MM Trendy #02 (92)

Page 1

LUTY 2021 NUMER 02 (92) / WYDANIE BEZPŁATNE

Profesor Jerzy Sieńko życie poza schematami


#reklama


#02

#spis treści luty 2021

36

Temat numeru

Rozmowa z Agnieszką Kowalewską, założycielką bloga Mamowymi Oczami

#06 Newsroom Wydarzenia, podsumowania, nowe projekty, inwestycje

#12 Temat z okładki

Prof. Jerzy Sieńko o szczepionkach, Szczecinie, polityce i o tym jak to jest przeszczepić ponad 300 nerek

#18 Eedytorial Black Soul

#24 Moda Świat mody w świecie mediów społecznościowych

#30 Teatr

Rozmowa z Michałem Telegą, reżyserem sztuki „Książę niezłomny”

#32 Sylwetka miesiąca Prof. Jorge Luis Valcarcel Gregorio, czołowy muzyk szczecińskiej filharmonii i wykładowca Akademii Sztuki w Szczecinie

#34 Poznajmy się Zbigniew Radecki, właściciel jednej

z najbardziej znanych restauracji w Szczecinie „Radecki Restauracja”

#40 Miasto

Szczecin w budowie - przybywa nowych inwestycji

#54 Styl życia

Jak tchnąć nowe życie w stare instrumenty

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

3


Agata Maksymiuk redaktor naczelna

#okładka: NA OKŁADCE: JERZY SIEŃKO FOTO: NATALIA SOBOTKA

FOTO Natalia Sobotka / MUA & STYL Agnieszka Szeremeta

#02

#redakcja Nowy Rynek 3, 71-875 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@polskapress.pl www.mmtrendy.szczecin.pl

Podobno Ziemia jest płaska, a jaszczury z kosmosu przejęły władzę nad ludźmi. Teorie spiskowe rozprzestrzeniają się z prędkością światła, a może raczej światłowodu. Ożywają przy każdym znaczącym wydarzeniu. Większość z nich nie wytrzymuje próby naukowej, ale za to zdobywa sojuszników. Każdy ma prawo wierzyć w co chce, dopóki nie krzywdzi innych. Dlatego zanim oddamy swoje wyobrażenia na temat świata w ręce postprawdy, postarajmy się ją zgłębić u wiarygodnych źródeł. Kierując się tą myślą, postanowiliśmy porozmawiać z prof. Jerzym Sieńką. Pewnie Was nie zaskoczę, pisząc, że zadaliśmy mu kilka pytań dotyczących szczepień. Od tygodni to one rozpalają wyobraźnię wielu i zdaje się, że mają już tylu zwolenników, co i przeciwników. Spokojnie, to niejedyny temat, który poruszyliśmy w tym wywiadzie. Mamy nadzieję, że wciągniecie się w tę rozmowę. Podobnie jak w rozmowę z Agnieszką Kowalewską, autorką popularnego bloga Mamowymi Oczami. Szczecinianka sprawnie połączyła tematykę parentingową z tzw. lajfstajlem, a kiedy jej dzieci poszły do szkoły, nie zrezygnowała z obecności w sieci. Wręcz przeciwnie - odrobinę zmieniła kierunek i przypomniała wszystkim malkontentom, że mama też jest kobietą. Jak co miesiąc zadbaliśmy również o odpowiednią dawkę mody i pomysłów na nią. Sprawdziliśmy, co dzieje się na lokalnym rynku nieruchomości i inwestycji. Spotkaliśmy się z rzemieślnikami, a także przyjrzeliśmy się bliżej kłopotom, z jakimi mierzy się branża gastronomiczna i ślubna. Tym razem na naszych łamach spotkacie m.in.: Zbigniewa Radeckiego, Michała Szymonika i Patryka Matwiejczuka, Krzysztofa Komorowskiego, Laurę Skowron i Militę Nikinorov oraz Michała Telegę i prof. Jorga Luisa Valcarcela Gregorio. Życzymy Wam udanej lektury i samych trafnych wniosków.

4

Redaktor naczelny: Agata Maksymiuk Product manager: Aleksandra Bukowiec i Paulina Wojtyła Reklama: tel. 697 770 103 Aleksandra.Bukowiec@polskapress.pl Redakcja: Oskar Masternak, Bogna Skarul, Małgorzata Klimczak, Tomasz Kuczyński, Szymon Wasilewski, Jakub Lisowski, Ynona Husaim-Sobecka Prezes oddziału: Piotr Grabowski Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Dystrybucja: Piotr Grudziecki Druk: F.H.U. „ZETA” Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Dorota Stanek

Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy



Wizualizacje: Rada Osiedla Stare Miasto

Wizualizacje: Szczecińskie TBS

| NEWSROOM |

Kwartał 36

nowa perła Szczecina Poczekamy przynajmniej do 16 lutego, żeby poznać wykonawców prac w śródmiejskim kwartale między ulicami Małkowskiego, ks. Bogusława, Boh. Getta Warszawskiego oraz Królowej Jadwigi. - Wewnątrz kwartału planuje się kompleksowe działania inwestycyjne. Obejmować one będą m.in. budowę nowego budynku z trzydziestoma mieszkaniami, wykończonymi „pod klucz”. Spośród tych lokali, połowa przeznaczonych będzie dla osób starszych, w tym kilka dla osób niepełnosprawnych ruchowo, jedno dla wychowanków pieczy zastępczej - informuje Tomasz Klek, rzecznik prasowy miasta ds. mieszkalnictwa. - Nowy budynek zostanie wyposażony w windę, poruszającą się pomiędzy parkingiem podziemnym a dachem budynku. Na dachu zaprojektowano taras przeznaczony do spacerów oraz ogród warzywny dla seniorów. W parterze budynku zaplanowano świetlicę środowiskową, a także żłobek dla około 30. dzieci. Wzdłuż głównego placu publicznego, przez środek kwartału zostanie poprowadzona charakterystyczna pergola zadaszenie, pod którym zaplanowano miejsca do spotkań, rekreacji lub zabaw. We wnętrzu kwartału zaprojektowano również dwupoziomowy parking podziemny na ok. 150 pojazdów. Na stropie parkingu zaplanowano tereny zieleni. (mj)

6

Restauracja i hotel w dawnej stajni książęcej Europol Consulting, nowy właściciel zabytkowej stajni książęcej przy ul. Rycerskiej, przygotowuje się do rozpoczęcia remontu budynku. Zabytek kupił od Uniwersytetu Szczecińskiego w 2017 roku. W niedalekiej przyszłości ma zamienić go w hotel i restaurację. Stajnia książęca została wzniesiona została około 1600 roku. Pierwotnie na piętrze mieścił się magazyn obroku. Część dolna budynku natomiast służyła jako stajnia i ujeżdżalnia. Na wschodniej ścianie znajduje się renesansowy, niekompletny portal z I połowy XVII wieku, który został przeniesiony z zabudowań zamkowych w 1736 roku. W górnej części portalu znajdują się reliefy przedstawiające dwa herby pomorskie i herb Szlezwika-Holsztynu, a także gryfa z książką i mieczem. Dawna stajnia posiada także zabytkowy dźwig, którym wciągane było siano i słoma. W latach 1987–2014 w budynku znajdował się Instytut Filologii Germańskiej Uniwersytetu Szczecińskiego. W 2017 roku trafił w ręce spółki Europol Consulting za ok. 2,3 mln zł. (om)


Zapraszamy do naszego warsztatu Specjalizujemy siÄ™ w naprawie takich marek jak BMW, Porsche i Mercedes.

PARTNER ul. Mechaniczna 2e, Szczecin tel. 792-254-541 e-mail bmw.partner@wp.pl

Więcej informacji o nas: bmw.porsche.mb.warsztat.szczecin bmw_porsche_mb_warsztat_sz_n


| NEWSROOM |

Winobranie w środku zimy Siarczysty mróz w Baniewicach pozwolił na wyjątkowe zbiory. Pozostawione na krzewach winogrona wreszcie pokryły się szronem i zamarzły. A to znaczy, że przyszedł czas na zbiory i produkcję wyjątkowego trunku.

foto: Tomek Wieczorek @RobieRzeczy

Wino lodowe to rzadko spotykany, słodki rodzaj tego alkoholu, produkowany z winogron, które zamarzły na winorośli, a które następnie wyciska się jeszcze przed rozmarznięciem. Na taką produkcję zdecydowali się właściciele Winnicy Turnau w Baniewicach. Zbiory prowadzono nad ranem, gdy na termometrach temperatura wskazywała siedem stopni poniżej zera. Poprzedni zbiór miał miejsce w 2017 roku. Wówczas udało się osiągnąć wyjątkowy efekt. Co ciekawe, mimo że winogrona zebrane zostały już w obecnym roku, to za rocznik wina uznaje się 2020. Wino lodowe zabutelkowane zostanie w butelki o pojemności 0,375 litra. (om)

Na wynos, ale stacjonarnie i bez opłat - organizatorzy Bazaru Smakoszy w ramach akcji pomocowej zapraszają do Off Mariny lokale gastronomiczne, które z powodu pandemii musiały ograniczyć lub zawiesić działalność. W ramach akcji restauracje i punkty bistro mogą za darmo wystawiać się na niedzielnych Bazarach Smakoszy w Off Marinie, aż do końca pandemii. Inicjatywa jest pomysłem Michała Chaszkowskiego-Jakubówa, głównego organizatora Bazaru Smakoszy. - Właściciele wielu lokali byli zmuszeni zawiesić lub znacznie ograniczyć swoją działalność - mówi Anna Fiodorowicz, koordynatorka akcji. - Jedyna możliwość dochodu płynie ze sprzedaży na wynos lub z dostawą do domu. Zdecydowaliśmy się poszerzyć te warianty o sprzedaż posiłków na Bazarze Smakoszy. Mamy nadzieję, że dzięki temu restauratorzy poczują chociaż odrobinę normalności, której wszystkim tak mocno brakuje. Osoby zainteresowane możliwością bezpłatnego wystawienia się na Bazarze Smakoszy mogą zadawać pytania i zgłaszać się do organizatorów poprzez Facebook @SzczecinskiBazarSmakoszy, Instagram @szczecinskibazarsmakoszy lub telefon 729 197 005. Szczeciński Bazar Smakoszy niezmiennie działa w każdą niedzielę w OFF Marinie przy ulicy Chmielewskiego 18 w godz. 10 - 15. - Zachęcamy do wysyłania do nas zgłoszeń - mówi Anna Fiodorowicz. Wierzymy, że dzięki takim działaniom restauracje i punkty bistro nie będą musiały całkowicie się zamykać i będą wspaniałym urozmaiceniem oferty Bazaru Smakoszy. (am)

8

foto. Andrzej Szkocki

Bezpłatne stanowiska dla restauratorów na Szczecińskim Bazarze Smakoszy


#reklama


| NEWSROOM |

#materiał partnerski

Nowe mieszkania czekają na właścicieli

Małe Pogodno i Wojska Polskiego 187 to dwie inwestycje mieszkaniowe, których realizacje właśnie dobiegły końca. Wszystkie lokale są dostępne od ręki i czekają na swoich nowych właścicieli. Pierwsza nieruchomość mieści się przy ul. Zakładowej, zainteresowani nią mogą wybierać spośród mieszkań o pow. 52 – 90m2. Na parterze dostępne są ogródki, a na wyższych kondygnacjach przestronne balkony. Zwieńczeniem Małego Pogodna jest kameralna atmosfera i spokojna, zielona okolica. Inwestycja Wojska Polskiego 187 to powrót do korzeni tej dzielnicy. Niska zabudowa, charakterystyczny kształt domów i niepowtarzalny klimat. Metraż dostępnych mieszkań to 54-94m2, można też liczyć na indywidualny boks garażowy i komórkę lokatorską. Szczegóły na temat ofert dostępne są u dewelopera Modehpolmo.

10


#reklama


| TEMAT Z OKŁADKI |

Profesor JERZY SIEŃKO - życie poza schematami Profesor nauk medycznych Jerzy Sieńko z dumą mówi, że jego największą pasją jest praca. Lubi, kiedy coś się dzieje, więc wybrał transplantologię. To dla niego najciekawsza specjalizacja medyczna, bo nie jest schematyczna i wymaga bycia na stand by. Były radny Szczecina, który porzucił czynną politykę, choć cały czas ją obserwuje i, jak sam przyznaje, czasami się wtrąca. Dla niego Szczecin to najlepsza miejscówka, a do teatru i na koncerty chodzi, bo... ma mało czasu. ROZMAWIAŁA BOGNA SKARUL / FOTO NATALIA SOBOTKA / MUA AGNIESZKA SZEREMETA / MIEJSCE POCZTOWA 19 - KAMIENICA W LESIE, UL. POCZTOWA 19, SZCZECIN

Zaszczepiłeś się? - Oczywiście. Zaszczepiłem się w pierwszym dniu szczepień. Jak tylko pojawiła się taka możliwość, to natychmiast z niej skorzystałem. Bolało? - W ogóle. Pielęgniarka, która podawała mi szczepionkę, zrobiła to bezboleśnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy mnie zaszczepiła. Czy poczułeś ulgę po zaszczepieniu? - Poczułem ulgę, że w ogóle jestem zaszczepiony, że się „załapałem”. Minister zdrowia podjął decyzję, że my, medycy, mamy prawo zaszczepienia się jako pierwsi, więc szybko z tego skorzystałem. Poza tym poczułem ulgę, że mam w sobie nie czipa, ale coś, co daje mi szanse na przeżycie w konfrontacji z wirusem. A jako lekarz, który kontakt z pacjentami, - W szpitalu, w którym dzo ściśle przestrzegane

12

codziennie ma poczułeś ulgę? pracuję, są barustalone reguły,

których zadaniem jest zminimalizowanie ryzyka transmisji wirusa. To znaczy wszyscy pacjenci, którzy są u nas operowani, najpierw mają pobierany test w kierunku Covida i są izolowani w oczekiwaniu na wynik. Do kliniki więc trafiają pacjenci, u których nie wykryto obecności wirusa. Oni są dla nas, lekarzy, bezpieczni. Dodatkowo my, lekarze i pielęgniarki, jesteśmy też okresowo badani. Niestety, czasami się zdarza, że ktoś z nas otrze się o wirusa, a że jesteśmy osobami z pierwszego kontaktu, to musimy być systematycznie sprawdzani. Te wszystkie wymogi i obowiązujące nas obostrzenia sprawiają, że my dla pacjentów też jesteśmy bezpieczni. Oczywiście nie zwalnia nas to z przestrzegania zasad typu: noszenie maseczek, zachowywanie dystansu i dezynfekcja. Na szczęście nałożone na nas wymogi do tej pory dobrze funkcjonowały i funkcjonują, ale dodatkowo otrzymaliśmy narzędzie, czyli te szczepionki, które wkrótce zwol-

nią nas z tych dodatkowych wymogów. Wtedy będzie wam łatwiej pracować? - Zdecydowanie. Wydaje mi się, że oponenci szczepionki nie doceniają efektów jej działania w codziennym życiu. Certyfikat szczepień ma być przecież dodatkową wejściówką do kina, przepustką do podróży samolotem czy też wymogiem dla pacjentów, którzy chorują nie na Covid, a na inne choroby. Szczepionka więc zmienia całą logistykę funkcjonowania szpitala. Dla mnie osobiście daje jeszcze poczucie bezpieczeństwa. Mam już pewność, że nie umrę z powodu Covida. Daje też poczucie bezpieczeństwa moim najbliższym. Mam ojca, który ma ponad 80 lat. Spotykanie się z nim było zawsze pewnym ryzykiem, bo jako lekarz wiem, że wiek, obok otyłości, jest głównym czynnikiem ryzyka zgonów w przebiegu infekcji wirusem. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że szczepionka odblokuje cały system ochrony


| TEMAT Z OKŁADKI |


| TEMAT Z OKŁADKI |

14


| TEMAT Z OKŁADKI |

zdrowia. My, lekarze, mamy pełną świadomość, że w tej chwili wielu pacjentów ze schorzeniami niecovidowymi, nie otrzymuje we właściwym czasie właściwej pomocy i właściwej opieki medycznej. Jeżeli w Polsce zmarło, w porównaniu do roku ubiegłego, ponad 60 tysięcy osób więcej (około 30 tys. z powodu Covida i około 30 tys. pośrednio z powodu Covida), to o czymś świadczy. To byli najczęściej pacjenci onkologiczni, kardiologiczni, chirurgii naczyniowej. Często ich choroby można było skutecznie leczyć, pod warunkiem, że szybko by do nas dotarli. Spotkałeś kogoś, kto kategorycznie powiedział, że nie chce się zaszczepić? - Tak. Oczywiście. Co takiej osobie zwykle mówisz? - Nie wolno na ludzi, którzy na temat szczepień myślą inaczej jak my, obrażać się i wyzywać ich od płaskoziemców. Trzeba zastanowić się, dlaczego człowiek wykształcony, na pozór rozsądny, jest przeciwnikiem szczepień. Uważam, że wynika to z lęku. A lęk i ostrożność jest naturalnym mechanizmem obronnym w naszej psychice. Na przykład – mamy wejść do ciemnego lasu w nocy, nie wejdziemy tam raczej bez latarki, bo zaraz możemy wpaść do rowu czy wejść w legowisko dzika i zrobić sobie krzywdę. Natomiast gdy zapalimy latarkę, to już przez ten las możemy bezpiecznie przejść. W wypadku Covida jest podobnie. Boimy się zakażenia, bo to nowa choroba, nieznana, a do tej pory nie było narzędzi do jej zwalczania. A ta szczepionka jest również dla nas czymś zupełnie nowym. Ten lęk przed czymś nowym, to naturalne, co się dzieje w naszej psychice. Ale tam, gdzie jest lęk i obawa, tam powinna pojawić się wiedza, która skutecznie je wyeliminuje. Właśnie, jak skłonić te osoby, aby zdobyły wiedzę? - Przez edukację, ale też przez dawanie przykładu. Jeśli już pierwszego dnia media relacjonowały, jak na fotelach zabiegowych w szpitalach usiadły sławy lekarskie z dziedziny chorób zakaźnych w Polsce, jeśli ci lekarze siadają i wystawiają swoje ramiona do szczepienia, to powinno to coś oznaczać. Oni swoim przykładem pokazują, co każdy z nas powinien zrobić. Przecież żaden lekarz,

pielęgniarka czy ratownik medyczny nie dałby sobie wszczepić czegoś, co mogłoby mu zaszkodzić. Innym sposobem to jest rozmowa na temat szczepionek. Ktoś mówi o czipach w szczepionce... Ale warto się zastanowić, jakie to mają być czipy? Gdzie one miałyby być? Gdzie się zmieścić? W płynie? Nie ma jeszcze takich technologii, żeby podawać czipy w płynie, przez igłę średnicy połowy milimetra. A poza tym czemu te chipy miałyby służyć? Po co ktoś miałby nam je wszczepiać? Dlaczego miałby to robić? Przeciwnicy szczepień często też wskazują na tempo, w jakim szczepionka powstała. - Rzeczywiście, szczepionka jest bardzo świeża, ale warto parę faktów na jej temat poznać. Od 2011 roku medycyna przyjęła, że badania kliniczne trzeba zrobić na co najmniej 30 tys. osób, aby wdrożyć nową szczepionkę. Natomiast grupa Pfizer przebadała ją na grupie 43 tys. osób, czyli ponad 13 tys. więcej niż potrzeba. Warto też wiedzieć, że jedną z najbardziej rygorystycznych agencji na świecie jest amerykańska agencja żywności i leków (FDA), która bardzo dokładnie przejrzała dokumentację dotyczącą szczepionek. Dodam tylko, że ta agencja znana jest z bardzo rygorystycznych procedur i łatwiej chyba wygrać milion w totolotka, niż przechytrzyć ją, wprowadzając na rynek jakiś niezbadany lek czy suplement. Poza tym należy wiedzieć, że ta nowa szczepionka jest co prawda wdrażana od kilku miesięcy czy tygodni, ale ta metoda, na podstawie której powstała, jest badana przez naukowców już od 30 lat. Pierwsze badania nad tą metodą były prowadzone w kierunku leczenia nowotworów. Właśnie wyniki tych badań zostały wykorzystane do stworzenia szczepionki Pfizer na wirusa. Ta wiedza jest dostępna. Można samemu ją zdobyć. Trzeba tylko korzystać z prawdziwych, naukowych źródeł. Niestety, coraz więcej z nas przestaje dowierzać nauce. To taki znak czasu. Co z tym zrobić? - Dla mnie to szalenie ważne pytanie. Sam się zastanawiam, dlaczego społeczeństwo, które teraz, w dobie internetu, ma szeroki dostęp do wiedzy, tak często, niemal jak gąbka pochłania niesprawdzone informacje i do tego jeszcze dalej je rozprzestrzenia. Wydaje mi

się, że współczesny człowiek ma problem ze znalezieniem autorytetów. Kiedyś zupełnie inaczej wyglądał autorytet choćby nauczyciela w szkole, inaczej postrzegany był Kościół, inaczej patrzyliśmy na polityków. Trzeba się głęboko zastanowić, jak te autorytety odbudować. To wyraźnie widać. Upadek autorytetów w Polsce, według mnie, bierze się przede wszystkim ze sposobu prowadzenia polityki. To jest właśnie ta przyczyna. Sam byłeś politykiem. Mogłeś ten sposób prowadzenia polityki kreować. - Nigdy nie byłem politykiem, raczej młodym samorządowcem (śmiech). I pamiętaj, to jednak było kilkanaście lat temu i to były inne czasy. Dla mnie bliskie jest spojrzenie na politykę oczami Arystotelesa, który rozumiał politykę jako rodzaj sztuki. Sztuki rządzenia państwem, której celem jest dobro wspólne. A dzisiejsza polityka? Ona teraz tworzy klimat jak najgorszych nastrojów społecznych i dla mnie nieakceptowanej pogardy dla człowieka, który myśli inaczej. I dodam, że problem z tą narracją dotyczy większości opcji politycznych. Jak to było, kiedy byłeś radnym? - Inaczej. To były inne czasy. Jestem szczecinianinem i Szczecin jest dla mnie najlepszym miejscem do życia. Tu jest moja miejscówka. Zależało mi na tym mieście i nadal zależy. Dla mnie wtedy polityka samorządowa była sposobem na reagowanie na to, co się w tym mieście dzieje. Chciałem mieć wpływ na tę rzeczywistość. Masz rację, to były lata polityki samorządowej. - W latach osiemdziesiątych polityka była drogą do wolności. Pamiętam, że jak byłem jeszcze w liceum, to za zarobione pieniądze rowerami zawoziliśmy z kolegami kanapki do Stoczni Szczecińskiej. To był rok 1980. Pamiętam też stan wojenny w moim II LO w Szczecinie. Po czym przyszedł rok 1989 i ja sobie pomyślałem, że już nie muszę interesować się polityką. Nich zajmują się tym inni. Natomiast impulsem, że jednak na powrót zainteresowałem się polityką, była tzw. wojna na górze, którą wywołał Lech Wałęsa podpuszczony przez braci bliźniaków. Wtedy dla mnie ogromnym autorytetem był Tadeusz Mazowiecki. Nie mogłem się pogodzić z atakiem na Ma-

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

15


| TEMAT Z OKŁADKI |

Wydaje mi się, że współczesny człowiek ma problem ze znalezieniem autorytetów. (...) Trzeba się głęboko zastanowić, jak te autorytety odbudować. To wyraźnie widać. Upadek autorytetów w Polsce, według mnie, bierze się przede wszystkim ze sposobu prowadzenia polityki. To jest właśnie ta przyczyna.

Specjalne podziękowania dla Moniki i Konrada Szymaników za pomoc i udostępnienie przestrzeni księgarni Pocztowa 19 Kamienica w Lesie na potrzeby sesji zdjęciowej. Podziękowania dla Biblioteki Głównej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego za wsparcie i udostępnienie zbiorów.

16


| TEMAT Z OKŁADKI |

zowieckiego, więc wróciłem i wszedłem w struktury Unii Demokratycznej. Nawet byłem w zarządzie struktur wojewódzkich UD, a później Unii Wolności. Później były wybory do Rady Miasta w Szczecinie i zostałem radnym piątej i szóstej kadencji. A siódmej? - W związku z tym, że mam naturę demokraty, uznałem, że dwie kadencje to wystarczy, że teraz inni powinni wdrażać swoje pomysły na Szczecin. Myślałem, że w ten sposób dam przykład innym radnym, ale niestety, są tacy, co się „przyspawali” do swoich stołków. Tak przestałeś być politykiem? - Czynnym, bo nadal śledzę to, co się dzieje w polityce w kraju i w Szczecinie. Poza tym okazało się, że bycie politykiem, nawet samorządowym, zabiera sporo czasu, a ja w tym momencie musiałem się oddać bardziej medycynie i pracy naukowej. Bardziej cię pasjonuje praca naukowa czy bycie lekarzem? - Mam naturę „zabiegowca” i to jest dla mnie numer jeden. To ile nerek przeszczepiłeś? - Sam ponad 300, ale mam na koncie jeszcze parę setek jako asysta. Skąd ta pasja do transplantologii nerek? - Bardzo lubię, jak coś się dzieje, jest jakiś ruch i o coś w tym wszystkim chodzi. Transplantologia nie jest wpisana w żadne ramy czasowe. Jak jest sygnał, że jest zmarły dawca, to nie jest ważne, która jest godzina. Trzeba jechać do szpitala i zająć się pobraniem, a następnie przeszczepieniem. To swoisty koloryt tego zawodu. Poza tym trzeba często szukać rozwiązań różnych problemów logistycznych, bo w transplantologii nie ma takiego sformułowania „nie da się”. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka to satysfakcja po udanym zabiegu móc się położyć spokojnie spać ze świadomością, że coś się dobrze zrobiło dla drugiego człowieka. To oznacza, że lubisz życie na adrenalinie. Tak jest? - Tak, lubię takie życie. Lubię też życie niewpisane w żadne schematy. Ta adrenalina spowodowała, że postanowiłeś pojechać do Kenii? - Lubię wyzwania. Oczywiście, to też adrenalina, ale poza tym mam w sobie coś takiego, jak

potrzeba pomocy drugiemu człowiekowi. Jak informacja o tym, że lecę do Kenii przestała być tajemnicą, to odezwało się do mnie bardzo dużo moich kolegów, między innymi profesor Leszek Sagan, że chętnie też by pojechali, że zawsze było to ich marzenie, że też chcieliby pomóc. A jak ogłosiłem na portalu społecznościowym, że potrzebuję skompletować zespół, który pojechałby ze mną do Afryki, to w ciągu dwóch dni zgłosiło się do mnie ponad 60 lekarzy nie tylko ze Szczecina, ale niemal z całej Polski i nie tylko. To zebrałeś tych lekarzy chyba szybciej niż rząd do szpitala tymczasowego na stadion narodowy! - Chodziło o to, aby nie był to jednorazowy wyjazd na parę tygodni, bo taka wyprawa niczego nie załatwia. Zależało mi, aby zbudować duży zespół lekarzy, który dłużej, każdy po parę tygodni, będzie pomagał ludziom w Afryce. W zespole musiał być ginekolog, okulista, ortopeda i stomatolog. I te zespoły się wymieniały. Poza tym to musieli być rezydenci, a nie specjaliści, bo pacjenci w Polsce nie wybaczyliby mi, jakbym w czasach niedoboru specjalistów zabrał im jeszcze lekarzy do Afryki na parę tygodni. Byłeś zaskoczony tymi deklaracjami chęci wyjazdu do Kenii? - Ogromnie. Ale to mnie też podbudowało. Wyobraź sobie, że zadzwoniła do mnie lekarka, która na stałe mieszka w Londynie, z prośbą, abym jej jak najszybciej powiedział, kiedy ona może wyjechać, bo ona w tym Londynie wszystko musi sobie poukładać. Ma praktykę lekarską i dwójkę nastoletnich dzieci. Albo inna lekarka, która oprócz pomocy medycznej zaoferowała pomoc jako tłumacz, bo zna język suahili. Te rozmowy były dla mnie wspaniałym świadectwem wspaniałych ludzi. Co było dla ciebie w Afryce największym zaskoczeniem? - Na początku była fascynacja, ogromny zapał, że będziemy tu pomagać i to rzeczywiście na miejscu przyniosło realizację i spełnienie marzeń zawodowych. Ale przyznać muszę, że ta konfrontacja z rzeczywistością okazała się w niektórych aspektach też dość bolesna. Zaskoczył mnie u Afrykanów ich stosunek do życia i śmierci. Tam jest duży

