LUTY 2014
ISSN 1733-7917
Nr 2 (103) / 9,50 PLN (w tym 8% VAT)
WYWIAD
/ Nr 2 (103)
Marcin Pakulski, p.o. prezesa NFZ:
/ 9,50 PLN (w tym 8% VAT)
Nie będę wywracał budżetu państwa / / 21-23
RAPORT
Badania naukowe w Polsce:
Mało pieniędzy, sporo sukcesów / / 10-20
FINANSE I ZARZĄDZANIE
Klastry zakwitną dzięki unijnemu wspomaganiu / / 32-34
INDEKS 205605
Obchód
Co czwarty Polak zmuszony byłby zwrócić się o pomoc finansową do organizacji charytatywnych i pozarządowych w celu pokrycia kosztów leczenia poważnej choroby, np. nowotworu. Z taką sytuacją Polacy trzech zetknęliby się, Po pierwszych miesiącach gdyby u nich samych lub tego roku zauważalny jestosoby wpływ zarabiającej najwięcej w ich goskutków ustawy refundacyjnej na spodarstwie domowym sprzedaż leków na rynkuzdiagnoapteczzowano poważną nym. Obroty apteki potencjalnie zmalały. zagrażającą życiu chorobę. – Szacunkowy spadek całkowiDo tejobrotu grupy zaliczają się m.in. tego na rynku aptecznym udar mózgu, w 2012 roku niewydolność może wynieść nerek, choroba serca, stwardnienie roznawet 4-5% – prognozuje firma siane, transplantacja organu czy analityczna PharmaExpert. choroba Jednym nowotworowa. z powodów tegoWyniki stanu opracowane zostałyleków na podstawie rzeczy były zapasy zrobiobadania Fone przezGenworth pacjentówConsumer pod koniec cus, w dniach 272011zrealizowanego roku. Z kolei nabywaniu 30 września 2013 roku przez leków po 1 stycznia 2012 r. nieIpsos MORI, natzw. reprezentatywnej sprzyjał protest piecząt-grupie 1012 Polaków kowy. Lekarze,w wieku z obawy16-60 przedlat. Respondenci byli o sposób, potencjalnympytani żądaniem zwrotu w jaki pokryliby związane refundacji przezwydatki NFZ, nadal są z leczeniem poważnej choroby, ostrożni w przepisywaniu leków gdyby koszt terapii refundowanych. Odprzekraczał początku 100 tys. a NFZ ichm.in. nie refunroku niezł, przepisują leków dował. ze zniżką, jeśli byłyby stosowane Najczęściej wskazywaną odpopoza wskazaniami rejestracyjwiedzią i reakcją w synymi. Dotyczy toPolaków na przykład tuacji zachorowania na ciężką antybiotyków. chorobę poszukiwanie Mniejszejest obroty przekładająposię mocy w instytucjach charytana sytuację finansową aptek. Netywnych (35%), gatywniei pozarządowych na ich funkcjonowanie a także i przyjaciół wpływawśród także rodziny spadek marży. We(29%), czyli pomocy z zewnątrz. dług wstępnych danych np. ze W momencie zachorowania na Śląskiej Izby Aptekarskiej, zmiany chorobę zagrażającą na listachpotencjalnie leków refundowanych życiu, Polacy gotowi są pozbyć w 2012 roku spowodowały straty się elementów własnego wynoszące nawet do 15%majątku, obronieruchomości (13%), samochodu tów apteki. lub wartościowych przedmiotów (28%) i wydać leczenie swoje Więcejna o rynku aptecznym prywatne oszczędności (25%). LJ – str. 48-49
02-2014
Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy chce, by Centralne Biuro Antykorupcyjne objęło stałym nadzorem wszystkie transakcje związane z prywatyzacją szpitali na terenie całego kraju. W tej sprawie OZZL wystąpił do premiera i prokuratora generalnego. W komunikacie przesłanym 28 stycznia PAP Zarząd Krajowy OZZL poinformował, że zwrócił się z pismami do premiera i prokuratora generalnego o to, „aby wystąpili oni z wnioskiem do szefa CBA o niezwłoczne podjęcie czynności zmierzających do zapobieżenia i wykrycia – ewentualnie już popełnionych – przestępstw przy wycenie i sprzedaży udziałów we wszystkich spółkach samorządowych prowadzących szpitalną działalność leczniczą w Polsce, czyli o objęcie stałym nadzorem CBA wszystkich ww. transakcji w naszym kraju”. Jak wyjaśnili przedstawiciele związku, wniosek ten „wynika z faktu, że wiele samorządów terytorialnych, przygniecionych obowiązkiem stałego dofinansowania swoich szpitali, w skrajnie niekorzystnych warunkach narzuconych przez NFZ, decyduje się na przekazanie zarządzania szpitalem w ręce prywatnych spółek”. Takimi przykładami według OZZL „wydają się być szpitale w Mysłowicach albo w Tychach”. Pytany o sprawę rzecznik CBA Jacek Dobrzyński podkreślił, że Biuro „zawsze interesuje się wszelkimi przejawami lub zagrożeniami korupcyjnymi”. – Jeśli w tym przypadku również będzie taka decyzja premiera, oczywiście ją wykonamy – dodał rzecznik.
Będą kontrole oddziałów ginekologiczno-położniczych
fot. Fotolia
Nie stać nas na poważne chorowanie
Związkowcy: niech CBA prześwietli prywatyzację szpitali
Wszystkie oddziały ginekologiczno-położnicze w Polsce zostaną skontrolowane – zapowiedział 28 stycznia minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Kontrole prowadzane będą m.in. w kontekście przeprowadzania procedury cesarskiego cięcia, a także opieki okołoporodowej nad noworodkami, które urodziły się ze skalą Apgar poniżej 4. Minister przyznał, że decyzja ta jest wynikiem informacji napływających z różnych szpitali w Polsce, a także sytuacji we Włocławku, gdzie doszło do śmierci nienarodzonych bliźniąt. Arłukowicz powiedział, że były nieprawidłowości w przeprowadzaniu m.in. badań ktg bliźniąt, które zmarły we włocławskim szpitalu. Mówił, że pacjentka nie była poddana właściwej obserwacji, nie wyciągnięto wniosków z poprzednich badań. Stwierdził, że z raportu krajowego konsultanta ds. położnictwa i ginekologii, który analizował sprawę śmierci nienarodzonych bliźniąt, wynika m.in., że brak jest dokumentacji dotyczących badań ktg i usg pacjentki. Przypomnijmy, że śmierć bliźniąt nastąpiła w nocy z 16 na 17 stycznia br., na oddziale położniczo-ginekologicznym Szpitala Specjalistycznego im. ks. Jerzego Popiełuszki we Włocławku. Doszło do tego kilkanaście godzin przed planowanym porodem, który miał się odbyć poprzez cesarskie cięcie. Ojciec dzieci obwinia personel placówki o zaniedbania, które miały doprowadzić do śmierci dzieci. OPR. MAK
3
W numerze
ZAWSZE U NAS Komentarze
7
Prof. Rafał Niżankowski System zagubił rolę lekarza rodzinnego Więcej w portalu:
Jacek Krajewski Federacja Porozumienie Zielonogórskie nie reprezentuje oportunistów
RAPORT // Badania naukowe Wszyscy zgodnie twierdzą, że takiej szansy na rozwój badań naukowych, jaką daje unijna perspektywa finansowa 2014-2020 już nie będzie. Jak prawidłowo alokować te ogromne pieniądze i jakie obszary badawcze mogą stać się polską specjalnością?
Horyzont 2020, czyli wyścig po kasę
10-11
Projekt IMI – mało aplikacji z Polski
12
Prof. Jakub Gołąb – pozostaje nam gonić świat 14-16 Przegląd polskich wynalazków
17-18
WYWIAD Marcin Pakulski, p.o. prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia: – Prezes NFZ nie jest powołany do tego, aby wywracać budżet państwa 21-23 POLITYKA ZDROWOTNA Skracanie kolejek – ruszyła giełda pomysłów
24-25
Reforma ochrony zdrowia według PiS
28-29
FINANSE I ZARZĄDZANIE Klastry – ten mechanizm u nas dopiero startuje 32-33 Inwestycje – minimalizujmy ryzyko
35-37
PRAWO Leczenie przestępców – mamy z tym problem 40-41 FARMACJA Badania kliniczne – kto pomoże dzieciom
42-43
USŁUGI MEDYCZNE
4
Powstaje polski Cancer Plan
52-53
Nie straszmy szczepionkami
54-56
Prewencja udaru mózgu – czas na innowacje
60-61
OD REDAKCJI
Prywatny nie znaczy doskonały M
W O J C IE C H KU TA redaktor naczelny
iędzy wierszami licznych ostatnio informacji medialnych dotyczących problemów finansowych kilku sprywatyzowanych szpitali czai się podejrzenie, iż ktoś przejął te placówki głównie w celu szybkiego zbicia majątku – kosztem pracowników, a nawet bezpieczeństwa pacjentów. Jestem jak najdalszy od usprawiedliwiania opóźnień w wypłacaniu pensji personelowi tych lecznic, zaległości w regulowaniu zobowiązań wobec dostawców, błędów w zarządzaniu. Nie sposób jednak rzetelnie ocenić funkcjonowanie jakiegokolwiek podmiotu w oderwaniu od szerszego kontekstu, skłaniającego do postawienia kilku ważnych pytań i sformułowania dość smutnych wniosków, czasem trącących banałem. Na przykład – jeśli wiele publicznych szpitali ma poważne kłopoty z płatnościami, to prywatne mieć ich nie mogą? Albo – skoro wcześniej, czyli przed prywatyzacją, placówki były w bardzo trudnej sytuacji finansowej, to czy samo przejęcie przez niepublicznego inwe-
stora daje gwarancję pasma sukcesów i świetnego zarządzania? Pytania retoryczne, odpowiedzi wydają się oczywiste. W tym miejscu warto przytoczyć brzmiącą już jak truizm, ale – niestety – nadal aktualną tezę, wedle której od pewnego czasu przekształcamy nad Wisłą publiczne jednostki ochrony zdrowia w przedsiębiorstwa rynkowe, jednak czynimy to we wciąż nierynkowym otoczeniu. Nasza rzeczywistość to m.in.: jeden narodowy płatnik świadczeń; mieszany, bo ubezpieczeniowo-budżetowy, system finansowania lecznictwa, który ani drgnął od kilkunastu lat; wątły rodzimy prywatny kapitał w sektorze medycznym. Powtórzę – nie chodzi o rozgrzeszanie nowych właścicieli szpitali, ale o branie pod uwagę faktu, że tzw. transformacja ustrojowa tak naprawdę nie objęła ochrony zdrowia. Sam zwiększający się odsetek prywatnych lecznic (lub działających w formie spółek), w zdecydowanej większości działających sprawnie, wspomnianego archaicznego systemu nie zmieni.
Reorganizacja kolejek D
D A NIE L KU R O PA Ś dziennikarz Rynku Zdrowia
6
ebata medialna o skracaniu kolejek do specjalistów skupiła się ostatnio w zasadzie na wołaniu o zreformowanie podstawowej opieki zdrowotnej. Czy rzeczywiście zwiększenie kompetencji lekarzy rodzinnych oraz zmiana finansowania POZ będzie remedium na wieloletnie oczekiwanie do endokrynologa czy angiologa? W założeniu lekarz rodzinny miał być filarem systemu, jego odźwiernym i strażnikiem). Coś jednak nie wyszło. Lekarz POZ nie może obecnie zlecić wielu prostych, podstawowych badań. Kieruje pacjentów do specjalistów, powiększając tłumy w ambulatoriach. Nawet gdyby rozszerzono wachlarz badań diagnostycznych i drobnych zabiegów, możliwych do wykonywania w POZ, pozostaje absurdalny, wiodący na pokuszenie lekarza rodzinnego, system finansowania jedynie za pomocą stawki kapitacyjnej. Sprowadza się to de facto do tego, że system premiuje finansowo
lekarza, który nie leczy. Za każde badanie diagnostyczne dopłaca z własnej kasy, woli więc odsyłać do specjalistów. Także sami lekarze rodzinni postulują, by finansowanie z NFZ przede wszystkim stymulowało opiekę nad pacjentem, a nie odsyłanie go do specjalistów. Dlatego pojawiły się plany Funduszu, przynajmniej częściowego odejścia od kapitacji i płacenia także za wykonanie konkretnych zadań oraz efekty leczenia. Wszystko rozbija się jednak także o fundamentalną kwestię braku kadr i kształcenie lekarzy. W tej chwili na jednego lekarza rodzinnego przypada 2500-2800 pacjentów, dziennie lekarz POZ obsługuje nawet 50 chorych. Jeśli zgodnie z postulatami część obecnych pacjentów ambulatoryjnej opieki specjalistycznej przejmie POZ, pozostanie obawa, że kolejki do specjalistów – przy obecnym finansowaniu i liczbie lekarzy – zmniejszą się jedynie nieznacznie. Zwiększą się za to przed gabinetem lekarza rodzinnego.
ko M E N T A R Z E
P rof. R afa ł Niżankowski*, kierownik Kliniki Angiologii UJ
System zagubił rolę lekarza rodzinnego
Od
powstania NFZ mamy do czynienia z niezrozumieniem ze strony zarządzających Funduszem, na czym medycyna rodzinna polega i jaka powinna być jej rola w systemie. Największe osiągnięcia w zakresie medycyny rodzinnej ostatnich lat to przede wszystkim: wielotysięczne środowisko lekarzy rodzinnych z ogromną rzeszą pasjonatów, kilkunastoletni okres kształcenia w nowej specjalności lekarskiej i prężnie działające Kolegium Lekarzy Rodzinnych, które ma intelektualny potencjał promowania idei nowoczesnej opieki podstawowej. Generalnie rzecz biorąc, lekarz rodzinny miał być integratorem tak podstawowej opieki zdrowotnej, jak też zaleceń i terapii proponowanych przez różnych specjalistów. Miał zapewnić opiekę medyczną we wszystkich podstawowych problemach zdrowotnych. Do lekarza rodzinnego miał trafiać chory z zapaleniem spojówek, pod jego opieką powinna być kobieta w ciąży niepowikłanej. Zamiast tworzyć kolejki u laryngologa pacjent na zabieg płukania ucha winien zgłaszać się do swojego lekarza rodzinnego. Natomiast specjaliści mieli konsultować lekarzy rodzinnych i otaczać opieką medyczną jedynie pacjentów z rzadszymi lub ze skomplikowanymi schorzeniami. Lekarz rodzinny pozbawiony przez szereg lat możliwości np. prowadzenia pacjentki w ciąży niepowikłanej po pewnym czasie rzeczywiście staje się w tym względzie niekompetentny. Paradoksalnie sprzymierzeńcem trendu do ograniczania kompetencji jest lenistwo części lekarzy rodzinnych, którzy uznają, iż im mniej mają obowiązków, tym dla nich lepiej. Łatwiej napisać skierowanie do chirurga niż samemu wykonać drobny zabieg. Niezbyt chlubną rolę odegrało Porozumienie Zielonogórskie, energicznie walczące o jak najmniejsze obciążenie lekarzy POZ pracą.
* Fragment komentarza opublikowanego w portalu rynekzdrowia.pl (dział Opinie i Polemiki). Prof. Rafał Niżankowski jest jednym z założycieli Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce oraz jednym z twórców medycyny rodzinnej w Polsce.
02-2014
J ac e k Kraj e w s k i , prezes Federacji Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia Porozumienie Zielonogórskie
N
Nie reprezentujemy oportunistów*
ie mogę zgodzić się z tezą, że Porozumienie Zielonogórskie jest w jakimkolwiek stopniu odpowiedzialne za pomniejszenie roli lekarza rodzinnego, choć w większości zgadzam się z treścią artykułu w portalu rynekzdrowia.pl (autorstwa prof. Rafała Niżankowskiego – fragmenty zamieszczamy obok – red.). Rola lekarza rodzinnego w systemie ochrony zdrowia w Polsce jest niedoceniana i zatrzymanie rozwoju tej specjalizacji w naszym kraju to strata dla nas wszystkich. Nowe pomysły władzy na wprowadzenie do systemu podstawowej opieki zdrowotnej internistów i pediatrów to nieporozumienie i krok w złym kierunku. Pragnę przypomnieć, że działania ograniczające rzeczywiste realizowanie kompetencji lekarzy rodzinnych datują się dużo wcześniej od powstania i dalszej aktywności Federacji Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia Porozumienie Zielonogórskie. Przecież kompetencje w zakresie położnictwa i ginekologii przestały być wykorzystywane już od roku 1999. Porozumienie Zielonogórskie nie przyczyniło się do tych decyzji, ponieważ w tym czasie jeszcze nie istniało. Federacja PZ została zarejestrowana dopiero w kwietniu 2004 r., a powodem jej powstania było odejście decydentów od pierwotnie zakładanych kierunków rozwoju podstawowej opieki zdrowotnej. Federacja nie reprezentuje leni i oportunistów. Taka teza jest krzywdząca. Jednak nie wyrażam oburzenia z powodu takiej opinii, gdyż usprawiedliwiam ją niedostateczną wiedzą na temat naszej działalności lub brakiem czasu, by ją zanalizować. Dlatego wyjaśnię, że jako związki pracodawców reprezentujemy tych organizatorów opieki zdrowotnej w Polsce, którzy prowadzą samodzielnie podmioty lecznicze – w tym praktyki lekarzy rodzinnych. Do tego, aby utrzymać należytą jakość udzielanych przez nas świadczeń, konieczne jest zapewnienie odpowiednich warunków. Niestety, decydenci systemu ochrony zdrowia często o tym zapominają, z zapałem przedkładając nieprzemyślane i pozorne oszczędności nad dobro pacjenta. *Fragment odpowiedzi prezesa Jacka Krajewskiego na artykuł prof. Rafała Niżankowskiego; pełna treść – w portalu rynekzdrowia.pl (dział Opinie i Polemiki).
7
OSTRY DYŻUR
// Świadczenia dla osób nieubezpieczonych
NFZ wycofał z sądu skargę na resort zdrowia Narodowy Fundusz Zdrowia złożył w sądzie wniosek o wycofanie z skargi na Ministerstwo Zdrowia. Sąd wniosek rozpatrzył pozytywnie i nie będzie zajmował się tą sprawą. Przypomnijmy, że była prezes NFZ Agnieszka Pachciarz skarżyła resort za to, że ten nie podjął działań mających zwiększyć budżet NFZ na pokrycie świadczeń dla osób posiadających uprawnienia do ubezpieczenia zdrowotnego, ale nieopłacających składek. Skargą miał zająć się sąd administracyjny. Jak wyjaśnia rzecznik NFZ Andrzej Troszyński, p.o. prezesa NFZ Marcin Pakulski uznał skargę za bezzasadną i wycofał ją. Ma to związek z podjęciem przez ministra zdrowia decyzji o powołaniu zespołu ds. wypracowania rozwiązań dotyczących m.in. wskazania sposobu finansowania świadczeń udzielonych osobom z art. 97 ust. 8 ustawy o świadczeniach zdrowotnych.
O co toczył się spór Spór pomiędzy b. prezes NFZ a MZ dotyczył kwoty na finansowanie świadczeń osób, które w systemie eWUŚ widnieją jako nieubezpieczone, ale w rzeczywistości posiadają uprawnienie do świadczeń, czyli np. pracownicy, których pracodawca nie zgłosił do ubezpieczenia. Według byłej prezes NFZ Agnieszki Pachciarz, dotacja na ten cel powinna wynosić blisko miliard złotych. W ocenie Ministerstwa Zdrowia Agnieszka Pachciarz przedstawiła zawyżoną liczbę osób, których dotyczy dotacja i zażądała zbyt dużych pieniędzy na ich świadczenia zdrowotne. Była prezes NFZ złożyła w tej sprawie skargę na ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Z kolei premier, na wniosek Arłukowicza, odwołał Pachciarz. Minister Arłukowicz, uzasadniając w grudniu 2013 r. swój wniosek ws. odwołania prezes Agnieszki Pachciarz, podkreślał, że obowiązkiem NFZ jest weryfikacja uprawnień pacjentów do świadczeń, także tych, których eWUŚ wykazuje jako nieubezpieczonych, „a nie wyciąganie ręki po pieniądze”. Jak mówił Arłukowicz, pacjent nie musi udowadniać, że jest ubezpieczony, gdyż powinien to weryfikować NFZ: – Po to powstał system eWUŚ.
Ubolewanie i specjalny zespół B. szefowa NFZ stwierdziła w rozmowie z PAP, że jest zdziwiona decyzją p.o. prezesa Funduszu Marcina Pakulskiego. – Zdziwienie moje i ubolewanie wynika z tego, że te pieniądze miały wzmocnić system i miały być przeznaczone dla pacjentów. Termin posiedzenia
8
sądu był bardzo bliski. Teraz już nic nie chroni obu tych instytucji – NFZ i MZ – przed zarzutem bezczynności w tej sprawie – powiedziała b. prezes NFZ. Dodała, że złożyła skargę do WSA, gdyż MZ nie odpowiedziało na jej pismo ws. dotacji. Wiceminister zdrowia Cezary Rzemek informował w styczniu br., że został powołany zespół, który analizuje, jaka kwota powinna być rezerwowana na świadczenia osób nieubezpieczonych, a uprawnionych do leczenia. Dodał, iż ze wstępnych wyliczeń wynika, że powinno być to ok. 300 mln zł rocznie.
Dylemat pozostaje Problem dotyczący częściowego finansowania świadczeń z budżetu państwa oraz osób nieubezpieczonych, a uprawnionych do leczenia ramach powszechnej składki, jest znacznie szerszy. Agnieszka Pachciarz mówiła o tym w wywiadzie dla Rynku Zdrowia we wrześniu 2013 r. – Ustawa o świadczeniach zdrowotnych z lipca 2012 roku zakłada np., że jeśli do Polski przyjeżdża dziecko rodziców płacących składki za granicą, jest ono uprawnione do świadczeń w ramach powszechnego ubezpieczenia w naszym kraju, chociaż jego rodzice są ubezpieczeni np. w Wielkiej Brytanii i tam opłacają składki. Skoro więc tak zdecydowaliśmy, to płatnik w Polsce powinien oczekiwać wyższej dotacji. Tym bardziej że przypadki przyjazdów do Polski wyłącznie na leczenie nie są rzadkie – mówiła ówczesna prezes NFZ. – Kolejna kwestia to dotacja z budżetu państwa obejmująca zdrowotne ubezpieczenie w ramach KRUS. Tu rozbieżność między nakładami budżetowymi wynoszącymi ok. 3 miliardy zł rocznie a wydatkami rzędu 5 miliardów zł, jest zbyt duża. Dotacja i składka zdrowotna w KRUS nie zmienia się od 2010 roku, w poprzednich latach była nawet wyższa, a przecież w tym czasie wiele kosztów poszło w górę. Czyli historycznie rzecz ujmując – otrzymujemy mniej niż kilka lat temu – wskazała Pachciarz. Zwróciła też uwagę na osoby pełnoletnie, w pełni sprawne, a przypisane do członków rodzin płacących składki: – Takich osób mamy ponad 1 milion – przypomniała b. prezes Funduszu. – System umożliwia więc płacenie za dorosłych i zdolnych do pracy ludzi, których możemy określić jako domownicy. Są jednak kraje, w których obywatele – mający niejako do siebie dopisanego owego domownika – płacą nieco wyższą składkę zdrowotną. Wywiad z Marcinem Pakulskim, p.o. prezesa NFZ – str. 21-23
10/RAPORT
Projekt IMI Mało aplikacji z Polski // 12
B adania na u ko w e
Horyzont 2020: wyścig po kasę Wszyscy zgodnie twierdzą, że takiej szansy na rozwój badań naukowych, jaką daje unijna perspektywa finansowa 2014-2020, już nie będzie. Jak prawidłowo alokować te ogromne pieniądze, nad czym jeszcze trzeba popracować i jakie obszary badawcze mogą stać się polską specjalnością?
ak dużego budżetu unijnego skierowanego na badania i dostępnego dla Polski na pewno już nie będzie. W ciągu następnych 7 lat w obszar badawczo-rozwojowy zostaną „wpompowane” naprawdę poważne środki. Korzystajmy, bo potem będzie już tylko trudniej – mówił Mateusz Gaczyński, dyrektor departamentu strategii Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, w trakcie spotkania poświęconego sposobom aplikowania o środki (Warszawa, 17 stycznia 2014 r.). Zachęcając do aktywnego starania się o unijne wsparcie, dyrektor wymieniał sprzyjające polskiej nauce czynniki: zapotrzebowanie na innowacyjne usługi, badania i produkty. Z drugiej strony wskazywał na coraz większą skłonność polskich firm do budowania swojego rozwoju w oparciu o procesy badawczo-rozwojowe
10
i gotowość, by te procesy finansować. Mają o tym świadczyć dane GUS, według których w 2013 roku nakłady sektora przedsiębiorstw na innowację wzrosły najbardziej od początku transformacji ustrojowej.
Trzy filary Jak zauważa Sławomir Majewski, prorektor do spraw nauki i współpracy z zagranicą Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, dostęp do ogromnych środków może tylko cieszyć. Ocenia również, iż sytuacja polskiej nauki nie jest zła, przynajmniej w obszarze dostępu do infrastruktury. Zwraca jednak uwagę na inne bolączki spowalniające rozwój polskiej innowacji: – Jednym z problemów jest finansowanie, szczególnie niskie jeśli chodzi o możliwości komercjalizacji.
Na polskiej nauce nadal ciąży również „wiara” w punkty edukacyjne, a nie przełożenie wyników pracy badawczej na praktyczne rozwiązania i możliwości komercjalizacji projektu. Następnym problemem jest brak doświadczenia i pieniędzy na rozwijanie technologii transferów. Kuleje też komercjalizacja i współpraca z prywatnym sektorem, głównie z powodu braku zaufania. Na polskiej nauce nadal ciąży również „wiara” w punkty edukacyjne, a nie przełożenie wyników pracy badawczej na praktyczne rozwiązania i możliwości komercjalizacji projektu. Z argumentem o zbyt małych wydatkach na badania i rozwój nie zgadza się dyrektor Gaczyński: – Nie mówmy o tym, że w Polsce jest mało pieniędzy na naukę, bo to nie jest prawda. Obecnie pieniędzy na naukę jest bardzo dużo, a środków dostępnych w naj-
fot. Fotolia
T
L UI Z A J A KU B I A K
Finansowanie Pozostaje nam gonić świat // 14
sukcesy Przegląd naszych wynalazków // 17
Robotyzacja Trudna droga do przemysłu // 19
wi ę ce j w p o r t a l u
bliższej przyszłości będzie jeszcze więcej. Przez lata udało się wyposażyć pracownie badawcze w odpowiednią infrastrukturę. Teraz otwiera się dostępność finansowania komercjalizacji projektów rozwojowych. Budżety Narodowego Centrum Badań i Rozwoju oraz Narodowego Centrum Nauki rosną z roku na rok. Ponadto wkraczamy w okres nowej perspektywy finansowej – zaznacza. Przypomina, że w ramach unijnego programu Horyzont 2020 z budżetem 77 mld euro priorytetowo będą traktowane te badania, które są najbliżej wdrożeń i innowacji oraz badania podstawowe: – Horyzont 2020 oparty jest na trzech filarach: doskonała nauka, przywództwo przemysłowe i wyzwania społeczne. Pierwszy obejmuje m.in. badania podstawowe z budżetem 24,5 mld euro. Pozostałe dwa filary dotyczą badań wykonywanych w ścisłym powiązaniu z gospodarką i szybkimi wdrożeniami – mówi Mateusz Gaczyński. Wokół europejskiej agendy badawczej pojawiły się również inicjatywy, które funkcjonują w obszarze medycznym: od innowacyjnych rozwiązań, testów szczepionek i leków przeciwko chorobom tropikalnym, po badania związane ze zmianą sposobu życia i „zarządzania” zdrowiem.
Nauka od kuchni Krajowa strategia oparta jest na narodowym programie badań zawierającym siedem priorytetów. – Jednym z nich są kwestie związane z badaniami na rzecz medycyny i zdrowia. Przykładowo w ubiegłym roku NCBR ogłosił program Strategmed. Zagadnienia zdrowia i nowych produktów medycznych będą również jednym z filarów tzw. inteligentnej specjalizacji. Chodzi o to, by wspierać te obszary, które w danym kraju mają najsilniejszy potencjał rozwojowy. Na podstawie analiz wykonanych wspólnie ze środowiskiem naukowym i prze-
02-2014
mysłem, Ministerstwo Gospodarki przygotowało dokument wskazujący pięć takich obszarów. Jednym z nich jest zdrowe społeczeństwo – powiedział dyrektor Gaczyński. Wyzwaniem w procesie korzystania z unijnych funduszy może okazać się brak spójności i koordynacji projektów na poziomie krajowym. Zdaniem ekspertów, w Polsce brakuje synchronizacji działań w finansowaniu badań. Przykładem jest wspomniany program Strategmed. – W praktyce finansowanie tych projektów i jego filozofia są rozbieżne. Z ambitnych planów zrobił się większy program wsparcia dla przemysłu, typu Innotech. Przynajmniej w obszarze badań medycznych jego obecność niewiele zmieni. Agencje finansujące powinny bardziej dostosować się do tego, co się dzieje w innych krajach – ocenia dr Marcin Szumowski, kierownik działu współpracy międzynarodowej i zarządzania projektami Instytutu Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN. Podobnie uważa prof. Maciej Bagiński z katedry Technologii Leków i Biochemii Politechniki Gdańskiej: – Widziałem „od kuchni”, jak tworzy się takie programy jak Strategmed, Innomed i inne. Nasze instytucje odpowiedzialne za kreowanie polityki naukowej nie zawsze mają informacje z pierwszej ręki o tym, nad czym aktualnie pracuje się w Europie. Nie do końca pewne rzeczy współgrają z ogólnoeuropejskimi czy światowymi trendami.
Wykorzystać nisze Zdaniem ekspertów, jeśli mowa o obszarach badawczych, w których Polska może być potentatem, środowisko zwraca uwagę na olbrzymie tradycje w badaniach podstawowych. Do tego nie trzeba mieć wielkich zespołów badawczych, wystarczy dobry pomysł i niewygórowana kwota pieniędzy. – Obecnie jednak jest niewielka liczba grup badawczych, które funk-
cjonują w obszarze badań podstawowych. Największy potencjał mają grupy badawcze zajmujące się bioinformatyką. Kilka z nich zajmuje się badaniami w biologii molekularnej na bardzo poziomie wysokim – mówi prof. Jakub Gołąb, kierownik Zakładu Immunologii Centrum Biostruktury WUM, kierownik projektu wspierającego potencjał naukowy BASTION. Na podobne obszary wskazuje dr Marcin Szumowski: – Szansą dla małych polskich firm są np. badania in silico (metoda badawcza w genomice wskazująca, iż badania zostały przeprowadzone za pomocą komputera – przyp. red.), skrining genomiczny, badania genomiczne i wszelkiego rodzaju podobne niszowe usługi. Silne strony Polski, szczególnie pod względem populacyjnym i kompetencyjnym, to również badania kliniczne. Należy jedynie lepiej je usystematyzować w kontekście oczekiwań sponsorów. Stąd wniosek, że warto skoncentrować się nad tymi obszarami, w których polskie spółki już dużo osiągnęły i oferują produkty globalne, takie jak diagnostyka i IT. Eksperci zachęcają też polskich naukowców do szerszego myślenia i projektowania swoich badań zgodnie z zasadą „thinking out of the box”. – Mamy inne obszary związane z badaniami medycznymi, nawet jeśli rozwiązania nie znajdują bezpośrednio zastosowania w medycynie. Chodzi przykładowo o zapotrzebowanie na technologie oceny ryzyka pochodzące z takich sektorów jak przemysł samochodowy lub energia atomowa – mówi Magda Chlebus z biura Europejskiej Federacji Przemysłu i Stowarzyszeń Farmaceutycznych EFPIA. Jest to może działalność poza głównymi szlakami badawczymi, ale równie ciekawa i oferująca możliwość stworzenia projektu o dużej wartości dodanej, z zupełnie nowym partnerem.
11
R a p ort / / B adania nau k owe
Mało aplikacji z Polski Trwa jedenasta edycja naboru wniosków w ramach projektu Innovative Medicines Initiative (IMI), w ramach którego można otrzymać dotacje na badania biomedyczne. Ruszyła też kampania informacyjna na temat projektu, bowiem dotychczasowy udział polskich badaczy w tej europejskiej inicjatywie był „w granicach błędu statystycznego”. to wspólny projekt badawczy w obszarze biomedycznym – Komisji Europejskiej i firm farmaceutycznych zrzeszonych w Europejskiej Federacji Przemysłu i Stowarzyszeń Farmaceutycznych EFPIA – działający na zasadach partnerstwa publiczno-prywatnego. Każda ze stron wyłożyła po 1 mld euro.
IMI
Te liczby niepokoją Z Polski jednak wciąż napływa stosunkowo mało aplikacji. W ramach pierwszych ośmiu grantów, na które IMI miało do rozdysponowania wśród naukowców i instytucji europejskich ponad 700 mln euro, do Polski trafiło zaledwie 0,1% tej kwoty, czyli niecałe 700 tys. euro. Na 40 realizowanych z tych pieniędzy projektów, w zaledwie czterech uczestniczyły jednostki naukowe z naszego kraju. Daleko nam do pionierów w pozyskiwaniu funduszy na badania naukowe, jakimi są Brytyjczycy, którzy z grantów IMI uzyskali już ponad 160 mln euro. – Chcemy dotrzeć do badaczy i wspierać ich w aplikowaniu o dostępne środki, mając nadzieję na lepsze wykorzystanie pieniędzy w kolejnej edycji. Cechą charakterystyczną powstających w ramach IMI konsorcjów jest ich międzynarodowy charakter. Dzięki temu dyfuzja wiedzy i doświadczeń jest dużo większa niż w przypadku projektów realizowanych przez pojedyncze instytucje – przekonywał Paweł Sztwiertnia, dyrektor generalny Infarmy, w trakcie spotkania poświęconego sposobom aplikowania o środki (Warszawa, 17 stycznia 2014 r.). Dodał, że dotychczasowe efekty wykorzystania pieniędzy są mało imponujące: badacze z Polski uczest-
12
niczyli w 4 projektach, z Wielkiej Brytanii – w 182, z Niemiec – w 138.
Problem z administracją Jednak jak przyznał prof. Jakub Gołąb, kierownik Zakładu Immunologii Centrum Biostruktury WUM, kierownik projektu wspierającego potencjał naukowy BASTION, to, że są tylko cztery projekty z Polski, wcale go nie dziwi. – Jestem sceptyczny jeśli chodzi o możliwości korzystania Polski z tych środków, przynajmniej w najbliższej perspektywie. Niewątpliwie nasz potencjał badawczy zwiększa się, ale jest to proces ewolucyjny i wieloletni – stwierdza prof. Gołąb (czyt. także wywiad z profesorem – str. 14-16). Dodaje, że trzeba sobie zdać sprawę, że nauka wymaga budowy warsztatu naukowego, rozwoju narzędzi badawczych, budowy kompetencji zespołów. Dotyczy to nie tylko naukowców. Ważny jest rozwój zespołów administracyjnych wspierających badaczy, a w Polsce nie ma takich programów. – Kliniki mają ogromny potencjał, który jest jednak obarczony tym, że ich pracownicy są lekarzami i muszą wykonywać obowiązki związane z leczeniem chorych. W strukturze zatrudnienia lekarzy w Polsce nie ma formuły, w ramach której mogliby zająć się prowadzeniem badań naukowych. Na uczelniach nie ma osób, które zajęłyby się komercjalizacją wyników tych badań. Administracja coraz bardziej zostaje w tyle – mówi prof. Jakub Gołąb.
Własność intelektualna Prostym przykładem jest partycypacja w projektach IMI. Zasadą tych programów jest wyjaśnienie na samym początku kwestii związanych z prawami własności intelektualnej.
– Każdy, kto wnosi do projektu swoje technologie, pozostaje ich właścicielem i ma prawo do ich komercjalizacji, chyba że zgodzi się na przekazanie praw innemu podmiotowi. Jeśli chodzi o nowe patenty wygenerowane podczas trwania projektu, należą one do tych, którzy je wygenerowali. Wynalazca pozostaje właścicielem patentu – wyjaśnia Magda Gunn z biura IMI. Eksperci zdają sobie sprawę, że nie wszyscy polscy potencjalni uczestnicy konsorcjum mają możliwości odpowiedniego wsparcia prawnego. – Negocjacje, które poprzedzają rozpoczęcie projektu, trwają czasami dosyć długo, gdyż do programu trafiają projekty o potencjalnie dużej wartości. Chodzi o zagwarantowanie, że żadna ze stron nie straci na tym finansowo. Ogromną rolę odgrywają biura transferu technologii i wsparcie prawne dla wszystkich uczestników projektów. To musi być jeden z obowiązków agencji, które wspierają unijne programy, takie jak IMI, 7 Program Ramowy czy Horyzont 2020 – uzupełnia Magda Chlebus z biura EFPIA.
Zdążyć przed 8 kwietnia Jedenasta tura naboru wniosków w ramach IMI, która ogłoszona została 13 grudnia 2013 roku, obejmuje 8 obszarów: artretyzm, choroba Alzheimera, onkologia, choroby przenoszone przez zwierzęta, nowe narzędzia wspierające rozwój leków, oporność antybakteryjna (dwa tematy) oraz wpływ medycyny na środowisko. Budżet przeznaczony na dotacje dla potencjalnych beneficjentów wynosi w tym roku około 170 mln euro. Aplikacje przyjmowane będą do LJ 8 kwietnia 2014 roku. Więcej – w portalu rynekzdrowia.pl (dział Badania i rozwój).
Regionalne spotkaniE menedżerów ochrony zdrowia 20.02.2014 r., Gdańsk, hotel Radisson Blu (Długi Targ 19/Powroźnicza)
Spotkanie w Gdańsku będzie trzecią konferencją w siódmej już edycji cyklu regionalnych debat poświęconych organizacji i finansowaniu opieki zdrowotnej w wybranych województwach, organizowanych przez wydawcę i redakcję miesięcznika oraz portalu Rynek Zdrowia. Poprzednie spotkania odbyły się w Łodzi (25 listopada 2013 r.) i Bydgoszczy (5 grudnia 2013 r.). Wybrana tematyka konferencji w Gdańsku: Ochrona zdrowia w regionie – główne problemy i strategia polityki zdrowotnej w województwie pomorskim Struktura placówek, oddziałów, łóżek szpitalnych w woj. pomorskim Sytuacja finansowa placówek lecznictwa stacjonarnego Przykłady przekształceń jednostek ochrony zdrowia i plany dotyczące zmian formy prawnej funkcjonowania szpitali w regionie
Ubezpieczenia szpitali Gospodarka lekami w szpitalu Leki biologiczne biopodobne alternatywą wobec leków biologicznych innowacyjnych Inwestycje i źródła ich finansowania w placówkach medycznych regionu Zakupy aparatury i wyposażenia placówek medycznych w kontekście przepisów prawa zamówień publicznych Potencjalne konsekwencje wprowadzenia wyższej stawki podatkowej na wyroby medyczne Wyzwania finansowe, organizacyjne i prawne związane z niezbędnymi wdrożeniami w zakresie technologii informacyjnych w jednostkach ochrony zdrowia; stan przygotowań do prowadzenia elektronicznej dokumentacji medycznej Przykłady pozyskiwania środków na inwestycje w podmiotach leczniczych
Organizator: Grupa PTWP SA – wydawca miesięcznika i portalu Rynek Zdrowia; tel. 32 209 13 03.
R a p ort / / B adania nau k owe
Pozostaje
nam gonić świat Rozmawia z prof. Jakubem Gołąbem, kierownikiem Zakładu Immunologii Centrum Biostruktury Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, kierownikiem projektu BASTION, dofinansowanego przez Komisję Europejską kwotą ponad 16 mln zł, członkiem Rady Naukowej Narodowego Centrum Nauki. Rynek Zdrowia: – Jakie źródła finansowania badań związanych z medycyną dostępne są dla polskich naukowców? Prof. Jakub Gołąb: – Zajmuję się badaniami podstawowymi, nieklinicznymi, zatem moje zainteresowanie koncentruje się w zasadzie na źródłach finansowania, które dotyczą tego zakresu. Jestem także członkiem Rady Naukowej Narodowego Centrum Nauki, ale i tam moja działalność dotyczy finansowania badań stricte podstawowych, nie badań medycznych, które są badaniami stosowanymi (NCN ma ustawowy zakaz ich finansowania). W wielu krajach środki na ten cel, np. na badania medyczne dotyczące procedur postępowania w różnych chorobach, pochodzą od odpowiedników naszego Ministerstwa Zdrowia lub Narodowego Funduszu Zdrowia. Tymczasem w Polsce ani MZ, ani NFZ nie finansują badań naukowych. Nie wiem dlaczego, ponieważ powinny się tym interesować, podobnie jak interesuje się tymi zagadnieniami np. amerykański Narodowy Instytut Zdrowia, finansujący większość badań medycznych oraz biomedycznych, w tym podstawowych. Mamy jeszcze Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, które może finansować badania naukowe. Odnoszę jednak wrażenie, że skala została tu trochę odwrócona: większość środków NCBiR przeznaczona jest na badania przemysłowe. Na badania podstawowe przekazywane są natomiast bardzo niewielkie pieniądze. Tymczasem polska nauka, mimo świetnych, ale
14
niestety pojedynczych zespołów badawczych, jest słabo rozwinięta. Dlatego, chcąc zmienić tę sytuację, należy zacząć od inwestowania dużych pieniędzy w badania podstawowe i stosowane. Powstanie wówczas więcej dobrych zespołów, które – wyposażone w nowoczesną aparaturę badawczą, najnowsze materiały, mające łatwy kontakt z wiodącymi ośrodkami naukowymi, odpowiednio wynagradzane i wspomagane organizacyjnie – zaczną dokonywać odkryć naukowych mających zastosowania praktyczne. Jest to jednak proces bardzo powolny, wieloletni, którego efektów można się spodziewać nie w perspektywie 1-2 kadencji rządu, ale dopiero po 10-15 latach regularnego i solidnego finansowania. – Czy środowisko naukowe wystąpiło z konkretnymi propozycjami zmian? – Coraz częściej przedstawiana jest opinia, że być może należałoby zidentyfikować kilkunastu, może kilkudziesięciu wybitnych badaczy, którzy już zdobyli uznanie w świecie i dać im wystarczające finansowanie, aby nie musieli tracić swojego czasu na zabieganie o środki (granty, środki statutowe, rozwiązywanie problemów organizacyjnych jednostek naukowych). Warto im stworzyć jak najlepsze warunki i wówczas, myślę, że w perspektywie krótszej niż 10-15 lat, doczekamy się efektów w postaci przełomowych odkryć naukowych. Chciałbym tu podkreślić, że chodzi o niewielką grupę liderów na-
uki. Pozostali badacze powinni nadal startować w konkursach grantowych, ocenianych w systemie peer-review. Dla większości może się to wydawać niesprawiedliwe, ale takie systemy stworzono w innych krajach i okazało się, że funkcjonują znakomicie. Problemem finansowania nauki w Polsce jest również krótki czas trwania grantów. Większość z nich trwa zaledwie 2-3 lata. W naukach związanych z biomedycyną wystarczy to zaledwie na sprawdzenie podstawowych hipotez. Aby spełnienie oczekiwań instytucji finansujących było możliwe, potrzebne są znacznie większe projekty, trwające minimum pięć lat. W Polsce pieniędzy na badania nie ma zbyt wiele, zatem możliwe, że wiązałoby się to z ograniczoną liczbą zespołów, które miałyby szansę je otrzymać. Ale już obecnie istnieją białe plamy na mapie Polski – regiony, w których zespoły badawcze w ogóle nie są finansowane z grantów, bo naukowcom nie udaje się ich zdobywać. – Z czego to wynika? – Przyczyną jest brak doświadczenia, zarówno w pisaniu grantów, jak i w prowadzeniu badań naukowych. To tworzy paradoksalną sytuację: brakuje finansowania, więc badania naukowe nie są prowadzone, a z tego wynika brak odkryć naukowych i trudność w pozyskaniu środków na badania. Z drugiej strony mamy do czynienia z sytuacją, w której niektóre ośrodki naukowe, szczególnie w dużych miastach,
fot. Paweł Pawłowski / Żelazna Studio
wi ę ce j w p o r t a l u
zdobywają coraz więcej grantów, bo właściwie nie mają konkurencji. Niestety, w większości przypadków są to zazwyczaj bardzo małe projekty. Badacze aplikują o nie bez przerwy, a jeśli już je dostaną, zajmują się małymi wyzwaniami, stawiają drobne kroczki. Przy takim systemie finansowania nie mają możliwości szerszego, perspektywicznego spojrzenia. Co innego, jeśli zespół otrzymuje duży grant na pięć lat, z możliwością przedłużenia do siedmiu lat lub nawet o kolejne pięć – wówczas badacze mogą podjąć się poważnych wyzwań naukowych. Wśród badań finansowanych przez NCBiR są i takie, w których okres dopływu środków powinien być jeszcze dłuższy. Pamiętajmy, że od momentu odkrycia cząsteczki do przeprowadzenia wszystkich badań i do rejestracji leku upływa 8-10 lat. Ludzie zajmujący się organizacją polskiej nauki spodziewają się natomiast, że trzyletni grant załatwi sprawę i wystarczy na wszystko. A to, niestety, nierealne. Podejście: damy wam pieniądze, ale szybko oczekujemy wielkiego sukcesu, nie jest właściwe, ponieważ badania naukowe z natury rzeczy trwają długo. Bywa i tak, że trzeba zawrócić z obranej drogi i szukać nowej. To naturalne, bo gdybyśmy wiedzieli, co odkryjemy, badania naukowe w ogóle nie byłyby potrzebne. W sytuacji, gdy wszystko odbywa się metodą prób i błędów, trwa latami i kosztuje dużo pieniędzy, oczekiwanie, że można określić potrzebny czas i oszacować, jaki zysk może płynąć z podejmowanych działań w perspektywie 3, 5 lub 10 lat, jest absurdalne. Dlatego mam wrażenie, że osoby organizujące takie konkursy w Polsce nie wiedzą, jak wyglądają badania naukowe. Badania przemysłowe w firmie być może da się tak zaplanować. W wypadku badań innowacyjnych w obszarze medycyny to niemożliwe. Już z założenia są one przecież ogromnie ryzykowne: pomysł naukowca może wprawdzie zupełnie zrewolucjonizować jakąś dziedzinę, ale równie dobrze może okazać się całkowicie nietrafiony.
02-2014
– Jakie kryteria oceny projektów wybieranych do finansowania pozwoliłyby ograniczyć ryzyko, o którym pan wspomniał? – Owszem, pojawia się pytanie, ile badań innowacyjnych możemy finansować. Wydaje się, że o doborze projektów do finansowania powinna decydować miara tego, co dotychczas zostało odkryte przez zespoły aplikujące o środki. Jeśli ktoś przychodzi z pomysłem, ale niczego nie udało mu się do tej pory zrealizować, nie ma też na koncie znaczących publikacji, to być może nie warto dawać mu pieniędzy. Jeśli mamy do czynienia z ludźmi, którzy mają już osiągnięcia, zmniejsza się ryzyko, że projekt nie zostanie zrealizowany. W przypadku Fundacji na rzecz Nauki Polskiej kryterium wyboru jest właśnie doskonałość naukowa: zespół ma się czym pochwalić, przedstawia świetne publikacje cytowane przez innych naukowców, patenty, które sprzedał innym firmom, a to znaczy, że jest wiarygodny. Działa tu, i słusznie, zasada, aby wspierać najlepszych, by stali się jeszcze lepsi. Za słusznością tej zasady mogą też przemawiać doświadczenia związane z tworzeniem nowych ośrodków naukowych w uboższych regionach Polski. Na ich wyposażenie poszły ogromne pieniądze, jednak w wielu miejscach cenny sprzęt bezczynnie się starzeje i pokrywa kurzem, ponieważ zabrakło kadry – ludzi umiejących wykorzystać ten potencjał. Okazało się, że trzeba było jednak zacząć od skompletowania zespołów, tj. zachęcenia naukowców do podjęcia pracy w nowym miejscu. W większości przedsięwzięcia te były finansowane ze środków unijnych, a sam cel, tj. przekazanie środków do ubogich regionów, był w pełni akceptowany przez UE. Komuś jednak zabrakło wyobraźni i może czas, aby MNiSW zajęło się tym problemem. Wydaje się, że zapewnienie solidnego finansowania badań naukowych w per-
W wielu krajach środki na ten cel, np. na badania medyczne dotyczące procedur postępowania w różnych chorobach, pochodzą od odpowiedników naszego Ministerstwa Zdrowia lub Narodowego Funduszu Zdrowia. Tymczasem w Polsce ani MZ, ani NFZ nie finansują badań naukowych.
15
R a p ort / / B adania nau k owe spektywie 5-7 lat mogłoby skłonić niektóre zespoły do przeniesienia się do owych „szklanych domów” i uczynić z nich prężne ośrodki naukowe. – Wracając do kryteriów oceny projektów: skoro podstawą ma być doskonałość naukowa, co z szansą dla młodych i kreatywnych, którzy nie zdążyli się jeszcze wykazać? – Około 30% swoich środków NCN przeznacza na granty dla młodych badaczy przed 35. rokiem życia. Każdego roku ogłaszane są specjalne granty dla doktorantów oraz dla osób po doktoracie, które mogą w ten sposób budować swoje zespoły naukowe i rozwijać karierę. Również Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego nieustannie wspiera młodych.
Być może należałoby zidentyfikować w naszym kraju kilkudziesięciu wybitnych badaczy, którzy już zdobyli uznanie w świecie i dać im wystarczające finansowanie, aby nie musieli tracić swojego czasu na zabieganie o środki. W przypadku grantów dla najmłodszych badaczy będziemy – siłą rzeczy – w mniejszym stopniu kłaść nacisk na dorobek naukowy, a w większym na kreatywność. Trzeba będzie zaryzykować pieniądze, ale ponieważ wspomniane granty nie są duże, ryzyko wydaje się do zaakceptowania. Wiem z doświadczenia, że małymi kroczkami można zrobić bardzo wiele. Nawet jeśli pierwszy grant, będzie niewielki, to – jeśli mamy do czynienia z wybitnym młodym talentem – badacz da sobie radę. Starając się skutecznie o kolejne granty, jest w stanie w ciągu dziesięciu lat osiągnąć światowy poziom. – Przykład pana zespołu pokazuje, że to możliwe. – Ja i trzech moich kolegów zaczynaliśmy w połowie lat 90. ubiegłego wieku w laboratorium, w którym nie
16
było w zasadzie nic. Korzystaliśmy ze sprzętu przyniesionego z piwnicy, który odkurzyliśmy i uruchomiliśmy. Do naszej dyspozycji było w zakładzie 30 tys. zł rocznie – takie były środki statutowe. Następnie udawało się nam sięgać po tzw. minigranty, tj. pieniądze Ministerstwa Nauki dla młodych naukowców, rozdysponowane pomiędzy uczelnie. Ponadto pisałem listy do banków i firm z prośbą o środki na badania. Na sto wysłanych pism przychodziła jedna odpowiedź pozytywna, co oznaczało, że dostaniemy 5-10 tys. zł. To był ważny element hartujący: trudności nas nie zrażały, ale motywowały do pracy. Potem zdobyliśmy pierwszy grant z Komitetu Badań Naukowych – 200 tys. zł. Odczuliśmy ten zastrzyk środków jako prawdziwy luksus, który pozwolił nam rozwinąć skrzydła. Po nim przyszły kolejne granty z KBN i resortu nauki, następnie z NCBiR, a ostatnio także z UE (projekt BASTION). Udało nam się także zdobyć grant z duńsko-holendersko-brytyjskiej firmy farmaceutycznej. Dokonaliśmy odkrycia, którym firma bardzo się zainteresowała. Następnie za bezcen odkupiła je od uczelni, ale jednocześnie przekazała zespołowi grant w wysokości 100 tys. euro na badania naukowe. Najwyraźniej miała poczucie, że to właśnie my najwięcej straciliśmy na tej transakcji... Obecnie mamy ogromne laboratorium wyposażone w nowoczesny sprzęt, w którym pracuje 60 osób i publikujemy w najbardziej prestiżowych czasopismach. To pokazuje, że można. A przecież nigdy wcześniej nie dostaliśmy dużych pieniędzy. Po prostu z roku na rok zdobywaliśmy coraz lepsze finansowanie. To jest proces ewolucyjny. Krok po kroku. Dziś jesteśmy w niektórych dziedzinach zespołem, z którym liczą się na świecie. Jak we wszystkich innych dziedzinach, w których odnosi się sukces, najważniejsze jest to, aby umieć zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Gadaniem nikt nigdy niczego nie osiągnął. – Nie zmienia to jednak faktu, że uzyskanie finansowania badań od firmy lub ze środków unijnych nie jest takie proste.
– Jeśli chodzi o możliwość pozyskiwania środków od polskich firm farmaceutycznych, ta opcja w medycynie raczej nie wchodzi w grę, a szkoda. Żadna z nich nie publikuje artykułów naukowych, rozumiem zatem, że nie prowadzą badań naukowych. Ponadto jest ich mało i nie mają kapitału na finansowanie badań, ponieważ same muszą się rozwijać. Duże firmy zagraniczne nie finansują badań naukowych w Polsce i nie ma się co dziwić, bo nie mają co finansować. Nie finansują też badań w Czechach, na Węgrzech, w Rumunii, w Bułgarii itd... Jeśli firma ma siedzibę w Niemczech, skorzysta z pracy niemieckich naukowców. Jeżeli będzie potrzebowała badaczy z zagranicy, poszuka ich nie w Polsce, a w USA. Od tych krajów dzieli nas przepaść. Podobnie jest w przypadku środków z UE. Najbardziej prestiżowe granty European Research Council (dla wybitnych naukowców) trafiły do Polski zaledwie trzy razy w historii. To pokazuje słabość polskiej nauki, a Unia chce finansować najlepszych. Tymczasem nawet garstka polskich naukowców, których można uznać za wybitnych, nie osiąga wystarczająco wysokiego poziomu, aby konkurować z badaczami z USA lub Europy Zachodniej, gdzie nauka rozwija się harmonijnie od stuleci. Różnice między nami mają uwarunkowania historyczne i nic nie możemy na to poradzić. Pozostaje nam tylko gonić świat. Może za 100150 lat (przy mądrej polityce państwa) ta przepaść zostanie zasypana. Oczywiście, byłoby dobrze, gdyby polska nauka zdobywała więcej pieniędzy z zagranicy, ale musimy zdać sobie sprawę, że jeszcze przez wiele lat będą to sytuacje okazjonalne. Na razie zadbajmy o lepsze wykorzystanie polskich funduszy na naukę, środków unijnych już pozyskanych i zapewnijmy dobre finansowanie kilkudziesięciu najlepszym zespołom. To w nich rozwiną się nowe pokolenia badaczy, które skutecznie będą sięgać po pieniądze z UE i nie tylko. R O Z M A WI A Ł A : IW O N A B Ą C Z EK
wi ę ce j w p o r t a l u
Przegląd
naszych wynalazków edną z najciekawszych informacji ze świata polskiej nauki otwierających 2013 rok była wiadomość przekazana przez naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Ze stopu magnezu z wapniem wytworzyli nowatorskie nici chirurgiczne: wytrzymałe i rozpuszczalne. Prof. Andriy Milenin z Katedry Informatyki Stosowanej i Modelowania na Wydziale Inżynierii Metali i Informatyki Przemysłowej AGH opracował z zespołem technologię pozwalającą tworzyć ze stopów biozgodnych niezmiernie cienki drut pełniący rolę chirurgicznych nici. Wynalazek może być stosowany zarówno do spajania tkanek miękkich, jak również do łączenia mostka po operacji serca. Zaznaczono jednak, że zanim wynalazek wejdzie na rynek, musi przejść badania i uzyskać odpowiednie certyfikaty jakości i atesty.
J
Do rany przyłóż W kwietniu złoty medal z XVI Moskiewskiego Salonu Wynalazków i Innowacyjnych Technologii „Archimedes 2013” przywieźli naukowcy z Wydziału Chemicznego Politechniki Gdańskiej. Nagrodę otrzymali za opatrunek na trudno gojące się rany. Jury konkursu doceniło opracowany przez zespół doktoranta Grzegorza Gorczycy biomateriał nowej
02-2014
generacji. Wykonany z niego całkowicie biodegradowalny opatrunek jest głównie przeznaczony na rany zainfekowane gronkowcem złocistym, czyli gojące się wyjątkowo ciężko. Jedna z zalet materiału wykorzystywanego w opatrunku to jego niska cena. Koszt surowca użytego w standardowym opatrunku o wymiarach 12x12 cm wynosi 12 groszy. Opatrunek zdobył także w minionym roku srebrny medal na Międzynarodowych Targach Wynalazków i Innowacji IENA 2013 w Norymberdze. Targi IENA, skąd zespół biochemików przywiózł srebro, są drugimi co do wielkości targami wynalazczości na świecie.
Pierwszy taki laser W kwietniu 2013 r. po raz 21. w Warszawie wręczone zostały stypendia START – przyznawane przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej. Jeden z laureatów, inż. Grzegorz Soboń z Wydziału Elektroniki Politechniki Wrocławskiej, opracował pierwszy na świecie układ wzmacniający promieniowanie lasera z grafenem, umożliwiający jego użycie w precyzyjnej obróbce materiałów. Taki laser może znaleźć docelowo zastosowanie do wycinania struktury biodegradowalnych stentów. Zespół, w ramach programu GRAF-TECH Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, utworzył wraz z Instytutem Technologii Materiałów
fot. Shutterstock
Opatrunek na trudno gojące się rany, laser do wycinania biodegradowalnych stentów, proteza serca, biomateriał do leczenia przepuklin. To polskie wynalazki do zastosowania w medycynie, o których najczęściej mówiono w minionym roku. O jakich jeszcze? Poniżej przypominamy kilka z nich.
Elektronicznych w Warszawie oraz firmą Fiber Optic Technical Support z Wrocławia konsorcjum, którego celem jest wdrożenie polskich laserów. Powstałe konsorcjum daje nadzieję, że polskie lasery z grafenem rzeczywiście powstaną, a ich wytwarzanie wyjdzie poza fazę prototypów.
Unikatowe pompy W maju Fundacja Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu, która od lat pracuje nad protezami serca, rozpoczęła ich produkcję na półprzemysłową skalę w specjalnie utworzonym zakładzie. Informowano, że będą w nim powstawać pozaustrojowe pompy wspomagania serca ReligaHeart EXT oraz ReligaHeart PED. W pełni polskie konstrukcje zostały wszechstronnie sprawdzone w praktyce klinicznej. Stale mo-
17
R a p ort / / B adania nau k owe dyfikowane są ratunkiem dla pacjentów ze skrajnie niewydolnym sercem, zakwalifikowanych do transplantacji i oczekujących na dawcę. Wytwarzane dotychczas w Zabrzu pompy wspomagania pracy serca były jednak urządzeniami unikatowymi, wykonywanymi w systemie „made in hand”. Nowe laboratorium technologiczne, uruchomione w Pracowni Sztucznego Serca FRK, pozwoli na milowy krok – produkcję na szerszą skalę. – Wszystko po to, aby w przyszłości móc je certyfikować znakiem CE i stworzyć szansę ich stosowania nie tylko w kraju, ale także w Europie i na całym świecie – mówił Rynkowi Zdrowia Roman Kustosz, kierownik Pracowni Sztucznego Serca w Instytucie Protez Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu. Jak wówczas podkreślali specjaliści zaangażowani w projekt, gdyby udało się zrealizować wszystko zgodnie z zamierzeniami, polska proteza z certyfikatem CE stałaby się trzecią na świecie, obok niemieckiej pompy Berlin Heart i amerykańskiej Heart Ware.
Biomateriał nagrodzony w Genewie W czerwcu w portalu rynekzdrowia.pl podawaliśmy informację o opracowaniu małoinwazyjnej metody leczenia przepuklin przy wykorzystaniu do tego celu specjalnego biomateriału. Biomateriał opracowało dwóch naukowców z Zakładu Biomateriałów i Technologii Mikrobiologicznych Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie: prof. Mirosława El Fray i doktorant Jędrzej Skrobot. Jak wyjaśniali dziennikarzom, ciecz wytworzona na bazie telechelicznego makrometru jest wstrzykiwana do organizmu, gdzie w ułamku sekundy staje się ciałem stałym. Przyjmuje taką formę, jaką nadadzą jej lekarze. Substancja obrasta później tkanką miękką i rozkłada się, ponieważ jest całkowicie biodegradowalna. Metoda pozwala bez dużych cięć chirurgicznych umieścić materiał
18
w ciele pacjenta i naprawić uszkodzoną tkankę. Pomysłodawcą takiej małoinwazyjnej metody jest dr Labib Zair z Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. Naukowcy informowali, że jest to pierwsze na świecie rozwiązanie proponujące taką metodę leczenia przepuklin i wzmacniania tkanek miękkich w obrębie jamy brzusznej. Kiedy przekazywano tę wiadomość, badania osiągnęły etap testów na zwierzętach. Praca naukowców została nagrodzona m.in. na 41. Międzynarodowej Wystawie Wynalazków w Genewie, gdzie wynalazek otrzymał srebrny medal.
W poszukiwaniu nowych antybiotyków W lipcu pisaliśmy o skonstruowanym przez polskich naukowców pierwszym na świecie układzie, pozwalającym na jednoczesne prowadzenie setek różnych hodowli bakterii. Taka możliwość znacznie przyspieszy badania np. nad nowymi antybiotykami. Urządzenie, skonstruowane przez naukowców kierowanych przez dr. hab. Piotra Garsteckiego z Instytutu Chemii Fizycznej PAN, jest tak precyzyjne, że w pojedynczych mikrokroplach pozwala hodować całe kolonie bakterii, co ma ogromne znaczenie praktyczne dla medycyny. Poszukiwania nowych, skutecznych leków przeciwbakteryjnych wymagają przeprowadzenia nawet dziesiątków tysięcy eksperymentów z antybiotykami podawanymi w różnych stężeniach. Wykonywane tradycyjnymi metodami doświadczenia trwają bardzo długo i są niezwykle kosztowne. Za pomocą jednego układu mikroprzepływowego można przeprowadzić nawet kilkadziesiąt tysięcy różnych reakcji chemicznych dziennie.
Model mikroreaktora Także w lipcu ubiegłego roku naukowcy z Instytutu Biocybernetyki i Inżynierii Biomedycznej (IBIB) im. Macieja Nałęcza Polskiej Akademii Nauk w Warszawie zaprezentowali
dziennikarzom demonstrator, który można potencjalnie wykorzystać do prób budowy biosztucznej wątroby. Powstał model mikroreaktora przepływowego do hodowli hepatocytów. Komórki te, występujące w wątrobie, są uważane za szczególnie wybredne pod względem warunków hodowli. – Mają wysokie zapotrzebowanie na tlen i dlatego zapewnienie im dostatecznej ilości tego pierwiastka w całej przestrzeni komory hodowlanej bioreaktora okazało się trudne – tłumaczyła dr Barbara Wawro z IBIB PAN. Badacze budując mikroreaktor, wykorzystali własności polimeru – polidimetylosiloksanu, który charakteryzuje się jedną z największych przepuszczalności dla gazów. Uzyskali swobodną dyfuzję gazu w całej objętości bioreaktora, co zapewniło znajdującym się w nim hepatocytom równomierny dostęp do tlenu.
Prestiżowa nagroda W listopadzie 2013 r. badaczki z Krakowa i Lublina otrzymały prestiżową nagrodę Światowej Organizacji Własności Intelektualnej za wynalezienie kompozytu bioaktywnego służącego do tworzenia sztucznej kości. Sztuczna kość to wielokrotnie nagradzany wynalazek. Stworzyły ją prof. Grażyna Ginalska i dr Anna Belcarz z Katedry i Zakładu Biochemii i Biotechnologii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie oraz prof. Anna Ślósarczyk i inż. Zofia Paszkiewicz z Wydziału Inżynierii Materiałowej i Ceramiki Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Kompozyt może być wykorzystany jako wypełniacz ubytków kostnych w obrębie kości gąbczastych i kości twarzoczaszki. Wynalazek znajduje się obecnie na etapie badań przedklinicznych. Dzięki pracy naukowców z AGH i UM możliwe będzie m.in. przeprowadzanie bardziej efektywnych operacji rekonstrukcji kości, gdyż stworzony przez badaczki kompozyt w dużej mierze zachowuje się jak prawdziwa ludzka kość. OPR. WR
wi ę ce j w p o r t a l u
Robinie, co dalej? Stwierdzenie, kiedyś brzmiące jak fantazja, że przyszłość medycyny należy do robotyki – to już dzisiaj truizm, mimo że historia robotów chirurgicznych jest krótka i sięga zaledwie lat 70-80. ubiegłego wieku i programu „gwiezdnych wojen” prowadzonego przez NASA oraz Pentagon.
W
J A C EK J A NIK
Są podstawy do nadziei Od 2002 roku, kiedy zaprezentowano w Polsce pierwszy prototyp robota Robin Heart – nad którym rozpoczęto prace jeszcze dzięki inicja-
fot. andrzejwawok.com
1994 roku AESOP 1000 (Auto Endoscopic System for Optimal Positioning) był pierwszym na świecie mechanicznym asystentem operatora. Został skonstruowany przez firmę Computer Motion (Goleta, CA). Po robocie AESOP przyszły następne.
Firma Intuitive Surgical, produkująca system da Vinci, jest przysłowiową kurą znoszącą złote jajka. Majątek firmy i jej akcje ciągle rosną.
Najnowocześniejszy i w zasadzie jedyny dzisiaj wykorzystywany komercyjnie na szeroką skalę system chirurgiczny – da Vinci – który funkcjonuje z uznaniem w kolejnych generacjach na całym świecie, także w Polsce (zob. ramka), został skonstruowany przez firmę Intuitive Surgical na zamówienie Pentagonu i zaprezentowany po raz pierwszy w 1999 roku.
02-2014
Dr hab. Zbigniew Nawrat, dyrektor Instytutu Protez Serca FRK
tywie prof. Zbigniewa Religi w Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu – żywimy nadzieję, że nasz rodzimy robot chirurgiczny dorówna kiedyś precyzji da Vinci, a przede wszystkim będzie tańszy w zakupie i eksploatacji.
Nadzieje te, nie bez podstaw, podsycają wyniki prac nad robotami zabrzańskiej Fundacji i jej Pracowni Biocybernetyki, która współpracuje ze specjalistami kilku wyższych uczelni w Polsce. Co roku prototypy nowych robotów prezentowane są pod koniec grudnia na corocznej konferencji Roboty Medyczne w Zabrzu. Podczas kolejnych edycji prezentowano prototypy i modele robotów Robin Heart, których już jest ponad dziesięć i będą następne. Najbardziej zaawansowany model to Robin Heart mc2. Odpowiada na potrzeby precyzyjnego działania w małym obszarze pola operacyjnego i może pracować za dwóch chirurgów i asystenta kierującego torem wizyjnym. Robota przetestowano z powodzeniem w czasie eksperymentu w 2010 r. Największe szanse, aby trafić na sale operacyjne, miał – powstały w latach 2007-2008 – Robin Heart Vision-telemanipulator, czyli robot toru endoskopowego przeznaczony do pozycjonowania endoskopu w trakcie zabiegów chirurgicznych. Przeszedł już wszelkie testy kwalifikacji i generalnie mógłby się już od dawna znaleźć na sali operacyjnej. Niestety, zabrakło pieniędzy i wsparcia ze strony przemysłu.
Moglibyśmy być potęgą Potrafimy w Polsce, co udowodniliśmy, tworzyć roboty medyczne od podstaw, wykorzystując nowatorskie i innowacyjne rozwiązania, włącznie z końcówkami narzędziowymi oraz całym oprogramowaniem. Nie ma problemów technicznych, których nie potrafilibyśmy
19
R a p ort / / B adania nau k owe rozwiązać, aby wejść na ten trudny rynek. Barierą pozostaje jednak produkcja seryjna. – Do tego brakuje nam możliwości inwestycyjnych – mówi dr hab. Zbigniew Nawrat, „ojciec Robin Hearta”, założyciel i długoletni kierownik Pracowni Biocybernetyki Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu, obecnie dyrektor Instytutu Protez Serca FRK. To co potrafią w zakresie robotyki skonstruować nasi inżynierowie i naukowcy, budzi podziw na całym świecie. Jeśli dodać do tego jak niewielki zespół ludzi jest w to zaangażowany i jak ograniczonymi środkami finansowymi dysponuje, rzecz wydaje się wręcz nierealna. Prawie siedem lat temu wydawało się, że znajdzie się inwestor, który w polskich robotach znajdzie swoją szansę ekspansji na rynek medyczny nie tylko w kraju. Firma Famed z Żywca była zainteresowana produkcją rodzimych robotów medycznych. Niestety, kryzys spowodował, że Famed, przez inwestycje w opcje walutowe, upadł. Wraz z nim upadła – na razie – nadzieja na komercjalizację prototypów robotów powstających w Zabrzu.
– Rozmowy prowadzone z potencjalnymi inwestorami są sympatyczne, ale, niestety, na nich się kończy. Nie ma zainteresowanych, którzy chcieliby zainwestować duże pieniądze, podzielić się odpowiedzialnością i w przyszłości czerpać zyski z komercyjnego wykorzystania naszych pomysłów – stwierdza Zbigniew Nawrat.
Potrafimy w Polsce tworzyć roboty medyczne od podstaw, wykorzystując nowatorskie i innowacyjne rozwiązania. Mamy jednak problem z produkcją seryjną. Prace badawcze, konstrukcyjne pochłaniają kwoty rzędu milionów złotych. Te wdrożeniowe, które miałyby doprowadzić do ich komercjalizacji, to kwoty o wiele większe. Według szacunków dr. Nawrata kwota rzędu 10 mln euro na 3 lata, to środki, jakie trzeba zainwestować, aby polski robot wszedł do produkcji. A przecież, jak mówi Nawrat – po
Opłaca się, ale nie w Polsce Operowanie systemem da Vinci generalnie się bardzo opłaca, mimo niezwykle drogiego urządzenia. Jego kolejne generacje są coraz droższe. Na przykład zakup robota da Vinci w grudniu 2010 roku dla Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu kosztował niemal 9 mln złotych. Ze względów konstrukcyjnych drogie też są same operacje (konieczność wymiany narzędzi operujących). Kosztowny jest też serwis. Opłacalność inwestycji w da Vinci zaczyna się przy wykonywaniu około 300-400 operacji rocznie. Jak mówił Rynkowi Zdrowia prof. Wojciech Witkiewicz, operujący tym robotem – powołując się na analizy finansowe przeprowadzone przez Belgów – wykorzystanie systemu da Vinci jest o ok. 1400 euro tańsze od operacji otwartej i laparoskopowej. W tych wyliczeniach uwzględniono skrócony czas pobytu chorego w szpitalu, minimalne zużycie krwi, mniejszą liczbę powikłań septycznych, zakażeń, szybszy powrót do pracy. Niestety, w Polsce nie liczy się kosztów wyleczenia chorego, ale wydatki na samą procedurę. Pacjent w rozliczeniach pomiędzy płatnikiem a świadczeniodawcą wydaje się najmniej istotnym elementem. Paradoksem jest to, że obecnie nie stać nas w Polsce na to, aby leczyć oraz operować dobrze i tanio.
20
sukcesach rozwoju tele-informacji czas nadszedł na tele-akcję. Robotyka będzie podstawą napędzania gospodarki (nie tylko medycyny) następnych dekad.
Czy znajdą się inwestorzy W świecie biznesu, aby coś od nawet najgenialniejszego pomysłu i projektu do jego realizacji się urzeczywistniło, potrzeba dużych pieniędzy i odwagi inwestorów. Przykładem niech będzie elektroniczna multimedialna kostka do gry DICE+, o której mówi dzisiaj cały świat, genialnego pomysłu dwóch poznaniaków – Patryka Strzelewicza i Michała Bąka. Na szczęście pomysłodawcy kostki spotkali na swojej drodze inwestorów, zainteresowanych ich pomysłem, którzy zaangażowali około 40 mln w projekt. Dzisiaj produkująca DICE+ firma współpracuje z takimi potęgami jak Apple i Samsung, a jej produkt zdobywa cały świat. Podobnie mogłoby się stać także z polskimi robotami medycznymi. Czy jednak znajdą się odważni inwestorzy gotowi zaryzykować i wyłożyć pieniądze na wdrożenie ich do produkcji? Jak przypomina dr Nawrat , Leonardo da Vinci nie był najbogatszym człowiekiem i też nie mógł zrealizować w praktyce wszystkich swoich nowatorskich pomysłów. Wiele z nich pozostało na etapie rysunków, planów i modeli, choć mogły zmienić oblicze świata wiele lat temu. – W tej chwili przygotowujemy projekt budowy robota chirurgicznego, który zastąpi Robin Heart’a mc2, w którym zastosujemy zupełnie nowe technologie materiałowe i innowacyjne rozwiązania. Obecnie robot o nazwie Robin Heart PortVisionAble, walizkowy, kilkakrotnie lżejszy od swojego poprzednika – modelu Vision – jest testowany w laboratoriach – informuje Zbigniew Nawrat. – Dzięki Narodowemu Centrum Badań i Rozwoju mamy możliwość kontynuacji pracy i doskonalenia naszych projektów. Niestety, problem ich wdrożenia komercyjnego do produkcji wciąż czeka na rozwiązanie – dodaje.
// WYWIAD
Nie wywrócę budżetu Rozmowa z Marcinem Pakulskim, p.o. prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia – Dlaczego Fundusz wycofał z sądu skargę na resort zdrowia w sprawie wysokości finansowania świadczeń osób do nich uprawnionych, ale nieubezpieczonych? Jeśli potwierdzą się wcześniejsze wyliczenia NFZ dotyczące liczby takich pacjentów, trzeba będzie znaleźć dodatkowe pieniądze. W jaki sposób? – Chciałbym zwrócić uwagę, że w obiegu publicznym funkcjonuje niewłaściwa informacja w sprawie przedmiotu samej skargi skierowanej do sądu administracyjnego. Nie dotyczyła ona bowiem wypłaty środków w postaci dotacji dla NFZ, ale bezczynności organu państwa. Tak więc od orzeczenia sądu do otrzymania ewentualnej dotacji droga byłaby wciąż bardzo daleka. Podanie do sądu resortu zdrowia nie wiązało się więc z żadnym roszczeniem o zapłatę jakichkolwiek pieniędzy. Taki krok miał natomiast uchronić prezesa NFZ od potencjalnego zarzutu bezczynności w sprawie. Rozmowy na temat zwiększenia kwoty dotacji na rzecz osób nieubezpieczonych, a uprawnionych, były prowadzone z Ministerstwami: Zdrowia oraz Finansów. Ten drugi resort miał w tej materii odmienne stanowisko, które do dzisiaj podtrzymuje, twierdząc, że dodatkowe środki budżetowe na świadczenia wspomnianej grupy osób nie są należne. – Jakie są skutki takiego stanowiska dla Funduszu? – Konsekwencją tego stanu rzeczy jest nieprzyjęcie naszych sprawozdań finansowych, co z kolei blokuje dokonywanie przez Fundusz zmian w planie finansowym. Sytuacja jest więc patowa. – NFZ podtrzymuje swoje wyliczenia – dokonane m.in. na
02-2014
podstawie danych z systemu eWUŚ – dotyczące kwoty na świadczenia dla osób uprawnionych, a nieubezpieczonych? – Sytuacja z prawnego punktu widzenia nie jest do końca wyjaśniona. Poza tym ocieramy się o decyzje stricte polityczne, sprowadzające się w istocie do konieczności rozstrzygnięcia kwestii: kto i w jakim zakresie ma pokrywać koszty świadczeń zdrowotnych udzielanych osobom niepełnoletnim, których rodzice płacą składki. Problem powstaje w sytuacji, gdy ich dzieci nie zostały zgłoszone do objęcia ubezpieczeniem. Jest to też spór natury interpretacyjnej – czy niepełnoletnie dzieci osób płacących składki są uprawnione do świadczeń w ramach puli środków, jakimi dysponuje NFZ, czy też te świadczenia mają być finansowane w inny sposób. Nie czuję się kompetentny, aby rozstrzygać tak poważny dylemat. Dlatego analizując po powierzeniu mi obowiązków prezesa Funduszu tę sprawę, uznałem, że najważniejsze jest wyjście ze wspomnianego impasu, polegającego na braku możliwości dokonywania zmian w planie finansowym NFZ. Jakiekolwiek orzeczenie sądu administracyjnego – np. stwierdzające, że resort powinien szybciej wydać określoną decyzję – nie rozwiązuje zasadniczego problemu, o którym mówimy. Dlatego poprosiłem ministra zdrowia o powrót na ścieżkę dialogu i znalezienie najlepszego możliwego rozwiązania. – Jak będzie wyglądało poszukiwanie kompromisu w tej sprawie? – Zaproponowaliśmy ministrowi zdrowia powołanie zespołu międzyresortowego, który pomoże wskazać rozwiązanie akceptowane przez wszystkich zainteresowanych, czyli
rządu reprezentowanego przez resorty – finansów i zdrowia – oraz przez publicznego płatnika. Minister Bartosz Arłukowicz zgodził się na powołanie takiego zespołu, który niebawem zacznie funkcjonować. Uważam, że musimy dojść do konstruktywnego rozwiązania, które nie zburzy pewnej koncepcji finansowania świadczeń przyjętej przez ministra zdrowia, a zarazem wskaże Funduszowi w tym zakresie legalne podstawy do funkcjonowania. Prezes NFZ nie jest powołany do tego, aby wywracać budżet państwa tylko dlatego, że uzna, iż potrze-
Należy przyjąć nie tylko rozwiązanie kompromisowe, ale i trwałe, tak abyśmy w następnych latach nie stawali przed koniecznością toczenia kolejnego sporu dotyczącego zasady finansowania świadczeń dla osób uprawnionych, a nieubezpieczonych. buje dodatkowo 1 mld zł, a przelanie tej sumy ma się odbyć np. kosztem zasiłków, pensji dla urzędników i nauczycieli, dotacji przekazywanych samorządom, a może kosztem świadczeń wysokospecjalistycznych finansowanych bezpośrednio przez resort zdrowia. Z nadzieją czekam na ustalenia zespołu międzyresortowego, w którego pracach oczywiście będzie uczestniczył także przedstawiciel NFZ. Należy przyjąć nie tylko rozwiązanie kompromisowe, ale i trwałe, tak abyśmy w następnych latach nie stawali przed koniecznością toczenia kolejnego sporu dotyczącego zasady
21
WYWIAD // finansowania świadczeń dla osób uprawnionych, a nieubezpieczonych. – Krótko mówiąc, w pana opinii sala sądowa nie jest dobrym miejscem do rozpatrywania takiej sprawy? – Tak, tym bardziej że nie można wykluczyć, iż sąd mógłby uznać, że nie jest właściwy do rozstrzygania tego rodzaju sporu. Tracilibyśmy natomiast czas w oczekiwaniu na sądowy werdykt w tej kwestii. – Równie medialna w ostatnim czasie stała się rola lekarzy rodzinnych w systemie, m.in. wskutek wyznaczenia przez premiera wiosennego terminu na przedstawienie rozwiązań mających skrócić kolejki do specjalistów. Można odnieść wrażenie – także za sprawą pana wypowiedzi – iż główną drogą do osiągnięcia tego celu jest zwiększenie kompetencji lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej oraz zmiana zasad finansowania świadczeń w ramach POZ. – Sytuacja, paradoksalnie, jest bardzo prosta. Także w następstwie funkcjonowania systemu eWUŚ zaistniała pewna rozbieżność stanowisk pomiędzy NFZ a przedstawicielami organizacji zrzeszających lekarzy POZ, m.in. Federacji Porozumienie Zielonogórskie. Ta różna ocena wiązała się z tym, iż w opinii Funduszu niektórzy lekarze mają na listach swoich pacjentów osoby, które nie płacą składek czy wręcz nie ma ich fizycznie na terenie kraju. Faktem jest, że nie dysponowaliśmy precyzyjnymi danymi dotyczącymi skali tego problemu. Pamiętajmy jednak, że eWUŚ jest tylko odzwierciedleniem bazy danych Centralnego Wykazu Ubezpieczonych, która nie jest bazą Funduszu, ale opiera się na informacjach przekazywanych przez ZUS, KRUS, MSW, gminy i pracodawców. Uznaliśmy, że w imię racjonalnego rozwiązania problemu możemy odroczyć rozstrzygnięcie kwestii liczby deklaracji osób, których de facto nie powinno być na listach pacjentów, bo np. od dawna nie miesz-
22
kają w Polsce. Problem ten jest dlatego istotny, gdyż finansowanie POZ polega przede wszystkim na zasadzie stawki kapitacyjnej, czyli nie jest wprost związane z działaniami podejmowanymi przez lekarzy rodzinnych, ale opiera się na liczbie zadeklarowanych pacjentów. Z drugiej strony lekarze pracujący poza podstawową opieką zdrowotną oraz pacjenci wyrażają niezadowolenie ze sposobu funkcjonowania POZ. Pytając kogokolwiek o przyczynę długich kolejek do specjalistów, jestem przekonany, że w 90% odpowiedzi wskazane zostaną problemy dotyczące działania podstawowej opieki. – W jednym z wywiadów wskazał pan m.in.: „Lekarze rodzinni powinni przejąć część obowiązków specjalistów. Należy odejść od płacenia lekarzom POZ za sam fakt, że mają zapisanych pacjentów”. Trwają jakieś konsultacje w tej sprawie? – Jestem przekonany, że przewodniczący Federacji Porozumienie Zielonogórskie Jacek Krajewski potwierdzi, iż nasze rozmowy dotyczące przekształceń zasad funkcjonowania lekarzy rodzinnych w Polsce toczą się już od dłuższego czasu, a nie od grudnia 2013 roku... – ... kiedy premier postawił przed zdrowotnymi decydentami zadanie skrócenia kolejek. – Co więcej, Porozumienie Zielonogórskie prowadzi prace studyjne – w ramach grantu ze środków unijnych – dotyczące poprawienia skuteczności interwencji POZ. Tak więc sami lekarze rodzinni mają świadomość, że jest możliwe zmierzenie ich pracy. Uważamy, że filarem systemu ochrony zdrowia jest właśnie podstawowa opieka. Całkowite odejście od stawki kapitacyjnej nie jest możliwe, należy natomiast zdecydowanie zmniejszyć jej wagę w systemie finansowania na rzecz płacenia za wykonanie konkretnych zadań i efekty leczenia. Takie rozwiązanie pozwoli także zmniejszyć rolę samej liczby pacjentów, w tym osób,
Nie trzeba pacjenta z kleszczem odsyłać do dermatologa. Dajmy lekarzowi rodzinnemu przynajmniej szansę stwierdzenia, czy jego kompetencje obejmują możliwość pomocy w takich przypadkach. System jest wadliwy, jeśli pozwala pacjentowi ignorować obecność lekarza podstawowej opieki zdrowotnej.
których aktualność deklaracji może budzić różne wątpliwości. Także prof. Adam Windak, krajowy konsultant w dziedzinie medycyny rodzinnej, wskazuje w swoich opracowaniach na potrzebę zwiększenia pozakapitacyjnego finansowania podstawowej opieki zdrowotnej. Zwiększenie kompetencji i zakresu obowiązków lekarzy rodzinnych nie jest moim pomysłem z ostatnich dni na skrócenie kolejek, ale koncepcją od dawna rozważaną w środowisku medycznym. Takie zmiany należy oczywiście wprowadzać drogą konsensusu osiąganego wspólnie ze stroną społeczną. Dlatego wydałem polecenie, aby odpowiedni zespół rozpoczął prace wraz z przedstawicielami środowisk lekarzy rodzinnych. Pierwsze tegoroczne spotkanie zespołu odbyło się 22 stycznia. Zespół ma między innymi wypracować zasady zwiększenia kompetencji lekarzy rodzinnych. O konieczności takiego rozwiązania mówią także specjaliści. Prof. Jacek Jassem, prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego, wprost przyznał, że w naszym kraju jest zbyt mało onkologów, aby byli w stanie skutecznie objąć opieką wszystkich zagrożonych chorobami nowotworowymi.
fot. Paweł Pawłowski / Żelazna Studio
// WYWIAD
Notorycznie zdarza się, że onkolodzy nadal zajmują się osobami już wyleczonymi z choroby nowotworowej, co – w ocenie samych onkologów – nie jest konieczne. Ich zdaniem lepiej jest odpowiednio przeszkolić lekarzy rodzinnych i powierzyć im dalszą opiekę nad pacjentami. Lekarze POZ mogą przejąć także część zadań m.in. dermatologów i okulistów, choć oczywiście ich nie wyręczą. – W czym lekarz rodzinny może pomóc specjalistom w tych właśnie dziedzinach? – Dobrze przeszkolony lekarz POZ może skutecznie zająć się choćby pacjentami ze schorzeniami alergicznymi dotyczącymi zarówno spojówek, jak i skóry. Nie trzeba też pacjenta z kleszczem odsyłać do dermatologa. Dajmy lekarzowi rodzinnemu przynajmniej szansę stwierdzenia, czy jego kompetencje obejmują możliwość pomocy w takich przypadkach. System jest wadliwy, jeśli pozwala pacjentowi ignorować obecność lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. – Wycena takich zadań w przypadku lekarzy rodzinnych może być trudna, bo często
02-2014
trafia do nich pacjent z różnymi schorzeniami, wymagającymi kilku porad. – Zanim przystąpimy do płacenia, trzeba jasno określić – co i w jakim standardzie lekarze POZ mają robić. Właśnie o tym zaczęliśmy rozmawiać. Ta dyskusja ma przybliżyć nas do wdrożenia rozwiązania pomniejszającego znaczenie stawki kapitacyjnej na rzecz zadaniowej. Należy też opracować metodę pozwalającą mierzyć skuteczność interwencji lekarza rodzinnego. – Skoro mówimy o efektach leczenia – w jaki sposób płatnik będzie premiował dobrą jakość świadczeń? Takie rozwiązanie przewiduje projekt zarządzenia prezesa NFZ ws. określenia kryteriów oceny ofert. – Kończą się konsultacje dotyczącego tego projektu (rozmawiamy 21 stycznia – red.). Zarządzenie zostanie wkrótce ogłoszone. Od lat rozmawiamy o jakości w ochronie zdrowa i potrzebie jej doceniania. Jednak dotychczas nikt nie był w stanie przedstawić konkretnego oraz spójnego rozwiązania możliwego do wprowadzenia przez płatnika. Dlatego Fundusz sam stworzył wreszcie powtarzalne i pod-
dające się weryfikacji zasady oceny jakości udzielanych świadczeń. To nie są fikcyjne kryteria będące jedynie nośnikami kosztów, ale parametry mające rzeczywisty wpływ na przebieg leczenia. W ubiegłym roku, w ramach prac zespołu do spraw ustalania kryteriów oceny jakościowej ofert, zdiagnozowaliśmy jeden z poważnych problemów – choć z pewnością niewyczerpujący katalogu możliwych kryteriów. Chodzi o zakażenia wewnątrzszpitalne, stanowiące pod względem liczebności – po położnictwie – drugą grupę skarg pacjentów dotyczących funkcjonowania szpitali. W oparciu o kryteria, mające m.in. odniesienia do standardów europejskich, możemy stwierdzić, czy placówka stosuje odpowiednie procedury ograniczające ryzyko zakażeń wewnątrzszpitalnych. Jeśli tak się dzieje, Fundusz wyżej oceni ofertę. Jakość efektów terapii mierzymy więc na razie ze specyficznego, ale bardzo ważnego punktu widzenia – liczby powikłań i prawidłowego stosowania antybiotykoterapii. Ten krok nie jest jeszcze doceniany, choć będzie miał kolosalne znaczenie epidemiologiczne oraz ekonomiczne. To dobry moment, by takie zarządzenie wprowadzić, gdyż niektórzy świadczeniodawcy będą mieli czas na przygotowanie się przed najbliższym kontraktowaniem. – Czy będą kontynuowane prace nad projektami dwóch programów skoordynowanej opieki medycznej – kompleksowego leczenia ran przewlekłych oraz leczenia raka piersi? – Trwają ostatnie prace nad tymi projektami. Powinny być przedstawione jeszcze w tym półroczu. – Będzie pan kandydował w konkursie na stanowisko prezesa NFZ? – Jeszcze nie podjąłem takiej decyzji. – Dziękujemy za rozmowę. R O Z M A WI A Ł : W O J C IE C H KU TA
23
LUTY 2014
ISSN 1733-7917
Nr 2 (103) / 9,50 PLN (w tym 8% VAT)
WYWIAD
/ Nr 2 (103)
Marcin Pakulski, p.o. prezesa NFZ:
/ 9,50 PLN (w tym 8% VAT)
Nie będę wywracał budżetu państwa / / 21-23
RAPORT
Badania naukowe w Polsce:
Mało pieniędzy, sporo sukcesów / / 10-20
FINANSE I ZARZĄDZANIE
Klastry zakwitną dzięki unijnemu wspomaganiu / / 32-34
INDEKS 205605