Natsume Sōseki - Sedno rzeczy

Page 1

Z języka japońskiego przełożył, przypisami i posłowiem opatrzył Mikołaj CzytelnikMelanowicz NATSUME SŌSEKI SEDNO RZECZY

Tytuł oryginału Kokoro Projekt ok ładki i stron tytułowych FRYCZ i RedaktorWICHAprowadzący Mariusz Zwoli ński Redakcja techniczna Bożena Ławnicka PiotrKorektaKrólak©Copyrightfor the Polish translation and the afterword by Mikołaj Melanowicz, 2022 © Copyright for this edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2022 ISBN 978-83-07-03537-6

I Sensei i ja

Nazywałem go zawsze Senseiem1. Teraz też będę o nim mówi ł po prostu Sensei, nie wyjawię prawdziwego na zwiska. Nie dlatego, żebym obawiał się popeł nienia niedyskrecji, po prostu tytuł ten brzmi dla mnie bardziej naturalnie. Ilekroć bowiem wspominam tego człowieka, zawsze ciśnie mi się na usta słowo Sensei. To samo przeżywam teraz, gdy biorę pędzel do ręki. Nie potrafię przezwyciężyć niechęci i posłużyć się obcymi dla mnie łaci ńskimi inicjałami. Senseia poznałem w Kamakurze. Byłem wtedy jeszcze m łodym, początkującym studentem. Przyjaciel, który korzystając z letnich wakacji, przebywał nad morzem, prosił, żebym koniecznie do niego przyjechał, zdobyłem więc po kilku dniach trochę pieniędzy i postanowiłem go odwiedzić. Ale nie minęły trzy dni od mego przyjazdu do Kamakury, kiedy przyjaciel dostał telegram wzywający do rodzinnego domu. Zawiadomiono go, że matka jest chora, on w to jednak nie wierzył. Od pewnego czasu rodzice usiłowali nakłonić go do małżeństwa wbrew jego woli. Zresztą zgodnie z ówczesnymi zwyczajami był on naprawdę jeszcze zbyt m łody, żeby się żenić. A co najważniejsze, nie 1 Sensei – nauczyciel, mistrz; tytu ł grzecznościowy: „pan doktor”, „pan mecenas”, „pan profesor”.

7 1

podoba8ła mu się dziewczyna. Dlatego celowo unikał spotkania z rodziną i choć właściwie powinien był wrócić na wakacje do domu, czas ten spędzał w okolicachPokazaTokio. ł mi telegram i zapytał, jak ma postąpić. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Ale jeśli matka naprawdę była chora – to uważałem, że oczywiście powinien ją odwiedzić. Zdecydował się więc w koń cu pojechać. A ja, który z takim trudem zdobyłem się na przyjazd do Kamakury, zostałem w rezultacie zupeł nie sam. Od rozpocz ę cia zajęć szkolnych dzieli ło mnie jeszcze wiele dni, mogłem równie dobrze pozostać w Kamakurze, jak też wrócić do domu. Ostatecznie postanowiłem zatrzy mać się przez jakiś czas w tym samym hotelu, w którym obaj mieszkaliśmy. Przyjaciel pochodził z bogatej rodziny z regionu Chūgoku, nie miał więc żadnych trudności fi nan sowych, ale ponieważ chodził do szkoły i był jeszcze młody, poziom jego życia nie różnił się zbytnio od mojego. Dlatego też, gdy zostałem zdany na samego siebie po jego wyjeździe, nie musiałem się trudzić szukaniem odpowiedniejszego dla mnie mieszkania. Hotel znajdował się w dość ustronnej części Kamakury. Toteż gdyby interesowały mnie modne wówczas rozrywki, do których należał bilard czy spożywanie lodów, musiałbym odbywać długą drogę prowadzącą przez ryżowe pola. Jazda rikszą kosztowałaby całe dwadzieścia senów2. W tej okolicy stało wiele prywatnych willi. Poza tym do pla ż y nadmorskiej było bardzo blisko –2 Sen – drobna moneta, grosz przedwojenny, jedna setna jena.

9 miłośnik pływania nie mógłby marzyć o dogodniejszymCodzienniemiejscu.

chodzi łem kąpać się w morzu. Gdy między sczerniałymi ze starości strzechami domów zstępowałem w dół, zawsze się dziwiłem, że aż tyle ludzi z miasta mogło się tutaj pomieścić – na plaży roiło się wprost od kobiet i mężczyzn, którzy przybyli na odpoczynek. Morze było czasem tak zatłoczone ciemniejącymi głowami, że wyglądało jak łaźnia publiczna. Nie miałem wśród nich znajomych; otoczony gwarnym i rozbawionym tłumem czułem się jednak dobrze, to drzemiąc na piasku, to znów chlapiąc się w wodzie.

W tym ścisku i gwarze poznałem Senseia. W owych czasach były na plaży dwie herbaciarnie. Przez zwyk ł y przypadek zawsze chodzi łem tylko do jednej.

Sensei zdjął właśnie ubranie i zamierzał pójść się wykąpać, kiedy ujrzałem go w tej herbaciarni po raz pierwszy. Wyszedłem przed chwilą z wody i suszyłem

W odróż nieniu od właścicieli wielkich willi w pobliskiej miejscowości Hase, okoliczni plażowicze nie mieli do dyspozycji własnych przebieralni, musieli więc korzystać z usług herbaciarni. Tutaj pili herbatę, tutaj odpoczywali, przechowywali na krycia głowy i parasole, a ponadto oddawali do przeprania stroje kąpielowe czy zmywali z siebie słoną wodę. Nie miałem własnych kąpielówek, a przy tym obawiałem się kradzieży, toteż przed kąpielą również zostawiałem tutaj wszystkie swoje rzeczy.2

Toteż gdyby nie szczególne okoliczności, nigdy bym zapewne Senseia nie zauważył. Jednak mimo ogromnego tłoku na plaży i mimo mego roztargnienia i zobojętnienia na otoczenie zwróciłem na Senseia od razu uwagę dlatego tylko, że towarzyszył mu cudzoziemiec z Zachodu.Wyj ątkowo jasna cera tego cudzoziemca rzuci ła mi się w oczy w momencie, gdy miałem ju ż wejść do herbaciarni. Stał z założonymi rękami i patrzył na morze; jego czysto japoń ska jukata3 leżała obok, rzucona niedbale na stołek. Miał na sobie tylko slipki, takie same jak zazwyczaj nosimy my, Japończycy. Wydało mi się to szczególnie dziwne. Dwa dni przedtem byłem w Yuigahamie, siedziałem tam na piasku i długo obserwowałem kąpiących się cudzoziemców. Siedziałem na niewielkim wzgórku, nieopodal mnie znajdowało się tylne wejście do hotelu w stylu europejskim, widziałem więc wielu mężczyzn wychodzących, aby zanurzyć się w słonej wodzie – wszyscy mieli dokładnie zakryte piersi, ramiona, biodra. Tym staranniej kryły swą nagość kobiety. Większość z nich miała na głowie gumowe czepki, pomarańczowe, niebieskie lub granatowe, wyraźnie rysujące się ponad falami. Moim oczom, które oglądały niedawno tamtą plażę, Europejczyk spokojnie stojący wśród tłumu w samych japońskich slipkach wydał się tym bardziej niezwykły. W końcu odwrócił on głowę i powiedział parę słów do pochylonego Japończyka. Jego towarzysz podniósł 3 Jukata – lekkie, najczęściej baweł niane okrycie w kszta łcie kimona.

na10 wietrze mokre jeszcze ciało. Między nami poruszało się mnóstwo czarnych głów przesłaniających widok.

Ze zwyk łej ciekawości przyglądałem się sylwetkom obu mężczyzn idących obok siebie plażą w dół, ku morzu. Po chwili weszli do wody i kroczyli dalej naprzeciw fali. Omijając stłoczonych na płyciźnie, rozbawionych ludzi, znaleźli się w spokojniejszej, głębszej wodzie i zaczęli pły nąć. Płynęli tak długo, aż ich głowy stały się ledwie widoczne na horyzoncie. Następnie zawrócili, by znów obok siebie płynąć do brzegu. Gdy wrócili do herbaciarni, nawet się nie obmyli wodą ze studni, tylko wytarli się i za raz ubrali, a następnie szybko gdzieś odeszli. Po ich zniknięciu usiadłem na ławce i zapaliłem papierosa. W roztargnieniu myślałem wtedy o Senseiu. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że widziałem już gdzieś tę twarz. Lecz nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy i gdzie mogłem spotkać tego człowieka. Nie twierdzę, że w tamtym okresie nie mia łem żadnych zmartwień, najbardziej jednak doskwierała mi nuda. Dlatego również następnego dnia wybrałem się do tej samej herbaciarni, o tej samej porze, w której zobaczyłem po raz pierwszy Senseia. Tym razem obcokrajowiec już się nie pojawił, Sensei przyszedł sam, w słomkowym kapeluszu. Zdjął okulary i położył na stoliku, owinął głowę ręcznikiem i szybkim krokiem ruszył w dół plaży. Gdy podobnie jak wczoraj minął hałaśliwych plażowiczów i zaczął płynąć, przyszła mi nagle chęć, żeby pójść w jego ślady. Zatrzymałem się na płyciźnie, ochlapałem aż po głowę, potem doszedłem do głębi i zacząłem płynąć w stronę Senseia. Lecz Sensei – inaczej ni ż wczoraj – zatoczył tym razem łuk i skierował się do brzegu w niespodziewanym

11 z piasku ręcznik, zawiązał go sobie na głowie i ruszył w stronę morza. Był to Sensei.

Nastę pnego dnia również poszed łem na pla żę o tej samej porze i znów zobaczyłem Senseia. Dzień póź niej uczyni łem to samo. Lecz nie nadarzyła mi się okazja do rozmowy czy choć by wymiany pozdrowień. Sensei zachowywał się raczej nietowarzysko. Przychodził na plażę i odchodził zawsze o jednakowej godzinie, zawsze wyniosły i obcy. Nie zauważyłem, żeby zwracał jakąkolwiek uwagę na gwarne i rozbawione otoczenie. Cudzoziemiec, z którym przyszedł za pierwszym razem, w ogóle się już nie pokazał. Sensei zawsze był sam.

dla12 mnie miejscu. I dlatego, niestety, nie osiąg nąłem swego celu. Gdy otrząsając krople wody, wszedłem na wzniesienie, a następnie do herbaciarni, ubrany już Sensei minął mnie, wychodząc na zewnątrz. 3

Kiedy pewnego dnia po skończonej kąpieli Sensei wkładał lekkie kimono, które zawsze zostawiał w tym samym miejscu, spostrzegł, że tym razem z niewiadomego powodu na kimonie peł no było piasku. Odwrócił się więc i kilka razy nim potrząsnął. Wtedy przez szparę w deskach spadły na ziemię okulary, leżące dotąd pod kimonem. Ich brak zauważył dopiero po zawią zaniu pasa, gdyż nagle zaczął się wtedy rozglądać dokoła. Pochyliłem się i pod niosłem okulary spod ławki. Sensei powiedział „dziękuję” i wziął je odeNastmnie.

ępnego dnia poszedłem w ślad za Senseiem do morza. Wskoczyłem do wody i popłynąłem w tym samym co on kierunku. Około dwustu metrów od

13 brzegu Sensei odwrócił się i zaczął ze mną rozmawiać. Na rozległej powierzchni niebieskiego morza nie było w pobliżu nikogo. Silne promienie słońca oświetlały wodę i góry. Moje ciało, jakby przepeł nione radością i swobodą, było ciągle w ruchu – pluskałem się w wodzie jak szalony. Sensei przestał nagle poruszać rękami i nogami, położył się na plecach i unosił spokojnie na fali. Zrobiłem to samo. Na moją twarz jaskrawą barwą spadał błękit nieba, oślepiał ostrym blaskiem. – Jak tu przyjemnie! – krzyknąłem mimo woli.

Po chwili Sensei zrobił zwrot, opuścił nogi w dół, wró ci ł do poprzedniej pozycji i powiedział z naciskiem:–Wracamy?By łem stosunkowo dobrze zbudowany i silny, miałem ochotę pozostać dłużej w wodzie. Lecz kiedy

Sensei zaproponował powrót, odrzekłem natychmiast bez cienia niechęci: – Tak, wracajmy. – I skierowaliśmy się w stronę brzegu.Tobył początek naszej znajomości. Nie wiedziałem jednak, gdzie Sensei mieszka. Minęły chyba dwa dni wspólnego pływania, nadeszło popołudnie dnia trzeciego. Gdy spotkałem go w herbaciarni, zwrócił się nagle do mnie i zapytał: – Czy długo jeszcze masz zamiar tu zostać? Nie zastanawiałem się nad tym, więc nie byłem przygotowany na takie pytanie. Odpowiedziałem po prostu:–Jeszcze nie wiem. – Widząc grymas uśmiechu na jego twarzy, poczułem się nagle zażenowany. Nie mogłem powstrzymać się od zapytania: – A Sensei? – To był początek, od tego czasu zawsze go tak nazywałem.

14 Tego wieczoru odwiedziłem Senseia w jego hotelu. Powiedziałem „w hotelu”, ale był to raczej budynek, który przypominał pawilony znajdujące się w obrębie świątyni. Zauważyłem, że z mieszkańcami tego domu nie łączyły go żadne więzy rodzinne. Gdy zwracałem się do niego „Sensei”, uśmiechał się gorzko. Wytłumaczyłem mu, że taki już mam zwyczaj, kiedy rozmawiam ze starszymi od siebie. Zapytałem go o obcokrajowca.

Opowiedział mi o jego dziwactwach, o tym, że wyjechał on już z Kamakury, i o wielu innych sprawach, a w końcu stwierdził, iż sam się sobie dziwi, że zaprzyjaźnił się z cudzoziemcem, podczas gdy nie utrzymuje kontaktów nawet z Japończykami. Na koniec powiedziałem, że wydaje mi się, iż go już gdzieś przedtem spotkałem, ale w żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Byłem m łody, miałem więc nadzieję, że z pewnością on również powie to samo. W duchu oczekiwałem od niego takiej, a nie innej odpowiedzi. Lecz po chwili namysłu Sensei powiedział: – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek ciebie spotkał. Czy nie mylisz mnie z kimś innym? Poczułem się dziw nie zawiedziony.4

Pod koniec miesiąca wróci łem do Tokio. Sensei opuścił kurort znacznie wcześniej. Przy pożegnaniu zapytałem go: – Czy mógłbym od czasu do czasu odwiedzić pana w domu?Odpowiedział krótko: – Tak, proszę.

Dlatego też jego odpowiedź trochę mnie zdziwiła. Sensei często sprawia ł mi w ten sposób zawód. Czasem miałem wrażenie, że zdawał on sobie z tego sprawę, kiedy indziej – że zupeł nie tego nie dostrzegał. Mimo powtarzających się drobnych rozczarowań nigdy nie przyszło mi na myśl, żeby z tego powodu zerwać z nim znajomość. Raczej przeciwnie, gdy targał mną niepokój, zawsze prag nąłem jeszcze bardziej ją pogłębić. Wraz z rosnącą zażyłością – myślałem – kiedyś wyraźnie objawi mi się to, czego oczekuję. Byłem wtedy młody, to prawda. Ale myślę, że mimo to nie mógłbym zachowywać się wobec wszystkich tak bezpośrednio i szczerze jak wobec niego. Nie rozumiałem zresztą, dlaczego Sensei stał się wyjątkiem. Pojąłem to dopiero teraz, kiedy on już nie żyje. Nieprawda, że na początku mnie nie lubił. Jego jakby nieco szorstkie zachowanie i ch łodne słowa nie były wyrazem niezadowolenia czy chęci odepchnięcia mnie od siebie. Sensei, którego wspomnienie napawa mnie dziś żalem, po prostu jakby ostrzegał tych, którzy chcieli się do niego zbliżyć, że nie jest wart, aby o niego zabiegać. Sensei, który nie przyjmował przyja ź ni od innych, gardził przede wszystkim samym sobą. Wróci łem do Tokio oczywi ście z zamiarem odwiedzenia Senseia. Miałem jeszcze dwa tygodnie do rozpoczęcia zajęć, sądziłem więc, że w tym okresie przynajmniej raz go odwiedzę. Ale po kilku dniach osłabły wrażenia z pobytu w Kamakurze. Barwna atmosfera wielkiego miasta, podniecająca i rozbudzająca stare wspomnienia, pochłonęła mnie całkowicie. Gdy spotykałem studentów na ulicy, myślałem z nadzieją

15 Wtedy uważałem, że zostaliśmy już bliskimi przyjaciół mi, oczekiwałem więc słów nieco cieplejszych.

Upłynął miesiąc od rozpoczęcia zajęć, poczułem się nieco swobodniejszy i odprężony. Zacząłem coraz częściej chodzić po mieście bez wyraźnego celu i niezadowolony. Krążyłem też po własnym pokoju z uczuciem jakiegoś braku. I wtedy znów pojawi ła mi się w wyobra ź ni twarz Sen seia. I zapragnąłem spotkania z nim. Gdy poszedłem odwiedzić Senseia po raz pierwszy, nie zastałem go w domu. Pamiętam, że drugi raz wybrałem się do niego w następną niedzielę. Była piękna pogoda, jasność z nieba zdawała się przenikać do wnętrza serca. Tego dnia również Senseia nie zastałem. Podczas pobytu w Kamakurze słyszałem z jego własnych ust, że najczęściej przesiaduje w domu. Powiedział nawet, że nie lubi wychodzić. Przypominając sobie te słowa, przeżywałem absurdalny zawód – dwa razy przychodziłem i dwa razy nie udało mi się go zastać. Nie odszedłem od razu. Stałem przy drzwiach w niepewności i patrzyłem na służącą. Chyba pamiętała, że przychodziłem już przedtem i że przekazywała gospodarzom moją wizytówkę, kazała mi bowiem poczekać i weszła w głąb mieszkania. Po chwili pojawiła się – jak sądziłem – pani domu. Była piękna. Bardzo grzecznie poinformowała, dokąd udał się jej mąż. Dowiedziałem się, że Sensei ma zwyczaj nosić kwiaty w określony dzień miesiąca na pewien grób znajdujący się na cmentarzu Zōshigaya. – Dopiero co wyszedł – powiedziała pani z ubolewaniem. – Minęło może dziesięć minut albo nawet mniej. Podziękowałem i odszedłem. Nim oddaliłem się o sto metrów, zdążając do ruchliwej dzielnicy miasta,

i16drżeniem serca o nadchodzącym roku szkolnym. I na pewien czas zapomniałem o Senseiu.

17 nabrałem ochoty na spacer w stronę Zōshigai. Myślałem, że może przy okazji spotkam Senseia. Od razu zawróciłem i ruszyłem szybko we właściwym kierunku. 5 Ominąłem z lewej strony poletko ryżowe i poszedłem w głąb cmentarza szeroką aleją wysadzaną klonami. Na jej końcu ujrzałem herbaciarnię, z której nieoczekiwanie wyszedł mężczyzna podobny do Senseia. Zbliżyłem się do niego tak, że dostrzegłem błyszczące w słońcu oprawki okularów. Następnie, sam nie wiedząc kiedy, głośno zawołałem: –ZatrzymaSensei!ł się i spojrzał na mnie.

– Dlaczego? Dlaczego? Dwukrotnie powtórzył to słowo. Zabrzmiało ono jakoś dziwnie w ciszy po łudnia. Zaskoczony, nie wiedziałem, co odpowiedzieć. – Śledziłeś mnie? Dlaczego?… Sensei zachowywał się dość spokojnie. Głos jego zabrzmiał cicho, jakby stłumiony. Na twarzy pojawił się jednak jakiś szczególny, nieuchwytny cień.

– Czy żona powiedziała ci imię człowieka, którego grób odwiedzam?

– Nie, nic o tym nie mówiła. – Ach, tak? No prawda, nie miała powodu mówić, w końcu zobaczyła cię po raz pierwszy. Nie było potrzeby o tym mówić.

Moje wyjaśnienie chyba go uspokoiło. Ja natomiast nic z tego nie rozumiałem.

Wyjaśniłem mu, w jaki sposób się tu znalazłem.

18 Zmierzając w stronę ulicy, przechodziliśmy między grobami. Obok grobowców z napisami: „Izabella taka a taka” czy „Longin – Sługa Boży” stały tak że buddyjskie stele z inskrypcjami w rodzaju: „Wszystkie istoty żywe noszą w sobie pierwiastek Buddy”. Pamiętam, że był tam również grobowiec z napisem: „Ambasador Peł nomocny taki a taki”. Przed małym nagrobkiem z wyrytymi na nim znakami chi ńskimi zapytałem Senseia: – Jak należy je odczytać? – Myślę, że mają one oznaczać po prostu „Andreas” – odrzek ł i uśmiechnął się gorzko. Sensei w odróżnieniu ode mnie nie widział zapewne niczego śmiesznego ani ironicznego w rozmaitych zwyczajach odzwierciedlonych w tych nagrobkach.

Początkowo słuchał mnie w milczeniu, gdy mówiłem o tym i owym, wskazując okrągłe kamienie, to znów podłużne granitowe pomniki, a wreszcie rzek ł: – Pewnie jeszcze nigdy nie myśla łeś powa ż nie o tym, że śmierć jest rzeczywistym faktem, prawda? Milczałem. Sensei również nie powiedział ani słowa wię Przycej.końcu cmentarza rosło drzewo gingko tak wielkie, że zakrywało niebo. Gdy znaleźliśmy się pod jego konarami, Sensei spojrzał na wierzchołek i powiedział: – Ju ż wkrótce będzie tu pięknie! Ca łe drzewo pokry je się żółcią i brązem, a ziemię zaścielą opadłe złote liście. – Sensei, jak się dowiedziałem, przechodził pod tym drzewem przynajmniej raz w miesiącu. Mężczyzna, który nieopodal wyrównywał ziemię na nowe groby, oparł się na gracy i patrzył w naszą stronę. Skręciliśmy w lewo i wyszliśmy na ulicę.

Od tego czasu zacząłem Senseia regularnie odwiedzać. Zawsze zastawałem go w domu. Im częściej u niego by wałem, tym bardziej chciałem się z nim widywać Jednak. że w jego stosunku do mnie niewiele się zmieni ło, nawet gdy się z nim zaprzyja źni łem. Zawsze był cichy. Czasami nawet zbyt spokojny, prawie

Znowu

Nie mając żadnego konkretnego celu przed sobą, poszedłem w tę samą stronę, w którą skierował się Sensei. Był teraz jeszcze mniej rozmowny ni ż zwykle. Nie czułem się tym szczególnie skrępowany, więc kroczyłem powoli obok niego. Czy pan wraca do domu? Tak, nie mam w zasadzie innych zamiarów. zamilkliśmy, schodząc południowym zboczem wzgórza. Czy znajduje się tam grób rodzinny? – podjąłem znowu rozmowę. Nie. Czyj to więc grób? Krewnych? SenseiNie. nie powiedział nic więcej na ten temat. Ja rów nież postanowiłem już do tego nie wracać. Przeszliśmy ponad sto metrów, gdy Sensei znów zaczął mówić: – Tam jest pogrzebany mój przyjaciel. I pan odwiedza co miesiąc grób przyjaciela? TegoTak.dnia Sensei nic już więcej nie powiedział. 6

19

smutny.20

Od początku dziwiła mnie jego nieprzystępność. Ale zarazem zagnieździło się we mnie nieodparte pragnienie nawiąza nia z nim bli ższych stosunków. Możliwe, że tylko ja jeden spośród ludzi ż ywi łem wobec niego takie uczucia. Ktoś mógłby mnie wyśmiać, mówiąc, że byłem młody i głupi, ale ponieważ moją intuicję potwierdziły później fakty, odczuwam przynajmniej pewną dumę i radość na myśl o tym, że potrafiłem tak wiele się domyślić. Sensei bowiem okaza ł się człowiekiem, który umia ł kochać ludzi, a może raczej nie umiał ich nie kochać, a mi mo to nie potrafił z otwartymi rękoma przyjąć tych, którzy się do niego garnęli. Jak ju ż powiedzia łem, Sensei był zawsze cichy. I całkowicie opanowany. Czasami jednak dziwny cień przebiegał po jego skroni. Niby cień ptaka przelatującego za ok nem. Ledwie się pojawiał, a już znikał… Cień ten po raz pierwszy zauważyłem na jego czole, gdy niespodziewanie zawoła łem go na cmentarzu Zōshigaya. W tym niezwyk łym ułamku sekundy coś zamąciło radosny przypływ uczuć. Jakby na chwilę zamarło tętno. Nim minęło pięć minut, serce wróciło do normalnego spokojnego rytmu. I wkrótce zapomniałem o mrocznym cieniu. Przypomniałem sobie o nim równie nieoczekiwanie – a stało się to pewnego wieczoru pod koniec babiego lata. W czasie rozmowy z Senseiem pojawi ło się przed moimi oczyma wielkie drzewo gingko, które mi kiedyś pokazał. Obliczyłem, że do odwiedzin grobu pozosta ło zaledwie trzy dni. Tak się sk łada ło, że byłem wtedy względnie swobodny, bo zajęcia kończył y się ju ż w południe. Zwróci łem się więc do Senseia i zapyta łem:

Nie miał chyba zamiaru zrezygnować z rozdzielania odwiedzin grobu od zwyk łego spaceru. Zastanawiałem się, czy nie był to tylko pretekst do odmowy, bo może w gruncie rzeczy nie chciał tam iść razem ze mną, w każdym razie Sensei wydał mi się wtedy dziwnie dziecinny. Przyszła mi ochota, żeby sprawdzić, jak ta sprawa naprawdę wygląda.

21 – Ciekawe, czy opadły już liście z drzewa gingko na Zōshigaya?

– Chyba nie jest jeszcze zupełnie nagie. – Mówiąc to, spojrzał na mnie i przez chwilę nie odrywał wzroku. Dodałem więc szybko: – Czy mógłbym panu towarzyszyć w następnych odwiedzinach grobu? Chciałbym razem z panem pójść na –spacer.Niechodzę tam na spacer! Idę po to, by odwiedzić grób! – Ale możemy przecież pójść tam jednocześnie na spacer?Sensei nic nie odpowiedział. Po chwili rzekł:

– Wobec tego niech to będą tylko odwiedziny grobu, ale proszę mnie zabrać ze sobą. Ja tak że pójdę na Rozdzielaniegrób.

odwiedzin grobu od spaceru wydało mi się prawie bezsensowne. Czoło Senseia zachmurzyło się. W oczach pojawił się dziwny blask. Nie wiem, co to było: zak łopotanie, niechęć czy lęk – a może ledwie dostrzegalne zaniepokojenie. Przypomniało mi to w każdym razie ową chwilę, kiedy zawołałem „Sensei!” na cmentarzu Zōshigaya. Wyraz jego twarzy w obu wypadkach był zupeł nie taki sam.

– Dla mnie s ą to tylko odwiedziny grobu, naprawdę.

Zacząłem go odwiedzać co najmniej dwa albo trzy razy w miesiącu. Pewnego dnia, zauważywszy, że moje wizyty stają się coraz częstsze, zwrócił się nagle do mnie z następującym pytaniem: – Dlaczego tak cz ę sto przychodzisz do domu takiego człowieka jak ja?

22 – Ja… – zaczął Sensei – ja nie mogę ci powiedzieć dlaczego, ale mam powody, dla których z nikim nie chciałbym i ść na ten grób. Nawet żony nigdy tam nie zaprowadziłem. 7 Byłem zdziwiony jego postawą. Nie odwiedzałem go jednak z zamiarem studiowania jego natury. Zdecydowa łem wię c nie wracać ju ż do tej sprawy. Gdy zastanawiam się teraz nad swoim zachowaniem wobec Senseia w owym czasie, nabieram przekonania, że należy ono do tych zda rzeń w moim życiu, z których mogę być raczej dumny. Tyl ko dzięki temu – jak sądzę – mogłem nawią zać z nim bardzo ludzkie i ciepłe stosunki. Jeżeliby kierowała mną ciekawo ść i chęć studiowania serca Senseia, wiążąca nas nić wzajemnej sympatii zosta ł aby wtedy bezwzględnie przerwana. Byłem wówczas m łody i oczywiście nie analizowałem swego postępowania tak jak teraz. Tym cenniejsze, że mimo to tak właśnie sprawy się potoczyły, ale co by zajść mogło między nami, gdybym popeł ni ł błąd, usi łując brutalnie wedrzeć się za kulisy jego życia? Na samą myśl o tym ogarnia mnie lęk. Przecież i tak Sensei obawia ł się badawczych, ch łodnych źrenic.

Ten dialog – jak mi się zdawało – do niczego nie prowadził, toteż nie przeciągałem go i wróciłem do domu. Nie minęły nawet cztery dni, kiedy znów złożyłem mu wizytę. Ledwo wszedłem do domu, Sensei roześmiał się. – Znów przyszedłeś. – Tak, przyszedłem. – I roześmiałem się tak że. Gdyby ktokolwiek inny tak powiedział, poczu ł bym się chyba urażony. Słowa Senseia miały zupeł nie inny skutek. Nie tylko nie ubodły mnie, lecz wprawiły w dobry nastrój.

– Tego nie powiedziałem. Rzeczywiście nigdy nie dał mi do zrozumienia, że mu się naprzykrzam. Wiedziałem, że krąg jego kontaktów towarzyskich jest bardzo wąski. Wiedziałem również, że w tym czasie w Tokio pozostawały tylko dwie, a może trzy osoby spośród jego rówieśników uniwersyteckich. Zdarzały się co prawda wypadki, że przyjmował u siebie studentów pochodzących z jego stron rodzinnych, zauważyłem jednak, że żaden z nich nie był z Senseiem w tak bliskich jak ja stosunkach.

23 – Dlaczego przychodzę? Nie sądzę, żebym miał jakiś szczególny powód. Czy przeszkadzam?

– Jestem człowiekiem samotnym – powiedział znowu tego wieczoru. – Jestem człowiekiem samotnym, ale kto wie, czy ty tak że nie jesteś samotny? Ja jestem

Sensei milczał. Spojrzał tylko na mnie i potem rzekł: – Ile ty masz lat?

– Jestem samotnym człowiekiem – powiedział Sensei – cieszę się więc, że chcesz do mnie przychodzić. Zapytałem cię tylko, dlaczego odwiedzasz mnie tak czę–sto.Ale dlaczego znowu pan o to pyta?

– Nawet gdy jeste ś ze mn ą, nie opuszcza cię całkowicie poczucie samotności. A to dlatego, że nie ma we mnie tyle siły, żeby samotność wyrwać z ciebie z korzeniami. Wkrótce będziesz musiał skierować gdzie indziej twoje błagalnie wyciągnięte ramiona.

Po tych słowach uśmiechnął się smętnie. 8

Na szczęście przepowiednia Senseia nie speł niła się. Nie mia łem jeszcze wtedy doświadczenia, nie potrafiłem zrozu mieć sensu kryjącego się w tej przestrodze. Odwiedzałem go tak jak poprzednio. I nawet nie spostrzegłem, kiedy zacząłem jadać przy wspólnym stole. W rezultacie musiałem rozmawiać również z jego żoną Podobnie. jak inni mężczyźni nie byłem obojętny na wdzięki kobiet. Jednak z powodu młodego wieku i określonych warunków życia prawie nie mia łem dotąd okazji do nawiązania z nimi bliższych stosunków. I dlatego, a może i z innych jeszcze przyczyn, moje zainteresowanie płcią piękną wyrażało się tylko

– Myślę, ż e m łode lata są okresem, w którym najdotkliwiej odczuwa się samotność. Zresztą skoro jesteś innego zdania, to dlaczego tak często mnie odwiedzasz?Senseiznów powtórzył to samo pytanie.

sta24ry, więc mogę żyć z moją samotnością w spokoju, ale tobie, młodemu, chyba ciężko się z nią pogodzić. Pragniesz być w ciągł ym ruchu. Masz nadzieję, że w ten sposób znajdziesz to, czego szukasz. Wcale nie jestem samotny!

– Bo tego nie lubisz. Ale dobrze robi wypić trochę od czasu do czasu. Poprawi ci się humor.

– Wcale nie, przeciwnie. Czuję się okropnie. Ale za to ty stajesz się naprawdę wesoł y, kiedy trochę wypijesz.

25 oglądaniem się za nieznajomy mi spotykanymi na ulicy. Kiedy po raz pierwszy ujrzałem żonę Senseia, odniosłem wrażenie, że jest bardzo piękna. Później każde następne spotkanie utwierdzało mnie w tym przekonaniu.

Wydawało mi się jednocześnie, że nie ma w niej poza tym nic godnego uwagi. Może nawet nie o to chodzi, że nie wyróżniała się niczym szczególnym, może słuszniej by było uzasadnić moje odczucie brakiem okazji do poznania jej osobowości. I dlatego odnosiłem się do niej tak, jakby była po prostu częścią Senseia. Ona również – jak mi się zdawało – traktowała mnie przychylnie tylko dlatego, że byłem uczniem przychodzącym do jej męża. Gdyby usunąć stojącego między nami Senseia, okazałoby się zapewne, że nic poza tym nas nie łączy. Toteż z tych pierwszych spotkań nie pozostało wiele w mej pamięci prócz pewności, że jest piękna. Pewnego razu Sensei poczęstował mnie winem ryżowym – sake. Usługiwała nam wtedy jego żona. Sensei wydawał się radośniejszy niż zazwyczaj. Podając opróżnioną czarkę, rzek ł do żony:

– Ty tak że trochę wypij. – Ja… – zaczęła się wymawiać, lecz w końcu, zakłopotana, przyjęła poczęstunek. Marszcząc piękne czoło, podniosła do ust czarkę, którą napeł niłem do połowy. Następnie zaczęli ze sobą rozmawiać.

– To niezwyk łe. Prawie nigdy nie proponujesz mi, żebym piła.

– Tak, to prawda – odpowiedziałem, ale wcale jej nie współczułem. Sam nie miałem dzieci i myślałem, że są one po prostu nieznośne, nic poza tym.

– Od dzisiaj powinieneś więc pić po trochu co wieczór.–Niestety, nie mogę.

26 – Tak, czasami bywam bardzo wesoł y. Ale jak wiesz, nie zawsze mi się to udaje. A jak się czujesz dzisiaj? – Dziś jestem w dobrym humorze.

– Prosz ę cię, spróbuj. Nie b ę dziesz wci ąż taki smutny.Wich domu oprócz gospodarzy mieszkała tylko słu żąca. Zawsze panowała tu zupeł na cisza. Nigdy nie słyszałem głośnego śmiechu. Czasem wydawało mi się, że w domu znajdujemy się tylko Sensei i ja.

Sensei i jego żona – jak mi się wydawało – byli zgod ną i dobraną parą. Oczywiście, nie należałem do rodziny i nie mogłem znać dobrze ich pożycia, ale

– Byłoby lepiej, gdybyśmy mieli dzieci – powiedziała, zwracając się do mnie.

– Chciałabyś, żebyśmy zaadoptowali dziecko? –zapytał Sensei. – Adoptowane dziecko? Nie!… – Znów zwróciła się do mnie. – Przecież tyle już lat minęło, widać nie możemy mieć własnego – dodał Sensei. Żona milczała.

– Dlaczego? – zapytałem, a Sensei odpowiedział: To kara niebios – i roześmiał się głośno. 9

27 kiedy siadywałem u nich w salonie, Sensei przy byle okazji wzywał zwykle żonę, a nie służącą. (Żona miała na imię Shizu). – Shizu! – wołał, zwracając się w stronę sąsiedniego pokoju. Jego głos brzmiał wtedy czule i łagodnie.

Ona zaś, zjawiając się na zawołanie, była posłuszna i chętnie godziła się speł niać wszystkie jego życzenia.

Tak wyglądały w moich oczach stosunki panujące między Senseiem a jego żoną. Z jednym tylko może wyjąt kiem. Gdy pewnego dnia sta łem jak zwykle przed wejściem i miałem zaanonsować swoje przybycie, usł ysza łem rozmowę w salonie. Wytęż yłem słuch i przekonałem się, że nie jest to zwyk ła konwersacja, lecz z całą pewnością k łótnia. Ponieważ salon znajdował się obok hallu, stojąc przed drzwiami wejściowymi, mogłem uchwycić przynajmniej ogólny ton tej k łótni. Rozpoznałem głos Senseia, podnoszący się, to znów przycichający. Drugi głos był słabszy i nie miałem pewności, do kogo należał, ale wydawało mi się, że do jego żony. Odniosłem nawet wrażenie, że słyszę jej płacz. Nie wiedziałem, co się zdarzyło, stałem przed wejściem niezdecydowany, lecz po chwili postanowiłem wrócić do domu.

Gdy zapraszali mnie z rzadka na obiad i miałem okazję oglądać ich przy stole, tym większe wywierała na mnie wrażenie serdeczna więź łącząca oboje.

Od czasu do czasu Sensei zabierał żonę na koncert lub do teatru. Pamiętam też, że przynajmniej kilka razy w czasie naszej znajomości wyjeżdżali wspólnie w podróż na tydzień lub trochę krócej. Jeszcze dotąd mam pocztówkę, którą otrzymałem od nich z Hakone. Otrzymałem też kartkę z Nikkō wraz z załączonym listkiem klonu.

Kinnosuke Natsume (1867–1916), znany pod literackim pseudonimem Sōseki, należał do najwybitniejszych japońskich pisarzy XX wieku.

Z wykształcenia był anglistą i przez kilka lat wykładał literaturę angielską na Uniwersytecie Cesarskim w Tokio, lecz w 1907 r. zrezygnował z tej pracy, by całkowicie poświęcić się pisarstwu. Jest autorem powieści, głównie psychologicznych, wielu opowiadań, esejów i recenzji; tworzył też poezję haiku. Wywarł duży wpływ na literaturę japońską ostatnich stu lat. Entuzjastą jego twórczości był m.in. Osamu Dazai.

Subtelną analizę psychologiczną głównych postaci powieści autor związał z wydarzeniami historycznymi – końcem ery Meiji, wielkiego przełomu w dziejach Japonii, którego Sōseki był świadkiem i bacznym obserwatorem. Sedno rzeczy, publikowane często w świecie pod oryginalnym tytułem Kokoro, zostało przetłumaczone na wiele języków obcych, a w Japonii inscenizowano je w teatrach, filmowano oraz wykorzystywano jako podstawę fabuł mangi i anime.

www.czytelnik.pl KazumasaOgawaFot.

Powieść Sedno rzeczy (1914) to jedno z najważniejszych dzieł Natsume Sōsekiego. Jej narrator, student uniwersytetu w Tokio, wspomina swą znajomość ze starszym od siebie, zagadkowym mężczyzną, którego tytułował mianem Sensei (Mistrz). Próbował zrozumieć przyczyny jego samotniczego trybu życia i izolowania się od świata, ale dopiero z treści obszernego pożegnalnego listu, który otrzymał od Senseia, mógł poznać jego tajemniczą, bolesną przeszłość, powód moralnych rozterek oraz ostatecznej decyzji.

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.