3 minute read

Krzywym okiem – pisze Dariusz Staniewski

Next Article
KRONIKI

KRONIKI

Dariusz Staniewski

Dziennikarz z bardzo bogatym stażem i podobno niezłym dorobkiem. Pracował w kilku lokalnych mediach. Do niedawna dziennikarz „Kuriera Szczecińskiego”, m.in. autor poczytnej (przez niektórych uwielbianej, przez innych znienawidzonej) kolumny pt. „Kurier Towarzyski” (w piątkowym „Magazynie”). Współautor dwóch książek i autor jednej – satyrycznie prezentującej świat lokalnej polityki. Status w życiu i na Facebooku: „w związku” z piękną kobietą. Wielbiciel hucznych imprez, dobrej kuchni i polskiej kinematografii.

Advertisement

Krzywym okiem

Chyba pojawiła się szansa, aby pewna nowa regionalna atrakcja stała się sposobem rozładowywania napięć społecznych oraz rozwiązywania konfliktów. Nie tylko w Zachodniopomorskiem, ale może i w całej Polsce. A wszystko to dzięki niedużej Chojnie i jej nowemu pomysłowi na przyciągnięcie turystów – replikom machin oblężniczych używanych do niszczenia lub przełamywania umocnień oraz fortyfikacji. Urządzenia te znane są choćby z lekcji historii, albo filmów jak np.” Królestwo niebieskie”. Na początek w Chojnie stanęły trzy machiny: trebusz, samostrzał i taran. Bo podobno takie brały udział w walkach przy chojeńskich murach. Z pomocą trebuszy przed wiekami miotano pociski zapalające, żeby wzniecać pożary wewnątrz twierdzy. Taranem natomiast zazwyczaj rozwalano bramy prowadzące do obleganego zamku. A samostrzał to np. wielka kusza. I takimi machinami postanowili kusić turystów mieszkańcy Chojny. Fajny pomysł, tylko dlaczego zatrzymywać się w pół drogi? Są machiny, to aż się prosi o przygotowanie jakiegoś widowiska pt. „Chojna i jej wojna”. w wykonaniu tzw. grup rekonstrukcyjnych. Na szczęście w mieście zachował się jeszcze całkiem spory kawałek dawnych murów obronnych. Liczy on w tej chwili prawie dwa kilometry (!). Jest więc czego bronić, co zdobywać i gdzie ustawić machiny oblężnicze. Miejsce już jest. Potrzebni są uczestnicy. Zarówno broniący grodu, jak i napastnicy. Obrońcami mogą być mieszkańcy miasta. Lokalnych patriotów na pewno nie zabraknie. A w roli napastników mogą wystąpić np. mieszkańcy jakiejś miejscowości, z którą Chojna ma tzw. „kosę” i toczy wojnę jak np. Gorzów Wlkp. z Zieloną Górą, a Bydgoszcz z Toruniem. Może nim być leżące nieopodal Trzcińsko-Zdrój. Dlaczego? Chojna już latem ubiegłego roku ogłosiła pomysł z machinami. Ale wtedy jeden z mieszkańców Trzcińska publicznie uznał, że chojnianie mu ten pomysł „podprowadzili”, bo on na niego wpadł wcześniej. Mamy więc konflikt, są wrogowie, czas na widowisko. A to, jak wiadomo, są koszty. Bilety od turystów mogą nie pokryć wszystkich wydatków. Potrzebni są sponsorzy. Kto mógłby pomóc w sfinansowaniu takiej inscenizacji? Ot, choćby Lasy Państwowe, dostarczając drewno do budowy kolejnych maszyn. No, bo sorry, ale „nawalanka” w wykonaniu trzech urządzeń, to trochę słabo wygląda. Trzeba mieć rozmach! Na liście sponsorów mogłyby się znaleźć także huty – z czegoś trzeba zrobić miecze i zbroje, producenci smoły, którą (odpowiednio podgrzaną) chętnie lano z murów na oblegających oraz właściciele kamieniołomów – wielkich głazów, do wzajemnego obrzucania się, potrzebować będą obie strony. No i oczywiście Narodowy Fundusz Zdrowia, bo przecież bez uszczerbku na zdrowiu uczestników tego spektaklu się nie obejdzie. Nie będzie to widowisko tak krwawe jak w najnowszym hicie Netfliksa – południowokoreańskim serialu pt. „Squid Game”. No chyba, że władze Chojny np. zarezerwują w budżecie miasta pieniądze na wynajęcie, w roli broniących i atakujących, kiboli kilku polskich drużyn. Po co ci biedacy mają się kryć z tymi swoimi „ustawkami” po jakichś krzakach, polanach, placach, czy innych ustronnych miejscach. Przyjadą do Chojny i wtedy niech sobie obijają mordy do woli. Taka bitwa – widowisko może też spowodować pewne ułatwienia na polskiej scenie politycznej. Po co przeróżni partyjniacy mają marnować nasze pieniądze na wybory do Sejmu i Senatu, sejmików, rad miast. Niech staną do walki w Chojnie. Wszystkie partie. Losowania wyłonią obrońców i atakujących. Po kilku etapach do finałowej walki przystąpią tylko dwa ugrupowania. Jedno broni miasta, drugie je atakuje. I wybory wygrywają albo ci, którzy obronili Chojnę, albo ci, którzy ją zdobędą. Proste. Prawdziwa walka, a nie jakieś tam wiecowe pitolenie, fałszywe uśmieszki, obietnice bez pokrycia, wyciąganie jakichś brudów, kwitów, teczek itp. argumentów mających pogrążyć przeciwnika i zdobyć przychylność oraz uznanie elektoratu. W Chojnie nic się nie ukryje, żadna ściema nie przejdzie, słowa nie wystarczą (no chyba żeby przeciwnika obrzucić stekiem wyzwisk i w ten sposób podgrzać atmosferę, takie współczesne, werbalne „dwa nagie miecze”). Zadecyduje przelana krew, pot, umiejętności, spryt i siła. A wszystko to relacjonowane „na żywo” przez stacje telewizyjne i radiowe. Nie tylko polskie. Być może z całego świata. Niech zobaczą, jak się robi prawdziwie nowoczesne wybory, z otwartą przyłbicą. Poza tym ile budżet państwa zaoszczędziłby na wyborczych wydatkach. A pieniądze z praw do transmisji telewizyjnych mogłyby zasilić m.in. miejską kasę Chojny. Same korzyści. No to kto ma „cohones” oraz nie boi się wojny – na mury i pod mury Chojny!

This article is from: