marzec’13 march’13 no
.
11
‡ riverside {‡ steven wilson ‡ sabaton ‡ ‡ marek laskowski ‡ victorians ‡ ‡ helloween ‡ eluveitie ‡ namm 2013 ‡ ‡ abbey road ‡ sugar man ‡ and more...
sue
iver
nn 1 a st
y is sar
d!
red
ne esig
marzec / march 2013
22 & 28
36 & 42
48 & 54
34
4 & 12 POLSKI
ENGLISH
rock art van gogh: czaszka z palącym się papierosem 3
rock art van gogh: skull of a skeleton with burning cigarette
3
ROCK TALK riverside: nie chcemy robić wesołych rzeczy
4
ROCK TALK riverside: we don’t want to record happy songs
12
ROCK TALK steven wilson: staroświecki innowator
22
ROCK TALK steven wilson: old-fashioned innovator
28
rock shop nasze pierwsze urodziny
34
ROCK SHOP rock axxess throws a b-day party
34
rock style namm - radość tworzenia muzyki
36
ROCK STYLE namm: pleasure of making music
42
backstage access marka z progresem: marek laskowski 48
BACKSTAGE ACCESS progressive mar(e)k
54
rock fashion ponadczasowe levi’s
ROCK FASHION timeless levi’s
60
60
style pages toxic vision 66
STYLE PAGES toxic vision 66
rock axxess polska victorians
70
ROCK SHOT tastes like heaven, burns like hell
79
rock screen oh, what a lucky man
77
map of rock a hard rock zebra
81
rock shot niebiański smak rodem z piekła
79
rock live eluveitie, sabaton 88
map of rock rockowa zebra 80 hity znacie... helloween 82 dark access within temptation: mother earth
okładka / cover: riverside
86
rock live eluveitie, sabaton 88
66
70
77
82
86
88
ROCK AXXESS TEAM: Karolina Karbownik (editor-in-chief ), Jakub „Bizon” Michalski (translation editor), Agnieszka Lenczewska (editor) CONTRIBUTORS: Falk-Hagen Bernshausen, Marcelina Gadecka, Marek Koprowski, Piotr Kukliński, Leszek Mokijewski, Annie Christina Laviour, Miss Shela, Betsy Rudy, Jakub Rozwadowski, Agata Sternal, Katarzyna Strzelec, Weronika Sztorc, Krzysztof Zatycki, Dorota Żulikowska ADVERTISING DIRECTOR Katarzyna Strzelec, MARKETING Bartosz Płótniak EVENTS Dorota Żulikowska GRAPHIC DESIGNER/DTP Karolina Karbownik ROCK AXXESS LOGO Dominik Nowak WYDAWCA / PUBLISHER All Access Media, ul. Szolc-Rogozinskiego 10/20, 02-777 Warszawa KONTAKT/CONTACT contact@rockaxxess.com
Mam nadzieję, że przez rok, odkąd Rock Axxess istnieje, przyzw yczailiśmy Was do tematów innych niż mu zyczne, a jednak doskonale wpasowujących się w nasze rockowe życie. Rock to prz ecież nasz świat. A w świecie, odkąd żyje czło wiek, istnieje też sztuka, kreacja. Artyści plastycy szukają inspiracji również tam , dokąd sięgnęli muzycy. Dlatego chcemy , aby ten nowy dział – Rock Art – prz ybliżył Wam historię malarstwa, w której nie brakuje krwi, czaszek, śmierci, ognia, piek ła, nieba i mroku. Nie tylko w tle.
The author of this artwork died more than 70 years ago. According to Polish Copyright Law, copyright expires 70 years after the author’s death. In other countries, legislation may differ. Autor tego dzieła zmarł ponad 70 lat temu. Według polskiego Prawa Autorskiego, prawa autorskie wygasają 70 lat po śmierci autora. W innych krajach mogą obowiązywać inne przepisy.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. K.K .
rock art used already got at you have ss we focus xe I do hope th Ax ck Ro that in ctly to the fact are not dire bjects which fit well with ill on many su st t bu ith music, world, connected w indeed our lives. Rock is wanted to s ay our rocking w al le world peop and in this create. tion in the ch for inspira ar se is is why Th . Visual ar tists do s the musician t to you en es pr same places to new column is ed in th ck t la ar r st ve we ne d of ar t which the history ll, heaven an he e, fir h, deat . background blood, skulls, e th in ly t on darkness. No like it. K.K. I hope you’ll
vincent van gogh czaszka z palącym się papierosem Skull of a Skeleton with Burning Cigarette autor / author
Vincent Van Gogh
data powstania / copletion date
1885
styl / style
Realizm / Realism technika / technique
Farba olejna / Oil podłoże / material
Półtno / Canvas wymiary / dimensions
32.5 x 24 cm
gdzie zobaczyć / where to see
Van Gogh Museum Amsterdam, Netherlands
Czaszka z palącym się papierosem to jeden z najbardziej makabrycznych obrazów autorstwa Vincenta Van Gogha namalowany prawdopodobnie zimą 1885-86 roku podczas pobytu malarza w Antwerpii, gdzie studiował w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Dzieło to mogło być żartobliwą odpowiedzią na konserwatywny sposób nauczania praktykowany na uczelni.
Skull of a skeleton with burning cigarette was one of the most macabre paintings of Vincent Van Gogh. Probably it was created in the winter of 1885-86 during the artist’s stay in Antwerp where he studied at Royal Academy of Fine Arts. This skull with a cigarette was likely meant as a kind of joke and probably also as a comment on the Academy’s conservative teaching.
3
rock talk
RIVERSIDE
NIE CHCEMY ROBIć WESOłYCH
RZECZY Jakub „Bizon” Michalski foto: Monika grudzińska
ZESPÓŁ RIVERSIDE WYDAŁ SWÓJ PIĄTY KRĄŻEK, SHRINE OF NEW GENERATION SLAVES, NA KTÓRYM GRUPA POSTANOWIŁA PO RAZ KOLEJNY ZASKOCZYĆ SŁUCHACZY. UKŁON W STRONĘ KLASYCZNYCH HARDROCKOWYCH BRZMIEŃ ZOSTAŁ ZNAKOMICIE PRZYJĘTY PRZEZ FANÓW I PRASĘ MUZYCZNĄ NA CAŁYM ŚWIECIE. Z MARIUSZEM DUDĄ I PIOTREM GRUDZIŃSKIM ROZMAWIALIŚMY JEDNAK NIE TYLKO O NOWEJ PŁYCIE. TEMATÓW NIE BRAKOWAŁO, A WYWIAD PRZECIĄGNĄŁ SIĘ TAK BARDZO, ŻE POSTANOWILIŚMY PODZIELIĆ GO NA DWIE CZĘŚCI. DOKOŃCZENIE W KOLEJNYM NUMERZE ROCK AXXESS.
Trylogia była dość melancholijna, teraz dwie płyty, które trochę łączy temat zniewolenia, choć w różnych odsłonach. Po drodze były dwie EPki, od których też radość nie biła. Zastanawiam się, czy wy jesteście w stanie stworzyć płytę optymistyczną. Czy w ogóle przeszło wam przez myśl, że moglibyście kiedyś taką nagrać? MD: Ale płytę z optymistycznym wydźwiękiem czy płytę optymistyczną w sensie muzycznym i tematycznym? Najnowszy album ma optymistyczny wydźwięk na samym końcu. My jesteśmy optymistami. Ja mam optymistyczne podejście do życia, tylko że jestem melancholikiem jeśli chodzi o muzykę i nie chciałbym robić wesołych rzeczy. Raz na jakiś udaje się robić wesołe rzeczy, takie jak Egoist Hedonist z płyty ADHD, ale lepiej czuję się w melancholijnych klimatach. Pewnie dałbym radę, tylko po co? [śmiech] PG: To ja może trochę ogólniej. Sztuka, która dociera do ludzi, jest częściej inspirowana jakimiś dramatami i nieszczęściem. Sztuka często rodziła się w cierpieniach i to chyba jest wdzięczniejszy temat do przeżywania niż opowiadanie, że wszyscy się kochają. Oczywiście są zespoły, które chcą trafiać w takie klimaty. Ale my nie jesteśmy tacy smutni jak ta muzyka i te teksty. Na co dzień jesteśmy zupełnie inni i to też nie są nasze przeżycia, a bardziej obserwacje. A to, w jakim świecie żyjemy, każdy chyba widzi przez okno i jakoś tutaj bardzo optymizmem nie wieje. MD: Jeśli chodzi o imprezy i dobrą zabawę, to jest to w większości albo muzyka klubowa, albo mocno rockowa, czasami metalowa. My natomiast zawsze próbowaliśmy tworzyć muzykę bliską sercu. Jeżeli tworzysz muzykę melancholijną, to bardzo wiele osób jest się w stanie z tą muzyką utożsamiać przez to, że jest na przykład wiele nieszczęśliwych osób, które czują się samotne. Jeżeli słuchają tego typu muzyki, to zdają sobie sprawę, że istnieją też inni ludzie, którzy czują się podobnie jak oni. Jest to pewna nić porozumienia i tego typu utwory są bardzo bliskie ludzkim sercom. Zwróć uwagę, co się dzieje na przykład w Topie Wszech Czasów w Trójce. Tam w pierwszej dziesiątce są praktycznie same ballady typu Stairway to Heaven, Brothers in Arms i tak dalej. To są kamienie milowe i to są rzeczy, które zapamiętuje się do końca życia. To są utwory bardzo bliskie ludziom. Ale jeśli jest na przykład utwór typu Lambada, to kojarzy się to fajnie, ale nie zostaje z tobą do końca życia, a co najwyżej mile wspominasz go z jakiejś tam imprezy. Dlatego optymistyczne wydźwięki tak, ale optymistyczna muzyka – nie. Strasznie was teraz wałkują w temacie niewolnictwa, ale trochę sami się wkopaliście przez tematykę płyty i taki tytuł [Shrine of New Generation Slaves]. Nie czujecie przez to się sami trochę niewolnikami tej płyty? MD: Pewnie coś w tym jest. Ale my generalnie opowiadamy o dzisiejszych czasach. W tekstach chciałem zaznaczyć współczesne problemy niektórych osób i jak
6
najbardziej połowę z tego można by odnieść do nas jako do zespołu. Jesteśmy niewolnikami pewnej rutyny typu nagrywanie płyty – promocja płyty – koncerty – wywiady i można spytać, gdzie w tym momencie miejsce na artyzm. Ale to jest tylko dowód na to, że to dość uniwersalny temat, który można rozwijać sobie w dowolny sposób i interpretować. PG: Tylko jeśli porównywać naszą rutynę do rutyny przeciętnego Kowalskiego, który codziennie wykonuje te same czynności, czasami co do minuty, to w zasadzie to nie jest rutyna. Wykonujemy pewne rzeczy, bo takie jest nasze życie, tak się nam udało, ale jest czas wydania płyty i promocji, czas grania koncertów i w gruncie rzeczy to bardziej przygoda niż rutyna dnia codziennego. Oczywiście jak jedziemy na koncerty, to każdy dzień jest podobny do kolejnego, tyle że każdego dnia jesteśmy w innym miejscu, otoczenie jest inne i nie masz wrażenia, że cały czas stoisz w miejscu albo się cofasz. MD: Najważniejsza rzecz jest taka – jeżeli lubisz czuć się niewolnikiem swojej pracy, to jest wszystko ok. To niewolnictwo na nowej płycie niekoniecznie jest nieszczęśliwe. Pierwszy utwór – New Generation Slave – opowiada o takim typowym sfrustrowanym kolesiu, który nie jest w stanie cieszyć się swoim życiem. Stronię od takich ludzi, unikam ich, ponieważ wytwarzają bardzo negatywną energię, która mi przeszkadza. Jestem ostatnio coraz częściej przez nich otaczany i dlatego chciałem w jakiś sposób zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Główny powód jest taki, że ci ludzie z reguły nie są w stanie połączyć przyjemności ze swoją pracą. Zdaję sobie sprawę z tego, że można pracować w jakiejś korporacji i być nieszczęśliwym, ale niektórzy znajdują w tej sytuacji jakieś rozwiązanie – inną pracę, hobby, rodzinę, dzięki której czują się szczęśliwi. Natomiast jeśli praca, w której nie jesteś szczęśliwy, dominuje nad twoim życiem w taki sposób, że odbija się to na innych, to jest to złe i wydaje mi się, że powinno być zmienione. Ale są tacy, którzy czują się niewolnikami i świetnie ustawia im się nakrętki w jakiejś fabryce, i to jest to, co chcieliby robić. Ja wtedy nie mam nic przeciwko. Nasze niewolnictwo jest w takim sensie bardzo przyjemne. PG: Jeszcze uzupełnię to, co powiedział Mariusz. Z tej płyty wychodzi obraz pewnej masy i uogólnienia pewnych rzeczy. Oczywiście każdy indywidualnie powiedziałby – „Nie, ja nie jestem w tej masie. Ja do niej nie należę, bo mam zupełnie inne życie. Co prawda pracuję w korporacji, ale coś tam…” Można byłoby każdy przypadek traktować indywidualnie, ale po 1989 roku, gdy pewne rzeczy zaczęły się zmieniać i nastał konsumpcjonizm, i wszyscy nagle zachłysnęli się tym wielkim światem, to my sami tak naprawdę zakuliśmy się w te kajdany i nam z tym dobrze. MD: Zwłaszcza w naszym kraju. Kiedyś, jeszcze w czasach, gdy zespół Xanadu miał zupełnie innych muzyków,
napisałem tekst po polsku – „Dobrze jest źle”. To było o takich ludziach, którzy lubią narzekać i kiedy okazuje się, że mają jakąś szansę w życiu i jest naprawdę spoko, robią wszystko, żeby to zepsuć. Po to, żeby móc się potem znowu zamknąć w swoim pokoju pod kołdrą i narzekać, że im źle. My uwielbiamy licytować się na choroby. Jak spotyka się dwóch Polaków i pytają się nawzajem – „Co u ciebie słychać?” – to zazwyczaj odpowiedź brzmi – „ach, stary, daj spokój.” To niewolnictwo tutaj też ma trochę ukryty podtekst, ale bardzo lokalny [śmiech]. Chciałem się także z tym rozprawić. A kończąc ten temat, bo to bardzo istotne: jeden z dziennikarzy powiedział mi, że mamy świetne wyczucie czasu, bo do kin właśnie wchodzi film Lincoln, który dotyczy tematu niewolnictwa. Aż chciałem odpowiedzieć – „A Django?” [śmiech]. Także niewolnicy są na czasie. Ja mam konto na Facebooku, wy macie konta na Facebooku. Ty, Mariusz, masz nawet kilka [śmiech]. Założyłeś Twittera. Nie czujecie, że przez to wszystko jesteście na wyciągnięcie ręki i oddajecie się trochę we władzę tłumu? MD: Moim zdaniem wszystko polega na odpowiednim dawkowaniu. Jestem obecny w mediach społecznościowych, typu Facebook i Twitter, głównie dlatego, że strony internetowe teraz nie wzbudzają żadnego zainteresowa-
nia. Jeżeli nie ma cię na Facebooku, to nie ma cię nigdzie. Więc jeżeli moja praca polega na tym, że muszę docierać w jakiś sposób do ludzi, to chcę korzystać z takich możliwości, które daje mi Internet. Staram się natomiast do minimum ograniczać odkrywanie kart dotyczących mojego życia prywatnego czy mojej rodziny. Nie chcę wrzucać zdjęć swojego psa albo fotek z jakiejś imprezy lub z wakacji z żoną. Bo też i nie wyjeżdżam za często [śmiech]… Ale staram się w jakiś sposób to dawkować. Nie chcę już nawet mówić o portalu na O, na którym komentarzy pod artykułami już nie czytam, bo szkoda nerwów. Ale nawet w miejscach takich jak Facebook zauważyłem nową modę wynikającą z tego, że ludzie znani są na wyciągnięcie ręki. Niektórzy sądzą, że to fajnie przycwaniakować przed samym sobą i znajomymi, że się napisało jakiś złośliwy komentarz takiej osobie. MD: Zauważyłem, że hejterzy są teraz bardziej otwarci. Już się nie krygują, nie są anonimowi jak na Onecie. Coraz więcej portali internetowych łączy się z Facebookiem, od razu widać imię i nazwisko danego delikwenta, który, wiedząc, że i tak nie zostaną wyciągnięte wobec niego żadne konsekwencje, bo jest wolność słowa, może sobie pozwalać na wszystko. No i zaczynają otwarcie hejtować
7
wszystko. Z tego, co zauważyłem, niektórym bardzo się to podoba. To jest dowód na to, że wszystko się zmienia, nawet hejterzy [śmiech]. PG: Ale z drugiej strony rozmawialiśmy o tym, jadąc tutaj i Mariusz zauważył, że Facebook został dostosowany do realiów amerykańskich. Amerykanie są szczęśliwi, oni wszystko lubią, a jeśli czegoś nie lubią, to o tym nie mówią. Stąd brak ikonki kciuka w dół, a jedynie kciuk w górę. Jeśli już mam słuchać jakichś komentarzy negatywnych, to z ust kogoś, kto podpisuje się pod tym zdaniem, a nie anonima. Trzeba odwagi, żeby negatywne opinie wygłaszać. Ale nie mówmy też, że Facebook jest po to, żebyśmy się wszyscy kochali. Pewne rzeczy można powiedzieć, jeżeli komuś się coś nie podoba. U nas to często było farsą, bo wystarczył jeden głupi głos i zaczynała się cała narodowa dyskusja. Tu był zawsze problem. I ta anonimowość, która zawsze sprawiała nam najwięcej radości, bo mogliśmy powiedzieć – „twoja stara to …”. Przejdźmy do płyty. Promocja jest dość mocna. Jesteście w tym momencie w zasadzie wszędzie. Przy okazji gratuluję złotej płyty [informacja o tym, że album S.O.N.G.S. pokrył się złotem, ukazała się chwilę przed wywiadem]. Ta ostra promocja to efekt tego, że razem z wytwórnią postanowiliście, że czas mocno zadziałać, czy nagle media w Polsce dowiedziały się, że istnieje taki zespół jak Riverside? MD: Ta promocja wynika tylko z tego, że wydaliśmy płytę w sezonie ogórkowym i nikt oprócz nas płyty nie wypu-
8
ścił, więc nie mamy za wiele konkurencji [śmiech]. To był celowy zabieg, nie ukrywam. Wiem, że sprzedaż jest gorsza w tych miesiącach, kiedy ludzie odkuwają się po sylwestrze i po Świętach, ale z drugiej strony patrzyłem, co działo się w październiku i listopadzie, jak Mystic próbował pogodzić premiery Lao Che, Marii Peszek, Huntera i kogoś tam jeszcze. Wszyscy chcieli być dobrze promowani, ale nie sposób się rozdwoić czy „rozczworzyć”. Na półkach sklepowych też trzeba znaleźć odpowiednią ilość miejsca. Chcieliśmy pokazać, że też pod tym względem jesteśmy innym zespołem. Wszystkie zespoły z reguły wydają płyty w marcu, kwietniu lub maju bądź we wrześniu, październiku i listopadzie, uważając, że to jest najlepszy czas na sprzedaż płyt. A może właśnie nie? Dlatego my wydaliśmy płytę w styczniu i o nas się mówi. To chyba głównie o to chodzi. Chociaż słyszałem też takie plotki, że podobno nagraliśmy dobrą płytę i dlatego ludzie mówią o Riverside, ale nie wiem czy to prawda [śmiech]. PG: Ja jednak twierdzę, że chodzi o to, kto wydaje płytę, a nie – kiedy ją wydaje. To, że ludzie jeszcze nie odkuli się po Świętach, a jednak kupują tę płytę, świadczy o tym, że chcieli płytę właśnie tego zespołu, zamiast pójść i kupić komuś w prezencie na przykład Adele. MD: Oczywiście chciałbym podziękować firmie Mystic Production za pomoc w promocji albumu, bo rzeczywiście jest to bardzo miłe, kiedy zespół niemainstreamowy jest traktowany na równi z zespołami mainstreamowymi [śmiech].
No właśnie, chciałem też zapytać, czy wy nie przebijacie się już czasem trochę do tego mainstreamu. MD: Myślę, że te ilości sprzedanych płyt, mimo złota, to jednak mimo wszystko wciąż liczby zupełnie inne niż w przypadku Adele [śmiech]. PG: Poza tym dopiero dzisiaj po raz pierwszy byliśmy w profesjonalnym studiu telewizyjnym i udzielaliśmy wywiadu w telewizji… MD: Myślę, że ta płyta jest w pewnym sensie jakimś lekkim przełomem w naszej karierze. Chociaż to też jest jakaś naturalna ewolucja. My jesteśmy zespołem, który ma już dziesięć lat, to jest nasza piąta płyta. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach słuchacze poszukują zespołów z jakimś charakterem. Czegoś, co nie jest jednorazowe, czemu wiedzą, że mogą zaufać. Sprawdzonej marki. Ta moda na klasykę rocka w naszych czasach też właśnie z tego się bierze. Ludzie są już zmęczeni nowościami, które są jakimiś sezonowymi przypadkami. W jednym roku wszyscy się zachwycają, w następnym już nie. Wolą odkrywać sprawdzone dyskografie Led Zeppelin, Queen, Deep Purple i tak dalej. Taką mamy teorię na ten temat. Te reedycje, które teraz wychodzą, też nie wychodzą bez powodu. To się po prostu sprzedaje. Możliwe więc, że trafiliśmy w dobry moment, w którym znalazł się świat, ale także my jako zespół. PG: Jest też kwestia określenia, czym jest mainstream. Bo jeśli mainstream ma w naszym przypadku polegać na tym, że będziemy nagrywać dobre płyty, tylko będziemy sprzedawać ich więcej, to taki mainstream mi się podoba i w takim mainstreamie mogę być, ale pozostając tym, kim jestem i raczej w takiej otoczce undergroundowej. To znaczy, że nie grozi nam na przykład, że pojawisz się jako juror w Bitwie na Głosy albo w The Voice of Poland? MD: Myślę, że musiałbym grać inny rodzaj muzyki, chociaż na nowej płycie zahaczamy momentami nawet o pop. PG: Ale gdyby tak ktoś przyszedł i zapytał… MD: To zależy, ile dostałbym za to kasy [śmiech]. No wiesz, Titus był, Adam był… PG: Teraz Marek Piekarczyk. MD: Myślisz, że dlaczego oni tam idą? Dostają za to hajs. PG: Z jednej strony nic mnie nie dziwi, bo żyć z czegoś trzeba. Jeżeli ktoś ma taką propozycję, to na pewno się nad nią zastanowi. Pytanie, jak dalej będziesz tą swoją karierą kierował. Czy będziesz pchał się na te salony i czerwone dywany, żeby wzbudzić trochę kontrowersji, czy będziesz jurorem, weźmiesz swoje, przykładowo, 10 tysięcy i pójdziesz do domu robić to, co robisz normalnie. MD: To jest ciekawy moment. Nergal przebił pewne mury i za chwile nie będzie to robiło żadnego wrażenia, że jakiś muzyk z zupełnie innym doświadczeniem robi
coś dziwnego. Okaże się, że to jest tak naprawdę stały element naszych czasów i będzie to zupełnie normalne, więc jeśli kiedyś będę jurorem, to myślę, że nie będzie to nikogo dziwiło. Ale oczywiście żartuję. Pytanie brzmi – co to miałby być za program? Czemu miałby służyć? Jeśli akurat byłaby totalna posucha i zespół nie miałby pomysłu ani na siebie, ani na nagrywanie nowej płyty, to pewnie coś z tym czasem trzeba by było zrobić, ale ja bardzo lubię wolny czas spędzać głównie za sterami swojego statku, czy to Riverside, czy Lunatic Soul. Ale nie mam nic przeciwko, jeśli jacyś inni muzycy się w to bawią, bo widocznie mają taką ochotę. Może uważają, że to im się przytrafi raz w życiu, a zawsze raz w życiu trzeba różnych rzeczy spróbować. Wróćmy do płyty. Są na niej bonusowe kawałki – „Nocne Sesje”. Już wcześniej podobne klimaty były w utworach Rainbow Trip albo Rapid Eye Movement. Na EP Voices in My Head też były tego typu rzeczy. Czy to jest zarezerwowane tylko dla bonusów, dodatkowych płyt i EP, czy macie ochotę zrobić coś więcej w
tym kierunku? Bo to już kolejny raz, kiedy zapuszczacie się w te bardzo nierockowe rejony. MD: Możliwe, że kiedyś zrobimy jakiś projekt. Chodzi o to, że te wszystkie rzeczy mają bardzo wiele wspólnego ze sobą. Są tworzone głównie przez naszą trójkę. Piotrek Kozieradzki, ponieważ jest bębniarzem, a nie gra w tego typu utworach, nie za często uczestniczy w tworzeniu tego typu dźwięków i nie chcielibyśmy wydawać pod szyldem Riverside czegoś, w co nie jest zaangażowana cała czwórka. Dlatego z reguły tego typu utwory trafiają na EP lub jako różnego rodzaju bonusy. Może to wszystko jest początkiem jakiegoś nowego projektu, który kiedyś stworzymy we trzech, nie wiem. Wydawanie tego pod szyldem Riverside jako pełnoprawnej płyty byłoby trochę nie fair w stosunku do tego, jakim jesteśmy zespołem. PG: A z drugiej strony nie da się ukryć, że w sytuacjach podbramkowych, kiedy przydałby się jakiś utwór, a akurat żadnego nie mamy i trzeba coś zrobić w miarę szybko, to najczęściej wpływają z nas właśnie takie klimaty. Może kiedyś będzie to miało ujście w jakiejś innej formie.
MD: Generalnie jesteśmy fanami muzyki elektronicznej i ambientowej. Ja wychowywałem się na Tangerine Dream, Michał [Łapaj, klawiszowiec – przyp. red.] to też nie tylko Jon Lord, ale wiem, że także Klaus Schulze. Robimy takie rzeczy raz na jakiś czas, kiedy chcemy oprzeć się na nieperkusyjnych rzeczach. Perkusje są tu głównie w wersji elektronicznej albo w postaci jakichś przeszkadzajek. Kiedy byliśmy u was w studio podczas nagrywania płyty, mówiłeś, że są dwa kawałki, które nie weszły na płytę. To są właśnie te dwa? MD: Nie, to były takie piosenki… Jedna była kontrowersyjna, trochę nie pasowała. A druga to był utwór, który spokojnie mógłby znaleźć się na płycie Rapid Eye Movement zaraz po Embryonic i Through the Other Side. Nie był na tyle „inny”, żeby go umieszczać na tej płycie. To nie znaczy, że wszystkie te utwory, które umieściliśmy na płycie są inne w stosunku do tego, co robiliśmy, ale na pewno jest inne podejście, inny sposób realizacji, aranżacji. Bardziej przefiltrowany, przeczyszczony. Tamten utwór był taki… „po prostu” i nie chciałem takiego
umieszczać na płycie. A jest szansa, że one gdzieś jeszcze trafią? MD: Nie wiem. Może trafią na Lunatic Soul, może na kolejne Riverside. Może trafią w ogóle do innego projektu. Jest dużo pomysłów, które gdzieś tam zostają w kieszeniach. Szkoda, że nie nagrywamy niektórych. Tu akurat udało się nagrać. No właśnie, jak to jest z takimi właśnie rzeczami, które gdzieś się pojawiają, a potem nie trafiają na płytę? Chomikujecie je czy jak nie wyjdzie za pierwszym razem, to odpuszczacie? MD: Z reguły nagrywamy to, co wychodzi. Nie mamy jakichś przepastnych archiwów. Mamy takie w postaci nagrań na dyktafony, na mikrofony z próby… tego typu rzeczy. Nie ukrywam, że kiedyś nawet myślałem o tym, żeby odkurzyć te nagrania, pouczyć się starych utworów, nagrać to i wypuścić je na zasadzie „Riverside oldies”, ale nie chce nam się po prostu w tym grzebać [śmiech]. CIĄG DALSZY W KOLEJNYM NUMERZE ROCK AXXESS
rock talk
RIVERSIDE
WE
DON’T
WANT to
RECORD HAPPY
SONGS Jakub „Bizon” Michalski PHotoGRAPHY: Monika grudzińska
RIVERSIDE HAVE JUST RELEASED THEIR FIFTH STUDIO ALBUM, SHRINE OF NEW GENERATION SLAVES, AND ONCE AGAIN SURPRISED THEIR FANS. THEIR HOMAGE TO CLASSIC HARD ROCK SOUND GOT ENTHUSIASTIC REVIEWS FROM THE LISTENERS AND THE MUSIC PRESS AROUND THE WORLD. WE SPOKE WITH MARIUSZ DUDA AND PIOTR GRUDZIŃSKI, BUT NOT ONLY ABOUT THE NEW ALBUM. WE FOUND SO MANY INTERESTING TOPICS THAT WE HAD TO SPLIT THIS INTERVIEW IN TWO. HERE iS THE FIRST PART. YOU’LL FIND THE SECOND ONE NEXT MONTH IN ROCK AXXESS.
The trilogy had a very melancholic mood, the next two albums are in some way connected by the theme of social slavery, although caused by slightly different areas of our lives. In the meantime, you also released two EPs that also lacked any traces of positive thinking. I wonder whether you are able to create an optimistic record. Have you even though about recording one? MD: It depends whether you mean something that sounds happy or something that is optimistic in terms of music or the topics discussed. The new album ends somewhat optimistically. We are optimists. I have a very optimistic way of thinking but I’m also very melancholic when it comes to music and I wouldn’t like to record happy songs. Once in a while we do something like that, for example Egoist Hedonist off the ADHD album, but I feel much better doing more melancholic stuff. I would be able to record something happy more often but why should I? [laughs] PG: I’d like to talk about the more general aspect of it. The art that people admire the most is usually connected with some dramatic events or tragedies. Art often comes from suffering and I believe it’s a far better topic than stories about how all people love each other. Of course, there are bands that find themselves well within that area. But we’re not as sad as our music and lyrics. We’re very different from that and these are not our own experiences, but rather observations. And I think we’re all aware of how the world we live in looks like. It’s not optimistic at all. MD: When you want some music for parties, it’s usually some club music or heavy rock and metal stuff. But we always preferred to create something that would be close to the heart. If you record some melancholic tunes, there will be lots of people that will feel close to it, because, for instance, there are many lonely people who are unhap-
14
py. If they listen to this music, they will know that there are many more people like them who feel the same way. It’s a certain element of understanding and these kinds of songs are able to really reach people’s hearts. Look what’s going on in the Top of All Times ranking in Polish Radio 3. Top 10 is usually comprised of ballads like Stairway to Heaven, Brothers in Arms and stuff like that. These are milestones and tunes that people remember for the rest of their lives. People feel connected to them. But if you take, let’s say Lambada – it’s fun but it doesn’t stay with you forever, you just usually connect it to some party from the past. So, optimistic thinking – why not? Happy music – no, thank you. Everyone keeps bringing up the theme of slavery during every interview but you can pretty much blame yourselves as you created the whole theme of the new album and the title [Shrine of New Generation Slaves]. Don’t you feel a bit like slaves of this new re-
cord because of this? MD: Probably in some ways, yes. But we generally speak about modern times. I wanted to tackle current problems that some people have to face and, of course, probably half of them could be as well related to the band. We’re slaves of a certain routine: recording an album – promotion – tour – interviews. You could ask, where’s room for art in all of this. But it proves that this is a universal topic which can be developed and interpreted in many ways. PG: But if we compare our routine to the routine of, let’s say, an average Polish Joe, who does the same things every day, sometimes at exactly the same time, then our routine doesn’t seem like a routine at all. We do certain things because that’s how our life looks like. But there’s time when we release our music and promote it, there’s time to play some gigs, and it’s all more like an adventure, than a routine. Of course, when we go on tour, every day pretty much looks the same, though we’re at diffe-
rent places. The surrounding is different and we don’t have this feeling that we don’t move forward. MD: The most important thing is this – if you like being a slave of your job, then I’m ok with it. This slavery that we talk about on the new record doesn’t necessarily have to be connected with being unhappy. The first track – New Generation Slave – is about this typical frustrated guy, who’s not able to enjoy his life. I try to avoid such people, because they create this negative energy that annoys me. People like this tend to surround me more often lately and I wanted to understand, why this happens. The thing is, these people are not able to enjoy their work. I imagine that some people work in big companies and are unhappy, but some are able to find some solution – another job, a hobby, family that makes them happy. But if the job you’re unhappy doing dominates your life in a way that it affects other people, then it’s bad and should be changed. But some feel like slaves and they
15
enjoy working in some factory, putting screw tops on a conveyor belt. It’s what they wanted to do. I’m ok with that. Our slavery comparing to this is very pleasant. PG: I just want to add one thing. We’re generalizing a bit, we talk about a mass of people. Individual people would probably say – “No, I’m not a part of that crowd. I don’t belong there, because my life is completely different. Yes, I do work in a big company, but blahblahblah.” Every case is different, but after 1989, when things started to change and the consumptionism started to dominate our lives, and we kinda jumped enthusiastically into this big world, we voluntarily handcuffed ourselves and we feel good about it. MD: Especially in our country. One time, when the band Xanadu was a completely different group with other musicians, I wrote some lyrics in Polish that said “It’s good when it’s bad”. It was about those people that like to grumble and when they suddenly get a chance to achieve something in life and make it good, they do everything they can to spoil it, just to be able to complain again, lock themselves in their rooms and hide under their quilt. We just love to outdo one another when it comes to listing all our illnesses. When two Poles meet, one asks – “How are you?”, and the other one says – “Oh, man, don’t even ask…” This slavery has a bit of a hidden meaning here, as well, but it’s more local [laughs]. I wanted to tackle this problem as well. And to finish this answer, because it’s important, too – one of the journalists told me that we are right on time with this theme, because Lincoln is played in the cinemas now, and it’s about slavery. I wanted to say: “And what about Django?” [laughs]. The slaves are a hot topic nowadays. I have a profile on Facebook, you also have yours. Mariusz, you even have a couple of them [laughs]. You also created an account on Twitter. Don’t you feel that because of this, you are easily accessible and in some way you let all the people invade your privacy? MD: I think it’s all about how much you let people see. I’m present in social media like Facebook or Twitter mostly because regular websites are less popular now. If you’re not on Facebook, you don’t exist. So if one part of my job it to reach as many people as I can, then I want to use the possibilities that the Internet provides me with. But I try to minimize the amount of personal or family stuff I post. I don’t want to post photos of my dog or some pics taken during a family gathering or when I go on vacation with my wife. Which is not too often [laughs]. I try to limit this kind of Internet activity to minimum. I don’t even want to mention the names of some popular websites where there’s so much bullshit in the comment box under every single article, but now even on Facebook I noticed a new trend. It seems that some people think that they will be cooler if they write some nasty comments on a famous person’s profile.
16
MD: I noticed that the haters are more open these days. They don’t hide, they are not anonymous. More and more big websites are connected with Facebook, so you can instantly see the name of the guy. They know that no one can do anything to them because there’s the freedom of speech, so they can write pretty much anything. So they go on hating everything. I noticed some of them really like it. It proves that everything changes, even the haters [laughs]. PG: But on the other hand, we just talked about it driving here and Mariusz noticed that Facebook is adapted to American way of thinking. Americans are happy, they like everything, and even if they don’t like something, they just don’t talk about it. That’s why you don’t have the “dislike” button, only the “like” one. If I have to read or listen to negative comments, I want it from someone who is able to sign it with their own name, not some anonymous person. It also takes some courage to state negative opinions. Facebook is not only for those who like everything and love everyone. There are things you can say if you don’t like something. But it often turned into a complete mess when one single comment sparked off a national discussion. It was always a problem in this country. And the fact of being anonymous was the best part of it for some, because they could write things like “your mother is this or that…”. Let’s go back to the new album. The promotion is quite intense. You’re pretty much everywhere right now. By the way, congrats for the gold record [news that S.O.N.G.S. went gold reached us just minutes before the interview]. It’s the matter of you and the record company deciding that it’s time to really work hard on it or just simply Polish media suddenly discovered that there’s a band called Riverside? MD: It’s only because we released the record in the silly season and no one else did that, so there’s no competition [laughs]. I admit, we did that on purpose. I know that the sale numbers are a bit worse in these months because people still try to get back on their feet after Christmas and the New Year, but I also observed what was going on in October and November when Mystic was trying to promote several big Polish releases like Lao Che, Maria Peszek, Hunter and something else, at the same time. Each of those artists wanted to have a good promotion, but the company cannot be split in four. And there still has to be enough space on the shelves in the record stores. We wanted to show that we think differently as a band. Most bands usually release their albums in March/April/May or September/October/November, because they believe it’s the best time to sell their albums. And what if it isn’t? That’s why we released our record in January and people talk about us. That was the purpose. Although I also heard that they talk about Riverside because the album is good, but I don’t know if it’s true [laughs].
PG: I think it’s all about who releases the music, not when. The fact that not everyone recovered financially after Christmas but the album sells well means that they wanted to buy this very album by this very band, instead of buying, let’s say, Adele. MD: Of course, I’d like to thank Mystic Production for their help in promoting the album because it really is nice when a non-mainstream band is treated like mainstream artists [laughs]. That’s another thing I wanted to ask. Aren’t you slowly becoming a part of the mainstream? MD: Although the album went gold, I think the numbers are still far different than with Adele [laughs]. PG: And besides, today was the first time we were in a real TV studio for an interview… MD: I believe this album is a small breakthrough in our career. But this is also a natural process. We’re ten years old as a band, we have five albums released. I think the audience looks for bands with certain temperament nowadays. They want something that is not disposable, something they know they can trust. They want a proven brand. It’s also connected to this new popularity of classic rock. People are tired of new things that go out of fashion after one year. They prefer to discover whole
18
catalogues of Led Zeppelin, Queen, Deep Purple and so on. This is our theory. All those remasters that you can buy now are released for a good reason. They sell well. So it’s possible we just caught the world and this band in the right moment. PG: The other thing is stating what exactly is this mainstream. Because if being mainstream means for us that we’re gonna record good albums but we’re gonna sell more copies of them, then I like this mainstream and I want to be a part of it, but remaining who I am and in a more underground style. So this means we won’t see you guys as the judges in shows like The Voice of Poland? MD: I think I would have to be playing different music, although we flirt with pop a bit on the new album. PG: Ok, but if somebody came to you and asked… MD: It all depends on how much they would offer [laughs]. Well, you know, Titus [from Polish thrash metal band Acid Drinkers] took part in one of those shows, so did [Behemoth’s] Nergal… PG: Marek Piekarczyk [lead singer of Polish rock veterans TSA] is in one right now.
MD: But why do you think they go there so eagerly? They get good cash for it… PG: On one hand, it’s no wonder. People have to live somehow. If someone gets an offer like that, they will consider it. The question is, what can you do with it later. Whether you’d like to attend parties, walk on red carpets and spark some controversies, or you’d like to be a judge, take you 10 grand or something and then go home and do the things you normally do. MD: It’s an interesting moment right now. Nergal blazed a trail and in a moment or two, it won’t be anything special, that some musician from a completely different musical area is doing something like that. It’ll turn out as a sign of our times and it will be something normal. So if I ever get to be a judge in a show like this, I don’t think it would be anything strange. But the question is – what sort of a show would it be? What would be the purpose of it? If nothing was going on and the band had no plans to record, I would probably have to do something with my time. But my favourite way of spending my free time is with Riverside or Lunatic Soul. At the same time, I don’t have any problem with other people enjoying their time in such shows if they want to. Maybe they think such opportunity knocks only once in a lifetime and you should
try everything at least once. Let’s go back to the album one more time. There are two bonus tracks – Night Sessions. You’ve explored similar areas before on Rainbow Trip, Rapid Eye Movement and Voices in My Head EP. Is it something that you leave for bonus tracks, bonus CDs and EPs or do you plan to go a bit more often in that direction? Because it’s definitely not the first time you try this non-rock stuff. MD: We might develop it into some kind of a project one day. All these tracks have something in common. They are created by three of us. Piotr Kozieradzki doesn’t play on them because he’s a drummer, and we wouldn’t like to release as Riverside something that not all four of us take part in. That’s why these tracks usually end up on EPs or as bonus tracks. Maybe it is a beginning of some kind of a project that we might do in the future, I don’t know. Releasing a full album of this kind of music as a Riverside album would not be fair in terms of what sort of a band we are. PG: But we also can’t deny that sometimes we need a song quickly and we don’t have one, and then we usually come up with tracks like these. Maybe we’ll do something with it one day.
19
MD: Generally speaking, we’re fans of electronic music and ambient. I listened to Tangerine Dream when I was young, Michał [Łapaj, the keyboard player] is not all Jon Lord. I know he also likes Klaus Schulze. Once in a while, when we want to do something without drums, we try things like these. Drums are mainly electronic or in a form of small percussive instruments. When we visited you in the studio during the recording of this new album, you told us that there were two tracks that were left out. Are those the ones that ended up on the second CD? MD: No. Those were just… songs. One was a bit controversial, and didn’t really fit. The second one was something that would easily fit on Rapid Eye Movement, right after Embryonic and Through the Other Side. It wasn’t “different” enough to be released on this album. That doesn’t mean all those new songs are different to what we’ve been doing, but the arrangements and production are different. It’s more filtered, cleaned up. That song was just… “simple”… and I didn’t want to put it on this album.
Is there any chance we’ll get to hear them some day? MD: I don’t know. Maybe on Lunatic Soul album, maybe on the next Riverside album. Maybe on a completely new project. We have many ideas that are left unused. It’s a shame that we don’t record some of them. But we did manage to record this one. So how does it look like with all those tunes that you come up with but they don’t end up on a new record? Do you keep them or do you just throw them away if they didn’t work the first time? MD: Usually we record only the stuff that ends up on an album. We don’t have any vast archives. We do have some stuff recorded on Dictaphones or during rehearsals… that sort of stuff. I admit I once thought about dusting off some of those recordings, learning to play them and releasing them as “Riverside oldies”, but the truth is, we’re too lazy to dig in it [laughs]. THE SECOND PART OF THE INTERVIEW WILL BE PUBLISHED IN THE NEXT ISSUE OF ROCK AXXESS
Agnieszka Lenczewska foto: Naki Kouyioumtzis
INNOWATOR
STAROŚWIECKI
rock talk
STEVEN WILSON
NAJNOWSZY ALBUM STEVENA WILSONA – – JEST JUŻ W SKLEPACH. NA NIESPEŁNA MIESIĄC PRZED PREMIERĄ PŁYTY SPOTKALIŚMY SIĘ Z ARTYSTĄ W JEDNYM Z WARSZAWSKICH HOTELI. CO CIEKAWEGO MIAŁ DO PRZEKAZANIA CZYTELNIKOM ROCK AXXESS? O TYM PRZECZYTACIE PONIŻEJ.
Twoja trzecia płyta solowa, The Raven That Refused to Sing, ukaże się w przyszłym miesiącu. Jakie straszne opowieści wymyśliłeś tym razem? Inspirowałeś się twórczością Edgara Allana Poe, powieściami gotyckimi lub horrorami? O tak. Tym razem cały projekt oparty jest na klasycznych opowieściach o duchach. Nie chodzi mi o współczesne filmy grozy (na przykład autorstwa Stephena Kinga) ani o slashery czy scenariusze horrorów. To raczej nawiązanie do literatury przełomu XIX i XX wieku. To opowieści o ludziach, którzy zmierzają ku końcu życia, o żalu i o stracie. Te historie to z pozoru eskapistyczna fikcja, lecz jeśli przyjrzeć się im uważniej, poruszają tematykę życia po śmierci, winy, strachu, miłości oraz wpływu naszego stanu wewnętrznego na zewnętrzne postrzeganie. To bardzo ważne, że chodzi tu o klasyczne opowieści o duchach, takie w starym stylu – oparte głównie na atmosferze i subtelności. Uwielbiam czytać książki. Wiele razy podczas mojej kariery zdarzało się, że inspirowałem się w swojej muzyce tym, co akurat czytałem. Część tych opowieści stała się inspiracją dla tekstów na nowej płycie. Są to głównie historie opowiadające o ludziach, różnych sytuacjach, z którymi muszą się zmierzyć, o ich emocjach i problemach. Zawierają także elementy nadprzyrodzone. Czytałem sporo Edgara Allana Poe, ale także takich brytyjskich pisarzy, jak M.R. James, William Somerset Maugham, M.G. Lewis czy Algernon Blackwood. W końcu zacząłem tworzyć opowieści w tym klimacie – nie teksty piosenek, ale całe opowieści. Przeczytaj te historie, które są we wkładce do płyty – Luminol, Holy Drinker i inne. Każda z nich jest ciekawa, lecz jednocześnie przerażająca w klasycznym znaczeniu tego słowa. To coś, czego brakuje mi w większości książek o duchach. Lubię czytać straszne historie przed snem, a The Oxford Book of English Ghost Stories jest jedną z moich ulubionych książek.
24
To znakomita antologia dla fanów opowieści o duchach. Dobrze rozumiem, że kruk jest symbolem złych wieści i śmierci? Dokładnie tak. A duchy? Duchy stały się znakomitym symbolem żalu i straty. Dla mnie opowieści o duchach są doskonałym medium, dzięki któremu można wykorzystać duchy jako odbicie strachu przed śmiertelnością, przed stratą, żalem i wszystkimi sprawami, o których ludzie myślą niemal od chwili, gdy są wystarczająco dojrzali, by móc myśleć samodzielnie. Ja to tak właśnie widzę. A co sprawiło, że interesujesz się sprawami nadnaturalnymi? Lubię klimaty nadprzyrodzone w takim klasycznym znaczeniu tego słowa. Gdy dorastałem, fascynowałem się fotografiami duchów. Podobnie jak wiele innych osób, nie jestem religijny. Co więcej, uważam, że religia to jedno z przekleństw naszego gatunku. Widziałeś kiedyś serial Nie z tego świata? Nie. Wiesz, ludzie lubią dobre bajki, dobre historie, zwłaszcza jeśli zawarte są w nich nadprzyrodzone elementy, a bohaterowie żyją długo i szczęśliwie. Ludzie od zawsze byli zafascynowani nieznanym, lecz jednocześnie bali się tego. Dlatego tak wiele jest historii z wątkami o siłach nadprzyrodzonych. Ludzie chcą w coś wierzyć, a by tak było, muszą najczęściej coś zobaczyć. Większość filmów i seriali jest o walce dobrych ze złymi, gliniarzy ze złodziejami, doktora Jekylla z panem Hyde’em – ogólnie dobra ze złem. To jest po prostu odbicie nas samych i wewnętrznej walki pomiędzy Bogiem-duchem a diabłem-umysłem. Taka walka często przypisywana jest działaniom sił nadprzyrodzonych. To jedno wytłumaczenie. Inne jest takie, że wiele z tych rzeczy zahacza
o metafizykę. Dusze nie operują na tej płaszczyźnie. Niektórzy twierdzą, że jakieś potężne zło – siła nadnaturalna – popycha nas ku samolubnym zachowaniom. Staram się nie używać takich pojęć, jak „nadnaturalny” i „cud” w ich najbardziej popularnym znaczeniu i użyciu. Wróćmy do płyty. Czy to ciepłe brzmienie, przywodzące na myśl lata 70., to zasługa Alana Parsonsa? Czym inspirowałeś się muzycznie podczas tworzenia tej płyty? Czego słuchałeś podczas pisania utworów? Pracuję od jakiegoś czasu nad remiksami płyt z lat 70. w systemie surround. Mówię tu zwłaszcza o albumach King Crimson, Jethro Tull i ELP. Właśnie tymi płytami inspirowałem się przy okazji tworzenia płyt solowych. Panuje na nich klimat rodem z lat 70. I wyszło dobrze! Dorastałem, słuchając King Crimson, Franka Zappy, Davida Bowie’ego czy Pink Floyd – artystów, którzy ciągle się zmieniali, niemal z albumu na album. Alan był na samym szczycie mojej listy życzeń, bo ma już doświadczenie w tego typu pracy i znakomicie radzi sobie z tymi całym starym, analogowym sprzętem. Chciałem kogoś, kto wiedziałby, jak
nagrać tę muzykę, by brzmiała organicznie, analogowo i charakterystycznie dla klimatu tamtych czasów. Praca z Alanem była fantastyczna. Efekt też taki jest. Miałam okazję usłyszeć niektóre utwory z nowej płyty i muszę przyznać, że bardzo podoba mi się to organiczne brzmienie. I o to chodziło! Tym razem tworzyłem trochę inaczej, bo wiedziałem, że piszę muzykę dla tej konkretnej grupy ludzi. Przy poprzednich płytach było nieco inaczej. Pomiędzy członkami zespołu czuć było niezwykle silną więź i synergię. Od dawna miałem bardzo dobre przeczucia odnośnie do tej płyty. Wszystko było niesamowite – pisanie utworów, produkcja, synergia pomiędzy muzykami, jakość tekstów, wykonanie… mógłbym długo tak wymieniać. Podczas wizyty w Polsce zespołu The Aristocrats pytałam Marco Minnemanna i Guthrie’ego Govana o pracę z tobą. Nie powiedzieli mi wiele, ale bardzo cieszyli się z tej współpracy. Jak to się w ogóle stało,
25
że zaprosiłeś Guthrie’ego do zespołu? Przyznaję, że to jeden z moich ulubionych gitarzystów. Mam w swoim zespole niezwykłych muzyków. Czerpią inspirację z muzyki jazz fusion i do niej nawiązują. Guthrie jest najlepszym z najlepszych. Jest genialnym muzykiem, zarówno w warstwie kompozytorskiej, jak i technicznej. To niewiarygodne, jak niewiele osób zna go. Zasługuje na to, by usłyszało o nim więcej ludzi. Celowo nie używam słowa niedoceniany, bo każdy, kto go słyszał, ceni go niezwykle wysoko, tak jak na to zasługuje. Potrafi grać w różnych stylach, a jego miłość do muzyki inspiruje mnie jako muzyka. Jego solówki powaliły mnie na łopatki. Niesamowicie łączą się z tekstami, swą ekspresją znakomicie nawiązują do tematyki, a ta często jest niezwykle smutna. Czekam na specjalną edycję płyty, która ma dotrzeć do mnie w dniu premiery. Opowiedz o niej więcej. Specjalne wydanie zawiera wkładkę z opowieściami, a także tekstami utworów i ilustracjami. Od początku miałem pomysł, by stworzyć specjalną książkę, która wyglądałaby jak jedna z tych ksiąg, które można znaleźć w starych księgarniach – napisana na przełomie XIX i XX wieku, ze wspaniałymi startymi ilustracjami. Cały pomysł na płytę oparty był na opowieściach o duchach, również wizualnie. Stąd brały się też teksty. Te historyjki, rysowane przez różnych artystów, są świetnym opisem postaci.
26
Książka była oczywistym rozwiązaniem. To prawdziwe dzieło sztuki. Jestem z niej naprawdę bardzo zadowolony, uważam, że ma wielką wartość. Bardzo podobają mi się smaczki dla kolekcjonerów. Dla wielu Twoich fanów aspekt wizualny jest również bardzo ważny – grafika, rodzaj użytego papieru, kreacja artystyczna, zdjęcia… To płyta z muzyką, lecz w stosownym opakowaniu. Dokładnie tak! Zawsze byłem zwolennikiem specjalnych wydań płyt. Jestem fanem muzyki. Niektóre wydawnictwa są bardzo limitowane i można poczuć się niemal jak w świecie malarstwa. Malarz tworzy obraz, który jest unikatowy i może go mieć tylko jedna osoba. Tworzy się to poczucie ekskluzywności. Właśnie w ten sposób rozumowałem przy okazji niektórych moich wydawnictw. Chciałem, by były to ściśle limitowane albumy. Bardzo unikalne. Ta książka wygląda fantastycznie – jest duża, jakość druku jest świetna, no i są w niej opowieści o duchach. Powiedziałeś kiedyś, że „między artystą a seryjnym mordercą jest bardzo cienka linia”. Seryjni zabójcy, gwałciciele, osoby wykorzystujące dzieci i inni zboczeńcy – czy są dla Ciebie źródłem inspiracji? W swojej twórczości wiele razy wspominałeś o seryjnych mordercach – o B.T.K, Waynie Gacym… Czy zło jest dla ciebie w pewien sposób atrakcyjne? Co jest w nim
takiego pociągającego? O tak. Ludzie pytają, czemu piszę o tak strasznych rzeczach, o tych potworach. W rzeczy samej, w naszej kulturze od dawna fascynowano się w dziwny sposób seryjnymi mordercami. Ten motyw przewija się ciągle w literaturze, filmach i telewizji. Nie jestem w stanie zrozumieć, co sprawia, że robią te wszystkie rzeczy. Jednym z najczęściej zadawanych pytań przy okazji badań na temat seryjnych morderców, jest – „czemu?”. Mordercy przyciągają naszą uwagę. Chciałbym wiedzieć, co jest katalizatorem ich zachowań, co jest z nimi nie tak. Nie jestem w stanie pojąć ich braku empatii. Ten temat bardzo mnie fascynuje.
Ludzie są dziś bombardowani różnymi impulsami, ale nie przynosi to spodziewanych efektów. Obecnie życie pełne jest pustych frazesów. Czy sztuka rzeczywiście jest źródłem prawdy w tych czasach pełnych patologii? Sztuka jest – a przynajmniej powinna być, według mnie – odbiciem życia, stanu emocjonalnego, myśli, pomysłów, rzeczy, które cię wkurzają lub które sprawiają, że jesteś szczęśliwy w danym momencie. Tworzenie sztuki, także muzyki, to nadawanie formy obrazom, które tworzysz w swojej głowie, w swoich snach i w swoim codziennym życiu. Żeby była jasność – nie twierdzę, że sztuka to dokładne, chłodne odbicie rzeczywistości.
Można powiedzieć, że są piękni na zewnątrz, lecz martwi w środku. Zabójstwo to sprawa moralności, nie jest to tak uniwersalny problem, jak sądzi wiele osób. Seryjni mordercy są niezwykle złożonymi postaciami. To nie jest tak, że jakaś jedna cecha czyni z człowieka seryjnego mordercę. Większość z nich jest inteligentna, odznacza się charyzmą, ma za sobą niełatwe dzieciństwo lub nie jest w stanie tworzyć trwałych więzi z innymi ludźmi. Nie mogą zdobyć się na jakąkolwiek więź emocjonalną. Ich wspólną cechą jest to, że chcą wzbudzać sensację. Nie mają poczucia winy czy skruchy, muszą panować nad sytuacją. Pytam więc, „czemu?”.
Ostatnie, zapewne mocno irytujące pytanie. Jak obecnie wygląda sytuacja w Porcupine Tree? Wydaliście niedawno płytę koncertową – Octane Twisted. Macie jakieś dalsze plany? Żadnych planów na ten moment. Wyszła nowa płyta i tyle. Ogromne dzięki, Steven, że znalazłeś czas, żeby porozmawiać. To była prawdziwa przyjemność. Gratuluję nowej płyty, jest fantastyczna. Do zobaczenie na trasie! Dzięki.
27
STEVEN WILSON
Agnieszka Lenczewska photographer: Naki Kouyioumtzis, Lasse Hoile
INNOVATOR
OLD-FASHIONED
rock talk
STEVEN WILSON’S NEWEST OFFERING – – IS ALREADY OUT. A MONTH BEFORE THE RECORD WAS RELEASED, WE MET WITH THE ARTIST IN A HOTEL IN WARSAW. HE HAD SOME INTERESTING THINGS TO SAY TO ROCK AXXESS’ READERS. WHAT EXACTLY? WELL, CHECK FOR YOURSELVES.
Your third solo album, The Raven That Refused to Sing, comes out next month. What scary stories did you come up with this time? Were you inspired by Edgar Allan Poe, gothic novels or horror stories? Oh, yes. This time my project is based on the idea of classical ghost stories. I don’t mean a modern horror stories, (e.g. Stephen King) not the slashers or plots of horror movies. It’s late 19th, early 20th century. So the stories are about men who are at the end of their life, there are stories about regret, about loss. These stories are escapist fiction on the surface, but on closer study prove to address themes of life after death, guilt, fear, love, the effect of inner states on outward perception. It’s important to note that these are classic, old fashioned ghost stories – they depend largely on atmosphere and subtlety for their effect. I like reading books. Like many times in my career, I found things to write about just from whatever I was reading at the time. Some of them became the inspiration for the lyrics to that album, which are primarily stories about people, their situations, emotions, predicaments, and contain supernatural elements. I was reading a lot of Edgar Allan Poe, as well as British writers like M.R. James, William Somerset Maugham, Algernon Blackwood. And then I started writing stories in that tradition, not lyrics, but short stories. Just read the stories included on the album. e.g. Luminol, Holy Drinker or other stories. Each and every story is highly enjoyable and frightening in the classic way which I find lacking in most ghost story books.
30
I like to read ghost/horror stories before going to bed and The Oxford Book of English Ghost Stories is one of my favs. It’s a great anthology for ghost stories fans. And the raven is a symbol of bad news and death, right? Exactly. And the ghosts? They’re a symbol of regret, they’re a symbol of loss. The ghosts become this wonderful symbol for all of these things. For me, the ghost stories become a wonderful kind of device, with which you can use this symbol of the ghost as a kind of representation of fear of mortality, fear of loss, regret, and all these things that kind of obsess human beings, almost from when they’re old enough to think for ourselves. That’s the way I see it. What makes you interested in the supernatural? I suppose I like the supernatural in the more classical sense. I mean, when I was growing up, I was fascinated by ghost photography. I think, like a lot of people, I’m not religious at all; in fact, if anything, I think religion is one of the curses of the human race. Have you ever seen TV Series Supernatural? No. You know, people love a good fairytale, good story, especially if there is a lot of supernatural stuff and you live happily ever after at the end. Humans have always been both fascinated and afraid of the unknown. That is why there are so many of them with supernatural themes.
People want to believe and seeing is believing. Most movies and TV shows are about good guys fighting bad guys, cops and robbers, Dr. Jekyll and Mr. Hyde, good versus evil. They are all really just an unconscious reflection of us, the inner fight between the God/spirit and the devil/mind. A correlation that could be explained by an unnatural force due to its improbable nature. That is one reason. Another one is that many of these things deal with the metaphysical realm. Things like souls don’t operate on this plane. Some would say that there is a greater evil, a supernatural force that propels us to commit selfish act. I’m trying to keep “supernatural” and “miracle” separate from their ordinary, colloquial uses. Let’s go back to The Raven.... This warm 70s sound is
something Alan Parsons brought with him? So what was the record inspired by? What were you listening to as you were writing this stuff? I started working on remixing records from the 1970s in surround sound, particularly ones by King Crimson, Jethro Tull, ELP. There was a very strong inspiration for my solo albums. It has a vintage 70s atmosphere to it. And we made it! You know, I grew up with King Crimson, Frank Zappa, David Bowie, Pink Floyd – artists that were constantly reinventing themselves, almost from album to album. You know, Alan was on the top of my list, because he’s familiar with working that way and he’s fantastic in using all the vintage analogue equipment. I wanted someone who would know how to record it in a way that it would sound more organic, analogue, and
31
vintage. We had a great time with Alan on board. And the result is so. I had the chance to listen to some pieces of music from the new album and I must say I like this organic band sound. That’s the point! Well, it was very different, because it meant that I knew that I was writing music for that group of people. That’s very different than the way I did the previous records. We felt unbreakable connection and synergy between band members. I’ve had a really good feeling about this album for a long time. Songwriting, production value, synergy between band members, lyrical quality, technical performance, the listjust goes on and on. That was absolutely incredible. During The Aristocrats’ visit in Poland I asked Marco Minnemann and Guthrie Govan about working with you. They didn’t say much but were really glad. How did it happen that you invited Guthrie to this band? I must say he’s one of my favourite guitar players. I have extraordinary musicians in my band. It is clear that it draws inspiration from jazz-fusion and has background from that genre. Guthrie is the best of the best. The musicianship on display here is first-rate virtuoso, both in composition and technique. He is insanely under-recognized and deserves to be heard by more ears... I won’t say under-rated because everyone who does hear him play, rates him with the best of the best, where he should be. He can play all different styles of music and his passion for music truly inspires me as a musician. His guitar solos totally blew me away. Just in terms of the lyricism, the expression and the way they resonate with some of the subject matter, which can be quite sad. I’m waiting for my special edition and the date of release. Tell us about it. We do have a book with some stories, but it also has lyrics and illustrations. The idea originally was to make a book that looks like that kind of book that you’d find at an old bookstore. Maybe it was written in the early twentieth century or late nineteenth century and it had these wonderful old illustrations. The album’s concept was based on ghost stories and visually it’s also connected with the stories, and lyrics came from there. Drawn by different artists, those stories offer a deep description of the character. The book, in a way, was the obvious thing to do. It’s a truly work of art. I’m really happy with this book, I think it’s a great value. I really like the collector’s items. For many of your fans, the visual aspect of your releases is also very important. Graphic designs, the sort of paper used, artistic creation, photos. It’s an album with music but suitably packed. You’re right! I’ve always loved the philosophy of special, deluxe editions. I’m a music lover. Some of releases are very limited and you almost get into this mentality like
the art world, where if a painter creates a painting, it becomes a very unique, original piece and only one person can own it. There’s an exclusive thing about that. With some of my releases, I’ve tried to go down that route of making something very limited. Very unique. This book looks really great, big size, good printing quality, ghost stories. You said, „There is a very thin line between an artist and a serial killer”. Serial killers, rapists, child abusers and other „deviants” inspire you? In your work you mentioned serial killers many times. B.T.K, Wayne Gacy. Does the evil attract you so much? What’s so attractive about it? Oh, yes. People ask me why I write about such horrible things, about these human-monsters. Indeed, our culture has long had a strange fascination with serial killers, with the trope popping up again and again in literature, films or television. I can’t understand what makes them do what they do. One of the most studied aspects of serial murder is – “Why?”. Serial killers draw our attention. I try to know what makes them tick and what is wrong with them. I can’t understand their lack of empathy. That fascinates me. They’re pretty on the outside and dead on the inside, right? Homicide is a moral issue and not universal as many believe. Serial killers are extremely complex. There’s no single thing that makes someone a serial killer. For the most part, serial killers are usually intelligent, charismatic, had a troubled childhood or unable to hold long-term relationships, emotionally distant. Common traits in a serial killer are that they are seeking sensation, they have a lack of remorse or guilt and they have a need for control. And I ask – „Why”? People nowadays are bombarded by impulses, but to no effect really. Present life is full of platitudes. Is art really the truth in these dysfunctional times? The art is – or it should be in my view – a direct kind of mirror of your life, your emotional state, your circumstances, your thoughts, your ideas, or things that piss you off, things that make you happy at that given moment in time. Making art, making music is giving form to the images that arise in your mind’s eye, your dreams, and your everyday lives. To be clear, I am not suggesting that art is a mirror in the sense of a cold or flat reflection. And the last and irritating question: What is the current situation in Porcupine Tree? You released live album, Octane Twisted. Any other plans? No plans. Yeah, the live album came out. That’s it. Well Steven, thanks for taking the time to speak to me. It was a pleasure. Congrats on the new album. It’s fantastic. See you on tour! Thanks.
33
rock shop
ROCK AXXESS
is throwing
1
2
a b-day party!
3 1party balloon www.shoppartytime.com, 2 party balloon www.partyamerica.com. 3 kiss destroyer beer www.kissonline.com, 4-7 skeleton tankard, bottle holder, soul goblet, skull wine glass, www.pinkcatshop. com, 8 ac/dc spirit glasses www.acdcfamilyjewels.com, 9 motorhead vodka, www. nuclearblast.de, 10 motorhead beer www. nuclearblast.de, 11 dead mexican corkscrew, 12 slayer reign in blood wine www. nuclearblast.de, 13 motorhead shiraz www. nuclearblast.de
4
5
9 10
6 7
8
11 12
13
14
15 16
17 14 diamond shape balloon www.birthdaydirect.com, 15 rock star invitation www. birthdaydirect.com, 16 bowl www. partypro. com,17 black velvet spoons www.birthdaydirect.com,18 ac/dc light up devil horns www.acdcfanilyjewels.com, 19 sex pistols shot glasess www.pinkcatshop.com, 20 cupcake rings www.birthdaydirect.com, 21 king elvis wine www.elviswine.com, 22 nightwish imaginaerum www.nightwish.com, 23 motorhead rose wine www.nuclearblast. de, 24-26 rock star cup, napkin, centerpiece www. birthdaydirect.com, 27 you rock cup www.partysuppliesdirect.com, 28 invitation www.partysuppliesdirect.com
18 20 19
24
21
22
23
25
26
27
28
NAMM radość tworzenia
muzyki
rock style
Betsy rudy foto: miss shela
Jedną z najpopularniejszych imprez w świecie muzyki są branżowe targi NAMM. NAMM – National Association of Music Merchants (Krajowe Zrzeszenie Handlarzy z Branży Muzycznej) – to organizacja non-profit, której celem jest promowanie korzyści wynikających z tworzenia muzyki. Umożliwia osobom z branży wyszukiwanie nowinek z zakresu produktów muzycznych, technologii nagrywania oraz realizacji dźwięku i oświetlenia.
T
argi NAMM nie są otwarte dla publiczności. By dostać się na nie, trzeba być związanym z branżą muzyczną, być członkiem organizacji lub zostać zaproszonym do uczestnictwa w trwających cztery dni pokazach. Tegoroczna impreza odbywała się w dniach 24–27 stycznia.
NAMM odbywa się co roku w styczniu w Anaheim Convention Center w stanie Kalifornia. Targi organizowane są na terenie o powierzchni aż 150 tysięcy metrów kwadratowych, który wypełniają produkty z ponad 100 krajów. Nad całej imprezie czuć atmosferę miłości do wszystkiego, co związane z muzyką. NAMM to nie tylko pokazy sprzętu, lecz także okazja do posłuchania muzyki oraz zdobycia autografów od muzyków podczas specjalnych spotkań. Za każdym rogiem można spotkać i usłyszeć tuziny sław muzyki. W tym roku na targach NAMM pojawiło się ponad 90 tysięcy osób, które miały okazję testować najnowszy sprzęt, akcesoria i nowinki techniczne. Oto część z rockowych wymiataczy, którzy pojawili się na tegorocznym NAMM: basista Mötley Crüe Nikki Sixx pokazał gitarę basową „SIXX” – nowy model sygnowany własnym nazwiskiem, wyprodukowany przez Schecter Guitar Research. Na stoisku tej samej firmy gitarzysta Synyster Gates (Avenged Sevenfold) zaprezentował nowy wzmacniacz, nazwany Hellwin. Przy stanowisku Schecter można też było zdobyć autografy kilku znako-
mitych metalowych gitarzystów, takich jak Jeff Loomis (Nevermore), Balsac the Jaws of Death (GWAR), Gary Holt (Exodus & Slayer), Tommy Victor (Prong), John DeServio (Black Label Society), Chris Poland (ex-Megadeth) i Doug Pinnick (King’s X). Trafiliśmy też między innymi na Dave’a Rude’a (Tesla) przy stoisku Tone Pros oraz Billy’ego Sheehana (Mr. Big) i Geezera Butlera (Black Sabbath) przy budce firmy Samson. Zakk Wylde (Black Label Society) i Kerry King (Slayer) stawili się na stoisku EMG Pickups, zaś Bumblefoot (Guns N’ Roses) przy Vigier Guitar. Gojira podpisywała płyty podczas sesji zorganizowanej przez Shure. Z basistą Cliffem Williamsem (AC/DC) można było spotkać się przy stoisku Ampeg. Michael Anthony (Chickenfoot) przedstawił nowy wzmacniacz VB-MA na stoisku firmy Pavey. Tommy Thayer (KISS) natomiast zaprezentował nową, sygnowaną własnym nazwiskiem serię gitar Tommy Thayer Epiphone, wyprodukowaną przez Gibsona. Jason Hook (Five Finger Death Punch) zameldował się u GHS Strings. Mike’a Ineza (Alice In Chains) i Franka Bello (Anthrax) można było spotkać przy budce firmy Samson. Rikki Rockett (Poison) reprezentował własną firmę Rockett Drums. Tom Hamilton (Aerosmith) stawił się u G&L Guitars. W strefie firmy Paiste można było zdobyć autografy wielu znanych perkusistów: Nicko McBraina (Iron Maiden), Dave’a Lombardo (Slayer?) i Charliego Benante (Anthrax). Ian Jarrell (Koffin Kats) wystąpił u Krank Amps.
Dave Mustaine (Megadeth) podpisywał płyty i instrumenty przy stoisku Dean Guitars. Z kolei u Fender Guitars można było zdobyć podpisy mnóstwa metalowych gitarzystów i basistów, w tym Chrisa Brodericka i Davida Ellefsona (Megadeth), Phila Demmela (Machine Head), Scotta Iana (Anthrax), Roba Cavestany’ego (Death Angel), Christiana Andreu i Joego Duplantiera (Gojira). Przechadzając się po terenie imprezy trafiliśmy też na Derricka Greena (Sepultura), Marcosa Curiela (P.O.D.), Ritę Haney (dziewczynę Dimebaga Darrella), Steviego Wondera, Barry’ego Kercha (Shinedown), Micka Thomsona (Slipknot) i Ivana Moody’ego (Five Finger Death Punch).
IMPREZY PODCZAS NAMM Jakby ktoś wciąż nie był w pełni usatysfakcjonowany po całym dniu chodzenia po terenie targów, do wyboru miał też szereg wydarzeń i imprez towarzyszących (oczywiście jeśli nie było się zbyt wyczerpanym). W czwartek, 24 stycznia, w The Grove w Anaheim odbył się drugi coroczny wieczór Rockandrollowych Wrzutów zorganizowany przez Revolver/Guitar World. Jest to popularna w Ameryce forma komediowa, polegająca na dowcipnym dogryzaniu znanym osobom w ich obecności. Bycie „bohaterem” (choć lepiej chyba powiedzieć – celem) wrzutów jest uznawane za pewnego rodzaju
39
nobilitację mimo dość brutalnej formy niektórych żartów. Licznie zgromadzeni komicy i rockmani wyśmiewali frontmana Twisted Sister, Dee Snidera. Całość została sfilmowana i wyemitowana na antenie AXS TV. Wejść na imprezę mógł każdy, kogo stać było na niezwykle drogie bilety, których ceny zaczynały się na 250, a kończyły na 1000 dolarów. Spora część zysków została przekazana na rzecz MusiCares – organizacji, która pomaga finansowo i oferuje wsparcie w wyjściu z uzależnień dla ludzi z branży muzycznej. Mistrzem ceremonii podczas Wrzutów był komik Penn Jilette. Do Dee Snidera na scenie dołączyli: Zakk Wylde, Scott Ian, Lita Ford oraz prowadzący program That Metal Show – Eddie Trunk, Jim Norton i Jim Florentine. Pojawił się także komik Craig Gass oraz syn Snidera, aktor i komik Shane Snider. Była też naturalnie żona Dee Snidera, Suzette Snider. Muzykę zapewniał DJ radia Sirius XM, Jose Mangin. Na ekranie wideo pojawiły się inne ofiary wrzutów – Gene Simmons (KISS), Donald Trump, Sebastian Bach (ex-Skid Row), grupa Steel Panther, Alice Cooper, „Weird Al” Yankovic i wrestler/muzyk Chris Jericho (Fozzy). Wieczór rozpoczął aktor Mike Metcalf (znany z roli Neidermeyera w filmie Menażeria), który powtórzył swoją sławną kwestię z jednego z teledysków Twisted Sister – „Co ty chcesz osiągnąć w życiu?”. Śmialiśmy się, płakaliśmy, czasami byliśmy nawet zszokowani wygłaszanymi komentarzami. Wszyscy mieli niezły ubaw, wrzucając Licie Ford, choć przyjęła to dzielnie. Większość żartów wycelowano w Snidera, choć wokalista miał też okazję odegrać się na wszystkich, gdyż doszedł do głosu jako ostatni. Impreza przyciągnęła wiele znanych postaci. Pojawili się: Geoff Tate z Queensrÿche, Sin (Ministry, Revolting Cocks),
członkowie Kyng, Stevie D. (Buckcherry) oraz gwiazdor porno Ron Jeremy. Brendon Small (Dethklok), Jill Janus (Huntress), muzycy In This Moment, Michael Keene (The Faceless) oraz Rex Brown (Pantera & Kill Devil Hill) zwijali się ze śmiechu w pierwszych rzędach. Kolejna znakomita impreza odbyła się w sobotę, 26 stycznia, w The Observatory w Anaheim pod nazwą The Bonzo Bash – Namm Jamm 2013. Wieczorowi patronowały firmy Natal & Marshall, a występujący muzycy składali hołd ikonie rock ‘n’ rolla – Johnowi Henry’emu Bonhamowi z Led Zeppelin. Podczas koncertu perkusiści wykonują swój ulubiony utwór Led Zeppelin na replice zestawu, który należał do Bonzo, dostarczonej przez Natal. Każdy perkusista prezentuje jeden utwór, a wszystkich bębniarzy wspomaga złożona specjalnie na tę okazję grupa The Moby Dicks. W tym roku czadu dawali: Steven Adler (ex-Guns N’ Roses / Adler), Seven Antonopoulos (ex-Opiate For The Masses), Charlie Benante, Will Calhoun (Living Colour), Jimmy D’Anda (ex-Bulletboys), Virgil Donati (Allan Holdsworth / Seven The Hardway), Chris Frazier (Foreigner / ex-Whitesnake), Gene Hoglan (Dethklok, Testament), Brandon Kachel (Barbarian Overlords), James Kottak (Scorpions), Dave Lombardo, Ray Luzier (Korn), Khurt Maier (Salty Dog), Jojo Mayer (Nerve), Jonathan Mover (Joe Satriani / The Tubes), Xavier Muriel (Buckcherry), Rikki Rockett, Stephen Perkins (Jane’s Addiction), Simon Phillips (Toto / ex-Jeff Beck), Mike Portnoy (Adrenaline Mob / ex-Dream Theater), Glen Sobel (Alice Cooper), Tommy Stewart (Godsmack / S.U.N.), Brian Tichy (ex-Whitesnake / ex-Foreigner / S.U.N.), Simon Wright (ex-DIO / ex-AC/DC), Yael (były koncertowy perkusista Ugly Kid Joe) oraz dodatkowi goście specjalni – Doug Aldrich (Whitesnake), John „JD” DeServio,
Frank Hannon (Tesla), Sass Jordan (S.U.N.), Oni Logan (Lynch Mob), James Lomenzo (The Amazing Race / ex-Megadeth), Robert Mason (Warrant), Jeff Pilson (Foreigner / T & N), Jack Russell (Great White), Billy Sheehan, Derek Sherinian (Black Country Communion) i Keith St. John (Burning Rain). W skład stałej grupy wieczoru – The Moby Dicks – weszli: basista Michael Devin (Whitesnake), klawiszowiec Stephen LeBlanc (Jason Bonham’s Led Zeppelin Experience), gitarzysta i perkusista Brian Tichy, wokalista Chas West (Bonham) oraz gitarzysta Brent Woods (Brentwood Forest). Imprezy z cyklu Bonzo Bash są znakomitą formą hołdu dla tego perkusisty i obowiązkowym punktem podczas pobytu na targach NAMM.
dean guitar namm Z innych ważnych imprez warto wspomnieć o Dean Guitar NAMM Jamm, który miał miejsce w The Grove w piątek, 25 stycznia. W koncercie udział wzięli gitarzyści ze stajni Dean, w tym Shinedown, Kyng, Michael Angelo Batio, Rusty Cooley, Laura Wilde oraz Wayland. Widzowie byli też świadkami świetnego rockandrollowego pokazu mody zaprezentowanego przez Toxic Vision. Gości raczono darmowym winem i piwem, a występy były powalające. By wejść na tę imprezę należało mieć zaproszenie, lecz jeśli ktoś zatrzymał się przy stoisku Dean Guitars i kupił koszulkę Affliction lub Dean za 20 dolarów, otrzymywał darmową przepustkę na Jamm.
piątkową noc, 25 stycznia. Ponad 400 szczęśliwców wypchało po brzegi Juke Joint, by obejrzeć występy nowych grup ze stajni Schecter, które dawały czadu na maleńkiej scenie. Wśród grających byli: Prima Donna, Gemini Syndrome, September Mourning, New Year’s Day i Kaustik. Dla posiadaczy wejściówki na NAMM impreza była darmowa, pozostali musieli zapłacić za wstęp 5 dolarów. W sobotnią noc, 26 stycznia, w The Grove odbyła się 11. coroczna impreza Schecter Guitar Namm Afterparty, którą swoimi występami uświetnili Exodus, Ohm, Jeff Loomis, i Prong. Sponsorzy – Jagermeister i Stone Brewing Company – zaopatrzyli uczestników w alkohol swojej produkcji, wspierając w ten sposób organizację zajmującą się pomaganiem zwierzętom. Przez cały dzień przedstawiciele Schecter rozdali przy swoim stoisku kilkaset darmowych wejściówek na te koncerty. W sobotni wieczór drugi rok z rzędu w House of Blues w Anaheim wyprzedany koncert zagrała grupa Stryper. Zespół ma już status legendy, podobnie jak legendarna jest sala, w której wystąpił. Oczywiście każdej nocy odbywały się także imprezy organizowane w hotelach Hilton i Sheraton, które znajdują się tuż obok terenu targów. Tam też można było zobaczyć wiele występów znanych i lubianych.
Jeśli zamierzacie wpaść w przyszłości na NAMM, zaopatrzcie się w dobre i wygodne buty. Przygotujcie się także na brak snu, bo będziecie mieli do czynienia z czteroFirma Schecter Guitars zorganizowała w tym roku dwie dniową muzyczną podróżą, od której porządnie zakręci imprezy. W Juke Joint przygotowali drugą doroczną, „se- się wam w głowie. kretną” imprezę o nazwie Indie Party, która odbyła się w
41
NAMM pleasures of making music
rock style
Betsy rudy photography: miss shela
One of the most popular events in the music industry is the NAMM Trade Show. NAMM, the “National Association of Music Merchants”, is a non-profit association that promotes the pleasures and benefits of making music. it serves as a hub for people wanting to seek out the latest innovations in musical products, recording technology, sound and lighting.
N
AMM is not open to the general public. You must be affiliated with the industry, be a member or invited to attend the four-day trade show which was held January 24-27, 2013.
NAMM kicks off in January every year, at the Anaheim Convention Center, in Anaheim, California. A massive 1.6 million square feet of exhibit space, filled with a world of music products from over 100 countries. The entire trade show is united by the passions of all things music. The NAMM show features not just exhibits, but also celebrity demos, and autograph signings. Dozens of famous musicians can be seen and heard, around every corner turned. Over 90,000 attendees invaded NAMM this year alone, testing out the newest gear, accessories and the latest technology. Just to name of few of rock’s heavy hitters that were on site at NAMM 2013: Mötley Crüe bassist Nikki Sixx was on site, unveiling a new signature bass called the „SIXX” Bass Guitar, through Schecter Guitar Research. Synyster Gates (Avenged Sevenfold) unveiled his new amp called the Hellwin, also at the Schecter Guitar Research exhibit.
Schecter also had quite a few awesome metal guitarist signing autographs, such as Jeff Loomis (Nevermore), Balsac the Jaws of Death (GWAR), Gary Holt (Exodus & Slayer), Tommy Victor (Prong), John DeServio (Black Label Society), Chris Poland (ex-Megadeth) and Doug Pinnick (King’s X). We also spotted Dave Rude (Tesla) at Tone Pros, Billy Sheehan (Mr. Big) and Geezer Butler (Black Sabbath) at the Samson Booth. Zakk Wylde (Black Label Society) and Kerry King (Slayer) were both at EMG Pickups. Bumblefoot (Guns N’ Roses) at Vigier Guitar. Gojira was at the Shure Artist Signing Session. Bassist Cliff Williams (AC/DC) at the Ampeg Booth. Michael Anthony (Chickenfoot) debuted the new VB-MA at the Peavey booth. Tommy Thayer (KISS) unveiled his new signature Tommy Thayer Epiphone series at the Gibson Guitar Booth. Jason Hook (Five Finger Death Punch) at the GHS Strings Booth. Mike Inez (Alice In Chains) and Frank Bello (Anthrax) at the Samson Booth. Rikki Rockett (Poison) at his own drum company called Rockett Drums. Tom Hamilton (Aerosmith) at the G&L Guitars Booth. Paiste had a bunch of famous drummers doing signings: Nicko McBrain (Iron Maiden), Dave Lombardo (Slayer) and Charlie Benante (Anthrax). Ian Jarrell (Koffin Kats) performed at Krank Amps. Dave Mustaine (Megadeth) did a signing at Dean Guitars. Fender Guitars had a huge line up of metal guitarists signing, and just to name a few, we saw Chris Broderick and Da-
vid Ellefson (Megadeth), Phil Demmel (Machine Head), Scott Ian (Anthrax), Rob Cavestany (Death Angel), Christian Andreu and Joe Duplantier (Gojira). Spotted randomly walking around NAMM: Derrick Green (Sepultura), Marcos Curiel (P.O.D.), Rita Haney (Dimebag Darrell’s girlfriend), Stevie Wonder, Barry Kerch (Shinedown), Mick Thomson (Slipknot) and Ivan Moody (Five Finger Death Punch).
THE NAMM AFTER PARTIES If wandering around NAMM all day wasn’t enough, there were plenty of after parties and events to keep you entertained (if you weren’t too exhausted). The 2nd annual Revolver/Guitar World Rock & Roll Roast comedy series was held Thursday night (January 24) at The Grove of Anaheim. It was filled with a host of rockers and comedians that poked fun at Twisted Sister front man Dee Snider. The event was filmed and aired live on AXS TV. The Roast was open to anyone who could afford the hefty ticket. Ticket prices ranged from $250-$1000, with a portion of the proceeds benefiting MusiCares, a non-profit organization of The Recording Academy, that provides emergency financial assistance and addiction recovery resources to music people in need.
The official roastmaster was comedian Penn Jilette. Other members of the roast that joined Snider on stage were guitarist Zakk Wylde, Scott Ian, Lita Ford, „That Metal Show” co-host Eddie Trunk along with his hosts Jim Norton and Jim Florentine. Comedian Craig Gass was there too, along with Snider’s son, actor and comedian Shane Snider. And of course, Dee Snider’s wife, Mrs. Suzette Snider. Sirius XM radio personality Jose Mangin was the evening’s DJ. The roast also included video roasts by Gene Simmons (Kiss), Donald Trump, Sebastian Bach (ex-Skid Row), Steel Panther, Alice Cooper, „Weird Al” Yankovic and wrestler/musician Chris Jericho (Fozzy). Actor Mark Metcalf (Neidermeyer from Animal House) kicked things off by reprising his famous „Whaddya want to do with your life?” speech from the famous Twisted Sister video. We laughed, we cried, and sometimes we were even shocked by the comments made. Seemed like everyone enjoyed ripping on Lita Ford, but she took it all in stride. Snider got the bulk of the jokes, but he also got his chance to dig back at everyone, when he approached the podium last. We spotted all kinds of celebrities at the event. Geoff Tate of Queensrÿche, Sin (Ministry, Revolting Cocks), all the guys from Kyng, Stevie D. (Buckcherry), and porn star Ron Jeremy. Brendon Small (Dethklok), Jill Janus (Huntress), members of In This Moment, Michael Keene (The Faceless), and Rex Brown (Pantera & Kill Devil Hill) were all spotted laughing their asses off in the prime seating area.
Another killer event on Saturday night (January 26) was “The Bonzo Bash - Namm Jamm 2013”, held at The Observatory in Anaheim. Presented by Natal & Marshall, it’s a celebration night for the ultimate Rock n’ Roll Drummer, John Henry Bonham of Led Zeppelin. This is a party where a drummer plays their favorite Led Zeppelin song on a Bonzo replica Natal kit. An infamous house band called The Moby Dicks performs all the Zeppelin tunes, while a spectacular line up of drummers come in and play one song each. This year’s guest included: Steven Adler (ex-Guns N’ Roses / Adler), Seven Antonopoulos (ex-Opiate For The Masses), Charlie Benante, Will Calhoun (Living Colour), Jimmy D’Anda (ex-Bulletboys), Virgil Donati (Allan Holdsworth / Seven the Hardway), Chris Frazier (Foreigner / ex-Whitesnake), Gene Hoglan (Dethklok, Testament), Brandon Kachel (Barbarian Overlords), James Kottak (Scorpions), Dave Lombardo, Ray Luzier (Korn), Khurt Maier (Salty Dog), Jojo Mayer (Nerve), Jonathan Mover (Joe Satriani / The Tubes), Xavier Muriel (Buckcherry), Rikki Rockett, Stephen Perkins (Jane’s Addiction), Simon Phillips (Toto / ex-Jeff Beck), Mike Portnoy (Adrenaline Mob / ex-Dream Theater), Glen Sobel (Alice Cooper), Tommy Stewart (Godsmack / S.U.N.), Brian Tichy (ex-Whitesnake / ex-Foreigner / S.U.N.), Simon Wright (ex-DIO / ex-AC/DC), Yael (Ugly Kid Joe former touring member) and additional special guests – Doug Aldrich (Whitesnake), John „JD’’ DeServio, Frank Hannon (Tesla), Sass Jordan (S.U.N.), Oni Logan (Lynch Mob), James Lomenzo (The Amazing Race / ex-Megadeth), Robert Mason (Warrant), Jeff Pilson (Foreigner / T&N), Jack
Russell (Great White), Billy Sheehan, Derek Sherinian (Black Country Communion) and Keith St. John (Burning Rain). The house band – The Moby Dicks – were Michael Devin - bass (Whitesnake), Stephen LeBlanc - keys (Jason Bonham’s Led Zeppelin Experience), Brian Tichy - guitar, drums, Chas West - vocals (Bonham) and Brent Woods lead and rhythm guitars (Brentwood Forest). The Bonzo Bashes are always the ultimate Bonzo tribute show and are surely an event not to miss at NAMM.
DEAN GUITAR NAMM JAM Other notable parties were the annual “Dean Guitar NAMM Jam”, held at The Grove of Anaheim on Friday (January 25). This bash featured Dean Guitar players, and included performances by Shinedown, Kyng, Michael Angelo Batio, Rusty Cooley, Laura Wilde, Wayland, and a killer rock n’ roll fashion show by Toxic Vision. Free beer and wine were provided to all guests, and all the shows were fantastic! The party was an invite only, but if you stopped by the Dean Guitar Booth at NAMM and bought a $20 Affliction/Dean t-shirt, you got a free laminate to the party. Schecter Guitar held two parties this year. They threw their 2nd Annual „Secret” Indie Party on Friday night (Ja-
nuary 25) at the Juke Joint. Over 400 lucky guest packed the place to see several of Schecter’s new bands blast it out on a tiny stage. Performing live was Prima Donna, Gemini Syndrome, September Mourning, New Year’s Day and Kaustik. This party was free for all NAMM pass holders, or it was $5.00 without. The 11th Annual Schecter Guitar NAMM after party was held at the The Grove on Saturday night (January 26) with performances by Exodus, Ohm, Jeff Loomis, and Prong. Sponsors Jagermeister and Stone Brewing Company donated their respective beverages to aid a non-profit animal rescue charity. Schecter passed out a few hundred free lammies to get in this party at their booth the day of the show. Stryper performed a sold out show at the House of Blues in Anaheim on Saturday Night, for the 2nd year in a row. These guys are legendary and so is this venue! Of course the Hilton and Sheraton Hotels (next to the convention center) held parties every night too, with all kinds of special guests and live performances. If you plan on attending NAMM in the future, bring your walking shoes and plan on getting no sleep, as you enter a four day musical odyssey that is sure to blow your mind!
marka
z
progresem
Karolina Karbownik foto: Wojtek Dobrogojski, Paweł Wygoda
backstage access
„CZUJĘ SIĘ NIESPEŁNIONY w słuchaniu muzyki” - mówi marek laskowski, który stworzył jedno z najważniejszych miejsc na koncertowej mapie polski. prezes warszawskiego klubu progresja opowiada o tym, dlaczego nie sprzedaje już koszulek i komu podkradł logo.
photo: Wojtek Dobrogolski
Kim jest prezes klubu, co należy do twoich obowiązków? Prezes klubu to człowiek, który zajmuje się wszystkim. Staram się skupić na obowiązkach, które są związane z działalnością artystyczną: podpisywaniem kontraktów i wybieraniem zespołów. Czasem trzeba stanąć na straży utrzymania tego przybytku, czyli np. ogarnąć kwestie finansowe. Trzeba zrobić bilans roczny, by w wakacje, kiedy mniej się dzieje, starczyło pieniędzy na utrzymanie się, wypoczynek i kąpiel w ciepłym morzu, a zimą – na jazdę na nartach. W tej chwili moje obowiązki to zapełnienie kalendarza, żeby Progresja, w miarę możliwości, działała codziennie. Od pewnego czasu staram się też bardziej angażować w działania medialne. Jakie było twoje pierwsze zderzenie z muzyką hardrockową i metalową? Nastąpiło to na początku lat 70. Nie mogłem dotrzeć do muzyki w sposób komercyjny, czyli pójść do sklepu i kupić płyty, bo w naszych sklepach muzycznych nie było płyt zespołów, których chciałem słuchać. Można było kupić jedynie albumy z muzyką polską. Próbowano nam też wcisnąć muzykę zespołów grających na festiwalu w Sopocie, a to nie były dobre zespoły. Jedynym i najważniejszym dla mnie miejscem, gdzie poznawałem muzykę, była audycja MiniMax Piotra Kaczkowskiego w PR3. Ten człowiek do tego stopnia wpłynął na moją muzyczną edukację, że brałem w ciemno to, co powiedział. Byłem przekonany, że Budgie to największy zespół na świecie. Dopiero po latach dowiedziałem się, że w Wiel-
kiej Brytanii ta walijska grupa jest niszowa. Natomiast w Polsce, dzięki Piotrowi, zasłynęła jako gwiazda pierwszej wody. Budgie stawiało się wtedy obok Black Sabbath i Led Zeppelin, o których zresztą po raz pierwszy usłyszałem również dzięki Piotrowi. Jak patrzysz dzisiaj na to, co serwował Kaczkowski? Przecież wielu wielkich artystów zostało w jego programie pominiętych. Na pewno były ograniczenia. To autorska audycja, w której pan Piotr mógł sam dokonywać wyborów, co emitować, a czego nie. Wiele rzeczy uciekło. Ale ważne było, żeby usłyszeć o zespołach, które wtedy na świecie rządziły: Pink Floyd, Genesis, King Crimson, Deep Purple czy Led Zeppelin. W naszym radiu było tego naprawdę bardzo mało. Obowiązywała polska muzyka i anonimowi na Zachodzie artyści, którzy, zapraszani przez publiczną telewizję i radio, spijali u nas śmietankę. Dopiero później dowiedziałem się, że wielu naszych artystów, których lubiłem, tworzyło pod wpływem zagranicznych. Do dziś jestem im wdzięczny za ich twórczość. Na przykład Tadeusz Nalepa i Breakout, którego inspiracją był Peter Green. O Peterze usłyszałem w połowie lat 70. i dopiero wtedy odkryłem, że sposoby myślenia o muzyce Greena oraz Nalepy są zbieżne. Ale oczywiście pochwały należą się Breakoutowi – muzyka, jaką wykonywali, była w tamtych czasach supernowoczesna i jestem im za nią wdzięczny. Chodziłeś na koncerty? W tamtych czasach był kłopot z koncertami. W latach
49
Potem spotkałem nowych kolegów, którzy słuchali muzyki jazzowej, i od nich przechwyciłem pewną wiedzę na jej temat. Stałem się corocznym bywalcem Jazz Jamboree, a później Warsaw Summer Jazz Days stworzonego w drugiej połowie lat 80. przez Mariusza Adamiaka. Pracowałem w tamtym czasie w branży odzieżowej, dzięki czemu, mogę nieskromnie powiedzieć, załatwiałem pamiątkowe podkoszulki podczas pierwszej edycji festiwalu. To też jest śmieszna historia. Pieniędzy nie było, ale był zapał nasz i chęci. Koszulki nie mogły być za drogie. Okazały się potem jednorazowego użytku, ponieważ po wypraniu z XL osiągnęły rozmiar XS. To moje jedyne doświadczenia koncertowe. Ominęły mnie wielkie trasy jak Marillion. Ale udało mi się na Torwarze zobaczyć swoich idoli z lat 70. Zespół Budgie. Próbowałeś grać na jakimś instrumencie? Byłem raczej fanem. Próbowałem uczyć się gry na gitarze, ale albo brakło mi zapału, albo mój nauczyciel nie rozumiał moich potrzeb. Uczył mnie gry klasycznej, a ja chciałem zapuścić włosy i grać to, co lubię. Kiedy pojawił się pomysł na Progresję? Około roku 2000 zauważyłem, że to, co robię, mnie nie kręci. Globalizm, który teraz jest już wszechobecny, spowodował, że powstały pewne schematy. Schematy tego jak się ubieramy i schematy w systemach sprzedaży. Robienie tabelek, zestawień i wielu rzeczy, które wydawały mi się zbędne. Wolałem system sprzedaży polegający na kontakcie z kierownikami sklepów, rozmową i przekonywaniem do swojego produktu. Albo trzeba było stworzyć silną markę, albo spadać. Ale gdzie? W tym momencie muzyka była wszechobecna, otaczała mnie w aucie, gdzie miałem stertę kaset, i w domu, więc zadecydowałem, że zrobię z niej jakiś użytek. Wspólnie z ówczesnym kolegą Januszem, który też był na zakręcie życiowym, zaczęliśmy szukać miejsca do realizacji naszych planów, nie wychodzących poza mały klub z muzyką, jaką lubimy, do którego przychodziliby nasi koledzy. A potoczyło się to, jak wszyscy wiemy, inaczej. Mały klub, mała scena, słynna sąsiadka, której przeszkadzają wieczorne hałasy. Niemal z dnia na dzień Progresja zmieniła się w dużą salę koncertową. Czym różni się prowadzenie małego lokalnego klubu od
50
dużej sceny o randze międzynarodowej? Tu cię zaskoczę. To było naturalne. Po roku istnienia klubu zauważyliśmy, że potencjał miejsca jest bardzo duży. Praktycznie we wszystkie weekendy klub był pełen ludzi, którzy przychodzili na koncerty. Zainteresowały się nami też agencje koncertowe, które chciały organizować u nas koncerty. Zaczęliśmy dokupować sprzęt i polepszać światła oraz infrastrukturę związaną z graniem koncertów. Zaczęło u nas grywać Riverside i zespoły o europejskiej czy już światowej renomie. Stwierdziliśmy, że trzeba iść dalej. Na terenie Wojskowej Akademii Technicznej było wiele wolnych budynków do zagospodarowania. I tak przy aprobacie ówczesnych władz uczelni wynajęliśmy byłą stołówkę. Spontanicznie, ale z pomocą ludzi, którzy w pomysł uwierzyli. Społecznie stawiali ściany, scenę itp. Ci, którzy przyklasnęli naszemu pomysłowi rozwoju, nie zawiedli nas. Wystartowaliśmy z grubej rury. Pierwszym koncertem był Riverside, potem Vader. Już początek jesieni zachęcał do stworzenia z Progresji prawdziwej koncertowni. I wciąż wam za mało! No właśnie. Nie stoimy w miejscu i szukamy nowych wyzwań. Stąd pomysł, aby znaleźć miejsce, w którym można organizować jeszcze większe koncerty. Hala Koło, którą wynajmujemy od warszawskiego OSiR, mieści trzy tysiące osób. Skala ewentualnych sukcesów jest wyzwaniem. Zaczęliśmy hucznie 2 marca koncertem Sabaton. W maju będziemy gościć King Diamond, a to dzięki współpracy z Metal Mind Productions, które zawsze obdarzało nas zaufaniem i teraz też mamy tego dowód. Podobnie z KnockOut Productions, z firmą, z którą bardzo się przyjaźnię. Ludzie dopytują się o to nowe miejsce: Hala Koło mieści się na ulicy Obozowej w Warszawie, bliżej centrum niż Progresja. Planujemy też widowisko bardziej skierowane do studentów: Bracia Figo-Fagot na wiosnę. O której godzinie kończysz pracę? W starej Progresji nie wiem, czy to była praca czy zabawa. Na pewno – próba związania ludzi, którzy przychodzili, z Progresją. Moje rozmowy z nimi, często do rana, były bardzo inspirujące i twórcze, ale też męczące, zwłaszcza na drugi dzień. Teraz staram się unormować swój dzień i, jeśli nic się w klubie nie dzieje, po załatwieniu wszystkiego iść do domu. Tam też zdarza mi się jeszcze siedzieć przed komputerem i załatwiać różne formalne sprawy, których jest bardzo dużo. Chodzę na basen trzy razy w tygodniu. Kiedy człowiek, którego weekend zaczyna się w poniedziałek, gdy większość ludzi wstaje do pracy, przeżywa chandrę przed początkiem tygodnia? Poniedziałkowe obudzenie się po maratonie weekendowym jest trudne. Postanawiałem sobie, że w poniedziałki mnie nie ma. Staram się nie odbierać telefonów, ale mi się to nie udaje. Na szczęście nauczyłem się wyciszać telefon, kiedy idę spać. Czasem zdarza mi się zapomnieć go z powrotem włączyć i potem okazuje się, że mam 40 nieodebranych połączeń.
photo: Paweł Wygoda
60. byłem jeszcze za młody, żeby uczestniczyć w koncertach, jak np. w słynnym koncercie The Rolling Stones w Sali Kongresowej. W latach 70. nie przypominam sobie zbyt wielu koncertów poza zespołami z naszego obozu socjalistycznego, jak Locomotiv GT i Omega z Węgier. To były naprawdę megagwiazdy, a muzyka węgierska zrobiła karierę na Zachodzie. Uświadamiali nam, jak daleko jesteśmy za nimi. Miło wspominam wyjazdy wakacyjne na Węgry. Wszyscy ludzie z demoludów, którym brakowało muzyki na żywo, jeździli na Węgry. Nad Balatonem odbywały się liczne koncerty zespołów, o których tutaj mówimy.
Czy pracując z muzyką od strony zaplecza zauważyłeś w niej coś nowego dla siebie? Zauważyłem, że muzycy, których cenię najbardziej, są wspaniałymi ludźmi. Często słyszę, że coś jest świetne, nowe. A potem okazuje się, że to jacyś zgorzkniali, zdegustowani ludzie. Natomiast moi idole, a zdarzyło mi się już z paroma porozmawiać, to ciepli ludzie, oddani temu co robią w 100%. Owszem, finanse są dla nich ważne, w końcu grają, żeby zarobić, ale to wszystko jest odłożone na inny plan. Najważniejsza jest zabawa i muzyka, którą artyści grają z serca; to, co przekazują przez scenę, wypowiadają w kulisach.
że pytanie jest ciekawe i sensowne. Odbił piłkę i zapytał mnie, czy jestem szczęśliwym człowiekiem. Nie wiedziałem do końca, co odpowiedzieć. Dan postawił diagnozę: „no, nie jesteś do końca szczęśliwym człowiekiem i dlatego nie możesz tego zrozumieć.” Po chwili wyjaśnienia okazało się, że ten człowiek oddał się muzyce dozgonnie. Poregulował swoje wszystkie sprawy prywatne tak, aby mu nie przeszkadzały w tym, co robi. I pewnie stąd ten jego luz, uśmiechy do fanów bez stresu, że ktoś za nim stoi, że zaraz musi gdzieś lecieć, coś zrobić. Marzyłbym o czymś takim, ale prowadząc klub, mając zmartwienia, że np. coś się urwie, raczej będzie mi ciężko.
Ciekawe było moje spotkanie z Danem McCaffertym, wokalistą Nazareth, który na moje pytanie: „jak ty, chłopie, to ogarniasz tak na luzie: pijesz koniaczek, palisz Marlboro, a potem wychodzisz na scenę, nie widać po tobie zmęczenia i starości?”, nie obraził się i stwierdził,
Nie wyglądasz na nieszczęśliwego człowieka. Nie, tu w Progresji czuję się w pełni szczęśliwy. Obok Cradle of Filth, In Flames czy Morbid Angel, na scenie Progresji prezentują się młodzi wykonawcy.
Kto może wziąć udział w takich koncertach? Zawsze opieraliśmy się na tym, żeby w Progresji grały młode zespoły. To od nich wszystko się zaczęło. Podnosząc rangę klubu i zapraszając międzynarodowe gwiazdy nie zapomnieliśmy o tych, którzy kiedyś przyszli i powiedzieli „jak pan lubi muzykę, to możemy tu zagrać”. Zrobiliśmy „Otwarte Wtorki”. W tym roku mamy „Otwarte Wtorki z NuPlays” - konkurs debiutantów. Zespoły przekonują jury i publiczność, żeby na nie głosować. Zwycięzca będzie mógł u nas wystąpić przed gwiazdą i nagrać demo w studio w Progresji. NuPlays pozwala także młodym zespołom wystawiać pliki z muzyką na naszej stronie, gdzie można je kupić. Pierwszy etap eliminacji jest już zamknięty, ale widząc ilość zgłoszeń wiemy już, że będą kolejne edycje konkursu. Konkurencja dla telewizyjnych konkursów talentów? Nie, chociaż dobrze byłoby, jakby zainteresowały się naszym projektem media, żeby zauważyli go ludzie związani z muzyką. Powinni wiedzieć, że jest taki klub jak Progresja, w którym grają młodzi utalentowani ludzie. Czy wśród młodych zespołów, które gościły w Progresji, są takie, które pamiętasz, ale które nie dotarły do szerszej publiczności, których naprawdę żałujesz? Mnóstwo! Naturalna selekcja jest wszędzie, pewnie jeszcze bardziej widoczna w krajach anglosaskich, których muzyka jest słyszalna na całym świecie. Za wielkimi gwiazdami stoją tysiące zespołów, którym się nie powiodło, którym czegoś zabrakło: może determinacji, a może szczęścia. Na pewno chciałbym wymienić jeden, którego różne koleje losu zadecydowały, że jest zawieszony. To Rootwater, w którym śpiewał Maciek Taff, a komponował Sebastian Zusin lub działali razem. Naprawdę robili wrażenie, mieli potencjał. Cieszę się, że są zespoły, które tu zaczynały, jak Riverside, dla których na trasę wiosenną możemy być już za mali. Ciekawą inicjatywą Progresji było zorganizowanie koncertu z zespołem heavymetalowym z Libanu. Czy Progresja chce w jakimś stopniu poszerzać horyzont – prezentować odbiorcom muzyki zupełnie nieznane rejony metalu? Tutaj trochę sobie posłodzę. Trzeba być bardzo naturalnym i otwartym na wiele pomysłów, które dzieją się poza klubem. Jak ktoś mnie spotka i przekona o swoim niekonwencjonalnym pomyśle, jak np. koncert Libańczyków z zespołu Blaakyum, może być pewien, że taka impreza w Progresji może się odbyć. Nie chcę nazywać się kreatorem sztuki, ale nie zamykam drzwi po każdym koncercie gwiazdy. Progresja to też miejsce wydarzeń niekoniecznie komercyjnych, ale zauważalnych. Czy ludzie chętnie uczestniczą w takich imprezach? Zaproszenie Libańczyków nie było przedsięwzięciem komercyjnym, ale próbą pokazania, że muzyka łączy narody. Jak dowiedzieliśmy się, jakie oni mają problemy, żeby grać w swoim kraju i ile razy byli aresztowani, tym
52
bardziej chciało wyciągnąć do nich dłoń. Nie wnikając w politykę, to nie powinno być tak, młody człowiek w Libanie wyciąga gitarę, a politycy mówią: „nie, tak nie możesz grać, masz być taki, jak my ci każemy”. Tu powstaje bunt ludzi, których trzeba wspierać. Pamiętam ich wdzięczność. Kiedyś odwiedził nas Stormetal z Brazylii. Na koncercie było jakieś dwadzieścia osób. Pojawił się potem problem, gdzie mają spać, bo nie mieli pieniędzy na hotele, ich trasa była już mocno pod kreską. Zapewniliśmy im nocleg. To też jest zespół, który moim zdaniem powinien być znany, ale z różnych powodów nie udało im się. Chcemy organizować takie koncerty. Czasem musimy do nich dopłacić. Ale nie chcemy być klubem z wizytówką, że lecimy na szmal. Chcemy wspierać ludzi. Rozmawiając o szmalu – jaki był największy sukces koncertowy Progresji? Jeden z naszych największych sukcesów to impreza pod hasłem Zacieralia, którą wymyślił Mirosław Jędras vel Zacier, pan doktor, który na bazie swojego zespołu zbudował całe środowisko ludzi kontestujących świat, który nas otacza. Zacieralia to Festiwal Sztuki Żenującej. Impreza przerosła nasze oczekiwania. Zaczynała się jeszcze w starej Progresji, potem na małej scenie w obecnej i w końcu na dużej. Bilety wyprzedane są na długo przed imprezą. Poza tym z dużych gwiazd, które zapełniły całą salę, to Uriah Heep, Kreator, Morbid Angel, Nazareth. Wymieniać można wiele. Sukces określam również ilością sprzeda-
photo: Wojtek Dobrogolski
nego piwa. Ludzie mają przychodzić i dobrze się bawić. Czy w domu chce ci się jeszcze słuchać muzyki? Odczuwam wielkie niespełnienie się w tym. Ostatnio zaproponowano mi prowadzenie audycji autorskiej w Radio Bemowo. Podkreślając to, że to właśnie klub mnie w pewien sposób stworzył, nazwałem ją Markowa Progresja. Chciałbym na antenie opowiadać o swoich fascynacjach muzycznych. Kiedy zacząłem się do niej przygotowywać, stwierdziłem, że mi brakuje czasu, aby być na bieżąco. Nawet w samochodzie nie udaje mi się posłuchać muzyki, bo odkąd wybudowali trasę szybkiego ruchu, jadę zaledwie 15 minut, a to jest tylko pół płyty. Nauczyłem się jednak tak słuchać, że jak wsiadam do samochodu włączam płytę od piosenki, na której skończyłem. Wcześniej zdarzało mi się, że znałem tylko trzy pierwsze kawałki. Przedstaw osoby kluczowe w życiu Progresji. Piotr Mittloff Kozieradzki, perkusista Riverside, bez którego wsparcia to wszystko nie działałoby, jak działa. Janusz, z którym zaczynałem Progresję, ale wyjechał do Anglii. Pani Basia, która od początku nas uspokaja i prowadzi papierkową robotę. Shadow, która zarządza barem i jest z nami tak długo, że aż nie mogę powiedzieć, bo się obrazi. Akustyk – Garwol, który był między innymi inicjatorem pierwszego koncertu w Progresji. Kocur, który oprócz tego, że jest jedynym szatniarzem w swoim rodzaju,
ponieważ nie sięga do najwyższego numerka, jest też niezastąpiony przy koordynowaniu inicjatywy „Otwarte Wtorki z NuPlays”. Anzelmo, który zajmuje się PR, oraz nowa osoba w klubie - Marta, którą bardzo szanuję i która jeszcze bardziej i wyraźniej będzie podkreślać działalność klubu. Ochroniarz Turek, którego też już wszyscy znają. Darek, który jest dyrektorem ds. technicznych i bez którego wiedzy i doświadczenia na pewno byłoby nam dużo trudniej działać. Benek, dzięki któremu wystrój baru wygląda coraz lepiej. Nie mogę zapomnieć o starej i nowej ekipie sprzątającej oraz o naszych fanach, którzy dozgonnie z nami zostaną. Oprócz tego w piwnicy Progresji znajduje się studio nagrań, które prowadzi Janosik. Na koniec, kiedy już lepiej ciebie i twoją historię poznałam muszę zapytać, czy z racji swojego koszulkowego doświadczenia to ty zarządzasz merchandisingiem i koszulkami Progresji? Dobrze, że mi przypomniałaś o koszulkach, bo już się kończą. Logo Progresji ma zabawną historię. W czasie, kiedy tworzyłem klub, bardzo spodobało mi się logo zespołu Arena. Podkradłem im kilka literek. Kiedy przyjechali tu po raz pierwszy Clive Nolan i Nick Barret z Pendragon, Nick odwraca się do Clive’a i mówi: „nie wiedziałem, że prowadzisz biznesy w Polsce”. Byłem w lekkim stresie, jak na to zareagują. Poklepali mnie po ramieniu i powiedzieli, że cieszą się, że tak lubię ich muzykę. Ale na następnych płytach mieli już nowe logo.
53
Karolina Karbownik foto: Wojtek Dobrogojski, Paweł Wygoda
progressive
mar
k
e
backstage access
I feel great SENSE OF UNFULFILLMENT WHEN IT COMES TO LISTENING TO MUSIC - says Marek Laskowski, who founded one of the most important venues on Poland’s rock map. The boss of Warsaw’s Progresja club tells us why he doesn’t sell t-shirts anymore and who he stole a logo from.
photo: Wojtek Dobrogolski
Who exactly is the boss of the club? What do you do? The boss is someone who takes care of everything. I try to focus on things that are connected with the artistic part of the club’s everyday life: signing contracts, choosing bands. Sometimes I have to keep the whole thing together by looking into financial condition. We have to have an annual financial report, so that during holidays, when the scene is not that busy, we can have some rest, bath in the sea or go skiing in winter. Right now, I’m mainly responsible for promotion and securing bands that play, so that Progresja can offer something interesting every day. What was your first contact with hard rock and metal music? It was in early 70s. I had no chance of buying records that I wanted to have because our music shops did not have them. The only thing you could buy were albums of our own Polish artists and those, who came to our country to perform on the International Sopot Festival, but those bands were no good. The main and most important way of getting to know music was MiniMax – Radio 3 programme created by Piotr Kaczkowski. This guy was so important in my musical education, that I took everything he said for granted. I was actually convinced that Budgie are the biggest band on the planet. Only many years later, I found out that in their native Britain, this Welsh group is pretty much an underground band. But in Poland, thanks to Piotr, they were really huge. They were in the same league with Black Sabbath and Led Zeppelin, which, by the way, I also got to known thanks to Piotr. After all those years, how do you look at what Kaczkowski was playing? Many big artists were completely ignored by him.
Of course they were. But it’s his programme, he chose the music and the artists he wanted to present. Many great artists were absent. But the important thing was to hear those, who were ruling the world at that time: Pink Floyd, Genesis, King Crimson, Deep Purple or Led Zeppelin. They weren’t played that much in Polish Radio. Polish music was favoured, plus some artists completely anonymous in the West who were invited here by the public TV and radio and were considered stars. It was only later that I discovered that many of our artists were heavily influenced by those from the West. To this day I’m very grateful to them for their work. For example, Tadeusz Nalepa and Breakout were inspired by Peter Green. I first heard about Peter in mid 70s and it was only then that I discovered that his and Nalepa’s way of thinking were very similar. But of course hats off to Breakout. The music they were playing was supermodern in those times and I owe them a lot. Did you attend any gigs? There was a problem with concerts those days. I was too young to see the Stones in the 60s when they played at the Congress Hall. I can’t remember many concerts from the 70s apart from the bands from the Soviet Block, like Locomotiv GT or Omega from Hungary. They were megastars and the Hungarian music really made it in the West. We could see how far behind them we were. I still remember holidays in Hungary. All people from the East that lacked good music were vacationing in Hungary. Many bands that we mention here played there. Then I met some new friends that were into jazz music so I picked up from them. I attended Jazz Jamboree festival every year, and then the Warsaw Summer Jazz Days, created in late 80s by Mariusz Adamiak. At that time I was working in clothing industry so I was providing the
55
t-shirts for the first edition of the festival. That’s a funny story. We had no money but a lot of enthusiasm. The t-shirts had to be cheap. They turned out to be disposable, because the XL ones after washing them turned into XS. But this was my entire experience with concerts. I missed some big tours, like Marillion’s, but I got to see my idols from the 70s – Budgie – when they played at Warsaw’s Torwar. Did you try to play any instruments? I was more into listening. I tried to learn how to play the guitar but I lacked ardour or my teacher did not understand my needs. He was teaching me to play classical stuff and I wanted to grow my hair long and play what I liked. When did the whole idea for Progresja club start? Around 2000, I noticed that I don’t really like what I’m doing. Globalism, that is everywhere now, created certain schemes. Certain ways of how people dressed and how one should sell stuff. It was all about creating numerous balance sheets, tables and stuff that I thought was redundant. I preferred having a direct contact with customers and an opportunity to convince them and talk to them. I had to create a strong brand or leave it. But leave for what? And then I decided to make use of the fact that music was always present in my car, where I had a big pile of cassettes, and at my home. Together with my friend called Janusz, who was also experiencing major changes in his life back then, we started to look for a place where we could do something. We wanted to have a small club with music that we likek, where our friends would come. It all turned out quite differently, as we know. Small club, small stage and a famous neighbor that was complaining about the noise in the evenings. But almost in a matter of days Progresja turned into a big concert venue. What are the main differences between managing a small local club and being a boss of a club known internationally? You’ll be surprised. It was all very natural. After about a year, we noticed that the potential of that place was really big. Almost every weekend we had the club full of people who were coming to see the concerts. Concert agencies took some interest with us and they wanted to organize some gigs at our club. We were buying better equipment, better lights and the whole infrastructure was improved. Riverside started playing at the club, then we had some bands known around Europe or even beyond. We thought we had to make the next step. We knew there were some empty buildings around the area of the Military Academy. School authorities agreed that we take former canteen. It was all spontaneous but we had some people that believed in the whole thing. Those people who believed in us, did not disappoint. We hit it off really big. The first gig was Riverside, the second one was Vader. The start was very encouraging.
56
And you still keep on growing bigger! Exactly. We still look for bigger challenges. That’s why we decided to find another place where we could organize even bigger concerts. The hall that we’re renting in Warsaw can hold up to three thousand people. The potential of this new situation is a real challenge. We started big with Sabaton on 2 March. In May, we’re hosting King Diamond thanks to Metal Mind Production who had always faith in us. Similar thing with Knock Out Production, a company I befriended. The hall is placed a bit closer to the city centre than Progresja, so that’s a good thing, too. What time do you usually end you work? In the old Progresja club I don’t really know whether it was work or fun. It was all about trying to create this bond between the club and people who frequented. My conversations with them, that often lasted till morning, were very inspiring and creative, but also exhausting, especially the day after. Now I try to normalize my day a bit and if nothing’s wrong in the club, I go home after I do my stuff. But even then I usually sit in front of my computer and still try to manage some club business. But I also go to the swimming pool three times a week. Most people feel Monday blues when they have to go to work after the weekend but your weekend actually starts on Monday. So when’s your time for the Monday blues? Waking up on Monday after the whole weekend marathon is hard. I decided that on Mondays I have a day off. I try not to answer the phone but it’s not always possible. Luckily, I learned to silence the phone when I go to sleep. Sometimes I forget to turn the sound on again and I discover that I have like 40 unanswered calls. Did working in the backstage area of the music biz teach you something new about music? I noticed that the musicians I respect the most are really great human beings. I often hear that something’s fresh and new and later it turns out that these are some bitter, disillusioned people. But my idols, and I had a chance to meet some of them, are really great people, fully dedicated to what they’re doing. Of course, the money is always important – they play to earn. But it’s always somewhere in the background. The most important thing is fun and music. And they play their hearts out. Not only on stage but they also act like that at the backstage. My meeting with Nazareth’s singer Dan McCafferty was interesting. I asked him, “how can you be so cool – you drink brandy, smoke Marlboro and then you hit the stage and you don’t look even a bit tired and old?”. He wasn’t offended. He said the question was interesting and made sense. He asked me whether I was a happy man. I didn’t know what to answer. Dan said: “You’re not entirely happy that’s why you can’t understand that.” We talked and it turned out that this guy dedicated himself fully to music. He arranged all his personal matters in such
57
photo: Paweł Wygoda
a way that they don’t distract him and his career. That’s why he’s so cool, he smiles to fans without the pressure of knowing that he has to go somewhere and do something. I dreamed of such situation but running a club and knowing that any time something might go wrong, it will be hard to achieve that state of mind. You don’t look unhappy. No. Here, at Progresja, I really am happy. You hosted shows by Cradle of Filth, In Flames or Morbid Angel. But you also let young artists play the club. Who can play here? We always wanted to have young bands at Progresja. It’s where it all started. Of course, we set the bar higher by inviting international stars, but we didn’t forget about those, who came here some time ago and said – “if you like our music, we can play here.” We created “Open Tuesdays”. This year we have Open Tuesdays with NuPlays – a competition for new bands. They play in front of an audience and jury, and try to win them over. The winner will have a chance to perform at the club as a support act to a big star and to record their demo at our studio. Thanks to NuPlays, they can also upload their music on our website, where people can buy it. The first stage of the competition is over but seeing how many bands signed up for it, we’re sure this edition is not the last one. Is it some kind of alternative for TV talent shows? No, although it would be good if some media took some interest in this project, so that people connected with music industry would notice the whole thing. They should know that there’s a club like Progresja where young and talented bands play. Are there any young bands that played at Progresja and did not make it in the industry, but you still remember them? Lots of them! Natural selection is everywhere. Probably it’s best seen in English speaking countries, because their music is the most popular. For every big star there are thousands of bands that didn’t make it. They lacked something. Maybe some more determination or maybe simply luck. I’d like to mention one band. Unfortunately certain events caused that they’re on hiatus. It’s Rootwater, with lead singer Maciek Taff and composer Sebastian Zusin. They had a real potential. But I’m also happy for other bands that started here, like Riverside, who are about to start their spring tour and our club might already be too small for them right now. One of the most interesting events in Progresja was a gig of heavy metal bands from Lebanon. Do you wish to present those more exotic places on the me-
58
tal map? I’m gonna brag a bit. You have to be very natural and open to new ideas. If someone meets me and is able to convince me that a gig of bands from Lebanon is a good idea, then they can be sure we will organize it. I don’t want to call myself a creator of art but I don’t shut the door closed after a big star’s concert. Progresja is also home to some non-commercial events. Do people attend those kinds of events in big numbers? Inviting these Lebanese bands was not meant to make profits but rather to show that music can create a bond between nations. When we got to know what problems they have in their own country and how many times they were arrested, we wanted to help them somehow. It can’t be that a young guy in Lebanon picks up his guitar and some politician says: “No, you can’t play that, you have to do what we tell you to.” People rebel against it and we have to support them. I still remember how grateful they were. Once Stormetal from Brasil played here. There were no more than 20 people watching. There was a problem, because they had no place to sleep and had no cash, as they were losing money during that tour. We secured them a place to sleep. They are an example of a band that should be well known but for some reason is not. We want to organize such events. Sometimes we have to lose some money, but we don’t want to be known as a club that does everything only caring for the cash. We want to support people.
photo: Paweł Wygoda
Speaking about the cash – what was the club’s biggest commercial success? One of the bigger ones is the Zacieralia fest, created by Mirosław Jędras a.k.a. Zacier. A doctor that gathered people around his band, who protest with him against the surrounding world. Zacieralia is a festival of embarrassing art. The whole event went bigger than any of us expected. It all started back in the days of our old location, then it was taking place at our present location but at the small stage, and now it’s on the main stage. All tickets are usually sold way before the event. Talking about the big stars that sold out their gigs here, there’s Uriah Heep, Kreator, Morbid Angel and Nazareth. I could go on like that forever. The amount of beer sold during the event is also an important factor. People are supposed to come here and have fun.
Piotr “Mitloff” Kozieradzki – Riverside’s drummer, without whom it all would not work the way it does. Janusz, with whom I started the whole thing, but he left for the UK. Basia, who calms us down from the very beginning and does all the paper work. Our barmaid Shadow, who takes care of the bar and is with us so long, that I can’t even tell you, because she would probably be mad at me. Our soundman, Garwol, who was one of the people behind the first concert in Progresja. Kocur – our cloakroom guy, who is one of a kind, because he’s not tall enough to reach the highest pegs. Anzelmo, who’s our PR man and Marta, a new person in the club who I respect very much, who will promote our events. Turek – our security man, who all should already know. And let’s not forget about the old and the new cleaning crew, and our fans, who will probably stay with us forever.
Do you still feel the need to listen to music at home? I feel a great sense of unfulfillment. I’ve just started a new thing – Progressive Mar(e)k. I’d like to talk about my musical fascinations. I came to a conclusion that I’m not up to date. I simply don’t have time. Even in my car I can no longer listen to music, because since they’ve finished the new motorway, it takes me only 15 minutes to get to the club, and that’s not even half of a record. But I’ve learned something - every time I get back to the car, I start listening from the same moment I finished. Earlier on, I sometimes knew only the first three tracks off an album.
To conclude, after I got to know you and your story a little bit more – are you the person that takes care of merchandising and club t-shirts? Glad you reminded me about our t-shirts, because we’re almost out of stock. The history of our logo is quite amusing. At the time when I was founding the club, I liked Arena’s logo a lot. I stole some letters from them. When Clive Nolan and Nick Barrett came here for the first time with Pendragon, Nick turned to Clive and said: “I didn’t know you had some business in Poland.” I was a bit stressed and worried about their reaction. They patted me on the shoulder and said that they are happy I like their music so much. But on their next albums they had a new logo.
Could you introduce the key people in Progresja?
59
rock fashion
ponad
time less
czasem
levi’s
levi’s
Have you ever wondered how many pairs of jeans are worn every year by rockmen? This is a story full of style, a story of the famous Levi’s® 501®, a story for stylish rockmen and rockwomen.
Czy zastanawialiście się, ile par dżinsów zużywają rocznie rockmani? Oto całkiem stylowa historia słynnych Levi’s® 501® dla stylowych fanek i fanów rocka.
Karolina Karbownik / Levi’s press
L
evi Strauss przybył w 1853 roku do San Francisco. Tam otworzył swoją działalność, której głównym celem była sprzedaż m.in. ubrań, koców czy chusteczek do mniejszych sklepów w całej zachodniej Ameryce. W 1872 roku skontaktował się z nim Jacob Davis, krawiec pochodzący z Nevady, który podzielił się ze Straussem swoim innowacyjnym pomysłem, jak wzmocnić kieszenie przy męskich spodniach, by się szybko nie zużywały. Mężczyźni podjęli współpracę w 1973 roku, starając się wspólnie o patent na pierwsze wzmacniane miedzianymi nitami kieszenie przy spodniach dla robotników z Dzikiego Zachodu. Tak powstała pierwsza odsłona dżinsów 501®. 20 maja 1873 roku przyznany został patent na wykorzystywanie nitów przy męskich spodniach i tym samym były to narodziny amerykańskiej ikony. Spodnie nazywane „waist overalls” to tradycyjny typ męskiej odzieży roboczej. Overallsy wyposażone są w jedną tylną kieszeń (po prawej stronie) z tzw. arcuate,
60
L
evi Strauss arrived in San Francisco in 1853 and opened a wholesale dry goods business, selling clothing, blankets, handkerchiefs, etc. to small general stores throughout the American West. In 1872, he was contacted by Jacob Davis, a Reno Nevada tailor, who told Strauss about the process he had invented to rivet the pocket corners on men’s pants to make them stronger. The two partnered in 1873 on a patent to make the first riveted pockets on pants for working western pioneers, by using copper rivets at the points of strain. This became the first version of the 501® jeans, then called XX. On 20 May 1873, the original patent for using rivets on men’s pants was granted, and an America icon was born. The pants are called “waist overalls,” which was the traditional name for men’s work wear. They have one back pocket (on the right) with the Arcuate stitching design, a watch pocket, a cinch, suspender buttons and a rivet in the crotch. We don’t know the origin of the Arcuate
czyli przeszyciem w kształcie łuku, kieszonkę na zegarek, guziki do szelek oraz wzmacniające nity. Pochodzenie łukowatych przeszyć – arucate – nie jest znane. Historie mówiące o tym, że motyw symbolizuje rozłożone skrzydła ptaka są legendami. Utrata bazy danych w 1906 roku sprawiała, że Levi’s® nie jest w stanie dotrzeć do informacji, dlaczego takie przeszycia zostały zastosowane po raz pierwszy. Możliwe jest, że były nieodłącznym motywem przy tylnych kieszeniach w męskiej odzieży roboczej, a może pełniły specjalną funkcję, np. podtrzymywały poszewkę kieszeni? Two Horse Patch® - skórzana naszywka – po raz pierwszy pojawiła się przy waist overalls w roku 1886. Jej zadaniem było zobrazowanie niesamowitej wytrzymałości spodni oraz wzmocnienie statusu duetu Strauss i Davis jako pomysłodawców patentu nitowanych ubrań. Oczywiste było, że patent będzie często wykorzystywany przez innych producentów około roku 1890 i dlatego zanim konkurencja zaczęła robić nitowane ubrania, Levi’s® & Co. postanowił wzmocnić swój graficzny przekaz o oryginalności i sile marki. Niewykluczone jest, że tego typu naszywki już w tamtych czasach wykorzystywali inni producenci roboczej odzieży, ale trudno to zbadać. Wielu ówczesnych robotników było analfabetami i prawdopodobnie zastosowanie naszywki z symbolem miało pomóc konsumentom zidentyfikować produkty oraz nazwę Levi’s® & Co.
Po raz pierwszy poszczególnym wyrobom Levi’s®, by odróżnić produkty od siebie, nadano specjalne numery. 501®, nazwa funkcjonująca do dziś, została oficjalnie przypisana słynnemu na całym świecie rozwiązaniu z miedzianymi nitami wzmacniającymi łączenia na kieszeniach.
stitching design. Stories about it representing the wingspread of a bird are myths; the loss of the company’s records in 1906 makes it impossible to know why the stitching was first used. There may have been a tradition of pocket stitching on men’s work wear, and it may have had a function (holding in a pocket lining, perhaps) but this has not been found in any research done so far. The cinch and suspender buttons were standard on men’s pants. The company did not invent the cut or fit of the waist overalls. They took traditional men’s denim work pants and rivet them, creating the new category of work wear which we today call blue jeans. The Two Horse® brand leather patch was first used on the waist overalls. Its purpose was to demonstrate the strength of the pants and reinforce the company’s status as the originator of patent riveted clothing. They knew that the patent would go into the public domain around 1890 and probably decided to reinforce the message of originality and strength graphically before competitors started to make riveted clothing. There may also have been a tradition of some sort of patch on men’s work wear at this time, but this has been hard to prove. Additionally, many laboring men were illiterate, and it’s possible that the use of a symbol on the patch was a way to help consumers identify the products when they were not able to read the company’s name.
1890
Lot numbers were first used to differentiate the various products made by the Levi’s® brand. The 501® jean, as it is now called, was officially named when the number was assigned to the now world famous “copper riveted waist overalls.”
61
Od tego roku spodnie nazywane overalls lub waist overalls mają dwie tylne kieszenie. Dodatkowa kieszeń najprawdopodobniej została dodana na prośbę konsumentów lub w związku z ówczesnymi zmianami w modzie męskiej. Określenie „piąta kieszeń” - charakterystyczne dla Levi’s® 501® – dotyczy właśnie tej drugiej tylnej kieszeni. Niektórzy jako piątą kieszeń traktują kieszonkę na zegarek, ale to błąd, ponieważ minikieszeń na zegarek była jedną z pierwszych innowacyjnych cech produktu, wyróżniających go spośród innych.
W wieku 73 lat umiera Levi Strauss. Jego bratankowie Jacob, Sigmund, Abraham i Louis Stern (synowie jego siostry Fanny Stern) przejmują firmę – ich potomkowie prowadzą ją do dziś.
1 0 19
1902 1922
Dżinsy Levi’s® zostają wyposażone w szlufki na pasek. To odpowiedź na potrzeby konsumentów oraz zmiany w modzie męskiej.
Słynny motyw łuku – arcuate – który od debiutu 501® zdobił ich tylne kieszenie, zostaje zarejestrowany jako znak towarowy w 1943 roku. Motyw łuku jest ikoną samą w sobie i jako jeden z najstarszych znaków towarowych odzieży dzisiaj nadal jest w użyciu.
The pants, which are called either “overalls” or “waist overalls,” now had two back pockets. It’s likely they added this additional pocket due to consumer requests or changes in men’s fashions at the time. This second back pocket is what we refer to when we say the “fifth pocket.” Some people have referred to the watch pocket as the “fifth pocket”, but this is inaccurate, as it was original to the design.
Levi Strauss dies at the age of 73. His nephews – Jacob, Sigmund, Abraham and Louis Stern (sons of his sister Fanny Stern) – take over the business, and their descendants still run the company today.
Belt loops were introduced on Levi’s® jeans for the first time, in response to consumer demands and changes in men’s fashion.
3 4 9 1
The famous Arcuate Stitching Design, which has graced the back pockets on the 501® jean since its debut, was registered as a trademark in 1943. It is iconic in its own right, as one of the oldest clothing trademarks still in use today.
Pocztówka ze zdjęciem San Francisco pochodzi z około 1908 roku i pokazuje odbudowane miasto po trzęsieniu ziemi i pożarze w 1906 roku. Jeśli przyjrzymy się uważnie można zobaczyć logo na boku nowej siedziby Levi Strauss & Co wybudowanej przy ulicach Battery i Pine. This photo postcard of San Francisco is from about 1908, showing the city’s recovery after the 1906 earthquake and fire. Look closely and you can see the sign on the side of the new Levi Strauss & Co. headquarters, rebuilt at Battery and Pine streets.
o d n
a r b
c keroua
1950’s
Rebelianci z lat 50. z dumą noszą przejęte od robotników po czasach wielkiego kryzysu 501® Jean i czynią je symbolem rewolucji i zjednoczenia. Noszone przez wszystkich, od Jamesa Deana i Marlona Brando po Jacka Kerouaca i Jacksona Pollocka, 501®-ki stają się symbolem młodości i buntu. Marilyn Monroe pojawia się w 501® w przeboju filmowym The Misfits znanym w Polsce jako Skłóceni z życiem.
The Rebels of the 1950s proudly wore the 501® jean – adopted from the laborers after the Great Depression – and made it a symbol of irreverence and solidarity. Worn by everyone from James Dean and Marlon Brando to Jack Kerouac and Jackson Pollock, the 501® jean became the emblem of youth and a symbol of rebellion.
dean
Emerging in Hollywood, style icons begin to embrace 501® jeans after Marilyn Monroe was seen wearing them in the hit film The Misfits.
Fragment reklamy z kowbojem / Cowboy advertising piece
1960’s
e o r n o m
Słowo overalls, zarówno w reklamach, jak i na opakowaniach, zostaje zastąpione słowem dżinsy/jeans.
1964 Kulturowy wpływ 501® okazuje się tak znaczący, że model ten wchodzi na stałe do zbiorów waszyngtońskiego Instytutu Smithsona (ang. Smithsonian Institution) – największego na świecie kompleksu muzeów i ośrodków edukacyjno-badawczych.
The term overalls, either in advertising pieces or packaging is replaced by the word jeans.
So significant was the cultural impact of the 501® jean that in 1964 a pair entered the Permanent Collections of the Smithsonian Institution in Washington, D.C.
HIPPIE
1960’s & 70’s Miliony par dżinsów 501® noszą młodzi pionierzy tworzący historię. Wszechobecność i popularność 501® doskonale widać podczas ruchu na rzecz pokoju z lat 1960 i 1970.
Millions of pairs of 501® jeans were worn by the young pioneers who were writing history. Their ubiquitous presence was seen throughout the peace movement of the 1960s and 1970s.
63
STEVE JOBS
1980
Steve Jobs adopted his signature look of a black turtleneck, Levi’s® 501® jeans and gray New Balance sneakers.
Steve Jobs jako swój mundurek obiera zestaw: czarny golf, Levi’s® 501® i szare sneakersy New Balance.
COB
s ’ 0 199
Noszone przez cały ruch grunge 501®-nki utrzymują się w czołówce kultowych ikon. Towarzyszą przemianom pokoleń i stają się podstawą garderoby Kurta Cobaina i innych legendarnych gwiazd rocka.
AIN
Worn throughout the Grunge Movement, the 501® jean continued to remain at the forefront of change across generations, becoming a staple in Kurt Cobain and other legendary rock stars’ wardrobe.
Ulotka sprzedażowa pokazująca pracę w fabryce Levi’s®. Pochodzi prawdopodobnie z 1900 roku, zanim budynek został zniszczony w trakcie trzęsienia Ziemi i pożaru w 1906 roku. This salesman’s flyer shows the company’s factory in operation, probably around 1900, before this building was destroyed by the 1906 earthquake and fire.
2 0 0 0
Magazyn Time zalicza model 501® do ikon mody XX wieku. Tym samym 501®-nki we wspomnianym rankingu pokonują mini i małą czarną.
Time Magazine named the 501® jean the “fashion item of the 20th century”. They beat the miniskirt and the little black dress.
Od 1892 roku etykieta ta była umieszczana z tyłu dżinsów i zawierała informacje o jakości jeansów 501®. Używana jest do dziś. This ticket was placed on the back of the jeans beginning in 1892, containing language about the quality of the 501® jeans, and is still used today.
2009
A M A
Prezydent Barack Obama w Levi’s® 501® pierwszym rzutem piłki rozpoczyna mecz gwiazd amerykańskiej ligi baseballu w 2009 roku.
B O
President Barack Obama wore Levi’s® 501® jeans to throw out the first pitch at the 2009 All Star Baseball Game.
dzisia
j / to
day
Dzisiaj dżinsy Levi’s® w dalszym ciągu są pierwszym wyborem współLevi’s® jeans are still czesnych trendsetterów: the first choice of artyści, muzycy, ikony modern trendsetters: mody, sportowcy, przed- the artists, musicians, siębiorcy, aktywiści, a fashion icons, athlenawet prezydenci, którzy tes, entrepreneurs, wyznaczają wciąż ewolu- activists, and even ujące granice współczepresidents who are snego świata. trail blazing the modern frontier.
65
rock style pages
toxic vision @namm 2013
photography: miss shela
ictorians
rock axxess polska
O belle époque, steampunku, byciu zespołem na dorobku oraz spełnianiu marzeń opowiedzieli czytelnikom Rock Axxess Utis (Marcin) i Vi (Arek) z zespołu Victorians. Katarzyna Strzelec Agnieszka Lenczewska foto: victorians
Pochodzicie z Bielska-Białej, miasta bardziej kojarzącego się z produkcją fiata niż z klimatami rockowymi. Jak doszło do powstania zespołu? Początki zespołu sięgają 2010 roku. Rozpadła się moja poprzednia kapela Noxiferis – muzyczny projekt, który był wypadkową progresywnego metalu z gotykiem. Trudno przyswajalny, wymagający technicznie materiał. Zmiana stylistyki podziałała na nas motywująco. Jako Victorians zadebiutowaliśmy na scenie bielskiego klubu Rudeboy 31 marca ubiegłego roku. Skąd się wzięły wasze pseudonimy? Pseudonim Kingi (Eydis) to pośrednie nawiązanie do fantasy. Eydis jest również bohaterką opowieści o Royal Opera House i V-Lodge. Konrad [perkusista – przyp. RA] przyjął pseudonim Nice. Vi (Arek), jak Victorian. Ukryłem się pod ksywką Utis, co w języku greckim oznacza ‘nikt’. Nemo. Juliusz Verne? A jakże! W końcu to epoka wiktoriańska. Czy oprócz Eydis ktoś z was ma wykształcenie muzyczne? Czy według was wykształcenie odgrywa ważna rolę w osiągnięciu sukcesu, czy jednak to bardziej szczęście się liczy, a może jeszcze coś innego, na przykład pasja? I to, i to. Wykształcenie Eydis z pewnością wnosi wiele dobrego w procesie pisania muzyki, komponowania. Pasja? Zdecydowanie. Nie możemy jeszcze pozwolić sobie na luksus życia z muzyki. Traktujemy zespół poniekąd jako odskocznię od codzienności, szarości życia.
Mamy w sobie pasję dzielenia się naszymi muzycznymi fascynacjami. Staramy się, krok po kroku rozwijać nasze umiejętności muzyczne. Po prostu chcemy być lepszymi muzykami. A wykształcenie? Jest wielu muzyków, którzy mogą pochwalić się „papierem”. Często nic z tego nie wynika. Co z tego, że są wirtuozami, skoro ich muzyka absolutnie mnie nie wzrusza? Popatrz na bluesmanów. To byli często niepiśmienni ludzie, bez obycia, że o czytaniu nut nie wspomnę. Nie zapominajmy, że często przypadek czy łut szczęścia sprawia, że ktoś robi wielką karierę. Wykształconych muzyków jest na pęczki. Niewielki procent z nich osiąga chociażby satysfakcję na poziomie finansowym, żyje z muzyki. Nigdy się nie dowiemy, ile karier przeminęło z wiatrem.
z naszymi oczekiwaniami. Całość sesji pokazuje, kim są członkowie Victorians i czym jest dla nas zanurzenie się w epoce wiktoriańskiej. Nieprzypadkowo jako temat sesji wybraliśmy obraz Eugène’a Delacroix.
Skąd się wzięło wasze zamiłowanie do epoki wiktoriańskiej? Co was tak kręci w epoce krynolin i dandysów? Sztuka? Malarstwo? Literatura? Ha! Epoka wiktoriańska jest po prostu fascynującym okresem w dziejach ludzkości. Serio. Stanowi dla nas inspirację jako całość. Literatura – rozwój powieści, klimaty typu Dickens. Metafizyczne poszukiwania. Opowieści o duchach, wampirach przy jednoczesnym rozwoju sceptycyzmu czy też poglądów filozoficznych. Zauważ, że w tej epoce nastąpił niesamowity rozwój nauki, przemysłu, transportu. A jednocześnie, o czym zresztą pisało wielu literatów, to okres fałszywej, wręcz świętoszkowatej moralności. Dwuznaczność moralna tej epoki świetnie została zilustrowana przez Oscara Wilde’a w Portrecie Doriana Graya. Epoka wiktoriańska obejmuje blisko 80 lat od koronacji Wiktorii do wybuchu I wojny światowej. W tym czasie zmieniła się nie tylko Wielka Brytania, ale też cała Europa. Ludzie w tym czasie zanegowali istnienie Boga, pojawiły się takie prądy, jak ewolucjonizm. Epoka ta, która dla nas, Polaków, kojarzy się z powstaniami, wywózkami na Sybir, w Europie stała się katalizatorem budowy nowoczesnych społeczeństw. Oczywiście ten czas interesuje nas również w powodu wątków wampirycznych, mesmeryzmu. Powieść gotycka, Bram Stoker, poezja, malarstwo – to wszystko wywarło duży wpływ na naszą skromną twórczość. To czas, w którym skończył się romantyzm, a rozpoczął Wagner. Przekładając na nasze, polskie poletko – to okres romantyzmu, pozytywizmu i Młodej Polski. To epoka pary, wystaw światowych czy Wieży Eiffla. Wielowymiarowa, inspirująca. Po prostu piękna epoka.
Co sądzicie o porównaniu was do Nightwish? Nie obawiacie się, że tu, w tym muzycznym gatunku, wszystko zostało już powiedziane? Obawiacie się przypięcia łatki? Z pewnością coś w tym jest. Cenimy Nightwish, w pewnym momencie stali się dla nas wielką inspiracją. Chociaż, kto wie, może to porównanie do Finów jest dla nas przekleństwem. To prosta zależność: dziewczyna obdarzona operowym głosem w zespole grającym metal symfoniczny – tak, to z pewnością musi być kalka Nightwish. Z drugiej strony nie ma w Polsce takiego zespołu jak nasz. W pewien sposób odpowiadamy na rynkowe zapotrzebowanie. Skoro w Nightwish tak źle się działo przez kilka ostatnich lat, to może dajmy tym, którzy tęsknią za „starym Nightwish” coś, co dla nich jest ważne.
Nie ukrywam, że bardzo mi się podoba wasze podejście do kreowania zespołu jako całości – wasze stylizacje, sesje fotograficzne. Jak doszło do waszej współpracy z Katarzyną Niwińską? Kaśka świetnie zrozumiała nasze intencje, to, co chcemy osiągnąć przy pomocy naszych stylizacji. Jej znakomite oko stylisty-fotografa wyłowiło to, co najważniejsze, najbardziej charakterystyczne dla Victorians. Mieliśmy wizję, jak ta sesja foto ma wyglądać. Pomęczyliśmy się trochę z początku, ale rezultat jest wielce satysfakcjonujący. Kaśka ma swój styl, który musiała skonfrontować
72
Wolność wiodąca lud na barykady? Dokładnie tak. Bardzo stylowo wyglądacie w teledysku do Descent of your destiny. Staraliśmy się bardzo, by nasze stroje, nasz image, stylizacje były ciekawe. Image jest w tym wszystkim bardzo istotny i po reakcji publiczności widzimy, że doceniają nasze wysiłki i szczerość przekazu.
Wszyscy kochamy piosenki, które dobrze znamy? Tak, można w tych kategoriach to rozpatrywać. Rzeczywiście nasz pierwszy album Revival mógł kojarzyć się z twórczością Nightwish. Mamy już pomysły na drugi i postaramy się z tej nightwishowej szufladki wydostać. To ciekawe, czy mógłbyś zdradzić szczegóły? Tak naprawdę dopiero składamy w całość nasze pomysły. Mogę powiedzieć tylko tyle, że będzie to album zainspirowany steampunkiem. Pozostaniemy w epoce wiktoriańskiej, epoce pary, przemysłu, rozwoju. Opuścimy krainę wampirów, strzyg, nawiedzonych domów. Zajmiemy się raczej tematami w klimacie Juliusza Verne’a. Wszyscy jesteśmy głodni nowego materiału. Każda początkująca kapela ma problemy z zaistnieniem na rynku muzycznym. Co waszym zdaniem trzeba zrobić, aby się udało? Po prostu robić swoje. Wierzyć, że się uda. Mieć szczęście. Pracować. Nie poddawać się. Nasz rynek muzyczny jest dość płytki, dlatego szukamy szczęścia za granicą. Szlak przetarł Vader. Muzycy Behemoth wylewali litry potu na scenach większych i mniejszych klubów. Kariera Riverside też się świetnie rozwija. Koncertują więcej za granicą niż w naszym kraju. Są rozpoznawalni, szanowani. Chcemy pójść w ślady tych zespołów. Nie ma jednej recepty na sukces, ale ciężka praca to podstawa.
Stąd też wasza obecność w talent show Must Be the Music? Owszem, jesteśmy zespołem z dorobkiem płytowym, koncertujemy, ale trzeba szukać każdej drogi dotarcia do potencjalnego odbiorcy. Zdajemy sobie sprawę, że uczestnictwo w tego typu programie może stygmatyzować. Z drugiej strony – popatrz na karierę Tune. Doszli do finału, są rozpoznawalni w mediach, a przecież grają niełatwą muzykę. W październiku 2012 nagraliście swój debiutancki album Revival. Wydaliście go sami. Czy pomimo tego mieliście jakieś wsparcie, może kogoś, kto was pokierował, jak to zrobić dobrze? Revival nagraliśmy w częstochowskim MP Studio. Nieoceniona była pomoc Mariusza Piętki. Mariusz wspierał nas swoim obyciem studyjnym, wiedzą, często doradzał. Jako debiutanci nie zdawaliśmy sobie sprawy z ogromu przedsięwzięcia. Wiesz, to były sugestie w stylu: „może warto to nagrać tak. Być może powinniście wykorzystać to i to”. Mariusz niczego nie narzucał. Dawał czas na przemyślenia. Jego profesjonalizm i opanowanie pozwoliły nam wybrnąć z wielu studyjnych zagwozdek. Płyta została nagrana, wydana. Jest zapotrzebowanie i ciepłe przyjęcie. Czegóż chcieć więcej?
Czego słuchają muzycy Victorians? Każdy z nas słucha innej muzyki. Inspirują nas różne gatunki muzyczne. Od heavy metalu, klasycznego hard rocka i gotyku poprzez rock progresywny, klimaty klasyczne, aż do świetnego popu. Tak naprawdę wiele zależy też od nastroju, w jakimś jesteśmy. Dla mnie zespołem wręcz idealnym jest Opeth. Jak każdy fan progresywnego metalu, przeżyłem czas fascynacji Dream Theater. Zresztą nadal ich lubię. Co jeszcze? Ostatnio zachwyciło mnie Storm Corrosion. Eydis lubi takie klimaty, jak Florence and the Machine, Tori Amos, czy Lana Del Rey. Wiesz, jest wiele świetnych popowych wokalistek. Nie widzę żadnego obciachu w tym, że ktoś słucha np.; Lady Gagi, czy Beyoncé. Te panie naprawdę są znakomitymi wokalistami. Najgorsze w biznesie muzycznym, czy w ogóle w ludziach, jest upychanie ludzi w szufladki, przypinanie im łatek. Muzyka jest dobra albo zła. Pop może być świetny. Jest wiele zespołów rockowych, które są po prostu przeciętne. I dla mnie taka Lady Gaga ma więcej hm... pasji, emocji, życia niż niejeden rockowy zespół. Każdy twórca chce odnieść sukces. Jakie są wasze marzenia?
Grać, grać, grać! Na największych arenach świata, dla największej publiczności. Uwielbiamy koncertować, cieszymy się z każdego wyjścia na scenę, z każdej konfrontacji z publicznością. Bzdurą jest powielanie tekstów o „sprzedaniu się” wielkich, niepokornych tego świata. Komercja? Każdy artysta, pisarz, malarz, rzeźbiarz, ktokolwiek chce dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Chce żyć, czerpać profity ze swojej działalności. Problemem jest jakość oferowanego materiału. Twórca musi być również egoistą. Oczywiście, że tworzymy muzykę, której sami chętnie byśmy posłuchali. I dlatego cieszymy się, że przybywa naszych fanów. Z pewnością krąg waszych odbiorców poszerzy się po zagraniu na tegorocznej edycji Castle Party. Zostaliście zaproszeni również do występu na dwóch
zagranicznych festiwalach. Możesz uchylić rąbka tajemnicy? Czy w związku z tym przygotujecie coś specjalnego dla fanów? Występ na Castle Party jest dla nas nobilitacją. Tak naprawdę jeszcze o tym nie myślimy. Czy będą jakieś niespodzianki? Nie wiem. Z pewnością tak. Mogę tylko obiecać, że damy z siebie wszystko. Co do naszych zagranicznych peregrynacji, mogę tylko powiedzieć, że zagramy podczas Bram Stoker Festiwal w Dublinie i na Female Voices Festival w Belgii. Więcej informacji podamy wkrótce. W imieniu naszych czytelników i redakcji Rock Axxess życzymy wam podbicia największych scen. Bardzo dziękujemy za rozmowę. To my dziękujemy!
Oh, rock screen
what a
lucky man he was... Agnieszka Lenczewska, foto: materiały prasowe Gutek Film
Realia biznesu muzycznego są nieprzewidywalne. Zdarza się bardzo często, że inwestycja wytwórni w danego artystę nie przynosi zysków. Frycowe zapłaciło przecież wielu, często utalentowanych uczestników talent show. Uliczni grajkowie, zapomniani mistrzowie klubowych scen. Wszyscy liczyli na karierę. Karierę, która nie nadeszła. Przeszła bokiem.
P
rzypadek sprawia, że ten, za kogo nie dałoby się złamanego grosza, zostaje gwiazdą. A w najgorszym wypadku – staje się dla pewnego pokolenia artystą kultowym. Tak zdarzyło się przecież z uwielbianym w Polsce walijskim triem Budgie. Zjawiskowa kariera, status grupy wybitnej, wyprzedane trasy tego zespołu określanego przez zagraniczną prasę mianem „trzecioligowego” są tego najlepszym przykładem. Piękna historia grupy wycierającej z początku podrzędne sceny brytyjskich małych klubów. Nadal nie wiem, czemu tak kiczowaty wykonawca, jak włoski hydraulik Drupi, dla pokolenia epoki gierkowskiej jest tak ważnym artystą. Africa Simone z litości pominę. Był sobie chłopak z gitarą. Mieszkał i pracował w Detroit, stolicy amerykańskiego przemysłu samochodowego. Detroit końca lat 60. przeżywało swoje ostatnie chwile chwały. W przeszłości był to jeden z najważniejszych w świecie ośrodków produkcji samochodów. Tu znajdowały się główne siedziby koncernów motoryzacyjnych (Chrysler, Ford Motor Company). W zakładach przemysłu motoryzacyjnego znalazło zatrudnienie wielu imigrantów (Polaków, Portorykańczyków, Meksykan). Chłopak z gitarą miał talent, bacznie obserwował rzeczywistość i miał w swoich tekstach wiele do powiedzenia. Nic
więc dziwnego, że wpadł w oko łowcom talentów. Oto nowy, lepszy Dylan! Warto w niego włożyć kilka baksów. Wielcy i potężni zdecydowali. Rodriguez będzie gwiazdą! Bożyszczem Ameryki! Boże błogosław... Z szumnie zapowiadanej kariery nic nie wyszło. Pomimo przychylnych recenzji obydwa albumy artysty (Cold Fact i Coming from Reality) nie spotkały się z jakimkolwiek zainteresowaniem amerykańskich słuchaczy, w związku z czym wytwórnia Sussex Records zerwała współpracę z muzykiem. Rodriguez wrócił do codziennego życia: harówka na budowach, rozbiórka domów. Balansował na granicy ubóstwa. Dzień w dzień, rok za rokiem. I w tym momencie pojawił się ten cholerny przypadek. Ktoś zabrał płytę Rodrigueza do RPA. Dla wielu mieszkańców ogarniętego aparthaidem kraju teksty Meksykanina były ważne. Najważniejsze z ważnych. Poruszały problemy współczesnego świata, nierówności społecznej, walki z przeciwnościami, były wręcz wywrotowe. W kraju bojkotowanym przez wspólnotę narodów głos Rodrigueza stał się głosem wolności. Pirackie kopie obydwu albumów rozchodziły się jak ciepłe bułeczki – wydawane często w drugim obiegu, przekazywane ukradkiem z rąk do rąk. W ciągu dwóch dekad odniosły tam niewiarygodny sukces, bijąc rekordy sprzedaży Elvisa Presleya czy Rolling Stonesów.
Reszta, jak mawiają, jest historią. I tę historię przybliża nam, w nagrodzonym kilka dni temu Oscarem filmie Sugar Man, szwedzki dokumentalista Malik Bendjelloul. Jak mówi autor filmu: „Odebrało mi mowę – w życiu nie słyszałem lepszej historii”. Życie pisze najlepsze scenariusze, drogi panie reżyserze. Wystarczy się po nie schylić. Dwaj południowoafrykańscy fani postanowili odkryć, co naprawdę stało się z ich idolem i bohaterem. Śledztwo zaprowadziło ich do prawdy bardziej niezwykłej niż wszystkie mity krążące wokół artysty znanego jako Rodriguez. Kim był? Co się z nim stało? Czy popełnił samobójstwo? Wokół Meksykanina, którego wygląd mieszkańcy RPA znali tylko z okładki na płycie narosło wiele legend. Analizują teksty piosenek, wydzwaniają do producenta i wydawcy. Szukają najmniejszego punktu zaczepienia w swoim muzycznym śledztwie. Są jak Holmes i Watson na tropie... ducha. Historia kończy się happy endem. Idol odnalazł się w rozpadającym się domu w Detroit – mieście, które nie ma już nic wspólnego z dynamicznym przemysłowym ośrodkiem. Skorodowane, zniszczone miasto duchów. Miasto, którego chwała minęła. A Rodriguez? Nie narzeka na swój los, nie płacze po utraconej szansie. Jest sobą. Silnym człowiekiem o mocnym kręgosłupie moralnym. „Nie udało się? To tylko show biznes” – mówi. Ten film to opowieść o jego niezwykłych losach, a także
78
o nadziei, inspiracji i potędze muzyki. Pięknej, poruszającej muzyki. Kiedy Stephen Segerman mi o nim opowiadał, nigdy wcześniej nie słyszałem jego muzyki. A w tej historii zakochałem się tak bardzo, że nawet bałem się jej posłuchać – obawiałem się, że jest mała szansa, że ta muzyka będzie tak dobra, jak ta opowieść. Zacząłem więc jej słuchać dopiero, gdy wróciłem do Europy. I nie wierzyłem własnym uszom – dosłownie. Myślałem, że mój stosunek do tej historii zaburzył trzeźwy osąd. Postanowiłem puścić ją również innym, żeby zobaczyć, czy zareagują podobnie. A ich reakcje mnie przekonały – te piosenki były na tym samym poziomie, co najlepsze rzeczy Boba Dylana, a nawet The Beatles” – wspomina Bendjelloul. Sugar Man to smutny, ale niosący radość dokument. Podbudowuje na duchu. Życie nie jest usłane różami. Musisz upaść, by się podnieść. Iść dalej bez względu na okoliczności, zostać wiernym sobie i swoim przekonaniom. Po prostu. -. Żyjemy w czasach, w których, jak przekonuje nas dokumentalista: „ciężko jest głęboko poruszyć publiczność, a ludzie mają w sobie wiele barier”. Dlatego opowieść o szczęśliwym człowieku, który nie narzeka na swój los, jest tak piękna, niemalże bajkowa. Dawno, dawno temu w zasnutym smogiem wielkim mieście mieszkał i pracował chłopak z gitarą... Szczerze polecam.
niebiańsk
Tastes Like
i m
smak rode
rock shot
Heaven,
z
piekła
Burns Like
Hell
Cynamonowa Whisky z sokiem jabłkowym
Fireball Cinnamon Whisky with an Apple Juice marcelina gadecka
Wszyscy znamy i lubimy whisky, prawda? Ale Fireball Cinnamon Whisky oferuje bardzo przyjemny, rozgrzewający posmak cynamonu. Niebiański smak z piekła rodem! Święta prawda. Jest kilkanaście sposobów na przygotowanie drinków z Fireball whiskey, ale chciałabym, żebyście spróbowali mojego ulubionego przepisu. Jesteście gotowi na rozgrzewającą szarlotkę w szklance?
We all know and like whisky, don’t we? But Fireball Cinnamon Whisky offers a nice, spicy cinnamon twist to it’s flavour. Tastes Like Heaven, Burns Like Hell… Oh boy! It’s the holy truth! There are a few recipes for Fireball drinks, but I want you to try my favourite one. It will feel like having a hot apple pie in your glass.
Co jest potrzebne?
What do you need?
50ml Fireball Cinnamon Whisky (chociaż ja zawsze wlewam podwójną porcję!) Kostki lodu Sok jabłkowy Wysoka szklanka
50 ml Fireball Cinnamon Whisky (I always put a double shot, though!) Ice cubes Apple juice High glass
Jak go zrobić?
How to make it?
To chyba najprostszy przepis na świecie: wrzuć kostki lodu do szklani, zalej whiskey i dopełnij sokiem jabłkowym. Gotowe! Niech rozgrzewa!
That’s the easiest part: put ice cubes in the glass, pour Fireball and fill the glass with an apple juice. Done. Now feel the burn!
79
map of rock
rockowa zebra
Agnieszka Lenczewska
T
Abbey Road
o chyba najsłynniejsze przejście dla pieszych w historii rocka. I jakże cenne dla historii Zjednoczonego Królestwa. Tak cenne, że w 2010 roku zebrę przy Abbey Road Studios wpisano na listę zabytków Wielkiej Brytanii. Wczesnym rankiem 8 sierpnia 1969 roku fotograf Iain Macmillan wykonał legendarną sesję zdjęciową. George, Paul, Ringo i John przechodzą przez ulicę Abbey Road. Po prostu. By wykonać zaledwie osiem zdjęć, zamknięto na kwadrans ruch uliczny. Miejscowy bobby z pewnością usłyszał kilka niecenzuralnych słów. Fotograf stał na trzęsącej się drabinie, muzycy w tę i z powrotem maszerowali po pasach. Rezultat? Jedna z najsłynniejszych okładek płytowych. Wielokrotnie pastiszowana, naśladowana; kochana przez wszystkich. Okładka będąca znakomitym tworzywem dla wielu tysięcy internetowych memów. Pamiętacie ra-
80
dosną minę bosonogiego Mike’a Portnoya pękającego z dumy po przebiegnięciu przez „TO” skrzyżowanie? Bezcenne! Za resztę, jak mawiają, zapłaci się kartą. Ponoć oryginalne, znane z okładki Abbey Road przejście już nie istnieje. Przesunięto je o kilka metrów. Kiedy i kto o tym zadecydował – tego nie dowiemy się nigdy. Nie brakuje jednak miłośników rocka, którzy codziennie przychodzą na Abbey Road, by chociaż przez chwilę poczuć magię słynnej „czwórki”. Słynne przejście znajduje się w pobliżu kompleksu studiów nagraniowych koncernu EMI. Historia zlokalizowanego przy Abbey Road 3 studia sięga lat 30. ubiegłego stulecia. Z usług studia korzystali m.in. The Beatles, Pink Floyd, U2, The Shadows, Syd Barrett, Kate Bush, Duran Duran, Alan Parson’s Project, Muse, Oasis, Depeche Mode czy Nightwish.
A HARD rock zebra
I
Abbey Road
t’s probably the most famous pedestrian crossing in the history of rock. And one immensely valuable to the history of the United Kingdom. So important that in 2010 the zebra crossing on Abbey Road was placed on a list of Britain’s National Heritage. Early morning, on 8 August 1969, photographer Iain MacMillan performed an iconic photo shoot. He caught George, Paul, Ringo and John crossing the street. Just like that. To allow him to take just eight photos, traffic was halted for fifteen minutes. Local bobby probably heard some unprintable words. The photographer was standing on a shaky ladder as the musicians were marching there and back on the crossing. The outcome? One of the most famous album covers. Spoofed and copied many times, loved by everyone. The cover that is just perfect for creating countless internet memes. Remember that happy face of
Mike Portnoy after he proudly ran across the street barefooted? Priceless! For everything else, there’s a card, as they say. The original crossing that can be seen on the cover of Abbey Road exists no more. It’s been moved a couple of metres. Who and when decided to do that? We probably won’t know. But still there are plenty of rock maniacs who come to Abbey Road every day to feel the magic of The Fab Four just for a second. The famous crossing is located just outside EMI’s famous recording studios, at 3 Abbey Road. The facility’s history dates back to the 1930s. Artists who recorded at the studio include: The Beatles, Pink Floyd, U2, The Shadows, Syd Barrett, Kate Bush, Duran Duran, Alan Parson’s Project, Muse, Oasis, Depeche Mode or Nightwish.
81
hity znacie...
helloween
Karolina karbownik
Walls of Jericho, 1985 Surowy i rozpędzony album był na swoje czasy bardzo nowoczesny. Już na debiucie słychać, że gra dla nas zespół, którego wizytówką jest szybkie tempo napędzane harmonijnym duetem gitarowym Hansen/Weikath. Całość jest spójna, a każdy z muzyków – doskonale słyszalny. To na Walls of Jericho znajduje się niezapomniany Heavy Metal is the Law. Warto także przyjrzeć się uważniej Murder i Phantoms of Death. Mój numer jeden to Victim of Fate. A intro? Jest dowodem na to, że niemiecki zespół ma duże poczucie humoru, które w przyszłości nieraz nas rozbawi. A po co czekać? Wsłuchajmy się w prawdziwie metalowy kawałek o… maszynie do gry w pinball. Gorgar will eat you! Gorgar!
Keeper of the Seven Keys Part I, 1987 Głos Helloween, Kai Hansen, zmienił rząd, pozostając na scenie z gitarą. Na pozycji wokalisty ustawiono 18-letniego Michaela Kiske, obdarzonego zupełnie inną niż Hansen barwą głosu, wędrującą nieraz w stronę operowych dźwięków, jakimi obdarzał już świat Bruce Dickinson. Jednak nie ma co uciekać się do takich porównań, ponieważ Keeper… bardziej niż debiut odbiega od tradycji NWOBHM, uklepując sobie murawę pod prawdziwie powermetalowe strzały, jakich będziemy świadkami przynajmniej przez kolejne ćwierć wieku. Album, który do dzisiaj jest jednym z najlepszych, jakie power metal ma w swoim dorobku, jest bardzo melodyjny i znacznie mniej szorstki niż poprzednik. Oprócz koncertowego hitu Future World warto zwrócić uwagę na Halloween oraz A Little Time. Również
z Keeper… pochodzi jedna z najpiękniejszych ballad, jakie kiedykolwiek stworzono w muzyce: A Tale That Wasn’t Right. Ckliwa? No i co z tego?
Keeper of the Seven Keys Part II, 1988 Eagle Fly Free to pierwszy utwór Helloween, z jakim się zetknęłam – sentyment pozostaje. Poza nim, oczywiście, mamy tu cały zestaw dobrych kawałków, które potwierdzają powód, dla którego Keeper… Part II uważany jest za jeden z najlepszych albumów powermetalowych. Mamy ciekawy zlepek szybkich riffów, wpadające w ucho melodie oraz, jak przystało na Helloween, trochę, hmm… głupawych tekstów na czele z Dr. Stein, chociaż kompozycyjnie to jeden z najlepszych kawałków na tej płycie. Do dziś hitem koncertowym jest I Want Out, polecam także March of Time. Piękna pieśń tytułowa to także jeden z ciekawszych utworów w historii zespołu, który mimo realizowania dopiero trzeciej płyty zapisuje się w historii metalu i po raz ostatni nagrywa z Kaiem Hansenem. 54-minutową płytę można byłoby okroić o Rise & Fall.
Pink Bubbles Go Ape, 1991 Ponieważ nie lubię krytykować twórczości, zwłaszcza artystów, do których za ich dokonania mam prawo czuć szacunek, w helloweenowym zestawieniu pominę ten album. Fanom zespołu życzę, żeby Pink Bubbles Go Ape przynosił im wiele radości z słuchania. Może oprócz Mankind i Heavymetalowych chomików (Heavy Metal Hamsters) znajdziecie tu coś dla siebie. Pewnie i tak ktoś będzie płakał…
Chameleon, 1992 Mając na koncie albumy zaliczane do klasyki metalu i wpadkę w postaci Pink…, zespół Helloween miał do wyboru dwie drogi: powrót do powermetalowych korzeni lub kontynuację zabawy z hard rockiem. Fani oczekiwali opcji pierwszej, zespół wybrał drugą. Ocena Chameleon nie jest dla mnie łatwa, bo nie potrafię go umiejscowić w swojej przestrzeni muzycznej. Nie przepadam za powermetalem, chociaż Helloween jest tu wyjątkiem. Oceniając płytę w kontekście power metalu, nie mam wiele do polecenia, z wyjątkiem Giants. Sięgając po Chameleon, gdy potrzebuję muzyki łagodnej i melodyjnej, zatapiam się w dźwiękach Crazy Cat, When the Sinner i Windmill. Po prostu lubię balladki.
Master of the Rings, 1994 Co się dzieje z zespołem, który muzycznie znowu musi powalczyć o uznanie fanów, a jednocześnie wrócić na scenę w zmienionym składzie? Jeśli chodzi o Helloween, odpowiedź jest prosta: kopie mistrzowską płytą! Na miejsce wyrzuconych z zespołu Micheala Kiske i Ingo Schichtenberga wchodzą glamrockowy wokalista Andi Deris oraz perkusista Uli Kusch. Przed nimi trudne zdanie, jakim jest pozyskanie sobie sympatii fanów. Mocno jednak pomaga gitarowy team Grapow/Weikath, który na tej płycie daje ambitny pokaz świetnej gry na gitarze. Rytm bezbłędnie nadaje basista Markus Grosskopf. Ambitni nowicjusze doskonale dopasowują się do trójki „weteranów”, tworząc jeden z najlepszych albumów w dorobku Helloween. Take Me Home, Where the Rain Grows, Sole Survivor, The Game is On oraz In the Middle of a Heartbeat są kawałkami zasługującymi na uznanie. Płyta nie byłaby gorsza bez Mr. Ego, ale widocznie taki smaczek musi być.
The Time of the Oath, 1996 Jest Power i dobrze, a Wszystko inne (Everything Else) można sobie podarować. Może z wyjątkiem Forever and One, bo jak już pisałam, lubię balladki – te helloweenowe zwłaszcza. Już pierwsze sekundy gwarantują nam niezłe tempo, ale również nieciekawe teksty i zlepek podobnych do
siebie kawałków, trwających łącznie przeszło godzinę. Na szczęście w nieszczęściu tę godzinę można sobie umilić, przeskakując kilka utworów, jak Anything My Mama Don’t Like, Mission Motherland i The Time of the Oath. Przed tą wojną z nudną płytką można jeszcze posłuchać Before the War z dobrymi riffami i sekcją rytmiczną. I z grubsza to tyle, jeśli chodzi o płytę, której koncept zapowiadał się nader ciekawie. Przecież mieliśmy wysłuchać dzieła o przepowiedni Nostradamusa! Widocznie świat jeszcze miał się nie kończyć. I dobrze…
Better than Raw, 1998 … bo gdyby świat się skończył, nie byłoby Better than Raw. Mimo że nie jest to album, który wprowadził jakąś rewolucję do świata muzyki, nie można tej produkcji nic zarzucić. Każdy z dwunastu utworów (łącznie z intro) jest ciekawy i mocny, niezastąpiony. Jak na Helloween przystało, musi być tu ładna balladka i jest Hey Lord! z perfekcyjnymi, wpadającymi w ucho riffami i dobrze zagranymi partiami basowymi. Wokal Derisa pozostaje na długo w pamięci. Nie sposób pominąć kolejnych kawałków, jak Revelation, I Can czy A Handful of Pain, aż po zamykający płytę Midnight Sun o mocnym rytmie wybijanym przez sekcję perkusyjną: Grosskopf – Kusch. Nieźle radzą sobie też gitary, co w Helloween nie jest zaskoczeniem. Gdyby w tym utworze zabrakło wokalisty, i tak byłby wart posłuchania.
The Dark Ride, 2000 Helloween wydaje płyty równo co dwa lata i tak wprowadza nas w nowe tysiąclecie z powermetalową i najmroczniejszą w historii grupy jazdą – The Dark Ride. Tuż po intro mamy Mr. Torture, wpadający w ucho kawałek, do dzisiaj grany podczas koncertów Helloween. Nie gorzej prezentuje się numerek trzy, czyli All Over the Nations autorstwa Weikatha, gitarzysty, który zadbał o kilka innych dobrych momentów na The Dark Ride, jak np. Salvation. Grapow dorzuca Escalation 666, który w moim odczuciu jest najsłabszym utworem na tej płycie, ale niewątpliwie wychodzi na pozycję lidera w kategorii „najmocniejszy
się gościnny udział Candice Night, wokalistki Blackmore’s Night i jednocześnie żony Ritchie’ego Blackmore’a. Candice swoim baśniowym głosem wyśpiewuje w duecie z Andim numer Light the Universe, do którego powstał teledysk poruszający się po tematach okultyzmu i magii. Przepięknym utworem jest również otwierający The King for 1000 Years, którym zespół rozpoczynał koncerty podczas długiej trasy promującej wydawnictwo. Moim faworytem z Keeper… The Legacy bez wątpienia jest Occasion Avenue. Singlową piosenką była nie do końca powermetalowa Mrs. God, która niekoniecznie powinna być wizytówką tego dobrego albumu. Ale przecież mogło być jeszcze gorzej, gdyby wybrano na nią Invisible Man.
utwór w historii Helloween”. Pielęgnując swoją miłość do helloweenowych ballad, nie zapominam o Immortal oraz If I Could Fly. Aż się chce latać!
Rabbits Don’t Come Easy, 2003 Ten „króliczy” album został nagrany w nieco zmienionym składzie. Grapow odszedł z zespołu, a na jego miejsce trafił gitarzysta Sascha Gernstner, którego zrekrutował sobie do teamu Michael Weikath. Od samego początku płyty słychać, że młody pochodzi z nieco innej bajki, jednak bardzo chce dosięgnąć wysoko postawionej przez poprzednika poprzeczki. Wszystko przed nim, ale jeszcze nie na tym albumie. Rabbits Don’t Come Easy na tle mroczniejszego The Dark Ride wypada blado, co nie znaczy, że jest złym albumem. Dobrze się go słucha, a kilka kawałków jest wartych zapamiętania. Do takich należą Sun 4 the World, Never Be A Star, Liar i Open Your Life. Aaa, i jeszcze Hell Was Made in Heaven. I… czyli jednak całkiem sporo!
Gambling with the Devil, 2007 Po naprawdę ciekawym intro mamy godzinną porcję helloweenowego grania – szybkiego z niesamowitym dialogiem gitar. Jest tu wiele zakrętów i momentów trudniejszych dla niewprawnego ucha, jednak całość składa się na dobry i głośny album. Bardzo lubię The Bells of the 7 Hells i myślę, że mogę zaryzykować stwierdzenie, iż jest to najlepszy utwór na tej płycie. Po raz pierwszy w historii Helloween nie trafiają do mnie ballady: As Long As I Fall i Fallen to Pieces.
Keeper of the Seven Keys – The Legacy, 2006 Dwupłytowy album zawiera to, co lubimy w Helloween najbardziej: uderzający bas, doskonałe gitary, popisy wokalne Andiego, dziki pęd gitarzystów oraz miłe dla ucha melodie. Zaskoczeniem może wydawać reklama
Nawet jeśli dla kogoś ten album wyda się zbyt skomplikowany, trudno odmówić sobie przyjemności posłuchania Kill It oraz Final Fortune. Bardzo helloweenowy jest Find My Freedom, zamykający płytę w wersji bez bonusu (o ile taka istnieje).
7 Sinners, 2010 Członkom Helloween musiała bardzo podobać się praca, którą wykonali na Gambling with the Devil, skoro niespełna trzy lata później muzycy dają fanom album, który jest kontynuacją ich ostatnich, jak do tamtej pory, muzycznych dokonań. 7 Sinners jest płytą jeszcze mocniejszą niż poprzedniczka. Promuje ją singiel Are You Metal?, do którego chwytliwego rytmu chętnie skandują fani na całym świecie. Oczywiście, jak to z singlami bywa, niekoniecznie jest to najlepszy kawałek, który z płyty można wydobyć. Na tym grzesznym dziele są takie perełki jak np. Long Live the King (chyba jeden z najlepszych kawałków w historii grupy!), Raise the Noise, Who is Mr. Madman oraz World of Fantasy.
Straight Out of Hell, 2013 Pierwszy tydzień tego roku okazał się dla fanów Helloween bardzo łaskawy. Ukazała się kolejna płyta niemieckiej legendy powermetalu. Zapoznać się z tym dziełem warto, bo już niedługo czeka nas zabawa i wspólne odśpiewywanie wpadających, jak zawsze, w ucho piosenek podczas koncertowej wizyty Helloween w Polsce. Po raz kolejny mamy do czynienia z albumem, który jest poprawny i doskonale wpasowuje się w wyobrażenia o twórczości Helloween. Jest mocno, melodyjnie i szybko. Są dobrze gadające ze sobą gitary, jak zwykle dobrze skonstruowana sekcja rytmiczna na poziomie, do jakiego muzycy zdążyli nas przyzwyczaić. Mamy tu bardzo dobry, mocny kawałek Nabataea oraz niezwykły popis pałkera – Daniela Loble’a w Wanna Be God. Warto wsłuchać się w Asshole, a jeśli ktoś poszukuje ballad – zainteresować się kawałkiem Hold Me In Your Arms. Nie ma nad czym piać, ale i nie ma na co narzekać. To jest Helloween.
dark access
within temptation mother earth Leszek Mokijewski
reath make b y r e v e With e ices that w her way n o the ch g through o l l a d An passin strength y l n o e my We ar I find
D
źwięki fortepianu lekko niczym powiew wiatru zapraszają do baśniowej krainy na spotkanie z władczynią żywiołów. To jej oddają hołd rzeki, lasy i górskie szczyty. Matko Ziemio, stworzyłaś ptaki, które swym śpiewem wielbią twoje imię. W strumieniach górskich rzek woda szepcze rybom o twej miłości. Ty kroczysz własną drogą ku końcu świata. Tak śpiewa swym delikatnym głosem Sharon den Adel, oddając hołd Matce Ziemi. Heavymetalowe gitary w połączeniu z melancholijnymi klawiszami prowadzą w głąb opowieści zawartych na płycie Mother Earth. O, królowo panująca na ziemi, nieodgadnione są twoje myśli. Ty dajesz życie i je odbierasz. Jesteśmy twymi dziećmi, ty – naszą matką. Stąpamy po ziemi otuleni twym oddechem. Wszystko przemija, lecz ty trwasz wiecznie.
We’re part of a story, part of a tale We’re all on this journey No one is to stay Where ever it’s going What is the way Gitary nie ustają w heavymetalowym pędzie. Cudowny głos Sharon czaruje nadal, wraz z melancholijnymi dźwiękami klawiszy prowadzi na spotkanie z królową lodu. Zimowa Pani, gdy stawiasz swoje pierwsze kroki na ziemi, w popłochu odlatują ptaki. Mrozem skute jeziora i rzeki zastygają w swym biegu, bojąc się twego gniewu. W cieniu twych wielkich białych skrzydeł ginie wszelkie życie. Przykrywasz świat białą peleryną, grożąc tym, którzy nie pochylą się przed twym majestatem. Tyś zagładą żyznych pól i kwiecistych łąk. Lecz i twoje panowanie będzie mieć swój kres. Wraz z pierwszym słonecznym promieniem roztopią się malowane mroźnym oddechem obrazy. Odejdzie w zapomnienie twe zimne oblicze. Królowo lodu i zimna, czas się pożegnać. Wydana w 2001 roku płyta Mother Earth holenderskiego zespołu Within Temptation to muzyczny hołd oddany
86
matce ziemi. Zawartość albumu jest bardzo różnorodna: od heavymetalowych riffów po akcenty folkowe oraz chóralne elementy, dodające muzyce baśniowości. Zespół zrezygnował całkowicie z growlingu, który pamiętamy z jego muzycznego debiutu. Za cała oprawę wokalną odpowiada Sharon den Adel. Wokalistka swym ciepłym, delikatnym głosem maluje piękne obrazy. Wkraczając do tego baśniowego ogrodu, na długo nie możemy się oderwać od wypełniających go dźwięków. Within Tempation na drugiej płycie odrywają łatkę, która została im przypięta. Zrywają z konwencją doom-gothic-metalową. Warstwa muzyczna od tej pory emanuje wielobarwnością i głębią. Kompozycje – raz pełne symfonicznego wymiaru, raz spokojne, momentami z domieszką folkowych elementów – potrafią oczarować i na długo zostają w sercu. Przekonaj się sam, wkrocz do tego baśniowego ogrodu przyprószonego oddechem ziemskich żywiołów.
When she emb races Your heart turn s to stone She comes at n ight when you ’re all alone And when she whispers Your blood sha ll run cold
rock live
eluveitie & sabaton wrocław, poland1.03.2013 photography: marek koprowski
eluveitie & sabaton wrocław, poland1.03.2013 photography: krzysztof zatycki