2 minute read
Szymon Kaczmarek – Biała kartka
Dziennikarz, filozof robotniczo-chłopski.
Biała kartka
Advertisement
Cisza i bezruch. Nic. Litery miękkie od upalnych promieni słońca rozpierzchły się szukając najmniejszego skrawka cienia. Niewielkie stadko samogłosek przycupnęło pod parasolem rozgrzanego liścia łopianu. Leżą ciężko dysząc i pocąc się obficie. Na jeziorze, wśród przybrzeżnego sitowia, leniwie przepływają zdania podrzędnie złożone. Ortografia z gramatyką siedzą oparte o zacienioną stronę budki z ciepławym piwem. Obok nich walają się puste butelki i papierki po krówkach. Cisza i bezruch. Nic. Najmniejszego powiewu wiatru. Miedzy pomostem, a kępą grzybieni zwanych potocznie liliami wodnymi, na płytkiej wodzie, tam gdzie rzuciłem garść bezużytecznych znaków interpunkcyjnych, bąbluje stadko imiesłowów. W pyle ścieżki prowadzącej nad jezioro leży na plecach bezradny bezokolicznik „pić”. Jego kolega, tryb przypuszczający „piłbym”, dawno już porzucił wszelkie nadzieje. Czas przeszły zmieszał się z czasem przyszłym złożonym i wspólnie legli tuż koło walącego się ze starości płotu. Pod ławką leżą wyschnięte zaimki liczebne i przysłówki. Jeśli pojawiłby się wiatr, porozrzucał by je po całej okolicy, są tak wysuszone na wiór i poskręcane. Gdyby nie charakterystyczne końcówki, nie odróżniłbym ich od suchych liści akacji. Na skraju niewielkiego lasku, na chwilę pojawił się paroksytoniczny akcent wyrazowy. Zobaczywszy cały ten gorący bezruch, natychmiast zniknął w nieco chłodniejszej czeluści zieleni.
Cisza i bezruch. Nic. Biała, pusta kartka odbija słoneczne promienie. Razi oczy i powoduje nerwowy dygot serca. Termin oddania felietonu, tzw „deadline”, przywarował tuż obok, przypatrując mi się wyraźnie kpiącym wzrokiem. w pewnej chwili, znudzony bezskutecznym wyczekiwaniem złożył łeb na przednie łapy, nie przestając mnie jednak bacznie obserwować. To takie stresujące… Jak pozbierać słowa, które rozbiegły się po okolicznych zaroślach? Czym zwabić zmęczone upałem litery? Próbowałem już i wystawiać miseczkę z chłodną, czysta wodą. I wabiłem cichutko cmokając i pogwizdując… Nic. Cisza i bezruch. Nawet łakome przymiotniki nie wychynęły ze swoich chłodnych kryjówek. A przecież zazwyczaj pchają się na kartkę bezpardonowo i często w niepotrzebnym nadmiarze. Bezradnie szukam jakiegoś spójnika, jakiejś przydawki… Nic. Czy pisałem już, że tylko cisza i bezruch?
Deadline przewrócił się leniwie na drugi bok. Biel kartki przywodzi na zmęczoną upałem myśl, biel flagi oznaczającej ostateczną porażkę. Żeby tak choć parę prostych zdań, garść znaków, raptem tak ze trzy tysiące. Jeśli by pisać drobnym drukiem, to i w garści się zmieszczą. Ech… znikąd ratunku, próżno wypatrywać nadziei na bezchmurnym niebem. A przecież tyle tematów poupychanych po kątach, w zakamarkach wspomnień i kieszeni. Aż prosi się by opisać świat nasz i jego skurcze wydarzeń, ludzi dobrych i dzieła ich mądrych głów. Przyrodę nieulękle walczącą o przetrwanie. Aż prosi się przenieść na białą kartkę te wszystkie historie wyciskające z oczu soczyste łzy, te życiorysy i epitafia. Dykteryjki zgrabne i panegiryki dostojne, wymierne korzyści autorowi przynoszące. Tymczasem spółgłoski ledwie dyszą wciśnięte w wilgotną ziemię pod kamieniami, a synonimy i czasowniki bierne rozpościerają się płasko w każdym cienistym zakamarku wiejskiej drogi. Interpunkcję diabli wzięli zapominając wziąć i mnie. Nic tylko cisza i bezruch. Ale to już wiecie…
W jaskrawych promieniach zachodzącego słońca, na gładkiej powierzchni jeziora rzucają się wymyślne epitety. Biel kartki boleśnie przywołuje rzeczywistość…