4 minute read

Powiew wolności

Next Article
KRONIKI

KRONIKI

JEST ROK 1968. NA EKRANY KIN WCHODZI „BULLITT” PETERA YATES’A, GDZIE TYTUŁOWEGO DETEKTYWA GRA STEVE MCQUEEN. CHOĆ JEST NIEKWESTIONOWANĄ GWIAZDĄ FILMU, TO OBOK NIEGO DRUGĄ BARDZO WAŻNĄ ROLĘ ODGRYWA SAMOCHÓD. TO FORD MUSTANG GT 390 Z 335-KONNYM SILNIKIEM V8. FASTBACK, PRZEZ KTÓREGO LUDZIE OSZALELI NA PUNKCIE TEGO MODELU I MUSTANGÓW W OGÓLE. PRAWIE 11-MINUTOWA SCENA POŚCIGU I JEGO POJEDYNEK Z DODGEM CHARGEREM, PRZESZŁA DO HISTORII KINA. CO CIEKAWE MCQUEEN OSOBIŚCIE BRAŁ W NIEJ UDZIAŁ. BYŁ ŚWIETNYM KIEROWCĄ, UCZESTNIKIEM RAJDÓW SAMOCHODOWYCH I NIGDY NIE KORZYSTAŁ Z DUBLERÓW.

Advertisement

To nie była pierwsza filmowa rola Mustanga. Dwa lata wcześniej, za jego kółkiem w oscarowym „Mężczyźnie i kobiecie” Claude’a Lelouche, usiadł Jean-Louis Trintigniant, który także, jako miłośnik wyścigów, nie korzystał z pomocy dublera. Ford Mustang zagrał w bardzo wielu produkcjach, stając się najpopularniejszym filmowym autem i najbardziej kultowym amerykańskim samochodem. Ostatnio na ekranach kin jeździł nim, a dokładnie Mustangiem Boss 492 z 1969 roku, Keanu Reeves w „Johnie Wicku”.

Mustang zadebiutował w 1964 roku na targach motoryzacyjnych w Nowym Jorki i z miejsca stał się przebojem. Jego fenomen polegał na tym, że był przeciwieństwem wielkich krążowników szos i sportowym autem na każdą kieszeń, czego o istniejącej już Corvette nie można było powiedzieć. Stał się także symbolem buntu, głosem młodego pokolenia, które chciało się odciąć od tego co reprezentowali ich rodzice. Zgrabny, oszczędny i w miarę niedrogi. Do tego szybki. My wracamy do roku 66. Mustang, który trafił na chwilę w nasze ręce i przed nasz obiektyw, jest pięknie odrestaurowanym modelem. – Choć jest to zabytek, który posiada wszelkie możliwe certyfikaty, dokonaliśmy w nim jednej modyfikacji – mówi właściciel Forda Mariusz Mańkowski. – Chodzi o wydech – zamiast V8 jest V6. Jednak w brzmieniu wydaje bardzo podobny dźwięk, czyli przyjemnie burczy.

Ford Mustang do pana Mariusza trafił w stanie niemal agonalnym. Pochodził ze złomowiska, bez żadnej informacji, do kogo wcześniej należał i kto nim jeździł. Wydawać by się mogło,

że nic z niego nie będzie. Jednak trafił do odpowiedniej osoby i do odpowiedniego warsztatu. – Odrestaurowaniem samochodu zajął się mąż mojej kuzynki, który jest specjalistą od klasycznych aut i dla którego samochody kończą na 73 roku – śmieje się właściciel Forda. – Mustanga wybrałem z oczywistego i prozaicznego powodu. To było moje motoryzacyjne marzenie, na które duży wpływ miało kino. Nie wiem, jak to wytłumaczyć logicznie, ale kiedy zawsze gdzieś widziałem ten samochód, czułem ekscytację a serce mi biło mocniej.

Na składowisku stały cztery Mustangi, trzy z silnikiem V8 i ten jako jedyny z V6. – Był najładniejszy i był biały – opowiada pan Mariusz. – Po rozkodowaniu numerów VIN okazało się, że ktoś go przemalował a jego prawdziwym kolorem jest niebieski. Bardzo nietypowe malowanie, bo rzadko w Mustangach wnętrze jest jaśniejsze od tego co na zewnątrz. Kolor karoserii jest więc oryginalny, z jedną drobną poprawą: dodaliśmy do lakieru metalik, dzięki czemu uzyskaliśmy piękny połysk.

Renowacja auta trwała trzy lata. Jak pan Mariusz wspomina – był to czas wielkiego oczekiwania: – Nie wiem, jak opisać uczucie jakie mi towarzyszyło, kiedy usiadłem za kierownicą i odpaliłem silnik – zastanawia się. – Nie da się tego do niczego porównać. Na pewno prowadzenie zwykłego auta nie może się z tym równać, Mustang jest zdecydowanie bardziej ekscytujący. Muszę przyznać, że jeszcze nie wykorzystałem jego możliwości do końca, ale na autostradach wyprzedzamy. Średnio jechałem nim 130 km na godzinę a myślę, że spokojnie mógłbym więcej.

Ford Mustang, kiedy pojawił się na świecie był też autem ekonomicznym. I wbrew pozorom, nie pożerał benzyny w ilościach niewyobrażalnych. – Z racji tego, że posiada silnik 6-cylindrowy i ma pojemność 3300, to przy spokojnej jeździe na trasie typu S, czy na drogach krajowych bez korków, potrafi spalić ok. 11 litrów – wyjaśnia pan Mariusz. – Po mieście spala tyle ile dostanie. Nie mierzymy.

Stare klasyczne auta mają coś w sobie niezwykłego, są jak dzieła sztuki. Ford Mustang od samego początku wzbudzał emocje. Jest niczym powiew wolności. Piękny i dziki jak galopujący koń, który jest logiem tego modelu Forda. – Porównując go do współczesnych pojazdów, to auto nie ma ani klimatyzacji, ani wspomagania. Brakuje w nim centralnego zamka i wszelkich systemów bezpieczeństwa. To trzeba przewidzieć, kiedy należy zahamować, gdyż hamulce w nim są bębnowe – wymienia z uśmiechem właściciel auta. – Pomimo tego, jazda nim to czysta przyjemność. Wzbudza emocje także u innych kierowców oraz przechodniów i chyba nie ma nikogo, kto by się za nim nie obejrzał. autor: Aneta Dolega / foto: Bogusz Kluz

This article is from: