4 minute read

Pomruk czarnej dziury – pisze Ania Ołów-Wachowicz

ANNA OŁÓW-WACHOWICZ

Pijarowiec z zawodu, polonistka z wykształcenia, szczecinianka z wyboru. Autorka fejsbukowego bloga „Jest Sprawa”. Mama Filipa i Antosi. Ogrodniczka, bibliofilka, kinomanka. Swoją pierwszą książkę pisze właśnie teraz.

Advertisement

Przyjaciółka z Londynu twierdzi, że musiała ogolić z sierści kota, bo się biedaczyna usiłował zgrillować podczas czterdziestostopniowej fali. Kot się nie cieszył. Zupełnie jak ja.

Pomruk czarnej dziury

Nadszedł czas na felieton napisany po wstaniu lewą nogą. Wrzućmy na karb jesiennej nostalgii ten zbiór niewesołych, ale przejrzystszych niż woda w Odrze aluzji. Jak mawiają w Bollywood: Czasem słońce, czasem deszcz. I z tą oczywistością się zmierzmy. Zastał nas wrzesień. Nawet nie ma się co cieszyć, że ciepły, bo to raczej skutek globalnego ocieplenia, a nie łaskawość natury. Z drugiej strony – nie nazbierałam chrustu, więc może jednak powinnam się krótkowzrocznie cieszyć, że będzie cieplej. Ale się nie cieszę. Jak będzie jednak bardzo zimno, to taniej wyjdzie zima na Majorce niż ogrzanie domu. Tak źle i tak niedobrze. Latem też się nie cieszyłam. Przesadny upał działa na mnie nakręcająco, non stop chodzę podminowana jak poligon w Drawsku i nie jestem tak miła, jak chciałabym. Jestem jak z piekła rodem i tak się czuję oraz zachowuję. Już przy dwudziestu sześciu stopniach odpalam kocioł i biorę do ręki widły. Rodzina się nie cieszy.

Lato było w tym roku złote jak algi. Okazało się, oczywiście, bardzo szybko, że nie wszystko złoto co się świeci i teraz np. mamy dużo luźniej w Odrze. Też się nie cieszę. Wprawdzie sama w końcówce lata nie zdążyłam się splugawić kąpielami w obecnych okolicznościach przyrody, bo dopadł mnie covid i dołożył swoje trzy grosze mimo trzech szczepień. Był jak urlop w Mielnie: ogłuszył, starmosił, nadwerężył i już po nim. Nie cieszyłam się, ale ryby nie cieszyły się jeszcze bardziej. Ja z koronawirusa wyszłam, ryby z rzeki również. Za kilka lat będziemy mieli z tego powodu jeszcze mniej powodów do radości. A i jeszcze skończyłam pięćdziesiątkę. Tak zwany okrągły jubileusz, a brutalniej mówiąc: pół wieku. Pół! Wieku! Pół stulecia. To również może nie cieszyć, ale oceniam dziś, że to jednak będzie najmniejsze zło 2022. Właściwie było (i jest) świetnie, bo ze względu na brak czasu i ograniczenia lokalowe robię imprezę w podziale na raty dla kolejnych sekcji rodziny i znajomych. Mamy wrzesień, a jeszcze mi dwa zaległe bale zostały! Co to będzie jak skończę sześćdziesiątkę? Do grudnia się mogę wtedy nie wyrobić... Setką się nie martwię. Zanim moja urodzinowa setka nadejdzie, znaczna część potencjalnych balowiczów odpadnie drogą selekcji przykrej acz naturalnej. Spora część może odpaść ze względu na mój charakter z piekła rodem, który się będzie przecież przy globalnym ociepleniu nasilał w objawach. Impreza może będzie jedna. Może to nawet będzie bardzo skromne party. Żartowałam. Jeśli dożyję setki, to zrobię sobie tatuaż na luźnych plecach, wyślę jako fanka swój stanik chłopakom z „Neonówki”, którzy też już będą dziadersami, pojadę na Szpicbergen, gdzie może jeszcze będzie chłodno, a jeśli medycyna nie zawiedzie i posunie się choć nieco bardziej niż ja w 2072 roku, to sobie zrobię takie przeszczepy, żeby jeszcze kozacko pobrykać na balu stulecia, który natychmiast zorganizuję, przy pomocy prawnuków. W ogrodzie, uprawianym przez jakiegoś przystojnego młodego ogrodnika topless. Jako stuletniej staruszce, reliktowi poprzedniej epoki, będzie mi nawet wolno wygłaszać takie szowinistyczne, seksitowskie suchary. Postaram się je jeszcze publikować, ponieważ co do emerytury nie mam dobrych przeczuć, jak nic trzeba będzie dorabiać.

No dobrze. Bale, festiwale (bo dla odmiany w tym roku jakieś fajne w mieście były), ale życie jednak robi wszystko, żeby tak milusio nie było. Na wschodzie bez zmian, co również nie budzi radości. Na zachodzie – tym za przesoloną rzeką – też. We wszechpanującym gorącu rozpuszczał się nawet brytyjski akcent. Przyjaciółka z Londynu twierdzi, że musiała ogolić z sierści kota, bo się biedaczyna usiłował zgrillować podczas czterdziestostopniowej fali. Kot się nie cieszył. Zupełnie jak ja. Pomiędzy wschodem a zachodem jesteśmy my. I tu już wiadomo. Dzieje się. Za hitem HIT, okresowe histerie, okresowy brak cukru. Mawia się, że benzyną się można perfumować za uszami, gdyż jest ekskluzywną, a inne ekskluzywa takie jak kawę powinno się ograniczać, zwłaszcza jak się nie lubi bez cukru. Jak się urodziło pięćdziesiąt lat temu, to się wie, że w przyrodzie tak bywa: raz nie ma cukru, raz nie ma papieru, raz meblościanek, raz nie ma niczego, a raz jest wszystko, ale na nic nie ma. Zresztą, z ekskluzywnością lepiej nie przesadzajmy, jest elitarna, a to może się źle skończyć. Kijem w oku. Golfowym. Świetnie się mają za to i rozmnażają sinice w Bałtyku, ale akurat nie są towarem eksportowym, jako i algi. A to pech. Wiecie, dlaczego tak jest? Dlaczego? A ja się domyślam. Słuchałam kiedyś rano radia w internecie i dowiedziałam się, że naukowcy nagrali, stunningowali i podpimpowali głos Czarnej Dziury. Powstało nagranie jak ona brzmi, co ona ma nam do powiedzenia. I wiecie co? Nie będzie dobrze. Ta Wielka Czarna Dziura, patrząca na nas z wielkiego kosmosu wydaje na nasz widok taki bardzo złowrogi pomruk. Nam, ludzkości, się naprawdę musiało grubo nazbierać...

This article is from: