metodą jest antykoncepcja naturalna, np. prowadzenie kalendarzyka, gdyż łatwo tu o pomyłkę. Generalnie, aby wybrać odpowiednią dla siebie metodę antykoncepcyjną należy znać wady i zalety każdej z nich. W przypadku pigułek hormonalnych, plastrów, krążków czy implantów niezbędna jest konsultacja z lekarzem ginekologiem.
Nawet wybór prezerwatywy powinien być przemyślany, gdyż na rynku ich rodzajów jest bardzo wiele.
Antykoncepcję nie tylko warto stosować, ale także należy o niej mówić, gdyż jak w każdej sferze życia i tutaj edukacja ma kluczowe znaczenie. Między innymi w tym celu powstała aplikacja MyIUS przeznaczona dla kobiet stosujących hormonalne systemy wewnątrzmaciczne. Aplikacja wspiera edukację pacjentek, pozwala lekarzowi na wgląd w profil krwawień, daje dostęp do licznych publikacji na temat IUS.
Garść ważnych informacji i ciekawostek na temat antykoncepcji przygotowały dla nas również dr Anna Moskalonek oraz dr Oliwia Marcinkiewicz Ziomek, ginekolożki położniczki z Gabinetów Lekarskich Pocztowa.
Najlepsza metoda
Wg raportu WHO najwyższą skuteczność antykoncepcyjną wykazuje implant podskórny oraz wkładka wewnątrzmaciczna (powyżej 99%). Na kolejnym miejscu znalazły się: zastrzyk, plaster, pierścień dopochwowy i tabletka (88-94% skuteczności).
Z kolei antykoncepcja mechaniczna i niehormonalna wiązała się z większym ryzykiem niepowodzeń i wykazała skuteczność poniżej 82%. Skuteczność określano na podstawie wskaźnika Pe -
arla, który mówi, ile kobiet na 100 zajdzie w ciążę w ciągu roku podczas stosowania danego środka.
Tabletka antykoncepcja, implant i krążek
Pierwsza tabletka antykoncepcyjna została zarejestrowana jako lek na trądzik. Tabletki antykoncepcyjne wykazują najwyższą skuteczność, gdy są przyjmowane o tej samej porze, codziennie, w schemacie ciągłym.
Implant podskórny przeciwskazany jest u kobiet uczulonych na etonogestrel, aktualnie chorujących na żylną chorobę zakrzepowo-zatorową, z żółtaczką, chorobami wątroby w przeszłości, chorych na raka piersi lub inne nowotwory narządów rodnych. Implant dedykowany jest pacjentkom w wieku 18-40 lat.
Z kolei krążek antykoncepcyjny wg badań naukowych jako jedyny nie wiąże się z ryzykiem wzrostu masy ciała.
Wkładka hormonalna
Pełna nazwa wkładki antykoncepcyjnej to wewnątrzmaciczny system terapeutyczny (ang. IUS intrauterine system). Pięcioletnia wkładka hormonalna zastąpi codzienne przyjmowanie 1826 tabletek antykoncepcyjnych. Ośmioletnia wkładka hormonalna może mieć także właściwości lecznicze tj. hamowanie obfitych krwawień miesiączkowych. Wkładka hormonalna uwalniająca lewonorgestrel jest na rynku od 30 lat i jest stosowana w 120 krajach. Założono ją ponad 60 mln razy. Wg badań redukuje w 96% obfite krwawienia miesiączkowe. Według statystyk wkładka hormonalna zakładana była częściej u kobiet, które nigdy nie rodziły.
Hormony znajdują zastosowanie także w okresie okołomenopauzalnym., gdzie zapobiegają lub leczą objawy wypadowe, ale także zmniejszają ryzyko zawałów serca, udarów mózgu i osteoporozy u kobiet po 50 roku życia.
ad/ foto: Alicja Uszyńska
Ekspert radzi
Panie Doktorze, Moją metodą na piękną i młodą skórę do tej pory były zabiegi laserowe. Korzystałam z nich przez cały okres jesienno-zimowy. Teraz zmieniłam pracę, również w okresie zimowym będę systematycznie przebywać w ciepłych i słonecznych miejscach. Koleżanka powiedziała mi, że ona robi u Państwa zabiegi z użyciem lasera pikosekundowego i nie przerywa terapii na okres letni. Czy to prawda, że jest bezpieczna?
Dagmara
To prawda, zabiegi laserowe z użyciem impulsów standardowej długości, czyli milisekund to zabiegi, które odstawiamy na okres letni. Technologia pikosekundowa impulsu laserowego w laserach renomowanych firm daje nam możliwość bezpiecznego stosowania w tym okresie. Ten rodzaj impulsu niesie bardzo wysoką energię, przekazywaną do skóry w bardzo krótkim czasie. Nie powoduje silnego przegrzania skóry właściwej oraz naskórka. Wywołuje w tkance efekt fotomechaniczny z minimalnym wydzielaniem ciepła. Dla pacjenta oznacza to praktycznie brak okresu rekonwalescencji oraz komfort w trakcie zabiegu. Silnie stymuluje produkcję kolagenu i elastyny, zagęszcza skórę, poprawia jej elastyczność. Zmniejsza nie tylko zmarszczki, ale także blizny i rozstępy, wyrównuje koloryt skóry. Bezpośrednio po zabiegu skóra może być lekko zaczerwieniona i obrzęknięta. Nie występuje efekt zniszczenia naskórka, energia koncentruje się głęboko w skórze właściwej, dlatego okres dłuższej rekonwalescencji praktycznie nie występuje. Na drugi dzień po zabiegu można nałożyć makijaż i normalnie funkcjonować.
Pozdrawiam, dr n.med. Piotr Zawodny
Dzień dobry, Problemem, z którym się borykam, są przesuszone obszary na skórze twarzy, szczególnie w okolicach policzków i brody. Pojawiły się one po dwutygodniowym urlopie w Grecji, gdzie niestety dochodziło do nadmiernej ekspozycji na słońce. Czy istnieje skuteczny sposób, który zregenerowałby moją skórę? Pytanie, które zadałam, z pewnością pada dosyć często, jednak byłabym bardzo wdzięczna gdybym otrzymała odpowiedź.
Pozdrawiam serdecznie, Kasia
Pani Kasiu, na wstępie chciałbym zaznaczyć, że kwestia regeneracji skóry po lecie jest bardzo ważnym zagadnieniem, dlatego bardzo się cieszę, że zadała Pani to pytanie. Rzeczywiście, wielu pacjentów w okresie letnim boryka się z podobnym problemem, co wynika z nadmiernej ekspozycji na promieniowanie słoneczne. Istnieje jednak wiele rozwiązań, które przynoszą satysfakcjonujące efekty. Nie sposób wymienić je wszystkie, dlatego podam kilka propozycji zabiegów, których podstawą jest regeneracja i odżywienie skóry, co jest kluczowe w przypadku Pani problemu. Kwas hialuronowy oraz zestawy mikroelementów i witamin, wprowadzane w skórę przy pomocy mezoterapii igłowej lub mikroigłowej nawilżą Pani skórę oraz sprawią, redukcję wysuszonych obszarów na skórze. Zabiegi tego rodzaju powinny być indywidualnie dobrane i wykonane przez doświadczoną osobę. Natomiast, jeśli interesują Panią zabiegi wyłącznie nieinwazyjne, idealnym rozwiązaniem będzie infuzja tlenowa w monoterapii lub w połączeniu z delikatną hydradermabrazją, która odżywi i zregeneruje skórę po urlopie bez przerywania ciągłości skóry. W naszej ofercie figurują również inne zabiegi, które mogłyby okazać się dla Pani idealnym rozwiązaniem. Pozdrawiam i zapraszam na konsultacje do naszych specjalistów. Pozdrawiam, dr n.med. Piotr Zawodny
Trening ciała, hartowanie ducha, wzmacnianie charakteru
STWIERDZENIE, ŻE BALET JEST „MAŁO MĘSKI” JEST KRZYWDZĄCE. TANCERZE NIE TYLKO ZACHWYCAJĄ SPRAWNOŚCIĄ FIZYCZNĄ, ALE TEŻ WYGLĄDEM. SMUKŁE, UMIĘŚNIONE SYLWETKI, ODPOWIEDNIA POSTAWA, MIĘKKI RUCH. NIC TYLKO POZAZDROŚCIĆ. DO TEGO BALET KLASYCZNY, JAK ZRESZTĄ KAŻDA FORMA TAŃCA, NIE TYLKO KSZTAŁTUJE CIAŁO, ALE TAKŻE DUCHA. WYMAGAJĄC OD TANCERZA DYSCYPLINY, WZMACNIA JEGO CHARAKTER, DODAJE MU PEWNOŚCI SIEBIE.
Znani ekranowi „twardziele”, tacy jak Jean Claude Van Damme czy Arnold Schwarzenegger, korzystali z baletu jako formy ruchu. Ten pierwszy już jako nastoletni chłopiec trenował taniec klasyczny, którego elementy wykorzystywał później w swojej karierze sportowej zawodnika karate. Schwarzenegger za to pobierał lekcje baletu w trakcie kariery kulturysty. Pomagały mu m.in. w odpowiedniej prezentacji umiejętności na przeróżnych konkursach. Obaj panowie osiągnęli sukcesy w swoich dyscyplinach, a balet był jedną z form, która im w tym pomogła. – Coraz częściej widzę przygarbionych młodych mężczyzn, którzy nic z tym nie robią. Za parę lat będzie im ciężko wyprostować plecy ze względu na poskracane mięśnie, co gorsza nie będzie
u nich widać nawet szyi, nie wspominając o problemach z kręgosłupem. Są to niestety choroby cywilizacyjne, które wynikają z tego, że za dużo czasu spędzamy przed ekranem – mówi Paweł Pietkiewicz, instruktor tańca towarzyskiego i swingowego, który wraz z małżonką, instruktorką baletu, tancerką klasyczną Opery Na Zamku Olgą Kuźminą, prowadzi szkołę tańca, która kładzie nacisk na balet klasyczny. – Na wczesnym rozwoju psychoruchowym młodego mężczyzny bardzo ważna jest gibkość, koordynacja i rozciągnięcie. Osoba rozciągnięta jest mniej narażona na kontuzje, które mogą mieć miejsce np. na siłowni, w trakcie podnoszenia ciężkich zakupów czy po jakimkolwiek upadku: z roweru, nart czy na oblodzonym chodniku.
Jak widać, balet klasyczny nie jest zarezerwowany wyłącznie dla pań. Argumentów za trenowaniem baletu przez panów jest wiele. – Wielu mężczyzn ma opory, by zatańczyć w parze, bo po prostu nie potrafi. Są też tacy, którzy przeceniają swoje umiejętności i np. szarpią podczas „prowadzenia" lub nie wiedzą, co zrobić z partnerką, obracając nią setki razy podczas 3-4 minutowego utworu i tym samym robiąc jej krzywdę – stwierdza Olga Kuźmina. – Tutaj potrzebne jest obycie, które młody mężczyzna może poznać na zajęciach baletu.
Kolejnym argumentem za, jest hartowanie charakteru, a także rozwój intelektualny. – Balet klasyczny jest wymagający i wiąże się z ciężką pracą i dyscypliną, ale to bardzo się opłaca – podkreśla Olga Kuźmina. – Pięknie kształtuje ciało, ale także charakter. Ma ponadto długą i piękną historię, a to że wiąże się z innymi sztukami, chociażby z muzyką, rozwija u młodego tancerza również inne zainteresowania.
Ktoś naprawdę uparty mógłby stwierdzić, że balet klasyczny to jednak nie dla panów, bo muszą przebierać się w niekoniecznie dla nich komfortowy strój. Jest to teoria, którą również łatwo obalić. – Możliwe, że barierę może stanowić także strój. Obcisłe spodenki, które muszą przylegać do ciała, aby było widać dokładnie pracę mięśni, na wczesnym etapie nie są u mnie wymagane na zajęciach – zaznacza Olga Kuźmina. – Z drugiej strony spójrzmy na to zupełnie obiektywnie. Obcisłe stroje dosyć często występują w dyscyplinach sportowych takich jak np. kolarstwo, zapasy czy lekkoatletyka. Na siłowni też mężczyźni noszą legginsy, obcisłe koszulki. Zatem balet klasyczny w kwestii stroju niczym się nie wyróżnia.
Taniec jest jednocześnie i sztuką, i sportem. Albert Einstein twierdził, że jego podwójny status mógłby uczynić go czynnością niemal boską, co podsumował takimi słowami: „Tancerze są atletami Boga”. Lepszej rekomendacji chyba nie ma.
ad/ foto: materiały prasowe na zdjęciach: Vasyl Kropyvnyj, były tancerz Opery na Zamku, pedagog tańca klasycznego, Roger Bernard Paretas, tancerz Opery na Zamku, pedagog tańca klasycznego oraz Olga Kuźmina
I ty też możesz tańczyć!
NOWE STYLE, NOWI INSTRUKTORZY I DRUGIE MIEJSCE Z KOLEJNYMI SALAMI DO ZAJĘĆ. LEGENDARNA SZKOŁA TAŃCA REPLAY DANCE STUDIO DOKŁADNIE 10 WRZEŚNIA OTWORZYŁA DRZWI DO SWOJEJ DRUGIEJ LOKALIZACJI, ZNAJDUJĄCEJ SIĘ PRZY UL. WYZWOLENIA 70. ZAINTERESOWANIE TAŃCEM TAK WZROSŁO, ŻE WŁAŚCICIELE STUDIA – MARTYNA I MICHAŁ PAWŁOWSCY, DOSŁOWNIE NIE MIELI WYJŚCIA I ROZSZERZYLI PRZESTRZEŃ DLA TEJ JEDNEJ Z NAJPIĘKNIEJSZYCH FORM SZTUKI ORAZ SPORTU.
– Przestaliśmy się mieścić przy ul. Jodłowej 25 i rozpoczęliśmy poszukiwania drugiego miejsca, w którym będziemy mogli realizować nasze taneczne plany – mówią Martyna i Michał Pawłowscy. – Nie chcemy traktować Studio przy Wyzwolenia jako naszej drugiej filii. Nie jesteśmy zainteresowani budowaniem sieci. Najbardziej zależy nam na rozwoju, a nieustające zainteresowanie tańcem spowodowało, że potrzebowaliśmy dodatkowej przestrzeni.
Replay Dance Studio w przyszłym roku będzie obchodzić swoje 10-lecie. Bez wątpienia jest to taneczna wizytówka Szczecina, która zasługuje na tytuł ambasadorów miasta, bo przez blisko dekadę wykształciła nowe pokolenia tancerzy. Martyna i Michał z tańcem są związani przez prawie całe życie, zresztą poznali się na zajęciach tanecznych, a teraz wspólnie jako małżeństwo tworzą miejsce, gdzie szczecińscy tancerze mogą rozwijać swoje umiejętności pod okiem profesjonalnej kadry instruktorskiej. Michał Pawłowski jest finalistą bardzo popularnego programu dla tancerzy You Can Dance. – Po programie dostałem propozycję pracy jako instruktor oraz choreograf w warszawskiej Szkole Tańca i początkowo z tej propozycji skorzystałem – mówi. – Po czasie zrozumiałem jednak, że chcę zarażać pasją i miłością do tańca w moim rodzinnym mieście – wtedy pojawił się w mojej głowie pomysł na otwarcie własnej Szkoły Tańca w Szczecinie. Otwarcie własnej Szkoły Tańca wynikało nie tylko z wewnętrznej potrzeby krzewienia kultury tanecznej, ale również z tego, że w Szczecinie brakowało miejsca, gdzie można było zgłębiać tajniki streetdance'u, we wszystkich jego odmianach, a którego popularność wzrosła po programach typu You Can Dance czy filmach w rodzaju „Step Up”. Replay Dance Studio idealnie wpasowało się w to zapotrzebowanie. – W naszym studio każdy
znajdzie coś dla siebie – bez względu na wiek, poziom zaawansowania oraz to czy pragnie tańczyć rekreacyjnie czy wyczynowo. Naszymi atutami poza profesjonalną kadrą i świetnymi warunkami, jest rodzinna i przyjazna atmosfera, dzięki której nasi tancerze czują się zawsze jak w domu. Przykładamy dużą wagę do jakości. Taniec to przede wszystkim przyjemność, zabawa i radość.
Hip-Hop, House, Waacking, High Heels, New Age, K-Pop, Taniec Współczesny, Dancehall, Twerk, Latino, Bachata, Kizomba, Taniec Orientalny, Fitness i Joga, a od tego sezonu także Jazz. Oferta skierowana jest do dzieci, młodzieży i dorosłych, a zajęcia odbywają się na trzech poziomach zaawansowania, tak aby każdy mógł wyciągnąć z nich jak najwięcej. – Replay Dance Studio to nie tylko zajęcia taneczne, ale też szeroki wachlarz możliwości – podkreślają właściciele Szkoły. – Poza zajęciami grupowymi organizujemy także lekcje indywidualne, naukę pierwszego tańca oraz półkolonie i obozy dla dzieci. W ofercie Szkoły znajduje się też organizacja wieczorów panieńskich, czy urodzin dla dzieci.
Na zakończeniem każdego semestru organizowane są przez Replay Dance Studio Gale, podczas których wszyscy tancerze prezentują przed najbliższymi to czego się nauczyli. – Z przyjemnością obserwujemy tempo w jakim się rozwijają oraz wsparcie jakie otrzymują od swoich bliskich. Zapisy do grup trwają przez cały sezon, a pierwsze zajęcia w naszej Szkole są darmowe – mówią Martyna i Michał Pawłowscy.
autor: Aneta Dolega / foto: Ewelina Borowska, Maria Peda, Monika Więcław
Pawła Bartnika 42 km i 195 m
PAWEŁ BARTNIK – JEDEN Z NAJPOPULARNIEJSZYCH SZCZECIŃSKICH RADNYCH I SAMORZĄDOWCÓW, DOŚWIADCZONY POLITYK, PRZED LATY BYŁ WICEPREZYDENTEM MIASTA, AKTUALNIE DYREKTOR BIURA STOWARZYSZENIE GMIN POLSKICH EU -
ROREGIONU POMERANIA, HISTORYK Z WYKSZTAŁCENIA, PUBLICYSTA I AUTOR KSIĄŻEK, Z ZAMIŁOWANIA DZIAŁACZ SPORTOWY. ALE 20 LAT TEMU PODJĄŁ PEWNĄ BARDZO WAŻNA DECYZJĘ, KTÓRA AKTYWNIE WPŁYNĘŁA NA JEGO ŻYCIE. I W TEN SPOSÓB NARODZIŁ SIĘ PAWEŁ BARTNIK – BIEGACZ I MARATOŃCZYK.
