STYCZEŃ 2020 NUMER 01 (82) / WYDANIE BEZPŁATNE
Wcale nie muszę być perfekcyjna
#prezentacja
#01
#spis treści styczeń 2020
46
Kulinaria Go vege!
#06 Newsroom
Design, moda, wydarzenia
#14 Temat z okładki
Olga Buława nie jest perfekcyjna
#24 Kultura
#36 Rozmowa miesiąca
#58 Styl życia
#32 Teatr
#42 Rozmowa
#62 Sport
#34 Sztuka
#52 Zdrowie
#70 Trendy towarzyskie
Kino, płyty i wydarzenia w styczniu
Stara diagnoza współczsnej choroby
Wszystkie kształty dźwięku
Jan Englert
Łukasz Orbitowski – między słowami
Pasożyty
Gwiezdne wojny poza ekranem
Jakub Bokiej w sercu światowego futbolu
Kto, z kim, kiedy i dlaczego
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
3
| OD REDAKTORA |
#okładka: NA OKŁADCE: OLGA BUŁAWA FOTO: DOROTA TYSZKA
#01
#redakcja Pierwsze dni stycznia, a my już zwarci, gotowi i przygotowani na wszystko, co może przynieść rok 2020. Wprawdzie nie znamy się na horoskopach numerologicznych, więc nie będziemy zgadywać, co oznacza zestawienie obok siebie dwóch dwudziestek, ale liczymy, że chodzi o coś dobrego. Nie mniej wewnątrz numeru nie drukujemy żadnych apokaliptycznych przepowiedni ani szczęśliwych liczb, które zagwarantują wygraną w loterii. To ponad nasze kompetencje i najszczersze chęci. Robimy to, co potrafimy najlepiej, czyli oddajemy w Wasze ręce pierwszy tegoroczny numer najlepszego szczecińskiego magazynu lifestylowego. Goszcząca na okładce świnoujścianka Olga Buława wyjawia, jak wygląda dwanaście miesięcy życia, kiedy nosi się koronę Miss Polski. Wszystkich, którzy uważają, że to nadludzki wysiłek uspokaja, że wcale nie trzeba być perfekcyjną osobą, żeby osiągnąć tak wiele. Warto wyciągnąć naukę z tych słów. Pod koniec ubiegłego roku znów weszliśmy w uniwersum „Gwiezdnych wojen”. Serial „Mandalorian” i finałowa opowieść o losach Rebelii wprawiły w dobry nastrój, dlatego odwiedziliśmy tematyczne studio tatuażu Star Wars, które znajduje się w centrum Szczecina. Liczba gadżetów związana z tym uniwersum zachwyca, podobnie jak wiedza właściciela Jacka Gałana, który zbierał je wszystkie przez wiele lat. Sporo ciekawych obrazków z Polski przekazał nam pisarz Łukasz Orbitowski, który właśnie święci triumfy ze swoją powieścią „Kult”, zaś Jan Englert wyjaśnił czym różni się artysta od rzemieślnika. To bardzo ciekawa teoria, zaś trzymając się jej chcielibyśmy robić dla Was magazyn na wysokim artystycznym poziomie, trzymając się sprawdzonych kanonów rzemiosła. Zostańmy razem na kolejny rok. Jarosław Jaz / Redaktor naczelny
4
Nowy Rynek 3, 71-875 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@polskapress.pl www.mmtrendy.szczecin.pl Redaktor naczelny: Jarosław Jaz Product manager: Paulina Wojtyła Producent: Agata Maksymiuk Redakcja: Oskar Masternak, Bogna Skarul, Małgorzata Klimczak, Tomasz Kuczyński, Anna Folkman Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Dystrybucja: Piotr Grudziecki Druk: COMgraph Sp. z o.o. Prezes oddziału: Piotr Grabowski Reklama: tel. 697 770 103, paulina.wojtyla@polskapress.pl Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Dorota Stanek
Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy
#prezentacja
| NEWSROOM |
5 szczecińskich „Szczeciński sztos”, projektów czyli kawa muzycznych do obserwowania po naszemu w 2020 by Jarek Jaz
#1 Dynasonic. Etykieta dubwave pewnie niewiele
powie osobom, które jeszcze nie słyszały hipnotycznych dźwięków Dynasonic. W najbliższych miesiącach pora nadrobić zaległości, tym bardziej, że ich debiutanckie wydawnictwo z 2019 roku zostało powszechnie przyjęte z dużym entuzjazmem. Muzycy znani m.in. z Kristen i niegdyś bardzo interesującej formacji Pogodno razem tworzą niezwykłe eksperymentalne formy, inspirowane dubem oraz elektroniką, czego wyrazem był występ na OFF Festivalu.
#2 Marszałek. Wyrzut sumienia szczecińskiej klasy
średniej, telewizyjnych celebrytów, nieuczciwych polityków, faszystów i innych szumowin chodzących po ziemi. Żywy dowód na to, że jeden człowiek może być jednocześnie basistą, perkusistą, autorem liryków, vidżejem, filozofem, twórcą i tworzywem. Otwierając trzecią dekadę XXI wieku, Marszałek nie odpuszcza nikomu, obudowując swoje zaangażowane teksty coraz bardziej atrakcyjną formą. Jego występ na Dniach Morza mógłby rozpocząć rewolucję.
#3 Enemigos del Silencio. O ich debiutanckiej płycie, która lada moment pojawi się na rynku już teraz mówi się z wypiekami na twarzy. Na razie ogrywają się w szczecińskich klubach i salach prób, ale za moment ta gitarowa psychodela może być bardzo pożądanym zjawiskiem na festiwalowych scenach. #4 Tropiki. Producent kojarzony z dźwiękami bardzo
adekwatnymi do pseudonimu, który przyjął. Zadebiutował w barwach Flirtini records, a jego muzyka to połączenie ciepłych barw syntezatorów z egzotycznymi rytmami lat 80. Funk, neon music i elektronika.
#5 Local Disco Allnighter. Etos didżeja ewolu-
ował przez lata wraz ze zmianami w kulturze i technologii. Ten szczeciński kolektyw potrafi jednak w udanych proporcjach łączyć przeszłość z teraźniejszością i przeć do przodu. Dzięki nim przetańczysz jeszcze niejedną noc.
6
Szczecin pachnie już nie tylko czekoladą, ale i kawą. Lokalna palarnia kawy Qualia Caffe, która swoją siedzibę ma na prawym brzegu miasta, wypuściła na rynek kompozycję ziaren o oryginalnej nazwie „Szczeciński Sztos”. Skąd pomysł na stworzenie lokalnej mieszanki? - Ośmieleni sukcesem naszego roastera (palacza kawy) na Mistrzostwach Polski Roasters 2019, postanowiliśmy stworzyć szczególną mieszankę dla wszystkich osób poszukujących nietypowych smaków, jak i tych, którzy do tej pory nie mieli styczności z kawami segmentu „specialty” - opowiada Adrian Małachowski, właściciel Qualia Caffe. Mieszkanka miała swoją premierę podczas największego w regionie festiwalu kawy i herbaty – Baltic Caffeine Festival w Starej Rzeźni. Wydarzenie było również okazją do zapoznania się z niestandardowymi technikami parzenia kawy – dripem, chemexem czy aeropressem, a także do rozmów z baristami i zakupów. (am)
#prezentacja
Foto: Sebastian Wołosz
| NEWSROOM |
Pomaganie jest… modne Na chwilę przed końcem roku w Salonie Marella odbył się specjalny pokaz mody, z którego częściowy dochód został przekazany na pomoc podopiecznym Oddziału Onkologii i Hematologii SPSK1 PUM, przy Unii Lubelskiej w Szczecinie. To kontynuacja inicjatywy z poprzednich lat, kiedy dzięki zaangażowaniu klientek butiku i uczestnikom imprezy, udało się zakupić niezbędne termometry i ciśnieniomierze oraz gry planszone i zabawki dla małych, dzielnych pacjentów. Organizatorki, korzystając z okazji, postanowiły też zorganizować zbiórkę słodyczy, artykułów papierniczych i misiów Fundacji TVN Nie Jesteś Sam. (am)
8
#prezentacja
Tworzymy meble na indywidualne zamówienie klienta. Nasze usługi obejmują cały proces – od projektu aż po jego wykonanie. Słuchamy, planujemy i realizujemy, spełniając marzenia o pięknych wnętrzach.
| NEWSROOM |
Foto: materiały własne
Nikonorov zachęca do odkrywania siebie
Milita Nikonorov, projektantka mody ze Szczecina, wypuściła na rynek nową kolekcję. Seria nosi nazwę „Freedom”. Na pierwszy plan wysuwają się tu lata 80. i 90.: fasony zdobione bufkami i draperiami, poszerzane rękawy kontrastujące z dopasowaną talią. Kolorem przewodnim jest czerń, na której tle połyskują złote klamry i guziki. Po raz kolejny projektantka sięga też po kolorowe druki, które tworzy w swoim studio. Tym razem łącząc je ze sobą na zasadach pozornych kontrastów: panterka z kwiatami. - Inspiracją był dla mnie okres, w którym dorastałam i kształtowałam swój światopogląd – zdradza projektantka. - Czas, w którym liczyła się oryginalność, a top modelki, aktorki czy piosenkarki potrafiły swoje cechy charakterystyczne przekuć na znak rozpoznawczy. Chciałabym, aby ta kolekcja pomogła kobietom odnaleźć siebie - tę prawdziwą, tę, której naprawdę nic nie brakuje i zrozumieć, że ich siła tkwi w tym, że każda z nich jest inna i niepowtarzalna. (am)
10
#prezentacja
CHIRURGIA ESTETYCZNA
MEDYCYNA ESTETYCZNA:
• powiększanie piersi implantami
• kwas hialuronowy
Motiva oraz implantami B-Lite
• botoks
• operacja ginekomastii
• lifting radiowy
• korekta powiek
• nici liftingujące
• zmniejszanie piersi
• mezoterapia
• plastyka brzucha, ud i ramion • liposukcja • labioplastyka • korekta uszu
CHIRURGIA OGÓLNA • operacje tarczycy • operacje pęcherzyka żółciowego • operacje przepuklin
| NEWSROOM |
Pierwsza ormiańskogruzińska piekarnia z ofertą gastronomiczną w Szczecinie Szczecinianie pokochali ormiańsko-gruzińskie wypieki i wszystko wskazuje na to, że wkrótce pokochają ormiańsko-gruzińską kuchnię. Piekarnia z ofertą gastronomiczną otworzy się już w styczniu przy alei Wojska Polskiego 5 pod znanym szyldem “Marukyan”. Na miejscu będzie można zamówić nowości, których próżno szukać w innych lokalach: chaczapuri adżarskie, pierożki chinkali, lamadżu, barszcz ormiański, ormiański kebab czy gołąbki zawijane w liście winogron. Nie zabraknie też chlebka puri wypiekanego na miejscu z naturalnych składników w glinianym piecu tondir oraz słodkich i wytrawnych przysmaków cukierniczych. Do każdego dania będzie można dopasować ormiańskie piwo, wino, kawę lub herbatę. I choć zapowiadamy to otwarcie, jeszcze podczas trwania ostatnich szlifów w lokalu, jedno jest już pewne - nowa piekarnia “Marukyan” z ofertą gastronomiczną, jak na prawdziwą ormiańsko-gruzińską kuchnię przystało, będzie miejscem gdzie każdy naje się do syta.
Foto: Andrzej Szkocki
*Wypieków piekarni “Marukyan” można również spróbować w Szczecinie przy alei Niepodległości 28, na ryneczku Pogodno, na ryneczku Manhattan oraz w galerii Hosso w Policach.
Premiera kalendarza społeczności LGBTQ Tradycyjnie, tuż przed końcem roku w klubie LOVE All Together, odbyła się premiera najnowszej edycji pierwszego w Polsce kalendarza społeczności LGBTQ. W tym roku projekt nosi nazwę „Vogue Your Face”. To inicjatywa dla wszystkich ludzi wychodzących poza strefę komfortu, dla których zmienianie świata jest środkiem ekspresji siebie, a voguing jest jego emanacją. Wydarzenie przyciągnęło tłumy. Zdjęcia do kalendarza wykonał Piotr Rychlicki, absolwent warszawskiej Akademii Fotografii. Twórca pierwszego kalendarza LOVE Faces 2016. Za wizaż odpowiadała Monika Grzegórzek, dyplomowana wizażystka i stylistka fryzur, która podąża drogą nieustannych wyzwań. Inicjatorem akcji jest niezmiennie klub LOVE Club All Together. (am)
12
Johny West CBD otwiera kolejny punkt Nowy sklep z produktami konopnymi w centrum Szczecina!
Kameralny Prasad Produkty na bazie konopi szturmem zdobywają uznanie szczecinian. Już od stycznia pod szyldem Johny West CBD znanym z Niebuszewa, swoją działalność rozpocznie nowy punkt przy ulicy Jagiellońskiej 11 w centrum Szczecina. Klienci znajdą na półkach olejki i susze CBD, żywność, kosmetyki oraz suplementy diety. Produkty z konopi siewnych są w pełni legalne i bezpieczne, a co więcej nie mają właściwości psychoaktywnych i nie powodują odurzenia. Z oferty Johny West CBD korzystają wszyscy bez względu na płeć czy wiek- można tu wymienić zarówno osoby starsze, sportowców, a także ludzi biznesu. Wszystko to za sprawą potwierdzonych naukowo, właściwości CBD, które wspiera leczenie m.in. bezsenności, cukrzycy, depresji, stanów zapalnych, nerwic, a także wielu innych schorzeń. Wykazuje również działanie relaksujące i odprężające. Co ważne Johny West CBD, to nie tylko punkt sprzedaży produktów konopnych, ale też miejsce, w którym można poszerzyć swoją wiedzę na temat CBD. Najlepiej przekonać się o tym samemu odwiedzając nowy punkt przy ulicy Jagiellońskiej 11. Johny West CBD ul. Staszica 1 - Manhattan - Pawilon 47C oraz ul. Jagiellońska 11 FB: @Johny West CBD - Szczecin - Manhattan Insta: @johnywestcbd_manhattan
Prasad to niewielka, kameralna i przytulna restauracja w pobliżu Urzędu Miasta i Jasnych Błoni. Powstała trzy lata temu z wielkiej pasji do gotowania, miłości do natury i zdrowego trybu życia. W kuchni Prasad serwowane są autorskie dania Magdaleny Lachowicz, właścicielki i szefowej lokalu. Ceny są bardzo przystępne i wahają się w granicach od 8 do 25 zł. Jest to doskonałe miejsce na codzienny, szybki lunch, obiad czy przekąskę. Prasad cieszy się wielkim powodzeniem wśród wegan, ale także wśród osób poszukujących ciekawostek kulinarnych na lokalnym rynku. Spore zainteresowanie wzbudza u gości, którzy chcą urozmaicić swoją dietę w posiłki warzywne, tak aby ich dieta była bardziej pożywna. Prasad zajmuje się też organizacją cateringów okolicznościowych oraz wykwintnych eleganckich dań na specjalne okazje. Szczegóły, menu oraz ceny przygotowywane są indywidualnie na potrzeby zamawiającego. - Dzięki temu że używam w swojej kuchni naturalnych ziół i przypraw oraz produktów bardzo dobrej jakości mogę uzyskać intensywne smaki i doznania, nawet z najprostszych kombinacji -podsumowuje Magdalena Lachowicz. - Zapraszam wszystkich do degustacji
Prasad - Zygmunta Felczaka 8B, Szczecin pn-pt – 11-18, sobota – 12-18
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
13
Foto: Dorota Tyszka
| TEMAT Z OKŁADKI |
14
| TEMAT Z OKŁADKI |
Wcale nie muszę być perfekcyjna Olga Buława, świnoujścianka i Miss Polski 2018 po roku reprezentowania kraju jako najpiękniejsza kobieta, oddała koronę. Nową miss została Magdalena Kasiborska z Zabrza. Gala finałowa konkursu odbyła się 8 grudnia w Katowicach. W tym samym czasie Olga na drugim końcu świata, w Atlancie, podczas gali Miss Universe walczyła o tytuł najpiękniejszej kobiety świata i koronę wartą 5 milionów dolarów! AUTOR JOANNA MARASZEK / FOTO RÓŻNI AUTORZY
- Ten rok minął zdecydowanie za szybko i bardzo żałuję, że nie mogłam ukoronować mojej następczyni - mówi Olga Buława dla magazynu MM Trendy. - Paradoksalnie, nauczyłam się w tym czasie, że nie muszę być perfekcyjna. Wystarczy, gdy jestem sobą. Nie ma ludzi idealnych, ale wszyscy jesteśmy wyjątkowi. Z tej wyjątkowości należy czerpać i nie bać się jej. Jeśli akceptujemy siebie, łatwiej dostrzegać nam piękno w innych i dzielić się pozytywną energią. Czasem jedno spojrzenie, jeden ciepły gest może odmienić czyjś los na lepsze. Pod-
sumowując, ten rok pokazał mi, że jeśli o czymś marzysz i dasz z siebie wszystko, cały twój wysiłek zostanie nagrodzony. Życzę wszystkim wytrwałości w dążeniu do celu, radości z tego co robią i wiary w siebie bez wymówek, że coś jest niemożliwe.
Cześć, Polsko Podczas wyborów Miss Universe, koronę najpiękniejszej zdobyła Miss RPA Zozibini Tunzi. Olga wróciła do Polski
z innym tytułem - Miss Congeniality, czyli Miss Przyjaźni. Otrzymała go dzięki głosom pozostałych uczestniczek. To one wybierały najbardziej przyjacielską i koleżeńską spośród rywalek. Warto dodać, że w konkursie brało udział 90 uczestniczek z całego świata. - Oszalałam, bo wygrałam najlepszy tytuł, jaki można wygrać na tych wyborach! Tyle osób na mnie głosowało, że szok! - nagrała chwilę po otrzymaniu tytułu na swoim Instastories. Olga wyleciała do Stanów Zjednoczonych pod koniec listopada. Zarówno
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
15
| TEMAT Z OKŁADKI |
świecie, ale też pamiątki. - Tradycją jest, że uczestniczki dają sobie wzajemnie pamiątki - mówi Olga. - Z Polski przywiozłam antystresowe samolociki z pianki. Do każdego dołączyłam dedykację z dopiskiem: konkursy piękności mogą być stresujące, w razie potrzeby po prostu ściśnij samolocik – opowiada Olga. – Od innych kandydatek dostałam m.in. biżuterię, magnesiki na lodówkę, breloczki.
ona, jak pozostałe reprezentantki krajów z całego świata, na przygotowanie się do gali finałowej miały tydzień. Czasu było nie wiele, zwłaszcza, że dziewczęta w tym czasie nie tylko ćwiczyły układy, ale także angażowały się w pomoc charytatywną, odbywały sesje i wywiady. - To niezwykłe doświadczenie. Czas, który tam spędziłam był niezwykle intensywny - opowiada Olga. Przygotowania do finałowej gali Miss Universe były też niezwykłym przeżyciem. W tym czasie uczestniczki zdążyły się poznać i polubić, choć, co zaskakujące, w większości nie znają swoich imion. - Zwracałyśmy się do siebie nazwami krajów. Zdążyłam przywyknąć do tego, że witano się ze mną „Cześć, Polsko” i pewnie będzie mi tego brakowało opowiada Olga.
Perły i kamienie To przywitanie było całkiem słuszne, bo przecież Olga reprezentowała nasz kraj, zaś w strojach, w których wystąpiła, nie zabrakło patriotycznych akcentów. Suknie projektu Patrycji Kujawy, o któ-
16
rych można z powodzeniem powiedzieć, że to arcydzieła, inspirowane były narodowym godłem. Pierwsza, zrobiona była z białych piór i pereł. Druga, finałowa, z czerwonych kamieni. Biała suknia nawiązuje do Bielika. Ma tren - ogon o długości trzech metrów i półtorametrowe skrzydła. Do zrobienia skrzydeł użyto ok. 10 000 gęsich piór. Samo stworzenie i ozdobienie stelaża trwało około 3 tygodnie i zajmowało od 12 do 18 godzin dziennie. Suknię wykonano z cielistej siatki, pokrytej różnej wielkości perłami. Nie lada wyzwaniem było przetransportowanie jej na inny kontynent, ale się udało. Była tak szczelnie zapakowana, że do Atlanty doleciała z pierwotnym stanem piór. Jak zapewnia Olga, suknia jest bardzo lekka i poruszanie się w niej jest całkiem wygodne. Jako jeden z najmilszych momentów w całej gali Olga wspomina wyjście uczestniczek w strojach wieczorowych.
Ściśnij samolocik Po gali Miss Universe zostaną nie tylko wspomnienia i znajomości na całym
Ostatnie dwa tygodnie dla Olgi były wyjątkowo intensywne, ale za sobą ma cały rok nowych doświadczeń. Mam ogromny sentyment do konkursu Miss Polski, to był wspaniały i pracowity rok - mówi Olga Buława. - Przez cały czas pracowałam zawodowo. Jestem stewardessą, więc latałam. Korona też była ze mną w podróży. Zabrałam ją między innymi na Sri Lankę czy do Miami. Uczestniczyłam w wielu niezwykłych wydarzeniach, poznałam mnóstwo osób i spróbowałam wielu ciekawych rzeczy. Nawet byłam w kabarecie (śmiech). Nie spodziewałam się takich chwil. Nie wiedziałam że mogę być tak odważna i, że mogę przełamać mój brak pewności siebie. Na pewno dzięki konkursowi mocno spełniłam swoją kobiecość. A jak zaczęła się ta przygoda? - Do udziału w konkursie namówiła mnie przyjaciółka, która stwierdziła, że to dobry pomysł na uleczenie braku pewności siebie - opowiada Olga. - Mam w życiu ogromne szczęście do kobiet, które mnie otaczają. Przez cały czas bardzo wspierała mnie mama, która nawet pomagała mi się pakować na wylot do Atlanty. Od uczestniczek konkursu piękności również doświadczyłam wiele ciepła, wsparcie i przyjacielskich relacji.
Zdjęcia: w sukni ze skrzydłami - foto Anna Szubert / w samolocie - Olga Buława Miss Polski FB - foto: archiwum prywatne / z filiżanką - foto: Dorota Tyszka
| TEMAT Z OKŁADKI |
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
17
| EDYTORIAL |
Between colors Rafał Torkowski, finalista Top Model w śmiałej sesji Dastina Kouhana
MODEL RAFAŁ TORKOWSKI / MUA KINGA WARAKOMSKA / DESIGNER ALEX SZCZUREK, OLENA DIDORA (ZŁOTY KOMBINEZON) , ROBERTA BOROWIEC (POMARAŃCZOWY GARNITUR) / PHOTO DASTIN KOUHAN
| EDYTORIAL |
| EDYTORIAL |
| KULTURA |
#nie możesz przegapić czącą spraw istotnych. Apetyt na życie z żalem i łzami. Własne słońce z nocą i mgłą. Wszak cytując fragment pieśni tytułowej: „rzeczy tylko dwie są trwałe – radość i ból istnienia”. 14 stycznia, Filharmonia, godz. 19, bilety 99-149 zł
„Piaf” w Teatrze Polskim Edith Piaf – francuska pieśniarka. Drobna, o kruchej posturze, a głosie tak mocnym i przepełnionym emocjami, że trafiał do serc ludzi na całym świecie. Sztuka Pam Gems to portret tej wybitnej artystki, ukazujący ją nie tylko w świetle reflektorów, ale i za kulisami, w życiu prywatnym. Oba te światy przenikały jednak te same uczucia: nienasycenie życiem, szaleńcza tęsknota za miłością, za byciem kochaną. Przez tłumy i przez tego Jedynego… W spektaklu zabrzmi kilkanaście piosenek Piaf. Aktorom towarzyszyć będzie zespół grający muzykę na żywo. W roli głównej Sylwia Różycka. 25 stycznia, Teatr Polski, godz. 19, bilety 80 zł
Alicja Majewska „Żyć się chce” Album z premierowym materiałem Alicji Majewskiej to jak zwykle wydarzenie dużego kalibru. Dwa i pół roku po płycie „Wszystko może się stać”, ikona polskiej piosenki powraca z kolekcją nagrań. W typowy dla siebie sposób łączy tu nieustającą pogodę ducha z refleksją doty-
24
Maria de Buenos Aires „Maria de Buenos Aires” jest jedyną operą Astora Piazzolli, do której libretto napisał jeden z największych znawców i historyków tanga, a do tego poeta – Horacio Ferrer. Opowiada ona o kobiecie będącej ucieleśnieniem miasta Buenos Aires. Na potrzeby produkcji libretto zostało przełożone na język polski przez dwóch wybitnych pisarzy – Jacka Dehnela i Szymona Żuchowskiego. Obsada spektaklu opiera się o dwóch wybitnych śpiewaków specjalizujących się w tangu – Sandrę Rumolino i Valentina Diego Floresa. Oboje pochodzą z Argentyny i są obecnie najlepszymi wykonawcami tej operity na świecie. Partię Duende wykona wybitny polski aktor - Bronisław Wrocławski. 4, 5 stycznia, Pleciuga, godz. 19, bilety 120 zł
Piotr Rubik moja historia „Moja historia” to wyjątkowe, muzyczne spotkanie z Piotrem Rubikiem. Koncert jego największych przebojów w wykonaniu znakomitych solistów oraz zespołem muzycznym, którzy przedstawią zupełnie nowe, a czasem nieoczekiwane interpretacje tych jakże lubianych piosenek. Co więcej, Piotr Rubik opowie ciekawe historie związane z poszczególnymi utworami, a nawet wciągnie publiczność do wspólnego śpiewania! Wraz z Piotrem Rubikiem w koncercie Moja historia występują: Agnieszka Przekupień, Marta Moszczyńska, Marcin Januszkiewicz i Michał Gasz. 23 stycznia, Filharmonia, godz. 17.30, 20.30, bilety 99-249 zł
The Manhattan Transfer w Filharmonii Zadziwiający i perfekcyjni The Manhattan Transfer wystąpią na scenie w złotej sali koncertowej szczecińskiej Filharmonii, gdzie zabrzmi mistrzowskie połączenie gatunków i stylów: jazz, R&B, doo-wop,
| KULTURA |
zobaczyć w najnowszym programie bezkompromisowego, kompletnie oszalałego muzycznego show. Tylko tutaj piękne i zmysłowe kobiety, eleganccy i czarujący mężczyźni wspólnie zawadiacko wywracają klasykę do góry nogami i tworzą rozrywkę na najwyższym poziomie. To zderzenie zapierającej dech w piersiach urody i ogromnego talentu, gdzie prawdziwy styl łączy się z poczuciem humoru. 12 stycznia, Filharmonia, godz. 15.30, 18.30, bilety 140-180 zł
bebop. Ta grupa wokalna zasłynęła na świecie pod koniec lat 70. XX wieku wykonaniem utworu „Chanson d’amour”. Status TMT umocnił się, kiedy otrzymali 12 nominacji do nagrody Grammy za album „Vocalese” z 1985 roku, który tym samym stał się drugim albumem z największą liczbą nominacji po albumie „Thriller” Michaela Jacksona. Od tego czasu cieszą się nieprzemijającą sławą jako grupa, jednocześnie z powodzeniem rozwijając swoje kariery solowe. 20 stycznia, Filharmonia, godz. 19, bilety 40-90 zł
Jazz Band Młynarski - Masecki Muzyczny czar wspomnień. Grażyna Brodzińska i goście
Kobiecym głosem w rytmie tanga i walca Pierwszy koncert w 2020 roku w Starej Rzeźni, będzie koncertem karnawałowym, ale w bardzo eleganckim i klasycznym wydaniu. Julita Kożuszek-Borsuk, polska aktorka teatralna, filmowa, telewizyjna i dubbingowa, także tancerka, choreograf, wokalistka, wykona najpiękniejsze polskie piosenki między innymi: „Od nocy do nocy” Haliny Kunickiej czy „Walc Embarass” Ireny Santor. Usłyszymy także klasyki Mieczysława Fogga czy Franka Sinatry. Julita Kożuszek jest aktorką i wokalistką występującą na stołecznych scenach. Popularność zdobyła, dubbingując kultową Świnkę Peppę w animowanej serii dla dzieci. W Starej Rzeźni artystkę zobaczymy i usłyszymy w zupełnie innej odsłonie. 4 stycznia, Stara Rzeźnia, godz. 18, bilety 35-45 zł
Wyjątkowy koncert niekwestionowanej gwiazdy polskiej sceny muzycznej – Grażyny Brodzińskiej. Niezmiennie pełne sale koncertowe i bilety wyprzedawane w mgnieniu oka najlepiej podsumowują popularność artystki. Najnowszy projekt „Muzyczny czar wspomnień”, przeniesie widza w krainę przebojów operetkowych i musicalowych oraz piosenek ze światowego repertuaru. Podczas koncertu będzie można posłuchać m.in. „V Symfonii Beethovena”, charyzmatycznego czardasza „Zagraj mi, cyganie” z operetki „Dama z portretu”, przeboju „You Rise Me Up” czy instrumentalnego „Libertango”. Dynamiki wydarzeniu dodadzą utwory w latynoskim klimacie – „Bésame Mucho”, „La Bella Tangolita” oraz „Aquarela do Brasil”. Na scenie z Grażyną Brodzińską pojawią się utalentowani soliści reprezentujący różne gatunki i style muzyczne. 13 stycznia, Filharmonia, godz. 19, bilety 110-150 zł
Waldemar Malicki i Filharmonia Dowcipu
Jazz Band Młynarski–Masecki zaprezentuje w Szczecinie utwory z drugiej płyty, zarejestrowane w maju 2019 roku. Są to polskie piosenki sprzed kilkudziesięciu lat, nagrane w aranżacjach orkiestrowych, za które odpowiada oczywiście Marcin Masecki. Materiał został zarejestrowany na taśmę w łódzkim Tonn Studio. Miks i mastering wykonano w pełni analogowym środowisku, a miks sprawdzany był w mono. 26 stycznia, Filharmonia, godz. 19, bilety 50-60 zł
Jubileusz Impro z Krypty 4. rocznica powstania Klubu Komediowego Grupa Impro z Krypty. Klub Komediowy oraz Grupa Impro z Krypty działa przy Teatrze Piwnica przy Krypcie i z powodzeniem rozwija sztukę tworzenia interaktywnych widowisk, niepowtarzalnych scen komediowych. Grupę tworzą aktorzy szczecińskich teatrów m.in. Adrianna Janowska-Moniuszko, Marta Uszko-Tychulska, Katarzyna Nowak, Adam Kuzycz-Berezowski, Rafał Hajdukiewicz, Paweł Niczewski, Wojciech Sandach, Maciej Sikorski, Mateusz Wiśniewski, Kacper Odrobny – pianino. 24 stycznia, Zamek, godz. 21.30, bilety 25 zł
Dowcipne skecze muzyczne, perfekcyjne wykonanie i zaskakujące aranżacje w wykonaniu charyzmatycznego wirtuoza i zjawiskowego zespołu będzie można
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
25
| KINO |
#kino w styczniu zobaczymy Bogusława Lindę, Cezarego Pazurę i Artura Żmijewskiego. Wśród nowych aktorów liczymy na dobrą rolę Marcina Dorocińskiego i taką jak zawsze Sebastiana Fabijańskiego. Piosenkę, która film promuje szlachetnie pominiemy.
miast bohaterką czarnej komedii Quentina Dupieux jest... kurtka z frędzlami. To ona staje się fetyszem niejakiego Georges’a, przegranego gościa, który po zakupie zamszowego ciucha zaczyna marzyć o sławie filmowca. Wydawszy ostatnie pieniądze, mężczyzna błąka się po francuskiej prowincji, z każdym dniem zbliżając się coraz bardziej do granicy obłędu. Zaczepia ludzi, gada z frędzlami, chwyta za kamerę, snuje się po wzgórzach. W siatkę swoich fantazji, zmyśleń i kłamstw wciąga miejscową barmankę, która nocami hobbystycznie przemontowuje stare produkcje.
Judy 2019
Renée Zellweger jako Judy Garland u szczytu popularności scenicznej. Jest zima 1968 roku. Cudowne dziecko sceny i wielkiego ekranu, dziewczyna, która podbiła serca światowej publiczności dzięki niewinnej urodzie, niezwykłemu głosowi i szczególnej charyzmie. Wraz z wielkim sukcesem przyszła samotność, nieszczęśliwe miłości, cztery burzliwe małżeństwa, a z czasem coraz mniejsze zainteresowanie publiczności, gorsze kontrakty, chałtury. W tym właśnie momencie życia poznajemy Judy Garland w filmie Ruperta Goolda. Zmęczona życiem artystka, której największym pragnieniem jest zapewnienie spokojnego bytu swoim ukochanym dzieciom.
Gorący temat (Bombshell) / 2019
Psy 3. W imię zasad. 2020
Kto widział dwie poprzednie części „Psów” ten wie, co panowie robili w imię zasad. Miło nie było. Tym razem, po 25 latach odsiadki Franz Maurer wkracza w nową Polskę, gdzie nic nie jest takie, jak zapamiętał. Wkrótce ponownie spotyka Nowego. W obsadzie ponownie
26
Deerskin
(Le daim) / 2019 „Ta kurtka jest symbolem mojej indywidualności i wiary w wolność jednostki” mówił o swojej kurtce z wężowej skóry Nicolas Cage w „Dzikości serca”. Nato-
Stacja The Fox News to jedna z największych telewizji informacyjnych w USA. Praca w niej otwiera drzwi do wielkiej dziennikarskiej kariery i równie wielkich pieniędzy. Żeby ją dostać i utrzymać, a potem wspiąć się po szczeblach kariery trzeba zadowolić jej twórcę i despotycznego szefa Rogera Ailesa. W przypadku kobiet pracujących w stacji, słowo „zadowolić” ma bardzo dosłowne znaczenie. Zaczyna się od niewybrednych żartów, aluzji, a kończy na erotycznych
| KINO |
propozycjach nie do odrzucenia. Ten stan rzeczy trwa przez lata, a dziennikarki stacji przechodzą koszmar. Trzy kobiety, będące na różnych szczeblach medialnej drabiny znajdują w sobie siłę, by wreszcie powiedzieć dość. Jednak Ailes nie zamierza się poddać bez walki.
mówi nie tylko o procesie uczenia się języka polskiego, lecz także o tym, jak wyobrażenia o dorosłości zderzają się z rzeczywistością. Film Mateja Bobrika ma słodko-gorzki smak dorastania.
Poznajmy się jeszcze raz Nasza mała Polska 2019
Co roku kilkanaścioro młodych Japończyków rozpoczyna studia na Wydziale Polonistyki Tokijskiego Uniwersytetu Studiów Zagranicznych. Jednym z obowiązkowych zadań studentów drugiego roku jest wystawienie sztuki teatralnej w języku polskim. „Nasza mała Polska”
(La belle époque) / 2019 Zagubiony w świecie nowych technologii, wzdychający do telefonów stacjonarnych, papierowych książek i wąsów rysownik komiksów Victor (Daniel Auteuil), nieoczekiwanie dostaje propozycję nietypowej podróży w czasie. Mężczyzna przyjmuje ją tym chętniej, że jego małżeństwo się sypie, a żona Marianne (Fanny Ardant) w niczym
nie przypomina cudownej dziewczyny, w której kiedyś się zadurzył. Wybiera więc lata 70., by znów móc wejść do baru „Belle Epoque”, bezkarnie zapalić papierosa przy stoliku i czekać, aż w drzwiach pojawi się rudowłosa, seksowna, niezależna Marianne. Odtworzona na jego życzenie epoka wydaje się Victorowi o wiele prawdziwsza niż współczesność, w której wszystko od międzyludzkich relacji przez pracę, po sztukę - staje się wirtualne.
Podziel się z nami swoją opinią! Napisz do nas na FB!
| MUZYKA |
TOP 10 albumów 2019 by Jarek Jaz (MM Trendy)
King Midas Sound Solitude
(Cosmo Rhythmatic) Ten materiał nie zmieścił się w i tak mocno eklektycznej ofercie Ninja Tune, z którą współpracował wcześniej KMS. Nic dziwnego. Muzycznie to dronowa rozwałka, lirycznie zaś przejmujący smutek, gorycz i bezdenny żal podane głębokim barytonem Rogera Robinsona. Choć premiera odbyła się w walentynki, takiego zestawu nie zniósłby żaden klubowy parkiet. Prędzej festiwalowa scena Unsoundu lub OFFa. Kolejna odsłona muzycznych projektów Kevina Martina aka The Bug to poszerzanie jego eksperymentów w kierunku basowo-syntezatorowej pseudomaterii obficie oblanej spoken word.
The Comet is Coming Trust In The Lifeforce Of The Deep Mystery (Impulse!)
28
2019 zostanie zapamiętany jako Rok Komety. Nie chodzi tym razem o ciało niebieskie, które przelatywało gdzieś w okolicy Ziemi, choć jeśli mocno pójdziemy w metafizykę, to analogie by się znalazły. The Comet is Coming to porcja potężnego futurystyczna jazzu, poszukującego inspiracji w kosmicznych dźwiękach mistrza Sun Ra, hard rocku i muzycznych eksperymentach rodem z EDM. Zagrana z ogromny polotem i zwierzęcą wręcz energią. Rok zakończyli wydaniem EPki „The Afterlife”, ale nie jest to zapewne ich ostatnie słowo.
Mark de Clive-Lowe Heritage I & II
ciekawych miejsc, do których warto pojechać. Jazz, fusion, dub, reggae i dużo więcej.
(Ropeadope) W ciągu minionych dwunastu miesięcy Mark de Clive-Lowe wydał dwie części „Heritage” z własnym zespołem w LA, nagrywał z japońskimi muzykami z Ronin Arkestra, produkował remiksy, koncertował. Sporo go było na nagłówkach portali zajmującymi się jazzem, nieco mniej w tych, które piszą o house i muzyce klubowej. „Heritage” to projekt, w którym Mark de Clive-Lowe oddaje hołd swoim japońskim korzeniom. Muzyka jest wyciszona, nieco uduchowiona i kontemplacyjna. Wciąż brzmi tak wyśmienicie jak niegdyś, ale oferuje zupełnie innego rodzaju emocje.
Ezra Collective
You Can’t Steal My Joy (Enter the Jungle) Jazz z Londynu po raz pierwszy, ale wcale nie ostatni. Jeśli eksplozja eklektycznej muzyki z serca Wielkiej Brytanii, to odpowiedź młodych ludzi na breksitowy syf, to za moment będziemy musieli przemycać ich płyty przez zieloną granicę. Ezra Collective to kwintesencja wielu lat grania, udanych kolaboracji, talentu świetnych muzyków i przyszłości brytyjskiego jazzu. Muzyczne podróże do Afryki, Los Angeles, Sao Paulo i kilku innych
King Gizzard & the Lizard Wizard Fishing for Fishes (Pias) Muzyczny dowcip roku, który ani przez moment nie zajeżdża sucharem. Blues, boogie, harmonijka ustna, melodyjne wokalizy. Lądujemy w świecie wideoklipów ZZ Top,
| MUZYKA |
ale takim bardziej wynaturzonym. Jak w lynchowskim Bang Bang Bar, gdzie kończył się każdy z odcinków ostatniego sezonu Twin Peaks. Wesołkowate, psychodeliczne boogie prowadzi do finału, gdzie eksploduje w elektronicznym „Acarine”, ale dzieło wieńczy potężne electro „Cyboogie”, przy którym ostatnia retro płyta Daft Punk mogłaby służyć zaledwie za efektowną podstawkę.
skiego undergroundu. Melodyjna, taneczna, bezpretensjonalnie urocza i szczera. Momenty, kiedy punk z Europy spotyka się z polirytmią z serca Czarnego Lądu i doskonale na tym wychodzi. Trzy dziewczyny stanowiące trzon Trash Kit wiedzą, że nie muszą się śpieszyć, by osiągnąć oczekiwany efekt. Stawiają więc na przestrzeń i delikatność. Punkowy, rwany wokal gładko płynie na fragmentach melodii, zapętla się na gitarowych solówkach i perkusyjnych pasażach. Nie usiłuje wbijać do głowy listy zagrożeń czyhających dziś ze strony polityki czy kapitalizmu, raczej szuka miejsca i rozwiązań, by wszystkim żyło się lepiej.
Turn To Clear View
Untitled (18 Artists)
(Brownswood)
(The Vinyl Factory)
Nérija Blume
Trash Kit Horizon
(Upset! The Rhythm) Post-punkowa hybryda z londyń-
opowiedziana przez emce Roberta Piernikowskiego, to otwarcie wrót do światów, z którymi wcześniej nie mieliśmy okazji obcować ani na albumach Synów, ani na poprzedniej jego solówce. Natykamy się tu na Brodkę, Hadesa, Kachę Kowalczyk z Coals oraz Adama Repuchę, którzy w hermetyczne wersy Piernikowskiego wnoszą swoje, równie odrealnione opowieści. Mistrz Ceremonii Piernikowski też pozwala sobie na wiele więcej niż na „No Fun”, gdzie dominowała eskapistyczna poezja rodem z osiedla. Białas odważnie kroczy do przodu.
Joe Armon-Jones
Various Artists
Hołd dla legendy nowojorskiej ulicy, artysty Jeana Michela-Basquiata, złożony przez kilkunastu muzyków i producentów z UK i USA. To między innymi jazzowy pianista Joe Armon-Jones, saksofoniści Nubya Garcia i Shabaka Hutchings, Mala z Digital Mystikz oraz raperzy z obu stron oceanu. Efekt, to coś na miarę odnalezienia zagubionych perełek z oficyny Hyperdub. Wieloznaczna, futurystyczna elektronika, podszyta jazzem, rnb, hip hopem. To mikro arcydzieło ukazało się w niewielkim nakładzie na winylu i pewnie wkrótce osiągnie ceny, jakie dziś płaci się za Basquiata.
dawkę pozytywnych emocji. Saksofonistka Nubya Garcia, puzonistka Rosie Turton, muzycy z Kokoroko, Seed Ensemble czy Congo Natty zsumowali energię, by nagrać wielowątkowy, niezwykle emocjonalny, hałaśliwy i na wskroś nowoczesny album, który potwierdza siłę i żywotność młodej londyńskiej sceny jazzowej. To huśta, buja, trzęsie, drży, rozczula i łagodzi ból.
(Domino) Nic nie poradzę, że to jazz z Londynu zdominował moje muzyczne minione dwanaście miesięcy. Debiutancki album Nérija może nie jest objawieniem, ale dostarcza potężną
I ostatnia odsłona londyńskiej sceny jazzowej w tym zestawieniu. Tym razem mniej dubu i reggae, za to wiele dobrego klimatu zapewniają goście, z Georgią Anne Muldrow na czele. Jej „Yellow Dandelion” to podróż w dźwiękowy kosmos, gdzie na wspólnej orbicie Londyn spotyka się z brainfeederowym Los Angeles. Tradycyjnie, dzielnie wspiera Joe’ego saksofonistka Nubya Garcia oraz Moses Boyd na bębnach. Pojawiają się również Jehst i doskonały Obongjayar, nawijający w afrobeatowym rollerze „Self Love”. Zfuzjowany jazz, hip-hop i r’n’b sięgające do najlepszych inspiracji sprzed kilku dekad, lewitują nad ziemią u schyłku drugiej dekady XXI wieku.
Piernikowski
Best of moje getto (Asfalt)
Ależ to był rok!
Kolejna odsłona synoskiej sagi,
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
29
| MUZYKA |
TOP 10 albumów 2019 by Milena Milewska (Radio Szczecin)
Nick Cave and the Bad Seeds Ghosteen
(Ghosteen Ltd) Już samo czytanie tekstów z „Ghosteen” to niemałe przeżycie - są bardzo plastyczne, sugestywne jednocześnie proste i wieloznaczne. Gdy dołączają do nich syntezatory, ambient i poruszająca elektronika całość staje się wielowymiarowym widowiskiem. Cave wydał płytę pochłaniającą każdą nutą - piękną i druzgocącą zarazem - pierwszą napisaną po śmierci jego piętnastoletniego syna. To tragiczne wydarzenie przyniosło artyście „głębokie uczucie dla innych ludzi i absolutne zrozumienie cierpienia”. Na „Ghosteen” cierpienie jest rozłożone na najmniejsze cząstki - dewastującą żałobę, zwątpienie we wszystkie pewniki, czy odrętwienie. Są momenty, kiedy myślimy, że nie może być już mroczniej - tak jak przy „Galleon Ship”, gdzie powtarzające się dźwięki prawie że boleśnie wwiercają się w myśli. I wtedy w głośnikach pojawia się „Leviathan” - tu o dreszcze przyprawiają minimalistyczne bębny, chórki i przytłumiony wokal Cave’a. Druga część wydawnictwa to baśniowe przypowieści, melorecytacja i te same niepokojące brzmienia. Chociaż w tym niepokoju tli się też trochę nadziei i pewien ważny fakt do odnotowania. Nick Cave nagrywa już od czterdziestu lat, a „Ghosteen” jest najpiękniejszą możliwą celebracją tej rocznicy.
skonałe zgranie dwóch osobowości. Mistrz słowa i obrazowych opisów z obszaru gangsta rapu ponownie połączył siły z jednym z najważniejszych producentów, który wertuje stare winyle z klasycznymi samplami, aż się kurzy (Madlib ma z czego wybierać, bo kiedyś przyznał, że jego kolekcja waży jakieś cztery tony). Pięć lat po pierwszym wspólnym krążku panowie trochę dopracowali reguły współpracy co prawda nagrywanie odbywało się zdalnie, ale potem spotkali się w studiu, by doszlifować finalną wersję. Pewnie dlatego „Bandana” jest płytą jeszcze bardziej wciągającą, prawie że wizualną. Aż dziwne, że nie powstała jako soundtrack do jakiegoś gangsterskiego filmu, bo przy wielu zwrotkach łatwo wyobrazić sobie konkretne sceny. Takich albumów potrzeba w hip-hopie, by ugruntować się w tradycji, jednocześnie patrząc w przyszłość.
Bandana
(Keep Cool/RCA) „Bandana” nie widnieje w tym podsumowaniu tylko z uwagi na muzykę, ale także po to, by docenić do-
30
tego gatunku (Guru to akurat jedna z najlepszych osób do dawania takich reprymend). Wśród fanów hip-hopu sam singiel „Family and Loyalty” zrobił więcej zamieszana niż niektóre premiery płytowe. Pojawia się w nim myśl przewodnia: „Diamenty są wieczne jak rodzina i lojalność, albo prawdziwe rapowe numery jak „C.R.E.A.M.”, czy „My Melody”. Analogicznie - prawdziwe legendy niezmiennie inspirują, bo zawsze miło posłuchać rapera, który używa diamentów w kontekście trwałych wartości, a nie jako ozdób i wyznaczników statusu.
Free Nationals Free Nationals
(OBE LLC/EMPIRE)
Gang Starr
One of the Best Yet (TTT/Gang Starr Enterprises)
Raphael Saadiq Jimmy Lee (Columbia)
Freddie Gibbs & Madlib
zawsze idzie w parze z ogólną rozpoznawalnością, ale wśród zasłuchanych w tym gatunku Raphael może liczyć jedynie na podziw - w końcu od trzydziestu sześciu lat oferuje najlepszą jakość. I „Jimmy Lee” nie odstaje od ogółu. Nie gra tu tylko jedna rzecz - nagłe urywanie piosenek w trakcie słowa, ale z drugiej strony na płycie, która jest zadedykowana zmarłemu bratu Saadiqa, można się w tym dopatrywać symboliki przypadkowości i nieuchronności końca. Przez poważniejszą tematykę, ale i wiele osobistych refleksji, na piątym krążku Raphael jest najbliższy formatu koncept albumu w swojej karierze. A dla mnie ten materiał stał się szczególny właśnie po wspomnianym koncercie - Saadiq wykonał go tam w całości, bardzo rzadko wracając do starszych kompozycji. Na żywo te utwory zyskują dodatkową siłę, energię i świetne gitarowe solówki. Oby albumowo i koncertowo grał tak dalej.
Jako osiemnastolatek grał z Princem, potem zdobywał pierwsze miejsca na listach i zbierał nominacje do Grammy za to, co zrobił solo, z D’Angelo, czy Lucy Pearl. A i tak jadąc na jego koncert do Berlina, musiałam tłumaczyć wielu osobom, kim on tak właściwie jest. Niestety tworzenie przebojów R’n’B nie
Były w minionym roku lepsze płyty hip-hopowe, zdecydowanie były też lepsze pozycje w dyskografii Gang Starr, ale mało co spowodowało ostatnio taką falę pozytywnych wspomnień - to miłe uczucie powrotu na znany grunt. Minęło już prawie dziesięć lat od śmierci Guru i aż szesnaście odkąd raper wydał cokolwiek z DJ-em Premierem. Chociaż ich drogi dawno się rozeszły, trudno byłoby wybrać kogoś lepszego do oprawienia bitami wcześniej nieznanych zwrotek Keitha Elama. Świetną robotę zrobili tu także goście - M.O.P., którzy już kolejny raz połączyli siły z Gang Starr, czy Q-Tip, który samym refrenem potrafi przywrócić nostalgię lat dziewięćdziesiątych. A powracającym tematem na „One of the Best Yet” jest krytyka raperów zaniżających loty
Debiut zapowiedziany w lutym 2018 roku trafił do nas w grudniu roku 2019 - czyli oczekiwanie do najkrótszych nie należało. Zespół tworzą klawiszowiec, gitarzysta, basista i perkusista, a jednocześnie producent i DJ - wszyscy nagrywają też chórki, a że brakuje im głównego wokalu, to tę rolę odstępują wielu gościom (SYD, Kali Uchis, czy Mac Miller). Do ekipy dołącza także Shafiq Husayn - mentor grupy (brawo za wybór), jak i Anderson .Paak. Nie mogło być inaczej, bo to w końcu tego artystę zespół wspomagał instrumentalnie na początku kariery. I chociaż można im zarzucać, że „Free Nationals” to coś jak płyta Andersona, tylko bez Andersona, to nie jest to zgodne z prawdą, o czym świadczy fakt, że kawałek nagrany z .Paakiem wcale nie jest na tym krążku najlepszy. Free Nationals brzmią też świetnie bez żadnych gościnnych głosów, gdy podążają drogami swoich idoli (Herbie Hancock, Curtis Mayfield). Oddaję więc miejsce w podsumowaniu razem z kredytem zaufania i wierzę, że panowie tego nie zmarnują.
| MUZYKA |
FKA twigs
MAGDALENE (Young Turks) FKA twigs maluje tym albumem ciekawy obraz - już samej okładce da się przypisać wiele znaczeń. Zniekształcenie zdjęcia można rozumieć jako nawiązanie do dawnych obrazów przedstawiających Marię Magdalenę, z którą twigs się utożsamia. Wizerunek świętej zmieniał się w zależności od tego, jak przedstawiali ją mężczyźni - twigs sądzi więc, że jej historia jest „początkiem patriarchatu przejmującego kontrolę nad narracją kobiet”. Sama uważa, że padła ofiarą tego zjawiska. W ostatnim czasie przeszła ciężką chorobę i bardzo medialne zakończenie związku, podczas którego musiała się mierzyć z falą hejtu. „MAGDALENE” staje się więc jej postulatem siły kobiecości i feminizmu. Jest to postulat oparty na wysublimowanych wizualiach (teledysk do „cellophane”) i echach twórczości Björk, czy Kate Bush. Rozpoczyna go chóralne „thousand eyes”, następnie „home with you” łączy wrażliwość pianina, surowość modulowanego wokalu i orkiestralny finał. Mamy jeszcze hip-hopowe „holy terrain” i „mirrored heart”, gdzie metal miesza się z liryką, a „druga połówka” otrzymuje znacznie bardziej metaforyczne określenie „lustrzanego serca”. To jedna z najbardziej poetyckich płyt minionego roku - pozostawia więc pole do wielu interpretacji. Chociaż według wokalistki „nie ma znaczenia, o czym są piosenki, bo w końcu przestają do ciebie należeć”. Czyli mówiąc krócej, twigs oddała nam w posiadanie szczególną kolekcję - na pewno każdy wyniesie z niej wiele emocji.
Open’era i trudno o lepszą informację, bo „KIWANUKA” aż prosi się o koncerty. Brytyjczyk dość zdecydowanymi krokami zmierza do nagrania soulowego albumu, który moglibyśmy postawić na półce koło dokonań Curtisa Mayfielda, czy Marvina Gaye’a i ze swoją trzecią płytą jest coraz bliżej osiągnięcia tego celu. Na jego korzyść działa też to, że stał się pewniejszy swego. Podczas poprzedniego koncertu w Polsce mówił z nieskrywanym zakłopotaniem: „och, jak was tu dużo”, a teraz spogląda na nas stanowczo z królewskiego portretu. Artysta od melancholijnych i wzruszających „Piano Joint (This Kind of Love)”, czy „Solid Ground” prowadzi nas do rockowo-bluesowych „Rolling” i „You Ain’t the Problem”. Czyli jeśli chcielibyśmy uczciwie wypunktować różne inspiracje, to w tym samym rzędzie z Marvinem musielibyśmy postawić The Rolling Stones, czy Jimiego Hendrixa. I tak Kiwanuka zagrał na nosie wszystkim, którzy w niego wątpili, zachęcając do wybrania przystępniejszego pseudonimu - bo kto zapamięta tak dziwnie brzmiące nazwisko? Jak na razie to nazwisko jest tytułem jednej z najlepszych płyt minionego roku i raczej nie widzimy go po raz ostatni.
(Columbia)
(Age 101)
KIWANUKA (Polydor)
Michael Kiwanuka (podobnie jak FKA twigs) wpadnie w tym roku na
Little Simz miała dobry rok - odnotowała kilka niezłych występów gościnnych, ale przede wszystkim, po dziewięciu latach na scenie, wydała najlepszy do tej pory album. W tym zakresie raperka zgadza się z krytykami, gdyż sama czuje, że „Grey Area” to jej największe osiągnięcie. I na tym kończą się oczywistości, bo krążek jest zapisem życia współczesnych dwudziestokilkulatków, gdzie według Simz nic nie jest pewne, czarne lub białe na każdym kroku wyłaniają się szarości. Zresztą „grey area” można też tłumaczyć jako niezbadany teren i artystka rzeczywiście odkrywa nowe dla siebie obszary. Simz gra na
Snoh Aalegra
(AWAL & ARTium Recordings)
IGOR
Little Simz
amerykańskich płyt. Pewien muzyk (nie będę go wymieniać z imienia) krytykował ten sukces i wypominał temu materiałowi brak przebojów. Ale to nie jest typowy krążek z hitowymi piosenkami, tylko raczej trochę dziwny i oryginalny rapowy patchwork. I rozumiem zazdrośników - nie każdy ma tyle wyobraźni, by nagrać taki album.
Ugh, those feels again
Tyler, the Creator
Grey Area
Michael Kiwanuka
gitarze, basie, czy perkusji i tym razem tak samo jak na słowie, skupia się także na aranżacjach, dlatego jej trzeci album pachnie jazzem, punkiem, soulem i reggae. A muzycy mają ciężkie zadanie muszą nadążyć za ultraszybkim flow młodej Brytyjki. Po tak zawodowej płycie nie powinna zwalniać, więc na pewno czeka nas od niej jeszcze dużo dobrego (i to już stwierdzenie kategoryczne, bez żadnych odcieni szarości).
W jego dyskografii mieliśmy już wiele kontrastujących zestawień agresywne, jak i romantyczne tytuły płyt (goblin, wilk, ale też kwiecisty chłopak), sielankowe teledyski, jak i takie, w których przewijały się karaluchy. Dlatego przy każdym kolejnym albumie można się spodziewać wszystkiego. Tym razem Tyler postawił na sprawdzony pomysł krążka o rozstaniu. Tylko skoro za taki koncept wziął się akurat ten artysta, to wiadomo, że będzie nieszablonowo. Rozchodzi się o to, że partner Tylera postanowił wrócić do swojej byłej dziewczyny - poznajemy tę historię w strzępach, we wspomnieniach i refleksjach. Tyler rapuje lub śpiewa przerobionym falsetem. Jest w tym prawdziwy, emocjonalny - absorbuje tekstami i surową produkcją. I tak bez singli i większej promocji raper zanotował swój pierwszy debiut na szczycie listy najpopularniejszych
Kolejny album napisany po rozstaniu obchodzi się z tym tematem bardzo tradycyjnie. Snoh Aalegra nawiązuje do historii muzyki, wzorując się na artystach takich jak Stevie Wonder, czy Prince, dodając do nich Erykę Badu i Portishead. Ktoś mógłby jej zarzucić, że „Ugh, those feels again” nie przekracza barier, nie rozwija gatunku, ale nie każdy musi obierać taką misję. Snoh też mierzy się z niełatwym zadaniem - nagrać klasyczny, melodyjny i szczery materiał, który porusza dojrzałością i melancholijnym wokalem. A warto pochwalić to, że Aalegrze udało się stworzyć same dobre kompozycje - czy jest to kawałek z naleciałościami hip-hopowymi, senny trip-hop, czy ballada wyjęta żywcem z lat osiemdziesiątych. Ze wszystkich utworów wylewają się smutek, pasja, nadzieja - po prostu te tytułowe uczucia. I chociaż tytuł sugeruje pewną niechęć do zbyt intensywnego przeżywania (po co komu złamane serce), to jednak są płyty, które działają jak balsam i Snoh staje się w tym zakresie ekspertką.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
31
| TEATR | bienia teatru”. Albo przynajmniej ja to tak pamiętam (uśmiech). A dobrze jest wrócić do roli Henryka? W końcu to jeden z tych bohaterów, którzy potrafią nieco nadwyrężyć wyobraźnię - zagubiony reżyser własnych snów, powołujący do życia postaci dramatu. - Jestem ogromnie ciekawy tych styczniowych „Ślubów”! Henryk to rola, do której się wchodzi za każdym razem na nowo. Fakt, to on ożywia sen, ale to ten sen w końcu ożywia jego - „innego”, tego, który zawsze czaił się na uboczu. To jak ten „inny” się wydostaje, ujawnia, przebija przez warstwy tego, co myśli o sobie Henryk, co fantazjuje na swój temat, jest za każdym razem żywym procesem odzierania się z jednego złudzenia, żeby wpaść w drugie. Na scenie mam, obok wspaniałych artystów i przyjaciół: Asię, Magdę, Grzegorza, Arka, Michała i Jędrzeja i razem płyniemy.
Stara diagnoza współczesnej choroby ...i to diagnoza bezkompromisowa. Obnażająca (narodowe) fantazje i kryjącą się za nimi rzeczywistość. Obsypana deszczem nagród sztuka Gombrowicza „Ślub” w reżyserii Anny Augustynowicz wraca na deski Teatru Współczesnego w Szczecinie. Wraz z nią na chwilę wraca Grzegorz Falkowski, odtwórca głównej roli spektaklu – czy będą to łatwe powroty? ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO PIOTR NYKOWSKI / OPRACOWANIE GRAFICZNE OLA ZIELIŃSKA
Dobrze się tu znów znaleźć? Przed Teatrem Powszechnym w Warszawie, pracował Pan we Współczesnym w Szczecinie aż 9 lat. - Dobrze. Bardzo dobrze. To jak powrót do domu. Do miejsca, w którym zaczynałem poważną przygodę z teatrem, do ludzi, od których uczyłem się, których podglądałem, z którymi czuję, że mam do tej pory wspólny język i podobne podejście do ,,ro-
32
Pamięta Pan pierwsze spotkanie z Henrykiem? Wykreowanie formy, która sprawiła, że świat stworzony przez Gombrowicza w latach 40., stał się dziś aktualny, było wyzwaniem? Jak przebiegał ten proces? - Pracowaliśmy z przerwami od czerwca do września. Spotykaliśmy się na tydzień, gadaliśmy co komu przychodziło do głowy, co przeczytał, co słyszał i rozjeżdżaliśmy się na wakacje, żeby znowu czytać. Pierwszy raz czytałem wtedy „Ślub” z jako takim zrozumieniem i wiedziałem, że bez pogłębienia wiedzy z zakresu psychologii, filozofii, socjologii będę tylko dotykał Henryka przez opakowanie. Ania podrzucała mi tytuły, artykuły wokół których krążyła jej wyobraźnia, a ja jej swoje. Wszyscy się nakręcaliśmy. Przychodziliśmy na próbę z wypiekami na twarzy, bo w nocy przeczytaliśmy coś i teraz już wiedzieliśmy z absolutną jasnością, że ten fragment jest o TYM! I tak było. Przynajmniej do następnej próby. To, co działo się za oknem, w przestrzeni, w polityce połączone z ironią i dystansem Gombrowicza podpalało nas. Chciałem mówić Henrykiem, bo „Ślub” to bardzo stara diagnoza bardzo współczesnej choroby, która trwa i pewnie będzie trwać, bo ma się dobrze. Wiele osób odczytuje „Ślub” jako rozprawę Gombrowicza z polskim romantyzmem. A z czym więc rozprawia się „Ślub” Anny Augustynowicz? - Ania Augustynowicz przyniosła pewnego razu książkę „Prześniona rewolucja” prof. Andrzeja Ledera. Książka o głęboko wypartym w dyskursie publicznym procesie, który dokonał się w Polsce w latach 1939-56. Był to proces gwałtownej eliminacji, usunięcia dwóch niezwykle ważnych i licznych warstw społecznych - drobnomieszczaństwa żydowskiego i ziemiaństwa. Przed 1939 trudno było sobie wyobrazić krajobraz Polski bez rzemieślników i kupców żydowskich oraz urzędników, właścicieli ziemskich, oficerów pochodzących od szlachty, a jednak do 1956 obie te warstwy zniknęły albo skarłowaciały, a ich miejsce zajęła nowa inteligencja pochodząca z awansu społecznego i aspirująca do dawnych symboli. Rewolucji tej na dodatek dokonali obcy najeźdźcy przy biernym udziale szerokich mas. To sytuacja ogromnie traumatyczna, niewygodna i drażliwa. Taka sytuacja wymaga stworzenia mitu, fantazji na swój wła-
sny temat jako narodu. Swoistego snu. Ten sen jest pochodną mrzonek o dawnej potędze, o zdradzie i klęsce, o gwałcie i zemście, o skrzydlatych jeźdźcach i Reducie Ordona - można rzec, że nie jesteśmy w stanie myśleć o swojej historii i tożsamości w inny sposób, jak romantyczny. I tu wracamy do Henryka, który u Gombrowicza przygląda się na nowo tworzeniu tego snu, jego konstrukcji, jego lukom logicznym i pułapkom. Jego słabościom i groteskowości. Odsłania w ten sposób „siebie w grze” i „siebie w roli”. Ale to wszystko mówi o bardzo współczesnym człowieku, który nie wie, jak ma myśleć o sobie i co jest jego myślą, a co narzuceniem przez sen. Bardzo mocno pochłaniały nas te rozważania, bo z mediów wciąż wylewają potoki przemówień, oświadczeń, wypowiedzi, które świadczą, że jesteśmy ciągle w naszej fantazji na swój temat i ona determinuje naszą wyobraźnię i poglądy. I to jest groźne. Jak w „Ślubie”. Pana rola została obsypana nagrodami. Spodziewał się Pan, że to wcielenie, ta sztuka zaowocują tyloma prestiżowymi wyróżnieniami? - Absolutnie nie. Wchłonął mnie świat i język Gombrowicza. Szczerze i uczciwie starałem się oddać mu swój sposób mówienia, myślenia i wrażliwość. Nie było lekko i wiele razy myślałem: nic z tego nie będzie, bo ja tego po prostu nie rozumiem, nie czuję tego w sobie. Za głupi jestem. I mozolnie jak jakiś archeolog z pędzelkiem odgrzebywałem z piasku kolejne skorupki, ułomki myśli Gombrowicza. Albo moich fantazji na ich temat. To nie jest literatura, która obiecuje sukces, frekwencję. Jest po prostu wymagająca. Od aktorów, ale i od widza. Wymaga, żeby przyjść jak na poważną rozmowę. Zadać sobie pytanie - skąd jesteś i dokąd idziesz człowieku? Sztuka była również emitowana w telewizji. Czy to coś zmieniło? - w pracy aktora, w odbiorze roli, spektaklu, w jego zasięgu, znaczeniu...? - Jeśli emisja w TVP Kultura coś zmieniła, to nic mi o tym nie wiadomo. Zasięg i dostępność są na pewno ważne. Spektakl kiedyś zejdzie, a rejestracja będzie służyła jeszcze długo. Niewielu może się też pofatygować osobiście do Szczecina czy Opola. Mam jednak przeczucie, że bez tego elementu wchodzenia w „Ślub” za każdym razem, tu i teraz, dzisiaj to nie działa. A czy Pan nie myślał o tym by związać się z telewizją na stałe, zrobić sobie przerwę od teatru? Sporo czasu minęło odkąd przeniósł się Pan do Teatru Powszechnego. Może czas na kolejne zmiany? - Może. Coś Pani sugeruje? (uśmiech) Teatr jest nieskończenie bogatym w obietnice miejscem. Bardzo wiele obiecuje... Zdarzają się wspaniałe spotkania z kolegami, tekstami, z samym sobą, z widownią. I do takich spotkań się potem tęskni i takich wypatruje. Liczba takich spotkań jest dla mnie miarą sukcesu i satysfakcji. One się zdarzają. Jeszcze mam w sobie nadzieję na kolejne.
| SZTUKA |
Wszystkie kształty dźwięku Jak mówią - można nagrać płytę i zostawić na niej swój głos, ale można też napisać książkę i zostawić w niej swój ślad. Podobno w zapisach dźwięku można też odkryć sygnały pochodzące z zaświatów. Podobno. I choć nie znalazło to jeszcze naukowego potwierdzenia, to jednak wiele mówi o kulturze, emocjach i lękach. Warto się o tym przekonać odwiedzając szczecińską Trafostację Sztuki, gdzie do 2 lutego, trwa wystawa „Odmienna forma obecności” Leifa Elggrena, pod kuratelą Antoniego Michnika. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO ANDRZEJ GOLC
„Odmienna forma obecności”. Odmienna czyli jaka? Mówimy o fotografii, piśmie, dźwięku? A.M. - Mówimy o wszystkich tych zapisach. O relacjach między nimi i pozostawionej w nich obecności. Bo „obecność” to nie tylko bycie tu i teraz. Można nagrać płytę i zostawić na niej swój głos, ale można też napisać książkę i zostawić w niej swój ślad. Zwróć uwagę na słowo „zapis” jest bardzo interesujące. Ma wiele znaczeń i świetnie pokazuje powiązania między różnymi nośnikami i tym co na nich można znaleźć. Oprócz tego, z mojej perspektywy, wystawa w Trafostacji w pewnym sensie jest wystawą o twórczości Leifa, znajdziemy na niej przekrój jego prac - poezję, teksty, nagrania, zdjęcia, nawet hymn i konstytucję kraju, którego jest współzałożycielem i współ-królem... A co z rozważaniami na temat spirytualizmu, o których wspominacie w zapowiedzi wystawy? To również forma obecności? L.E. – Próby nawiązania kontaktu z innym światem czy poszukiwania jego śladów
34
w naszej rzeczywistości trwają od wieków. Niektórzy twierdzą, że są prorokami, że przemawia przez nich bóg we własnej osobie... Jedni w to wierzą inni nie. W latach 50. i 60. ludzie zyskali pierwsze magnetofony a wraz z nimi kolejną szansę do nadawania i odbierania sygnałów między wymiarami. Friedrich Jürgenson i Konstantin Raudive nagrywali przyrodę oraz ciszę i starali się usłyszeć w zarejestrowanym szumie ślady obecności zmarłych... Na wystawie umieściliśmy stare radio. Takie z lampami w środku i skalą, na której widnieją nazwy miast. Pamiętam, że kiedy byłem dzieckiem lubiłem siadać przed takim radiem próbując dopasować częstotliwość. Trochę w prawo połączysz się z Mińskiem, trochę w lewo z Oslo, z Paryżem czy z Krakowem. Dopasowując fale można przenieść się w inne miejsce lub przenieść to miejsce do siebie. Czy aby na pewno jest to racjonalne wykorzystanie rozwoju technologii? A.M. - Każdy krok na drodze ku rewolucji technologicznej dźwięku w początkowej fazie był wykorzystywany do prób kontaktu ze zmarłymi. Np. Graham Bell,
wynalazca telefonu wierzył w możliwość porozumiewania się z zaświatami. Jego urządzenia miały właśnie takie przeznaczenie. Podobnie było z Edisonem. W szczególności pod koniec życia, eksperymentował z wieloma wynalazkami, aby nawiązać kontakt z duszami zmarłych. L.E. - Edison wierzył, że w przyszłości będzie można komunikować się i podróżować między wymiarami - przy czym był bardzo pragmatycznym człowiekiem. Jako twórca pracujący od lat z dźwiękiem myślę, że to wszystko wiąże się z pokusą zrozumienia tego „czegoś” absolutnie niezwykłego co kryje się w naszym życiu. Czegoś, co może przynieść niesamowity komfort, ale i coś zupełnie odwrotnego. Wierzycie w te możliwości? A.M. - Jestem racjonalną osobą, jednak dla badacza kultury – także tej dźwiękowej – analiza praktyk osób, które wierzą w możliwość komunikacji z zaświatami jest fascynująca. Jeśli podejdziemy do tego z odpowiednią dozą empatii możliwe, że zrozumiemy te działania i dowiemy się czegoś więcej na temat kultury, emo-
| SZTUKA | cji, lęków. Wiara nie ma tu nic do rzeczy. Tak samo jak to kogo lub co naprawdę słychać w tle różnych nagrań. Ale czy to nie moment, w którym strach zastępuje wiarę lub jej brak? A.M. - Moim zdaniem to moment, który pokazuje siłę dźwięku. Słyszysz coś co jest ukryte w nagraniu i zmieniasz sposób percepcji. Próbujesz dowiedzieć się więcej i szukasz. To bardzo interesujący proces. Bo w zasadzie co to znaczy - bać się dźwięku? - czuć obcą obecność w dźwięku? Dźwięk ma w sobie performatywną siłę i myślę, że to dlatego prędzej czy później każdy kto zajmuje się sound studies, czy sztuką dźwięku dociera do chwili, kiedy tematyka wykorzystania dźwięku w praktykach spirytualistycznych staje się interesująca. Stworzenie tej wystawy czy raczej zbudowanie relacji między różnymi zapisami było dla was wyzwaniem? L.E. - Wystawę tworzą prace, które powstały wiele lat temu. Można powiedzieć, że są to fragmenty większych projektów tworzące razem zupełnie nową kombinację. Nie miałem jeszcze okazji zaprezentowania prac w ten sposób. Niektóre ma-
teriały dźwiękowe pochodzą z albumów sprzed 20 lat, ułożyliśmy z nich spójną całość, którą tworzą z dźwiękami radia, ale i z dźwiękami galerii – systemem wentylacyjnym… W ten sposób otrzymaliśmy coś zupełnie nowego. A.M. - W Sztokholmie spędziliśmy kilka dni rozmawiając. Zrobiliśmy burzę mózgów, z której wyłonił się pomysł na kształt wystawy. Pierwszą decyzją jaką podjęliśmy była decyzja o stworzeniu dźwiękowej kompozycji, w której różne nagrania mogą swobodnie egzystować i się ze sobą mieszać. Drugą było swobodne zestawianie ich z wizualnymi formami zapisu oraz obecności – tekstem i obrazem. Czyli równie mocno co o „obecność” chodzi tu o wygląd dźwięku… To chyba zagadnienie, które również próbowano rozwikłać wieki temu? L.E. - Wiele lat przed Edisonem czy Bellem podejmowano próby zapisu dźwięku. Édouard-Léon Scott de Martinville księgarz żyjący w XIX wieku skonstruował urządzenie, które mu na to pozwoliło, fonoautograf. Dźwięk wpadał do tuby, przechodził przez membranę, a rysik umieszczał go na papierze. Efekty wizual-
ne nie były specjalnie imponujące, ale jego satysfakcjonowały. A.M. - Ta historia ma jeszcze ciąg dalszy we współczesności. Zapisy, których Scott de Martinville dokonał są zarchiwizowane w Paryżu. Mimo tego, że to grafy, które nie był przeznaczone do odtwarzania, współcześni badacze postanowili spróbować. Udało się. Naukowcy, usłyszeli głos małej dziewczynki śpiewającej piosenkę. To najstarsze nagranie ludzkiego głosu, jakie jesteśmy dzisiaj w stanie usłyszeć, poprzedzające o 20 lat wynalazek Edisona. Później okazało się, że to wcale nie był dziewczęcy głos. Nagranie zostało odtworzone za szybko. Zapis to najprawdopodobniej głos samego konstruktora. Może dźwięk i kształt to jedno? A.M. - Żyjemy w XXI wieku, myślę więc, że powinniśmy przestać zastanawiać się nad dwoistością dźwięku - jego formą wizualną. Myślę, że powinniśmy zacząć traktować różne formy dźwięku jako jedność i zrozumieć całościowy wymiar tego zapisu, także w kontekście ideologicznym. O tym też jest nasza wystawa.
| ROZMOWA MIESIĄCA |
Alergicznie nie lubię polityki Pełen energii w działaniu, dowcipny w rozmowie, spokojny, choć zdecydowany w opiniach, znakomity aktor teatralny i filmowy. Spotkanie z Janem Englertem to przyjemność. Odczuli to widzowie, którzy przyszli na spotkanie z artystą... Nie, Jan Englert nie lubi tego określenia. Przyszli do Zamku Książąt Pomorskich na spotkanie z „wybitnym rzemieślnikiem”. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO ANDRZEJ SZKOCKI
Od 16 lat jest Pan dyrektorem Teatru Narodowego, uznawanego za najważniejszą scenę w kraju. - Z nomenklatury. Są tacy, którzy nie uważają tej sceny za najważniejszą. Ale wielu tak twierdzi. W latach 90. zaczął się konflikt między zwolennikami tradycyjnego teatru i nowego, bardziej eksperymentującego. Mówiono o ojcobójcach. - To byli raczej dziadkobójcy. Stan wojenny i lata 80. nie wykształciły nowych autorytetów, w związku z tym ojcobójcy mordowali swoich dziadków. Była wyrwa w naturalnej sztafecie pokoleniowej
36
i to wyraźna, która miała wpływ nie tylko na teatr, ale na całe społeczeństwo. Myślę, że w tej chwili za to płacimy. Część widzów stawała po stronie młodych twórców, zarzucając tym starszym, że robią niedobry teatr. - To mity. Te grupy, podziały. O wszystkim decyduje widz, a widz nie jest jednorodny. Są tacy, którzy kochają disco polo. Są tacy, którzy wolą Prousta. Można się było spierać, co jest ważne w teatrze i czym teatr powinien się zajmować. Czy powinien zajmować się estetyką, czy polityką społeczną. Czy rozmawiać ze społeczeń-
| ROZMOWA MIESIĄCA |
stwem o polityce, o stanie socjalnym, o moralności i tak dalej. W rzeczywistości jedno z drugim się miesza. Siłą teatru polskiego jest to, że nie jest to teatr jednorodny. Tak naprawdę nie ma w teatrze żadnych formacji. Te formacje tworzą sztucznie ludzie, którzy piszą o teatrze czy próbują otworzyć otwarte drzwi. To nie jest aż tak. Oczywiście, są różnice światopoglądowe, ale też estetyczne. W bałaganie, w którym obecnie żyjemy, przy braku jakichkolwiek kryteriów, można sobie do tego dopisywać, co się chce. Dlatego na pani pytanie można odpowiadać w wieloraki sposób i żaden z nich nie jest jedyny i właściwy. Pan, jako dyrektor Teatru Narodowego jest uznawany za człowieka, który umie łączyć teatr tradycyjny, oparty na słowie, na dobrym aktorstwie, ale jest też otwarty na eksperymenty. To zaleta. - Może dlatego, że nie mam pewności, że to, co mnie się podoba, jest słuszne. Zazdroszczę tym, którzy nie mają najmniejszej wątpliwości. To po pierwsze. Po drugie, to jest Teatr Narodowy, więc musi służyć różnym gatunkom i różnym gustom, więc jedynym mottem mojego działania jest rzemiosło. Czasem wpuszczam do teatru ludzi, którzy nie grają na instrumentach, które ja kocham, czy nie słuchają echa, na które ja oczekuję, ale pilnuję jednej rzeczy – to ma być zawsze zrobione jak najlepiej od strony warsztatu, rzemiosła. I ciągle dla mnie podmiotem w teatrze nie jest reżyser, tylko aktor. I relacje między aktorem a widownią. Fala zwrotna. Miarą naszej twórczości jest nie to, co wysyłamy, ale to, co wraca. I to w czasie teraźniejszym, natychmiast. Spieranie się, czy ta fala zwrotna jest ciekawsza, lepsza, wartościowsza, nie ma sensu. Nawet jeżeli chłam znajduje swoją widownię, to ma uprawnienia teatralne. Drugą ważną rzeczą, która miała dla mnie znaczenie przez całe życie, jest zespół. Zespół ludzi, którzy mówią podobnym językiem estetycznym, mają wspólne kryteria etyczne, którzy nie głoszą tego, że artystom należy się absolutna wolność, bo się nie należy. Wolność musi mieć swoje granice. Bez granic jest anarchią, a anarchia nic nie buduje. A z kolei narzucone granice to niewola, więc kto ma decydować o tych granicach? Twórca, człowiek, który próbuje coś stworzyć. Nie wiem, czy pani zauważyła, że nie używam słowa artysta. Przez całe moje życie spotkałem może trzech artystów. W zespole Teatru Narodowego Pan ich nie ma? - W tej chwili chyba nie. To są świetni rzemieślnicy i to jest w moich ustach największy komplement. Artysta to ktoś, kto stwarza, a przynajmniej poszerza rzeczywistość. Na to papiery miało może 6-8 wybitnych twórców w ciągu ostatnich 60. lat. Było wielu świetnych rzemieślników, świetnych aktorów, świetnych reżyserów, posiadających warsztat i umiejętności. W normalnym układzie z tysiąca rzemieślników rodzi się jeden artysta. W Polsce z tysiąca artystów rodzi się czasem jeden rzemieślnik. W Teatrze Narodowym zbieram wybitnych aktorów i wybitnych reżyserów i moim zadaniem jako dyrektora jest wyłącznie postawić im porządne fundamenty i rusztowanie. Nie mieszam się do tego, co oni z tego rusztowania i fundamentów tworzą. A jeżeli wmiesza się władza? Dzisiaj w niektórych teatrach to się dzieje. - Nie ma na mnie siły. Nikt mi niczego nigdy
nie narzucił, ale muszę powiedzieć, że bardzo rzadko ktoś chciał mi coś narzucać. Nawet w komunizmie. Oczywiście, jako twórca, czułem się w komunizmie ograniczony, ale zawsze był ten wentylek porozumiewania się aluzjami, podtekstami politycznymi, używany przez obie strony. Były takie wypadki, jak film Bugajskiego „Przesłuchanie” czy interwencje, jak humor z zeszytów szkolnych. Proponowano mi dyrekcję teatrów w zamian za przystąpienie do partii, ale z tego nie skorzystałem. Alergicznie nie lubię polityki, więc myślę, że politycy to wiedzą. Nie lubię dlatego, że w polityce fair play jest głupotą, a ja jestem chorobliwym zwolennikiem uczciwych reguł. A jednak Teatr Narodowy mieszał się czasami w politykę, jak przy słynnych „Dziadach”. - Zamysłem Dejmka nie było zrobienie manifestacji politycznej, ale czasami życie dogania sztukę, a czasem sztuka dogania życie. Marzeniem każdego twórcy jest tak dogadać się z publicznością, żeby ona, poza tym, że przyszła i zapłaciła za bilet, jeszcze coś więcej z teatru wyniosła. To bardzo rzadki przypadek. Oczywiście, moi koledzy, którzy postrzegają teatr jako trybunę polityczną, prowokują dyskusje, prowokują konflikty. To dla nich ważne ze względu na ich przekonania i świetnie, że od czasu do czasu coś takiego się pojawia. Jakby to powiedzieć, żeby nie być staroświeckim... Ja bardzo lubię porządek, ale nie porządek silnej ręki, tylko porządek w pewnych opiniach, kryteriach, znaczeniach. Chciałbym, żebyśmy się umówili co jest piękne, a co jest brzydkie. Co jest czyste, co jest brudne. Co jest kombinowane, a co jest autentyczne. Żebyśmy mieli pewne kryteria, które pozwalałyby nam oddzielać esencję od fusów. W każdym z teatrów, w każdym z naszych działań, także w polityce. Oczywiście, w dobie internetu to niewykonalne, ale mogę być pustelnikiem, który wygłasza takie sądy i przyznam się, że staram się pilnować tego właśnie w teatrze. Często Pan mówi, że odkąd został dyrektorem teatru, mniej Pan gra i brakuje Panu tego. Jakie chciałby Pan dostać propozycje? - Zagrałbym sobie jakąś rolę filmową, która by była interesująca. Zagrałbym dużą rolę teatralną w sztuce, która nie byłaby w mojej reżyserii. Kiedy zacząłem reżyserować, Andrzej Łapicki powiedział do mnie: „No to będziesz się musiał sam obsadzać”. Jako dyrektor tym bardziej. To zrozumiałe. Jakbym był reżyserem, też nie chciałbym mieć w obsadzie dyrektora teatru. Czasami zdarza się, że gram w nie swojej reżyserii i to jest bardzo trudne. Dlatego, że staram się w ogóle nie interweniować w to, co się dzieje. I tak wygląda na to, że interweniuję. Wszyscy mi się przyglądają, jak słucham, jak oglądam. Trudno, to jest mój wybór. Nikt mi tego nie kazał robić, więc nie narzekam. Prawdopodobnie, jako aktor, straciłem troszkę i finansowo, i artystycznie przez te 16 lat. Debiut miał Pan fantastyczny, bo u Wajdy w „Kanale”. - To nie był debiut, raczej jakaś bajka. Ale niejeden aktor mógłby Panu pozazdrościć. - Chyba ten debiut nie był zbyt udany, skoro przez kolejne 50 lat Wajda mnie w niczym nie obsadził.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
37
| ROZMOWA MIESIĄCA |
Przypomniał mi się jeszcze Gustaw ze „Ślubów panieńskich” w reżyserii Andrzeja Łapickiego w Teatrze Telewizji. „Śluby panieńskie” w mojej reżyserii w Teatrze Telewizji wydają mi się lepsze. To w reżyserii Łapickiego, to było świetne przedstawienie w Teatrze Polskim. Przeniesienie do Teatru Telewizji już nie. W tych „Ślubach panieńskich” przede wszystkim grała Joanna Szczepkowska, która była do zjedzenia. Sam zrobiłem w teatrze „Śluby panieńskie”, które grane są już 12 lat. To bardzo ciekawe, bo po 12 latach aktorki mają już dzieci, a nadal grają młode dziewczynki, które przysięgają, że nigdy nie wyjdą za mąż. To wymaga pewnej konwencji, którą przyjmie publiczność. Spektakl się niezwykle podoba, nie możemy przestać grać. Najbardziej mnie cieszy, że spektakl jest świetnie przyjmowany przez młodzież.
Był Pan wtedy młodym, 14-letnim chłopcem. - To było coś, co zdecydowało o całym moim życiu. To nie był debiut, to było jakieś maźnięcie palcem przez przeznaczenie. Nikt w mojej rodzinie nie był artystą, więc to był przypadek. Jako fatalista muszę wierzyć, że tak był zapisany mój los. A potem wszystko się toczyło już bez mojego udziału. Grałem rocznie w 10 filmach. Tych ról w Pana życiu rzeczywiście pojawiło się bardzo dużo. - Jeśli chodzi o liczby, w tej chwili z żyjących aktorów jestem najlepszy. Gucio Holoubek od razu by powiedział: „No i co z tego?”. To były role przeróżne, ale mam wrażenie, że jest w nich coś wspólnego – człowiek, który dobrze sobie radzi w życiu, czasami cwaniaczek. Bez względu na to, czy jest postać negatywna czy pozytywna, to zawsze energiczna. Skąd takie emploi? - Zawsze byłem typem sportowca. Może dlatego dawano mi role silnych, sprawnych bohaterów, nie mających wątpliwości w działaniu. Coś takiego rzeczywiście do mnie przylgnęło. Potem sam ukułem takie powiedzenie: moja specjalność to oficerowie przedwojenni i mowy pogrzebowe. Uciekałem od tego np. w takie filmy jak „Rodzina Połanieckich”. Potem był Edmund Wrotek w serialu „Dom”. Ale rzeczywiście, często grałem cwaniaczka. Sam sobie zresztą napisałem dwa scenariusze do „Wielkiej wsypy” i „Szczura”, gdzie też grałem cwaniaczka. Przyglądając się mojej karierze mogę autozłośliwie powiedzieć, że chyba rzeczywiście byłem cwaniaczkiem.
38
A nie jest tak, że dobra literatura, dobrze pokazana w teatrze, zawsze trafi do młodzieży? - Jak jest dobrze pokazana, to i zła literatura trafi. Klasyka wymaga umiejętności. Granie, czyli rozmawianie wierszem, to jest umiejętność. Żadna celebrytka, która nie ma rzemiosła, nie zagra klasyki. Nie ma takiej możliwości. Nie zagra również w innym repertuarze, który wymaga umiejętności budowania formy. Może zagrać tylko siebie, a w tego rodzaju literaturze nie da się grać siebie. Trzeba grać sobą, nie siebie. Lata 90. przyniosły coś, z czym ja się nie mogłem pogodzić, że dla ułatwienia kontaktu z publicznością wierszowane sztuki grano, jakby były napisane prozą. Nikt nie miał wątpliwości, że można coś skreślić przerobić, poprawić autora. Narodziła się funkcja dramaturga, czyli kogoś, kto poprawia Szekspira albo dopisuje coś Szekspirowi. Sztuką jest tak zrobić Szekspira, żeby nic mu nie dopisywać, ale żeby był on współczesny. Podobno prawdziwa sztuka, bez względu na sytuację społeczną czy polityczną zawsze zwycięży. Podpisałby się Pan pod tym? - Myślę, że sztuka zawsze zwycięży, dlatego, że z założenia ma służyć człowiekowi, a polityka nie zawsze.
Jan Englert Należący do grupy najwybitniejszych polskich aktorów, zadebiutował w filmie już w wieku 14 lat. Ma na swoim koncie mnóstwo kreacji filmowych i teatralnych. Za te ostatnie otrzymał wiele prestiżowych nagród. W latach 1981-87 był dziekanem Wydziału Aktorskiego PWST, a później objął stanowisko rektora. W 1989 r. otrzymał tytuł naukowy profesora. W latach 1992-1993 był członkiem Rady ds. Kultury przy Prezydencie RP. 20 lutego 1999 r. wręczono mu Superwiktora za całokształt twórczości. Od 2003 r. jest dyrektorem artystycznym w Teatrze Narodowym.
#prezentacja
| NIERUCHOMOŚCI |
#prezentacja
Strefa Komfortu Apartamenty Warszewo Kalinowa 37 Do niedawna tak wykończone apartamenty w naszym mieście były jedynie mrzonką - nowoczesne wnętrza wykonane z najlepszych materiałów i technologii, wśród drzew z widokiem na park na obrzeżach puszczy Wkrzańskiej. Dziś jest to rzeczywistość na wyciągnięcie ręki – Budynek Apartamentowy Kalinowa 37. Podczas najbliższych dni otwartych od 27 do 31 stycznia oraz 1 lutego będzie można poznać jego wszystkie uroki. Apartamenty Warszewo Kalinowa 37 to dziś standard nieosiągalny dla większości inwestycji mieszkaniowych w naszym mieście. Całą inwestycję tworzy pięć nieruchomości mieszkalnych o podwyższonym standardzie. Budynki urzekają designem i nowoczesnością , stanowią jeden harmonijny kompleks zabudowy. Ich wnętrza jak magnes mają przyciągać każdego kto ceni wysoką jakość życia, bliskość natury i wygodny dojazd do centrum miasta. Architektura budynków ma odzwierciedlać europejski styl życia, a okoliczny spokój i zieleń ma wprowadzać pełen komfortu nastrój. Projektant dołożył wszelkich starań, by Apartamenty Warszewo a w szczególności budynek przy ul. Kalinowej 39 stał się kwintesencją życia w Szczecinie. Goście, którzy zdecydują się wziąć udział w dniach otwartych zorganizowanych przez Marina Developer od 27 do 31 stycznia w godzinach 10. - 17. lub 1 lutego między 10.00 a 16.00 będą mogli przekonać się o tym na własne oczy. Czeka na nich prezentacja mieszkania pokazowego o powierzchni 86 mkw. Mówiąc dokładniej będzie to trzypokojowy apartament o doskonale zaprojektowanej przestrzeni, z wysokimi oknami, aneksem kuchennym, sypialnią, garderobą i przestronną łazienką. Lokal w standardzie jest wyposażony w: klimatyzację, ogrzewanie podłogowe oraz system inteligentnego zarządzania mieszkaniem. Walory przestrzeni podkreślają: jasne kolory ekologicznych materiałów wykończeniowych, kontrastują one z oświetleniem w industrialnym stylu oraz takimi elementami jak drewno czy kamień. To ekskluzywny minimalizm w najlepszym wydaniu. Warto pamiętać,
40
że wybór lokali jest znacznie większy, a wybrane apartamenty będzie można nabyć w promocyjnej cenie. W budynku brak jest mieszkań inwestycyjnych na wynajem. W budynku Apartamenty Warszewo Kalinowa 37 na każdej z trzech kondygnacji mamy po siedem lokali na piętrze. Budynek mimo kameralnej niskiej zabudowy posiada windę oraz parking podziemny. Powierzchnie mieszkań zaczynają się od 78 m kw., a kończą na 114 m kw. Lokale i pokoje są oddzielone od siebie ścianami i stropami o zwiększonych parametrach akustycznych dającymi większą prywatność i spokój. Lokale na parterach to dodatkowy ogród z własnym systemem nawadniania oraz automatycznym systemem koszenia trawnika, mieszkania na ostatniej trzeciej kondygnacji to podwyższone wysokości mieszkań do 3,5 m . Każdy apartament ma zapewnione dwa miejsca postojowe w garażu podziemnym, a dla bardziej wymagających możemy dodatkowo zaoferować dodatkowe miejsce w indywidualnych garażach o zwiększonych gabarytach powierzchniowych. Klatki schodowe i powierzchnie wspólne budynku wykończone są wysokiej klasy materiałami naturalnymi takimi jak: granit, klinkier i drewno. Budynek wyposażony jest w pełen system monitoringu, a sprawdzony zarządca na bieżąco dba o nieruchomość. Wszystko to w zaciszu Warszewa pośród drzew i bujnej zieleni.
| ROZMOWA |
M i ę d z y s ł o w a mi Idę o zakład, że wśród nazwisk najpopularniejszych polskich pisarzy XXI wieku, spora część pytanych wymieni nazwisko Łukasz Orbitowski. Ludzie ostatnio często pytają go o Nobla. My mogliśmy porozmawiać z nim o jakości polskiej literatury i o tym, czy sukces Olgi Tokarczuk ma wpływ na czytelnictwo. Mogliśmy, bo to świetny rozmówca i ważne tematy. Ale tego nie zrobiliśmy. Woleliśmy zapytać o wszystko to, co jest pomiędzy. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO POLSKA PRESS PODZIĘKOWANIA DLA KSIĄŻNICY POMORSKIEJ ZA POMOC W ORGANIZACJI WYWIADU
Słyszałam, że w Stargardzie szukałeś „stargardzkiego Spajdera”. W zasadzie widziałam to na Instagramie. Udało się go znaleźć? Szykuje się książka? - Zupełnie nie wiem, o co w tej historii chodzi. Spacerując po Stargardzie, natknąłem się na karteczkę przyklejoną dość solidnie do słupa. Na karteczce widniała informacja o „stargardzkim Spajderze”, który w nieokreślony sposób łamie ludziom życia. Przypuszczalnie jest uwodzicielem. Lubię takie sprawy i chciałbym poznać historię, która kryje się za tym ogłoszeniem. Niestety, nie znalazłem żadnego sposobu, by skontaktować się z człowiekiem, który powiesił tę karteczkę. Nie było maila, telefonu, żadnego adresu, pod który mógłbym się udać. Publicznie, w mediach społecznościowych, zadałem pytanie - o co chodzi z tym „Spajderem”? - kim on jest? Ale do tej pory nie doczekałem się odpowiedzi. Póki co, to tajemnica. Nasz redakcyjny kolega, który pochodzi ze Stargardu, twierdzi, że to barman jednego z tamtejszych pubów. - No dobrze, ale cóż ów „Spajder - Barman” uczynił, że uczczono go na tym słupie? Jaką zbrodnię popełnił? Ta karteczka jest przecież ewidentnym świadectwem krzywdy. Czy dosypał coś do piwa? Czy chrzczone sprzedawał? W jaki niegodny sposób zachował się wobec drugiej osoby, przypuszczalnie kobiety? Na te pytania wciąż szukamy odpowiedzi (śmiech). - Ale to i tak fantastyczny trop! Jeżeli poznam te odpowiedzi, spróbuję zebrać informacje i napisać coś więcej - opowiadanie albo dłuższy wpis na Facebooka. Na pewno nie zostawię tego tylko dla siebie (śmiech). Pomysły na książki naprawdę wpadają ci pod nogi. Tak samo było z historią Kazimierza Domańskiego z „Kultu” czy apokaliptycznym blokiem ze „Świętego Wrocławia”? - Tak! Potknąłem się o nie. No może trochę mniej o ten blok. Mówimy o „Świętym Wrocławiu”, a to jednak wyłącznie moja fantazja (uśmiech). Ludzie często pytają mnie, gdzie znajduję inspiracje, a ja specjalnie ich nie szukam, przychodzą same. Niedawno pracowałem nad jednym z opowiadań, które wzięło się z impresyjnej wypowiedzi kumpla na temat rzeczy, którą wykonał inny kumpel. Takie proste historyjki często służą za początek dużych opo-
42
wiadań. Nie muszę nic zmyślać. Świat jest ciekawy i bez mojego myślenia. Heniek, uzdrowiciel z Oławy, któremu w ogródku działkowym objawiła się Matka Boska, też był jedną z takich opowieści? - To jest historia, która była ze mną przez całe dorosłe życie. Pierwszy raz usłyszałem ją w 1996 roku, kiedy piłem wódeczkę na oławskich działkach. Byłem świeżo po maturze. Pojechałem do kumpla. Wszyscy wtedy mieszkaliśmy z rodzicami, kolega również, więc musieliśmy pójść aż na działki, żeby się znieczulić. Co prawda, nie były to te działki, na których pan Domański przeżył swoje objawienia, ale Oława ogrodami działkowymi stoi. Zasiedliśmy przy butelce i wtedy dowiedziałem się, że przy działkach powstaje kościół i to kościół nie związany z wyznaniem katolickim, ale że będzie to kompleks budynków sakralnych budowanych z prywatnej inicjatywy, bo na działkach doszło do objawienia. Oczywiście, byłem wtedy za młody i za głupi, żeby sięgnąć po tę historię. I całe szczęście, że tego zrobiłem! Nie wiem, dlaczego ta historia wróciła do mnie po 20 latach. Coś mi się przypomniało, utkwiło w głowie i zadzwoniło w sercu. Każdy pomysł, który utkwi w głowie, jest wart opisania? Pomysły ma każdy, a pisarz musi być tym człowiekiem, który ma pomysły i jednocześnie potrafi je realizować. Pierwszy etap pracy wyraża się w sprawdzeniu czy pomysł jest wart opisania. Więc pomysł musi sobie poczekać. Musi być ze mną po miesiącu czy dwóch. Mam dość impulsywny charakter. Często usłyszę coś, co mnie zauroczy i wydaje mi się, że to „to”, a po tygodniu czy dwóch nawet nie pamiętam, co to było. Gdybym chciał teraz przywołać jakieś przykłady, to nie mogę, bo wszystkie zapomniałem (śmiech). Ale są też takie pomysły, które siedzą w sercu po 20 lat. Kiedy pomysł osiądzie tak głęboko, trzeba go opracować. I wtedy dochodzimy do najważniejszego pytania - kto tę historię opowie. Jak wiesz, w przypadku „Kultu” czy „Innej Duszy” postać „opowiadacza” jest kluczowa. Kiedy to już mam, domyślam resztę - bohaterów, ciąg fabularny... To też moment, w którym zaczynam grzebać w materiale źródłowym, czyli wycinkach rzeczywistości, które są mi potrzebne do osadzenia historii. I to jest chyba najbardziej interesująca część.
| ROZMOWA |
Do niedawna w mediach powtarzała się informacja, że Orbitowski, Twardoch, Szostak i Żulczyk to „dream team”, pisarze dzisiejszych czasów, przyjaciele, recenzenci swoich książek. To wciąż aktualne? Kiedy kończysz pisać, dzwonisz do kumpli, wymieniacie się uwagami? - Od lat już to tak nie wygląda, ale nie jest to efekt poluzowania przyjaźni. Po prostu ta potrzeba konsultacji pomysłów i książek jest w głębokim zaniku. Chyba opuściliśmy grupę przedszkolną Pszczółki i jesteśmy teraz w Borsuczkach. Potrafimy sami wiązać buty (śmiech). Oczywiście, czasem, kiedy coś piszemy i pojawia się ekscytacja, posyłamy sobie konspekty, ale to tyle. Głównie rozmawiamy o pieniądzach i obrabiamy tyłki kolegom. Nie zajmujemy się czymś tak niedorzecznym, jak wymiana opinii o pracy (śmiech). Naprawdę się obgadujecie? To z zazdrości? - Nie ma co udawać, że w tych rozmowach brak wątków związanych z zazdrością. Jesteśmy tylko ludźmi i prędzej czy później trafiamy na sytuację, kiedy ktoś ma coś, co i my byśmy chcieli mieć. Ale to wszystko jest zatopione w sosie przyjacielskiej miłości. I co to może być? Okładka pisma, adaptacja filmowa, pomysł...? - Okładka? Raczej nie. Adaptacje filmowe? Kuba i Szczepan rzeczywiście je mają. Mi też coś się tam kroi, ale jest za wcześnie, żeby o tym mówić. To element mojego życia, który strasznie zaniedbałem. Byłoby więc absolutną niedorzecznością, gdybym powiedział sobie - Twardochowi kręcą serial, a mi nie. Jakie to niesprawiedliwe! Jemu kręcą, bo on za tym ganiał. Czy chciałbym, żeby i mi nakręcili? Tak! Ale czy chciałbym tego
tak bardzo, żeby za tym latać? Nie! Zająłem się robieniem telewizji, pochłonęło mnie to całkowicie. Nie byłbym w stanie zajmować się jeszcze produkcją. Poza tym, ja przecież szczerze się cieszę, że niedługo obejrzymy „Króla”, z zachwytem śledziłem „Ślepnąc od świateł”. Mówiłem sobie – kurde, mój przyjaciel to zrobił. Pamiętam go jak szarpał się z życiem, a teraz - udało mu się. To może chociaż spotkań autorskich sobie zazdrościcie? Niedawno odwiedziłeś Dołuje w naszym regionie, a zdaje się, że wizyty w mniejszych miejscowościach zawsze nieco bardziej zapadają w pamięć. - O tak, w Dołujach byłem pierwszy raz i zauważyłem, że są majestatycznie piękne. Przede wszystkim urzekła mnie wysoka samoświadomość mieszkańców tej miejscowości i ich zdolność do autoironicznej refleksji nad miejscem, w którym żyją. Mówię zupełnie poważnie! Poza tym, z moich obserwacji wynika, że rzeczywiście miejscowości powiatowe oraz gminne dysponują nie tylko liczniejszą i bardziej zawziętą grupą czytelników, ale też wyróżniają się większą serdecznością. Na przykład w Dołujach dostałem sówkę z książką - ręcznie wykonaną maskotkę. Zupełnie zauroczyła mnie też pani Jolanta, która zarządza tam biblioteką. Bardzo dobrze poprowadziła spotkanie autorskie, niestereotypowo. W ciągu roku mam takich spotkań z 50, nie wszystkie udaje mi się zapamiętać. Ale mam mocne poczucie, że to w Dołujach zostanie w mojej pamięci. No chyba, że w Wałczu (red. odbyło się tam kolejne spotkanie)
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
43
| ROZMOWA |
dostanę w głowę i zapomnę wszystko (śmiech). Na spotkania przyszedłeś z „Kultem”. Jak czytelnicy zareagowali na tę książkę? - Nie było ani skandalu, ani okrzyków zachwytu. Książkę przeczytali i chyba im się podobała. Wszędzie tak jest? - Nikt jeszcze nie chciał mnie spalić mnie na stosie. To nie jest książka, która mogłaby wywołać aferę. Nie wpisała się też w rozplątywane obecnie wątki antyklerykalne. To książka, która została grzecznie przeczytana i dobrze przyjęta. Cieszy mnie to, bo nie chcę wokół siebie żadnych skandali. Niefajnie by mi było, gdyby moja praca przeniosła się na płaszczyznę pyskówki. Mimo wszystko, żyjemy w Polsce. Polityka i religia tu to niemal jedno, a książka taka jak „Kult” może być odebrana jako prowokacja. Naprawdę tego nie odczułeś? - Otarłem się o to w wywiadach, pojedynczych wypowiedziach i pytaniach. Zdarzało mi się też powiedzieć kilka krytycznych zdań odnośnie roli kościoła w Polsce i chętnie je powtórzę. Moja książka ma antyklerykalny wymiar. Jest to powieść o tym, jak kościół rękami urzędników doprowadził do upadku dobrego i szczerego człowieka. To historia, którą można przyrównać do tego, co zrobił Sanhedryn w porozumieniu z Piłatem względem pewnego faceta z Nazaretu - to wybrzmiewa przy okazji. Ale jeśli mam być szczery, to chyba nie chciałoby mi się marnować pół roku życia, żeby napisać coś zupełnie anty. Może dlatego, że organicznie jestem kościołowi niechętny. Dla mnie pewne sprawy są oczywiste. A co z ludźmi z Oławy? Ta historia należy do nich i w pewnym sensie definiuje miejsce, w którym żyją. Ty ją sobie pożyczyłeś. - Zareagowali życzliwej niż sądziłem. Podczas premiery, która odbyła się właśnie w Oławie, mało kto zdążył przeczytać tę książkę. Ludzie raczej przyszli na spotkanie zobaczyć faceta, który sięgnął po ich dziedzictwo. Jakie są w tym momencie reakcje? Nie wiem. Mogą być różne, bo jednak oławianie przez historię objawień pana Domańskiego sporo wycierpieli. W latach 80. i 90. to miasto uchodziło za ciemnogród. Najazdy pielgrzymów owocowały blokadami dróg i deregulacją rozkładu jazdy pociągów. Sklepy świeciły pustkami. Do tego doszły szykany. Teraz to wszystko się uleżało. Oława odnalazła swoją współczesność i jest całkiem przyjemnym miejscem do życia. Wydaje mi się, że mieszkańcy dziś z sentymentem patrzą na te dzikie czasy, kiedy facet na działkach uzdrawiał po 12 godzin dziennie. Z tego powodu stać ich na luksus by życzliwie odnosić się do mojego pisania. Chyba warto było ryzykować, „Kult” sprzedaje się najlepiej ze wszystkich Twoich powieści. Krytycy uważają, że to najdojrzalsza książka w Twoim dorobku. Nie martwisz, że oczekiwania wobec kolejnej historii będą jeszcze wyższe? - Może trochę… ...bo wiesz, że ludzie już czekają na następną powieść? - Może jeszcze niech nie czekają (uśmiech). Stanowczo sugeruję przeczytać „Kult” raz jeszcze i na razie nie domagać się nowych powieści. Można też wrócić do starszych książek - a tych jest trochę (uśmiech). Rzeczywiście, próbuję znaleźć głos, który mógłbym
44
przekuć na literaturę. Mam świadomość, że „Kult” jest w pewien sposób wyjątkowy i sam muszę mu sprostać. To paraliżuje. Oczekiwania jakie rozbudziłem są spore, wiem. Myślisz, że czytelnicy czekają teraz na Twojego Nobla? (śmiech) - Nie, nie żadnego Nobla! (śmiech). Szczerze cieszę się z sukcesu Olgi Tokarczuk, ale dopiero teraz uświadomiłem sobie, że jak dostajesz tę kasę z Nobla, to nie możesz jej ot tak wydać. Musisz ją mądrze zagospodarować. A ja rozpuściłbym ją na podróże i drogie alkohole (śmiech). W związku z tym, nie zasługuję na Nobla. Nie mam w sobie dość rozwagi, aby udźwignąć ciężar tej nagrody. Natomiast to, co mam, to świadomość, że trzeba pisać dalej, że muszę napisać kolejną książkę. Teraz po prostu doświadczam konsekwencji własnego szczęścia i powodzenia. To może czas na powrót do fantastyki? Czy to gatunek, na który jesteś już za dojrzały? - Nie rozumiem, dlaczego fantastyka zawsze jest kojarzona z brakiem dojrzałości? Przecież to w pełni ukształtowany gatunek literacki. Czy Tolkien był niedojrzały? Czy Dukaj jest niedojrzały, czy Sapkowski jest niedojrzały? Oczywiście, że nie. Teraz, kiedy o to zapytałaś jest mi trochę przykro i chyba mam ochotę zrobić wszystkim na przekór i napisać powieść fantastyczną. Tak, żeby pokazać, że chłop po czterdziestce może pisać fantastykę. Ta chęć naprawdę się we mnie rozbudziła, ale problem polega na tym, że nie mogę tego zrobić... bo już nie umiem. Wypaliłem się na tym gruncie kompletnie. Ale nie jest to kwestia tego, że dorosłem, po prostu straciłem ku temu dar. Przestałem myśleć fantastycznością. Jako odbiorca bardzo się cieszę tym gatunkiem, ale nie jako twórca. A może ja po prostu byłem średnim fantastą? Ale czy to nie Ty swojego czasu byłeś porównywany do Stephena Kinga? - Byłem! Razem z kilkoma innymi autorami, jak Jarek Grzędowicz, jak Kazek Kyrcz, jak Zygmunt Miłoszewski daliśmy początek horrorowi w Polsce. Mogę się uśmiechnąć do siebie i powiedzieć, że byłem pionierem. Tylko, że nadal marzy mi się napisanie wielkiej powieści grozy, ale takiej, która będzie nowatorska, i która uczyni z niszowego zjawiska coś niesłychanie komercyjnego. Chciałbym napisać powieść, która sprawi, że wszyscy zaczną czytać horrory. I jest tylko jeden problem - nie wiem jak. To chyba jedno z tych marzeń, które nigdy się nie spełni. Ale przecież na swoim blogu napisałeś niedawno „Zwiedzajmy świat. Nie marnujmy czasu na bzdury. Spełniajmy marzenia” (uśmiech). - Ja napisałem takie rzeczy? Psia krew (śmiech). No ale i takie myśli przychodzą mi do głowy, więc je pisze. Cóż mam powiedzieć? Nie muszę za każdym razem odkrywać Ameryki (śmiech). A Szczecin? Odwiedzisz nas jeszcze? - Na pewno! Szczecin niesłychanie lubię. Mówię to szczerze, nie jest to kurtuazja. Część mojej rodziny pochodzi z Polic i jestem zawsze uśmiechnięty i zadowolony, kiedy mogę tu być.
#prezentacja
Zdrowa alternatywa W naszej ofercie - olejki CBD 3%, 5%, 10% , kilka rodzajów kwiatostanów konopii. Susz CBD nie odurza ponieważ nie zawiera substancji psychoaktywnych. Wzbogaciliśmy również nasz asortyment o maści, kosmetyki do twarzy i ciała. Olejek CBD znajduje również zastosowanie u zwierząt domowych i o tym nie zapomnieliśmy. Czekamy na Ciebie przy ulicy Jagiellońskiej 27
| KULINARIA |
Vege to nasza przyszłość Według badań, blisko 60 procent Polaków deklaruje rezygnację z mięsa nawet kilka razy w tygodniu, a już co dziesiąta osoba w wieku 25-34 lata całkowicie wyeliminowała je z codziennej diety, stawiając na wegetarianizm. AUTOR OSKAR MASTERNAK
Niezależnie od powodu, dla którego rezygnujemy z mięsa w naszym menu, okazuje się, że wprowadzanie jego roślinnych zamienników to nie tylko chwilowa moda, ale umacniająca się tendencja.
Pitagoras nie jadł mięsa Wegetarianizm nie jest tylko trendem dzisiejszych czasów. Znany jest ludzkości od setek lat. Za pierwszych zwolenników jarskiego jedzenia uznaje się wyznawców orfizmu – doktryny filozoficzno-religijnej w starożytnej Grecji. Podobne podejście do konsumpcji mięsa wyznawał też sam Pitagoras - żyjący w VI w. p.n.e. grecki filozof i matematyk. W tym samym czasie ruch wegetariański prężnie rozwijał się również w Indiach, głównie za sprawą hinduizmu i buddyzmu, które w swej naturze zakładają niekrzywdzenie zwierząt. O ile wiadomo, razem ze schyłkiem starożytności zniknął z Europy wegetariański sposób życia. Przez długi czas mięso było bardzo pożądaną żywnością. Jednak pojedynczo wybitne osobowości wyrażały swoją opinię na ten temat. Wśród najsłynniejszych wegetarian wymienia się Leonardo da Vinci (1452–1519), który już w młodym wieku zrezygnował ze spożywania mięsa, a człowieka nazywał ze względu na jego sposób odżywiania się okrutnym. Jedne z pierwszych publikacji na temat wegetarianizmu, które ukazały się w Polsce, to m.in. „Jarstwo i wełniarstwo w dziejach dawnej Słowiańszczyzny” oraz „Przyrodzone pokarmy człowieka
46
i ich wpływ na dole ludzką” Konstantego Moes-Oskragiełły z 1888 r., „Jarstwo podstawą nowego życia w zdrowiu, piękności i szczęściu” Józefa Drzewieckiego z 1904r., „Precz z mięsożerstwem!” z 1907r. „Historja ruchu jarskiego w Polsce” 1912r. – obie autorstwa Jarosława Jastrzębowskiego.
Precz z komuną! Rozwój ruchu wegetariańskiego w Polsce zahamował po II wojnie światowej, by odrodzić się znów po upadku komunizmu. W 1991 r. opublikowana została słynna książką Marii Grodeckiej „Wegetarianizm. Zmierzch świadomości łowcy”, która omawia wszystkie zagadnienia związane z wegetarianizmem i opiera się na dowodach naukowych. Coraz więcej gwiazd, jak aktorzy, muzycy czy sportowcy, żyje wegetariańsko lub wegańsko i wypowiada się publicznie o swoich motywacjach. Piosenkarz i członek The Beatles, Paul McCartney wzywa np. w piosence „Meat Free Monday“ do stosowania jednego bezmięsnego dnia w tygodniu. Globalna kampania o tej samej nazwie ma na celu spowolnienie zmian klimatu i redukcję konsumpcji mięsa. W przypadku niektórych wegetariańskich lub wegańskich gwiazd ich popularność wręcz bazuje na tym stylu życia. Bywa też, że wegańscy blogerzy zyskują popularność i stają się gwiazdami (Marta Dymek „Jadłonomia”). Wśród znanych osób niejedzących mięsa i angażujących się w walkę o prawa
zwierząt wymienić można takie nazwiska jak: Maja Ostaszewska, Kayah, Beata Pawlikowska, Natalia Przybysz, Monika Mrozowska, Paulina Holtz, Michał Piróg.
Z ziemi włoskiej W przypadku porównania krajów europejskich wygrywają Włochy, Austria, Niemcy i Wielka Brytania z udziałem sięgającym do ok. 9-10% wegetarian w społeczeństwie. W zestawieniu globalnym na czele są Indie z 40% wegetarian, za nimi Izrael (13%) i Tajwan (12%). Izrael jest też nazywany najbardziej wegańskim krajem na świecie, ponieważ 5% jego mieszkańców to weganie. Dla USA podaje się 5% wegetarian i 2% wegan. Według Planet Wissen na świecie żyje miliard wegetarian. Pierwszą obawą, jaką budzi usunięcie z diety mięsa, jest zapewnienie sobie odpowiedniego spożycia żelaza. Czerwone mięso, jak również to ciemne drobiowe, to istotnie bogate źródła tego składnika. Eksperci alarmują, że wręcz zbyt bogate. To właśnie powód, dla którego zmieniono dotychczasowe zalecenia żywieniowe. Według Instytutu Żywności i Żywienia, bezpieczne spożywanie mięsa, to maksymalnie 0,5 kg tygodniowo (waga przed przygotowaniem), najlepiej nie na raz, a w odpowiednio małych porcjach, np. 70 g dziennie. Dlaczego? Żelazo hemowe, czyli forma zawarta w mięsie, jest świetnie przyswajalne, ale w ograniczonych ilościach. Jego nadmiar przecho-
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
47
| KULINARIA |
jako zasobne w żelazo, a więc różnego rodzaju nasiona: strączkowe, oleiste oraz zbożowe. Warto też wiedzieć, że menu bez nabiału jest mniej kwasotwórcze (jeśli oczywiście nie bazuje na przetworzonych produktach), a więc powoduje mniejszą ucieczkę wapnia z organizmu. W efekcie nawet przy mniejszym spożyciu tego pierwiastka jego bilans wychodzi zwykle „na plus”. • Gdy menu zawiera wyłącznie produkty roślinne, jego zbilansowanie wymaga najwięcej wysiłku. Odpowiednie produkty roślinne zapewnią większość deficytowych składników – z jednym tylko wyjątkiem, którym jest witamina B12. To jedyny związek, który na diecie wegańskiej bezwzględnie trzeba suplementować. dzi w jelitach niekorzystne przemiany, które prowadzą do powstawania rakotwórczych związków. • Przy wyłączeniu z diety mięsa, a zachowaniu spożycia ryb (zwłaszcza tych tłustych z morza), ryzyko niedoboru żelaza jest znikome. Podobnie jest z cynkiem oraz witaminami z grupy B, które zawsze towarzyszą białkom – a wszystkie produkty zwierzęce to właśnie produkty białkowe. • Jeśli oprócz mięsa dieta wyklucza też ryby, niezbędne dawki żelaza (oraz inne potencjalnie deficytowe składniki) powinny pochodzić z odpowiednio zwiększonych ilości jajek i przetworów mlecznych, a ponadto z nasion roślin strączkowych, orzechów i pestek. Również ziarna zbóż są źródłem żelaza i innych składników mineralnych, które stają się jednak dobrze przyswajalne dopiero po skiełkowaniu albo sfermentowaniu, np. w pieczywie na zakwasie. • W diecie bez mleka i jajek należy zadbać o odpowiednie spożycie wapnia. Dostarczą go te same produkty, które polecamy
48
• Przy każdej odmianie diety wegetariańskiej trzeba też zwrócić szczególną uwagę na spożycie podstawowego składnika odżywczego, jakim jest białko. - Wszystko zależy od tego, jak kto bilansuje dietę. Jeżeli robimy to samodzielnie, to rzeczywiście może nam brakować w diecie białka, witaminy B12 i żelaza. Bardzo często w swojej praktyce spotykam się z sytuacją, w której nastolatki przestają jeść mięso, ale na jego miejsce do diety wchodzą słodycze. W takiej sytuacji z pewnością wcześniej czy później ujawnią się niedobory – podkreśla psychodietetyk Ewa Sakwa.
Wegetarianizm dla każdego Od czasów swoich narodzin diety wegańska i wegetariańska znacznie ewoluowały i obecnie funkcjonuje wiele ich odmian. Wegetarianizm zakłada wyłączenie z diety mięsa, a także produktów pochodzenia zwierzęcego, takich jak smalec lub żelatyna, a weganie rezygnują z jedzenia wszystkich produktów odzwierzęcych, a więc także m.in. jajek, miodu czy nabiału. Co ciekawe, weganizm zakłada również odrzucenie korzystania ze skórzanych
ubrań, futer czy kosmetyków testowanych na zwierzętach. Głównym problemem przy stosowaniu diet wegetariańskich jest dostarczenie sobie odpowiednich ilości wartościowego białka, które jest podstawowym budulcem organizmu ludzkiego. Jego jakość zależy od tego, z jakich aminokwasów się składa (a których w nim brakuje) oraz od ich wzajemnych proporcji. Za białko wzorcowe uznaje się albuminę kurzego jaja. Do pełnowartościowych białek zalicza się też te występujące w mięsie, rybach i produktach mlecznych. Za niepełnowartościowe uznano za to białka roślinne, które mogą nie mieć aż tak dużych ilości kilku lub jednego z niezbędnych aminokwasów. Mniejsza ich ilość wcale nie ogranicza jednak wykorzystania białka w organizmie, jednak pod warunkiem spożywania rozmaitych jego źródeł, najlepiej jednego dnia, a najidealniej – w jednym posiłku. Najlepsze produkty to nasiona roślin strączkowych, nasiona zbóż, orzechy, pestki i nasiona oleiste, jak również algi dostępne w postaci suszonej. Zbilansowana dieta wegetariańska została uznana za menu odpowiednie dla osób w każdym wieku. Jest szczególnie polecana wszystkim, którzy nie mogą schudnąć na konwencjonalnej diecie – albo chcą pozbyć się nawagi łatwiej i szybciej niż jest to możliwe z pomocą innych kuracji. Dieta wegetariańska może wspomóc stan zdrowia osób z zaburzeniami, a nawet schorzeniami metabolicznymi. Pomaga usprawnić trawienie, poprawić stan skóry i podnieść poziom energii. - W przypadku niektórych jednostek chorobowych przejście na dietę bezmięsną przynosi korzyści zdrowotne. Są to : nadciśnienie tętnicze i choroby sercowo-naczyniowe, hipercholesterolemia (czyli wysoki poziom cholesterolu we krwi), wysoki poziom kwasu moczowego we krwi, choroby nerek, cukrzyca i otyłość.
| NIERUCHOMOŚCI |
#prezentacja
Droga na przedmieścia prowadzi do „Marianova” To już nie chwilowa moda, a sposób na nową jakość życia - wyprowadzka na przedmieścia. W otoczeniu przyrody i ciszy czas zwalnia pozwalając złapać oddech. Co najważniejsze, nie trzeba wcale daleko wyjeżdżać, by tego doświadczyć. Wystarczy udać się do Marianowa pod Stargardem. Mamy ku temu kilka argumentów.
50
#prezentacja|
NIERUCHOMOŚCI |
Podczas gdy jedni szturmem zdobywają centra miast goniąc za krierą, drudzy wybierają slow life na przedmieściach, a nawet na wsiach. Nic dziwnego, dzisiejsze peryferyjne zabudowy wyróżniają się nowoczesnymi rozwiązaniami oraz spójną estetyką. Ich mocną stroną jest bliskość natury, duże otwarte przestrzenie, nowa infrastruktura i w końcu niewielka społeczność, która jest gwarancją większego bezpieczeństwa, a także przyjacielskiej atmosfery.
Po pierwsze Mając to na uwadze nietrudno o wniosek, że to tylko kwestia czasu zanim powstające nad brzegiem jeziora osiedle „Marianovo” - w gminie o tej samej nazwie, stanie się najbardziej pożądaną lokalizacją na przedmieściach między Stargardem a Szczecinem. Od wspomnianych miast dzielić je będzie zaledwie 15 i 30 minut drogi. Spoglądając na projekt widać, że inwestor zdecydowanie postawił na prostotę i uniwersalność skandynawskiego dizajnu - który dla Polaków wciąż jest tym ulubionym i, który z powodzeniem potrafi podkreślić wszystko to co w polskiej naturze najpiękniejsze. - Pochodzę z Holandii - zdradza Kasper Vencken, członek zarządu Bergpol Investment. - Mój kraj jest stosunkowo niewielki, ale za to bardzo gęsto zabudowy. Miejscowości są położone tuż obok siebie. W Polsce jest inaczej, przestrzenie są duże i otwarte. Do tego jest tu: morze, lasy, jeziora, a nawet góry i całe mnóstwo zieleni. Bardzo to sobie cenię i chyba dlatego życie w Polsce od razu mi się tak spodobało. Wiele lat spędziłem w centrum Poznania. Spotkałem tam wspaniałych ludzi i przyjaciół. Jednak pewien czas temu, razem z rodziną, postanowiliśmy przenieść się na przedmieścia i zacząć czerpać pełnymi garściami z tego co w Polsce najpiękniejsze - z przestrzeni i z natury.
Po drugie Zwarte bryły domów powstającego osiedla “Marianovo” odznaczają się dużymi przeszkleniami, które nie tylko wpuszczają do środka mnóstwo światła, ale też wyprowadzają mieszkańców na zewnątrz, przeistaczając ogród w integralną część domu. Taka opcja nie tylko zachęca do powiększenia nieruchomości o letnią kuchnię czy biuro na świeżym powietrzu, ale i do rozpoczęcia uprawy własnych warzyw i owoców. To wszystko w połączeniu z otaczającym osiedle krajobrazem sprawia, że nie ma takiego smartfona i takiej aplikacji, które w czasie wolnym mogłyby odciągnąć uwagę mieszkańców “Marianova” od podziwiania okoliczności przyrody. I etap inwestycji już ruszył i nim amatorzy życia na przedmieściach zdążą się obejrzeć do wyboru będą mieli 6 unikatowych nieruchomości na działkach o wielkości od ponad 1000 mkw do prawie 2000 mkw. Łącznie powstaną 24 całoroczne przestrzenne wille w dwóch typach i wielkościach - 84,3 mkw i 123,7 mkw, z możliwością wykończenia fasady drewnem, ceglaną licówką lub minimalistycznym tynkiem. Do tego projekty nieruchomości są przygotowane pod rozwiązania energooszczędne takie jak panele słoneczne czy pompy ciepła. - Zależało nam na wprowadzeniu indywidualnych rozwiązań, przy jednoczesnym utrzymaniu spójnej estetyki całego osiedla - mówi Kasper Vencken, członek
zarządu Bergpol Investment. - Chcemy aby nasi klienci byli pewni kształtu oraz formy zabudowy, tak żeby po kilku latach w pobliżu nie zaskoczył ich żaden budynek, który zupełnie nie będzie pasował do otoczenia.
Po trzecie Nawet teraz obserwując jak osiedle rośnie w oczach, można dać odpocząć zmysłom i pozwolić sobie na odrobinę zachwytu zielonymi terenami, objętymi programem Natura 2000, które otaczają “Marianovo”. Kameralna plaża nad jeziorem, punkty wędkarskie, możliwość wypłynięcia jachtem lub kajakiem na wodę, leśne ścieżki rowerowo-spacerowe, pobliska stadnina koni i wygodny dojazd nad morze, nie umnkną niczyjej uwadze. A kiedy wszystko będzie już gotowe pozostanie tylko wykończyć wnętrze. Żeby w pełni cieszyć się projektem najlepiej postawić na jasne kolory i naturalne elementy - drewno, kamień i szkło. W takim miejscu jak to warto oderwać się wspomnień o miejskiej przestrzeni i zaprosić nieco przyrody do środka. W końcu mówimy o przedmieściach. t: +48 572 029 207 | m: info@marianovo.pl WWW.MARIANOVO.PL
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
51
| ZDROWIE |
Dolegliwości układu pokarmowego? To może być pasożyt. Chociaż większość chorób pasożytniczych przewodu pokarmowego występuje na całym świecie, to zdecydowanie częściej obserwuje się je w cieplejszych strefach klimatycznych niż w Polsce. AUTOR ANNA FOLKMAN
52
| ZDROWIE |
Liczbę zarażonych pasożytami jelitowymi osób na świecie szacuje się na ponad dwa miliardy. Pięć miliardów żyje w rejonach stałego ryzyka zarażenia patogenami inwazyjnymi. - Do najczęstszych parazytoz układu pokarmowego występujących w Polsce zaliczamy zarażenia owsikami, pierwotniakiem Giardią lamblią, glistami ludzkimi. Węgorczyca, tasiemczyce i zarażenia larwalnymi formami tasiemców występują rzadko – wymienia dr n. med. Jolanta Niścigorska-Olsen, specjalista chorób zakaźnych ze szpitala przy ul. Arkońskiej. - Częstość występowania danej choroby pasożytniczej zależy od wieku, miejsca zamieszkania, przestrzegania standardów higienicznych oraz nawyków żywieniowych. Zarażamy się poprzez zjedzenie lub wypicie pokarmów zanieczyszczonych jajami pasożytów (glistnice, owsica) lub larwalnymi formami tasiemców w surowym lub niedogotowanym mięsie (tasiemiec uzbrojony - wieprzowina, nieuzbrojony - wołowina). Część parazytoz może przenosić się poprzez brudne ręce lub być roznoszona przez stawonogi i insekty. Owsica jest jedną z najczęstszych inwazyjnych chorób pasożytniczych przewodu pokarmowego. Wywołuje ją drobny nicień nazywany owsikiem. Źródłem zakażenia owsicą jest człowiek. Chorują głównie dzieci wieku przedszkolnym i szkolnym, wśród których szacunkowo zakażona może być jedna trzecia populacji, w mniejszym odsetku osoby dorosłe. Szczyt zachorowań przypada od 5 do 7 roku życia. Podstawą profilaktyki i leczenia jest mycie rąk. Istnieją trzy główne preparaty służące do leczenia owsicy. Jeden z nich dostępny jest bez recepty. To skuteczne leki, które w większości przypadków już po jednej dawce sprawiają, że zakażenie ustępuje. Drugą dawkę podaje się po dwóch tygodniach. - Jeśli zarażamy się wągrem tasiemca w niedogotowanym mięsie, to w naszym przewodzie pokarmowym rozwija się postać dojrzała tasiemca. To kilkumetrowy pasożyt, który nas okrada ze składników odżywczych, zatruwa produktami przemiany materii, zaburza pracę jelit – dodaje dr Niścigorska-Olsen. - Jeśli zarazimy się jajem tasiemca, to przechodzi ono przez barierę jelitową, dostaje się do krwi i osadza się w tkankach, jako wągier tkankowy - bąblowiec. W przypadku tasiemca mamy do czynienia z jednym pasożytem, który może atakować człowieka albo jako postać dojrzała i wtedy lokalizuje się w jelitach lub jako postać larwalna lokalizująca się w narządach wewnętrznych – najczęściej w wątrobie. Glistą ludzką zarażamy się po spożyciu jej jaj pochodzących od zarażonych osób, które wydalają jaja glisty z kałem. Po połknięciu jaj glisty ludzkiej w naszym przewodzie pokarmowym dochodzi do wyklucia larw, które przedostają się do krwiobiegu, płuc, dróg oddechowych, są odkrztuszane i połykane, żeby finalnie znaleźć się w jelitach. W Polsce odnotowuje się do kilku tysięcy przypadków glistnic rocznie.
Zarażenia glistami psimi lub kocimi związane są z lokalizacją larw pasożytów poza przewodem pokarmowym. Te zarażenia są roznoszone poprzez odchody zarażonych psów lub kotów. - Jeśli przez przypadek spożyjemy (np. dziecko poprzez nieumyte ręce podczas zabawy w piaskownicy) jaja toksokar, czyli glist psich lub kocich, możemy zachorować na toksokarozę, która zlokalizowana jest nie w przewodzie pokarmowym, a w tkankach. To może być gałka oczna, wątroba, węzły chłonne – zauważa specjalista chorób zakaźnych. Pobyty w tropikach mogą wiązać się z zarażeniem pasożytami przewodu pokarmowego. I tak np. glistnica, która w Polsce występuje rzadko, jest bardzo powszechna w pewnych rejonach na świecie. - Ma to związek ze złymi nawykami higienicznymi. Regiony, gdzie możemy spotkać zakażenia tym pasożytem, to np. Afryka, Azja, Ameryka Południowa czy Ameryka Środkowa. Pobyty w tych rejonach a szczególnie pobyty w miejscach z ograniczonym dostępem do toalet, bieżącej wody są bardzo ryzykowne – ostrzega dr Jolanta Niścigorska-Olsen. - Choroby pasożytnicze, które występują w innych krajach, np. wspomniana glistnica czy zarażenie pierwotniakiem Giardia lamblia, mogą być chorobami importowanymi. Choć w tropikach pasożyty te znajdują lepsze warunki do transmisji, przywleczone mogą stanowić zagrożenie także w naszym kraju. Trzeba jednak zauważyć, że w Polsce mamy dostęp do bieżącej wody, odpowiednią kanalizację sanitarną. Zachowując odpowiednią higienę, możliwość zakażenia Giardią lamblią jest zdecydowanie mniejsza. Inne choroby pasożytnicze związane z pobytem w tropiku, to zarażenia przywrami wątrobowymi lub dróg żółciowych – na szczęście rzadko obserwowane w Polsce. Objawy zakażenia pasożytem najczęściej pojawiają się ze strony przewodu pokarmowego, ale w przypadku lambliozy są to także objawy alergiczne czy zespoły złego wchłaniania. - Ważne, by nie lekceważyć objawów takich jak bóle brzucha, wzdęcia, nudności, biegunki, zaburzony rytm wypróżnień czy pojawienie się zmian skórnych, uczuleń, podwyższone stany zapalne – wymienia pani doktor. By wykryć chorobę pasożytniczą najczęściej wykonuje się badania kału na obecność antygenów pasożytów, jaj lub samego pasożyta. Lekarze mają kilka opcji diagnostycznych, a ostatecznym rozwiązaniem powinno być stwierdzenie pasożyta lub jego antygenów. Leczenie choroby pasożytniczej to farmakologia, dieta uzupełniająca, zachowanie odpowiedniej higieny. - Te choroby są całkowicie do wyleczenia. Jeśli pojawiają się nawroty, należy szukać innej osoby zakażonej w najbliższym środowisku pacjenta – kończy dr Niścigorska-Olsen.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
53
#prezentacja
#prezentacja
| ZDROWIE |
Otyłość i operacje mogą prowadzić do przepukliny Przepukliny to ubytki w naturalnych powłokach ciała. Do ubytków może dochodzić w sposób naturalny, bądź powodowany wcześniejszą ingerencją, np. podczas operacji. Wtedy pojawia się coś w rodzaju wypukłości, która w przypadku niewielkich zmian jest defektem kosmetycznym, ale w przypadku dużych przepuklin jest utrudnieniem w codziennym życiu, a nawet zagrożeniem dla niego. AUTOR ANNA FOLKMAN
- Przepukliny pojawiają się szczególnie u osób, które mają słabe powłoki ciała. Spotyka to często osoby otyłe - mówi prof. dr hab. n. med. Marek Ostrowski, kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej szpitala na Pomorzanach. - Przepukliny mogą dotyczyć także pacjentów po operacjach, w których powłoki brzuszne zostały źle zrekonstruowane. To najczęściej nie jest wina lekarza. Przyczyną jest naturalna słabość tkanki, bądź nieprzestrzeganie zasad rekonwalescencji pooperacyjnej i np. nadmierny wysiłek.
Problem z przepuklinami najczęściej dotyczy mężczyzn i są to z reguły przepukliny pachwinowe. Z tymi należy bezwzględnie zgłosić się do lekarza. Częstość ich występowania wynika z budowy anatomicznej. Jeśli chodzi o kobiety, problem jest mniejszy i jeśli występuje, dotyczy raczej przepuklin pępkowych. - Operacje przepuklin można przeprowadzać metodą napięciową, kiedy zszywane są tkanki, w nadziei na to, że się same zagoją - dodaje prof. Ostrowski. - Częściej stosowane są jednak metody beznapięciowe, kiedy to ubytek pokrywany jest obcą tkanką. Wykorzystuje się do tego różnego rodzaju siatki. Metody beznapięciowe mogą być stosowane w przypadku niewielkich ubytków, ale też przy dużych, mających nawet kilkanaście centymetrów. Wtedy siatka musi być zabezpieczona w taki sposób, by można ją było położyć bezpośrednio na jelita. Siatki używane do niedawna nie mogły być tak stosowane, bo powodowały ocieranie się jelit, przetoki. Dziś nowoczesne siatki są powlekane specjalnymi materiałami, tak że można stosować je właśnie bezpośrednio na jelita. Takie siatki kosztują od 1,5 tys zł do 4 tys. zł. Leczenia przepuklin z użyciem siatek można stosować również laparoskopowo. Zwiniętą siatkę wprowadza się wtedy pod powłoki pacjenta przez niewielki otwór, lokalizuje się ją i przyczepia specjalnymi zszywkami od wewnątrz. Po operacji laparoskopowej okres rekonwalescencji to tylko kilka dni. - W krajach afrykańskich śmiertelność z powodu uwięźnięcia i nie leczenia przepukliny pachwinowej sięga ok. 60-70 procent. Uwięźnięcie to taka sytuacje, kiedy w otwór przepukliny dostaje się jelito i zostaje ono uciśnięte wrotami tej przepukliny - wyjaśnia prof. Marek Ostrowski. - Po pewnym czasie dochodzi do martwicy, zapalenia otrzewnej i zgonu. Okazuje się, że w Afryce, w krajach, które nie stać na to, by finansować pacjentom siatki przepuklinowe, do uzupełnienia ubytku wykorzystuje się często sterylizowane moskitiery. .
#prezentacja
Czy warto sprawdzać poziom witaminy D? Witamina D pełni wiele ważnych funkcji w organizmie. Aby mogła je pełnić prawidłowo, musi być dostarczana do organizmu w odpowiednich dawkach. Niedobór witaminy D zwykle jest powodowany niewystarczającą ekspozycją na słońce. Niedostateczna ilość tej witaminy przyczynia się do rozwoju krzywicy u małych dzieci a u dorosłych do osteoporozy. Zaczynają się pojawiać bóle kostno – stawowe oraz bolesne kurcze. Na skutek niedoboru witaminy D spada nasza odporność, obniża się nasz nastrój oraz zwiększa zapadalność na infekcje. Zwiększa się również ryzyko rozwoju otyłości, chorób układu krążenia (szczególnie nadciśnienia tętniczego), cukrzycy, chorób zapalnych, autoimmunologicznych oraz nowotworów (piersi, prostaty, jelita grubego). Niedobór witaminy D może także przyspieszać proces starzenia się organizmu. Badanie można wykonać w Laboratorium S.P.L.S. MEDICUS. Spółdzielnia Pracy Lekarzy Specjalistów MEDICUS | Plac Zwycięstwa 1 | 70-233 Szczecin www.medicus.szczecin.pl | Rejestracja codziennie pod nr telefonów: 91 434 73 06
| STYL ŻYCIA |
Gwiezdne Wojny poza ekranem Nieważne, czy Gwiezdne Wojny znasz z opowiadań znajomych, czy jesteś wiernym fanem sagi. Obok tej kolekcji nie przejdziesz obojętnie: to kilkaset gadżetów - od mieczy świetlnych, przez zestawy Lego, hełm TIE Fightera, aż po figurę Hana Solo w karbonicie. Nie zrozumcie nas źle, to nie jest zapowiedź wystawy. To historia kolekcji Jacka Gałana, właściciela tematycznego studia tatuażu w Szczecinie i wielkiego fana Gwiezdnych Wojen. TEKST AGATA MAKSYMIUK / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE
Od czego zaczęła się Twoja fascynacja Gwiezdnymi Wojnami? - Tata ją we mnie zaszczepił. Od najmłodszych lat oglądałem pierwsze epizody. Pamiętam, że szczególnie urzekł mnie Epizod I: The Phantom Menace - Mroczne widmo. Chronologicznie to pierwsza część serii, ale w kolejności premier - czwarta. Spodobała mi się postać Dartha Maula i w zasadzie cała wizualna strona filmu. Przed tym oczywiście oglądałem Epizod IV, V i VI, ale dla dziecka nie były aż tak atrakcyjne. Zmieniło się to dopiero, kiedy wyszedł „Atak klonów” i „Zemsta Sithów”. No i kiedy pojawił się internet. W ten sposób zyskałem większy dostęp do całej serii i mogłem zacząć jej dokładne „studiowanie”.
58
| STYL ŻYCIA |
Twoja kolekcja dziś wypełnia znaczną część studia, ile tu tego wszystkiego jest? - Wszystkich gadżetów w studiu mam 200, może 300… ale istnieje też duże prawdopodobieństwo, że się mylę i jest ich znacznie więcej (śmiech). Polski rynek sprzyja poszerzaniu kolekcji? - Od kiedy zorientowałem się, ile tu tego jest, staram się już niczego nie poszerzać (śmiech). Ale polski rynek jest słabo rozwinięty. Perełki kryją się na amerykańskim Ebay, ale to bardzo droga sprawa. Ciekawostką jest, że wiele gadżetów można znaleźć w niemieckich czy szwajcarskich antykwariatach. Te sklepy wyglądają zupełnie inaczej, niż polskie. Na półkach czekają nie tylko książki i spora porcja kurzu, ale też stare radia, płyty czy zabawki. W jednym z nich zdarzyło mi się znaleźć figurę Jar Jara w oryginalnym opakowaniu. Fajna sprawa, bo to rzadki model. Leżał między innymi kartonami. Moje oko szybko wyłapało charakterystyczne logo. Innym razem, też w Niemczech, znalazłem na wyprzedaży w sklepie z zabawkami figurę Hana Solo zamrożonego w karbonicie - ok 20 cm wysokości, ciężka, solidna, w dodatku z limitowanej serii - tylko 1200 sztuk na cały świat. Kiedy wziąłem ją do rąk, pomyślałem, że ktoś się pomylił i niechcący umieścił ją na wyprzedaży. Pomyłki nie było. Ale skoro perełki kryją się głównie na amerykańskich stronach, zdarzyło Ci się sprowadzać stamtąd gadżety? - Zamówiłem hełm TIE Fightera, pilota komandora. Oryginalna replika na licencji wyprodukowana przez firmę Anovos - jedną z najbardziej uznanych firm w tej branży. Jednak, jak wspomniałem, to dość kosztowna i skomplikowana sprawa. Niestety, nieadekwatna do warunków naszego rynku. Oczywiście, można sięgać po repliki tworzone przez polskich rzemieślników, tylko to zupełnie inna jakość. To jakby zestawić ze sobą autentyk i... parodię. Repliki hełmów tworzone na licencji pozwalają uzyskać wrażenie, że ma się do czynienia z oryginałem. W środku są gąbki, odpowiednie zabezpieczenia, zapięcia. Całość ma właściwą wagę. Przymierzając, można się poczuć trochę jak w kasku motocyklowym (uśmiech). Czy każda rzecz jaką trafiłeś była strzałem w dziesiątkę, czy zdarzały się wpadki? Zdaje się, że dla kolekcjonera liczy się przede wszystkim unikatowość. - Miałem fajny epizod z kasetami magnetofonowymi z muzyką z pierwszych trzech części. Znalazłem je na FB i kupiłem za grosze. Wydawało mi się, że trafiłem super okazję, ale okazało się, że jest ich pełno na rynku (śmiech). Mówi się trudno. Na wiele rzeczy trafiam przypadkiem. Kiedyś, szukając prezentu dla taty, znalazłem winyl z soundtrackiem z pierwszej części Gwiezdnych Wojen z lat 70. Płyta z pierwszego wytłoczenia. Wygrzebałem ją na giełdzie organizowanej w jednym ze szczecińskich centrów handlowych. Leżała w kartonach wypełnionych muzyką, którą nieprędko uda się znowu sprzedać (śmiech). Tak naprawdę każda „odkryta” rzecz to fajna sprawa, trzeba tylko umieć odróżnić prawdziwy gadżet od tandety, której jest teraz sporo. Wychodzi nowy film, a razem z nim setki tysięcy produktów. Trzeba je selekcjonować. Inaczej łatwo zamienić mieszkanie w pokój dziecięcy (uśmiech).
Taką kolekcję można traktować jako inwestycję? - Ja to traktuję jako hobby. Gdybym chciał zrobić z tego inwestycję, musiałbym zbierać wszystkie instrukcje, pudełka, kwity, dokumenty. A ja kupuję dla siebie. Tak naprawdę, pomysł na poszerzenie kolekcji pojawił się gdzieś 3-4 lata temu, kiedy podjęliśmy decyzję, że nasze studio tatuażu będzie studiem tematycznym. Przed tym wiele rzeczy trzymałem w domu. Znajomi się nie dziwili? - Zdarzało się, że przychodzili, rozglądali się i w końcu pytali - ale gdzie ten dzieciak? Bo jakoś tu cicho (śmiech). Mimo wszystko kolekcja jest dość spora, musi mieć swoją wartość. - W Polsce trudno o wycenę takich rzeczy, bo tak jak mówiłem, polski rynek nie jest rozbudowany. Świetnie funkcjonuje w Stanach i w Anglii, jednak tam jest inna dostępność produktów. Przez to, rzeczy, które dla nas są rzadkie i unikatowe, dla nich mogą być trochę mniej rzadkie i mniej unikatowe, a na pewno tańsze. Nawet jeśli udałoby się „coś trafić” myślę, że koszty wysyłki i proces sprzedaży nie byłyby tego warte. Trzeba by mieć prawdziwego białego kruka. Zatem, które rzeczy są tymi bardziej wyjątkowymi? Za którymi powinniśmy się oglądać, gdybyśmy sami chcieli rozpocząć przygodę z kolekcjonerstwem? - Hełmy, miecze, niektóre figurki, ale pod warunkiem, że są wyprodukowane na licencji. Pozostałe przedmioty dostępne powszechnie w sklepach, jak kubki, koszulki, piórniki mogą mieć jedynie wartość sentymentalną. A co z klockami Lego? Zestawy pod szyldem Gwiezdnych Wojen biją wszelkie rekordy - wielkości, ceny, sprzedaży, zainteresowania... Wystarczy przypomnieć Gwiazdę Śmierci. - Nie jestem zwolennikiem tego zestawu. Nie podoba mi się, jak został wykonany. Jest mały i duży jednocześnie. Jeśli chcemy postawić tam więcej, niż jednego czy dwa Lego ludziki, to robi się ciasno. Podoba mi się za to Sokół Millenium. Mam tego drugiego, jeśli by liczyć od tych najmniejszych (uśmiech). Ciekawostką jest, że ten duży Sokół, jest największym zestawem jaki kiedykolwiek Lego wyprodukowało. Na rynek trafiło tylko 10 tys. sztuk. I takie właśnie zabawki można uznać za inwestycję, bo po latach ich wartość wzrośnie. To chyba nie jedyny zestaw Lego jaki masz w kolekcji? - Nie, nie… Ciekawa historia wiąże się też ze statkiem Boba Fetty Slave’em z limitowanej serii Lego. Podczas jednej z konwencji tatuażu szukałem modela, osoby, na której będę mógł wykonać tatuaż według swojego projektu w zamian za symboliczne rozliczenie. Tak się złożyło, że zgłosił się mój znajomy. W takim wypadku nie chciałem naciskać na kwestię kosztów. Po zrobieniu tatuażu znajomy zaskoczył mnie i przyniósł Lego Statek Boba Fetty. Wiedział, że uwielbiam Gwiezdne Wojny. Wiedząc jaką wartość ma ten zestaw, myślę, że tatuaż się podobał (śmiech). A co z figurami? Wchodząc, a w zasadzie już przechodząc koło studia, pierwsze co widzimy to właśnie spore figury bohaterów różnych epizodów GW. Jaka jest ich historia?
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
59
| STYL ŻYCIA |
- W większości to kostiumy. Przy recepcji stoją dwa manekiny przebrane za Imperial Royal Guards’ów. Ich hełmy były robione na zamówienie w Polsce, a mundury szyte w Szczecinie. Zajęła się tym krawcowa kostiumów teatralnych. Spojrzała na projekt, machnęła ręką i zabrała się do pracy. Wystarczyły jej dwa, może trzy dni. Nie zaskoczyliśmy jej tym zamówieniem (śmiech). Niektóre kostiumy są wypożyczone od grupy Fan Wars ze Szczecina. Jeśli chodzi o Hana Solo, to sprowadziliśmy go z zagranicy. To odlew 1:1. Od siebie dołożyliśmy już ramę i oświetlenie. I tu ciekawostka - figura na stałe ubrana w kostium, jest kilkakrotnie droższa, niż sam kostium, który można założyć. Może źle do tego podchodzę, ale dla mnie ubranie kostiumu to dodatkowy fun (śmiech). Jest tu tyle bohaterów, kogo jeszcze Wam brakuje? - Na pewno wciąż aktywnym tematem jest sprowadzenie figury Yody w skali 1:1. Myślę o figurze przygotowanej przez prestiżową firmę Sideshow. Zdarza się, że ludzie zaglądają tu, jak do „muzeum”? - Jest sporo takich osób. Zaglądają, bo myślą, że działa tu sklepik z gadżetami z Gwiezdnych Wojen. A, żeby było zabawniej, w tym miejscu dawniej był punkt z zabawkami - wiele osób go jeszcze pamięta. To, jak studio wygląda, odbiło się sporym echem nie tylko w Szczecinie, ale w całej Polsce. Widzę to po
60
zainteresowaniu tatuażem o tematyce GW. Cieszę się, bo długo nad tym pracowaliśmy. Całe studio jest stylizowane na Gwiazdę Śmierci. Wystrój powstał w oparciu o grubą książkę ze zdjęciami. Byliśmy pierwszym i myślę, że nadal jesteśmy jedynym oficjalnym studiem tematycznym GW w kraju. Teraz, jak to wszystko już wiemy, to chyba zostało nam tylko iść do kina na Rise of Skywalker. Czekałeś na premierę? Może wstyd powiedzieć, ale będę unikał premiery jak ognia. Nie cierpię filmowych premier, panuje wtedy za duże zamieszanie. Ale produkcję chętnie obejrzę, tyle że w swoim czasie. Na fanów czeka tam kilka zagadek, np. postać C3PO, który na jednym z plakatów trzyma kuszę Chewbaccy. Śmieję się, że przecież to postać, która wiedziała wszystko i słyszała wszystko od samego początku. Pewnie się wkurzył i wziął sprawy w swoje ręce (śmiech). Przyznam jednak, że to, co budzi we mnie większe emocje, to serial Mandalorian. Premiera odbyła się w połowie listopada, niestety tylko w USA, Kanadzie i Anglii. W Polsce jest zaplanowana dopiero na rok 2020 na platformie Disney+. Do końca nie wiadomo kim jest tytułowy Mandalorian - są domysły, może to Boba Fett, może Jango Fett… przekonamy się o tym wkrótce. Jedno jest pewne, to nie koniec historii Gwiezdnych Wojen.
| SPORT |
Człowiek ze Szczecina w sercu światowego futbolu Pomaga amatorom zostać profesjonalistami, szkoli młodzież, pracuje dla najlepszego klubu w Anglii i dopiero co skończył 23 lata. Jakub Bokiej w bardzo szybkim tempie podbija ojczyznę piłki nożnej i pokazuje, że nie tylko grając w piłkę, można wybić się w futbolu. AUTOR MAURYCY BRZYKCY / FOTO ARCHIWUM
Współczesny świat należy do młodych ludzi. Coraz częściej ich energia, innowacyjność czy elastyczność wypiera doświadczenie, tradycyjność i konserwatyzm osób starszych, pracujących w tej samej branży. A młodym trzeba tylko dać szansę, świat zdobędą sami. 23-letni Jakub Bokiej jest tego świetnym przykładem. Piłka nożna długo uważana była za konserwatywny sport, choć przecież przynoszący największe zyski. Rzecz w tym, że przez wiele lat najwięcej do powiedzenia w nim mieli doświadczeni trenerzy, zawodnicy, działacze. Futbol jako jeden z ostatnich globalnych sportów postawił na powtórki telewizyjne, mogące prowadzić do zmian decyzji sędziego. Młodzi szkoleniowcy często nie mieli czego szukać w klubach na szczeblu centralnym. Teraz to wręcz obowiązek szukać młodszych i ambitniejszych trenerów, a młodzi ludzie w klubach coraz częściej kierują działami marketingu, kontaktów z mediami, zostają skautami, rzecznikami prasowymi. Ich spojrzenie na świat jest zwyczajnie szersze i trochę lepiej rozumieją współczesne potrzeby rynku. Czasy trenera Franciszka Smudy, który potrafił ocenić przydatność piłkarza do zespołu po tym, jak ten wchodzi po schodach, dawno minęły. Nie może więc już tak bardzo dziwić status 23-letniego Jakuba Bokieja, który nie dość, że założył w Anglii własną akademię, szkolącą młodych piłkarzy i pomagającym im w przeskosku na poziom profesjonalny, to w szybkim tempie stał się także skautem, pracującym w najlepszym
62
i najbogatszym klubie na Wyspach Brytyjskich - Manchesterze City. - Imponuje mi to, że w jednym z największych klubów na świecie – Manchesterze City nikt nie bał się postawić na 20-latka z Polski. Mam olbrzymi szacunek do klubu za to, że zaryzykował i postawił na mnie. Głęboko wierzę w to, że będę w stanie odwdzięczyć się swoją pracą za zaufanie, którym mnie obdarzono - opisuje Jakub Bokiej. - Poza tym, że pracuję w dziale skautingu, to także najbardziej utalentowani zawodnicy Polish Football Academy, którą założyłem i prowadzę, trafiają na testy do Manchesteru City. Ten klub ma pierwszeństwo do naszych najbardziej utalentowanych wychowanków, jednak często na angaż w danym klubie wpływ ma dziesiątki zmiennych, dlatego zawodnicy którzy z jakiegoś powodu nie trafiają do Manchesteru City otrzymują szansy sprawdzenia się w innych klubach. Do Polish Football Academy może dołączyć każdy zawodnik. Można kontaktować się personalnie ze mną lub poprzez media społecznościowe akademii. Otwarcie szkółki i świetnie wykonywana tam praca zwróciły uwagę ludzi z zewnątrz. W Anglii skauting nie opiera się tylko na wyszukiwaniu zawodników. Tam w największych klubach wyszukuje się także ludzi, którzy pomagają się rozwijać graczom, wyszukują młodych piłkarzy i potrafią ich w odpowiedni sposób prowadzić. Można to przyrównać do korporacyjnych headhunterów, którzy wyszukują innych headhunterów. Lub po prostu
do europejskiego giganta biznesowego, wyszukującego ciekawe startupy w branży lub regionie i szybko je wchłaniającego. W ten właśnie sposób praca Bokieja zwróciła uwagę ludzi w Manchesterze City, czyli aktualnym mistrzu Anglii. Właścicielem klubu jest Grupa City Football Group (CFG). Z kolei 87 procent udziałów CFG jest zlokalizowana w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich, w firmie Abu Dhabi United Group. Sprawia to, że do Manchester City dysponuje wręcz nieograniczonym kapitałem, jeżeli chodzi o niemal wszystkie kwestie fubolowe związane z pierwszą drużyną, akademią, stadionem i samym klubem. Po raz kolejny też futbol okazał się być dziedziną, na której nie trzeba najpierw zjeść zębów, w której nie trzeba przejść wszystkich szczebli piłkarskich i trenerskich, by objąć ważne stanowisko. A Jakub Bokiej zaczynał swoją drogę, jak tysiące innych zawodników. Urodził się w Szczecinie, a później mieszkał w Świdwinie. Do rodzinnych stron zagląda, ale rzadko. Teraz całe jego życie jest w Anglii. Tam przeniósł się w wieku 14 lat wraz z ojcem. - Swoją przygodę z piłką zaczynałem w młodzieżowych drużynach Spójni Świdwin, jednak trochę poważnej piłki zobaczyłem dopiero ocierając się o młodzieżowe drużyny Leeds United - mówi Jakub Bokiej. - Dopiero teraz z perspektywy skauta widzę, że byłem zwyczajnie za słaby, żeby grać w piłkę na wysokim poziomie, a zdrowie też mi w tym nie pomagało.
| SPORT |
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
63
| SPORT |
Bokiej postanowił założyć akademię piłkarską dla młodzieży. Po kilku latach Polish Football Academy ma już uznaną markę w Anglii. - Głównym celem naszej akademii jest promocja i szkolenie zawodników, tak aby w najlepszym możliwym dla siebie momencie trafiali do profesjonalnej piłki w Anglii - tłumaczy Bokiej. - Nie gramy w lidze, nie zależy mi na wynikach czy pucharach, chciałbym aby ewentualny sukces Polish Football Academy definiowała liczba zawodników grających zawodowo w piłkę. Siłą rzeczy nie jesteśmy w stanie z każdego zrobić piłkarza, ale każdy zawodnik, któremu pomagamy, może trafić do klubu i to dla nas ogromne wyróżnienie - zaznacza Jakub Bokiej. - Pomysł na akademię pojawił się jeszcze w momencie, kiedy sam próbowałem grać profesjonalnie w piłkę. Widziałem dziesiątki utalentowanych rodaków, którzy nie dostawali szans w profesjonalnych akademiach z wielu powodów. Często przeszkadzał brak znajomości języka, zawodnicy i rodzice nie mieli pojęcia z kim się skontaktować, aby młody zawodnik pojechał choćby na testy, a angielskie kluby zapraszają zawodników głównie poprzez polecenia skautów. Dlatego też chcemy budować „most” pomiędzy piłką amatorską, a profesjonalną, tak aby jak najwięcej naszych rodaków mogło trafiać do klubów w Wielkiej Brytanii. Praca w Anglii w charakterze skauta nie należy do łatwych. To kraj o olbrzymich
64
tradycjach piłkarskich i uprawiają w nim futbol miliony młodych osób, jednak także przez to rynek mocno nasiąknięty jest ludźmi, którzy wyszukują talenty. A północ kraju, gdzie operuje Jakub Bokiej, to już region bardzo mocno obsadzony przez siatki skautów. - Konkurencja wśród skautów w północnej Anglii jest naprawdę spora. Mamy dookoła dziesiątki utytułowanych klubów, każdy z nich ma świetnie rozwiniętą siatkę skautingu. Ciężko jest znaleźć utalentowanego zawodnika w wieku 8-9 lat, który jeszcze nie był zapraszany na testy – opisuje Bokiej. – Dlatego też polityka Manchesteru City opiera się już na wyszukiwaniu zawodników nawet 5-letnich. W takim wieku młodzi piłkarze nie grają jeszcze w ligach, a jedyne miejsce gdzie wcześniej kopali piłkę jest ogródek przed domem, tam nie mógł ich nikt jeszcze zobaczyć. Oczywiście trzeba liczyć się z tym, że wspópraca z 5-latkami to tak naprawdę loteria. Między szkoleniem w Polsce a Anglii istnieje spora przepaść. Na jakie aspekty stawia się najbardziej na Wyspach Brytyjskich? - Wydaję mi się, że już od najmłodszych lat w Anglii jest ogromny nacisk na szczegóły - mówi skaut Manchesteru City. - 8-latkowie, przed przyjęciem piłki, są już w stanie kilka razy sprawdzić ramiona, tak aby kontrolować przestrzeń na boisku. Dzięki temu wiedzą, gdzie znajduje się rywal, ile mają miejsca czy i w którą strefę boiska mogą przyjąć kierunkowo
piłkę. Teraz widzę także, jak ogromną rolę odgrywają zawodnicy bez piłki. Zawsze żyłem w przekonaniu, że to zawodnik z piłką przy nodze jest najważniejszy, ale nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo zawodnicy bez piłki mogą ułatwiać grę reszcie drużyny. Dzisiaj mogę zaryzykować stwierdzenie, że zawodnik bez piłki jest tak samo ważny, jak zawodnik mający piłkę przy nodze. Praca skauta, to nie tylko ocena zawodnika na boisku. Wiele aspektów wpływa na to, jak dany zawodnik prezentuje się w meczu. Choćby sytuacja rodzinna. Zwracamy sporą uwagę na to, jak zawodnik zachowuje się w sytuacjach kryzysowych, jak zwraca się do swoich rodziców, jak zachowuje się względem kolegów z drużyny. Każdy z tych aspektów może mieć wpływ na jego potencjał lub dalszy rozwój. Po kilku spotkaniach jesteśmy w stanie sporządzić raport na temat zawodnika i jeśli ten będzie spełniał nasze wymagania, to zaprosimy go na testy do klubu. Zawodnik w klubie spędzi co najmniej kilka tygodni, tak aby móc miarodajnie ocenić jego potencjał. Przyrównywaliśmy wyżej elemetny współczesnego futbolu do startupów, ludzi w nim pracujących do headhunterów, bo piłka nożna to globalny biznes. Nie można jednak zapomnieć, że w każdym kraju i na każdym poziomie tworzą go ludzie - robiący to częściej z pasji, niż chęci zarobku. Futbol opiera się na rozpoznawaniu typu osobowości, dopasowywania ich do większej całości, czy to na poziomie boiska czy gabinetów trenerów i prezesów. Na dodatek ambicja jest jedną z najbardziej pożądanych cech u ludzi piłki - każdy chce wygrywać, doprowadzać swoich zawodników do perfekcji, lepiej szkolić od innych, mięć większą rzeszę kibiców czy na końcu wyższy budżet od reszty. Tego wszystkiego nie brakuje u Jakuba Bokieja, ale młody skaut stąpa na razie twardo po ziemi. - Staram się z dużą pokorą spoglądać w przyszłość, powoli i konsekwentnie chcę rozwijać swoje projekty. Doceniam miejsce, w którym aktualnie się znajduję, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia - kończy skaut Manchesteru City.
#prezentacja
| NIERUCHOMOŚCI |
#prezentacja
Tarasy Krzekowo Nowoczesne Apartamenty, które na nowo definiują wysoką jakość życia Każdy kto na równi z możliwością wyciszenia się po intensywnym dniu ceni sobie łatwy dostęp do miasta pokocha to miejsce. Tarasy Krzekowo, czyli 80 nowoczesnych apartamentów pośród zieleni oddalonych zaledwie 7 minut od centrum wyznacza nową jakość w życia na peryferiach Szczecina.
Poranna kawa na tarasie przy wschodzie słońca, czy lampka prosecco wieczorem z widokiem na mieniące się w oddali światła miasta. W tym miejscu każda pora dnia jest doskonała na relaks. Tarasy Krzekowo, czyli osiedle domów w zabudowie bliźniaczej znajduje się w jednej z najbardziej klimatycznych części Szczecina otoczonej przez ciszę i spokój. Tworzy je 40 budynków
66
z 80 dwupoziomowymi apartamentami i jak nazwa wskazuje – odznaczającymi się przestronnymi tarasami. Te najbardziej imponujące wielkością są zlokalizowane na dachach mieszkań o powierzchni powyżej 90 mkw. Ponadto do każdego z apartamentów przeznaczona jest też własna wiata postojowa, lub za dodatkową opłatą garaż.
#prezentacja
Warto podkreślić, że wnętrza apartamentów, podobnie jak widok z okien dają przestrzeń do wytchnienia od codziennych obowiązków. Powierzchnia lokali wynosi od 78 do 124 mkw. Wszystkie apartamenty są wyposażone w komfortowe poddasze z antresolą. Projektanci zadbali też o to by mieszkania miały intymny klimat, a przestrzeń wokół nich dawała warunki do intymności. Widać, że zastosowano tu najlepsze cechy skandynawskiej filozofii designu – otwarte przestrzenie, minimalistyczne rozwiązania, naturalne światło i elementy zapewniające wszechobecne ciepło. Wizja wyprzedzająca czasy Realizatorem inwestycji jest szczeciński deweloper Delux Investment. Firma dała się poznać z niepowtarzalnych projektów i unikatowych rozwiązań wyprzedzających jakością powszechnie panujące standardy. Markę tworzą wykwalifikowani przedstawicie branży architektonicznej, budowlanej oraz inżynieryjnej. – Nasza spółka to efekt zamiłowania do pięknych, inspirujących przestrzeni, ale i ich tworzenia– mówi Karol Zborowski, Delux Investment. – W naszych działaniach stawiamy przede wszystkim na innowacje. Wiemy jak ważne w dzisiejszych czasach są indywidualne rozwiązania i personalizacja najbliższego otoczenia. Pierwszorzędną wartością zawsze będą dla nas oczekiwania klienta oraz jego zaufanie. Każdego dnia dokładamy starań, by sprostać powierzonym nam zadaniom. Trzeba przyznać, że Tarasy Krzekowo są doskonałym odzwierciedleniem priorytetów inwestora. Łączą klasyczne rozwiązania z doskonałym designem i funkcjonalnością. Przy czym zachowują unikatowy charakter. W ofercie można znaleźć aż 6 typów budynków o zróżnicowanym układzie powierzchni oraz urozmaiconym łączeniu apartamentów wewnątrz. Wszystko to przy zachowaniu maksimum bezpieczeństwa i prywatności - teren ca-
| NIERUCHOMOŚCI |
łego osiedla będzie ogrodzony . Wjazd samochodem jest tu możliwy wyłącznie przez sterowaną elektrycznie bramę. Przestrzeń dla całej rodziny Osoby zainteresowane zatrzymaniem na własność kawałka Tarasów Krzekowo mogą liczyć na pomoc i doradztwo inwestycyjne ze strony specjalistów Delux Investment. Mowa nie tylko o wyborze odpowiedniego lokalu, ale również kompleksowym wsparciu w zakresie finansowania, aranżacji wnętrz, wyposażenia mieszkania w system inteligentnego domu, klimatyzacji oraz budowy garaży. Kuszących argumentów jest jeszcze więcej – wygodny dojazd do centrum miasta, wszechobecność zieleni, przestrzeń sprzyjająca spacerom czy sportowym aktywnościom. To także świetne miejsce dla rodzin. Łatwo stąd dotrzeć do szkół, ośrodków opieki zdrowotnej, restauracji czy sklepów. Mówiąc wprost – Tarasy Krzekowo to nowa jakość życia.
Delux Investment Sp. z o.o. Sp.k. Al. Wojska Polskiego 154, 71-324 Szczecin Tel. 722- 162-162 email: biuro@delux-investment.com www.tarasy-krzekowo.pl
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2020
67
#prezentacja
Na trudne chwile...
Dom dla seniora Każda decyzja o powierzeniu najbliższej osoby domowi opiece jest trudna. Rodzi oczywiste pytania: jaki dom wybrać, co co zwrócić uwagę przy takim wyborze, a przede wszystkim - jak odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Nierzadko pojawia się lęk, a nawet wyrzut sumienia, bo przecież „oddajemy” kogoś, kogo kochamy… - W Senior Parku decyzji za opiekuna nie podejmiemy - mówi Arkadiusz Kośla, prezes Senior Parku. - Zapewniamy jednak, że jesteśmy po to, by taką decyzję ułatwić. Służy temu nie tylko wyjątkowe położenie domu - w lesie, wśród drzew i zieleni, w Kliniskach Wielkich zaledwie 25 km od centrum Szczecina, dwukondygnacyjny budynek z 2- i 3-os. pokojami, każdy z łazienką i tv oraz systemem alarmowym, niemal 200-metrowy pokój dzienny z jadalnią, klimatyczna sala spotkań (sala z kominkiem), salka rehabilitacyjna, kaplica, duża winda oraz zielony ogród-park, ale przede wszystkim należyta, troskliwa opieka i wsparcie w każdej godzinie pobytu. - Wszyscy w Senior Parku posiadamy niezbędna kwalifikacje i doświadczenie (lekarze, pielęgniarki, opiekunowie medyczni z praktyką w hospicjum, szpitalach i domach opieki) - wyjaśnia Łukasz Parol, dyrektor domu opieki. - Co jednak najważniejsze - lubimy swoją pracę, lubimy ludzi, lubimy seniorów! Po szczegółowej kontroli i spełnieniu szeregu wymogów zostaliśmy wpisani do rejestru wojewody zachodniopomorskiego jako placówka świadcząca całodobową opiekę nad osobami niepełnosprawnymi, przewlekle chorymi lub w podeszłym wieku. Fakt ten gwarantuje określony, wysoki poziom usług.
Senior Park działa od połowy października. Z każdym tygodniem przybywa pensjonariuszy, dom wypełnia się życiem, rozmowami, nawiązały się już pierwsze znajomości i sympatie. Opiekunowie mówią też o sukcesach - dwie osoby, które trafiły do Senior Parku po poważnych operacjach, powróciły do swoich domów i pełni sił dzięki fachowej rehabilitacji prowadzonej w ośrodku przez dyplomowanych fizjoterapeutów. - Oferujemy pobyty długoterminowe i jednodniowe dla wszystkich, którzy wymagają pomocy opiekuńczo-pielęgnacyjnej - mówi A. Kośla. - Zapewniamy stałe wsparcie opiekunów medycznych i nadzór pielęgniarek, wizyty lekarza co najmniej dwa razy w tygodniu, rehabilitację pod okiem specjalisty, pięć posiłków dziennie (także specjalne diety oraz możliwość spożywania posiłków w pokojach) przygotowywanych na miejscu, w naszej kuchni, pomoc w czynnościach życia codziennego, pomoc w zakupie odzieży oraz w załatwianiu niezbędnych spraw osobistych, a także na życzenie pensjonariusza - opiekę duszpasterską. Do dyspozycji seniorów pozostaje też bezpłatny internet, dla odwiedzających duży parking, a w razie potrzeby także pokoje gościnne, co pozwala na stały kontakt ze swoim bliskim, mieszkańcem domu. - Organizujemy codzienne życie tak, by pobyt we własnym pokoju był wyborem pensjonariuszy, nie koniecznością - dodaje Ł. Parol. - Nie brakuje nam pomysłów na radosne i dobre spędzanie wspólnie tego czasu! Chcemy, by mieszkańcy Senior Parku czuli się tutaj jak u siebie w domu.
Oprócz pobytów długoterminowych oferujemy także pobyty dzienne, 10-godzinne, z pełną opiekę, wyżywieniem, podstawową rehabilitacją, terapią zajęciową w cenie 80 zł.
Senior Park, Pucie 2, 72-123 Kliniska Wielkie www.senior-park.pl | kontakt@senior-park.pl | 507 957 003
| TRENDY TOWARZYSKIE |
Benefis dr Jerzego Pobochy W Książnicy Pomorskiej odbył się benefis jednego z najbardziej znanych lekarzy psychiatrów. Mowa oczywiście o dr. Jerzym Pobosze, specjalizującym się w psychiatrii sądowej. W swojej prawie 50-letniej karierze dr Pobocha przebadał umysły tysięcy przestępców, w tym tych najgroźniejszych. Podczas benefisu bardzo ciekawie o tym opowiadał zgromadzonym licznie gościom. (mp)
Filip Kiżuk i Katarzyna Michalska.
Mirosław Sobczyk z drukarni „Zapol” z żoną.
Foto: Sebastian Wołosz
Benefis Jerzego Pobochy (z prawej) prowadziły Helena Kwiatkowska i Anna Kolmer.
Wigilia przedsiębiorców Biznesmeni zrzeszeni w Północnej Izbie Gospodarczej tradycyjnie przełamali się opłatkiem. Wydarzenie odbyło się w hotelu Novotel. (red)
Psychiatra dr Ewa Kramarz od lat współpracuje z dr Pobochą. Wydali wiele opinii psychiatrycznych jako biegli Sądu Okręgowego w Szczecinie. Radna Edyta Łongiewska-Wijas oraz Daniela Gendaj.
Foto: Andrzej Szkocki
Premiera w restauracji Karkut Sprawami kryminalnymi, w których opiniował dr Pobocha, często zajmowały się media. Dlatego na benefisie nie mogło zabraknąć dziennikarzy: Ewy Ornackiej i Elżbiety Karasiewicz.
70
Szczecińska premiera unikatowego kalendarza Dagma Photo na rok 2020 połączona z wernisażem fotografii przyciągnęła liczne grono uznanych gości, którzy mogli podziwiać fotografie z serii „Stories Scheherazade Certified” promujące kalendarz Dagma Photo na 2020 r. (red)
Foto: Sebastian Wołosz
Sprawy psychiatrii sądowej są tak pasjonujące, że zajmują nie tylko lekarzy. Dlatego gościem benefisu był znany dyrygent prof. Bohdan Boguszewski, wykładowca Akademii Sztuki w Szczecinie.
| TRENDY TOWARZYSKIE |
Foto: Sebastian Wołosz
- Pięć lat minęło prawie jak jeden dzień - mówi Anna Karbowińska, właścicielka salonu Max Mara Weekend w Szczecinie. Popularny butik wraz z klientkami podsumował czas swojej obecności w naszym mieście. (bs)
72
Gala Obywatelska 2019 W Teatrze Lalek Pleciuga odbyła się Gala Obywatelska, podczas której nagrodzeni zostali działacze organizacji pozarządowych. (mk)
Beata Piątak i Donata Juszczak z Rotary Center Szczecin, Zofia Jankowska i Michał Janicki z Teatru Kameralnego, Waldemar Juszczak – adwokat.
Monika Tichy, Lambda Szczecin (z lewej), Edyta Łongiewska-Wijas, przewodnicząca komisji ds. kultury Rady Miasta, i Filip Przytulski, Refugees Szczecin.
Agnieszka Drońska z Baszta Nieruchomości i Anna Karbowińska z Max Mara.
Kinga Rabińska (z lewej), Ada Krawczak i Paulina Stok-Stocka ze Stowarzyszenia Oswajanie Sztuki.
Krystyna Figura-Zdanowicz z Max Mara, Agnieszka Drońska z Baszta Nieruchomości, i Dorota Andrzejewska, notariusz.
Prezydent Szczecina Piotr Krzystek.
Karolina Gajda i Stanisław Gajda z prywatnej Kliniki dr Gajdy, Izabela Tobiańska i Andrzej Tobiański.
Maria Ilnicka-Mądry, przewodnicząca sejmiku Województwa Zachodniopomorskiego (z lewej) i Magdalena Błaszczyk, dyrektor Biura Dialogu Obywatelskiego UM.
Foto: Sebastian Wołosz
Piąte urodziny Max Mary
#TU NAS ZNAJDZIESZ KAWIARNIE • City Break CH Galaxy - 0 piętro • Costa Coffee CH Galaxy 0 piętro • Starbucks Coffee CH Kaskada • So!Coffee CH Outlet, ul. Struga 42 • Columbus Coffee „Turzyn” al. Bohaterów Warszawy 42 • Fabryka Deptak Bogusława 4/1 • Fanaberia Deptak Bogusława 5 • Teatr Mały Deptak Bogusława 6 • Columbus Coffee „Drive Up” ul. Struga 36 • Castellari Al. Jana Pawła II 43 • Public Cafe Al. Jana Pawła II 43 • Cinnamon Garden Al. Jana Pawła II (fontanny) • Columbus Coffee „Medyk” ul. Bandurskiego 98 • Orsola YogoHaus Plac Zołnierza 3/1 • Hormon Cafe ul. Monte Cassino 6 (od Piłsudskiego) • Dom Chleba al. Niepodległosci 2 • Columbus Cafe & Bistro „Oxygen” ul. Malczewskiego 26 • Corona Coffee al. Piastów 30 (Piastów Office, Budynek B) • Cafe Pleciuga Plac Teatralny 1 • Columbus Bistro & Cafe “Przestrzenna” Drive Up ul. Przestrzenna 4 • Columbus Coffee „Fryga” ul. Rayskiego 23/2a • Columbus Coffee „Ogrodnik” ul. Kopernika 1 • Columbus Coffee „Poczta” al. Bohaterów Warszawy 3 • Columbus Coffee „Nikola ul. Krzywoustego 16 • Columbus Bistro& Cafe „Śródmieście” al. Wojska Polskiego 50 • Coffe Point ul. Staromiejska 11 • Castellari ul. Tuwima (Jasne Błonia) • Public Cafe Podzamcze ul. Wielka Odrzańska 18 • Kawiarnia Koch ul. Wojska Polskiego 4 • Czekoladowa Cukiernia „SOWA” ul. Wojska Polskiego 17 • Starbucks Coffee (Brama Portowa) ul. Wyszyńskiego 1 • Bajgle Króla Jana, ul. Nowy Rynek 6 • Bardzo dobrze, ul. Koński Kierat 16 • Alternatywnie, Wojska Polskiego 39 • MR. PanCake, Śląska 42
SALONY FRYZJERSKO KOSMETYCZNE i SPA • Beverly Hills Akademia Urody CH Auchan • Beverly Hills Akademia Urody CH Galaxy - parter • Studio Urody Masumi Deptak Bogusława 3 • Dr Irena Eris KOSMETYCZNY INSTYTUT ul. Felczaka 20 • MASI Wielka ul. Odrzańska 30 • EXPOSE akcesoria atelier Magda Zgórska ul. Chopina 22 (1 piętro) • Imperium wizażu ul. Jagiellońska 7 • Studio Jagielońska 9 ul. Jagielońska 9 • Modern Design Piotr Kmiecik ul. Jagiellońska 93/3 • Atelier Katarzyny Klim ul. Królowej Jadwigi 12/1 • Salon fryzjerski YES ul. Małkowskiego 6 • Salon Fryzjerski Keune ul. Małopolska 60 • Studio Fryzjerskie Karolczyk ul. Monte Cassino 1/14, • Belle Femme ul. Monte Cassino 37a • Salon Kosmetyczny GAJA ul. Wojska Polskiego 10 • Sam Sebastian Style ul. Pocztowa 7 • Cosmedica ul. Pocztowa 26 • Hair & tee ul. Potulicka 63/1 • Obssesion ul. Wielkopolska 22 • Gabinet Kosmetyczny Dorota Stołowicz ul. Mazurska 20 • Enklawa Day Spa al. Wojska Polskiego 40/2 • Salon Szyk, Langiewicza 22 • Academy of Art. And Knowledge, Więckowskiego 2/4 • BALIAYU - SALON MASAŻU, Wielka Odrzańska 30
RESTAURACJE • Porto Grande ul. Jana z Kolna 7 • Sake Sushi al. Piastów 1 • Restauracja Aramia ul. Romera 12 • Restauracja Aramia Podzamcze ul. Opłotki 1 • Karczma Polska Pod Kogutem Plac Lotników 3 • Restaucja Dzika Gęś Plac Orła Białego 1 • Trattoria Toscana Plac Orła Białego 10 • Caffe Venezia Plac Orła Białego 10
• Stockholm Kitchen & Bar Bulwar Piastowski 1 • The Greek Ouzeri Bulwar Piastowski 2 • El Tapatio ul. Kaszubska 3 • Columbus ul. Wały Chrobrego 1 • Colorado Steakhouse ul. Wały Chrobrego 1a • Takumi Sushi Bar CH Galaxy - 2 piętro • Sphinks CH Kaskada • Restauracja Szczecin ul. Felczaka 9 • Avanti al. Jana Pawła II 43 • El Globo ul. Józefa Piłsudskiego 26 • OPERA (Na Kuncu Korytarza) ul. Korsarzy 34, Zamek • Wół i Krowa ul. Jagielońska 11 • Bombay ul. Partyzantów 1 • Z Drugiej Strony Lustra ul. Piłsudskiego 18 • Stara Piekarnia ul. Piłsudskiego 7 • Ricoria Ristorante ul. Powstańców Wielkopolskich 20 • Plenty ul. Rynek Sienny 1 • Buddha Thai ul. Rynek Sienny 2 • Spiżarnia Szczecińska Plac Hołdu Pruskiego 8 • Pomiędzy ul. Sienna 9 • Rotunda Północna ul. Wały Chrobrego 1 b • Willa West Ende al. Wojska Polskiego 65 • Willa Ogrody ul. Wielkopolska 19 • Restauracja/Hotel Atrium al. Wojska Polskiego 75 • NIEBO Wine Bar Cafe ul. Nowy rynek 5 • Bachus ul. Sienna 6 • La Passion du Vin ul. Sienna 8 • Tokyo Sushi’n’Grill ul. Rynek Sienny 3 • Bollywood Street Food, ul. Panieńska 20 • To i Owo restauracja, ul. Zbożowa 4 • Brasileirinho - Brazylijska Kuchnia i Bar, ul. Sienna 10 • Va Banque, Kaszubska 20/1 • Soller, Śląska 40 • Indian Palace, Plac Żołnierza 17 • Pijalnia Czekolady Wedel, Hołdu Pruskiego 1
KLUBY SPORTOWE I FITNESS • Fitness World (Radisson Hotel) Plac Rodła 10 • Fit Town ul. Europejska 31 • North Gym Fitness Club Galeria Północ 1 piętro ul. Policka 51 • RKF ul. Jagiellońska 67/68 • Squash na Rampie ul. Jagiellońska 69 • Lady Fitness&Wellness, ul. Mazowiecka 13 • Bene Sport Centrum ul. Modra 80 • Fitness Club ul. Monte Casino 24 • Marina Club Dąbie, Yaht Klub Polska Szczecin ul. Przestrzenna 11 • Elite Sport Club Spółdzielców 8k, Mierzyn • Fitness Forma ul. Szafera 196 • Universum Fitness Club, ul. Wojska Polskiego 39a • Prime Fitness Club, ul. 5 Lipca 46
SKLEPY I SALONY MODOWE • C.H. TOP SHOPING, ul. Hangarowa 13 • Dekadekor ul. Rayskiego 18(lok U1) • Portfolio ul. Rayskiego 23/11(wejście od Jagielońskiej) • La Perle - Salon Sukien Ślubnych ul. Kaszubska 58 • Organic Garden ul. Kaszubska 4 • Sklep Firmowy Zakładów Ceramiki Bolesławiec al. Niepodległości 3 • 6 Win ul. Nowy Rynek 3 • Centrum Mody Ślubnej ul. Krzywoustego 78 • MaxMara ul. Bogusława X 43 • BiM al. Wojska Polskiego 29 • MarcCain al. Wojska Polskiego 43 • Moda Club al. Wyzwolenia 1-3 • Beaton Aparaty słuchowe, Edmund Reduta ul. Rayskiego 40a • B.E. Kleist Jubiler ul. Rayskiego 20/2 • Drzwi i Podłogi VOX Sylwia Drabik ul. Santocka 39 • Zielony Kram ul. Reymonta 3, pawilon 85
GABINETY LEKARSKIE I MEDYCYNY
ESTETYCZNEJ • Dom Lekarski al. Bohaterów Warszawy 42 (CH TURZYN) • Dom Lekarski ul. Rydla 37 • Dom Lekarski ul. Gombrowicza 23/Bagienna 6 • Dom Lekarski al. Piastów 30 (Piastów Office Center, budynek C (wejście od dziedzińca) • Dom Lekarski ul. Struga 42 (Outlek Park) • Hahs ul. Czwartaków 3 • Hahs Klinika ul. Felczaka 10 • Fizjoline Centrum Rehabilitacji ul. Kosynierów 14/U1 • Medicus Plac Zwycięstwa 1 • Lecznica Dentystyczna KULTYS ul. Bolesława Śmiałego 17/2 • EuroMedis ul. Powstańców Wielkopolskich 33a • Laser Studio ul. Jagiellońska 85/1 • Estetic ul. Ku Słońcu 58 • ESTETICON ul. Jagiellońska 77 • Fabryka Zdrowego Uśmiechu ul. Ostrawicka 18 • Dentus ul. Felczaka 18a, ul. Mickiewicza 116/1 • Hipokrates ul. Ku Słońcu 2/1 • Klinika Zawodny ul. Ku Słońcu 58 • Venus Centrum Urody ul. Mickiewicza 12 • Intermedica centrum okulistyki ul. Mickiewicza 140 • Medi Clinique ul. Mickiewicza 55 • Art. PLASTICA ul. Wojciechowskiego 7 • Image Instytut kosmetologii ul. Maciejkowa 37/U2 • Medimel ul. Nowowiejska 1E (Bezrzecze) • Dental Implant Aesthetic Clinic ul. Panieńska 18 • Perładent - Gabinet Stomatologiczny ul. Powstańców Wielkopolskich 4c • Nowy Impladent Stomatologia Estetyczna i Rekonstrukcyjna ul. Stoisława 3/2 • dr Hamera ul. Storrady-Świętosławy 1c / 6 piętro • Centrum narodzin MAMMA ul. Sowia 38 • Stomatologia Mierzyn ul. Welecka 38 • Stomatologia Kamienica 25 ul. Wielkopolska 25/10 • Maestria Klinika Urody ul. Więckowskiego 2/1 • VitroLive ul. Wojska Polskiego 103 • Medycyna Estetyczna Osadowska, al. Piastów 30 (Piastów Office) • Gabinet „Orto-Magic” ul. Zaciszna 22 (od ul.Topolowej) • Stomatologia Mikroskopowa ul. Żołnierska 13a/1 • CENTRUM DIETETYCZNE NATURHOUSE al. Wyzwolenia 91, al. Wyzwolenia 6, ul. Krzywoustego 27 • Miracle Aesthetics Clinic Szczecin, ul. Ostrobramska 15/u3 • Ra-dent. Gabinet Stomatologiczny ul. Królowej Korony Polskiej 9/U1, Krzywoustego 19/5 • Ella Studio depilacji Cukrem ul. Kaszubska 17/2 • Przychodnia Medycyny Rodzinnej DOM MED, ul. Witkiewicza 57 • Rexomed Sp. z o.o. ul. Mączna 31
SALONY SAMOCHODOWE • Lexus ul. Mieszka I 25 • DDB Auto Bogacka Mercedes ul. Mieszka I 30 • Mercedes Mojsiuk ul. Pomorska 88 • Dealer BMW i MINI Bońkowscy Ustowo 55 (rondo Hakena) • Polmotor Szczecin Ustowo 52 (rondo Hakena) • CITROEN A.DREWNIKOWSKI ul. Andre Citroena 1 • Peugeot DREWNIKOWSKI ul. Bagienna 36D • CITROEN A.DREWNIKOWSKI al. Bohaterów Warszawy 19 • Holda / Chysler Dodge i Jeep ul. Gdańska 7 • Łopiński VW ul. Madalińskiego 7 • POLMOZBYT Peugeot Plac Orła Białego 10 • Ford - Bemo Motors ul. Pomorska 115B • AUTO BRUNO Volvo ul. Pomorska 115b • Peugeot DREWNIKOWSKI ul. Rayskiego 2 • Camp & Trailer Świat Przyczep al. Bohaterów Warszawy 37F (za Statoil) • KOZŁOWSKI Toyota ul. Struga 17, ul. Mieszka I 25B • Krotoski-Cichy Skoda ul. Struga 1A • Krotoski-Cichy VW ul. Struga 1A • KOZŁOWSKI Opel ul. Struga 31 B • Polmotor Nissan,Renault, Dacia ul. Struga 71 • POLMOTOR KIA ul. Wisławy Szymborskiej 8 • Volvo Maszyny Budowlane Polska ul. Pomorska 138-141 • Pehamot Skoda ul. Zielonogórska 32
• Subaru ul. Struga 78a • Grupa Gezet Honda Głuchy, ul. Białowieska 2 • Autonovum - Salon samochodowy, Białowieska 2 • Grupa Gezet Alfa Romeo, Ustowo 57, Rondo Hakena • Grupa Gezet Fiat, Ustowo 57, Rondo Hakena • Auto Club, Ustowo 56, Rondo Hakena • Bemo Motors, Ustowo 56, Rondo Hakena • Seat Krotoski-Cichy, Południowa 6 • Audi Krotoski-Cichy, Południowa 6 • Skoda Krotoski-Cichy, Południowa 6
BIURA NIERUCHOMOŚCI I DEWELOPERZY • Calbud ul. Kapitańska 2 • Neptun Developer ul. Ogińskiego 15 • SGI (budynek Nautica) ul. Raginisa 19 • Baszta Nieruchomosci ul. Panieńska 47 (Baszta Siedmiu Płaszczy) • SCN ul. Piłsudskiego 1A • Extra Invest ul. Wojska Polskiego 45 • Graz Developer pl. Zgody 1 • Artbud ul. 5 lipca 19c • MAK-DOM ul. Golisza 27 • TLS Developer ul. Langiewicza 28 U2 • Modehpolmo ul. Wojska Polskiego 184c/2 • Litwiniuk Property Al. Piastów 30 Office Center • INDEX Nieruchomości, ul. Bagienna 38C
KULTURA • Filharmonia ul. Małopolska 48 • Hotel Zamek Centrum ul. Panieńska 15 • Szczeciński Inkubator Kultury ul. Wojska Polskiego 90 • Galeria Kierat ul. Koński Kierat 14 • Open Gallery Monika Krupowicz ul. Koński Kierat 17/1 (1-pietro) • Galeria Kierat 2 ul. Małopolska 5 • Muzeum Historii Szczecina ul. Mściwoja II 8 • Teatr Pleciuga Plac Teatralny 1 • 13 Muz Plac Żołnierza Polskiego 2 • Muzeum Sztuki Współczesnej ul. Staromłyńska 1 • Galeria Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego ul. Staromłyńska 27 • Teatr Polski ul. Swarożyca 5 • Teatr Współczesny Wały Chrobrego 3 • Gmach Główny Muzeum Narodowego w Szczecinie Wały Chrobrego 3 • Kino Pionier al. Wojska Polskiego 2 • Trafostacja ul. Św. Ducha 4 • Zamek Książąt Pomorskich, Korsarzy 34 • Opera na Zamku ul. Korsarzy 34
INNE • Urząd Miejski sekretariat ul. Armii Krajowej 1 • Urząd Miejski - promocja/rzecznik ul. Armii Krajowej 1 • Urząd Marszałkowski - promocja/rzecznik ul. Korsarzy 34 • Urząd Marszałkowski - sekretariat ul. Korsarzy 34 • Centrum Informacji Kulturalnej i Turystycznej Aleja Kwiatowa • Urzad Wojewodzki - sekretariat, promocja/rzecznik Wały Chrobrego 4 • „Pro Bono” Kompania Reklamowa Paweł Nowak ul. Necała 2 • Polska Fundacja Przedsiębiorczości ul. Monte Cassino 32 • Szczecińskie Centrum Przedsiębiorczości ul. Kolumba 86 • PŻM: POLSTEAM Plac Rodła 8 • Półncna Izba Gospodarcza ul. Wojska Polskiego 86 • Doradztwo i Odszkodowania Celem ul. Kołłątaja 24 • Anons Press Agencja Reklamowa ul. Wojska Polskiego 11 • Deep shine Detailing, ul. Łukasińskiego 108 • Finanset ul. Jagiellońska 85/8 • Centrum Informacji Turystycznej pl. Żołnierza Polskiego 20 • Philson Investments Spóldzielnia Inwestycyjna ul. Jagiellońska 90/6 • Foonka, ul. Św. Ducha 2a • Szczeciński Bazar Smakoszy, Zygmunta Chmielewskiego 18
#prezentacja
#prezentacja