13
.
no
‡ black star riders {‡ {‡ king diamond ‡ ‡ jeff hanneman ‡ ‡ sxsw ‡ pink floyd ‡ ‡ asymmetry festival ‡ ‡ chateau marmont ‡ ‡ żywie biEłaruś ‡ ‡ splendor ‡ ‡ gojira ‡ ‡ saint laurent ‡ ‡ and more... ‡
numer / number13
16 & 19
34 - 35
4 & 12 POLSKI
rock art dadd: mistrzowskie cięcie baśniowego drwala 3 ROCK TALK black star riders: skazani na sukces
4
ROCK taLK king diamond: znów będzie można mnie spalić 20 rock axxess special the great gig in the sky
34
rock style south by southwest
38
ROCK STYLE PAGES south by southwest
46
rock shop gear up to match the line up
56
ROCK AXXESS SPECIAL jeff hanneman 58 rock fashion nowa twarz saint laurent
60
backstage access asymetryczna fucha
62
rock axxess polska splendor: ufarbowani na czarno 66 rock screen biełaruś, biełaruś!
70
map of rock za ścianą chateau marmont
78
hity znacie... pink floyd 88 rock shot błękitna laguna 95
60
56
46
dark access bal sagoth: battle magic
96
rock live jagermeister music tour
98
70 & 74
66
ENGLISH rock art dadd: the fairy feller’s master-stroke
3
ROCK TALK black star riders: band that’s bound for glory
12
ROCK TALK king diamond: to the land of death and back
27
rock Axxess special the great gig in the sky
35
rock style: south by southwest
42
ROCK STYLE PAGES south by southwest 46 ROCK SHOP gear up to match the line up
56
ROCK AXXESS SPECIAL jeff hanneman 58 ROCK FASHION new face of saint laurent
60
Rock screen belarus, belarus! 74 map of rock behind the wall of chateau marmont
84
ROCK SHOT blue lagoon 95 rock live jagermeister music tour
98
okładka / cover: scott gorham photography: robert john
78 & 84
88
ROCK AXXESS TEAM: Karolina Karbownik (editor-in-chief), Jakub „Bizon” Michalski (translation editor), Agnieszka Lenczewska (editor) CONTRIBUTORS: Falk-Hagen Bernshausen, Marek Koprowski, Martin Krush, Paweł Kukliński, Annie Christina Laviour, Leszek Mokijewski, Miss Shela, Betsy Rudy, Jakub Rozwadowski, Katarzyna Strzelec, Weronika Sztorc, Krzysztof Zatycki, Dorota Żulikowska ADVERTISING Katarzyna Strzelec, MARKETING&EVENTS Dorota Żulikowska (dorota.zulikowska@gmail.com) GRAPHIC DESIGNER/DTP Karolina Karbownik ASSISTANCE / TECHNICAL SUPPORT Krzysztof Zatycki ROCK AXXESS LOGO Dominik Nowak PUBLISHER All Access Media, ul. Szolc-Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa CONTACT contact@rockaxxess.com
98
Kiedy w 2010 roku Ray Manzarek i Robby Krieger przemierzali z koncertami Europę, wybrałam się na spotkanie z nimi do Pragi. Bardzo chciałam pokazać im moją 10-miesięczną córeczkę. Siedzieliśmy po koncercie za kulisami. Bardzo zmęczony Robby podgrzewał sobie lasagnię. Ray, w pełni sił, stał (jako jedyny z nas, mnie przecież też kręgosłup dawał się we znaki), palił papierosa, elegancko popijał czerwone wino i opowiadał o swoim wnuku. Żegnając się, poczułam jakieś dziwne ukłucie w sercu. Miałam wrażenie, że widzimy się po raz ostatni. Oni przecież mają już trochę lat na karku. Robby nie wyglądał na człowieka, który miałby jeszcze siłę zarywać kolejne noce, grając koncerty. W samochodzie płakałam. The Doors! Mój kochany zespół, który dyktował rytm mojego życia. Czasem, jeśli tak bardzo nie chcesz się z kimś rozstawać, odwracasz się, cofasz na kolejne dwa słowa. I tak stało się tym razem. W 2012 roku Ray i Robby przyjechali do Doliny Charlotty, gdzie dali wspaniały koncert. Co ja plotłam? Ostatni? Nie, bo oni są nieśmiertelni! Nie będę się z nimi żegnać, tacy ludzie będą z nami zawsze. I znowu drzwi się otworzyły… Ray – być Twoim fanem to zaszczyt. Dziękuję Ci za muzykę i za każde słowo, którym podzieliłeś się ze mną podczas wielu spotkań i koncertów, na których miałam przyjemność być.
editorial
When in 2012 Ray Manzarek and Robby Krieger were touring Europe, I went to see them in Prague. I really wanted to introduce them my 10-month old daughter. After the gig, we were sitting together backstage. Robby was very tired. He was warming up his lasagna when the able-bodied Ray (fitter than Robby and me) was smoking a cigarette, drinking a glass of red wine and chatting with me about kids – my daughter and his grandson. While leaving, I felt it might be the last time I see them. Well, they both were pretty old. Robby didn’t look as a someone who would spend many more nights playing rock ‘n’ roll! I was crying on my way back home. The Doors! I love them. They made my life complete! It happens sometimes, that you don’t want to go – you turn back and wave one more time. They got back, too. In 2012, Ray and Robby came to Poland and played an awesome gig in Charlotta Valley. How I ever dared to think that it would be the last time? Never! They are immortal. I would never say goodbye! They will live forever. … And the doors opened again. Ray – it was an honor to be your fan. Thank you for your music and every word and smile you shared with me during those many meetings and concerts I had the pleasure to participate in.
rock axxess recommends
Karolina Karbownik editor-in-chief
rock art
Richard Dadd The Fairy Feller’s Master-Stroke
Mistrzowskie cięcie baśniowego drwala
autor / author
Richard Dadd
data powstania / completion date 1855-1864 technika / technique wymiary / dimensions
The image is used for non-profit purposes.
gdzie zobaczyć / where to see
Ten obraz malarza epoki wiktoriańskiej, Richarda Dadda zainspirował Freddiego Mercury’ego do napisania identycznie zatytułowanego utworu (Queen II, 1974). Baśniowa atmosfera, niesamowita pieczołowitość oraz precyzja wykonania do dzisiaj zachwycają widzów odwiedzających londyńską Tate Gallery. Zainspirowany sztukami Williama Szekspira (Sen nocy letniej, Burza), Dadd przedstawił fantasmagoryczny świat wróżek. Okoliczności powstania najsłynniejszego obrazu Dadda są więcej niż tragiczne. Dadd namalował to skrzące się baśniową aurą dzieło podczas pobytu w szpitalu dla psychicznie chorych. Schizofreniczna natura malarza doprowadziła do tragedii. Zasztyletował własnego ojca, który stał się dla ogarniętego obłędem artysty wcieleniem szatana. Resztę życia malarz spędził w odosobnieniu, stąd też jego spuścizna artystyczna nie jest zbyt bogata. Warto dodać, że malarz napisał również poemat wyjaśniający symbolikę obrazu.
olej na płótnie / oil on canvas 54cm x 39,5cm Tate Gallery, London, United Kingdom
This painting by a Victorian artist Richard Dadd inspired Freddie Mercury to write the identically titled song (Queen II, 1974). The fairy-tale atmosphere and an amazing meticulousness still fascinate visitors in London’s Tate Gallery. Inspired by William Shakespeare’s plays (A Midsummer Night’s Dream, The Tempest), Dadd presented a phantasmagoric world of fairies. The circumstances in which Dadd’s most famous painting was created are more than tragic. Dadd painted this piece of art that just glitters with fairy-tale aura while he was incarcerated in a psychiatric hospital. The painter’s schizophrenic nature led to a tragedy. The insane artist killed his own father with a knife because he believed his father was the Devil in disguise. He spent the rest of his life in confinement, that’s why his artistic output is not very impressive. It’s worth mentioning that Dadd also wrote a long poem in which he explained the meaning of the painting.
3
black star
riders
rock talk
ALBUM THIN LIZZY BEZ PHILA LYNOTTA? DO TEGO JEDNAK NIE DOSZŁO, ALE CZTERECH MUZYKÓW OBECNEGO SKŁADU LIZZY STWORZYŁO NOWĄ GRUPĘ – BLACK STAR RIDERS. ICH PIERWSZA PŁYTA WYCHODZI W MAJU, A MY Z RADOŚCIĄ PREZENTUJEMY WAM WYWIAD, KTÓRY PRZEPROWADZILIŚMY NIEDAWNO Z GITARZYSTĄ THIN LIZZY I BLACK STAR RIDERS, LEGENDARNYM SCOTTEM GORHAMEM. LIZZY, RIDERS, PRACA Z KEVINEM SHIRLEYEM I PRZYSZŁOŚĆ PRZEMYSŁU MUZYCZNEGO – ROZMOWĘ NA WSZYSTKIE TE TEMATY ZNAJDZIECIE PONIŻEJ.
skazani na sukces jakub „Bizon” michalski foto: Robert John (PROMO), KATARZYNA STRZELEC (LIVE)
Zacznijmy od tych oczywistych spraw. Czy czujesz, że zmiana nazwy zapewniła wam więcej swobody podczas nagrywania płyty? Jak najbardziej. Daje to zespołowi dużo więcej wolności. Utwór Bound for Glory powstał jeszcze wtedy, gdy myśleliśmy, że będzie to płyta Thin Lizzy i to słychać. Ale gdy tylko podjęliśmy decyzję, że nie robimy tego krążka jako Thin Lizzy, nasza muzyka zaczęła iść w innym kierunku. Wciąż są tam harmonie gitarowe i mamy jeden irlandzki numer, ale to wynika z tego, że Ricky [Warwick, wokalista] jest Irlandczykiem, ja sam jestem pół-Irlandczykiem i gram w irlandzkim zespole przez całe swoje życie [śmiech]. Tak więc takie motywy na płycie to naturalna sprawa. Irlandzki zespół z jednym Irlandczykiem i kilkoma Amerykanami [śmiech]. [śmiech] Tak, to prawda, ale moja matka była stuprocentową Irlandką, więc jestem w połowie Irlandczykiem, a w dodatku urodziłem się w Dzień Świętego Patryka. Mam coś w rodzaju honorowego obywatelstwa [śmiech]. Zasłużyłeś na nie choćby dlatego, że od tylu lat grasz w irlandzkiej kapeli. Irlandczycy w pewnym sensie zaadoptowali mnie. Kocham ten kraj.
Wydanie nowej płyty pod szyldem Thin Lizzy spowodowałoby pewnie wrzucenie was do szufladki bez możliwości odejścia od charakterystycznych brzmień. Teraz w zasadzie możecie robić wszystko. To prawda. Możemy robić, co tylko zechcemy. Teraz wiele zależy od publiczności – czy spodoba wam się ta płyta? Mamy nadzieję, że tak. To dosłownie pierwszy z nagranych przeze mnie albumów, którego słucham od początku do końca. Nie przypominam sobie, żebym miał tak wcześniej z innymi płytami. Nawet w przypadku krążków Thin Lizzy – włączasz pierwszy kawałek, a potem myślisz sobie: „hmm, ok, to może przejdźmy do trzeciego… potem szósty… dobra, starczy”. Na tej płycie w każdym utworze jest coś, na co czekam podczas odsłuchu. Sądzę, że to spory plus. Artyści dzielą się zazwyczaj na dwie grupy. Jedni słuchają swojej muzyki bez przerwy lub chociaż od czasu do czasu, inni nigdy nie wracają do swoich kawałków, kiedy już wydadzą je na płycie. Ja należałem do tych drugich za czasów Thin Lizzy. To w dużej mierze wynika z tego, że gra się te numery co wieczór. Więc włączanie ich jeszcze później w swoim odtwarzaczu… nie, to kiepski pomysł [śmiech]. Czytałem trochę opinii w Internecie i jeden gość na YouTube lub Facebooku napisał, że zaczął interesować się tym zespołem w momencie zmiany nazwy, bo dla niego jest to dowód na to, że jesteście poważną grupą i że nie zależy Wam tylko na tym, by być własnym tribute bandem. Ja i tak nigdy nie patrzyłem na obecny skład Lizzy jako na tribute band. Jesteśmy jedynym zespołem, który może zagrać te kawałki w odpowiedni sposób. Ale wiem, co on chciał powiedzieć i bardzo mu za to dziękuję. Niektórzy twierdzili, że oszaleliśmy. „Hej, zbudowaliście coś świetnego, czemu teraz z tego rezygnujecie?” No cóż, właśnie z tych powodów, o których mówimy. Bo cały czas bylibyśmy w pewien sposób ograniczeni. Ale głównym powodem, czemu nie wydajemy tego pod szyldem Thin Lizzy, jest szacunek dla Phila. Pisaliśmy nowe numery już z cztery miesiące, a ja cały czas o tym myślałem. Pomysł nagrania albumu Thin Lizzy bez Phila coraz mniej mi pasował. Męczyło mnie to, więc porozmawiałem z [perkusistą Thin Lizzy] Brianem Downeyem, a on na to: „Wiesz co, czuję dokładnie to samo”. Zwróciliśmy się do Ricky’ego i Damona [Johnsona, gitarzysty] i oni też mieli podobne myśli, ale przez jakiś czas nikt nie miał odwagi powiedzieć tego głośno. W końcu ktoś musiał to zrobić [śmiech]. Zdecydowaliśmy, że trzeba z tym skończyć. Nie na zawsze, ale na razie. Tak, byśmy mogli nagrać tę zajebistą muzykę, którą stworzyliśmy. Marzyliśmy o tym, by zarejestrować ją i wydać. To był jedyny sposób na to – zawiesić działalność Thin Lizzy i stworzyć Black Star Riders. To oznacza zapewne, że Thunder and Lightning pozostanie ostatnim studyjnym albumem Thin Lizzy. Na to wygląda.
6
Sądzę, że tym ruchem zyskaliście wiele szacunku u fanów. Choć być może stracicie nieco, gdyż nie wszyscy będą wiedzieli, kim jesteście, ale z drugiej strony, wydaje mi się, że sporo osób mówiło – „Ok, grają koncerty i to mi pasuje, ale nie chcę, by wydawali nową płytę jako Thin Lizzy”. Myślę, że wśród tych ludzi zyskaliście ogromny szacunek, a to naprawdę bardzo liczna grupa. Dziękuję, miło to słyszeć. Kiedy decydujesz się na tę robotę, robisz to, bo chcesz, by ludzie cię lubili. Gdybyśmy ciągnęli to jako Thin Lizzy i nagrali płytę pod tym szyldem, a jakaś część fanów byłaby tym oburzona, stracilibyśmy ich. To ryzyko. Wiedzieliśmy o nim, ale byliśmy też świadomi, że musimy je podjąć. Cieszę się, że tak wyszło i wiem, że pozostali członkowie zespołu myślą tak samo. Dlatego bardzo cieszę się z tego, co powiedziałeś. Chciałbym spytać o proces nagrywania tej płyty. Czy wszystkie utwory były całkowicie nowe – napisane w ciągu ostatnich kilku miesięcy – czy zbieraliście pomysły przez ostatnie dwa–trzy lata? Głównie przez ostatni rok. Rozmawialiśmy o nagrywaniu nowej płyty, o pisaniu nowych piosenek, aż w końcu któregoś dnia powiedziałem – dość tego, zaczynamy TERAZ. Mamy zielone światło, do roboty. Nie wiedziałem o tym, że Ricky i Damon już wcześniej spotykali się w pokojach hotelowych i stworzyli dwa niemal gotowe utwory. To świetnie, bo to oznaczało, że nie zaczynamy na umówiony sygnał. Ten proces już trwał i to sprawiło, że start był znacznie łatwiejszy. Mieliśmy wtedy ze sobą gitary akustyczne, więc szło się do pokoju hotelowego tego czy tamtego gościa, wyjmowało iPady czy iPhone’y i nagrywało nowe pomysły. Tak samo było za kulisami w salach koncertowych lub z tyłu naszego autobusu, podczas podróżowania między koncertami. Działo się to na wiele sposobów i w wielu miejscach. Kiedy ktoś wpadał na pomysł, trzeba było być na to przygotowanym, mieć przy sobie iPada lub iPhone’a i nagrać to. Czyli wszystko ruszyło, gdy w zespole był już Damon? Nie było żadnych nowych pomysłów zarejestrowanych wcześniej z Vivianem [Campbellem]? Nie, bo wiedzieliśmy, że Vivian ma swój główny zespół. Wiedzieliśmy, że niedługo będzie wracał do Def Leppard. Z Richardem Fortusem też nie mogliśmy tego zrobić, bo on też ma swój główny zespół i byliśmy świadomi, że niedługo będzie zajęty z Guns N’ Roses. Więc po Richardzie… a właściwie to jeszcze gdy był w zespole… powiedzieliśmy: „Ok, potrzebujemy kogoś, kto zajmie to miejsce po prawej stronie sceny na stałe”. Ta sytuacja nie przynosi nam nic dobrego. Kilka lat temu graliśmy z Def Leppard i Alice’em Cooperem. Rozmawiałem wtedy z Damonem. Już wcześniej grywałem z nim i z Alice’em w golfa. Rozmawiam z Damonem, a on pyta: „Co słychać?” Mówię mu: „Wszystko gra, ale Richard niedługo wraca na trasę z Guns N’ Roses i pilnie potrzebujemy kogoś na stałe na prawą stronę sceny”. „O, serio?” – widziałem, że zainteresował się tym tematem [śmiech]. Spytałem więc: „Wchodzisz w to?”, a on na to – „Człowieku, wychowy-
wałem się na Thin Lizzy, jestem waszym największym fanem” [śmiech]. Domyślam się, że Vivian powiedział dokładnie to samo [śmiech]. Tak było [śmiech]. Powiedziałem: „Fajnie, ale przecież masz świetną fuchę u Alice’a”. „No tak, gram z nim już jakiś czas, ale zawsze uwielbiałem Thin Lizzy”. Wziąłem od niego numer telefonu, ale nie sądziłem, że faktycznie odejdzie od Alice’a Coopera, bo to dobra robota. Mój menadżer był w kontakcie z Damonem. Nadszedł moment, gdy wiedzieliśmy, że Richard odejdzie za około 30 dni. Potrzebowaliśmy tego gościa, więc przekazałem menadżerowi: „Zadzwoń do Damona, spytaj, czy naprawdę jest zainteresowany, bo jeśli jest, to świetnie”. Więc zadzwonił do niego, a Damon powiedział: „Oczywiście, wchodzę w to!”. A potem zacząłem czuć się z tym do dupy, no bo przecież podkradam gościa z zespołu mojego kumpla [śmiech]. Tak się nie robi. Ale zaznaczyłem: „Upewnij się, że Damom rozumie, na co się pisze. Rzuca pracę i idzie w nieznane. Jeśli przekonasz go, by tego nie robił, nie będę miał pretensji”. Nie chciałem go udupić. Pogadali i powiedział: „Pozwól, że skonsultuję się z żoną i skontaktuję się z Tobą”. Oddzwonił po niespełna godzinie i mówi: „Wchodzę w to”. To była szybka decyzja [śmiech]. Chciałem porozmawiać także o pracy w studio. Czy ta płyta była dokładnie przemyślana i skrupulatnie
zaplanowana, czy może to, co na niej usłyszymy, to wynik jamów, improwizacji, eksperymentów i nagrań na żywo? Płytę nagraliśmy całkowicie na żywo. Wokale Ricky’ego, które na niej słychać, były nagrywane, gdy tworzyliśmy szkielet podkładów muzycznych. Mieliśmy 12 dni na nagranie 12 utworów. Żaden z nas nigdy nie nagrywał płyty w takim tempie. Zazwyczaj schodzi na to z miesiąc. Robi się podkład, słucha się go przez kilka dni. Teraz było zupełnie inaczej. Gdy tylko [perkusista] Jimmy DeGrasso rozpoczął odliczanie, graliśmy, aż mieliśmy gotowy podkład. Ten kawałek musiał być skończony tego samego dnia, bo następnego dnia rano zaczynaliśmy robotę przy kolejnym [śmiech]. Było to trochę stresujące. Nie było czasu na odpoczynek. Było trochę ciśnienia, bo gdy kończył się dzień, kawałek musiał być w takiej wersji, jakiej będziesz słuchać do końca życia. Nie było możliwości powrotu. Na koniec okazało się, że to był dobry pomysł. Było sporo adrenaliny, byliśmy w gazie i robiliśmy wszystko, by brzmiało to idealnie. Kevin [Shirley, producent] usiadł z nami pierwszego dnia i powiedział: „Posłuchajcie tego podkładu i powiedzcie, co o tym myślicie”. I okazało się, że gitara brzmiała dokładnie tak, jak chciałem, to samo dotyczyło Damona oraz wokali Ricky’ego, perkusji… wszystkiego. Uzyskał dokładnie takie brzmienie, o jakie nam chodziło. Ten jeden odsłuch dodał nam pewności siebie na resztę nagrań. Zatem dzięki ci, Kevinie Shirleyu [śmiech].
7
Tak, ale nie w tym przypadku. Nie brał udziału w tworzeniu czy aranżowaniu utworów. Jego głównym zadaniem było zaganianie nas do roboty i pilnowanie, żeby pod koniec dnia utwór był gotowy. Ustawiał mikrofony po swojemu i zapewniał odpowiedni poziom koncentracji i adrenaliny. Bardzo chciał pracować przy tej płycie. Usłyszał demo i powiedział: „Chciałbym nagrać tych gości”. Więc to, co usłyszał, nie wymagało już zmian czy dodatkowych fragmentów. Uważam, że jest wręcz idealnym wyborem dla zespołów, które chcą osiągnąć brzmienie typowe dla lat 70., ale jednocześnie świeże i nowoczesne. Ma dobre ucho do klasycznego hard rocka. Też tak sądzę. Myślę, że był to jeden z powodów, dla których zainteresował się nami. Brzmienie, do którego dąży, jest bardzo gęste i mięsiste. Jeśli zespół nagrywa na żywo, czyli tak jak my, to potrafi uchwycić tę energię. Dobrze było go mieć przy sobie podczas nagrań. To ktoś, kogo chcesz mieć po swojej stronie. Kiedy jesteś pod presją, chcesz, by Kevin Shirley siedział tuż obok [śmiech]. No i do tego jest przyzwyczajony do tak szybkiego tempa pracy, choćby ostatnio z Black Country Communion. Joe Bonamassa zazwyczaj gra gdzieś po drugiej stronie świata, a pomiędzy koncertami ma z
8
trzy dni wolnego na nagrania. O tak. Gdy kończyliśmy, Kevin mówił: „Ja i Joe Bonamassa będziemy robić płytę w cztery dni” [śmiech]. Jaja sobie robisz [śmiech]? No cóż, gość nagrywa ze trzy płyty rocznie – BCC, płyta solowa, duet z Beth Hart. Wszystko w tym samym czasie. On nigdy nie ma dość. Rozmawiałem ostatnio z kimś, kto był u niego w domu i przez cały ten czas Joe miał przy sobie gitarę i grał, jednocześnie rozmawiając. Po jakimś czasie to zaczyna być wkurzające: „Joe, odłóż tę cholerną gitarę!” [śmiech]. W zeszłym roku rozmawiałem z Johnem Norumem. Joe grał w utworze tytułowym na najnowszej płycie Europe. John mówił, że Joe to prawdziwy wariat, jeśli chodzi o zbieranie gitar i wydawanie olbrzymich sum na stare modele. Dokładnie. Joe, opanuj się, zostaw coś dla nas [śmiech]. Też zbierasz stare instrumenty? Zbierałem w latach 70. Ale w pewnym momencie zabrakło mi miejsca [śmiech]. Jedna z sypialń była cała zastawiona futerałami na gitary, więc nie można było z niej korzystać. Weszła tam pewnego razu moja żona i mówi: „Czy ty w ogóle grasz na tych pieprzonych gitarach?” [śmiech]. A ja na to: „Hmm, no, na kilku…”. „Ok, to coś ci powiem. Wybierz z 15 albo 20 z nich i pozbądź się reszty…”. Tak właśnie zrobiłem. Wiele z tych gitar dostawałem z różnych źródeł.
photo: Karen M. Mundell
Następne pytanie dotyczy właśnie Kevina Shirleya. To ten typ producenta, który lubi angażować się w cały proces tworzenia płyty, nie tylko jako producent, ale jako ktoś na kształt dodatkowego członka zespołu. Pomaga w pisaniu utworów i angażuje się we wszystko, jak w przypadku Black Country Communion.
Jestem w stanie to zrozumieć, bo ja mam tak z płytami. Jeśli już zaczniesz coś zbierać, to kolekcja musi być pełna. Nawet jeśli nie lubię jakiejś płyty danego zespołu, to i tak ją kupię, bo mam już 18 innych. Mimo że nie znoszę The Works czy A Kind of Magic Queen, to i tak je mam, no bo przecież kupiłem całą resztę. Mam w domu z 800 czy 900 płyt, ale przecież nie wyrzucę części z nich teraz.
Are Back in Town.
Ja przestałem wchodzić do sklepów z gitarami, bo to było zbyt łatwe. „O mój Boże, jaka piękna gitara. Naprawdę muszę ją mieć!”. Nie, wcale nie musisz [śmiech].
Bardzo prawdopodobne. Ale będziemy mieli na koncie ledwie jeden album, a to za mało, by zapełnić półtoragodzinny set. Takie problemy możemy zaakceptować. Największym, jeśli w ogóle można nazwać to problemem, będzie wybranie utworów Thin Lizzy, które chcielibyśmy grać podczas koncertów BSR. Tę decyzję podejmiemy pewnie dopiero po próbach.
No tak. W pewnym sensie staje się to obsesją. I właśnie dlatego nie zaglądam już do sklepów z gitarami. A co z trasą? Widziałem, że macie już zaplanowane kilka festiwali letnich w Niemczech. Jest w planach pełna trasa? Tak jak powiedziałeś, zaczynamy w czerwcu, chyba pierwszego. Na początek festiwale, więc świetnie – pięćdziesiąt tysięcy ludzi na dzień dobry [śmiech]. Właściwa trasa po Wyspach i Europie zacznie się chyba w październiku. Nasz sztab szuka właśnie sal. Zobaczymy, jak zostanie przyjęta płyta, żebyśmy mogli zdecydować, w jakiego typu salach organizować koncerty. Na razie trochę na to za wcześnie, ale trzeba to omówić, bo październik nadejdzie szybciej, niż nam się wydaje. Jak będzie wyglądać setlista? Domyślam się, że chcielibyście grać jak najwięcej nowych utworów, ale część fanów pewnie nie pozwoli Wam zejść ze sceny, jeśli nie zagracie Don’t Believe a Word czy The Boys
Spora część publiczności będzie oczekiwać utworów Thin Lizzy. W końcu gramy je od… sam już nie wiem ilu lat. I pewnie będą to te same osoby, które najgłośniej protestowałyby, gdybyście wydali nową płytę jako Thin Lizzy…
Jak już wspominaliśmy, singiel utrzymany jest w klimatach Thin Lizzy. Ma to charakterystyczne brzmienie, ale jednocześnie nie jest autoplagiatem, nie staracie się być własnym tribute bandem. Na ile to nagranie jest reprezentatywne dla całej płyty? Single zazwyczaj reprezentatywne nie są. To prawda. I nie sądzę, by ten był w pełni reprezentatywny dla całości. Reszta płyty ma inne brzmienie, bardziej wyszukane. Byłem trochę zaskoczony, gdy wytwórnia wybrała Bound for Glory. Ale rozumiem to. Oczywiście jest to efekt tego brzmienia znanego z Thin Lizzy. Ale nie możemy doczekać się wydania płyty, by ludzie mogli w końcu usłyszeć resztę krążka i dowiedzieć się, jak naprawdę brzmimy. Ta jedna piosenka nie definiuje naszego stylu. Nie mogę doczekać się, aż ludzie to usłyszą. Pewnie wynika to z tego, że gdy ktoś usłyszy w radio
9
kawałek, który mu się podoba i który brzmi jak Thin Lizzy, to poczeka do końca, żeby usłyszeć jak prezenter przedstawia zespół. A ten pewnie powie: „To nowy zespół gości z Thin Lizzy”. I nie wymieni nazwy zespołu. Black Star Riders, do cholery [śmiech]. Otóż to. Nagraliście zaledwie jedną płytę, więc na album koncertowy na pewno za wcześnie. Tak, chcemy poczekać przynajmniej do trzeciej płyty, żeby mieć z czego wybierać. Chociaż czasu na zgranie się nie potrzebujecie, bo w końcu gracie ze sobą od lat. Tak, to nie jest problem. Chodzi tylko o ilość materiału. Można by wydać EP czy coś w tym stylu, ale nie sądzę, żeby ludzie chcieli tego typu wydawnictw. Jeśli kupujesz płytę koncertową, to chcesz mieć na niej cały set. Na okładce jest pin-up girl. Czyj to był pomysł i czemu akurat właśnie pin-up girl? Tego typu obrazki były bardzo popularne podczas II wojny światowej. Lotnicy umieszczali je na swoich bombowcach, by przypominały im, za co walczyli i dodały im odwagi, gdyż spora część tych gości nigdy nie wróciła do domu. Trafienie do lotnictwa było najgorszą opcją, bo zazwyczaj kończyło się, spadając z nieba niczym kula ognia. Ten obrazek to dzieło jednego z najbardziej znanych artystów zajmujących się pin-up girls, Gila Elvgrena. Musieliśmy zwrócić się do jego spadkobierców. Powiedzieliśmy, że bardzo podoba nam się ten obrazek i że chcielibyśmy go wykorzystać, a oni rzucili jakąś całkowicie kosmiczną kwotę [śmiech]. Musieliśmy negocjować ze spadkobiercami, ale naprawdę bardzo zależało nam na tym obrazku, bo to pewien symbol tamtych czasów. No i to jest świetna laska [śmiech]. Czy płyta ukaże się też na winylu? Winyle chyba wracają do łask. Sporo nowych zespołów i tych bardziej doświadczonych wydaje teraz muzykę na czarnych krążkach. I tak powinno być. Pamiętam, że gdy jako dzieciak kupowałem płytę, siadałem i wpatrywałem się w te wielkie okładki. Przy płytach kompaktowych to już nie to samo. Na przykład okładka do naszej płyty Chinatown – jest naprawdę piękna, aż chce się ją podziwiać dokładniej. A sam też jesteś kolekcjonerem? Kupujesz jeszcze płyty winylowe? Nie, nawet gramofonu już nie mam. Pozbyłem się go z 20 lat temu. Ulepszyłem wtedy swój sprzęt muzyczny. Poza tym, wtedy nikt nie wydawał płyt winylowych, mówili, że to koniec ery winyli i nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedykolwiek te płyty powrócą do łask. Pięć lat temu w polskich sklepach muzycznych nie można było znaleźć winyli. Teraz wchodzisz i masz
całą półkę czarnych krążków Metalliki, Iron Maiden, Deep Purple czy nowych zespołów. Ludzie mówią, że czas płyt kompaktowych przemija, ale nie zgadzam się z tym. Skoro wraca się obecnie do winyli, to tak samo słuchacze będą wracali do płyt kompaktowych. Może to dobry moment, żebyś odkupił gramofon? Być może tak właśnie zrobię. Myślę, że ludzie lubią mieć muzykę w formie fizycznej. To jak z paleniem papierosów – robisz to, żeby zająć czymś ręce. Możesz przekartkować książeczkę dołączoną do płyty i tak dalej. Siedzenie przed komputerem i wciskanie „ściągnij” nie przynosi żadnej satysfakcji. Jest zbyt łatwe.
grywać muzyki, bo i tak ludzie pewnie jej nie kupią? Jeszcze nie. Ale kiedyś może tak być. Pojawią się nowe zespoły, a ich menadżerowie powiedzą: „Nie ma sensu, żebyście nagrywali 12 piosenek, bo i tak nikt ich nie posłucha. Nagrajcie jeden kawałek i na tym zbudujcie swoją karierę studyjną. Na jednym kawałku [śmiech]. A potem jedźcie w trasę i grajcie ten jeden kawałek 20 razy [śmiech]. Będzie musiał być bardzo długi [śmiech]. Na koniec: jak znaleźliście Jimmy’ego DeGrasso?
No tak. Nagrywasz 12 kawałków, a ludzie słuchają tylko jednego, więc mógłbyś pomyśleć – po co w ogóle się starać?
Ponieważ Brian nie chciał brać udziału w nagrywaniu płyty, potrzebowaliśmy perkusisty. Ja nie znałem Jimmy’ego, ale znali go Damon, jeden z gości z menedżmentu oraz Marco [Mendoza, basista]. Mówili, że jest zajebisty i że spisze się na medal. Pierwszy raz spotkałem Jimmy’ego, gdy sprowadziliśmy go na sesję zdjęciową, a graliśmy razem po raz pierwszy podczas prób przed nagrywaniem płyty. Bogu dzięki, że jest tak dobry, jak wszyscy mówili [śmiech]. A co, gdyby był do dupy? „Jasna cholera, i co teraz robimy?” [śmiech].
Kiedyś może do tego dojść. Za kilka lat artyści mogą dojść do takich wniosków: „Po cholerę nagrywam 12 numerów, skoro 11 z nich nikt nie słucha?”.
Wielkie dzięki. Rozmowa z Tobą to wielka przyjemność. Mam nadzieję, że zobaczymy Was tutaj podczas jesiennej trasy.
Ale nie boisz się wydawania muzyki w formacie cyfrowym? Nie masz takich myśli, że nie chce ci się na-
Również bardzo dziękuję.
Otóż to. Poza tym kupowanie pojedynczych utworów to też kiepski pomysł, bo traci się wiele świetnej muzyki. Niektórzy kupiliby tylko ten jeden kawałek promujący album. Gdyby wszyscy kupili tylko Bound for Glory, czułbym się strasznie jako artysta.
11
lack star rider
rock talk
BAND THAT’S
BOUND FOR
GLORY jakub „Bizon” michalski photography: Robert John
A THIN LIZZY ALBUM WITHOUT PHIL LYNOTT? WELL, IT’S NOT HAPPENING, BUT FOUR GUYS FROM THE CURRENT INCARNATION OF LIZZY TEAMED UP TO START A NEW GROUP – BLACK STAR RIDERS. THEIR DEBUT ALBUM COMES OUT IN MAY AND WE’RE EXCITED TO PRESENT YOU THE INTERVIEW WE RECENTLY DID WITH THIN LIZZY AND BLACK STAR RIDERS GUITAR PLAYER, THE GREAT SCOTT GORHAM. LIZZY, RIDERS, WORKING WITH KEVIN SHIRLEY AND THE FUTURE OF MUSIC FORMATS – IT’S ALL HERE FOR YOU TO ENJOY.
Let’s start with the obvious question. Do you feel like changing the name gave you any freedom when you were creating the album? Absolutely, it brings a lot more freedom to the band. If you listen to Bound for Glory – that was written when we were thinking that it might be a Thin Lizzy album. And you can actually hear that. But as soon as we decided that we weren’t gonna do the album as Thin Lizzy, it started to take off in another direction. There’s still harmony guitars and we do have an Irish number in there, but that’s because Ricky [Warwick, singer] is Irish and I’m half-Irish and I’ve been playing in a fuckin’ Irish band for my whole life [laughs]. So, it’s kinda natural thing to put it there anyway. An Irish band with one Irishman and all Americans. [laughs] [laughs] That’s very true but my mother was full Irish, so I’m half and born on St. Patrick’s Day. I’m kinda honorary Irish guy. [laughs] Just because you’ve played in an Irish band for so many years, you probably are. I think Irish people kind of adopted me. I love Ireland. So releasing this new stuff as Thin Lizzy would probably put you in a pigeonhole where you would not be able to go very far from the path. Now, you can pretty much do everything. We can at this point. We can do absolutely anything we want. Now it’s down to the audience at large – are you gonna like it? We hope you will. It is literally the first album that I recorded where I can put on the first track and listen to the whole thing – all the way through. I don’t think I’ve ever been able to do that with another album. Even the older Thin Lizzy albums – you put on the first track and then you go like, uhm ok, let’s skip over to number three… now we go to six and ok, I’m done with that. With this album there’s something in every track I look forward to when I’m listening to it. So I think that’s a very cool thing.
14
There are usually two groups of artists. One group that listens to their own music probably all the time or at least from time to time, and the other group that never listens to their own records once they’re finished. And I was in that “never listen” group with the old Thin Lizzy stuff. The big part of it is because you’re playing it every single night. So to go to your CD player and immediately put on Thin Lizzy, it’s like… nah, not gonna happen [laughs]. I read some comments on the Internet and one of the people posting on YouTube or Facebook wrote that he started paying attention to this band once you changed the name, because it is a proof to him that you’re a serious band and you don’t want to be a Thin Lizzy tribute band. Well, I never look at it as a tribute band anyway. We’re the only band that can actually play these songs the right way. But I understand what he means and I thank him a lot for that. There were some people that thought we were crazy. “Hey, you got a great thing going on. Why are you walking away from it?” Well, it’s just for those reasons that we’re talking about. Because we would be constrained all the time. But the main reason that we didn’t do it under the Thin Lizzy name was out of respect for Phil. It got to a point where we’d been writing songs for about four months and I kept thinking and thinking about it. I got more and more uncomfortable with the idea of doing a Thin Lizzy album without Phil being there. I could not wrap my head around that, so I talked to [Thin Lizzy’s drummer] Brian Downey about it and he said, “You know what, I’m feeling the exact same thing.” We went to Ricky and Damon [Johnson, guitar player] and we were all thinking the same thing but everybody was scared to death to actually say anything. It took one guy to finally bring it out in the open [laughs]. So that’s when we decided that we’ve got to end this thing. Not forever, but we’ve got to end it so we can go out and record this kick-ass music that we’ve just created. We really wanted to get it down on tape and put it out as an album. It was really the only way we could to it – to stop Thin Lizzy and start Black Star Riders.
So that probably means Thunder and Lightning was the last Thin Lizzy studio album ever. I guess, if you wanna put it like that – yes. I think you gained a lot of respect from the fans because there might be a bit less interest from those who might not know, who you are. On the other hand, I think a lot of people were saying things like – “Ok, they play live shows and that’s fine, but I don’t want them to release a new Thin Lizzy album.” And I believe that you might have gained a huge amount of respect from this group. And it’s a huge group. Thank you. It’s always good to hear that. You do this job because you want people to like you. To carry on as Thin Lizzy and to do an album and if there was a faction of people that would have just hated that idea – you would’ve lost them. It’s a gamble. We knew it was out there but it was the one we needed to take. I’m glad we did that this way and I know everyone else in the band thinks the same. So it’s really nice to hear that comment. I’d like to ask about the recording process. Were all the tracks totally new – written in the last couple of months – or was it collected in the last, let’s say, two or three years? It’s mainly in the last year. We would talk about recording an album, talk about writing songs and I just finally said one day – that’s it, let’s start writing NOW. There’s the green light, let’s go. Unbeknownst to me, Ricky and Damon had already been getting together in a hotel room and had come up with two nearly completed songs, which was great because there wasn’t a thing when you go – Ok, ready, steady, go. They’d already started the process and it gave everybody a nice springboard to jump off. At that point, we had all those acoustic guitars around us all the time, so you’d be in this guy’s hotel room or that guy’s hotel room and you’d get on you iPads or iPhones and just record the ideas, or backstage at the shows, or at the back of the bus when you travel to the next gig. So it was done in a lot of ways and a lot of different places. It’s almost like, when the idea struck, you had to be ready, you had to have your iPad or iPhone ready to record it. So it all started with Damon already in the band, right? No stuff written earlier with Vivian [Campbell]? No, because we knew that Vivian had a day job. He was gonna go back to Def Leppard. We couldn’t do it with Richard Fortus, because he had a day job, he was gonna go back to Guns N’ Roses. So, after the Richard thing… well, actually he was still in the band… we said – Ok, we need a permanent guy on the right hand side. This is not doing us any good at all. So we did a show with Def Leppard and Alice Cooper a couple of years ago. I was talking with Damon. I’d played golf with Damon and Alice before. And I’m talking with Damon and he’s like – “How’s it going?” – and I say, “Well, all’s good but Richard is getting ready to go back to Guns N’ Roses and we really have to get a guy on the right hand side, a perma-
13
nent guy.” And I could see him go – “Oh, really?” [laughs]. So I asked, “Are you in?” And he goes like, “Man, I grew up with Thin Lizzy music. I’m your biggest fan.” [laughs] I imagine Vivian probably said the same thing. [laughs] Yeah, he did [laughs]. And you know, I said – “Well, cool, but you’ve got a great gig here playing with Alice.” – “Yeah, yeah, I’ve been doing this for a while but I grew up on Thin Lizzy stuff.” So I told him to give me his number not really thinking he was gonna quit Alice Cooper, ‘cause it’s a good gig. And I had my manager keeping contact with Damon all the time. And it got to the point where Richard was gonna leave in like 30 days. We needed that guy, so I instructed my manager – “Call Damon, ask him if he’s really interested in this, cause if he is, then great.” So he called him up and Damon said, “Absolutely! I’m in.” Then I started to feel kinda shitty, cause I’m actually poaching the guy from a friend’s band [laughs]. That’s a shitty thing to do. But I said – “Make sure Damon understands what he’s doing here. He’s giving up this job here and he’s jumping into unknown. If you even talk him out of this, I won’t feel bad about this.” Because I didn’t want to fuck him up. They talked and he says – “Let me talk to my wife and let me get back to you”, and he called back within an hour and said, “I’m in.” That was a quick decision [laughs]. I also wanted to ask about the studio work. Was the album planned and carefully exercised or was it just all jamming, improvising, trying stuff, recording live? The album was absolutely recorded live. As you hear, Ricky was singing his final vocal as we were putting the basic tracks down. We had 12 days to do 12 tracks. None of us has ever recorded an album like that before. Usually it would take a month, you’d do a basic track, listen to it for a couple of days. It was none of that. Once [drummer] Jimmy DeGrasso counted you in, you went until you’ve finished that basic track. That track was going to be finished today, because track number two starts tomorrow morning [laughs]. That was a pretty daunting thing, you know. There was no rest in there. There was some pressure, because once you got to the end of that day, you’re gonna be listening to this album like that for the rest of your life. There’s no going back on it. And in the end it was actually a pretty cool way to do it. The adrenaline was up, you’re pumped, you’re making sure you’re absolutely dead on. Kevin [Shirley, the producer] brought us in on the first day and he said – “Come on here and have a listen to this basic track to see what you think”. And he got the exact guitar sound I wanted, the same with Damon and with Ricky and his vocals, the drums… everything. He got it exactly the way we wanted it. Just this one listening gave us the confidence to go right back out there, do another basic track and it really gave us the confidence for the rest of the album. So thank you, Kevin Shirley [laughs]. Actually, my next question is about Kevin Shirley. He’s a guy that likes to be involved in the whole process, not only as a producer, but also sometimes becomes another band member. He helps writing stuff, he’s really involved like in Black Country Communion.
16
Yeah, but not with this stuff. Not in writing or arranging. His main duty was to crack the whip and make sure we got that song finished in the right way on that day. Miking everything up the “Kevin Shirley way” and just generally keeping everybody geed up, keeping the adrenaline flowing. He wanted to do this album. He heard the demos and as soon as he heard them, he said, “I really wanna record these guys”, so I think what he really heard in these songs, it didn’t really need rewrites or extra bits. I think he’s perfect for bands that want to sound like 70s but at the same time modern. He’s got this feel and touch for this old classic hard rock stuff. I think he does. I think it was one of those things that attracted him to us. You listen to his work, the sounds he goes for – he gets this big, meaty, thick sound. Doing it live, the way we did it, he also captures the energy of the gig. He was definitely an asset to have in there. He’s the guy you want on your side. When the pressure’s on, you want Kevin Shirley to be sitting right there [laughs]. And he’s actually quite used to working that fast lately with Black Country Communion. Joe Bonamassa is usually playing somewhere on the other side of the world and he has like three spare days. Yeah, when we got finished, he was like – “Me and Joe Bonamassa are doing an album in four days.” [laughs] Are you fuckin’ kidding me? [laughs] Well, if the guy records like three albums a year, he’s doing BCC, solo stuff, the Beth Hart album, all at the same time… He never stops. Somebody I was talking to went over to Joe’s house and the whole time he was at Joe Bonamassa’s house, he [Joe] had a guitar around him and he was playing the whole time while he was talking to him. That can kinda get on your tits after a while – “Joe, put that fuckin’ guitar down!” [laughs] I know. I was talking to John Norum last year – and Joe had played on the title track of Europe’s last album – and he said that Joe is a real freak in terms of collecting guitars and it’s just totally amazing that he spends a fortune just to buy some vintage stuff. Yeah, exactly. Joe, settle down, leave some guitars for the rest of us [laughs]. Are you also into collecting some vintage models? I was in the 70s. But it got to the point where I didn’t have any space [laughs]. I had one bedroom which was just filled with packing cases of guitars so you could not use this room and my wife walked in and she goes, “Do you actually play these fuckin’ guitars?” [laughs] I said, “Well, uhm… a couple of them, yeah…” – “Ok, I’ll tell you what. Why don’t you pick maybe 15 or 20 and get rid of the rest of them…” And I promised her I would, and I did. A lot of these guitars are like given to you or something.
15
I understand that because it’s kinda similar with me and buying CDs. You start a collection, so it must be complete. If I don’t like an album or two by a certain band, I will buy it anyway, because I already have like 18 of them. So, I hate The Works or A Kind of Magic by Queen, but I will buy them, because I do have the rest. I have like 800 or 900 CDs at home, I just can’t throw some of them out. I’ve stopped walking into guitar shops because it’s too easy. “Oh my God, it’s beautiful. I really need that guitar!” Well no, you don’t [laughs]. It gets to a point where it becomes an obsession. And that’s why I don’t walk into guitar shops anymore. What about the tour? I’ve already seen that you have selected festival dates in Germany in the summer. Any full tour coming up? Like you said, we’re starting in June, June 1, I think, and we’re starting with festivals, so thank you very much, fifty thousand people, first show [laughs]. The actual UK/European tour starts in October. They’re working on the venues right now. We have to see how the album’s gonna do to figure out what kind of venues we’re gonna be playing. It’s a little premature but it’s got to be talked about, because before you know, October’s gonna be here. What about the setlist? I imagine you’d like to play as many new songs as you can, but some fans will probably not let you go offstage if you don’t play Don’t Believe a Word or The Boys Are Back in Town. There’s gonna be a large portion of the audience that’s gonna expect Thin Lizzy songs, after all that’s what we’ve been doing for the last… who knows how many years. And probably these will be the very same people who would be most opposed to the idea of releasing the new album as Thin Lizzy… Probably so. But if you think about it, we’ve only got one album, so don’t have enough songs to do the whole an hour and a half set. It’s a good problem to have, but the actual problem, if it is a problem at all, is gonna be figuring out what Thin Lizzy songs we should be putting into the BSR set. It’s gonna take us getting into rehearsals to figure that one out. Like we already said, the single sounds very much like Thin Lizzy. It has that vibe, but at the same time it’s not a rip-off, you don’t do a tribute to yourselves. How representative it is of the whole album? Because singles are usually not representative at all. No. And I don’t think this one is completely representative of the rest of the album. There’s a bigger sound for the rest of it, more sophisticated sound also. I was really quite surprised that the record company picked Bound for Glory. I completely understand that, it’s because of the whole Lizzy thing, I get that. But we can’t wait for the album to come out, so people can hear the rest of the al-
18
bum to understand what BSR is really about. It’s not about this one song. I can’t wait for people to hear it. I think it was probably because, well, you hear a song on the radio and you don’t know the name of the band, but you hear that it sounds like Thin Lizzy, so you wait to hear the name of the band and then the radio announcer probably says – “This is the new band by the guys from Thin Lizzy.” And he won’t say the name of the band. Goddamit, that’s Black Star Riders [laughs]. Exactly. You only have one album coming, so it’s probably not the best time to record a live album, right? Yeah, we wanna wait till possibly the third album to have a set to choose from. Though you don’t really need any time to gel, you’ve all known each other for many years. Yes, the playing side is not a problem. It’s purely having enough material. You could do a live EP or something, but I don’t think anybody wants an EP. If you buy a live album, you want the whole set. The pin-up girl on the album cover – whose idea was it and why there’s a pin-up girl on the cover? Those kind of things were very popular during the World War II. The airmen would put them on their bombers to remind them, what they were fighting for, to give them more courage, because a large portion of those guys never came back. Probably the worst part of the army you could be in was being up in the air, cause you would usually come down a ball of flame. This was done by a really famous pin-up girl artist Gil Elvgren. We actually had to go to his estate and say that we love this picture and we want to use it for our album cover and they came back with some astronomically over-the-top price [laughs]. So we had to negotiate with his estate but we really wanted that one. It was representative of that era. She looks pretty hot [laughs]. Is the record coming out on vinyl? I think the vinyl records are coming back. A lot of new bands and old bands release their stuff this way these days. It’s the right and proper thing to do. As a kid, me buying an album – I used to sit looking at this big picture. It’s not the same with the CD. It’s like with the Chinatown album cover. It’s beautiful, you want to study it. Are you a collector yourself? Do you buy vinyl records? No, I don’t even have a record player. I got rid of that about 20 years ago. I revamped my stereo system. And nobody was releasing vinyl records, they said it was the end of vinyl at that point, we didn’t know if it would actually come back. Five years ago, you couldn’t find any vinyl records in Polish record stores. Now you go there and there’s
this whole shelf of Metallica stuff, Iron Maiden stuff, Deep Purple stuff, new releases. People are saying that CDs are over but I don’t think so. If people are coming back to vinyl, they will probably just as well stick to CDs. It might be the right time to buy your record player back. I might do that. I think everybody likes to have a physical thing. It’s like smoking a cigarette, it gives you something to do with your hands – you can go through the booklet and all that. To just sit in front of your computer and hit download – there’s something unsatisfying about it. It’s too easy. It is. And buying it track by track is a bit of a drag, because you miss out on a lot of really good music that way. Some people would go just for the one that’s advertized. If everybody just went for Bound for Glory, as an artist I would feel totally ripped off. You recorded 12 tracks and people listen to only one, so you might think, why bother? It might get to that point. In a few years time artists might go – “Why the fuck do I record 12 tracks if no one listens to the other 11.” But you’re not really that scared of the digital format of recordings, are you? You don’t think that you don’t want to record new music because maybe nobody would buy it? I’m not scared of that thing yet. But possibly down the road it would get like that and you’ll get new bands coming up and their management would go like – there’s no point in you doing 12 tracks, cause nobody’s gonna hear any of that, so we’ll just do the one and that will be your recording career, you’re gonna record one track [laughs]. And then go on tour and try to play this one track 20 times [laughs]. It’s gonna be really long [laughs]. I wanted to ask about Jimmy DeGrasso. How did you find him? Since Brian didn’t want to do this, we needed a drummer obviously and I didn’t really know Jimmy but Damon did, so did one of the guys from the management and Marco [Mendoza, bass player] knew him. They said this guy is kick-ass and this guy’s gonna do the job. First time I’ve met Jimmy was when we flew him over for the photo session and the first time I’ve played with him was the first two days of rehearsal for the album. And thank God he was as good as everybody said he was [laughs]. If he was crap, it would be like, “holy shit, what do we do now?” [laughs] Thanks a lot. That’s been a great pleasure. And I hope we’ll see you touring here in Autumn. Thank you as well.
rock talk
king diamond znów będzie mnie można
spalić na scenie
GDY WIESZ, ŻE ARTYSTA, Z KTÓRYM ROZMAWIASZ, MA COŚ WAŻNEGO DO PRZEKAZANIA I JEST TYM RÓWNIE PODEKSCYTOWANY, JAK TY OKAZJĄ DO ROZMOWY Z NIM, WYWIAD ZMIENIA SIĘ W WYJĄTKOWE PRZEŻYCIE. OTO JEDEN Z TAKICH PRZYPADKÓW – NIEPOWTARZALNY KING DIAMOND, ZDROWSZY NIŻ KIEDYKOLWIEK I GOTÓW, BY ZNÓW SKOPAĆ WAM TYŁKI. katarzyna wiśniewska
W maju przyjeżdżasz do Polski. Nie możemy się już doczekać. Czego najbardziej Ci brakowało, jeśli chodzi o granie koncertów? Cieszysz się na myśl o majowej trasie? Oczywiście. Przez dłuższy czas byłem pochłonięty pewnymi sprawami. To była oczywiście trudna droga, ale wiele z niej wyniosłem. Poprawiło się moje zdrowie. Całkowicie rzuciłem palenie i od tamtej pory ani ja, ani moja żona nie mieliśmy u ustach papierosa. Nie wypaliłem ani jednego peta i wcale nie czuję potrzeby. A to rzadkość, że mówisz sobie: „ok, to nie jest już częścią mojego życia, do widzenia” i nie tęsknisz za tym. To było konieczne. A do tego jeszcze zmiana diety na o wiele zdrowszą. Wiem dokładnie, co jest we wszystkim, co jem, jaki rodzaj tłuszczy, ile cholesterolu, wszystko. Moje wyniki badań krwi są rewelacyjne, a niegdyś były naprawdę fatalne. Nawet nie wiedziałem, że w mojej rodzinie często występowały choroby serca. A teraz jesteśmy naprawdę zdrowi. No i spacery. Chodzimy po dwa kilometry dziennie przez pięć dni w tygodniu. Dowiedzieliśmy się, że to najzdrowsze dla serca. Nie trzeba robić tego codziennie, ale przez większość dni tygodnia. I nie można przesadzać. To intensywny, szybki chód (power walking), a więc można się spocić, tak, że czuje się, że się chodziło. Ale właśnie tak ma być – na zmianę zwiększasz i zmniejszasz intensywność. Właściwie hardkorowe sportowe treningi nie są zdrowe dla twojego serca. To dobre dla innych rzeczy, ale nie dla serca. Mięśnie sercowe szybciej się od tego męczą. Ale wiesz, człowiek ciągle się czegoś uczy. Moja żona została niemal dietetyczką. Wie wszystko o jedzeniu – co w nim jest, co jest dobre, a co złe. Wydawałoby się, że owoce morza są zdrowe, tak się słyszy, a tymczasem krewetki to najgorsze, co można zjeść. Uwielbiałem krewetki, ale już ich nie tykam. Mają chyba najwięcej cholesterolu. Ale ja jako osoba, Kim Petersen czy King Diamond, jakkolwiek ludzie mnie nazywają, się nie zmieniłem. Prowadzę ten sam styl życia. Zmieniło się tylko to, że jestem bardziej świadomy pewnych rzeczy. Czuję się, jakbym poprzednio mieszkał w domu z dwunastoma oknami, zrobiło się ich dwadzieścia cztery. Kiedy przez nie wyglądam, widzę o wiele więcej i zwracam uwagę na więcej rzeczy. Niektóre ze zmysłów – smak, węch – się wyostrzyły, dlatego
że już nie palę. Musiałem się na nowo nauczyć oddychać. Podczas operacji odłączone są płuca i trzeba jakby zacząć od początku. To tak, jakby ktoś siedział nam na klatce piersiowej, próbując nas udusić. Potem trzeba się nauczyć od nowa oddychać, na nowo rozszerzać płuca, a uwierz mi, że to bolesne. Ale to tylko niewielka część. Trzeba przejść o wiele więcej, aby się po tym wszystkim pozbierać. Dlatego działaliśmy powoli , aż do momentu, kiedy zagraliśmy dwa festiwale, Sweden Rock i Hellfest – to było dla nas ostatecznym testem na to, czy jesteśmy w stanie występować, czy nie. Kiedy zaczynaliśmy w Danii próby do tych dwóch festiwali, nie byłem pewien, czy poradzę sobie z całym koncertem. Ale potem okazało się, że jest łatwiej niż wcześniej. Nasza nowa scena ma wysokie schody, aż na drugie piętro, i rzeczywiście można się nachodzić. Wszyscy mówią: „człowieku, od tych wszystkich schodów bolą mnie nogi”. Rzeczywiście, jeśli nie jest się przyzwyczajonym do wchodzenia i schodzenia po schodach, nogi szybko się męczą. A ostatnim sprawdzianem było to nagranie w studio wokali dla innego zespołu. Byłem współautorem słów do utworu, który już niedługo się ukaże. Mogłem wtedy zobaczyć, jak zachowa się mój głos podczas nagrań w studio. Jak czujesz się ze swoim nowym głosem podczas nagrań? Jest świetnie. Pewne rzeczy przychodzą o wiele łatwiej niż kiedyś. Głos jest czystszy. To tak, jakby przez całe życie jeździć używanymi samochodami i nagle przesiąść się do nowiutkiego auta. Zawsze byłem palaczem, jeszcze zanim zacząłem śpiewać. Nie wiedziałem więc, jak to jest śpiewać, nie będąc palaczem. A teraz, znam to uczucie – to niewiarygodne, do czego zdolny jest głos. To naprawdę wspaniałe. Powiem tak: nigdy nie było lepiej. Większość ludzi w moim wieku zaczyna mieć pewne ograniczenia. Nie odczuwam swojego wieku, ale dochodzi się do pewnego punktu, jeśli chodzi o głos. Większość wokalistów nie jest już w stanie robić rzeczy, które kiedyś potrafili. Więc niekiedy zespół delikatnie zmienia dźwięki w utworze, tak, aby trochę pomóc wokaliście, żeby wydawało się, że potrafi on wyciągnąć dźwięki. Ale ja nie mam z tym problemu. Jest fantastycznie.
21
Dobrze to słyszeć. Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że bardziej doceniasz pewne rzeczy. Czy przez ten czas spełniłeś może jakieś swoje marzenia? Wiesz, mam na myśli to, co odkładałeś przez wiele lat. Tak, niektóre z nich z pewnością. Była jedna rzecz, która bardzo nam pomogła. Bez pomocy mojej żony nigdy nie stanąłbym z powrotem na nogi. Takie wsparcie jest niezbędne. Przez parę godzin byłem praktycznie martwy. Moja żona nie lubi, kiedy o tym mówię. Siedzi właśnie w tym samym pokoju i myśli sobie: „tylko nie to, znowu będzie o tym gadał”. Ale tak właśnie było. Oboje się z tym pogodziliśmy. Przez parę godzin byłem martwy. Tak było. Wróciłem do życia i mam wrażenie, że coś ze sobą przyniosłem. Oboje kilkakrotnie mieliśmy takie wrażenie. Otwierają ci klatkę piersiową, tak jakby otwierali dwuskrzydłowe drzwi, aby móc dostać się do środka. Mam w okolicy klatki piersiowej kawałek metalu pod skórą, owinięty wokół żeber tak, aby mogły się zrosnąć. Kości się zrastają. Nie mogłem w to uwierzyć, kiedy mi to powiedzieli, ale tak właśnie się dzieje. A więc wsadzają ci metalowy drut na głębokość żeber i można go wyczuć pod skórą. Można się do tego przyzwyczaić. Ledwie go widać, trzeba się dobrze przyjrzeć. Pozostała jedynie maleńka blizna, bo użyto najnowszej technologii, w której człowieka dosłownie sklejają. To niesamowite! Tak właśnie robią. A więc w piersi jest kawałek metalu, który pomaga, aby wszystko wróciło do normy. Nerwy muszą się znowu odnaleźć pod skórą, więc na początku ledwie można podnieść kubek, bo nie ma połączenia między prawą i lewą stroną. A potem jest już coraz lepiej. Powiedziano mi, abym nie siadał za kółkiem, zanim mi na to nie pozwolą. Ale usiadłem. Nie mogłem się powstrzymać. Wiedziałem, że nie mam tyle siły, ile powinienem mieć, aby prowadzić. Ale ja tak kocham samochody! Poza tym pomogły mi one wyzdrowieć. Dawały mi motywację, bo naprawdę uwielbiam jeździć. To właśnie te rzeczy, które staram się robić częściej. Zacząłem bywać na pokazach samochodów. Kupiłem samochód, który jest niezłym cackiem. Normalnie byśmy czegoś takiego nie kupili, ale założyliśmy, że to inwestycja. Zawsze możemy go sprzedać. Bardzo mi pomógł. Pozwala mi uciec od wszystkiego. Kiedy robi się nerwowo, wsiadam do niego i natychmiast się odstresowuję. Jeżdżę sobie godzinę, po czym stwierdzam: „musimy wracać, zrobić to i tamto… a możemy pojeździć jeszcze z godzinkę?” Jazda tym samochodem to właśnie takie uczucie. Pomaga się zrelaksować. A do tego pokazy samochodowe –wygrał nagrodę na pierwszym pokazie, na który go zabraliśmy. A więc to jedna z tych rzeczy, których wcześniej nie robiliśmy. Poza tym próbujemy też innych rzeczy. Teraz jest dość trudno, chciałoby się częściej widywać przyjaciół i tak dalej, ale w sytuacji, kiedy musieliśmy tyle nadrobić od momentu naszego powrotu, nie jest łatwo. A mówię ci, zrobiliśmy naprawdę dużo. Mieliśmy zaległości, jeśli chodzi o Internet i sprawy związane z zespołem, bo przez długi czas nie byliśmy aktywni. Ale nasza nowa strona, kingdiamondcoven.com, jest totalnie odświeżoną wersją starego fan clubu, która zmieniła się z .org na .com i wygląda lepiej, ma więcej informacji, i ciągle się rozwija. Dodano do niej właśnie funkcję, dzięki
22
mieć nowy głos To tak, jakby przez całe życie jeździć używanymi samochodami i nagle przesiąść się do nowiutkiego auta. Zawsze byłem palaczem, jeszcze zanim zacząłem śpiewać. Nie wiedziałem więc, jak to jest śpiewać, nie będąc palaczem. A teraz znam to uczucie – to niewiarygodne, do czego zdolny jest głos. której automatycznie wyświetlają się najświeższe wiadomości. Ciągle też chcemy rozwijać stronę i jesteśmy w to bardzo zaangażowani. Sam nie znam się na komputerach. Moja żona jest w tym świetna, ale za to ja potrafię bardzo logicznie myśleć i zdarza mi się mówić: „jeśli to jest tutaj, to dlaczego nie pokazuje się tam? To musi być widoczne w obu miejscach. Musi być sposób, by to ze sobą powiązać… właściwie to istnieje sposób, aby to połączyć”. A kiedy eksperci do tego dochodzą, dziwią się potem: „Czemu na to wcześniej nie wpadliśmy?” Wiem, że warto by coś zrobić, ale nie wiem, jak. A więc robią to oni. Również ludzie z Metal Blade bardzo się zaangażowali. Tworzymy bardzo zgrany zespół. Nie jest tak, że tylko my to robimy, a oni nam nie pomagają. Teraz, kiedy mamy nową umowę z wytwórnią, która działa na cały świat, jest zupełnie inaczej. Kiedy trzymasz się jednej wytwórni, dostajesz o wiele lepsze wsparcie. Brian Slagel, właściciel Metal Blade, jest naszym przyjacielem, a nie tylko partnerem biznesowym. Kiedy negocjowaliśmy warunki przy paru obiadach tu i tam, albo kiedy wpadał do nas, rozmawialiśmy i rzucaliśmy pomysłami, tworząc coś, czego chyba nikt wcześniej nie osiągnął. Kiedy tę umowę zobaczył nasz nowy prawnik, sfinalizował ją, dopracował ostatnie szczegóły i powiedział: “człowieku, nigdy wcześniej nie widziałem takiego układu”. Powstał on z zupełnie innego punktu widzenia. A według mnie można wypracować jakikolwiek układ, pod warunkiem że jest on legalny. Nie mogę wytrzymać, kiedy słyszę, jak ludzie mówią: „To nie tak się to robi, zawsze było inaczej, zawsze robiliśmy tak i siak”. „Czemu zatem teraz nie zrobić tego w ten sposób? Czy to nielegalne?” “Nie, ale…” “OK, a więc zróbmy tak. Pasuje ci to? Zatem zróbmy to. Tak będzie o wiele prościej”. To nam pomogło. Ale było wiele do zrobienia. Mamy nową agencję koncertową na Europę i Stany, nowego prawnika, umowa z wytwórnią jest inna – dystrybucją płyt będzie zajmować się Sony. Do tego dochodzi nadrabianie zaległości. No i sklepy internetowe – nigdy ich nie mieliśmy, a nasi fani od lat się tego głośno domagali. To kwestia stosunku do fanów – nie chcemy ich nigdy skrzywdzić. Nie chcemy też ich wykorzystywać, bo to naprawdę najgorsze podejście, jakie
można mieć. I wcale nie wytykam tego zespołom... Ale jeśli tylko możliwe są spotkania z fanami , mówię ci, nie zarabiamy na tym ani centa. Nigdy bym tego nie zrobił. Prawdopodobnie odbędzie się kilka takich spotkań, jeśli tylko będzie to możliwe, może nawet w Polsce. Byłoby wspaniale. Jeśli tylko będzie można je odpowiednio zorganizować. Ale my mamy swoje sposoby. Kiedy tylko skończy się trasa, zapamiętaj moje słowa, odbędzie się przynajmniej jedno takie spotkanie, i będzie ono absolutnie wyjątkowe. Będzie o nim głośno, bo fani z pewnością długo będą o tym mówić. Spróbujemy to zrobić. To zawsze przynosi wiele dobrego. Trzeba tylko spojrzeć na wszystko z nowej perspektywy. A my właśnie tak staramy się działać, również w sprawie nowego sklepu. Wszystkie koszulki mają wszyte na karku metki, a więc fani wiedzą, że są oryginalne, że to nie jakieś tanie podróbki. Staramy
Jedźmy. Grajmy. Napiszmy nowy materiał, a potem, jeśli potrzebny nam będzie jakiś bonus, albo coś w tym rodzaju, mamy w zanadrzu trochę materiału, którym możemy się potem zająć. Albo dać go komuś innemu, by się tym zajął, żebyśmy nie musieli sami tracić czasu. Bo naprawdę zajęło nam to dużo czasu – o wiele więcej, niż sądziliśmy. I można się tym zmęczyć. Spędza się nad tym sześć miesięcy i udaje się zrobić jeden koncert. A wszystko dlatego, że mieliśmy problemy z materiałem. Na początku o tym nie wiedziałem. Każde nagranie było w innym formacie – ktoś zapisywał je w różnych formatach obrazu, więc nic się nie zgadzało. Kiedy zaczęliśmy się temu przyglądać, zastanawialiśmy się, co się tu dzieje? Musieliśmy zadzwonić do ludzi z Adobe, a oni powiedzieli nam, że nie da się tego zrobić w amerykańskim systemie. Próbowaliśmy to zrobić w systemie NTSC, ale nie dało się w nim obejrzeć nagrań. Więc trzeba było to zrobić w systemie PAL. A potem odkryliśmy, że każde
Nasi fani są jednymi z najbardziej oddanych fanów na świecie. Wspierają nas i wiedzą, że darmowe ściąganie tych nielegalnych nagrań szkodzi zespołowi, że jeśli się to robi, zespół w pewnym momencie umiera . Widzimy, jak nas wspierają . To niewiarygodne. I zawsze tak było. się dbać o jakość. To porządne przedsięwzięcie. No i to prawdziwe sklepy, a nie jakieś tam: „zbierzemy parę zamówień, a potem coś stworzymy”. Nie, najpierw się działa, a potem zbiera zamówienia. Trzymamy je w prawdziwym magazynie, więc to jak prawdziwy sklep. Wydaje mi się, już niedługo zwrócą nam się koszty albo wyjdziemy na zero, ale nadal mamy mnóstwo kasy do spłacenia, a jeszcze niczego nie zarobiliśmy. Bo to jak ze zwykłym sklepem. Wydaje się pieniądze na zakup produktu. Potem przy sprzedaży wydatek się zwraca. Oczywiście chcielibyśmy na tym też trochę zarobić, bo sprawia to, że cały biznes się kręci, ale nie wychodziliśmy z takiego założenia. Kiedy możemy spodziewać się nowej płyty? Mówiłeś też o koncertowym DVD. Możemy się go niedługo spodziewać? Płyty DVD odstawiliśmy tymczasowo na półkę, bo nie ma sensu teraz nad tym siedzieć i spędzać nie wiadomo ile miesięcy na przeglądanie starych nagrań. Udało nam się co prawda praktycznie skończyć jeden koncert i może w którymś momencie użyjemy go jako bonusa, darmowego dodatku, tak aby się nie zmarnował. Skończyliśmy jeden koncert nagrany pięcioma kamerami. Istnieje on co prawda na wydaniach bootlegowych i miło się na to patrzy, ale siedzenie teraz nad tym byłoby staniem w miejscu. Musimy teraz skupić się na czymś innym.
nagrania jest w innym formacie obrazu. Nigdy wcześniej nam się coś takiego nie zdarzyło. Ktoś kiedyś zapisał materiał na taśmie wideo, Video8, a potem na taśmie VHS, na jakiś starych DVD, potem zaś na innych płytach DVD i za każdym razem ktoś nie zwracał uwagi na format obrazu, tylko bezmyślnie kopiował, zapisując materiał w niepoprawnych formatach. Musieliśmy to niemal rozebrać na części pierwsze i z powrotem złożyć, aby wszystko wyglądało i brzmiało dobrze. Dziewięć godzin rozwiązywania problemów, a tylko godzina gotowego materiału. Chciało nam się walić głową w ścianę, bo byliśmy tym tak sfrustrowani. Ale udało nam się skończyć jeden koncert. Możemy go wykorzystać, ale nie wystarczy na to, by wydać całe DVD. A w międzyczasie wydawca stwierdził: „jeśli nie chcecie tego robić, to nie róbcie. DVD się już nie sprzedają. Ludzie przychodzą i nagrywają koncerty komórkami”. I rzeczywiście, na festiwalu Sweden Rock zobaczyłem, jak ludzie w pierwszych pięćdziesięciu rzędach wymachują w górze komórkami. Wszyscy to robią, więc po co się tym przejmować? A jak na to reagujesz? Śmieszy cię to czy po prostu to akceptujesz? Teraz już mnie to śmieszy. Ale kiedyś reagowałem inaczej: co jest, do cholery? Nie mogę uwierzyć, że ludzie na naszych oczach nagrywają bootlegi. Teraz już mam to gdzieś. I tak nic z tym się nie da zrobić, więc patrzę
23
Kiedy tylko skończy się trasa, zapamiętaj moje słowa, odbędzie się przynajmniej jedno takie spotkanie, i będzie ono absolutnie wyjątkowe. Będzie o nim głośno, bo fani z pewnością długo będą o tym mówić. na to inaczej: „wiecie co, nie wydajemy teraz oryginalnego DVD, więc niech ludzie przychodzą i niech biorą ze sobą swoje aparaty, mnie jest wszystko jedno”. A potem ludzie oglądają nagrania w Internecie. Oczywiście niech nie oczekują, że jakość nagrania będzie taka, jakby się było samemu na koncercie. Ale chyba większość ludzi zdaje sobie dzisiaj z tego sprawę. A więc mówię: „OK, to kolejny sposób na promowanie zespołu, jeśli to zaakceptujemy, możemy to wykorzystać na swoją korzyść”. Nasi fani są jednymi z najbardziej oddanych fanów na świecie. Wspierają nas i wiedzą, że darmowe ściąganie tych nielegalnych nagrań szkodzi zespołowi, że jeśli się to robi, zespół w pewnym momencie umiera. Widzimy, jak
Pisząc nowy materiał, będziemy pracować inaczej. Mam wiele pomysłów na to, o czym chcę śpiewać, ale też mam wiele pomysłów na muzykę. Do tego wszystkiego kupujemy zupełnie nowiutki sprzęt. nas wspierają. To niewiarygodne. I zawsze tak było. Dobrze, że rozumieją, co się dzieje i popierają to, co robimy. To działa w obie strony. Staramy się oddać to, co oni nam dają. Na koncertach też działa to w obie strony. Im więcej fani śpiewają, tym lepiej czujemy się na scenie i pewnie tym lepiej występujemy. Zawsze można dać dobry występ, nawet jeśli publiczność nie reaguje – to kwestia profesjonalizmu. Ale jeśli zachodzi taka wymiana, panuje zupełnie inna atmosfera i wszystko może skończyć się czymś szalonym. Wracając do majowych koncertów… Czym będą się one różnić od poprzednich? Będzie to kontynuacja tego, co robiliśmy. W tamtym roku nie zagraliśmy wielu koncertów. Zagraliśmy dwa festiwale po to, aby sprawdzić, czy damy radę zagrać pełen koncert. I okazało się, że jest łatwiej niż wtedy, kiedy miałem 20 lat. Ciało jest w zupełnie innej formie i tak dalej. A więc stwierdziliśmy, że damy radę. Dopiero potem zajęliśmy się pozostałymi sprawami, sklepem internetowym i rezerwowaniem nowych koncertów. Jesteśmy
24
więc gotowi i zarezerwowaliśmy europejskie koncerty, a teraz trwa ustawianie koncertów w Stanach. Wygląda na to, że będzie ich około 20 na przełomie października i listopada. A w Europie będzie w sumie około 13 koncertów. Niektóre zagramy sami, a niektóre z nich to festiwale. Ale jeśli chodzi o sam koncert, to ten sam koncert, ta sama produkcja. Przesunęliśmy tylko jeden utwór, który nie pasował w danym miejscu. Niektórzy sądzili, że Matt gra krótkie solo perkusyjne, a nam zupełnie nie o to chodziło. Grał rozbudowany wstęp do Voodoo, tak aby nasza aktorka mogła przebrać się z kostiumu babci w kostium kapłanki voodoo. A ludzie narzekali, że za wcześnie na solo perkusyjne, i że jest ono za krótkie, a my na to: „nie, nie, to nie solo perkusyjne, to tylko rozbudowane intro”. A więc przenieśliśmy Voodoo, więc nie ma do niego rozbudowanego wstępu. Jodie ma czas na to by się przebrać w kostium do Voodoo, a Matt ma czas na zagranie wypasionego solo na perkusji w innym momencie, kiedy gramy coś, co może przerodzi się w nowy utwór. Ale nie zaczęliśmy jeszcze pisać nowego materiału. To będzie ten sam występ, pozmienialiśmy tylko kolejność niektórych utworów i tyle, może będzie on też nieco dłuższy. Ale wiesz, z nami nigdy nie wiadomo, może po drodze coś się jeszcze zmieni. Podczas próby możemy nagle stwierdzić: „powinniśmy tu wstawić jeszcze jeden utwór”. A uzgodniliśmy kilka takich, z których na bieżąco będziemy wybierać. Nie powiem, jakie to utwory, bo zawsze mi zarzucają: „mówiłeś, że to zagracie” – „Wcale tak nie mówiłem”. Może zagramy Evil albo coś innego. Ale być może będzie to ten sam występ, co wcześniej. Bo niektórzy go nie widzieli. W Polsce go nie widzieliście. To nie tak, że oglądasz wideo i możesz stwierdzić: „już to widziałem”. Ludzie w Nowym Jorku, którzy widzieli koncert z Montrealu w Internecie nie powiedzą przecież: „nie chcemy tego oglądać, widzieliśmy już nagranie z Montreaulu w Internecie”. To nie to samo. Ale będzie naprawdę super. Tym razem jak będziemy grać, wszędzie będzie już ciemno. Graliśmy w blasku dnia i wiesz, to nie było to. A więc to będzie ten sam występ z drobnymi zmianami. Mamy na przykład nowe wytwornice dymu i zupełnie nowe ogrodzenie z przodu sceny, bo stare nie wytrzymałoby kolejnej trasy. Tak, pamiętam je dobrze z trasy promującej The Puppet Master. Tak, dokładnie. Teraz będzie zupełnie nowe. Mimo że rozbudowaliśmy je na dwa ostatnie festiwale – nie było wystarczająco duże na wielkie sceny – poszło na złom. A teraz trwa budowa zupełnie nowego. Pracujemy jeszcze nad pewnymi sprawami, bo trudno, żeby te dwa festiwale wyszły idealnie, kiedy tak dużo dzieje się na scenie.
Przez cały tydzień będziemy mieli próby w Niemczech przy pełnym oświetleniu, nagłośnieniu, tylko jeszcze bez publiczności. Któregoś dnia będą tam też profesjonalni fotografowie, aby zrobić zdjęcia promocyjne. A więc wiele rzeczy robimy teraz sprawniej. Pisząc nowy materiał, będziemy pracować inaczej. Mam wiele pomysłów na to, o czym chcę śpiewać, ale też mam wiele pomysłów na muzykę. Do tego wszystkiego kupujemy zupełnie nowiutki sprzęt. Kupiliśmy już dwa nowe systemy Pro Tools, jeden dla Andy’ego i jeden dla mnie. On ma swoje studio ze znacznie większym systemem Pro Tools. Ale ten jest do pisania muzyki. Do tego identyczne głośniki. Będę mieć własne studio nagrań u siebie w domu. Będę miał profesjonalną kabinę do nagrań wokalu, podłogę pływającą, wyciszone ściany. Sąsiedzi nie usłyszą, co się dzieje. Jak usłyszą „Nie, nie zabijaj mnie!”, nie wpadną do mnie z policją. Wszystko będzie więc w pełni profesjonalne. Kupimy nowe mikrofony. Gość z jednego ze sklepów z tego typu sprzętem, z którym Andy rozmawiał o preampie do mikrofonu, zapytał: „czy to do nagrań Kinga Diamonda? Jeśli tak, chciałbym podarować wam bardzo wyjątkowy sprzęt, nad którym pracowałem ze specjalistą. To piętnastoletni przedwzmacniacz wokalowy. Brzmi niesamowicie, ale trzeba nad nim trochę posiedzieć, by idealnie go ustawić”. Jest tu też gość, który nagrywał wszystkie moje wokale, mieszka tutaj w Dallas, niesamowity człowiek. Zaproponowałem mu: „możecie wpadać do mnie z wokalistą z twojego zespołu i możecie nagrywać, kiedy chcecie, krótkie sesje co jakiś czas, za darmo, a w zamian za to pomożesz mi ustawić sprzęt do moich nagrań i może wpadniesz ponagrywać też czasem moje wokale”. Powinienem być w stanie zrobić to sam, ale wiesz, nagle będę mieć nieograniczony czas na nagranie wokali. Nie muszę iść do studio i płacić za godzinę, i nie zdarzy się sytuacja typu: „Nie, musimy teraz to przerwać i przejść dalej. Zostało nam tylko 5 dni”. Nie, mogę teraz spędzić pięć dni nad jednym utworem, jeśli zechcę. Mogę nagrać 40 wokali do jednego utworu, jeśli zechcę. Nie mam ograniczeń. Mogę wejść i nagrywać wtedy, kiedy głos brzmi najlepiej. Nie będzie już sytuacji, w której będę musiał nagrywać z zachrypniętym głosem tylko dlatego, że musimy się spieszyć, bo studio jest zarezerwowane. Tak będzie najlepiej. Sprawdzi się to też, kiedy będę mieć zwrotkę i refren i będę chciał się przekonać, czy dobrze się do tego śpiewa, zanim wejdę do studio. Po prostu
to przetestuję, śpiewając „la, la”. Nawet nie będę musiał mieć słów. Potem może stwierdzę: „ach, refren jest trochę za wysoki. Spróbuję tu czegoś innego... ok, tak jest idealnie”. A więc wszystko, do czego będę śpiewał, będzie mi pasować. Tak samo z Andym – kiedy on będzie pisać, ja będę mógł spróbować do tego zaśpiewać i zobaczyć, czy nie ma tam jakiś niepasujących dźwięków. Może stwierdzę: „zwrotka się nie nadaje, musimy napisać nową”. Muzyka będzie zatem lepszej jakości. Mówię ci, nie mogę się już tego doczekać. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli aż tak długo czekać na nowy album. Festiwalem Graspop, na którym gra również Maiden, kończymy pierwszą część trasy europejskiej, po czym wracamy do domu na prawie cztery tygodnie. A potem znów jedziemy, zagramy też chyba koncert w Holandii – na to wygląda. A przedtem być może jeszcze jeden festiwal. Potem gramy na Bloodstock w Anglii, wracamy, a cały sprzęt wysyłamy w międzyczasie wysłany do Stanów i zaczniemy urządzać pokój do nagrań, tak abym mógł zacząć nagrywać, kiedy już skończymy trasę. A więc kiedy już będziemy w domu, na przełomie listopada i grudnia, będziemy rozpracowywać cały system i zabierzemy się do pisania pełną parą. A kiedy w końcu zaczniemy pisać, to już inna sprawa. Wtedy nie będziecie musieli długo czekać. Bo tym razem mając to wszystko w zasięgu ręki, będziemy bardziej produktywni. Andy i ja będziemy mogli przesyłać sobie pliki. On jest w Szwecji, a ja tutaj. Mogę mu coś wysłać i poprosić: „mógłbyś spróbować ustawić EQ werbla tak i tak, spróbuj, zobaczymy, jak by to brzmiało”. A on może to sprawdzić, ma w końcu dokładnie taki sam system, usłyszy te same różnice, i powie: „wow, człowieku, ale super”. Już nie mogę się tego doczekać. Koncertów oczywiście też! A ten koncert, to rzeczywiście coś innego. Mówię ci, nigdy wcześniej nie widzieliście takiego Kinga Diamonda. Po drodze chcemy też wszystko udoskonalać i rozbudowywać. Chciałbym ponownie użyć trumny, wiesz, trumny z Conspiracy. Byłoby miło mieć ją z powrotem, ale wymaga pewnych napraw. Może powróci w 2014 i znów będzie można mnie spalić na scenie.
Ale ja jako osoba, Kim Petersen czy King Diamond, jakkolwiek ludzie mnie nazywają, się nie zmieniłem. Prowadzę ten sam styl życia. Zmieniło się tylko to, że jestem bardziej świadomy pewnych rzeczy. Czuję się, jakbym poprzednio mieszkał w domu z dwunastoma oknami, zrobiło się ich dwadzieścia cztery. Kiedy przez nie wyglądam, widzę o wiele więcej i zwracam uwagę na więcej rzeczy.
rock talk
king diamond TO THE LAND OF THE DEAD AND BACK 19
SOMETIMES AN INTERVIEW TURNS INTO SOMETHING SPECIAL WHEN YOU KNOW THE ARTIST YOU’RE TALKING TO HAS SOMETHING REALLY IMPORTANT TO SAY AND IS EQUALLY EXCITED TELLING YOU ABOUT IT, AS YOU ARE HAVING A CHANCE TO TALK TO HIM. HERE’S ONE EXAMPLE – THE ONE AND ONLY KING DIAMOND, HEALTHIER THAN EVER AND READY TO KICK YOUR ASS AGAIN. Katarzyna wiśniewska
So, you’re going to be in Poland in May. We are all excited about it. What have you missed most about the gigs? Are you excited to be coming back on tour in May? Oh, absolutely. It’s been a long time getting through these things I had to deal with. It’s been a tough ride of course, but there’s a lot of things to bring with you out of it as well. Healthwise, there’s a lot of good changes. I stopped smoking completely and haven’t had a cigarette since then, same my wife, none of us has smoked one single drag, and no need for it actually. And that’s rare, that you are able to just say, “ok, it’s not a part of my life anymore, bye bye”, and not have any feelings for it whatsoever. It was necessary, so that’s it. And then changing the diet to be much healthier. And I know exactly what’s in everything I eat, the kinds of fat, cholesterol, everything. My blood figures are extremely off the chart healthy, from being off the chart bad. I didn’t know that it was in the family to have a heart disease, I didn’t know that. But now we are so healthy. The blood figures are off the chart in the good end. And same thing with walking. We walk 1.3 miles five days of the week. That’s what we’ve been told is the most healthy for our heart. Don’t do it every single day, but most days of the week. Don’t overdo it. It’s power walk so you come in and you definitely sweat it down, so then you feel you walked, but that’s what you need, you bring it up and let it go down again. Actually if you’re an athlete working out “hardcore” – that’s not healthy for your heart. They say it’s good for other things, but not for the heart. It wears your muscles down faster. But you learn a lot of things, you know. My wife has become pretty much a nutritionist; she knows everything about food and what’s in it, and what’s good and bad. You would think that seafood is good – that’s what you hear, but shrimp is the worst you can eat man. I loved shrimp before but I don’t touch it anymore. It’s the thing that has the most cholesterol you can practically find. That’s how it is, but now it’s different. But the person, Kim Petersen, or King Diamond, what-
28
ever people want to call me, is the same. I mean, I have the same lifestyle, nothing has changed. The only thing that has changed is that I’m more aware of things now. It feels like I lived in a house with twelve windows before and now it seems like I have twenty four windows to look out, because I see so much more when I look around me and pay attention to so many more things. Some of the senses - tasting, smelling, have been enhanced from not smoking anymore. And the breathing – I had to learn to breathe again, because they collapse your lungs for the operation, and it’s like starting over. It’s like someone is sitting on your chest and trying to choke you all the time. Afterwards you have to learn to breathe again, to expand your lungs again, and it’s painful, I can tell you. But that’s just the small part of it. There’s so much more you have to go through to get back up again. That was why we took it one step at a time and it was one big test, until last summer when we did those two festivals, Sweden Rock and Hellfest - that was the final test for us whether we can perform or not. I didn’t know whether I could get through the whole set when we started rehearsals in Denmark for those two shows, but then I got confirmed that it was easier than before. Our new stage set has stairs up to the second floor, you really get your exercise walking around that set. Everyone says that: “man, my legs are hurting from these stairs”. Yeah, when you’re not used to walking up and downstairs, they start hurting quick. So you’ve got everything tested out there. And recently I got the last test which was what it’s like to be in the studio, cause I did some vocals for another band, I co-wrote the lyrics for a song that’s gonna be out not too long for another band, and that was a good test for being in the studio and seeing how the voice is there. How do you feel with this new voice, recording? It’s awesome. It’s so much easier to do the things than before. It’s clearer; it’s like having driven used cars for my entire life and suddenly getting a brand new car. It’s that kind of difference. I’ve always been a smoker, since
the day I started singing. I was smoking before I started singing. So I never knew what it was like to sing without being a smoker. And now, feeling that, it’s unbelievable what the voice can do. It is really a good thing. It has never been better, let’s put it that way. And for most people at my age, you get to a certain point. I don’t really feel my age, but you get to that point with your voice. Most singers will start not being able to do the things they used to do. And sometimes the band will detune the songs a little bit to help the singer, so it sounds like he can sing those notes. And I have no problem. It’s pretty cool. It’s great to hear. You said in one of the interviews that you don’t take anything for granted anymore. So have you perhaps fulfilled any dreams of yours in the meantime? I mean the things that you have been putting off for years. Yeah, you do some things. I mean, absolutely. We did one thing that helped us also. And without my wife and her help I would have never gotten back on my feet. You have to have that support otherwise you can’t do it, cause you are really… I mean, I was dead for a couple of hours. And my wife doesn’t like when I sit and talk about these things. She’s sitting in the same room and she’s like: “Oh, here we go again. He’s gonna talk about this stuff again.” But it is what it is. We have both come to terms with it. I was dead for a couple of hours. That’s
you can barely lift a cup because there’s no connection from left to right, and they have to find each other then. It gets better and better. They told me not to drive the car until they give me the ok. I did. I could not help myself, but I know that I didn’t have the strength that I really should have to steer properly. But I love cars so much that it was part of helping me too, part of wanting to do stuff, cause I really like to drive cars. So there are certain things that you like that you try to do more. I started going to car shows. I bought a car that is just the shit, I mean I love that car. We both do. That’s the one, we would have not normally bought that but we did and said: It’s an investment. We can always sell that if we need to. But it has helped a lot. It’s a recluse. You get that out when things get a little stressy and you will stress down immediately. Drive it around for an hour, you sit there and say: “Hey, we have to go back and do this and that.” “Can we take another half hour at least?” It’s such a feeling to be out driving that, and it helps a lot. And it helps also relaxing. And going out to car shows - it actually won a prize the first car show we took it to. But it’s a cool thing that we would not have done. And other things you try to do. At the moment it’s been a little tough – you wanna see your friends more and this and that, but it’s been tough with all the stuff we’ve had to do since we started up again. And we have done a lot, I can tell you. We’ve been behind with all the Internet stuff that goes into running a band, cause we haven’t been active for a long time so we had to catch up on all that. And now with the new
But the person, Kim Petersen, or King Diamond, whatever people want to call me, is the same. I mean, I have the same lifestyle, nothing has changed. The only thing that has changed is that I’m more aware of things now. It feels like I lived in a house with twelve windows before and now it seems like I have twenty four windows to look out, because I see so much more when I look around me and pay attention to so many more things. how it was. So I came back and I have a feeling that I’ve brought something with me. Both of us have had that feeling quite a few times. And after they cut your chest open and open you like a double door practically, to have space to come in there. I have a big metal thing going down my chest under my skin which was braided around the ribs to hold them together so they can grow together. The bone grows back together. I couldn’t believe it when they said that but it does. So they braid this thick metal wire all the way down to the rib cage and I can feel it under the skin. You get used to it – it is what it is. But you can barely see it if you just look at it. It’s such a tiny little scar left because they use the latest technology where they glue you back together. It’s crazy, but it’s pretty good. They do that. And now there’s this metal in the chest which helped to get everything back together in the right way. Because of that stuff, all the nerves have to find each other under the skin, and at the beginning
Kingdiamondcoven.com, it’s a total refreshment of the old fan club that now is a .com and not a .org. weird stuff. And it looks better and has much more information and it keeps developing. They just started putting something in where people will automatically get all the latest news, and they keep wanting to do more, and we are very involved. I said I’m very bad at computing. My wife is fantastic at it, but I’m a very logical thinker and so I will sit and say: “But if it’s there, why doesn’t it show over here? It’s got to be in both places. There’s got to be a way you can tie this, too.” “Oh, there is a way we can tie it.” And the experts find out and they’re like: “Oh, why didn’t we do that before.” “Well, that makes sense to me to do it, but I don’t know how to do it.” So they do it. There are people at Metal Blade that are involved in this also. So it’s a very united front, and they are also involved in this. It’s not that it’s just us doing it and they will not help us. Now that we’ve singed a new deal with the label
29
a new voice is like having driven used cars for my entire life and suddenly getting a brand new car. It’s that kind of difference. I’ve always been a smoker, since the day I started singing. I was smoking before I started singing. So I never knew what it was like to sing without being a smoker. And now, feeling that, it’s unbelievable what the voice can do. and they have the world, it’s very different - the support you get as soon as you are just with one label. And Brian Slagel, who owns Metal Blade, is a friend. He’s not just a business partner. And when we negotiated that deal - it was over a couple of dinners here and there and he came by and we were talking and shooting ideas forth and back and came up with something that I don’t think anyone has ever had. I mean, the lawyer - we have a new lawyer - when he finally saw that deal, he finalized it - the last little details that had to be done – but he said: “Mate, I’ve never seen a deal like that before.” Well, it was done from a whole different viewpoint. And in my opinion, you can do any kind of deal with anything as long as it’s legal. I hate it when I start hearing people: “This is not the way you do it and it always used to be this and we always used to…” Well, I don’t wanna hear that. I don’t care that we used do to this or that. “Why don’t we do this now? Is it illegal?” “No, but…” ”OK, so why don’t we do that? Is it ok with you? Then let’s do it. It’s much easier this way.” So a lot of these things helped out. But we had to do a lot of things. We have a new booking agent both for Europe and the US, the new lawyer, the record deal is different - Sony will be distributing the albums. So a lot of stuff is new and catching up with everything. The Stores – we never had these Internet stores - so sad for the fans that had been screaming at us for so many years, cause you know, there’s something about having an attitude where you do not want to ever hurt the fans. You don’t wanna take advantage of them because you feel it’s so shitty an attitude to have. And I’m not saying bands are this or that… If meet and greets become possible at certain situation, I can tell you, we don’t make a cent. I will never charge for a meet and greet. I would never do that. There’s probably gonna be a couple of them, if they are able to do them, and maybe even in Poland. That would be awesome. If it is possible to do it the right way. And we have a couple of ways. Once the whole tour is over, and mind my words now, there will be at least one of these meet and greets that will be something absolutely unique that you will hear about because the fans will be talking about it for sure. We’re gonna try and do it. It makes sense and it’s great for everything. It’s just a matter of
30
looking at things in new ways, and we are trying to do that a lot, also with the new shop. All the shirts have tags sewn into the necks so the fans know they’re original. It’s our stuff and not some bootleg crap they bought. And try to make sure that it’s real quality. We had to accept it all. So it’s a good venture and it’s actually real shops. It’s not this “we’ll take a bunch of orders and then we’ll make some stuff,” no. You make this stuff and take orders. It’s actually stored in a warehouse, so it’s like a real shop. I think we are just about soon to be recouped, or to be back to a balance of zero but we will be owed a ton of money for the first I don’t know how many months now. We haven’t gotten anything. Because it’s like starting a shop. You spend money on buying all the product. And then as you sell it, you start getting some of it back. And of course we’d like to make some money out of it too, but that’s not why it was done initially. Of course it’s a good thing too if you can get that, it helps to keep the business rolling. Speaking of albums... When can we expect some new releases? You’ve been talking about some DVDs of live performances. Can we expect it in the near future? The DVDs have been put on the shelf somewhere, because it didn’t make sense right now to sit and spend another I don’t know how many more months on going through old DVDs. We actually have one of the concerts practically done and they might use it for a bonus at some point - just a free thing so it doesn’t get wasted. But we finished one concert with five cameras, I think it was. Even though it’s all on bootleg stuff and it’s very interesting to look at, but to finish it all off and continue with that, it would be like standing still in the past. For us right now, there’s so much that needed to be done. Let’s get out there. Let’s get playing again. Let’s write some brand new stuff and then if we need some bonus for whatever, we have some stuff we can look into later. Maybe give it to someone else, so I don’t have to sit and waste time on it, cause that was really time consuming, much more than I thought it would be. You get tired of it, you spend six months and you get one concert done, cause we had problems with the material. I didn’t know this from the beginning. Every single piece of footage
we had was in different formats. Someone, when they stored it, put it in all these different aspect ratios, so none of the aspect ratios were actually correct. When we started looking at it, we had all kick drums and stuff like that .. What is going on here? And we had to call and talk to those people at Adobe, and they in the end said you cannot do it in the US system. And we were trying to do it in the NTSC. But you couldn’t run the footage on that NTSC that we wanted to start out doing. And we had to do it in the PAL, and then we found out it’s all in different aspect ratios. We never heard of anything like this. And there was someone who stored it first in the old days - it was on videotape, video 8, then it was stored from there to VHS tape, from there to some old DVDs, and then one more time on some other DVDs, and every time someone didn’t pay attention to the aspect ratios and just said: “Yeah, just copy”, and transferred it to these wrong aspect ratios. And so we almost had to take it apart and then put it all together again to make it look and play right. It was nine hours problem shooting, one hour progress. You stood there and you just wanted to bang your head against the wall because you were so frustrated with it. But we did get one concert finished. That might be used, but it’s not enough to put out a DVD set. And in the meantime, the label said: “If you don’t wanna do it, don’t do it. We can use what you have for bonus but DVDs don’t sell anymore. People come and shoot the shows anyway with their phones.” And sure enough at Sweden Rock I saw the first 50 phones in the first few rows up in the air. And I was like: “Well, you know, they’re all shooting it. Why do we bother?” How do you react to that? Is it funny for you, or you just accept it? Right now, it’s become funny. In the old days it was like: I can’t believe this shit. People are bootlegging the hell out of us. Now I don’t give a shit about it anymore. Cause you cannot do anything about it, and now I turned it around and said: “You know what, we don’t have to put out a legit video right now, so people can go up and yeah, bring your cameras too, I don’t care.” And then the people go up and see it there on the Internet. As long as people don’t expect that it’s that quality as the people
who have been at the show. But I think most people are aware of that these days. So I say: “OK, maybe it’s a promotion tool, you can actually get more out of it if you have a friendly attitude towards it.” And then again our fans are some of the most dedicated you can find anywhere. And the way they support us, the way they know that it hurts the band if you start downloading these things whenever you can for free, eventually the band will die if you do it. But we can see and feel how supportive our fans are. It’s unbelievable. And it’s always been like that with us. It’s good that they also understand what’s going on and are totally behind what we do. It’s a two-way street, always. We try to give back what they give us. It goes so with the concerts, too. It’s a two-way street to get through a concert. The fans, the more they sing, the more we feel good on stage and the better we probably perform. You can always perform good, even if you have a crowd that does nothing, it’s up to you to be professional. But there’s a different mood going on between you if the bone is thrown back and forth, it’s gonna end up in the roof in the end, and culminate with something crazy. So about the coming shows in May… How will they differ from your previous shows? It’s a continuation of what we did. We didn’t book a lot of shows last year. We did those two festivals in order to see how is everything, if we can get through all the show, and it was easier than I’ve experienced since maybe I was 20. So there was a whole different condition the body is in and all that stuff. So we said: “OK, we can go on.” And it’s after that time we did all these other things. Getting the Internet shop up and these new bookings and we did everything after that, until now. So we are ready to continue going out, and we booked the European shows. There’s a US tour being booked right now. I think it looks like 20 shows October/November, and all in all it’s gonna end up being about 13 shows in Europe, some on our own and some festivals. But the show itself is that show, is that production. And there’s one thing, a song was moved, because it’s set in the wrong place. Some people thought that Matt was doing a short drum solo, which was never the way we looked at it. He did
And then again our fans are some of the most dedicated you can find anywhere. And the way they support us, the way they know that it hurts the band if you start downloading these things whenever you can for free, eventually the band will die if you do it. But we can see and feel how supportive our fans are. It’s unbelievable. And it’s always been like that with us.
an extended intro to Voodoo so that our actress could now. So certain things are still developing. The way to change from grandma costume to the Voodoo priestess present certain songs will continue to be developing, costume. And then people said it was too early to have a because you can’t get perfect over two shows with so drum solo, and “man that was short”, and then we were many things going on in a show. We’re gonna be relike: “No, no, it was not a drum solo, just an extended in- hearsing a full week before the first festival in Germany, tro.” So we moved Voodoo, so it goes in without an ex- with full production, full light, full PA, everything, just no tended intro, and Jodie has full time to change into the people. So a full week of doing shows every day, and one Voodoo setup. So we moved the song and then Matt will of the days will be full professional photographers who get the chance to do a full-blown drum solo in a certain come in so we can do proper promo shoots on the set. piece of music that we also play at those shows, which So a lot of things we are doing much much better these is something that might turn into a new song eventu- days. I can tell you another thing regarding new material. ally, but at this point we haven’t started writing new ma- We’re gonna do things different regarding writing new terial. It’s supposed to be the same set, but something material. I have lots of stuff that I wanna write about, but has been moved, stuff like that, and it might be slightly also I have ideas for the music. But my gear, we’re getting longer or whatever. brand new gear. We But then again, things have gotten two new happen, you never Pro Tool systems, one know with us, things for Andy, one for me. in my opinion, you can do any can happen down the He has his studio with road. We could stand at a much bigger Pro Tool with anything as long as it’s . rehearsal and say: “Hey, system. But this is for I think we should put writing. And identical I hate it when I start hearing people: “This is an extra song in there.” speakers, I am gonna And we have a couple have my own recordnot it and it always that we have talked ing studio for vocals about already that here at the house. So would be coming in used to be this and we always used to…” Well, I’m gonna have a prodown the road. I’m not fessional vocal booth gonna say what it is, installed – the floatI don’t wanna that. I don’t care that cause then you always ing floor, and covered get held to it: “Oh, you walls – where you can we used do to this or that. “Why don’t we do said you were gonna record professional play that” “No, I didn’t vocals. And the neighthis now? Is it ?” “No, but…” ”OK, so say that.” We might bours are not gonna play Evil or we might hear that anything is why don’t we ? Is it ok with you? play this or that. But it going on. It’s not like could have been the they’re gonna hear: Then . same tour. Cause some “Oh no, don’t kill me!”, people haven’t seen it. and the police come. You haven’t seen it in So it will be totally Poland. It’s not like you pro. New microphones can see the video and say: “Oh, we already saw that”. we’re gonna buy. There’s even a guy here in a chain of People go on a tour, Rush play show in Montreal, and stores that deals with all that equipment, who Andy was people in New York are gonna say: “Ah, I don’t think I talking to about getting the right preamp for the microwanna see it, I already saw it. I saw the video of it from phone and he said: “Hey, is it for recording King Diamond Montreal.” It’s not the same of course. It’s a whole differ- stuff? Then I would like to donate it a very special piece ent thing. But it’s gonna be very cool. It’s gonna be dark that I have tuned specially with an expert. It’s a fifteen every time we play this time round. Cause we played in year old preamp for vocals and it sounds incredible, but half daylight it was like argh... you know. But it’s gonna you have to spend some time to dial it in perfectly.” And be that production. There are some things changed, the I have the guy here that has done all my vocals, he lives new smoke machines we’re gonna use this time around. here in Dallas, unbelievable guy and I told him: “Hey, We have a brand new front fence built, because the old bring your own singer here from your own band and you can work when you want, a little sessions here and one would not be able to handle another tour. there free, but you have to help me with some of this Oh yeah, I remember that fence back when you pro- stuff to set it up right, and maybe come in and record my moted The Puppet Master. vocals sometimes.” Well, I should be able to do it myself, but can you imagine, suddenly I will be able to spend all Yeah yeah yeah, that’s a totally different one. Even the time in the world on doing my vocals. I don’t have to though we had it upgraded for the last two festivals - go to a studio and pay per hour and sometimes it’s: “No, it wasn’t big enough for the big stages - but it’s been we have to stop dealing with this now. We have to move trashed. And there’s a brand new one that’s being built on. We have only 5 days left.” No, I can take five days to
kind of legal
deal
the way you do
hear
illegal do that let’s do it
32
do one song if I want. I can do forty backing vocals to one song if I want to. So I have no restrictions. I can go in and record when the voice is perfect. Not that I have to sing sometimes in the studio with the half-hoarse voice because we have to move on. The studio is booked. It’s gonna be optimum, and then writing the music when I have the verse and the chorus and I want to test if it’s good to sing to it, before just having to do it in the studio. I go in and test it and just sing “la, la.” It doesn’t have to have words, and then feel: “Argh, the chorus is a little too high in key. Let me try another thing there, oh perfect.” So everything I’m gonna sing to is gonna be perfect for me to sing to. Same with Andy’s things, when he writes things, I go in and try to sing to it to see how it feels, any weird keys in there? And then tell: “Oh, the verse is crap, we have to do another verse.” So it will be a much higher quality in music that will come out of it. I look so much forward to that, I can tell you. I hope you won’t make us wait too long for the new release. We’re gonna do the tour now, and then in the meantime, we have to go back. We finish the first part of Europe at Graspop, where Maiden are also playing. Then we go home for four weeks almost. And then we come back to do, I think we’re gonna do a show in Holland too. It looks
like it’s gonna be added to the thing. And maybe a festival before that, but then we do Bloodstock in England and then we go back and then the whole stuff is gonna be shipped to the US. But in the meantime, these holes, we will get things sent here and start building that room up so I can start vocals when we are done with the touring. So when we come home, November/December is probably a good time to start figuring out the whole system and then start writing hardcore. And once we start writing, that’s another thing. Then you aren’t gonna wait very long I think. Because we will be much more productive. Having it right at our fingertips too. Andy and I can send files forth and back to each other. He is in Sweden, I’m here. I could send something and say: “Hey, could you try and turn the EQ to this and this for the snare, try this to see what it sounds like.” And he can try that, he has the same system, he will hear the same differences and then say: “Oh man, wow, cool”. That I look forward to big time as well as of course going out and doing all the shows and that show is really something else, I can tell you. You’ve never seen King Diamond that way. And then down the road we’re already looking into, we want to expand of course, I’d love to bring the Coffin back, the Conspiracy coffin. That would be a nice thing to bring back, it just needs a big overhaul, it needs some repairs. But then maybe for 2014 it will be back and then they will burn me again.
REKLAMA
25
rock AXXESS SPECIAL
Y K S E H T N
I G I G T A E R
G E H T
18 KWIETNIA ŚWIAT MUZYKI I SZTUK WIZUALNYCH STRACIŁ JEDEN ZE SWOICH NAJCENNIEJSZYCH SKARBÓW. CZŁOWIEKA, KTÓRY JUŻ ZAWSZE UZNAWANY BĘDZIE ZA JEDNEGO Z NAJWIĘKSZYCH TWÓRCÓW GRAFIKI W HISTORII MUZYKI ROCKOWEJ – LEGEDARNEGO STORMA THORGERSONA. JAKUB „BIZON” MICHALSKI
G
dy nie ma się żadnego pomysłu na początek tego typu artykułu, lepiej pozwolić przemówić innym. Po śmierci Thorgersona jego przyjaciel, David Gilmour, wydał następujące oświadczenie: „Był od zawsze obecny w moim życiu, zarówno tym zawodowym, jak i prywatnym. Był wspaniałym przyjacielem i powiernikiem. Okładki, które tworzył dla Pink Floyd od 1968 roku, były nieodłącznym elementem naszej twórczości. Będzie mi go brakowało”. Niewątpliwie prace Storma były niemal równie ważne w kontekście sukcesu Pink Floyd, jak kreatywność muzyków zespołu. Urodzony w 1944 roku w Cambridge Thorgerson był szkolnym kolegą zarówno Syda Barretta, jak i Rogera Watersa, a także kumplem Davida Gilmoura od czasu, gdy obaj byli nastolatkami. Nic dziwnego, że to właśnie Pink Floyd dali szansę pokazania talentu w dziedzinie projektowania okładek młodemu Stormowi
oraz partnerującemu mu innemu dobremu kumplowi zespołu, Aubreyowi „Po” Powellowi. Utrzymana w klimacie psychodelii okładka ich autorstwa, zdobiąca drugi album Floydów, A Saucerful of Secrets, była nie tylko początkiem wieloletniej współpracy zawodowej, lecz także zaledwie drugim przypadkiem (po The Beatles), gdy EMI zgodziła się, by muzycy skorzystali z usług grafików niezatrudnionych przez wytwórnię. W kolejnych latach zespół wielokrotnie korzystał z pomysłów obu twórców, między innymi przy okazji najbardziej znanej i najlepszej okładki w dziejach rocka, pryzmatu zdobiącego Dark Side of the Moon, oraz przy równie sławnych projektach zdobiących wydania Atom Heart Mother i Animals. Duet Hipgnosis specjalizował się w surrealistycznych dziełach, które często nie miały żadnego związku z muzyczną zawartością płyt. Pink Floyd oczywiście nie byli jedynym sławnym zespołem, który korzystał z usług Thorgersona lub obu partnerów z Hipgnosis. Wśród innych znanych projektów znajdziemy grafikę do tak znanych
8
dzieł, jak: The Lamb Lies Down on Broadway grupy Genesis, Houses of the Holy Led Zeppelin, Argus Wishbone Ash, Technical Ecstasy zespołu Black Sabbath czy Animal Magnetism z dyskografii Scorpions. To oczywiście jedynie kilka znanych pozycji z przebogatego dorobku artysty. W okresie bardziej nam współczesnym Storm pracował także z młodszymi muzykami, dostarczając grafikę do niektórych płyt Audioslave, Biffy Clyro, The Cranberries, Dream Theater, The Mars Volta, Muse czy Rival Sons. W grudniu ubiegłego roku miałem przyjemność rozmawiać z wokalistą Rival Sons, Jayem Buchananem. Gdy zapytałem o współpracę ze Stormem, odpowiedział: „Myślę, że każdy zespół rockandrollowy chciałby mieć
na koncie przynajmniej jedną płytę z okładką zrobioną przez Storma Thorgersona”. W czasach, gdy pliki MP3 zdominowały branżę muzyczną, a płyty kompaktowe i winyle traktowane są przez niektórych jak relikty przeszłości, nie możemy zapomnieć, że piękno albumu muzycznego nie zależy jedynie od nagranych na nim dźwięków, lecz także od ciekawej grafiki. To coś, czego nie dostaniesz, kupując pojedyncze pliki MP3 z iTunes. Mógłbym napisać wiele słów zachwytu nad geniuszem Storma Thorgersona, lecz pozwolę przemówić sztuce. To, co widzicie na następnych stronach, to nasz wybór dzieł Storma. To mała galeria, lecz zawiera niezwykle ważną część historii rocka i metalu.
THE GREAT G
IG IN THE SK
ON APRIL 18, THE WORLD OF MUSIC AND VISUAL ARTS LOST ONE OF ITS GREATEST TREASURES. THE MAN WHO WILL FOREVER BE KNOWN AS ONE OF THE BIGGEST GRAPHIC DESIGNERS IN THE HISTORY OF ROCK MUSIC – THE LEGEND, STORM THORGERSON.
Y
JAKUB „BIZON” MICHALSKI
W
hen you don’t know how to start this kind of tributes, it’s better to let others speak. After Thorgerson’s passing, his friend David Gilmour made the following statement: “He has been a constant force in my life, both at work and in private, a shoulder to cry on and a great friend. The artworks that he created for Pink Floyd from 1968 to the
present day have been an inseparable part of our work. I will miss him.” Indeed, Storm’s work was almost as vital to Pink Floyd’s success, as the creativity of the band members. Born in 1944 in Cambridge, Thorgerson was a school friend of both Syd Barrett and Roger Waters, and a teenage friend of David Gilmour. No wonder it was Pink Floyd who gave young Storm and another Floyd gang member, Aubrey “Po” Powell, a chance to show their talent in graphic designs. Their psychedelic cover for the band’s second album, A Saucerful of Secrets, started a long-lasting professional relationship and was only the second time (after The Beatles) when EMI let a band hire an outside artist to create the cover. Numerous other artworks followed, including probably the most known and greatest album
cover of all times, the prism on Dark Side of the Moon, as well as equally known designs for Atom Heart Mother and Animals. The Hipgnosis duo specialized in surreal cover art that had often nothing to do with the musical content of the albums. But Pink Floyd was definitely not the only high-profile band that used the services of Thorgerson or both Hipgnosis partners. Other famous projects include Genesis’ The Lamb Lies Down on Broadway, Led Zeppelin’s Houses of the Holy, Wishbone Ash’s Argus, Black Sabbath’s Technical Ecstasy or Scorpions’ Animal Magnetism, and of course that’s only the tip of the iceberg. In more recent
times, Storm also worked with younger bands, providing his artwork for the likes of Audioslave, Biffy Clyro, The Cranberries, Dream Theater, The Mars Volta, Muse and Rival Sons. When asked about Storm in an interview we did in December last year, Rival Sons’ Jay Buchanan said: “I think that every rock n’ roll band would like to have at least one record with Storm Thorgerson’s cover.” In the times when MP3’s take over the whole music business and CDs or vinyl records are said by some to be oldfashioned and in decline, let’s not forget that the beauty of a music album lies not only in the sounds recorded, but also in amazing graphic designs. That’s something you won’t get buying single MP3’s on iTunes. We could write many words praising Storm Thorgerson, but let his art speak for itself. What you see on the next two pages is our own selection of Storm’s work. Just a small gallery, but a big part of rock and metal history.
27
west south
h t u o s
by
rock style
SOUTH BY SOUTHWEST (SXSW) JEST IDEALNYM SPOSOBEM NA UCIECZKĘ, KIEDY ZIMA CIĄGNIE SIĘ ZBYT DŁUGO, A W POWIETRZU CZUĆ JUŻ WIOSNĘ. TO DOSKONAŁE ROZPOCZĘCIE LETNIEGO SEZONU FESTIWALOWEGO. SXSW JEST NAJWIĘKSZYM FESTIWALEM MUZYCZNYM TEGO RODZAJU NA ŚWIECIE. ISTNIEJE 27 LAT, A W PONAD STU RÓŻNYCH MIEJSCACH ZAGRAŁO NA NIM PONAD 2200 WYKONAWCÓW. TO CAŁKIEM LOGICZNE, ŻE WSZYSTKO ODBYWA SIĘ W KONCERTOWEJ STOLICY ŚWIATA – AUSTIN W TEKSASIE. MOIM ULUBIONYM MIEŚCIE NA ŚWIECIE! Betsy Rudy foto: Miss Shela
W
DARMOWE SĄ NAJLEPSZE
ygląda na to, że na każdym SXSW czeka nas inna przygoda. Uczestniczymy w tym festiwalu od wielu lat i obserwowałyśmy, jak przeistoczył się w zwariowane muzycznego szaleństwo. Wszyscy próbują dotrzeć na najważniejsze występy i zobaczyć największe gwiazdy, takie jak Justin Timberlake, Iggy Pop, LL Cool J czy nawet Prince, którzy zamykają część oficjalną. Jest wiele sposobów na odkrywanie tego 6-dniowego festiwalu. Możesz kupić przypinki i opaski na rękę, które umożliwiają wstęp na największe imprezy, ale prawdziwy koneser muzyki znajdzie sposób, żeby przeżyć wspaniałe chwile bez tych wszystkich akcesoriów, bez całego zgiełku i wydatków. Jest przecież tyle scen i tyle muzyki za każdym rogiem, że nie ma po co czekać w nadziei na dostanie się na najdroższe występy. Nawet ci, którzy zapłacili za wstęp, nie mają zagwarantowanego wejścia. Widzimy tysiące ludzi, którzy zapłacili masę pieniędzy za wejściówki na koncerty, a teraz czekają w długich kolejkach, bo sala jest pełna lub po prostu nie znają odpowiednich osób. Wzięłam udział w wielu świetnych występach na SXSW i były DARMOWE – odbywały się w najmniejszych barach, w których grały najlepsze zespoły. By dostać się na największe koncerty, trzeba było zaopatrzyć się w opaski
albo przypinki, ale jest też cała masa darmowych koncertów – zarówno za dnia, jak i w nocy. Zawsze zaczynamy naszą przygodę z South by Southwest od udania się do pewnych ulubionych knajp, gdzie spotykamy się z przyjaciółmi i nadrabiamy zaległości towarzyskie. Miasto jest tak gościnne, że co roku zdobywamy nowych znajomych, którzy robią wszystko, by nasza przygoda była jeszcze bardziej niezapomniana. W tym roku nie było inaczej.
UBRUDŹ SIĘ! Moją ulubioną brudną, obskurną knajpą jest Dirty Dog, w którym rozpoczynamy nasze metalowe szaleństwo. Znajduje się na niesławnej 6. Ulicy, w samym centrum wydarzeń. Obsługa jest miła, nigdy nie żałują dolewek, a publika zawsze daje czadu. Widzieliśmy tam parę niesamowitych kapel metalowych, w tym Gypsyhawk, którzy szybko stają się jednym z moich ulubionych odkryć SXSW. Sami siebie określają mianem czterech kolesi grających rock and rolla i zapewniają, że kiedy wchodzą na scenę, rozpoczyna się impreza. Trudno się z tym nie zgodzić! Brzmią znakomicie, a dzięki długim, mocnym lokom, brodom i szalonemu metalowemu stylowi oglą-
da się ich świetnie i aż chce się machać głową przy ich muzyce. Wokalista i basista zarazem, Eric Harris, ma głos, który powoduje omdlenia u kobiet i wykonuje ruchy, które zawstydziłyby Jaggera! Widzałyśmy też niesamowite Lacuna Coil z seksowną liderką Cristiną Scabbią, której świetny występ sprawił, że każdy chciał więcej. Zobaczyłyśmy niewiarygodne występy metalowych kapel Chidos, Texas Hippie Coalition, Goatwhore i Royal Thunder. Natknęłyśmy się na perkusistę The Cult – Johna Tempestę – i Chrisa Carrabę z Dashboard Confessional, cieszących się tą odrobiną metalowego szaleństwa. Dirty Dog to miejsce, które każdy metalowy maniak musi odwiedzić podczas SXSW! Przeżyłyśmy wiele niezapomnianych momentów. Jednym z nich była prezentacja metalowych zespołów z Ameryki Łacińskiej w zlokalizowanym tuż przy 6. Ulicy klubie JR’s, znanym wcześniej jako Emo’s. To było coś zupełnie nowego, więc byliśmy świadkami tworzenia się heavymetalowej historii. Wystąpiły tam między innymi trzy kubańskie zespoły, które nigdy przedtem nie grały w Stanach. Zorganizowano zbiórkę pieniędzy, żeby mogły przybyć do Austin. Ich obecność wymagała zdobycia specjalnego pozwolenia. Występowały też takie kapele jak Escape, Agonizer i Ancestor, a także Eminence, Attomica z Brazylii i Motor z Meksyku. Była mała bariera językowa, ale metal nie potrzebuje tłumaczenia, machanie łbami jest tym samym w każdym języku, a te kubańskie
40
kapele zrobiły świetne show i zasłużyły sobie na występ tam!
BEZ SNU – TYLKO ROCK N’ ROLL Kolejną naszą ulubioną prezentacją, którą co roku odwiedzamy, jest Thrasher Magazine Party, odbywające się pod gołym niebem w Scoot Inn. To miejsce znajduje się po drugiej stronie miasta, ale to zaledwie krótka przejażdżka rikszą. Nie ma nic lepszego niż promienie słońca muskające Twoje ramiona po długiej przygnębiającej zimie spędzonej w domu. Po dorwaniu lodowatego piwa Lone Star i obejrzeniu niewiarygodnych wyczynów na deskorolkach prezentowanych przez jednych z bardziej utalentowanych i brawurowych skateboarderów, udaliśmy się na drugą stronę terenu imprezy, żeby załapać się na darmowy, odjazdowy koncert Clutch. Miejsce było wypełnione po brzegi. Clutch ma oddanych fanów, którzy ustawili się w kolejce na ulicy w nadziei na obejrzenie chociaż części występu. A ten był nieziemski, bo Clutch nigdy nie rozczarowuje. Texas Rock Fest Stage było kolejną darmową miejscówką z dwoma scenami dla metalowej uciechy odwiedzających! Zmiany wykonawców na obu scenach ustawiono tak, by nie dać głowom i szyjom słuchaczy ani chwili wytchnienia. Cała zabawa odbywała się na parkingu przy
rogu 7. Ulicy i Neches. Metal rozbrzmiewał bez przerwy, a metalowe riffy słychać było w całej okolicy. Byliśmy świadkami znakomitych występów Hessler, Diemonds i lokalnego zespołu z Austin – Critical Assembly.
Mieliśmy za to więcej szczęścia ze Snoop Doggiem – zdołaliśmy przekonać ochronę, żeby dali nam wejść, ale i tak miejsce było tak zatłoczone, że nie udałoby się go zobaczyć nawet gdybyśmy mieli lornetkę.
Wzięliśmy też udział w rozdaniu nagród High Times Doobie w Red Eyed Fly. To bardzo kameralny bar nad Red River z tarasem na zewnątrz. Świetna mała knajpa, ale może zbyt mała dla ludzi, którzy ją wypełnili, żeby nacieszyć się metalem napędzanym sporą dawką marihuany. Zagrali Gypsyhawk, Diemonds i Interstellar Transmitions, a marycha krążyła wśród bywalców w każdej postaci i ilości. Dzięki niezwykle wyluzowanej publice i sporej dawce stoner rocka zajebisty festiwal SXSW doczekał się wspaniałego zakończenia.
SXSW jest niesamowitym festiwalem – jednym z tych, które stają się obowiązkowym punktem corocznych przygód. Pogoda zawsze dopisuje, gościnność w Teksasie to pierwsza klasa, a sama muzyka wyróżnia ten festiwal spośród innych, odbywających się na całym świecie. Każdy znajdzie coś dla siebie. Bez względu na gust muzyczny nie ma takiej możliwości, żeby ktokolwiek z odwiedzających nie odkrył czegoś nowego. Dostałam naprawdę świetną radę, którą przekażę i wam: wydrukuj oficjalny program, poszukaj wszystkich darmowych koncertów i wypisz je sobie. Zrób sobie własny plan i uświadom sobie, że nie będziesz w stanie obejrzeć każdego występu. Bądź elastyczny, miej dobre nastawienie i sprawdź, na co się dostaniesz. Chrzań czekanie w kolejkach. Dookoła będzie tak wiele niesamowitej muzyki, że nie warto tracić ani sekundy. Zdobądź jak najwięcej miejscowych przyjaciół, gdyż wiedzą oni wszystko o każdym festiwalowym lokalu i doradzą ci, w jaki sposób wycisnąć z tej przygody, ile tylko się da! Wynajduj i odkrywaj wszystkie rodzaje muzyki. Nigdy nie wiadomo, na kogo trafisz, przesiadując w jednym z tych małych barów w Austin, sycąc się największym muzycznym festiwalem w koncertowej stolicy świata!
NIE ZAWSZE MOŻESZ DOSTAĆ TO, CZEGO CHCESZ Kilka razy próbowaliśmy obejrzeć niektóre z największych oficjalnych imprez. Włóczyliśmy się przy Mohawk nad Red River, gdzie miał grać Iggy Pop, w nadziei, że ktoś się nad nami zlituje i wpuści nas do środka, ale po kilku godzinach czekania i po usłyszeniu pierwszych dźwięków gitary ruszyliśmy dalej. Staraliśmy się również zobaczyć Justina Timberlake’a (wiem, mało metalowe, ale czasem masz ochotę trochę poruszać tyłkiem!) i natknęliśmy się na komika Pauly’ego Shore’a, który usiłował wejść, bajerując ochronę swoim urokiem osobistym.
41
t
hwes
sout
s
h t u o
by
rock style
SOUTH BY SOUTHWEST (SXSW) IS THE PERFECT ESCAPE WHEN WINTER HAS BEEN LINGERING TOO LONG AND SPRING IS IN THE AIR. IT’S THE PERFECT KICK START TO SUMMER FESTIVAL SEASON. SXSW IS THE LARGEST MUSIC FESTIVAL OF ITS KIND IN THE WORLD, IN EXISTENCE FOR 27 YEARS AND WITH MORE THAN 2,200 OFFICIAL PERFORMERS AND BANDS PLAYING IN MORE THAN 100 VENUES. IT MAKES TOTAL SENSE THAT THIS SHOULD TAKE PLACE IN THE LIVE MUSIC CAPITAL OF THE WORLD – AUSTIN, TEXAS. MY FAVORITE CITY IN THE WORLD! Betsy Rudy photography: Miss Shela
I
THE FREE ONES ARE THE BEST
t seems every SXSW, there is a different adventure awaiting us. We have been attending this festival for many years and have watched it grow into crazy music madness. Everyone is trying to get into the biggest shows, with the biggest names. Heavy hitters such as Justin Timberlake, Iggy Pop, LL Cool J, and even Prince all headlining official showcases. There are many ways to explore this 6 day festival. You can purchase badges and wristbands to attend the official showcase shows, but the most savvy music connoisseur will find that you can experience it without all the hoopla and expense. There are so many venues and so much music around every corner, why would you wait in hopes to get into these exclusive shows? Even those who have paid for entry are not guaranteed admittance. We see thousands of people who have paid a lot of money to get into shows, waiting in long lines because they are at capacity, or because
you just don’t know the right people. I have discovered many a great show at SXSW, and they were FREE – in the tiniest bars with the greatest bands. Most of the official showcases required wristbands or badges, but there are tons of free shows throughout the day and night. We always kick off our South by Southwest adventure by heading out to some of our favorite dives and catching up with old friends. There is so much hospitality in this city that every year we make new friends who extend every courtesy to make our adventures here more memorable. This year was no exception.
GET DIRTY! My very favorite dirty, dingy dive is the Dirty Dog (say that three times fast!), the kick off spot for our metal mayhem. It is located on the infamous 6th Street, and in the midst of all the action. The staff is friendly, never stingy
on the pours and the crowd is always rockin’. We caught some amazing metal showcases at the Dog, including what is fast becoming one of my favorite discoveries of SXSW, Gypsyhawk. They are self-described as four metal dudes playing rock and roll and bringing the party every time they get on stage. And I couldn’t agree more! With an amazing sound, long, lusty locks, beards and mad metal style they are a blast to watch and bang your head to. Lead singer and bass player, Eric Harris, has a voice to swoon the ladies and moves that would put Jagger to shame! We also caught the amazing Lacuna Coil, with sexy frontwoman Cristina Scabbia who put on a show that had everyone wanting more. We caught amazing performances from metal bands Chidos, Texas Hippie Coalition, Goatwhore and Royal Thunder. We bumped into drummer John Tempesta of The Cult and Chris Carraba of Dashboard Confessional enjoying a little of the metal mischief. The Dirty Dog is a metal maniac must for your SXSW experience! We had many memorable moments. One was witnessing an official SXSW Latin American metal showcase, at JR’s, formally known as Emo’s, located just off 6th Street, featuring three bands from Cuba. This was a first and we got to witness heavy metal history in the making. Cuban bands have never played American soil. They had fundraisers to get them to Austin and special permission granted for their presence. There were performances
44
by Escape, Agonizer and Ancestor, as well as Eminence, Attomica from Brazil and Motor from Mexico. There was a little bit of a language barrier, but metal needs no translation, headbanging is the same in every language and these Cuban metal bands really put on a show and earned their right to be there!
NO SLEEP – ONLY ROCK N’ ROLL Another favorite showcase we attend every year is the Thrasher Magazine Party thrown at the outdoor venue, Scoot Inn. This venue is located on the other side of town, but just a short peddie cab ride away. There is nothing like the sunshine beating on your shoulders, after a long, cold miserable winter cooped up indoors! After grabbing an ice cold Lone Star beer and catching some of the most talented and daring skateboarders performing incredible stunts on your not so average skate board ramps, we made our way to the other side of the venue to catch a stellar, free performance by Clutch. The venue was packed and at capacity, but there didn’t seem to be a bad seat in the house. Clutch has a loyal following and fans were lined up down the street in hopes to catch a glimpse of their performance. It was one hell of a show. Clutch never disappoints. Texas Rock Fest Stage was another FREE outdoor venue
that had two stages for your metal enjoyment! The rotation was set up so that there was never a dull headbangless moment! It’s located in a parking lot on the corner of 7th and Neches. Metal never stopped and you could hear the metal riffs for blocks. We caught outstanding rock performances by Hessler, Diemonds and Austin based band Critical Assembly.
also attempted the Justin Timberlake showcase (I know, not so metal, but sometimes ya just wanna shake your ass!) and we bumped into comedian Pauly Shore, working his mojo to get in. We had much better luck with the Snoop Dogg showcase, where we were able to convince security to let us in, but it was so packed we couldn’t see him with binoculars if we tried.
We attended the High Times Doobie awards held at the Red Eyed Fly. This venue is located on Red River and is a very intimate little indoor/outdoor patio bar. It’s a great little dive but a little small for the people that packed into it to enjoy lots of marijuana motivated metal. Featuring performances by Gypsyhawk, Diemonds and Interstellar Transmissions, there was tons of Mary Jane in all forms being passed amongst its patrons. With an uber mellow crowd, and lots of stoner rock, it’s a great way to close out the balls to the wall SXSW festival.
SXSW is an incredible festival, one of which has become a yearly must attend adventure. The weather is always nice, the Texas hospitality top notch, and the music like no other festival in the world. There is something for everybody. No matter what your taste in music, you are bound to discover something new to jam to in the musical melting pot. I was given some really great advice and I will pass it onto you: Print out the official schedule, research and take note of all the free shows. Make your own itinerary, and realize it will be impossible to see every show. Be flexible, have a good attitude, bring your mojo and see what you can get into. Screw waiting in line, there is so much amazing music around you, don’t miss a second. Make lots of local friends, as they know all the ins and outs of all the venues and have the best advice on how to make the most of your trip! Discover and explore all kinds of music. You never know who you might bump into hanging out in one of these little Austin bars, getting their fill of the biggest music festival in the live music capital of the world!
YOU CAN’T ALWAYS GET WHAT YOU WANT We did make several attempts to catch some of the big official showcase shows. We lingered outside of the Iggy Popp showcase located at the Mohawk, also located on Red River, in hopes that someone would cut us a break, and let us sneak in, but after several hours and hearing the first licks of the guitar, we decided to move on. We
45
GYPSY HAWK
LACUNA COIL
CHIODOS
LACUNA COIL
THE GOAT AND YOUR MOM
THE GOAT AND YOUR MOM
SKELETON WITCH
HESSLER
HESSLER
HESSLER
INTERSTELLAR TRANSMISSIONS
GYPSY HAWK
HESSLER
DIEMONDS
GYPSY HAWK
WITH JOHN TEMPESTA
BULL RIDING
TEXAS HIPPIE COALITION
DIEMONDS
DIEMONDS
HOEKS DEATH METAL PIZZA
HOWLING MONSTER
INTERSTELLAR TRANSMISSIONS
HIGH TIMES DOOBIE AWARDS
TEXAS HIPPIE COALITION
rock shop
gear up to
match the
line up
IRON MAIDEN catch them at: Sonisphere France Sonisphere Italy Sonisphere Spain Dowlnoad Festival
ZZ TOP catch them at: Hellfest
get ready for BULLET FOR MY VALENTINE performing at: Ursynalia Warsaw Student Festival Hellfest Download Festival
catch SLAYER at: Impact Festival Sonisphere France
you can see KORN playing at: Sonisphere France Dowlnoad Festival Hellfest Impact Festival
catch Avantasia at: Sweden Rock Festival Hellfest Sonisphere France
RAMMSTEIN will rock at: Novarock Festival Impact Festival Download Festival CHILDREN OF BODOM are back! catch them at: Sauna Open Air Sonisphere France Provinssirock Metalfest Loreley Rockstar Mayhem Festival
to see HIM go to: Ursynalia Warsaw Student Festival Download Festival
KINGS OF LEON catch them at: Novarock Festival
MEGADETH hits: Sonisphere Italy Sonisphere France Sonisphere Spain
KISS will rock your ass at: Novarock Festival Sweden Rock Festival Hellfest
MOTöRHEAD plays rock’n’roll at: Download Festival Ursynalia Warsaw Student Festival
RUSH catch them at: Sweden Rock Festival
rock AXXESS SPECIAL
JEFF
SLAYER Slayer jest zdruzgotany śmiercią kolegi z zespołu i brata, Jeffa Hannemana, który zmarł dziś około 11 w pobliżu swojego domu w południowej Kalifornii. Hanneman był w szpitalu, gdy doszło u niego do niewydolności nerek. Zostawił żonę Kathy, siostrę Kathy oraz braci – Michaela i Larry’ego. Będzie nam go brakowało. Nasz Brat Jeff Hanneman niech spoczywa w pokoju (1964– 2013)
HANNEMAN
DAVE LOMBARDO Jestem głęboko zasmucony i zszokowany. Brak mi słów. Trudno mi opisać w tej chwili to, co czuję. Szczerze współczuję Kathy Hanneman.
Slayer is devastated to inform that their bandmate and brother, Jeff Hanneman, passed away at about 11AM this morning near his Southern California home. Hanneman was in an area hospital when he suffered liver failure. He is survived by his wife Kathy, his sister Kathy and his brothers Michael and Larry, and will be sorely missed. Our Brother Jeff Hanneman, May He Rest In Peace (1964–2013)
I’m deeply saddened, shocked and speechless. It’s difficult for me to write my feelings at this moment. My heart goes out to Kathy Hanneman.
SLASH Dla mnie Jeff Hanneman był królem wśród thrash/speedmetalowych gitarzystów. Slayer był pierwszą speedmetalową grupą, której słuchałem. Ich riffy i kombinacje akordów są genialne. For me, Jeff Hanneman was the king of thrash/speed metal guitar. Slayer was the first speed metal band I ever listened to; the riffs & chord changes were genius.
SCOTT IAN Nawet gdyby napisał tylko Angel of Death, to i tak wystarczyłoby, by nadać mu miano władcy zła, a przecież stworzył o wiele więcej. Był wyjątkowym talentem oraz zabawnym gościem. Będzie mi go brakowało. If he had only ever written Angel Of Death that alone would be enough to claim the throne of evil, let alone the catalogue of work he created. He was a singular talent and a fun person to be around. I’ll miss him.
GARY HOLT Brak mi słów. Wczorajsza wiadomość o śmierci Jeffa spadła na mnie niczym tona cegieł. Jeff – mój bracie – możliwość PRÓBOWANIA jak najlepszego wykonywania Twoich utworów była dla mnie zaszczytem. ’m at a loss for words. The news yesterday of Jeff’s passing hit me like a ton of bricks. Jeff, it’s been an honor, my brother, to TRY my best to honor your songs best I could.
DAVE ELLEFSON Jeff nie brylował w mediach, ale to on był motorem napędowym maszyny o nazwie Slayer. Był kimś, kto świetnie radził sobie także poza sceną, w związku z czym często dyskutowaliśmy o naszym życiu prywatnym i opowiadaliśmy sobie o naszych rodzinach. Niewiele mówił, ale gdy już się odzywał, jego słowa robiły na wszystkich wielkie wrażenie. Jeff was a low key public figure, but behind the scenes he was the engine that drove the machine of Slayer’s music. He always struck me as someone who had his act together off the stage and as a result we would talk our personal and family lives away from music. He was a man of few words but when he spoke his words had impact.
MILLE PETROZZA Nie potrafię znaleźć teraz odpowiednich słów. To dla mnie najsmutniejszy dzień w historii muzyki. Jeff miał olbrzymi wpływ na to, w jaki sposób gram, komponuję i słucham muzyki. Kondolencje dla rodziny i [pozostałych członków Slayera]: Dave’a [Lombardo], Kerry’ego [Kinga] i Toma [Arayi].
18 58
I can’t find the right words right now. This is the saddest day in music I have experienced so far. Jeff has influenced my playing, writing and the way I listen to music forever. Condolences to his family and to [surviving Slayer members] Dave [Lombardo], Kerry [King] and Tom [Araya].
CHARLIE BENANTE Gość, który napisał w jednym ze swoich tekstów – „czuję, jak nóż przeszywa twe wnętrze” – miał świetne poczucie humoru. Zapamiętam go z muzyki, którą stworzył i intensywności, którą wniósł do świata metalu.
The man who wrote such lyrics as „feel the knife pierce you intensely” had a great sense of humor. I will remember him for the music he gave and the intensity he brought to our metal world.
DAN SPITZ
ALEX SKOLNICK
Zmienianie świata za pomocą muzyki nie jest łatwe… Misja wykonana. Cieszę się, że mogłem być częścią tego, co robiliśmy razem przez te wszystkie lata. RIP Jeff Hanneman. Changing the world through music isn’t easy... Mission accomplished. Glad to be a part of all we did together through the years. RIP Jeff Hanneman.
Podobnie jak miliony ludzi, jestem głęboko zasmucony wieściami o śmierci Jeffa Hannemana. Stworzył on wiele z najbardziej znanych riffów zespołu. Spytajcie któregokolwiek fana metalu o ulubione kawałki Slayera i jest prawie pewne, że wymieni któreś z następujących miazg dźwiękowych, które stworzył Hanneman: Angel of Death, Raining Blood, South of Heaven, War Ensamble, Dead Skin Mask, Seasons in the Abyss czy Die by the Sword. Za stworzenie ich należy się Jeffowi Hannemanowi ogromny szacunek.
ROB TRUJILLO Jeff Hanneman był niesamowitą istotą. Trzymał się na uboczu. Nie robił wokół siebie szumu, ale napisał jedne z najlepszych riffów w historii. Spoczywaj w pokoju, Jeff. Będzie nam Ciebie niesamowicie brakowało. Jeff Hanneman was an amazing human being. He was very low-profile. He chose to lie low and write some of the best riffs ever. Rest in peace, Jeff. We’re gonna miss you tremendously.
Like millions of others, I was deeply saddened to hear of the passing of Jeff Hanneman. Jeff Hanneman brought in many of the band’s most essential riffs. Ask any metal fan to list his or her personal favorite Slayer songs and it’s a pretty safe bet that they’ll mention one or more of the following sonic assaults, each composed by Hanneman: Angel of Death, Raining Blood, South of Heaven, War Ensemble, Dead Skin Mask, Seasons in the Abyss and Die by the Sword. For creating them, we all owe a big debt of gratitude to Jeff Hanneman.
DAVE MUSTAINE Przesyłamy kondolencje i najgłębsze wyrazy współczucia rodzinie, przyjaciołom i fanom Jeffa Hannemana. Myślami jesteśmy z jego braćmi ze Slayera. Dziś na niebie zabłyśnie o jedną gwiazdę mniej i niestety scena stała się odrobinę ciemniejsza. Jeff Hanneman 1964–2013.
We send our condolences and deepest sympathies to the family, friends, and fans of Jeff Hanneman. Our hearts go out to his brothers in Slayer. Tonight one less star will be shining and sadly, the stage got just a little bit darker. Jeff Hanneman 1964–2013.
ANGELA GOSSOW Jest mi smutno z powodu odejścia Jeffa Hannemana. Jestem szczęśliwa, że mieliśmy okazję grać ze Slayerem. Co wieczór oglądałam ich koncerty i za każdym razem byłam powalona. Dziękuję za muzykę, Jeff. Nigdy Cię nie zapomnimy.
Sad about the loss of Jeff Hanneman. Very happy we got to tour with Slayer. I watched them every night and I was blown away every single time. Thank you for the music, Jeff. You will never be forgotten.
ROBB FLYNN
PAPA ROACH
Wciąż nie mogę uwierzyć, że Jeff Hanneman ze Slayera nie żyje. Takie rzeczy po prostu nie zdarzają się. Thrasherzy nie umierają.
Jesteśmy zasmuceni śmiercią gitarzysty Slayera, Jeffa Hannemana. Przekazujemy modlitwy i wyrazy współczucia Slayerowi i rodzinie Jeffa.
Still can’t believe the Jeff Hanneman from Slayer is dead. Things like that just don’t happen. Thrashers don’t die.
We’re saddened by the death of Slayer guitarist, Jeff Hanneman. Our prayers and best wishes to Slayer and Jeff’s family.
IN FLAMES Jesteśmy niezwykle wstrząśnięci informacją o śmierci Jeffa Hannemana. Odszedł jeden z największych. Oddajcie, proszę, hołd temu cudownemu człowiekowi. To wielka tragedia.
We are so devasted to hear about the passing of Jeff Hanneman. One of the greatest have passed on and please, stop for a moment and pay your respect to this fantastic man. This is a tragedy.
59
rock fashion
nowa twarz Saint Laurent
NEW FACE OF SAINT LAURENT
Marilyn Manson
Karolina karbownik photography: hedi slimane
K
iedy w kwietniu świat zobaczył zdjęcia Mansona w kampanii Saint Laurent Paris, potraktowano to raczej jako dobry żart na Prima Aprilis. Nie, to nie żart. Tym razem to nie piękne towarzyszki życia artysty są twarzami wielkiego domu mody.
W
hen in April the whole world got to see Manson’s photos in Saint Laurent’s campaign, we all thought it was a good April Fool’s joke. Well, it’s not. This time it’s Manson - not any of his former or current girlfriends - that’s been named the new face of the famous fashion house.
W 1971 r. Yves Saint Laurent ubrał do ślubu roku Micka i Biancę Jagger. Z usług francuskiego domu mody korzystał także David Bowie. Późniejsze lata Yves Saint Laurent to przede wszystkim ekskluzywna kobieca elegancja. Po latach, z nowym dyrektorem kreatywnym Hedi Slimanem, Saint Laurent powraca do kreacji przy dźwiękach muzyki.
In 1971, Yves Saint Laurent dressed Mick and Bianca Jagger for their wedding. David Bowie was also among those, who used services of the fashion house. In later years, Saint Laurent focused mainly on elegant and exclusive designs for women. After many years, with the new creative director Hedi Slimane on board, Saint Laurent comes back to the world of rock.
Hedi Slimane z muzyką romansował od dawna. Pracując na stanowisku dyrektora kreatywnego Diora, ubrał na scenę takie gwiazdy jak Daft Punk, The Kills, The Libertines, Jacka White’a i Micka Jaggera. Na pokazach mody Diora za ścieżkę dźwiękową robiły nagrania Beck, Phoenix i Razorlight, którego utwór In the Morning został skomponowany specjalnie na życzenie Slimane’a. Na 37 urodziny Happy Birthday zaśpiewał Slimane’owi sam Pete Doherty. Hedi jest także autorem okładki epki Lady Gagi The Fame Monster. Prowadzi swojego bloga, którego sporą cześć zajmuje dział zatytułowany Rock Diary. Można podziwiać w nim wiele czarno-białych fotografii gwiazd, ich fanów, a nawet sfotografowane pamiątki po Kurcie Cobainie.
Hedi Slimane has had a long relationship with the world of music. Working as a creative director at Dior, he supplied stage clothes to such stars as Daft Punk, The Kills, The Libertines, Jack White and Mick Jagger. Dior’s fashion shows used music by Beck, Phoenix and Razorlight, whose song, In the Morning, was composed especially after a request from Slimane. When he turned 37, none other than Pete Doherty sang Happy Birthday to him. Hedi also created the cover for Lady Gaga’s EP, The Fame Monster. He writes his own blog, a big portion of which is devoted to the part called Rock Diary. One of its attractions are many black and white photos of stars, their fans, or even photographed Kurt Cobain’s memorabilia.
Kolekcję jesień-zima 2013 Saint Laurent Paris prezentują, jako „Music Project”, wspomniany Marilyn Manson, Courtney Love, Ariel Pink i Kim Gordon. Sesja zdjęciowa, której autorem jest sam Hedi Slimane, pokazuje relacje pomiędzy rockiem a modą. Artyści, którzy wzięli udział w zdjęciach sami zajęli się własną stylizacją. Prawda, że Manson doskonale wygląda w ramonesce za 4900 dolarów?
The autumn/winter 2013 Saint Laurent Paris collection, known as the “Music Project”, is presented by the aforementioned Marilyn Manson, as well as Courtney Love, Ariel Pink and Kim Gordon. The photo session, shot by Hedi Slimane himself, presents the relation between rock and fashion. Artists, who took part in the photo shoot, took care of their own stylization. Manson looks great in a 4900 dollars leather jacket, doesn’t he?
61
backstage access
symetryczn symetryczn
fucha czyli o ludziach festiwalu
a
a
Już po raz piąty Wrocław stał się portem dla wszystkich miłośników nietypowego, niekomercyjnego grania. Piąta odsłona Asymmetry Festival, pomimo przeszkód, udała się znakomicie i zakończyła się sukcesem. Nieoczekiwana zmiana miejsca festiwalu (z Hali Stulecia na Wrocławskie Centrum Kongresowe oddalone od Hali o... 50 metrów) wbrew głosom malkontentów przyniosła więcej dobrego niż złego. agnieszka lenczewska, foto: krzysztof zatycki
W
rocławskie Centrum Kongresowe przy Hali Stulecia jest nowoczesnym i prestiżowym miejscem organizacji spotkań, konferencji, kongresów, koncertów, bankietów, targów i wystaw. O ile znana mi była przestrzeń, akustyka Sali Audytoryjnej, o tyle Sala Wielofunkcyjna chyba po raz pierwszy gościła w swych progach miłośników muzyki rockowej. Obiekt jest integralną częścią zabytkowego kompleksu Hali Stulecia, wpisanego w 2006 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, przez co jest też jednym z najbardziej liczących się ośrodków konferencyjno-kongresowych w Polsce. Jak zatem sprawdziło się jako „dom muzyki, tańca”? Idealnie! Pachnące jeszcze świeżą farbą, surowe w formie, niedawno oddane po wielu latach zaniedbania, WCK (w końcu to przedwojenny projekt pracowni Maxa Berga) zarówno dla zespołów, fanów, jak też ludzi
pracujących przy organizacji festiwalu stało się idealną miejscówką i przez trzy majowe dni muzycznym domem dla wszystkich. Okoliczne atrakcje (zabytkowa pergola, Park Szczytnicki, Ogród Japoński, wrocławskie ZOO, Fontanna Multimedialna) były dopełnieniem festiwalu. Muzycy, publiczność, wolontariusze od czasu do czasu korzystali z okołofestiwalowych atrakcji. W opinii wielu z nich Asymmetry Festival 5.0 był jednym z najlepiej zorganizowanych festiwali w Polsce. Jeden z dziennikarzy popularnego portalu internetowego napisał wprost o idealnej organizacji, wręcz niemieckiej punktualności koncertów na wszystkich trzech scenach. Wpisy na fanpage’u „Asy” są wręcz entuzjastyczne. Również dzięki pracującym przy festiwalu ludziom. Wolontariuszommiłośnikom muzyki, pracownikom wrocławskiego „Firleja” należą się wielkie brawa i ukłony.
63
Jako tegoroczna festiwalowa wolontariuszka, oddelegowana na trudny, najeżony minami odcinek festiwalowego frontu pt.: BIURO PRASOWE, mogę powiedzieć jedno: „to była fantastyczna przygoda!”. Nieważne zmęczenie, bolące stopy czy wszechobecny festiwalowy chaos! Tysiące poznanych ludzi z całego świata, podziękowania od zespołów, praca na 250% normy. Nie tylko odpowiadaliśmy za kontakty z mediami (akredytacje, wywiady, logistyka). Byliśmy też: informacją turystyczną, przechowalnią bagażu, konfesjonałem, grupą festiwalowych psychologów. Sprzedawaliśmy bilety i festiwalowy merch, a także informowaliśmy lokalsów i przyjezdnych o jakże ważnym rozkładzie nocnych autobusów wrocławskiego MPK. Nie przyjmowaliśmy tylko porodów! Przyjaźnie nawiązane podczas festiwalu, rozmowy z technicznymi zespołów, muzykami, a czasami nawet przypadkowymi turystami potwierdziły, że warto! Starsi państwo z Niemiec, którzy przyjechali do miasta swojej młodości, dziękowali za przyjęcie i możliwość zobaczenia pięknego miejsca. Nie wiem, jak zapamiętali kompleks Hali Stulecia sprzed wojny, ale wiem, że podobał im się entuzjazm młodych ludzi i festiwalowych gości. A że muzyka zupełnie inna niż przed wojną? „Młodość to młodość. Nic jej nie zastąpi. Korzystajcie!” – powiedział starszy pan. Wieczorna chwila wytchnienia między koncertami w anturażu Wrocławskiej Fontanny Multimedialnej oraz w towarzystwie muzyków Agalloch czy Metallic Taste of Blood zrekompensowała niedogodności. Piątkowy, tajny pokaz wideomappingu podobał się bardzo festiwalowym gościom. Ta instalacja przygotowana przez artystów z grupy AntiVJ – Romaine’a Tardy’ego oraz Thomasa Vaquié – wywarła kolosalne wrażenie na publiczności. Utwór towarzyszący pokazowi, skomponowany dla Hali Stulecia i dedykowany jej betonowej kopule o średnicy 65 metrów, opiera się na pojęciu bezczasowości w architekturze oraz idei tego, czym była architektura w XX wieku. Sporo pracy mieli opiekunowie zespołów. Wymagania odnośnie do garderoby, wyżywienia, logistyki, terminów. To oni trzymali „za twarz” media oraz kręcących się fanów („no proszę, wpuść nas na backstage”). Jak małe mrówki „zasuwali” przy obsłudze gwiazd. Poza Mayhem (ale to Mayhem, na Boga!) nikt nie „gwiazdorzył” ani nie zadzierał nosa. Nie przypominam sobie jakichkolwiek wymagań powyżej standardu. Nie było setek płatków róż rozrzuconych w garderobie, „ręczników każdego koloru, byleby były czarne”, czy odpowiedniego kształtu noży i widelców, bo inaczej artysta nie zje i w dodatku odwali „manianę”. Nie można zapominać o pracownikach szatni (najlepsza rockowa szatnia na świecie!), bramkarzach, wolontariuszkach pracujących przy odbywającym się z okazji festiwalu Konwencie Asymmetry, kierowcach, pracownikach cateringu, sympatycznych dziewczynach „obsługujących” wystawę Malleus Rock Art Lab. Pomimo moich festiwalowych obowiązków udało mi się zobaczyć kilka świetnych koncertów. Najlepszy moim
64
zdaniem był występ Szwedów z Shining. Absolutnie porywająco zagrali Włosi z totalnie szalonego stonermetalowego Ufomammut. Wiele działo się na scenie Konwentu i tzw. Trzeciej Scenie. Konwentowe dyskusje, nieco w cieniu samej muzyki, również były interesujące. Wpływ festiwali na rozwój lokalny, rola nowych mediów w kulturze, inwestycje w przemysł kreatywny oraz prawo autorskie w dobie cyfryzacji; rola artysty w czasach rewolucji technologicznej – o tym wszystkim rozmawiali goście z całego świata. Tak jakoś... dziwnie było obudzić się 4 maja. Nie założyć festiwalowej koszulki i identyfikatora? Nie wsiąść do autobusu linii 145 (kierunek Sępolno)? Nie wysiąść na przystanku Hala Stulecia? Nie zjeść obiadu o północy w festiwalowym namiocie? Wiemy już jedno. Spotkamy się za rok. Ciepłe, przyjazne wnętrza Wrocławskiego Centrum Kongresowego czekają na festiwalową publiczność, muzyków z różnych stron świata i zwyczajnych turystów. Odliczanie do Asymmetry Festival 6.0 rozpoczęte! „Gdybym miał szukać tego, co łączy wykonawców Asymmetry, to powiedziałbym tak: w tej muzyce czuć ładunek prawdy. Tu nie ma estrady udawania, teatru mizdrzenia się i wykoncypowanych póz” – tak o artystach występujących podczas Asymmetry Festival mówi Robert Chmielewski, dyrektor Festiwalu.
65
rock axxess polska
SPLENDOR UFARBOWANI NA
CZARNO
wśród wielu artystów podziwianych na wielkich scenach istnieją też tacy, dla których ten właściwy moment jeszcze nie nadszedł. Ciężko pracują, uparcie dążą do zrealizowania swoich marzeń. oferują coś więcej niż kolejna nastolatka z telewizyjnego talent show, na której płaczliwym głosie wielu chce całkiem nieźle zarobić. czy tych nieodkrytych czeka sukces? a może powolna śmierć? MARTA KOWNACKA FOTO: marta kownacka, łUKASZ bŁASZCZYK
W
nętrze klubu ogarnia ciemność , ludzie wyczekują startu tego niezwykłego show, tak odmiennego od tego, co można zobaczyć na polskich koncertach. Na scenę wychodzą muzycy. Nieco mroczni, nieco ekscentryczni. Ubrani w postrzępione kostiumy mieniące się cekinami i brokatem. Zwieńczeniem ich wizerunku jest zawsze doskonały makijaż, którego wykonania nie powstydziliby się nawet wizażyści samego McQueena. W końcu z głębi sceny wydobywają się pierwsze elektroniczne dźwięki syntezatora, uzupełnione mocnymi gitarami i rytmiczną perkusją. Na myśl przychodzą klimaty lat 80., kiedy na scenie królował David Bowie i formacje takie, jak Dead or Alive czy Boy George z Culture Club. Tak swoje koncerty zaczyna warszawski zespół Splendor.
Trudne początki Zaczynali 8 lat temu, w 2005 roku, grając swój pierwszy koncert na prowizorycznej scenie zmontowanej w Empiku Megastore przy Nowym Świecie. Tak dali o sobie znać
– że są i że będą pracować na swój sukces. Łatwo jednak nie było. I nadal nie jest. Wyglądem przypominają może trochę Marilyna Mansona z jego najlepszego okresu. Muzycznie jednak starają się tworzyć coś nowego, coś własnego. Pomimo długich lat pracy, zmian personalnych w składzie zespołu i kilku występów z większymi gwiazdami sceny rockowo-gotyckiej Splendor nadal pozostaje w cieniu. Jak to jest z naszymi zespołami? Co z polską sceną nie tak, że tak ciężko zaistnieć? „Myślę, że obecnie szanse na wybicie się wszędzie są podobne, czyli jest po prostu ciężko. Duże wytwórnie sterują tym, co ma być promowane i ma się sprzedać. Jedynym miejscem, aby zaistnieć jest w tej chwili Internet, tylko przez autopromocję można dotrzeć do odbiorcy” – komentuje Bart Cathedral, wokalista Splendoru – „Wybić się nie jest łatwo, gdyż aby zagrać na większym festiwalu, trzeba mieć wydaną płytę albo chociaż EPkę. My jesteśmy właśnie w trakcie nagrań” – dodaje Lacrima La Drama, kobieca rodzynka w formacji, zasiadająca za perkusją.
67
Visual Rock: ponad samo granie Muzycy określają siebie mianem zespołu visual-rockowego, czyli takiego, który poza samą muzyką dostarcza odbiorcy także doznań wzrokowych. Nie chodzi o to, by wyglądać na scenie schludnie i czysto. Chodzi o pewną atmosferę, odpowiednie kostiumy, które razem z muzyką tworzą całość. Gdzie Splendor szuka inspiracji? Skąd czerpią natchnienie? „Muzyczne – z wielu artystów, począwszy od Pendereckiego poprzez Davida Bowie’ego, a skończywszy na Violetcie Villas”– stwierdza basista, charyzmatyczny, lecz tajemniczy Michael Provocateur – „Każdy artysta oraz każdy gatunek muzyczny ma coś ciekawego i inspirującego do zaoferowania. Wizerunkowe inspiracje to mieszanka Salvadora Dalego z Vivienne Westwood – całość ufarbowana na czarno.” Patrząc na to, jak się prezentują na scenie, jak grają, jak wygląda ich cały występ… tak, dla polskiego
widza jest to podróż w nieznane. Pomieszane i nieokiełznane, a jednocześnie dopracowane i barwne show, którego nie sposób zapomnieć. „Inspiracje każdy ma swoje, co daje mieszankę wybuchową. Generalnie muzykę pisze Michael, Peter i ja lub oni sami przynoszą pomysł, a ja go szlifuję. Bart dodaje coś od siebie i rezultat jest, jaki jest. Często nam mówią, że brzmieniem przypominamy Bauhaus, co chyba jest komplementem. O Mansonie nie wspomnę, ale w tym przypadku chyba bardziej chodzi o wizerunek” – tak o inspiracjach opowiada Lacrima, natomiast na pytanie dotyczące image’u odpowiada: „Dla jednych to projektanci high class, ja siedzę bardziej w glam rocku. Ale skóry, ćwieki i brokat generalnie lubią u nas wszyscy”.
Głową w mur Takich zespołów u nas nie ma, a jeśli są, to nic o nich nie wiadomo. Dlaczego? Bo przyzwyczajono nas do wize-
runku ugrzecznionych gwiazd, które zagrają tak, jak każą im producenci. Kiedy już pojawiają się bardziej barwne postaci, które pokazują pazury – dobrym przykładem będzie tutaj Doda, przez jednych uwielbiana, a przez innych znienawidzona – bywają one odbierane jako osoby, które nie powinny w ogóle istnieć w świecie show biznesu. Czy nie byłoby wtedy nudno? Szaro? Każdy artysta byłby taki sam. Tylko czy byłby wtedy jeszcze artystą, czy już masowym produktem mediów? Artysta powinien być znany z indywidualizmu, więc czemu w naszym kraju przyjęło się, że ktoś, kto nie wygląda jak zdjęty z taśmy produkcyjnej jest jednocześnie gorszy, zbyt dziwny? Oby owczy pęd Polski za Zachodem miał też swoje odbicie w tej kwestii. Może w końcu ktoś, widząc Splendor, czy jakikolwiek inny zespół próbujący walczyć o swoje, pomyśli: „Fajni są, mają pomysł na siebie, oby im się udało”. Kiedy sytuacja na gruncie muzycznym w Polsce ulegnie zmianie? Kiedy artyści, często niedoceniani, niezauważeni, zaczną wychodzić na scenę zadowoleni, że to, co
robią nie zostanie w szufladzie? Splendor każdego dnia udowadnia, że nawet jeśli taka zmiana nie nastąpi szybko, oni nie zrezygnują ze swoich marzeń. Będą walczyć o miejsce w świecie mediów, aż ich twórczość dotrze do wszystkich. W końcu będzie można zobaczyć ich klipy już nie tylko w Internecie, ale i w telewizji, bez obaw, że są zbyt prowokacyjni aby się tam pokazać. Może w końcu nastanie taki dzień, kiedy tu, w naszym kraju, muzyk będzie mógł żyć z muzyki, robić to, co kocha, bez strachu o to, co będzie dalej. Splendor zagra na tegorocznym festiwalu gotycko-rockowym na zamku w Bolkowie, Castle Party, obok takich zespołów, jak VNV Nation, Corvus Corax, Zeromancer, Icon of Coil, KAT, Agressiva 69, Anneke Van Giersbergen (The Gathering) i czeskiego XIII. Stoleti.
rock screen
Biełaruś,
Biełaruś...
„W naszym kraju nie będzie żadnej różowej, pomarańczowej ani nawet bananowej rewolucji” Aleksander Łukaszenka, prezydent Białorusi dla „Time” AGNIESZKA LENCZEWSKA, FOTO: MATERIAŁY PRASOWE
H
istoria magistra vitae. Z zazdrością spoglądaliśmy w latach 80. na Węgrów czy mieszkańców ówczesnej Jugosławii. Kraje te wydawały się nam ostoją wolności, a koncerty gwiazd takich jak Queen – tym wymarzonym powiewem Zachodu. Siermiężna Polska, jak pisał Grzegorz Ciechowski: „taka zmęczona i pijana wciąż”, jawiła nam się jako państwo nieprzyjazne. Wszechobecne nożyce tępego politruka – cenzora po wielokroć niszczyły każdy głos niezgodny z linią partii. Skumulowana frustracja wynikająca z atmosfery okupacji, poczucie „skradzionego przez władze życia”, wyzwalała u młodych w PRL-u nieprzebrane pokłady wściekłości i chęci przełamania masy krytycznej. Dobrze zostało to zobrazowane kilka lat temu we Wszystko, co kocham w reżyserii Jacka Borcucha. Szkolny, ale niepoprawny ideologicznie koncert urósł do rangi wydarzenia determinującego przyszłość bohaterów. Byliśmy MY i ONI. Niepokorni i system. Muzyka niepoprawnych szarpidrutów drażniła cenzorskie uszy, irytowała swym literackim przekazem zramolałych towarzyszy. Dziś żyjemy w wolnym państwie. Być może nie doceniamy do końca zdobyczy wolności, a w wielu z nas buzuje gniew spowodowany efektami transformacji, ale w porównaniu z Rosją, Ukrainą, Białorusią, o Korei Północnej nie wspominając, naprawdę nie mamy na co narzekać. Zeszłoroczny wyrok skazujący członkinie Pussy Riot to doskonały dowód na to, że nawet dziś muzyka rockowa może być przekaźnikiem sprzeciwu społeczeństwa wobec systemu. Na tyle niebezpiecznym, by wzbudzić u rządzących strach i bezmyślną chęć
zakneblowania ust rzecznikom oporu. Historia każdego, nie tylko totalitarnego, ustroju naznaczona jest muzyką, buntem. Od zawsze była ona najprostszym (a przynajmniej najgłośniejszym) sposobem skanalizowania rewolucyjnej energii społeczeństwa. Białoruś. Jeden z naszych wschodnich sąsiadów. Dla niektórych, tęskniących za poprzednim systemem, wręcz idealne państwo. Porządek, niewielka stopa bezrobocia, praca prawie dla wszystkich. Żyć nie umierać. Może i biednie, ale bezpiecznie. Ot, taka mała białoruska stabilizacja. Co z tego, że ograniczono prawo społeczeństwa do wypowiedzi, wolności, przekonań. Może trzeba je po prostu, jak mawia Aleksander Łukaszenka, „za mordę”. Podporządkowanie prezydentowi wymiaru sprawiedliwości, wszechobecność służb bezpieczeństwa, ograniczenie działalności opozycyjnych partii politycznych i niezależnych związków zawodowych oraz działalności niezależnych mediów – to działania, które charakteryzują rządy Aleksandra Łukaszenki. Po wyborach w 1994 r., które wygrał, jego władza prezydencka konsekwentnie się umacniała. Symbolicznym przejawem tych zmian było szybkie przywrócenie barw kraju z czasów Związku Radzieckiego i zrównanie języka rosyjskiego z językiem białoruskim, co w konsekwencji doprowadza do wyparcia języka białoruskiego z użytku publicznego. Dyktator? Nie, baćka Łukaszenka określa siebie mianem „autokraty” rządzącego krajem w „charakterystyczny” sposób. Na pytanie, czy na Białorusi działają zespoły
rockowe odpowiedź jest prosta. Tak. Zarówno te wspierane przez reżim i publiczne media (bardzo popularna formacja Rockerjoker), jak i artyści działający w totalnym podziemiu (również politycznym). Ci pierwsi mają zagwarantowany czas antenowy, są rozpoznawalni, lubiani, chętnie oglądani i słuchani (o co dba białoruskie Ministerstwo Propagandy... ups…Resort Informacji), ci drudzy są szykanowani, wyrzucani z pracy, cenzurowani, często bici, zatrzymywani za „włóczęgostwo, pijaństwo, obrażanie funkcjonariuszy”. Nowy film Krzysztofa Łukaszewicza, reżysera głośnego Linczu oraz współtwórcy pamiętnego Generała Nila, ukazuje losy czołowego białoruskiego opozycjonisty oraz realia kraju zmagającego się z dyktaturą Łukaszenki. Głównym bohaterem historii, napisanej przez Łukaszewicza i Franaka Wiaczorkę (działacza opozycyjnego), jest muzyk rockowy Miron (w tej roli bardzo przekonujący białoruski raper Dźmitry Papko/ Vinsent). Artysta z początku stara się trzymać z dala od polityki, a opozycjonistów uważa za garstkę marzycieli. Kolejny koncert grającego „niezależny” rock zespołu
72
staje się jednak katalizatorem dla antyreżimowych manifestacji publiczności. Miron przypłaca te wydarzenia przymusowym wzięciem w kamasze. W swojej jednostce Miron zderza się z nieludzkimi warunkami i indoktrynacją w duchu sowieckim (wszechobecna fala, upokarzanie „młodych”, kradzieże, wymuszenia, bijatyki). W odruchu protestu Miron, przy wsparciu swojej pięknej i niepokornej dziewczyny Wiery (Karolina Gruszka), publikuje w Internecie Zapiski z życia poborowego. Blog ukazuje armię jako miniaturę współczesnej Białorusi, a jej obywateli jako „poborowych”, podlegających „fali” i indoktrynacji. Fragmenty bloga Miron łączy w satyryczne piosenki uderzające w reżim, które stają się przebojami na ulicach. Władze postanawiają uderzyć buntownika w najczulszy punkt, złamać go, stłamsić i zmusić do samokrytyki. Historia prawdziwa. Życiorys Franaka Wiaczorki, białoruskiego dysydenta, dziennikarza i blogera, stał się dla reżysera inspiracją do stworzenia historii człowieka niezłomnego. „Wyłaniający się z bloga Wiaczorki obraz mozyrskiej jednostki wojskowej nasunął ideę
potraktowania jej jako mikroświata uosabiającego funkcjonowanie reżimowego państwa” - wspomina reżyser. Według Łukaszewicza Żywie Biełaruś: „to oparta na faktach opowieść, współtworzona przez młodych Białorusinów, której misją jest przekazanie widzom na świecie relacji o rzeczywistości, w jakiej żyją współcześni Białorusini”. Istotną rolę w filmie odgrywa muzyka, której autorem jest gwiazda białoruskiego rocka, Lawon Wolski. Niepokorna, drażniąca, pełna dysonansów, zgrzytów jest jak nemesis i kolący cierń w oku władzy. Ballada Krainy niama (Kraj, którego nie ma) wzbudziła zachwyt w białoruskich mediach społecznościowych. Zdaniem Białorusinów, utwory Wolskiego w celny i błyskotliwy sposób opisują szarą rzeczywistość ich kraju. Z drugej strony Białorusini akceptują tę „małą stabilizację”. Większości społeczeństwa, zmęczonego codzienną walką o pracę, chleb, nie interesuje zagadnienie języka narodowego i praw obywatelskich. Spuścizna homo sovieticus robi swoje. Bezładność, bezradność i przywiązanie do władzy. Jakoś to będzie. Siermiężnie, ale po naszemu.
Czy mieszkańcy Białorusi mają szansę obejrzeć film Łukaszewicza? Z tym może być problem. Żywie Biełaruś zostanie „półkownikiem”. Autor scenariusza, Franak Wiaczorka, bez ogródek stwierdza: „Niestety, obecny rząd wydał na ten film wyrok jeszcze zanim pojawiły się informacje o premierze. Media oficjalne ochrzciły film „ekstremistycznym” i „antypaństwowym”. Znany aktor Anatol Kot, który zagrał wiceministra obrony, już trafił na czarną listę, rozwiązano z nim wszystkie umowy na Białorusi. Vinsenta, który zagrał Mirona, oraz innych aktorów zastraszają represjami i zwolnieniami”. Nielegalne projekcje. Pirackie wersje. Podziemna dystrybucja. Co więcej, Ambasador Białorusi w Polsce wystosował na ręce polskiego dystrybutora list, w którym wyraził swoje zaniepokojenie tematyką poruszoną przez polsko - białoruską ekipę filmową. Zdaniem Wiktara Gajsionaka: „film przedstawia fałszywy obraz białoruskiego wojska i samej Białorusi”. Znamy tę opowieść, nieprawdaż? Kochamy tę Polskę „zmęczoną i pijaną wciąż”. Historia magistra vitae. Żywie Biełaruś.
73
rock screen
BELARUS,
BELARUS...
„MY POSITION AND THE STATE WILL NEVER ALLOW ME TO BECOME A DICTATOR, BUT AN AUTHORITARIAN RULING STYLE IS CHARACTERISTIC OF ME, AND I HAVE ALWAYS ADMITTED IT.” (ALEXANDER LUKASHENKO’S STATEMENT, AUGUST 2003) AGNIESZKA LENCZEWSKA PHOTOGRAPHY: PRESS IMAGES
H
istoria magistra vitae. Back in the 80s we looked with jealousy at the Hungarians or the Yugoslavians. These countries seemed like lands of freedom. Concerts played by big stars, like Queen, were like a breath of fresh air from the West. Poor Poland, as Polish songwriter Grzegorz Ciechowski stated, “so tired and still so drunk”, was not a friendly country for its citizens. The ever-present sharp scissors of the not so sharp political censorship were brutally dealing with each voice that was not in tune with the one of the Party. The frustration that was growing from the overall atmosphere of occupation and the feeling that the government was stealing people’s lives, resulted in young citizens of the People’s Republic of Poland feeling angry and wanting to break the wall. It was well documented a couple of years ago in Jacek Borcuch’s film, All That I Love. A school concert, but somehow dangerous in the eyes of the Party, determined the future of the main characters. There was US and THEM. The disobedient and the system. The noise made by the rebellious musicians was not pleasant to the ears of the censors and the message hidden in their lyrics irritated the Comrades. Now we live in a free country. We may not fully appreciate all the luxury freedom brings and many of us may be frustrated by the side-effects of the political transformation, but when we compare our situation, to that of Russia, Ukraine, Belarus or especially North Korea, we don’t really have that much to complain about. Last year’s events, when members of Pussy Riot were sent to prison, is a perfect proof
that even today rock music can serve as a medium of the society’s rebellion against the system. The medium dangerous enough to cause fear among the rulers and the need to gag the spokespeople of the resistance. The story of each political system, not only totalitarian ones, is marked by music and rebellion. It was always the easiest (or at least the loudest) way of channeling the revolutionary energy of the society. Belarus – one of our eastern neighbors. For some, who still miss the old times, a perfect place. Order, low unemployment, enough work available for almost everyone. How could you not love it? Life that is a bit poor maybe, but safe. Let’s call it Belarusian stability. Who cares that people are not free to express their thoughts, beliefs and freedom? Like Alexander Lukashenko says – “You have to keep people on a short leash”. Lukashenka has the whole judicial system and the omnipresent security militia under his control. He’s doing everything he can to limit any activity of the opposition and independent trade unions. The same applies to independent media. It’s all everyday reality under Lukashenko’s rule. After the 1994 presidential elections, his power was getting stronger and stronger. One of the symbols of changes he introduced was reverting back to the country’s flag from before The Soviet Union and making Russian language equal with Belarusian, which leads to eliminating the country’s native language from public use. Dictator? Nope. Lukashenko describes himself as “autocrat” who
rules the country in a “characteristic” manner. Are there any rock bands in Belarus? Of course there are. Both those supported by the regime and public media (a very popular band by the name of Rockerjoker), and underground artists. The first group of musicians has a guaranteed access to the media, they are recognizable, popular, eagerly watched and listened to (thanks to the Belarusian Ministry of Propaganda… I mean, Information). The second group is persecuted. Artists lose their jobs, they are censored, often beaten, locked for “vagrancy, drunkenness and insulting the officers”. New film by Krzysztof Łukaszewicz, the director of Lincz (Lynch) and co-author of the memorable General Nil, shows the life of a leading member of the opposition and the everyday reality of a country that tries to deal with Lukashenko’s dictatorship. The main protagonist of the story written by Łukaszewicz and Franak Viacorka (member of the opposition) is a rock musician called Miron (very convincing acting by a Belarusian rapper, Dźmitry Vinsent Papko). At the beginning, the artist tries to stay away from politics and considers the members
76
of the opposition to be only a bunch of dreamers. But one of the gigs played by the “independent” rock band serves as a catalyst for anti-regime manifestations. Miron has to pay for it – he is conscripted into the army. In his military unit he has to face inhuman conditions and Soviet-like indoctrination (the omnipresent army bulling, humiliation of young recruits, robberies, extortion and brawls). As a way of protesting against it, Miron – with the aid of his beautiful and rebellious girlfriend Viera (Karolina Gruszka) – publishes The Diary of a Recruit on the Internet. His blog presents the army as a miniature Belarus where the citizens (recruits) have to deal with bullying and indoctrination. Excerpts of his blog are used in his satirical songs aimed at the regime. With time they become really popular on the streets. The government decides to hit the rebel’s weakest spot, break him, crush him and make him admit he was wrong. It’s based on a true story. The film was inspired by the life and story of Belarusian dissident, journalist and blogger, Franak Viacorka. Thanks to him, the director created a film about a steadfast warrior. “The picture of the mili-
tary unit as presented by Viacorka on his blog, made me think about showing it as a microcosm that could symbolize functioning of the regime” – reflects the director. According to Łukaszewicz, Viva Belarus! is “a story based on facts, created in part by young Belarusians, whose mission is to show people around the world the reality they live in today.” Music plays an important part in the film. It was composed by Belarusian rock star Lawon Wolski. Rebellious, annoying, full of dissonance and rasp, it’s like a real nemesis to the government. The ballad Krainy niama (A Land That Doesn’t Exist) caused huge enthusiasm in Belarusian social media. According to Belarusians, Wolski’s compositions very accurately and wittily describe the bleak reality of their country. On the other hand, Belarusians seem to accept this “stability”. Big part of the society – tired of everyday struggle to find a job and buy some food – is not interested in the issue of their native language and social rights. The homo sovieticus way of thinking still takes its toll. Chaos, helplessness and being attached to authorities. Things will work out. Poor but still our way.
Will Belarusians have a chance to see Łukaszewicz’s film? That might prove problematic. The film will surely be shelved. Franak Viacorka says bluntly: “Unfortunately, the current government has already judged this film, even before any info about its premiere was revealed. Media called it extremist and antinational. Popular actor, Anatolij Kot, who played the Vice-minister of Defense, was already blacklisted and lost all contracts in Belarus. Vinsent, who played Miron, and other actors are threatened with repressions and dismissals.” Illegal screening, bootleg copies, underground distribution. What’s more, the ambassador of Belarus in Poland wrote an official letter to the Polish distributor in which he voiced his concern over the themes presented by the Polish and Belarusian film crew. According to Wiktar Gajsionak, “the film shows a false picture of Belarusian army and the country itself.” We know this story pretty well, don’t we? We love Poland “so tired and still so drunk”. Historia magistra vitae. Viva Belarus.
77
za ścianą
mar
mont Gdyby ściany Chateau Marmont mogły mówić, opowiedziałyby Ci pewną historię. A zaczyna się ona słowami: „Up ahead in the distance I saw a shimmering light My head grew heavy and my sight grew dim. I had to stop for the night.” („w oddali zobaczyłem migoczące światło Moja głowa zrobiła się ciężka, a oczy zaszły mgłą Musiałem zatrzymać się na noc”.)
„Hotel California” – The Eagles Karolina Karbownik foto: dzięki uprzejmości chateau marmont
map of rock
chateau
N
awet bez migoczących świateł Chateau Marmont wyróżnia się na tle innych budynków mieszczących się przy hollywoodzkim Bulwarze Zachodzącego Słońca. Zachwycony zamkami nad Loarą adwokat Fred Horowitz pragnął wybudować w Hollywood luksusową posesję przypominającą wyglądem zamek w Amboise (fr. Château d’Amboise). Zaprojektowanie budynku zlecił szwagrowi, architektowi Arnoldowi A. Weitzmanowi. Luksusowy apartamentowiec mieszczący się obok ulicy Marmont Lane otworzono uroczyście 1 lutego 1929 roku. Każdy z 63 pokoi wyposażony był w łazienkę oraz kuchnię, podobnie jak bungalowy mieszczące się na terenie posesji. Zamczysko początkowo miało nosić nazwę „Chateau Sunset” lub „Chateau Hollywood”. Raczej szczęśliwie trafiła się pod nosem ta uliczka Marmont Lane i dziś możemy łamać sobie język na francusko brzmiącej nazwie. Ładnej. Nikt wówczas nie przypuszczał, że kilka dekad później w tych eleganckich wnętrzach jacyś szaleni hippisi będą jeździć na motocyklach. Ale zanim do tego doszło, Horowitza dotknął wielki kryzys. Musiał sprzedać swój dom, a Chateau Marmont przekształcić z apartamentowca w hotel. Będą tu działy się rzeczy niezwykłe.
Orgia na 50 kobiet Żadne trzęsienie ziemi nie zakłóciło spokoju gościom i lokatorom Chateau Marmont. Okoliczne budynki sypały się w 1933, 1953, 1971, 1987 i 1994 roku. Marmont stał z kamienną „twarzą”, mocno trzymając stronę zwisającego z balkonu Jima Morrisona. Już w latach 30. XX wieku zatrzymywała się tu Greta Garbo. Mimo że nie był to najbardziej luksusowy hotel w Los Angeles, Chateau zasłynął z dyskrecji i cierpliwości swoich pracowników. Do hotelu nie wejdą paparazzi, nie prosi się gwiazd o autograf – za taki wybryk można zostać wyproszonym. O zachciankach gwiazd nie mówi się publicznie, stąd celebryci mogą czuć się bezpiecznie. A w dodatku żadne przepisy nie regulują liczby zapraszanych na imprezy gości. Nikt nie sprawdza, czy z podziemnego garażu do pokoju przemycimy ich pięciu, czy pięćdziesięciu. W filmie Somewhere. Między miejscami Sofii Coppoli bohater – zblazowany gwiazdor Johnny Marco (w tej roli wspaniały Stephen Dorff) wraca do swojego apartamentu w środku imprezy pełnej nieznanych gospodarzowi twarzy. Dennis Hopper podczas kręcenia filmu Easy Rider zaprosił do siebie na orgię ponad 50 kobiet. Pełną kokainy zabawę filmował. Niezły odlot! A tu przecież odlecieć można już przechadzając się korytarzem i oddychając dymem wydostającym się przez dziurki od kluczy. Tak przynajmniej mówił Roman Polański, który mieszkał w „zamku” z żoną Sharon Tate, zanim para wyprowadziła się do domu przy Cielo Drive, gdzie Sharon została zamordowana. Gwiazdor kina lat 30. i 40. Errol Flynn bywał tu z każdą ze swoich trzech żon, po czym czmychnął do Marleny
80
Dietrich. Clarka Gable’a odwiedzała Jean Harlow, która w pokoju piętro niżej spędzała właśnie swój miesiąc miodowy z Chuckiem McGrewem. Piękna Jean wywieszała na klamce od drzwi pokoju karteczkę z napisem „Poszłam na ryby”, po czym wymykała się na Sunset Strip w poszukiwaniu jeszcze młodszych towarzyszy. „Wolałbym spać w łazience Chateau Marmont niż w jakimkolwiek innym hotelu” – mawiał Billy Wilder. Pomieszkiwała tu także jego koleżanka z planu filmowego – Marilyn Monroe – a także Bertolt Brecht, Humphrey Bogart, Rudolph Valentino i Hedy Lamarr. Piękne Rita Hayworth oraz Ava Gardner wpadały do „zamku”, by odwiedzić Howarda Hughesa, który zajmował penthouse na najwyższym piętrze. Miał stamtąd doskonały widok na opalające się przy basenie panie. W filmie Coppoli damy nie boją się pokazać topless na balkonie. Kto im zabroni? Tutaj nikt.
Sam Harry Cohn, założyciel Columbia Pictures, mówił swoim seksownym aktoreczkom „Jeśli zamierzasz nabroić, upewnij się, że jesteś w Chateau Marmont”. Niepełnoletnia Natalie Wood wylądowała w łóżku reżysera Nicholasa Raya podczas castingu do filmu Buntownik bez powodu, którego scenariusz Stewart Stern napisał także rezydując w „zamku” Marmont. Na tymże castingu pojawił się sam James Dean, wchodząc do pokoju przez okno. Podobno właśnie w Chateau Marmont swoje marzenia o seksie w ciasnej windzie spełniła 19-letnia Scarlett Johansson, której towarzyszył Benicio del Toro. Nie próżnował także Johnny Depp, który w Chateau Marmont poznał Winonę Ryder. Przyznał się do uprawiania z nią seksu w jednym z „zamkowych” pokoi. Lepiej wypadła jednak Kate Moss. Z nią odwiedzili ponoć wszystkie apartamenty.
Basenik z pieskami Dziś cena noclegu w Chateau Marmont sięga dwóch tysięcy złotych. W latach 60. można było tu przekimać za o wiele niższą opłatą. Dogodna lokalizacja i wciąż dyskretna obsługa ściągały kolorową klientelę. Oprócz Jima Morrisona, lubującego się w mieszankach Jacka Danielsa z LSD, można było tu spotkać Janis Joplin, Boba Dylana, Johna Lennona z Yoko Ono i Micka Jaggera. Podobno nikt nie narzekał na jeżdżących po korytarzach Chateau członkach Led Zeppelin. Przymyka się oko również na gości, którzy pływają w malutkim basenie w towarzystwie swoich piesków. Norfolk terrier Lady Victorii Hervey lubi kąpać się w towarzystwie owczarka niemieckiego należącego do Kirsten Dunst. A co dzieje się do przynależących do Chateau Marmont bungalowach?
81
Tego nikt nie wie. Często mają osobne wejścia, a ich rezydenci dostają klucze do bramy zamczyska. Paparazzi praktycznie nie mają szans dostać się do hotelu. Zapewne omija nas, ciekawskich fanów rocka, wiele pikantnych historii. Chyba że któraś przekroczy granice… W 1982 roku pomieszkującego w Chateau Marmont Johna Belushiego odwiedzili kumple – Robert De Niro i Robin Williams. John imprezy nie przeżył. Również tutaj pożegnał się z życiem słynny fotograf mody Helmut Newton, który podjeżdżając do hotelu (zawsze tu mieszkał podczas swoich pobytów w Los Angeles), stracił panowanie nad samochodem i uderzył w ścianę hotelu. Dziś w Chateau lubią przebywać Nicole Kidman, Courtney Love, Uma Thurman, Madonna i Leonardo DiCaprio. Całkiem niedawno wyprowadził się stąd Keanu Reeves. Granicą, której jednak przekroczyć nie wolno, jest nieuregulowanie rachunku. Za taki eksces można być wyproszonym z hotelu. Spotkało to m. in. Johna Frusciante.
Na czarnej liście gości znalazła się także Britney Spears, która rozmazała sobie na twarzy jedzenie podane w miejscowej restauracji. Jej zachowanie nie spodobało się innym gościom.
Milczenie jest złotem W 1993 roku hotel kupił Andre Balazs, który wierzył w potęgę owianego legendą miejsca. Chateau Marmont został wyremontowany, podniesiono jego luksus. Poszły w górę także ceny – Balazs uważał, że niskie opłaty przyciągają złą klientelę. Nie zmieniono gotyckiego lobby, zachowano także wystrój w stylu art deco. Wydano również książkę Hollywood Handbook: Chateau Marmont opowiadającą historię zamku. Ta jednak rozczarowała wszystkich poszukujących sensacji. Balazs doskonale wie, że siłą obsługi hotelu jest jej dyskrecja. To, co dzieje się w apartamentach Chateau Marmont żyje własną historią zapisaną pomiędzy ścianami zamczyska. A te milczą.
Welcome to the Hotel California Such a lovely place, Such a lovely face Plenty of room at the Hotel California Any time of year You can find it here. 82
behind the wall
mar
mont If the walls of Chateau Marmont could speak, they would tell you a story. It starts like this: „Up ahead in the distance I saw a shimmering light My head grew heavy and my sight grew dim. I had to stop for the night.” (“Hotel California” by The Eagles)
Karolina Karbownik photography: courtesy of chateau marmont
map of rock
of chateau
E
ven without the shimmering light, Chateau Marmont stands out from other buildings located in Hollywood’s Sunset Boulevard. Fred Horowitz – a lawyer, who was amazed by the castles by the Loire – wanted to build an exclusive mansion in Hollywood, that would look similar to the Château at Amboise. He commissioned his brother-in-law, architect Arnold A. Weitzman, to design the building. The luxury apartment building located near Marmont Lane was officially opened on 1 February 1929. Each of 63 apartments had a bathroom and a kitchen, so had the bungalows placed nearby the main building. It was supposed to be called Chateau Sunset or Chateau Hollywood. Luckily, there was this little street Marmont Lane going just outside the building, so today we can twist our tongues on this French sounding name. A nice one, I’d add. At that time, no one thought that some decades later the elegant interiors would see crazy hippies riding their motorbikes. But before that, Horowitz was struck by the crisis. He had to sell his house and turn Chateau Marmont into a hotel. This place would experience some extraordinary things.
Orgy with 50 women No earthquake did any damage to the hotel or its guests and residents. Nearby buildings were destroyed in 1933, 1953, 1971, 1987 and 1994. Marmont stood strong, even when Jim Morrison was hanging from one of its balconies. As early as in the 1930s, the hotel hosted Greta Garbo. Even though it was not the most luxurious hotel in Los Angeles, it ensured discretion and was known for its patient staff. Paparazzi were not let inside and you’re not allowed to ask stars for autographs – this may result in you being asked to leave. Stars’ whims are not publicly discussed, so the celebrities can feel safe. What’s more, there are no rules concerning the number of people that can be invited to the private parties. No one will check whether you took five or fifty people from the underground garage to your room. In Sofia Coppola’s Somewhere, the main character – blasé star Johnny Marco (played by the amazing Stephen Dorff ) – comes back to his apartment in the middle of a party thrown without his knowledge, meeting lots of people he doesn’t even know. During the shooting of Easy Rider, Dennis Hopper had an orgy with 50 women. The participants were supplied with cocaine and the whole thing was filmed. Smashing! By the way, you can get pretty smashed just by walking through the corridor and inhaling the smoke that comes out of the rooms through the keyholes. At least that’s what Roman Polański said. He lived in the “castle” with his wife Sharon Tate before the couple moved to Cielo Drive, where Sharon was murdered. 30s and 40s film star Errol Flynn went there with each of his three wives, as well as his mistress, Marlene Dietrich.
86
Clark Gable was visited by Jean Harlow, who was spending her honeymoon with Chuck McGrew one floor below. The beautiful Jean hung a “went fishing” sign on her door and fled to Sunset Strip to look for even younger companions. Billy Wilder used to say – “I would rather sleep in a bathroom there than at any other hotel”. His film partner Marilyn Monroe stayed there from time to time, so did Bertolt Brecht, Humphrey Bogart, Rudolph Valentino and Hedy Lamarr. The beautiful Rita Hayworth and Ava Gardner dropped by to visit Howard Hughes, who was living in the top floor penthouse. He had a perfect view on the ladies sunbathing by the pool. In Coppola’s film, those ladies did not hesitate to pose topless on their balconies. Who would forbid them? In Chateau Marmont – no one. Harry Cohn, founder of Columbia Pictures, famously advised his hot-blooded starlets: “If you are going to behave badly, be sure to do so in the Chateau Marmont.” The underage Natalie Wood ended up in bed with Nicholas Ray, the director of Rebel Without a Cause, during the casting for the film. The script for it was written by Stewart Stern while he was residing in the “castle” Marmont. James Dean showed up at the same casting entering through a window. It’s said that it was in Chateau Marmont that the 19-year old Scarlett Johansson fulfilled her dream of having sex in a cramped elevator, with Benicio del Toro partnering her. Johnny Depp first met Winona Ryder at the Marmont. He admitted having sex with her in one of the “castle’s” rooms. Still, Kate Moss is said to have been even more adventurous. Together with Depp they supposedly visited every apartment.
Small pool with doggies Nowadays, a night at the Chateau Marmont costs up to $650. In the 60s, one could kip down for a lot less. Good location and discrete staff attracted interesting guests. Apart from Jim Morrison, who liked to mix Jack Daniels and LSD, one could meet Janis Joplin, Bob Dylan, John Lennon with Yoko Ono, and Mick Jagger. It’s said that no one complained when members of Led Zeppelin were riding motorbikes in the corridor. Even guests who swim in a tiny pool with their dogs are not reprimanded. Norfolk Terrier owned by Lady Victoria Hervey likes to bathe in the company of Kirsten Dunst’s Alsatian. And what goes on in the bungalows located near the main building? No one knows. They often have separate entries and their residents have their own keys to the castle. Paparazzi have virtually no chance of getting in. Rock fans surely have no clue about many spicy stories. Unless someone crosses the line… In 1982, John Belushi, who was living on and off in Chateau Marmont, was visited by his pals – Robert De Niro and Robin Williams. John did not survive the party. It was also there that a famous fashion photographer, Helmut Newton, lost his life. While driving up to the hotel (he used to stay there whenever he was in Los Angeles), he lost control over his vehicle and hit the hotel wall.
Nowadays, Chateau hosts stars like Nicole Kidman, Courtney Love, Uma Thurman, Madonna and Leonardo DiCaprio. Just recently Keanu Reeves has moved out. There’s one line that cannot be crossed and it’s not paying the bill. This may cost you being asked to leave the hotel. This happened, among others, to John Frusciante. Britney Spears is also blacklisted. She smeared some food from the hotel restaurant over her face. That didn’t go well with the other guests.
Silence is golden In 1993, the place was bought by Andre Balazs, who believed in the power of this legendary spot. Chateau Marmont was renovated and its standard improved. The prices also went up. Balazs claimed that low prices attracted problematic clients. Gothic lobby remained untouched, so did the overall art deco décor. There was also a book published, called Hollywood Handbook: Chateau Marmont, that tells a story of the castle. But it disappointed all those who were hoping to read some spicy bits. Balazs knows very well that the main thing drawing people there is discretion. All that happens in Chateau Marmont apartments, stays within the walls of the castle. And the walls remain silent.
Welcome to the Hotel California Such a lovely place, Such a lovely face Plenty of room at the Hotel California Any time of year, You can find it here.
87
hity znacie...
HISTORIA PINK FLOYD OBFITUJE W SPORY I TRAGEDIE. PRZEDE WSZYSTKIM WYPEŁNIAJĄ JĄ JEDNAK PŁYTY, KTÓRYCH CZĘŚĆ JEST UZNAWANA ZA KANON MUZYKI ROCKOWEJ. KRĄŻKI NAGRANE PRZEZ KLASYCZNY SKŁAD WATERS/GILMOUR/MASON/WRIGHT ZNA KAŻDY FAN ROCKA. A CO Z POZOSTAŁYMI ALBUMAMI? NO CÓŻ, NAWET FLOYDZI NIE NAGRYWALI SAMYCH GENIALNYCH KOMPOZYCJI. BYWAŁO NUDNO, CHAOTYCZNIE I... ZWYCZAJNIE, ALE GDY BYLI W FORMIE, TWORZYLI NAJLEPSZY ZESPÓŁ NA ŚWIECIE. JAKUB „BIZON” michalski BARRETT / MASON / WATERS / WRIGHT
THE PIPER AT THE GATES OF DAWN (1967) 6/10 Debiutancka płyta nie zapowiadała przyszłych sukcesów. Floydzi pod przewodnictwem Syda Barretta grali dość chaotyczną mieszankę prostych kompozycji w stylu Matilda Mother i Bike oraz opartych na improwizacjach i psychodelicznych odjazdach kawałków, takich jak Insterstellar Overdrive. Właśnie ten niemal dziesięciominutowy utwór stanowi najjaśniejszy punkt debiutanckiego albumu. To dzięki kompozycjom utrzymanym w takim klimacie grupa zdołała przekonać do siebie imprezowiczów z londyńskiego klubu UFO, którzy pochłaniali niewyobrażalne ilości wszelakich substancji i wczuwali się w kosmiczne dźwięki dochodzące ze sceny. Niestety od substancji tych nie stronił także lider zespołu, przez co kontakt z nim był coraz trudniejszy. Gdy jednak cała czwórka była akurat w stanie skupić się na nagraniach, wychodziły całkiem interesujące rzeczy, jak choćby beatlesowski Flaming
czy oparty na świetnym brzmieniu klawiszy, nieco nawiedzony Pow R. Toc H. Floydzi nagrywali swój debiut w tym samym czasie, gdy za ścianą studia Abbey Road The Beatles rejestrowali Sierżanta Pieprza. To słychać, gdyż zarówno melodyjność i prostota niektórych kompozycji, jak i dziwne eksperymenty dźwiękowe na The Piper... przywodzą na myśl właśnie sławny krążek czwórki z Liverpoolu. Debiut Floydów to jednak wydawnictwo dość chaotyczne, nierówne, raczej nie dla fanów zwartych form muzycznych. Miłośnicy muzycznej psychodelii będą jednak zachwyceni.
BARRETT / GILMOUR / MASON / WATERS / WRIGHT A SAUCERFUL OF SECRETS (1968) 6/10 Sesje nagraniowe do drugiej płyty nie należały do łatwych. Coraz gorszy stan lidera grupy, Syda Barretta, powodował chaos w zespole i kłopoty z zarejestrowaniem wartościowego mate-
riału. Pozostała trójka zdecydowała, że potrzebny jest drugi gitarzysta, który zapewniałby zespołowi możliwość gry, nawet wobec niedyspozycji Syda. Nowym członkiem został przyjaciel Barretta, David Gilmour. A Saucerful of Secrets to jedyna płyta, na której Floydzi prezentują się w pięcioosobowym składzie, choć cała piątka gra de facto tylko w kompozycji Set
the Controls for the Heart of the Sun. Oprócz tego utworu Barretta usłyszeć możemy jeszcze w śpiewanym przez Ricka Wrighta Remember a Day oraz w Jugband Blues – jedynym utworze autorstwa Syda, który umieszczono na płycie. W pozostałych kompozycjach słyszymy już Davida Gilmoura. Najciekawiej w tym zestawie prezentuje się nieco tajemnicze i hipnotyczne Set the Controls..., którego słowa zaczerpnięto z chińskiej poezji z pierwszego tysiąclecia naszej ery. Na uwagę zasługuje także tyleż nawiedzony, co chaotyczny utwór tytułowy. Z drugiej strony mamy tu jednak dość irytujące Corporal Clegg i nudnawe See Saw. A Saucerful of Secrets to płyta dość trudna w odbiorze, wymagająca od słuchacza wielu przesłuchań, choć mniej chaotyczna niż debiut. Ten krążek to także pierwsze wydawnictwo Pink Floyd, którego okładkę stworzyli Aubrey Powell i Storm Thorgerson, czyli duet Hipgnosis, odpowiedzialny za szatę graficzną wielu klasycznych płyt rockowych.
GILMOUR / MASON / WATERS / WRIGHT SOUNDTRACK FROM THE FILM MORE (1969) 7/10 Nowy skład Pink Floyd zadebiutował ścieżką dźwiękową do filmu Barbeta Schroedera More. Nie była to jednak klasyczna soundtrackowa produkcja z plamami dźwiękowymi pojawiającymi się w tle podczas wzruszających czy pełnych napięcia scen. Schroeder chciał, by zespół dostarczył mu piosenki, które widzowie mogliby usłyszeć, gdy w filmie ktoś z bohaterów włącza radio czy telewizor. Choć muzycy traktowali pracę nad tą płytą jako zlecenie i nagrywali w pośpiechu, album jest wyjątkowy z kilku względów. Po pierwsze dlatego, że to debiut klasycznego składu grupy odpowiedzialnego za jej największe dzieła. To tu mamy też pierwszy utwór stworzony dla Floydów przez Davida Gilmoura (zaledwie minutowy i zupełnie zbędny A Spanish Piece). Jest to też pierwsza z dwóch płyt Pink Floyd, na których wszystkie
Grupa Pink Floyd nagrała lub miała w planach nagranie kilku albumów, które nigdy nie zostały wydane. Najbardziej intrygującym pomysłem był projekt zatytułowany „household objects”. Jak wskazuje tytuł, muzycy zamierzali umieścić na nim muzykę nagraną za pomocą przedmiotów codziennego użytku. Podobno zarejestrowali około 20 minut materiału, lecz po około tygodniu porzucili projekt. Kilka pomysłów wykorzystano niecałe trzy lata później na „Dark Side of the Moon”. partie głównych wokali wykonuje właśnie Gilmour. A muzyka? Miła dla ucha. Mamy tu sporo przyjemnych akustycznych balladek, jak choćby Up the Khyber, które później były raczej rzadkością dla zespołu, czy niezwykle hipnotyczny Main Theme. W dodatku gdy trzeba, muzycy potrafią też solidnie przyłoić, jak w The Nile Song. Jednak album jako całość nie zapada w pamięć. To raczej dość niezobowiązujące dźwięki, idealne jako tło do samotnych letnich wieczorów na tarasie. Jednak o ile dwie poprzednie płyty zawierały muzykę bardziej
ambitną, lecz jednocześnie chwilami niezwykle chaotyczną i trudną do przyswojenia, o tyle na More Floydzi nie wznoszą się na kompozytorskie wyżyny, ale za to znacznie łatwiej cieszyć się tymi dźwiękami. To raczej ciekawe uzupełnienie dyskografii zespołu niż niezbędny element zbioru fana klasyki rocka, niemniej miłośnicy gitar akustycznych i subtelnego wykorzystania klawiszy będą pozytywnie zaskoczeni.
