Moja Ziemia nr 39 (03/2017)

Page 1

K WA R TA L N I K

ODDZIAŁU

NR (39) 03/2017

KONIEC WRZEŚNIA

Roman Landowski

KO C I E W S K I E G O

ZRZESZENIA

K A S Z U B S KO

ZBLEWO, 6 października 2017

Już żegnać się trzeba niwa płowieje natłuszczone mgłami znad błot Las przywdział ochronne kaptury przed pyłem słonecznym rzednącym w rozczochranych trawach A drogami co wszystko wiedzą którędy pójść do jak tu pięknie którymi zapach do stodół zwieziono brzozy przed utratą bieli tkają witraż z resztek dnia

-

POMORSKIEGO

W

ZBLEWIE

ISSN 2544-2791

Tuż przy czapach siana legenda czas odmierza Na pomoście dziewczyna bieliznę pierze powierzając strumieniowi wszystkie grzechy kochania Już żegnać się trzeba zmierzchy chłodnieją na wypiętych brzuchach pól

Powyżej jedna z ilustracji z zapowiadanego tomu POEZJE Romana Landowskiego (promocja w końcu listopada) - Droga z Białachowa do Radziejewa - foto: Lech J. Zdrojewski


FOTO wykorzystane w tym numerze: Krzysztof Bagorski, Magdalena Apostolowicz i Wojciech Zieliński

Z ostatniego dnia XI pleneru artystów w Bytoni. Zblewo, Białachowo, Wirty - 26 sierpnia 2017 roku.


Od redakcji Tomasz Damaszk, Piotr Wróblewski Drodzy Czytelnicy! Minął czas letniego wypoczynku. Redakcja „Mojej Ziemi” przystąpiła do pracy nad kolejnym numerem czasopisma. Do zespołu dołączyły dwie osoby – Magdalena Apostołowicz i Daniel Mielewski, który jest odpowiedzialny za fanpage naszego oddziału ZK-P na facebooku (www.facebook.com/zkpzblewo). Wiele się działo od czasu poprzedniego wydania „Mojej Ziemi”. Piszemy o tym w tym numerze. Najważniejszym wydarzeniem minionych wakacji był, bez wątpienia, XI Plener Artystów Ludowych Pomorza. Poświęcamy tej imprezie dwa teksy: Edmunda Zielińskiego i Krzysztofa Bagorskiego. W ramach pleneru zrealizowano dwa dodatkowe przedsięwzięcia. Były to: ufundowanie obelisku na grobie dziewięciu Żydówek – ofiar „marszu śmierci”; (poświęcamy tej historii odrębny artykuł Gertrudy Stanowskiej) i ustawienie krzyża na uporządkowanym cmentarzu ewangelickim w Białachowie. Przeczytacie Państwo o tym w tekście Edmunda Zielińskiego „Plener w Bytoni i jego pokłosie. Moja wieś Białachowo upamiętniona“, który zamieszczamy w całości.

Jednym z owoców pleneru jest odnowienie figury św. Rocha, która znajduje się w kapliczce w centrum Bytoni. Ciekawą historię tejże rzeźby przedstawia Edmund Zieliński w artykule „Bytoński Roch”, uzupełniony oryginalną notatką Edmunda Dywelskiego. Nasza nowa redakcyjna koleżanka Magdalena Apostołowicz zadebiutowała w „Mojej Ziemi” artkułem z II Kiermaszu Sztuki i Rękodzieła w Wirtach. O historii arboretum w Wirtach będzie można przeczytać w artykule Włodzimierza Wałaszewskiego długoletniego pracownika leśnictwa Wirty. Nie zabraknie też stałych rubryk. Są zapiski kronikarskie z życia Zrzeszenia i działalności naszych członków, są przepisy kulinarne na potrawy regionalne pani Reginy Umerskiej i – oczywiście – „wyce i faksy”. Ponadto w numerze znajdą Państwo artykuł Gertrudy Stanowskiej o bytońskiej kaplicy, która już dwadzieścia pięć lat jest stałym elementem krajobrazu wsi (część I). Będzie też o „Zblewskich organistach z nową historią w tle” w tekście Wojciecha Birny. Przygody trzydziestu siedmiu krów rasy Limousine opisał niezmordowany, znany kociewski dziennikarz Tadeusz Majewski. Jest jeszcze jedna sprawa. Niezakończona. ZK-P Oddział Kociewski w Zblewie wystosował list do radnych Rady Gminy Zblewo, który poniżej publikujemy. Co Państwo o tym sądzicie?

Zblewo, dnia 16 sierpnia 2017

Szanowni Radni Rady Gminy Zblewo

Zrzeszenie Kaszubsko - Pomorskie oddział kociewski w Zblewie od wielu lat zajmuje się (między innymi) dokumentowaniem przeszłości naszej ziemi. Z jej historii – tej dawnej i tej najświeższej - wyłaniają się nietuzinkowe postacie, osoby zasłużone dla naszej Małej i Wielkiej Ojczyzny. Wśród nich są księża, pedagodzy, naukowcy, artyści. Wystarczy wspomnieć choćby kilka nazwisk: ks. Józef Wrycza, ks. Stanisław Hoffman, Małgorzata Hillar, Wincenty Kwaśniewski, o. Flawian Słomiński... Niektórzy z nich zostali uczczeni a to przez tablicę pamiątkową, a to przez nazwę ulicy, a to przez imię takiej czy innej instytucji. Kilku otrzymało zaszczytny tytuł Honorowego Obywatela Gminy Zblewo. Czy nie byłoby warto zastanowić się nad możliwością nadania tego tytułu także innym bohaterom przeszłości? Wprawdzie praktykuje się nadawanie go osobom żyjącym, jednak prawo nie zabrania honorowania w ten sposób osób już nieżyjących. Czyż Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej czyni coś nagannego nadając pośmiertnie ordery i odznaczenia, stopnie oficerskie, awanse? Czy po śmierci wyróżnionego unieważnia się jego tytuły honorowe? Oczywiście, że nie. ZK-P gotowe jest stworzyć listę takich zasłużonych osób, przygotować ich biogramy i stosowne uzasadnienia dla nadania tytułu Honorowego Obywatela Gminy Zblewo. Jednak to od Pana woli i zaangażowania zależy, czy stanie się to faktem. Wszak to Rada Gminy przyznaje ów honorowy tytuł. A nie da się ukryć, że długa lista Honorowych Obywateli to splendor i niebywała (a niewiele kosztująca) promocja gminy. To wzrost lokalnego patriotyzmu, przywiązania do Małej Ojczyzny i dumy z faktu bycia jej częścią. podpisali: Honorowy Obywatel Gminy Zblewo - Edmund Zieliński Prezes ZKP o / kociewski w Zblewie – Tomasz Damaszk

PAŹDZIERNIK 2017

3


Plener w Bytoni i jego pokłosie. Moja wieś Białachowo upamiętniona Edmund Zieliński W dniach od 17 do 26 sierpnia 2017 w bytońskiej szkole odbywał się XI Plener Artystów Ludowych Pomorza.

Plenerowicze uczestniczyli też w spływie kajakowym po rzece Wdzie. Państwo Dorota i Jarosław Boś stali się posiadaczami kapliczki poplenerowej. Jest to kolejne dzieło pana Marka Pawelca ze Zblewa. W kapliczce znajduje się figura św. Wojciecha dłuta pana Tomasza Bednarczyka ze Starogardu. Dnia 26 sierpnia 2017 (sobota) przy licznie zgromadzonej publiczności kapliczkę pobłogosławił ksiądz proboszcz Zenon Górecki.

Organizatorzy pleneru: Zespół Szkół Publicznych w Bytoni Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie Oddział Kociewski w Zblewie

Współorganizatorzy to: Nadleśnictwo Kaliska Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim Patronat merytoryczny nad plenerem pełnili: Andrzej Błażyński - dyrektor Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Edmund Zieliński - Honorowy Prezes Oddziału Gdańskiego STL Patronat honorowy: Marszałek Województwa Pomorskiego Mieczysław Struk Przewodniczący Sejmiku Województwa Pomorskiego Jan Kleinszmidt Starosta Powiatu Starogardzkiego Leszek Burczyk Wójt Gminy Zblewo Artur Herold Środki na organizacje pleneru otrzymano z: Nadleśnictwa Kaliska, Starostwa Powiatowego w Starogardzie Gdańskim, Gminy Zblewo, Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim, oraz firm: Bośmet – Dorota i Jarosław Boś, Piekarnia – Cukiernia KROPEK – Dorota i Piotr Kropidłowski. Patronat medialny: Radio Gdańsk Dziennik Bałtycki

Najstarszym uczestnikiem pleneru była pani Felicja Kołakowska – hafciarka z Tucholi lat 92. Trzeba oddać Jej cześć za chęć bycia wśród rękodzielników. Jej uwagi i wskazówki dotyczące wyszywania są zawsze bezcenne. Tak trzymać Pani Felicjo. Tym razem prym wiedli malarze. Po kilku latach doszlusowała do pleneru świetna malarka pani Malwina, która swój kunszt restauratorski przekazywała kościołom na Litwie. Plener to nie tylko praca, ale i rozrywka. Wieczory upływały przy śpiewach i dźwiękach harmonii, na której pięknie grał Włodek Drozd. 4

Przy kapliczce u Państwa Doroty i Jarosława Boś.

Od państwa Boś wszyscy pojechali do Białachowa. Tam na starym cmentarzu ewangelickim postawiony został krzyż. O ten znak Męki Jezusa Chrystusa starałem się przez kilka lat. Drewno do krzyża podarował pan Piotr Kropidłowski ze Zblewa, pan Marek Pawelec wykonał z niego krzyż, ja natomiast wyrzeźbiłem pasyjkę. Sołtys wsi, pan Krzysztof Wołoch zaangażował się w ufundowanie materiałów budowlanych i pomoc w ustawieniu krzyża. Wielce pomocnymi przy posadowieniu krzyża okazali się również: pan Stanisław Szarmach z Bytoni, pan Tadeusz Gołuński z Cisa i państwo Beata i Janusz Ceranowscy z Białachowa. Słowa uznania i podziękowania kieruję do Wójta Gminy Zblewo, który spowodował, że jego pracownicy, a w szczególności pan Marek Nawrocki doprowadzili do wykarczowania zbędnych zarośli, przez co cmentarz stał się bardziej przejrzysty, a do krzyża prowadzi wysypana piaskiem alejka. Krzyż pobłogosławił i stosowne modlitwy odmówił ksiądz proboszcz zblewski Zenon Górecki. W tym miejscu przybliżę krótki rys historyczny cmentarza w Białachowie. Cmentarz ten prawdopodobnie istnieje od kilkuset lat. Dawni mieszkańcy Białachowa i okolicznych wsi w 70 % byli wyznania ewangelickiego. Podobny cmentarz do lat powojennych istniał przy kościele w Borzechowie. Dość dobrze zachowany jest cmentarz ewangelicki w Zblewie. Według relacji starszych członków mojej rodziny ostatni pochówek na białachowskim cmentarzu miał miejsce pod koniec I wojny światowej. Cały cmentarz otoczony był kamiennym murem do 1 metra wysokości. Na początku lat 60 – tych XX wieku kamienne ogrodzenie zostało rozebrane MOJA ZIEMIA


i zwiezione na plac budowy domu przeznaczonego na Urząd Gminy w Zblewie. Tak więc dzisiejszy Urząd Gminy, delikatnie mówiąc, ma pewne zobowiązania wobec cmentarza w Białachowie, bowiem stoi na fundamentach białachowskiej nekropolii. Z cmentarza przeszliśmy do miejsca kaźni 9 Żydówek zamordowanych przez Niemców w lutym 1945 roku. Grób ten znajduje się w sąsiedztwie starej szkoły, do której i ja chodziłem. Zaraz po wojnie jako dzieci w towarzystwie rodziców i starszego rodzeństwa odwiedzaliśmy grób pomordowanych. Wtedy był tam tylko kopczyk ziemny i dokładnie nie wiedziano ile Żydówek tam leży. W latach 70 były kierownik szkoły pan Bogdanowicz zadbał o upamiętnienie miejsca tragedii. Jednak nie było żadnej bliższej informacji – kto tu leży, ile osób, narodowość itp. Czyniąc starania o upamiętnienie tego miejsca napisałem do IPN (Instytut Pamięci Narodowej) i otrzymałem informację, że leżą tu ciała 9 Żydówek zamordowanych przez Niemców pod koniec lutego 1945 roku. IPN nie zna bliższych okoliczności z tym związanych. Kontaktowałem się też z Gminą Żydowską i ten fakt nie jest im znany. Tutaj nad grobem Żydówek ksiądz proboszcz odmówił stosowną modlitwę. Zostały złożone wiązanki kwiatów, a przy grobie pełnili wartę honorową harcerki 4. Drużyny Harcerskiej „Kotwica” wraz z Zastępcą Komendantki Hufca Ireneuszem Czają. Pani Gertruda Stanowska bardzo szeroko omówiła historię tzw. marszów śmierci, w których uczestniczyli więźniowie różnych obozów koncentracyjnych i ich tragedie z tym związane. Inicjatorem ufundowania obelisku jest zblewski oddział Zrzeszenia Kaszubsko – Pomorskiego. Fundatorami obelisku jest 28 osób. Poprosiłem Fundację Nissenbaumów o przetłumaczenie na język hebrajski sentencji, która umieszczona jest na obelisku. Monument ten wykonał Zakład Kamieniarski Trawiccy SC - Karol i Mateusz Trawiccy w Kaliskach. Obelisk zaprojektował Lech Zdrojewski. Prace porządkowe na grobie wykonała Rada Sołecka. Nagłośnienie - pan Bartłomiej Fotta. Wielu uczestników uroczystości odchodząc od grobu kładło na macewie kamyki. Według Judaizmu jest to forma dobroci wobec zmarłych. Niech ich dusze mają udział w życiu wiecznym. Na zakończenie uroczystości spotkaliśmy się w miejscowej świetlicy na poczęstunek, który wystawiły panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Białachowie. Pyszności przygotowały: Cherek Jadwiga, Kołodziejczyk Małgorzata, Baran Beata, Ceranowska Beata, Włoch Mariola, Osowska Elżbieta, Ciecholewska Ewa, Baniecka Marlena i Artuna Urszula. Kuchy naprawdę były pyszne! Dziękujemy Wam miłe Panie! PAŹDZIERNIK 2017

Zapomniałbym jeszcze o jednym, mianowicie o tablicy informacyjnej mówiącej o Białachowie stojącej przed świetlicą. Napisałem do niej tekst, Lech Zdrojewski opracował projekt. Stelaż wykonał Marcin Schneider „Megiw” z Borzechowa, obramowanie zaś skonstruował Ryszard Dorawa z Bytoni. Ustawił tablicę Stanisław Szarmach na materiałach budowlanych Jana Wildmana. By oficjalnie zakończyć plener pojechaliśmy w gościnne progi Leśnictwa Wirty. Tam organizatorzy pleneru rozdali podziękowania za uczestnictwo w plenerze, a dobroczyńcom za ich dobre serca. To dzięki nim bytońskie plenery mogą mieć kontynuację. Dziękujemy. Ostatnim akcentem w tym wyjątkowym dniu była wystawa prac plenerowych wraz z poczęstunkiem ufundowanym przez przewodniczącego sejmiku województwa pomorskiego pana Jana Klaischmidta. Natomiast w niedzielę 27 sierpnia, jakby przedłużeniem pleneru, był II Kiermasz Sztuki i Rękodzieła w Wirtach. Według relacji uczestników cieszył się ogromnym powodzeniem. Była czynna wystawa prac poplenerowych, były liczne stoiska z pracami artystów z możliwością zakupu, bezpłatnie można było zwiedzać Ogród Dendrologiczny (najstarszy w Polsce), uczestnicy Kiermaszu mogli też degustować potrawy regionalne na stoiskach Kół Gospodyń Wiejskich. Żeby jednak to wszystko mogło się dziać i przynosić wymierne efekty potrzebny jest człowiek. Tą osobą z całym sercem oddaną sprawom szkoły, wsi, gminy jest dyrektor szkoły w Bytoni pan Tomasz Damaszk. To On powołał do życia bytońskie plenery i sprawił, że było ich już jedenaście. Jest ich dobrym duchem i wszędzie go pełno. Jego zaangażowanie i operatywność w działaniach zasługują na najwyższą ocenę. Dzięki Ci Tomek!

Moment poświęcenia krzyża.

5


Bytoński Roch Edmund Zieliński Boża Męka w Bytoni z figurką świętego Rocha ma swoją żywą historię. Była połowa XIX wieku, kiedy w Europie szalała epidemia cholery. Nie ominęła i tej małej miejscowości na Kociewiu. Dziewiętnaście lat temu, w czwartek dnia 20 sierpnia 1998 roku, spotkałem się z panem Edmundem Dywelskim, długoletnim nauczycielem i kierownikiem bytońskiej szkoły, przed tutejszą kapliczką. W spotkaniu uczestniczył też Bernard Damaszk – miłośnik regionalizmu, znana postać w Zblewie oraz redaktor Radia Gdańsk – Dominik Sowa. Chcieliśmy się dowiedzieć coś o tutejszej Bożej Męce, a kronikarz tej wsi – pan Dywelski, wie o niej najwięcej. Była kiedyś kronika szkoły z opisami dziejów Bytoni, niestety w czasie okupacji została zniszczona. Według relacji pana Dywelskiego, w czasie epidemii zmarła 1/3 mieszkańców wsi. Wówczas to miejscowy sznyckarz (rzeźbiarz) – Michał Szarmach wyrzeźbił figurę św. Rocha – patrona w zarazach, chorobach. Figurka ta obnoszona była od domu do domu, przed którą mieszkańcy wznosili modły do Boga o oddalenie zarazy. W podzięce za uratowanie życia, mieszkańcy wybudowali kapliczkę i umieścili w niej figurkę pana Szarmacha – to był rok 1878. Ta kapliczka stała w głębi starej wsi, gdzieś w rejonie dzisiejszej ulicy Gajowej lub Szkolnej. Stałaby pewnie do dziś, gdyby nie okupanci hitlerowscy, którym nie w smak były symbole naszej polskości. Kapliczka została zniszczona, a figurkę mieszkańcy ukryli, by w 1945 roku umieścić ją ponownie w Bożej Męce, tym razem pobudowanej w obecnym miejscu w pobliżu wybudowanej berlinki. To była inicjatywa pana Edmunda Dywelskiego. Że w tutejszej kapliczce jest figura św. Rocha wiedziałem od dawna, jak tylko zacząłem interesować się kulturą i sztuką ludowa wsi. Czytałem wzmianki o niej w różnych opracowaniach etnograficznych, natomiast nigdzie nie znalazłem informacji o autorze tego dzieła. Dopiero pan Dywelski przybliżył nam sylwetkę autora. Jest już niewiele przydrożnych kapliczek z tak cennymi zabytkami. Nie będę umiejscawiał ich w terenie, by nie ułatwić złodziejom dostępu do nich. W latach 90 – tych XX w. pan Jan Wildman przeprowadził remont kapliczki. Wiedząc o tym, zasugerowałem niektórym osobom, by tę bezcenną pamiątkę – figurkę św. Rocha, przenieść do miejscowego kościółka. Dziś podpowiadam, że najlepszym miejscem dla figury św. Rocha byłoby Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie, a do Bożej Męki wstawić kopię, którą chętnie wykonałby 6

zblewski rzeźbiarz pan Marek Pawelec. To on wykonał kopię Matki Bożej Łąkowskiej, która znajduje się w Bożej Męce w Zblewie u zbiegu ulic Głównej i Kościelnej. Jej oryginał z XIX wieku znajduje się w Muzeum Ziemi Kociewskiej w Starogardzie, nie chwaląc się, za moją przyczyną. Ale nie mnie o tym decydować. Przydrożne kapliczki, to nierozłączny element naszego krajobrazu i przywiązania do naszej wiary. Dobrze, że odnawia się stare i buduje nowe. Dobrze, że przy wielu z nich odprawiane są majowe nabożeństwa, że otaczane są szacunkiem i troską. Im więcej tych elementów naszej kultury w terenie, tym więcej naszej polskości i przywiązania do tradycji, która w dobie niebywałego postępu narażona jest na powolne unicestwianie. Tyle nas, ile naszej kultury. Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować Włodkowi Drozdowi, uczestnikowi XI Pleneru Artystów Ludowych Pomorza, za pięknie przeprowadzoną renowację figury św. Rocha z bytońskiej kapliczki. Włodziu – zrobiłeś to precyzyjnie, z podobną finezją piszesz swoje ikony. Zostawiłeś po sobie trwały ślad – dzięki Ci za to.

Autor artykułu i Marek Pawelec z odrestaurowaną rzeźbą. MOJA ZIEMIA


Od redakcji: Jeszcze o Świętym Rochu Figurka Św. Rocha w Bytoni ma swoją, ponad półtorawieczną historię, niezapomnianą, utrwalaną w pamięci przez kolejne pokolenia. Przypomniał ją Edmund Zieliński w tym artykule nawiązując do spotkania z Edmundem Dywelskim w 1998r. Kierownikowi, bo tak o Edmundzie Dywelskim mówiła i tak się do niego zwracała społeczność tej wsi, zawdzięcza Bytonia fakt, że pamięć o tragedii zarazy cholery z połowy XIX wieku i figurce Św. Rocha nie poszła w zapomnienie. Przypominał o niej zawsze i każdemu, kto tylko przejawiał zainteresowanie tym tematem. Nieważne, czy pytał dorosły, czy dziecko. Szczególnie dzieci korzystały na tej pasji. Mając za zadanie znalezienie ciekawych faktów z przeszłości wsi, czy własnej rodziny musiały sięgnąć do źródeł: poszukać w domowych szpargałach i popytać starszego pokolenia. I tu niezawodny jak zawsze był Pan Dywelski. Na szczęście, przed swoją przeprowadzką do córki Lusi w Kolińczu, spisał pokrótce najważniejsze fakty z dziejów wsi, szkoły i historię figurki Św. Rocha. Tę powtórzył w kronice budowy kaplicy w Bytoni. Kolejne roczniki czwartoklasistów w szkole w Bytoni korzystały z tych zapisków na lekcjach historii. Teraz mamy przyjemność przedstawienia jej Państwu w oryginale, niczego nie poprawiając, tak jak się zachowała i jak ją napisał na potrzeby dzieciaków Pan Kierownik. G.S. PAŹDZIERNIK 2017

7


Ćwierćwiecze Kaplicy p. w. Św. Rocha w Bytoni (1992- 2017) część I Gertruda Stanowska Od dziesięcioleci mieszkańcy Bytoni czcili i celebrowali św. Rocha. Postać Świętego towarzyszyła kolejnym jej pokoleniom. I kiedy starania o wybudowanie kaplicy stały się faktem, a ona sama po kilku latach weszła na stałe do krajobrazu Bytoni – nie koronowany opiekun wsi stał się patronem Kaplicy. Nikt z mieszkańców nie miał wątpliwości, że kaplica musi być pod wyzwaniem św. Rocha. Fakt ten i wszystkie inne zostały odnotowane w kronice budowy kaplicy1, którą spisał Kierownik Edmund Dywelski. Przyjrzyjmy się tym zapiskom i przypomnijmy wydarzenia, niby nie tak dawne, ale... Młode pokolenie, które co roku w maju przystępuje do Pierwszej Komunii Św. w bytońskiej kaplicy nie wyobraża sobie innej możliwości. Pod datą 27 IX 92 we wspomnianej kronice czytamy: … „odbyła się uroczysta koncelebrowana Msza św. z poświęceniem kaplicy przez ks. Biskupa

Powitanie i wprowadzenie do kaplicy ks. biskupa prof. Jana Bernarda Szlagę przez ks. Zdzisława Benedicta i pochodzących z Bytoni księży H. Krolla i E. Skalskiego oraz wiernych z Bytoni i okolicy

8

Prof. Jana Bernarda Szlagę. Po uroczystości w przepełnionej kaplicy odbyło się w klubie przy obiedzie spotkanie ks. Biskupa i ks. Kanonika Zdzisława Benedicta z prowadzącymi i wykonawcami prac przy budowie kaplicy”…. Wydarzenie ważkie, bo wieńczyło dzieło największe ze wszystkich dotychczasowych w Bytoni. Wcześniej ta społeczność w czynie społecznym postawiła remizo-klub. Doświadczenie przy budowie remizy OSP nie poszło na marne. Ale jak mówi przysłowie: kto ma dużo, chce więcej… Miejscowość niemała, osób starszych coraz więcej. Słowa skarg, że do kościoła daleko, trudno dotrzeć…, a gdyby tak tu był kościół… padły na podatny grunt. Zaangażowanych społeczników Bytonia miała, ludzi z pomysłami, chętnych do pracy i dzielenia się tym co mieli. I tak się zaczęło… Na uroczystości 20-lecia Koła Gospodyń Wiejskich w Bytoni w 1988r. Konrad Brumirski, który był wówczas członkiem Rady Parafialnej w Zblewie, wystąpił z inicjatywą budowy kaplicy w Bytoni. Na efekty propozycji nie trzeba było długo czekać. We wsi zawrzało. Robimy. Ale od pomysłu do realizacji długa, wyboista droga. Przeszkód wiele. Oponentów nie brakowało, ale entuzjastów też. No bo na każde postawione zasadne pytanie – problem trzeba było znaleźć odpowiedź i rozwiązanie. Pytania mnożyły się. Na każdym etapie budowy kolejne. Jednak te pierwsze były podstawowymi. Gdzie, w którym miejscu ma stać? Kto się tym zajmie? Skąd na to pieniądze? Jak załatwić pozwolenie? Wedle przysłowia: Da Bóg dzień, da i radę…. O to, kto i co będzie robił nie było zmartwienia. Bytonia fachowców miała wielu: architekta, budowlańców, elektryków, stolarzy, kamieniarza, rolników ze sprzętem i drewnem własnym także. Przedsiębiorców. O pomocnikach do ciężkich prac nie wspomnę. No i kobiety bytońskie! Te przede wszystkim zbierały środki pieniężne. Pilnowały mężów i synów, by się nie migali od roboty. Robotników wspierały wiktem. Tu nasz bytoński kronikarz podkreślił szczególne zasługi pani Urszuli Karymow. Cały ciężar prac porządkowych i organizacji przyjęć po uroczystościach spoczywał również na kobietach. A że mają ku temu predyspozycje, wie o tym cały powiat i pewnie pół województwa. Wróćmy do kroniki. Czytamy w niej: Rozpoczęcie budowy Kaplicy …” Po roku 1980 ….mieszkańcy Bytoni pomyśleli o budowie kaplicy w swojej wsi. W roku 1987 do Rady Parafialnej został powołany mieszkaniec Bytoni Konrad Brumirski. Proboszczem Kościoła w Zblewie był wtedy ks. Aleksander Rydzkowski. Konrad Brumirski czynił starania o przychylność MOJA ZIEMIA


Rady i ks. Proboszcza do budowy Kaplicy w Bytoni. Po pewnym czasie ks. Proboszcz Rydzkowski uznał życzenia mieszkańców Bytoni za zasadne i poczynił starania o budowę kaplicy w Bytoni u ks. Biskupa w Pelplinie i u władz gminy w Zblewie. Po uzyskaniu wstępnych zezwoleń na zebraniu wiejskim w Bytoni w dniu 17 IX 1989r. został wybrany Komitet Budowy Kaplicy w Bytoni”… Początki zostały zrobione. W skład komitetu budowy weszło kilkanaście osób, łącznie z Paniami, które co miesiąc zbierały fundusze na budowę kaplicy. Przewodniczącym Komitetu został Konrad Brumirski., sekretarzem Tadeusz Krymów, skarbnikiem Helena Czubkowska. Członkami komitetu byli też: Jan Męczykowski, Ryszard Dorawa, Andrzej Szarmach, Wacław Szarmach, Jan Piechowski. Comiesięcznych zbiórek pieniędzy podjęły się Panie: Zofia Czubkowska, Eufemia Krajnik, Jadwiga Naftyńska, Józefa Szczepańska, Teresa i Zuzanna Gapskie. Lokalizacja. „Na zebraniu uznano, że najodpowiedniejszym miejscem pod budowę kaplicy będzie teren po spadkobiercach Grzymskich. Działkę budowlaną po nich nabyli Krzysztof i Mariola Andrearczykowie, a reszta obszaru była jako Fundusz Ziemi pod zarządem Urzędu Gminy. Po dłuższych staraniach Andrearczykowie swą działkę odstąpili pod budowę kaplicy w zamian za otrzymaną od Komitetu Budowy Kaplicy kupioną działkę od Jerzego i Anny Wiśniewskich. Urząd Gminy bezpłatnie przekazał 3994 m2 sąsiedni teren pod budowę kaplicy, a Tadeusz i Gertruda Czapiewscy podarowali przyległe 441 m2 terenu. Tak powstała działka o łącznym obszarze 0,5435 ha dla Kaplicy. Po wstępnych umowach można było rozpocząć przygotowania do budowy. Zapisów notarialnych dokonano w Urzędzie Notarialnym w Starogardzie Gd. w dniach 30 X 90 i 27.07.91r. do księgi wieczystej Nr 22322 dla Bytoni. Łączny obszar 5435m2 stał się własnością parafii Kościoła rz-kat w Zblewie. Dziekan Zdzisław Benedict, który po śmierci w dniu 30 III 90r. Ks. Radcy Aleksandra Rydzkowskiego został proboszczem w Zblewie przeznaczył nabytą działkę pod budowę kaplicy.” Przygotowania do budowy. Projekt obiektu. Pierwsze prace przy budowie. Po obejrzeniu kilku kaplic i analizie przedstawionych koncepcji Komitet Budowy zdecydował się w uzgodnieniu z ks. Proboszczem i po zatwierdzeniu przez Ks. Biskupa na obecny kształt Kaplicy. Kaplicę zaprojektował mgr inż. Zygmunt Brejski. Dalsze obowiązki związane z budową wzięli na siebie „Bytoniacy” mieszkający tu i poza Bytonią, ale z Bytonią związani węzłami krwi. I tak: Janek Wildman został kierownikiem Budowy. On to, ze swoim kolegą z ławy szkolnej, Romanem Lempkowskim, wówczas inspektorem PAŹDZIERNIK 2017

d.s. budownictwa UG w Zblewie wytyczyli teren pod budowę. Nad całością prac czuwał, organizował, nabywał materiały budowlane Konrad Brumirski. Finansów pilnowała Helena Czubkowska. Część materiałów, głównie drewno dostarczali Bytoniacy (najczęściej nieodpłatnie). Pierwsze wykopy pod fundamenty wykonał Janek Piechowski. Dzięki pierwszym wpłatom na fundusz budowy, zbiórek na tacę podczas Mszy Św. odprawianych w remizie, nieodpłatnej pracy wielu osób, jak np. Zygmunta Czapskiego, który szczepał kamienie pod fundament – wiosną 1991r. zalano fundamenty. „Po zalaniu ławy pod fundament postawiono przed budową krzyż, który ks. Dziekan Zdzisław Benedict poświęcił i odprawił przy nim uroczystą Mszę Św. w dniu 10 VI 90r. Budowa Kaplicy. Inauguracja Mszy św. w kaplicy. „3 IX 1991r. rozpoczęto budowę Kaplicy na fundamentach. Prac murarskich podjął się i wykonał od początku do końca budowy mieszkaniec Bytoni Zbigniew Szwedowski. Pracował odpłatnie, lecz po zaniżonej zapłacie. Pomagali mu bez wynagrodzenia Jan Kryger i Edward Zalewski. Prac ciesielskich podjął się i prowadził do końca budowy Dariusz Skalski urodzony w Bytoni, a zamieszkały we Wdzie….Prace brygada wykonywała z poświęceniem, gdyż chodziło, aby jeszcze tego roku odbyła się w kaplicy Pasterka.” Roboty nabrały tempa. Do grudnia postawiono kaplicę w stanie surowym - dzięki zaangażowaniu i ofiarności murarzy, cieśli, stolarzy. Dach został odeskowany i opapowany, montowano stolarkę okienną i drzwi. Na pierwszą zimę okna osłonięto folią. Dzięki ogromnemu zaangażowaniu mieszkańców i wielu ludzi dobrej woli „ 24 XII 1991r. odbyła się w kaplicy pierwsza Msza Św. uroczysta Pasterka. Od tego dnia odbywały się już w kaplicy niedzielne Msze św.”, z oprawą muzyczną Mariana Rząski. Koniec części I

Kaplica w dniu jej poświęcenia.

9


XI plener w Bytoni Kasztelania Bytońska ostoją artystów ludowych Pomorza Krzysztof Bagorski Jak co roku, pod koniec wakacji, spotkaliśmy się w gościnnych progach szkoły w Bytoni. Niektórzy jedenasty, niektórzy piąty raz. Wszystkich nas łączy jedno, całoroczne oczekiwanie na kolejny plener. A dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Spotykają się tu ludzie których łączy podobna wrażliwość na piękno i zachwyt tutejszą gościnnością i piękną okolicą. I tak było i tym razem. To wszystko można zobaczyć w pracach malarskich, jakie artyści zostawili po sobie w tym roku. Tak więc są piękne ujęcia naszej pobliskiej Wdy. Jest Zblewo z jego piękną panoramą, są też Wirty, których uroków nie trzeba przypominać tu mieszkającym. No i słoneczniki, które niczym klasa malarska, malowane były wspólnie jako martwa natura. Tak więc w szkole przez chwilę byliśmy jak w Akademii Sztuk Pięknych studiując piękno martwej natury przedstawionej tu w formie tych pięknych kwiatów. Wiele się działo. Były wyjazdy do pracy nad obrazami w Wirtach, wyjazdy po interesujące plenery malarskie do Zblewa i wycieczki nad Wdę i okolice mojego Małego Bukowca. Tu z satysfakcją muszę odnotować, że miałem przyjemność pokazania pierwszy raz moich obecnych stron zamieszkania bardzo dobrej malarce Pani Malwinie, która bez problemu znalazła tematy dla swoich obrazów. Myślę, a w zasadzie jestem pewien, że duży wpływ na wyjątkowo udany tegoroczny plener (szczerze mówiąc każdy jest taki naprawdę), miało wpływ to, że organizator pleneru Tomasz Damaszk wysłuchał postulatu artystów i z 8-dniowego pleneru zrobił 10 - dniowy. Teraz chcielibyśmy 2 tygodnie, ale mamy świadomość ograniczeń. Tak czy inaczej, czas miał wielki wpływ na sposób pracy wszystkich uczestników. Nie było nerwowego patrzenia w kalendarz, a musicie mi wierzyć, że czas w bytońskiej szkole mija wyjątkowo szybko, w myśl powiedzenia, że to co dobre szybko się kończy. Najwyższy czas bym przedstawił uczestników tego wydarzenia. Zaczynając od nestorki, pani Felicji Kołakowskiej, która mimo 92 lat wciąż jest aktywną uczestniczką pleneru, a zajmuje się wyszywaniem, haftem i tego typu tradycyjnymi ludowymi sztukami. Z wielką pomocą pani Krystyny Engler, która poza pracą hafciarską była towarzyszką pani Feli, bo jak wiadomo, wiek tego wymaga. Miała więc Krystyna 10

podwójne zadanie, z którego jak zawsze wybrnęła zwycięsko. Pani Krysia jest z Pinczyna, podobnie jak pani Ewa Piotrowska również zajmująca się haftem. Piękne prace wykonywały Panie z naszej Gminy. Haftem na naszym plenerze zajmowały się też: Bogumiła Błażejczyk z Tucholi, Katarzyna Nowak ze Tczewa i Maria Leszman z Pelplina zwana Basią. Wszystkie one tworzyły piękne wyszywane i decupage. Nie sposób było nie zostać na dłużej i nie podziwiać ich kunsztu. Również rzeźbiarze wykonali prace, które na zawsze zostaną jak co roku w naszych miejscowościach. Pan Edmund Zieliński, którego przedstawiać nie trzeba, bo jest Honorowym Obywatelem Gminy Zblewo i propagatorem kultury ludowej, pisarzem, artystą ludowym, wykonał postać Chrystusa na Krzyż, który został postawiony w miejscu Cmentarza Ewangelickiego w Białachowie. Marek Pawelec ze Zblewa wraz z Tomaszem Bednarczykiem ze Starogardu Gdańskiego, wykonali kapliczkę, która została poświęcona na posesji Państwa Doroty i Jarosława Boś w Zblewie. Figurę wykonał Tomek, a kapliczkę Marek. Skoro już jestem przy wydarzeniach związanych z Poświęceniem prac, to obok Krzyża w Białachowie i Kapliczki w Zblewie, odsłonięty został obelisk poświęcony zamordowanym Żydówkom przez Niemców pod koniec II Wojny Światowej w Białachowie. Zaprojektował go Lech J. Zdrojewski, a wykonała firma kamieniarska – Trawiccy. Na ten i na temat cmentarza szersze artykuły znajdą Państwo na stronach tego wydania Mojej Ziemi. Wracając do plenerowiczów, to jak pisałem na wstępie, z punktu widzenia malarza, chciałbym przedstawić grono osób parających się tym medium. I tu, podobnie jak przy Paniach Hafciarkach, zacznę od nestora, naszego nauczyciela i kolegi, Alego Zwary, który pomimo 84 lat wciąż ma w sobie pasję i siłę do tworzenia. Poza tym potrafi udzielić rad młodszym koleżankom i kolegom, które są bardzo cenne, gdyż Ali maluje już od ponad 70 lat i jest uznanym artystą z Rumi. Z uwagi na ślub wnuka musiał nas opuścić przed czasem, co nie było mu na rękę, ale jak to się mówi, rodzina to rodzina. Spotkamy się za rok. A jak już jestem w okolicach Trójmiasta, to należy napisać o Brygidzie Śniadeckiej, która podobnie jak Ali Zwara jest na plenerze bytońskim od samego początku. Brygida jest z Redy. Malarstwo jest jej największą pasją. Ma doświadczenie i uznanie w środowisku i swoim mieście. Idąc powoli w stronę Kociewia zahaczam o Kaszuby, skąd pochodzą dwie malarki, które miałem szczęście „ściągnąć” tu w 2014 roku i już dyrekcja ich nie wypuściła. A są to Marlena Stefańska i Malwina Dzwonkowska. Marlena jest z Sulęczyna i jak często powtarza, maluje od niedawna, ale ja mogę śmiało wyliczyć, że skoro znam ją od 2013 roku, to jest tych lat już 5.Poza tradycyjnym malarstwem pejzażowym i portretowym, podejmuje też tematykę zupełnie MOJA ZIEMIA


inną, własną, a są to postacie bajkowe, które urzekają wszystkich, szczególnie dzieci. Maluje też kubki. Pięknie i talentem. Wiem, mam ich już sporo. Nadają się też na świetne prezenty. Malwina Dzwonkowska pochodzi ze Stężycy, choć obecnie mieszka w Gdańsku. Śmiało mogę napisać, że malarstwo jest jej całym światem. Znam ją na tyle dobrze, by nie mieć wątpliwości. Do tego jest w tym naprawdę dobra, profesjonalna i ma swój niepowtarzalny styl. Jej obrazy urzekają. Jest tak młoda, że przed nią jest jeszcze wiele sukcesów, ale odnosi je już teraz. Teraz jeszcze wracając do naszej gminy, jedną z malarek była też Jolanta Pawłowska. Ona najwięcej chłonęła od koleżanek i kolegów. Widać, że kocha malowanie. Robi wciąż postępy. Słoneczniki, które namalowała zrobiły na mnie wrażenie. Ponieważ ma na głowie sprawy domowe, nie może poświęcać tyle czasu malarstwu ile by chciała, więc takie wydarzenie jest czymś na co czeka cały rok z utęsknieniem. Wszyscy czekamy. Byłem też i ja, już piąty raz i jak co roku wykonałem kilka pasteli. Były Wirty, słoneczniki i droga białachowska. Poza tymi pracami miałem oczywiście kilka innych zajęć, ponieważ różne sprawy organizacyjne też mnie zajmowały. Wykonywałem też ostatnie prace do wystawy w Wieliczce w związku z festiwalem „kaczmarski underground.” Więc był to dla mnie intensywny czas. Teraz wrócę w stronę Kaszub. Prosto do Bytowa. Stamtąd przyjechali do nas, pierwszy raz tak jak Malwina i Marlena w 2014 roku, Krysia Chwojnicka i Wołodia Drozd. Wspaniałe małżeństwo artystów. Sam nie wiem od czego zacząć.

Krysia i Włodek dali się poznać w naszej gminie, bo od 2014 roku jako goście pleneru, zostawiają piękne ikony, obrazy i bardzo dobre wspomnienia. Krysia nauczyła się przy mężu trudnej sztuki pisania ikon i teraz jest tak jak Włodek bardzo dobrą artystką. Włodek, poza wykonywaniem ikon jest też człowiekiem bardzo instrumentalnym. Gra, śpiewa i umila czas nam i gościom podczas oficjalnych i mniej oficjalnych występów. Poza tym odnowił tablicę na budynku szkolnym – Kasztelania Bytońska – a co najbardziej spektakularne, odrestaurował figurę Św Rocha z kapliczki w Bytoni. Trzeba wiedzy i umiejętności by wykonać taką pracę, a zważywszy na wiek tejże i materiał w jakim jest wykonana – drewno – jest to o wiele trudniejsze. W międzyczasie mieliśmy okazję popłynąć Wdą wraz ze sporą grupą zblewiaków. Była piękna pogoda i wspaniała atmosfera. Ten wyjątkowy dzień zakończyliśmy u Pana Józefa Peki w Białachowie na jego pięknym ranczo nad stawami. Podsumowując, XI Plener Artystów Ludowy był wyjątkowo udany. Tak jak wspomniałem wcześniej i czas jaki mieliśmy i atmosfera, były bardzo ważne. Zakończenie odbyło się w zawsze gościnnym Arboretum Wirty, gdzie przy muzyce i dobrej zabawie kończyliśmy te wspaniale spędzone dni w Gminie Zblewo. Następnego dnia w Wirach odbył się jeszcze Kiermasz, ale o tym przeczytacie Państwo w innym artykule. Mogę śmiało napisać, że czekamy już z niecierpliwością na następne spotkanie w 2018 roku.

Autor kolażu Krzysztof Bagorski. Foto. Magdalena Apostołowicz, Krzysztof Bagorski i Wojciech Zieliński PAŹDZIERNIK 2017

11


Ludzie Tadeusz Majewski N ie rób c ie ze mni e bohate ra Wieczorem 6 kwietnia br. zadzwonił do mnie Wojciech Kulas z Kleszczewa Kościerskiego, wnikliwy obserwator życia swojej gminy. Poprosił o zmieszczenie w portalu Kociewiacy.pl komunikatu o dziwnej treści. Wojciech jest człowiekiem poważnym, dobrze poinformowanym, więc zamieściłem – na Fb też: „WAŻNE! Wczoraj PP Adriannie i Zbigniewowi Załęskim z Królewskiego Bukowca (gm. Zblewo, za Lipią Górą, w stronę Skarszew) uciekło z pastwiska stado krów rasy Limousine (37 sztuk). Krów tej rasy nie można gonić i straszyć. PP Załęscy zwracają się z prośbą do posiadaczy specjalistycznych dronów o pomoc w lokalizacji zwierząt. Nr tel. do Pani Adrianny (...). Udostępnijcie ten komunikat na swoich stronkach”. Pytano, czy to żart. Po wyjaśnieniu zaczęto masowo udostępniać. Potoczyły się dyskusje na temat, jak pomóc. Padło hasło „drony”. W dzisiejszych czasach nam się wydaje, że drony mogą wszystko. 7 kwietnia relacjonowałem: Od 12.00 trwają wielkie poszukiwania.... Z ostatniej chwili. Są już osoby z dronami, które skontaktowały się z P. Adrianną. Wybierają się jutro pomóc, ale sugerują, żeby wybrali się też paralotniarze, bo im łatwiej będzie znaleźć! Czy może znajdzie się jakiś paralotniarz? 8 kwietnia... Józef Koziczkowski, strażak z OSP Karsin, mieszkaniec Starogardu, z paralotni „wystawiał krowy jak na tacy”! Przed chwilą rozmawiałem z dh Józefem Koziczkowskim, który dziś przed godz. 16 wzbił się w powietrze i latał na paralotni nad terenem poszukując krów. Miał łączność radiową ze strażakami na dole. W pewnym momencie je wypatrzył - po 2, 3, 4 - i już „chodził” nad nimi, tzn., robił kółka. - „Wystawiałem zwierzęta strażakom ‚jak na tacy’. Podobno przy mojej pomocy złapano 18 krów, ale bez strażaków nie byłoby sukcesu - mówi dh Koziczkowski. - Jutro będę tam znacznie wcześniej. Dzisiaj nie mogłem skontaktować się telefonicznie z panią Adrianną, stąd tak późno...” 11 kwietnia. Dziś na Fb najnowsza informacja z Królewskiego Bukowca! Do odszukania zostały jeszcze 4 jałówki. Wielkim bohaterem akcji jest paralotniarz dh J. Koziczkowski, bez którego nie byłoby sukcesu. Bardzo też pomógł Roman Marchlewicz – leśniczy Leśnictwa Mestwinowo. Udostępnił mapy, fachowo doradzał i tropił po śladach. W imieniu PP Adrianny i Zbigniewa Załęskich przekazuję im i wszystkim, którzy zaangażowali się w tę akcję, wielkie podziękowania... Udział w akcji brał m.in... Kociewski Klub Turystyczny ‎Akcja na jutro: W_a_n_t_e_d: Zbiegłe krowy – Poszukiwania. Kim jest, u diabła, Koziczkowski? Podczas jednej z rozmów przez komórkę dh Koziczkowski mówi: My się znamy, panie Majewski. Mieszkamy niedaleko siebie. Tak, pamiętam Koziczkowskiego, ale nie strażaka z Karsina! 12

Ze dwa tygodnie temu podał mi adres. Wsiadłem w auto, wpisałem do nawigacji i wyszło... 800 m. Navi to bardzo pożyteczne urządzenie. - Józef Koziczkowski! Znam go, ale nie strażaka! 20 lat minęło! Witamy się, to znaczy komplementujemy się nawzajem – nic przez te lata się nie zmieniliśmy. Ale skąd ten strażak? Wyjaśnia się. Koziczkowski (55 l.) pracuje w Polpharmie jako automatyk, ale też jako strażak i ratownik w OSP. Pochodzi ze Starej Kiszewy. Mama wyprowadziła się do Karsina, więc dlatego OSP Karsin. - Ponad 20 lat temu robiłem z panem wywiad. Nie pamiętam, na jaki temat... - Też nie pamiętam. W 1993 r. montowałem alarmy. Może o tym? W 1996 r. zacząłem latać na paralotni. Były też szybowce w 2001 r. Szukałem dostępu do latania. W 1997 było już szkolenie na licencję pilota paralotni. Paralotnia to latanie żaglowe, zloty z górki, jeżeli idzie wiatr. Ja od dawna latam na paramotolotni. Tu pan Józef pokazuje na ekranie telewizora zdjęcie urządzenia: skrzydło – pochodna spadochronu, zbiorniczek na paliwo - leci się maksymalnie 4 godziny, silniczek i śmigło. - Skonstruowali Amerykanie dla pilotów w Wietnamie, do ich ewakuacji. Ale Wietnamczycy strzelali do nich jak kaczek. Paramotolotnią leci się około 30 km na godzinę. Wolny cel i hałasujący. - Podobno jest pan w tym lataniu najlepszy na Kociewiu... - Jest jeszcze w Starogardzie Ryszard Jarzyński, bardzo dobry pilot. - Są nowi? - Skończyłem szkolenie paralotniarzy w 2008 r. Czy są nowi... Trzeba latać. Zdobywać doświadczenie. Człowiek zdobywa je do pewnego momentu nauki, do przelatania około 800 godzin. Przy tych 800 godzinach to latanie zaczęło robić się nudne, więc zacząłem robić zdjęcia. Najpierw zwykłym automatem, staruszkiem. Teraz mam tani cyfrowy z dość dobrą matrycą. Ciągle noszę go przy sobie. Jest dobry, bo od momentu uruchomienia do zrobienia zdjęcia mija bardzo mało czasu. To bardzo ważne, bo czasami zdarzają się sytuacje do sfotografowania, w których liczy się tempo. - Ile dzisiaj ma pan tych godzin? - Brakuje mi do 1,5 tysiąca 45 godzin, niewiele. Ale nie zrobię w tym roku. - Tak dokładnie Pan wie? - Mam dziennik lotów. Wszystko zapisane – gdzie latałem, o której godzinie. Proszę podać jakąś datę. - 19 czerwca 2010 roku. - 19 czerwca 2010 r. o godzinie 17 - start do Rywałdu, o 19 na ziemi, też w Rywałdzie.. Koziczkowski otwiera na ekranie katalogi z miejscowościami. Tysiące zdjęć, miejscowość po miejscowości, jeziora, lasy. Prawie wszystkie to Kociewie. - Jaki ma pan rekord wysokości? - 2250 m w rejonie Mrzezina nad morzem. Światowy wynosi 9800. Wyśrubowała go jakaś dziewczyna, ale przypadkowo – wpakowała się w chmurę. Rekord Polski to około 6 tys... Robienie zdjęć już mi się znudziło. Ile w końcu można. Czasami jeszcze zrobię koledze MOJA ZIEMIA


z góry jakąś chałupę, czasami jakąś niespodziankę, jak na przykład w Wielkim Bukowcu. Strażacy zakupili nowy wóz bojowy. Poleciałem i zrobiłem. Potem im przywiozłem zdjęcia w formacie A3. Dziwili się, skąd wiedziałem o tej uroczystości. O, tu jest ciekawe zdjęcie, jak balon odbija się w wodzie jeziora... Minęliśmy się potem, pozdrowiliśmy. - Faktycznie, może się znudzić ciągle tymi samymi miejscowościami. Co fotografowało się Panu z największą przyjemnością? - Pelplin - katedra, i budowa A1 w Swarożynie. - W tym roku wszyscy oszaleli na punkcie rzepaku. - Rzepak robiłem do albumu - przewodnika. Latałem na rzepakach przez rok. Już z lustrzanką. - Nudzi pana już latanie i robienie zdjęć, więc co dalej? - Od pewnego czasu pracuję nad wykorzystaniem swojego sprzętu w straży pożarnej. Do poszukiwań. Gdy pan wpisze w wyszukiwarce „Józef Koziczkowski”, przeczyta pan o moich akcjach. Między innymi o kobiecie, którą znaleźliśmy w 2008 r. w zbożu. O krowach, uściślając jałówkach, z Bukowca Królewskiego też. - No właśnie, to mnie przywiodło. Skąd się pan dowiedział? - Usłyszałem w „Panoramie”. Zacząłem się dowiadywać, gdzie jest ten Królewski Bukowiec. W portalu znalazłem numer telefonu do pani Adriany. Dzwoniłem do niej, ale cały czas była poza zasięgiem. Jeździła z dziećmi po tych lasach samochodem. Jeździli i biegali też inni, gospodarze. Zostawili zajęcia ku niezadowoleniu żon, dziewczyn. Pospolite ruszenie. Ale to było dobre. Mogły pojawić się wilki. Są koło Czarnocina. Boją się ludzi. Gdy wyczuwają zapach człowieka, nie wychodzą... W sumie uciekło 37 sztuk. Zginęły w środę, 5 kwietnia. - A kiedy pan przyjechał? - 7 kwietnia. Miałem mapę, bo ja się przygotowuję do takich zadań. Co tam utrudniało. Przede wszystkim liściaste drzewa, bagna. Jeśli się jakiegoś „delikwenta” szuka pod drzewem liściastym, to się go nie zobaczy. Wystartowałem dokładnie o 16.00. Piątek, wiatr zachodni, dość silny – tak mam zapisane Zacząłem latać. 2 godziny. Znalazłem 18 sztuk. 8 kwietnia start o godz. 9. Poszukiwania bardziej na północ, o godz. 10 lądowanie w Bączku. Znalazłem 3 albo 4 sztuki. Musiałem uciekać, bo bardzo mocno wiało od północy. 9 kwietnia, niedziela, start o godz. 6 rano. Znowu z Bączka, też kierunek północny, godzina i 15 minut. I drugi raz od godz. 9 do 10. Wiatr się zmienił na północno-zachodni. Latałem godzinę. Wieczorem, o 18.30, krótko, bo przy wietrze zachodnim wiatr zaczął się odkręcać. Był silny, zrobiło się bardzo turbulentnie, nie można było latać... W sumie znalazłem 24 krowy. Dwóm się znudziło i wróciły same. - I tak został pan bohaterem... - Było podziękowanie. Impreza – 9 lub 10 czerwca. Zrobiłem im niespodziankę. Dzień wcześniej poleciałem lotem szybowym, zrobiłem zdjęcie gospodarstwa. Przywiozłem im w dużym formacie na pamiątkę. Zawiozłem też wiadro krówek. Zginęły krowy, to trzeba było dać dzieciakom krówki z dopiskiem rasy Limousine. Mamy kontakt do tej pory. - Porozumiewał się Pan z powietrza krótkofalówką? PAŹDZIERNIK 2017

- Tak. Na dole był dh Jarek Kinowski, komendant OSP Zblewo. Miał krótkofalówkę... Jestem radiowcem od 1985 r., mam I kategorię radiooperatora, mam uprawnienia do obsługiwania radiostacji. Ale to już wymierający sposób komunikacji, hobby. Nowe technologie wypierają. Mam słuchawki w kasku, do tego mikrofon. Ale to też już zmodyfikowano. Kupiłem zestaw nagłowny, gdzie jest łączność. To dla mnie bezpieczeństwo, bo nie muszę odrywać rąk od sterówek. Krótkofalówka i telefon wbudowane w słuchawkę. Słuchawki z radiostacją - to mój pomysł. Lecę, mam walkie, mogę utrzymywać łączność radiową, transmitować poszukiwania. Walkie ma na ziemi zasięg do 2 km, a w powietrzu przy całej mocy do 50 km... Samo latanie jest nudne, poszukiwana już nie. - A to co? - Kupiłem urządzenie działające na zasadzie termowizji od 20 do 40 stopni C. Zasięg – 40 do 400 m. Sprowadziłem z USA. Można kogoś znaleźć, kto zaginął. - Ale są przecież kamery termowizyjne? - Są, ale montuje się je do lotu na nodze i wyświetlacz jest zbyt mały. Nie da się cały czas w niego patrzeć. A to trzymam w dłoni. Tutaj jest linijka ledowa pokazująca punkt cieplny. Jest bardzo dużo fałszywych alarmów, widać sarny, dziki, lisy... Ogólnie chodzi mi o tworzenie grup poszukiwawczych. To bardzo ważne. Józef Koziczkowski kieruje urządzenie przez okno na ogród, na jakaś szopę za nim i domy za szopą. - Ooo... – ledowa linijka wariuje. - Coś tam jest. Błąd urządzenia? Krótka przerwa i jeszcze raz. Znowu linijka pokazuje źródło ciepła. Coś tam jest, w szopie. Po wyrazie twarzy strażaka widać, ze chciałby to sprawdzić.

Powyżej dh Józef Koziczkowski, poniżej redaktor Tadeusz Majewski. Fotografie ze zbiorów autora.

13


„Ludzie ludziom zgotowali ten los” Gertruda Stanowska Przemówienie wygłoszone dnia 26.08.2017r. na uroczystości symbolicznego odsłonięcia obelisku w miejscu spoczynku Żydówek, które zginęły w czasie Marszu Śmierci w 1945r. w Białachowie. „Ludzie ludziom zgotowali ten los” – to motto Zofii Nałkowskiej będące jej jedyną autorecenzją do opowiadań napisanych w „Medalionach” każe nam tu zebranym przy grobie masowym Żydówek w Białachowie pochylić głowy nad losem tych, które spoczywają w tej zbiorowej mogile, ale też wielu tysięcy innych, które leżą w takich samych i podobnych grobach rozproszonych na polskich ziemiach. „Ludzie ludziom zgotowali ten los” w imię czego? Powtarzam: w imię czego? Odpowiedź nie jest prosta. A może nie powinno być żadnej? Morderstwo jest morderstwem, bo jest zaplanowane z zimną krwią. Czy więc ludobójstwo, każde, gdziekolwiek, można w jakikolwiek sposób usprawiedliwić? Wybielić? Nie! Osądzani oprawcy bronili się osłaniając rozkazami. A jak wielu z tych katów nie zostało nigdy osądzonych? Doczekało na wermachtowskich emeryturach spokojnej starości? I nie myślę tu o decydentach, tylko o szeregowych SS-manach, którzy sprawowali „pieczę” nad więźniarkami. Ludzie czy bestie? Dziś, w 72 lata po wojnie, żyją nieliczni świadkowie tamtych strasznych wydarzeń. Mam na myśli nie tylko więźniów, którzy przeżyli gehennę obozów koncentracyjnych i ich ewakuację, ale także miejscową ludność, której serca kroiły się na widok pędzonych do pracy, zmaltretowanych ludzi, a która była świadkiem dobijania tych najsłabszych, która pomagała tym nielicznym w ucieczkach, potajemnie podtykała kartofel, kromkę chleba. Luksusy w porównaniu z racjami obozowymi. Tak też było na trasie ewakuacji więźniów z obozów w 1945roku. Mamy relacje świadków – zapisane w dokumentach

Obelisk przy grobie ofiarowany przez społeczność Gminy Zblewo.

14

procesowych zbrodniarzy hitlerowskich, Komisji do Spraw Badania Zbrodni Hitlerowskich, pamiętniki więźniów, relacje mieszkańców zamieszkałych w sąsiedztwie obozów i podobozów. Wiele ustnych przekazów zostało spisanych przez miejscowych pasjonatów historii, nauczycieli. To dzięki nim można odtworzyć historię miejsc kaźni, obozów pracy czy trasy ewakuacji więźniów, które znaczone mogiłami nazwane zostały „Marszami Śmierci”. To dzięki nim przez tyle lat po wojnie groby pomordowanych i zmarłych z wycieńczenia nie są zrównane z ziemią. To również dzięki mieszkańcom Białachowa, młodzieży szkolnej i harcerskiej ze szkoły w Zblewie, ich opiekunów – przez długie lata pani Longiny Ciba – Tomaszewicz stoimy w miejscu pochówku kobiet pochodzenia żydowskiego. Koleżanka Longina bazując na wiedzy ś.p. Bolesława Wojdanowicza, długoletniego mieszkańca Białachowa i miejscowego nauczyciela, kierownika szkoły, a uzyskanej przez niego od żyjących jeszcze wówczas mieszkańców Białachowa - taką złożyła nam relację: „Więźniarki, które dotarły na przełomie stycznia i lutego 1945r. noc spędziły na terenie Białachowa, spały w nieistniejącej już stodole. Mieszkańcy miejscowości próbowali podać więźniarkom żywność, ale taki gest kończył się niepowodzeniem, gdyż służby niemieckie nie dopuszczały ludzi do więźniów. Rano, kolumna więźniarek ruszyła dalej. Te, które nie miały siły iść dalej i te, które zmarły w nocy-nie mogły zostać, pod groźbą kary pochowane. Ciała więźniarek znajdowano wzdłuż drogi. Zmarłe Żydówki przytuliła polska – kociewska ziemia. Cała trasa marszu znaczona jest grobami”. Wprawdzie świadków tamtych zdarzeń nie ma wśród nas, może żyją nieliczni - to w rodzinnych opowieściach o wydarzeniach z tamtych lat zachowały się i te, które poświadczają informacje Bolesława Wojdanowicza, a nawet je rozszerzają. Nasz kolega, Józef Peka twierdzi, że jego nieżyjąca ciotka Rozalia Peka, mieszkająca po wojnie w Malborku, przetrzymywała / przechowywała Żydówki w starym, „białym domu” w Białachowie przez 1-2 doby. Wspominała ona też o udziale, wsparciu (?) Cyryla Ossowskiego, mieszkańca Miradowa, gdzie przy majątku była gorzelnia. Być może pomoc tutejszych nie ograniczała się tylko do prób dostarczenia żywności. Pamiętajmy, że w tamtych dniach nikt rozsądny nie chwalił się swoimi czynami. Za „użyczony” przysłowiowy bochenek chleba szło się do piachu. Dosłownie. Wróćmy do słów Longiny Tomaszewicz: „Zmarłe Żydówki przytuliła polska – kociewska ziemia. Cała trasa marszu znaczona jest grobami”. Prześledziłam tę trasę. W naszym województwie na trasie Marszu Śmierci miejsca pochówków więźniarek są objęte opieką i zewidencjonowane. Z opracowań, do jakich dotarłam, wynika, że przez MOJA ZIEMIA


Kociewie więźniarki maszerowały kilkoma trasami. Ale zanim je przedstawię, trzeba przypomnieć czym był KL Stuthoff i jaką pełnił rolę na terenie prowincji Prusy Zachodnie. Geneza powstania i historia obozu Stutthof jest powszechnie znana. Znane są też losy ewakuowanych na początku 1945r. więźniów z KL Stutthof, transportowanych na zachód przez Kaszuby. Natomiast napotykając groby Żydówek na ziemiach Kociewia, nasuwa się pytanie: skąd one się tu znalazły? Trzeba prześledzić politykę eksterminacji Niemców na Pomorzu i dopiero wówczas otrzymamy odpowiedź. Więźniowie Stutthofu rozlokowani byli w podobozach na obszarze całych Prus Zachodnich, także na wschód od Wisły. Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać w realiach wojennych. Obozy koncentracyjne miały podstawowe dwa cele: eksterminację wybranej, określonej grupy ludzi po uprzednim, maksymalnym wykorzystaniu ich jako siły roboczej. Korzyści ekonomiczne, jakie uzyskiwały Niemcy z zatrudnienia jeńców obozowych były niebagatelne. Dzięki taniej, prawie darmowej sile roboczej w przemyśle zbrojeniowym armia niemiecka otrzymywała wiele potrzebnego, dodatkowego wyposażenia i broni. Ponadto konto SS w Berlinie zasilały należności tytułem opłat za wynajmowanie więźniów do pracy w przedsiębiorstwach prywatnych i państwowych usytuowanych w różnych, często odległych od obozów miejscach. Charakter pracy zależał od potrzeb wynajmującego więźniów. Były one duże, bo gospodarka niemiecka cierpiała na brak siły roboczej. Kimś trzeba było zastąpić wojujących na frontach mężczyzn niemieckich. KL Stutthof także kierował do pracy poza obozem swoich więźniów. Ponieważ zawsze była to duża grupa do kilkaset osób, czasami ponad tysiąc, w zależności od charakteru zatrudnienia problemem było zakwaterowanie jeńców. Dlatego, budowano podobóz, oczywiście pod nadzorem. w pobliżu jakiś zabudowań. Niezależnie od miejsca pobytu to ciągle byli więźniowie. O warunkach bytowania lepiej nie wspominać. Ludność miejscowa, w sąsiedztwie której lokowano podobozy, była naocznym świadkiem traktowania jeńców. Z ich powojennych relacji wynika, że częstokroć było znacznie gorsze niż w podstawowym obozie. W 1944r. do obozu w Stutthowie zaczęto kierować ogromną liczbę więźniów, głównie Żydówek. Zabrakło miejsca i zatrudnienia dla prawie 43000 kobiet żydowskich przybyłych z Litwy, Łotwy i Węgier. Prawie 50% z nich udało się odesłać do innych obozów koncentracyjnych. Z pozostałych połowę przekazano do dyspozycji Organizacji Todt, która budowała umocnienia polowe w rejonie Torunia i Elbląga, kolejne 25% zatrudniono przy budowie i konserwacji lotnisk wojskowych w Prusach Wschodnich. Pozostałe PAŹDZIERNIK 2017

zatrudniono u gospodarzy na Żuławach, przy konserwacji torów kolejowych Bydgoszczy, Słupsku i koło Pruszcza Gdańskiego. Zasilono nimi fabrykę prochów w Bydgoszczy, zakłady elektryczne w Toruniu i stocznię Schichau w Gdańsku. Tworzono też mniejsze podobozy na wschód od Wisły przy dużych gospodarstwach, majątkach ziemskich, czy na potrzeby frontu przy kopaniu okopów. Przy dużych, ważnych dla gospodarki Rzeszy zakładach tworzono też „aryjskie” podobozy, do których kierowano fachowców, zwłaszcza Polaków. Szybko posuwający się na zachód Front Wschodni obok „kłopotów” z lokowaniem więźniów obozowych stworzył drugi, poważniejszy problem i zasadnicze pytanie: co dalej? Ukształtowana w lipcu 1944r. linia frontu przebiegała w ten sposób, że Prusy Wschodnie i Pomorze Gdańskie znalazły się w bezpośrednim zapleczu frontowym. Dla władz niemieckich sprawą niezwykle pilną stało się przygotowanie akcji „martwej lub spalonej ziemi”. Opracowany i zatwierdzony 4 września 1944r. plan ewakuacji dla Okręgu Gdańsk – Prusy Zachodnie otrzymał kryptonim „Eva - Fall”. Plan ewakuacji Pomorza Gdańskiego obejmował całą ludność, nie tylko Niemców. Dotyczył również przymusowych robotników przemysłowych i rolnych. Chodziło o dalsze zapewnienie III Rzeszy darmowych robotników. Takiego planu nie opracowano dla Prus Wschodnich, gdyż Gauleiter Erich Koch uważał, że Prusy Wschodnie oprą się Armii Czerwonej. Jak się okazało, był w błędzie. Od jesieni 1944r. na Pomorze Gdańskie zaczęły chaotycznie napływać grupy uciekinierów ze wschodu, pogarszając sytuację ludności Pomorza. A co z obozem KL Stutthow i jego podobozami? Plan ewakuacji Stutthofu opracowany jesienią 1944r. przewidywał dwa warianty: pierwszy - statkami z portów Gdańska i Gdyni, drugi – pieszo do szkoły podoficerów w Lęborku. Sytuacja na froncie zmusiła Niemców w styczniu 1945r. do rozpoczęcia pospiesznej ewakuacji Pomorza Gdańskiego. 16 stycznia wydano rozkaz organizacyjny do „Eva – Fall”. Ewakuacja KL Stutthof miała zacząć się w trzecim stopniu ewakuacji, po ogłoszeniu hasła „Seehund” (foka) według harmonogramu opracowanego przez komendanturę obozu i ostatecznie drogą lądową, pieszo do odległego 140 km Lęborka. Począwszy od 25 stycznia, każdego kolejnego dnia, o godz. 5-6 rano miały wyruszać kolumny jeńców. Pierwszego dnia było ich 7, następnego miało być 8-11. Ruszyli na trasę, którą do dziś znaczą ich groby. Co z ewakuacją podobozów? Rozpoczęła się ona równocześnie z ewakuacją obozu centralnego. W 24 podobozach podległych KL Stutthof, na obszarze od Królewca do Polic, a na południu do Brodnicy i Torunia w momencie rozpoczęcia ewakuacji przebywało 22 521 więźniów. 15


Tragiczne są losy więźniarek podobozów zlokalizowanych w okolicach Królewca. Opisała je jedna z kilku uratowanych więźniarek, Fryda Gabrylewicz. Zmuszone do marszu w silnym mrozie, wietrze i głębokim śniegu. Zgonione z kilku podobozów do Królewca, przetrzymywane tam kilka dni o głodzie, zmuszono do dalszej drogi. Przed wyjściem dokonano selekcji. Zbyt słabe rozstrzelano na miejscu. Pozostałe popędzono w kierunku Pilawy. Kiedy po całym dniu marszu znalazły się na brzegu morza, grupami wpędzano kobiety na zamarznięte morze i rozstrzeliwano. Tak „zlikwidowano” prawie 3000 więźniarek. Prawdopodobny los spotkał więźniów kolejnych, 2 położonych bardziej na południe podobozów. Losy żydowskich więźniarek z podobozów rozlokowanych od Elbląga po Brodnicę i Nowe Miasto Lubawskie, a wchodzących w skład Baukomando Ostland częściowo są znane. Te, które wcielono do komanda w Bruckenkopf Elbling wróciły do Stutthofu. Więźniarki z komanda w Jajkowie po trzech tygodniach morderczego marszu dotarły do Pruszcza Gdańskiego idąc wzdłuż lewego brzegu Wisły kierując się z Grudziądza na północ. Umieszczone w barakach na lotnisku doczekały wyzwolenia. Z których podobozów maszerowały kobiety spoczywające w Białachowie? Kierunek skąd przyszły, od strony Skórcza, wskazuje, że szły od strony Wisły. Najbliższe mosty na Wiśle były w Toruniu, Świeciu, Grudziądzu i Tczewie. Nie szły od północy, od strony Tczewa. Gdyby przechodziły Wisłę w Tczewie, skierowane zostałyby na północ, do Pruszcza Gd. Ta przeprawa więc odpada. Uwagę skierować trzeba na pozostałe kierunki. Podobozy usytuowane między Brodnicą, Chełmżą i Toruniem skierowano na Świecie, a następnie przez Bory Tucholskie, Kościerzynę w kierunku Lęborka, do którego nie dotarły. Najbliżej do Grudziądza miały więźniarki z podobozów w linii prostej na wschód - w okolicach Lubawy. Najprawdopodobniej sześciu. Usytuowane po dwa w bliskiej przy sobie odległości. I tak: Gutowo i Naguszewo na wschód od Lubawy w kierunku Rybna i Dąbrówna. Na trasie Nowe Miasto Lubawskie w kierunku Lidzbarka Welskiego podobozy funkcjonowaly w miejscowościach Gwiżdziny i Krzemieniewo, a wzdłuż trasy z Nowego Miasta w kierunku Brodnicy funkcjonowały podobozy w Brzoziu Lubawskim i Wielkim Głęboczku. Obozy te zostały utworzone z myślą o przygotowaniu zabezpieczeń przed zbliżającym się frontem. Na gwałt potrzebne były fortyfikacje, umocnienia, schrony w tym rejonie. Po wykonaniu zadania więźniarki miały wrócić do Stutthofu. We wszystkich tych podobozach budowano różnorodne umocnienia i fortyfikacje obronne. Pracę Żydówek nadzorowali członkowie Organizacji Todt. Obozy znajdowały się w pobliżu zabudowań okolicznych 16

rolników, a w Krzemieniewie i Naruszewie były nieodrutowane. Dzięki temu mieszkańcy wsi mogli wspierać kobiety jedzeniem i piciem. Było to bohaterstwo. Za taką pomoc karano śmiercią. W Krzemieniewie w spartańskich warunkach przebywalo ok. 500 kobiet z Litwy, Węgier, Czech, Słowacji. Zakwaterowane najpierw w budynkach gospodarczych pobliskiego majątku, następnie przeniesione zostały do wybudowanych drewnianych baraków. Podobno był to jedyny obóz, w którym baraki ogrzewano małym żelaznym piecykiem. Relacje świadków życia obozowego są wstrząsające. Przed ewakuacją po selekcji, najsłabszym kobietom, które nie wytrzymałyby marszu, wstrzykiwano fenol. Pozostałe poprowadzono w kierunku wsi Kaługa. A dalej? W Gwiździnach więźniarki pracowały w majątku niemieckiego gospodarz Modrowa. Esesmani ewakuowali się z kobietami zdolnymi do marszu, pozostawiając w obozie 368 chorych więźniarek.. W czasie marszu kobiety padały z wycieńczenia. Kiedy przy życiu zostały 24 kobiety, spowalniając ucieczkę esesmanom przed nadciągającym frontem, ci zamordowali je w lesie kolo Skarlina. Więźniarki tego obozu nie dotarły nawet do Biskupca Pomorskiego. W Brzoziu Lubawskim przebywało ok. 1000 więźniarek, które przewieziono z Kamienia Wielkiego. Później przetransportowano je do wsi Głęboczek Wielki, a następnie do wsi Jajkowo. Największy obóz znajdował się w Gutowie, za Lubawą. Tam skierowano 1200 więźniarek. Okrucieństwo, katowanie, bicie, rozstrzeliwanie było na porządku dziennym. 17 stycznia podjęto decyzję o likwidacji obozu. Już w połowie stycznia przeprowadzono selekcję. Zdolne do marszu ustawiono w kolumny i popędzono na zachód. Dalszy ich los nie jest znany. 27 stycznia na teren obozu wkroczyły wojska radzieckie zastając tam w stanie skrajnego wyczerpania 163 więźniarki, którym wstrzyknięto dożylnie fenol. Ponadto odkryto masowy grób 120 rozstrzelanych kobiet. We wsi Naguszewo więźniowie budowali baraki i fortyfikacje na linii Gutowo- Rumian. Podobno było ich aż 3700, głównie kobiet. 17 stycznia przewieziono je go Gutowa, by po selekcji i likwidacji najsłabszych kobiet ewakuować je w kierunku Nowego Miasta. Z Gutowa wyszło tylko około 300 kobiet w kierunku Nowego Miasta Lubawskiego. Dotarły do Grudziądza i po przekroczeniu Wisly pomaszerowały w kierunku północno-zachodnim. Czy to była grupa kobiet, żydowskich więźniarek, którą próbowano doprowadzić przez Skórcz, Kościerzynę aż do Lęborka ? Z materiałów dotyczących śledztwa w sprawie zbrodni popełnionych na terenie powiatu starogardzkiego, zebranych przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Gdańsku, wynika, że przez ten teren przechodziły kolumny MOJA ZIEMIA


więźniarek żydowskich i że dokonano na nich masowych morderstw. Trudno było ustalić, czy kolumny te składały się z więźniarek należących do Baukommando Ostland (Komando Budowlane „Osland”), czy ewakuowane z okolic Brodnicy i Torunia należące do Baukomando Weichsel. Na kilkanaście obozów Komanda Osland znane są losy więźniów tylko kilku podobozów. Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Gdańsku potwierdziła, że w styczniu, lutym 1945r. przez rejon Starogardu, Skórcza, Starej Kiszewy przechodziły kolumny Żydówek z podobozów z Prus Wschodnich. Jedna z kolumn maszerowała od strony Wisły przez Starą Janię, gdzie zabito 87 kobiet, do Skórcza. Józef Milewski w monografii „XX wieków Skórcza” dokonał następującego wpisu: „W dniu 28 stycznia 1945r. przy temperaturze 22 stopni poniżej zera i ostrym, suchym, ścinającym twarz wietrze hitlerowcy pędzili z postoju w Wolentalu około 500 Żydówek. Marsz Śmierci tych kobiet prowadził przez Skórcz w kierunku Zblewa. Przyodziane w lekki ubiór, z odmrożonymi po kolana, półbożymi nogami padały wzdłuż trasy jak muchy. Konwojenci SS uderzeniami kolb lub wystrzałem w głowę wykańczali swe ofiary. W Skórczu ubyło 6 Żydówek, a dalszych 25 na drodze poza miasteczkiem. Poza tym w Skórczu rozstrzelano 70-80 Żydówek przy kopaniu okopów. Mówią, że były one narodowości rumuńskiej”. Na podstawie analizy zachowanych materiałów, wg Janiny Grabowskiej, długoletniej dyrektor Muzeum w Sztutowie, można założyć, że podczas ewakuacji podobozów od połowy stycznia do kwietnia 1945 r. zginęło 12 000, a 20 000 osób znalazło się na trasie Marszu, w większości kobiet narodowości żydowskiej. Ich mogiły, znane i nieznane, rozsiane są na przestrzeni setek kilometrów. Ogółem ofiary, w liczbie ok. 8000 złożone są w 37 mogiłach zbiorowych, w tym 26 w województwie pomorskim. Mogiły te objęte są opieką miejscowego społeczeństwa, głównie młodzieży szkolnej i harcerskiej. Z wykazu miejsc pamięci, objętych taką opieką na terenie powiatu starogardzkiego i kościerskiego można prześledzić trasę Marszu Śmierci, którą przebywały więźniarki począwszy od Wolentala przez Skórcz, Lubichowo, Białachowo, Zblewo, Górę (grób nad jeziorem „Pani”), Nową Kiszewę, las między miejscowościami Sarnowy i Rotenbark po Będomin. Zanim najsilniejsze więźniarki zakończyły swoją ziemską wędrówkę w najprawdopodobniej w Będominie. Do Lęborka nie dotarły. Drogę tę przebyły w nieludzkich warunkach: w zimnie, o głodzie i poniewierce, długą, bo prawie ponad dwustukilometrową drogę. „Niech świat o tym wie, co oni robili” - to słowa Dwory Zielonej, która przeżywszy PAŹDZIERNIK 2017

okupację stała się jedną z bohaterek opowiadań Nałkowskiej opowiadającą o swoich tragicznych doświadczeniach dając świadectwo zwyrodnienia niemieckiego nacjonalizmu. W imię czego miliony ludzkich istnień poniosły straszliwą śmierć? Zofia Nałkowska motto „Medalionów” napisała w tekście ostatniego opowiadania cyklu p.t.: „Dorośli i dzieci w Oświęcimiu”. W tym krótkim, lecz jak bardzo wymownym zdaniu zamknęła istotę tamtych tragicznych lat i dni: „Tak zamyślona i zrealizowana impreza była dziełem ludzi. Oni byli jej wykonawcami i jej przedmiotem. Ludzie ludziom zgotowali ten los. Jacyż byli ci ludzie?”.

W przemówieniu / artykule korzystano m. in. z następujących źródeł: 1. Chełkowski Tomasz, Obozy, w których mordowano Żydówki. Poznaj czarne karty historii Ziemi Lubawskiej. 2. Mirosław Gliński, Organizacja obozu koncentracyjnego Stutthof w: Muzeum Stutthof w Sztutowie. Zeszyty Muzeum 3, s. 181-205. 3. Milewski Józef, Tomajer Adam, XX wiekow Skórcza, s.38 4. Tomaszewicz Longina, Relacja z opieki nad Miejscem Pamięci w Białachowie

17


Tomasz Damaszk, Piotr Wróblewski Dnia 26 sierpnia 2017 roku w Białachowie miały miejsce dwie uroczystości. Z inicjatywy członków ZK-P, we współpracy z UG Zblewo, został uporządkowany teren białachowskiego cmentarza poewngelickiego. Ustawiono też okazały krzyż wykonany przez Marka Pawelca, do którego pasyjkę wyrzeźbił Edmund Zieliński. Drewno na krzyż ofiarował Piotr Kropidłowski. Poświęcenia dokonał ks. prałat Zenon Górecki. Przy śródleśnej drodze, za starą szkołą w Białachowie od lat znajduje się oznaczone miejsce pochówku dziewięciu więźniarek narodowości żydowskiej, które podczas „marszu śmierci” tam zakończyły życie. ZK-P wystąpił z inicjatywą dodatkowego upamiętnienia tego miejsca.; stanął tam obelisk z napisami po polsku i hebrajsku. Projekt plastyczny przygotował Lech Zdrojewski, kamień obrobił zakład „Trawiccy” z Kalisk. Oto lista darczyńców, których wpłaty pozwoliły zrealizować to zamierzenie: Leszek Baczkowski, ks.Mieczysław Bizoń, Dorota i Jarosław Boś, Hanna i Leszek Burczyk, Mieczysława i Mirosław Cierpioł, Krystyna Engler, Adam Fierka,Ewa Gilewska, Jan Gumiński, Jacek Kędzierski, Felicja Kołakowska, Teresa i Zenon Krzyżyńscy, Barbara Maciejewicz, Izabela Orlikowska-Kawska, Józef Peka, Ewa Piotrowska, Janusz Prabucki, Gertruda Stanowska, Tamara i Andrzej Swobodzińscy, Patrycjusz Szachta, Magdalena i Grzegorz Tarakan, Regina i Mirosław Umerscy, Henryk Warnke, Joanna i Tomasz Wierzba, Piotr Wróblewski, Lech Zdrojewski, Edmund Zieliński i jeden anonimowy darczyńca. Dnia 27 sierpnia 2017 roku odbył się w Wirtach II Kiermasz Sztuki i Rękodzieła. Swe prace wystawili uczestnicy dorocznego pleneru oraz zaproszeni artyści. Szacujemy, że kiermasz odwiedziło około trzech tysięcy gości. Zapraszamy za rok.

Co słychać u naszych członków? Tomasz Damaszk, Piotr Wróblewski W dniach 1-3 września 2017 roku w Krakowie – Wieliczce odbywał się XI festiwal „Kaczmarski underground”. Podczas festiwalu nasz członek, Krzysztof Bagorski, miał indywidualną wystawę swych prac plastycznych – portretów. Członek zarządu naszego oddziału kol. Henryk Świadek w dniu 24 września na Powiatowych Dożynkach w Bolesławowie obchodził czterdziestolecie pracy zawodowej w Pomorskim Ośrodku Doradztwa Rolniczego. Gratulujemy !!!

źródło: facebook/@boleslawowo

Z życia Zrzeszenia

Wicemarszałek Województwa Pomorskiego Krzysztof Trawicki składa gratulacje Henrykowi Świadkowi.

P I E WA N E J Ś I J E N O I W P O E Z J I M ÓZ T O F A B A G O R S K I E G O R Ó Z C E I W A YN RZYS K A W T S R A Z A P R A S Z ASM L WĘ MA opada 2017 r. st li 7 1 k te O R A Z W Y TA ią p wej w Bytoni w ole Podstawo godz. 18.00. o w Publicznej Szk

ezji śpiewanej. się pięknem po yć w ch za i, yk . haj dobrej muz tysty z Kociewia Przyjdź i posłuc i malarskimi ar m ła kiej szkoły. ie ńs dz to zy by oc h ch progac ny Oczaruj swe in śc go w u ęstunk z Kociewia. zy słodkim pocz być publikacje na Wszystko to pr e kż ta li og Będziecie m

18

MOJA ZIEMIA


Zblewscy organiści z nową historią w tle Wojciech Birna Wdzięczność to coś znacznie więcej niż „dziękuję” rzucone niedbale i jakby automatycznie. Doświadczając od kogoś dobra, czujemy moralne zobowiązanie do odwzajemnienia go i chęć podziękowania. Nikt z nas nie rodzi się wdzięczny, ale może się tego nauczyć poprzez obserwowanie poświęcenia innych i otrzymywane od nich dobra. Idea dawania nie polega na dzieleniu się rzeczami małymi czy dużymi, ale na dawaniu tego, z czym nam najtrudniej sie rozstać. To jest zasada dawania i brania, o której na każdym kroku przypomina nam Jezus. Czas na odrobinę historii. Na przełomie 105 lat działalności chóru zblewskiego, nieprzerwanie, dyrygentami byli: Augustyn Szulca, Jan Czaplewski, Kazimierz Czaplewski, Albin Burczyk, Izydor Borzyszkowski, Alfons Gac. Obecnie funkcję tę pełni Waldemar Klejna. Teraz już wiemy, że do tego grona dołączy pan Władysław Freza. Jak wynika z informacji, które posiadam, był On organistą, krótko, bo zaledwie dwa lata, przed panem Izydorem Borzyszkowskim.

Pan Władysaw Freza przy organach. Zdjęcie ze zbiorów rodziny Pana Władysława.

Obraz z wizerunkiem św. Cecylii podarowany chórzystom jest pamiątką z zaślubin rodziców właścicielki obrazu Państwa Zofii i Władysława Frezów, którą otrzymali w prezencie od ks. Cichockiego udzielającego ślubu parze młodej. Z informacji córki Janiny i wnuczek Anny i Krystyny wynika, że ojciec/dziadek Władysław, który urodził się 12 stycznia 1905 roku, od 1930 był organistą w Zblewie, nic więc dziwnego, że Państwu Frezom towarzyszyła w życiu rodzinnym św. Cecylia, wszak jest Ona patronką chórzystów i muzyki chóralnej. Reprodukcja ta pochodzi z 28 kwietnia 1931 roku i ma wymiary 55 x75 cm. Pan Freza grał w zblewskim PAŹDZIERNIK 2017

kościele krótko. Jak się okazało w parafii działał chór kościelny. Aby prowadzić taki zespół, trzeba było być organistą I stopnia. Nasz bohater z II stopniem wykształcenia nie mógł prowadzić takiego chóru, więc dyrygentem i zarazem organistą na wiele lat został pan Izydor Borzyszkowski. Chcąc robić to, co się kocha najbardziej, pan Władysław został organistą w Pogódkach. Niebawem musiał przenieść się do Torunia, aby tam kontynuować swoją pasję i pracować jako organista w miejscowości Toruń Mokre. II wojna światowa pokrzyżowała plany Państwa Frezów i musieli powrócić do Zblewa. Tu otrzymał posadę organisty w niedalekim Borzechowie i dalej, dojeżdżając do parafii św. Anny, pan Władysław mógł wykonywać swój zawód. Po wojnie został organistą w Miłobądzu, więc nadal robił to, co kochał. Po kilku latach pracy w tamtejszej parafii wrócił nie do Zblewa, lecz do Bytoni i przejął majątek po rodzicach, aby zająć się prowadzeniem gospodarstwa. Ta decyzja diametralnie zmieniła sposób życia i funkcjonowania Państwa Frezów. Od tego czasu pan Władysław nie pracował już nigdzie jako organista. Zmarł 6 maja 1993 roku i został pochowany na zblewskim cmentarzu. Od teraz pan Władysław dołączy do grona naszych wielkich poprzedników, którzy grali na organach w naszym kościele i uświetniali swym śpiewem liturgie święte. Jak co roku, w listopadzie, w oktawie uroczystości Wszystkich Świętych, będzie sprawowana msza święta za Niego i innych zmarłych organistów/dyrygentów i chórzystów. Historia pana Władysława Frezy była nam dotąd nieznana. Dzięki uprzejmość córki Janiny i wnuczek mogłem, z wielką wdzięcznością, opisać nieznaną, ale jakże ciekawą dla nas - chórzystów, historię. Zdaję sobie sprawę, że istnieje więcej informacji na ten temat, ale pamięć jest ulotna i dlatego przeniosłem na papier to, czego się, wraz z żoną, dowiedzieliśmy. Za wszelkie przejawy dobroci jesteśmy darczyńcom bardzo wdzięczni. Podarowana przez Państwa Wirkusów rodzinna pamiątka zostanie umieszczona w górnej sali Domu Parafialnego na honorowym miejscu obok chóralnego sztandaru. Chcę zapewnić, że przekazany obraz zostanie otoczony czcią należną świętej, którą przedstawia. Informacje, u kogo znajduje się tak piękny obraz, pochodzą od ks. proboszcza Zenona Góreckiego, który dostrzegł ów wizerunek podczas wizyt kolędowych i przekazał mi tę cenną wiadomość, z której chętnie skorzystałem. Chciałem tylko wypożyczyć to dzieło, ale okazało się, że otrzymałem go w darze, dlatego ja i członkowie chóru parafialnego pw. św. „Cecylii” składamy serdeczne podziękowanie Pani Janinie Wirkus zd. Freza z Bytoni za cudowny dar w postaci obrazu z wizerunkiem św. Cecylii i przekazanie go chórowi parafialnemu. Dzisiaj obraz ten cieszy oczy zblewskich chórzystów, i nie tylko. W imieniu chórzystów serdeczne podziękowania składa prezes chóru Wojciech Birna z żoną Reginą. 19


Kącik kulinarny Przepisy Pani Reginy Umerskiej Kiszony topinambur w zaczarowanym słoiku Składniki: • 1 kg topinambura • 2 gałązki kopru • 2 liście chrzanu • 2 kawałki korzenia chrzanu około 2 cm • 2 liście winogron • 2 liście dębu • 4 ząbki czosnku • 1 litr wody • 1 łyżka soli Wykonanie: Wszystkie składniki dokładnie umyć. Topinabur ciasno ułożyć w słoikach na przemian z pozostałymi składnikami. Rozpuścić sól we wrzącej wodzie. Zalać topinambur i zamknąć słoje. Pozostawić do góry dnem do ostygnięcia. Przechowywać w chłodnym miejscu. Ukiszone będę za 3 tygodnie.

Dżem z dyni, jabłek i jarzębiny Składniki: • 750g jabłek antonówek • 500g jarzębiny • 500g dyni • 750g cukru • 1/3 łyżeczki mielonego cynamonu Wykonanie: Jarzębinę przebrać, opłukać i odłożyć na 2, 3 dni do zamrażalnika. Zamrożoną jarzębinę wrzucić do wrzątku, gotować 10 min i odcedzić. Do szklanki wywaru z jarzębiny dodać cukier, chwilę gotować, zszumować i włożyć jarzębinę. Po około 15 min dodać ugotowaną dynię, jabłka starte na tarce o dużych oczkach i gotować. Dżem jest gotowy, gdy dynia i jabłka się rozpadną, a jarzębina jest szklista. Gorący przełożyć do słoików i pozostawić do góry dnem do ostygnięcia. Odpowiedzi na zagadki z poprzedniego numeru Parzybroda – jak nazwa wskazuje „parzy brodę”; kapuśniak z białej kapusty, która nie była drobno poszatkowana, dlatego podczas jedzenia chlapała na brodę jedzącego. Szarpaki- też kapuśniak, ale z kapusty kiszonej; właściwie kartoflanka z dodatkiem kapusty. Z odzewu, jaki otrzymaliśmy wynika, że gospodynie ze średniego i starszego pokolenia bez problemu rozpoznały obie potrawy i – jak z rękawa – sypały sposobami ich przygotowania. Dzisiaj kolejne pytanie kulinarne. Co to za potrawa?

szandar i golce 20

Z kart historii Wirt Włodzimierz Wałaszewski „Arboretum Wirty” pod względem geograficznym zlokalizowane jest w regionie Pojezierza Starogardzkiego na Kociewiu w pobliżu Jeziora Borzechowskiego Wielkiego. Dzięki sąsiedztwu rozległego zbiornika wodnego (a także obecności stawu na terenie arboretum), panuje tu unikalny, wilgotny mikroklimat pozwalający na uprawę wielu wymagających gatunków roślin. Jego historia sięga 1875 r., czyli czasów, gdy ziemie te należały do Prus. Najpierw – na leśnej polanie – znajdowała się tutaj szkółka drzew i krzewów owocowych. Trzydzieści lat później w leśnictwie europejskim zapanowała swoista moda na sprowadzanie egzotycznych gatunków drzew z którymi wiązano spore nadzieje gospodarcze. Przed ewentualnym wykorzystaniem ich w lasach należało jednak sprawdzić, jak zachowują się w miejscowym klimacie. Z tego powodu zakładano liczne powierzchnie doświadczalne. Wiele z nich powstało właśnie w ówczesnym Nadleśnictwie Wirty. Miejscowy nadleśniczy – Adam Puttrich – był światłym leśnikiem utrzymującym bliskie kontakty m.in. ze słynnym naukowcem – prof. Adamem Schwappachem. W ich rezultacie, we współpracy z Ogrodem Botanicznym w Berlinie i uczelnią leśną w Eberswalde, w latach 1881-1896 powstało w Wirtach 29 rodzajów powierzchni doświadczalnych. Najpierw, w 1881 r. sprowadzono nasiona licznych gatunków drzew amerykańskich (głównie iglastych), później zaś (1891 r.) – japońskich. Taki dobór egzotów podyktowany został ówczesnymi trendami w leśnictwie. Ogromną większość ponad 46-hektarowej powierzchni (ponad 40 ha) zajmowała sosna smołowa, poza tym w Wirtach testowano również jodłę kaukaską, cyprysik Lawsona, cyprysik japoński, świerk sitkajski, sosnę Banksa, daglezję zieloną, żywotnik olbrzymi i orzesznik owłosiony. Później dołączyły do nich kolejne gatunki. Niestety, większość z tamtejszych okazów nie dotrwała do naszych czasów. W 1887 r. założono jednohektarową powierzchnię z dębem bezszypułkowym, która dzisiaj stanowi drzewostan nasienny. Na przełomie XIX i XX w. zgromadzono tu również imponującą kolekcję róż. Do I wojny światowej obiekt w Wirtach należał do Lasów Królewskich Obwodu Gdańskiego, zaś po zakończeniu działań wojennych wszedł w skład Lasów Państwowych. W okresie międzywojennym Wacław Suski dokonał pierwszego spisu drzew i krzewów, zaś ówczesny nadleśniczy – Kazimierz Maciejewski – opracował charakterystykę botaniczną obiektu. Dalszy rozwój arboretum nastąpił w latach 50-tych, gdy kierował nim nadleśniczy Józef Pozorski. Powstał wtedy skalniak o powierzchni 0,44 ha z licznymi egzotycznymi gatunkami roślin. W latach 1955-1958 na terenie parku rosło 90 gatunków drzew i krzewów MOJA ZIEMIA


liściastych oraz 140 iglastych. Obecnie Arboretum w Wirtach jest obiektem naukowo dydaktycznym (od 1984 r.) administrowanym przez Nadleśnictwo Kaliska. W 2005 r. uzyskało status Ogrodu Botanicznego. Nadzór naukowy nad tym obiektem sprawuje prof. dr hab. Urszula Nawrocka-Grześkowiak. Wcześniej w pracach Arboretum czynnie uczestniczył też Instytut Dendrologii Polskiej Akademii Nauk w Kórniku oraz Katedra Dendrologii i Kształtowania Terenów Zieleni Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technicznego w Szczecinie. Jako ciekawostkę warto dodać, że na terenie leśnej części Arboretum znajduje się też grób syna jego założyciela – Victora Oswina Puttricha, zmarłego w 1876 r. wieku zaledwie 10 lat. Jak wynika z dawnych przekazów ojciec zapragnął wykształcić chłopca na swego następcę i od najmłodszych lat próbował wyszkolić go na myśliwego i leśnika. Niestety, ten nie wykazywał najmniejszych zainteresowań w tym kierunku. Surowy nadleśniczy wprowadził więc pruski dryl i zastosował wobec „krnąbrnego” syna metody wychowawcze polegające na zamykaniu go za karę w piwnicy i głodzeniu. W następstwie tych zabiegów chłopiec zapadł na gruźlicę i zmarł. Dręczony wyrzutami sumienia Adam Puttrich pochował syna w lesie w trumnie z kryształowym wiekiem, obsadził grób barwinkiem, a obok posadził dwie jodły. Po przejściu na emeryturę w 1901 r. były nadleśniczy opuścił Wirty i podobno wyjechał na Śląsk, gdzie na jednym z cmentarzy ewangelickich ma do dziś znajdować się jego mogiła.

PAŹDZIERNIK 2017

Powyżej prof. Dr mult. A. Shwappach Poniżej budynek dawnego nadleśnictwa w Wirtach z czasów Puttrich’a. Fot. ze zbiorów Fundacji OKO-LICE KULTURY.

21


Wirty gościły pasjonatów sztuki i przyrody Magdalena Apostołowicz W ostatnią niedzielę sierpnia tłumy mieszkańców i gości odwiedziły arboretum w Wirtach. Przyciągnął ich tu niezwykle klimatyczny Kiermasz Sztuki i Rękodzieła - prawdziwe święto pięknej przyrody, regionalnej sztuki i ciekawych ludzi. Przypomnijmy, iż kiermasz był pokłosiem XI Pleneru Artystów Ludowych Pomorza w Bytoni. Kiermasz Sztuki i Rękodzieła w Wirtach odbył się już po raz drugi. Rok temu w wydarzeniu wzięło udział ponad tysiąc gości z całego regionu, a w tym roku było ich już dużo więcej! I nic w tym dziwnego, bo formuła imprezy jest bardzo ciekawa. Dlaczego? Odpowiedź jest krótka – ten kiermasz to połączenie tego, co mamy najpiękniejsze – ludzi, przyrody i kultury. Mimo porannego deszczu, od samego rana arboretum pełne było zwiedzających. Czekały na nich atrakcyjne stoiska, prezentacje i wystawy, a przede wszystkim – spotkania z twórcami. Do Wirt zjechali bowiem wspaniali rzeźbiarze, hafciarki, artyści malarze czy wikliniarze. Było też stoisko z ręcznie robioną biżuterią i z decoupage. Można było nie tylko podziwiać piękne rękodzieło, ale też porozmawiać z artystami, a nawet podglądać ich przy pracy (m.in. przy wyplataniu koszy). Zachwyt gości budziła przepiękna wystawa prac z XI Pleneru Artystów Ludowych Pomorza w Bytoni. Nie zapomniano także o regionalnej kuchni! Na pyszny poczęstunek zaprosiły gości Panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Bytoni. Można było również „osłodzić” sobie niedzielę w kawiarence „Kropek”, gdzie czekały m.in. wspaniałe lody i ciasta. Tego dnia i w takim miejscu nie mogło też zabraknąć leśników z Nadleśnictwa Kaliska – gospodarzy arboretum w Wirtach i współorganizatorów kiermaszu. Przygotowali oni nie tylko oblegane przez gości atrakcyjne stoisko edukacyjne, ale także zapewnili bezpłatne zwiedzanie arboretum. A na wszystkich, którzy chcieli po prostu odpocząć i nacieszyć się pięknem przyrody czekały klimatyczne ławeczki w alejkach parku, a nawet – wspaniałe ognisko. Nadleśniczy Nadleśnictwa Kaliska Andrzej Przewłocki nie ukrywa radości, że kiermasz spotkał się z tak ciepłym przyjęciem ze strony mieszkańców i gości. „Jako leśnicy bardzo cieszymy się, że mogliśmy gościć w arboretum w Wirtach nie tylko wspaniałych artystów ludowych, którzy brali udział w bytońskim plenerze, ale także wielu mieszkańców regionu. Nie ukrywam, że wysoka frekwencja na kiermaszu była dla nas wielką radością i satysfakcją, bo oznacza to, że Wirty świetnie sprawdziły się w roli gospodarza. Szacujemy, iż w tym roku 22

przez kiermasz przewinęło się około 3 tysięcy gości. To o połowę więcej niż podczas ubiegłorocznej edycji! Widać, że taka kulturalno-przyrodnicza inicjatywa spodobała się mieszkańcom, tym bardziej, że jak można było zauważyć, przybyli oni na kiermasz całymi rodzinami. Doskonale wpisuje się to w ideę i przesłanie naszego arboretum, które promujemy jako najlepsze miejsce do rodzinnego wypoczynku na łonie przyrody. Kiermasz był więc dla nas z jednej strony świętem sztuki ludowej i okazją do spotkań z ciekawymi ludźmi, a z drugiej strony - świetną promocją samych Wirt i naszego pięknego ogrodu. A warto pamiętać i przekonać się o tym, że miejsce to o każdej porze roku jest wyjątkowe.” – podsumowuje Nadleśniczy, a my zapraszamy już za rok – na kolejny kiermasz! Organizatorami kiermaszu było Zrzeszenie Kaszubsko Pomorskie Oddział Kociewski w Zblewie i Nadleśnictwo Kaliska.

MOJA ZIEMIA


FOTO: Magdalena Apostołowicz, Krzysztof Bagorski i Wojciech Zieliński FOTO: Krzysztof Frydel

Fotografie z Kiermaszu Sztuki i Rękodzieła w Wirtach

Panorama Arboretum Wirty. PAŹDZIERNIK 2017

23


Wyce i faksy

FOTO: Magdalena Apostołowicz, Krzysztof Bagorski i Wojciech Zieliński; OPISY: REDAKCJA

EJ BIBLIOTEKI LN A U T IR W O ka.pl P R A S ZA M Y D

s ca ko c i ew i n b r a k s . OJA ZIEMIA w M ww IE NUMERY NIEŻ WSZYSTK

ZA

ZNAJDZIECIE TA

M RÓW

„Jadzie Krysia jadzie... bez trzymanki”

„Co zwiastuje uśmiech Pana Nadleśniczego?”

„A u nas dziki to takie ryje mają”

„Niesamowite! Misiaczek w Wirtach”

„Ławeczka prawie jak w Wilkowyjach”

„Komorowski znów w Wirtach!?”

„Ale psiankny ten marszałkowski zwis męski!”

źró dł o: fa ceb o ok/ @ b ol esl awowo

„Radio Głos” do listy przebojów.

WYDAWCA: Fundacja OKO-LICE KULTURY 83-210 ZBLEWO, ul. Modrzewiowa 5 www.oko-lice-kultury.pl. tel. 504 248 558 DTP: KINGA GEŁDON DRUK: DRUKARNIA KIM STAROGARD GD.

REDAKCJA: MAGDALENA APOSTOŁOWICZ, KRZYSZTOF BAGORSKI, BARTŁOMIEJ FOTTA,KS. ZENON GÓRECKI, DANIEL MIELEWSKI, GERTRUDA STANOWSKA,PIOTR WRÓBLEWSKI, b i u r o . z k p z b l e w o @ g m a i l . c o m EDMUND ZIELIŃSKI,TADEUSZ MAJEWSKI - korespondent. w w w . f a c e b o o k . c o m / z k p z b l e w o


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.