2 minute read
Recenzje teatralne
DANIEL ŹRÓDLEWSKI
Kulturoznawca, animator i menedżer kultury, dziennikarz prasowy oraz telewizyjny, konferansjer, PR-owiec. Rzecznik prasowy Muzeum Narodowego w Szczecinie, związany także z Przeglądem Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie oraz świnoujskim Grechuta Festival. Założyciel i reżyser niezależnego Teatru Karton.
Advertisement
„Król Roger”, reż. Rafał Matusz Opera na Zamku w Szczecinie
Nie zamierzam polemizować ani z wyborem „Króla Rogera” jako clue obchodów 65-lecia szczecińskiej opery. Nie zamierzam polemizować z wartością dzieła Karola Szymanowskiego, słusznie uchodzącego za jedno z największych współczesnych muzycznych arcydzieł. Polemizowałabym jednak z wagą tematów w libretcie Jarosława Iwaszkiewicza – pragnąc przewagi wartości… świeckich. Polemizuję także z inscenizacyjnym pomysłem reżysera Rafała Matusza.
O ile cenię w teatrze wszelką powściągliwość czy ascezę, to w tym przypadku przewrotnie pytam o sens pozbawienia spektaklu niemal wszystkiego co mogłoby go nie tylko urozmaić, lecz sprawić zrozumiałym i strawniejszym. Nie idzie tu o warstwę muzyczną, bo orkiestra Opery na Zamku i jej dyrygent – Jerzy Wołosiuk, przyzwyczaili już melomanów do swojej sprawności i rzetelności. Nie idzie tu o kolejne wykonawcze aspekty – muzyczne przygotowanie chóru, pracę baletu i wreszcie kreacje solistów – więcej niż poprawnie wykonujących powierzone zadania (w rolach głównych Rafał Pawnuk jako Roger, Pavlo Tolstoy – Pasterz oraz Joanna Tylkowska-Drożdż – Roksana). Zgubił się w tym wszystkich teatr. Główne postaci giną w kilkudziesięcioosobowym tłumie baletu i chóru – nie tylko dosłownie, ale także muzycznie, bo taka przewaga liczebna musi wpłynąć na siłę brzmienia. Obawiam się, że winę ponosi tu także wielkość sceny. Ale na litość boską, nie tańczmy poloneza w kawalerce… Szczególnie, że zapanowanie nad taką liczbą osób jest arcytrudne i niestety nie udało się to reżyserowi. Nieporadność gestów oraz brak konsekwencji scenicznego ruchu połączonych sił chórów Opery, zespołu Teatru Pomorza Przedniego (Theater Vorpommern Greifswald) oraz młodych śpiewaków ze szczecińskich „Słowików” była porażająca. O ile wiedzieli „co śpiewają”, to zupełnie nie wiedzieli „co grają”, zacierając tym samym kolejne warstwy tematów i sensów.
„Król Roger” jest utworem tyleż błyskotliwym co trudnym – muzycznie (bo to jednocześnie opera, oratorium i misterium) oraz literacko. Zaśpiewanie zapisanych w libretcie fraz stanowi dla solistów wielkie wyzwanie. Śpiewacy wyraźnie męczyli się, próbując sztucznie „przenosić” sylaby w kolejne muzyczne przestrzenie czyniąc tekst absolutnie nieczytelnym. Ratunkiem dla widzów było śledzenie napisów, dodam – to wszystko w polskojęzycznej operze. Ta trudność w śpiewaniu przełożyła się także na aktorskie kreacje – płaskie i nieprawdziwe. Nie było tu emocji przynależnych któremukolwiek z uniesień – czy to ekstazie miłosnej czy religijnej, o których mówią Iwaszkiewicz i Szymanowski. W budowie kreacji nie pomogły skromne, zachowawcze kostiumy Zuzanny Kubicz. Nie rozumiem decyzji scenografa Mariusza Napierały, by to operowe arcydzieło praktycznie pozbawić dekoracji. Wyraziste zaznaczenie miejsc akcji – gotycka i antyczna świątynia czy królewski pałac – pozwoliły by na ożywienie tego ascetycznego widowiska. Zaproponowane współczesne stalowe konstrukcje nie zuniwersalizowały przekazu, wręcz zatarły znaczenie poszczególnych scen. Ciekawie (fotogenicznie?) wypadła finałowa scena, ale nie potrafię odczytać intencji twórców w kwestii jej symbolicznego znaczenia. „Król Roger” w Operze na Zamku – prestiżowe 3/6.