TAKE ME 10 FALL IN LOVE, NOT IN LINE

Page 1

Life begins here

ST OYA Saverio Palatella  John Porter Mathieu Mercier  Nico Jaar Steczkowska  Pasewicz

10 Fall in love, not in line

21zł / 6€ (8% VAT incl.) numer 10 | 10th issue kwiecień maj | april may 2011 INDEKS 256544








ph. Igor Drozdowski



fot. Igor Drozdowski

strona 62



WYJĄTKOWA PRZESTRZEŃ I IDEALNE MIEJSCE NA ORGANIZACJĘ EVENTÓW KONCERTY KONFERENCJE I ŚNIADANIA PRASOWE UROCZYSTOŚCI POKAZY MODY BANKIETY JUBILEUSZE GALE SZKOLENIA SEMINARIA PREZENTACJE INNE IMPREZY OKOLICZNOŚCIOWE

LOKALIZACJA ul. Duchnicka 3 Warszawa Do zaaranżowania według dowolnej koncepcji z doskonałym oświetleniem i nagłośnieniem

KONTAKT Lidia Wysocka email: lidia@makataevent.pl tel. +48 506 151 642


fot. allan amato

strona 72


contributors

Aleksandra Jatczak Historyczka sztuki, wykładowczyni Historii i Teorii Mody w Katedrze Mody przy ASP w Warszawie, pisze też doktorat z historii mody na Uniwerstytecie Warszawskim. Pasjonatka tańca, kultury oraz mody, od pewnego czasu także dziennikarka. (czytaj na stronie 78) Art historian, teaches History and Theory of Fashion at the Art Academy in Warsaw. Writing her PhD in fashion history at Warsaw University. Passion for dancing, culture, fashion, just recently a journalist. (see page 78) Marta Dudziak Redaktorka, blogerka, fashionloverka i podróżniczka. Pisze do TAKE ME, Dilemmas Magazine, Aktivist'a i kilku modowych portali. Wykłada kreowanie wizerunku w warszawskim SWICH'u. Zakochana w rozmowach z fajnymi ludźmi, lekturze I-D i Industrie, oglądaniu kolekcji Jacobsa, Wojewódzkim, Nowym Jorku i spacerach z kubkiem naprawdę dobrej latte. Marzycielka i idealistka. (czytaj na stronie 112) Editor, blogger, fashion lover and traveller. Writes for TAKE ME, Dilemmas Magazine, Aktivist and a couple of fashion websites. Teaches personal image creation at Warsaw SWICH. In love with talking to great people, reading I-D and Industrie, watching Jacobs's collections, Wojewódzki, New York and walking with a mug of really good latte. A dreamer and an idealist. (see page 112) Anna Wyżykowska Zawodowo pisze o modzie. Prywatnie zawsze czeka na lato i marzy o morzu. Z miłości zamieszkała w Warszawie na ósmym piętrze z widokiem na niebo. (czytaj na stronie 86) She works as a fashion journalist. In private, she always waits for the summer and dreams of the sea. Because of love she now lives in Warsaw on the 8th floor with a view of the sky. (see page 86) Klara Czerniewska kończy historię sztuki. Pisaniem stara się nadać znaczenie swej nadmiernej konsumpcji dóbr kultury. (czytaj na stronie 18) She almost finished history of art studies. In her writing she tries to give a meaning to her excessive consumption of cultural commodities. (see page 18) Magdalena Urbańska Studentka teatrologii UJ, pasjonatka filmu i podróży. Wiecznie w ruchu, z książką w ręku i ze słuchawkami na uszach. (czytaj na stronie 48) Student of theater at Jagiellonian University, passionate about cinema and travelling. Always moving with a book in her hand and headphones on her head. (see page 48) Maria Skiba dla przyjaciół Majka. Studiuje na Uniwersytecie Artystycznym, aby umieć komunikować się graficznie. Pije czarną kawę, nie ocenia książek po okładce, lubi patrzeć na ładne rzeczy i lubi rzeczy miłe w dotyku. Jej niebieski płaszczyk świeci własnym światłem. Called Majka by her friends. Studies visual communication at the Art University in Poznań. She likes to drink black coffee, never judges books by their covers, likes to look at pretty things and things that are nice to touch. Her blue coat, though not yet famous is her characteristic feature.

14


content

18 DRAWME

54 MUSEME

112 DRESSME

170 README

Od Farbenlehre do przepowiadania… John Porter

London Fashion Week

P(aradygmat) × oko

24 DRAWME

60 MUSEME

116 SHOOTME

176 README

Index DIP // Design It Poland

Justyna Steczkowska

The Dorapas

Gadżet w przestrzeni miejskiej

28 DRAWME

70 TELLME

126 DRESSME

180 README

Design nie jest elitarny

STOYA – The Art of Porn

Blue velvet

Polskie księżniczki

30 DRAWME

78 TELLME

134 DRESSME

Dizajn po polsku

Saverio Palatella

Sensual portrait

32 TELLME

86 DRESSME

142 SHOOTME

Mathieu Mercier

Lubię patrzeć na piękne rzeczy…

A girl

40 MUSEME

90 DRESSME

148 README

Nico Jaar

Plich, czyli skrót artyzmu

Bazgroły Arobala

46 MUSEME

92 DRESSME

156 README

okŁadka / cover page STOYA photograped by Allan Amato Clothes: Skingraft

Śpiewać jak Adam Małysz

Szpilki Victorii Beckham

Ładna książka ma się dobrze

48 MUSEME

96 DRESSME

162 README

Hair & make up: Annah Yevelenko Redakcja zastrzega sobie prawo do dokonywania skrótów, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materia-

Karolina Skrzyńska

Pleasures

Lewiatan

50 MUSEME

106 SHOOTME

166 README

łów nadesłanych do druku oraz nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczonych reklam i ogłoszeń. Oznaczenie uwolnionych dzieł pojawi się w PDF, który będzie dostępny do pobrania na www.take-me.pl

Lullapop

Chodź, pobawimy się w holocaust

Wisp of shadow

15

po zakończeniu sprzedaży TM10.


m asthea d Wydawca / Publisher Fundacja Twórcy Możliwości ul. Garncarska 9  61-817 Poznań kontakt@tworcymozliwosci.pl

Redaktor naczelny / Editor in chief

Dyrektor kreatywny / Creative director

Michał Gołaś michal.golas@take-me.pl

Dominik Fórmanowicz dominik.formanowicz@take-me.pl

Redaktorka / Editor

Shootme / Dressme

Ela Korsak ela.korsak@take-me.pl / redakcja@take-me.pl

Igor Drozdowski igor@take-me.pl

Museme

fashion editor

Magda Howorska museme@take-me.pl

Anna Lasmanowicz anna.lasmanowicz@take-me.pl

Drawme

Dressme Mediolan / Londyn

Jerzy Woźniak, Franciszek Sterczewski aroundme@take-me.pl

Darien Mynarski darien@take-me.pl

Współpraca / Cooperation Sławomir Magala, Amilcare Incalza, Alexandro Martinengo, Edward Pasewicz, Ewa Gumkowska, Zofia Ziółkowska, Anna Demidowicz, Katarzyna Okińczyc, Patyczak, Łukasz Samsonowicz, Kaja Werbanowska, Sebastian Frąckiewicz, Łukasz Saturczak, Joanna Babińska, Marcin Płocharczyk, Magdalena Urbańska, Aleksandra Jatczak, Piotr Chudzicki, Zosia Zija i Jacek Pióro, Wojciech Mikołaj Rukujżo, Nyco Dyszel, Marcin Brylski, Katarzyna Toczyńska, Ada Buchholc, Dorota Wątkowska, Marta Dudziak, Anna Wyżykowska, Klara Czerniewska, Piotr Stokłosa, Hervé Landry, Leslie Hsu, Łukasz Urbańczyk, Krystian Lurka, Ola Jaskułowska, Iwona Kulińska

Italian Public Relations STUDIO TERENZI, MARA TERENZI mara@terenzis.com tel. +39 02 66719268

Biuro Marketingu i Reklamy, patronaty / Marketing & Advertising Office, patronage Katarzyna Kin kasia.kin@take-me.pl

public relations

Prenumerata / Subscription

Tomasz Szymański tomasz.szymanski@take-me.pl

Patrycja Todorowska subscribe@take-me.pl

Korekta / Proof-reading

Konsultacje Prawne / Legal Advice

Ela Dajksler, Marta Molińska, Olga Grząślewicz, Krystian Lurka, Joanna Garbacik

Bartosz Siekacz, Marcin Barański, Maciej Burger

English Corrections

Tłumaczenia / Translations

Zygmunt Nowak-Soliński

Tomasz Jarmużek, ponadto Maria Skiba

Skład / Layout

DTP

Michał Gołaś, Waldemar Koralewski, Maria Skiba

Janusz Lisiecki / VERGO Studio studio@vergo.pl

Druk / Printing

Print manager

Graphus-Pach Sp. z o.o. www.graphuspach.pl

Piotr Toczyński p.toczynski@gfp.pl

16


editorial Michał Gołaś

W

tym numerze TAKE ME chciałbym życzyć na wiosnę przede wszystkim dwóch rzeczy: odwagi i niczym nieskrępowanej wolności. Mniej więcej to chcieliśmy powiedzieć, nadając temu wydaniu tytuł FALL IN LOVE, NOT IN LINE. Wszystko w życiu dzieje się na wiosnę. Nowe możliwości, nowe pomysły, nowe buty… Znowu pojawia się jasność wyznaczonych celów i chęć parcia do przodu, które podczas zimowego letargu czasem umykają gdzieś pomiędzy mroźnymi wieczorami przy grzanym winie a porannym mrózem.

wiosnę za oknem, ale coraz częściej wraca do mnie myśl, że TAKE ME czeka „świetlana przyszłość”. W momencie, w którym do redakcji przychodzi kolejny mail z cyklu „fajnie, że jesteście już w Polsce” – mimo rozbawienia faktem, że ktoś uważa nas za magazyn o zagranicznych korzeniach – czuję, że jest to niedaleka przyszłość. Mówi się, że miarą siły człowieka jest to, w jaki sposób się bawi – i niech ten numer będzie tego najlepszym dowodem! Kolorowy, kontrowersyjny, pozytywny i stanowczy! Zapewniam, że zabawy było przy nim co nie miara. Parafrazując pewnego chłopca, który bardzo lubi nas krytykować: współczuję wszystkim tym, którzy nie są w TAKE ME! Wywiad ze Stoyą, przeprowadzony przez Dominika, w końcu wnosi na nasz rynek prasy to, czego brakowało: powiew lekkości, dosłowności, wolności – wolności słowa oraz myślenia! Oprócz naszej wizji, widocznej w wywiadzie Dominika, zdjęciach Nyco Dyszela czy Piotra Stokłosy, w TAKE ME 10 razem z wiosną ma miejsce eksplozja kreatywności i awangardy. Polecam wywiad z jednym z najbardziej oryginalnych włoskich projektantów, Saverio Palatellą. Staraliśmy się, aby był on inspirujący nie tylko dla projektantów mody.

Nie mogę powstrzymać się od przytoczenia cytatu, którego pochodzenia nie muszę objaśniać: „Tego dnia, tak bez przyczyny, postanowiłem trochę pobiegać. Pobiegłem do końca drogi, a kiedy tam dotarłem, pomyślałem, że pobiegnę na koniec miasta. A kiedy tam dotarłem, pomyślałem sobie, że przebiegnę przez hrabstwo Greenbow. A skoro dotarłem aż tak daleko, dlaczego miałbym nie przebiec przez cały stan Alabama? (…)”. Początki TAKE ME, muszę przyznać, mają w sobie coś z tej historii. Na początku mieliśmy ochotę zrobić magazyn. Kiedy zrobiliśmy pierwsze numery, chcieliśmy lepszego magazynu. Dzisiaj, kiedy TAKE ME zostało zauważone w Mediolanie, Londynie, Paryżu czy Berlinie – nasze ambicje rosną wprost proporcjonalnie do zasięgu. Okazało się bowiem, że wysiłek, który cała Redakcja wkłada w tworzenie magazynu, przekłada się na coraz większe sukcesy. W czym tkwi tajemnica? Może w naszej delikatnej ignorancji. I co w tym złego? Dzięki temu widzimy to, co niewidoczne bądź zbyt oczywiste dla innych. Nie wiem czy to przez

Na koniec powiem Wam czym są magazyny. To zamknięte na kartkach papieru złudzenia. Magazyny są dla tych, którzy nie boją się fantazjować i realizować swoich marzeń. W tym miejscu zbliżamy się do naszej recepty na TAKE ME: zamknąć w 200 stronach nasze marzenia i nie przejmować się niczym. Drodzy Czytelnicy, my nie pytamy co jest dobre – my to obwieszczamy.

17


drawme

Piszę o wiośnie z dw implementując w umiesięcznym wyprzedzeniem, ishful thinking o rzeczach, które nastąpiły, które jeszcze nie sobie jedynie wyo brażam. Może si moje prognozy za ę okazać, że wiodły.

o d e r h e l n e Od Farb a i n a d a i w o przep a i n a t y z c i przyszłości czasu. u k d a p y z r Studium p ska zerniew Trybek C a r a l K o tekst: iej Baszk c a M : a j strac ilu

^ Continue Time: zegar pro w limitowanej ser

jektu Sandera Mul

ii 40 egzemplarzy (+1

uprzejmości Sander

a Muldera)

> MoreOrLess Clock, pro

dera z mosiądzu i alu

kopii autorskiej), fot .

minium, waży 4,5 kg

Diewke van den Heu

j. Moti Barzilay fot . dzięki uprzejmości

18

i został wykonany

vel , Sander Mulder

projektanta (www.m otib

(dzięki

arzilay.com)


drawme

O

wszem, dzięki wiedzy empirycznej zakładamy a priori istnienie wiosny, następującej po zimie. Spodziewamy się eksplozji świeżych barw, plusowych temperatur, ulewnych deszczy, tęczy, powrotu jaskółek. Niektórych rzeczy nie trzeba w ogóle przewidywać. Po prostu bierzemy je za pewnik, stałą, tak jak kwietniowe targi designu w Mediolanie, przez wielu traktowane jako najważniejsze wydarzenie w kalendarzu. Tam dajemy się zaskoczyć, rozczarować, zachwycić, uwieść przez nowalijki wykreowane przez uznanych już wyjadaczy i niecierpliwie wyczekujących swoich pięciu minut debiutantów.

Mediolańskie targi mebli to największa tego rodzaju impreza na świecie, w tym roku obchodzi 50. urodziny. Liczba komercyjnych i artystycznych wystaw i wydarzeń towarzyszących przekracza możliwości percepcyjne każdego. Bez wątpienia najważniejszym miejscem spotkania projektantów i producentów jest Salone Satellite – prezentacja szkół, studentów i młodych designerów. Dla debiutujących w świecie designu to obietnica i trampolina dla dalszej kariery i współpracy z przemysłem, szansa na bycie zauważonym i docenionym przez media. Młodzi (do 35 roku życia) projektanci pragnący wystawić

Direzione: Milano Obok Dutch Design Week, odbywającego się na jesieni w Eindhoven, targi w Mediolanie (Salone Internazionale del Mobile – międzynarodowy salon mebli – ale salon w rozumieniu Salon, ekskluzywna impreza – instytucja rodem z francuskiej Akademii!) prezentują design artystyczny, konceptualny. Czyli taki, który jest wizualnie atrakcyjny, fotogeniczny, uwielbiany przez lifestyle’owe magazyny, wzbudzający emocje. Design jest tu traktowany wciąż jako wyraz osobowości projektanta, a jego obiekty to niemal dzieła sztuki, w których cechy funkcjonalne i ideowe wspomagają stawianą na piedestale formę. Niby wciąż te same przedmioty, towarzyszące nam od zawsze. Fotele, wieszaki, otwieracze i korkociągi, stoły i lampy. Redefiniowane, dekonstruowane, przekształcane i zniekształcane bez końca. Tutaj innowacja nie straszy wielosylabowymi nazwami nowych kompozytów wykorzystywanych do produkowania lepszych narzędzi dla strażaków i kosmonautów. Traktowana raczej ironiczno-refleksyjnie, jest przez widzów łapana intuicyjnie i skojarzeniowo, bez konieczności zgłębiania się w tabliczki z opisami i służy za narzędzie dla optymalnego wyrażenia idei projektanta.

poczuł, że pewien etap poszukiwań, zarówno twórczych, jak i egzystencjalno-teoretycznych, został dopracowany i zamknięty. Gotowy się uzewnętrznić, otworzyć na opinie i oceny innych, wyskoczył od razu na głęboką wodę, uderzył wprost do Satellite. Nie miał wątpliwości, że gdy uda mu się zaistnieć na Zachodzie, to odkryją go w Polsce (a jednak nie umiał trzymać języka za zębami i Magazyn TAKE ME jest pierwszy, który o nim pisze!) Projekty Trybka idealnie wpisują się zarówno w konwencję mediolańskiego pokazu, jak i w światowe trendy. Jednocześnie zaś eksponują osobowość i historię ich twórcy. Nie byłoby ich, gdyby nie osobiste doświadczenia designera, a opisując je, opisuję jego samego. CMYK w 3D

tu swoje prototypy poddawani są ostrej selekcji – jury składające się z designerów, producentów i przedstawicieli mediów musi przecież zachować poziom i autorytet imprezy. Benvenuto! Debiutant wcale nie musi mieć dwudziestu lat i ukończonej prestiżowej szkoły projektowania. Początkujący na polu wzornictwa Maciej Baszko Trybek ma 33 lata i porównuje się do Joe Colombo, który też „późno” zaczynał. Studiował architekturę i fotografię. Projektuje od kilku lat, ale dopiero niedawno

19

Trybek długo pracował jako grafik, obecnie jako art director. Dlatego też nadrzędną zasadą, scalającą projekty, które prezentuje w Mediolanie, jest podporządkowanie kodowi kolor ystycznemu CMYK. Dla każdego, kto ma do czynienia z drukiem, grafiką komputerową itp, stosowanie tego modelu to codzienność. Nie dziwi więc, że podstawy stolika o szklanym blacie, cztery metalowe struktury przypominające ażurowe „brylanty”, są w tych właśnie kolorach. Podobnie antystresowe piłeczki wypełniające fotel 5240. Jego nazwa oznacza liczbę kombinacji, w jakich można umieścić białe, niebieskie, żółte, amarantowe i czarne piłeczki w lekkiej ażurowej ramie: 5 do potęgi 240! Ramę stanowią dwie warstwy siatek, których kwadratowe oczka są przesunięte względem siebie. Pozwala to na utrzymanie piłeczek w miejscu. Taka konstrukcja nie powstałaby zapewne, gdyby Maciek nie grał w tenisa, i nie używał kosza na piłki… Głównym zadaniem, jaki młody designer postawił sobie


drawme

> Maciej Baszko trybek proj. Transient Clock, (www.manuelsaez

w tym projekcie jest podkreślana dziś wolność wyboru elementów przez użytkownika. Układając własne kompozycje i wzory, wybierając kolory użytkownik niejako współtworzy końcowy produkt, angażuje energię i emocje w powstanie obiektu. Ma jednak do wyboru tylko określone elementy i materiały. Takie podejście do umożliwienia maksymalnego zindywidualizowania rozwiązań, przy zapewnieniu gotowych elementów, cechowało już naszych rodzimych twórców mebli modularnych w latach 60. XX wieku. Cieszy więc, że tradycja modernistyczna nie została zaprzepaszczona i jest kultywowana przez kolejne pokolenia. Cyan, magenta, yellow i key (black) to nowy kwartet, który wypiera teorię trzech barw podstawowych w miarę postępu nauki o kolorze. Na lekcjach plastyki uczymy się, że farba żółta zmieszana z niebieską zaowocuje zielenią, a po dodaniu czerwieni zbrązowieje. CMYK również bazuje na subtraktywnym, czyli „materialnym” mieszaniu kolorów. Druk kolorowy polega z grubsza na pokrywaniu płaszczyzny kolejnymi warstwami – rastrami barw. Z lekcji fizyki jednak wiemy, że percepujemy kolory takimi, jakie są, ze względu na długość fal świetlnych, jakie generują, a więc i odległości, jakie pokonują w przestrzeni. Stąd inne modele: opierające się na addytywnej syntezie barw RGB (red, green, blue, w którym kolorami podstawowymi jest inna triada: wiązki świateł zielonego, błękitnego, czerwonego; żółty uzyskuje się „mieszając” wiązki czerwoną i zieloną), HSV (hue saturation value, służąca opisowi przestrzeni barw), HSL (hue, saturation, lightness), CIE lab itd. Trybek dynamizuje modele barw stosowane na płaszczyznach wychodząc ze swoimi projektami w trzeci wymiar. Można polemizować, czy kolor stanowi istotę ich przestrzennych form. Dla samego projektanta

uel Saez and Partne

ęki uprzejmości Man

Manuel Saez, fot. dzi

rs Studio

.com)

z pewnością tak: Kolor jest wspólnym mianownikiem moich projektów. Forma wynika też z konstrukcji – wyjaśnia. Zenit swej fascynacji kolorem osiąga Trybek w dwuwymiarowym, przyściennym projekcie Color Wheel. Początkowo trudno się domyślić, że moduł scalający trzy różnej wielkości tęczowe koła, reprezentujące nasze aktualnie obowiązujące w sztukach plastycznych wyobrażenia o kolorach, przykryte białym kołem o trzech różnej wielkości okrągłych dziurkach, jest zegarem. Tęczowe koła przesuwają się w zależności od rozmiaru: największe wyznaczają godziny, średnie – minuty, a najmniejsze kręcą się najszybciej, zmieniając barwę co sekundę. Kolor czerwony na dużym kole, pojawiający się w największej dziurce, symbolizuje południe. Jego barwa dopełniająca, zielonobłękitny, „wskazuje” więc szóstą. Jak wyjaśnia autor: Ten pomysł odwołuje się do najbardziej pierwotnego z naszych zegarów, Słońca. Jego wschody i zachody wyznaczały nam przemijanie czasu. Bezpośrednią inspiracją było koło barw, obrazujące pełne spektrum kolorów zawartych w promieniu światła słonecznego. Mój zegar prezentuje nowy sposób rozumienia i komunikowania czasu. The time is now? W istocie, dla człowieka Zachodu taka koncepcja może być niepokojąca. Historia rozwoju naszej cywilizacji pokazuje, że dążymy do opanowania i kontrolowania świata wokół. Czy kolor jest policzalny? Mierzalny? Jaka byłaby teoria koloru, gdyby nie badania nad jego fizycznymi właściwościami? Farbenlehre Goethego nie powstałaby, gdyby nie dociekania Newtona. Nie byłoby malarstwa impresjonistów i neoimpresjonistów gdyby nie publikacje Charles’a Blanc, Jamesa Maxwella, Hermana von Helmholtza, Odgena N. Rooda i Charles’a Henry.

w Łodzi student z Holon Institute of Technology w Izraelu, Moti Barzilay, prezentował MOREorLESS Clock w ramach wystawy Holyland Souvenirs. Wskazówka minutowa obejmowała pięć minut, co, zdaniem projektanta, odzwierciedla bliskowschodnie, swobodniejsze pojęcie czasu. Izraelskie Studio Ve natomiast rozpostarło pomiędzy wskazówkami kolorowe, pasiaste tworzywo tyvek, które rozkłada się i zwija niczym wachlarz (projekt Manifold Clock, 2010). Ceniony argentyński projektant Manuel Saez stworzył Transient Clock: na pustej białej tarczy zaznacza się szary cień niewidzialnych wskazówek, niczym dalekie wspomnienie po antycznym zegarze słonecznym. Najbardziej radykalnym gestem zaś jest chyba kinetyczny obiekt Sandera Muldera z 2009 roku: Continue Time nie ma tarczy; z eleganckiego mechanizmu wyrastają trzy połączone ze sobą ramiona. Tradycyjny ruch wokół jednego punktu został zastąpiony przez zmienne układy nakładających się na siebie, „tańczących” wskazówek.

W naszej rozmowie Baszko podkreślał, że chce, by jego projekty broniły się same. To, co jest dla niego istotne, to nie rewolucyjność koncepcji, a szczerość i koherentność w wyrażaniu siebie. Wszelkie cytaty i zbieżności formalne z istniejącymi już obiektami są niezamierzone lub nieuświadomione. W końcu „wszystko jest remiksem”, a w twórczości, zwłaszcza tej płodzącej wciąż określone rodzaje obiektów odpowiadających na odwieczne ludzkie potrzeby, migracja form i motywów jest niemal autonomiczna wobec miejsc i czasów. Wiosna co roku budzi ten sam dziecięcy zachwyt. Za każdym razem innym detalem. Maciej Baszko Trybek ur. w 1977 roku w Gdańsku. Studiował architekturę i fotografię. Pracował jako grafik i dyrektor artystyczny w magazynach FLUID i EXKLUSIV. Prowadził własne studio graficzne MUNDAKA.

Z drugiej strony, współcześnie projektanci prześcigają się w nowatorskim ukazywaniu przepływu czasu: na ostatnim festiwalu

20

Obecnie pracuje jako Art Director w agencji reklamowej LOWE GGK Polska. Na Salone Satellite 2011 w Mediolanie będzie pokazywał swoją debiutancką kolekcję mebli.


drawme

e r h e l n e b r a From F g n i l l e t d n a e to futur . y d u t s e s a time. A c I’m writing abou t sp wishfully thinkin ring two months before it actually g about things whi arrives, ch have not yet ha which I can only imagine. My prog ppened, nosis might turn out wrong.

a erniewsk o Trybek z C a r a l k K text: ciej Basz n: Ma tratio illus

21


drawme

B

ut thanks to our empirical knowledge we can, a priori, assume that spring will follow winter. We can expect an explosion of bright colours, higher temperature, pouring rain, rainbows and the return of the swallows. Some things, however, need not to be hoped for. They can be taken for granted, like the April Fair of design in Milan, considered by many the major event in their schedules. There, we can let ourselves be surprised, disappointed, delighted and tempted by the novelties designed by leading ‘old hands’ and debutants waiting impatiently for their 15 minutes of fame.

The Milan Furniture Fair, the biggest event of this kind in the world, celebrates its 50th birthday this year. The number of commercial and artistic exhibitions and associated events exceeds any human perceptive abilities. The main occasion when designers can meet producers must be the Salone Satellite – the presentation of schools, students and young designers. It holds a promise for debuting designers and serves as a stepping stone in the advancement of their careers – and finding work in the industry. It is a chance to be noticed and appreciated by the media. Designers below the age of 35 who want to present their prototypes at the Fair however, are subject to strict selection – the jury of designers, producers

Direzione: Milano Like the autumn Dutch Design Week in Eindhoven, the Milan Fair (Salone Internazionale del Mobile, the International Furniture Fair, an institution originating from Académie des Beaux Ats!) presents artistic, conceptual design – one that is visually attractive, photogenic and loved by lifestyle magazines aiming to wise their readers’ interests. Design is still perceived as a personal expression of the artist, whose products come close to being works of art, with functional and ideological resources adding to their dignified forms. Objects present in our lives seemingly from time immemorial and ostensibly unchangeable – armchairs, coat hangers, openers, corkscrews, tables and lamps – are redefined, restructured and reshaped endlessly. Innovation, however, does not put us off with its multi-syllable names for modern components used in the production of let us say, better firefighting equipment and tools for astronauts. Presented more thoughtfully and ironically, innovation can be grasped intuitively and associatively without the need to read any attached explanation; it serves to express the designer’s idea accurately.

and media representatives has to maintain a certain quality and the prestige of the event, after all. Benvenuto! A debutant does not necessarily have to be 20 years old and be a graduate of a prestigious design school. A beginner in the design field, 33 years old Maciej Baszko Trybek, compares himself to Joe Colombo who also started late. Trybek studied architecture and photography. He worked as a designer for several years but only recently has he felt that a certain chapter of his creative and existential quest should come to an end. Open to criticism, he spread his wings and

22

made it straight to the Satellite exhibition. He believes strongly that succeeding in the West will earn him recognition in his native Poland as well (he spilt the beans however and now TAKE ME is the first to cover his story!). Trybek’s work fits the Milan shows’s aesthetics and global trends perfectly. At the same time, it reflects the personality and life story of the designer. They would not exist if it was not for his personal experiences. To describe his work is the same as describing the man himself. CMYK in 3D On a daily basis, Trybek works as a graphic artist. The underlying principle behind his projects presented at the Milan Fair is to follow the CMYK colour model. Anyone familiar with printing, computer graphics, etc, knows this colour code very well. It should come as no surprise that the starting point of a glass table consisting of 4 metal structures resembling framework diamonds, are in those very colours. Likewise, the anti-stress balls filling armchair 5240 are of the same colours. The armchair is named after the number of possible combinations in which the white, blue, yellow, amaranth and black balls can be placed within the openwork frame. The frame consists of two nets with angular meshes transposed against each other. This positioning allows the balls to stay in one place. The construction would not have been born if Maciej had not played tennis in the past and used ball baskets. The objective the young designer put forward in this case is to achieve the popularly emphasized freedom of choosing one’s own components. By creating personal compositions, patterns and by choosing colours, the user co-creates the end product, engaging his energy and emotions in the


drawme

creative process. The user, however, can only choose from a limited range of elements and materials. This approach of maximising customization possibilities and providing readymade components was characteristic for Polish modular furniture design in the 1960’s. This is optimistic news that the modernist tradition has not been forgotten and is being preserved by successive generations. As the science of colours develops, cyan, magenta, yellow and key (black) are becoming the new quartet, replacing the theory of the three basic colours. Art school teachers taught us that mixing the colours yellow and blue results in green, and that by adding red to it, brown is achieved. The CMYK model is also based on a subtractive, material mixture of colours. Basically speaking, colour printing technique based on covering a 2D plane with successive layers – halftones of colours. Our physics school teachers taught us that colours are perceived the way they are as a result of the length of the light waves they generate and the distance they cover in space. O ther mo dels can b e derived: based on the additive synthesis of RGB colours (red, green, blue, in which the basic colours are: beams of green, azure and red; yellow is obtained by ‘mixing’ the red and green beams), HSV (hue, saturation, value, describes the space of the colours), HSL (hue, saturation, lightness), CIE lab, etc. Trybek ‘dynamizes’ the colour models used on 2D planes by taking his ideas into the 3rd dimension. The question is, is colour the essence of his spatial realizations (for the designer himself – it surely is). A good example of his fascination is the wall project, Colour Wheel. It might be hard to discern but the three module-merging rainbow wheels are of different sizes – representing the current ideas of colours in graphic arts covered with a white wheel with three round holes of different sizes, which is in fact, a clock. The rainbow wheels move as their sizes

suggest: the biggest ones point the hour, the medium ones – minutes, whereas the smallest ones rotate the fastest and change colour every second. The red colour on the big wheel, appearing in the biggest hole, tells us when it is noon. Respectively, its complementary colour, green-azure, shows 6 o’clock. The idea originates from the most primal clock, the Sun. Rising and setting, it used to describe time flow. The direct inspiration was the colour wheel which pictures the full spectrum of colours found in a ray of sunlight. My clock presents a new way of understanding and telling the time, Trybek explains. The time is now? The truth is that people born into Western civilization might feel disturbed by the con-

cept. The history of our civilization demonstrates that we have always aimed at ruling and controlling the world around us. But is colour countable? Measurable? How developed would the theory of colour be without the science analyzing its physical properties? Goethe’s Farbenlehre would have never been written if it hadn’t been for Newton’s inquisitiveness. Impressionist and neoimpressionist paintings would have never been painted if it hadn’t been for the publications of Charles Blanc, James Maxwell, Herman von Helmholtz, Odgen N. Rood and Charles Henry.

presented the MOREorLESS Clock, in a part of the Holyland Souvenirs exhibition. The minute arrow covered a 5-minute period, which the creator claimed to reflect a Middle-Eastern, looser perception of time. The Israeli Studio Ve spread colourful striped tyvek material between the arrows, which expand and collapse like in a fan (the Manifold Clock project, 2010). The highly regarded Argentinean designer, Manuel Saez, created the Transient Clock: a plain white dial covered with shades of invisible arrows, appearing as if they were a residual memory of an ancient sun dial. What was most radical, however, was the kinetic work of Sander Mulder in 2009: his Continue Time had no dial; the elegant mechanism had only three interconnected arrows. Traditional movement around one point was replaced with changeable systems of superimposing, dancing arrows. During our conversation, Baszko emphasizes that he wants his projects to be positively evaluated without any need of explanation by him. What matters to him is not whether an idea i s re vo l u t i o n a r y, b u t whether its message is sincere and coherent. Any references and physical similarities ot already existing objects are unintended. After all, everything is a but a remix and the domain of Art, especially the one producing definite objects which respond to those eternal human needs, sees the migration of forms and patterns as quite autonomic against space and time. Spring provokes the same childlike delight every year. Every time with a different detail. Maciej Baszko Trybek Born in 1977 in Gdansk. Studied architecture and photography. Worked as a graphic designer and art director for FUID and EXC-

Modern designers compete in showing time flow as innovatively as possible. At the latest Łódź Festival, a student of the Holon Institute of Technology in Israel, Moti Barzilay,

23

LUSIV magazines. Ran his own graphic design studio MUNDAKA. Currently works as Art Director in LOWE GGKL Polska, an advertising agency. He will show his debut collection of furniture at the Satellite Salon 2011 in Milan.


drawme

Wirtualny katalog przemysłu kreatywnego — INDEX DIP : Design It Poland zdjęcie: Interio Design

tekst

Stowarzyszenie Design It Poland powstało ze względu na fakt dużego zapotrzebowania wspierania efektywnej promocji oraz prezentacji polskiego wzornictwa, chęci pozyskiwania wiedzy z zakresu historii i istoty wzornictwa, podstaw zarządzania za pomocą designu oraz kreatywnego myślenia.

projekt: GOAT, Interio Design

24


drawme

W

ymienione obszary mają wpływ na tworzenie znaczącej war tości dodanej w każdym biznesie, a co za tym idzie również w gospodarce i ekonomii całego państwa. Stowarzyszenie zajmuje się promocją nowoczesnego polskiego designu w społeczeństwie polskimi i za granicami kraju. Głównymi założeniami Design It Poland są: ART MANAGEMENT – promocja absolwentów szkół wyższych związanych z projektowaniem form przemysłowych, projektantów multimediów i grafiki użytkowej. DESIGN MANAGMENT – wspieranie przedsiębiorców i projektantów w zarządzaniu procesami projektowymi i wdrażaniu innowacyjnych rozwiązań oraz nowych produktów na rynek. DESIGN CONSULTING – transfer wiedzy w zakresie wzornictwa oraz zarządzania wzornictwem dla wspomnianych środowisk. DIP w swoich działaniach chce odpowiadać na potrzeby użytkownika. Promuje polskie wzornictwo, dla którego nie produkt, lecz człowiek jest celem. Odpowiada na pytania: Czym jest design? Jaka jest jego rola w prowadzeniu własnej działalności gospodarczej? Jak powiększyć sprzedaż produktów poprzez wprowadzenie zarządzanie wzornictwem dla produktów? Jak rozszerzyć pojmowanie marki na rynku poprzez komunikację wizualną i kreację marki? W swoich działaniach łączy kreatywność i innowacyjność, nadaje formę ideom tak, by stały się praktycznymi i atrakcyjnymi propozycjami zarówno dla projektantów, przedsiębiorców oraz dla końcowych konsumentów. Buduje świadomość, że zarządzanie przez design i kreatywne myślenie. Design It Poland jest agregatem kontaktów do wykonawców oraz przedstawicieli biznesu. Index Design It Poland to najnowsza inicjatywa Stowarzyszenia Design It Poland. Ma

on na celu skupienie projektantów, fotografów, copywriterów i potencjalnych zleceniodawców w jednym, wirtualnym katalogu wyróżniającym się otwartym i branżowym charakterem z możliwością zaprezentowania swojej działalności oraz portfolio. Index łączy środowiska kreatywne w ramach wzajemnej współpracy skupiając się na pomocy i ekspansji na nowe rynki międzynarodowe, zwiększeniu zysków oraz polepszeniu pozycji firm i ich rozwojowi oraz podnoszeniu konkurencyjności przedsiębiorstw. Index ułatwia dostęp do trudno osiągalnych specjalistów najwyższej klasy i wyjątkowo niszowych profesji. Pozwala na wymianę doświadczeń branżowych. Działalnością wspierającą wirtualny katalog projektantów jest cykliczne wydarzenie Coming out! w ramach, którego prezentowane są realizacje młodych polskich projektantów. Do tej pory przedstawieni zostali projektanci z Wrocławia. Na przykład Karolina Kędzierska i biuro projektowe Interio Design.

Projekty prezentowane na Coming out!: POGNIECIONE – rodzina trzech obiektów unikatowych wykonanych na bazie tej samej formy – gipsowego odlewu. Kruchość formy i jej przepalanie przy kolejnym wdmuchiwaniu szkła, powodowały deformację pierwotnego kształtu, tworząc za każdym razem nieco inny obiekt. POCHYLONE – zestaw szkła użytkowego do napojów alkoholowych. Zabawa formą – pozorny brak równowagi, a jednak w pełni stabilne elementy zestawu. Wspomniane wcześniej Interio Design to biuro projektowe założone przez Agnieszkę Czechowicz i Jana Sobolewskiego, absolwentów Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Para artystów ma na celu połączenie architektury wnętrz i wzornictwa przemysłowego w spójną całość.

Karolina Kędzierska to projektantka szkła i grafiki użytkowej. Jest absolwentką Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, którą ukończyła z wyróżnieniem. Została nagrodzona stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Była stypendystką na wydziale Sztuk Pięknych Anadolu Universitesi w Eskişehir, w Turcji.

W dorobku twórczym znajdują się projekty wnętrz prywatnych, lokali użyteczności publicznej, a także projekty mebli, takie jak: CLOD – nowoczesne rozwiązanie uwzględniające specyfikę miejsca pierwszego kontaktu z klientem i jego reprezentacyjny charakter. Prosta i wyrafinowana forma zaprojektowana została tak, aby w różnych układach tworzyć jednorodną całość.

Technologię i produkcję przemysłową szkła poznawała między innymi w hutach HSG Tadeusz Wrześniak w Ładnej oraz KHS Krosno. To dzięki nim wykonała prototypy oraz krótkie serie prezentowanych na Coming out! projektów POGNIECIONE i POCHYLONE.

GOAT – biurko przeznaczone jest dla młodego odbiorcy poszukującego połączenia niebanalnej formy z funkcjonalnością. Charakterystycznymi elementami w projekcie są nogi, a także wyprofilowany blat wzbogacony elementami graficznymi autorstwa Tomasza Knapika.

Najbardziej interesuje ją projektowanie szklanych przedmiotów codziennego użytku. Chciałaby żeby więcej dobrze zaprojektowanych, prostych i ładnych, a przy tym przystępnych cenowo przedmiotów trafiało do domu przeciętnego Polaka.

Projekt Coming out! ma ujawnić potencjał twórczy polskich projektantów. Katalog Index Design It Poland dostępny jest pod adresem www.designitpoland.com. A członkostwo w nim jest bezpłatne i wymaga jedynie rejestracji konta.

25




drawme

Design nie jest elitarny

: Franciszek Sterczewski : Łukasz Urbańczyk

tekst

portret

Polski projektant odpowiada nam, dlaczego nie pracuje nad Loarą, opisuje różnicę między projektowaniem przemysłowym a artystycznym i mówi, jak połączyć półkę i książę w jeden twór. 28


drawme

I

le czasu spędziłeś

i tylko 100 w białej. Każdy Book-

we Francji?

shelf jest numerowany jak książka , posiana swój

W Lyonie byłem jeden semestr, w ramach Erasmusa, w Paryżu na stypendiach podyplomowych Louis Vuitton Moet Henessy w tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych. W przypadku dwóch wyjazdów były to programy, które dotyczyły przestrzeni publicznej, a ta mnie szczególnie interesuje.

numer ISBN.

To też jest zabawa światem sztuki. Numerowanie, czyli gdzieś ten design zaczyna być elementem sztuk wizualnych, jakby operował tym samym językiem. Czy to znaczy, że dobry design jest w jakimś sensie elitarny? Czy bookshelf

Zastanawiam się dl aczego tam nie

wracając do Ciebie. Jak to się stało, że

zostałeś?

książka stała się półką?

Nigdy nie myślałem w takich kategoriach, choć Francja cały czas jest mi bliska. Wyjeżdżałem, aby nabrać doświadczenia, ale nie chciałem tam kiedykolwiek zostać na dłużej. Teraz robię projekt wspólnie z jednym francuskim designerem, więc cały czas mam kontakt z tym światem.

Wynikło to z obserwacji. Książki są na tyle atrakcyjne wizualnie, że nie potrzebują półki jako elementu dekoracyjnego do ich powieszenia. Powstała chęć stworzenia niewidzialnej półki. Pozostało tylko pytanie: jak zawiesić półki w przestrzeni? Nie zdecydowałbym się na ten projekt, gdyby nie miał on charakteru bardzo rzemieślniczego. Każdy egzemplarz jest wykonany w znakomitej introligatorni. Jest to taka typowa książka, w całości wykonana z papieru, coś na pograniczu rzemiosła i obiektu artystycznego. Dość zabawny projekt.

Porozmawiajmy o designie. Czy Twoim zdaniem w dobie globalizacji można mówić o projektowaniu narodowym?

Myśląc o designie przemysłowym stwierdzam, że jest to trudne do uchwycenia. Samo wzornictwo przemysłowe już jest tak bardzo zglobalizowane, że bardzo trudno wychwycić wątki narodowe. Jeśli mówimy o designie artystycznym czy craft designie, taka specyfika jest zauważalna. Bardzo łatwo rozróżnić projektowanie holenderskie, francuskie, belgijskie, polskie czy też japońskie. Uczyłeś się u boku Tadashi Kawamaty. jednym z Twoich guru jest Naoto Fukasawa. Jak to się dzieje, że projektowanie

To prawda, dostrzegam w nim dużo poczucia humoru.

I spotkał się z dużym zainteresowaniem. Nazwa jest bardzo ważna. To nie jest półka, ani książka, tylko Bookshelf albo Bucherregal. Taka nazwa występuje w dwóch językach, w niemieckim i angielskim, jest miksem dwóch znaczeń w jednym słowie. W polskim też mówi się „półka na książki”. Pewna firma zaproponowała mi, bym zrealizował wersję francuską…

japońskie jest tak inne?

Design nie jest elitarny, choć pewne jego obszary takie bywają. Przemysł i miejsce produkcji dają możliwość zminimalizowania kosztów, ale coraz silniejsze jest projektowanie artystyczne, które ma wymiar działania na pograniczu sztuki. Wtedy takie obiekty są o wiele droższe niż wzornictwo przemysłowe. Są wystawiane w galeriach, muzeach i domach aukcyjnych. Na koniec wypada zapytać: nad czym pracujesz w tym momencie?

Obecnie pracujemy nad kolejną wystawą w Mediolanie. Zostaliśmy zaproszeni z UNPOLISHED na kwietniowe targi mediolańskie. Tworzę też serią mebli we Francji, i myślę że już w połowie roku będą gotowe. Paweł Grobelny – designer, studiował na Akademiach Sztuk Pięknych w Poznaniu, Lyonie i Paryżu. Laureat licznych konkursów projektowych między innymi LVMH Louis Vuitton Moët Hennessy for Young Creators 2005/2006, Parckdesign 2008, Prodeco 2006 – Młody Projektant, Prodeco 2008, Machina Design Award 2009 oraz wyróżnienia honorowego w ramach konkursu The new subjectivity in design zorganizo-

Tylko że po francusku nie ma tego miksu.

W Japonii rzeczywiście widać tą odmienność. Można tam zauważyć kompletnie inny wątek projektowy. Charakterystyczny minimalizm wynika z silnej inspiracji japońską naturą, wykorzystywania naturalnych materiałów. Ta prostota zresztą zauważalna jest nie tylko w designie, ale także w architekturze i modzie. Fukasawa nie ma słabszych projektów, odnajduje się w wielu skalach i rodzajach projektowania.

jest dla każdego?

wanego przez Galerię Narodową Zachęta w Warszawie i British Council. Jego prace były prezentowane między

Tak. Jest po prostu l’etagere, co jest słowem obcym, bo niemającym tego połączenia półki z książką. I wtedy zawaliłaby się cała koncepcja projektu. Powiedziałem na jakiej zasadzie to funkcjonuje i wspólnie uznaliśmy, że wprowadzanie takiej wersji nie jest sensowne.

innymi w Berlinie, Kopenhadze, Paryżu i Nowym Jorku. Zajmuje się projektowaniem mebli, wnętrz i przestrzeni publicznych.

Franciszek Sterczewski – rocznik 1988, student architektury i Urbanistyki UA w Poznaniu. Muzyk samouk. Amator grafiki. Jak każdy miły młody człowiek interesuję się filmem, historią sztuki, podró-

Tylko 100 egzempl arzy Bookshelf

żowaniem na stopa, kulturą niezależną i dobrą kuchnią.

zostało wykonanych w czarnej oprawie

Czasem coś napisze.

29


drawme

fot. Sonia Szóstak

Dizajn po polsku

Wojtek Łanecki i Marek Maciuba z MOA – to oni promują w Europie polskie miasto i design. Ich projekty to poszukiwanie harmonii między różnymi dziedzinami kultury, szczytnymi ideami a opłacalnością, tożsamością a postępem.

: Wojciech Gruszczyński

tekst

Marek Maciuba: 1979, absolwent ASP w Pozna-

Wojtek Łaneck: 1980, absolwent ASP w Pozna-

Wojciech Gruszczyński: architekt, dyplom

niu oraz Wyższej Szkoły Zarządzania i Bankowości

niu. Stypendysta Ministra Kultury za najlepsze osią-

na Wydziale Architektury Poznańskiej. Związany

w Poznaniu. Był stypendystą na ASP w Bratysławie oraz

gnięcia w nauce. W 2003 roku wyróżniony za najlepszy

z poznańską pracownią IPNOTIC Architecture. Poza

Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Bergen w Norwegii.

projekt dyplomowy przez magazyn 2+3D. Od 2005

projektowaniem architektury i wnętrz zajmuje się desi-

Od 2005 współwłaściciel MOA, dyrektor zarządzający,

współwłaściciel MOA, dyrektor kreatywny oraz projek-

gnem. Na targach Arena Design 2009 zaprezentował

odpowiedzialny za strategię i rozwój firmy.

tant, odpowiedzialny za kierowanie projektami.

prototyp projektu Simple Sofa.

30


drawme

P

OWIEDZIAŁEŚ KIEDYŚ, ŻE DESIGN TO JEDEN Z NAJLEPSZYCH POLSKICH TOWARÓW EKSPORTOWYCH. CZY TO STWIERDZENIE POPARTE JEST

WASZYMI DOŚWIADCZENIAMI?

WOJTEK: Nimi oraz pewną niewykorzystaną tradycją i tym, co w polskim designie wydarzyło się ostatnio. Polska ma bardzo duży potencjał, mamy możliwość kształcenia się na różnych uczelniach, wyjazdów za granicę. Nasza unikatowa w skali europejskiej kultura jest niewykorzystana. Nie czerpiemy jeszcze wiele z naszych korzeni, z tego, co jest najlepsze w Polsce. Przez lata by liśmy t ł amsz eni, mieliśmy zamknięte granice, kultura nie mogła się rozwijać. Dlatego jest jeszcze dla Europy czymś nieodkrytym, co ma szansę zaistnieć, myślę, że to z czasem się stanie. W tym przekonaniu utwierdza mnie choćby sukces naszego salonu na Expo w Szanghaju czy sukcesy takich polskich firm jak MOHO, czerpiących z polskiej kultury pełnymi garściami.

MOA WOJTEK: Tak, klienci są coraz bardziej niecierpliwi, wszystko chcą dostawać szybciej. Nie mają pokory dla czasu, którego potrzebuje projektant, by móc coś zaplanować. Wszystko ma być bardzo szybko, terminowo wykonane. Wszystko wydaje się osiągalne. Dzięki internetowi informacje docierają do nas błyskawicznie, teoretycznie mamy coraz szybszy sprzęt, na którym możemy pracować. Coraz szybciej możemy robić wizualizacje czy podglądy projektów. Sam czuję, że z każdym rokiem oczekiwania klientów rosną, i niestety nie idzie to w kierunku doceniania fachowości. Z jednej strony wynika to z przyśpieszenia tempa życia, a z drugiej, że decydenci w firmach nie rozumieją – na czym polega pro-

doceniać pracę projektantów i dostrzegać marketingowe czy PR-owe korzyści płynące z ich działań. U nas projektowanie raczkuje, natomiast w Norwegii funkcjonuje w sposób ugruntowany. Ze strony tamtejszych firm czuje się większy szacunek, jest większa płaszczyzna porozumienia. To wynika jednak bardziej z większej świadomości społecznej niż wspomnianego tempa życia. MAREK: Norwegowie nie czują negatywnych konsekwencji, jeśli projekt się rozsypie. U nas każdy projekt to być albo nie być. WOJTEK: Tak, tutaj ciąży wielka odpowiedzialność na ludziach, którzy coś planują. Od tego, czy podejmą dobrą decyzję, wprowadzając produkt na rynek, zależy ich kariera. W Norwegii jest do tego większy dystans. Może wynika to stąd, że my dopiero budujemy swoje społeczeństwo, jesteśmy pod większą presją. Skandynawowie mają większe zaufanie do ludzi i to się przekłada na pracę z projektantami. Nikt tam nie zakłada, że zostanie oszukany. WASZA PRACOWNIA JEST INTERDYSCY-

MAREK: Znana jest zasada, którą parę osób już wykorzystało, mówiąca, że lepiej jest się promować na Zachodzie. Gdy tam zostanie się docenionym, w Polsce ma się to gratisowo.

PLINARNA. ZAJMUJECIE SIĘ DESIGNEM, INSTALACJAMI ŚWIETLNYMI ORAZ WYSTAWIANIEM SZTUKI. SKĄD POMYSŁ NA TAK SZEROKI ZAKRES DZIAŁALNOŚCI?

DLA POZNANIA ZAPROJEKTOWALIŚCIE FUTURYSTYCZNĄ KAPSUŁĘ, KTÓRA ODWIEDZIŁA JUŻ MIĘDZY INNYMI PARYŻ, MEDIOLAN I BERLIN. JAK ODEBRANO WASZ PROJEKT NA ZACHODZIE?

WOJTEK: Nas tam nie było, jednak od ekipy, która zajmowała się nadzorem i realizacją całego projektu, wiemy, że odbiór był bardzo pozytywny. Ten nietypowy sposób promocji miasta przyciągnął uwagę mediów i stworzył powód, aby napisano o Poznaniu. Forma kapsuły pokazuje, że Poznań jest miastem nowoczesnym, nie boi się wyzwań i tematów, które są innowacyjne czy niestandardowe.

jektowanie, oczekują zrealizowania zlecenia jak najszybciej i jak najtaniej. Nie wiedzą, co mogą osiągnąć dzięki lepszym projektom – nie mówię o lepszym w sensie „ładniejszym”, ale lepiej docierającym do grupy docelowej MAREK: Z drugiej strony jesteśmy krajem, który do czegoś aspiruje, ma pewne cele – aby je zrealizować, musimy bardzo ciężko pracować, nadrabiać zaległości.

WOJTEK: Firma zrodziła się z naszych zainteresowań. Chcieliśmy pracować razem, bo się przyjaźnimy, to jest podstawą naszej działalności, ważniejszą nawet niż sama firma. Marek najbardziej interesował się formami świetlnymi, ja designem. Nasz wspólny mianownik to sztuka, którą obaj kochamy, którą sami kupujemy, zbieramy i chcemy wykorzystywać w naszych projektach. Stąd te trzy działy – jako próba wykorzystania potencjału, który w nas siedzi. NAD CZYM OBECNIE PRACUJECIE?

Pracujemy nad systemem półkowym dla Systemów MOA screen oraz własną kolekcją mebli.

ZATEM UWAŻACIE, ŻE JEST TO POLSKA SPECYKAPSUŁA KORESPONDUJE ZE WSPÓŁCZESNYM,

FIKA? JAK TO OCENIACIE W PORÓWNANIU Z

WIELKOMIEJSKIM STYLEM ŻYCIA. JAKI JEST

WASZYMI DOŚWIADCZENIAMI ZE SKANDYNAWII?

Dzięki!

WASZ POGLĄD NA TĘ TENDENCJĘ? CZY WSZECHOBECNIE PANUJĄCY POŚPIECH PRZEJAWIA SIĘ W WASZEJ PRACY?

POWODZENIA

WOJTEK: Tam bardziej szanuje się nasz zawód. W Polsce ludzie dopiero zaczynają

31

Więcej prac MOA na www.take-me.pl


tellme

Mathieu Mercier : Piotr Stokłosa : Hervé Landry

zdjęcia

wypowiedzi zebrane przez

32


tellme Mathieu Mercier Designer, rocznik 1972. W 2003 roku został laureatem Nagrody Marcela Duchampa. Tworzy głównie instalacje używając do tego przedmiotów codziennego użytku. Fascynują go cyfry i litery, co odzwierciedla w swojej sztuce przypisując główną rolę właśnie tym ostatnim. Artysta nie waha się używać pospolitych materiałów, takich jak pleksi czy okleina, aby zakwestionować problem uniformizacji społeczeństwa. Wpisuje się w nurt spadkobierców minimalizmu.

Hervé Landry Trendsetter i trend hunter w dziedzinie sztuki i designu dla takich marek jak LVMH, Rolex, Absolut, Cartier. Mieszka i pracuje w Paryżu. Był kuratorem kilku wystaw w paryskim Muzeum Sztuki Dekoracyjnej i podczas Biennale w Wenecji, (m.in. Mirosława Bałki). Odpowiedzialny za dział Sztuki w szwedzkim BON Magazine.

Mathieu Mercier Designer, born 1972. In 2003 was awarded the Marcel Duchamp Prize. He creates art installations, in the majority of which he makes use of ordinary everyday objects. He is fascinated with numbers and letters which play a central role in his projects. Mercier questions the standardization of contemporary societies by using common materials such as Plexiglas, veneer or chipboard. He is often seen as an heir of the minimalist movement.

Hervé L andry

t re n d s e t t e r a n d t re n d

fot. Piotr Stokłosa

hunter in the field of art and design for brands such a s LV M H , R o l e x , A b s o l u t , C a r t i e r e t c . Lives and works in Paris. The curator of several exhibitions in Paris, the Museum of Decorative Arts and the Biennale in Venice, including Miroslav Balka. He is responsible for the Art rubric in the Swedish BON Magazine

33


tellme

Mój Brompton Odzierając przedmioty codziennego użytku z warstwy dekoracyjnej i praktycznej, wydobywa ich artystyczny wymiar. Jego wystawy pokazywane były w Muzeum Sztuki Nowoczesnej Miasta Paryża i Centrum Pompidou w Paryżu. Z artystą rozmawiał Herve Landry

T

wórczość artystyczna nasunęła Ci refleksje na temat design'u…

Powiedzmy, że lubię brać pod uwagę wszystkie twory estetyczne. Interesuję się zarówno architekturą, jak i modą. Będąc w T woim mieszkaniu można odnieść wrażenie, że jesteś związany uczuciowo z designem. Czy chcesz im zrekompensować to jak je traktujesz

Utopia jest z definicji gdzieś indziej. Oczywistym jest dla mnie fakt, że powroty dawnych stylów, choćby takich z lat 60. wynikają z tego, że nie potrafimy wybiegać w przyszłość, wyprzedzać swojej epoki. Nie widząc przyszłości w teraźniejszości, jesteśmy skazani na powroty do przeszłości. Uważam, że to smutne. Żyjemy w czasach, w których po raz pierwszy w społeczeństwach przeważa przekonanie, że przyszłość żyjącego pokolenia będzie mniej szczęśliwa niż ta, która czekała poprzednie.

w galeriach i w twoich instalacjach? Czy niepospolitość ma dla Ciebie wydźwięk

Moja praca ma na celu przede wszystkim pytanie o wewnętrzne sprzeczności tak typowe dla nowoczesności, a konkretnie skrzyżowanie syntezy sztuk z nurtem Duchampa. De Stijl i Bauhaus postulowały działania artystów w przestrzeniach industrialnych, natomiast Duchamp przenosił gotowe przedmioty do świata sztuki. W tym kontraście zawiera się kluczowe pytanie o znaczenie, które nadajemy otaczającym nas formom. Nie przechowuję swoich dzieł w domu, za bardzo kojarzą mi się z pracą. Wolę otaczać się tym, co daje mi powód do refleksji nad banalnymi formami, z którymi stykam się na co dzień

pozytywny?

W moim odczuciu design jest interesujący pod warunkiem, że jest dostępny. W latach 50. wypracowano optymalną równowagę pomiędzy pomysłami projektantów, jakością materiałów, dystrybucją do punktów sprzedaży i oczekiwaniami klientów. Niestety przy powrotach dawnych trendów nie bierze się po uwagę tych danych z przeszłości. Za mało tworzy się dzisiaj produktów bezkompromisowych. A jeżeli już się takie pojawiają, są zwykle albo bardzo drogie albo słabej jakości. Gdybyś musiał nagle wyjechać, jaki obiekt czy dzieło sztuki zabrałbyś ze

Jaki statut nadajesz swoim designerskim

sobą?

meblom i przedmiotom w porównaniu do dzieł sztuki?

Wymiar pragmatyczny mebli nie oddala ich od symboliki. Użyteczność pozwala uniknąć pytania o zasadność istnienia, na przykład krzesła. W efekcie fakt, że używamy krzesła lepiej uzasadnia jego byt niż uczucie ulgi towarzyszące siadaniu na nim zmęczonym tyłkiem. Na czym według Ciebie polega utopia designu? Do jakiej nieistniejącej formy, przedmiotu tęsknisz najbardziej?

Mojego Bromptona (składaka). To jest strzał w dziesiątkę, a do tego umożliwi mi szybszy powrót! A gdybyś spotkał Marsjanina, to co byś mu dał?

Słynną wyciskarkę do cytrusów Alessi. Prawdopodobnie zaprojektowano ją z myślą o jakichś bardziej rozwiniętych stworach, z wieloma mackami. Nie spotkałem jeszcze istoty ludzkiej, która umiałby się nią posługiwać…

34


fot. Piotr Stokłosa

tellme

35


tellme

My Brompton By depriving objects of their decorative and practical context, he accentuates their artistic aspect. His artworks were presented at the Paris Museum of Modern Art and the Pompidou Centre

H

as your artistic work led you to consciously think of design?

Let’s say that I like to think about objects which are aesthetically pleasing. I’m interested in architecture and fashion alike. Your apartment looks as if you were bound up emotionally with your profession. Is it compensation for how you handle those objects in galleries and art installations?

With my work, I aim to bring back the issue of contradiction, so typical of modernism, which is the crossing of the avant-garde Gesamtkunstwerk and the Duchamp movement. De Stijl and Bauhaus wanted artists to act in industrial spaces, whereas Duchamp introduced ready-made objects into art. This brings us to the yet unanswered question of the meaning ascribed to the forms that surround us. I don't keep my works at home

36


tellme (they remind me of work too much!). I’d rather surround myself with things that make me think and with ordinary forms I stumble upon every day.

ply because we do not see the future now. I find it upsetting that the current generation accepts being condemned to a less happy future than former generations had hoped for.

Compared to works of art, how do you

Does originality seem like a positive

consider the furniture and art objects

feature to you?

you've designed?

The pragmatic dimension of furniture does not diminish their symbolism. Usability lets you to forget the dilemma of why an object, for example a chair, exists. In consequence, the fact of using a chair better justifies its existence than the relief you feel placing you butt on it.

Design interests me as long as it is accessible and affordable for the public. In the 50’s, the

balance between designers’ ideas, the quality of materials, distribution, resale and customers’ expectations was achieved. Unfortunately, the reoccurring former trends are not based on past experiences. Today, too few uncompromising objects are made. That is why contemporary work is either very expensive or of bad quality. If you were forced to leave immediately to some place far away, what work of art or design object would you take with you?

My Brompton! (the folding bike) Best thing since sliced bread, plus it would help me return quicker as well!

Tell us, why is design often called utoAnd which one would you give to a Mar-

you miss the most?

tian if you met one?

By definition, utopia is somewhere else... It seems obvious that the return of the 60’s design results from the inability to anticipate and step forward. We draw from the past sim-

The famous juicer by Alessi! It must've been designed for a superior creature with many tentacles. I've never met a human capable of using it.

fot. Piotr Stokłosa

pian? What unreal object or form would

37




museme

muse

me W

iosną chce się od nowa, od zaraz – wszystko od początku. To nasz drugi Sylwester, urodziny, nowa dieta. Jakby wraz z promieniami słońca, każdy dzień był poniedziałkiem, zaczynającym coś niezwykłego. Na wiosnę dużo się odkrywa. Uśmiechnięte buzie, coraz to większe dekolty, gołe łydki i jaśniejsze myśli… Nowe przychodzi też w muzyce. Wypływają twarze, głosy, dźwięki. Te już nam znane pokazują drugie oblicze, by przypadkiem nie stać się odgrzewanym kotletem. To świetny moment na ruch i rozwój. Dlaczego by tego nie wykorzystać? Dlaczego nie mielibyśmy o tym pisać? Ostatnio bawi mnie pewien przewrót. Stało się tak, że prawie każdy artysta na coś się sili. Głównie na to, by nie być szufladkowanym, każdy chce należeć jednocześnie do muzycznej alternatywy, co paradoksalnie pomału staje się swoistą szufladą. Bo czymże jest ta alternatywa? To niewątpliwie coś modnego, ale w zupełnie różny sposób, bo bycie komercyjnym obraża. To coś niekonwencjonalnego, szkoda tylko, że wiąże się niekiedy z brakiem konwencji. I na końcu to pewna poza, by dziwnie wyglądać, dziwnie grać,

by Magda Howorska Muzyk, dziennikarka, zwana Hamsterem. Młoda, kreatywna, emocjonalnie niezrównoważona. Maniaczka płyt kompaktowych. Mama sześciu, cudownych, czarnych futrzaków. Muzyka to jej tlen. Amatorka amerykańskich seriali.

dziwnie się zachowywać, choć nie wynika to ani z przekonań, ani z serducha i razi sztucznością. Nie wszyscy robią tak. Są artyści, którzy ujmują szczerością, są tacy, którzy powalają talentem, są i ci, co kładą na kolana profesjonalizmem. I o to chodzi – by znaleźć coś swojego, by stać się wzorem, a nie kopią, by znaleźć szczelinkę, w której ma się przestrzeń na swoje ciekawe „ja”. Bez ciśnień i bez lansu. Komercyjnie nie znaczy źle, alternatywnie nie znaczy od razu, że dobrze. Nie wstyd mi, że wiem, co to dobry pop, nie ukrywam, że słucham jazzu, średnio rozumiem muzykę elektroniczną i przykro mi, że off to niekiedy pojękiwania i zawodzenia. Podziwiam za to kompozycje Liszta. Ważne, by muzyka miała to coś. Czasem chodzi o melodię, która wpada w ucho i śpiewasz ją pod prysznicem, czasem to ta wirtuozeria, czasem pomysł, a czasem riff i brzmienie gitar. Nie może być nijak. Niedobrze, gdy jest podobnie. Skupmy się więc na Artystach, nie na gatunku muzycznym albo na tym, czy o kimś piszą na Pudelku. Taka jest moja propozycja na wiosnę. Wpuśćmy trochę powietrza. W kwietniowym numerze TAKE ME macie szansę poznania ciekawych twórców, tych z pierwszych stron gazet i tych, którzy znani są głównie z myspace’a. Istotne jest to, co robią i to, co mają do powiedzenia. Tu mierzymy równą miarką.

40

www.myspace.com/takememag


museme

Nico Jaar

Nicolas Jaar, syn uznanego filmowca i artysty,

Alfredo Jaar. Urodził się w 1990 r. w Nowym Jorku, po czym przeniósł się do Santiago de Chile. Szybko jednak wrócił do Stanów Zjednoczonych. Zainspirowany Mulatu Astatke i Erikiem Satie, Nico w wieku 14 lat zaczął eksperymentować z pierwszymi utworami. Trzy lata później zadebiutował EPką The Student w wytwórni Wolf + Lamb z remixem Setha Troxlera. Nazywany jednym z najbardziej utalentowanych umysłów rozwijających się w dziedzinie muzyki dance. Student drugiego roku na Unifot. Dorota Halewska

wersytecie Brown’a w Rhode Island. W lutym 2011 roku Nicolas zadebiutował pierwszym długogrającym albumem Space is Only Noise (Circus Company).

Dorota Halewska – fotograf, tłumaczka, kiełkująca dziennikarka. Czas dzieli głównie między Warszawę i Berlin. Ma 23 lata.

41


museme

J

esteś Chilijczykiem, Palestyńczykiem, Nowojorczykiem i Francuzem. Czy twoje pochodzenie ma wpływ na muzykę, którą tworzysz?

Myślę, że bardziej wpływa to na mój sposób myślenia, a to z kolei odzwierciedla się w muzyce. Ogólnie mówiąc nie czuję się jakoś szczególnie przywiązany do żadnego konkretnego miejsca i sądzę, że to słychać w moich utworach. Zacząłeś zajmować się muzyką już jako czternastolatek. Niedawno skończyłeś 21 lat. Czym jest dla ciebie muzyka?

Nigdy nie uważałem siebie za muzyka. Na początku nie myślałem, że to, co robię, można nazwać muzyką. Teraz staje się to powoli karierą, którą próbuję łączyć ze studiami. Muzyka to wiele rozmaitych rzeczy. To biznes, ale także miłość, kariera, stres. Do pewnego stopnia jest ona odwzorowaniem naszego życia. A co studiujesz?

z afrykańskim brzmieniem. Podoba mi się też muzyka z Czarnego Lądu, np. etiopski jazz. Z amerykańskiego jazzu cenię sobie Alice Coltrane. Moje muzyczne upodobania jednak ciągle się zmieniają. Kiedy mówisz o swoim stylu, używasz

Jakich narzędzi czy instrumentów używasz do robienia swojej muzyki?

Głównie pracuję z komputerem, mikrofonem i różnymi keyboardami. Jednak najważniejszą rolę odgrywa tu mikrofon, za pomocą którego nagrywam różne dźwięki z otoczenia.

określenia „organiczny”. Mógłbyś to wyjaśnić?

Nagrywasz wiele dźwięków z zewnątrz i pracujesz dużo na samplach z innych

Organiczny, to znaczy powstały w naturalny sposób. W tym przypadku proces powstawania muzyki nie jest niczym wymuszony. To

utworów. Jak długo trwa złożenie jednego utworu w całość?

„To nie disco” // Nico Jaar : Dorota Halewska

tekst i zdjęcia

W momencie, gdy pojawił się na scenie muzyki elektronicznej, wiadomo było, że już tam zostanie. Wypromowany przez prestiżową wytwórnię muzyczną Wolf + Lamb oraz hołubiony przez uznanego producenta muzyki elektronicznej – Seth’a Troxlera – Nicolas Jaar z Nowego Jorku prędko zaraził sobą cały świat. Europa wręcz oszalała na jego punkcie. Swoim gatunkiem w żaden sposób nie wpisuje się w mainstream. Nicolas Jaar jest doskonałym przykładem tego, że wielkość każdego człowieka polega na jego indywidualności.

Studiuję literaturę komparatystyczną. Oczywiście ma to wpływ na moją twórczość. Kiedy czytam jakiś tekst, prędzej czy później znajdzie on swoje ujście w muzyce.

nie jest typowa elektroniczna muzyka w stylu „boom boom boom”. Staram się tego nie robić. Chcę, żeby brzmienie było jak najczystsze i najbardziej naturalne, ale nie jest to proste.

Czy udaje ci się pogodzić studia z rozwijającą się karierą?

Prawie nigdy nie opuszczam zajęć. Obecnie mam przerwę semestralną. Kiedy mam wolne, robię muzykę. Kiedy nie, jestem w szkole. Jakie są twoje najważniejsze muzyczne inspiracje?

Myślę, że nie ma takich. Zawsze bardzo lubiłem portugalskie fado, to spokojna muzyka

Średnio dwie-trzy godziny, nie jest to nigdy długi proces. Kiedy wpadnę na jakiś pomysł lub kiedy spodoba mi się jakiś utwór, całość trwa właśnie tyle. Jednak to znaczy, że średnio w tygodniu spędzam około 40 godzin robiąc gównianą muzykę. Jednak jest to niezbędne, żeby złożyć w końcu ten jeden idealny utwór. Czy potrzebujesz jakichś specjalnych warunków, żeby nagrywać muzykę?

Najczęściej jestem sam, muszę mieć przestrzeń, która jest tylko i wyłącznie moja. Pusty stół, na którym mogę rozłożyć swój sprzęt. Tak naprawdę muzykę mogę robić wszędzie: w pociągu, w samolocie, na lotnisku, jednak najlepsza jest pusta przestrzeń. Twoje kawałki zaczęły początkowo

To dlatego jest w niej tyle melancholii?

wydawać nowojorskie wytwórnie Wolf

Bywasz melancholijny?

+ Lamb i Circus Company. Następnie rozkręciłeś własny label Clown & Sunset.

Sądzę, że wszyscy jesteśmy, nie tylko ja. Z tym, że ja daję temu wyraz w muzyce, podczas gdy inni, aby to uwolnić, na przykład uprawiają sport. Czegokolwiek się podejmuję, staram się to robić w jak najbardziej szczery sposób, niczego nie udaję. Wszystko, co ze mnie wychodzi jest bardzo szczere i pewnie dlatego też melancholijne. Jeśli się nad tym zastanowić, to, co gra w środku ciebie, to nie disco.

42

Co cię do tego skłoniło?

Głównym powodem było to, że robię muzykę, która niekoniecznie daje się przyporządkować do jakiekolwiek kategorii. Clown & Sunset umożliwiło mi wydawanie muzyki, której nikt tak na prawdę nie chciał, która była charakterystyczna dla mnie, powstawała prosto z mojego serca, była bar-


museme

dzo osobista i bardzo szczera. Nikita Quasim i Soul Keita tworzą wraz ze mną kolektyw Clown & Sunset, robimy muzykę o bardzo podobnym brzmieniu. Poza tym chciałem zacząć promować muzykę młodych ludzi, młodszych nawet ode mnie. Nikita ma 20 lat, a Soul 19. Jak rozpoczęła się twoja współpr ac a z Niki tą i Soul’em?

Poz n a l i ś my s i ę n a wycieczce szkolnej na granicy z Meksykiem. Strasznie dziwne miejsce, jest pod stałym nadzorem policji, po jednej stronie granicy policja meksykańska, po drugiej amerykańska. Wycieczka była po to, aby uświadomić nam co się tam dzieje. Byliśmy bardzo młodzi, mieliśmy około 14 lat. W tamtym czasie robiłem muzykę za pomocą programu Reason, pokazałem im, co robię. Bardzo im się to spodobało. Potem jednak nasze drogi się rozeszły, ale pozostaliśmy w kontakcie. W zeszłym roku wydaliście wasz kolektywny LP

Jak się czujesz jako pionier zupełnie

Data wydania nowego albumu Space is Only

nowego brzmienia?

Noise na całym świecie to 14 luty. Czy nowe utwory różnią się od poprzednich?

Zupełnie nie myślę o sobie jako o pionierze, miałem po prostu dużo szczęścia. Poważnie – miałem mnóstwo szczęścia, że mogłem robić muzykę, bez nikogo za moimi plecami,

Brzmienie jest podobne do moich utworów na Inès, utwory są spokojne, bardziej melodyjne. Nie jest to muzyka do tańczenia, raczej do opowiedzenia jakiejś historii, do posłuchania. W niczym nie przypomina utworów jak Mi Mujer czy El Bandido. Nie nadaje się do grania w klubach, raczej do słuchania w domu.

Nigdy nie uważałem siebie za muzyka. Na początku nie myślałem, że to, co robię, można nazwać muzyką. Teraz staje się to powoli karierą, którą próbuję łączyć ze studiami. Muzyka to wiele rozmaitych rzeczy. To biznes, ale także miłość, kariera, stres. Do pewnego stopnia jest ona odwzorowaniem życia.

pod tytułem Inès. Jak wyglądała wasza współpraca nad tym projektem?

Nikita mieszkała w Petersburgu, niedawno przeprowadziła się do Paryża, natomiast Soul Keita był w Etiopii, po czym przeniósł się do Londynu. Teraz szuka pracy. Obydwoje przesyłali mi utwory, które stworzyli w ciągu ostatniego roku. Niektóre bardzo mi się spodobały, ale do większości miałem zastrzeżenia. Powiedziałem, żeby popracowali trochę nad tymi, które polubiłem, dopóty dopóki nie będą idealne i harmonijnie. Ja miałem prawie 50 utworów, oni po dziesięć. Dużo się napracowaliśmy, zanim wybraliśmy takie utwory, które ze sobą korespondują.

kto mówiłby mi, co jest cool, a co nie. Jako 14-latek, sklejałem różne rzeczy. Nikt nie mówił mi jednak „słuchaj, deep house jest teraz na topie”. Zamiast tego, siedziałem sam w pokoju, nie wiedząc dokładnie, jak to się robi. To się po prostu stało. W takim razie jesteś muzycznym samo-

Czy są jakieś różnice miedzy amerykańską a europejską elektroniczną sceną muzyczną?

Są dwie zasadnicze różnice. Pierwsza dotyczy tego, że muzyka dance w Stanach nie ma żadnego znaczenia, prawie nie istnieje. Druga to, że wszystko kręci się raczej wokół zrobienia interesu, zrobienia dobrych pieniędzy, i to słychać. Oczywiście w Europie też, ale może w mniejszym stopniu. Tam potrzebujesz rozgłosu w prasie, żeby stać się sławnym. Ludzie o tym rozmawiają, taka zasada word-to-mouth. W Stanach ludzie rozmawiają zdecydowanie mniej niż tutaj. Przykład: w Polsce, nawet, gdy prasa o tobie nie wie, ludzie tłumnie przychodzą na twoje koncerty. Natomiast w Stanach, jeśli nie ma cię w prasie, wszyscy mają cię gdzieś.

ukiem czy też masz na swoim koncie jakieś muzyczne lekcje?

A jak wygląda twoja sytuacja w Stanach?

Jestem całkowitym samoukiem, poszedłem na 3 lub 4 lekcje pianina, ale szybko zrezygnowałem. Nie lubiłem wiedzieć. Wolałem podbijać nieznane samodzielnie, bez wiedzy o jakichś konkretnych muzycznych zasadach.

43

Jeszcze nie wiem, muszę poczekać dopóki album nie zostanie wydany. Teraz nie mam zielonego pojęcia. Dzięki.


museme

Y

ou’re Chilean, Palestinian, New Yorker and French. Does your ethnic back-

Ethiopian jazz. I also liked American jazz, like Alice Coltrane. My taste in music is constantly changing. It’s never the same thing.

ground influence the music you make? How?

You started making music as a 14-yearold. You’ve turned 21. What’s music for you now?

Well, I’ve never considered myself a musician. I’ve never thought I was making music in the first place. Now it’s becoming a sort of career, but I’m a student at the same time. Music is a lot of different things. It’s business; it’s also love, career and stress. What do you study? Does it influence your music?

and you use samples from other songs, how long does it really take to put a song together?

You describe your style as organic. What does that mean?

I think it influences more the way I think, which in turn influences the music I make. In general, I never feel like I come from a specific place and I think you can hear it in the music.

Since you do a lot of field-recording

Organic sounds like it could be emitted by Nature, the process of creating music happens more naturally. It’s not the deep “boom boom boom” robot music. I try not to do that. I try to make my sound pure and natural, but it’s not easy.

Two or three hours, it’s never a long process. Usually when an idea comes to my head or when I listen to a good song, it only takes two or three hours to compose. But then it means that during a week I might be spending 40 hours doing shitty music. But that’s what it often takes to make one good song.

‘Far from disco’ // Nico Jaar : Dorota Halewska

text & photos

As soon as Nicolas Jaar entered the electronic music scene, it was obvious he would be staying there for good. Promoted by the prestigious label Wolf + Lamb and fondled by that prominent producer of electronic music, Seth Troxler, Nicolas Jaar from New York rose to fame and has begun to drive European audiences crazycrazy. His style is by no means mainstream. Nicolas Jaar is the perfect example of how greatness can derive from individuality.

I study comparative literature. Naturally, it does influence the music. You read a piece of text and it finds its way into the music. It always happens that way. How do you reconcile your studies with your career?

I hardly ever miss classes. Right now, I’m having a semester break. When I’m on vacation, I play music. When I’m not, I’m at school.

Do you need any specific conditions to make music?

I’m alone most often; I need to be in a space that I consider my own. An empty table where I know I can put my things on. Frankly, I can make music anywhere. I make music on the train, on the plane and at airports, but what I prefer is to have my ow n empty space.

Is that why your music sounds so melancholic? Are you melancholic your-

You started making music for Wolf +

self?

Lamb label, and they actually released a couple of your songs. What made you

Yes, I think so, I think we all are, not just me. I enjoy channeling that into music, whereas others might express it through sports, for instance. Whatever I do, I try to do in an honest way. I don’t fake things. Everything that comes out of me is very honest and maybe that’s why it’s melancholic. If you really think of what tune plays within you, then you discover it’s far from disco music.

Music-wise, who has inspired you the most?

What instruments do you use?

I don’t think I’ve had one source of inspiration, but I always really liked Portuguese Fado music, with African roots as well. I always liked a lot of African music, for instance

I mostly work with computers, a microphone and various keyboards. But the major role is played by the microphone which I use to record sounds of the surrounding world.

44

start your own label, Clown & Sunset?

I started Clown & Sunset because I’m making a lot of music that doesn’t necessarily fit into any category. The label Clown & Sunset was just a way for me to put out the stuff that no one else wanted, that came straight from my heart; very personal and very honest. Nikita Quasim and Soul Keita are a part of my label, they make similar music. I wanted to promote music of younger people, even younger then me. Nikita Quasim is 20 years old and Soul Keita is only 19. How did your collaboration with Nikita and Soul start?


museme

We were on a school trip together at the Mexican and the US border. It’s a very weird place. It’s constantly under police surveillance, Mexican forces on one side, and American on the other. It was a trip to draw awareness to what’s happening there. We were very young, 14-15 years old. I started making music with the Reason software and I shared my songs with them. They liked it a lot. Later, we followed our own separate ways, but we stayed in contact. L a st ye ar , all of you recorded the album Inès collectively. How did yo u r c ol l a b or at i o n work? You were separated by thousands of kilometres.

to have worked without anyone telling me what was cool. When I was 14, I was working on various stuff. No one told me: “Listen, deep house is a cool new thing.” Instead, I was alone in my room and had little idea on what to do. It just happened.

Are there any differences between the American and the European music scene?

Yes, two differences. Number one is that in the US dance music doesn’t mean anything, it almost doesn’t exist. Number two: everything is more centered around business, around capitalizing on music; you can feel it all the time. Here too, but perhaps not as much. Over there, you really need the help of the press in order to become famous. Here, I think the press might make a difference, but there’s something else as well. There’s the word of mouth, there are people talking. In the US, people don’t talk as much. For example, in Poland, even if the press does not write about a certain musician, there are still 800 or 900 people coming to concerts. In the US, if the press doesn’t mention you, no one gives a shit.

Well, I’ve never considered myself a musician. I’ve never thought I was making music in the first place. Now it’s becoming a sort of career, but I’m a student at the same time. Music is a lot of different things. It’s business; it’s also love, career and stress.

Nikita used to live in St. Petersburg, now she lives in Paris. Soul Keita lived in Ethiopia, now he is in London and Paris, looking for job. They would send me music they made a year before and I liked some of them, but most of them didn’t appeal to me. So I told them to work more on the songs I liked until they were perfect, until all of the songs meant for release sounded harmonic. I had 50 tracks of my own ready to be put out, while they had 10. We worked hard on choosing tracks that corresponded. Do you have any other collaboration

So are you a self-taught ‘musician’ or did you attend some classes?

I’m definitely self-taught, but I attended 3 or 4 piano classes. I gave up though, because I didn’t like to know things. I prefer to conquer the unknown myself, without knowing the theory of music.

in mind apart from the Clown & Sunset, Circus Company and Wolf + Lamb?

No, I’m sticking to those three. I like it that way better. I could be on a lot of different labels if I wanted to.

And how was it with you in the US?

I don’t know yet, I have to wait until the album is released. I have no idea. Thank you Nicolas.

Nicolas Jaar Son of a prominent artist and filmmaker, Alfredo Jaar. He was born in 1990 in New York and later moved to Santiago de Chile. Shortly after, he returned to the US. Inspired by Mulatu Astate and Erik

The international release of your new

Satie, Nico began experimenting with making his first

album Space is Only Noise is set for the

records at the age of 14. Three years later, he released

14th of February.

his first EP The Student (Wolf + Lamb) which featured

Is it different than what you’ve made

a remix of Seth Troxler. He has been acclaimed as one

so far?

of the most talented minds in the dance music. He is a second year student at Brown University in Rhode

How does it make you feel to be a pioneer of a completely new genre in music?

I don’t think I’m pioneering anything, I was really lucky – I mean it – I was really lucky

It’s more like my stuff on Inès. It’s slower, more melodic. It’s not about dancing; it’s for telling a story, for listening. It’s not Mi Mujer or El Bandido. It’s not for playing at clubs, but rather at home.

45

Island. In February, 2011, Nicolas released his first LP, Space is Only Noise (Circus Company)

Dorota Halewska Photographer, translator, sprouting journalist. Divides her time between Warsaw and Berlin. She is 23 years old.


museme

Śpiewać jak Adam Małysz : Łukasz Napora

tekst

Niedawno, podczas pewnej imprezy, zdarzyło mi się porównać polskich producentów muzyki elektronicznej do Adama Małysza i Roberta Kubicy. Stwierdziłem, że to takie nasze nieliczne narodowe sukcesy.

Z

ostawiając jednak mniej lub bardziej trafione porównania, sytuacja prezentuje się następująco: obecnie funkcjonuje jedynie garstka rodzimych twórców, którym udaje się coś zdziałać zagranicą. I nie wliczam w to grupy Bayer Full śpiewającej po chińsku Majteczki w kropeczki. Zacznę od wspomnianej elektroniki. Mamy m.in. Catz’n Dogz, których ostatnia, listopadowa płyta była przez pewien czas najlepiej sprzedającym się albumem dance w amerykańskim iTunes. Co więcej, mniej lub bardziej przypadkowo, dostali oni szansę oficjalnego zremiksowania Kings of Leon i z tego zadania wywiązali się wyśmienicie. W elektronice dobrze znani są też Jacek Sienkiewicz, Marcin Czubala, czy mieszkające poza granicami naszego kraju Magda i Margaret Dygas. Oczywiście przed elektroniką mieliśmy – i nadal mamy – wielkie sukcesy w black i death metalu. M.in. grupy Vader i Behemoth. W światowym jazzie jest kilka polskich nazwisk, jak Urbaniak, Stańko czy Dudziak, a na scenie folkowej od lat świetnie radzi sobie Kapela ze Wsi Warszawa. Innymi słowy: jest przyzwoicie, ale tylko w brzmieniach niszowych. Dlaczego tam się da, a w rocku czy w popie już nie? Bo w niszach i alternatywie – podobno – łatwiej o sukces. Nie trzeba takich nakładów finansowych, tak ogromnej widowni, więcej rzeczy można zrobić samodzielnie – w domowym studiu, a nie w studiu wielkości mieszkania. Pewnie – po części − prawda. Ale czy popu i rocka nie da się zrobić domowymi sposobami i przy niewielkich nakładadach finansowych? Takiego na poziomie Lady Gagi, czy Kings of Leon to

pewnie nie. Na pewno jednak da się wyprodukować na tyle wartościową płytę, EP-kę czy demówkę, by znaleźć dobry zagraniczny label – inwestora, który wprowadzi obiecującego artystę na wyższy poziom. Tylko co taki zagraniczny label musi usłyszeć, żeby podpisać kontrakt z polskim twórcą? Moim zdaniem, najważniejszy jest pomysł i oryginalność, a w tym względzie to jesteśmy w czarnych czterech literach. No bo po co amerykańskiej wytwórni polska podróbka nowojorskiego indie? Przecież na miejscu ma setkę takich kapel. Po co Brytyjczykom jakaś Edzia Górniak, która jedyne co potrafiła, gdy próbowała sił na Wyspach, to ładnie śpiewać wytarte popowe schematy? Największymi polskimi problemami nie są – jak czytam gdzieniegdzie – brak wsparcia instytucjonalnego, niski poziom edukacji, czy media skupione na miernocie. Głównym problemem jest to, że u artystów w Polsce dominuje podejście, które można oddać parafrazą słynnego zdania z filmu Rejs: nagrywają oni piosenki, które gdzieś już słyszeli. Jedną z pierwszych osób, które dostrzegły potencjał w Catz’n Dogz był Damian Lazarus – właściciel angielskiej oficyny Crosstown Rebels, który słynie z tego, że wynajduje bardzo oryginalne brzmienia. To nic, że dziś Catz’n Dogz nie wyróżniają się tak jak kiedyś. Ważne, że gdyby nie wyróżniali się z tłumu demówek w 2005 roku, to na pewno do dziś, co weekend tłukli by się PKP między Bugiem a Wartą. Kryterium oryginalności z pewnością kierowali się także ludzie z Ninja Tune, gdy brali pod skrzydła duet Skalpel.

artysta mainstreamowy musi się bardziej starać niż ten ze Stanów czy Wielkiej Brytanii, bo nie znajduje się on w centrum przemysłu muzycznego. Musi mieć coś, co nie będzie miało odpowiednika nigdzie indziej. Jak do tego dojść? Myślę, że przede wszystkim trzeba wierzyć, że to, co się robi jest dobre – nawet, gdy nie brzmi, jak wszystko inne. A może właśnie szczególnie wtedy. Sam hobbystycznie produkuję muzykę i widzę pułapkę, w jaką wpędzają producentów liczne poradniki w magazynach, czy w internecie – samouczki, które mówią, jak stworzyć wobble bass w dubstepie, albo jak zrobić house’owy beat. Po wciągnięciu setek takich samouczków, brzmisz całkiem dobrze, ale niestety tak samo, jak wszyscy inni. Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Gdy za wszelką cenę chcesz być zawodowym artystą i żyć z muzyki, to w dzisiejszych czasach, prędzej czy później, będziesz musiał dać ciała i chodzić na kreatywne ustępstwa. Jest większa szansa, że artysta stworzy coś naprawdę oryginalnego, jeśli muzyka będzie dla niego hobby. Jeśli będzie ją tworzył przede wszystkim dla siebie, dla znajomych, bez ciśnienia. Prawdziwie świeżą sztukę tworzy się wtedy, gdy ma się w nosie to, czy jakiś label zechce ją wydać, a promotor zaprosić na koncert. Oczywiście trzeba się też umieć promować, ale o tym – być może – w następnym odcinku. Łukasz Napora – Dziennikarz znany także pod jako Nermal. Specjalista od elektroniki, który nie zamyka się na inne nurty muzyczne: niemal tak samo często jak szybkiego beatu słucha gitar, a nie pogardzi także dobrym hip hopem, a nawet popem. W rebel:tv prowadzi Nu Shouts Chart (cotygodniową listę przebojów alternatywnych) oraz Rockfiler. Poza pracą mediach,

Bez świeżości i ciekawych pomysłów nie da się wybić z takiego kraju jak nasz. Polski

46

współtworzy festiwal Audioriver, czyli jedno z najważniejszych wydarzeń z muzyką elektroniczną na świecie.



museme

Relacja ze światem

: Magdalena Urbańska zdjęcie: Igor Drozdowski myspace.com/takememag

tekst

Patrząc na Sopotnię Wielką, jak na dłoni widać budzącą się wiosnę. Siedzimy w drewnianym domku, przy kominku, świecach i kubku ciepłej herbaty. To w tym otoczeniu Karolina Skrzyńska – laureatka 46. Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie, wokalistka i prezenterka, odtwórczyni ról musicalowych i dramatycznych, czuje się najlepiej. Karolina Skrzyńska Wokalistka, tekściarka i kompozytorka z zamiłowania. Skrzypaczka i bębniarka z konieczności. Obecnie studentka Teatrologii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Pasjonatka muzyki etnicznej.

48


museme

P

ierwsze pytanie będzie proste: gdzie my w ogóle jesteśmy?

Jesteśmy w domku znajdującym się na wzgórzu o nazwie Ryskówka, w Beskidzie Żywieckim. Dom stoi w centrum rezerwatu, nie ma w nim prądu, nie ma drogi dojazdowej – trzeba iść 15 minut dziką drogą przez las, żeby do tej chatki dojść. W latach przedwojennych była tu stara bacówka, znaleźliśmy jej szkice na starych mapach. Dom, w którym jesteśmy, został odbudowany na jej wzór – architektonicznie właściwie belka po belce. Powiedziałaś mi, że jest to miejsce, w którym czujesz się najlepiej. Dlaczego?

Wyobraź sobie: siedzę w tej chatce w lesie, rano wychodzę przed dom, skąd widzę, a przede wszystkim słyszę, las, mogę spojrzeć swobodnie przed siebie i zobaczyć przestrzeń – nie blok i okna sąsiada. Ja bym tak chciała żyć – w przyrodzie. Nie możesz tego usłyszeć w mieście, gdzie jesteś przez cały czas zagłuszana i bombardowana przez cywilizację. O tym też są moje piosenki. Właściwie wszystkie są, w większym lub mniejszym stopniu, o relacji człowieka ze światem, o tym, jak człowiek zapędził się w nowoczesną cywilizację i o wielu wartościach po prostu zapomniał. Skoro zaczęł a ś mówić o muzyce , dodajmy, że piszesz teksty, komponujesz, śpiewasz i jednocześnie grasz na skrzypcach.

Uważam, że aby móc mówić o sobie jako wokaliście, trzeba samemu pisać muzykę i samemu ją wykonywać. Jest mnóstwo osób, które pięknie śpiewają i mają cudowne głosy, ale ja ich często nazywam – oczywiście nie chcę tutaj nikogo urazić – „odtwarzaczami”. Takie „kopiuj, wklej” i hit za hitem. W tym nie ma szczerości. A ja chcę o sobie mówić jako o wokalistce, może nawet bardziej jako o pieśniarce. Nie mamy w Polsce na to dobrego słowa – „szansonistka”?! Sama nie wiem. Na taką muzykę otworzyła mnie Turcja. Któregoś dnia siedziałam w tureckiej knajpie przy stoliku i obok przechodził uliczny grajek, taki jak kiedyś w popularnych polskich dziadowskich pieśniach. Jego skrzypce nie miały nawet kompletnych

strun. Natomiast to co zagrał, było jedną z piękniejszych pieśni, jakie słyszałam – prosta, bez przeintelektualizowanej formy muzycznej, pełna ozdobników. Podpuszczono mnie i w pewnym momencie wzięłam od niego skrzypce, zaśpiewałam polską ludową piosenkę. Zaraz podchwycił to jeden z kelnerów i przyniósł baghlamę. Zaczęli grać i śpiewać. Zatkało mnie. Oni wszyscy tak pięknie śpiewali, dokładnie wiedzieli, co, kiedy i gdzie. Żaden z nich nie miał wykształcenia muzycznego, nie skończył żadnej szkoły, żadnej akademii. Ta muzyka po prostu w nich była. Takie muzyczne spotkania stały się naszą regułą. Sama kupiłam sobie baghlamę, w Polsce mówią na to „saz”, i zaczęłam ćwiczyć. Ale głównie śpiewałam. Nie znam języka tureckiego, dlatego uczono mnie samych melodii, wokaliz. Nie przemyślałam siebie, że powinnam być taka a taka, bo czegoś takiego w Polsce jeszcze nie ma. Po prostu jest we mnie coś z tego dziada, co łaził od jarmarku do jarmarku, i gdzie tylko mógł, tam śpiewał. Jak wyglądała Twoja droga krakowskiego sukcesu?

Od trzech lat dużo pracowałam, ale to wszystko leżało w szufladzie. Jeździłam po próbach, śpiewałam na castingach do teatru, występowałam w różnych zespołach. Wszyscy mi mówili: Super, ale to nie ten rodzaj śpiewu, który nas interesuje. Raz nawet usłyszałam, że „buczę jak odkurzacz” (śmiech). Teraz mnie to bawi, ale wyobraź sobie co przeżywałam, kiedy nie miałam do tego jeszcze dystansu. Ten muzyczny, artystyczny Kraków, który miał mnie przyjąć z otwartymi ramionami, na „dzień dobry” wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. W mojej muzyce jest dużo zaśpiewów, czystego śpiewu – ani gardłowego, ani klasycznego, często głos traktowany jest instrumentalnie. Trudno było mi odnaleźć się w Krakowie, który mimo wszystko jest bardziej soulowo-popowo-jazzowy. Zresztą z im większego konia spadniesz, tym bardziej boli. W Gliwicach, skąd pochodzę i gdzie grałam w teatrze, co rusz podbiegały do mnie całe grupy uczniów proszące o autograf – można się w tym trochę zatracić, szczególnie kiedy jest się smarkaczem. Przyjechałam do Krakowa i – nie ukrywam – było ciężko. W końcu jednak trafiłam na Ulę Stosio, która jest fantastycznym muzykiem, cudownym człowiekiem i która

49

zdecydowała się ze mną współpracować. Taka muzyczna pokrewna dusza. Później dołączył do nas Tomek Michalik, który na kontrabasie robi muzyczne cuda. Festiwal był naszym sprawdzianem. Udało się. Czy sukces w Studenckim Festiwalu Piosenki jakoś Ci pomógł, otworzył drzwi do dalszej kariery?

Tak, nagle zrobił się szał (śmiech). Poznałam mnóstwo osób, które mi pomagały od początku np. Paulina Bisztyga, którą zaprosiłam do występu w duecie. Ale też osoby, które zawsze wydawały mi się „wielkie”, niedostępne, chcą ze mną współpracować. Pan Marcin Kydryński, który jest dla mnie wyznacznikiem muzycznych trendów, powiedział mi tyle cudownych rzeczy, których nie byłam nawet w stanie do tej pory o sobie pomyśleć. Przede wszystkim jednak pojawiło się dużo propozycji występów. Wchodzimy z Ulą i Tomkiem do studia nagrań, zaczynamy koncerty. Odzywali się nawet ludzie z Portugalii, którzy chcą ze mną nagrywać i znalazłam swoje utwory na tureckich stronach internetowych (śmiech). Trochę się jeszcze w tym gubię. Poza tym jestem zadowolona, że to jednak było drugie miejsce. Pierwsze miejsce rozleniwia, a drugie mobilizuje do działania, do pokazania, że nadal masz coś do powiedzenia. Jak powiedział kiedyś Holoubek: W momencie, w którym artysta może o sobie powiedzieć, że jest genialny, przestaje być artystą. Gdybym miała opisać Twoją muzykę, powiedziałabym, że to połączenie ludowości, zaśpiewów z muzyką żydowską i elektro. Dziwny mezalians. Nie myślisz czasem, że nietypowy charakter Twojej muzyki może by ć dla ludzi barierą? Że łatwiej by było, gdybyś nagrała coś lżejszego?

Nie myślę w ten sposób – żeby mieć jak najwięcej słuchaczy. Chcę, żeby ktoś słuchając tej muzyki, zadał sobie pytanie: co my tu robimy? Jeśli mówisz o ludowości, to ona przejawia się też w tym, że w tekstach jest prosta, ludzka prawda. Ta ludowość odsyła do czasów, gdzie były jakieś wartości i świętości, gdzie święty był koń w gospodarstwie, bo sprawiał, że dzięki niemu można było zarobić na chleb. I święty był też ten chleb


museme

Lullapop : Magda Howorska : Wojciech Mikołaj Rukujżo

tekst zdjęcia

Od sprezentowanej gitary po płytę „Sitting On The Pier” — rozmowa Magdy Howorskiej z twórczynią projektu Lullapop Anną Chyłkowską.

S

pośród wielu debiutantów – artystów na rynku polskim to właśnie Wy wyda-

tylko sobą. Robiliśmy to z sercem, ale przede wszystkim nie oglądając się na nic innego i na nikogo.

jecie płytę. A teksty? To Ty jesteś ich autorką?

Jak się czuję? Mam trochę stracha, chyba jak każdy, nie tylko przed wydaniem pierwszej, ale każdej kolejnej płyty. Na razie jest tak, że otaczamy się ludźmi, którym się to podoba, którzy nas wspierają, a brutalna prawda dotknie nas w momencie kiedy płyta dostanie się w ręce krytyki i szerszej publiczności, a przecież co osoba to gust. Jakie były początki Lullapop?

Wszystko zaczęło się od prostego grania i komponowania piosenek na gitarę i wokal. Kiedy puszczałam komuś nagrania demo, od razu pojawiało się pytanie, dlaczego tego nie nagram i nie wydam płyty. Tak to się zaczęło. W głównej mierze od kolaboracji z Robertem Cichym, który współtworzy zespół, i z kilkoma jeszcze osobami, z tego wszystkiego zebraliśmy cały materiał.

Gdybym nie chciała nią być, to bardzo trudno byłoby znaleźć kogoś, kto by to zrobił za mnie. Z tekstami jest zawsze najtrudniej, ale kiedy napisze się coś, z czego jest się zadowolonym, to satysfakcja jest tym większa. Jeżeli chodzi o całość, to mieliśmy naprawdę komfortową sytuację, nikt nie wywierał na nas nacisku, nie mówił jak co ma wyglądać. Pracowaliśmy sobie ze spokojem w studiu, ciesząc się nagrywaniem tych piosenek, łącząc klimaty, badając. A to nietypowe brzmienie? Wychodziło w praniu?

Chyba tak. Na początku był to głos i gitara w wersji demo. Później nastąpiła radosna twórczość i każdy z muzyków coś dodał od siebie. Na płycie jest tylko jedna piosenka po

Jak to się stało, że zainteresowałaś się

polsku A Może.

muzyką?

I pewnie ci się nie podoba… Zapragnęłam, a potem dostałam w prezencie gitarę.

Przeciwnie. Chciałam zapytać, a może by tak więcej?

Jak krystalizowało się Wasze brzmienie, teksty, utwory?

Wszystko wynikło dość naturalnie, bo wydaje mi się, że w muzyce możemy być

Mieliśmy z nią duży problem. Brzmi bardzo polsko i nie chodzi tu tylko o język. I to nie w dobrym tego słowa znaczeniu?

50


fot. Wojciech Mikołaj Rukujşo

museme

sukienka H&M sweterek H&M broszka-kwiat Mymelfrau Bzik, ul. Radna 10, Warszawa

51


museme Nie do końca. Ona odstaje od całości. Nie wiedzieliśmy czy ją zamieszczać. Zaważył sentyment. To moja pierwsza piosenka w języku polskim, jest na swój sposób urocza i dlaczego by nie? No tak, ale gdy w radiu słychać będzie Waszą piosenkę, to mało kto przyrówna Was do narodowego produktu.

I bardzo dobrze! Jak sobie radziłaś jako początkująca songwriterka? Chodziłaś od wytwórni, do wytwórni, od drzwi do drzwi?

Wcale nie, od razu trafiłam na odpowiednich ludzi. Właściwie to poznałam ich dużo wcześniej. Czyli miałaś dużo szczęścia?

Zdecydowanie tak. Nie wiem, czy masz do końca świadomość, ale jako zespół debiutancki macie niesamowicie dobry start. Mam na myśli Ciebie brzmiącą, dużo wcześniej, na składance Acoustica oraz Wasz, doceniony w Barcelonie, teledysk. To są osiągnięcia.

Bardzo dziękuję, ale mam wrażenie, że jeszcze wszystko przed nami, bo my działamy w Polsce, a to są sukcesy zagraniczne. Widzisz, jedno co mogę powiedzieć to, że dużym sukcesem jest nagranie płyty, które odbywało się całkowicie naturalnie, bez ciśnień, szarpania się i kompromisów. Jak na razie, żeby nie zapeszać, to do czego aspirujemy, nam się przytrafia.

bluza BOHO Bzik, ul. Radna 10, Warszawa

Jesteście zauważalni za granicą, to jest dopiero coś. Niektórzy mogą tylko o tym pomarzyć.

Mam nadzieję, że te wszystkie Twoje dobre słowa okażą się prorocze. Jak wasz repertuar sprawdza się na koncertach? To w dużej mierze muzyka akufot. Wojciech Mikołaj Rukujżo

styczna, bez mocnego beatu.

Przede wszystkim się sprawdza i to najważniejsze. Pamiętam koncert, bardzo mały, na który przyszły osoby w różnym wieku. Co nas zaskoczyło, to absolutna cisza, podczas naszego grania. To bardzo dobry znak. Oczywiście chcielibyśmy w przyszłości bardziej skomputeryzować nasze koncerty, dodać

52


museme więcej instrumentów. Marzy mi się, by grać z większą pomocą, z udziałem większej ilości osób, z akustykiem, co usprawni naszą pracę i poprawi nasze brzmienie. Już mamy w instrumentarium ukulele, kalimbę, banjo, bałałajkę, podkłady, to wymagające. A jaka jest tendencja publiczność? Wzrostowa? Więcej ludzi na koncertach, więcej wejść na myspace'a? Bo to jest wyznacznik.

Nie gramy jeszcze wielu koncertów. Nie jesteśmy jeszcze zespołem, który ma duże trasy koncertowe, ale są ludzie, którzy wracają idużeto jest coś. To zaskoczenie, bo rzadko kiedy zdarza mi się chodzić na koncert tego samego zespołu kilkakrotnie. Ci wytrwali są wymienieni na naszej płycie. Co chciałabyś usłyszeć o Sitting On The Pier?

Marzy mi się, by młoda osoba, zupełnie zdużezewnątrz, podeszła do mnie i powiedziała, że spędziła przy niej niesamowite chwile. Na pewno fajne jest, gdy ludzie znają twoje teksty, rozumieją ich przekaz i to właśnie takie osoby chciałabym spotkać na naszych koncertach. A jeżeli Ty miałabyś pokrótce ją scharakteryzować?

Niedawno mój znajomy powiedział: Ania, te twoje piosenki, to są o miłości, ja na to: Przepraszam cię bardzo, ale nie umiem pisać piosenek o polityce. To jest płyta pop, z piosenkami, które w założeniu miały być ładne. Dla mnie to są po prostu moje piosenki, które piszę zdużepotrzeby serca, z którymi czuję się dobrze. Nie naginam się na sztukę wysoką, nie jestem kompozytorem muzyki poważnej. Tworzymy po prostu swoje piosenki. Backstage na www.take-me.pl

Anna Chełkowska – Frontmenka i założycielka projektu Lullapop. Pochodzi z Trójmiasta. Stamtąd, wraz z debiutancką płytą, przynosi nam słońce i wiosnę. Jej muzyka to wokalowo- gitarowe indie, choć sama nazywa ją popem, a jej głos elektryzuje soulową barwą. To niesamowita dawka energii zawarta w "piosenkach o miłości".

53


fot. Wojciech Mikołaj Rukujżo

museme

54


museme

John Porter : Magda Howorska : Wojciech Mikołaj Rukujżo

tekst zdjęcia

Jak mówi: Nigdy nie wiesz co cię zaskoczy. Czy nowa płyta „Back in Town” będzie pozytywną niespodzianką? Od 18 marca możecie oceniać ponowną solową prace artysty. O nowy krążek i nie tylko pyta Magda Howorska.

B

ack In Town, to jak dobry

Płyta w 12 dni, to strasznie mało czasu.

western. Skąd, dokąd wracasz?

Wracam do korzeni, do fascynacji. Jako dziecko uwielbiałem kowbojów. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że robili takie straszne rzeczy. Kowboj to mój ideał mężczyzny – macho. To też powrót do muzyki jaką kiedyś robiłem. Back In Town ma dla mnie znaczenie na wielu płaszczyznach.

Pojechałem do Anglii, z przekonaniem, że wiem czego chcę. Miałem konkretne demo. To dość istotne. Wiesz, jak masz ludzi, którzy są zawodowcami, mają doświadczenie i cię rozumieją to praca idzie bardzo szybko. Nagrywanie wygląda zupełnie inaczej. Nie było tak, że każdy dogrywał swój ślad muzyczny albo grzebał w poszukiwaniu „tej nuty”. My tworzyliśmy sytuację na żywo. Ta płyta jest wyjątkowa? Jakbyś miał

Dużo podróżowałeś. Gdzie jest Twój

porównać ją do swojej pierwszej, tej

dom?

przełomowej…

W sercu.

Helicopters…

A Polska?

Dlaczego się śmiejesz? Od tego się przecież wszystko zaczęło. W Polsce to było

Ważne, czy człowiek czuje się dobrze, tam gdzie jest, kim jest i jakie ma podejście do świata na około. A Polska? Polska to tylko miejsce tak jak Anglia. Jako kto wracasz? Z kim mamy do czy-

Powiem szczerze, na początku troszkę się bałam spotkania z Tobą, bo wiele słyszałam o Twoim poczuciu humoru, tym typowo angielskim, sarkastycznym…

Polacy oczywiście to bardzo lubią. Jaś Fasola, czy Monty Python, to legendy. Jednocześnie średnio się to sprawdza w relacjach na żywo. A to podstawa angielskiego humoru, gdzie chodzi o punktowanie, żart sytuacyjny. Wychodzę wtedy na złośliwca, a chcę żeby było śmiesznie. A co na to Anita?

coś.

Może było. Było minęło. Nie porównuję. Każda płyta jest inna. Staram się, żeby się nie powtarzać i mam nadzieję, że tak już będzie zawsze.

nienia na płycie?

Jestem tym kim jestem. Starałem się tworzyć mając na myśli podróżowanie, jakąś opowieść. Najpierw wracam do miasta, później dzieją mi się różne rzeczy, wiesz o co chodzi? Nie chciałem żeby to była tylko kolekcja piosenek. Chciałem stworzyć klimat, jakąś całość. To taki pokład muzyki adekwatny do tego co robię. Unikałem mówienia wprost, piosenek o miłości, bo ile można słuchać i śpiewać ja cię kocham, a ty mnie nie. To po jakimś czasie staje się banałem.

w dojrzałym graniu. Tu nie chodziło o nowoczesne brzmienie, a o trzymanie napięcia. Każdy, kto gra na płycie, ma swoją historię i to słychać. To też wzbogaciło nasze nagrania. Same trudne charaktery.

Lubi to, ma bardzo bystry humor. Może obrażam jej wszystkich znajomy i rodzinę, ale nie ją. No dobrze, co do konkretów, płyta, jak sam powiedziałeś, jest bardziej garni-

Płyta brzmi bardzo męsko, po tym co

turowa niż t-shirtowa. Jesteś english-

robiłeś z Anitą, to jakby zwrot w drugą

manem z prawdziwego zdarzenia?

stronę, nie mówię o muzyce, a o klimacie.

Wiesz najwyraźniej Anita lubi prawdziwych mężczyzn.

Chodziło mi bardziej o dojrzałość muzyczną. Mam nadzieję, że płyta trafi do ludzi o zdefiniowanym guście muzycznym. Tu chodziło mi o ten konkret.

Zebrało się kilku tych prawdziwych i nagrało męską płytę, taką gdzie czuć

Pytam, bo podobno lubisz sport.

dym papierosa i knajpiany klimat.

Tak, to było celowe. Wszyscy są w moim wieku, nie ma tam szczeniaków, co słychać

55

Nie sport, a piłkę nożną. Piłka nożna to sposób życia. Cały sport, bieganie, gimnastyka, jest bez sensu.


fot. Wojciech Mikołaj Rukujżo

museme

pasek HUGO BOSS Buty ALDO make up Marta Siedlecka

56


museme

Czyli kanapa, ciepłe kapcie, piwo i mecz?

Pani trywializuje. Piłka to moja pasja. Jakim Ty jesteś człowiekiem? Jesteś wrażliwy, wpływa to na Twoją muzykę?

Czasami, to zależy od sytuacji. A muzyka? Na muzykę ma wpływ wszystko, włącznie z pogodą. T ro chę cza s u minęło, od s a mego początku.

Sporo się zmieniło. Twarz mam jak mapę drogową, nie autostradę. Mam też dojrzałe spojrzenie, lepiej wszystko rozumiem, szczególnie muzykę to, że najważniejsza jest prostota. Im prościej, tym lepiej.

Starałem się tworzyć mając na myśli podróżowanie, jakąś opowieść. Najpierw wracam do miasta, później dzieją mi się różne rzeczy, wiesz o co chodzi? Nie chciałem żeby to była tylko kolekcja piosenek. Chciałem stworzyć klimat, jakąś całość. Jeżeli dobrze myślę, to wydałeś około dwudziestu nagrań płytowych. To mnóstwo!

Aż za dużo. I nadal Ci się chce?

Pewnie, mam już nowy projekt. Tematem są kryminały. Czyli Back In Town to nowy początek?

Nigdy nie było końca. Wydaje mi się, że mogę się rozwijać, pod względem scenicznym. Trochę jak Tom Waits, to będzie coś więcej niż zwykłe granie. Zobaczymy. Tak naprawdę nie wiadomo co się stanie. Życie zaskakuje i to jest fajnie. Dlatego lubię filmy Allena. Nigdy nie wiesz co cię zaskoczy. To jest właśnie takie podniecające. backstage z sesji na www.take-me.pl

57


museme

: Magda Howorska : Wojciech Mikołaj Rukujżo

text photos

As he says: “You never know what's going to surprise you.” Will his new album Back in Town be a positive surprise? From the 18th March you will be able to judge yourself about John Porter’s return to a solo career. Magda Howarska talks to him about the record, and more.

B

ack In Town is like a good western. Where you’ve come from? Where you’re headed?

I'm coming back to my roots, to my fascinations. As a child I used to love cowboys. I didn't know they did all those terrible things. Cowboys were my role models – macho men. I'm coming back to the music I used to make. Back in Town is important for me on various levels. You have traveled a lot. Where is your home?

In my heart. And Poland?

What matters is whether you feel good where you are, who you are and what your approach towards the surroundings is. And Poland? Poland is just a place, just like England.

happen to me, you know what I mean? I didn't want it to be just a collection of songs. I wanted to create an ambiance, a bigger entity. An appropriate sound background to what I currently do. I avoided being direct as in love songs. How long can you listen to and sing lines like, I love you, and you don't love me. It becomes hackneyed after a while.

Maybe it was. Maybe it isn't anymore. I'm not comparing. Every record is different. I try not to repeat myself and I hope it continues like this. The record sounds very masculine compared to what you've made with Anita Lipnicka, it's like turning in a different direction. I don't mean the genre but

Twelve days to record an album is a very

the mood.

short time.

Well, apparently Anita likes real men. I went to England with the conviction that I knew what I wanted. I had a good demo version with me. It's quite important. You know, when the people you work with are professionals, experienced and understand what you want, the work goes quickly. The recording process is also completely different. It wasn't about everyone adding their personal prints or messing endlessly with the tracks to find their ‘perfect sound’. We shaped the thing live. Is this record unique, compared to your first ground-breaking record…

Who are you coming back as? Who do we

A few of those real men got together and recorded a male type record, set in the atmosphere of a bar full of cigarette smoke.

Yes, it was intended. They all are of my age, no puppies, and you hear it in how mature the music sounds. The goal wasn't to achieve a modern sound, but to maintain the suspense. Each of the musicians playing here has his own life story to tell and you can hear it. It enriched the music. The difficult personalities …

hear on this record?

Helicopters…

I am who I am. I tried to make music with the idea of journey, with a tale to tell. First I come back to town, then all these things

Why are you laughing? It's what it all

afraid of meeting you, having heard a

started with. In Poland it was quite

lot about your sense of humour and

something.

that typical English irony …

To be honest, I was initially a little

58


museme

Poles love it. Mr. Bean and Monty Python are cult favorites here. But it doesn't work out that well in real life situations. And that's the essence of English humour, counter pointing each other, the situational humour. I appear mean when I just want to be funny.

Not sports but football. Football is a way of life. All sports, like running or aerobics, are senseless.

If I’m right in saying, you have released around twenty records. That’s a lot!

Too many actually. So it’s a couch, slippers, beer and a game on TV?

And you still want to bring out more?

You're trivialising. Football is my passion.

Sure, I’ve already set up a new project. The theme is crime stories.

And what does Anita think about it? What kind of person are you? You're sen-

She likes it, she's witty with her sense of humour. I can offend all her friends and family but not her. OK, let's get to the point. You said the

sitive, how does it influence your music?

So Back In Town is a new beginning?

I am sometimes, it depends on the situation. And the music? Everything influences the music, including the weather.

There never was any end. I think I can still develop in terms of stage appearance. Like Tom Waits, it'll be something more than just playing music. We'll see. You don't really know what's going to happen. Life surprises you and it's the cool thing about it. That's why I like Woody Allen films. You never know what's going to surprise you. And that's what's the most exciting

record is more formal than casual. Are you a genuine Englishman?

It’s been some time now, since you started.

I rather meant the musical maturity. I hope the record will reach people with a well-developed taste in music. I wanted this sturdiness.

Many things have changed. My face looks more like a road map than a highway. I have mature outlooks now, I understand everything better, especially music and the fact that simplicity is the key. The simpler, the better.

fot. Wojciech Mikołaj Rukujżo

I asked because I heard you like sports.

59

backstage at www.take-me.pl


museme

Steczkowska

Kobieta kameleon. Kiedyś

dziewczyna szamana dziś retro dama.

Z przymrużonym kocim okiem,

mezaliansem połączona z Maleńczukiem,

: Magda Howorska

tekst

zabiera nas w sentymentalną podróż

: Igor Drozdowski

zdjęcia

: Dorota Hayto

make up & hair

w krainę dźwięków i żartu,

: Little Sword

produkcja

: www.take-me.pl

backstage

w świat Kabaretu Starszych Panów.

60


fot. Igor Drozdowski

żakiet LIU JO spodnie PINKO buty PLUS IT, GF Ferre cylinder Teatr Dramatyczny w Warszawie

żakiet LIU JO spodnie PINKO buty PLUS IT, GF Ferre cylinder Teatr Dramatyczny w Warszawie

61


W

czasach, w których

Dla ciebie jestem sobą… Taki tekst ma

wydaje się, że tylko

jedna z piosenek Kabaretu. Jaka jesteś

coś sk r ajnie róż-

naprawdę? Pytam, bo tu widzimy Cię

nego, nowego gwa-

totalnie wystylizowaną.

rantuje artystyczny

Myślę, że to jaka jestem naprawdę, nie ma najmniejszego znaczenia. W dzisiejszych czasach krąży tyle różnych, nieprawdziwych, często wykluczających się informacji, i tak dodatkowo jeszcze tworzy swój własny obraz drugiego człowieka. Media piszą, co chcą. Tak to już jest, a mi się zwyczajnie nie chce prostować tych idiotyzmów. Co do stylizacji, to jest to pewna rola, nakła-

byt, Ty postanowiłaś zrobić coś na opak. Zatrzymałaś się, odwróciłaś, sięgnęłaś po klasyk… Skąd pomysł na piosenki z repertuaru Kabaretu Starszych Panów?

Od zawsze uwielbiałam ich piosenki. Kiedy byłam dzieckiem, nieustannie powtarzano te utwory. Paradoks polegał na tym, że były to czasy komuny, gdzie nie wolno było mówić otwarcie o wszystkim. Nie opowiadano wprost o seksualnych eskapadach. Nie było wolności słowa, no i świat był też zupełnie inny… Dlatego ich teksty są wyjątkowe. Z wielką klasą i poczuciem humoru traktowały o tych sprawach. Wtedy głównie jednak interesowała mnie w tym wszystkim Kalina Jędrusik – jej piękno. Wyobraź sobie, czym dla małej dziewczynki mogła być taka uroda – te wielkie oczy, ta grzywka, to jak śpiewała i wzdychała. Na nią mogłam patrzeć godzinami, Pisano do telewizji petycje, by zdjąć ją z anteny, głównie przez jej dekolt i zbytnie epatowanie seksualnością. Tyle tylko, że ona nie robiła tego na siłę. Po prostu taka była. Teraz kiedy słucham tych piosenek, jako dojrzała kobieta o wiele lepiej rozumiem ich przekaz. Wszystkie smaczki, poetykę, delikatność i urocze świntuszenie. Na płycie mowa o mezaliansach już w samym tytule. Do czego to się odnosi? Do Ciebie i Maleńczuka czy do muzyki?

Myślę, że to te dwie płaszczyzny. Mezaliansem jest nasz duet, bo jesteśmy bardzo różni. Maciek gra inną muzykę niż ja, nie mówiąc już o tym, że nasze charaktery w niczym się nie łączą. Jesteśmy jak Biały i Czarny. Zupełnie inni, ale to właśnie jest tak cholernie interesujące. No i jak wypadł ten wasz retro-duet? Jak się pracowało?

Muszę przyznać, że Maciek jest cudowną bestią. Jest też wrażliwy i niepokojący.

Wolną chwilkę mam w drodze na koncerty, w samochodzie i kiedy nie prowadzę, sięgam po książkę i zaległe filmy. dana na określony czas. Bardzo dobrze się w niej odnajduje. Aktualnie jestem dziewczyną z kabaretu, którą łączy mezalians z Maćkiem Maleńczukiem, a za chwilę będę rockową dziewczyną w obcisłych spodniach przy moim nowym muzycznym projekcie – 15tka. Jaka jestem naprawdę – wiedzą najbliżsi. Wydaje mi się, że nikogo więcej to nie interesuje i bardzo dobrze. Ludzie mają mnie odbierać jako artystkę o wielu twarzach. Do twarzy Ci z kocim okiem.

Miło to słyszeć. Niestety nie urodziłam się w tamtych czasach… Zmieniasz się widocznie jako kobieta, artystka.

62

Na pewno. Dla mnie zawsze ważna była rodzina i to co ze sobą niesie… bezwarunkową, piękną, dziecięcą miłość. To był priorytet w moim myśleniu o tym, kim chcę być jako człowiek. Udało się i to jest nasza duma. Choćby nie wiem jak bardzo zmienił się świat, czy moje relacje z mężem, to nasi synowie są dla nas jak diamenty nawet w najbardziej ponure dni. Kiedy jesteśmy w domu razem, to zawsze świeci słońce. Życie bardzo się zmienia, kiedy pojawia się na świecie mały bezbronny człowiek, który jest częścią Ciebie. Ambicja przestaje być twoim największym sprzymierzeńcem. Wszystkie te brawa i sukcesy choć nadal są miłe i ważne, to nie mają już w sobie takiej siły, żeby cię opętać i zasłonić oczy. Dojrzały, pełen harmonii artysta nigdy nie będzie ciągnął za sobą reflektorów ze sceny, by oświetlały jego prywatne życie. Scena to magia, ulotność chwili, wyobraźnia, inspiracja, ale nie życie. Życie może być nią poruszone, ale nie powinno się nią stać, bo wtedy nie jest prawdziwe ani szczere i zaczyna męczyć. Jesteś tym zmęczona?

Owszem, tym wszystkim co dzieje się poza koncertami. Mam wrażenie, że biorę udział w targowisku próżności. Gdyby można było to w jakiś sposób zatrzymać… Chyba obie jesteśmy hipokrytkami, rozmawiając w ten sposób.

Mam świadomość tego, że sama jestem po części temu winna. Ktoś coś musi nakręcać, by miało rację bytu. Gazety, internet, telewizja… Sama przecież z nich korzystam. Irytuje mnie jednak fakt, że jest to powiązane z moim zawodem, w którym coraz mniejsze znaczenie ma człowiek – artysta, a coraz większe człowiek – celebryta. To takie błędne koło z którego nie ma ucieczki. Praca jak każda inna?

Trudna, jak wiele innych zawodów, a przede wszystkim wyjątkowo ciężka pod względem emocjonalnym. Artystami (nie osobami publicznymi, czy też popularnymi, bo nie każdy z nich jest artystą) najczęściej są ludzie bardzo wrażliwi. Funkcjonują jak otwarty kanał energetyczny… A dobrze wiemy, że nie


fot. Igor Drozdowski

Ĺźakiet LIU JO

63


64

fot. Igor Drozdowski

sukienka BLIND Concept Store, ZAMEŁKAPIROWSKA legginsy własność stylisty


nakrycie głowy własność stylisty cylinder Teatr Dramatyczny w Warszawie spodnie HUGO BOSS

65


jest to tylko i wyłącznie dobra energia. Trzeba umieć się przed tym obronić. Zawsze przed wyjściem na scenę zakładam na publiczność i siebie kolumnę pokoju. To daje mi możliwość przekazania innym tego, co we mnie najlepsze i mieć nadzieję, że to samo do mnie wróci.

Bardzo. Dawno wyleczyłam się z sytuacji, w których traktuje je super poważnie. Zawsze traktuje je z szacunkiem, ale życie to jest mgnienie, błysk.

zaspokojona (śmiech). Skończył się aplauz, ochy i achy. Zaczynam po prostu żyć.

Czemu lub komu zawdzięczasz to, kim

pewna czy Ty w ogóle wiesz, co to jest…

jesteś? Sobie?

A co robisz kiedy dopada Cię ciężki

Na pewno rodzicom. Temu, że wychowali mnie w świecie dźwięków. Później swojej determinacji, napotkanym dobrym ludziom na mojej drodze, talentowi, miłości do muzyki, szczęściu…

Nie wiem, co to jest. Wolną chwilkę mam w drodze na koncerty, w samochodzie i kiedy nie prowadzę sięgam po książkę i zaległe filmy. Uwielbiam kino. Na stare lata zamieszkam w jednej z kinowych sal. Mam nadzieję, że do tego czasu będą już takie z łóżkami…

moment?

Nic… włączam muzykę i nie pozwalam na to, żeby frustracja, problemy, zmartwienia opanowały moją głowę i serce. Jestem człowiekiem i tak jak każdy z nas dostałam w prezencie wolną wolę i siłę, żeby nie dać się opanować swojemu ego w 100%. Przyjdą nowi, inni ludzie. Jestem jednym z wielu żyć na wielkiej platformie świata, więc przeżywam je po swojemu, najlepiej jak potrafię. Cieszę się każdym dniem. Śpiewam, piszę muzykę, fotografuję, kocham… bo w tym moje spełnienie. Nie oczekuję, że świat padnie przede mną na kolana. Wiesz, jak człowiek jest młody, to gnębi go nieustanne ciśnienie, że chce lepiej i więcej. Ja to rozumiem, też to ciśnienie miałam. Jednak im dalej idziesz, tym lepiej widzisz, że jesteś tylko małym ziarenkiem na wielkiej pustyni i to wcale nie lepszym od innych. Śpiewasz swoim dzieciom?

Jak były małe to śpiewałam, teraz już nie bardzo. Mój syn słucha różnej muzyki. Ostatnio też Davida Guetty – z którym właśnie wygrałam w konkursie Eurowizji ze swoim teledyskiem. Kiedy Leon się o tym dowiedział wykrzyknął – Mamo! O ja! Wygrałaś z Davidem ?! A ja mam jego piosenki w telefonie! (śmiech). Są z Ciebie dumni?

Oni nie kojarzą mnie zbytnio z telewizją, gazetami, z tym co robię. Może starszy syn, kiedy koledzy proszą go o mój autograf. A tak? Dzieci jak to dzieci, są zawsze dumne z mamy. Przynajmniej dopóki nie dorosną… (śmiech) Wiesz co sobie myślę? Że piosenki Starszych Panów są Ci tak bliskie, bo Ty masz takie podejście do życia. Z przymrużeniem oka, na dystans. Life is a cabaret?

Mam wrażenie, że biorę udział w targowisku próżności. Gdyby można było to zatrzymać… A wyobrażasz sobie, co by było gdyby…? Na przykład gdyby nie śpiew. Na pewno jest coś, co Cię podobnie cieszy.

Tak, dzieci… Wiem, że brzmi banalnie, ale tak po prostu jest. Jednak poza życiem prywatnym, największe szczęście i emocje to koncerty. To się nigdy nie zmieni. Nie czujesz niczego poza tym, że grasz. Jesteś muzyką. Nie czujesz czy jest ciepło, czy zimno. Istnieje jakiś inny wymiar. Bywają takie koncerty, na których „odlatuję”. Jestem zawieszona w czasoprzestrzeni. Budzę się dopiero słysząc brawa. I skąd masz siły, by po tym spaść na ziemię i stać się żoną, mamą – Justyną?

Zwyczajnie. Robię to z wielką przyjemnością. Tak jak mówiłam, po zejściu ze sceny z miłością wracam do życia. Zmywam makijaż, mijają emocje, a moja próżność jest

66

Na usta ciśnie mi się banalne pytanie, co robisz w wolnym czasie, ale nie jestem

Co Cię złości?

Cały ten medialny syf. Że piszą nieprawdę, że po osiemnastu latach ciężkiej, rzetelnej pracy w swoim zawodzie, czytam o tym, co mam na sobie, jak wyglądam. To też jest w jakiś sposób ważne, ale nie może być najważniejsze od samego człowieka i tego co sobą reprezentuje. Bo najczęściej jest tak że do ubrania dopiero dodana jest wzmianka, ile wydałam płyt i co ewentualnie osiągnęłam, choć to wydaje się w całości i tak mało istotne. Przecież te nagrody i albumy nie spadły mi z nieba! Napisanie piosenki, nagranie płyty cholernie dużo kosztuje. To nie jest pstryknięcie palcami. Wena twórcza jest najbardziej niestałym kochankiem, jakiego można sobie wyobrazić. Raz cię kocha i uwielbia, a za chwilę ma cię w d… A ja czytam o tym, że mam wyjęte żebra. Co za absurd! Głupota ludzka i bezustanne ocenianie innych przestało mieć jakiekolwiek granice. To smutne, że młodzi ludzie patrzą na to i uczą się żyć w ten sposób. Co Cię rozśmiesza?

Kawały i jeszcze raz kawały. Świńskie, głupie i te mniej głupie też. Co Cię wzrusza?

Dzieci. Wszystkie, szczególnie jak się bawią. No i bajki. Potrafię płakać rzewnymi łzami na Pięknej i Bestii, a widziałam to już 50 razy. A piosenka jest dobra na wszystko…

Oczywiście! Na każdą pogodę, niepogodę. To cudowna rzecz.


fot. Igor Drozdowski

koszula HUGO BOSS spodnie PINKO buty BLIND Concept Store, Melissa szelki własność stylisty

67




STOYA THE ART OF PORN tellme

: Dominik Fórmanowicz : Allan Amato ubrania: Skingraft hair & makeup: Annah Yevelenko

ze stoyą rozmawiał

zdjęcia

Jeśli nie rozumiesz, dlaczego jeden z bohaterów „Avenue Q” śpiewa o tym, że „Internet is for porn”, Stoya i jej uroczy, dziewczęcy uśmiech mogą w tej kwestii dużo wyjaśnić. Wiele osób chciałoby mieć ją w łóżku, ale niestety mogą ją oglądać jedynie na ekranie monitora. Jednak poza zdawkowymi dialogami w filmach, w których gra, Stoya ma jeszcze sporo do powiedzenia. Nie wiesz, o kim mowa? Nie szkodzi. Twój chłopak ją zna. Specjalnie dla take me, gwiazda filmów dla dorosłych — Stoya oraz niepublikowane dotąd zdjęcia Allana Amato.

M

asz 24 lata, jesteś ode mnie 2 lata młodsza. Mówisz w wywiadach, że odkrywanie własnej seksualności przed

kamerą to świetna zabawa. Przypuszczam, że większości dziewczyn w naszym kraju, najczęściej wyznających bardziej konserwatywne poglądy na temat seksu, trudno to sobie wyobrazić. Pokutuje stereotyp o głupiutkich blond porno-gwiazdach albo zagubionych dziewczynach

zawsze fascynował mnie też proseksualny feminizm i książki takie jak Jane Sexes it Up, które przedstawiały branżę porno w diametralnie innym świetle niż wcześniejszy prąd feminizmu, który wyznawała moja mama. Skorzystałam z okazji, by zaspokoić ciekawość. W branży mogłam również spróbować takich numerów, jak podwójna penetracja z dwoma mężczyznami, dla których wzajemne towarzystwo nie stanowi problemu. Taki scenariusz byłby bardzo trudny do zrealizowania poza filmem porno.

wpadających w sidła branży. Ty natomiast nie wyglądasz ani na jedno, ani na drugie.

TAKE ME traktuje o lifestyle'u i kultu-

dlaczego więc porno?

rze, która obejmuje naturalnie też

Czy pracuję nad czymś poza branżą porno? Tak… przekonasz się, jeśli zajrzysz na moją stronę na serwisie tumblr (stoya.tumblr. com), którą aktualizuję znacznie częściej niż swojego poprzedniego bloga na serwisie xcritic. Biorę udział w warsztatach improwizacji, gdy tylko mój harmonogram mi na to pozwala, uprawiam aeroakrobatykę z zamiarem przygotowania ostatecznie jakiegoś występu, no i miałam przez ostatnie kilka miesięcy dużo sesji z fotografami mody, takimi jak Dusan Reljin i Steven Klein. A co do niespodzianki… cóż, nie będzie to niespodzianka, jeśli wyjawię ci swoje plany, prawda?

sztukę. Pornografia to przede wszyst-

Wspominasz o pracy z fotografami mody.

Sam odpowiedziałeś na część swojego pytania. (śmiech)

kim rozrywka, ale czy może być to rów-

Czy nadal sama projektujesz sobie ubra-

nież sztuka?

nia? Kto jest twoim ulubionym projek-

odpowiedziałem?

Nie uważam swojej pracy w branży filmów dla dorosłych za sztukę. Zwłaszcza w firmie takiej jak Digital Playground, gdzie głównym celem pornografii jest zaspokojenie podstawowych potrzeb seksualnych w sposób najbardziej efektywny, opracowany tak, by produkt jak najlepiej się sprzedał. Branża pornograficzna to kapitalizm pełną gębą, działa zupełnie tak, jak wielkie wytwórnie muzyczne albo filmowe w Hollywood.

tantem?

Tak – to o czym mówisz to tylko stereotypy. Były i zawsze będą takie kobiety w branży filmów dla dorosłych, którymi kierują racjonalne i słuszne powody. Mam na myśli to, że eksplorowanie seksualności przed kamerą może być zabawą. A semantyczna różnica między eksplorowaniem i odkrywaniem. Odkrywanie kojarzy mi się z oznaczaniem mojej waginy znakiem „uwaga na smoki!”, albo czymś równie absurdalnym i dalekim od prawdy. Pornografia mnie ciekawiła,

Czy pracujesz też nad czymś poza branżą porno? planujesz jakąś niespodziankę?

70

Nadal projektuję wiele ze swoich ubrań. Ale myślę, że rozsądniej jest skupić się na obecnej karierze aktorskiej, skoro mam zapisany gdzieś termin „przydatności do spożycia”, więc będę korzystać z tego do oporu, zanim zmienię zajęcie. A gdy już zabiorę się za coś innego, dam wam znać. I albo poinformuję, co to będzie, albo powiem, że to nie wasza sprawa. A co do projektantów, których cenię i których ciuchy lubię mieć na sobie, to wymienię Vivienne Westwood, Alexandra McQueena, 50's New Look Diora oraz Agent Provocateur.


fot. Allan amato

tellme

71


tellme

Powszechnie znane jest twoje zamiłowanie do science fiction. Czy czytałaś coś Stanisława Lema, polskiego pisarza, wielokrotnie tłumaczonego na język angielski, autora między innymi Solaris?

Nie czytałam, ale zrobię to z wielką przyjemnością, jeśli przyślesz mi egzemplarz. Jasne, nie ma problemu.

cję tej witryny, by okazjonalnie pisać bloga, za darmo, ale nie padły żadne konkrety co do oczekiwanej częstotliwości. Naciskali potem na mnie bym napisała coś nowego, a ja nie miałam czasu tworzyć nic związanego z pornografią, waginami, z niczym zupełnie, a oni pisali: Pisz co u ciebie słychać, bądź sobą. Na schodach pożarowych znalazłam akurat zdechłe ptaki – tyle było wówczas u mnie słychać, tyle też więc ode mnie otrzymali.

bloga, albo moje własne projekty, są wystarczająco erotyczne. Jakiś czas temu pisałaś o braku prywatności. Gdy wnętrze czyjegoś odbytu można oglądać w wysokiej rozdzielczości na DVD, gdy tylko przyjdzie taka ochota, zaczynasz doceniać inne aspekty prywatności. Jakie to aspekty? Czy przyzwyczaiłaś się już do tego, że w branży porno trudno o jakąkolwiek prywatność.

Mówili mi wcześniej, że zrobią ze mnie gwiazdę, ale ja na to reagowałam słowami: „Każdego ranka słyszę to samo od faceta podającego mi kawę, a mnie na tym nie zależy, zresztą wątpię żeby ci się to w ogóle udało.”

Dzięki. Jestem za to wielką fanką serii Discworld Terry’ego Pratchetta. Nie jest to tylko czysta rozrywka, bowiem świat przedstawiony w Discworld wyraża komentarz do kondycji dzisiejszego społeczeństwa i wydarzeń aktualnych w czasie publikacji poszczególnych książek. Krytyczna analiza polityki i moralności jest jednym z powodów, dla których uwielbiam gatunek sciencefiction. Będąc ostatnim razem w Seattle, miałam okazję odwiedzić muzeum science-fiction. Mają tam kapitalną wystawę przedstawiającą związki między popularnymi wątkami utopijnymi i dystopijnymi w science-fiction a rzeczywistymi okresami wojny i pokoju. Ostatnio jednak czytam też sporo innej literatury: Extraterrestrial Sex Fetish Superverta, Philip Roth, Men, Women & Children Chada Kultgena (jedna z głównych postaci tej powieści ma małą obsesję na moim punkcie… przez co czuję się taka ważna – tym bardziej, że cenię jego wcześniejsze dzieła). Ciągle odkrywam też nowe książki, takie jak The Mating Mind oraz Sex at Dawn, które należą już do literatury faktu, ale są ważne z racji mojej profesji i poruszanych w wywiadach tematów. Wróćmy do twojego bloga. Pamiętam, jak opublikowałaś zdjęcie martwego ptaka, którego znalazłaś gdzieś na schodach. Przypuszczam, że nie tego ludzie oczekują od gwiazdy porno.

Wyjaśnię to z największą przyjemnością. Na początku kariery zgodziłam się na propozy-

jednak rozkładającego się ptaka chyba nikt się nie spodziewał. Lubisz prowokacje, czy masz już po prostu dość facetów

Miałam na myśli życiową prywatność. Stałam się, prawdę mówiąc, bardzo zdecydowana w kwestii pewnych granic. Mówię ludziom wprost, że są dziwakami, że przekraczają granicę smaku, stawiam też granice dziennikarzom i unikam odpowiedzi, albo po prostu usuwam z wywiadów te pytania, na które nie mam ochoty danego dnia odpowiadać. Już chyba nigdy nie zgodzę się na to, żeby te granice przekraczano. Na początku najtrudniej było mi się zmierzyć z faktem, że stałam się osobą publiczną. Nie spodziewałam się tego podpisując kontrakt z Digital Playground. Mówili mi wcześniej, że zrobią ze mnie gwiazdę, ale ja na to reagowałam słowami: Każdego ranka słyszę to samo od faceta podającego mi kawę, a mnie na tym nie zależy, zresztą wątpię żeby ci się to w ogóle udało. A jednak mieli rację, pomyliłam się. Teraz jest to już nie do uniknięcia, ale staram się wycisnąć z tego ile tylko się da.

masturbujących się przy czytaniu twoich wpisów?

Wróćmy do seksu. Pytałem wiele dziewczyn, co chciałyby od ciebie usłyszeć, mam

Powiem ci coś o facetach masturbujących się do mojej pisaniny. Oni nie czytają tego, co piszę. Nie masturbują się do słów, jakkolwiek rozpalające by one nie były. Jeżeli szukają takiego materiału, to tylko po to, żeby przewinąć stronę poniżej tekstu i znaleźć odpowiadające im zdjęcie. Oznacza to, że moje zdjęcia i filmy dla Digital Playground zdają egzamin, co przyjmuję za komplement, ale nie zastanawiam się czy teksty pisane na

72

wrażenie, że pytania facetów byłyby bardziej przewidywalne. Najczęściej zadawane pytanie brzmiało: czy myślisz o czymś kompletnie niezwiązanym, gdy kręcicie scenę? O praniu, o filmie obejrzanym poprzedniego dnia, o kolorze ścian?

Nie. Pracuję wyłącznie z aktorami, których znam bliżej i z którymi do jakiegoś stopnia łączy nas chemia. Uważam, że odbiorcy tych


fot. Allan amato

tellme

treści z łatwością zauważają różnicę między sceną, w której wszyscy obecni na planie chcą się ze sobą kochać, a taką, gdzie tylko udają. Tak, zapewniam cię, że różnica jest zauważalna.

Dla mnie sceny seksu to nie gra aktorska, tylko dążenie, wraz z Robbym D i Joone’em, aby dana scena zionęła seksem i aby kamera to uchwyciła. Być może Stanisławski doceniłby wymagany autentyzm. Pamiętam świetną scenę z tobą i Daną Dearmond. Mam już zatem swój ulubiony duet. A ty? Z kim lubisz pracować?

Jako pracownik kontraktowy, rzadko występuję z tymi samymi aktorkami częściej niż raz, chyba że i one są zatrudnione przez Digital Playground. W ciągu roku gram w niewielu scenach, więc aby zapewnić różnorodność, wszystkie uzdolnione aktorki, z którymi pracuję, są tak różne, jak to tylko możliwe. Wolę ograniczyć się do pracy z tymi samymi aktorami, jak James Deen, Erik Everhard czy Manuel Ferrara. Wszyscy oni to profesjonaliści i świetni współpracownicy. Zajrzyj na stronę mojego ostatniego projektu dla Digital Playground, zatytułowanego Top Guns – topgunsxxx.com, to się przekonasz. Dzięki, sprawdzę. Jesteś jedną z niewielu dziewczyn w branży, które są nie tylko zmysłowe, ale i urocze, masz przepiękny uśmiech. Jesteś urocza nawet gdy zabijasz pluszowego misia (myślę o scenie Stoya kills the bear). planujesz to jakoś wykorzystać? Grać w filmach innych niż pornograficzne

Dziękuję za komplement. Nie do końca rozumiem co masz na myśli, pytając o moje plany w związku z tym, że mam piękny uśmiech. Może powinnam go opakować i sprzedawać jak jakiśróż czy mascarę? (śmiech) Nie do końca to miałem na myśli, ale brzmi ciekawie. Dzięki, Stoya. Do zobaczenia na ekranie!

Dzięki, TAKE ME

73


tellme

STOYA

: Dominik Fórmanowicz : Alan Amato outfits: Skingraft hair & makeup: Annah Yevelenko

Stoya talked to

photography

If you don't get why one of the „Avenue Q” characters sings that Internet is for porn, Stoya – wearing her petite smile – will help you understand. Many would love to find her in their bedrooms, but they can get no more than her digital images. She doesn't say much in the films she appears in, but she's got much more to say otherwise. You don't know who she is? That's ok – your boyfriend surely does. Exclusively for TAKE ME, the adult film superstar – Stoya.

Y

ou are 24 years old, one year younger than me. You say that discovering your sexuality in front of the camera is fun.

I guess that for lots of Polish girls rather more conservative, this is hard to imagine. There exist a stereotype of a stupid blond porn star or a miserable girl who becomes a porn industry victim. You seem not to be either of them. Then – why porn?

You've already answered half of your question yourself :) Oh, have I?

Yes, those stereotypes are stereotypes, and there are and have always been plenty of

women in the adult industry that are in it for rational and positive reasons. What I actually said is that exploring my sexuality in front of the camera was fun. There is a semantic difference between exploring and discovering. Using the word discovering sounds to me like maybe my vagina was at one point labeled, ‘Thar be dragons!’ or something, which is hilarious but in no way accurate. Porn sounded interesting. I had always been fascinated by sex positive feminism and books like, ‘Jane Sexes it Up’, which portrayed parts of the sex industry in a very different way than the earlier feminism that my mother subscribed to. I leapt at the chance to indulge my curiosity. In the adult industry I was also able to do things like be double penetrated by two men who are very comfortable with each other that act would be difficult scenario to find outside of porn.

74

TAKE ME is about lifestyle and culture, which of course involves art. Porn is of course mainly entertainment but can it be art?

I do not consider my work in adult entertainment to be art. Especially with a company like Digital Playground, their primary purpose of pornography is the base fulfillment of sexual desire in the most cost effective manner, engineered to sell as well as possible. The pornography industry is capitalism in action, same as big label music or Hollywood studio films. Do you work on some other stuff, other than porn? Are you going to surprise everybody?

Do I work on things outside of porn? Yes … you can see plenty of it if you take a look


fot. Allan amato

tellme

75


tellme

at my tumblr (stoya.tumblr.com) which is much more frequently updated than my old blog on xcritic. I've been taking improv classes when my schedule allows, I do aerial acrobatics (lyra/hoop and silks/tissu) with an aim to put something together as far as an act eventually, and I've had some very interesting shoots with fashion photographers like Dusan Reljin and Steven Klein in the past few months. As far as surprises … it wouldn't be surprising if I told you about things I'm planning or working on now, would it?

morality in science fiction is one of the reasons that I really love the genre. The last time I was in Seattle I had the opportunity to visit the Science Fiction museum there. They have a fascinating exhibit showing the correlation between trending utopian/dystopian themes in SciFi and times of real world war and peace. I've actually been reading a lot of straight fiction and literature lately; Supervert's Extraterrestrial Sex Fetish, Philip Roth, Chad Kultgen's Men, Women, & Children (one of the lead characters in the novel has a minor obsession with me… I feel so relevant. It's especially exciting because I was a huge fan of his previous novels). Also, I'm always finding new books like, 'The Mating Mind' and 'Sex at Dawn', which are non-fiction but very relevant to my profession and the topics I sometimes find myself discussing in interviews.

You mentioned working with fashion photographers – do you still design your own clothes? Who are your favourite designers?

I do construct a lot of my clothing. I also think it is more productive to stay focused on my current career as a performer since there is an inevitable expiration date and I maximize this time before moving on to a different career. When I move on to something else, I'll let you guys know. Well, I'll either let you know what I'm up to or I'll let you know that it's none of your business. As for designers I admire and enjoy wearing, I'm partial to Vivienne Westwood, Alexander McQueen (sadly departed), and Dior's 50’s New Look stuff. Also, Agent Provocateur.

Back to your blog. I remember when you posted a photo of a dead bird that you'd found on some fire stairs. Probably that's not what people expect on a porn star's blog.

I'm more than happy to explain the entire story. Early in my career I had agreed to write blogs occasionally for free for that website, and there was no discussion of expected frequency. I was under pressure from them for a new submission and I didn't have time to write something nice about porn or vaginas or whatever, and they kept responding with, "Just write about whatever is going on, just be yourself." I had dead bird fetuses on my fire escape, and that was what was going on, so that's what they got.

Everyone knows that you're a big fan of science fiction. Have you read anything of Stanislaw Lem, the great Polish sci-fi writer, many times translated into English, the author of Solaris?

I have not, and I would love it if you sent a copy for me to read.

So do you like provoking or perhaps you turbate while reading what you write?

Thank you. I'm a huge fan of Terry Pratchett's Discworld series. Not only is it extremely entertaining, he also uses the backdrop of a fictional world to comment on today's society and events that were current during the publication of each book. The near universal critique of politics and

Let me tell you something about guys masturbating to what I write. They don't read what I write. They aren't masturbating to the words, however torrid what I've written may be. If that material is all they're looking for, they scan right past the words until they find a suitable picture. That means my dirty pic-

76

fot. Allan amato

are just tired of guys wanting to masSure, no problem!


tellme

tures and videos for Digital Playground are effective, so I take it as a compliment, but I don't really consider how erotic something is when I'm writing for a personality driven blog or for my own stuff. Some time ago you also wrote about your lack of privacy. When the interior of one's rectum can be seen in HD quality video on DVD any time someone desires, you do learn to appreciate other sorts of privacy. What other sorts of privacy you mean? Or maybe you got used to the fact, that it's hard to have any privacy when doing porn.

I mean privacy of life. Frankly I've just gotten bitchier about my boundaries. I will tell people flat out that they are being creepy or crossing a line, I set limits with the press and refuse to answer or delete questions that I don't feel like discussing that day, and will probably never again live by myself because people continue to overstep boundaries. The biggest thing that I struggled with during the beginning of my adult career was the surprise that I was becoming a public entity. I didn't expect that when I signed with Digital Playground. They actually told me before I signed that they would make me a star, and my response was something to the effect, ‘The man that sells me coffee every morning tells me he can make me a star, I don't particularly want to be a star, and I highly doubt you're going to make it happen.’ They were right, I was wrong. Now it's an unavoidable fact of life, and I try to make the most of it. Well, back to sex. I asked a lot of girls what they would like to hear from you, because I'm pretty sure that guys don't have a selection of questions in this matter:) The most frequent question was – do you think about some totally off topic stuff while shooting a scene? Laundry, a film you saw the day before, the colour of the walls?

No. I only work with performers that I've met and can find some level of chemistry with. I believe that consumers of adult

They actually told me before I signed that they would make me a star, and my response was something to the effect: „The man that sells me coffee every morning tells me he can make me a star, I don't particularly want to be a star, and I highly doubt you're going to make it happen.” 77

material can tell the difference easily between a scene where the performers all want to be having sex with each other and a scene where the performers are faking it or acting. Yes, I can assure you they can tell the difference.

For me the actual sex scenes are not acting, but instead working with Robby D. or Joone to engineer a sexually charged situation for the camera to capture. Maybe Stanislavski would appreciate the truth required. I remember a great scene with you and Dana Dermond. So I have my favourite duet already. But what about you? Who do you like working with?

As a contract performer I very rarely work with the same female performer more than once, unless they are also under contract to DP. I do a very few scenes a year, so in order to provide variety, all of the female talent that I work with is as different as possible. I do prefer to stick to a few male performers, like James Deen, Erik Everhard, and Manuel Ferrara. They're all solid and professional, great guys to work with. Check out my latest work with Digital Playground in a film called ‘Top Guns’ topgunsxxx.com Thanks, I will. You're one of the few girls in the industry who are not only hot but cute as well, with the best smile. You're cute even killing a bear (‘Stoya kills a bear’, I mean). So, what are you going to do?:) Perhaps some non porn film productions are planned?

Um, thank you. I'm not really sure what you mean by asking what I am going to do with my cuteness. Maybe I will look in to bottling it like blush or mascara? It was not actually what I was thinking about but sounds interesting.. Thanks Stoya. See you on the screen!

Thank you TAKE ME.


tellme

Saverio Palatella „Moda to ciągły przepływ myśli i emocji” : Aleksandra Jatczak : Guido Taroni zdjęcia: Alexandro Martinengo + Amilcare incalza tekst

portret

Moda nie od dziś odnosi się do czegoś więcej niż tylko ubranie. Czym była kiedyś? Czym jest dzisiaj? Na te pytania odpowiedzi udzielił nam Saverio Palatella, włoski projektant, bezkonkurencyjny w tworzeniu dzianin. Trzydziestoletnia obecność na rynku mody, udział w przełomowych badaniach technologicznych czy współpraca z artystami – to jedne z niewielu aspektów jego pracy, którymi nas zaskoczył.

K

rytycy umieścili Cię

Jaki był Paryż w latach osiemdziesią-

Co było tak fascynujące w dzianinie, że stało się to twoim głównym zajęciem?

w   czołówce najważ-

tych? Naprawdę był tak innowacyjnym

niejszych projektan-

i wpływowym miejscem, jak się o nim

tów mody. Zgadzasz się

mówi?

z tym?

Po tylu latach pracy czuję, że mogę być punktem odniesienia w modzie trykotowej i kaszmirowych dzianinach. Rzeczywiście czuję, że jestem wyjątkowym projektantem z dużym doświadczeniem. Poświęciłem w końcu całe życie na badanie tej dziedziny. Kilka moich kreacji będzie prezentowanych na wystawie UNRAVEL. Knitwear in Fashion (III-VIII 2011), w MoMa. Będzie to wystawa poświęcona przybliżeniu widzowi ról dzianiny w społecznych i modowych rewolucjach. Paryż i wczesne lata 80., to miejsce

Oczywiście! Paryż był doskonałym miejscem, aby zrozumieć modę jako zagadnienie etyczne i filozoficzne. Były tu silne osobowości, które chciały dać wyraz swojej indywidualności. Każdy był inny! Dzisiaj już tak nie jest. Paryż czuł silny związek sztuki i mody. Vintage było najmodniejsze, każdy mógł tu znaleźć inspirację! Miałem okazję przedstawić Paryżowi dzianinę, która nie była jeszcze tak rozpowszechniona we Francji. W tym sensie nazywano mnie często Kaszmirowym Królem. Szczerze mówiąc, miałem okazję zaprezentować całą kolekcję dzianin zanim jeszcze weszła ona do kanonu.

i czas, kiedy zacząłeś swoje doświadczenie z modą. Teraz pracujesz w Medio-

Co zmieniło się w Paryżu i Mediolanie?

lanie. Jak to miasto wpłynęło na twoją

Jaką rolę odgrywają te miasta w two-

twórczość?

jej pracy, jeśli chodzi o rynek międzynarodowy?

Paryż zawsze był stolicą mody i sercem stylu. W Paryżu nauczyłem się metod badawczych, a także tego, co oznacza pojęcie stylu. Szkoły projektowania były tam zawsze najważniejszymi i najsilniejszymi na świecie. Na początku XX wieku Paryż przyciągał międzynarodowych artystów. To samo działo się we wczesnych latach 80., kiedy miała tu miejsce wielka kulturowa rewolucja, do czego z resztą przyczyniła się moda, wprowadzając nowe kody estetyczne.

Te miasta zawsze różniły się od siebie, dopełniając się jednak: w Paryżu kreatywność zamienia się w badanie, w Mediolanie kreatywność oznacza formę i treść. Może wyjaśnię to inaczej. Paryż gromadził różne kultur y, które – mieszając się – dawały możliwość przedstawienia „idei mody”. Mediolan był kolebką Made in Italy, co oznacza długą tradycję manufaktur i przemysłowej produkcji oraz cudownej ręcznej roboty!

78

W prêt-à-porter materią wyjściową jest gotowa tkanina. W dzianinie zaczynasz od włóczki: możesz stworzyć fakturę, która nie jest dana od początku. To jest zupełnie inna ścieżka tworzenia. To wyzwanie dużo bardziej mnie fascynowało! Na twojej stronie internetowej jest cytat: prostota to najtrudniejsza sztuczka. Często musisz uciekać się do sztuczek, kiedy projektujesz?

To stwierdzenie symbolizuje minimalizm, który sprawił, że byłem protagonistą w modzie dzianinowej, mimo że minimalizm już się skończył. Ale jednak zastosowałem kilka sztuczek w wystawianiu kolekcji. Na przykład w F/W 2004/05 Fashion Show Performance DOLLS, po raz pierwszy to publiczność chodziła po wybiegu, natomiast gwiazdy pozostawały naokoło wybiegu.


fot. Guido Taroni

tellme

79


tellme Powracając do cytatu Oskara Wilde'a – prostota wydaje się być tą cechą, która odróżnia cię od innych projektantów. Co jest dla ciebie najważniejsze w procesie projektowania?

Szczerze mówiąc, projektowanie przy pomocy rysunku stało się zupełnie czymś innym przez pojawienie się komputerów. Preferuję jednak inną ścieżkę – drapowanie materiału na manekinie. Projektowałeś modę męską, kobiecą, dziecięcą dla Gentryportofino przez ponad dwanaście lat. Jak przyczynił się do różnorodności twoich projektów fakt, że tworzyłeś dla tak różnych grup?

Gentryportofino było jedną z najlepszych marek we włoskiej modzie dzianinowej: każdy się nią inspirował. Również Prada i Malo. Męskie, damskie, dziecięce ubrania były tylko różnymi liniami tego samego projektu, przy którym byłem dyrektorem kreatywnym. W tym czasie byłem też dyrektorem artystycznym odpowiadającym za reklamę (kampanie i sesje). Dawniej praca w tym przemyśle nie była taka skomplikowana jak teraz, kiedy cena i marketing decydują o kierunku rozwoju marki. Pracowałeś także dla Dupont. Projekt badawczy doprowadził do stworzenia włóczki z kaszmiru i lycry. Jak, według ciebie, wpłynęło to na modę?

W 1994 roku pracowaliśmy nad nowym konceptem, który dał atrakcyjną mieszankę kaszmiru i lycry. To był ten sam koncept, co połączenie lycry i jersey'u, ale zastosowany w swetrze. Innowacja, jaką był stretch był zasadniczą zmianą w nawykach klientów i rewolucją, jak na tamte czasy. Kiedy współpracowałeś z Gentryportofino, stworzyłeś shibori sweaters i vulcanized sweaters. Co to było?

Shibori to japońska metoda wytwarzania kimono i strojów ceremonialnych. Używaliśmy tego na sucho w swetrach. Wulkanizacja to użycie gorącej gumy na swetrze i tkaninach, aby uzyskać nowe efekty na profilach i brzegach. Najlepiej wychodzi to na czerni z czarnymi profilami.

Technologia WHOLEGARMENT 3D jest najbardziej innowacyjną techniką dzianinową, którą studiowałem podczas pobytu w Japonii. To technologia, która pozwala przygotować projekt w trzech wymiarach, zanim uruchomi się specjalne krosno, które eliminuje szwy i produkuje całe ubranie. W tej nowej produkcji szycie i łączenie jest zredukowane, co pozwala na pracę nad nowymi kształtami i fakturami, które są wygodniejsze i bardziej dopasowane. Prawdziwą innowacją jest estetyka i ergonomia pojedynczych modeli. Sukienkę 3D będzie się lepiej nosić w porównaniu do tradycyjnej techniki. W ostatnich latach technologia WHOLEGARMENT 3D stale jest ulepszana, zmniejszając tym samym czas na przygotowania i studium.

Zawsze starałem się tworzyć w zgodzie z moim stylem: czas i przestrzeń nie są dla mnie najważniejszymi czynnikami. Lubisz współpracować i łączyć pracę artystów z różnych dziedzin?

Zawsze pracowaliśmy z artystami przy kolekcjach Saverio Palatella. To niesamowite przeżycie, poznać kogoś takiego jak Jimmy Scott, który przebywał z legendarnymi ludźmi, na przykład z Niną Simone. Dowód naszej współpracy można znaleźć w książce Faith in Time Davida Ritza kilka lat po tym doświadczeniu. Ta współpraca nie jest jednostronna, ja też lubię zajmować się wizerunkiem artystów. Customized Furniture, video art, kon-

Jesteś w modzie od trzydziestu lat. To

cepcje muzyczne, projekty teatralne –

duże osiągnięcie. Trendy przemijały, nade-

jesteś bardzo wszechstronny… Jak to

Jakie jeszcze wynalazki są według ciebie

szły nowe technologie… Czy coś zmieniło

się stało, że zacząłeś badać inne ścieżki

wyjątkowo ważne w ewolucji mody?

się w twoim podejściu do profesji?

artystycznej ekspresji?

80


tellme Saverio Palatella – włoski projektant, od 30 lat zajmujący się dzianinami. Zaczynał w słynnej studio berçot. Pracował zarówno dla znanej włoskiej marki Gentryportofino, jak i dla niewielkich manufaktur. Brał udział w badaniach, które doprowadziły do technologicznych rewolucji w świecie mody. Dziś współtworzy videoart, muzykę oraz projekty teatralne. Italian designer. Knitwear designer for 30 years began his career in the famous berçot studio. He worked for the well known italian brand gentryportofino and for numerous smaller manufacturers. He took part in research which led to a technological revolution in the world of fashion. Today, he is involved in videoart, music and theatre projects

fot. amilcare + Alex

grafii i równocześnie w realizację mojego pomysłu na ewolucyjne projekty. Zatem czy muzyka, instalacje, wydarzenia wspierają twoją twórczość w modzie? W moim przekonaniu moda to cała estetyka i filozofia, więc można patrzeć

Od roku 2000, połączenie mody i sztuki bardzo się wzmocniło. Tak jak w przeszłości moda inspirowała meblarstwo, tak teraz design wpływa na modę. Widać to po wielkim sukcesie Salone del mobile w Mediolanie, który powstał przy współpracy wielu państw. Co jeszcze ważniejsze, design „otworzył” Mediolan na ludzi. Jeśli chodzi o filmy i muzykę, lubię mówić o doświadczeniu ze Stepsody i inspirującym głosie Cathy Berberian (obok Marii Callas, mojej ulubionej śpiewaczki). Celem tego projektu było zagłębienie się w podróż wypełnioną dźwiękiem i zmysłami, gdzie spotykają się dwa różne media: moda i sztuka wizualna.

Inspirowała mnie potrzeba spowiedzi. Na festiwalu w Edynburgu widziałem brytyjską sztukę, gdzie aktorzy wyznawali swoje grzechy przed publicznością; ja czułem potrzebę jeszcze silniejszego zgłębienia tematu. Fascynująca była wieloznaczność spowiedzi. W Greydesert/Desertogrigio Eva Robins, ikona wieloznaczności, gra połówkę rozdwojonej osobowości. Eva dzieli swoją rolę z innym aktorem, dwie twarze jednej postaci, która ukazuje swoje poczucie winy. Najwspanialszym aspektem tej historii jest fakt, że prawda nigdy nie jest tak wyraźna!

rzeniu filmu jako projektant mody?

który opowiada niezwykle interesującą historię w sposób bardzo estetyczny. Co było inspiracją dla tego filmu?

się. Zgadzasz się z tym?

Zgadzam się. Mam ten przywilej, że pracuję z artystami i eksperymentuję z różnymi formami komunikacji. Wydarzenie czy instalacja to sztuka, inaczej nie byłoby sensu tego robić. Co oznacza bycie projektantem w dzisiejszych czasach?

Być projektantem to studiować zwyczaje i trendy wśród ludzi. Także w wymiarze etycznym.

Jakie to było uczucie, brać udział w two-

Greydesert/Desertogrigio – T wój ostatni video art, jest krótkim filmem,

na twoje projekty jako dopełniające

A czym jest dzisiaj moda? Czym jest moda dla ciebie?

Ależ film to po prostu nowy kanał komunikacji, nowe doświadczenie. Myślę o nowych projektach, ale nie wiem, kiedy będę miał czas na ich realizację. Obecnie jestem również zaangażowany w pisanie mojej autobio-

81

Moda to ciągły przepływ idei i emocji, które wyrażają ducha czasu, w którym powstają. Mistrz Issey Miyake powiedział, że ubrania muszą sprawiać, że ludzie stają się lepsi.


fot. amilcare + Alex

tellme

‘Fashion is a continuous flow of ideas and emotions’ Fashion has always meant a little more than just clothing. What was it formerly? What is it today? Saverio Palatella, Italian designer unmatched in the field of knitwear design answers these questions below. Thirty years of market experience, participation in groundbreaking technological research and collaboration with artists are only a few of the minutiae he surprises us with.

Y

ou are placed by fashion critics among the most important fashion designers. Do you agree?

After so many years of work I feel like a reference point in tricot couture and in cashmere knitwear. I feel like a unique designer with a long experience in knitwear design. I have dedicated all my life to research in this field. Some of my work will be presented at ‘UNRAVEL. Knitwear in fashion’ (March–August 2011), the exhibition at the MoMa museum dedicated to introducing the visitor to the various roles that knitwear has played in social and fashion development. Paris and the early 80’s. The place and the time of your beginnings in the field of fashion, now you work in Milan. How has this city influenced your develop-

same happened in the early 80’s when the city witnessed a grand cultural revolution, which fashion strongly influenced by introducing new aesthetic values. What was Paris in the 80’s like? Was it really such an influential and innovative place, like people say?

Absolutely! Paris was the place to be in order to understand fashion as an ethical and a philosophical issue. There were strong personalities expressing themselves there. No one was identical! Unlike today. Paris had strong links between art and fashion: ‘vintage’ look was the must from which each one could draw inspiration! I had a chance to introduce knitwear in Paris, when it wasn't so popular in France. Therefore, I was often called the ‘king of cashmere’! To be honest, I got to show my entire knitwear collection before knitting became a vogue.

ment?

What was so fascinating about knitwear that made you choose it as your main activity?

In prêt-à-porter your starting material is a tissue that has been created by someone else. In knitwear you start from one yarn: you can create a texture that is not yet made. This is a completely different approach. This kind of big challenge fascinated me more! There is a quotation on your website: simplicity is the most difficult of tricks. Do you often have to be tricky while

What has changed in this city and in

Paris has always been the capital of fashion and the heart of stylishness. In Paris I learned the research method and what style means. Fashion schools there were the most important and influential worldwide. At the beginning of the 20th century, Paris attracted artists from all parts of the world, the

research, in Milan creativity becomes ‘form’ and matter. Let me put it this way. Paris gathered together different cultures that mixed and gave the opportunity to present the ‘idea of fashion’. Milan is the crib of ‘Made in Italy’ and has a long tradition of manufacturing and industrial production and wonderful handcraft!

designing?

Milano recently? What kind of role do these cities play in your work, as far as the international fashion market is concerned?

These cities have often been different but complementary: in Paris, creativity becomes

82

This George Sand statement symbolized the minimalism that has made me the protagonist in tricot couture even though nowadays minimalism is a concept that is already passé. However, I liked to use some tricks when showing collections. For instance, during my


tellme F/W 2004/05 Fashion Show Performance DOLLS, for the first time ever the public walked the catwalk and the animated guest stars stood around it, marking an evolution in the catwalk ritual. Coming back to George Sand’s quotation – simplicity seems to be one of the things which sets you apart from other fashion designers. What do you find most important while you design?

To be honest, designing using drawings is becoming different today with the use of computers. I prefer another working path that consists of draping the material on the mannequin. You designed, women's and children's clothes for Gentryportofino for almost twelve years. What was it like to have so many different projects at the same time with so different target groups?

arch project led to the creation of a cashmere and Lycra yarn. How, in your opinion, has it influenced fashion?

In 1994 we studied a new concept of knitwear with a very attractive effect mixing cashmere with Lycra. It was the same concept as using Lycra in jerseys, but applied to a sweater. The innovation of ‘stretch’ was a topical change in the customs of our clients and very revolutionary for those years.

tion there is reduction in sewing and linking with the possibility to work on new shapes and textures that are more comfortable and with a better fit. The real innovation is aesthetic, the ergonomics of a single model. A 3D dress will wear better compared to one made by the traditional method. During the last few years WHOLEGARMENT 3D technology is continuously improving and decreasing the time of research and preparation. You have been in fashion 30 years. This is a great achievement. Trends pass, new

When cooperating with Gentryporto-

technology arrives … Has anything chan-

fino, You created shibori sweaters and

ged in your attitude to the profession?

vulcanised sweaters. What were these?

Shibori is an old Japanese method used in making kimono and ceremonial dresses. We used it dry on knitwear. Vulcanization is using gum at a high temperature on sweaters and tissues in order to get a new effect on profiles and borders. The best effect with this process is on total black with black profiles. Which of the other inventions do you find extremely important in the evolution of fashion?

The WHOLEGARMENT 3D technology is the most innovative technique in knitwear which I studied for three years during my stay in Japan. It consists of a new technology that allows preparing your style in three dimensions before putting it into a special loom that eliminates seams producing an entire garment in one. In this new produc-

fot. amilcare + Alex

Gentryportofino was one of the best brands in Italian fashion knitwear: everyone was inspired by this brand. That included Prada and Malo. Men’s, women’s and children’s clothes were only different lines of the same project where I had the creative direction. I was also at the same time art director in charge of advertising (campaign and photography): in the past, working in the fashion industry was not as complicated as it is today where price and marketing decide the direction of the brand.

You also worked for Dupont®. The rese-

83

I always tried to make my style my work: time and space are not the foremost factors for me. Do you like to cooperate and to mix the work of artists from different domains?

We always worked with artists for Saverio Palatella collections. It’s an incredible experience meeting someone like Jimmy Scott who has spent time with legendary people like Nina Simone. The evidence of our cooperation is present in ‘Faith in time’, the book written by David Ritz some years after this experience. However, this is not a one-way cooperation because I also like to take care of the image of artists. Customized furniture, video art, music concepts, and theatre project – you seem to be versatile … Why did you start to explore other ways of artistic expression?


tellme

From 2000 the connection between fashion and design improved greatly. If in the past fashion influenced furnishing now design influences fashion. You can see the success that ‘Salone del mobile’ had in Milano in the connection between different countries. What I appreciate most is that design ‘opened’ the city of Milan to people. With music and video art, I like to speak about the experience ‘Stepsody’ with the inspiring voice of Cathy Berberian, one of my favourite singers along with Maria Callas. The aim was to study ‘an uncharted journey filled with sounds and sensations where fashion and visual art, two different media, meet’. Greydesert /Desertogrigo – your last videoart-project is a short film which in less than 15 minutes reveals a very interesting story in a very aesthetic way. What was the inspiration behind this film?

The inspiration was the desire for confession. At the Edinburgh Festival I saw a British theatre piece where players made their confession in front of the public and I felt the desire of going deeper into this theme. What was so fascinating was the ambiguity of confession that I investigated with Maria Arena in Greydesert/Desertogrigio, where Eva Robins, an icon of ambiguity, plays one half of a split personality. Eva shares with another actor the role of the fratricidal, two faces of the same character who reveals his sense of guilt. The most captivating aspect of this was that truth is never clear! How did a fashion designer become involved in the creation of films?

But a film is just another new channel of communication, a new experience. I’m thinking about some new projects but I don’t know when I will have the time to realize them! At the present I am also involved in writing my biography and at the same time my idea of the evolution of projects.

ferent forms of communication. An event or an installation is at the same time Art. Otherwise there would be no point in doing it.

So, the music, installations, events – do they support your work in fashion? In

You seem to be the only one who works

my opinion fashion is an aesthetic in its

like this, or is it similar to other fashion

entirety together with philosophy and

creators’ methods of work? What does

lifestyle. We can perceive your work as

it mean to be a fashion designer today?

complementary, do you agree?

I agree. I have the privilege of working with different artists and to experiment with dif-

To be a fashion designer means to study people’s customs and trends, in a full time ethical way.

84

And what is fashion today? What is fashion for you?

Fashion is a continuous flow of ideas and emotions, an expression of the time when each project is created. The Master Issey Miyake said ‘Clothing must make people feel better’.


fot. amilcare + Alex

tellme

: Saverio Palatella

Make-up: Grazia Riverditi / Glowartists

Photo by: Alexandro Martinengo + Amilcare incalza

Hair: Antonello Rossello / Glowartists

: Ida Aiello

: Alexey Sukhanov

Art Direction

Styling

: Dimore / Milan

Location

Tattoo

: Davide Gambarini

Performing Artist

85

: Irina Berezina / Women

Models

: Osanna Visconti di Modrone Renard Bijoux

Bijoux

: Emiliano Salci and Britt Moran Special thanks to


dressme

Lubię patrzeć na piękne rzeczy… : Anna Wyżykowska szkice: Aleksandra Kawałko zdjęcia: Łukasz Brześkiewicz tekst

Projektuje dla ludzi świadomych mody. Wielbicielka szaro -czarnego monochromatyzmu obiecała w swojej nowej kolekcji ciemność przełamać fluorescencyjnym żółtym. Dziewczyna z akordeonem i planem podbicia Antwerpii. Młoda, zdolna, ambitna i wyjątkowo skromna. Ola Kawałko opowiada o rzeczywistości polskiego projektanta mody. 86


dressme

87


dressme

J

AK OCENIASZ STYL POLAKÓW? SĄ GOTOWI NA AWANGARDĘ, KTÓRĄ PROPONUJESZ?

Moje ubrania są propozycją dla osób interesujących się modą. Sposób ubierania Polaków na pewno bardzo się zmienia. Pułapką mogą okazać się sieciówki, które bardzo ujednolicają i masowo kopiują wybiegi. Jest wprawdzie sporo coraz odważniejszych osób, ale często jeszcze niewychodzących poza „awangardę” sieciówek. Ja lubię modę z „ideologią” i przesłaniem. Dla mnie ważne jest świadome noszenie ubrania: wiem, jaki to materiał, czy skóra jest naturalna, czy nie, czy produkcja była ekologiczna, kto jest twórcą, czy to pojedyncza rzecz, czy fragment większej kolekcji, jeśli kolekcja, to jaka jest jej koncepcja, pomysł twórcy. To widać, czy ubranie jest przemyślane, czy zupełnie przypadkowe. JEDNI PISZĄ O TOBIE, ŻE TWOIM NAJWIĘKSZYM ATUTEM JEST PROJEKTOWANIE CAŁKOWICIE POZA TRENDAMI. INNI, ŻE TAKA MŁODA, A ZAWSZE IDEALNIE WPISUJE SIĘ W ŚWIATOWE TRENDY. JAK TO JEST?

Aleksandra Kawałko rocznik 90. Od roku mieszka w Warszawie, gdzie rozpoczęła naukę w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Do tej pory swoje umiejętności szkoliła m.in. pod okiem Natalii Jaroszewskiej i Gosi Baczyńskiej, u

Nie śledzę trendów, nie przeglądam trendbooków. Czasem trafię, czasem nie. Zupełnie mnie to nie interesuje. Jasne, że oglądam pokazy, bo bywają inspirujące. Bardzo bliska jest mi estetyka domów Yohji Yamamoto, Maison Martin Margiela, Alexander Wang, bardzo lubię projekty Konrada Parola, Grzegorza Matląga. Ale nie oglądam ich w kontekście aktualnie panujących trendów.

których odbyła kilkumiesięczne staże. Swoje kolekcje prezentowała podczas Wedding Dress#5 w ramach

CO CIĘ INSPIRUJE?

Berlin Fashion Week 2010 oraz na Fashion Business Conference 2010 w Warszawie. W pracy twórczej stawia na czyste formy, detal, nowatorstwo.

Blogi z modą uliczną, szafiarskie, głównie zagraniczne. Potrafię oglądać je godzinami.

88

Inspirują mnie zwykli ludzie, to jak potrafią coś fajnie połączyć, zestawić. Ostatnio bardzo mi się podoba pomysł na kręcenie filmów do kolekcji. Sama chciałabym coś takiego zrobić. W TWOICH KOLEKCJACH WŁAŚCIWIE NIE MA KOLORU. OD POCZĄTKU JESTEŚ WIERNA CIEMNYM BARWOM. CZERŃ I SZAROŚĆ WYNIKAJĄ Z CIEBIE, CZY MOŻE WYBRAŁAŚ JE DLATEGO, ŻE TO KOLORY, KTÓRE NAJLEPIEJ SIĘ SPRZEDAJĄ?

Absolutnie nie. Stosuję te kolory, bo je noszę i lubię. Ubranie najpierw testuję na sobie, to musi być w zgodzie ze mną. Chodzę, sprawdzam i zastanawiam się, czy mi w tym i z tym dobrze. To odcienie, które są zawsze na miejscu. Aktualnie nie lubię innych kolorów. Dwie kolekcje, które zrobiłam, są ciemne, szaroczarne. Ale ludzie powoli przekonują mnie do koloru. Był taki moment, że postanowiłam wprowadzić barwne urozmaicenie. Kupiłam nawet czerwone materiały. Ostatecznie z nich zrezygnowałam, ale w nowej kolekcji będzie sporo błysku i lśniących wykończeń. Obiecuję też element zaskoczenia i zupełną nowość w moim projektowaniu – żółtą, fluorescencyjną farbę. Kupiłam żółte dzianiny, jednak przykryłam je ciemną siatką. Chyba muszę je trochę przygasić. Ciągle nie jestem przekonana do czystych odcieni. Kolor pojawi się za to w dodatkach – torebkach i biżuterii. Nie odrzucam barw i wzorów na zawsze. To się przecież może zmienić. STOSUJESZ SPECYFICZNE TKANINY.

Tak, przyciągają mnie materiały, które inni omijają. Leżą sobie te belki niezauważone i niedocenione. Wchodzę do hurtowni i niemal automatycznie kieruję się w stronę monochromatycznych barw, instynktownie odrzucam wzory. Lubię nietypowe materiały.


dressme

Zdjęcia najnowszej kolekcji w maju na www.take-me.pl foto: łukasz brześkiewicz model: Nadia/Rebel models make-up: Kasia Demale

Jak dzianina, to najlepiej ciekawie przetworzona. Lubię też sztuczne skóry i skaj, szczególnie jeśli jest połyskujący i ma ciekawą fakturę. Bywa, że to tkanina jest punktem wyjścia i inspiracją dla całego ubrania.

Oczywiście miałam momenty kryzysowe, żałowałam, że nie gram na przykład na flecie czy skrzypcach. Teraz uważam, że to był bardzo dobry wybór. JAKIE MASZ PLANY?

GRASZ NA AKORDEONIE. SKĄD POMYSŁ NA TEN INSTRUMENT?

Kończę szkołę muzyczną. Jeszcze dwa lata temu wiązałam swoją przyszłość z muzyką. Dziś wszystko wygląda inaczej, mam zupełnie inne plany, ale szkołę chciałabym skończyć. Nauczyciele i bliscy bardzo mnie w tym wspierają. Wybór instrumentu był raczej przypadkowy, taka dziecięca fascynacja.

Zrobiłam dwie pełne kolekcje, pracuję nad trzecią, którą będę pokazywać na Fashion Week Poland. Chcę, żeby te ubrania były jak najbardziej dopracowane i spójne. Planuję konsekwentnie robić dwie kolekcje w roku. Marzy mi się szkoła projektowania w Antwerpii. Wywodząca się stamtąd estetyka bardzo mi odpowiada. Myślę, że dobrze bym się tam czuła. W przyszłym roku robię

89

dyplom w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru i będę próbować sił zagranicą. W marcu biorę udział w finale Oskarów Fashion, w kwietniu – w międzynarodowym konkursie Habitus Baltija w Rydze, w maju – Fashion Week w Łodzi. Czekam też aż ruszą butiki, od marca będę sprzedawać w dwóch miejscach. Chciałabym, żeby ludzie kojarzyli raczej moje projekty niż mnie, żeby mówili, że zrobiłam fajny lookbook i zaprojektowałam ciekawą kolekcję, a nie, że byłam na jakiejś imprezie i ubrałam jakąś gwiazdę. Zależy mi na wypromowaniu marki KAWALKO, nie Oli Kawałko. Na pewno wiążę swoją przyszłość z modą. Nie widzę już dla siebie innej drogi.


dressme

PLICH czyli skrót artyzmu

: Krystian Lurka szkic: Plich zdjęcie: Marek Kowalski tekst

P jak projektant mody. L jak lubiący śpiew i malarstwo. I jak indywidualność, którą ceni. C jak człowiek sukcesu, którym niewątpliwie jest H jak hobby, którym jest dla niego praca. Takie rozwinięcie pseudonimu idealnie pasuje do jego osoby. Do PLICHa.

Z

adebiutował w 1996 roku pokazem mody organizowanym w Zakopanem w Hotelu Orbis Kasprowy. Miał szesnaście lat, był początkującym projektantem. Cztery lata później przyjął pseudonim PLICH. Rozwijał się artystycznie w różnych dziedzinach. Jako młody twórca brał lekcje malarstwa u Jadwigi Król -Wilczek i uczył się śpiewu u Olgi Szwajgier. Wiele im zawdzięczam – mówi PLICH. Te kobiety miały duży wpływ na moją świadomość artystyczną, kreatywność i wrażliwość na piękno – wspomina. Zdecydował się jednak projektować modę. Moda dała mi możliwość twórczego spełnienia zdecydowanie szybciej niż malarstwo czy śpiew – wyznaje. PLICH myśli o produkowaniu ubrań według swoich projektów na masową skalę, ale nic nie inspiruje go tak bardzo jak spotkanie z osobą, dla której szyje na miarę. Najważniejsze są proporcje – mówi. Otula

kobiety lekkimi, jedwabnymi żorżetami i stroi w sukienkowe płaszcze. Panów zachęca do garniturów dobrze dopasowanych do figury. Dla urozmaicenia kompozycji dodaje do nich odważne w formie krawaty. Projektuje też torby na laptopy – z pikowanej skóry, niezwykle poręczne i pojemne, oraz mikro kopertówki – z klapek pleksi lub fornirowanych hebanem, na wyjątkowe okazje; nakrycia głowy, suknie ślubne, buty, biżuterie. Tworzę dla osób ceniących indywidualność i delikatność, wyrafinowanie, nowatorstwo. Dla osób, które chcą być zaskakiwane – opisuje. Wybrałem modę spośród kilku fascynujących mnie dziedzin i życiowych pasji, lecz na tym moja twórczość na pewno się nie zakończy − zapewniał sam artysta. Nie jest gołosłowny. Postąpił zgodnie z zapowiedzią. Po tym jak przygotowane i zrealizowane przez niego wnętrza salonów zostały przychylnie odebrane przez media i klientów, sam zaczął je projektować. Tak powstało przedsięwzięcie

90

o nazwie Ubrane wnętrze. Ubrane wnętrze to okazja by zlecić artyście aranżację biura, mieszkania, restauracji czy klubu. W swoim wachlarzu artystycznych możliwości PLICH proponuje klientom: projektowanie wnętrz, mebli i form przemysłowych, elektroniki i nagłośnienia, a nawet oświetlenia. Najnowsza kolekcja PLICHa, została zaprezentowana w Krakowie 3 kwietnia w Pałacu pod Baranami. Ten zbiór kreacji to głównie suknie i sukienki. Część została zaprojektowana z inspiracji pewną znajomością. Znajomością z kobietą o niezwykłym głosie i silnej charyzmatycznej osobowości. Z Renatą Przemyk. PLICH ma zamiar pokazać jej wyjątkową kobiecość. Stroje będą zaprojektowane w linii sukien – długie, jedwabne, półprzezroczyste, delikatne, z falbankami, na cielistym podszyciu. Dla artystki wszystkie będą czarne. Ale jedno jest pewne – nie będzie bezbarwnie. Bo PLICH nie jest osobowością pozbawioną koloru.


dressme

PLICH short for artism

: Krystian Lurka sketch: Plich photo: Marek Kowalski text

P is for projects, L for likes to sing and paint, I is for the individuality he appreciates. C is for creativity, which he does not lack, H is for hobby, because he enjoys his work so much. The abbreviation suits him well.

P

LICH had his debut in 1996, with a fashion show in Zakopane, organized in the Orbis Hotel Kasprowy. He was sixteen, a beginner in the field of design. Four years later he adopted a pseudonym, PLICH and began to develop artistically in many directions. As a young creator, he took painting classes from Jadwiga KrólWilczek and singing classes from Olga Szwajgier. “I owe them a lot,” he says. “Those women had a huge influence on my artistic consciousness, my creativity and sensitivity to beauty,” he recalls. However, he decided to design fashion. “Fashion gave me the opportunity to find artistic fulfillment much quicker than painting or singing,” he confesses. PLICH thinks about mass-producing his designs, but nothing inspires him more than meeting people and designing a piece especially for them. “Proportions are most important,” he says.

He wraps women in light silks and adorns them with his dress-like coats. He encourages men to wear well-fitting suits. To diversify his compositions, he adds ties, very bold in form. He also designs quilted leather laptop bags – from, very convenient and capacious, micro-clutches from plastic flip-flops or covered in ebony for special occasions; hats, wedding dresses, shoes, jewelry. “I create for people who can appreciate individuality and softness, sophistication, innovation. For people who like to be surprised,” he describes. “I chose fashion over many fascinating areas of life and my other passions, but I am sure this is not where my creativity runs out,” the artist reassures us. He has been true to his words and has done as promised. After the interiors prepared and realized by him were warmly received by the media and customers, he started designing them himself. This is how the project Dressed

91

Interior emerged. Dressed Interior is a chance to commission the artist to design an office, apartment, restaurant or a club. In the vast choice of his artistic abilities, PLICH offers: interior, furniture and industrial designs as well as electronics, sound devices and even lighting. PLICH'S newest collection was shown on April 3rd in Krakow, in the Pod Baranami Palace. This choice of creations was comprised mainly of dresses. Some had been designed with inspiration drawn from a certain acquaintanceship – a strong-willed, charismatic woman gifted with a gorgeous voice – Renata Przemyk. PLICH intends to highlight her special femininity. The outfits will be designed as a line of dresses – long, silken, almost sheer, delicate, ruffled, with a tan lining. For singer they will all be black. One thing is certain though – they will not be colourless, because PLICH is not a personality devoid of colour.


dressme

Szpilki Victorii Beckham : Ewa Szulc, Forbes.pl : Katarzyna Toczyńska

tekst

ilustracja

Podczas gdy światowe fashion weeks dobiegają końca, oczy hermetycznego światka mody są skierowane na Johna Galliano. Genialny kreator lada moment może trafić do aresztu za antysemickie okrzyki, a dziennikarze prześcigają się w typowaniu jego następcy.

W

ybryk Galliano to zdecydowanie najbardziej spektakularny upadek sezonu. B y walcom pokazów nie umknęła jednak jeszcze jedna porażka – Victorii Beckham. Rozgrywająca się nie w krzykliwych nagłówkach gazet, a dyskretnych rozmowach i żartach środowiska, jest może nawet bardziej bolesna, a z pewnością ciekawsza. Pokazuje bowiem coś więcej niż żenujący skandal wokół staczającego się geniusza, jakim niewątpliwie jest Galliano. Ilustruje reguły, które rządzą modą od początku jej istnienia, i są jedyną stałą rzeczą, jaka jej dotyczy. Ultrapoprawnie ubrana Beckham (choć ostatnio pod tym względem wyprzedza ją rodaczka Kate Middleton, która do modowej poprawności ma jednak większe prawo) od pewnego czasu dobija się do świata mody. Podczas Mercedes New York Fashion Week pokazała swoją szóstą kolekcję. Modelki w minimalistycznych sukniach przeparadowały przez wybieg przy komentarzu aspirującej projektantki, która zwyczajem starych mistrzów, opisywała każdy model. Uwielbiam tę bogatą strukturę tkaniny. Tył kreacji ma dramatyczny dekolt – szeptała Beckham, próbując nadać wydarzeniu osobisty wymiar. Pokaz został skwitowany dyskretnymi uśmieszkami i znaczącą wymianą spojrzeń. Odnotowała to jedna z najbardziej wpływowych dziennikarek modowych na świecie, laureatka Pulitzera Robin Givhan.

Givhan, znana z miażdżących podsumowań w stylu amerykańskich polityków oraz feministycznej krytyki zakulisowych realiów mody, wzięła w obronę Beckham: Victoria jest kobietą, a jak wiadomo, kobiety niezależnie od konkurencji mają pod górkę. Z tym się można zgodzić, ale reporterka uzasadnia: kobiety nie mogą uwodzić editrix najważniejszych magazynów modowych, które wynoszą na piedestał i zrzucają z nich co sezon kolejnych projektantów. W dodatku jako jedyne projektują ubrania, które da się nosić, a te nie przykuwają uwagi mediów. Żeby oddać sprawiedliwość autorce, trzeba przyznać, że dostrzegła też jeszcze jeden problem. Victoria była serio. Banalny powód, dla którego nigdy nie przeskoczy przez płotek do grona złotych dzieci świata mody. Marc Jacobs zastosował w minionym roku ten sam chwyt – wzorem kreatorów lat 50. podczas pokazu kolekcji osobiście komentował każdy model. O ile w jego przypadku był to jednak popkulturowy żarcik przesycony ironią, o tyle Victoria Beckham zdawała się nie mieć do swojego show minimum dystansu. Wręcz przeciwnie – udowodniła, że zależy jej na akceptacji środowiska, dobrych opiniach, zrozumieniu. Styl Beckham, parokrotnie uznanej za najgorzej ubraną gwiazdę, w przeciągu ostatnich lat ewoluował, od obcisłych minisukienek w krzykliwych kolorach, do obcisłych szarych sukienek długości do kolana. Nie zmieniło się jedno. Nie ma w nim odrobiny nonszalancji. A to ona, będąca dowodem czy to poczucia humoru, czy lekceważenia dla

92

zasad, od dekad wynosiła kolejnych projektantów na szczyty. Moda lubi łączyć skrajności. Od manifestacji próżności do manifestacji politycznej, od akrobatycznej gry stylami do stylistycznej rebelii, od pokornego hołdu dla kobiecości po niedostrzeganie jej istnienia. Pomostem między nimi jest samoświadomość. To znajomość pewnego języka, która jest niezbędna, żeby łamiąc reguły, tworzyć w nim poezję. Scott Schuman, lepiej znany jako The Sartorialist, zdołał uchwycić to w swoim obiektywie. Włoscy gentlemani, których fotografuje, mają nienagannie skrojone garnitury z cienkiej granatowej wełny, klasyczne koszule w błękitny prążek i perfekcyjnie dobrane buty. Na pierwszy rzut oka. Jeżeli przyjrzeć się detalom, odkrywamy, że spodnie, minimalnie za krótkie, odsłaniają gołe kostki, luźno omotany na szyi jedwabny szal ewidentnie pożyczyli od żony, a oprawki od okularów są w stylu lat 40. A to wszystko połączone z lekkością, po której nie widać czasu spędzonego przed lustrem. Ci, którzy puszczają oko, wkładając do tweedu różowe skarpetki, i ci, którzy nie obrażają się na ten żart, stanowią boską wspólnotę próżnego świata mody. Cała reszta, włączając w to Victorię Beckham, musi pozostać poza zaklętym kręgiem. Więcej na:



WYSZCZUPLAMY CENY!!! Wraz z nowym sezonem dla naszych Zapraszamy!


Klient贸w nowe ni偶sze ceny.


dressme

96


dressme

:

zdjecia

Piotr Stokłosa : Marie Revelut

stylizacja

: Kasia Furtak

makeup

: Pascal Wolfert

wlosy

@ Agence Lebigue One

: Tania

modelka

@ Karin Models Paris

: Aneta Sulej

retusz

: Le Studio Moderne (Paris)

studio

97


dressme

fot. Piotr Stokłosa

pierścionek/ptak yoshiko creation naszyjnik ceasare body rosy

98


dressme pierścień poggy

99


dressme wisior ceasare

100


fot. Piotr Stokłosa

dressme

biĹźuteria halaby body vilsbol de arce

101


dressme

1 02


dressme

fot. Piotr Stokłosa

sukienka dsquared2

103


dressme

1 04


dressme

fot. Piotr Stokłosa

kask: halaby

105


shootme

106


shootme

WISP OF SHADOW Fotograf

: Krzysztof Wyżyński

: Krzysztof Wyżyński & Lola

stylizacja

model

: Pat / Model+

sweter H&M buty Ptaszek for Men nakrycie głowy Wyżyński & Lola

107


shootme

płaszcz Maldoror Low Couture naszyjniki Topshop, H&M

108


fot. Krzysztof wyżyński

shootme

płaszcz Maldoror Low Couture gorset Palmers

109


shootme

fot. Krzysztof wyżyński

top i spodnie Konrad Parol biżuteria Yes maska Wyzynski & Lola

110


shootme biały koronkowy top Maldoror Low Couture czarny cekinowy top Ptaszek for Men spodnie Zara maska Wyżyński&Lola

biały koronkowy top Maldoror Low Couture czarny cekinowy top Ptaszek for Men spodnie Zara maska Wyzynski&Lola

111


dressme

Tydzień Mody w stolicy Wielkiej Brytanii : Marta Dudziak

tekst

: Maciej Surowiak

zdjęcia

Dla maniaków mody każdy Fashion Week jest jak spełnienie marzeń. Ale ten w Wielkiej Brytanii najbardziej. Londyński jest jak wisienka na torcie. Kolorowy, kiczowaty, pozbawiony obaw, co pomyślą inni, świadomy swej unikatowości, inności i wreszcie awangardy. Zupełnie jakby istniał po to, aby wzbudzać emocje i szokować.

A

le zaraz, dlaczego nie miałby szokować, wyznaczać najodważniejszych trendów albo decydować o tym jak będzie wyglądała futurystyczna moda? Przecież Londyn to siedziba modowej uczelni numer jeden na świecie. Studenci Central Saint Martins College of Art&Design także pokazują swoje projekty podczas londyńskiego tygodnia mody. Poza uczelnią, której nazwa elektryzuje każdego modowego pasjonata, jest tu taka ilość szkół projektowania mody, która wystarcza, by uznać Londyn za lidera także na tym polu. W stolicy Wielkiej Brytanii byliśmy od 18 do 23 lutego 2011. Specjalnie dla Was przygotowaliśmy relację z London Fashion Week. Początki londyńskiego tygodnia mody… Gdyby tak rzucić okiem na listę tygodni mody na świecie, okazałoby się, że w roku kalendarzowym tygodnia bez mody nie ma. Wniosek? Moda rządzi światem. A modą rządzą jej cztery kolebki: Paryż, jako stolica haute couture i miejsce, w którym wszystko się zaczęło; Mediolan, słynący z najwyższej jakości jedwabi, skór i futer; Nowy Jork hołubiący

styl casualowy, sportowy, minimalistyczny i ultrawygodny. W końcu dualistyczny Londyn. Z jednej strony klasyczny i konserwatywny, co widać po historycznych brytyjskich markach i ekskluzywnym męskim krawiectwie na Saville Row, z drugiej awangardowy i zawsze wyprzedzający innych o kilka kroków, z pionierami tej miary co Vivienne Westwood, Alexander McQueen, Kate Moss i wielu innych, którzy, co tu dużo mówić, nie mogli być i ani tworzyć gdzieś indziej. Mówią, że Londyn ma moc. Że tworzy się w nim ze świadomością, że wszystko można, że się nie ogranicza i nie stawia limitów. Może w tym tkwi sekret. Wyżej wspomniani są kwintesencją odważnej, bezkompromisowej brytyjskości. Właśnie w takim miejscu, w 1984 odbył się pierwszy londyński tydzień mody. 9 lat później narodziła się idea finansowego wspierania oraz promowania pomyślnie zapowiadających się, utalentowanych projektantów mody. Chodziło o stworzenie im okazji do pokazywania swoich projektów ale też nawiązywania kontaktów z potencjalnymi kupcami i prasą. Ideę, którą od 2001 roku sponsoruje Topshop nazwano NEWGEN. Dzięki niej światu przedstawiony został m.in. Alexander McQueen, Matthew Williamson i Julien MacDonald. W sezonie jesień-zima 2011 przyznano 17 wyróżnień. I tak np. Davidowi Komie, Holly

112

Fulton i Mary Katrantzou zasponsorowano pokazy ich kolekcji na wybiegu oraz wystawy ich wcześniejszych projektów. Pojawia się publiczność Od lat upieramy się przy swoim, że kicz jest czymś pozytywnym. I w Londynie jest to jak najbardziej prawdą, a w Polsce kicz jest tylko kiczem, niemal zawsze w znaczeniu pejoratywnym. To zapewne ma związek z faktem, że nad Wisłą postrzegany jest raczej jako tandeta. W Londynie jest fantastyczną zabawą, mruganiem okiem, teatrem, cyrkiem i groteską. Jest jak głośno wykrzyczane: kocham modę, nie boję się jej, chcę się nią bawić i cieszyć. Jak w ogóle można kochać modę, jeśli nie ma w nas potrzeby zabawy nią? Tego ostatniego gościom London Fashion Week’u nie brakuje. Odwagi też nie. Są faceci przebrani za kobiety w klimacie silnej Grace Jones i zmaskulinizowane kobiety w garniturach, oxfordach i kapeluszach. Co chwila przed oczyma pojawia się XXI-wieczna wersja Mary Poppins w zamszowym kapeluszu, bluzce z aksamitną kokardą i długiej spódnicy. Są damskie czółenka z czerwonego zamszu z lisami, gumowe włosy jak u bohaterów kreskówki Jetsonowie, kolorowe turbany, grube, beżowe rajstopy grające rolę spodni i gigantyczne ćwieki na skórzanych


dressme

fot. Maciej Surowiak

Harrods Design Award i zaczął oczarowywać swoimi kreacjami takie gwiazdy jak Beyonce, Lady Gaga czy Kylie Minogue. Za każdym razem odkrywa innowacyjne techniki by tworzyć unikatowe zdobienia w swoich silnych, architektonicznych sylwetkach. Motywem przewodnim najnowszej kolekcji były kropki.

ramoneskach. Co dominuje? Kolor. Często intensywny. Nikt się go tutaj nie boi. Zasady co z czym łączyć, czego unikać nie istnieją. To jak podróż do krainy fantazji. Nawet wtedy gdy z nieba siąpi deszcz. Japońscy fashion loverzy stoją w długich kolejkach na pokazy kolekcji londyńskich designerów. Wyglądają perfekcyjnie. W większości, w beżowych trenczach o różnych długości, z przewieszonymi przez ramię torbami. Uśmiechają się sympatycznie i zagadują. Redaktorki najbardziej znanych magazynów modowych pojawiają się na końcu. Z hollywoodzkimi uśmiechami wdzięczą się do obiektywów chmar fotografów, krzyczących: hey, can you look here? albo przybierających pożądane pozy i pytających: can you stand like this?. Gorące nazwiska W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych o najbardziej pożądanych nazwiskach mówi się hot. Za nimi ukrywają się Ci, w których talenty wierzy się ze szczególną siłą. Wśród tegorocznych nazwisk zwracamy uwagę na Mary Katrantzou, Holly Fulton, Yang Du oraz Davida Komę. I za nich trzymamy kciuki. Mary Katrantzou jest Greczynką. Zanim została projektantką, była architektem. Zmieniwszy zawód, zaczęła odnosić sukcesy. Stworzyła własne perfumy, zdobyła Swiss Textiles Award i rozpoczęła współpracę z odzieżowym gigantem – Topshopem. Katrantzou po raz pierwszy swoją kolekcję pokazała w lutym

2009 roku. Od początku miała plan by tworzyć kolekcje tematyczne, do których inspiracje czerpałaby ze świata sztuki. Unikatowe miały być wzory na odzieży, zawsze w pojedynczych wersjach. W lutym 2011 w Sommerset House można było zobaczyć dwie kolekcje Mary. Obie były fantastyczne, z obłędnymi nadrukami, w fenomenalnych łączeniach kolorystycznych. Holly Fulton podobno od zawsze uwielbiała nadruki. Kiedyś, w wersji Moschino. Początkowo Fulton chciała zostać weterynarzem. Z czasem pojawiła się jednak miłość do mody. A ta w jej wydaniu jest inspirowana pop artem i art deco. Wystarczy rzucić okiem na jej obłędne suknie projektantki z nadrukami nowojorskich budynków i wyobrazić sobie siebie jako wcielenie współczesnej greckiej bogini. Holly Fulton to także biżuteria. Finezyjna i unikatowa. W najnowszej kolekcji projektantki, przedstawionej na wybiegu, motywem przewodnim był tweed, a inspiracją Coco Chanel. Było jaskrawo, optymistycznie, z genialnymi wzorami, fantastycznymi długimi spódnicami i piórami. David Koma jest 25-letnim projektantem gruzińskiego pochodzenia. Tworzy niezwykłe, zdobione sukienki inspirowane kobiecą formą. Swoją pierwszą kolekcję Koma pokazał w wieku 15 lat w Petersburgu, w którym wówczas mieszkał. Potem przeniósł się do Londynu i dostał się do Central St. Martins. Tam wypracował swój własny charakterystyczny look. Dyplomową kolekcją wygrał

113

Yang Du również została wyróżniona, choć nie pokazem kolekcji a wsparciem przy zorganizowaniu wystawy swoich projektów. Du jest surrealistyczną projektantką mody i absolwentką Central Saint Martins. Pracowała u boku Johna Galliano, Vivienne Westwod i Gilesa Deacona. W 2009 roku postanowiła stworzyć własną markę. Jak mówi, po to, aby zatrzeć różnicę między modą a sztuką. Jej projekty jak zawsze były humorystyczne i sexy. W najnowszej kolekcji na oversize’owych, t-shirtowych sukienkach z kaszmiru umieściła

ogromne, animowane słonie, pelikany i łabędzie. Rysunkowe, dziergane zwierzaki pojawiły się też w wersji 3D na szalach i czapkach. Nie ma wątpliwości, że Londyn jest tym miejscem na modowej mapie świata, które będzie wskazywało kierunek podążania mody. Tu zawsze wszystko będzie o kilka kroków do przodu. Być może kwintesencja London Fashion Week’u tkwi w słowach Sarah Mower, która powiedziała Jeśli szukasz takiego miejsca, w którym moda jest na szczycie pewności siebie co do przyszłości, przyjedź do Londynu. więcej zdjęć z backstage na www.take-me.pl


dressme

Fashion Week in the capital of Great Britain : Marta Dudziak

text

: Maciej Surowiak

photos

For fashion aficionados, a fashion week event can be like a dream come true. But the one hosted in the UK is reality, and icing on the cake. Colourful, kitschy, indifferent to what people think, confident in its uniqueness, distinctiveness and avant-gardism. As if it existed solely to shock and arouse the strongest emotions.

B

ut wait a minute – why shouldn't it shock, launch the boldest trends and decide what futuristic fashion should look like? After all, London is where you find the major fashion schools in the world. Students of the Central Saint Martins College of Art & Design present their projects during London Fashion Week. Along with this school which electrifies all young people who are passionate about fashion, there are many more that have put London on the top of the list of fashion centers. We were in the capital of Great Britain from 18th to 23rd February, 2011, and have prepared coverage of London Fashion Week. The beginnings of London Fashion Week… If we look at the list of fashion week events around the world, it seems that throughout the year every week is actually a fashion week and this might bring you to the conclusion that fashion rules the world. If we look closely we see that fashion is dominated by four centers: Paris. the capital of haute couture, the place where it all began, Milano

known for top quality silk, leather and furs, New York, casual-loving, minimalist and most comfortable and finally dualistic London. London, classy and conservative, as those historical British brands and exquisite men’s fashion outlets on Saville Row. There is, however, another side to London, avantgarde and ahead of the others, with pioneers like Vivienne Westwood, Alexander McQueen, Kate Moss and many more who, to say the least, would not find such favourable working conditions anywhere else. They say London has the power. They say that to live there, is to create with the thought that anything is possible, and there are no limits. Perhaps that’s where the secret lies. Those mentioned above are the essence of bold, uncompromising Britishness. It was here, in 1984, that the first edition of London Fashion Week took place. The idea to financially support and promote talented and promising designers was born 9 years later. The goal was to enable them to present their work and to establish connections with clientele and the press. The initiative, sponsored since 2001 by Topshop, was named NEWGEN and paved the way to fame for Alexander McQueen, Matthew Williamson and Julien MacDonald. In the autumn/winter season of 2001, 17 awards were pre-

114

sented. David Koma, Holly Fulton and Mary Katrantzou were awarded with financed fashion shows and exhibitions of their previous work. An audience appears For many years we have believed indefatigably that kitsch is something positive. In London, it is, but in Poland kitsch nearly always has pejorative connotations. This might be because anything kitsch in Poland is looked down on. In London, however, it is great fun, taken with a pinch of salt, histrionics, a feeling of circus, the grotesque. It is like a loud exclamation: “I love fashion, I'm not afraid of it, I want to enjoy and play with it!” How can one love fashion if you do not feel the need to experiment with it? Visitors to London Fashion Week do feel that need. They are all bold – men are dressed as women, a stylized strong Grace Jones outline, while masculine women wear suits, Oxford brogues and hats. A 21st century version of Mary Poppins flashes in front of our eyes, wearing a suede hat, topped with a velvet bow and long skirt. There are women’s pumps made from red suede with fox fur, rubbery hair, reminiscent of the Jetsons cartoon, colourful turbans,


dressme

New York is enough to imagine yourself a contemporary Greek goddess. Holly Fulton has also a line of jewelry – sophisticated and unique. Her latest collection, presented at the fashion show, based on tweed, is inspired by Coco Chanel. It is colourful and optimistic, the patterns are fantastic, as were the long skirts and feathers.

fot. Maciej Surowiak

a thick, beige pantyhose serving as trousers and huge studs on leather Ramone’s jackets. What dominates is colour, often intense. No one is afraid of colours here. There are no rules on how to combine them. It's like a journey into the land of imagination. Even when it's raining heavily. Japanese fashion lovers stand in long queues for the fashion shows of London designers. They look perfect. Most of them wear beige trench coats of various lengths and bags hanging from their shoulders. They smile nicely and quickly start a conversation. Editors of well known fashion magazines show up last. With Hollywood like smiles they charm the masses of yelling paparazzi, “Hey, look over here,” or for posing and shouting, “Can you stand like this!” Hot names In the UK and the US, those with names in demand are hot personalities. Behind them are those whose talent is respected. Among this year's top performers, Mary Katrantzou, Holly Fulton, Yang Du and David Koma are the most remarkable. We wish them all the best!

David Koma is a 25-year-old designer of Georgian origin. His designs are unusual, adorned skirts, drawing inspiration from the feminine form. He presented his first collection at the age of 15 in St. in Petersburg, where he lived back then. He later moved to London and was accepted to the Central Saint Martins. There he developed his original style. His diploma work collection earned him the Harrods Design Award. Shortly after, his clothes were bought by Beyonce, Lady Gaga and Kylie Minogue. He constantly discovers innovative techniques to adorn his strong, architectural silhouettes in an original manner. The theme of his latest collection was dots. Yang Du was also awarded – not with a fashion show of her own, but with support in organizing exhibitions of her original projects. Du is a surrealist fashion designer and a graduate of Central Saint Martins. She worked with John Galliano, Vivienne Westwood and Giles Deacon. In 2009, she decided to establish her own brand, to mix art with fashion. Her projects have always been humorous and sexy. Her latest collection features enormous, animated elephants, pelicans and swans printed on oversized T-skirts made of cashmere. Cartoonlike knitted animals also appeared on scarves and hats in 3D versions.

Mary Katrantzou comes from Greece. Before she became a designer, she was an architect. She designed her own line of perfume; she has won the Swiss Textiles Award and started working with the clothing giant, Topshop. Katrantzou first presented her original collection in February of 2009. She had always wanted to create thematic collections, inspired by the world of art, with unique patterns, always single copy. In February, 2011, two of her collections were presented in Somerset House. Both were a great success, with amazing overprints and phenomenal colour combinations.

It goes without saying that London plays a vital role in the fashion world and points to the direction fashion will to follow. Everything is always a few steps ahead here. Perhaps the essence of London Fashion Week lies in what Sarah Mower said: “If you're looking for one place where fashion's on a high of celebratory confidence for the future, come to London.’

Holly Fulton is said to have always been keen on overprints. Formerly, in the Moschino version. Initially, she wanted to become a veterinarian, but soon developed a love for fashion. In her interpretation, fashion largely derives from pop art and art deco. Just a glimpse of the excellent skirts with overprinted images of the buildings in

more photos at www.take-me.pl

115


shootme

photos: Nyco Dyszel photo assistant: Andres Grynberg Styling: Barbara Castro Hair: Lorena Urcelay and Flores Tucci for Jazmin Calcarami Estudio Make up: Lorena Urcelay and Flores Tucci for Jazmin Calcarami Estudio & Candelaria Carballo. Production Assistant: Paula Silva Testa

116


shootme

models:

Jesica Kim for EP BOOKERS Virginia Carlino for Revel Manangement Micaela Arga単araz for Lo Management Gabriel Hulgich for Civiles Iza Lina for Revel Management

117


shootme

118


fot. Nyco Dyszel

shootme

119


shootme

120


fot. Nyco Dyszel

shootme

121


shootme

fot. Nyco Dyszel

122


shootme

123


shootme

124


fot. Nyco Dyszel

shootme

125


dressme

Blue velvet :

zdjęcia

Zosia Zija i Jacek Pióro : Marcin Brylski

stylizacja

: Marianna Jurkiewicz

makeup & hair

: Karolina Kur

modelka

: Rafal S. / Panda models

fot. zosia zija & Jacek Pióro

model

126


dressme

Ĺźakiet River Island | bluzka Mango | spodnie Agata Wojtkiewicz torebka Menbur | zegarek Nixon | buty River Island

127


fot. zosia zija & Jacek Pi贸ro

dressme

sukienka Hugo Boss | buty Kazar

128


dressme

buty New Look | legginsy H&M | sp贸dniczka River Island | bluzka Hugo Boss

129


fot. zosia zija & Jacek Pi贸ro

dressme

sukienka Agata Wojtkiewicz | kurtka Dept | buty Kazar

130


dressme

Ĺźakiet Bartosz Malewicz | naszyjnik Mango | spodnie River Island

131


fot. zosia zija & Jacek Pióro

dressme

sukienka Małgorzata Dudek | buty River Island

132


dressme

sukienka River Island

133


134

fot. Igor Drozdowski


dressme

Sensual Portrait

fotograf

stylizacja

Igor Drozdowski

Anna Lasmanowicz

modelka

Ola / GAGA

135


136

fot. Igor Drozdowski


137


138

fot. Igor Drozdowski


139


140

fot. Igor Drozdowski


141


shootme

koszulka INTIMISSIMI | majtki TEZENIS

142


shootme

A girl

fotograf modelka stylizacja

143

Igor Drozdowski Joanna Sobesto Marta Płóciennik


shootme

Tur adis imus eumqui sam, con custis a dolorer ferrum quiatemporum volorerit, ommoditius ipiendesti ut ipsum res remporestio. Arum et, omni illabo. Santium adita poreper untestia debitibus explabo. Net maximusam vent et quam, vendiorro ex et es moluptiaecae sumquaturit, tesequunt oditemped et lit latem non remque perem venimintur? Sedis serati offici audae prat. Tem et et intur asped quatquatus et quassimi, volor abo. Adis il moluptam, quae pernate mpelitaepe pos as incia corpori tesseni ut omnis pe sinum inienim restiam volorepe eum simaio. Natinvel ipsumqui con exceseque consecu mquiam aut min pos simi

bluzka SOLAR

144


shootme

fot. Igor Drozdowski

Tur adis imus eumqui sam, con custis a dolorer ferrum quiatemporum volorerit, ommoditius ipiendesti ut ipsum res remporestio. Arum et, omni illabo. Santium adita poreper untestia debitibus explabo. Net maximusam vent et quam, vendiorro ex et es moluptiaecae sumquaturit, tesequunt oditemped et lit latem non remque perem venimintur? Sedis serati offici audae prat. Tem et et intur asped quatquatus et quassimi, volor abo. Adis il moluptam, quae pernate mpelitaepe pos as incia corpori tesseni ut omnis pe sinum inienim restiam volorepe eum simaio. Natinvel ipsumqui con exceseque consecu mquiam aut min pos simi

biustonosz, majtki INTIMISSIMI | pończochy własność stylistki

145


readme

146


readme

Fotografia spersonifikowana : Krystian Lurka zdjęcia: Emil Biliński

tekst

Wyobraźmy sobie, że Makata i Skulmak to kobiety mieszkające w wielkim mieście. Artystki i pasjonatki. Makata to matka, Skulmak to jej córka. Opis ich życia mógłby wyglądać tak:

P

ani Makata to dojrzała kobieta. Mieszka w Warszawie. Przez znawców i koneserów nazywana fotografem nowoczesnym i najlepiej wyposażonym w Polsce. Dysponuje najwyższej klasy aparatami i sprzętem oświetleniowym. Jest utalentowana. To dzięki niej możemy oglądać topowe sesje fotograficzne na okładkach czasopism i billboardach. Jest kobietą z tak zwanym „błyskiem w oku”. Błyskiem ultraszybkim, zamrażającym ruch mężczyzn i nie tylko – niczym generatory Profoto PRO-8A i Broncolor Scoro A4S.

Pani Makata ma wybitne grono znajomych i nadzwyczajną rodzinę. To dla niej pracują najlepsi polscy i zagraniczni fotografowie. Pod jej pieczą powstają zdjęcia gwiazd oraz sesje modowe do najbardziej popularnych magazynów. Takich jak: Take Me, Twój Styl, Zwierciadło, Pani, Elle, Glamour, Cosmopolitan czy Playboy. Dzięki niej powstają także sesje zdjęciowe do największych kampanii reklamowych – Alior Bank, Aviva, Avon, L’oreal, Maybelline, Royal Collection, Nivea, Bank Millennium, Peugeot, Lancia, czy Toyota. Makata to kobieta interesu. Zajmuje się produkcją sesji od A do Z. Od wielu lat współpracuje ze światowej klasy stylistami, fryzjerami i makijażystami. Ma znajomości i się tego nie wstydzi. Lubi podróżować. Bywa w Hong Kongu, Mozambiku, czy Kongo. Z każdej wyprawy przywozi kolekcje zdjęć. Jako kobieta spełniona zapragnęła mieć dziecko. Urodziła córkę – Skulmak. Młoda pociecha szybko okazała się wyjątkową osobą. Z mlekiem matki wyssała ambijcę i pasję do fotografii. Postanowiła nauczać innych zainteresowanych. Wspólni przyjaciele mamy i córki – między innymi

147

Emil Biliński – pomagają im w tym. Podpowiadają jak dobrze współpracować z modelką, przekazują wiedzę techniczną oraz uczą sekretu planu fotograficznego i przekazują wiedze na temat doboru makijażu w zależności od rodzaju wykonywanego zdjęcia. Edukują tych bardziej i mniej zaawansowanych w fachu fotografa. Skulmak proponuje kursy specjalistyczne. Na przykład takie, które pozwalają zgłębić tajniki korzystania z nowoczesnego sprzętu oświetleniowego, czy takie które udoskonalają pracę fotografa podczas sesji modowej. Skulmak rozwija umiejętności zapaleńców. Sprzęt i studio udostępnia jej matka. Pani Makata doświadczonym okiem bacznie śledzi poczynania pociechy. Opis ich życia mógłby wyglądać tak jak przedstawiono, ale jest nieco inaczej. Ta historia skrywa w sobie jedną tajemnicę. Matka i córka nie są realnymi kobietami. Naprawdę jest tak: Makata to agencja fotografów, dom produkcyjny i studio fotograficzne, a Skulmak jest warsztatem przez te studio organizowanym. Spersonifikowaliśmy fotografię. Więcej informacji na www.skulmak.pl


readme

Arobala Bazgroły

Bartłomiej Kociemba aka Arobal – ur. 1984 roku w Szczecinie. Rysownik, ilustrator, jego prace publikowano w magazynach: TAKE ME, A4, Architektura, Bluszcz, Crushfanzine (NY, USA), Dik Fagazine, Lube ( Hiszpania), Kmag, Max magazine, The Cut by Levi's, The End Magazine (Włochy), WAW, Wprost. Studiował politologie i filozofie, tłumaczy dharmę w szkole Szambali, w której jest instruktorem medytacji. Born 1984 in Szczecin. Artist, illustrator, his works were published in magazines such as: TAKE ME, A4, Architektura, Bluszcz, Crushfanzine (NY, USA), Dik Fagazine, Lube (Spain), Kmag, Max Magazine, The Cut by Levi's, The End Magazine (Italy), WAW, Wprost. Studied political science and philosophy, translates dharma in a Shambala school, where he is a meditation instructor.

148


readme

: Kaja Werbanowska : Arobal

tekst

ilustracja

Wszystko zaczęło się od zabawy. Kupił blok A5, kredki i poszedł do ulubionej kawiarni. Spędził w niej cały dzień. Tak Bartek Arobal zaczął prowadzić rysowany pamiętnik.

S

tudiowałeś politologię i   filozofię. Pracowałeś jako kelner i model.

Z tym modelem to trochę na wyrost – nigdy nie chodziłem na wybiegu. Pracowałem jako model na ASP we Wrocławiu i w szkole plastycznej w Warszawie. Tym sobie dorabiałem. Płaca nie jest najgorsza, a nie musisz nic robić. Pozowałem do zdjęć dla kilku znajomych fotografów. To była ciekawa konfrontacja ze swoim ciałem.

lam sobie popełnić błąd. Zmiany w sposobie mojego rysowania następowały też, kiedy odważyłem się zaryzykować. Nie koncentruję się na uzyskaniu efektu końcowego. Staram się żeby rysowanie samo w sobie było przyjemnością. Dlatego nie próbuję trzymać się utartego scenariusza. Czasami praca wychodzi zupełnie inaczej niż planowałem i to jest ciekawe.

Jak wygląda praca nad plakatami ? Rysujesz kredkami. Pokazujesz kolorowy, bajkowy świat. Skąd się biorą te dziecięce fantazje?

W dziedzinie ilustracji jesteś samoukiem. Skąd rysunek?

Wszystko zaczęło się od zabawy, kiedy byłem na studiach. Męczyły mnie. Raz zrobiłem sobie wagary. Poszedłem do zoo, kina, teatru. Kupiłem blok A5, kredki i poszedłem do ulubionej kawiarni. Spędziłem w niej cały dzień, rysując to wszystko, co robiłem w ciągu dnia. Tak zacząłem prowadzić rysowany pamiętnik. To były bardzo proste rysunki. Umyślnie stylizowane na dziecięcą pokraczność, ale też dlatego, że nigdy nie uczyłem się rysować i nie umiałem tego robić porządnie. Później założyłem blog, na który wrzucałem rysunki. Pojawiła się możliwość zilustrowania jednego tekstu. I kolejna – zrobienia ilustracji, która sama w sobie byłaby publikacją w DIK Fagazine. Od początku rysowanie było tym, co chciałem robić.

towarzyszącej temu spektaklowi. Kiedy poszedłem podpisać umowę, ku mojemu zaskoczeniu padło pytanie: Czy mógłby Pan zapewnić, że przygotowując plakaty dla Teatru Dramatycznego nie będzie Pan robił ich dla innych teatrów? Oniemiałem. Odpowiedziałem: Oczywiście, że tak. Od tamtego czasu zrobiłem już sześć plakatów.

Głównie dzieci rysują kredkami, więc postrzega się je jako coś infantylnego. Są one dla mnie naturalnym narzędziem i bardzo już się z nimi zrosłem. Z czasem wiem o nich coraz więcej: co mogę z nich wydobyć, jak twardość przekłada sie na rodzaj uzyskiwanej faktury i jak zachowują sie nakładane na siebie warstwy kolorów. Moje prace pokazują rożne światy. Na przykład ilustracje książkowe, które wykonałem do opowiadań Maćka Maleńczuka, czy książki Marcina Szczygielskiego są na pewno bajkowe. Wynika to jednak z historii, które opisują. To jak interpretowane są moje prace zależy od odbiorcy. Tak naprawdę oni tworzą ich historię: wymyślają światy znaczeń, skojarzeń i odniesień do doświadczeń swojego życia. Moim zamiarem nie jest narzucenie pięknej, lukrowanej wizji.

Na początku sezonu spotykam się z Kasią Szustow, która jest odpowiedzialna za komunikację w całym teatrze. Rozmawiamy o planowanych premierach. Czytam teksty, na podstawie których realizowany jest spektakl. Później kontaktuję się z reżyserami i dramaturgiem. Jeśli jest taka możliwość rozmawiam z kostiumografami, autorami scenografii i obserwuję choreografów. Chodzę na próby, patrzę jak aktorzy budują postaci, jak powstaje sztuka. Staram się zasięgnąć jak najwięcej informacji, rozejrzeć się i zrozumieć, co właściwie ma powstać. Pewnego dnia pojawia się obraz. Przelewam go na kartkę w kilku wersjach, z których wybierany jest plakat do sztuki. Potem miga mi kiedy jadę tramwajem, a znajomi mówią, że wszędzie na mieście widzą moje prace. To miłe. Miałeś też własną wystawę w Dramatycznym.

Jak zaczęł a się twoja współpraca Najwcześniejszy wpis z Twojego bloga

z Teatrem Dramatycznym?

blebazgroly pochodzi z 2004 roku. Widać na nim jak diametralnie zmienił się twój styl.

Po jakimś czasie zapragnąłem rysować lepiej. Chciałem odtworzyć proporcje, które widziałem w rzeczywistym świecie. Zauważyłem, że rozwijam się głównie wtedy, gdy pozwa-

Brałem udział w organizowanej przez Teatr wystawie Personal Jesus. Po jej zakończeniu, zostałem zaproszony do wzięcia udziału w konkursie na plakat do spektaklu Persona. Ciało Simone Krystiana Lupy. Moja praca nie została wybrana, ale spodobała się na tyle, że wykorzystano ją na okładce książki Lupy,

149

Tak, towarzyszyła ona premierze Madamme Bovary. Trzy prace które przygotowałem do tej sztuki, od początku sprawiały wrażenie, że stanowią jakąś zamkniętą całość. Oprócz wystaw bierzesz udział w aukcjach sztuki. Nazywasz jednak swoje prace bazgrołami. Postrzegasz swoją twórczość jako sztukę?


readme

Nazwę bloga blebazgroły wymyśliłem na studiach. Był to wtedy rysunkowy pamiętnik i marzenie żeby w życiu zajmować sie ilustracją. Od jakiegoś czasu coraz rzadziej publikuję na nim prywatne rysunki, głównie chwalę się publikacjami. Robię się chyba coraz bardziej nieśmiały. A może mam za mało czasu na taki pamiętnik? Nie nazywam już swoich prac „bazgrołami”. Nie zastanawiam się też nad tym czy to co robię jest sztuką czy nie. „Sztuka” to trudne słowo i budzi dużo emocji. Wydaje mi się, że każdy kto robi coś szczerze i posiada własny sposób tworzenia jest artystą.

To ”bywanie” i „obracanie w pewnych kręgach” jest fantastycznym sposobem spędzania wolnego czasu. Ja mam go mało, wiec nie wiem czy to pytanie do mnie. Jest taki mit o Warszawie, że to miasto sztucznych uśmiechów i klepania się po plecach. Pewnie jest w tym trochę prawdy. Z drugiej strony są też znajomości, które przy okazji

Nad czym teraz pracujesz ?

Na co dzień zajmuję się ilustracjami do prasy, ostatnio głównie do Bluszczu i tygodnika Wprost. W maju w Teatrze Dramatycznym odbędzie się premiera Na Haiti spokój w reżyserii Maćka Podstawnego. Już pracuję nad plakatem do tej sztuki. Realizuję też swój własny projekt pt. Poszukiwania – spotykam sie z ochotnikami, którzy pozują mi i opowiadają o tym jak czuję się danego dnia i w tym momencie swojego życia, kiedy do mnie przychodzą. Z tego co powstanie chcę zrobić instalację o zbiorowej świadomości emocjonalnej. Pokażę ją w maju w Poznaniu.

Zeszłoroczna wystawa Ilustracja PL 2010 pokazała, jak dużo dzieje się w polskiej ilustracji ale też, że mało się o niej mówi.

Masz swoją ulubiona pracę ?

To się regularnie zmienia. Staram się żeby ta, nad którą właśnie pracuję, była ulubioną.

skach. Natknęli się na moje prace na myspace i zaproponowali współpracę. Równie dobrze mogliby trafić na kogoś z Bielska-Białej, Rzeszowa, czy Szczecina. To, że zrobiłem tę okładkę pokazało, że mogę zrobić ciekawy projekt i na pewno otworzyło mi sporo drzwi. Później pojawiały się kolejne niespodzianki. Pewnego dnia dostałem maila od Filipa Niedenthala, który był moim idolem jeśli chodzi o dziennikarstwo modowe. Pisał że chciałby żebym coś zilustrował do pisma o podróżach którego został wtedy redaktorem naczelnym. Podobnie było ze współpracą Teatrem Dramatycznym i okładką płyty Granda Moniki Brodki. Za każdym razem, kiedy pojawia się możliwość żeby coś zilustrować czuje się jakbym wygrał los na loterii. Trudno się wtedy oderwać od papieru, trudno też usiedzieć w miejscu. Czasami tańczę przy biurku chcąc narysować najlepszą pracę w życiu.

prowadzą do wspólnych przedsięwzięć. Na takiej zasadzie będę realizował wystawę w Galerii Sztuczna, którą współzałożyła moja bliska przyjaciółka Anna Zielińska.

Polska ilustracja jest fantastyczna. Ta wystawa tylko utwierdziła moje poczucie, że jest bardzo indywidualna. Trudno odnaleźć rzeczy, które są podobne do siebie. Każdy artysta prezentowany na „Ilustracji PL” ma swój unikalny styl i język. Nigdy nie interesowałem się ilustracją jako taką, więc nie wiem dużo na jej temat. Nie mam swoich ulubionych rysowników. A kogo cenisz?

Do Warszawy przeprowadziłeś się kilka lat temu. Jak wygląda życie artystyczne

A jak Tobie udało się wybić?

w stolicy?

Świetnie, ale mało z niego korzystam, bo dużo pracuję (śmiech). Czy żeby być „kimś” w środowisku artystycznym trzeba bywać i obracać się w–pewnych kręgach?

Mam wrażenie że to wszystko dzieje się dzięki ogromnej ilości fantastycznych zbiegów okoliczności. Co tu dużo mówić – jestem szczęściarzem! Jednym z punktów zwrotnych było wykonanie ilustracji do płyty „Hevi Metal” Fisza i Emade. Nigdy wcześniej nie znałem chłopaków, obracamy się w różnych środowi-

150

Arobal czytane od tylu to labora, czyli pracuj. Ostatnio najbardziej cenię nie konkretne osoby, a ciężką pracę. Kaja Werbanowska historyk sztuki, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz Art&Business w Sotheby’s Institute of Art w Londynie. Publikuje w TAKE ME, kwartalniku EXIT i artinfo. pl Specjalizuje się w sztuce współczesnej i fotografii.


readme

Arobal’s doodle

Więcej info o autorskim projekcie Poszukiwania na www.take-me.pl

151


readme

: Kaja Werbanowska : Arobal

text

illustration

It really all started as a bit of fun. Bartek bought an A5 drawing pad and went to his favourite cafe, where he spent the entire day doodling. And that’s how Bartek Arobal started drawing his illustrated diary.

Y

ou s tudie d pol i t ic a l science and philosophy. You worked as a waiter and model.

That’s a bit of an exaggeration, to say I worked as a model – I've never walked the catwalk. I worked as a model in the Academy of Fine Arts in Wrocław and in the High School of Fine Arts in Warsaw. That's how I earned extra money. The pay wasn't bad and I didn't have to do anything. I posed for photo shoots of some of my photographer friends. It was an interesting confrontation with my own body. You are self-educated in the field of illustrations. Why drawing?

It all started as a bit of fun, when I was a student. I was tired. Sometimes, I dropped out and went to the zoo, the cinema, theatre. One day I bought an A5 drawing pad, crayons and went to my favourite cafe. I spent the entire day there, drawing all of my daily activities. That's how I started drawing an illustrated diary. They were very simple drawings, intentionally stylised as childlike and sort of badly done, partly because I had never learned drawing and couldn’t do it properly. Shortly after, I started a blog to publish my pictures. Then, an opportunity to illustrate a piece of text arrived. Then another – for illustrations to be would be published in the DIK Fagazine. Drawing is something I've always wanted to do. Your earliest entry in the blog blebazgroly comes from 2004. Now it shows how much your style has changed.

After some time, I wanted to draw better. I wanted to copy the real life proportions that

I saw around me. I noticed that I develop mostly when I let myself do things wrongly. Changes in how I drew also followed my ability to take risks. I don't focus on achieving any end result. I try to make drawing a pleasure on its own. That's why I never try to follow a strict scenario. Sometimes my work follows a completely different way than planned and it's a compelling phenomenon.

presented beside the spectacle. When I was there to sign the contract, I was surprised to hear: “Could you guarantee that while working for the Dramatyczny Theatre you will not work for any other theatres?” I was very surprised. I replied: “Certainly.” Ever since and to this day, I've designed as many as six posters. What does work on a poster look like?

You draw with crayons. You present a colourful, fable-like world. Where do these childlike fantasies come from?

Since mostly children draw with crayons, it's considered childlike. Crayons are an obvious choice of tools for me and I got really attached to them. I got to know more about them with time: I know how much I can exploit them, how their hardness translates into the finished texture and how putting successive layers of colours works. My work presents various universes. For instance, the book illustrations I made for the stories written by Maciej Maleńczuk, or for the book by Marcin Szczygielski, are definitely fable-like. But that’s the result of the stories themselves. How my work is interpreted depends on the reader. In fact, readers create their own stories, coming up with symbolical meanings, associations and references to their private lives. I’m far from promoting a sugary vision.

At the beginning of a season, I meet Kasia Szustow who is responsible for communications in the theatre. We talk about the planned premieres. I read the texts that the spectacles are based on. Later, I contact the directors and the dramatist. If it’s possible, I talk to the costume and stage designers and observe the choreographers. I attend rehearsals and follow how actors develop their roles, how the play is crafted. I try to gain as much information as possible, look around and try to understand what is to be ultimately achieved. At some point, an image appears in my head. I transfer it to paper in several versions which are later browsed to select the final poster for the play. Then, it flashes in front of my eyes when I'm on the tram and I hear from my friends that they see it all around the city. It's a nice feeling. You also had your own exhibition in the Dramatyczny Theatre.

How did your collaboration with the Dramatyczny Theatre start?

I took part in the exhibition Personal Jesus organised by the theater. After it was over, I was invited to take part in a competition of preparing a poster for the spectacle Persona. Simone's Body by Krystian Lupa. My work wasn't chosen but it appealed enough to be put on the cover of Lupa's book, co-

152

Yes, it was associated with the premiere of Madame Bovary. I designed three pieces for the play and they all seemed a self-complimentary entity. Apart from exhibitions, you also participate in art auctions. However, you call your work doodles. Do you consider your work art?


readme

I came up with the name for the blog – blebazgroły (ble-doodles) – as a student. Back then, it was a picture diary and but a dream to one day become a professional illustrator. Recently, I have been publishing less and less private pictures and mainly boast about what is published. Perhaps I’m becoming shy. Or maybe I just don't have enough time to continue a diary? I don't call my work doodles anymore. I don't think that what I do can be called art either. Art is a complex notion evoking various emotions. But I believe that if you do something sincerely and with your own method, you can be called an artist.

This whole showing up and socializing within certain circles thing is a fantastic way of spending free time. I don’t do much of it so I might not be the right person to ask. There is a myth about Warsaw saying that it's a city of fake smiles and pats on your back. I guess it’s somewhat true. But on the other hand, you make contacts which lead to joint under-

What are you working on currently?

On a daily basis, I work on press illustrations. Recently, mostly for Bluszcz and Wprost. In May, the Dramatyczny Theatre will premiere Na Haiti spokój directed by Maciej Podstawny. I've already started work on the poster for it. I also run my own project called Poszukiwania (Quests) – I ask volunteers to pose for me and describe how they feel at the moment of meeting me. From what I collect I want to make an installation about emotional consciousness. I will present it in Poznan in May.

Last year's exhibition Illustration PL 2010 showed how much is happening in Polish illustrative art, but also – how little it is discussed.

What is your favourite work?

takings. By that token, I will have my exhibition in the Sztuczna Gallery co-founded by my close friend, Anna Zielińska.

It changes constantly. I always try to like the most the one I'm working on at a particular moment.

And how did you manage to break thro-

You moved to Warsaw several years ago. What is an artist's life there like?

It's great, but I don't participate in it much, because I work a lot (laughing). Does being big in the artistic community require showing up and socializing within certain circles?

them. They could have very well stumbled upon someone from other towns like Bielsko-Biała, Rzeszów or Szczecin. Designing the cover proved that I can make an interesting project and it really opened many doors for me. More surprises were to come. One day I got an e-mail from Filip Niedentahl who had always been my personal idol in the field of fashion journalism. He said he wanted me to illustrate something for a travel magazine. He was the chief editor of the mag. It was similar with the job in the Dramatyczny Theatre and the cover for Monika Brodka's Granda album. Each time a chance to illustrate something appears I feel as if I was winning a lottery. It's hard to get away from drawing, hard to stay in one place. Sometimes I dance next to my desk hoping to draw the work of my life.

Polish illustrative art is great. The exhibition assured me that it's very individual. It's hard to find common features. Every artists presented at the event had a unique style and means of expression. I had never been interested in illustration per se, so I don't know much about it. I don't have a favourite draftsman. Who do you value then?

ugh?

I think it all happened thanks to many amazing coincidences. What can I say – I'm a lucky guy! One of the turning points was to prepare illustrations for the album Hevi Metal by Fisz and Emade. I hadn't known the guys before, since we move in different circles. They stumbled on my work on Myspace and asked if I wanted to work for

153

Arobal read backwards turns into labora, which means work (imperative). What I value recently are not particular people, but hard work Kaja Werbanowska – a graduate of the history of art from the Cardinal Stefan Wyszyński University and Art&Business at the Sotheby’s Institute of Art. She writes for TAKE ME, the EXIT quarterly and Artinfo. pl She specializes in contemporary art and photography.




readme

Ładna książka ma się dobrze

: Sebastian Frąckiewicz : Zosia Zija i Jacek Pióro

tekst

portrety

Polskie projektowanie książki przeżywa dziś renesans. Daniel i Aleksandra Mizielińscy, designerzy oraz ilustratorzy, postanowili przybliżyć źródła tego zjawiska. Stworzyli antologię 1000 polskich okładek, która zawiera subiektywny wybór najlepszych prac od 1900 do 1999 roku. O bogatej tradycji książkowej grafiki w kraju, a także codzienności projektanta dawniej i dziś rozmawiam z Danielem Mizielińskim. 156


readme

J

esteś znany z hurtowego kupowania starych książek

więcej nie odkryto. Chcieliśmy pokazać, że jest inaczej.

Niedawno ukazała się przecież jego

Mieliście jakieś szczególne kryteria

Reprintów Mroza nikt dziś jednak nie robi. Monografia to wyciągnięcie prac ilustratora z naturalnego kontekstu, jakim jest książka. Ta monografia ma pewnie bardzo niski nakład i trafi do wąskiego grona. A gdyby ktoś zrobił reprint Cyberiady z jego pracami – to byłoby coś! Książka ma większy nakład, dłużej się z nią obcuje, komuś ją pożyczamy. To zupełnie inny obieg.

monografia.

w antykwariatach. Masz jeszcze gdzie je trzymać?

Daniel Mizieliński: Nasze mieszkanie ma tylko 40 m2., więc doczepiamy z Olą (Aleksandrą Mizielińską – przyp. red.) nowe półki. Zaopatrujesz się w jakichś specjalnych punktach w Warszawie?

Mam trzy takie punkty. Wszystkie znajdują się koło naszego domu na Żoliborzu, mieszkamy niedaleko placu Wilsona. W jednym z nich panowie trzymają książki nie posegregowane, w kartonach i trzeba trochę się nagrzebać, żeby coś ciekawego znaleźć. Można tam jednak kupić naprawdę ciekawe rzeczy za dwa do pięciu złotych. W dwóch pozostałych antykwariatach wszystko ładnie stoi na półkach, ale towar bardziej dla kolekcjonerów. Książki po 20-30 zł. Wasza publikacja 1000 polskich okładek powstała właśnie na podstawie tych książkowych zakupów?

doboru okładek?

Nie, wybór był zupełnie subiektywny, bez żadnego naukowego sznytu, bo my nie jesteśmy naukowcami, ale praktykami. Zrobiliśmy to celowo, zależało nam tylko na tym, żeby pokazać różnorodność polskiego projektowania. Poza tym wreszcie dotarła do nas

Chcieliśmy rozpocząć dyskusję o tym, jaką rolę powinno spełniać projektowanie tak ważnego przedmiotu, jakim jest książka.

Nie tylko. Nasza kolekcja to około jedna piąta wszystkich publikacji i dominuje w niej raczej literatura popularna. Pozycje dziecięce pochodzą głównie od Grażyny Lange. Początkowo 1000 polskich okładek miała nie zawierać tytułów dla dzieci. No bo jak tu pokazać okładkę, nie prezentując ilustracji w środku? Potem doszliśmy do wniosku, że byłaby to zbyt duża luka.

moda na swego rodzaju wizualne antologie i opracowania, którą na Zachodzie zapoczątkował Phaidon czy Taschen. Stąd myślę, że trafiliśmy z naszą książką na dobry moment.

Skąd wziął się pomysł na waszą antologię?

Antologia zawiera prace ponad 300 projektantów. Które nazwiska zostały

Ponad rok temu trafiliśmy na książkę zawierającą siedemset okładek Penguina. Przeglądając ją doszliśmy do wniosku, że polskie okładki były w tym czasie równie dobre albo nawet lepsze. Tylko nikt nad tematem się nie pochylił. Zachwycamy się ciągle polską szkołą plakatu, temat został tak przerobiony, że wszyscy już nim rzygają. Przez to cały świat myśli, że w polskim projektowaniu niczego

przez ostatnie lata zapomniane, choć na to nie zasługiwały?

Umówmy się, że Tomaszewskiego czy Wilkonia w branży wydawniczej nie trzeba przedstawiać. Okazało się, że wybraliśmy dużo okładek Jana Borkiewicza, który wśród młodszych projektantów nie jest kojarzony. Poza tym Daniel Mróz…

157

A jak dawniej wyglądała praca nad projektem książki?

Kiedy w PRL-u Władysław Brykczyński był dyrektorem artystycznym w Czytelniku (a był w nim przez dwie czy trzy dekady) i dostawał zlecenie na projekt okładki, to nie istniało coś takiego jak projekty odrzucone. Wszystkie były realizowane. Projektant pracował w zaskakująco szybkim tempie. Na przykład dostawał rano zlecenie na cztery okładki do różnych książek do zrobienia na wieczór. Maciej Buszewicz wspomina, że gdy wraz z Lechem Majewskim projektowali płyty, musieli czasem zrobić kilkanaście okładek dziennie. No to dzisiejsi projektanci nie powinni narzekać.

Nie powinni. Choć z drugiej strony prawie wszyscy projektanci Czytelnika byli zatrudnieni na etatach. Poza tym dziś okładka książki to owoc kompromisu pomiędzy projektantem, autorem, a działem promocji wydawnictwa. I prawdę powiedziawszy efekt takiego kompromisu jest na ogół taki, że nikt nie jest z niego zadowolony. W PRL o okładce decydował dyrektor artystyczny i kropka, jego zdanie było niepodważalne. Nawet autor nie mógł nic wskórać. Opowiem ci jedną anegdotę. Andrzej Heidrich projektował okładki do dzieł Melchiora Wańkowicza. Pewnego dnia Heidrich zapytał naszego słynnego reportera, jak mu się podobają te okładki. Na co Wańkowicz odpowiedział, że jak tylko ukazuje się jego nowy tytuł, to zrywa okładkę i zanosi grzbiet do introligatora. To, jedyna rzecz, którą mógł zrobić.


readme

niki, które wychowały się na ładnych książkach. Ta zmiana myślenia dotyczy i tak na razie mniejszej części polskich wydawnictw. W większości przypadków nie traktują one projektanta jako specjalisty godnego zaufania. Dominuje mentalność „i tak wiem lepiej”. Niektóre wydawnictwa, takie jak WSiP przeszły totalny upadek estetyczny. Skoro dawni projektanci dzięki autonomii dyrektorów artystycznych mogli tworzyć lepsze prace, czego od starych mistrzów może nauczyć się młode pokolenie?

Co chcieliście tak naprawdę osiągnąć

Przede wszystkim może poznać swoje korzenie, a to był dla nas również ważny powód publikacji tej antologii. Świadomość tradycji jest bardzo ważna, wtedy się po prostu lepiej projektuje, nie wyważa otwartych drzwi.

publikując 1000 polskich okładek? Czytelnictwo w Polsce spada. Podwyżka

Chcieliśmy rozpocząć dyskusję o tym, jaką rolę powinno spełniać projektowanie tak ważnego przedmiotu, jakim jest książka.

VAT-u na książki może doprowadzić do kryzysu na rynku wydawniczym. Jak będzie zatem wyglądało projektowanie w czasach kryzysu?

Dla wielu czytelników okładka

Ja trochę w ten kryzys nie wierzę. Rozmawiam z koleżankami i z kolegami designerami i oni mówią mi, że wiedzie im się coraz lepiej. Dostają coraz więcej zleceń na ciekawe, eksperymentalne książki. Pięć, sześć lat temu nikt nie wydałby nam Kto kogo zjada czy Co z Ciebie wyrośnie. Rynek wysmakowanej graficznie ksiązki dla dzieci wciąż się rozwija.

to okładka – nie zwracają na nią uwagi. Liczy się treść, a i to nie

Nie obawiasz się mocnego wej-

zawsze.

ś c i a e - b o o k ó w i w y pa r c i a papieru?

Ja nie kupię sobie brzydko zaprojektowanej pozycji, ale to posunięcie dość radykalne. Może to zabrzmi jakoś straszliwie patetycznie, ale nad projektantem książki ciąży bardzo duża odpowiedzialność, większa niż się z pozoru wydaje. Ludzie mają – przynajmniej mieli do tej pory – ogromny sentyment do książek ze swojego dzieciństwa i młodości, do tytułów, na których się wychowywali. Jeśli będziemy projektować brzydkie okładki czy książki dla dzieci, to ludzie będą tęsknili za brzydkimi rzeczami. I przyzwyczają się do brzydoty. Około siedem lat temu okładki były koszmarne, liczyło się tylko to, by sprzedać daną pozycję. Dziś lepsze wydawnictwa myślą inaczej, pracują na swoją markę. No i do głosu doszły rocz-

Nie. Myślę, że e-booki wyczyszczą półki księgarń z tych książek, które nie muszą być ładnie zaprojektowane. I na półkach zostaną te ładniejsze. Skoro już dopłacasz za papierowe wydanie, to musisz dostać ci coś dodatkowego, książka musi być ładnym przedmiotem. Poza tym e-booki dają nowe pole do popisu projektantom. A jak wyglądają polskie książki fot. zosia zija & Jacek Pióro

na tle publikacji bliższych i dal-

158

szych sąsiadów?

Nie mam aż tak dużej wiedzy, żeby dokonać jakiejś porządnej analizy. Staram się śledzić to, co się dzieje u nas, a i tak jest to coraz trudniejsze do zrobienia. Pewne zjawiska są


readme

w Polsce dość zaskakujące. Na przykład w PRL-u okładki książek science-fiction były świetnie ilustrowane, a dziś większość fantastyki posiada okropną, kiczowatą szatę graficzną. Poza tym często jest tak, że postrzegamy np. poziom projektowania książkowego dla dzieci na Zachodzie przez to, co widzimy w sieci. A w sieci pokazuje się najlepsze projekty. Tymczasem, gdy podczas wyjazdów odwiedzimy księgarnie w różnych krajach, okazuje się, że w każdym z nich mniej więcej 80-90 proc. książek dla dzieci to okropieństwo. Co więcej, znam wykładowcę designu z Anglii, który na wykładach mówi o współczesnym polskim projektowaniu dla najmłodszych w samych superlatywach i przedstawia je jako jedno z najciekawszych w całej Europie.

a potem zasłynął z zupełnie innej stylistyki. Złota Podkowa liczy ponad 50 pozycji. Numer dwa – tak zwana seria z jamnikiem. Składają się na nią czarno-białe okładki Czarneckiego tworzone w technice rayografii. Czarnecki naświetlał przedmioty na światłoczułym papierze (klucze, blister po tabletkach) i świetnie łączył to z typografią. Trzecia pozycja – seria z astronautą. Jako dzieciak zaczytywałem się science-fiction, a poza tym ta seria to dowód na to, że ten gatunek nie musi mieć kiczowatej oprawy wizualnej. Cztery – praktycznie cały Butelko, który miał na mnie bardzo duży wpływ ze względu na swoje poczucie humoru. Staramy się ten typ humoru przeszczepiać w naszych książkach dla dzieci. Na koniec współczesne projektowanie – okładki Kuby Sowińskiego do serii 50 książek na 50-lecie Znaku. Zrobić jedną książkę to nie problem, ale tak obszerną serię, w której wszystko musi mieć sens i być świeże, to już sztuka. Świetna gra bielą i typografią. Poza tym są to książki, które wszyscy znają, klasyka: Dostojewski, Hašek itp. To dla projektanta duży bagaż, ale też duże wyzwanie. To bardzo dobrze, że realizuje się

takie serie. Uważam, że dla polskich projektantów książek nadeszły bardzo dobre czasy. Nie mamy powodów do narzekań. Nie skończymy więc tego wywiadu standardową polską pointą, że jest źle, najlepsze już za nami, a będzie tylko gorzej?

Chyba jednak nie… Sebastian Frąckiwiecz – dziennikarz kulturalny, krytyk komiksowy Przekroju i Tygodnika Powszechnego. Publikował także w Polityce, Newsweeku, Lampie i na portalu www.filmweb.pl. Bywa scenarzystą komiksowym, co miesiąc wraz z rysownikiem Pawłem Zychem tworzy jednoplanszówkę dla Focus Historia. Mieszka i pracuje w Poznaniu. Prowadzi blog www.podchmurka.blogspot.com.

Daniel i Aleksandra Mizielińscy

chciałbym cię poprosić o Twoje

(oboje rocznik 1982) – właściciele Hipopotam

Top 5 projektowania okładko-

Studio, absolwenci warszawskiej ASP, projek-

wego, uwzględniając rzecz

tanci i ilustratorzy. Jedni z najzdolniejszych

jasna materiał zawarty w 1000

twórców książek obrazkowych dla dzieci

polskich okładek.

To na początek rzecz z lat 50. – Andrzej Czeczot i seria Złota Podkowa. Urzekająca jest tutaj swoboda użycia fotografii i kolażu. Czeczot zrobił te prace mając 23 lata,

fot. zosia zija & Jacek Pióro

Na koniec na szej rozmow y

i młodego pokolenia. Autorzy m.in książek D.O.M.E.K., Kto kogo zjada, Co z Ciebie wyrośnie. Projektują także okładki, strony internetowe i typografię. Daniel Mizieliński jest asystentem na ASP w Warszawie, w Pracowni Projektowania Książki Macieja Buszewicza i Grażyny Lange.

159


Hotel

Znajdująca się w samym centrum i zajmująca imponujący 6 piętrowy budynek, gwarantujący wspaniałe widoki, Rezydencja Don Prestige. Obiekt posiada pokoje łączące elegancję i komfort w rewolucyjnym stylu. Located in the city center, Don Prestige Residence occupies an impressive, 6-storey building that provides great views of the Old Town. It offers rooms which combine elegance and comfort in revolution style.

Don Prestige Residence

ul. Św. Marcin 2 61 -803 Poznań tel. +48 61 8590 590 fax.: + 48 61 8590 591 email: reception@donprestige.com www.donprestige.com



readme

Edward Pasewicz – Pisarz, kompozytor, czasami improwizujący pianista. Współzałożyciel KraKoTeki i Krakowskiego Kolektywu Twórczego, redaktor periodyku antropologicznego Gadający Pies. Felietonista Czasu Kultury. Opublikował Dolna Wilda, Th, Nauki dla żebraków, Drobne!Drobne!, Henry Berryman Pięśni, Muzyka na instrumenty strunowe, perkusje i czelestę, powieść Śmierć w Dakroomie, sztuki Lamentacje Londyńskie i Wszy Pana Lully. Autor Naive Symphony. Bagatel na klarnet i fortepian, Muzyki na wiolonczelę solo i 38 Klavierstücke. Mieszka w Krakowie.

162


readme

: Edward Pasewicz : Anna Demidowicz

tekst

ilustracja

Na krakowskim Kazimierzu jest problem z weekendem. On się nie kończy. Ciągle gwar, zagraniczne wycieczki, pijani Anglicy, podnieceni Hiszpanie. Człowiek chciałby pogadać w ojczystym języku, ale gdy trafi do ulubionej knajpy, to każdy stolik obsadzony inną nacją. Po prawej Holendrzy, po lewej geje z Australii, a po podłodze plącze się delegacja Reptalian (którzy chcą zawładnąć naszą planetą, ale z racji nikczemnego wzrostu raczej im się nie powiedzie), no ale jaszczurki w ogóle nic nie mówią, tylko syczą. Groza.

K

najpa nazywa się Miejsce. W tej samej kamienicy w dawnych czasach, kiedy pan Himmler skakał ojcu z jaja na jajo, mieściła się chasydzka synagoga zwolenników cadyka z Dzikowa albo Góry Kalwarii (kto to teraz wie). Dziś oczywiście się nie mieści. Ale cadyka w Miejscu jak najbardziej da się spotkać. Pojawia się w postaci smętnego nieco i suchotniczego chłopca w niebieskich trampkach, który lubi z butelką piwa peroni, opierając się o ścianę, patrzeć na salę. Ma delikatne pejsy, kapelusik i znudzony od czasu do czasu sięga po swoją komórkę i coś pisze. Ma prześliczną twarz chłopca z chederu. Odkąd wprowadzono zakaz palenia jest bardziej uśmiechnięty i promienny. Ja jego promienności nie podzielam. Siedzę zazwyczaj w sali dla palących, przypominającej akwarium, a przez bywalców nazywanej wędzarnią. Siedzę i podsłuchuję. Taka obsesja. Któregoś razu po wypaleniu sześciu papierosów i wysłuchaniu rozmowy trzech wzdętych emocjonalnie kolesi, którzy debatowali nad swoim artystycznym projektem (nie bardzo mogłem dosłyszeć, czego miały dotyczyć ich wizualizacje, i dlaczego co rusz pojawiało się tam nazwisko Miłosza), już miałem sobie pójść w cholerę, kiedy pojawił się James Dean. Nie że prawdziwy, o nie, nie. Trampki, wojskowa bluza, plakietka z Leninem, aktorska twarz. Wąski nos, długie stopy i szponiaste dłonie. Usiadł. Po chwili pojawiła się jego sympatyczna i pulchna dziewczyna. Zaczęli rozmawiać o solniczce. Salti (bo tak się nazywała solniczka) to, Salti tamto. Rozmawiają też o reżyserii, ale jak mówię, docierają do

mnie tylko strzępki zdań i odnoszę wrażenie, że ta solniczka jest jakimś rekwizytem teatralnym albo, ho ho, nawet samą aktorką. Chłopak ma niski, matowy, gardłowy głos. I nagle ona pyta go, czy czytał Auto da fé Eliasa Canettiego. On odpowiada, że nie. Kiedy ona mu opowiada o płonącej bibliotece, robi się gorąco. Pojawiają się nowi ludzie, coraz więcej dymu. Aha, myślę sobie, to pewnie pierwsza randka. Chłopak spogląda na mnie co jakiś czas, zaniepokojony pewnie tym, że wyciągnąłem kajecik, ołówek i coś piszę. Nie wiem, może intuicyjnie czuje, że pisze o nim. Kiedy wychodzi do kibelka, spogląda na mnie znacząco, aż mam ochotę powiedzieć: no chodź, zobacz, co napisałem o twoich szponiastych dłoniach. Ona nie interesuje się mną zupełnie. Zresztą jej byłoby trudniej się interesować, ponieważ siedzi do mnie odwrócona plecami. Nikt w naszym gatunku nie ma oczu na plecach. Jej głos mi się bardzo podoba. Ma w sobie więcej spokoju niż jego głos. Znana mi gejowska parka przyszła na kilka lampek wina, przysiedli się do mnie. Nie mogę więc notować. Rozmawiamy o pierdołach. Knajpiane rozmowy są albo „istotne” albo „pierdołowate”. Istnieje też kategoria pośrednia, czyli „pierdołowate rozmowy wzdęte emocjonalnie” albo „wzdęte metafizycznie”, albo, co najgorsze, „wzdęte artystycznie”. My na szczęście się nie wzdęliśmy. Parka jest zdrowo po czterdziestce, dwadzieścia lat razem robi swoje, a ponieważ ja niedługo sam ową czterdziestkę kończę, to i rozmowa schodzi na piękną naszą młodzież suchotniczą nieco i anorektyczną, ale jednak piękną.

1 63

Jest dwudziesta pierwsza. Pojawiają się stali bywalcy, których co prawda nie znam, ale których już rozpoznaję. Chłopiec, który jest barmanem w Coconie, przeraźliwie przegięty, który kocha Britnej i Bibera i jak ów Justin Biber wygląda. Kiedy przychodzi zapalić, ma tak pretensjonalnie wydęte usteczka, że równocześnie stwierdzamy, że jest „wzdęty emocjonalnie”. Nasz śmiech kwituje pogardliwie rzuconym w nasza stronę słówkiem: „staruchy!”. Zerkam na Jamesa Deana od solniczki i Canettiego. Z rozbawieniem patrzył na scenkę z barmanem. I jakoś tak sympatyczniej spojrzał na mnie. Pomyślałem, że fajnie byłoby mieć te czterdzieści lat i jego ciało. Taka tęsknota wezbrała we mnie, by być przystojnym, chudym chłopaczkiem, na którym wszystkie ubrania leżą znakomicie, jakby były uszyte właśnie dla niego. I jeszcze na dodatek mieć ich chęć życia, ale doświadczenia zostawić czterdziestolatka. Typowy przypadek knajpianej tęsknoty. Siedzi stary pedał i patrzy na młodzieniaszka, i myśli: och, dotknąć cię chociaż na chwilę. Strasznie sentymentalne i w gruncie rzeczy fatalne. Wziąłem się w garść, bo te faustyczne marzenia o młodości do niczego dobrego nie prowadzą. Takie oglądanie pięknych ludzi to tylko rodzaj masturbacji, rozstraja, lekko zatruwa, ale nie przynosi niczego więcej. „Trzeba pozostać dojrzałym samcem, który potrzebuje czegoś innego niż rozmowy o literaturze. Potrzebuje strachu przed śmiercią, powietrza, no i czegoś namacalnego z krwi i kości”. Tak sobie bredziłem, popijając piwko, wymieniając zdania z kolegami. Gwar wielojęzyczny i wielokulturowy.


readme

Podniosłem się, żeby pójść do kibelka. Zerknąłem na tłumek dyskutujący o wszystkim i z ciężkim żalem do świata powlokłem się do kibla. Nieopatrznie spojrzałem w lustro, a właściwie opatrznie i zobaczyłem to czterdziestoletnie zwierzę, śmieszne, grube, pokraczne. Deziluzja jest przykra. Iluzja też . Najlepiej byłoby uwolnić się od zmysłów i mieć to za sobą. Ale ciało to ja, to umysł, to całość. Dysonans poznawczy, znaczy się pędzel Cantora, znaczy się rzeka wysycha i gnije i prawdą jest, że wypastowałem buty po trzech miesiącach od ostatniego pastowania – co znowu oznacza, że niepoważnie traktuję siebie, społeczeństwo i kulturę. Jak słusznie napisała Marta Grunwald w jednym ze swoich wierszy, żeby cierpieć, trzeba być przynajmniej chudym. I nagle terka telefon. Odbieram. Dzwoni kumpel, który jest fotografikiem. Mówi mniej więcej tak: – Chodźże dziadeczku do Pięknego Psa, bo tu sprawa jest zwłok niecierpiąca. Pytam, jakaż to sprawa, a on mi, że jest tu jego koleżanka, matka osiemnastoletniego młodzieńca, która ma stres z powodu syna. – Podejrzewa go, rozumiesz. A ty jedyny rozpoznasz natychmiast. Myślę, że nudno jest robić za eksperta od spraw gejowskich. No i jeszcze perspektywa rozmowy z rozhisteryzowana matką samotnie wychowującą jedynaka. No ale przyjaciołom się nie odmawia. Mówię, że skończę piwko i przybędę na aryjską stronę miasta. Wracam do stolika, zahaczając o bar, gdzie prześliczny cadyk jak zwykle stoi w swoich

czyściutkich niebieskich trampkach. Zastanawiam się, jak on to robi, że są tak czyste. Ani plamki najmniejszej, ani zabrudzenia najdrobniejszego. Nic. On już mnie zna. Pyta nawet, jak tam mi w życiu po przesiedleniu z Poznania do Krakowa. Ja mu

mówię, że znakomicie. Cadyk ma naprawdę na imię Robert i jest klarnecistą w jednym z klezmerskich zespolików. Czasami nawet mówi, gdy przeczyta jakiś mój tekst w którejś z gazet: – Czytałem panie Edwardzie, czytałem i miło mi, ze znowu pan o mnie wspomniał. Ja mu odpowiadam: – A mnie jest miło, panie Robercie, jak zwykle na pana popatrzeć i pozachwycać się. I tak trwamy chwile w słodkościach.

164

Wracam z ostatnim piwem do stolika. Znajomi zajęci rozmową. James Dean także zajęty. Chłopcy z KPH omawiają szczegóły jakiegoś panelu dyskusyjnego, na który chcą zaprosić profesora Vetulaniego, który to opowie im o neurobiologicznych podstawach homofobii. Czuję powoli, że grzęznę. Co zdanie to jakaś otchłań się wyłania i złowrogie oko Lewiatana łypie na mnie i moja śmieszna, misiowata figurka odbija się do góry nogami w jego gigantycznej źrenicy. I przez chwilę myślę nawet o tym, cóż to będzie po apokalipsie, k i e d y M e s jasz rozepnie nad nami namioty ze lśniącej skóry lewiatana i będziemy jedli potrawy z ięsa jego. Profesor Vetulani powie im pewnie o neuronach lustrzanych, a zwyczajach szympansów Bonobo i tym podobnych. Niczego nie zrozumieją, bo nie pojmują, że cała nasza cywilizacja opiera się na uczuciu wstrętu i strachu przed trupem. Nie, nie chcę powiedzieć, że są głupawi jak paczka gwoździ. Po prostu przed trzydziestką nie ma możliwości, by to zrozumieć. A może się mylę. Znajomi są już dość upojeni. Ja m e s D e a n i j e g o pulchna koleżanka śmieją się serdecznie. To najlepszy moment, by powędrować przez Planty na ulice Sławkowską do Pięknego Psa. Żegnam się serdecznie ze znajomymi. Bezgłośnie z całą resztą ludzkiego piękna i szympansim kroczkiem wychodzę. Po dwudziestu minutach, podczas których nic się nie wydarzyło, żadne piękno ani żadna obrzydliwość, docieram do Psa. W Psie artysta Fink smuci się w piosence Pretty


readme

Little Thing, a w sali dla palących kumpel smuci się z matką. Witamy się. Buzi, buzi, cmok, cukiereczek. Kumpel pyta, czy się napiję, ja odpowiadam, że się oczywiście napiję i jak zwykle piwka, bo po innych alkoholach bywam napity nieznośnie i nie przydaję się rzeczywistości na nic. Matka streszcza mi sprawę w przeciągu dwóch piw. Je j syn Jakub od kilku miesięcy nocuje non stop u kolegi. Dziewczynami się nie interesuje i nawet żadnej nigdy nie miał. Groza. Nieszczęście. Ona nie ma zupełnie śmiałości, by go zapytać: Synu, jesteś że pedałem? Chłop i e c j e s t w ra ż l i w y, wzdęty artystycznie. Ona jest malarką, więc on też w tym kierunku. Nawet w jakimś teatrzyku projekty scenografii robi. No i pada pytanie, co o tym sądzę. A ja nic nie sądzę. Chciałbym jej powiedzieć: no i co z tego, że jest. I co z tego, że nie jest? Jakie to wszystko ma znaczenie? Ona zmieszana. Gadamy. Opowiadam, jak to było ze mną. Ona zmieszana. Nagle jakiś chłopiec z sąsiedniego stolika robi mi zdjęcie. Powinienem się wkurwić, ale tylko się uśmiecham. On robi przepraszającą minę, a potem podchodzi i mówi: – Przepraszam, czy mogę zrobić panu jeszcze parę zdjęć, pan jest tak strasznie smutny. Zgadzam się, a co mi tam. Ona zmieszana, mówi mi, że nie dbam o swoją prywatność, a ja jej na to, że nie bardzo wiem, co to takiego ta osławiona prywatność. Ta prywatność się gubi tuż po zamknięciu drzwi do mieszkania. Jakaś kompletna histeria z tą prywatnością. Ona zmieszana. Ja zmieszany, bo długa i niepotrzebna

perora o prywatności odwiodła nas od tematu. No ale wracamy do tematu. Ona mnie prosi, żebym, kiedy jej syn tu zaraz przyjdzie, napił się z nami piwa, poobserwował go i wydał wyrok. Czuję, jak mi rośnie sędziowska peruka, jak się oblekam w tej

z Leninem. Tylko jego towarzyszki nie ma. Matka nas sobie przedstawia a on wypala: – Myśmy się już widzieli. Ona blednie, kumpel blednie jeszcze bardziej. Mnie się nie chce wyjaśniać. Matka pewnie myśli, że sprawa jest przesadzona i na dodatek spotkała się z byłym albo może i aktualnym kochankiem syna. Tęczowa jest na twarzy, chociaż muszę przyznać, że opanowała się dość szybko. Dowiaduję się, o co chodzi z Saltim. To solniczka, którą zaprojektował. Pokazuje mi projekt. Bezpretensjonalne i ładne. Właśnie takie jak on.

Siedzę zazwyczaj w sali dla palących, przypominającej akwarium, a przez bywalców nazywanej wędzarnią. Siedzę i podsłuchuję. Taka obsesja. Któregoś razu po wypaleniu sześciu papierosów i wysłuchaniu rozmowy trzech wzdętych emocjonalnie kolesi, którzy debatowali nad swoim artystycznym projektem już miałem sobie pójść w cholerę, kiedy pojawił się James Dean. Nie że prawdziwy, o nie, nie. knajpie przemienienia w sędziowska togę. Czekamy. Słucham jej opowieści o jego wzdęciu artystycznym, ale coś czuję, że on może nie jest sam wzdęty, tylko ona go tak wzdęcie przedstawia. Czekamy jakąś godzinę. W pewnym momencie idę sobie za potrzebą, a kiedy wracam, chłopak już jest przy stoliku. Trampki, wąskie stopy, szponiaste dłonie, plakietka

1 65

Kumpel, kiedy wychodzimy szczać, mówi do mnie: – Ale wtopa. Tłumaczę mu, o co chodzi. Na dodatek nie sądzę, żeby był gejem. Może po prostu nie chce się przyznać, że ta pulchna to jego dziewczyna. A może nie. Zresztą nie mam pojęcia. Kuba chyba też zdążył wytłumaczyć matce, że kilka godzin wcześniej widzieliśmy się w Miejscu. Atmosfera robi się luźniejsza, rozmawiamy. W końcu matka pyta go o dziewczynę. On odpowiada, że nie ma. – To może chłopaka chociaż masz. On spokojnie, jakby to było naturalne, mówi, że chłopaka też nie ma. Odpływamy. Lewiatan patrzy. Coraz żartobliwiej jest i płocho. Matka zaczyna mnie lubić. W końcu, kiedy nad ranem kompletnie pijani stoimy z Kubą przy barze, podchodzi do nas i mówi: – Nawet ładnie byście wyglądali razem. Ja wzruszam ramionami a on odpowiada: – Mamo, wolę starszych i żeby mieli ze dwadzieścia kilo więcej. Odpływam. Lewiatan przybył.


readme

166


readme

tekst: Łukasz Saturczak ilustracja: Dorota Wątkowska Kolejny dzień. Kolejne książki w skrzynce. Jeśli się nie mieszczą, wyciągam znienawidzone awizo i ruszam w stronę jeszcze bardziej znienawidzonej poczty, na którą dziwnym zbiegiem okoliczności trafiłem po raz trzeci odkąd mieszkam we Wrocławiu.

M

oje czwarte mieszkanie w ciągu sześciu lat i znów ta, jak przekleństwo godzinna kolejka, starsze panie, co chwilę prośby, żeby puścić, że na chwilę, że raz-dwa, bo ja na pewno nie mam miliona spraw, młody jestem, nogi mam młode, czasu na pewno mam więcej niż one i czekać mogę. Ale nie, nie mogę. Cierpliwość tracę już po pięciu minutach. Oddechy na moich plecach. Jak w tramwaju. Nawet gorzej, bo tam chociaż zadowalam się widokiem z okna. Tutaj brak klimatyzacji. Duszno. Ludzie patrzą na siebie spode łbów. Atmosfera (nie)miłości. Wynoszę kolejną paczkę. W skrzynce kolejna książka. Wiem, że nie przeczytam większości, ale zamawiam dalej. Przeczytane układam na półce. Te, które muszę zrecenzować „na wczoraj”, stawiam na parapecie, nad łóżkiem, żeby mieć pod ręką. Nie ma to jednak żadnego znaczenia. Zamawiam więcej, niż czytam. Na szczęście czytam więcej, niż piszę. Chociaż tyle. Do tego ten chaos wokół i spełnienione marzenia o własnym pokoju. Zaproszenie na kolejną imprezę, nowa płyta Radiohead, Walentynki 2011, nowa płyta Lykke Li, zaproszenia na koncerty: The National w Krakowie, Portishead w Poznaniu, The Kills w Berlinie… Brak kasy, znów listonosz, niedopita Perła Chmielowa, chęć wyjścia, powrót zimy. Nieznośny nieogar, chęć spokoju i wyczekiwanie wiosny, jakby miała być lekarstwem na wszystko. Monopolowe otwarte całą dobę, puste tramwaje, kilka nocy poza domem, przeziębienie, zimny kaloryfer, terminy, dedlajny, szukanie inspiracji, wszystko na raz. Wszystko już było. Wszystko trzeba zebrać do kupy. Znów listonosz. Tym razem zostawiam wszystko, zaczynam czytać. Nie, nie czytać, rozkoszować się, przewracam strony i smakuję każde zdanie, każdą kreskę, wącham papier, odkładam obwultę obok, aby

nie zniszczyć (zawsze tak robię). Komiks Maus. Po dziesięciu latach znów w Polsce. Nic nie oderwało mnie od lektury. Arcydzieło. I mam ochotę napisać do niej: Chodź Myszko, pobawimy się w holocaust!, ale to już było. Świat po komiksie Arta Spiegelmana nie jest taki sam, chociaż wydania tego komiksu z 2001 roku i z końca 2010 różnią się diametralnie. Dwa różne światy. Wystarczyło parę chwil, aby siedząc w zimnym mieszkaniu Magdy, wyliczyć wszystko, co uodporniło nas na tragedię masowej eksterminacji. Magda nie zasypia przed czwartą i nie wstaje przed południem (Tylko barbarzyńcy w ogrodzie wstają przed dwunastą – powtarza). Coś nas jednak łączy – myślę i przychodzę o drugiej, bo iść przez kolejne skrzyżowanie do mojego mieszkania mi się nie chce. Magda ma jak zawsze zapas herbaty, trzy kołdry, mnóstwo filmów na dysku, kilka sztuk Krystiana Lupy i Krzysztofa Warlikowskiego, stos tomików poetyckich (autorów głównie martwych). Króluje Josif Brodsky. – Pijemy wódkę? – Znowu? Lepiej skoczę po piwo. Na łóżku najcieplej. Siadamy, przykrywając się kołdrami. W pokoju 16 stopni i może być tylko gorzej. – Tylko Wagnera nie włączaj! – A ja nie rozumiem, po co było tyle szumu już 10 lat temu? – mówi ona. – Obczaj, od wojny minęło ponad 60 lat. Ja to bym się bardziej przejęła tym całym filmem Lanzmanna. Shoah był znacznie bardziej antypolski, chociaż w sumie i na mnie nie robił wrażenia. My musielibyśmy się urodzić przed telewizją, żeby nas to dotknęło. Słusznie zauważyli to chłopaki z Cool Kids Of Death, nie? Brak mi doświadczeń istotniejszych, Holocaustu, wojny, śmierci. Pornografia, telewizja, to mnie kształtowało, dwadzieściakilka lat… – I wtedy wyszli Sąsiedzi Grossa… – No chłopaki z prawicy mieli wtedy

1 67

zapieprz, w co tu ręce włożyć albo komu przyłożyć? Brunatni nie dość, że chcieli palić książki, to jeszcze komiks. Wtedy była taka afera, że „Przekrój” chyba wrzucił fragmenty Mausa na okładkę i jakieś protesty w Krakowie były, bo wtedy redakcja się tam znajdowała. Swoją drogą ciekawe, czy chłopaki przeczytali, bo to, że Sąsiadów nie znali to sprawa oczywista jak słońce, ale komiks chyba ich skusił, nie sądzisz? – A myślisz, ze wszyscy, co to czytają, znaja fabułę? – Myślę, że możesz streścić, robisz to lepiej, co czasem doprowadza mnie do szału. Udowadnia to, że albo ja jestem beznadziejnym pisarzem, albo ty jesteś nieodkrytym talentem, jak Norwid. Magda patrzy na mnie jak na idiotę i po chwili zaczyna opowiadać o Myszach i Kotach. Mausa znają chyba wszyscy. Nawet ci, którzy komiksów nie czytają, i ja właśnie do tej grupy należę. Na półce mam jeszcze tylko kilka innych (m.in. Persepolis Satrapi czy Umowę z Bogiem Eisnera). Dzieło Arta Spiegelmana rozgrywa się na dwóch planach. Pierwszym jest historia samego rysownika i jego trudnych relacjach z ojcem, który przeżył Shoah. Druga opowieść to relacja samego Władka Spiegelmana – od czasów jego życia w przedwojennym Sosnowcu, przez wybuch wojny, Holocaust, aż do zakończenia światowego konfliktu w roku 1945. Sama historia nie wnosi nic nowego do dyskursu na temat opowieści o garstce ocalonych z krajów opanowanych przez Hitlera. Wrażenie zrobiła wtedy raczej forma, czyli przedstawienie tej historii w formie komiksu. W dodatku poszczególne narody reprezentowane są u Spiegelmana przez zwierzęce odpowiedniki, z Żydami jako myszami na czele. Polacy to – nietrudno się domyślić – świnie. To wzbudziło u nas największe kontrowersje.


readme

W dodatku świnie te nie zawsze były, według rysownika, dobre. Ogólnie tak, bo pomagały ukryć myszy przed kotami, ale innym razem wręcz przeciwnie, szkoda gadać. Wydawali biednych współbraci oprawcom, innym razem sami zabijali wracajacych po wojennej traumie i cudem ocalonych sąsiadów. – Ej dobra, skończ już o tym. To mogło być być mocne wtedy. Okej. Wszyscy się już napalili, że my tacy wspaniali, bohaterscy. Spielberg zrobił u nas Listę Schindlera i wszyscy chóralnie hurrrrra! A tu nagle przychodzi Spiegelman i Gross i w rok zalewa wszystkich krew. – A oglądałaś ten odcinek Family Guy, który się dzieje w Polsce? – Nie – mówi Magda. – Dobry jest, ma tytuł Road to Germany. Puszczę ci. Szukam w necie, ale ona jakby zrezygnowana, więc rezygnując, włączam pierwszy lepszy skecz na YouTube i opowiadam: – Wiesz, Stewie, ten mały tworzy maszynę do przenoszenia się w czasie i przypadkowo przenoszą jednego Żyda do Polski w przeddzień wybuchu II wojny światowej. Masakra, mówię ci, uciekają przed Niemcami, a kamienice w Warszawie są odwzorowane bardzo dokładnie. – To ja już wolę humor Cartmana, który wprowadziłby Holocaust ponownie. South Park jest bardziej radykalny, mniej absurdalny. Ciebie te to śmieszy? Ten mały grubas? – Śmieszy. Siadamy bliżej siebie i wyjmujemy karteczki. – He he, jak w Bękartach wojny. Kurczę, kolejny przykład po roku 2001. Nieźle, zwłaszcza, że biorąc się za ten tekst, w ogóle o tym nie pomyślałem. Ta nieznośna kinematografia. Lata 90. z Listą i Życie jest piękne, a kolejna dekada już z totalnie innymi historiami, jak Pianista czy film Tarantino właśnie. – Wyobrażasz sobie czuwającą opatrzność u Polańskiego? U niego nie ma nadziei, koniec magazynka nie jest oznaką uratowania żywota biednego Żyda. Wystarczy przeładować broń. A zabawa w Shoah? Tarantino pokazał, jak się należy bawić w zagładę,

a raczej zabawę, jak się nie dać zagładzie. Co ma do tego Maus? Może komiks zapoczątkował sposób mówienia o jednej, jak nie największej, tragedii w dziejach ludzkości. Tylko że komiks to nie była zabawa. Historia Władka Spiegelmana była naprawdę tragiczna i sposób jej przedstawienia wcale nie umniejsza jej wagi. Co innego szereg popkulturowych obrazków, które uodparniają nas na historię i pamięć. – A książki nie umniejszają? Łaskawe… Muszę przyznać, że mocny strzał. Według mnie książki Jonathana Littella totalnie przewartościowała myślenie o „machinie śmierci”.

Odpowiedział pisarz, a raczej nie odpowiedział, ale zadał istotne pytanie, którego nikt przed nim nie odważył się postawić: kto jest, kto zaś nie, winny eksterminacji narodu żydowskiego? Gdzie postawić granicę? Można ją stawiać? Littell twierdzi, że nie, i wszyscy jesteśmy tak samo umoczeni, wszyscy mają krew na dłoniach. Hitler, dowództwo Rzeszy, żołnierze, strażnicy, kapo, kierowcy, producenci gazu, maszyniścy…Wszyscy. To była wielkość tej tragedii, jej samonakręcanie. Wystarczyło poruszyć jeden trybik, aby funkcjonowała sama, aby sześć milionów ludzi poszło na rzeź jak baranki. Przerażająco i banalnie (za Arendt) oczywiste.

168

– Smutno mi przez ciebie – mówi Magda i przytula się. – Cholernie zimno u Ciebie – odpowiadam i pozwalam, aby się przytulała. – No całe 10 stopni. Trzeba rozpalić, iść po węgiel. – A znasz ten cover w wykonaniu Kapeli ze Wsi Warszawa i Masali XXI wiek? – Ten z kominami krematoryjnymi w refrenie? Tak, ale chyba za mało wyraźne, aby pasowało do tekstu… Lepsza byłaby ta kreskówka Włatcy Móch, tam jeden z bohaterów, niejaki Czesio, był w obozowym pasiaku. – Boże, tego naprawdę od cholery, jak popatrzeć. I nikt nie może tego skrytykować? – Jak nikt? A Libera? – Ale chyba nie Antoni? – Nie, he he, w żadnym wypadku on. Chodzi mi o Zbigniewa, widziałaś jego wystawę Lego. Obóz koncentracyjny? - A, o to ci chodzi, jasne, że widziałam. Trafił na cencurowane przez to… Polska właśnie. Libera, który pokazał zabawę w holocaust jak nikt inny, został nad Wisłą ocenzurowany, oszczuty. Zdjęli mu tę wystawę na Biennalach, ale koniec końców Lego kupiło jakieś muzeum, może nawet Holocaustu? Nie wiem. Ważne, że wyszło na jego. – Jak nic, gdybym tu miała klocki, sami byśmy coś takiego stworzyli. – Ulepmy z modeliny. Tego chyba nikt nie zrobił. – Tak ulepmy i nazwijmy Zabaw się w Jolocaust! Będzie głośno! Nawet nie wiem kiedy, zasypiam z Magdą. Jak zmęczone dzieci w piaskownicy, wymieni doświadczeniami, z narzędziami obok, ze wczorajszymi wspomnieniami, które zapomnimy. Zostanie to, co zapisaliśmy na karteczkach. Zostanie Shoah nasz powszedni. Nowe książki, filmy i wszystko o tym samym, ale wszystko już było, nawet formy się już kończą. Łukasz Saturczak autor powieści Galicyjskość, doktorant na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie ukończył dziennikarstwo. Pisze głównie o literaturze, ale też o muzyce i filmie dla TAKE ME, Lampy, Tygodnika Powszechnego czy Ha!artu. Przemyślanin z urodzenia, wrocławianin z wyboru.


readme

169


readme

: Sławomir Magala : Dorota Wątkowska

tekst

ilustracja

Po pierwsze: fotografia to nie tylko kolekcja obrazków Dwaj poznańscy socjologowie, Rafał Drozdowski i Marek Krajewski, napisali, że zainteresowanie socjologów, antropologów, kulturoznawców, medioznawców i wszystkich innych zawodowych badaczy fotografii powinno dotyczyć fotografii jako czegoś znacznie więcej niż zbioru materialnych przedmiotów – ot, takich sobie wizualnych reprezentacji, czyli obrazków. Ponieważ sami są akurat socjologami, proponują uprawianie socjologii wizualnej w oparciu o założenie, że fotografia, która leży u podstaw komunikacji wizualnej we współczesnych zbiorowościach wijących się codziennie w złożonych i zmiennych łożyskach organizacji, powinna być pojmowana „maksymalnie szeroko”, czyli jako system działań, reguł, przedmiotów, ludzkich i nie-ludzkich aktorów, nie zaś (tylko) jako system wizualnych reprezentacji (ze wstępu do „Za fotografię! W stronę radykalnego programu socjologii wizualnej”, Fundacja Nowej

Kultury Bęc Zmiana, Warszawa 2010, s.7). Zgadzam się. Po Crimpie i Sekule nie wypada udawać, że nie wiemy, co robią artyści, co robi łączniczka albo pajęczyny władzowiedzy. Po drugie: akademicka wspólnota badaczy to nie tylko kolekcja dyscyplin i fakultetów Jednym tchem zalecają także pokonanie interdyscyplinarnych granic w naukach społecznych i humanistycznych – fotografia ma być badana jako nowy rodzaj gry społecznej, ze wszystkimi sensami, wtajemniczeniami i konsekwencjami. To wyzwanie wydaje mi się oczywiste, ale dla większości młodych badaczy, na których spoczywa ciężar przesunięcia nieruchawych brył instytucjonalnych w stronę interdyscyplinarnych sił szybkiego reagowania badawczego na wyłaniające się z mroku dziejów i pomruku mediów problemy – oczywiste bynajmniej nie jest. Nie jest, bo ich kariera zależy od prestiżowych publikacji (badania) i popularności wśród

170

studentów (nauczanie). Gdzie miejsce na interdyscyplinarne flirty z kolegami z innych żelaznych klatek specjalizacji? Nie mówiąc już o konieczności pchnięcia uniwersytetów w kierunku wdrażania. Od XIX wieku prowadzimy badanie/zbieranie i nauczanie/ upowszechnianie, teraz jeszcze musimy się nauczyć romansować z władzami, firmami i sieciowo nas tasującymi NGO’sami i CBO’sami – na przykład z Fundacją Twórcy Możliwości albo z Bona Fide – czyli musimy nauczyć się wdrażać, organizować i zarabiać. Też zgoda. Po trzecie: nie są sami ani w Polsce, ani na świecie Nie są, bo jak wynika z przypisów, dogadali się z Karoliną Lewandowską (która zainspirowana Lewczyńskim otworzyła fundację Archeologia Fotografii w Warszawie), i z Krzysztofem Makowskim (który prowadzi wydawnictwo f5 w Krakowie), a ponadto cytują Krzysztofa Olechnickiego (który jest,


readme

a przynajmniej był, socjologiem w Toruniu) oraz Tomasza Ferenca (socjologa z Łodzi) i Ryszarda Kluszczyńskiego (medioznawcę, także z Łodzi). Te trzy punkty to pochwały. Teraz będzie krytyczniej. Po czwarte: nie idą na całego Toruński socjolog, Krzysztof Olechnicki, poszedł jeszcze dalej, bowiem w swojej wydanej w 2003 roku książce Antropologia obrazu. Fotografia jako metoda, przedmiot i medium nauk społecznych połączył inspiracje z zakresu teorii estetycznej (Panofsky) i semiologii obrazu fotograficznego (Barthes) z socjologiczną analizą procesu fotografowania jako złożonej interakcji o subtelnych podtekstach etycznych. Jego konkluzje wiążą się z ostrzeżeniami przed „utratą rzeczywistości” (Baudrillard) i „anestetyzacją” otoczenia społecznego i naturalnego (Welsh). Nawołuje do tworzenia antropologii obrazu jako dziedziny interdyscyplinarnej, a fotografię lokuje właściwie w trójkątnym polu napięć – a mianowicie między nauką, sztuką a „życiem codziennym”. Problem jednak w tym, że to ostatnie – „życie codzienne” – opisywane i rozumiane z perspektywy jednostki (każdego istnienia poszczególnego, jakby powiedział Witkacy) – co prawda jest już wymienione, ale nadal pozostaje na tyle niedookreślone, że właściwie autor Antropologii wizualnej oddaje walkowerem pole teoretycznej bitwy badaczom dzieł sztuki i zwolennikom metodologii naukowych (bo za „życiem codziennym” ujmować się nie może jakakolwiek grupa zawodowa, gdyż żadna nie ma tu monopolu albo co najmniej ważniejszej legitymacji niż rywale). Taki stan rzeczy socjologa „życia codziennego” powinien nieco martwić (każdy jest specjalistą od moralności, bo każdy przeżywa rozterki moralne, ale tym bardziej każdy jest specjalistą od życia codziennego, bo każdy codziennie żyje). Skoro Olechnickiego znają, to powinni się prześcigiwać w radykalizmie i pokazywać, że idą jeszcze dalej.

Po piąte: formuły zaprogramowanych przeżyć z odkrywczym żądłem wypadły za burtę Archiwum Jana Eberta jest doskonałym źródłem ilustracji, ale istnieją o wiele bardziej interaktywne przykłady na pograniczu artystycznego performance i naukowego raportu badawczego. Trochę żałuję, że w książce zabrakło rzutu okiem na inicjatywy artystyczno-socjologiczne takie jak akcja uliczna i wystawa publiczna Otwarci/ zamknięci Jana Piekarczyka z 2006 roku.

To prawda, że fotograficzne prefabrykaty medialnych informacji częściej służą jako zasłona dymna a rzadziej jako krytyczny raport z życia „na gorąco”. Piekarczyk zapytał tysiąc przypadkowych przechodniów w centrum Warszawy, czy pozwolą mu się sfotografować. Zgodę wyraziło 488 osób, a odmówiło 512. Te, które wyraziły zgodę, zostały sportretowane w kolorze. Tym, które odmówiły, wykonywał ukradkiem czarno-białe zdjęcie anonimowego kawałka nogi albo łokcia, a jeśli przypadkiem uchwycił ich twarze, zasłaniał je czarnym paskiem, honorując odmowę. Wystawił później wielką planszę z tysiącem fotografii zmieszanych ze sobą, ale różniących się barwami lub ich brakiem. Zapytany przez dziennikarza, czy nie wykracza poza granice sztuki i nie zajmuje się socjolo-

171

giczno-psychologicznym portretem miasta, Piekarczyk odpowiedział: To jest efekt uboczny. Ten materiał mógłby służyć socjologowi, ale nie jest badaniem, bo zdaniem ekspertów stosuje metodę nieprecyzyjną. A poza tym, socjologia wizualna dopiero raczkuje, antropologia obrazu dopiero powstaje. Artysta nie musi czekać na uczonych Faktycznie, niech nie czeka, bo szybko się nie doczeka. Po szóste: ogłaszają rozczarowanie fotosferą, czyli obrażają się na obrazy Za wcześnie, bo obrażeni są już wyliczając założenia (s. 9-10). To prawda, że fotograficzne prefabrykaty medialnych informacji częściej służą jako zasłona dymna, a rzadziej jako krytyczny raport z życia „na gorąco”. Rozumiem, że chcą iść w kierunku takiego raportu i ustalić, co się właściwie dzieje, gdy się założy, że fotografia to: szerokie spektrum rozmaitych mikropraktyk związanych po pierwsze z fazą powstawania obrazu fotograficznego, i po drugie, ze sposobami zarządzania fotografiami (przede wszystkim własnoręcznie zrobionymi, ale również tymi odziedziczonymi, podarowanymi, itd.), ze sposobami włączania ich (względnie wyłączania) z konstruowanych przez jednostki ich własnych, prywatnych scenografii, w których rozgrywa się ich życie codzienne. (tamże, s. 4) Mikropraktyki nie są samotnymi wyspami. Podejmujemy praktyczne projekty, nawet te najbardziej mikro, uwikłani w liczne stare relacje, nawiązując nowe, a wszystko na scenie w dekoracjach władzowiedzy i innych mniej lub bardziej pożytecznych złudzeń. Niepotrzebnie (merytorycznie niepotrzebnie) obaj gonią za paradoksem (bardzo pożytecznym retorycznie) i mówią nam w przedmowie, że ich program socjologii wizualnej próbuje obyć się bez obrazów (bo bardziej ich interesuje obnażanie mechanizmów władzy nad, pod i obok obrazów). Retorycznie OK, ale chodzi o to, żeby wyśledzić inne strony życia obrazów, nie o to, by się bez nich obyć.


readme

Po siódme: najciekawsze analizy traktują jako uwagi na marginesie Autorzy niepotrzebnie wyrzucili do przypisu znakomitą interpretację dorocznego kalendarza producenta opon Pirelli, rozsyłanego imiennie do kilku tysięcy mężczyzn, a przedstawiającego kobiety zredukowane do roli anonimowych posiadaczek erotycznie ekspresyjnego ciała, ukazanego w sposób estetycznie wyrafinowany, ale niedwuznacznie upozowanego ku podnieceniu wpatrzonego w nie mężczyzny. Kalendarz Pirelli to dla niektórych uroczy, ale dla większości inteligencji skandaliczny anachronizm, a jego odbiorcy (nie tylko ci, którzy go kupują anonimowo w sklepie w masowym wydaniu, ale przede wszystkim ci, którzy go otrzymują w ramach akcji podtrzymywania dobrych stosunków z ważnymi osobistościami przez znaną korporację) powinni się wstydzić miejsca na liście, powinni poprosić o skreślenie z listy miłośników wizualnych haremów. Jeśli tego nie czynią (nie wiem, nie porównywałem kolejnych list odbiorców kalendarza, ale sądzę, że socjologów a zwłaszcza socjolożki może to zainteresować), to też jest to ciekawa kwestia – trwania pewnych złudzeń i przesądów, które w jednym miejscu kultury i społeczeństwa już się załamały, a w innym jeszcze skuwają rzekę ludzkich interakcji lodem swoich anachronicznych ograniczeń. Oswajanie wizualne z kryptopornografią to temat bardzo ciekawy, ponadto uwikłany w ideologiczne zmagania feminizmu z uprzedzeniami ukrytej męskocentryczności naszych tradycji – raczej odrębny rozdział niż przypis. Po ósme: kultura masowa plus elitarny twórca równa się odkrycie, które należy odnotować Marek Krajewski bada „kultury kultury popularnej” albo „kultury przedmiotów”, a jednak nie wpadł na to, by zbadać praktyki współczesnych twórców oparte na zręcznym wykorzystaniu masowych technologii. Taki

David Hockney tworzy dzieła dzięki programowi Photo Paint i rozsyła je setce przyjaciół przyciskając palcem klawisze telefonu komórkowego – odbiorcy otrzymują obrazy malarskie Hockneya, ale te obrazy właściwie istnieją nie w „realu” tylko w „wirtualu”. Choć można je wydrukować i poprosić autora o podpis, to nie ma oryginału, tylko ekran telefonu komórkowego, w chwili gdy artysta odrywa odeń kciuk oraz pierwsza setka e-maili – premiere cru, beaujolais nouveau, pierwsze tłoczenie, itd. Konserwatywna krytyka kul-

i Krajewskiego – moim zdaniem pierwsze z dwóch przesłań ich pracy. Wizualne klocki lego istotnie tak się zachowują. Drugie przesłanie to zwrócenie w epilogu uwagi czytelnika na rolę fotografii w coraz bardziej skomplikowanych (i zarazem bezwzględnych) grach o społeczną uwagę – wymieniają przy tym termin „ekonomia uwagi”, choć nie zauważyłem w spisie literatury Georga Francka jako autora Ekonomii uwagi z 1998 roku czy nowszej pracy Mentalny kapitalizm. Polityczna ekonomia ducha z 2005 roku. Po dziesiąte: epizody Kiedy Jan Piekarczyk próbował fotografować ludzi na ulicach Warszawy, zdarzyła mu się następująca przygoda, którą tak opisał: Na przystanku autobusowym, pośród innych osób, stoją dwie kobiety, Polka i Turczynka. Obie na tyle blisko siebie, że najpierw Turczynka słyszy, ze Polka nie wyraża zgody, a po chwili Polka widzi, że Turczynka godzi się natychmiast. Sfotografowałem Turczynkę i wracam do Polki, ponawiając prośbę. Bardzo ładna, młoda kobieta odpowiada, że sama zastanawia się, dlaczego nie wyraża zgody. Warto zauważyć, że dla Turczynki odsłonięcie twarzy, zrzucenie pardy, czarczafu, kwefu, jest aktem świadomego wyzwolenia.

tury masowej w tym momencie musi popełnić samobójstwo – samuraj kultury najwyższej merytorycznie, „celebrytycznie” (od celebrity) i snobistycznie gnie kark przed zabawką dla dzieci. Po dziewiąte: morały Wnioski, że procesy interaktywnej, zindywidualizowanej komunikacji „przebudowują” relacje społeczne, na których budowie korzystamy ze zdjęć, najczęściej zapisywanych i przesyłanych digitalnie, to pierwsze sedno fotograficznej sprawy według Drozdowskiego

172

Jest sprawiedliwość dziejowa. Jan III pokonał kiedyś Kara Mustafę pod Wiedniem, a Mustafówna teraz pokonuje przyszłą matkę Polkę. Sontag kiedyś dyktowała modę intelektualną, a dzisiaj Sekula demontuje klasowe rusztowanie hegemonii uprzywilejowanych strategii manipulacji naszymi wizualnymi przeżyciami. Poczekajmy na kolejne rozdanie historycznych kart. Wszystkie będą znaczone – odciskami wizualnych manipulacji, w których maczali palce fotografowie. Sławomir Magala – profesor Rotterdamskiej Szkoły Biznesu Uniwersytetu Erazma w Holandii. Pisuje o kulturze, organizacjach i estetyce fotografii. W 1978 roku wpadł w oko Fundacji Humboldta pod pretekstem habilitacji. Z przyjemnością żyje, o ile to jest możliwe.


readme

text: Sławomir Magala illustrtion: Dorota Wątkowska Number one: photography is not just a set of pictures Two sociologists from Poznań, Rafał Drozdowski and Marek Krajewski, have written that the scope of interest of sociologists, anthropologists, culture and media scientists and other professional researchers in photography should focus on photography perceived as wider than just a set of pictures. Since they are sociologists themselves, they propose a way of practicing visual sociology, based on the presumption that photography, being the foundation of visual communication in today’s communities engaged in complex and changeable systems of organization, should be perceived as broadly as possible, i.e. as a system of actions, rules, objects, human and non-human actors, not (only) a system of visual representations. I agree. After Crimp and Sekula, we should not pretend that we have no idea what artists do, what a linking up or a networking ‘powerknowledge’ person does.

so because their careers depend on prestigious publications (research) and popularity among students (teaching). Where is there room for interdisciplinary networking with colleagues from the steel cages of their respective disciplines? Not to mention the necessity of forcing universities to introduce standards. Since the 19th century, the processes of research/ gathering and teaching/accustoming have been carried out at a steady rhythm, now we also have to learn how to flirt with authorities, companies, NGOs and CBOs – for example, the Twórcy Możliwości foundation or Bona Fide – thus we need to learn how to introduce, organize and capitalize. I also agree.

Number two: the academic community is not just a set of disciplines and faculties

Number three: They are not alone in Poland, nor in the world

They often advise crossing the interdisciplinary boundaries in social and human sciences – they would like photography to be analyzed as if it was a new category of social game, with all of its senses, experiences and consequences. This challenge seems obvious but to most young researchers, obliged to move unmovable institutions towards interdisciplinary forces of quick scientific reaction in the direction of problems emerging from the void of centuries-long history and the murmuring of the media – it is not so obvious. The more

They are not alone because, as with the results, they agreed with Karolina Lewandowska (inspired by Lewczyński, she established the Archeology of Photography foundation in Warsaw) and with Krzysztof Makowski (who runs the f5 publishing house in Kraków) they cite Krzysztof Olechnicki (who is, or at least used to be, a sociologist from Toruń) Tomasz Ferenc (sociologist from Łódź) and Ryszard Kluszczyński (media scientist, also from Łódź). All the above three points are praiseworthy. Now comes the criticism.

173

Number four: They don’t go all the way One sociologist from Toruń, Krzysztof Olechnicki, went even further. In his book, Anthropology of an image. Photography as a method, subject and medium of social sciences, he connected the inspiration derived from the field of aesthetics theory (Panofsky) and the semiology of a photographic image (Barthes) with the sociological analysis of a photographic process as a complex interaction with subtle ethical nuances. His conclusions correlate with the threat of ‘losing reality’ (Baudrillard) and ‘anaesthetization’ of social and natural surroundings (Welsh). He calls for practicing image anthropology as if it was an interdisciplinary science. He places photography within a tri-polar tension field – between science, art and everyday life. The problem lies in the fact that the latter – everyday life – described and perceived from the point of view of a single entity – even though already mentioned – is still so imprecise that the author of Visual Anthropology gives up in the field of theoretical confrontation to the researchers of works of art and proponents of scientific methodology (since everyday life is not an option for any professional group, since none has a monopoly or any more legitimacy than others). It should be worrying to everyday life sociologists (everyone is a


readme

specialist on morality, since everyone experiences moral dilemmas, and thus everyone is an expert on everyday life, as everyone lives their everyday lives). Having heard of Olechnicki, they should surpass radicalism and prove they want to go even further. Number five: the forms of preset exploratory experience have been abandoned The archives of Jan Elbert are a perfect source of illustration, but there are many more interactive examples existing on the borderlines of artistic performances and scientific reports. I regret that the book does not mention the artistic and sociological initiatives, such as the 2006 street initiative and public exhibition ‘Open/ Closed’ by Jan Piekarczyk. Piekarczyk asked a thousand random passersby in Warsaw if they would agree to have their photographs taken; 488 agreed, 512 did not. Those who agreed were portrayed in colour. Those who disagreed were stealthily taken in black and white, their anonymous limbs or elbows, and if – by accident – their face were in the frame, they would later be covered with a black stripe, to respect those people’s decision. He later exhibited a huge board with a thousand of those photographs on it – mixed randomly, but differing in colour content. Asked by a journalist if he was not crossing the boundaries of art and concentrating on a social and psychological image of the city, he replied: “It’s a side-effect. This material could serve a sociologist but it is not research, since experts would call it an inaccurate method. What's more, visual sociology is a new discipline, just beginning to crawl, the anthropology of an image has only come to the fore quite recently. Artists don’t have to wait for scientists.” Indeed, he shouldn’t wait – he wouldn’t be able to live long enough to see the results.

Number six: they announce their disappointment with the photosphere, they find images offensive That’s too early because they take offence as soon as they start; only listing the assumptions (s. 9-10). It is true that photographic prefabricates of media information more often than not serve as a smokescreen and, occasionally, as a critical report on life. I understand they aim at providing such reports and

making new ones against a powerknowledge scene and other more or less usable illusions. Unnecessary, (essentially unnecessary) they both pursue the paradox (very useful rhetorically)-2- and tell us in the foreword that their visual sociology program tries to exist without images (because they are more interested in uncovering the mechanisms of power above, below and next to the images). It is rhetorically right but the point is to trace the new boundaries of image lifecycles, not to dispense with them. (They feel threatened by the same situation that ‘buried’ Žižik, Sontag and Bauman; serving up meals consisting of the same elegant starters (paradoxes, ambiguities), they keep avoiding the theoretical dish which could be pronounced without any ambiguity, compared and evaluated. Preventially (not to be caught redhanded with a false outlook(s)) and pronounced pessimistically, the diagnoses can prove interesting, but the change from a creative, responsible and well-informed citizen wanting to transform into a cynically stiff zombie is an upsetting sense of superiority over the senseless world (a similarity between Sontag and Bauman in this respect was also pointed out by Tomasz Szczuka.)

The Turkish lady heard that the Polish woman did not agree to have a picture taken, and the Polish woman saw the Turkish woman agreed right away. I photographed the Turkish woman and got back to the Polish woman, to ask again. establishing what actually happens once you assume that photography is: “a wide spectrum of various micro-practices related mainly to the first phase of photographic image creation and, secondly, with ways of managing photographs (mostly the self-made ones but also those inherited, given, etc), with the ways of implementing them (or excluding them) into personal scenographies where their everyday lives take place.” (op.cit., s. 4) Micropractices are not desert islands. We undertake practical projects, even the most micro ones, entangled in existing relations

1 74

Number seven: the most interesting analyses are only digressive comments

The authors wrongly decided to only include in the footnote their excellent analysis of the calendar published by Pirelli and distributed to several thousand men, presenting women reduced to anonymous erotically expressive bodies, presented in an aesthetically sophisticated fashion, but blatantly stylised to arouse men. The Pirelli Calendar is appreciated by some, but to most intelligent people it is an outrageous anachronism. Not only those who buy it anonymously on the mass market, but mostly those who receive it through a campaign aimed to maintain good relations with VIPs who would be ashamed of being listed as interested in


readme

graphic harems and ask for un-subscription. If they do otherwise (I have not compared successive recipient lists but I suppose sociologists – especially female – might find it interesting), this would also be an interesting question – concerning certain fantasies and suspicions in decline in some parts of the fields of culture and society, but still limiting people’s interactions in others, being so anachronical. Visual accustomization to cryptopornography is an interesting topic also related to the ideological struggle of feminism against the bias of hidden male-centricity in our traditions – but it deserves a separate chapter not just a footnote. (Jan Piekarczyk, Open or close. Jan Piekarczyk, Warsaw photography, talks to Marta Kowalewska, Stolica, nr 4, December 2006, s.7-9.)

social relations, which we construct with photography, most often saved and distributed digitally. This is the essence in the case of photography according to Drozdowski and Krajewski and one of the two main points of their elaboration in my opinion. Visual Lego blocks behave in this manner as well. The second point, presented in the conclusion, lies in highlighting ‘the role of photography in increasingly complex (and always merciless) games to win social attention’.

Number ten: episodes

Number eight: mass culture plus an elite culture-creator equals a remarkable discovery Marek Krajewski researches popular culture and the culture of objects, yet he has no intention of looking into the practices of contemporary artists who take advantage of mass technology. David Hockney, for example, works with Photo-Paint and sends his work to a hundred of his friends by pressing keys on his cell phone – recipients get paintings by Hockney, although those paintings do not actually exist in real life. They can be printed and signed by the artist but there is no master copy, just the telephone screen at the moment when the artist finishes his work, as well as the first batch of emails sent – premiere cru, Beaujolais nouveau. This is conservative critique of mass culture becoming outdated. The samurai of high class, celebrity and snob culture surrenders to a little toy. Number nine: morals To conclude – the processes of interactive, personalized communication has rebuilt

shady Warhol Foundation, which decides independently on the criteria of whether a work of art is authentic or not. The author's signature will not help since the foundation's biased experts (the foundation has a lot to gain – if it keeps pursues this philosophy, they will profit greatly from their collection and any work sold by others will be reduced because of this question of authenticity) have revealed that during his or her work, the artist contacted his ‘factory’ by telephone only. For the moment this is scandalous situation, but tomorrow, who knows, perhaps it will become common practice.)

They mention the term ‘economy of attention’, although I haven’t noticed the name of George Franck’s Economy of Attention from 1998 or the latest publication Mental Capitalism. Political Economy of the Mind from 2005 in their bibliography. (It doesn't have to become outdated, but perhaps it should, when it appears that being the creator the subjectiveness or concreteness of an exhibit to be organized and to participate in an aesthetical experience has to be re-described and understood. The creator's signature has, for instance, been questioned by the somewhat

175

When Jan Piekarczyk tried to photograph people in the streets of Warsaw, he had an experience: “At the bus stop, among other people, there were two women – Polish and Turkish. They stood close enough to hear each other. The Turkish lady heard that the Polish woman did not agree to have a picture taken, and the Polish woman saw the Turkish woman agreed right away. I photographed the Turkish woman and got back to the Polish woman, to ask again. The beautiful young woman replied that she herself had wondered why she had not agreed. It’s worth noting that for a Turkish woman, exposing her face, taking off the burqa, chador, yashmak, whatever, is a conscious act of liberation.” There seems be some historical justice here. Jan III Sobieski defeated Kara Mustafa at Vienna; today one of Mustafa’s descendants ‘defeated’ a Polish woman. Sontag once ruled intellectual fashion, but these days Sekula is destroying the class-dependent construction of hegemony based on privileged strategies manipulating our visual experiences. Let us wait for another deal in the card game of history. All the cards will be manipulated and marked – with a photographic fingerprint. 28 January, 2011


readme

tekst: Ewa Gumkowska  ilustracja: Ada Buchholc Przestrzeń publiczna. Dwa słowa, które w zasobie języka polskiego, oddzielnie, istnieją długo. W ostatnim czasie użyte łącznie stworzyły modne pojęcie, które słyszymy często przy różnych okazjach, jednak jego wagi zdajemy się nie doceniać.

Ewa Gumkowska – architekt wnętrz i przestrzeni publicznych. Zainteresowania: miasto, ludzie, podróże, kulinaria.

176


readme

A

przecież przestrzeń publiczna to jedyna przestrzeń w miastach, w której każdy, bez względu na wiek, płeć czy status społeczny, ma prawo przebywać. W niej rozmieszczona jest różna substancja, w niej przebiegają różne zjawiska. Jest tym, co nas otacza. W niej codziennie funkcjonujemy, pracujemy, przemieszczamy się, spacerujemy, poznajemy ludzi, mijamy nieznajomych. To ona jest świadkiem naszego życia, radości i dramatów. W niej dorastamy, do niej wracamy we wspomnieniach. Gadżet miejski! Już samo słowo gadżet niesie ze sobą tymczasowy charakter i usprawiedliwia często pewną nonszalancję projektu. Jednak pojawienie się takiej konstrukcji w przestrzeni publicznej, w aspekcie społecznym ma zawsze duże znaczenie. Ten gadżet miejski, niby drobny element wprowadzony w istniejącą substancję, powoduje zawsze jakiś zamęt. Ni to zabawka, ni to ozdoba – ustawiona w przestrzeni publicznej „gra” już samą swoją obecnością. Na ogół, w kontrze do otoczenia. Dodatkowo pobudza kolorem, kształtem, intryguje formą, budzi zastanowienie nad treścią, często drażni, bo wyraźnie „wystaje poza ramy”. Zacznijmy lokalnie. W 2004 roku w parku na Powiślu, przed nową Biblioteką Uniwersytetu Warszawskiego, stanęły trzy plastikowe jaskraworóżowe jelonki, w moim przekonaniu pierwszy sygnał ruchu w designie miejskim. Już samo ich pojawienie się wzbudziło społeczną dyskusję i całą lawinę pytań: dlaczego właśnie jelonki, dlaczego w takim kolorze, dlaczego w tym miejscu etc. Na pewien czas stały się one tematem ożywionych rozmów, miejscem spotkań, tłem do fotografii, czymś zupełnie innym od dotychczasowych elementów tej przestrzeni, śmiało kontrastującym z otoczeniem pod każdym względem, jednym słowem pełne zaskoczenie. Ot taki sobie gadżet miejski, który wesołym kolorem ożywił przyszarzałe miejsce, prostą treścią trochę przełamał poważną atmosferę wokół naukowego gmachu, wprowadził wesołość, wywołał zabawne, nieoczekiwane reakcje. Był to

chyba swoisty sygnał zarówno dla kreatorów jak i dla odbiorców przestrzeni publicznej, że istnieje pewna luka, którą gadżet miejski może doskonale zapełnić. Począwszy od tego wydarzenia, co kilka lat w warszawskich parkach, na skwerach i zieleńcach ożywały kolorowe zwierzęta różnych gatunków i rozmiarów. Poza uatrakcyjnieniem otoczenia, pobudzeniem dyskusji, wprowadzeniem pierwiastków wesołości i zabawy (co już stanowi wartością samą w sobie) w projektach Beaty i Pawła Konarskich zawarta była często głębsza treść.

Tak właśnie było w przypadku stada kogutów, które przez rok zajmowały trawnik przed Ambasadą Francji w Warszawie. Szesnaście ptaków 2-metrowej wysokości wykonanych z błyszczącej, kolorowej blachy przy każdym powiewie wiatru kręciło się wokół własnej osi. Można zapytać, dlaczego autorzy wybrali właśnie koguty. Otóż kogut jest symbolem Francji, jest również znakiem rozpoznawczym polskiej Cepelii i w głębszej warstwie tego projektu pojawiała się łączność dwóch kultur, francuskiej i polskiej. W niedługim czasie po zdemontowaniu „drobiu”, w sierpniu 2008 roku przy Placu Krasińskich w Warszawie, tuż przed gmachem Biblioteki Narodowej pojawiło się sześć ogromnych kolorowych pegazów. Każdy miał ponad 3,5 metra wysokości i ważył 500 kilogramów. Początkowo znajdowały się one wewnątrz Biblioteki, uczestnicząc w wystawie zorganizowanej z okazji Roku Herberta. Jednakże w przestrzeni miejskiej spotkały się z tak pozytywnym przyjęciem, że Biblioteka Narodowa rozważała użycie ich na stałe do odświeżenia

177

swojego wizerunku. Uskrzydlone barwne konie świetnie odnalazły się w sąsiedztwie dostojnych zabudowań: Instytutu Pamięci Narodowej, Sądu Najwyższego, Pałacu Krasińskich, kościoła i Pomnika Powstania Warszawskiego. W planach projektantów był jeszcze jeden – biały pegaz. Miał się odrywać do lotu z dachu siedziby IPN-u, niestety ta część projektu nigdy nie została zrealizowana. Ta seria kolorowych, dziwnych zdarzeń w przestrzeni publicznej stolicy miała niebagatelne znaczenie dla pobudzenia świadomości społecznej zarówno twórców, jak i użytkowników tej przestrzeni. Te drobne, de facto, przedsięwzięcia artystyczne osiągały niezwykły efekt zarówno w reakcjach jednostek, jak i w zachowaniach zbiorowych. A zabieg był bardzo prosty. Sukcesem tych projektów było myślenie not in line albo, jeżeli ktoś woli, out of the box. Myślenie wykraczające poza ustaloną linię lub nakreślone ramy, aby nadać tej przestrzeni walor świeżości, nabrać dystansu, przełamać schemat, wywołać uśmiech. Przykłady podobnych projektów można znaleźć jeszcze w przedwojennej Polsce. Co prawda na mniejszą skalę, za to w dobrym guście. W 1929 roku, w najstarszym obecnie łódzkim biurowcu początkowo należącym do Przedsiębiorstwa Miejskiego „Kanalizacja i Wodociągi”, inżynier Stefan Skrzywan nadzorujący budowę gmachu polecił, aby w wejściu do przedsiębiorstwa, na posadzce, ułożyć mozaikę z napisem „Uśmiechnij się”. Miała ona witać wchodzących, zarówno pracowników jak i klientów firmy, wywołując pogodny nastrój i zachęcając do pozytywnego działania. Jak wspominali współpracownicy inżyniera, „wymagał on dobrej roboty – na wesoło”. Po wojnie, w niewyjaśnionych okolicznościach, mozaika została zniszczona i w połowie zastąpiona przypadkowymi kafelkami. Kilka lat temu, w gmachu należącym obecnie do Rektoratu Uniwersytetu Łódzkiego, napis powrócił, w pełnym brzmieniu i na swoje dawne miejsce. Teraz codziennie wita studentów, profesorów i pracowników Uniwersytetu i z pewnością u wielu z nich wywołuje uśmiech. U niektórych tylko na chwilę, u innych na trochę dłużej… A więc, u ś m i e c h n i j s i ę !


readme

text: Ewa Gumkowska  illustration: Ada Buchholc Public space. Two distinct and long surviving words still in existence in the Polish language. Coupled recently, they have become a fashionable notion often used to describe a variety of events and situations. However, their significance still seems underestimated.

Ewa Gumkowska – interior and public spaces architect. Interests: cities, people, travel, cooking.

178


readme

P

ublic space is the only urban area where anyone, regardless of age, sex and social status, has the right to be. It is there that social content is channeled and where various phenomena occur. It is what surrounds us. It is the place where people function, work, move, walk, socialize and pass each other. It is the space that witnesses human life: joys and tragedies. The space where people mature, a place they store in their memories.

Ever since, Warsaw parks, squares and meadows have been acquiring colourful animal statues of various species and size to ‘animate’ their open spaces. Apart from making the areas more attractive, provocative and amusing (which are qualities in their own right), the projects of Beata and Paweł Konarski often convey a much deeper message. So it was in case of the congregation of cockerels which had filled the square in front of the French Embassy in Warsaw for over

Urban gadget! The word gadget itself signifies a temporary state justifying a certain nonchalance towards the project. However, the appearance of a structure in a public space gains significant importance when seen from the social perspective. These urban gadgets, seemingly a minor element introduced into the existing material substance of the area, always cause a stir. Not really a toy, not quite decorative; situating it within the public space is like playing a game! Most often, it is a game contre the surroundings. The urban gadget stimulates our senses with its colour and shape, intrigues with its form and provokes thoughts about its meaning. Often it causes irritation, when it oversteps conventions. Let us start from a local perspective. In 2004, three plastic yellow deer were placed in front of the Warsaw University Library. I personally considered it the first step in an urban design movement. It stimulated social discussion and raised a plethora of questions: why deer, why these colours, why there, etc. For some time it was a topic of heated debates, but also a place to meet people, to take pictures in front of, something completely different from the surrounding landscape, in stark contrast to the surroundings – in a word, a big surprise. This ordinary urban gadget helped to revive a humdrum area with its colours, and broke up the serious ambiance of the scientific buildings in the background with its simple form. It introduced an element of amusement and ultimately provoked unexpectedly funny reactions. It draws the attention of both designers and users of the public space to a certain gap ‘begging’ to be filled.

met with such a warm reception that the National Library considered keeping them to refresh its image. These colourful, winged horses found their way easily into this neighbourhood of dignified buildings such as the Institute for National Remembrance (IPN), the Supreme Court, The Krasiński Palace, a church and a monument to the Warsaw Uprising. The artists planned to put up one more white Pegasus, lifting off from the top of the IPN building, but unfortunately this plan was never realized. This series of original happenings in the public space of the capital of Poland has contributed greatly to the rise of the social awareness of both designers and users of the public space. Those minor artistic undertakings have had a strong impact on people’s reactions and group behavior. The idea behind this was very straightforward. People are encouraged not to think in a linear way but out of the box, outside the common boundaries. They were to be influenced in such a way that it refreshed their ideas; to perceive with a ‘pinch of salt’, break the archetype, and smile more.

a year. Sixteen two-meter tall birds made of glossy, colourful metal sheets rotated on their pedestals whenever the wind blew. One could ask why the artists had chosen cockerels for their realization. In fact the cockerel is the symbol of France, as well as a distinctive symbol of Polish folk craft. At a deeper level, it served as a bridge between those two cultures – French and Polish. Shortly after this congregation of cockerels was taken down, six huge, colourful Pegasuses, 3.5 m tall and each weighing 500 kg, appeared in Plac Krasiński, in front of the National Library. Initially, they had been placed inside the Library to be a part of an exhibition for the Year of Zbigniew Herbert. But their presence in the public space was

179

Examples of similar projects can be found in pre-war Poland – not as big, but in the same tenor. In 1929, engineer, Stefan Skrzywan, working in the oldest existing office building in Łódź, formerly belonging to the water supply and sewage company, supervising a certain construction site, commissioned the placement of a mosaic, saying Smile, on the floor next to the entrance. It was to welcome incoming workers and clients, improving their moods and encouraging them to act in a more benign way. According to his co-workers, the engineer expected a good job to be performed with humour. After the war, the mosaic was damaged in unknown circumstances and partly replaced by random tiles. Several years ago, the building currently belonging to the Chancellor of the Łódź University had the mosaic restored to its original form and with the original message. Today, it welcomes students, professors and University staff and without doubt makes many of them smile. Some of them faintly, others radiantly… So, you too: Don’t Forget to S m i l e !


readme

Polskie księżniczki w drodze na Europejskie Salony Kultury

tekst: Joanna Babińska, Marcin Płocharczyk ilustracja: Katarzyna Toczyńska Mity, bajki i opowieści, stymulując nasze życie wewnętrzne, burzą mury racjonalnego myślenia i wprowadzają nas w inny świat. Legendy i mikrohistorie mają uniwersalną strukturę wywołującą w nas silne emocje i gotowość do radykalnych zmian życiowych. My zaś, głodni wielkich przeżyć, wciąż szukamy możliwości, by wejść w te opowieści i „zmityzować” nasze miałkie życie. Pragniemy wyrwać się z tyranii codziennej potoczności i przeżyć całym sobą dany nam czas.

J

ednym z mitycznych toposów eksploatowanym na pełnych m o c ach p r z e ro b o w ych współczesnego systemu ekonomiczno-społecznego, jest opowieść o prostej dziewczynie, która zostaje księżniczką. Piękna, dobra, skromna, pracowita, kocha zwierzęta, itd. Dziewczyna chce przemienić swe życie – odmienić zły los i zająć należne jej miejsce w strukturze społecznej.

Tę historię Kopciuszka możemy spotkać we wszystkich sektorach życia społecznego. Jest ona przetwarzana zarówno przez kulturę instytucjonalną, jak i masową oraz stale aktualizowana niczym Windows. Historia Kopciuszka powielana jest we wszelkich możliwych wariantach, na czele z hollywoodzką Pretty Woman leżakującą od kilkunastu lat w dziale filmowym Empiku, wydającą się dziś równie leciwą jak Bajarka opowiada. Undergroundową (polską!) wersją tej histo-

180

rii jest Kapciuszek Krzyśka,,Prosiaka” Owedyka, outsidera polskiego komiksu. Ale pomimo przynależności autora do Kultury Gniewu, nawet ten schizmatyczny wariant sprofanowanego Kopciucha dostąpił wejścia w masowy miejski krwiobieg, by pobudzać w nas nadzieję na odmienione jutro. Te i inne wersje Kopciuszka nie byłyby w stanie zmusić nas do spędzania niedzielnego wieczoru, na pisaniu o niespełnionych kobie-


readme

tach. Tym, co spowodowało, że podjęliśmy ten trud i mierzymy się z Kapciuchem, to nagłe ożywienie tego mitu. Jednak nie zostało ono wywołane przez kolejne disnejowskie monidło. Stało się tak tylko dzięki programowi Europejskich Stolic Kultury. Zaproszenie na wypolerowane salony Europy skierowane do polskich miast wywołało prawdziwe poruszenie na naszym rodzimy gruncie aglomeracji miejskich. Możliwość aplikowania do Programu „Europejska Stolica Kultury 2016”, czyli konkurs na Kulturalną Miss Europy, wyrwała z letargu całe wielkomiejskie regiony i spowodowała zauważalne zmiany w lokalnych miejskich monodietach kulturalnych. Nasza rodzima kultura instytucjonalna i samorządowa, zwykle stateczna niczym królowa Elżbieta i przewidywalna jak karta dań w McDonaldzie, poddała swe kulturalne menu próbie witalizacji. Możliwość zostania Tą Jedyną, wybraną przez szlachetnie urodzonych parnasów, wywołała lawinę zabiegów kosmetyczno-dietetycznych w funkcjonowaniu naszych kandydatek. Miasta były skłonne zgodzić się nawet na tak niebezpieczne akcje, jak korzystanie z projektów i programów kulturalnych lokalnych niezależnych (!) organizacji pozarządowych. Włączono więc do pracy całą polską donkichoterię: animatorów społecznych, niezależnych kuratorów i artystów, ekologów – bożych bojowników, wizjonerów zepchniętych zwykle na dotacyjny margines kultury oficjalnej. Nastały zmiany, obrazy, jakie zaczęły się wyłaniać, można śmiało zaliczyć do najlepszych steampunkowych wielkomiejskich kolaży. Miasta postanowiły zrobić wszystko co w ich mocy, by dostosować się do kryteriów – zmyły swój nieświeży make-up i wystylizowały się na europejską modłę. Niestety. Każdy, kto widział Jean-Michel Jarre`a i Lecha (prawie rówieśnicy!) na koncercie w Stoczni zauważył, że lata walki z systemem i błądzenie naszego kraju po obrzeżach układu warszawskiego spowodowały, że straciliśmy na witalności i odbiegamy od modelu europejskiego. Kryteria ESK nie pozostawiały wątpliwości: jeśli chcemy być na salonach, to musimy się

upodobnić do rześkiej Europy. Nie wiedzieć czemu, od lat jesteśmy przekonani o wyższości naszych lokalnych produktów i „diet kulturalnych” – samorządowe budżety zwykle są pochłaniane przez te wielkie fiesty instytucjonalne, a w dotacjach króluje sprawdzony kulturalny fast food, czyli festiwalówka, lateksowa klubówka lub niszowa coffee elita. Raport Palmera, czyli sugestie na temat oczekiwań europejskiej elity, był komunikatem jasnym i wyrazistym. Ta, która dostanie ów zacny tytuł musi być nie tylko smukła i pomysłowa, ale też wrażliwa i użyteczna społecznie. Europa chciała innowacyjnych programów społeczno-kulturalnych i miast zarządzanych demokratycznie. Bez doświadczenia zaczęto budować programy wspólnie z mieszkańcami, NGO-sami i najlepszymi ekspertami. Poziom tych inicjatyw programowych był naprawdę różny: od sztafaży kulturalnych po rzeczywiste programy społeczno-kulturalne wynikające z inicjatyw oddolnych. Pierwsze miasta – Białystok, Bydgoszcz, Łódź, Poznań, Toruń i Szczecin – już wiedzą, że to nie one są tymi jedynymi. Obawialiśmy się, że mogą pojawić się u naszych miejskich dam poważne problemy emocjonalne: Dlaczego nie ja? Przecież się starałam? Czemu ona? Po powrocie do domu „dziewczyny” mogłyby popaść w apatię, bulimię kulturalną, nadmierne łaknienie, może nawet festiwaloholizm.

i środowiska artystyczne – Turkusowi Rewolucjoniści – odrzuciły program toruńskiego ESK, czyli wysokobiałkową odżywkę kulturalną. Wygląda na to, że toruński gorset instytucjonalno-kulturalny zostanie w końcu poluzowany i miejski organizm zacznie swobodnie oddychać. Mity mitami, cuda oczywiście się zdarzają, ale kultura Europy, której częścią stajemy się po prawie pół wieku, oparta jest na mechanizmach demokratycznych. Europejska kultura jest w krajach UE budowana w oparciu o mechanizmy demokracji oddolnej. W 1969r. w Anglii powstał Community Development Projects oddający znaczną część środków i decyzji społecznościom lokalnym zagrożonym biedą, wykluczeniem społecznym i bezrobociem – 40 lat temu! Jeżeli nasze miasta chcą być stolicami kultury, muszą stworzyć skuteczne mechanizmy demokracji europejskiej. Najbardziej efektywny model, to model partycypacyjny, w którym samorządowcy, mieszkańcy, NGOsy są równymi partnerami dialogu społecznego i wspólnie rozwiązują problemy oraz współdecydują o strategiach kulturalnych. Tak więc drogie „Panie”! Życzymy Wam, byście dalej szły tą drogą, bo naprawdę miło jest patrzeć jak zmieniacie się w Kulturalne Obywatelki Europy. Marcin Płocharczyk Etnolog UMK, koordynator programów w Ośrodku Działań Kulturowych Las.

Na szczęście, ku naszemu zaskoczeniu, u niezakwalifikowanych nic takiego się nie wydarzyło. Kilka kolejnych miesięcy po ogłoszeniu werdyktu pokazało, że ESK wywołało prawdziwą ewolucję w polskich miastach. Nie chcą one rezygnować z tego, czym już się stały i dalej chcą iść nową drogą radykalnego ogarniania się. Poznań powołał Sztab Antykryzysowy i wypracowuje strategię kulturalną, precyzyjną do granic możliwości; Bydgoszcz realizuje program „Kultura w budowie” poprzez cykl debat o kulturze i pomysł wypracowania Master Planu dla kultury w oparciu o mechanizmy partycypacji obywatelskiej; Toruń walczy jeszcze sam z sobą o zmianę kulturalnego menu i stworzenie optymalnej dla siebie diety. Lokalne toruńskie NGOsy

181

W latach 90. współzałożyciel grupy społeczno-artystycznej Wzgórze Wolności, Stowarzyszenia Nigdy Więcej. Niezależny koordynator autorskich projektów z zakresu streetworkingu, animacji kulturowej, wykluczenia społecznego i urban artu. Wybrane autorskie projekty: city2city I/II edycja, Urban Project, Urban Vision Quest, re;produkcje,Wieża Babel, academic art I/II, Dźwignia, Akademia Streetworkerów.

Joanna Babińska Animatorka społeczno-kulturalna UWM, założycielka stowarzyszenia Stumilowy Las przekształconego w Ośrodek Działań Kulturowych Las. Koordynatorka autorskiego projektu streetworkingu w kujawsko-pomorskim. Instruktor Podróżującej Pracowni Gliny Dronagirii. Realizatorka projektów z zakresu głębokiej ekologii i pedagogiki podwórkowej. Animatorka kół gospodyń wiejskich. Wybrane autorskie projekty: Psychoglina, Dni Ziemi, Jaskinia, Girlandia, Majolika.



35 mm prezentuje ekskluzywne wydanie filmów Siergieja Paradżanowa na DVD. Najwybitniejsze dzieła znanego reżysera po raz pierwszy w Polsce, w pięciopłytowym ekskluzywnym wydaniu.

ZŁOTA KOLEKCJA SUTNIKA DVD 2011

www.35mm.com.pl www.sputnikfestiwal.pl

Aszik-Kerib Barwy Granatu Cienie zapomnianych przodków Legenda o Twierdzy Suramskiej Kod Paradżanowa

PREMIERA 25 LUTEGO Do nabycia w salonach empik i nie tylko patroni medialni

patroni honorowi


GRAPHUS PACH


GRAPHUS PACH


creators 18

41

106

156

Klara Czerniewska klara.czerniewska@gmail.com

Dorota Halewska dhalewska@gmail.com

Krzysztof Wyżyński www.wyzynski.com

Daniel Mizieliński www.hipopotamstudio.pl

18

46

112

162

Maciej Baszko Trybek bashko.trybek@gmail.com

Łukasz Napora lukasz@lukasznapora.com

Marta Dudziak marta_dudziak@yahoo.com

Anna Demidowicz demid@kofeina.net

28

48

112

162

Łukasz Urbańczyk lukasz.urbanczyk@o2.pl

Magdalena Urbańska urbanska.magda@wp.pl

Maciej Surowiak maciek.surowiak@gmail.com

Edward Pasewicz edward.pasewicz@gmail.com

C 28

R

48, 134, 142

E

A

Franciszek Sterczewski f.sterczewski@gmail.com

Igor Drozdowski www.igordrozdowski.com

Nyco Dyszel www.nycodyszel.com

Łukasz Saturczak saturczak@gmail.com

116

166

28

70

126

166, 170

Paweł Grobelny pawelgrobelny@yahoo.com

Allan Amato mr@allanamato.com

Zosia Zija i Jacek Pióro zosia@zija.net

Dorota Wątkowska d.watkowska@gmail.com

30

78

126

170

MOA – Wojtek Łanecki i Marek Maciuba www.moa.pl

Saverio Palatella www.saveriopalatella.it

Marcin Brylski marcin.brylski@ultimatefashion.pl

Sławomir Magala smagala@rsm.nl

T

O

R

S

Wojciech Gruszczyński wojciech.gr@gmail.com

Aleksandra Jatczak aleksandrajatczak@gmail.com

Marianna Jurkiewicz www.mariannajurkiewicz.com

Ewa Gumkowska efcik@hotmail.com

30

78

134

176

32, 96

86

148

176

Piotr Stokłosa www.photografiq.com

Anna Wyżykowska annawyzykowska@gmail.com

Arobal www. blebazgroly.blog.pl | arobal@o2.pl

Ada Buchholc www.buchholc.blogspot.com

32

86

148

180

Mathieu Mercier www.mathieumercier.com

Aleksandra Kawałko kawalko.aleksandra@gmail.com

Kaja Werbanowska kaja.werbanowska@onet.pl

Katarzyna Toczyńska katatoczynska@gmail.com

32

90, 146

156

180

Hervé Landry herve@pubfiction.net

Krystian Lurka krystian.lurka@gmail.com

Sebastian Frąckiewicz sebastian.frackiewicz@gmail.com

Joanna Babińska, Marcin Płocharczyk biuro-las@o2.pl


Leslie Hsu

Prenumerata

www.take-me.pl /subscribe



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.