2 minute read

Kot na firanie – pisze Szymon Kaczmarek

Szymon Kaczmarek

Dziennikarz, filozof robotniczo-chłopski. Dziś, obowiązkiem kapitalistycznego trybu życia są promocje, bonusy i sezonowe obniżki cen.

Advertisement

Kot na firanie

A co mnie to obchodzi? Jakiś wulkan na wyspie, której nawet z balkonu nie zobaczę. Patrzyłem w telewizorze to i będzie. Wystarczy. Wielka mi sprawa, trochę lawy, kilka domów spaliło, turyści się gapią. A co mnie to…? Że na plażach na Pacyfiku tony plastiku. A bo ja tam się wybieram? A bo to moje podwórko? Też wymyślili katastrofę. Ludzie to mają problemy. Globalne ocieplenie, temperatura może wzrosnąć o1,5 stopnia C. Niech mi to gadają jak rano na jedenastkę czekam, tupiąc z zimna. Też mi ocieplenie, kiedy sąsiad o piątej szyby w samochodzie skrobie, że spać nie idzie. Cały czas nic, tylko bzdury i kiciarstwo mi wciskają. A to, że jakaś wojna, a to, że prom zatonął i ludzi w cholerę utonęło. Że LGBT zagraża mojej rodzinie, że wzrost inflacji i cen na paliwa… A chrzanić to! Wojna jest w telewizji, nie chcesz wojny, to se zmień kanał, a inflacja… widział ktoś to dziwo na własne oczy? Benzynę już ze dwa lata jak za stówę tankuję, to i podwyżka zwisa mi jak kot na firanie… Egoizm i obojętność weszły dziś na poziom, który daleko odbiega od wzorców, na których zostałem wychowany. Śmierć sąsiada z trzeciego piętra przejmuje nas tak samo, jak ofiara wypadku samochodowego w Dżibuti. Telewizja, internet, postęp rozwoju globalnych wiadomości zamknął nasze serca i dusze. A przecież znieczulica zaczyna się tuż koło nas, a nie na ogarniętej wulkaniczną klęską odległej wyspie. Zaczyna się dokładnie w tym miejscu, w którym zapominamy o obecności innych. W zbyt głośnej muzyce, mimo późnej pory, w torbie nieposegregowanych śmieci wyrzucanych ukradkiem do pojemnika na plastiki. W zaparkowanym samochodzie zajmującym dwa drogocenne miejsca na osiedlowym parkingu. Zobojętnienie, czy przyzwyczajenie do zła? Wciąż mam w głębi duszy pewność, że brak reakcji na zło, jest równoznaczne ze współuczestnictwem w jego czynieniu… Przyzwolenie na łajdactwo staje się łajdactwem. Podobnie jest ze współczuciem. Tym takim: po ludzku ci współczuję. Bo obchodzi mnie los głodnego dzieciaka w Kabulu zbierającego resztki na miejskim targowisku. Przejmują zaplątane w plastik morskie stwory. I zaświniony śmieciami basen przeciwpożarowy na ul. Budziszyńskiej. Bo to wszystko, co mam, cały mój świat. Siedzimy przy barze. Co czasu niewiele, potrójny stukot kieliszków o blat i chuchnięcia słynne. Rozmowa się klei. Świat naprawiamy, wspominamy sukcesy, jeśli były. O klęskach zapominamy zagryzając trzęsącą galantyną. Ocet w oczy szczypie jak żal po minionej młodości. Ot, wieczór jak wieczór, z dala od domowych trosk i codzienności znojnej. Ściemnia się, idzie na deszcz, rosną parasole na błyszczącym bruku. Barman z czujnością dopełnia szkła. Klepiemy się po plecach, śmiechem zanosząc na wspomnienie tych, co odeszli. Nie ma powodu do smutku. Oni szlaki nam przecierają, miejsce koło siebie moszczą. Już mają tę wiedzę, co nas czeka dopiero. Może nawet przy niebieskim barze siedzą jak my tutaj, może nawet… Należymy do jednego plemienia. Jeden nasz znój, emocje jedne i ból. Świat też pojedynczy i boleśnie jeden i śmierć jedna jedyna, niepowtarzalna. Jedna i już. Dopóki sił w nas dostatek, dokąd serca tłoczą płyn cudownie życiodajny, rozpostrzyjmy szeroko ramiona. Na przekór i pohybel. Wbrew bezsilności i znużeniu. Ramiona rozłóżmy najszerzej, przytulając całą nędzę świata naszego. Z czułością i zrozumieniem. Wybaczeniem i nadzieją. Z tą resztką człowieczeństwa, która przecież wciąż w nas. Jak mawiał Mędrzec naszych czasów: „wystarczy być przyzwoitym”. A czymże przyzwoitość jest, jeśli nie miłością do człowieka? Tego co w nas, i tego, co tuż obok.

This article is from: