4 minute read

Fabryka emocji na kółkach

TO BEZ WĄTPIENIA IKONA AMERYKAŃSKIEJ MOTORYZACJI, SZCZEGÓLNIE JEGO KLASYCZNE MODELE, KTÓRE WZBUDZAJĄ ZACHWYT SWOIM WYGLĄDEM I KLIMATEM. CHEVROLET CAMARO NA ŚWIAT PRZYSZEDŁ W 1966 ROKU W DETROIT I BYŁ KOLEJNYM AUTEM, PO FORDZIE MUSTANGU, ZALICZANYM DO TZW. PONY CARS., A WIĘC MOTORYZACYJNYM SYMBOLEM KONTRKULTURY, PRZECIWIEŃSTWEM KONSERWATYWNEGO STYLU ŻYCIA I WIELKICH MUSCLE CARS.

Advertisement

Ten powiew młodości z mocnym silnikiem, niezłym kopem i bajeczną linią, swoją nazwę zawdzięcza slangowemu określeniu. Camaro oznacza przyjaciela, kompana. Twórcy samochodu znaleźli to słowo w słowniku francusko-angielskim z lat 30. Uznali, że pasuje ono idealnie do tego samochodu i podkreśla więź między człowiekiem a maszyną. I trafili w sedno, gdyż siedząc w tym aucie, nie chce się z niego wysiadać, trudno się z nim rozstać, nawet na chwilę. Poza tym przyciąga uwagę, tak jak bohater naszego artykułu.

Jeśli wiecie o co chodzi z czerwoną sukienką i dlaczego tak przyciąga wzrok to zrozumiecie, dlaczego nasz Chevy tak wzbudza ekscytację. Camaro, które mieliśmy przyjemność bliżej poznać, to model z 1973 roku. Czerwone, lśniące, z czarny pasem na przedzie, jest szalenie atrakcyjne. Jego właścicielem jest Anabi, uznany szczeciński tatuażysta, zdobywca licznych nagród na rodzimych i międzynarodowych konkursach, wielbiciel wszelkich „staroci”. – To był 2013 rok. Byłem akurat po Konwencie Tatuażu w Holandii i zatrzymałem się w Eindhoven u mojego przyjaciela, Matiego Latino, któremu robiłem dalszy ciąg rękawa. Podczas tatuowania, rzuciłem hasło, żeby sprawdził, jakie amerykańskie klasyki mają tutaj na sprzedaż. Pokazał mi ogłoszenie z Camaro i już na drugi dzień byliśmy na oględzinach w Barendrecht. Po pierwszej przejażdżce wiedziałem, że to auto musi być moje – wyznaje. – To był pierwszy i ostatni amerykański klasyk, którego obejrzałem. Szczerze mówiąc nie miałem bladego pojęcia, na co w ogóle zwrócić uwagę przed podjęciem decyzji o nabyciu go, ale po zobaczeniu go na żywo i pierwszej przejażdżce, kupił mnie, zanim ja go kupiłem.

Model, który trafił w ręce Anabiego, wcześniej należał do człowieka, który bardzo dobrze się znał na klasycznych autach i nimi handlował. Tego Chevroleta zostawił sobie, żeby jeździć nim po Holandii. W oryginale Camaro nie było oszałamiająco czerwone tylko miodowo-musztardowe. – Kiedy go kupowałem auto miało już swój nowy, piękny kolor i było na chodzie – mówi. – Na początek zostały wymienione m.in. przednie wahacze, tuleje, pompa wspomagania i nie stykający przełącznik świateł. Następnie została wykonana kompleksowa renowacja podłogi. Najlepsze jest to, że mimo wielu rzeczy do zrobienia, „staruszek” nigdy mnie nie zawiódł na trasie i nie musiał być lawetowany a jedyne poważne zdarzenia, były wynikiem błędów ludzkich. Niezłą ciekawostką jest to, że poprzedni właściciel założył mu gaz, który wywaliłem po trzech latach, przy okazji kompleksowego remontu silnika. Czasem tego żałuję – dodaje ze śmiechem.

Wnętrze auta również robi wrażenie. Retro radio, konsola, wajcha zmiany biegów, tapicerka… wszystko pozostaje w klimacie lat 70. i jest designerską perełką. – Ja chyba mam starą duszę, bo lubię wszystko, co stare. Szczególnie meble, budynki i właśnie samochody – stwierdza z uśmiechem Anabi. – Kiedyś ludzie mieli inne podejście do tematu. Robili rzeczy nie dość, że piękne, to trwałe. Klasyczne amerykańskie auta ze złotej ery motoryzacji urzekają mnie swoim rozmachem, liniami nadwozia, lśniącymi chromami i ciekawymi rozwiązaniami technicznymi. Przede wszystkim jednak swoim charakterem i dźwiękiem bulgoczącego V8. To brzmienie nigdy się nie znudzi! Odpalenie silnika cieszy tak samo za pierwszym jak i za tysięcznym razem. Te auta mają dusze, których współcześnie jeżdżące, naszpikowane elektroniką pojazdy, nigdy mieć nie będą.

Właściciel Chevroleta jest konsekwentny w tej opinii, właściwie od zawsze – Mając 21 lat udało mi się kupić swoje pierwsze auto. Był to biały maluch – uwaga – z szyberdachem. Psuł się strasznie, ale od niego zaczęła się moja przygoda z motoryzacją – mówi. – Kolejnym zakupem była amerykańska wersja Opla Manty – Berlinetta z 1977 roku w kolorze błękitny metallic. Odkupiłem ją od znajomego, zakurzoną i zaniedbaną, stojącą pod stertą klamotów, z silnikiem do remontu. Miała dwulitrowy motor na automacie, skórzany dach, welurowy środek. Po odmalowaniu na nowy lakier w czarnej perle, zamontowaniu customowego grilla i końcówki wydechu własnoręcznie wykonanych przez mojego tatę i kilku innych modyfikacjach, moja Manta naprawdę robiła wrażenie.

Ostatnie „dziecko” Anabiego – Camaro nie stoi w garażu. To samochód do codziennego przemieszczania się. – Co do dłuższych tras, to pomijając wypady nad morze, miałem przyjemność przejechać się nim do Warszawy, Berlina czy Finowfurtu, gdzie corocznie odbywa się zlot i wyścigi starych amerykańskich samochodów – wymienia właściciel auta. – Miałem przyjemność prowadzić naprawdę dobre i nowoczesne auta – zaczynając od najnowszych modeli Mercedesa AMG, przez takie grubasy jak Lamborghini Huracan, a kończąc na Aston Martin DB9. Mając za sobą takie doświadczenia nadal utrzymuję, że nie zamieniłbym „Majszewi” na żadne inne auto. Jest adrenalina i dreszcz emocji przy szybkiej jeździe, jest radość i klimat przy powolnym kruzingu, po prostu fabryka emocji na kółkach. W tym roku chciałbym pojechać wreszcie na przekładany od trzech lat urlop, może wreszcie się uda. Oczywiście za kierownicą mojego ukochanego auta!

autor: Aneta Dolega / foto: Bogusz Kluz Losy Chevy Camaro 73 na Instagramie: @mychevy_73

This article is from: