the only rockstyle magazine in the universe
free copy
DECEMBER 2012 / JANUARY 2013 GRUDZIEŃ 2012 / STYCZEŃ 2013
PO
we LIS ro H & ck i EN n G LIS H
RIVAL SONS ROCKIN' SANTA THERION FASHION WEEK POLAND PEARL JAM KING DIAMOND LED ZEPPELIN ROYAL ALBERT HALL MORBID ANGEL
ROCK YOUR LIFE & ROLL your business
ADVERTISE WITH US
CONTACT@ROCKAXXESS.COM
XII 2012 - I 2013 3
edytorial / editorial
4
the best of 2012
rock talk
8
14
RIVAL SONS - JAK TO SIĘ ROBI W RIVAL SONS RIVAL SONS - HOW THEY MAKE IT IN RIVAL SONS
rock style
20
25
29
ROCKIN' SANTA ROCKIN' SANTA rock shop
X MAS IN MERCH rock talk
THERION - 180 km/h NA KONCERT THERION 36 THERION - 180 KM/H TO MAKE IT FOR THERION rock axxess stage 41 VOIVOD 47 VOIVOD 30
rock fashion
48
ROCK @ FASHION WEEK POLAND
digging the rock
54
HITY ZNACIE... PEARL JAM
dark access
62
64
68 70
KING DIAMOND - ABIGAIL rock screen
WYOBRAŹ SOBIE IMAGINAERUM IMAGINE IMAGINAERUM rock savvy
M JAK MERCHANDISING M FOR MERCHANDISING
72
75
77
79
83
rock live
LED ZEPPELIN - CELEBRATION DAY ROCKOWY PIKNIK W POZNANIU rock shop special
MOTÖ-PHONES
map of rock
ROYAL ALBERT HALL CZYLI NOBLESSE OBLIGE ROYAL ALBERT HALL - NOBLESSE OBLIGE rock shot
88
WALKING IN THE SNOW
rock gallery
88
MORBID ANGEL LIVE IN CRACOW MORBID ANGEL LIVE IN STOCKHOLM
ROCK AXXESS TEAM: redaktor naczelna / dyrektor kreatywna editor in chief/ creative director Karolina Karbownik [k.karbownik@allaccess.com.pl] redaktor wydania angielskiego / translation editor Jakub Bizon Michalski [j.michalski@allaccess.com.pl] redaktorzy editors Agnieszka Lenczewska, Katarzyna Strzelec, Agata Sternal współpracownicy contributors: Falk - Hagen Bernshausen, Hans Clijnk, Marcelina Gadecka, Marek Koprowski, Leszek Mokijewski, Bartosz Płótniak, Małgorzata Poznańska, Aleksandra “Zołza” Szewczak, Krzysztof Zatycki korekta językowa Weronika Sztorc Paweł Kukliński
the only rockstyle magazine in the universe
www.facebook.com/rockaxxess
patronaty Bartosz Płótniak [b.plotniak@allaccess.com.pl] www.twitter.com/rockaxxess rock axxess stage, organizacja imprez Dorota “Doris” Żulikowska [d.zulikowska@allaccess.com.pl] reklama wydawca publisher na okładce on the cover advertising All Access Media, RIVAL SONS Katarzyna Strzelec [k.strzelec@allaccess.com.pl] ul. Szolc - Rogozinskiego 10/20, foto photography grafik graphic designer, DTP 02-777 Warszawa, Poland Falk - Hagen Bernshausen Karolina Karbownik, Krzysztof Zatycki biuro@allaccess.com.pl rock axxess logo i ikony kontakt z redakcją rock axxess logo and icons editor’s office Dominik Nowak contact@rockaxxess.com
Redakcja nie zwraca niezamówionych materiałow i zastrzega sobie prawo do skrótów i zmian w nadesłanych tekstach. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam i artykułów sponsorowanych. We do not accept responsibility for the content of the advertising published in the magazine.
ED TORIAL Y I
best of 2012 ekipa rock axxess wskazuje kto rządził w świecie rocka i metalu w 2012
ROCK AXXESS team picks up who rocked the hardest in 2012
RBOWNIK A K A N I L Karo or-in-chief it d e , r e d n u fo Artysta Roku / Artist of the Year Paul McCartney as the vocalist of Nirvana Płyta roku / Album of the Year: 1.John 5 - God Told MeTo 2.The Cult - Choice of Weapon 3.Van Halen - A Different Kind of Truth Koncert roku / Concert of the Year: Rob Zombie – Vienna, Austria Najlepszy nowy artysta / Best Newcomer: 1.Anti Tunk Nun 2.Victorians Teledysk roku / Video clip of the Year: 1.Paul McCartney – My Valentine 2.Testament – Dark Roots of Earth 3.Gojira – L’Enfant Sauvage
Concert of the Year:
Rob Zombie – Vienna, Austria Wydarzenie ro 1.Johnny D ku / Event of the Year : epp appea rin Alice Coop er and Aero g more often on ro ck stages smith) 2.Foundin (with Mary g Rock Axx lin Manso ess: the on 3.Ozzy win n, ly rocksty ning the L le magazine oudwire’s being seco in the univ President nd erse of Heavy M etal electio n, Rob Zom Najlepsza o bie kła John 5 - Go dka / Best Cover Artw d Told Me ork: To painted Gojira - L’E by Rob Zo nfant Sauv mbie age
Najlepsze w ydanie / Bes t Packaging 1. Queen Orb USB G of the Year ift : 2.Gojira b eing intere Box sting, orig 3.Motörhe inal and co adphones nsequent in th
eir artwork
AGNIESZKA LENCZEWSKA editor Artysta roku / Artist of the Year: 1.Storm Corrosion 2.Soulsavers 3.Anathema Płyta roku / Album of the Year: 1.Anathema – Weather Systems 2.Soulsavers – The Light The Dead See 3.Quidam – Saiko Koncert roku / Concert of the Year: 1.Anathema - Katowice 06.10.2012 2.No-Man - Kraków 26.08.2012 3.Europe - Wrocław 1.05.2012
ay ckaging ation D Best Pa elin – Celebr p p Led Ze
4
Utwór roku / Song of the Year: 1.Europe - Not Supposed To Sing The Blues 2.Quidam – Walec 3.Soulsavers – Take Me Back Home
Najlepszy nowy artysta / Best Newcomer: Rival Sons Tune Wydarzenie roku / Event of the Year: 1.Jim Marshall’s death 2.Maciej Meller leaving Quidam 3.Tune in Must Be The Music Teledysk roku / Video clip of the Year: 1.Storm Corrosion – Drag Ropes 2.Soulsavers – Take Me Back Home 3.Gazpacho – Black Lily Najlepsze wydanie / Best Packaging of the Year: 1.King Crimson - Larks’ Tongues In Aspic (40th anniversary edition) 2.Storm Corrosion – Storm Corrosion 3.Led Zeppelin – Celebration Day
NAL
AGATA STER polska
Artysta roku / Artist of the Year: 1.Piotr Rogucki 2.Paweł Małaszyński 3.Jelonek
Bartosz P marke łótniak ting, w ww
e Year: Artist of th / u k ro a Artyst uns 1.Young G uc) og (R 2.Coma li a Płyta roku / Album of the Year: 3.Lip 1. 3850 (Lipali), f the Year: / Album o Reprise 2. Wilk (Kim Nowak), Płyta roku rn - Slight u B o T a m 3. Keep Your Heads Down (Flapjack) 1.Kar k wak –Wil 2.Kim No ones B s n u G Koncert roku / Concert of the Year: 3. Young r: 1.Coma na trasie ze szczęśliwym numerkiem of the Yea / Concert u ur k o ro T rt k ce re 2.Metallica in Poland Kon y Nume n io b lu U r u 3.Flapjack in Reset in Poznan 1.Coma – Album To a – Black 2.Metallic ie n z Symfonic Utwór roku / Song of the Year: 3.Dżem 1.Flapjack/Keep Your Heads Down - Reborn f the Year: u / Song o 2.Testament - Native Blood Utwór rok rs s – Leathe Walking 3.T.Love - Skąplikowany (Nowy świat) 1.Deftone st o h f God - G 2.Lamb O : Odio re b m k - No Najlepszy nowy artysta / Best Newcomer: 3.Flapjac 1. Anti Tank Nun
Najlepszy nowy artysta / Best Newcomer: 1.Anti Tank Nun 2.Rust Wydarzenie roku / Event of the Year: 1.Black Sabbath reunion 2.Imaginaerum (movie) – Nightwish. 3.Metallica founding Blackened Recordings Teledysk roku / Video clip of the Year: Rammstein – Mein Herz Brennt Najlepsza okładka / Best Cover Artwork: 1.Gojira - L’Enfant Sauvage 2.Testament - Dark Roots Of Earth 3.Acid Drinkers – La Part Du Diable Najlepsze wydanie / Best Packaging of the Year: Kult - XXX Box
Wydarzenie roku / Event of the Year: 1.Męskie Granie 2.Ursynalia 3.Luxfest Teledysk roku / Video clip of the Year: 1.Rammstein - Mein Herz Brennt 2.Coldplay - Paradise Najlepsza okładka / Best Cover Artwork: 1.Acid Drinkers -La Part du Diable 2.Flapjack - Keep Your Heads Down 3.Kim Nowak - Wilk Najlepsze wydanie / Best Packaging of the Year: 1.Acid Drinkers - La Part du Diable 2.Dżem - Symfonicznie 3.Slash - Made In Stoke 24-07-11
ar: Artist of the Ye Artysta roku / 1.Rush sa 2.Joe Bonamas ns So al iv 3.R ar: bum of the Ye Płyta roku / Al n ow D d ea H 1.Rival Sons – – Viljans Öga 2.Änglagård Best artist: Rival Sons Gin Lady 3.Gin Lady – e Year: / Concert of th ober) Koncert roku r) ogresja, 5 Oct Pr a, aw sz ar (W na, 4 Novembe a A em 1.Anath ardalsholl re ug La , ik av kj ey ) 2.Sigur Rós (R a, 24 February szawa, Stodoł ar (W th pe O 3. ar: Song of the Ye Utwór roku / stasia 1.Slash – Ana ore the Calm The Storm Bef – a 2.Anathem Jordan 3.Rival Sons – st Newcomer: y artysta / Be Najlepszy now 1.Gin Lady son 2.Captain Crim ob M e 3.Adrenalin
Best Newcomer - Anti Tank Nun
JAKUB „Bizon” Michalski translation editor ar: / Event of the Ye Wydarzenie roku y Da n – Celebratio 1.Led Zeppelin Relief y nd Sa r Fo Concert 2.121212 The h reunion 3.Black Sabbat e Year: Video clip of th Teledysk roku / s pe Ro ag Dr ion 1.Storm Corros ine nt le Va y M ey 2.Paul McCartn e Been Love What Could Hav 3.Aerosmith twork: a / Best Cover Ar ion Najlepsza okładk os rr Co m ion – Stor 1.Storm Corros n w Head Do 2.Rival Sons – ant Sauvage nf L’E – a jir 3.Go ing of the Year: ie / Best Packag Najlepsze wydan on Box Set) Wall (Immersi e Th – Set d oy Fl 1.Pink ereo Vinyl Box – The Beatles St s le at ) xe Be e lu Th De 2. uper ones - Grrr! (S 3.The Rolling St
ROCK AXXESS
5
USEN
A ERNSH B N E G A FALK - H otographer ph
Artist of the Year: Graveyard Album of the Year: Abrahma - Through The Dusty Paths Of Our Lives Concert of the Year: Bloodstock Open Air Best Newcomer: ‚77
Event of the Year: Whitesnake live instore at Rockbottom Best Cover Artwork: The Sword - Apocryphon Best Packaging of the Year: Judas Priest - Screaming for vengeance special 30th anniversary edition
Concert of the Year: Bloodstock Open Air
: t of the Year roku / Even ie ening n p o ze re ar m yd W ockbotto R t a f e k a n Sandy Relie 1.Whites oncert For C e h T 2 1 2 2.121 se - Lifer relea 3.Meldrum the Year: ideo clip of V / ku ro om k Teledys g Boom Bo - Bang Ban rt a H h ce et n 1.B Viole elcome To 2.John 5 – W x o Fireb 3.Europe ork: t Cover Artw ładka / Bes ok a sz p le aj N es Bag of Bon 1.Europe – er if L – 2.Meldrum To od Told Me G – 5 n h o .J 3 the Year: Packaging of t es B / ie ydan Najlepsze w ’s Box h – Pandora it DVD sm o er 1.A ex New York 2 R s Carolu e: Live from tr ea h T 2.Sabaton – n co massa - Bea 3.Joe Bona d
:
t of the Year
/ Artis Artysta roku 1.John 5 2.Beth Hart massa 3.Joe Bona
KATARZYNA STRZELE C advertising
e Year: Album of th Płyta roku / es Bag of Bon 1.Europe – e To M ld o T d o ol. 2 2.John 5 – G l Sessions V e - The Sou 3.Joss Ston the Year: / Concert of ku ro rt ce Kon Rock Masters of 1.Sabaton – w ó rz o – Ch 2.Beth Hart – Wrocław er ll ro m a 3.Ste e Year: / Song of th Utwór roku es Bag of Bon 1.Europe – To Violence e m co el W w of My Min 2.John 5 – The Windo ru h T rt a 3.Beth H
Album of the Year: Cradle of Filth
Artysta roku / Ar tist of the Year: 1.Titus 2.Nosowska 3.Litza
LESZEK MOKIJEWSKI contributor
Płyta roku / Albu m of the Year: 1.Anathema - W eather Systems 2.Cradle of Filth - The Manticore and other horror 3.Katatonia - De s ad End Kings Utwór roku / Song of the Year: 1.Testament - Tr ue American Ha te 2.Serj Tankian Harakiri 3.Anathema – Un touchable Part on e & Part two
6
Album of the Year: John 5
Najlepszy nowy artysta / Best Newcomer: 1.Noko 2.Anti Tank Nun 3.Minerals Teledysk roku / Video clip of the Year: 1.Gojira - L’Enfant Sauvage 2.Serj Tankian - Harakiri 3.Cradle of Filth - Frost on Her Pillow Najlepsza okładka / Best Cover Artwork: 1.Testament - Dark Roots of Earth 2.Wind Rose - Shadows Over Lothadruin 3.Kamelot - Silverthorn
rock talk
jak to
się
Jakub „Bizon” Michalski foto: Falk - Hagen Bernshausen
robi w
rival sons
PODBIJAJĄ ŚWIAT ALBUMEM Z TRZYDZIESTOMA MINUTAMI MUZYKI. ISTNIEJĄ CZTERY LATA, A JUŻ MAJĄ NA KONCIE KONCERTY Z AC/DC I JUDAS PRIEST. NA ICH WYSTĘPY PRZYCHODZI JIMMY PAGE. O FENOMENIE RIVAL SONS ROZMAWIAMY Z WOKALISTĄ ZESPOŁU - JAYEM BUCHANANEM.
Cześć Jay. Czy reszta zespołu też do nas dotrze? Nie, jestem sam. Wszyscy są czymś zajęci. Scott [Holiday – gitarzysta – przyp. red.] właśnie dzwoni do domu. To trochę frustrujące, bo różnica czasu między Europą a Los Angeles to jakieś dziewięć godzin, więc jeśli chcemy porozmawiać z rodzinami, to nie możemy zadzwonić w dzień, kiedy nie mamy nic do roboty. Musimy czekać do 19 czy 20, aż oni tam się obudzą, a wtedy my właśnie pracujemy i jesteśmy najbardziej zajęci. Podobno wasza poprzednia płyta, Pressure & Time, została nagrana w mniej więcej 20 dni. Czy w z ostatnim krążkiem, Head Down, było podobnie? Tak, coś takiego. Head Down powstała bodajże w 22 dni.
Czy to oznacza, że cały album został nagrany na żywo bez nakładek lub z niewielką ich liczbą? Nagrywaliśmy na żywo, a potem dokładaliśmy do tego jeszcze trochę ścieżek.
Czyli pewnie wszystko zostało zarejestrowane w dwóch lub trzech podejściach? Muszę przyznać, że album brzmi bardzo świeżo. Przynajmniej połowa płyty została zrobiona za pierwszym podejściem, część za drugim, kilka kawałków za trzecim. Lubimy metody pracy naszego producenta. Nagrywamy coś raz czy dwa razy, a on na to: Wystarczy. Mówimy: „Daj spokój, stary. Chcemy spróbować jeszcze raz, w końcu wiemy, jak to zagrać.” – „Nie, teraz znacie ten kawałek już zbyt dobrze.” Gdy słuchałem nowej płyty po raz pierwszy, pomyślałem o tym, jak bardzo zespół rozwinął się od czasu Pressure
& Time. To tylko rok, ale na Pressure & Time, która jest notabene świetna, słychać było głównie klasycznego hard rocka. Na Head Down słyszę dużo więcej różnych wpływów, jest tu coś z Paula Rodgersa, a nawet nieco Tima Buckleya. True brzmi jakby zostało zainspirowane właśnie twórczością Buckleya. Serio? Super, Tim Buckley był świetny.
Którzy wykonawcy byli dla was największą inspiracją w ostatnim czasie? Nie wiem, czy w ostatnim czasie cokolwiek się zmieniło, jeśli chodzi o artystów, których twórczość nas inspiruje. Co do True, jeśli słyszysz tam Tima Buckleya, to świetnie, ale największą inspiracją dla mnie przy okazji tego utworu był John Jacob Niles – muzyk folkowy i badacz tego gatunku muzyki z lat 20. i 30. Co do innych utworów, nigdy nie inspirowałem się Paulem Rodgersem, ale pewnych rzeczy nie da się uniknąć. To w końcu rock n’ roll, a ja uwielbiam głos tego gościa. Ale nie sądzę, żeby ktokolwiek w zespole zaczął w ostatnim czasie słuchać czegoś innego niż wcześniej. A jednak słychać wyraźnie, że utwory na nowej płycie są dłuższe i bardziej złożone niż na poprzednich krążkach. Tak, daliśmy sobie więcej czasu i podeszliśmy do tego nieco inaczej. Gdy nagrywaliśmy Pressure & Time, nie rozmawialiśmy raczej o tym, jakiego rodzaju kawałki chcemy nagrywać. Pomyśleliśmy, że skoro to nasz debiut dla wytwórni płytowej, to zrobimy trzydziestominutową płytę. Taką, której dobrze się słucha na imprezie, z szybkimi kawałkami. Przy nagrywaniu Head Down podeszliśmy do tego nieco inaczej. Samo nagrywanie zajęło nam tyle samo czasu, ale Pressure & Time trwało 30 minut, natomiast Head Down trwa 58 minut,
ROCK AXXESS 9
czyli to niemal dwa razy więcej roboty wykonanej w tym samym czasie.
Tak, pamiętam, że na waszym profilu facebookowym niektórzy marudzili: „Co? To ma być duża płyta? Przecież ona trwa tylko pół godziny!” Tym razem chyba nie będą mieli na co narzekać. Uwierz mi, Kuba. Ludzie zawsze będą na coś narzekali. [śmiech]
Chciałbym porozmawiać o szacie graficznej nowego albumu. Wygląda fantastycznie. Co zainspirowało taką właśnie okładkę? To było tak. Autor okładki mieszka w Kalifornii. Nazywa się Jason Holley. Scott znalazł go w Internecie. Zastanawialiśmy się, co zrobić z okładką, bo płyta była już gotowa. „A tak, okładka. Nie chcę się tym zajmować.” – „Ja też nie.” Więc Scott pobuszował w Internecie i trafił na Jasona Holleya. Okazało się, że gość mieszka w południowej Kalifornii, czyli tam, skąd jesteśmy. Pogadaliśmy z nim, wysłaliśmy mu kopię naszej płyty, a on namalował obraz olejny. Zleciliśmy mu namalowanie okładki naszej nowej płyty i zrobił to. Taki obraz powstał w jego głowie po wysłuchaniu naszego albumu. Odebraliśmy jego projekt i obaj ze Scottem powiedzieliśmy: „To jest świetne! Idealne.”
Faktycznie takie jest. Okładkę do Pressure & Time zrobił wam Storm Thorgerson. To jedno z największych nazwisk w branży. Ten człowiek robił okładki dla Pink Floyd i innych wielkich zespołów. Jakim cudem udało wam się namówić go do współpracy? Przecież byliście wtedy właściwie nieznanym zespołem. Tak samo, jak wszyscy inni, gość ma telefon, więc zleciliśmy naszym ludziom, żeby zdobyli na niego namiary i skontaktowali się z nim. Myślę, że każdy zespół rockandrollowy chciałby mieć na koncie przynajmniej jedną płytę z okładką zrobioną przez Storma Thorgersona. My możemy już skreślić ten punkt z listy rzeczy do zrobienia.
Jesteście bardzo aktywni w Internecie – na portalach społecznościowych, Facebooku, Twitterze. Kto wpadł na pomysł, żeby organizować te wszystkie konkursy dla fanów? Według mnie są świetne. Zaangażowaliście w to całkiem sporą liczbę fanów. Zrobiliśmy się trochę leniwi, ale nasza specjalistka od reklamy, Talita, jest świetna w tych sprawach. To ona nam o wszystkim przypomina. My co wieczór spotykamy setki fanów, na co dzień nie mamy raczej zbyt częstego dostępu do Internetu. Talita ciągle mówi nam: „Powinniście zrobić to czy tamto, powinniście utrzymywać kontakt z fanami. Zróbmy konkursy, powysyłajcie pocztówki do fanów.” To na pewno jesteśmy w stanie robić, bo dzięki temu mamy stały kontakt z naszymi fanami na całym świecie. Łatwo jest rozmawiać w trakcie trasy z ludźmi, których spotykamy podczas koncertów, ale trzeba też pamiętać, że w Internecie są tysiące innych fanów.
Czy według ciebie łatwiej jest wam przyciągnąć uwagę fanów dzięki temu, że jesteście dla nich tak łatwo dostępni? Nie wiem. Łatwo byłoby powiedzieć: „Tak, na pewno tak jest.” Ale nie jestem do końca pewny, w jaki sposób to wszystko działa. Czy przyciągamy ich uwagę w większym stopniu dzięki temu, że jesteśmy tak łatwo dostępni, czy może to zainteresowanie byłaby jeszcze większe, gdybyśmy nie byli tak blisko. Ludzie zazwyczaj pragną tego, co jest poza ich zasięgiem. Ale
10
akurat ja z całego zespołu spędzam chyba najmniej czasu z fanami, bo z natury jestem samotnikiem, więc nie wiem…
Wróćmy na chwilę do nowej płyty. Przyjrzałem się tekstom i większość z nich to nie są typowe rockandrollowe teksty o imprezach. Jordan czy Manifest Destiny to coś znacznie głębszego. To chyba moje ulubione fragmenty nowej płyty. Chciałbym zapytać o Manifest Destiny, który opowiada o Indianach. Skąd taka tematyka? Interesujesz się tą kulturą? Oczywiście. Jestem mocno związany ze społecznością Indian w Stanach, także przez swoje pochodzenie. Ta kultura jest mi niezwykle bliska. Spędzam sporo czasu w rezerwatach, staram się jakoś pomagać tamtejszym społecznościom, więc ta tematyka jest mi niezwykle bliska. Manifest Destiny Part 1 opowiada bardzo smutną historię. Nie chciałbym jednak przywoływać tego stereotypowego obrazu Indianina jako smutnego człowieka ze spływającą łzą. Rdzenni mieszkańcy Ameryki to jedni z najradośniejszych ludzi na świecie. Cały czas żartują. To niesamowita kultura. Ciągle żartują, ciągle się śmieją. Ja akurat nie potrafię opowiadać dowcipów, nie jestem w stanie ich zapamiętać, więc żadnego wam teraz nie powiem. [śmiech]
Gracie teraz sporo koncertów, ale to nie jest wasza pierwsza europejska trasa. Byliście tu już kilka razy. Czy czujesz jakąś różnicę pomiędzy tą trasą a poprzednimi? Sporo graliśmy w Europie i występujemy w coraz większych lokalach, przed coraz liczniejszą widownią. Jestem trochę zdziwiony, bo graliśmy w tym miejscu w listopadzie zeszłego roku i koncert był wyprzedany. Ludzie włazili na ściany, to było totalne szaleństwo. Było tu mnóstwo ludzi i byli kompletnie zwariowani. Więc kiedy podjechaliśmy pod klub, pomyślałem: „Kurde, to znowu ten sam klub! Ostatnim razem mieliśmy tu istne szaleństwo, więc co będzie działo się tym razem, skoro jesteśmy jeszcze popularniejsi.” To, że znów gramy w tym samym miejscu jest dla mnie bez sensu i trochę boję się o to, czy będzie bezpiecznie. W listopadzie była masakra. Ludzie wyskakiwali z ciuchów, wszędzie widać było ręce i nogi. Nie wiem co się stało, że znów tu jesteśmy. To znaczy, to jest świetny klub i świetnie się tu gra, ale sam rozumiesz… Graliście ostatnio przed kilkoma wielkimi zespołami. Graliście przed Axlem Rose’em, Judas Priest i paroma innymi. Masz jakieś szczególne wspomnienia z tych koncertów? Co do zespołu Axla, nie mam pojęcia, czemu on używa nazwy Guns N’ Roses… to straszne. Zresztą ja nie jestem fanem Gunsów, nawet tych oryginalnych. To po prostu nie moja stylistyka. Gdy dorastałem, wszyscy moi kumple słuchali ich na okrągło. Ale granie przed Axlem było świetną sprawą. Zakumplowaliśmy się z całym zespołem. Nawet jeśli nie powinni używać nazwy Guns N’ Roses, to i tak są jednymi z najfajniejszych i najlepszych muzyków i naprawdę świetnymi ludźmi. Moim ulubionym zespołem spośród tych, z którymi mieliśmy okazję grać, jest bez wątpienia AC/DC. Otwieranie ich koncertów to… no wiesz… to AC/DC. Szaleństwo. Jest jakiś większy zespół? The Rolling Stones? To ten sam poziom. Granie przed AC/DC było niesamowite. Wczoraj odbyło się ostatnie Grand Prix Polski na żużlu, na trybunach były tysiące osób, a pomiędzy wyścigami puszczano klasyczne rockowe kawałki i wszyscy śpiewali i tańczyli przy AC/DC.
photo: Falk - Hagen Bernshausen
photo: Falk - Hagen Bernshausen
Dokładnie, wszyscy uwielbiają AC/DC. A najlepsze jest to, że gdy poproszono nas o otwieranie ich koncertów, dowiedzieliśmy się, że każdy zespół supportujący AC/DC jest wybierany osobiście przez Malcolma i Angusa. Niesamowite. Pamiętam jak byłem nastolatkiem i siedziałem w garażu z moim perkusistą. Jaraliśmy trawę, słuchaliśmy AC/DC, patrzyliśmy na ich plakat i myśleliśmy sobie: „Stary, ale by były jaja, gdyby Angus i Malcolm usłyszeli nasze demo i powiedzieli: „Chcemy, żeby ci goście grali przed nami.” – „Taa, byłoby świetnie.” I dokładnie tak się stało. Co mógłbyś nazwać największym przełomem w waszej dotychczasowej historii? W różnych miejscach różne wydarzenia są dla nas przełomowe. W Stanach było takim na pewno granie w Lopez Tonight – to bardzo popularny wieczorny talk show. W Niemczech z kolei graliśmy w Die Harald Schmidt Show, który ma tam podobny status. W jednej chwili dociera się do wielu milionów osób. Pokazywali nas w telewizji podczas wyścigu Indianapolis 500 – oglądało to z sześćdziesiąt milionów ludzi. Prawdziwym przełomem jest też każde pojawienie się na okładce magazynu. To coś naprawdę wielkiego. Niektórzy bardzo nas wspierają. Jest trochę magazynów, które stoją murem za nami i bardzo nam pomagają. Ale poza tym ciągle musimy walczyć. Co wieczór, gdy wchodzimy na scenę, musimy udowodnić, że jesteśmy coś warci. To się nie zmienia. Jeśli nawet ktoś był już na naszym koncercie i świetnie się bawił, może pomyśleć: „hmm, ci goście z Rival Sons rozwalili mnie ostatnim razem, ale czy potrafią to powtórzyć?” Kolejne pytanie jest poniekąd związane z tym, o czym
12
mówisz. Wspomniałeś o okładkach magazynów i tego typu rzeczach. Wydajecie albumy na winylach, można też kupić limitowane edycje waszych krążków. Ale zespół istnieje przecież dopiero cztery lata. Nie jesteś trochę zaskoczony, że to wszystko idzie tak szybko? Zazwyczaj zespoły muszą się sporo nagrać, nim ktokolwiek wyda ich płytę. Być może, ale według mnie zespół, który gra ze sobą od czterech lat i wciąż nie wydał płyty, powinien dać sobie spokój. Prawdopodobnie muzycy z takiego zespołu robią coś źle. Moi przyjaciele podchodzą do grania muzyki niezwykle poważnie, ale jest też wielu leniwych muzyków, którzy zwalają winę na wszystko dookoła. „A, bo ja to nie mogę złapać żadnej fuchy”, i tym podobne. No to może zbyt mało ćwiczysz. Być może nie wkładasz w to, co robisz wystarczająco dużo pracy, bo bycie muzykiem to praca. Trzeba o tym pamiętać. To nie tylko niekończące się imprezy, narkotyki, dziewczyny i picie całymi dniami. To wszystko jest spoko, ale trzeba też zadawać sobie pytania: czy napisałem dzisiaj jakiś nowy kawałek? Kiedy ostatnio skomponowałem cokolwiek nowego? Jak mamy nagrać kolejną płytę? Nie mamy kasy na nagrania. Skąd wziąć kasę? Na pewno każdy ma takich znajomych, którzy ciągle tylko gadają: „O rany, jest fatalnie. Jestem artystą i przymieram głodem.” Nagrywam płyty i też czasami bywałem głodny, ale trzeba wciąż ciężko pracować, bo twój statek sam do ciebie nie przypłynie. Musisz go sobie wybudować. Czy według ciebie łatwiej jest zostać sławnym muzykiem w Los Angeles? Nie, wcale nie. Mam wrażenie, że bardzo nam się poszczęści-
photo: Falk - Hagen Bernshausen
ło z tym zespołem. Cały czas pracowaliśmy i byliśmy bardzo krytyczni wobec siebie samych, naszej muzyki, naszych koncertów i nagrań. Ale wszyscy od początku podchodziliśmy do tego bardzo poważnie. Nikt się nie opieprzał, wszyscy bardzo ciężko pracują, bo tak trzeba. Ten tryb życia – codzienne podróże i tak dalej – jeśli nie postawi się przed sobą konkretnych celów, po prostu zeżre cię to żywcem. Wypalisz się bardzo szybko. Masz jeszcze czas na jakieś hobby? Nie mam żadnego hobby. Gram muzykę, piszę muzykę i wykonuję muzykę.
Robisz w ogóle cokolwiek niezwiązanego z muzyką? Tak. Hmm… nie, w zasadzie nie. Nawet jeśli nie gramy akurat koncertu, nie znaczy to, że przez cały dzień nie wezmę do ręki gitary albo nie spróbuję napisać czegoś nowego. Pozostali mają tak samo. Tym właśnie się zajmujemy. Nie robimy sobie wolnego, bo to wszystko staje się cząstką nas samych. Wasze albumy ukazują się na winylach i oczywiście na płytach kompaktowych, ale jesteście też na iTunes.
To dość niezwykłe, by tak młody zespół wydawał w obecnych czasach swoją muzykę na płytach winylowych. Jak sądzisz, jaka jest przyszłość formatów muzycznych? Czy zostanie nam tylko muzyka w formie cyfrowej? Będziemy wydawać naszą muzykę w każdym formacie, w jakim fani będą chcieli ją kupować. Oczywiście kochamy winyle, ale nie jesteśmy głupi. Rozumiemy, że winyle to niszowa sprawa. Sam zbieram je od dzieciństwa, pozostali też
je kochają, ale… No cóż, kompakty chyba też są w odwrocie, ale będziemy je wydawali, dopóki ludzie będą chcieli je kupować. Teraz jesteśmy także na iTunes. Jeśli pojawi się jakiś nowy format, to też z niego skorzystamy. Ostatnia rzecz, o jaką chciałem spytać – przeczytałem, że na waszym londyńskim koncercie w zeszłym tygodniu pojawił się Jimmy Page. Co dla was jako zespołu znaczy to, że prawdopodobnie jeden z waszych idoli chciał obejrzeć wasz występ? Nie wiem, czy to coś znaczy. No wiesz, to Jimmy Page. Przychodzi na zaplecze sceny i chce się ze mną spotkać. Wow. Wyszedł ze swojego zamku, czy gdzie on tam teraz mieszka, żeby zobaczyć nasz koncert i spotkać się z nami. To niewiarygodne. Jedna z najważniejszych osób w świecie rock n’ rolla chce się z nami zobaczyć. Ale… jakoś chyba o tym nie myślałem. To stało się w zeszłym tygodniu. Ale to przyjemne uczucie, a on mówił nam wiele miłych rzeczy. To miłe słuchać pochwał od osoby, która wie, o co w tym wszystkim chodzi. Ale nie myślałem o tym. To chyba duża sprawa. Pewnie celowo starałem się wyprzeć to z pamięci.
Mógłbyś porównać scenę Los Angeles do londyńskiej? Czy odczuwasz jakieś różnice pomiędzy tymi miejscami? W Londynie zawsze jest znakomicie. Bardzo nas tam lubią i zawsze mocno nas wspierali, ale tak samo jest w Los Angeles. Choć to nieco inne uczucie. Ale jedno się nie zmienia – kiedy zaczynasz grać i wiesz, że masz publiczność po swojej stronie, to w każdym miejscu na świecie czujesz to samo. Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie inaczej.
ROCK AXXESS 13
to
how make it in
rival sons Jakub „Bizon� Michalski photography: Falk - Hagen Bernshausen
THEY CONQUER THE WORLD WITH A 30-MINUTE ALBUM. THE BAND IS ONLY 4 YEARS OLD, BUT THEY’VE ALREADY PLAYED WITH AC/DC AND JUDAS PRIEST. THERE’S A CHANCE YOU MIGHT MEET JIMMY PAGE DURING THEIR CONCERT. WE’RE TALKING ABOUT RIVAL SON’S PHENOMENON WITH THE BAND’S SINGER - JAY BUCHANAN.
Jay, is the rest of the guys also joining us? No, it’s just me. Everybody is doing different things. Scott [Holiday – the guitar player] is right there calling home. It gets frustrating because I think we’re nine hours ahead, so calling home during the day, which is the slowest time for us, we have to wait until 7 or 8 at night for them to be awake and that’s when we’re at work and we’re busy. I’ve heard that the previous album, Pressure & Time, was done in something like 20 days. Was it the same with the latest one, Head Down? Yeah, it was something like that. Head Down was recorded I think in 22 days.
Does it mean that it was recorded live with little or no overdubs? Well, we record live and then we just add things to that. So it probably means that it was usually just two or three takes and that’s all? Because the whole things sounds really fresh and live.
I would say at least half of the record is first take and the rest is like second, maybe a couple of songs is third take. But we like the way our producer works. We do something once or twice and he says: “That’s it!” We’re like, “Come on, man. We want to do it again. We finally got it”. – “No, now you know it too well.” When I was listening to Head Down for the first time, I thought about how this band evolved comparing to Pressure & Time. It’s only a year but, you know, Pressure & Time was great but it all sounded like this classic hard rock stuff. And with Head Down I can hear a lot of different influences, like Paul Rodgers or even Tim Buckley. True sounds like it was inspired by Tim Buckley. Oh really? Awesome, Tim Buckley is great. So what are your musical influences right now? I don’t know if anything has changed influentially for anyone in the band. And on a song like True, if you hear Tim Buckley, that’s really cool, but for me the main influence for that song is actually John Jacob Niles – an old folk historian and
folk musician from 1920’s and 1930’s. And then you have others songs. I mean, Paul Rodgers has never really been an influence for me but it’s gonna happen no matter what ‘cause it’s rock n’ roll and I love that guy’s voice. But I don’t think anyone in the band listened to anything more than we did before. Yes, but you can clearly hear that the compositions on the new record are longer and more complex than on the previous one. Yeah, we gave ourselves more time and challenged each other in a different way. Whereas, when we were making Pressure & Time, we never talked about what kinds of songs we would like to do, but we knew that it was going to be a label debut for us so we thought, let’s just make it like 30 minutes. Make it a good record to put on at a party when all the songs just go. So for Head Down we gave ourselves more room. We did it in a same amount of time but Pressure & Time was 30 minutes and Head Down is 58, so that’s basically twice the amount of work in the same amount of time. Yeah, I remember people complaining on your Facebook profile, “You call that an LP? It’s only 30 minutes!” They’re not gonna complain this time, I think. Oh, people gonna complain no matter what you do, believe me Kuba. [laughs]
I wanna talk about the artwork of the new album. It looks great. What was the inspiration for it? It works like this. This artist lives in California. He’s name is Jason Holley. Scott found him online. We were thinking – “What are we going to do?” – because we finished the record. “Oh, artwork… Man, I don’t wanna deal with this.” – “Oh, I don’t want either.” And Scott went online and he found Jason Holley and it turned out that he lives in Southern California where we’re from. So we talked to him, sent him a copy of the record and he painted an oil painting. We commissioned him to paint a picture for the album cover and that’s exactly what he did. After listening to the record, that was the imagery that he got. We got it back and both Scott and I just went: “That’s great! That’s perfect.” Yes, it is. The cover of Pressure & Time was done by Storm Thorgerson. He’s one of the biggest names in the industry. He’s done many covers for Pink Floyd and other big ones. How did you manage to get the guy? You were an unknown band back then. You know, just like anybody else in the world, he’s a person who owns a telephone so we had our people contact him and they tracked him down. I think that every rock n’ roll band would like to have at least one record with Storm Thorgerson’s cover so now we can mark that one off the list, it’s done.
You’ve been very active on the Internet – social media, Facebook, Twitter. Whose idea was it to have all those competitions on your Facebook and Twitter profiles? I think they’re great, you got a lot of fans involved in it. We got a little bit lazy but our head of publicity, Talita, she’s really good with that. She’ll remind us… because we see fans every night. We meet hundreds of people every night and we don’t have that much Internet access. And Talita was the one who reminded us, “You guys should do this, you should try to keep in touch. Let’s make contests, send those postcards and stuff.” And that’s easy enough because it’s a way to have con-
16
stant interaction with our online fanbase. It’s easy to interact when we’re on the road with all these people we meet but then there are thousands of other people.
Do you think that you’re getting more attention from the fans because of the fact that you are so close to them and you are active online? I don’t know. It would be very easy to say: “Oh yeah. We get more attention.” But I’m not sure how it all works out yet. Whether by being closer we get more attention, or we would get more attention if we were not close to them. Because we pursue that which retreats from us. I’m the guy who probably spends the least amount of time with the fans because I’m reclusive. I don’t know…
Let’s go back to the last album. When I read the lyrics, most of them are not typical rock n’ roll lyrics about parties and stuff. Jordan or Manifest Destiny seem to be really something deeper. These are probably my favorites on the album. I wanna talk about Manifest Destiny because it’s about Native Americans. What was the influence for that? Are you interested in this theme? Absolutely. I have very close ties with the Native American community in the United States. I have Native American heritage, my bloodline and everything. That’s very important way of life to me. I spend a lot of time going to reservations and looking for ways to help the community, so that’s a theme that’s very close to my heart. Manifest Destiny Part 1 is a very sad story. But I definitely don’t wish to invoke more of the Native American stereotype with this sad Indian with a tear falling down all the time. Native Americans are some of the happiest people ever, they joke all the time. It’s an amazing culture. They’re always joking, they’re always laughing. I’m horrible at jokes, I don’t remember them very well so I won’t tell any. [laughs] You’re quite busy right now, but it’s not your first European tour. You’ve been here before a couple of times. Do you feel any difference between this one and the previous ones? We’ve done a lot of European touring and the venues and the crowds keep getting bigger and bigger. It really surprises me that, you know, we played right here last year in November and we sold it out. People were climbing off the walls, it was insane, just crazy. It was so crowded and the crowd was going nuts. And so when we drove up here I was like, “We’re at the same fucking club!” It was super crazy last time and now we’re even bigger, so what are they gonna do this time? It really doesn’t make sense to me that we’re at the same place and I’m a little bit afraid about how dangerous it’s gonna be. Last November it was mayhem. They were taking off their clothes, it was just arms and legs everywhere. So I really don’t know what happened, why we’re back here. I mean, this is a great club and we enjoy it but still… You supported some big bands recently. You’ve played with Axl, Judas Priest and some more. What are your greatest memories from those shows? With Axl’s band… I don’t know why he calls them Guns N’ Roses… that’s actually terrible. I’m not a fan of Guns N’ Roses anyway, even the original band. This is just not my style of rock n’ roll. But growing up, that was all my friends were listening to, they loved it. But playing with Axl was really cool. His entire band – we made great friends with them. Even if it
photo: Falk - Hagen Bernshausen
photo: Falk - Hagen Bernshausen
doesn’t feel like it should be called Guns N’ Roses, those were some of the coolest guys and the best players and really really good people. My favorite band we’ve ever played with is, without a doubt, AC/DC. Getting to open for AC/DC is like… come on, man… it’s A C / D C. That’s crazy. Where do you go up? The Rolling Stones? They’re right about the same. Playing with AC/DC was incredible.
Yesterday was the Speedway Grand Prix of Poland, there were thousands of people and between the races they played all the classic rock stuff and everybody was dancing or singing to AC/DC… Yeah, everybody loves AC/DC. My favorite thing about that is that when we were asked to play with them, we found out that every band that they play with is hand selected by Malcolm and Angus themselves. That’s crazy. I remember being a teenager, sitting with my drummer in the garage, smoking a joint, listening to AC/DC, looking at the poster and thinking: “Oh man, wouldn’t it be great if Angus and Malcolm heard our demo tape and thought, ‘I want those guys to open.’” – “Yeah, that would be awesome.” And that’s exactly what happened. What do you think was the biggest breakthrough for the band so far? Different breakthroughs come in different territories for us. In the US playing Lopez Tonight - a very very large late night talk show. And then in Germany playing Die Harald Schmidt Show which is the same kind of thing. You’re reaching millions and millions of people at one time. Being on television and playing for the Indianapolis 500 – 60 million people watched that, you know. Also every time we get on the cover of a magazine, that’s huge. That’s the breakthrough. It’s people backing us like that, we have different magazines that have championed us and helped us. Other than that, it’s a constant fight. Every night when we hit the stage, we have to prove ourselves again. That never changes. Because if somebody has come to your show before and they had a great time, they’re always thinking, “well, those Rival Sons, they really blew me away the last time, can they do it again?”
My next question is actually somehow connected. You mentioned the covers of the magazines and all that stuff. You release your albums on vinyl and special editions. But the band is only four years old. Aren’t you a bit surprised that it all went so fast? Usually bands spend a lot of time playing before they can actually release anything. Yeah, but I think bands that stay together for something like four years but haven’t made a record, they probably shouldn’t be a band. They’re probably doing something really really wrong. All of my friends have been really serious about what they’re doing but a lot of musicians get really lazy and they try to blame it on everybody else, like “oh, I can’t get the gig” and this and that. Well, maybe you’re not practicing enough. Maybe you’re not working on it hard enough because being a musician is a fucking job. You have to remember, it’s not just party all the time, drugs, girls and drinking all day. All of that stuff is fun but you have to be like: did I write any new songs today? When was the last time I wrote a song? How are we gonna record this next record? We don’t have the money to make the record. So how are we gonna get the money to record it? I’m sure you guys have friends like that. These musicians they go: “Oh, it’s so bad. Oh, I’m a starving artist.” I’ve been making records and I’ve been a starving artist but you
have to work really hard all the time because your ship is not just gonna come to you. You have to build it yourself.
Do you think it’s easier to become a famous musician in Los Angeles? No. Not at all. I really feel that with this band we got lucky. Working all the time and being very discriminating with each other about the quality of our music and the quality of our shows, and our recordings. But when this band came together, it was a good thing because everybody was very serious about what they’re doing. Nobody was slacking, everybody works really hard, because you have to. This whole lifestyle, travelling every day and all of it – if you don’t keep your focus on, this whole lifestyle will eat you alive. You’ll get burned out. Do you still have time for a hobby? I don’t have any hobbies. I play music and I write music and I perform music.
Do you actually do anything not connected to music? Yeah. Uhm… No, not really. Even if we’re not playing a show, that doesn’t mean I’m not gonna pick up a guitar the whole day. Or it doesn’t mean that I’m not gonna sit down and try to write some music. It’s the same thing with any of us. That’s what we do. You don’t take time off because it becomes an extension of you.
Your albums have been released on vinyl and obviously on CDs, but you’re also on iTunes. I think it’s quite unusual for a young band like yours to release records on vinyl these days. What’s the future of the music formats for you? Is it going to be digital only? Whatever people buy, we’ll make it. Of course we love vinyl, but we’re not stupid. We understand that vinyl is a niche thing. I’ve been collecting vinyl since I was a kid and the other guys all love vinyl too but… Well, CDs are on their way out, but we’ll continue to release CDs as long as people buy them. Now we’re on iTunes. If another format comes along, we’ll use that too. The last thing I wanted to ask you – I’ve read that Jimmy Page was at your show in London last week. What does it mean for you as a band to have probably one of your idols watching your show? I don’t think it means anything. I mean, that’s Jimmy Page. He comes backstage wanting to meet me. Wow. He came out of his castle somewhere to our show, to our room. To meet us. Of course, that’s crazy. That’s rock n’ roll royalty wanting to meet you. I guess I… I haven’t really thought about it. It just happened last week. But it feels good and he had some really nice things to say. It feels good to receive accolades from somebody that you know they know what they’re talking about. But I really haven’t thought about it. I guess that’s a pretty big deal. I think I put it out of my mind for a reason.
Can you compare London music scene with LA music scene? What’s the difference for you playing in those places? London is really hot. They really like us and they have supported us so much but so has Los Angeles. It’s just different. It’s a different feeling. But the one thing that is the same is when the music gets going and that crowd is really there with you, that’s the same feeling everywhere you go. And it’s going to be the same feeling tonight hopefully.
ROCK AXXESS
19
R ockin’ SANTA
rock style
Agnieszka Lenczewska foto, il; 123.rf
I już po halloweenowych szaleństwach. Zgasły cmentarne znicze, a z supermarketów i galerii handlowych znikNĘŁy cmentarne klimaty. Zamiast tego zapachniało goździkami i pomarańczami.
C
oraz śmielej atakuje nas z każdej strony falanga świętych Mikołajów, Gwiazdorów i Śnieżynek. Styropianowe płatki śniegu opadają na zakutanych w szale i czapki klientów. Dobiegające zewsząd, roztopione w marketowej przestrzeni ...dzwonki sań... i ...białe święta... jednoznacznie wskazują, że rubaszny staruszek w czerwonym kubraku i z białą brodą Billy’ego Gibbonsa zbliża się do miasta. Drżyjcie! Idą Święta!
Z pewnością widzieliście świetną angielską komedię romantyczną To właśnie miłość. Jednym z bohaterów filmu Richarda Curtisa jest zramolały, podstarzały, posiwiały, jadący na oparach dawnej sławny, rockman Billy Mack. Bohater jednego przeboju, zapomniany przez tzw. branżę, za wszelką cenę chce przypomnieć o swoim istnieniu. Wystarczy tylko drobna korekta tekstu i mamy gotowy świąteczny przebój. Potrzebna jest jeszcze odrobina szczęścia, a drzwi do sławy i salonów otworzą się na powrót.
Świąteczny przebój to jest jednak coś. Zagrają go w każde święta, zapłacą tantiemy od jego emisji, znajdzie się na każdej szanującej się składance świątecznych hitów. Pecunia non olet mawiał jeden z rzymskich cesarzy. To prawda. Boże Narodzenie, Mikołaj i Rudolf Czerwononosy Renifer sprzedają się świetnie pod każdą szerokością geograficzną. Zatem niech nikogo nie dziwi, że do świątecznego repertuaru zaglądają również zbuntowani rockersi. Przepis jest prosty. Wystarczy tylko dobrze wymieszać następujące składniki: śnieg, dzwoneczki, miłość, ciepło, Mikołaj, prezenty, radość. Prawda, że łatwizna?
wesoły rock’n’roll i czerwononosy lemmy
Subiektywny przegląd rockowych piosenek świątecznych rozpocznę od klasyka Chucka Berry’ego (wykonywanego później m. in. przez Briana Setzera) Run Rudolph Run. Ten wesoły rock’n’roll traktujący o uroczym reniferze Rudolfie jest ozdobą każdej rockowej, świątecznej imprezy. Pasuje zarówno do choinki, jak i butelki Jacka Danielsa. Świetną wersję tego gwiazdkowego evergreenu nagrali na składankę We Wish You a Metal Xmas & A Headbanging
ROCK AXXESS
21
New Year Dave Grohl, Billy Gibbons i czerwononosy Lemmy. Pychota i jakaż miła odskocznia od pewnego utworu duetu Wham!
Absolutnie genialną wersję świątecznego klasyka Santa Claus is Comin’ to Town nagrał Bruce Springsteen wraz z E-Street Band. I Wish Everyday Could Be Like Christmas Bon Jovi pojawił się na stronie B singla Keep the Faith. Również nowojorczycy z Type O Negative mają na sumieniu wesołą, świąteczną, radosną piosenkę, czyli Rust Red Water (Christmas Mourning) z albumu October. Naczelny prześmiewca amerykańskiego showbizu, „Weird Al” Yankovic, poszedł na całość. Nie dosyć, że w utworze The Night Santa Went Crazy sparodiował Soul Asylum, to jeszcze przy okazji nagrał własną świąteczną piosenkę w stylu I Believe in Father Christmas Grega Lake’a oraz na nutę Mama I’m Comin’ Home Ozzy’ego Osbourne’a. O wiele bardziej serio do tematu świąt podszedł John Lennon. W towarzystwie Yoko Ono, Plastic Ono Band i z niewielką pomocą zaprzyjaźnionego dziecięcego chórku z Harlem Community Choir stworzył przeuroczy klasyk świątecznej listy przebojów. Wydane w grudniu 1971 roku Happy
22
Xmas (War Is Over) przepełnia typowe dla Lennona zaangażowanie w walkę o pokój na świecie. Utwór nawiązuje do kampanii prowadzonej przez Lennona i Ono w 1969 roku. Na wynajętych w 11 miastach świata billboardach (m. in. w Nowym Jorku, Tokio, Atenach, Toronto) umieszczono napis WAR IS OVER! (If You Want It) Happy Christmas from John and Yoko. Utwór był wielokrotnie coverowany (zabrali się za to m. in.Joey Tempest, The Corrs, Tarja Turunen, Steve Vai, The Used czy nasze rodzime Quo Vadis) i znalazł się na setkach świątecznych składanek. Co ciekawe, ten przebój bożonarodzeniowych playlist w zamyśle Lennona miał być protest songiem. Kolega Lennona z nieistniejącego już wówczas The Beatles Paul McCartney również napisał swój świąteczny hit. Pobrzękujące dzwoneczkami, lekkie jak śnieży puch Wonderful Christmas Time (1979) dotarło do 4. miejsca UK TOP 40. Utwór jest bardzo często grany w okresie świątecznym, stąd też co roku konto Paula wzbogaca się o pół miliona dolarów z tytułu tantiem. Nieco w cieniu duetu kolegów z zespołu pozostał Ringo Starr. Nie oznacza to jednak, że nie poczuł on ducha Świąt. Nie napisał wprawdzie przeboju tej skali co dwa wymienione powyżej, ale za to nagrał album w całości wypełniony świątecznymi piosenkami. I Wanna Be Santa Claus (1999) zawierał nie tylko autorski materiał perkusisty
photo: 123rf
Fab Four, ale także covery. Muzyczną wisienką na torcie jest świetna wersja świątecznej piosenki The Beatles, Christmas Time (Is Here Again). Do udziału w nagraniu tego utworu Starr zaprosił Joe’ego Perry’ego z Aerosmith.
Nieco zapomniani glamrockowcy ze Slade co roku odbierają swoją dolę za grane w każdym sklepie, na każdej stacji metra i w każdej radiostacji Merry Xmas Everybody (1973). Warto w tym miejscu wspomnieć, że radosny utwór Slade został „przerobiony” przez mało wesołych gotów z The Mission. Również niesławny Gary Glitter dorobił się świątecznego przeboju. Wydany w 1985 roku utwór Another Rock and Roll Christmas na chwilę przywrócił go do panteonu sław.
Tematy świąteczne bliskie są również sercu progresywnej braci. Wspomniane już I Believe in Father Christmas Grega Lake’a (Emerson, Lake & Palmer, King Crimson) w zamierzeniu utworem gwiazdkowym wcale nie było. Gorzki tekst współpracownika King Crimson, Petera Sinfielda, dotyczył komercjalizacji Bożego Narodzenia oraz odarcia świąt z mistycznej, domowej atmosfery. W grudniu 1975 roku piosenka dotarła do 2. miejsca UK TOP 40, ustępując jedynie Bohemian Rhapsody Queen. Był to też największy przebój nagrany przez Grega Lake’a solo. Miłośnicy twórczości Mike’a Oldfielda znają natomiast z pewnością przepiękny drobiażdżek In dulci jubilo. Ta urocza przeróbka dzieła niemieckiego kompozytora renesansowego Michaela Praetoriusa (1571-1621) w 1975 roku znalazła się na albumie Ommadawn i do dzisiaj zadziwia lekkością oraz instrumentalnym rozmachem. Przez amerykańskie zestawienia przemknęło też skomponowane przez Vangelisa i zaśpiewane anielskim głosem Jona Andersona Easier Said than Done. Magii świąt uległ także Ian Anderson wraz kierowanym przez niego Jethro Tull. Do zestawu świątecznych hitów dorzucili w 1976 roku Ring Out,
Solstice Bells. Dość ryzykownym przedsięwzięciem było wydanie przez polską wytwórnię Lynx Music kompilacji Progressive Rock Christmas (2009), na której muzycy grający rock progresywny zagrali polskie kolędy w artrockowych aranżacjach.
Muzycy Queen dwukrotnie podchodzili do napisania świątecznego hitu. Błaha, dość przeciętna kompozycja Briana Maya i Rogera Taylora Thank God it’s Christmas nie okazała się w 1984 roku wielkim bożonarodzeniowym przebojem (zaledwie 21. miejsce w UK TOP 40). A dlaczego? Wszystkich aspirujących do wylansowania piosenki świątecznej Anno Domini 1984 przebił Band Aid ze swoim Do They Know it’s Christmas. Napisana przez Boba Geldofa i Midge’a Ure’a pieśń przez pięć tygodni zajmowała pozycję nr 1 na brytyjskiej liście przebojów, a sprzedaż singla w samym Zjednoczonym Królestwie przekroczyła trzy miliony egzemplarzy. Wszystko w słusznym celu, bo przecież w Afryce nie spadnie śnieg na Święta. W nagraniu singla wzięła udział niemalże cała muzyczna śmietanka Zjednoczonego Królestwa. Zabrakło muzyków z Queen i cieszącego się wielką popularnością Depeche Mode. Szkoda. A Winter’s Tale zamieszczone na albumie Made in Heaven (1995) również nawiązuje do świątecznej atmosfery. Piękna, nostalgiczna kompozycja Mercury’ego, nagrana kilka tygodni przed jego śmiercią, wywiera niesamowite wrażenie swoją subtelnością i lekkością.
Klasyczny hit świąteczny, nieco kiczowaty, z jeszcze bardziej obciachowym teledyskiem, przygotowali na Boże Narodzenie 2003 rockowi kabareciarze z The Darkness. Piosenka Christmas Time (Don’t Let the Bells End) dotarła do 2. miejsca w UK TOP 40, sprzedawała się jak ciepłe cynamonowe bułeczki i trafiła do kanonu świątecznych hitów. Muzyczny temat okołoświąteczny nie jest obcy także Coldplay. W 2010
ROCK AXXESS
23
roku ze strony www zespołu można było bezpłatnie pobrać utwór Christmas Lights. Świątecznej atmosferze dał się ponieść również Mały Wielki Książę, czyli Prince. Another Lonely Christmas (1984) wspięło się na 4. miejsce listy sprzedaży tygodnika Billboard.
mikołaje transsyberyjskie
photo: 123rf
Świetnym, dochodowym biznesem jest również organizowanie świątecznych tras koncertowych z repertuarem kolędowym zagranym w rockowych aranżacjach. Mistrzami w tej kategorii są z pewnością muzycy Trans-Siberian Orchestra. Znani wcześniej z takich zespołów jak Savatage czy Testament muzycy przerzucili się na repertuar iście świąteczny, lekki i przyjemny, czasami zahaczający o klasyczne inspiracje. Według danych tygodnika Billboard trasy Trans-Siberian Orchestra należą do najbardziej dochodowych. Tylko w USA zyski ze sprzedaży biletów na koncerty tego projektu przekroczyły 280 milionów dolarów. Jeśli dodać do tego wielomilionową sprzedaż płyt (rzecz jasna z repertuarem mikołajowo-śnieżkowo-choinkowym), pamiątek i wszelkiej maści gadżetów, nie dziw, że muzycy plasują się w absolutnym topie najbogatszych person show-biznesu. Trans-Siberian Orchestra ma w składzie takich muzyków jak Al Pitrelli, Jeff Scott Soto, Jeff Plate, Jon Oliva, Alex Skolnick czy Vitalij Kuprij, dysponuje olbrzymim budżetem i może liczyć na pomoc niezwykle rzutkiego producenta i promotora Paula O’Neilla – wszystko to sprawia, że ich spektakle od lat przyciągają wielotysięczną publiczność. Słowa O’Neilla: „Chcę, by ludzie wychodzili z naszych koncertów oniemiali i w dalszym ciągu nie dowierzali, że co widzieli było możliwe” są jak najbardziej słuszne. Obejrzyjcie DVD zespołu Ghosts of Christmas Eve. Dla jednych ten, barokowy, niemalże rubikowy kicz TSO
jest niestrawny i mało rockowy, ale w ten jeden dzień dajmy się ponieść świątecznej magii. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że muzycy dorobili się iście rockowych, bożonarodzeniowych hitów, takich jak Wizards in Winter, Christmas Eve/ Sarajevo 12/24 czy Christmas Canon oparte na Kanonie w tonacji D-dur Johanna Pachelbela.
W zdecydowanie mniejszej skali swój bożonarodzeniowy set prezentuje ex-wokalistka Nightwish, Tarja Turunen. W repertuarze ma ludowe fińskie piosenki i tradycyjne kolędy, a to wszystko w scenerii małych, zagubionych w bezkresach Laponii kościółków. Kameralnie, świątecznie i ładnie. Zresztą muzycy Nightwish z Tarją nagrali śliczny cover utworu Walking in the Air, traktującego o małym, zagubionym bałwanku, który spotyka Świętego Mikołaja.
Z okazji świąt muzycy zarabiają na nas krocie. Bombki, gadżety, płyty w wydaniach Christmas deluxe/special edition, pamiątki… O tym wszystkim przeczytacie na łamach tego numeru Rock Axxess. Ile zespołów, tyle świątecznych pomysłów. Tak, kudłaci rockmani uwielbiają święta Bożego Narodzenia. Nawet ci najbardziej groźni blackmetalowcy szukają 25 grudnia prezentów w przepastnych czerwono-zielonych skarpetach. Popijają grog, czasami nawet śpiewają kolędy. Tańczą wokół choinki albo tulą do piersi króliczka Playboya w stroju Śnieżynki. Zajadają się świąteczną szynką, przegryzają barszczyk lukrowanymi pierniczkami. Bo to przecież białe święta, a staruszek w czerwonym stroju z brodą w stylu Billy’ego Gibbonsa jest już w mieście. Zaprzęg reniferów dotarł do celu. Czas rozpakować prezenty.
wesołych, rockowych świąt!
R SANTA
ockin’ Agnieszka Lenczewska interpretation: Jakub „Bizon” Michalski illustrations, photographs: 123rf
Crazy Halloween season is over. The lights on the graves faded and all the supermarkets and shopping malls quickly changed the scenery. No more graveyard mood, it’s all about the scent of tangerine and clove.
W
e’re being attacked by a gradually growing army of Santas, Father Christmases and The Snow Maidens. Polystyrene snowflakes fall down on customers clad in warm scarves and hats. The ever-present notes of Jingle Bells and White Christmas clearly indicate that the funny old guy in red clothes and a Billy Gibbons like beard is coming to town. Beware! It’s almost Christmas time. I’m sure you’ve all seen that great English romantic comedy, Love Actually. One of the characters in Richard Curtis’ movie is a decrepit, aging and grizzled rock man, Billy Mack, that’s been surfing on the small wave of his past fame for many years. One hit wonder, forgotten by the industry is determined to remind people about his existence. A small change in the lyrics is all he needs and a new Christmas hit is ready. With a little bit of luck, the doors to fame and high profile parties can be opened again.
A Christmas hit is a cool thing. It’s gonna get played each year supplying the artist with his share of royalties and people will buy it with every Christmas best-of record. Pecunia non olet (money does not stink), said one of the Emperors of Rome. It’s true. Christmas, Santa and Rudolf the Red-Nosed Reindeer sell great at every latitude. No wonder the rebellious rockers also incorporate Christmas songs in their repertoire. The formula is simple. All you have to do is mix the following ingredients: snow, bells, love, warmth, Santa, presents and joy. Isn’t it simple?
26
joyful rock’n’roll and red-nosed lemmy This subjective review of Christmas songs starts with a classic tune performed by Chuck Berry, Brian Setzer and many others – Run Rudolph Run. Joyful rock n’roll song about a lovely reindeer called Rudolf is a must at every Christmas rock party. It suits both, a Christmas tree and a bottle of Jack Daniels. A great rendition of this Christmas evergreen was recorded on an album called We Wish You a Metal Xmas & a Headbanging New Year by Dave Grohl, Billy Gibbons and a red nosed Lemmy. What a pleasant departure from a certain Wham! hit. Another great Christmas track, Santa Claus Is Coming to Town, was covered by Bruce Springsteen and the E-Street Band and it sounded amazing. Bon Jovi track I Wish Everyday Could Be Like Christmas was used as a b-side to Keep the Faith single. Also New Yorkers from Type O Negative recorded a joyful, happy Christmas tune (Red Waters ([Christmas Mourning] from October Rust album). US showbiz’ chief jester, “Weird Al” Yankovic went all the way. Not only did he record a parody of Soul Asylum in his The Night Santa Went Crazy, but he also did a Christmas tune in the vein of Greg Lake’s Christmas track that will be mentioned here later and brought in some of Ozzy’s Mama I’m Coming Home into the mix. John Lennon approached the Christmas theme much more seriously. As usual, with his pacifistic commitment and with Yoko Ono by his side plus some help by Plastic Ono
photo: 123rf
Band and a befriended Harlem Community Choir, he created a lovely Christmas classic. Happy Xmas (War Is Over) was released in December 1971 and it was connected with a campaign led by Lennon and Ono in 1969. On billboards placed in 11 cities all over the world (including New York, Tokyo, Athens and Toronto) a sign was placed: WAR IS OVER! (If You Want It). Happy Christmas from John and Yoko. The track was heavily covered (among others by Joey Tempest, The Corrs, Tarja Turunen, Steve Vai, The Used or a Polish band Quo Vadis) and included in hundreds of Christmas collections. Happy Xmas was, in Lennon’s mind, a protest song but it found its place on Christmas playlists. Another ex-Beatle, Paul McCartney, also scored a Christmas hit, Wonderful Christmastime (1979). Light as a snowflake and jingling with bells it reached 4th spot in UK Top 40. It’s played in heavy rotation every year so Paul gets around half a million pounds annually from royalties. Ringo Starr was again somehow overshadowed by the Lennon/McCartney duo. He didn’t score that big of a hit but he did record an album full of Christmas songs. I Wanna Be Santa Claus (1999) was filled with both original compositions, as well as covers. The cream of the crop is a new version of an old Beatles tune, Christmas Time (Is Here Again). It was recorded with a guest performance by Aerosmith’s Joe Perry. Slightly forgotten glam rockers Slade have annual income from their hit single Merry Xmas Everybody (1973) being played in every shop, tube station and radio. It’s also worth mentioning that this happy tune was covered by the not-so-happy Goths from The Mission. The infamous Gary Glitter also had his own Christmas hit. The 1985 Another Rock and Roll Christmas brought him back to the spotlight for a second. Holiday tunes are close to the heart of prog rockers. Greg Lake’s I Believe in Father Christmas was not intended to be a
Christmas tune. Bitter lyrics written by King Crimson’s associate Peter Sinfield was about the commercialization of Christmas and the mysticism and family atmosphere Christmas are being stripped of. In December 1975, the song reached number 2 on UK Top 40, one place behind Queen’s Bohemian Rhapsody. It was also Lake’s biggest solo hit. Fans of Mike Oldfield surely know a beautiful little gem called In Dulci Jubilo. This lovely cover of an old renaissance tune written by a German composer, Michael Praetorius (1571-1621) was recorded in 1975 for Ommadown album and to this day it amazes the listeners with its lightness and instrumental vigor. Easier Said Than Done, composed by Vangelis and sung beautifully by Jon Anderson spent a while on the US charts. The spirit of Christmas also reached Ian Anderson and his Jethro Tull (Ring Out, Solstice Bells, 1976). Polish publisher, Lynx Music, took some risk in releasing a compilation album called Progressive Rock Christmas (2009) with prog rock musicians playing Polish carols with art rock arrangements.
Members of Queen tried to write a Christmas song twice. Trivial and average Thank God It’s Christmas, written by Brian May and Roger Taylor, was not a big hit in 1984 (only 21st spot on UK Charts). Why? All potential writers of a Christmas hit AD 1984 were beaten by Band Aid and their Do They Know It’s Christmas? The Bob Geldof and Midge Ure composition spent 5 weeks on the top of British single charts and it was sold in more than three million copies in the UK alone. It was all in good cause, as there was no snow in Africa that Christmas time. Almost entire UK rock royalty took part in recording this single. All but… Queen and highly popular Depeche Mode. Such a shame. Queen’s A Winter’s Tale, that was released on Made in Heaven album (1995) was much better in bringing in the Christmas mood. Beautiful and nostalgic, one of the last songs recorded by Freddie Mercury
ROCK AXXESS
27
only weeks before his death amazes with its subtle lightness.
Rock jesters from The Darkness recorded a classic Christmas song, a bit kitschy with an even more kitschy video. Their 2003 song Christmas Time (Don’t Let the Balls End) reached number 2 in the UK Charts, sold as great as cinnamon muffins and became an instant holiday classic. The same theme is not an uncharted territory for Coldplay. In 2010 fans could download for free a song called Christmas Lights from the band’s official website. Prince also allowed himself to be carried away by the spirit of Christmas. Another Lonely Christmas (1984) went as high as number 4 on Billboard’s Top 200.
trans-siberian santa claus
You can make some fine cash by organizing Christmas tours with carols played rock style. True masters in this field are surely the guys from Trans-Siberian Orchestra. Known from bands such as Savatage or Testament, they switched to Christmas repertoire – nice and smooth, at times supplemented with some classical motives. According to Billboard, Trans-Siberian Orchestra’s concerts are high on the list of the most profitable tours. In the States alone, the profits from ticket sales for the project’s shows exceeded 280 million dollars. Adding to that the multimillion album sales (with Christmas songs, of course), merchandise and all kinds of souvenirs, members of this band are among the richest in the music business. Trans-Siberian Orchestra’s shows, starring Al Pitrelli, Jeff Scott Soto, Jeff Plate, Jon Oliva, Alex Skolnick and Vitalij Kuprij, have been attracting huge audiences, also thanks to a big budget and an energetic producer and promoter – Paul O’Neill. His words – I want people to walk out of
28
our shows speechless and… still not believing what they have seen was possible – are spot on. Find out the band’s DVD, Ghosts of Christmas Eve. This almost baroque kitsch may be too much for some but just for this one day, let’s get carried away by the atmosphere. They scored some fine rock Christmas hits, like Wizards in Winter, Christmas Eve/Sarajevo 12/24 and Christmas Canon based on Johann Pachelbel’s Canon in D.
Former Nightwish singer, Tarja Turunen, presents her Christmas repertoire in a more modest setting. She sings Finnish folk songs and traditional carols. It all takes place in the scenery supplied by Lapland’s small churches. It’s intimate, it’s festive, it’s nice. When she was still performing with Nightwish, the band recorded a very enjoyable cover of Walking in the Air, a song about a little, lost snowman that meets Santa. Musicians make some big money during Christmas. Glass balls, gadgets, Christmas deluxe special editions of their albums and souvenirs. You can find it all in this issue of Rock Axxess, so let’s not dig deeper into this right now. Every band seems to have its own idea for celebrating Christmas. Yes, hairy rockers love this time of year. Even the most serious black metal musicians look for their gifts inside their big red and green socks on Boxing Day. They drink grog and some even sing carols. They dance around their Christmas tree or hug a Playboy snow bunny. They eat ham, drink borsch and try some iced gingerbread. After all, it’s all about white Christmas and the old man dressed in red with a Billy Gibbons style beard is already in town. The reindeer relay has finally arrived. Time to unwrap your gifts.
merry rocking christmas!
rock shop
x-mas in MERCH Karolina Karbownik
Christmas ornaments: Slayer www.store.slayer.net - $18.99 Disturbed www.rockabilia.com - $16.75 Pink Floyd www.rockabilia.com - $17.97 Cradle of Filth www.rockabilia.com - $17.95 Bullet For My Valentine www.rockabilia.com - $14.35 Alice Cooper www.alicecooper.com - $18.99 Stone Sour www.store.ticketmaster.com Kiss Demon Inside www.amazon.com Metallica www.metallica.com - $12.99 Nightmare Before Christmas www.entertainemtearth.com - $19.99 Slipknot www.rockabilia.com - $14.35 The Beatles www.thebeatlesonline.uk
Anthrax Ale T-shirt www.anthrax.com - $8.99 Nightmare Before Christmas diorama www.entertainmentearth.com - $34.99 The Beatles Limited Edition Record Sleeve 2013 Calendar www.thebeatlesonline.uk
Alice Cooper stocking www.alicecooper.com - $21.99 Def Leppard stocking www.rockabilia.com - $24.95 Slayer rolling paper www.store.slayer.net - $3.99 Metallica wrapping paper www.metallica.com - $18.99 Metallica gift bag www.metallica.com - $5.99
rock talk Aleksandra „Zołza” Szewczak foto: Hans Clijnk
180 km/h na koncert
therion
photo: Hans Clijnk
TYM RAZEM O NOWEJ PŁYCIE, WSPOMNIENIACH Z PIERWSZYCH KONCERTÓW I JEŹDZIE NA CZOŁÓWKĘ. ROZMOWY Z Christoferem johnssonem -CZĘŚĆ II Gdy myślę o tej operze i nowej płycie, która wkrótce się ukaże, przypominam sobie o tych wszystkich językach, którymi posługujecie się w waszej twórczości oraz o licznych inspiracjach mitologicznych. Opowiedz mi o Les Fleurs du Mal – czy kierunek, który zaprezentujecie na tej płycie będzie podobny do poprzednich wydawnictw? W jakim klimacie będzie osadzona wasza nowa twórczość? Nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo – jak już wspominałem – możemy jeszcze coś zmienić, jeśli okaże się, że pewne pomysły się nie sprawdzają. To będzie płyta Therion, więc oczywiście będzie dramatycznie i dość mrocznie. Na pewno nie zrobimy z tego opery we włoskim stylu z jakimś kretyńskim wątkiem miłosnym. Będzie tam słychać nieco Wagnera i rosyjskich kompozytorów – ich wpływ będzie słyszalny w ogólnym nastroju smutku. Co do muzyki – weźmy Siren of the Woods, Via Nocturna, Land of Canaan i The Wondrous World of Punt. Wyobraź sobie, że brzmią jeszcze bardziej w stylu muzyki klasycznej, trwają dwa razy dłużej i zostają
umieszczone na tej samej płycie. To powinno dać ci ogólny obraz tego, w jakim kierunku zmierzamy. Ta płyta nie będzie brzmieć dokładnie jak te utwory, ale będzie utrzymana w podobnym stylu.
Jeśli chodzi o muzykę, to fani Therion na pewno znajdą tam znane im motywy. Będzie tam pewnie sporo dłuższych, klasycznych fragmentów. To będzie dokładnie to, czego chcieli nasi fani, bo oni zawsze woleli te dłuższe i bardziej złożone kompozycje. Jeśli zapytać ich, który utwór na Sitra Ahra jest najlepszy, odpowiedzą – Land of Canaan. Na podobne pytanie o płytę Deggial, usłyszysz odpowiedź – Via Nocturna. Gothic Kabbalah? Większość fanów powie Ci, że najlepszym kawałkiem z tej płyty jest Adulrana Rediviva. Ludzie zazwyczaj lubią te same utwory, co my. Lubią udawać się w muzyczną podróż. Weźmy na przykład Land of Canaan. Słuchając początku tego utworu nie masz bladego pojęcia, jak będzie on brzmiał pod koniec. To bardzo długa muzyczna wyprawa z licznymi zmianami klimatu – to właśnie cenią nasi fani. Chciałbym wciągnąć tego typu przeżycia na jeszcze wyższy
ROCK AXXESS
31
photo: Hans Clijnk
photo: Hans
Ale znajdzie się też miejsce na długie klimatyczne partie. Być może tego właśnie będzie wymagała akcja. Pospekulujmy teraz przez chwilę na temat scenariusza. Powiedzmy, że ktoś umiera i trzeba napisać fragmenty muzyki pogrzebowej. Oczywiście, musi to być muzyka odpowiednia dla żałobników, którzy biorą udział w uroczystościach pogrzebowych. Nie może być zbyt porywająca. Będzie ona w tym przypadku jedynie sposobem przekazania publiczności smutku, który odczuwają postacie na scenie. Potem potrzebne byłoby coś w stylu długiego instrumentalnego fragmentu z początku Siren of the Woods. Ten utwór ma wiele takich właśnie wolnych i klimatycznych pasaży, które mogą służyć za łącznik pomiędzy ważnymi motywami. Podobnie jest w przypadku utworu Sirius B i tych śpiewów „Po Tolo”. W niektórych momentach taka muzyka byłaby świetna, w zależności od tego, co działoby się akurat na scenie. Wszystko musi być ze sobą powiązane. Jeśli muzyka w danym momencie nie jest jakoś szczególnie interesująca, to akcja na scenie musi taka być. Trzeba się na czymś skupić. Elementy muzyczne i aktorskie nie mogą ze sobą walczyć o to, co jest ważniejsze. Podobnie jak u Wagnera – być może stało się coś ważnego, ktoś zginął. Trzeba na przykład pokazać emocje Zygfryda, który zabił smoka Fafnera. Zygfryd stoi na scenie, a całą robotę odwala muzyka. W tym przypadku to dźwięki będą opowiadały całą historię w twojej głowie. On będzie po prostu stał – „Właśnie zabiłem smoka!”. W innym fragmencie może pojawić się dialog, jeśli postacie faktycznie rozmawiają na jakiś temat. Wtedy nie można wprowadzać muzyki, która odwróci uwagę widzów od słów. Muzyka ma być jedynie tłem dla rozmowy. Jak już wspomniałem, to był właśnie mój największy błąd, gdy próbowałem stworzyć operę – zacząłem od muzyki i pod koniec nic nie trzymało się kupy. Skupiasz się mocno na planach dotyczących opery. Czy przy tworzeniu nowej płyty pójdziesz w podobnym kierunku? Skąd będziesz czerpał inspirację przy nagrywaniu nowego krążka?
Nowa płyta, Les Fleurs Du Mal, będzie brzmiała zupełnie inaczej. Nie mogę powiedzieć ci zbyt wiele, bo zdradziłbym cały sekret. Powiedzmy, że jest dość mroczna. Coś w rodzaju: „światło spotyka ciemność” lub „na światło spadł mrok” czy coś w tym stylu. Trudno to wytłumaczyć. Myślę, że ludzie będą sporo dyskutowali na temat tej płyty. Niektórzy ją znienawidzą, inni pokochają, ale na pewno będą o niej rozmawiać. Będzie przy tej okazji najwięcej dyskusji od czasu wydania Theli. Częścią tego całego projektu jest też to, byśmy mogli zaobserwować spontaniczne reakcje ludzi, którzy nie mają pojęcia, czego się spodziewać. Jeśli ogłosilibyśmy: „zrobimy to czy tamto”, fani mieliby konkretne oczekiwania. Po skończeniu nagrań płyta wyciekłaby od razu do Internetu i nic by nie wyszło z niespodzianki. Chciałem, żeby ten projekt był spektakularny i nieco prowokacyjny. W październiku Therion zagra dwa koncerty w Polsce. Ponownie spotkacie się z polską publicznością. Co sądzisz o polskich fanach? Czy dodają ci energii?
Publiczność wschodnioeuropejska, podobnie jak ta z południowej części kontynentu, zawsze reaguje bardziej żywiołowo. Na początku wynikało to pewnie stąd, że nie mieliście zbyt wielu dużych koncertów w tym regionie, więc jeśli już ktoś do Was przyjeżdżał, publiczność wariowała. Teraz jednak, gdy niemal wszyscy zawsze zahaczają o Polskę, Węgry i inne
photo: Hans Clijnk
poziom i stworzyć zróżnicowaną stylistycznie i spektakularną brzmieniowo rock-operę.
kraje tego regionu, jesteście przyzwyczajeni do koncertów w takim samym stopniu, co Niemcy czy Holendrzy. Uważam jednak, że zachowaliście znacznie więcej tego entuzjazmu. Fani u Was są zawsze nieco bardziej zwariowani, co na pewno mnie inspiruje podczas koncertów. Gdy gramy na żywo, między zespołem a fanami istnieje pewnego rodzaju symbioza. Jeśli trafisz na publiczność, która po prostu ogląda koncert, robisz co w twojej mocy, grasz profesjonalnie i starasz się, żeby otrzymali to, za co zapłacili. Ale jeśli trafisz na szalony tłum pod sceną, to jest to jak narkotyk. Przekazujesz im dodatkowe pokłady swojej energii, o które nawet się nie podejrzewałeś. Mam 40 lat, zazwyczaj nie ruszam się zbyt dużo. Powinienem być w dość kiepskiej formie. Gdy idę na spacer, to nie czuję się w pełni sił. Jednak gdy jestem na scenie i trafimy na naprawdę świetną publiczność, to czuję się tak, jakby wstępowały we mnie jakieś dodatkowe moce. W ogóle nie czuję zmęczenia. Po dwugodzinnym koncercie mógłbym pograć jeszcze kolejną godzinę. Dzieje się tam coś ezoterycznego. Ludzie mają w sobie niezwykłe pokłady entuzjazmu. Tak, jakby wydzielali jakąś energię, którą muzycy na scenie wdychają, czerpiąc dodatkową moc. Jeśli gramy dwugodzinny koncert i jesteśmy z niego zadowoleni, mówimy sobie: „To już dwie godziny? Musimy już schodzić? [śmiech] Nie chcę jeszcze jechać do domu!” Skoro mowa o koncertach – masz może jakieś śmieszne lub straszne historyjki z tras koncertowych?
Cóż, od samego początku graliśmy niesamowite koncerty. Nigdy nie zapomnę naszych pierwszych koncertów w Szwajcarii. Jechaliśmy volvo ze Sztokholmu do Zug i z powrotem. Dwa dni w samochodzie, jeden koncert i kolejne dwa dni drogi powrotnej. Musieliśmy pędzić ze 180km/h po autostradach, żeby zdążyć. Innego razu, w czasie, gdy nagrywaliśmy Theli, graliśmy koncerty podróżując camperem. Byliśmy tak spłukani, że po prostu musieliśmy pojechać w trasę, żeby mieć za co opłacić rachunki. Musieliśmy zrobić sobie przerwę i odłożyć miksowanie albumu na później. Pojechaliśmy w krótką trasę, chyba z dziesięć dni. A ponieważ nie jesteśmy wielkim zespołem, musieliśmy przemieszczać się camperem. Mieszkaliśmy w nim niczym hipisi, a wszystko to działo się w środku zimy.
ROCK AXXESS
33
Było niesamowicie zimno, a w Czechach, przy temperaturze -25 zepsuł nam się wóz. Był w nim silnik diesla, którego normalnie nie odpala się na pych. Ale byliśmy bardzo zdesperowani. Co niby mieliśmy zrobić? Byliśmy bez grosza gdzieś w Czechach. Pchaliśmy wóz przez dobry kilometr, nim silnik w końcu zaskoczył [śmiech]. A kiedy już zaskoczył, to nie mogliśmy go wyłączyć, więc był cały czas na chodzie. Na tej samej trasie trafiliśmy też do niemieckiego aresztu. W drodze do Czech lub Polski przejeżdżaliśmy przez Bawarię, która jest nieco bardziej konserwatywnym landem. Zatrzymali nas na granicy i zobaczyli grupkę długowłosych gości, więc zapytali: „Macie narkotyki?” – „Nie, nie bierzemy.” – „Ok, gdybyście jednak coś mieli, możecie oddać je teraz i jechać dalej. Jeśli tego nie zrobicie, będziemy musieli przeszukać autobus.” My na to: „Nie bierzemy narkotyków, więc nie mamy nic do oddania.” – „Dobra, wszyscy wychodzić!”. Był środek zimy, -25 stopni, a my musieliśmy stać na zewnątrz i czekać, podczas gdy oni wszystko dokładnie przeszukiwali. Oczywiście nic nie znaleźli i byli naprawdę wściekli. Rozumiemy trochę po niemiecku więc wiedzieliśmy, że mówili coś w stylu: „na pewno coś mają”. Potem zaczęli mówić do naszego basisty: „Lubisz sobie zapalić haszysz, nie? Na pewno lubisz.” Byli naprawdę wredni. Przeszukali wszystko ponownie i ponieważ niczego nie znaleźli, powiedzieli: „Ok, wiemy, że macie narkotyki. Albo je oddacie, albo was aresztujemy.” Nie mogliśmy w to uwierzyć. No i zamknęli nas w małym areszcie z kratami i tak dalej, podczas gdy sami ponownie przeszukiwali campera. Chyba nawet sprowadzili psa, który też niczego nie znalazł więc przyszli do nas i powiedzieli: „Dobra, wyskakiwać z ciuchów.” Musieliśmy zdjąć wszystko i stać tam nago, podczas gdy oni przeszukiwali nasze ubrania. I oczywiście znowu nic nie znaleźli, bo nie bierzemy narkotyków. Dopiero wtedy pozwolili nam odjechać. Ale udało nam się trochę zemścić, bo w areszcie mieliśmy przy sobie mały aparat fotograficzny i robiliśmy mnóstwo śmiesznych zdjęć, które potem obiegły media muzyczne [śmiech]. Świetny przykład na to, jak oni traktują ludzi. Pamiętam, że różne przygody spotykały nas także, gdy jechaliśmy do Polski w 1992 roku, by zagrać w Katowicach na Metal Mind Festival. Płynęliśmy promem, a potem musieliśmy wynająć samochód. W tamtych czasach polskie drogi były cholernie kiepskie. Nie było nam do śmiechu, kiedy jeździliśmy pomiędzy miastami po drogach wybudowanych przez hitlerowców, które były całkowicie zaniedbane przez komunistów. Podróż obfitowała w silne doznania. W dodatku nasz ówczesny perkusista, Piotr Wawrzeniuk, omal nas nie zabił. Przed nami wlokły się dwie ciężarówki i Piotr w końcu miał tego dość. Powiedział: „Pieprzyć to, wyprzedzam.” Ale samochód, który wypożyczyliśmy był strasznie gówniany i będąc na łuku zorientowaliśmy się, że z naprzeciwka prosto na nas jedzie inna ciężarówka. Jechaliśmy prosto na czołówkę. Na szczęście gość, którego właśnie wyprzedziliśmy, dał mocno po hamulcach i zdołaliśmy wcisnąć się pomiędzy te dwie ciężarówki i dosłownie o centymetry uniknęliśmy zderzenia. Ja akurat siedziałem w najlepszym miejscu – z tyłu po prawej stronie – więc być może wyszedłbym z tego ze złamaną ręką i trochę potłuczony, ale wokół mnie byłyby same trupy. Mielibyśmy tam pieprzoną masakrę. Tak właśnie przebiegała nasza podróż. A gdy już dotarliśmy do Katowic, okazało się, że wszystko wygląda bardzo skromnie. Nie mieli tam wtedy stołka perkusyjnego, bębniarze musieli siedzieć na zwykłym szkolnym krzesełku, którego nie dało się regulować. Ale cieszyliśmy się, że tam byliśmy, bo przyszło mnóstwo ludzi i reakcje na widowni były niesamowite. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. To było nie-
34
wątpliwie nasze najintensywniejsze koncertowe przeżycie do tamtej pory.
Miło słyszeć, że takie przyjęcie spotkało was właśnie w Polsce. Moje ostatnie pytanie będzie dotyczyło twojej opinii na temat sukcesu. Czy z perspektywy tych wszystkich lat na scenie uważasz, że osiągnąłeś wystarczająco wiele? Jaki był twój najważniejszy cel? A może jest on jeszcze przed tobą? Moim celem było zawsze to, by móc się utrzymywać z muzyki i całkowicie się na niej skupiać. Kiedy miałem stałą pracę, a przez dwa lata byłem zatrudniony w drukarni, pracowałem bardzo ciężko. Nie zajmowałem się drukowaniem, tylko wszystkimi innymi pierdołami – nosiłem papier, zajmowałem się maszynami. Kiedy mieliśmy próby, to nie miałem nawet czasu na obiad, bo jechałem prosto do sali prób. W pociągu zjadałem torbę cukierków, a po powrocie do domu byłem tak zmęczony, że szedłem prosto do łóżka. Ten stan skutecznie zabijał moją kreatywność i w końcu zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie tego wszystkiego pogodzić. Wiedziałem, że z czegoś będę musiał zrezygnować, więc w 1992 roku rzuciłem pracę. Mieszkałem jeszcze wtedy z rodzicami. Powiedziałem sobie: „Teraz będę żył z muzyki”, bo moi rodzice opłacali wszystkie rachunki. Ale od 1993 roku mieszkałem już na swoim, w kawalerce, płacąc rachunki i żywiąc się za własne pieniądze. Żyłem jak szczur, byłem bardzo biedny, ale właśnie o to mi chodziło, żebym mógł skupić się na muzyce. Byłem tak biedny, że nawet ludzie, którym pomagała szwedzka opieka społeczna mieli znacznie więcej pieniędzy niż ja. Ale duma z tego, że mogłem opłacić rachunki i kupić jedzenie za kasę zarobioną na graniu muzyki była większa niż wszystko inne. Gdybym zdobył złotą płytę, powiesiłbym ją na ścianie i byłbym bardzo dumny. Ale możliwość jedzenia makaronu i keczupu w 1993 roku i płacenie za prąd z pieniędzy zarobionych na muzyce była fantastyczna. Możliwość ciągłego grania to zaszczyt, którego nie da się kupić za pieniądze. Tylko na tym mi zależy. Żeby móc się z tego utrzymywać. Wiesz, mam syna i chcę, żeby miał normalne życie. Gram taką muzykę, jaką chciałem i jeżdżę w trasy koncertowe, więc jestem szczęśliwy. Nie mógłbym chcieć niczego więcej.
photo: Hans Clijnk
Sądzę, że najważniejsze w życiu jest móc robić to, co się kocha. Życzę ci, żeby ten nowy projekt oraz rock-opera zrobiły na ludziach świetne wrażenie. Mam też nadzieję, że uda nam się porozmawiać kiedyś na żywo po jednym z koncertów.
Nic prostszego. Tak jak mówiłem, po każdym koncercie będę spędzał kilka godzin przy stoisku z koszulkami, podpisując różne rzeczy i rozmawiając z ludźmi, więc nie powinno być z tym problemu. A przy okazji, nie wiem, czy słyszałaś, ale zabieramy w trasę dodatkowego klawiszowca, bo chcemy grać sporo kawałków z rozbudowanymi orkiestracjami, takich jak Via Nocturna. Wydaje mi się, że gdybyśmy zagrali te utwory z podkładem z taśmy, to nie brzmiałyby to tak dobrze. Chcieliśmy zagrać je w stu procentach na żywo. Będzie też parę utworów z Les Fleurs du Mal oraz oczywiście wszystkie nasze najbardziej znane numery. Wykonamy wszystkie te kawałki, o które ludzie proszą na każdym naszym koncercie, ale będzie też parę niespodzianek. To będą raczej te dłuższe i bardziej złożone kompozycje, jak Via Nocturna. Świetnie, życzę zatem nam obojgu, żeby wasze koncerty były dla nas niezapomnianymi muzycznymi przeżyciami. Dla mnie na pewno będą.
ROCK AXXESS
35
Aleksandra „Zołza” Szewczak photo: Hans Clijnk
driving
180 km/h to make it for
THERION
THIS TIME WE’LL GET TO KNOW ABOUT THE NEW ALBUM, MEMORIES FROM THE FIRST CONCERTS AND A NEAR HEAD-ON CRASH. OUR INTERVIEW WITH Christofer Johnsson - PART II When I think about this opera and the new album that’s going to be released soon, one thought comes to my mind. I think about plenty of languages you’ve used in your songs and different mythological inspirations… Tell me something about Les Fleurs Du Mal – does it go in the same direction? What will be the mood on this album?
photo: Hans Clijnk
I don’t want to reveal too much of it, because, like I said, we might change it during the journey if my idea for this doesn’t work. It’s Therion music, so obviously it’s going to be dramatic and quite dark. We’re not gonna make it like an opera with some ridiculous love story like Italian style – obviously not. There will be some influences from Wagner, from some Russian composers – the sadness of it. Musically, imagine Siren of the Woods, Via Nocturna, Land of Canaan and The Wondrous World of Punt – imagine that they were made a bit more classical and twice as long and they were put on the same CD. That gives you an idea about the direction we’re going at. It doesn’t sound like these songs precisely, but it gives you an idea of it. Musically Therion fans will recognize something there. It will be maybe longer classical passages and so on. Musically this is going to be exactly what Therion fans want, because they always preferred our long and complex compositions. If you ask people what is the best song from Sitra Ahra, they will say Land of Canaan. If you say: best song from Deggial, pretty much everybody will say Via Nocturna. The best song from Gothic Kabbalah, at least huge portion of the fans will say Adulruna Rediviva. People in general like your top favorite songs. Those songs are usually up there. It seems like they like to have a musical journey. If you take a song like Land of Canaan – when you hear the beginning of this song, you have absolutely no idea how it sounds at the end. It’s a very long musical journey, changing the style a lot. This type of music and journey seems to be quite appreciated by fans. I’d like to make the ultimate experience in this way – really varied and spectacular type of rock opera. But at the same time there will be longer atmospheric parts as well. Maybe the action needs it. Let’s invent the scenario right now. Let’s say, somebody died and you’ve got to write some funeral
music in your performance. It obviously needs to be music that is suitable for sad people standing there at the funeral. You can’t make music which is too interesting. The music in this case is just a bridge to deliver sad feelings of the actors of the play to the audience. Then you would maybe make something more like the beginning of Siren of the Woods – this long instrumental thing. Siren of the Woods has a lot of parts that would be the transport parts – very slow and atmospheric, or just song like Sirius B for instance, chanting on “Po Tolo”. That type of music maybe could be fantastic for certain parts – depending on what’s happening on the stage. Everything needs to be connected. When the music is not super interesting itself, then what’s happening on the stage is super interesting. You need to have your focus somewhere – you can’t have the stage and music fighting over, which one is the most important all the time. Like in some Wagner stuff, maybe there was some triumphal things – somebody was killed and you want to show the emotions of Zigfried who slayed the Fafner Dragon or something, and then he would just be standing there and the music would do all the job. Music would be the one telling the tale in your head – he is just standing there: “I’ve just killed the dragon”, and the music is everything. At another point, maybe there’s a dialogue, they’re really talking to each other about something – you cannot have music, which is taking away your attention. Music is something to stand on and you follow the conversation. I’ve said it already – this is my general mistake I did when I tried to write my opera – I started with music and it didn’t make sense in the end. You still pay a lot of attention to your plans connected mainly with the rock opera. Did you plan to take the same direction during the production of the new album? What are the major influences for it?
The new album, Les Fleurs Du Mal, sounds completely different. I cannot tell you much really, because then I would reveal the secret around it. Let’s say it’s quite dark. Some sort of “the light meets the darkness”, or “the light has been made dark” or something similar. It’s difficult to explain that. I think people will talk a lot about it. Some people will hate it, some will love it, but people will talk – that’s for sure. I think there will be most talking since we released Theli. Also to have the spontaneous reactions, when people don’t know what to expect – that’s a part of the art project. If you announce it and say: “Oh, we’re planning to do this”, everybody would have expectations. And now we’ve finished it, it will be released in 2 months and then promo is leaked and all of this – it wouldn’t work. I wanted this to be a bit provocative and spectacular. This autumn Therion is going to play two concerts in Poland – both of them will take place in October. You will meet Polish fans again. What is your impression about them? Are they good? Do they give you the energy?
Just like the South of Europe, I think the audience in the East of Europe has always been much warmer. In the beginning it was maybe because there were not so many concerts and people were so happy that there was a concert that they were completely crazy. But now, when everybody is always touring Poland, Hungary and so on, you are just as used to concerts as people in Germany, Holland or anywhere else are. I think you managed to preserve much more of this enthusiasm. It’s always a bit wilder crowd, which is of course very inspiring for me on stage. When we play live it’s the symbiosis between the band and the crowd. If you have a crowd which is just watching the band, you do your best and you give them good value for the money and play the songs
38
well and try to be professional, but if the fans are completely crazy, it’s like a drug. You give them energy you thought you didn’t have. I’m 40 years old this year, I don’t move much normally. I should be in pretty bad condition. If I take a walk it’s not like I’m in good shape. But when I’m on stage and there’s a really good crowd, it seems like I’ve got some supernatural power giving me the energy. I really don’t feel tired. If I play for 2 hours, I could play another hour, so something esoteric is happening there. People are very enthusiastic. It’s like they project some energy up in the air that you inhale and you get strength from it. When we have a two-hour show and it’s a good show, it’s like: “Wow, it’s already two hours! We have to go off now? [laughs] I don’t want to go home!” Talking about live performances, do you have any funny or maybe horrible memories from playing live?
Well, me made a lot of spectacular shows from the beginning. I will never forget when we played The Switzerland for the first time. We were driving from Stockholm down to Zug and back in a Volvo. That was a two-day drive, making one show and a two-day drive back. We had to drive something like 180km/h on autobahn just to make it. Or the other time we were touring in a camper when we were making the Theli album. We were so broke, so out of cash that we simply had to go on a tour to be able to pay our bills. We had to take a break and do the mix later and we went out on a small tour, ten days or something. And since we’re not a big band, we had to do it in a camper with the whole band living like a bunch of hippies in it and in the middle of winter. It was ice cold and we had a breakdown in the Czech Republic in -25. It’s a diesel engine and normally you cannot get it started by pushing it, you don’t do that with diesel engines. You do that with gasoline engines but we were so desperate. Like, what could we do? We were in the Czech Republic with no money. So we pushed it for something like a kilometer before the engine finally started [laughs]. So once the engine started, we couldn’t turn it off. I think it was on all the time. And actually we got into a German jail on that tour as well. We were going over Bavaria which is a bit more conservative and we were going to either the Czech Republic or Poland, I don’t remember. And they stopped us at the border and they saw a bunch of long-haired people so they asked, “do you have any drugs?” – “No, no. We don’t do drugs.” – “Mmm, ok. But if you have any drugs, you can give it to me now and you can go. But if you don’t give it to us now, we’ll have to search the bus.” And we were like, “We don’t do drugs, we’ve got nothing to give you, sorry.” –“OK, everybody out!”… So we had to stand in -25, in the middle of winter and wait while they were searching everything and they found nothing and they were really angry. We understand a little bit of German, so we knew they were saying something like, “oh, we know they have it somewhere”. So then they talked to our bass player and said: “So, you do like to smoke hash, don’t you? Oh yes, you do!” They were really nasty. They searched us for the second time and since they didn’t find anything, they said: “OK, we know you have drugs. Show them to us or we will have to put you in arrest.” And we were like “What?” So they put us in a small arrest with bars and everything while they were searching the camper again. I think they brought a dog and it didn’t find anything so they came to the arrest and said, “Ok, strip off your clothes” and we had to take off all our clothes and be naked while they were searching for the drugs in our clothes. And of course they found nothing, we don’t do drugs. And then we finally could go. But we gave them a bit of a revenge because we had a camera with us there so we were taking funny pictures in the arrest which
photo: Hans Clijnk
were published in the music media later [laughs]. So that’s a story about how they treat people.
So glad to hear that you had such a warm reception in Poland. My last question will be about your feelings connected with success. Do you feel like you’ve succeeded enough from the perspective of all this time you’re on stage? What was your biggest goal? Or maybe the biggest goal is still somewhere ahead of you?
My big goal was always to be able to live out of music and focus 100% on it. Because when I had a job earlier, working at a printing office for two years, it was a very hard work physically. I wasn’t the printer, I was doing all the shit stuff – carrying papers, working with some machines and all that – so when we rehearsed, I didn’t even have time to eat dinner, I had to go straight to the rehearsal room. I ate a bag of candy on a train over there and then I got home and was too tired for anything else than going to bed. It was really killing my creativity and I realized it’s not possible to have both if I’m gonna do this. I knew I really needed to do one of them. So in 1992 I gave up my job and I was still living with my parents. So I said, “Oh, I’m gonna live from music”, because my parents were paying the bills. But from 1993 I actually lived in my own place, I had a one-room flat, I paid my own bills and paid for my own food. Actually I lived like a fucking rat because I was so poor but this was my goal – to be able to focus on music. And I was so poor that people who were on social welfare in Sweden had much more money than I did. But the pride for me to be able to pay my bills with money I made from music, to buy my food with money I made from music beat anything. If I had a gold record, I would put it on the wall and be very proud but to be able to eat pasta and ketchup in 1993 and pay my electricity bills with money earned from music and be independent beat everything. And to be able to continue to do music is a privilege that you cannot buy for money. That’s all I care about. If I can continue to pay my
40
photo: photo: Hans Hans Clijnk
I remember from playing in Poland that we did something similar while travelling for the Metal Mind Festival in 1992. It was in Katowice. We had to take the ferry and then hire a car. And the Polish roads back then, they were not fucking good. That wasn’t funny when you were driving between the cities and some of the highways were built by Hitler and nobody in the communist times has done anything to maintain them. So it was quite a scary journey. And then Piotr Wawrzeniuk, our old drummer, almost got us killed on our way because there were two trucks in front of us that were going really slow and he just lost his nerves and said, “OK, I’ll fucking overtake them.” But we had this shitty car we’ve been renting and in the middle of the curve we saw that there was another truck coming, so we were about to have a frontal crash with it. Luckily, the guy in the truck that we’ve just overtook was hitting his brakes hard so we just squeezed ourselves in between these two trucks and we didn’t get hit by that truck just by a fucking inch. I was sitting in the best place, in the back and to the right, so maybe I would have survived with a broken arm or something but I would have only bodies all around me. It would have been a fucking bloody mess. So this is how the journey was down there. And then, when we got to Katowice – it was quite simple back then. They didn’t have a drum chair, it was a regular, school chair that you cannot adjust, so everybody had to sit on that – but we were really happy to be there because there were lots of people and the reaction from the crowd was amazing. I’ve never seen anything like that, you know. That was by far the strongest concert experience that we had up until then. bills… you know, I have a son and I want him to have a normal life… I make music that I want and I’m able to tour, then I’m absolutely happy. There’s nothing more I could’ve asked for.
So I think, Christofer, that the most important thing in life is to be able to do the things that you really love. So I would like to wish you that this great project and this rock opera impress a lot of people and maybe we can talk face to face during one of the shows. Well, it’ll be the easiest thing on Earth. Like I said, I’ll be spending a couple of hours after each show at the merch stall signing things and talking to people, so there should be no problem with that. This is a show that you don’t want to miss. By the way, I don’t know if you’ve heard but we’re bringing a keyboard player with us because we want to perform a lot of songs that have really a lot of orchestrations like Via Nocturna and that type of songs. I feel that if we played those songs with a backing track, it wouldn’t sound good because so much would come from the tape. So we really wanted to play all the parts live in the songs that are based on orchestral stuff. So we have a keyboard player with us this time. There would be a few songs from Les Fleurs du Mal, of course, and then we will do all the classics, obviously. All the songs that people demand to hear on every show but there will be also a lot of odd songs. I’ll focus on the longer and more complex songs like Via Nocturna. Ok, so I wish both of us to have the greatest musical experience during your concerts. I’m sure I will.
All Access Media
in collaboration with Riff Music Store presents
WE CREATE ROCKSTYLE MEET & GREETS PANEL DISCUSSIONS INTERVIEWS EXCLUSIVE CONCERTS PROMOTIONAL EVENTS for touring rockers
UNIQUE EXPERIENCE FOR YOUR FANS contact@allaccess.com.pl contact@rockaxxess.com contact@allaccess.com.pl event manager: manager: dorota.zulikowska@allaccess.com.pl event manager d.zulikowska@allaccess.com.pl event dorota.zulikowska@allaccess.com.pl www.rockaxxess.com www.rockaxxess.com www.rockaxxess.com
rock axxess stage
VOIVOD host: Karolina Karbownik, interpretation: Jakub „Bizon” Michalski, photographer: Doris
ROCK AXXESS STAGE TO SCENA, NA KTÓREJ RYTM NADAJE PASJA DO MUZYKI ROCKOWEJ I METALOWEJ. FANI MAJĄ IDOLI, IDOLE MAJĄ FANÓW. FANI PYTAJĄ, IDOLE ODPOWIADAJĄ, A POZA TYM MOŻNA POPROSIĆ O WSPÓLNE ZDJĘCIE Z ARTYSTĄ, AUTOGRAF, UŚCISNĄĆ DŁOŃ... 17 PAŹDZIERNIKA NA SCENIE ROCK AXXESS W SALONIE MUZYCZNYM RIFF W WARSZAWIE GOŚCILIŚMY VOIVOD. OTO, CO MUZYCY POWIEDZIELI SWOIM FANOM.
rock axxess pyta Czy to jakaś nowa muzyczna moda, żeby najpierw jechać w trasę, a dopiero później wydawać nową płytę? [śmiech] Dobre pytanie. Album miał ukazać się w październiku, ale premiera została przesunięta na styczeń. Postanowiliśmy jednak mimo to pojechać w trasę. Paliliśmy się do grania koncertów.
Mówi się, że nowa płyta Target Earth to klasyczny Voivod. Co to znaczy - klasyczny Voivod? Mamy na niej sporo różnych rozwiązań, a utwory przypominają mi nieco naszą twórczość z czasów Killing Technology i Dimension Hatröss. Chcieliśmy dać fanom to, czego od nas oczekują, bo wiele osób prosiło nas, byśmy grali utwory właśnie z tych płyt. To dla nas nowy rozdział, mamy nowy skład, to nasza pierwsza płyta bez Piggy’ego, ale na pewno jest on na niej obecny duchem. Jest to zatem prawdziwy album Voivod. Daniel, wielu fanów bardzo docenia to, co robisz w zespole i mówi, że Piggy byłby dumny. Czy to motywuje cię do jeszcze cięższej pracy, czy sprawia, że jako fan Voivod jesteś również dumny z tego, co razem robicie? Doceniam każdą pozytywną opinię z ust fanów, którzy podchodzą, żeby porozmawiać ze mną o Piggym i Voivod oraz o tym, jak bardzo kochają zespół. To wzruszające. Sam jestem fanem tego zespołu, więc wiem, co czują inni fani. Odczuwamy same pozytywne emocje. Jest dobrze.
Co oznacza tytuł waszej nowej płyty, Target Earth? Na początku była to prosta opowieść o gościu, który włamuje się do światowego banku informacji. Ale tytuł ma dwa znaczenia. Może chodzić o atak z kosmosu, ale też o to, że musimy dbać o naszą planetę. Ziemia jest celem naszej troski, bo innej mieć nie będziemy.
Gracie w nowym składzie, macie nowe logo i wydajecie nową płytę. Zespół obchodzi trzydzieste urodziny. Czego możemy się spodziewać i czego wy oczekujecie od siebie – zespołu z trzydziestoletnim stażem? Że będziemy sporo pracować [śmiech]. W styczniu, gdy płyta już się ukaże, będziemy pewnie dużo koncertować. Przyszły rok będzie dla nas niezwykle pracowity. Możliwe więc, że jeszcze tu wrócimy. No i dwóch z nas będzie obchodziło pięćdziesiąte urodziny, więc razem będziemy mieć sto lat [śmiech]. Michel, zaprojektowałeś nowe logo oraz okładki waszych płyt. Wydałeś też albumy z własnymi pracami. Czy to grafika jest inspiracją dla muzyki, czy może to muzyka inspiruje cię w rysowaniu? Grafikę do nowych płyt zazwyczaj tworzę bardzo późno, więc najczęściej ma ona związek z tekstami. W przeszłości różnie z tym bywało, ale teraz staram się czekać z okładką do ostatniej chwili, żeby mieć przynajmniej ogólne pojęcie o tematyce płyty. Stworzyłeś też wampira o imieniu Voivod. Rozmawiamy kilkanaście dni przed Halloween więc może opowiesz nam, jak wyglądał wampir Voivod. Czy był straszny? Wzorowałem się na okładce pierwszej płyty Iron Maiden, ale mój wampir miał w sobie więcej z robota. To wampir, ale w świecie science fiction. Macie jakieś ulubione potwory z filmów? Blacky: Ten z filmu Obcy. Michel: Tak, Obcy miał na nas spory wpływ. Ostatnio także postać z filmu Dystrykt 9 zainspirowała mnie przy tworzeniu nowego logo z czaszką. Ale kiedy byłem dzieckiem, obejrzałem film Człowiek, który się nieprawdopodobnie zmniejsza, a w tym filmie był wielki pająk. To chyba najbardziej przerażająca rzecz, którą wtedy widziałem.
Daniel: Sam nie wiem, Smerfy? [śmiech] Snake: Oczywiście Godzilla.
Co na tym etapie waszego życia przynosi wam spokój? Michel: Trudno być spokojnym przy tych wszystkich informacjach, które można znaleźć w Internecie i kanałach informacyjnych, więc chyba nic mnie obecnie nie uspokaja. Daniel: Spokojnym można być tylko podczas snu [śmiech]. Michel Za każdym razem, kiedy dzieje się na świecie jakaś sprawiedliwość, czuje się odrobinę spokojniejszy. Ale zdarza się to dość rzadko. Trochę spokoju daje mi też gra na perkusji i związane z nią emocje, dlatego ciągle to robię.
fani pytają Maciek: Czy planujecie wracać podczas koncertów do materiału z płyty Phobos? Pamiętam, że w zeszłym roku graliście jeden utwór z tego albumu, Forlorn. Dzisiaj chyba znowu zagramy Forlorn. Jednak czasami zmieniamy setlistę, żeby nie było nudno. Forlorn będzie dziś chyba jedynym utworem z tej płyty.
Adam: Które płyty Voivod są waszymi ulubionymi? Blacky: Moją ulubioną jest Killing Technology. Michel: Moim faworytem jest chyba Dimension Hatröss, a także nowy album. Daniel: Hmm… Killing Technology, Dimension Hatröss, Nothingface, Phobos, The Outer Limit [śmiech]. Wszystkie płyty Voivod są moimi ulubionymi. Snake: Tak, ja też wskażę na Dimension Hatröss… a oprócz niej także najnowsza płyta.
Krzysiek: Chciałem spytać o nowy album. Czy znajdą się na nim jakieś utwory napisane przez Piggy’ego, czy
44
może będą tam same nowe kompozycje? Nie, żadnych utworów Piggy’ego. Wszystkie kawałki, które napisaliśmy wspólnie w 2004 roku zostały wykorzystane na Katorz i Infini. Na nowej płycie będą wyłącznie nowe rzeczy, choć jego duch jest wciąż z nami. Łukasz: Który zespół wolicie: King Crimson czy Pink Floyd? Blacky: King Crimson! Michel: Ja jednak wybiorę Pink Floyd. Daniel: Hmm… Pink Crimson [śmiech]. To trudne pytanie, bo uwielbiam Animals Floydów, ale jestem też wielkim fanem King Crimson. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ale moim ulubionym progresywnym zespołem jest Van der Graaf Generator.
Maciek: Czy podczas nagrywania Infini zmienialiście w jakiś sposób ścieżki zostawione przez Piggy’ego, czy użyliście ich w takiej formie, w jakiej on je zostawił? Nic z nimi nie robiliśmy. Początkowo płyta miała być dużo bardziej rozbudowana, ale z powodu śmierci Piggy’ego postanowiliśmy nic nie zmieniać w jego nagraniach. Struktura utworów jest dość prosta, ale uznaliśmy, że nie będziemy nic mieszać w ścieżkach, które zarejestrował w 2004 roku. Maciek: A czy teksty powstały już po nagraniu muzyki? Tak.
Maciek: Pewien kanadyjski pisarz, Peter Watts, także pisuje o wampirach w kosmosie i tego typu klimatach. Jego twórczość jest utrzymana w klimatach bliskich Voivod, a wasza muzyka jest świetną ścieżką dźwiękową do jego książek. Pochodzi z angielskiej części Kanady. Znacie go? Przykro mi, ale nie. Spośród kanadyjskich pisarzy spory wpływ wywarł na mnie William Gibson i jego Neuromancer. Ale spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej o Peterze Wattsie.
ROCK AXXESS STAGE IS A STAGE POWERED BY PASSION FOR ROCK AND METAL MUSIC. FANS HAVE IDOLS, IDOLS HAVE FANS. FANS ASK QUESTIONS, IDOLS ANSWER THEM. BESIDES, FANS CAN TAKE A PICTURE WITH THEIR FAVORITE ARTIST, ASK FOR AN AUTOGRAPH. ON 17 OCTOBER VOIVOD WAS OUR GUEST. THIS IS WHAT MICHEL, BLACKY, SNAKE AND DANIEL TOLD THEIR FANS.
rock axxess asks... Is it some new fashion in music business, going on tour and then releasing a new record? [laugh] That’s a good question. The album was supposed to be released in October, but it was pushed back to January. But we decided to do some touring anyway. And we really wanted to play a lot.
This new album, Target Earth, was labeled as classic Voivod. What does this term – classic Voivdod – mean to you? Well, it has a lot of different structures and the songs remind me of Killing Technology and Dimension Hatröss era. We really wanted to give the fans what they wanted because we’ve been asked to do the songs from that period of time. It’s also a new step for the band, we’ve got a new line-up, it’s the first album without Piggy, but his spirit is really there, too. So it’s a real Voivod album. Daniel, many fans appreciate what you do and say that Piggy would be proud. Does it push you to work harder or make you proud as a fan o Voivod? I appreciate every positive comment when fans of Voivod come to me to talk about Piggy and Voivod, and about how much they love the band. It touches me a lot. First of all, I am a fan myself so I can understand what they’re feeling. It’s all positive, I guess. Life is good. What do you want to say by the title of this new album, Target Earth? At first it was just kind of a simple story about a young guy that is hacking into world’s info system. But it has a double meaning. It could be an attack from outer space, but the
46
other meaning is emergency of taking care of the planet. So the target is the Earth because we only have one planet.
You’ve got a new line-up, new logo, new album. It’s the band’s 30th anniversary. What can we expect and what do you expect from a band that is 30 years old? Blacky: To be pretty busy [laughs]. When the album comes out in January, I’m sure we’ll have to tour the album everywhere. I expect a pretty busy year for us next year. So we might come back. And two of us will have our 50th anniversaries so together we’ll be 100 [laughs]. Michel, I know that you designed the new logo as well as your album covers, and I know that you published some books with your art. Is it the graphic art that inspires you in your music or is it the other way round? I’m usually late in supplying the artwork so most of the time it comes from the context of the lyrics. In the past it varied but nowadays I tend to wait to the last second with painting the cover so I have at least the general idea of what the album is about. You also created a vampire called Voivod. We’re talking only a few days before Halloween so tell us, what did the vampire look like? Was he scary? My main influence was the first Iron Maiden album cover, but I made the character more robotic, more in a cyber-robotic style. It’s really like a vampire but in a science fiction world. So what are your favorite movie monsters? Blacky: The one from the movie, Alien. Michel: Alien was very influential. And lately, the character from District 9 influenced me when I was creating the new skull logo. But when I was a kid a saw a movie called The
Incredible Shrinking Man and there was a giant spider, and I think it was the scariest thing I saw as a kid. Daniel: I don’t know, The Smurfs? [laughs] Snake: Godzilla, of course.
What brings you peace at this stage of your lives? Michel: It’s really hard to be at peace with the amount of information we’re getting from the Internet and the 24 hours news nowadays, so I don’t think I can find any peace. Daniel: Only when you sleep. [laughs] Michel: Whenever there’s a bit of justice, I find a bit of peace, but it’s pretty rare. And also playing drums and all the anxiety, that’s why I keep going.
fans ask...
Maciek: Do you plan to go back to the Phobos era material during your live performances? I remember last year you played one track from that record, Forlorn. I think tonight we’ll play Forlorn again. But we like to switch the setlists on tour so we don’t get too bored. So tonight I think we’re playing Forlorn but that will be the only track from that record. Adam: Do you have a favorite Voivod album? Blacky: Mine is Killing Technology. Michel: My favorite is probably Dimension Hatröss and the new one. Daniel: uhm… Killing Technology, Dimension Hatröss, Nothingface, Phobos, The Outer Limits [laughs]. They’re all my favorite albums. Snake: Yeah, I’d say Dimension Hatröss… and the new one. Krzysiek: I want to ask about this new album. Are there
any songs on this album that were written by Piggy or is this all new stuff? No, no Piggy. All the tracks we wrote with Piggy in 2004 were used on Katorz and Infini. Now it’s all new stuff. Although there’s his spirit still around.
Łukasz: If you had to pick one: King Crimson or Pink Floyd? [laughs] Blacky: King Crimson! Michel: Pink Floyd, sorry. Daniel: uhm… Pink Crimson [laughs]. It’s a hard one because I really like Animals by Pink Floyd but I’m a huge fan of King Crimson. I can’t really say but my all-time progressive rock band is Van der Graaf Generator.
Maciek: Recording Infini, did you have to somehow alter the tracks that Piggy left or did you use them just as they were left by him? We didn’t edit it or anything. At first it was meant to be a bit more epic but since Piggy passed away, we decided not to touch anything, so the song structures are very basic, but we decided not to fool around with the stuff he recorded in 2004. Maciek: And the lyrics, were they written afterwards? Yeah.
Maciek: There’s a Canadian writer Peter Watts and he also used to write about vampires in space and stuff like that. It’s all in the vein of Voivod and the band’s music is a great soundtrack to his books. He’s from the English part of Canada. Are you familiar with his books? No, sorry. The Canadian writer who really influenced me the most was William Gibson with Neuromancer. But I’m gonna look up that Peter Watts.
ROCK AXXESS
47
rock fashion
rock
fASHION @
WEEK POLAND Małgorzata Poznańska, photography: SzamotL yzab
Fashion Philosophy Fashion Week Poland is an event that takes place twice a year. The city that hosts the whole event is Łódź – a place known for its textile history and tradition.
photo: SzamotL yzab
Maldoror
Fashion Philosophy Fashion Week Poland jest imprezą modową odbywającą się dwa razy w roku. Łódź - miasto z dużymi tradycjami włókienniczymi – jako organizator „matkuje” całemu przedsięwzięciu.
W
ostatni weekend października przemysłowa ulica Tymienieckiego zamieniła się w modowe widowisko. Pasjonaci mody, którzy przybyli na kilkadziesiąt pokazów zdolnych rodzimych projektantów, ożywili i wypełnili niesamowitą aurą każdy centymetr tego miejsca.
Strefa OFF-owa, Designer Avenue i strefa Showroom z edycji na edycję podnoszą swój poziom i dowodzą, że krawiectwo oraz kreatywność projektantów może nas jeszcze niejeden raz zaskoczyć. W tym miejscu każdy znajdzie coś dla siebie. Dosłownie. Niezależnie od wieku, płci czy upodobań muzycznych. I myliłby się ten, kto sądzi, że sympatyk magazynu Rock Axxess nie odnajdzie się w korytarzach wypełnionych propozycjami modowymi. Nic bardziej mylnego. Stereotypowy wizerunek „rockowej duszy” kojarzy się z kolorem czarnym oraz skórzanymi ubraniami przyozdobionymi łańcuchami, ćwiekami czy innymi aplikacjami. Do tego biżuteria z czaszką, mocny makijaż w przypadku Pań i gotowe. Rockowa dziewczyna niekoniecznie odnajdzie się wśród dzianin Wioli Wołczyńskiej, wieczorowych sukni Tomaotomo, kobiecych form Anny Poniewierskiej czy w hiphopowej, złotej wiośnie w propozycjach Jakuba Pieczarkowskiego. Co innego Maldorora, Monika Błażusiak (skórzane kreacje w połączeniu z rockowymi akcentami będą tworzyły idealną całość), marki Polygon czy Nenukko. Ich klimaty doskonale wypadają na rockowym tle.
Pikanterii i wyrazistości zaproponowanym modelom dodadzą różne akcesoria. Z bogatej oferty showroomów Rock Axxess wybrał skórzane dodatki od Dzikiego Józka.
The Off Area, Designer Avenue and the Showroom Area are getting better with every edition and prove us that the creativity and tailoring of the designers will keep on surprising us. It’s a place where everyone can find something for themselves. Literary everyone, regardless of age, sex and musical taste. And you would be quite wrong to think that an average reader of ROCK AXXESS would be out of place there. A typical rock image usually means wearing black leather clothes with chains, spikes or other accessories. Add to this some skull jewelry and a sharp makeup when we talk about rock ladies and done. A rock girl will have some trouble liking designs by Wiola Wołczyńska, night dresses by Tomaotomo, sensual projects of Anna Poniewierska or hip-hop style spring propositions by Jakub Pieczarkowski. Now, Maldorora should be a lot better for the rock girl, so should be Monika Błażusiak’s designs (leather outfits combined with rock accessories will look great) or clothes proposed by Polygon or Nenukko. Their designs go really well with rock image. The designs will be even more expressive and spicy with some additions. Rock Axxess picked some Dziki Józef’s accessories from the many designs offered in Showrooms.
In truth, every collection presented during the Fashion Week contained something even the hardest rocker could like. Biker boots, jewelry and a leather jacket will spice up even the most average wardrobe. Next edition of Polish Fashion Week has already been scheduled for April 2013. We will surely be there!
photo: Małgorzata Poznańska
Tak naprawdę w każdej kolekcji prezentowanej na Fashion Week nawet najbardziej zagorzały rockman mógłby znaleźć coś dla siebie. Dodatek w postaci obuwia typu biker boots, biżuterii czy skórzanej ramoneski nada charakteru nawet najbardziej grzecznej garderobie. Kolejna edycja Polskiego Tygodnia Mody została już zapowiedziana na kwiecień 2013r. My też tam będziemy!
D
uring the last weekend of October, the industrial Tymienieckiego Street was turned into a fashion show. Fashion lovers who turned out to see the designs by dozens of gifted Polish artists filled every part of the area with an incredible aura.
50
Monika Błażusiak
Ta uzdolniona młoda projektantka konsekwentnie kreuje kobiece sylwetki. Zimową biel zamienia wiosną na granaty, czernie i fiolety. Ponownie wykorzystuje skórę i umiejętnie łączy ją z innymi tkaninami. Oryginalne kreacje w parze z odpowiednimi dodatkami, fryzurą i makijażem z każdej szarej myszki zrobią pięknego motyla.
This young and gifted designer is consequent in promoting female silhouette. In spring, she changes the winter white for navy-blue, black and violet. She again goes for the leather and combines it with other textiles. Her original designs along with suitable accessories, hair-do and makeup will make every unassuming girl turn into a beautiful butterfly.
photo: SzamotL yzab
Monika Błażusiak
Maldoror Mistrz prowokacji. Do tej pory zaskakiwał w strefie OFF-owej, od siódmej edycji przeniósł się do „Alei zasłużonych”, zwanej potocznie Designer Avenue. Ale i tutaj potrafił się odnaleźć - modelki i modele poruszali się spowici mgłą i ciemnością, gdzieniegdzie łapiąc promyki reflektorów. Czernie, srebro i połyskujące kolory tęczy dominowały w kolekcji SS 2013. Czarny skórzany top, krótka spódniczka czy czarna obcisła sukienka z pewnością mogłyby się znaleźć w garderobie rockowej dziewczyny.
Maldoror The master of provocation. Up to this edition he was surprising us in the Off Area but since the 7th edition he has moved to Designers Avenue. But he feels there just as great. His models were walking around covered in mist and darkness, only from time to time catching a rare ray of light. Black, silver and the colors of the rainbow dominated the SS 2013 collection. A black leather top, a short skirt or a black tight-fitting dress could surely find their place in a rock girl’s wardrobe.
Nenukko Dla tego duetu szarość jest tak obowiązkowa jak „mała czarna” w kobiecej szafie. Projektanci nie zapominają przy tym o męskiej populacji i tworzą nonszalanckie ubrania do noszenia na co dzień. W wersji pokazowej wydają się pozbawione mocniejszego charakteru, ale z wykorzystaniem ciężkiego obuwia czy odzieży wierzchniej nabiorą wyrazistszej formy.
Nenukko For this duo the grey color is as obvious as a short black skirt in every woman’s wardrobe. But they don’t forget about men and create some adventurous clothes for everyday use. They may seem not strong enough in their basic form but with heavy boots and outer garments they will get more expressive.
Polygon Marka specjalizująca się do tej pory w modzie męskiej teraz nie zapomniała o damskiej klienteli. Sukienki i spodenki różnej długości czy proste w swojej formie topy znajdą uznanie wśród grona wielbicieli różnych dźwięków. Przezroczystości, połysk i wykończenia skórzane idealnie oddały nowoczesny styl kolekcji.
Polygon
photo: SzamotL yzab
This brand that spec ializes in men’s wear did not forget about women this time. Listeners with various musical tastes will find Polygon’s dresses and shorts of various length and their simple tops very attractive. The modern style is reflected in a great way by their see-through and shiny designs and leather decoration.
digging the rock
PEARL
JAM
hity znacie... Jakub „Bizon” Michalski, fot. materiały prasowe
Dziewięć krążków studyjnych, niezliczone płyty koncertowe oraz podwójny album z odrzutami z sesji nagraniowych, ale przede wszystkim ogromny wzajemny szacunek zespołu i fanów. Pearl Jam – ikona muzyki lat 90. Jedna z nielicznych grup sceny Seattle, które przetrwały własną młodość. Dziś to już klasycy rocka, którzy dla pokolenia obecnych trzydziesto- i czterdziestolatków są tym samym, czym dla ich rodziców byli dwie dekady wcześniej Zeppelini, Purple i Sabbaci. Zapraszamy na przegląd dziesięciu płyt Pearl Jam, od Dziesiątki począwszy. Ten (1991) – 10/10 Zespół, który powstał na zgliszczach kultowej dziś grupy ze Seattle – Mother Love Bone – szybko wziął się do solidnej roboty. Już nagrana wspólnie z muzykami Soundgarden płyta Temple of the Dog zwiastowała ogromne możliwości nowego tworu muzycznego. Ten potwierdziła, a nawet przekroczyła wszelkie oczekiwania. Utwory napędzane podwójnym gitarowym atakiem Stone’a Gossarda i Mike’a McCready’ego oraz pełnym pasji śpiewem młodego Eddie’ego Veddera szybko podbiły serca słuchaczy stacji radiowych. Album doczekał się czterech singli, z których zwłaszcza dwa – Jeremy i Alive – były stałym elementem ramówki święcącej wówczas swe największe triumfy stacji MTV. Dziś to klasyka lat 90. Siłą Ten nie są jednak niezwykle popularne single, ale to, że tu po prostu nie ma słabej kompozycji. Even Flow, Black czy Porch nawet po ponad 20 latach wciąż wzbudzają niezwykły entuzjazm podczas koncertów grupy i przez większość fanów są uznawane za jedne z najlepszych w dorobku Pearl Jam. Warto zwrócić też uwagę na nieco mniej znaną kompozycję, Garden, w której zespół prezentuje spokojniejsze oblicze, udowadniając, że młodość to nie tylko dynamika i nadmiar muzycznej energii. Ten album po prostu trzeba mieć – 10 milionów sprzedanych egzemplarzy w samych Stanach mówi samo za siebie.
Vs. (1993) – 9/10
Na drugim albumie grupa udowodniła, że nie zamierza spuszczać z tonu. Wściekłe Go idealnie wprowadza nas w klimat drugiego krążka Pearl Jam. Jazgot gitar w Animal i Leash miesza się ze spokojniejszymi dźwiękami płynącymi w Elderly Woman… oraz w zamykającym Vs. utworze Indifference. Chyba największą popularnością wśród fanów cieszy się kompozycja Daughter, która podczas koncertów jest zazwyczaj wydłużana o instrumentalne i wokalne improwizacje lub fragmenty znanych utworów z repertuaru innych artystów. Najcenniejszą perłą na Vs. jest niewątpliwie Rearviewmirror – kawałek, który dał tytuł jedynej oficjalnej składance
z największymi hitami Pearl Jam. Grupa prezentuje tu niezwykłe połączenie muzycznej agresji i bezkompromisowości przy jednoczesnym zachowaniu fantastycznej melodyki partii gitar. Swój udział w znakomitym brzmieniu tej płyty miał także nowy perkusista Pearl Jam, Dave Abbruzzese, uznawany przez sporą część fanów za bębniarza najlepiej pasującego stylem do twórczości zespołu. Abbruzzese wybija się na pierwszy plan zwłaszcza w napisanej wspólnie z basistą Jeffem Amentem kompozycji W.M.A., napędzanej znakomitym „plemiennym” motywem perkusyjnym.
Vitalogy (1994) – 6/10
Niewiele jest zespołów w historii rocka, które przez cały czas swojego istnienia utrzymywały najwyższą formę. Po wydaniu dwóch znakomitych albumów grupa Pearl Jam wpadła w lekki dołek. Być może był on spowodowany niespodziewanym sukcesem, na który muzycy nie byli do końca gotowi, być może zaś nieudaną batalią z firmą Ticketmaster o obniżenie cen biletów na koncerty. Faktem jest, że zespół w połowie lat 90. był bliski rozpadu, co niestety odbijało się na jakości nowych nagrań. Vitalogy nie jest płytą słabą. Z całą pewnością nie można określić takim mianem krążka, na którym znajdują się tak znakomite utwory jak Nothingman czy Better Man. Album nie do końca jednak przekonuje. Być może jest to efekt muzycznych eksperymentów. Na płycie znaleźć możemy bowiem dość osobliwe kompozycje, jak Pry, To, Bugs czy Hey Foxymophandlemana, That’s Me, które trudno uznać za cokolwiek więcej niż muzyczny żart. Być może zamiarem zespołu było rozluźnienie atmosfery po dwóch wydawnictwach nasyconych wyłącznie poważną tematyką. Efekt nie każdemu musi się podobać, podobnie jak brak gitarowych solówek w większości kompozycji. Z pozytywów wymienić należy jednak, obok dwóch wspomnianych na początku utworów, także rytmiczne Not for You, dynamiczne Spin the Black Circle oraz melancholijne Immortality. Vitalogy to płyta trudna w odbiorze i nierówna, powinna się jednak spodobać wielbicielom muzycznych eksperymentów.
ROCK AXXESS
55
No Code (1996) – 6/10
Yield (1998) 8/10
Po nie do końca udanym eksperymencie w postaci Vitalogy i kłótniach między członkami zespołu spowodowanych konfliktem z firmą Ticketmaster zespół powrócił płytą No Code. Album nagrano w lekko odświeżonym składzie osobowym. Za perkusją zasiadł Jack Irons – przyjaciel grupy, jedna z osób, które miały największy udział w jej powstaniu, a także współzałożyciel Red Hot Chili Peppers. Jednak podobnie jak w przypadku poprzedniczki, No Code jako całość nie zachwyca. Wprawdzie tym razem obyło się bez dziwnych brzmieniowych eksperymentów znanych z Vitalogy, ale brakuje też utworów, które natychmiast zostawałyby w głowie i przyciągały na dłużej uwagę słuchacza. Jak zauważano w recenzjach z tamtego okresu, płyty słucha się przyjemnie, ale większość utworów to wypełniacze. Na pewno nie należą do nich Hail, Hail – chyba najdynamiczniejsza kompozycja w zestawie – czy Off He Goes, kontynuująca tradycję znakomitych, przesiąkniętych melancholią, spokojniejszych utworów z wczesnej działalności grupy. Trudno jednak wskazać kolejne wybijające się utwory. Być może za takie uznać można jeszcze bardzo oszczędne aranżacyjnie Present Tense, utrzymane nieco w stylistyce The Ramones Mankind (z głównym wokalem Stone’a Gossarda) oraz nieco kołysankowe Around the Bend. Niestety reszta, choć przyjemna w odsłuchu, mogłaby na dobrą sprawę nigdy nie powstać i historia Pearl Jam wiele by na tym nie straciła.
Na poprzednich dwóch albumach zespół sprawiał wrażenie nieco zagubionego i być może nawet w pewnym sensie wypalonego. Wszystkie negatywne odczucia odeszły jednak w niepamięć wraz z wydaniem Yield. Muzycy opowiadali w wywiadach, że płyta ta jest w dużo większym stopniu dziełem zespołowym, a atmosfera podczas sesji nagraniowych była dużo lepsza niż w przypadku dwóch wcześniejszych krążków. Jestem w stanie w to uwierzyć, bo na Yield wyraźnie słychać, że zespół wyszedł z twórczego dołka. Znajdujące się tu kompozycje są dużo bardziej zwarte i, przede wszystkim, chwytliwe. Yield to album oparty na świetnych melodiach i znakomitej rytmice. Brain of J. śmiało może konkurować o miano najlepszego otwieracza płyty w historii zespołu, singlowe Given to Fly i Do the Evolution (do którego powstał pierwszy od czasu debiutu teledysk) to dziś już pearljamowe klasyki, zaś MFC to niejako kontynuacja znakomitego Rearviewmirror z płyty Vs. Nie można zapomnieć także o pięknej nastrojowej balladzie Low Light, która jest tekstowym debiutem Jeffa Amenta na płycie Pearl Jam, oraz o Wishlist, w którym Vedder użył elektronicznego smyczka do zagrania solo na gitarze. Yield to powrót do wysokiej formy; to album, na którym słychać, że zespół ponownie zmierza w konkretnym kierunku. To już nie ten sam młody, drapieżny i bezpośredni Pearl Jam. To Pearl Jam dojrzały muzycznie, bardziej doświadczony i wyważony.
56
Binaural (2000) - 6/10
Riot Act (2002) 8/10
Dziwna to płyta. Dużo „ciemniejsza” zarówno tekstowo, jak i muzycznie. Podobno Eddie Vedder w czasie jej nagrywania cierpiał na blokadę twórczą, której efektem jest, po raz drugi z rzędu, aż pięć tekstów napisanych przez innych muzyków grupy. Nie to jednak sprawia, że album ten jest trudno przyswajalny. Na Binaural dominują dość ciężkie i gęste aranżacje wymieszane z elementami rocka psychodelicznego. Całość wydaje się mroczna i mało przystępna. To nie jest muzyka, o której można by powiedzieć, że jest źle napisana lub niedbale wykonana. Właściwie wszystko zostało zrobione na najwyższym poziomie, do jakiego zespół przyzwyczaił swoich fanów. A jednak przebrnięcie przez cały krążek jest dla słuchacza sporym wyzwaniem. Brak łatwych do zapamiętania melodii i ciężar muzyczny odpychają od Binaural. Kiedy już jednak słuchacz przebije ten mur, z pewnością doceni genialny i nieco floydowy Nothing as It Seems oraz Grievance, któremu chyba najbliżej do czegoś, co moglibyśmy określić jako porywające. Ciekawostką jest kompozycja Soon Forget, w której Vedder zagrał na ukulele – instrument ten stał się w ostatnich latach stałym elementem solowej twórczości wokalisty. Czy poleciłbym Binaural słuchaczom dopiero poznającym twórczość zespołu? Absolutnie nie. Jednak ci, którzy z muzyką grupy są już bliżej zaznajomieni, prędzej czy później powinni po ten krążek sięgnąć. Z pewnością przy odrobinie cierpliwości i po odpowiedniej liczbie odsłuchów znajdą tu coś dla siebie.
Riot Act jest w pewnym sensie utrzymane w podobnej do Binaural, nieco mrocznej i brudnej stylistyce. Możemy tu jednak znaleźć coś, czego tak na poprzedniej płycie brakowało – chwytliwe i łatwe do zapamiętania melodie oraz dynamikę. Wiele osób narzekało, że Riot Act to płyta „przemruczana” i faktycznie coś w tym jest. Z dawnej żywiołowości, znanej choćby z Ten, nie zostało tu wiele, a na krążku dominują bardziej stonowane klimaty, jak choćby w All or None, Love Boat Captain, melodyjnym walczyku I Am Mine czy cudownie melancholijnym Thumbing My Way. Nic dziwnego. Zespół w trakcie nagrywania tego albumu wciąż dochodził do siebie po tym, jak na festiwalu Roskilde w czasie koncertu Pearl Jam dziewięciu fanów zostało zadeptanych przez tłum w błocie pod sceną. Nie bez wpływu na ogólny klimat płyty pozostały też ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku. Krzywdzące byłoby natomiast stwierdzenie, że na Riot Act nie ma ognia. Jest, choćby w hardrockowych Ghost i Get Right czy drapieżnym Save You. Płytę wyróżniają także dwie inne rzeczy. Po raz pierwszy swoją obecność zaznacza tu w większym stopniu perkusista Matt Cameron, który debiutował w zespole na Binaural. Jest współautorem czterech utworów, między innymi nietypowego jak na Pearl Jam You Are, w którym gra także na gitarze. Warto odnotować też debiut Booma Gaspara, który właśnie od Riot Act wspomaga zespół grą na instrumentach klawiszowych.
ROCK AXXESS
57
Lost Dogs (2003) 7/10 Pearl Jam to zespół niezwykle płodny. Świadczą o tym choćby liczne świąteczne single wysyłane członkom oficjalnego fanklubu, „strony B” singli oraz koncertowe wykonania niepublikowanych utworów. Prędzej czy później musiał nastąpić moment, w którym te kompozycje zostaną zebrane na jednym wydawnictwie. Nastąpiło to w 2003 roku. Lost Dogs to ponad 30 numerów, których wcześniej nie słyszeliśmy na żadnej dużej płycie grupy. Myli się ten, kto uzna album jedynie za ciekawostkę. Owszem, mamy tu sporo demówek i muzycznych żartów, ale oprócz nich pojawiają się także kawałki, które nie ustępują poziomem utworom z wcześniejszych albumów studyjnych, a w niektórych przypadkach należą wręcz do pearljamowej klasyki, także koncertowej. Na jednym z koncertów Eddie Vedder, zapowiadając Down, powiedział: „To, że ten numer nie znalazł się na płycie nie znaczy, że nie możemy go wam zagrać.” I zagrali, podobnie jak wiele innych „zagubionych psów”. Down to jeden z najjaśniejszych punktów tego dwupłytowego wydawnictwa, ale mamy tu też przecież zamykające często koncerty Pearl Jam Yellow Ledbetter, pochodzące z pierwszych sesji nagraniowych zespołu, równie wiekowe Footsteps i Wash, a także nawiązujący do twórczości Red Hot Chili Peppers żartobliwy kawałek Dirty Frank. Umieszczony na płycie cover utworu Last Kiss, napisanego przez Wayne’a Cochrana, stał się nieoczekiwanie największym amerykańskim hitem w dorobku Pearl Jam.
Pearl Jam (2006) 9/10
Nierzadko muzyczni weterani, a także ich wielbiciele oszukują się przy okazji nowej płyty, twierdząc, że jest dobra „jak na ich wiek i staż”. Prawda jest jednak taka, że hard rock to nie zawody oldboyów. Albo nagrałeś dobrą płytę, albo nie – i wiek nie ma tu nic do rzeczy. Na szczęście Pearl Jam po 15 latach istnienia nagrał płytę świetną. Nie „jak na ich wiek”. Po prostu świetną i kropka. Na Pearl Jam nie ma miejsca na przesadne popadanie w melancholię i zadumę. Zanim zespół pozwala nam złapać oddech przy nieco spokojniejszym Parachutes, mamy już za sobą pięć kawałków pełnych rockowego ognia i dynamiki. Tak mocno i intensywnie Pearl Jam nie zaczynał płyty od czasu debiutu. Jest rockowo, ale jest też melodyjnie i rytmicznie. To zupełnie inny ciężar gatunkowy niż w przypadku Binaural. Pearl Jam na płycie Pearl Jam porywa. Dla równowagi mamy też chwile spokojniejsze, jak wspomniany nieco beatlesowski Parachutes czy znakomicie bujający Come Back. Właśnie zamykające płytę Come Back i Inside Job robią największe wrażenie. Brzmią niczym muzyczne oczyszczenie po ponad trzydziestu minutach niemal ciągłego hardrockowego grzania. Pearl Jam to brzmienie zespołu, który jest dojrzalszy muzycznie, niż na pierwszych albumach, ale jednocześnie nie domaga się ulgowego traktowania ze względu na bogatą przeszłość. To bez wątpienia najlepsza, obok Yield, płyta grupy od czasu wydania Vs.
Backspacer (2009) 8/10
Ostatnia jak na razie płyta Pearl Jam to kolejna zmiana klimatu. Tym razem zespół postawił na dużo prostsze i krótsze kompozycje inspirowane muzyką popową i rockandrollową. Również ogólny wydźwięk płyty jest tym razem bardziej optymistyczny i „luzacki”. Efektem jest najkrótsza płyta w dorobku zespołu, na której zaledwie dwa utwory przekra-
58
czają granicę czterech minut. Zwolennicy bardziej skomplikowanych kompozycji nie znajdą na Backspacer zbyt wiele dla siebie, ale ci, których męczą długie kawałki z pewnością dadzą się porwać energii bijącej z Got Some czy Gonna See My Friend. Podobnie jak w przypadku Pearl Jam, na Backspacer zespół zaczyna od mocnego uderzenia, by następnie kilka razy pozwolić sobie samym i słuchaczom na chwile oddechu przy sentymentalnym Just Breathe i rozbujanym Speed of Sound. Jednak najlepsze następuje na końcu w postaci piekielnie chwytliwego i prostego, a zarazem znakomitego rytmicznie Force of Nature oraz pięknej, delikatnej ballady autorstwa Veddera – The End. „My dear, the end comes near. I’m here, but not much longer…” śpiewa Vedder tuż przed nagłym końcem utworu. Wielu fanów przewidywało, że może to oznaczać koniec zespołu. Na szczęście wiemy już, że Pearl Jam powróci z nową płytą studyjną.
DODATKOWE ZAPASY JAMU
Muzycy Pearl Jam nie ograniczają się jedynie do działalności w ramach tego zespołu. Przez lata fani mieli okazję posłuchać wielu projektów, w których uczestniczyli bądź wciąż uczestniczą członkowie grupy. przedstawiamy kilka wybranych pozycji. Mother Love Bone: Apple (1990) 10/10 Mother Love Bone to w pewnym sensie „prototyp” Pearl Jam, gdyż w skład grupy wchodzili między innymi Jeff Ament i Stone Gossard. Muzyka Mother Love Bone odzwierciedlała zainteresowania muzyków brzmieniami hardrockowymi. Centralną postacią grupy był wokalista i pianista Andy Wood, którego niesamowity sceniczny image i często dziwaczne teksty stały się wizytówką MLB. Jedyną dużą płytę grupy charakteryzują kompozycje z porywającymi partiami gitarzystów – Gossarda i Bruce’a Fairweathera – takie jak singlowy Stardog Champion oraz pełne energii This Is Shangrila, Holy Roller, Capricorn Sister i Heartshine. Jednak najlepsze momenty na płycie przychodzą wtedy, gdy zespół zwalnia, a do głosu dochodzą gitary akustyczne lub fortepian. Tak właśnie jest w Gentle Groove i Stargazer. Prawdziwymi perełkami na krążku są fortepianowy utwór Wooda, Man of Golden Words, oraz najdłuższy i chyba najbardziej znany utwór grupy, zamykający album Crown of Thorns, który miał wszelkie predyspozycje, by stać się rockowym klasykiem. Historia Mother Love Bone była tyleż ciekawa, co krótka. Andy Wood nie doczekał premiery płyty – zmarł po przedawkowaniu narkotyków, gdy grupa była ledwie krok od sukcesu. W pewnym sensie muzyka MLB jest jednak wciąż żywa za sprawą zespołu Pearl Jam, który od ponad dekady wykonuje Crown of Thorns podczas swoich występów.
ROCK AXXESS
59
Temple of the Dog: Temple of the Dog (1991) 9/10 Projekt i płyta pod wspólną nazwą Temple of the Dog są ściśle związane z historią Mother Love Bone i Pearl Jam. Współlokator Andy’ego Wooda, czyli wokalista Soundgarden, Chris Cornell, oraz koledzy zmarłego wokalisty – Gossard i Ament – postanowili nagrać razem album w hołdzie zmarłemu muzykowi. Podczas sesji nagraniowych doszło do powstania nowego zespołu, nazwanego później Pearl Jam, w którego skład, oprócz Gossarda i Amenta, weszli także gitarzysta Mike McCready oraz wokalista Eddie Vedder. Za perkusją podczas sesji nagraniowych TotD zasiadł kolega Cornella z Soundgarden, Matt Cameron, który siedem lat później zadomowił się na stałe w Pearl Jam. To sprawia, że Temple of the Dog to w zasadzie cały obecny skład PJ z gościnnym udziałem Cornella. A po takim dream teamie należy oczekiwać wiele. I wiele otrzymujemy! Obok znakomitego singlowego Hunger Strike, w którym Cornell i Vedder dzielą się obowiązkami wokalnymi, z pewnością warto zwrócić uwagę na pełne emocji Call Me a Dog z niesamowitym popisem Cornella, otwierające płytę Say Hello 2 Heaven napisane bezpośrednio po śmierci Wooda oraz Times of Trouble, które z innym tekstem i tytułem (Footsteps) zostało później zarejestrowane także przez Pearl Jam. Całości dopełnia spokojny All Night Thing, który znakomicie wieńczy ten świetny album. Dla fanów dobrego hard rocka pozycja obowiązkowa.
Mad Season: Above (1995) 9/10
Mad Season to swego rodzaju grunge’owa supergrupa stworzona przez członków zespołów z okolic Seattle – Pearl Jam, Alice in Chains, Screeming Trees i The Walkabouts. Wspólna twórczość muzyków jednak różni się chwilami dość znacznie od tego, co możemy usłyszeć na albumach Pearl Jam czy Alice in Chains z tamtego okresu. Rockowa dynamika i żywiołowość zostały w wielu utworach zastąpione klimatycznym i dość spokojnym graniem, często inspirowanym muzyką bluesową, jak choćby w przypadku Artificial Red. Teksty Staleya, jak można się domyślać, traktują głównie o uzależnieniu od substancji wszelakich i problemach osobistych, toteż klimat płyty można najprościej określić przymiotnikiem „depresyjny”. Nie jest to jednak depresja z tych, które utrudniają słuchaczowi przebrnięcie przez cały krążek. Mamy tu raczej do czynienia z muzyką tak piękną, a jednocześnie tak smutną, że jej słuchanie może sprawiać ból. Jeśli jednak istnieje coś takiego jak piękny ból, to możemy go doświadczyć właśnie na Above. Na tym znakomitym albumie wyróżniają się snujące się leniwie Wake up i River of Deceit. Choć wokal Staleya jest niezwykle charakterystyczny, jedynie momentami utwory zawarte na Above można by pomylić z nagraniami Alice in Chains. Jednym z takich momentów jest niewątpliwie I Don’t Know Anything. Ciekawostką jest natomiast kompozycja Long Gone Day, w której usłyszeć możemy nie tylko latynoski motyw perkusyjny, ale także duet wokalny Staleya i Marka Lanegana ze Screaming Trees oraz partię saksofonu.
Eddie Vedder: Into the Wild (2007) 8/10 W ostatnich latach Eddie Vedder udowadnia sobie i wszystkim dookoła, że istnieje życie pozapearljamowe. W 2011 roku wydał płytę solową Ukulele Songs, której zawartość można łatwo odgadnąć po tytule. Jednak jeszcze wcześniej, bo w 2007 roku, Vedder nagrał ścieżkę dźwiękową do filmu Seana Penna Into the Wild (polski tytuł: Wszystko za życie). Na płycie złożonej z dziewięciu oryginalnych kompozycji i dwóch coverów wokalista robi za „Zosię samosię” – nie tylko śpiewa, ale i wykonuje wszystkie partie instrumentalne, z wyjątkiem dwóch utworów, w których pojawiają się goście. Into the Wild wypełniają krótkie i proste kompozycje utrzymane w półakustycznym klimacie. Całość jest teoretycznie dość odległa od typowych nagrań Pearl Jam, jednak fani zespołu nie będą raczej zaskoczeni muzycznym kierunkiem, w jakim podążył wokalista zespołu, bo przecież akustyczne, oszczędne aranżacyjnie nagrania pojawiają się na niemal każdej płycie grupy. Jedyna różnica polega na tym, że tu wyraźnie dominują. Warto zwrócić uwagę na dylanowskie Rise, w którym Vedder gra na mandolinie, na klimatyczne Long Nights, a także na Society – cover utworu Jerry’ego Hannana, który zresztą wystąpił gościnnie na płycie w tej właśnie kompozycji. Całości cudownie dopełniają instrumentalne miniaturki – Tuolumne i The Wolf. Album polecany zwłaszcza fanom głębokiego głosu wokalisty, bo na żadnej płycie Pearl Jam nie usłyszycie go tak wyraźnie, jak na Into the Wild.
dark access
KING
DIAMOND abigail
Leszek Mokijewski, fot. materiały prasowe
We are gathered here tonight, to lay to rest Abigail La Fey, whom we now know was first born dead on The 7th Day of July 1777. Złowieszczy głos zaburza ciszę cmentarnej alei. Zakapturzony wędrowiec zasiadł nad grobem Abigail. W blasku księżycowej poświaty King Diamond wysokim głosem rozpoczyna opowieść. Dźwięk gitar nabiera siły i prowadzi w głąb pełnej grozy historii. Pioruny raz po raz rozświetlają niebo. Pośród padającego deszczu wybrukowanym gościńcem bezimienni jeźdźcy pędzą w kierunku opętanego dworu, gdzie nocą króluje zło. W jego krypcie pochowana jest dziewczynka. Abigail – brzmi jej imię. Niechciane dziecko potajemnej miłości pragnie zemsty.
The Family Ghost had risen again... The Ghost! Don’t be scared, don’t be scared now, my friend I am Count de la Fey, Let me take you to the crypt down below, Where Abigail rests...
Przybyli do wrót dworu, przemawia przez nich duch Abigail. Zwróć nam to, co nasze, Jonathanie, zabiłeś niewinna istotę, a teraz ona domaga się swego dziedzictwa. Idźcie precz, nikczemni, to cały mój skarb – odpowiada Jonathan. Będziesz tego żałował, jeszcze się spotkamy. King Diamond wysokim głosem kontynuuje opowieść. Gitary w heavymetalowym rytmie prowadzą dalej w głąb historii. Kolejnej nocy ciemność zbliżyła się do domu, sprawiając, że ten ożył. Przedziwne znaki wskazują, że ona tu jest. Abigail ukazuje swą potęgę. Bawiąc się ukochaną swego oprawcy niczym kukiełką, posiadła jej duszę. Jonathanie, urodzę ci dziecko. Abigail wyda wreszcie swój pierwszy krzyk narodzonej dla świata. A wtedy odbierze to, co jej się należy.
They found her in the sarcophagus. Baby Abigail was eating... oh, I cannot tell you... The Black Horseman That’s the end of another lullaby... Time has come for me to say goodnight...
Wydana w 1987 roku przez Kinga Diamonda płyta zatytułowana Abigail to typowy koncept album. Opowiedziana na niej historia jak wytrawna powieść grozy wciąga i sprawia, że z zaciekawieniem wsłuchujemy się w teksty. Wysoki wokal Kinga przyprawia o ciarki niczym głos upiora zza grobu. Mocne gitarowe riffy, których na płycie pełno, wspaniale ze sobą współgrają, tworząc muzyczne misterium grozy i niepokoju, który towarzyszy przez cały album. Abigail to druga płyta w solowej działalności Kinga Diamonda. Do tej pory osiągnęła największy sukces i zyskała wśród miłośników twórczości Króla status albumu kultowego. Duża w tym zasługa świetnego gitarzysty Andy’ego LaRocque’a którego wspaniałe solówki wzbogacają każdy utwór. Jeśli lubisz się bać, przekrocz wrota opętanego domostwa. King Diamond zaprasza Cię na muzyczną wyprawę w głąb opętańczej historii. Odważysz się przekroczyć te wrota?
rock screen
wyobraĹş sobie
IMAGINAERUM Karolina Karbownik fot. mat. prasowe
Świat, do którego lubi zabierać nas Tuomas Holopainen, jest światem niezwykłym. Światem malowanym nieznanymi nam kolorami wyobraźni artysty, który mówi o sobie „The Escapist”.
N
a to, że powstanie kiedyś film z muzyką Nightwish, właściwie mogliśmy się przygotowywać od dawna. Tuomas często mówił w wywiadach, że chciałby stworzyć ścieżkę dźwiękową do filmu. Każda płyta Nightwish była kolejnym krokiem w stronę spełnienia marzeń. Począwszy od debiutanckiego albumu Angels Fall First Nightwish swoja muzyką przenosił nas w inną przestrzeń. Ta za każdym razem była bogatsza, głębsza i coraz bardziej fascynująca, otulona niesamowitym głosem Tarji Turunen. Bajkowy czar mógł prysnąć wraz z pojawieniem się Anette Olzon – Szwedki o głosie totalnie innym niż jej poprzedniczka. I nawet ci, którzy wraz z wydaniem przez zespół płyty Dark Passion Play nie obdarzyli Anette miłością, przy Imaginaerum zmieniają zdanie. Tu, bowiem, Anette zasługuje na uznanie opowiadając magicznym i malowniczym głosem historię, która wyrosła z muzycznych marzeń Tuomasa. Imaginaerum to opowieść o starszym mężczyźnie, niegdyś kompozytorze, który zapadł w śpiączkę. Cierpiący na demencję Tom cofa się do czasów swojego dzieciństwa. Dzięki tej fantastycznej podróży w czasie może przywrócić swoje wspomnienia. A tych jest wiele – Tom nie pamięta nic ze
swojego dorosłego życia: ani tworzonej przez siebie muzyki, ani córki i przyjaciół. Podróż Toma przez zakamarki podświadomości prowadzi go do miejsc, w których może znaleźć odpowiedzi na liczne pytania. Podróżuje także jego córka, Gem obierając za swój cel przywrócenie więzi, niegdyś tak pięknej, która łączyła ją z ojcem. Jednak z upływem lat stawała się ona coraz słabsza. Przeszkody, które pojawiają się na drogach tych dwojga, mogą jeszcze oddalić Gem od umierającego Toma.
Aby spełnić wolę artysty, pomyśleć nieco nad własnym życiem musi również widz. Bo film, jak zapewniają producenci, muzycy Nightwish i pijarowcy, ma poruszyć naszą wyobraźnie. Aby odrobić pracę domową, pytamy grzecznie siebie samych: co jest dla nas w życiu najważniejsze? Czy siła wspomnień może ochronić nas przed końcem życia? Czy nasza wyobraźnia rozświetli najgłębsze otchłanie ciemności? Czy możemy jeszcze kochać, pamiętając gorzkie przeżycia? Odpowiedzi szukajcie w filmie i muzyce Nightwish. Jak to się zwykło mówić w podstawówce „właśnie to autor miał na myśli”.
ROCK AXXESS
65
imagine IMAGINAERUM Karolina Karbownik, interpret. Jakub „Bizon” Michalski photography: Solar Films
A world to which Tuomas Holopainen likes to take us is unique. It is the world painted by the artist’s imagination with colors that are not known to us. This artist calls himself The Escapist.
I
t was quite obvious for some time that there would be a film with Nightwish music one day. Tuomas said during many interviews that he would love to create a soundtrack for a movie. Every Nightwish album was a next step towards this dream. The band took us on their musical journey many times, starting with their debut album Angels Fall First. It got more adventurous and more fascinating with every next album, thanks in a large part to Tarja Turunen’s voice. It all could burst like a bubble with the line-up change that saw Tarja out of the band replaced by a Swedish singer, Anette Olzon, whose voice varied greatly from Tarja’s. But even those who were not entirely convinced by Anette’s singing on Dark Passion Play will fell in love with her voice on Imaginaerum. She really deserves praise for using her magical and colorful voice to the tell the story that was created thanks to Tuomas’ musical dreams. Imaginaerum is a story about an older man, once a composer, who slipped into a coma. Suffering from dementia, Tom goes back to the times of his childhood. Thanks to this fantastic journey back to the past he can revive his memories. And these are vivid ones, though Tom does not remem-
ber anything from his adult life – neither his music, nor his own daughter and friends.
His journey through the hidden paths of his sub-consciousness leads him to the places where he can find answers to many of his questions. His daughter, Gem, also sets off for her own journey aimed at establishing the once so beautiful bond that she had with his father. This bond became weaker through the years. The obstacles that they both have to face during their journeys may make the distance between Gem and her dying father even bigger.
To fulfill the artist’s wish, the spectators should also think about their lives. The producers, musicians and PR people ensure us that this movie should really inspire our imagination. So to do our homework, we ask ourselves: what is really most important in our lives? Can the power of memories help us in the last stage of our lives? Can our imagination lighten up the deepest darkness? Are we still able to love, even when we remember the most bitter moments? You can find the answers in the music and the film by Nightwish. Like they taught us in school – “this is what the author had on his mind.”
Queen Orb USB Gift Box www.queen.shop.bravadousa.com - $300
rock savvy
jak
m
merchandising
Marcelina Gadecka
Merchandising to sprzedaż różnorakich produktów promocyjnych oznaczonych logiem zespołu. Jeśli więc choć raz nosiliście koszulkę z ulubioną kapelą, to chcąc czy nie chcąc byliście dla nich żywą, chodzącą reklamą. A im więcej gadżetów kupujecie, tym bardziej ktoś się bogaci.
P
ierwsze szlaki dla muzycznego merchandise przetarł Elvis Presley i jego firma, Elvis Presley Enterprises, założona w 1956 roku. Z początku firma podpisała 18 licencji na produkty, które miały promować Elvisa jako zbuntowanego, seksownego rockera. W tym czasie wyszła linia szminek w kolorach Hound Dog Orange, Heartbreak Pink, Cruel Red, Tender Pink, Tutti Frutti Red czy Love-ya Fuchsia. Każda szminka miała doczepione zdjęcie Elvisa z urzekającym napisem Miej mnie zawsze na ustach. Do tego dochodziły tenisówki, różowy zestaw notesów i albumów dla fanek, kapelusze, biżuteria, perfumy, gitary Teddy Bear, Hound Dog i Love Me Tender czy nieśmiertenik wypuszczony do sprzedaży po tym jak Elvis wstąpił do wojska. Mimo iż pierwsza misja wyposażenia fana w szeroką gamę muzycznego merchandise została zakończona sukcesem, to dopiero niespodziewany sukces The Beatles pokazał stopień szaleństwa (i absurdu) towarzyszącemu popytowi na tego typu produkty.
Na przełomie 1964 i 1965 roku, firmy Stramsact i Seltaeb zajmujące się wydawaniem licencji na produkty The Beatles dawały takową wszystkim, którzy się do nich zgłosili. Dzięki temu logo zespołu można było znaleźć praktycznie na wszystkim począwszy od zabawek przez szczoteczki do zębów, ręczniki, talerze, zegary, skarpetki i słodycze, na meblach czy tapetach kończąc. Sprzedaż osiągała zawrotne liczby: w Stanach Zjednoczonych produkowano dziennie 35000 peruk imitujących fryzury Wielkiej Czwórki, a w przeciągu pół roku sprzedano 100 milionów gum do żucia. W Wielkiej Brytanii sytuacja była podobna: piekarnia w Liverpoolu sprzedała w przeciągu dwóch dni 10000 Ringo Rolls, a firma z Blackpool zrealizowała zamówienie na 10 milionów cukierków z logiem zespołu. Niestety przez kiepski kontrakt z Stramsact i Seltaeb management The Beatles otrzymywał tylko 10% zysku ze sprzedaży. Mimo że Epstein szybko wyenegocjonował korzystniejszy kontrakt, pozbycie się Stramsact i Seltaeb zajęło ponad dwa lata, wymagało kilku procesów sądowych oraz przyniosło straty w wysokości 100 milionów dolarów. W momencie gdy The Beatles przejęło w kontrolę nad licencjami, popyt na ich gadżety znacznie spadł. Tutaj trzeba wtrącić małą dygresję: biorąc pod uwagę, że w latach 50. i 60. rynek został zalany masową ilością różno-
rodnego towaru, ciekawe jest to, że koncertowy podkoszulek zyskał popularność dopiero w latach 70. Nie była to spowodowane celowym przeoczeniem, a raczej tym, że podkoszulki po prostu nie były wtedy popularną częścią garderoby. Dopiero pod koniec lat 60. kolorowe T-shirty zagościły na amerykańskich festiwalach, a trwająca do dziś era czarnych koszulek z rockowymi zespołami zaczęła się wraz ze stadionowymi koncertami w latach 70.
Ale wracając do tematu: pisząc o merchandise nie można zapomnieć o KISS. Szacowana liczba ich licencji wynosi, ponad 3000, co czyni z nich najlepiej zarabiający zespół w historii. Wszyscy mówią, że KISS przeniosło merchandise na zupełnie nowy poziom. Napiszę to i ja. Zapomnijcie o nudnych koszulkach, kubkach czy breloczkach. Gene Simmons i spółka zadbali o kolekcję towarów, które poprowadzą fana przez całe życie... a nawet trochę dalej. Pierwsza seria trumien KISS została wypuszczona do sprzedaży w 2001 roku po $4 500 za sztukę. Druga generacja trumien pojawiła się na rynku w 2011 w dwóch wersjach: standarodwej za $3 299 oraz premium za $3999. Przy tych akcesoriach pogrzebowych nawet KISS-owa torba na pieluchy, lycrowe spodenki dla rowerzystów, Gene-kaczka do kąpieli, linia prezerwatyw: Tounge Lubricated, Love Gun Protection i Studded Paul czy kolekcja dziadków do orzechów wypadają dość normalnie.
Ale po co to wszystko? Według popularnego powiedzenia, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Obecna sytuacja rynku muzycznego, spadająca ilość sprzedawanych CD czy niskie dochody ze streamingu sprawiły, że dobra strategia sprzedaży merchandise może skuteczniej niż kiedykolwiek zabezpieczyć stały dopływ gotówki. Co więcej, merchandising może stać się najważniejszym, obok tras koncertowych, źródłem dochodu. Trzeba tylko oryginalnego pomysłu. Do tych normalniejszych należą funkcjonalne koszulki z kodami QR, które po przeskanowaniu dają możliwość ściągnięcia albumu. Innym przykładem jest przypinka z logiem zespołu, funkcjonująca również jako mini player. Do tych bardziej ekstremalnych pomysłów, zaraz obok akcesoriów pogrzebowych KISS, należy specjalna edycja albumu Rammstein Liebe ist für alle da wydana w tzw. Dildo Box... ale to możecie już sobie sprawdzić sami.
ROCK AXXESS
69
Queen Orb USB Gift Box www.queen.shop.bravadousa.com - $300
m
for
merchandising
Marcelina Gadecka
Merchandising is the sale of various promotional products adorned with a band’s logo. So, if you have ever happened to wear your favorite band’s t-shirt, then, want it or not, you were a living advert of theirs. And the more gadgets you buy, the more money fills somebody else’s pockets.
E
lvis Presley and his Elvis Presley Enterprises, founded in 1956, were the first to walk the path of music merchandise. Initially the company signed 18 license agreements for products which were meant to promote Elvis as a sexy rebel rocker. During that time, a line of lipsticks of shades such as Hound Dog Orange, Heartbreak Pink, Cruel Red, Tender Pink, Tutti Frutti Red or Love-ya Fuchsia weas released. Every lipstick had a photo of Elvis attached, accompanied by an enticing caption: keep me always on your lips. We also had trainers, a pink set of notebooks and photo albums, hats, jewelry, perfumes, Teddy Bear, Hound Dog and Love Me Tender guitars or dog tags released shortly after Elvis had joined the army. Even though the first mission aimed at supplying fans with a broad array of music merchandise had been successful, it wasn’t until The Beatles reached the top, had the scale of madness (and absurdity) surrounding the demand of such products unveiled itself.
In the late 1960s, companies such as Stramsact and Seltaeb, which dealt with licensing The Beatles wares, were giving it to third parties. Due to this process, the band’s logo could have been found on each and every item of everyday use: starting with toys, through toothbrushes, towels, watches, socks and sweets, to furniture and wallpapers. The numbers were amazing: 35,000 wigs imitating the Great Four’s haircuts were produced in the USA and 100 million chewing gums had been sold in six months. In the UK, the situation was no different. A bakery in Liverpool sold 10,000 Ringo Rolls in two days and a Blackpool-based company signed a contract for producing 10 million sweets with the band’s logo. Unfortunately, due to bad contract with Stramsact & Saltaeb Management, The Beatles did not receive more than 10% of the profit from sales. Despite Epstein’s quick renegotiation of the existing contract, ousting Stramsact & Salteab took two years, a few court cases and caused losses up to $100 million. When The Beatles finally took over their license, the demand for their gadgets fell considerably. It calls for a digression, though, bearing in mind that in the 1950s and 1960s the market was flooded with immense
quantities of various merchandise, that a t-shirt didn’t become popular until the 1970s. It wasn’t due to overlooking, t-shirts were simply not fashionable back then. With the 1960s heading to an end, the colorful t-shirts became popular at American festivals and the still-thriving era of black shirts with rock logos began with the advent of stadium shows in the 1970s. While writing about merchandise we can’t forget about KISS. An estimated number of their licenses is 3,000 which makes them the most profitable band in history. People say that KISS have brought the merchandise to a new level. I can reiterate this point. Forget about dull t-shirts, mugs or key-rings. Gene Simmons and Co. worked hard to provide a range of products that will lead a fan through life and a little bit farther. The first series of KISS coffins introduced in 2011 was priced at 4,500$. The second generation was introduced in 2011 in two different versions: standard (3,299$) and premium (3,999$). When comparing with this range of funeral items, a KISS nappy bag, Lycra pants for bikers, a Gene bath duck, a condom series: Tongue Lubricated, Love Gun Protection and Studded Paul or a collection of nut crackers seem to look more down-to earth.
The question is, why bother? As the popular saying goes: when you don’t know what it’s all about, it’s always about money. The current situation on the music market with the number of CDs sold falling and low income from streaming created an environment where a good merchandise sales strategy can more than efficiently secure a constant flow of cash. Moreover, merchandising may become the most important, next to touring, source of income for labels and bands alike. What you need is just an original idea. One of the more standard ones is a QR t-shirt which, after scanning, allows for downloading whole albums. A pin with a band’s logo is another example, it can serve as a mini player. One of the more extreme examples, apart from KISS’ funeral accessories, is the limited edition of Rammstein’s Liebe ist für alle da released in a so-called Dildo Box. But this one you can check yourselves!
ROCK AXXESS
71
Hey Ahmet, rock live
we did it!
Led Zeppelin „Celebration Day”, Multikino, 31 października 2012 Agnieszka Lenczewska fot. Warner Music Polska, Ross Halfin
Kiedy większość narodu stała w kolejkach po znicze, a młodzi Polacy szykowali maski i halloweenowe przebrania, udałam się do kina. Na 31 października polski dystrybutor Celebration Day zaplanował polską, kinową premierę wydawnictwa.
S
ala kinowa pełna, o dziwo nie pachniało popcornem, część widzów ubrana była w okolicznościowe koszulki. Dźwięk, jak to podczas kinowych projekcji koncertowych taki sobie (za cicho), za to podziwianie muzyków Led Zeppelin na dużym ekranie należy z pewnością do przeżyć miłych.
Chętnych na obejrzenie koncertu Led Zeppelin w londyńskiej hali O2 było kilkanaście milionów. Szczęście uśmiechnęło się do niewielu zainteresowanych. Muzycy zdecydowali się spotkać na scenie raz jeszcze, po raz ostatni, w grudniu 2007 roku. Zeszli się na ten jeden wieczór, by uczcić pamięć zmarłego rok wcześniej założyciela Atlantic Records, Ahmeta Erteguna. Ponoć nie mieli tego koncertu rejestrować. Niechęć do upubliczniania okolicznościowych występów muzyków Led Zeppelin jest już powszechnie znana. Niezadowolenie z występu podczas Live Aid, czy jubileuszu Atlantic Records zaowocowało wycięciem setu zespołu z oficjalnych wydawnictw. To były złe i bardzo złe występy. Nie oszukujmy się, Led Zeppelin podchodzili do grania na żywo dość „swobodnie” i prezentowali bardzo nierówny poziom (zwłaszcza Jimmy Page). Tym razem jednak pozytywnie mnie zaskoczyli. Owszem, złośliwy krytyk muzyczny napisałby, że muzycy mieli pięć lat, by „co nieco” w studio poprawić. I tak rzeczywiście w przypadku Celebration Day jest – Robert Plant przyznał, że nie obyło się bez ingerencji inżyniera dźwięku. A i sam koncert ma swoje lepsze i gorsze momenty. Na szczęście tych lepszych jest więcej.
Reżyser Dick Carruthers przy pomocy kilkunastu kamer HD oraz mini kamer rozmieszczonych wśród publiczności wyczarował naprawdę niezłe widowisko. W czasach, kiedy oprawa samego koncertu jest często ważniejsza niż muzyka, podejście bez barokowego rozmachu imponuje. Świetne są też te „prawie youtubowe” wstawki (ziarnisty filtr kamer przypomina filmiki kręcone komórką). Pod względem muzycznym również jest więcej niż nieźle. Słychać, że panowie przed koncertem sporo ćwiczyli. Pomyłek jest niewiele (dyskusyjne wersje Since I’ve Been Lovin’ You czy Stairway To Heaven). Nie zawsze jest czysto i idealnie, ale przecież Zepps nigdy nie byli muzycznymi cyborgami odtwarzającymi setki dźwięków w odpowiedniej kolejności. Magia zeppelina rozbłysła raz jeszcze i niestety po raz ostatni. Koncert ma niezłe tempo, muzycznie też wiele się dzieje. Wiadomo, że członkowie Led Zeppelin (za wyjątkiem przejętego Jasona Bonhama) do młodzieniaszków nie należą i los się z nimi (zwłaszcza z Page’em) obszedł bezlitośnie. Stąd też i transpozycja utworów do niższej tonacji, tak by Robert Plant dał radę zaśpiewać. Część utworów została zagrana wolniej niż wersjach studyjnych. Nie jest to jednak zarzut. Panowie dali z siebie wszystko. Naprawdę! Od pierwszych dźwięków Good Times, Bad Times aż po wybrzmiewający na bis Rock And Roll. Nie tylko mnie po usłyszeniu monumentalnego Kashmir łzy stanęły w oczach. Nie ma już szans na trasę koncertową Led Zeppelin. Pozostaje nam zatem piękna pamiątka z londyńskiego koncertu. Idealny prezent pod choinkę. Nie tylko dla fanów Led Zeppelin. Dla miłośników muzyki.
Rockowy
piknik
w Poznaniu Agata Sternal
Gdyby nie to, że jeden z poznańskich zespołów kocha dzieci i nie wyobraża sobie bez nich życia, festiwal pewnie nigdy nie doszedłby do skutku. Pierwsza edycja Luxfestu okazała się wielkim sukcesem i rozpaliła chęci do zabawy w przyszłym roku.
Z
acznijmy od początku. Robert Friedrich, założyciel dziecięcego zespołu Arka Noego, wpadł na pomysł zorganizowania autorskiego festiwalu, a koledzy z zespołu Luxtorpeda postanowili mu w tym pomóc. Pojawił się pewien problem, choć „problem” w tej sytuacji to złe słowo. Co mianowicie zrobić z dziećmi, kiedy rodzice chcą iść na koncert rockowy? Nie ma prostszego rozwiązania niż po prostu zabrać dzieci ze sobą i taki właśnie cel przyświecał organizatorom Luxfestu. Luxfest to festiwal podzielony na dwie części. Pierwsza z nich skierowana do najmłodszych. Przyjaciele Luxtorpedy postarali się o to, żeby każdy smyk znalazł coś dla siebie, odkrył kawałek otaczającego go świata, a co najważniejsze – bawił się przednio. Ten cel został osiągnięty w 100%.
Baby Radio, Bum Bum Rurki, zajęcia plastyczne i ruchowe, kolory, muzyka, tańce – czego maluchy mogły chcieć więcej? Atmosfera zabawy udzieliła się także starszym uczestnikom Luxfestu oraz rodzicom. Przy wejściu każdy uczestnik dostawał opaskę, która uprawniała go do opuszczania i ponownego wchodzenia na teren festiwalu. Dzięki temu rodzice w każdej chwili mogli wrócić z pociechami do domu, a później bez problemu wejść znów na Luxfest. Pierwsze dźwięki popłynęły ze sceny około godziny 15 za sprawą Arki Noego. Mimo delikatnych sporów o mikrofon
dzieciakom udało się rozgrzać tłum pod sceną. Oczywiście nie zabrakło hitów, którymi Arka zdobyła serca fanów, czyli A gu gu, Sieje je, Święty, święty uśmiechnięty. Kolejny na scenie pojawił się Mokrofon, zespół stworzony przez Marcina Mokrego. Skład zespołu uformował się ostatecznie dopiero we wrześniu 2012 roku, kiedy do grupy dołączył Maciej Rzeczycki. Po rockowo-elektronicznym brzmieniu nadszedł czas na skakanie. Na scenę weszli weterani poznańskiej i polskiej sceny hip-hopowej, Przemysław Frencel i Paweł Paczkowski, czyli 52 Dębiec. Ziemia zaczęła drżeć. To My!, Polak wyjątkowy song oraz Babilon i Syjon z udziałem BF.Co sprawiły, że poznańska Arena zaczęła drżeć. Oczywiście to nie wszystkie piosenki, które wykonali Hans i Deep. Moc, która płynęła ze sceny, sprawiła, że koncert wydał się bardzo krótki, stanowczo za krótki. Na szczęście na początku 2013 roku panowie ruszają w trasę koncertową, a zapowiedziane koncerty mają trwać nawet po dwie godziny!
Po skokach nadszedł czas na bujanie w rytm muzyki reagge. Maleo Reagge Rockers nieco przyhamowali publiczność festiwalu. Przyhamowali, ale tylko na tyle, że publiczność przestała skakać, a zaczęła się kołysać w rytm nadawany przez zespół Darka Malejonka. W trakcie występu pod sceną zaczęli się zbierać ludzie, zajmując najdogodniejsze pozycje.
ROCK AXXESS
75
Dlaczego? Dlatego, że po występie Maleo na scenę weszła gwiazda wieczoru, Luxtorpeda. Wszystkie bilety na Luxfest zostały sprzedane. Około czterech tysięcy osób stanęło pod sceną i jak jeden mąż skandowało: „Luxtorpeda!”. Hala Areny wypełniona po brzegi, trybuny wypełnione prawie po brzegi. Panowie dali ponad dwugodzinny koncert. Zagrali piosenki z obu płyt. Przez te dwie godziny Poznań należał do tłumu zgromadzonego w Arenie i jestem pewna, że było nas słychać w każdym zakątku miasta. Ostatni występ wzbudzał najwięcej emocji. Zespół, który pojawił się na scenie około godziny 22, w ostatnich miesiącach stracił wielu fanów, ale dowiedział się także, którzy z nich są najwierniejsi. Mowa o Myslovitz, który po raz pierwszy w Poznaniu zagrał z nowym wokalistą Michałem Kowalonkiem. Dla Michała był to szczególny i bardzo stresujący występ, ponieważ występował przed „swoją” publicznością. Niestety spora część uczestników Luxfestu nie popisała się dobrym wychowaniem. Myslovitz byli gościem honorowym
Litzy i zespołu Luxtorpeda, a tymczasem po występie Luxów bardzo wielu ludzi wyszło z festiwalu. Oczywiście można tłumaczyć to późną godziną, jednak jeżeli ktoś często bywa na koncertach rockowych, wie, że to tłumaczenie nie ma wielkiego sensu. Uważam, i nie jest to tylko moje zdanie, że z szacunku i wdzięczności dla Litzy i Luxtorpedy ludzie powinni zostać i posłuchać tego, co przygotowali muzycy z Myslovitz. A przygotowali naprawdę wspaniały koncert. Pomijam początkowe spięcie wokalisty, któremu nie można się dziwić. Po dwóch pierwszych numerach publiczność otrzymała to, za co pokochała zespół: moc, siłę i wspaniałe dźwięki. Co najważniejsze, Kowalonek nie próbował naśladować Rojka, hity zespołu zaśpiewał w swoim stylu. Tych, których zabrakło pod sceną, serdecznie zapraszamy na koncerty Myslovitz, bo warto panów posłuchać. Pierwsza edycja Luxfestu za nami. Zabawie, skakaniu i radości nie było końca. Sześć zespołów w ten jeden jesienny dzień naładowało baterie ponad czterech tysięcy poznaniaków i nie tylko. Miejmy nadzieję, że baterie wystarczą do przyszłego roku.
rock shop special
..
Moto-słuchawki Bartosz Płótniak, foto: materiały prasowe
Motörhead to jeden z istotniejszych zespołów na scenie rockowo-metalowej. Mało która grupa może się pochwalić dwudziestoma albumami studyjnymi. Tym razem zespół postanowił sprawdzić się w innej dziedzinie niż granie i śpiewanie i wypuścił na rynek słuchawki. Tak, to nie żart.
M
otörheadphönes, bo tak się nazywają, zostały zaprezentowane na trwającej trasie koncertowej The Wörld Is Yours 2012. Słuchawki mają również własny profil na portalu społecznościowym Facebook, który to profil jest jednocześnie blogiem Motörhead Backstage. Zespół oddał w ręce fanów trzy rodzaje słuchawek nausznych.
bomber
To najsłabszy z dostępnych modeli. Posiada mikrofon do prowadzenia rozmów, np. za pośrednictwem Skype’a oraz pilota, który znajduje się na kablu. Parametry techniczne słuchawek to: Mikrofon Budowa Przetworniki Czułość Pasmo przenoszenia Max. moc wejściowa Impedancja Muszle słuchawkowe Kabel Złącze Waga
Tak Zamknięte, dynamiczne ø 30 mm, neodymowe 99 dB SPL (1mW) at 1KHz 20–20 000 Hz 200 mW 24 Ω 1kHz Aksamit 1,1 m (3,6 ft.) 3,5 mm mini jack 187 g (6,6 oz)
ironfist Modelem o nieco lepszych parametrach technicznych, w związku z tym zrezygnowano z mikrofonu i pilota. Należy pamiętać, że ich dołączenie zależy od producenta, a nie od parametrów technicznych czy jakości słuchawek. IronFist nie różnią się znacznie od Bomber. Dla porównania, poniżej przedstawiamy parametry techniczne: Mikrofon Budowa Przetworniki Czułość Pasmo przenoszenia Max. Moc wejściowa Impedancja Muszle słuchawkowe Kabel Złącze Waga
Nie Zamknięte, dynamiczne ø 40 mm, neodymowe 102 dB SPL (1mW) at 1KHz 10–20 000 Hz 200 mW 68 Ω 1kHz Aksamit 1 m (3,3 ft.) & 2,5 m (8,2 ft.) 3,5 mm mini jack, 3,5 mm/6,3 mm nasadka 244 g (8,6 oz)
motörizer Jest połączeniem pod względem technicznym poprzednich par, od słuchawek IronFist różni się tylko wagą (6 g).
Zaprezentowane modele mają konstrukcję zamkniętą, co oznacza, że dźwięk z nich nie powinien być słyszalny dla drugiej osoby podczas ich używania.
Do dyspozycji oddano również dwa rodzaje słuchawek dokanałowych w trzech różnych kolorach. Zasadniczą różnicą między modelem Overkill i Trigger, bo tak zostały one ochrzczone, jest to, iż ten pierwszy został wyposażony w mikrofon. Do każdej pary dołączono skórzany futerał na słuchawki z logiem zespołu, a wszystko to estetycznie zapakowano w czarne pudełko.
78
Wszystkie modele opatrzono logiem grupy. Przedział cenowy jest bardzo zróżnicowany – od 39,99 do 129,99 funtów.
map of rock
Royal
Albert
Hall
czyli
noblesse
oblige Agnieszka Lenczewska foto: Chris Christodoulou, Marcus Ginns / Royal Albert Hall
Królowa Wiktoria, a właściwie Alexandrina Victoria (1819–1901) musiała bardzo kochać swego kuzyna, Księcia Małżonka, Alberta Saxe-Coburg-Gotha (1819–1861). Nie tylko urodziła mu dziewięcioro dzieci, stając się „babką Europy” ALE PO JEGo przedwczesnej śmierci pielęgnowała pamięć o nim.
A
lbert był dla niej wszystkim: małżonkiem, przyjacielem, doradcą w sprawach politycznych, kulturalnych i obyczajowych. Przystojny, postawny i dziarski Albert zszedł był z tego łez padołu w kwiecie wieku. Dla Wiktorii był to szok. Przedwcześnie podstarzała, skupiła się na wychowywaniu i swataniu dzieci. Na każdym kroku oddawała cześć zmarłemu małżonkowi. Nikt nie zliczy, ile pomników Księcia Alberta znajduje się w Zjednoczonym Królestwie i byłych prowincjach rozległego Imperium. W Londynie, centrum ówczesnego świata, Albert został uhonorowany świątynią sztuki (Victoria and Albert Museum) czy wielkim pomnikiem w stylu gotyku (Albert Memorial). Największym jednak monumentem upamiętniającym księcia Alberta jest Royal Albert Hall. Wielka, zaprojektowana przez Francisa Fowke'a i Henry'ego Y.D. Scotta budowla w stylu włoskiego renesansu (neopalladianizm) wtopiła się w krajobraz Londynu. Bryła i kopuła Royal Albert Hall są bardzo charakterystyczne i stanowią dominantę południowego Kensington. Świetne proporcje budynku, detale architektoniczne i okalający kopułę mozaikowy fryz symbolizujący „triumf sztuk i nauk”, przepiękne wnętrze, znakomita widoczność i akustyka sali koncertowej to wyznaczniki ponadczasowości tego miejsca. Oddana do użytku w 1871 roku, od ponad 140 lat jest miejscem koncertów, spektakli, balów charytatywnych, imprez sportowych (boks, wrestling, motocross), wieczorów autorskich, projekcji filmowych (niedawna premiera Skyfall), czy też wręczania dyplomów absolwentom Imperial College (młody Brian May odebrał w tej szacownej sali swój dyplom). Każdego roku w Royal Albert Hall odbywa się ok. 350 imprez. Znalezienie wolnego terminu oraz zarezerwowanie miejsca na koncert w RAH jest czynnością skomplikowaną, trudną, wręcz niemożliwą. Słowem – godną Agenta Jej Królewskiej Mości.
80
złoty rock Nas, miłośników rocka, interesuje przede wszystkim koncertowy obszar działalności Royal Albert Hall. Sala, znana z dorocznych imprez pod nazwą BBC Proms, po raz pierwszy otworzyła swe podwoje dla „hałaśliwych kudłaczy z gitarami” 18 kwietnia 1963 roku. Owymi młodzieńcami byli The Beatles, którzy przy wtórze piszczącej i wrzeszczącej publiczności wykonali From Me to You oraz Twist and Shout. Po tym występie Paul McCartney spotkał swą przyszłą dziewczynę, Jane Asher. Beatlesi wrócili do RAH 15 września tego samego roku, kiedy to wystąpili jako gwiazda wieczoru podczas koncertu Great Pop Prom. Warto dodać, że na zapleczu sfotografowali się wówczas z ekipą Micka Jaggera. Wrześniowy występ był jedynym, podczas którego The Rolling Stones i The Beatles wystąpili podczas tej samej imprezy. Paul McCartney wspomina: Staliśmy na schodach przy Albert Hall w nowych ciuchach – porządnych spodniach i koszulach z postawionymi kołnierzykami. Obok stali Stonesi, a my myśleliśmy sobie: "To jest to – Londyn! Albert Hall! Czuliśmy się niczym bogowie!
Opening 1871 Exterior, Illustrated London News
Po występie Beatlesów i Stonesów w podwojach szacownej, przepięknej, snobistycznej sali już na zawsze zagościli muzycy „z branży innej niż muzyka klasyczna”. Czasami z kłopotami, a czasami nie. Piękny plusz, złocenia, czerwone dywany, marmury, stylowe garderoby i toalety. Grzeczni kamerdynerzy w restauracjach oraz dyskretni lokaje – to wszystko zostało oddane we władanie rockowych dusz. Jedna rzecz jest pewna: zagranie koncertu tutaj to nobilitacja dla artystów, przypieczętowanie statusu i wyznacznik sukcesu. RAH jest koncertową Mekką dla każdego artysty występującego na żywo. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej mają Madison Square Garden czy Fillmore East, Europa ma Royal Albert Hall. Warto zatem wspomnieć o najważniejszych rockowych występach w tej sali (nie sposób w krótkim artykule wymienić wszystkich).
królewska poprzeczka
26 listopada 1968 roku supergrupa Cream (Eric Clapton, Jack Bruce, Ginger Baker) zagrała dwa pożegnalne kon-
certy koncerty w RAH. W maju 2005 roku, po 37 latach od rozwiązania zespołu, muzycy wrócili na scenę szacownej sali. Zagrali cztery wyprzedane w ciągu godziny „do spodu” koncerty. Wśród publiczności pojawili się m.in.: Roger Waters, Paul McCartney, Ringo Starr, Brian May i Jimmy Page. Przełomowym dla muzyki rockowej wydarzeniem, które miało miejsce w Royal Albert Hall, był występ Deep Purple i Royal Philharmonic Orchestra pod batutą Malcolma Arnolda. Po raz pierwszy tak odległe od siebie muzyczne światy (rock i muzyka symfoniczna) koegzystowały na jednej scenie. Skomponowane przez klawiszowca Deep Purple, Jona Lorda i zagrane po raz pierwszy 24 września 1969 roku Concerto for Group and Orchestra przeniosło na nowe tory postrzeganie muzyków rockowych. Odtąd nie byli już tylko synonimem brudu, niechlujności czy graniczącej z bufonadą spontaniczności, ale również muzycznego wysublimowania. Koncert Purpli z Londyńskimi Filharmonikami zapoczątkował modę na orkiestrowe aranżacje utworów rockowych. Muzycy Deep Purple zawiesili poprzeczkę wysoko i niewielu „znanych i wielkich” mogło do niej doskoczyć. Na współpracy z orkiestrą zęby połamała chociażby Metallica. Okładka
ROCK AXXESS
81
Concerto for Group and Orchestra stała się niemalże ikonicznym symbolem koncertowego albumu. Muzycy Deep Purple i Royal Philharmonic Orchestra zagrali w Royal Albert Hall raz jeszcze. Nowa, zmodyfikowana, niemalże na nowo napisana kompozycja Jona Lorda po blisko 30 latach od premiery zabrzmiała ponownie. Moim zdaniem dojrzalej, piękniej i po prostu lepiej, o czym świadczyć może koncertowe wydawnictwo Live at the Royal Albert Hall (1999). Warto również wspomnieć, że w tym samym budynku swoje dwa ostatnie koncerty w Europie zagrali muzycy The Jimi Hendrix Experience (18 i 24 lutego 1969 roku). Na przestrzeni lat na scenie Royal Albert Hall wystąpili tacy muzycy jak m.in.: Led Zeppelin (9 stycznia 1970), Pink Floyd, Gary Moore (4 i 5 lutego 1992), The Killers, Snow Patrol, Adele, Phil Collins, Sir Elton John, Eric Clapton czy The Corrs. Świetnie zaprezentowali się tutaj Szwedzi z Opeth (In Live Concert at the Royal Albert Hall, 2010). Znani ze specyficznego poczucia humoru oraz szanujący rockową tradycję muzyczną muzycy tego zespołu, swoje koncertowe wydawnictwo okrasili okładką nawiązującą wprost do kanonicznego dzieła Deep Purple. Lada chwila ukaże się album live Porcupine Tree (Octane Twisted, 2012), którego fragmenty zostały nagrane podczas Exterior - north entrance night-time, photo: Marcus Ginns
trzygodzinnego, wyprzedanego występu zespołu w Royal Albert Hall. Warto również wspomnieć o tzw. imprezach okolicznościowych odbywających się w tym miejscu. Od 1982 roku gwiazdy rocka spotykają się i grają ze sobą (często w zaskakujących konfiguracjach) podczas The Prince's Trust Gala. Doroczny rockowy koncert organizowany przez Fundację Księcia Walii gromadzi wielotysięczną publiczność w Royal Albert Hall i miliony widzów przed telewizorami. Bardzo wzruszającym momentem w historii sali był koncert poświęcony pamięci George'a Harrisona. 29 listopada 2002 roku, w pierwszą rocznicę śmierci najcichszego z Beatlesów, rockowa arystokracja złożyła mu hołd. Grupa Monty Pythona, Billy Preston, Jeff Lynne, Eric Clapton, Paul McCartney i inni upamiętnili Harrisona w najlepszy możliwy sposób. Występ sfilmowano i wydano w 2003 roku pod nazwą Concert for George. Jeśli będziecie w Londynie, to wpadnijcie do Royal Albert Hall. Świetna miejscówka. A jeśli nawet akurat w RAH nie zagra wasz ulubiony artysta, zawsze możecie udać się na spacer do Victoria and Albert Museum czy odwiedzić Muzeum Historii Naturalnej.
Royal Albert Hall – noblesse oblige
Agnieszka Lenczewska photography: Chris Christodoulou, Marcus Ginns / Royal Albert Hall
Queen Victoria, born as Alexandrina Victoria (1819-1901), must have truly loved her beloved cousin, Prince Consort Albert Saxe-Coburg-Gotha (1819-1861). Not only did she give birth to his nine children, becoming “the grandmother of Europe”, but she also cherished his memory after his premature death.
Full auditorium, photo: Chris Christodoulou
A
lbert meant everything to her – he was her husband, friend and adviser in political, cultural and moral issues. The handsome, hefty and brisk Albert left this world still in his prime time. It was a real shock to Victoria. After becoming a widow at an early age, she concentrated on raising up her children and arranging their marriages. She also paid her respects to her deceased husband multiple times. No one can count all the statues of Prince Albert in the United Kingdom and its former colonies. In London, the centre of the whole world back then, Albert was commemorated with, among others, an art museum (Victoria and Albert Museum) and a big gothic monument (Albert Memorial). But the biggest of them all is Royal Albert Hall. The big Neo-Palladian building, designed by Francis Fowke and Henry Y. D. Scott, perfectly fits London’s landscape. The Hall’s characteristic body and dome dominate the
84
whole South Kensington area. The timelessness of this place is clearly seen in the building’s perfect proportions, architectural details, mosaic frieze that goes round the dome and symbolizes “the triumph of arts and sciences”, amazing interiors, great visibility and acoustics inside the concert hall. Opened in 1871, for the past plus 140 years the Hall has hosted concerts, spectacles, charity balls, sport events (boxing, wrestling, motocross), evenings with poetry, film premieres (the latest one being Skyfall) and Imperial College’s graduation ceremonies (one of the students who had the chance to get his diploma inside the Hall was young Brian May). There are about 350 events taking place in Royal Albert Hall annually. Finding a free date for an event and booking the Hall for a concert is almost impossible. A difficult task even for Her Majesty’s Secret Agent.
Opening 1871 Opening Poster
Exterior daytime from Hyde Park, photo: Marcus Ginns
golden rock
As rock fans, we are mostly interested in rock events organized in the Hall. The venue known for annual BBC Proms for the first time opened its doors to “noisy and hairy guys with guitars” on 18 April 1963. Those noisy lads were The Beatles who performed From Me to You and Twist and Shout in front of the screaming and squealing audience. After that concert, Paul McCartney met his future girlfriend, Jane Asher. The Beatles got back to RAH on 15 September the same year, when they headlined the Great Pop Prom event. At the backstage area, they were photographed with Mick Jagger’s band. It was the only time when The Beatles and The Rolling Stones played during the same event. Paul McCartney said about that day: Standing up on those steps behind the Albert Hall in our new gear, the smart trousers, the rolled collar. Up there with The Rolling Stones we were thinking, ‘This is it – London! The Albert Hall! We felt like gods! After The Fab Four and The Stones played there, the doors of that bit snobbish but beautiful and reputable place were forever opened to musicians from the non-classical field. Though it must be said that it sometimes caused trouble. Beautiful plush, gilt, red carpets, marbles, stylish dres-
86
sing rooms and toilets, plus well-mannered waiters in the restaurants and discreet butlers. It was all handed over to rock musicians. It’s impossible to name in such a short article every musician who graced the Hall’s stage. But one thing’s for sure – it was always an honor. Playing at Royal Albert Hall has always been a proof of success and star status. It’s a real Mecca for any live act. The States have Madison Square Garden and Fillmore East. Europe has Royal Albert Hall. It is worth, thus, to mention the most important rock events in the history of this venue.
royal standard
On 26 November 1968, Cream (Eric Clapton, Jack Bruce and Ginger Baker) played its two farewell concerts in the Hall. In May 2005, 37 years after Cream disbanded, the group returned to Royal Albert Hall. They played four concerts, all sold-out within an hour. The audience included Roger Waters, Paul McCartney, Ringo Starr, Brian May and Jimmy Page. Another breakthrough event in the history of rock took place on 24 September 1969, when Deep Purple played with Royal Philharmonic Orchestra conducted by Malcolm Arnold. It was the first time when two distant worlds of music – rock and symphonic music – coexisted on one stage. Composed
by Deep Purple’s organist Jon Lord, Concerto For Group and Orchestra marked the start of a new era in perceiving rock musicians. They were no longer seen as symbols of dirt, untidiness and cocky spontaneity. Suddenly, people treated them like musically sublime artists. Deep Purple’s show with the London Philharmonics started a new trend in rock music for orchestral arrangements of rock songs. The bar has been set up very high and few of the greats managed to reach that level. One of those who failed was Metallica. The cover artwork for Concerto… became iconic. Purple and the philharmonics played at Royal Albert Hall once more. Thirty years after the premiere, the revisited piece was performed again. This time it sounded more mature, beautiful and simply better, which we can hear on the Live at the Royal Albert Hall album, released in 1999. It’s also worth noting that the Hall hosted the last two European concerts of The Jimi Hendrix Experience (18 and 24 February 1969).
Throughout the years, Royal Albert Hall has seen the performances by Led Zeppelin (9 January 1970), Pink Floyd, Gary Moore (4 and 5 February 1992), The Killers, Snow Patrol, Adele, Phil Collins, Sir Elton John, Eric Clapton and the Coors, among others. Swedes from Opeth played a brilliant show as well and released it in 2010 on In Live Concert at
the Royal Albert Hall. Known to have great sense of humor, the band paid their respects to the history of rock by almost replicating the cover artwork from Purple’s album. Soon we’ll have a chance to buy a live album by Porcupine Tree (Octane Twisted), partially recorded during a sold-out three-hour performance at the Hall. It’s also worth mentioning the annual special events that take place at the venue. Since 1982, rock starts have gathered and performed together (with different line-ups) during The Prince’s Trust Gala. The annual concert organized by The Prince of Wales Foundation attracts many thousands of spectators inside the Hall and millions in front of their TV sets. More than a few tears were shed during George Harrison Tribute Concert. On 29 November 2002, exactly one year after the quiet Beatle passed away, rock royalty paid their respects. Monty Python, Billy Preston, Jeff Lynne, Eric Clapton, Paul McCartney and many more celebrated Harrison’s life and work in the best possible way. The event was filmed and released in 2003 as Concert for George.
If you’re in London, be sure to check out the Royal Albert Hall. And if your favorite band is not playing there at the time, you can always take a walk to the Victoria and Albert Museum or visit the Natural History Museum, both situated nearby.
ROCK AXXESS
87
rock shot
WALKING IN THE AIR Karolina Karbownik, photo: 123rf / Krzysztof Zatycki
glögg czerwony
ns ow
Glögg (glögi po fińsku) to napój skandynawski przygotowany z czerwonego albo białego wina lub soku owocowego, podgrzewany razem z cukrem i przyprawami – cynamonem, goździkami, skórką pomarańczową – i serwowany mroźną zimą na gorąco z rodzynkami i migdałami.
Składniki:
• 375 ml czerwonego wina • 375 ml dobrego soku z czarnej porzeczki lub czerwonych winogron • laska cynamonu • 3-5 goździków • 3-5 ziarenek ziela angielskiego • mały kawałek suszonej skórki pomarańczowej lub trochę startej świeżej • 100 ml cukru do smaku • rodzynki • migdały • wódka
Przygotowanie: Migdały parzymy i zdejmujemy z nich skórkę. Wino lub sok wlewamy do rondla i podgrzewamy, ale nie gotujemy. Dodajemy trochę cukru i przyprawy i na wolnym ogniu trzymamy przez 5-10 min; jeśli napój jest za mało słodki, można dodać więcej cukru. Zdejmujemy glögg z ognia i dodajemy trochę wódki (opcjonalnie). Do kubków wrzucamy kilka migdałów i rodzynek i wlewamy gorący glögg. Podajemy gorący. Finowie wcinają z ciasteczkami pipparkakut lub joulutortut. Polecamy z piernikami w kształcie pentagramu.
red glögg Glögg (Glögi in Finnish) is a Scandinavian drink prepared from red/white wine or fruit juice, heated with sugar and spices – cinnamon, clove and orange zest – and served hot with raisins and almonds during the winter season.
Ingredients:
• 375 ml of red wine • 375 ml of a good quality juice from blackberries or red grapes • cinnamon • 3-5 cloves • 3-5 grains of allspice • a small piece of dried orange zest / or some fresh crushed one • 100ml of sugar • raisins • almonds • vodka
Preparation
First blanch the almonds and take off their skin. Pour wine or juice into the pan and heat it but DON’T boil it. Add some sugar and spice, and keep it on a small flame for 5-10 minutes. If the drink is not sweet enough, you can add some more sugar. Now take the Glögg off the heat and add some vodka (optional). Put some almonds and raising in the cups and pour in the hot Glögg. Serve hot, e.g. with pipparkakut (typical Finnish gingerbread cookies) or joulutortut (pastry windmill-shaped tarts with a prune jam filling).
ROCK AXXESS
89
MORBID
live in CRACOW, POLAND
photographer: Krzysztof Zatycki
ANGEL
live in stockholm, sweden
photographer: Falk - Hagen Bernshausen
photographer: Krzysztof Zatycki
photographer: Krzysztof Zatycki
photographer: Krzysztof Zatycki
photographer: Falk - Hagen Bernshausen
photographer: Falk - Hagen Bernshausen
photographer: Falk - Hagen Bernshausen
photographer: Krzysztof Zatycki
photographer: Krzysztof Zatycki
photographer: Krzysztof Zatycki
photographer: Falk - Hagen Bernshausen
photographer: Falk - Hagen Bernshausen
photographer: Falk - Hagen Bernshausen