Cóż się takiego wydarzyło, że zacząłeś uprawiać właśnie tę dyscyplinę sportu?
Całe życie, praktycznie już od młodego chłopaka, chciałem być sportowcem, najlepiej wybitnym (śmiech). Ale Pan Bóg, niestety, nie obdarzył mnie takimi talentami. W związku z tym jakoś amatorsko próbowałem uprawiać różne sporty np. piłkę nożną, koszykówkę, tenis. I nawet w tych amatorskich sportach też nie byłem wybitny. Już się wydawało, że przede mną nie ma żadnych szans. I wtedy, zupełnie przypadkowo, na mojej drodze stanął znakomity kiedyś biegacz na trzy tysiące metrów z przeszkodami, czyli Bogusław Mamiński. Postanowił mnie namówić, żebym został prezesem Zachodniopomorskiego Związku Lekkiej Atletyki. No i ja się zgodziłem na tę propozycję. To był chyba 2001 rok. Potem zostałem także prezesem Miejskiego Klubu Lekkoatletycznego. Znalazłem się więc w tym środowisku lekkoatletycznym. Wtedy paliłem po 40 papierosów dziennie. I nagle przychodzą ci moi koledzy, którzy działali i w klubie, i w związku i mówią tak: „wie Pan co, niech Pan pobiegnie maraton. Maraton jest fajnym biegiem (śmiech), są z nim związane różne przygody, można po całym świecie jeździć, każdy jest zwycięzcą, bo dostaje medal itd.”. To ostatnie zwłaszcza mnie
najbardziej zainteresowało. No to im odpowiadam: „chyba upadliście na głowę, ja przecież palę papierosy, gdzie ja do jakiegoś maratonu!”. Ale namówili. Wtedy, pamiętam, to był 2002 rok, pobiegłem w pierwszym biegu. To były zawody w Międzyzdrojach o puchar burmistrza tej miejscowości. Bieg po plaży, pod wiatr. Myślałem, że umrę…
To był maraton?
Nie, pięć kilometrów tylko. Ale te pięć kilometrów tak mi dało w kość, że myślałem, że już skończę na tym karierę (śmiech). Ale zaparłem się. I rok potem pobiegłem już pierwszy prawdziwy maraton – w Dębnie. Nie uzyskałem jakiegoś najlepszego czasu, ale dobiegłem do końca tego biegu.
Cały dystans?
Cały – 42 kilometry i 195 metrów. A potem, w tym samym roku, pobiegłem pierwszy swój półmaraton w Szczecinie – 21 kilometrów z haczykiem. I to się już wtedy wszystko zaczęło kręcić.
Co ma takiego w sobie maraton, że ludzie biorą w nim udział?
Samo bieganie jest fajne. Ale jeszcze fajniejsze jest przygotowanie do maratonu. Trzeba biegać np. po lasach, trzeba robić jakieś treningi, żeby być w odpowiedniej formie, aby pojechać na zawody, wystartować i ukończyć bieg. To jest zdrowe. Bo sam maraton, to chyba nie jest taki za zdrowy. Choć przygotowanie na pewno jest zdrowe. Ale to wszystko można także połączyć z turystyką. Ci koledzy, którzy mnie namawiali i namówili na maraton mówili: „Panie, będzie Pan z nami jeździł po różnych krajach, biegał po całym świecie”. I tak rzeczywiście było, zaczęliśmy jeździć. Biegałem maraton m.in. w Berlinie pięć razy, w Hamburgu, Rzymie, oczywiście w Warszawie i Dębnie – w polskiej stolicy tego biegu, w Poznaniu na Mistrzostwach Europy Weteranów. W końcu przebiegłem swój ostatni maraton – 13 w Nowym Jorku. Już byłem, niestety, po zawale. W związku z tym nie osiągnąłem tam zachwycającego czasu. Ale to był najwspanialszy maraton, bo tam pobiegło 50 tysięcy osób.
To Twój najważniejszy bieg?
Tak, 50 tysięcy uczestników, kilka milionów widzów na trasie, gorący doping kibiców, zmiany dzielnic, przez które biegniesz, od tych najsławniejszych poprzez latynoskie, polskie, żydowskie. Fantastyczna sprawa.
Najlepszy maraton w życiu?
Zdecydowanie, jeśli chodzi o przeżycia. A jeśli chodzi o wyniki, to tym, którzy się tym nie interesują, to tylko powiem tak: dobry amator biega maraton w czasie poniżej czterech godzin. Kilka razy udało mi się tak pobiec te 42 kilometry 195 metrów. Teraz już nie. Już nie biegam maratonów, tylko półmaratony i takich czasów nie jestem już w stanie osiągnąć
Jakie jest Twoje konto jako biegacza?
Ukończyłem 13 maratonów i 38 półmaratonów. Ostatni taki bieg, jesienią ubiegłego roku, zaliczyłem w hiszpańskiej Walencji.
Który bieg był najtrudniejszy?
Chyba jednak ten najwspanialszy, czyli nowojorski. Tam jest trudna trasa, tam się biega m.in. przez te ogromne mosty. One mają, niestety, podbiegi. Biegnie się mostem 1,5 mili. Najpierw do góry, potem w dół i wbrew pozorom w dół też daje w kość a nie tylko w górę. Pracują inne mięśnie, nogi bardzo bolą. Ale najważniejsze jest to, że każdy jest zwycięzcą, a jednak (śmiech). W związku z tym w końcu osiągnąłem to, o czym marzyłem jako nastolatek. W Nowym Jorku każdy po biegu otrzymuje medal i każdy jest bohaterem! W Nowym Jorku, zresztą w innych miastach też np. Berlinie, ale w Nowym Jorku to już szczególnie, następnego dnia po maratonie wszyscy z tymi medalami chodzą na szyi i wszyscy cię klepią po plecach, gratulują, ściskają dłoń
i mówią, że jesteś super gość (śmiech), że to w ogóle ukończyłeś (śmiech). Jesteś dla nich absolutnym zwycięzcą. To jak ktoś chce mieć takie poczucie, że jest najlepszym sportowcem świata, to niech jedzie do Nowego Jorku na maraton. Zachęcam!
Czy ktoś ze Szczecina, oprócz Ciebie, brał udział w tym biegu?
Tak, bardzo dużo osób m.in. mój kolega Robert Szych, który mnie namówił do tego biegania. Jak biegłem w Nowym Jorku, to byli również inni biegacze ze Szczecina. Nie zabrakło także celebrytów np. był redaktor Maciej Kurzajewski oraz mistrz olimpijski w chodzie Robert Korzeniowski.
Dali radę?
Tak. Korzeniowski to po prostu zamiast chodzić musiał biegać (śmiech).
A jaki był najfajniejszy maraton?
Najfajniejsze są te najszybsze np. w Hamburgu. Pobiegłem trzy godziny z haczykiem. Ten bieg w Hamburgu dawał mi taką przyjemność, że uzyskiwałem dobre czasy. O dziwo, ja lepiej biegałem jak paliłem papierosy (śmiech). Od 11 lat nie palę i niby to jest zdrowiej. I pewnie tak jest. Ale, jak się rzuca palenie, to się, niestety, tyje. Ja przytyłem z 10 kilogramów i te 10 kilo trzeba teraz dźwigać ze sobą w trakcie biegu. Nogi cierpią, kręgosłup, prędkość cierpi, w ogóle wszystko cierpi (śmiech). Musiałem więc zwolnić trochę z bieganiem. Właśnie przez rzucenie palenia dla zdrowia. A papierosy były też pewnego rodzaju motywatorem. Ci, którzy palą, to wiedzą, że to jest taka używka, która wciąga człowieka, zakochuje się w tych papierosach. A trudno biegać i palić równocześnie. Dlatego paliło się na końcu biegu (śmiech). To był też taki motywator, żeby biec szybciej i zapalić na mecie (śmiech).
Często biegasz?
Codziennie. Zanim wyjdę do pracy. Wstaję wcześnie rano i robię sobie 40, 50 minut takiego truchtu. I potem mi się lepiej żyje w ciągu dnia.
Jakieś wskazówki dla tych, którzy chcieliby pójść Twoim śladem?
Trzeba po prostu zacząć biegać. Najważniejsze są buty, bo one decydują m.in. o kolanach i kręgosłupie. Trzeba więc pojechać do jakiegoś specjalistycznego sklepu z butami sportowymi, profesjonalnymi. Szkoda zdrowia na byle jakie buty. Bieganie jest dobre w każdym wieku. Ja zacząłem jak miałem czterdzieści parę lat. Dziś mam prawie 65 i jeszcze staram się truchtać (śmiech). To sport, do którego nawet nie trzeba mieć kolegów, żeby go uprawiać. Daje też wielu pozasportowych korzyści np. w trakcie biegania, jak człowiek jest sam ze sobą, to po drodze może przemyśleć sobie wiele różnych rzeczy, jakieś plany poczynić, na krótszy lub dłuższy okres czasu. Bieganie jest też dobre np. dla introwertyków albo dla takich, którzy lubią posłuchać radia a w domu nie mają takiej możliwości. Same korzyści.
Chciałbyś jeszcze przebiec jakiś maraton?
Tak, w Bostonie. To najstarszy maraton na świecie. Ale chyba nie dam już rady, trochę jestem za słaby. Ale tego właśnie, bostońskiego mi zabrakło. Ostatnio jeden z kolegów przypomniał mi, że zawsze mówiłem, że nigdy nie pobiegnę w Nowym Jorku, bo w samolocie nie można palić papierosów (śmiech), że tak długo bez papierosa nie wytrzymam. Ale najpierw rzuciłem palenie, potem pobiegłem w Nowym Jorku. Tylko rzuciłem za późno i do tego Bostonu już nie doleciałem (śmiech).
GALA SQUASHA W STREFIE LEXUS VIP – TURNIEJ PEKAO SZCZECIN OPEN, ATP CHALLENGER.
MAGDA I PIOTR CHOMICCY Z WŁAŚCICIELEM SQUASH ZONE CLUB – MARCINEM WÓJTOWICZEM W ŚRODKU.
Jak to możliwe, że w mieście, w którym znajdują się łącznie zaledwie 24 korty do squasha, rozgrywana jest największa liga w Polsce?
Jest wiele czynników, które wpływają na popularność Toyota SLS. Przede wszystkim kluczowe jest to, że całe środowisko jest bardzo zintegrowane i zaangażowane. Właściciele klubów dysponują sporym doświadczeniem w branży, są otwarci na promocję ligi w swoich obiektach i okazują pełne wsparcie dla naszych działań marketingowych. Dzięki systemowi rozgrywek, każdy nowy uczestnik, bez względu na poziom gry, szybko poznaje całe środowisko i realizuje się w obszarach, które go interesują, bo liga to nie tylko aktywność sportowa, ale też spotkania ludzi biznesu, lekarzy czy prawników, wśród których ten nowoczesny sport jest bardzo modny. Wszystkich łączy jednak wyjątkowa pasja do squasha, którą zarażają swoje otoczenie i aktywnie przyczyniają się rozwoju projektu.
Dużym, ale i dającym ogromną satysfakcję wyzwaniem jest zadbanie o oprawę tak, by była atrakcyjna zarówno dla tych, którzy szukają głównie sportowych wrażeń oraz dla tych, którzy chcą po prostu aktywnie spędzić czas w fantastycznym środowisku. Pracujemy na zaawansowanym systemie do zarządzania rozgrywkami. Każdy z zawodników posiada swój profesjonalny profil z pełnym dostępem do statystyk ligowych zarówno z poziomu strony internetowej, jak i aplikacji na smartphona. Z drugiej strony mocno podkreślamy amatorski charakter rozgrywek, bo nagrody główne przyznawane się za aktywny udział, a nie za zajmowane miejsca.
A propos nagród. Na ulotkach i rollupach w klubach informujecie o puli nagród rzeczowych o wartości 75 000 zł. Jak to możliwe w amatorskiej lidze?
To prawda. Projekt bardzo się rozwinął nie tylko jeśli chodzi o liczbę graczy (łącznie w bazie ponad 600), ale także jeśli chodzi o zaangażowanie sponsorów i partnerów, z czego jesteśmy bardzo dumni. Jeśli chodzi o sponsorów głównych, to firma mvb dała nam wsparcie i energię do działania już w pierwszych edycjach, kiedy liga jeszcze „raczkowała”, a w ostatnich latach dołączyły JVP Steel, Bobrowski Budownictwo, Grupa Bono oraz Toyota Kozłowski, która została tytularnym sponsorem rozgrywek. Dbając o oprawę możemy liczyć także na agencję reklamo -
wą Etcetera, Cuba Cafe (Mrzeżyno), Pasiekę Czelin oraz partnerów sprzętowych: Dunlop Sport, Babolat, Diadora. Od samego początku rozgrywek trzymamy się zasady, że 100% wsparcia od sponsorów i partnerów inwestujemy w nagrody i oprawę. W tym roku nagrody główne – torby Babolat Rafaela Nadala, otrzymają uczestnicy, którzy rozegrają przynajmniej 13 z 17 kolejek. Ale w puli nagród jeszcze 100 koszulek Diadora – Toyota SLS. 100 karnetów tygodniowych na turniej tenisowy Invest in Szczecin Open i wiele innych nagród specjalnych.
Skąd w ogóle pomysł na rozgrywki?
Liga powstała w 2009 r. w momencie, w którym otworzyłem pierwszy klub w regionie Szczecina. W pierwszej edycji zagrało około 40 osób i rzeczywiście przez lata był to naturalny i sztandarowy projekt, aż do 2015 roku, kiedy zniknęła razem z kilkoma klubami z mapy Szczecina. Przełom nastąpił 2 lata później, kiedy na korcie do squasha w Katowicach poznałem żonę – Magdę. To właściwie ona namówiła mnie do reaktywacji projektu, bo squash był i jest naszą wspólną, wielką pasją. Start rozgrywek w nowej oprawie przerósł nasze oczekiwania i pewnie nie bez znaczenia był fakt, że nie byliśmy już związani na stałe z żadnym obiektem. W tej sytuacji mieliśmy wparcie najważniejszych klubów i pozostałych osób, które efektywnie promują squasha w Szczecinie. W sezonie 2017/2018 zagrało 144 uczestników, dwa lata później 183, a w 4 lata doszliśmy do 213.
Jak zatem wygląda system rozgrywek i co zrobić, by dołączyć do grona uczestników ligi?
Przede wszystkim – jeszcze raz podkreślę, że Toyota SLS to liga dla każdego. W każdej kolejce gracze podzieleni są na 9-12 grup wg poziomu zaawansowania, więc wszelkie obawy można spokojnie zostawić przed wejściem do klubu. W 9-11-osobowych grupach każdy z każdym rozgrywa długi set do 15 pkt, wszystko w ciągu 2 aktywnych godzin. Zapisać można się przez naszą stronę internetową www.bo5.pl/sls, gdzie można przeczytać więcej informacji o lidze. System umożliwia rejestrację w systemie, płatność wpisowego za poszczególne kolejki. Warto też polubić nasz facebookowy fanpage, na którym regularnie komunikujemy.
W ŚWIETLE EMOCJI
WYSTAWA ZNAKOMITEJ MALARKI JOANNY SARAPATY
„W ŚWIETLE EMOCJI”, KTÓRA BĘDZIE WYEKSPONOWANA
W WILLI LENTZA OD 31.10 2023 ROKU, TO PEŁNA PASJI I INTENSYWNYCH DOZNAŃ OPOWIEŚĆ O RÓŻNORODNOŚCI
KOBIECEJ NATURY, O INTYMNOŚCI, PIĘKNIE I SKRYTYCH
EMOCJACH. EKSPOZYCJA WZBOGACONA JEST O PRACE
Z KOLEKCJI PRYWATNYCH JAK I PREMIEROWO, NAJNOWSZE DZIEŁA MALARKI.
Na ekspozycję złoży się 18 wielkoformatowych obrazów, zarówno z wcześniejszych etapów artystki (kolekcje prywatne) jak i czasu obecnego, w tym kilka absolutnie premierowych prac, specjalnie przygotowanych na wystawę. Goście Willi zobaczą akty, portrety kobiece, anioły oraz jako finał – balleriny. Nie zabraknie także oprawionych rysunków malarki.
Joanna Sarapata jest absolwentką paryskiej L’ecole Nationale Superieure des Beaux-Arts. Do archiwum szkoły przyjęto aż jedenaście jej prac. Poza malarstwem zajmowała się scenografią i plakatem. W 1986 r. zdobyła główną nagrodę w konkursie na plakat, organizowanym przez elitarną Akademii Sztuk Pięknych w Paryżu.
Będąc jeszcze na studiach, odkryła piękno kobiecego ciała. Stwierdziła, że jakby kobieta się nie ustawiła, nie stanęła czy usiadła, to wszędzie będzie perspektywa i architektura. Ulubionym zatem tematem twórczości artystki stała się kobieca natura, którą próbuje uchwycić przy pomocy aktu. Jak sama mówi, nie tworzy erotycznych obrazów, tylko kobiece. Maluje emocjami – są tu pragnienia, ale też i rozterki. Namiętności, marzenia, ale także wahania, smutki i niepokoje. Sarapata najczęściej przedstawia kobiety silne i niezależne, ale jednocześnie niezwykle wrażliwe. Cechą charakterystyczną prac malarki jest portretowanie kobiet bez oczu, z których instynktownie próbujemy odczytać emocje. Tutaj ciało, jego ułożenie, poza i gest wyrażają kobiece nastroje.
Za źródło inspiracji malarka wskazuje atmosferę europejskich miast, kino, muzykę oraz książki. Prace powstają zwykle na płótnie bądź kartonie. Dzięki umiejętnym zastosowaniu technik mieszanych – akwarela, tusz, pędzel i piórko – jej obrazy są lekkie, ulotne. Artystka studiowała także morfopsychologię, która bada zależności i związki pomiędzy wyglądem naszych twarzy i ruchu ciała a cechami charakteru. Wykorzystuje tę wiedzę w swojej pracy. Jak piszą krytycy, twórczość Joanny Sarapaty stanowi subiektywny przewodnik po kobiecej naturze, przedstawia jej złożoność i nieobliczalność.
ad/ foto: materiały prasowe
KALENDARIUM:
Spektakle:
Frida. Kolekcjonerka
z Westendu
18.09 – godz. 19.00
19.09 – godz. 18.00
20.09 – godz. 18.00
09.10 – godz. 19.00
10.10 – godz. 18.00
11.10 – godz. 18.00
Zatrudnimy Starego Clowna
25.09 – godz. 19.00
23.10 – godz. 19.00
Życie jest średnie.
Piosenki Macieja
Zembatego
11.09 – godz. 17.00
30.10 – godz. 19.00
1888. Willa Miłości
02.10 – 19.00
Koncerty:
Willa Japonia
Recital fortepianowy
Fuzjko Hemming
20.09 – godz. 20.00
Willa Francja
Impresje
Adele Lorenzi (wokal) / Justine
Eckhaut (fortepian)
07.10 – godz. 19.00
Cykl: Jazz w Willi
Duet: Michał Zaborski (altówka) / Jakub Kotynia (gitara)
30.09 – godz. 20.00
Cykl: Wieniawski w Willi Lentza
Emanuel Salvador (skrzypce) / Dominik Franczuk (fortepian)
05.10 – godz. 19.00
Wszystkie informacje dostępne są na Facebooku, Instagramie oraz na stronie: www.willa-lentza.pl
„TRZECIA POŁOWA MATERNY”
TO BĘDZIE WYJĄTKOWE WYDARZENIE TEJ JESIENI. W SZCZECINIE I NIE TYLKO. SZCZĘŚLIWCY, KTÓRZY NABĘDĄ NA NIE BILETY BĘDĄ DŁUGO O NIM OPOWIADAĆ. JUŻ 28 PAŹDZIERNIKA NA SCENIE WŁOSKIEJ ZMODERNIZOWANEGO TEATRU POLSKIEGO W SZCZECINIE ODBĘDZIE SIĘ BENEFIS KRZYSZTOFA MATERNY, REŻYSERA, AKTORA, PRODUCENTA TELEWIZYJNEGO I TEATRALNEGO ORAZ SATYRYKA.
To będzie wyjątkowe wydarzenie tej jesieni o którym, w Szczecinie i nie tylko. Szczęśliwcy, którzy nabędą na nie bilety będą długo o nim opowiadać. Już 28 października na Scenie Włoskiej zmodernizowanego Teatru Polskiego w Szczecinie odbędzie się Benefis Krzysztofa Materny, reżysera, aktora, producenta telewizyjnego i teatralnego oraz satyryka.
Podczas wieczoru wystąpią: Magdalena Cielecka, Krystyna Janda, Maja Ostaszewska, Natasza Urbańska, Janusz Bogacki, prof. Jerzy Bralczyk, Andrzej Chyra, Wojciech Gąssowski, Janusz Józefowicz, Leszek Możdżer, Jan Kanty Pawluśkiewicz, Andrzej Poniedzielski, Dawid Podsiadło, Stanisław Soyka, Sokół, Janusz Stokłosa, Wiktor Zborowski, grupa Motion Trio, artyści Teatru Bagatela w Krakowie i Teatru Polskiego w Szczecinie.
Krzysztof Materna jest reżyserem, aktorem, producentem telewizyjnym i teatralnym, autorem sztuk, satyrykiem, konferansjerem. Laureat dwóch nagród Wiktora za najlepszy program telewizyjny. W twórczości teatralnej wyróżnił się oryginalną linią repertuarową, kreując autorskie spektakle.
Od 1979 współpracował z wieloma scenami w całej Polsce. Realizował przedstawienia m.in. w Starym Teatrze w Krakowie, warszawskich: Rampa, Studio Buffo, Polonia, Imka, i Och-Teatrze, Teatrze Śląskim w Katowicach. W 2019 w Teatrze Polskim w Szczecinie przygotował spektakl poświęcony spuściźnie wiel -
kiego krakowskiego artysty, Wiesława Dymnego. W lipcu 2020 został dyrektorem artystycznym Teatru Bagatela.
Laureat dwóch nagród Wiktora za najlepszy program telewizyjny. Wspólnie z Wojciechem Mannem zwyciężył w plebiscycie „Polityki” na najważniejsze osobowości telewizyjne. Razem z nim latach 90. realizował bardzo popularny program „Za chwilę dalszy ciąg programu”, a następnie „MdM”. Materna był w nim kultową już siostrą Ireną, a Mann doktorem Wernerem. W książce pt. „Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami” tak Mann opisuje swojego telewizyjnego partnera: „Krzysztof Materna wygląda trochę jak posunięty w latach bocian: jest dosyć elegancki, dużo rusza dziobem i udaje, że ma ciągle dobry wzrok. (…)Gra w tenisa, jak sam mówi, nie najgorzej. Widziałem go na korcie tylko raz, ale nie wygrał, chociaż grał z jakimś starcem, co tłumaczył chorobą i szacunkiem dla starszych od siebie. Czyli bardzo starych. Ostatnio przerzucił się na grę jeszcze brutalniejszą od tenisa i zaczął grać w golfa. Trudno mi ocenić jego golfową sprawność, gdyż punktacja w tej grze jest dużo bardziej skomplikowana niż w tenisie i łatwo takiemu jak ja niegolfiście zamydlić oczy. Być może zresztą nie chodzi o wynik, tylko o wrażenie, jakie wywołuje torba z różnymi kijami. Jako aktor wystąpił w siódmym odcinku „Stawki większej niż życie” w roli partyzanckiego wartownika. Do historii kina przeszła kwestia, jaką wtedy wypowiedział: „Stój, kto idzie?".
autor: ds./ plakat: Sarah Wiśniewska
SWING & WILLA POLK I SZWEDES
Goście szczecińskiej Willi Lentza bliżej poznali już m.in. tango, walca i poloneza. Teraz przyszedł czas na SWING – styl tańczonego do muzyki jazzowej tańca towarzyskiego, który cieszy się popularnością od drugiego dziesięciolecia XX wieku. W programie wydarzenia znajdą się m.in. debata na temat historii, kultury, sportu, turystyki, współpracy międzynarodowej USA i Polski, koncert Marca Secary popularyzującego wraz z Big Bandem jazz i amerykańską muzykę pop, koncert szczecińskiego zespołu Swing Lowers, pokazy tańców i filmu Woody’ego Allena „Śmietanka towarzyska” oraz degustacja najbardziej charakterystycznych dla Stanów Zjednoczonych potraw. Gospodarzem spotkania będzie ceniony dziennikarz i konferansjer Tomasz Raczek.
Szczecin, Willi Lentza 28. 10, od godz. 15
„Pół na pół" to przesycona czarnym humorem komedia, opowiadająca o dwóch przyrodnich braciach, którzy postanawiają pozbyć się swojej rodzicielki. Czy można polubić kogoś, kto źle życzy własnej matce? Okazuje się, że i owszem. Świetnie napisane, błyskotliwe i zabawne dialogi, wyraziście nakreślone postacie. Piętrowe kłamstwa, zwroty akcji i mnóstwo bardzo czarnego humoru. Reżyser Wojciech Malajkat i dwóch aktorów Piotr Polk i Piotr Szwedes nie biorą jeńców.
ROZPOCZĘCIE SEZONU
Koncert inauguracyjny będzie rozpoczęciem zupełnie wyjątkowego, jubileuszowego sezonu artystycznego nie tylko w historii Filharmonii w Szczecinie, ale także jej Orkiestry Symfonicznej. W tym roku jednocześnie obchodzone są jubileusze 75-lecie powstania Orkiestry oraz 70-lecie powołania do życia szczecińskiej Filharmonii. Wieczór rozpocznie „Fanfara” Krzysztofa Pendereckiego – utwór dedykowany szczecińskiej Filharmonii. Kolejną część wieczoru wypełni słynne „Boléro” Maurice’a Ravela a zakończy poemat symfoniczny „Tako rzecze Zaratustra” Richarda Straussa. Wszystkie te utwory wykona Orkiestra Symfoniczna Filharmonii w Szczecinie pod batutą swojego głównego dyrygenta oraz dyrektora artystycznego Filharmonii – maestro Rune Bergmanna.
Szczecin, 29 września, godz. 19
PIOSENKI MIŁOSNE
WCZESNEJ POSTKOMUNY I PÓŹNEGO KAPITALIZMU
Album „Piosenki miłosne wczesnej postkomuny i późnego kapitalizmu I” Roberta Świstelnickiego to jazzowo-poetycki sen o miłości w czasach wielkiej przemiany. Wydana przez SJ Records płyta łączy oraz talent wybitnych wokalistów okołojazzowych (jak legendarna Grażyna Auguścik, Jorgos Skolias, Wojciech Myrczek i inni), instrumentalną maestrię przedstawicieli młodego pokolenia polskiego jazzu (Marcin Pater, Paweł Palcowski et al.) oraz kompozycje i poezję lidera. „Piosenki miłosne…”, osadzone w tradycji organicznego i bogatego brzmieniowo jazzu północnoeuropejskiego, eksplorują typową dla muzyki słowiańskiej nostalgię, nie stroniąc jednak ani od bluesowego brudu, ani od piosenkowej bezpośredniości. Teksty Świstelnickiego, nacechowane symbolicznie i filozoficznie, odznaczają się neoromantyczną wrażliwością oraz tragikomiczną bezpośredniością. Śpiewane przez mistrzów i mistrzynie piosenki snują swój unikalny jazzowo-poetycki sen o miłości w kontekście duchowych, kulturowych i politycznych przemian ostatnich dekad.
13 W 13
Wystawa prac Agaty Pełechaty „13 w 13” (Trzynaście plakatów w Domu Kultury „13 Muz”) to zbiór plakatów wykonanych na przestrzeni ostatnich lat. Autorka zajmuje się szeroko pojętym projektowaniem graficznym. Na polu twórczym głównym obiektem jej zainteresowań jest plakat oraz wydawnictwa. W swoich pracach często posługuje się fotografią, rysunkiem z gestu, elementami typografii. Bazuje na wzajemnym oddziaływaniu wymienionych elementów oraz ich relacjach kolorystycznych. Aktywnie uczestniczy w plenerach i warsztatach artystycznych. Bierze udział w polskich i międzynarodowych wystawach. Artystka ma na swoim koncie kilkanaście wystaw indywidualnych oraz ponad 70 wystaw zbiorowych w kraju i za granicą.
Szczecin, DK „13 Muz”, 20.09, godz. 17
EKOLOGIA SPOŁECZNA
Trzecia odsłona Festiwalu DUOS ukazuje wiele metod wykorzystywanych przez artystów z Kenii i Polski w różnych dziedzinach sztuki. Prezentowane są m.in. prace i ich dokumentacja, wykonane podczas miesięcznej rezydencji dziewięciorga wykładowców i wykładowczyń Akademii Sztuki w Szczecinie na kenijskim wybrzeżu Oceanu Indyjskiego w marcu 2023 roku. Uzupełniają je nowe realizacje wykonane podczas czerwcowej wizyty artystów z Wybrzeża w stolicy Pomorza Zachodniego.
Szczecin, Muzeum Narodowe, ul. Staromłyńska 1, do 24 września br.
To nie żart, czyli szczeciński „Mayday” po raz tysięczny!
NA POCZĄTKU PAŹDZIERNIKA DOJDZIE W SZCZECINIE DO NIEZWYKŁEGO WYDARZENIA ARTYSTYCZNEGO, KULTURALNEGO, A NAWET HISTORYCZNEGO. COŚ TAKIEGO RZADKO SIĘ CHYBA ZDARZA. W ZMODERNIZOWANEJ SIEDZIBIE TEATRU POLSKIEGO PO RAZ 1000 (SŁOWNIE: TYSIĘCZNY!) ZAGRANY ZOSTANIE PRAWDZIWY SCENICZNY HIT, KTÓRY Z AFISZA NIE SCHODZI OD 24 LAT. TO „MAYDAY”, ZNAKOMITA BRYTYJSKA FARSA, KTÓRA PODOBNO NAWET UMARLAKA ZMUSIŁABY DO ŚMIECHU. BRAWUROWA SZCZECIŃSKA ADAPTACJA PRZEZ WIELU UZNAWANA JEST ZA JEDNĄ Z NAJLEPSZYCH. NA CZYM POLEGA FENOMEN TEJ SZTUKI, CO W NIEJ ROBI BRAD PITT, KTO SIĘ WYWALIŁ NA SCENIE JAK DŁUGI, JAKI WPŁYW NA SPEKTAKL MIAŁO ZAĆMIENIE SŁOŃCA I O PEWNEJ OKRUTNEJ RECENZJI. NA KILKANAŚCIE DNI PRZED TYSIĘCZNYM SPEKTAKLEM PRESTIŻ NAMÓWIŁ DO ZWIERZEŃ CZWORO ODTWÓRCÓW GŁÓWNYCH RÓL.
„Mayday” to historia pechowego taksówkarza – bigamisty, który toczy szczęśliwe życie u boku dwóch kobiet. Ale przerywa je niespodziewany wypadek. Następują po nim przedziwne zbiegi okoliczności, źle zrozumiane wypowiedzi i błędnie odczytane wydarzenia doprowadzają do niespotykanego i absurdalnego zawikłania sytuacji. Autorem sztuki jest brytyjski dramaturg Ray Cooney. Szczeciński spektakl wyreżyserował Stefan Szaciłowski, scenografię opracował Jan Banucha, a muzykę przygotował Adam Opatowicz. Premiera sztuki w Teatrze Polskim
odbyła się 14 sierpnia 1999 roku. Główne role, od 24 lat, grają Małgorzata Chryc – Filary, Katarzyna Bieschke – Wabich, Adam Dzieciniak i Michał Janicki. Na początku października zaprezentują swojego „Maydaya” po raz tysięczny. Z Prestiżem spotkali się, aby zdradzić kilka sekretów spektaklu.
Nie znudziło się Państwu jeszcze granie tej sztuki? Ale tak szczerze.
Małgorzata Chryc – Filary: – Szczerze? Nie!
Michał Janicki: – Mamy nadzieję, że będziemy grać do końca i jeden dzień dłużej.
Do końca czego? A może czyjego?
MJ: Jak Bóg da, Opatrzność i pan dyrektor, to będziemy grać do śmierci (śmiech) Mówiliśmy sobie, że póki ktoś się nie „przekręci”, to będziemy grać. Bo my idziemy na rekord Guinnessa.
MCF: Od 24 lat nadal jest jedna obsada w tym spektaklu.
MJ: Cały czas obsada jest jedna, bo tylko nasz świętej pamięci nieodżałowany Karolek – Karol Gruza, który z nami grał taką małą rólkę – dziennikarza, fotoreportera, zachorował i – jak to mówi się między nami – „przestał cierpieć”, zmarł.
MCF: Ale nam się nie nudzi, bo cały czas wymyślamy nowe teksty, nowe dowcipy, coś co można jeszcze ewentualnie dołożyć do spektaklu, żeby jeszcze dośmieszyć sytuacje.
Czyli mamy do czynienia z żywym organizmem?
MCF: Cały czas.
MJ Dośmieszyć i zabawić publiczność.
Adam Dzieciniak: Przez co ta farsa teraz stała się dramatem (śmiech zebranych).
MCF: Za każdym razem jest inna publiczność, inaczej reaguje i to też generuje zupełnie inny sposób grania.
Katarzyna Bieschke – Wabich: My dopiero nabieramy apetytu i rozpędu (śmiech).
MJ: Farsa jest w pierwszej linii dzieckiem dell’arte. W tej formie można sobie pozwolić na wiele, zwłaszcza na improwizacje.
MCF: Ale trzymamy się w ryzach.
MJ: Pozwalamy sobie jednak na takie pewnego rodzaju drobiazgi. Czasami ludzie, którzy przychodzą na spektakl po cztery, pięć razy… Była niejedna taka osoba, parę razu słyszałem takie słowa, że „jak mam zły humor, to załatwiam sobie bilety na „Mayday”. Jak bierze kogoś depresja, to biegnie do nas. Są naprawdę osoby, które chodzą na ten spektakl po kilka razy.
KBW: To prawda, ludzie czekają na przedstawienie, rezerwują bilety.
MJ: Nie ma nic zdrowszego niż szczery śmiech, jak mawiała Hanka Bielicka. Zresztą, powtarzała też czasami, że jej gaża to 50 procent za sztukę, a 50 procent za terapię.
MCF: Endorfiny się wydzielają.
KBW: Moi przyjaciele z Warszawy przyjechali kiedyś specjalnie na naszego „Maydaya”, bo tyle o nim słyszeli, szczególnie od mojego syna, który był na tym spektaklu chyba ze 30 razy. I mówili, że przeżyli hiperwentylację, ćwiczenie brzucha, po prostu byli zachwyceni.
A rekordzista, ile razy był na przedstawieniu? Macie jakieś dane, informacje?
AD: Był rekordzista, obejrzał nasz spektakl 32 razy. Ale kilka lat temu zmarł.
KBW: My jesteśmy rekordzistami, bo byliśmy na nim 999 razy (śmiech)
MJ: „Wyszłam na kompletną idiotkę” – mówi koleżanka z pretensją do partnera w spektaklu. Tysiąc razy to mówi i jeszcze wciąż nie może się z tym pogodzić. (śmiech zebranych)
Jak czytaliście ten tekst, próbowaliście go, jak były te pierwsze tzw. próby czytane, czuliście już wtedy, że to będzie taki hit?
AD: Ja nie.
MCF: Ja też nie.
MJ: a czułem, od razu wiedziałem…
AD: Ty zawsze czujesz…
MJ: Ja wtedy jeszcze miałem wyostrzony węch, byłem przed COVID-em. Powiem tak, wbrew koleżeństwu – ja czułem, bo to jest tak napisane, że ja się tego nauczyłem w zasadzie w trzy dni. Tak mnie porwała ta sztuka.
MCF: Nie było tego widać na próbach (śmiech).
MJ: Nie chciałem was peszyć.
MCF: Próby trwały dwa tygodnie.
Tylko?
MCF: Tylko. Dostaliśmy tekst i była jazda bez trzymanki, jak na górskiej kolejce. A wie Pan, dlaczego tak długo gramy „Mayday”? Bo kiedy była trzecia próba generalna, doszło do całkowitego zaćmienia Słońca.
KBW – Tak, to prawda.
MCF – Słowo harcerza!
To znak!
MCF – Można się z tego śmiać, ale jakaś energia słoneczna na nas spłynęła (śmiech).
KBW – Mówiłaś, że Ciebie to w czytaniu śmieszyło. A Stefan Szaciłowski, reżyser spektaklu, od razu mówił, że to „hicior”, że to śmieszne. Mnie to w czytaniu w ogóle nie śmieszyło. I tak sobie nawet myślałam: „co ten nasz Stefanek opowiada?”. Ale trzeba o nim wspomnieć, bo zrobił kilka sztuk w tym teatrze i wszystkie cieszyły się bardzo dużym powodzeniem.
MJ: Wszystkie były grane przez naście lat.
KBW: „Okno na parlament”, „Prywatna klinika”, „Mayday” 1 i 2, „Przyjazne dusze”.
MCF: Było wtedy zaćmienie Słońca i pamiętam, że jeszcze je oglądaliśmy „na żywo”. I wtedy nigdy byśmy nie przypuszczali, że pociągniemy ten spektakl 24 lata (śmiech).
No to w przyszłym roku będzie piękny jubileusz.
MCF: Pociągniemy do tej „ćwiartki”.
MJ: Tu nie ma jakiegoś ograniczenia wiekowego.
KBW: Wszyscy się wspólnie starzejemy, oprócz Dzidzia naszego kochanego.
AD: Ja już 30 lat temu miałem taką mordę i u mnie nic się nie posuwa (śmiech zebranych). Już dawno byłem starcem. Tak samo wyglądałem jak teraz!
MCF: Nieprawda.
KBW: Tak samo młodo wyglądałeś.
AD: Z taką mordą, 30 lat temu?
MJ: Fakt, miałeś dużo mniej włosów.
MCF: Cicho, kokietuje teraz.
AD: Nie kokietuję, bo taka prawda jest.
MJ – Teraz masz dużo więcej włosów: w uszach i na plecach…
MCF: Następne pytanie poprosimy. (śmiech)
A graliście tę sztukę gdzieś poza Szczecinem?
KBW: Graliśmy w kilku miejscach np. w Koszalinie….
MJ: W Koszalinie i jeszcze w innych miejscach. Generalnie sprawa wygląda tak, że tylu jest chętnych do oglądania w Szczecinie, że nie musimy tego spektaklu wozić. Ale do nas przyjeżdżają widzowie.
Nie chcecie pokazać innym jak się to właściwie gra?
MJ: Przyjechał do nas wybitny reżyser Jerzy Gruza. Widział to nasze przedstawienie. I mówił mi: „widziałem tę sztukę kilka razy, sam ja robiłem chyba ze trzy razy. Powiem tak, że macie chyba jeden z najlepszych „Maydayów”, które widziałem, tak żeście się dobrali”.
MCF: Farsa to gra zespołowa. Nie ma gwiazd, które wychodzą na scenę i „gwiazdorzą”, a reszta aktorów się pęta dookoła. U nas, sorry, ale są same gwiazdy (śmiech zebranych) Dlatego nam się to tak ładnie gra. Bo jesteśmy całością. A to rzadkość w teatrach, żeby wszyscy się uzupełniali.
AD: Dyrektor powiedział nam przed premierą, że z tą sztuką będziemy bardzo dużo po Polsce jeździć, tylko nie będziemy grać (śmiech zebranych).
MJ: A to właśnie przypomniał główny humorysta, czyli Dzidek, który od czasu do czasu wyskoczy z jakimś bon motem przy kawie. I to się okazuje zabawne na dłuższą metę.
MCF: Zdradzę pewną tajemnicę. Od premiery do 50 spektaklu, wszyscy jak tutaj jesteśmy, mieliśmy egzemplarze tej sztuki za kulisami. I każdy tylko patrzył, kiedy kto wchodzi, po kim, w którym momencie, co mówi, bo takie jest ostre tempo.
Pamiętacie pierwszy spektakl?
AD: Nie pamiętam.
KBW: Nerwy wtedy były potworne.
MJ: Nerwów nie pamiętam, za to pierwszy spektakl pamiętam dokładnie.
MCF: Pamiętam pierwszą recenzję. Że to niedobre, paskudne, że ten to „leci Jasiem Fasolą”. Ale nie będziemy z Dzidkiem mówić kto to napisał.
MJ: Że co? Że po bretońsku, czy że szparagowa?
AD: No tak napisała ta pani. Mistrz Jan Banucha, przygotował nam scenografię i kostiumy. Ale według tej pani aktorzy sami się ubrali, nie widać w tym wszystkim było ręki i pomysłu sce -
nografa. Potem jej to wypomniałem, przy 500 przedstawieniu: „Czego pani, pani Ewo ode mnie oczekuje? Żebym powiedział w wywiadzie jak to Pani „zrąbała” na początku?”. Mam gdzieś tę recenzję. Okrutna recenzja. Zbluzgała nas.
MJ: Jest też trochę teatromanów – recenzentów, którzy mają strasznie długie zęby na farsę, na komedię. Twierdzą, że to jest drugi sort sztuki. A to nieprawda, to jest jedna z najtrudniejszych sztuk. Żeby rozbawić publiczność tak szczerze, żeby wyważyć akcenty ludyczności i inteligenckości, od najprostszego żartu do takich bardzo skomplikowanych, to się słyszy i widzi. Czasami publiczność łapie wszystko, a czasami tylko ten pierwotny charakter dowcipu, najgrubszy.
MCF: Słuchałam wywiadu z Krystyną Jandą, która zrealizowała w teatrze „Boską”. I ona otwarcie mówiła, że nie przypuszczała, że farsa jest tak trudna, że to tak ciężka harówa. Bo tak zazwyczaj ludzie myślą: „ot, taka tam farsa, ludzie przyjdą, pośmieją się, powygłupiają, polecą do domu”. A właśnie, że nie. Bo to nie my mamy się bawić, cieszyć i śmiać, chociaż my też się bawimy i cieszymy tak przy okazji, bo to przede wszystkim publiczność ma się bawić.
KBW: Pamiętam któryś z pierwszych spektakli „Mayday”. Przyszedł nasz znakomity aktor Jacek Polaczek. Obejrzał i mówi: „jesteście genialni, świetni, Boże tak mi się podobało”. No to mówię: „wiesz Jacku, to jest tak napisane”. A on na to: „nie moja droga, nie jest tak napisane. Farsę naprawdę trzeba umieć zagrać. I Wy to zrobiliście. „Mistrz Jacek nas pochwalił!
MJ: Niektórych może farsa drażnić i mają do tego prawo. Mnie źle wykonana, doprowadza do szewskiej pasji, jakby żyletką ktoś skrobał po szybie. Ale trzeba powiedzieć, że ten gatunek sceniczny jest tym z najtrudniejszych. Mówią o tym zgodnie –Stanisław Tym i Jerzy Gruza.
AD: Ale gdzie indziej było kilka obsad. A u nas od początku jedna i ta sama.
KBW: Widziałam wiele różnych fars, w wielu teatrach, w wielu miastach. I bardzo często bywa tak, że wychodzi aktor i „patrzcie na mnie jaki ja jestem śmieszny”. No nie, to nie tak.
AD: Tak to miał Janicki do 800 spektaklu (śmiech zebranych) Trochę się zmieniło.
KBW: Dojrzał trochę.
Jest jakieś takie przedstawienie „Mayday”, które Państwu najbardziej utkwiło w pamięci?
MCF: Kiedy Dzidek poprawiał dywan na scenie.
AD: Wywaliłem się wtedy.
MCF: Stoję w kulisie i słyszę jakiś rumor na scenie. Po chwili wchodzi Dzidek i mówi, że się wywalił.
AD: Dywan był zagięty, a ja wbiegałem na scenę. I tak sobie pomyślałem: „wezmę go tak klepnę nogą i się wyprostuje”. On nic, a ja na twarz. (śmiech zebranych) Wstałem, otrzepałem się i gramy dalej.
MJ: Kiedyś był taki spektakl, że wszystko leciało. Ktoś trzasnął drzwiami, zegar z kukułka spadł, okno wypadło. Ale naprawdę się „ugotowałem”, jak Gosia któregoś razu wróciła ze świeżą henną na brwiach.
KBW: Co ja miałam?
AD: Oto Michał i jego sławna fotograficzna pamięć (śmiech).
MJ: Miałaś świeżo zrobione brwi. Zawsze były takie delikatne, a wtedy patrzę i myślę sobie: „Chryste panie, Breżniew?”. Myślałem, że parsknę śmiechem.
MCF: Ciekawie jest, kiedy nie wychodzą nam efekty specjalne w postaci dzwonka. Np. mam odebrać telefon od Michała, to ważny moment, a tu nic, żadnego dźwięku. No to mówię: „wydaje mi się, że ktoś dzwonił. A to i tak odbiorę”.
MJ: A ja już chciałem w kulisie dzwonić łyżeczką o butelkę. Butelek wtedy było u nas pod dostatkiem. (śmiech).
A były przedstawienia bez żadnych Waszych wstawek, interpretacji, tekstów, wszystko od A do Z zgodnie z pierwotną treścią?
MJ: Pierwsze spektakle takie były. Teraz tyle dorzuciliśmy od serca. Jurek Gruza stwierdził, że autor sztuki powinien nam płacić. To są takie rzeczy, które może w wersji angielskiej by nie zabrzmiały. Ale w polskim języku okazują się wcale, wcale. W tekście jest np. że będziesz sławny jak Michael Jackson. Ale Jackson trochę się skompromitował. I Kaśka któregoś razu mówi: „będziesz sławny jak Brad Pitt”. A Dzidek na to: „Ty się swoim bratem zajmij” (śmiech zebranych) Publiczność ryknęła, a ten tekst został.
AD: Wiele jest takich domówień. Zdarzy się coś, ale nie ma reakcji publiczności, to więcej nie pójdzie. To nie jest też takt, że za każdym spektaklem chcemy coś koniecznie dopisać. Nie, tym często rządzą przypadki. Nie przygotowujemy sobie czegoś specjalnie w domu, że wykonamy jakiś numer, albo coś powiem.
MJ: Ale taki mały czort siedzi w nas i czasami nas kusi.
AD: Pilnujemy oryginału.
A czy była jakaś reakcja publiczności, która Was zaskoczyła, pozytywnie lub negatywnie?
MJ: Raz siedzieli bardzo spokojnie młodzi ludzie…
MCF: Bo to była węgierska wycieczka (śmiech)
MJ: …a my myśleliśmy sobie: „co się dzieje?”. Zazwyczaj są spazmy śmiechy i krzyki ucieszonej publiczności. A tu nic.
MCF: Raz była też taka wycieczka emerytów, oni przygłusi byli…
MJ: A to co innego. Ale ta młodzież właśnie zachowywała się prawie bezszelestnie. Pomyślałem: „chyba nie trafiamy do nich”. A tu na koniec ogromne brawa dostaliśmy. Kilka razy wychodziliśmy do ukłonów. I do dziś się zastanawiam, czy nauczyciel zakazał przeszkadzać, czy nas podpuszczali na koniec. A może w tym wszystkim maczała palce katechetka. Wtedy wszystko byłoby jasne.
KBW: Pamiętam takie spektakle, w starej siedzibie teatru, kiedy jakaś pani z publiczności, z widowni krzyczała: „panowie, uspokójcie się, bo ja już nie mogę się śmiać!”. To było do Was panowie.
AD: Co my wtedy zrobiliśmy?
MJ – Ja się uspokoiłem, ale Ty nadal szalałeś (śmiech zebranych). To najdłużej grana sztuka w Teatrze Polskim?
MJ: A „Pornograf” Brassensa nie był dłużej niż tysiąc przedstawień? Chyba tak. Nadal go gramy. Czyli „Pornograf” i „Mayday”. No to pytanie zasadnicze.
Na czym polega fenomen tej sztuki, że nie schodzi z afisza od 24 lat?
MJ: Na zachwycającej grze aktorów, jak skromnie przypuszczam.
KBW: Nie wiem.
AD: A ja odpowiem, że na prawdzie, którą staramy się przekazać. I fajnie nam to wychodzi. To jest dobrze i uczciwie podane oraz zagrane.
Szykujecie coś specjalnego na ten tysięczny spektakl?
AD – Tak, chcemy nie przyjść (śmiech zebranych).
rozmawiał: Dariusz Staniewski/foto: Karolina Nowaczyk, Włodzimierz Piątek
Wielki finał w Binowie
Pod koniec sierpnia rozegrany został w Binowie i Modrym Lesie jeden z najważniejszych turniejów golfowych – finał World Amateur Golfers Championship. Turniej WAGC odbywa się nieprzerwanie od 1999 roku. Idea cyklu jest prosta – eliminacje na topowych polach golfowych w Polsce mają wyłonić finalistów, którzy podczas trzech dni zmagań zapewnią sobie awans do światowego finału rozgrywanego na egzotycznych polach na całym świecie. W tym roku – będzie Phuket w Tajlandii. W turnieju World Amateur Golfers Championship biorą udział przedstawiciele biznesu, właściciele firm, menedżerowie, byli zawodowi sportowcy jak i golfiści, którzy niedawno rozpoczęli przygodę z golfem. Wśród gwiazd biorących udział w turnieju byli m.in. Jerzy Dudek, Mariusz Czerkawski. Od lat honorowym patronatem turniej obejmuje Zbigniew Boniek. ds
ATMOSFERA BANKIETU
SŁAWOMIR PIŃSKI (DYREKTOR BINOWO PARK GOLF CLUB) Z DZIENNIKARZAMI
JERZY DUDEK, SŁAWOMIR PIŃSKI
JERZY DUDEK
SŁAWOMIR PIŃSKI JAN KOLAŃSKI (COLIAN DEVELOPER)
PIOTR KRUSZCZYŃSKI (TEATR NOWY W POZNANIU), MIKOŁAJ GRABOWSKI, MARIUSZ CZERKAWSKI, MICHAŁ OSADCZUK (ROCK CAPITAL), BOŻENA ŚLĘZAK (S'PORTOFINO, CHERVO)
SŁAWOMIR PIŃSKI (DYREKTOR BINOWO PARK GOLF CLUB), BOGDAN BIGUS, KAMIL SIKORA, TOMASZ STANKIEWICZ, PAWEŁ MUSZYŃSKI (KOMU GROUP), MICHAL OSADCZUK (ROCK CAPITAL)
FOTO: ROBERT STACHNIK ANNA BORKOWSKA DANCE SHOW GRUPA SAMBALARKADIUSZ WÓJCIK (UNIBALTIC)
PIOTR KRUSZCZYŃSKI (TEATR NOWY W POZNANIU), MATEUSZ LIGOCKI, HENRYK KOSTYRA (GOFUS)
MARIUSZ CZERKAWSKI, JERZY DUDEK
TADEUSZ OLEWNIK (HOSSA), MICHAŁ OSADCZUK (ROCK CAPITAL), ARKADIUSZ WÓJCIK SYLWESTER CHRZANOWSKI (PIZZA PASTA I BASTA), CEZARY TUROSZOWSKI (CENTUŚ) SŁAWOMIR PIŃSKI, ROBERT TWOROGAL, JERZY DUDEK, ADAM HOK (HOTEL SHUUM) IZABELA GAWROŃSKA, SŁAWOMIR PIŃSKI (DYREKTOR BINOWO PARK GOLF CLUB) KONKURSY SPONSORSKIEFOTO: ALICJA USZYŃSKA
FOTO: MATERIAŁY PRASOWE
Zaszczepiłam się bo... Święto kitesurfingu
Gabinety Lekarskie Pocztowa zorganizowały specjalne wydarzenie pod nazwą „Zaszczepiłam się, bo…", które poświęcone zostało tematyce szczepień przeciwko HPV. To jedyna forma profilaktyki zachorowań nie tylko na raka szyjki macicy, ale także na raka pochwy, sromu, odbytu. Szczepienie zmniejsza także częstość zachorowania na stany przedrakowe. Podczas imprezy zaproszeni goście m.in. lekarki oraz pacjentki GL Pocztowa mogły na specjalnie przygotowanej tablicy wpisać, dlaczego się zdecydowały na szczepienie. Jakie padały odpowiedzi? Bo nie chcę się bać, bo dbam o swoje zdrowie, bo chce żyć, bo mam dla kogo żyć, bo jest lepsza profilaktyka i leczenie. Nikogo nie było trzeba przekonywać jak ważne to szczepienie, które ratuje życie i sprawia, że rak nie uszczypnie.ds
W ostatni weekend sierpnia już po raz 14. plaża przy hotelu Vienna House Amber Baltic w Międzyzdrojach gościła zawodników i publiczność Summer Kite Festival. Do zawodów sędziowanych przez Adama Szymańskiego i Emila Bartkiewicza zgłosiło się 19 zawodników, w konkurencjach: Freestyle Twin Tip, Freestyle Kitefoil, Twin Tip Sync. Na straży bezpieczeństwa stał WOPR Międzyzdroje. Oprócz zawodów kitesurfingowych w strefie Active, rozegrano zawody na linie slackline i trickboardach. Emocji dostarczyły też mecze siatkówki plażowej i inne atrakcje. Odbyły się również wyścigi na deskach SUP. Nagrody zwycięzcom wręczył Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz wraz z Burmistrzem Międzyzdrojów Mateuszem Bobkiem. ad
SĘDZIA GŁÓWNY EMIL BARTKIEWICZ, DYREKTOR ZAWODÓW ADAM SZYMAŃSKI, MARK SHINN
MARCIN JANISZEWSKI, IGOR WALCZAK
DR SŁAWOMIR SZYMAŃSKI, DR JANINA ŚWIDERSKA, DR MICHALINA ROGUSKA, DR ANNA MOSKALONEK
FREESTYLE TWINTIP MĘŻCZYŹNI: PAWEŁ JABŁOŃSKI, KAMIL KMITA, TOMASZ GÓRZYŃSKI, RAFAŁ PISARSKI
FREESTYLE TWINTIP KOBIETY: MARIA KMITA, EWELINA KOŁODZIEJCZYK, EWA SZYMCZYK, OLGIERD GEBLEWICZ, MARSZAŁEK WOJEWÓDZTWA ZACHODNIOPOMORSKIEGO
PANI AGNIESZKA BAŻANT DARIUSZ ZIOMEK KATARZYNA SAWICKA DR MICHALINA ROGUSKA DR JANINA ŚWIDERSKA