Cichy zabójca cyfrowej szkoły

Page 1

WWW.GLOS.PL

27 LUTEGO 2013

NR 9

GŁOS NAUCZYCIELSKI

WYWIAD TYGODNIA

5

Nowe technologie. Jest sporo powodów do narzekania, ale nie chciałbym wyłącznie krytykować…

– Od cyfryzacji szkoły na pewno nie uciekniemy. I nie jest to polskie widzimisię, ale w tę stronę zmierza cały świat. Szkoła powinna gonić świat i w którymś momencie go dogonić, bo w ciągu naszego życia świat nieprawdopodobnie się zmienił. Zmianę tę przyniósł internet, który pociągnął za sobą cyfryzację treści. I od tego nie da się już uciec. Przy czym hasło cyfryzacji szkoły jest bardzo pojemne i można w nim wiele zmieścić. W potocznym rozumieniu cyfrowa szkoła to taka, gdzie dzieci uczą się na komputerach. Ale nie zawsze pamiętamy o cyfrowych treściach, bo uważamy, że one są w internecie i trzeba tylko po nie sięgnąć. Nie mówi się też o cyfrowym nauczycielu. Dlatego dobrze, że w rządowym programie „Cyfrowa szkoła” wzięto pod uwagę wszystkie te elementy: e-szkołę, e-ucznia, e-podręczniki oraz e-nauczyciela. A nawet badanie efektów. Ale idea to jedno, a jej realizacja – drugie. Skoro o badaniu efektów mowa. Pierwsza ewaluacja będzie przeprowadzona po trwającym już pilotażu, który miał być swoistą próbą generalną przed upowszechnieniem programu. Czy Pana zdaniem ten pilotaż to dobry prognostyk?

– Pilotaż był wprowadzany bardzo szybko. Za szybko. Ocenić go mogę nie tylko jako pojedynczy nauczyciel, ale także jako moderator grupy „Superbelfrów”, liczącej około 150 osób społeczności na Facebooku, którą stworzyłem dwa lata temu. Grupa składa się z nauczycieli pracujących z nowymi technologiami. W większości są to przedmiotowcy, informatyków jest bardzo niewielu. Pilotaż nie zastał więc naszej edukacji w polu, bo my wszyscy z technologiami informacyjno-komunikacyjnymi (TIK) w edukacji mamy do czynienia już od dawna. I wszyscy jesteśmy zgodni, że w pilotażu najbardziej brakuje nam konkretów. Choćby definicji e-nauczyciela. Problem w tym, że nikt nie wie, jakie kompetencje powinien mieć ten e-nauczyciel. Teoretycznie za ten element pilotażu odpowiada Centrum Edukacji Obywatelskiej. Tymczasem, patrząc na tematykę szkoleń, według CEO e-nauczyciel to taki, który potrafi wysłać e-mail i zrobić w Wordzie tabelkę, w którą wpisze, jak świetnie realizuje pilotaż. Mamy zatem wrażenie, że pilotaż został zrobiony tylko po to, żeby szybko wydać pieniądze na sprzęt. Dopiero teraz, kiedy prawie wszystkie szkoły w ogromnym pośpiechu już kupiły sprzęt, co zresztą samo w sobie jest tematem na oddzielną rozmowę, okazuje się, że nie ma strategii nauczania opartej na tym wyposażeniu. Za sprzętem nie poszły bowiem inne, bardzo ważne elementy. Na przykład w Gimnazjum im. F. Szołdrskiego w Nowym Tomyślu, gdzie już od dawna stosuje się nowe technologie w edukacji, cztery miesiące przed tym, zanim sprzęt trafi do dzieci, wyposaża się w niego nauczycieli, żeby mieli czas zapoznać się z tymi urządzeniami, przejść odpowiednie szkolenia, a dopiero później zastosować je na swoich lekcjach. Czyli zupełnie inaczej niż w pilotażu, w którym szkolenia nauczycieli de facto nie

Przedłużacz,

cichy zabójca cyfrowej szkoły Z Jackiem Ściborem, twórcą grupy „Superbelfrzy RP” na Facebooku, rozmawia Anna Wojciechowska

ARCHIWUM

Jak się Panu podoba idea „Cyfrowej szkoły”? Taki program ma sens?

ma. Nikt też nie wie, jak będzie wyglądał kolejny element pilotażu – komponent badawczy. I wreszcie e-podręczniki, na które mają zostać wydane ogromne pieniądze. Tych 45 mln zł przeznaczonych na 18 podręczników to olbrzymia suma. Tymczasem z wykonawcami nie podpisano jeszcze ani jednej umowy. Czyli firmy, które przecież zostały już wybrane, nic nie robią. Umowy to jedno, a standardy e-podręcznika to drugie. Wciąż nie wiadomo, w jakiej formie mają być przygotowane i czy nie skończy się na PDF-ach.

– PDF-y tylko wtedy mają rację bytu, kiedy korzystanie z podręczników opiera się na ich drukowaniu. Nie wyobrażam sobie, żeby dzieci miały je drukować. A nawet gdyby, to PDF-y są nieruchome, tymczasem e-podręczniki w „Cyfrowej szkole” mają być interaktywne. Choć wciąż nie wiadomo, jak ma wyglądać ta interaktywność, bo rzeczywiście nie ma standardów, które miały być już wypracowane i pokazane na debacie organizowanej niedawno przez „Gazetę Wyborczą” Okazało się jednak, że są to bardziej życzenia i plany niż standardy. I ja to rozumiem, bo dopóki firmy nie mają podpisanych umów, dopóty nie chcą angażować ogromnych sił i środków w niepewne przedsięwzięcie. Niewiele osób jednak wie, że mamy już kilka e-podręczników. Jedne są lepsze, inne gorsze, ale mamy również e-podręcznik, który jest chyba ewenementem na skalę europejską. To kompletny podręcznik dla szkoły zawodowej, od początku do końca przygotowany przez nauczyciela Szymona Konkola z Rybnika, jednego z naszych „Superbelfrów”. Przyszli piekarze i ciastkarze już pracują z tym podręcznikiem na lekcjach. Tylko nikt o tym nie mówi. Czyli miało być tak pięknie, a wyjdzie jak zwykle?

– Jest sporo powodów do narzekania, ale nie chciałbym wyłącznie krytykować. Cieszę się, że program ruszył, i mam nadzieję, że zmieni

Kim jest...

Jacek Ścibor – z wykształcenia nauczyciel nauczania początkowego (wczesnoszkolnego) i informatyki. Pracował przez 15 lat na Uniwersytecie w Białymstoku w Zakładzie Dydaktyki Ogólnej. Uczył także w zakładzie poprawczym i schronisku dla nieletnich oraz szkołach publicznych i niepublicznych. Obecnie pracuje w Zespole Szkół w Chrząstawie Wielkiej pod Wrocławiem. Uczestniczy w projektach UE, szkoląc nauczycieli z obsługi i wykorzystania środków i narzędzi IT w szkole. Jest wykładowcą i prelegentem na konferencjach związanych z TIK w szkole. Pomysłodawca, założyciel i administrator grupy najbardziej innowacyjnych nauczycieli korzystających z TIK w edukacji - „Superbelfrzy RP” na Facebooku. ❚

coś w polskich szkołach. Ale ta zmiana, jak mówił minister Michał Boni, jest oczekiwana około 2020 r. Na ogół horyzont zmian w naszym kraju jest w odległości czterech lat, od wyborów do wyborów. W przypadku „Cyfrowej szkoły” patrzymy dalej. To dobrze, bo rewolucja dotycząca powszechnego korzystania w szkołach z nowych technologii nie wydarzy się w ciągu roku czy dwóch lat. Jednak bez udziału odpowiednio przygotowanych nauczycieli nic się nie zmieni. Ani za rok, ani za 20 lat. Tymczasem z taką nadzieją oczekiwany moduł kształcenia kadry okazał się niewypałem. Jak tu robić informatyczną rewolucję, kiedy jej liderów uczy się, jak wysłać e-mail lub jak podłączyć laptopa do ładowarki?

– To prawda, projekt minął się z oczekiwaniami nauczycieli. Prze-

cież kogoś, kto pracuje w szkole, nie trzeba uczyć np. współpracy w grupie. On już funkcjonuje w radzie pedagogicznej, w klasie. Wszyscy oczekiwali szkoleń dotyczących tego, jak używać technologii informacyjno-komunikacyjnych na lekcji. Chcieli się nauczyć, jak korzystać z narzędzi, czyli programów, bo wbrew powszechnej opinii to nie komputer czy tablica multimedialna jest narzędziem TIK, ale programy i aplikacje sieciowe. Podobno takie szkolenia mają być. Nauczyciele zgłaszali takie prośby. Także my, jako „Superbelfrzy”, postulowaliśmy zmianę formuły szkoleń, która polega na wypełnianiu tabelek. Nauczyciele potrzebują informacji o narzędziach do pracy, bo nie zawsze mają czas na wyszukiwanie ich w internecie. Poza tym barierą jest nieznajomość języka angielskiego, a setki tysięcy internetowych aplikacji jest w tym języku. To częsty powód frustracji nauczycieli. Podobnie jak stawki za prowadzenie sieci współpracy. Ile wynoszą te stawki?

– Za moderowanie sieci, która może być – podobnie jak nasza – grupą na Facebooku albo może łączyć nauczycieli za pomocą dowolnego innego narzędzia, CEO proponuje... uwaga!... 35 zł brutto miesięcznie. Nie chcę tego nazywać skandalem, żeby nie pogrążać projektu, ale składanie takich ofert jest śmieszne. To jest zabijanie pasji w ludziach, którym chce się chcieć. Ja wolałbym robić to za darmo. Wróćmy na chwilę do tematyki szkoleń. Może problemem jest zbytnie zróżnicowanie umiejętności nauczycieli i są tacy, których trzeba nauczyć wysyłania e-maili?

– Możliwe, że są nauczyciele, którzy tego potrzebują, ale opracowując ogólnonarodowy program, trzeba najpierw zrobić diagnozę na wejściu. Takiego badania nie było, więc tak naprawdę nie wiemy, co umieją nasi nauczyciele. Mamy co prawda wymagania awansowe, a w przypadku dyplomowania trzeba się wykazać umiejętnością stosowania TIK, znów jednak do końca nie wiemy, co to znaczy. Czy wystarczy umieć zrobić tabelkę w Wordzie czy coś więcej? Wraca zatem pytanie o definicję cyfrowego nauczyciela. Bo dzieci w szkołach mamy już dawno cyfrowe. Jednak przekraczając próg szkoły z XXI wieku, cofają się do XIX, bo są usadzane w ławkach i uczone wypełniania testów, bo nie wolno im używać komórek np. do szukania informacji na lekcjach, ponieważ nauczycielowi to przeszkadza. I tu się właśnie kłania metodyka używania tych narzędzi. Metodyka, której nauczyciele nie znają.

Ta metodyka bardzo się różni od tradycyjnej?

– Tak. Prosty przykład – jeśli dysponujemy kredą i tradycyjną tablicą, to może na niej pisać tylko jeden, może kilku uczniów. Jeśli mamy klasę, w której wszyscy mają laptopy czy tablety, wszyscy mogą pisać naraz, każdy może znaleźć inne dane dotyczące danego tematu. I wtedy możemy przeprowadzić na ten temat dyskusję. Można zlecać zadania grupowe. Generalnie chodzi o to, że nauka idzie za dzieckiem. To największa zmiana. Uczeń, wychodząc ze szkoły, nie musi tracić kontaktu z nauką, bo cały czas ma uruchomioną platformę, na której są jego koledzy rozwiązujący zadania. I to się już dzieje. Musimy tylko umieć wykorzystać te narzędzia w edukacji. Ale najpierw trzeba je poznać. Z tym chyba nie jest tak źle. Z sondażu opublikowanego przez MEN wynika, że nauczyciele nie tylko popierają nowe technologie w edukacji, ale także gremialnie je stosują!

– Ten sondaż był niezły! Jakieś pół roku temu ankieta MEN-u rozprzestrzeniała się w sieci na zasadzie wirusa. Ja też ją wypełniałem. I pytania były tak skonstruowane, że nie dało się odpowiedzieć inaczej niż twierdząco. Na przykład: czy jesteś zainteresowany programem e-podręcznik? Pewnie, że jestem! Inni nauczyciele też są. Czy umiesz obsługiwać komputer? Skoro wypełniam ankietę komputerowo, to tak. I nagle się okazało, że nauczyciele są świetnie przygotowani do „Cyfrowej szkoły”. Tymczasem ja, pracując w projektach unijnych i szkoląc nauczycieli, widzę zupełnie inną rzeczywistość. Czego – oprócz odpowiednio przygotowanych nauczycieli – potrzeba szkołom, żeby mogły stać się cyfrowe? Pieniędzy?

– To nie jest kwestia pieniędzy. Cyfrową szkołę można zrobić taniej, niż zakłada się w programie. Wcale nie potrzeba mnóstwa supersprzętu, żeby uczyć nowocześnie. Potrzebne są za to przezroczyste technologie. Przezroczyste, czyli takie, które zawsze działają. Teraz często jest tak, że nauczyciel, żeby skorzystać z rzutnika multimedialnego, musi się zapisać w kolejkę. A jak już się doczeka, to się okazuje, że... nie ma przedłużacza – przedłużacz to cichy zabójca cyfrowej szkoły. Szuka go przez kwadrans. A lekcja trwa tylko 45 minut. Wcześniej nie mógł tego załatwić, bo miał dyżur. Fundamentem nowoczesnej szkoły jest dobry, szybki internet i wyposażenie każdej klasy w rzutnik i komputer – najlepiej laptop, żeby nauczyciel mógł go nosić z sobą – oraz ekran i głośniki. Nie musi być tablic multimedialnych, które są synonimem nowoczesnego wyposażenia i mają fantastyczne możliwości, ale tylko dla tych, którzy chcą i umieją z nich korzystać. Prawdziwy przełom w sposobie nauczania jest możliwy wtedy, kiedy nauczyciel oswoi się z technologią, ma ją na wyciągnięcie ręki oraz kiedy jest pewien, że jest niezawodna. Tylko tyle i aż tyle. Dziękuję za rozmowę.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.