UMMAGUMMA (1969) 5/10 „Idę do domu na małe ummagumma” – mawiał techniczny i przyjaciel Floydów, Iain „Emo” Moore. Słówko rzekomo wymyślone właśnie przez niego i oznaczające łóżkowe podboje stało się tytułem najdziwniejszej płyty Pink Floyd. To podwójny album, którego pierwszą część wypełniają cztery rozbudowane kompozycje w wersjach live, będące pod koniec lat 60. podstawą koncertowego setu grupy, drugą zaś – utwory solowe każdego z muzyków zespołu. Nagrania koncertowe dobrano niezwykle trafnie. Ich hipnotyczny, psychodeliczny klimat sprawia, że znakomicie nadawały się na wspólne wieczorki ze specyfikami, których raczej nie bierze się po konsultacjach z lekarzem lub farmaceutą. Ta część Ummagumma warta jest kupna choćby ze względu na znakomitą, nieco nawiedzoną, wydłużoną wersję Careful with That Axe, Eugene oraz niesamowite, niezwykle intensywne wykonanie Set the Controls for the Heart of the Sun. Nie sposób nie wspomnieć także o znakomitej partii organów w zakończeniu A Saucerful of Secrets. Tak naprawdę to właśnie
89
część koncertowa sprawia, że warto zainwestować w ten album. Nagrania studyjne… są. Ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Bo czy naprawdę jest się czym ekscytować w przypadku dość osobliwej, dziewięciominutowej solówki perkusyjnej Nicka Masona w The Grand Vizier’s Garden Party? Czy trudna do strawienia kakofonia w trzeciej części utworu Sysyphus autorstwa Ricka Wrighta wnosi cokolwiek do twórczości grupy? Najkorzystniej w tym zestawie wypada jeden z dwóch utworów Watersa, Grantchester Meadows – subtelna elegia opiewająca malowniczy krajobraz nad rzeką Cam. Im mniej natomiast napiszę o drugim z utworów Watersa, Several Species of Small Furry Animals…, tym lepiej.
ATOM HEART MOTHER (1970) 7/10 „Żałuję, że nie nagrałem mojej rozmowy z dyrektorem EMI. Mało nie dostał apopleksji, gdy zobaczył tę okładkę” – tak o swoim dziele opowiadał Storm Thorgerson. Duet Hipgnosis wpadł na pomysł ozdobienia wydawnictwa zdjęciem zupełnie niezwiązanym z zawartością albumu – padło więc na Lulubelle III, czyli… krowę. Wnioskując z wypowiedzi muzyków Pink Floyd, okładka to ich ulubiony element Atom Heart Mother. Niestety moje odczucia są podobne. Utwór tytułowy to niezwykle złożone i ambitne dzieło, tyle że odnoszę wrażenie, że muzycy bardzo chcieli nagrać długi kawałek. Tak bardzo, że momentami strasznie przynudzają. Do tego miejscami patos jest nie do zniesienia. Kiedy jednak, gdzieś w połowie utworu, aranżacja staje się znacznie oszczędniejsza, a zbyt wyeksponowane przez większość kompozycji dęciaki schodzą na dalszy plan, ustępując miejsca świetnej partii fortepianu, Atom Heart Mother przez chwilę ociera się o geniusz. Zespół powtórzył schemat z Ummagumma i poza utworem tytułowym na płycie znalazły się cztery kompozycje – każda napisana przez innego członka grupy. Najkorzystniej z nich prezentuje się Watersowskie If, które, choć muzycznie nawiązuje do Grantchester Meadows, to tematycz90
nie zapowiada raczej Ciemną stronę księżyca. Niestety, wieńczące płytę Alan’s Psychedelic Breakfast – którego główną treścią są odgłosy przygotowywania i konsumowania śniadania – może i było nowatorskie, ale należy raczej do gatunku ciekawostek niż wartościowych utworów. Chyba że ktoś zamiast gitarowych solówek woli odgłos kapiącej wody, a nad brzmienie Hammonda przedkłada wyznania na temat preferencji żywieniowych.
MEDDLE (1971) 9/10 Na szóstej płycie studyjnej Pink Floyd w końcu uczynili najważniejszy krok w swojej karierze. Na poprzednich albumach ocierali się o geniusz w niektórych utworach lub we fragmentach kompozycji. Na Meddle wreszcie pokazali pełnię swoich możliwości twórczych. Zespół brzmi tu znakomicie i serwuje fanom niezwykle świeżą mieszankę różnych klimatów, od agresywnego i intrygującego One of These Days, przez delikatne, zdominowane przez brzmienie gitar akustycznych A Pillow of Winds i Fearless, po zwiewne i nieco jazzowe San Tropez i lekko bluesową, dowcipną piosenkę Seamus. Floydzi brzmią tu w końcu jak zespół współpracujących ze sobą muzyków, a nie zbiór tworzących osobno indywidualności. Prawdziwą perłą na Meddle jest jednak ponad dwudziestotrzyminutowa kompozycja Echoes – ich najambitniejsze dzieło. Wywołujące ciarki i przypominające dźwięk sonaru wprowadzenie Ricka Wrighta jest najbardziej charakterystycznym motywem w całej twórczości Pink Floyd. Echoes to dzieło kompletne. Kolos złożony z
kilkunastu krótszych pomysłów, które powstawały na przestrzeni kilku miesięcy. Zespół już wcześniej nieraz zapędzał się w obszary dłuższych form muzycznych, jednak wcześniejsze próby były tyle ambitne i awangardowe, co chaotyczne i niedopracowane. Tutaj wreszcie wszystko zagrało od początku do końca. Od hipnotycznej linii basu, przez cudownie brzmiący duet wokalny Gilmoura i Wrighta, po znakomicie uzupełniające się partie gitary i Hammonda – Echoes to pierwszy, choć nie ostatni, szczyt kompozytorskich umiejętności i muzycznego wizjonerstwa Pink Floyd.
OBSCURED BY CLOUDS (1972) 6/10 Floydzi ponownie przystali na propozycję reżysera Barbeta Schroedera i nagrali utwory do filmu Dolina (La Vallée). Soundtracki rządzą się swoimi prawami. Nagrywanie muzyki pod gotowy film stawia przed muzykami dość spore ograniczenia, przede wszystkim czasowe. Podobno członkowie Pink Floyd komponowali ze stoperami w ręku, wiedząc, że w danym fragmencie filmu reżyser potrzebuje fragmentu muzycznego o konkretnej długości. To nie sprzyjało twórczym uniesieniom, toteż Obscure by Clouds bardziej niż pełnoprawną płytę studyjną przypomina zbiór kompozycji, które mogłyby w niektórych przypadkach być znakomite, gdyby zespół miał szansę je rozwinąć. To nie oznacza, że nie ma tu dobrych utworów. Choć zespół brzmi niezwykle amerykańsko, bo i inspiruje się często folk rockiem w klimatach Crosby, Stills, Nash & Young, nie brakuje tu innych brzmień, jak choćby w
hardrockowym The Gold It’s in the… czy lekko sennym, instrumentalnym Mudmen. Ciekawostką w zestawie jest singlowe Free Four, które, choć tekstowo nawiązuje do tematyki wojennej i śmierci ojca Rogera Watersa, muzycznie zahacza o dość niezobowiązujące klimaty wesołej muzyki połowy lat 60. Do najstarszych nagrań Pink Floyd najbardziej nawiązuje zamykający album Absolutely Curtains. To płyta dla tych, którzy chcą mieć w swoich zbiorach całą dyskografię Pink Floyd. Krążek jest ciekawostką i zasługuje na uwagę raczej ze względu na okazjonalne wycieczki zespołu na obszary niezbyt dla niego typowe niż dzięki wartości muzycznej poszczególnych kompozycji.
DARK SIDE OF THE MOON (1973) 10/10 Nagranie takiej płyty to dla większości wykonawców nierealne marzenie. Dbałość o szczegóły oraz wykorzystanie efektów dźwiękowych i sztuczek studyjnych zachwyca w niemal każdej sekundzie tego krążka, a musimy pamiętać, że album powstał 40 lat temu. To, co dziś bez problemu można osiągnąć za pomocą kilku kliknięć, wtedy wymagało czynności tak z pozoru niedorzecznych, jak rozciąganie taśmy z nagraniem na statywach od mikrofonu, tak by idealnie można było wstrzelić się czasowo z pożądanymi efektami brzmieniowymi bez narażania taśmy na zniszczenie. Płyta złożona po części z fragmentów niewykorzystanych przy poprzednich sesjach okazała się przełomowa. To nie zbiór pojedynczych kompozycji. Owszem, utwory takie jak Money czy
Time bronią się znakomicie nawet wyrwane z kontekstu, lecz prawdziwa potęga tej płyty tkwi w idealnym połączeniu różnych motywów i klimatów muzycznych. Jak na każdej genialnej płycie, są tu momenty, które dają słuchaczowi chwilę wytchnienia pomiędzy fragmentami zapierającymi dech w piersiach. Eksperymentalne On the Run jest znakomitym wprowadzeniem dla Time i jednej z największych bomb emocjonalnych w historii muzyki w postaci The Great Gig in the Sky, a nieco rozwleczone Any Colour You Like świetnie przygotowuje nas na kolejną gigantyczną falę emocji w wieńczących album Brain Damage i Eclipse. DSOTM to płyta ze wszech miar genialna – nie tylko ze względu na porywającą zawartość muzyczną i przejmującą tematykę tekstów, ale także dlatego, że wyprzedziła swoją epokę pod każdym względem, także w temacie wykorzystania możliwości studia nagraniowego. I nie zapominajmy o najbardziej znanej okładce wszech czasów.
WISH YOU WERE HERE (1975) 10/10 Co pozostaje zespołowi, który właśnie wydał najlepszy album wszech czasów? Na przykład nagranie kolejnego genialnego dzieła. Proste, prawda? Tak, jeśli sprawa dotyczy Pink Floyd. Wish You Were Here, jak sugeruje tytuł, to płyta o nieobecnych – niekoniecznie ciałem, a przede wszystkim duchem. Nie jest tajemnicą, że album, jak i jego najdłuższa kompozycja – Shine On You Crazy Diamond podzielone na dwie ścieżki: otwierającą i zamykającą płytę – dotyczą w dużej mierze tego, co stało się z Sydem Barrettem. Jego duch unosi się przede wszystkim nad wspomnianym dwudziestosześciominutowym Shine On… oraz akustycznym utworem tytułowym, których tematyka dotyczy nie tylko nieobecności, ale także braku komunikacji pomiędzy bliskimi osobami. Właśnie one zapewniły albumowi wielką sławę, lecz to dwa pozostałe kawałki stanowią o sile WYWH. Zarówno w ponurym,
Partie „wokalne” w utworze „Seamus” z płyty „Meddle” obok Gilmoura wykonuje także tytułowy Seamus, czyli pies, którym opiekował się w tym czasie gitarzysta Pink Floyd. Zwierzę należało do Steve’a Marriotta, lidera grup Small Faces i Humble Pie, który był akurat w trasie koncertowej. Floydzi wykonali ten kawałek także na sławnym koncercie w amfiteatrze w Pompejach. Tam Seamusa zastąpiła suczka o imieniu Nobs, stąd też na „Live at Pompeii” numer ten zatytułowany jest „Mademoiselle Nobs”. 91
zdominowanym przez brzmienie syntezatora VCS3 Welcome to the Machine, jak i w nieco lżejszym – lecz tylko w warstwie muzycznej – Have a Cigar Roger Waters rozprawia się z machiną przemysłu muzycznego przeżuwającą kolejnych muzyków marzących o odniesieniu sukcesu. W pierwszym z nich pełne emocji partie wokalne są dziełem Davida Gilmoura. Gitarzysta nie chciał jednak podjąć się zaśpiewania tekstu drugiego ze wspomnianych utworów, gdyż, jak twierdzi, nie identyfikował się z poglądami Watersa. Basista z kolei nie czuł się na siłach, by sprostać zadaniu. Z pomocą przyszedł przyjaciel zespołu, wokalista Roy Harper, który nagrywał swoją płytę w studio obok. Na rozszerzonej wersji albumu, pośród wielu smakowitych kąsków, fani znajdą także alternatywny miks Have a Cigar z duetem wokalnym Gilmoura i Watersa.
ANIMALS (1977) 10/10 Geneza części materiału z Animals sięga prac nad Wish You Were Here. Już wtedy grupa miała gotowe kompozycje, które w zamyśle Gilmoura miały trafić na WYWH. Waters miał jednak inny pomysł na tamten album i oba kawałki odłożono na półkę. Wrócono do nich po dwóch latach, przearanżowano je i zatytułowano Sheep i Dogs. Te dwa utwory, wraz z trzecim, zatytułowanym Pigs (Three Different Ones), stanowią trzon płyty, którą otwierają i zamykają dwie części krótkiego motywu Pigs on the Wing. Ich lekkość i pozytywny wydźwięk stoją w kontraście z trzema głównymi utworami, w których Waters w typowy dla siebie, brutalny sposób krytykuje społeczeństwo
92
i grzechy różnych grup społecznych, ukryte pod postaciami agresywnych psów (karierowicze), bezwzględnych i despotycznych świń (politycy i urzędnicy) oraz bezmyślnych owiec (zwykli obywatele). Animals zachwyca nie tylko umiejętnie przedstawioną tematyką, lecz także rozwiązaniami muzycznymi. Dogs to utwór dynamiczny, dość pogodny brzmieniowo i oparty głównie na gitarach akustycznych. Jednak w połowie nastrój zmienia się gwałtownie, a do głosu dochodzi ciemna strona… nie, nie księżyca, a ludzkich charakterów. Ta część Dogs to przede wszystkim popis Ricka Wrighta, który buduje ponury klimat za pomocą partii klawiszy. Mimo że kompozycja skorzystałaby na lekkim skróceniu, mamy tu jedną z najlepszych partii gitarowych Gilmoura. Nie ma za to czego skracać w dwóch pozostałych utworach. Pigs to muzyczne rozwinięcie klimatu znanego z Have a Cigar. Ten niezwykle wciągający swoim rytmem kawałek, w którym Waters atakuje hipokryzję i manipulacje władzy należy do największych dzieł zespołu. Kontrowersje wzbudziła kompozycja Sheep, a konkretnie jej fragment parodiujący Psalm 23 („Pan jest moim pasterzem…”). Animals, ozdobione legendarną już okładką, to dzieło kompletne.
THE WALL (1979) 8/10 The Wall to płyta kultowa, w czym olbrzymia zasługa nie tylko szaty graficznej i filmu, ale także niezwykłego show scenicznego. Jest to jednak klasyczny przypadek albumu, którego sława przesłania nieco wartość muzyczną. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że znajdują się tu kompozycje ambitne, wielkie czy nawet genialne. In the Flesh? to jedno z lepszych otwarć płyty w historii rocka, Comfortably Numb to kolejne wzniesienie się Floydów na muzyczne wyżyny, pierwsze dwie części Another Brick in the Wall przedzielone miniaturką The Happiest Days of Our Lives to klasyka, Hey You niezmiennie porusza, zaś Run Like Hell porywa dynamiką. Problem w tym, że pomiędzy tymi wielkimi dziełami mamy całą masę wypełniaczy i miniaturek (wśród nich najciekawiej prezentują się Goodbye Blue Sky i Empty Spaces), które posuwają akcję do przodu i zapewniają teatralny pierwiastek The Wall, lecz
utwór tytułowy, podczas których na chwilę przypominamy sobie, że na płycie gra David Gilmour… Trudno jednak polubić ten album.
GILMOUR / MASON / WRIGHT A MOMENTARY LAPSE OF REASON (1987) 6/10
muzycznie nie są niczym niezwykłym i, mówiąc szczerze, często nudzą. The Wall to płyta przegadana. W tym okresie wyraźnie odczuwalna była dominacja Watersa. Jednym z jej efektów jest to, że właśnie basista wykonuje większość partii wokalnych. Wokalistą jest przy tym co najwyżej przeciętnym i nawet dramatyzm śpiewu oraz niezwykłe zaangażowanie nie są w stanie ukryć niedostatków głosowych. To też jeden z elementów, które utrudniają delektowanie się The Wall. Innym jest minimalny wkład Ricka Wrighta w brzmienie płyty. W trakcie produkcji albumu został on zmuszony przez Watersa do odejścia z zespołu. To w dużej mierze solowy album basisty, a – jak pokazała historia grupy – do nagrania arcydzieła Floydzi potrzebowali pełnego zaangażowania i wkładu twórczego czterech muzyków.
GILMOUR / MASON / WATERS THE FINAL CUT (1983) 6/10 To solowy album Rogera Watersa z gościnnym występem Gilmoura i Masona. Basista Floydów napisał całą płytę, przeforsował swoją wizję tego albumu i samemodzielnie zaśpiewał wszystkie partie wokalne poza utworem Not Now John (jedyny przystępniejszy kawałek), w którym dzieli się mikrofonem z Gilmourem. Już samo to źle wróżyło materiałowi. Waters jest muzycznym wizjonerem i stwo-
rzył w swoim życiu wielkie dzieła, jednak wokalistą jest przeciętnym, a w dodatku ma skłonności do przesadnej teatralności i nadmiernego politykowania, a to zazwyczaj nie sprzyja tworzeniu genialnych płyt. Na dodatek spora część materiału to odrzuty z sesji do The Wall. „Skoro te kawałki nie były wystarczająco dobre, by trafić na The Wall, czemu nagle są dobre teraz?” – pytał Watersa David Gilmour. Nie sposób nie podzielać jego wątpliwości. The Final Cut brzmi jak daleki, uboższy kuzyn poprzedniego albumu. Zmieniła się tematyka – w trakcie przymiarek do płyty wybuchła wojna o Falklandy. Waters odczytał ją jako zaprzepaszczenie szans na wywalczony wcześniej (także przez Watersa seniora) pokój. Płyta stała się manifestem przeciwko zdradzie, jaką było według muzyka dopuszczenie do kolejnego konfliktu zbrojnego. Tematyka niełatwa, niełatwy jest też odbiór albumu. Nie pomaga surowa produkcja – jeden z odwiecznych punktów zapalnych wszelkich sporów na linii Gilmour-Waters. Swoje trzy grosze wtrąca też orkiestra. Gdzieś w tym wszystkim zginął zespół. Bardzo trudno znaleźć punkty wspólne z którymkolwiek albumem Floydów do Animals włącznie. To nie znaczy, że to krążek kompletnie nieudany i brak tu dobrych kompozycji. Taką jest przejmujące The Gunner’s Dream ozdobione solówką na saksofonie oraz kontynuujące ten sam temat muzyczny Paranoid Eyes. Warto zwrócić też uwagę na The Fletcher Memorial Home i
Po odejściu Watersa stery przejął Gilmour. Wraz z Masonem, Wrightem oraz całym zastępem muzyków sesyjnych postanowił udowodnić, że to nie Roger „był Pinkiem”. Ten krążek to przeciwieństwo The Final Cut – ma dokładnie to, czego nie było na płycie poprzedniej, lecz jednocześnie brakuje tu elementów, których tam mieliśmy nadmiar. Poprzednią płytę można śmiało uznać za solowe dzieło Watersa. A Momentary Lapse of Reason to, pomijając nazwę zespołu, solowy album Gilmoura (udział Masona i Wrighta w nagraniach był mocno ograniczony) ze wszystkimi tego konsekwencjami. A są one takie, że, choć krążek bije The Final Cut dynamiką, partiami gitary, przystępnością, a nawet gdzieniegdzie udanymi próbami nawiązania do chlubnej przeszłości, to niestety brakuje mu spójności i muzyczno-tekstowego wizjonerstwa, które zapewniał Waters. Całości słucha się jak zbioru kompletnie niezwiązanych ze sobą piosenek, które w niczym nie przypominają wyszukanych muzycznych arcydzieł z DSOTM czy WYWH, ale jednocześnie brzmią przyjemnie, a chwilami nawet porywająco i nie wymagają od słuchacza całkowitego skupienia. To znakomita muzyka do samochodu, tylko czy aby na pewno sprowadzenie twórczości tak wielkiego zespołu do roli umilacza długich podróży za kółkiem to coś, o co chodziło Gilmourowi? Jeśli przymkniemy oko na te wątpliwości, rolę tę znakomicie spełni najbardziej znana kompozycja z płyty – porywające Learning to Fly. Mocnym punktem jest też świetne rytmicznie The Dogs of War. Z kolei On the Turning Away, w którym w końcu słyszymy udane partie klawiszy w starym rockowym stylu i bardzo przyjemne solo
93
gitarowe, brzmi raczej jak jedna z ambitniejszych kompozycji Dire Straits niż utwór Pink Floyd. To niezła płyta, tyle że z Pink Floyd ma tyle wspólnego, co The Final Cut.
THE DIVISION BELL (1994) 7/10 Po dwóch niezbyt udanych albumach Pink Floyd w końcu wydali płytę, która jest efektem pracy zespołowej. Wright i Mason, w przeciwieństwie do płyty poprzedniej, występują w każdym utworze – wreszcie nie zastępują ich automaty i muzycy sesyjni. Słuchacz ma poczucie, że naprawdę słucha płyty Pink Floyd, a nie solowego krążka Gilmoura. Również jakość kompozycji uległa poprawie. Otwierające album Cluster One i What Do You Want from Me zdecydowanie mają w sobie Floydowego ducha, mimo że w tym pierwszym panowie zbyt mocno starają się nawiązywać do początkowych minut Shine On You Crazy Diamond. The Division Bell z pewnością nie jest albumem wybitnym ani nawet równym. Obok dynamicznego i przebojowego Take It Back mamy tu rozwleczone i nudnawe Poles Apart, a słuchacz zachwyco-
Clare Torry, która nagrała genialne partie wokalne w „The Great Gig in the Sky”, była do tego stopnia nieświadoma geniuszu swojego wykonania, że po sesji nagraniowej przeprosiła zespół, zgarnęła 30 funtów i wróciła do domu przekonana, że jej wokale nie zostaną wykorzystane na płycie. O tym, że stało się inaczej dowiedziała się, gdy znalazła album na półce sklepowej i zobaczyła swoje nazwisko we wkładce. W 2004 roku Torry wystąpiła na drodze o uznanie jej za współautora kompozycji, co zapewniłoby jej tantiemy ze sprzedaży płyty. Wszystkie wydania krążka od 2005 roku informują, ze utwór został przez Richarda Wrighta i Clare Torry.
sądowej
stworzony
ny cudownie płynącą melodią gitary w nagrodzonym Grammy instrumentalnym Marooned czy nastrojowym A Great Day for Freedom musi potem męczyć się przy nudnawym Wearing the Inside Out i banalnym Coming Back to Life. Płycie przydałoby się lekkie odchudzenie. 66 minut to sporo, a przecież Floydzi są świetnym przykładem na to, że najlepsze płyty wszech
czasów nie przekraczały 45 minut. Krążek kończy się jednak niezwykle udanie, bo zdecydowanie najbardziej znaną i najlepszą post-watersowską kompozycją Pink Floyd – High Hopes. Można jednak zadać sobie pytanie – czy świat muzyki straciłby aż tak wiele, gdyby dyskografię Pink Floyd wieńczyło The Wall?
AZ
OR
ROZD
ROCK
NAGR - karnet dla dwóch osób na Seven Festival - 3 podwójne zaproszenia na rejs statkiem - 3 oficjalne koszulki Seven Festival
AJa
‚
OWE
ODY
Przygotujcie się na rockowe wyzwanie! KONKURS OGŁOSIMY 16 CZERWCA NA WWW.ROCKAXXESS.COM oraz WWW.FACEBOOK.COM/ROCKAXXESS
konkurs
reklama
rock shot
Katarzyna Strzelec, photography: 123.rf
b
bŁĘKITNA
BLUE
LAGUNA
LAGOON
Wakacji czas... Jak wakacje to słońce, niebo, morze, odpoczynek, czas na zabawę. A gdzie najlepiej łączą się te rzeczy? Oczywiście w błęktinej lagunie.
Składniki:
50 ml czystej wódki 15 ml likieru Blue Curaćao 15 ml soku ananasowego
Przygotowanie: Do szklanki do long drinków wrzuć kostki lodu, wlej czystą wódkę, Blue Curaćao oraz sok ananasowy. Wymieszaj.
It’s Summer Time... If it’s holiday, it also means the sun, blue sky, sand, rest and time for some fun. Where can you find all of this? Blue Lagoon, of course!
Ingredients:
50 ml vodka 15 ml Blue Curaćao liqueur 15 ml pineapple juice
Preparation: Take a long glass and add some ice. Pour white vodka, Blue Curaćao and pineapple juice. Stir it.
dark access
bel Sagoth
battle magic The war-song of the Wolves of Caylen-Tor, as heard at the Battle of Blackhelm Vale. The crows will pick your bones clean... Never sweet the kiss of cold steel.
L
ekko unosząca się muzyka, niczym powiew wiatru muskający wierzchołki drzew rozległego lasu, zostaje brutalnie przerwana. Dźwięki klawiszy ustępują szybkim gitarom, mocny growl Byrona zagrzewa do bitwy. Czarodzieje, przygotujcie swoje wojenne zaklęcia. Barbarzyńcy, szykujcie swą zimną stal, nadchodzi czas magii i miecza. Prastara wiedza czy pierwotna siła, która z nich wygra? Pędzące gitary nie ustają w swym biegu, perkusja wybija rytm. Magu, który stoisz naprzeciw mnie, ukórz się przed moja potęgą i siłą. Moje ostrze do tej pory jest niepokonane, wystarczy, że się poddasz, a nigdy nie posmakujesz dotyku zimnej stali niosącej śmierć. A jeśli nie brak ci odwagi, wstąp do kręgu i podejmij wyzwanie. Wyzywam cię, magu!
Onwards with our spear-heads gleaming, Meet them with cold steel a’ cleaving, Fall only when our hearts cease beating. Wzywam cię, o mocy kosmosu, pozwól mi zawładnąć twą potęgą, niech magia zatryumfuje w tej odwiecznej walce. Przybądźcie do mnie, nieczyste demony z najgłębszych otchłani i stańcie po mej stronie. Niech śmiertelni poniosą klęskę i ukłonią się waszemu majestatowi i potędze. Growl Byrona prowadzi dalej, a wraz z nim gitarowe riffy nadają bieg opowieści. Smocze dzieci, pradawni władcy niebios, przebudźcie się ze snu, niech płomienie waszego oddechu spopielą tych, którzy od
97
Leszek Mokijewski
zawsze na was polowali. Nadchodzi czas, gdy możecie się zemścić, wyzwólcie swój gniew i dajcie mu się ponieść. Niech nastanie czas magii i wszelakich żywiołów. Magowie, do boju!
Gods of wrath, hear my vow... sate me with revenge this night! Come to me, darksome fiends, taste the edge of ensorcelled steel! Night has fallen, the hunt begins... Vengeful carnage‚ neath the moon!
Battle Magic, wydana w 1998 roku jako trzecia długogrająca płyta w dyskografii Bal Sagoth, to epicka podróż do świata magii i miecza. Odpowiedzialny za całą warstwę tekstową wokalista Byron Roberts prowadzi nas w głąb krainy, którą na kartach książek Roberta E. Howarda przemierza Conan Barbarzyńca. To od jednego z opowiadań tego pisarza zespół zaczerpnął nazwę Bal Sagoth. Jak nietrudno się domyślić, muzyką zawarta na Battle Magic wspaniale oddaje klimat fantastycznej opowieści. Mieszanka gitarowych riffów i dźwięków klawiszy nadaje epicki wymiar, dzięki któremu opowiedziana historia porusza wyobraźnię. Wokale w postaci growlu przeplatane są narratorskimi wstawkami Byrona, który niczym wytrawny bajarz prowadzi nas w głąb opowieści. Daj się ponieść tej epickiej batalii. Wkrocz do magicznego kręgu i przekonaj się, kto wygra walkę – magia czy zimna stal.
rock live
jÄgermEister music tour london, o2 academy brixton united kingdom
photography: falk-hagen Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen
photo: Falk Hagen-Bernshausen