przyrost naturalny, ale też spora śmiertelność, między innymi noworodków. Oni ze śmiercią nowo narodzonego dziecka są bardzo oswojeni. A nas to szalenie bolało, bo dodatkowo widzieliśmy, gdzie są tego powody, ale nie mieliśmy możliwości temu zapobiec w sposób systemowy. Jesteś człowiekiem nad wyraz aktywnym. Często uczestniczysz w życiu kulturalnym miasta. To kolejne zainteresowanie? - Oczywiście, interesuje się tym, co się dzieje w życiu kulturalnym, ale pewnie zdziwię cię odpowiedzią, że chodzę do teatru, na koncerty, bo mam mało czasu. Jestem bardzo zapracowanym człowiekiem. Tak, rzeczywiście zdziwiłeś! - A przyczyna tego jest prosta. Mam mało czasu dla siebie. W teatrze czy na koncercie odpoczywam. Poza tym, jak już rozmawialiśmy, lubię, jak coś się dzieje. A kultura dostarcza mi nowych bodźców. Co roku spotykamy się w Międzyzdrojach na Festiwalu Gwiazd. Przyjeżdżasz po nowe bodźce? - Festiwal Gwiazd to dla mnie i mojej żony niesamowita okazja, aby w jednym miejscu, w dość krótkim czasie obejrzeć wspaniałe spektakle artystów z całej Polski. Nie miałbym czasu, aby specjalnie na jakieś przedstawienie pojechać do Warszawy czy Krakowa. To dla mnie ogromne wydarzenie. Poza tym mam z niektórymi aktorami bliskie relacje. Z Pawłem Delągiem znamy się z planu filmu „Młode wilki”, gdzie jako młody chirurg zabezpieczałem pokazy kaskaderskie. Mam wspaniałe relacje z Olafem Lubaszenko. To miłe spotkać się z nimi od czasu do czasu. Jak na tę twoją aktywność reaguje żona? - Ona nie lubi, jak się mówi o niej publicznie. Ma zupełnie pod tym względem inną naturę. Magda jest pediatrą i neurologiem dziecięcym. Lubi dyżurować na SOR-ze. A to świadczy, że też jest pełna energii i lubi wyzwania. Macie jakieś wspólne pasje? - Naturalnie – to stosunek do zawodu. Pod tym względem rozumiemy się w 100 procentach. Ale lubimy też wspólnie podróżować – zimą koniecznie narty, latem morze.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

17



| EDYTORIAL |

Black

SOUL MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

19


| EDYTORIAL |

20



| EDYTORIAL |

Photographed by Tatiana Malinnikowa - IG: @zolty.kot.foty Models Erkut Oz - IG: @rqt52 / Julia Kraj - IG: @juliaakraj / Make up: Agnieszka Szeremeta - IG: @agnieszkaszeremeta.pl and Karolina Gorecka - IG : @goreckymakeup / Stylist and Art director: Krzysztof Komorowski / Instagram: @christopherkeyy / www.christopherkeyy.com

22



| MODA |

Zmysły muszą zostać pobudzone Moda nieustannie się zmienia, ale czy może się zmienić tak, że będziemy ją oglądać głównie w świecie wirtualnym? Nadal zakupy w sklepach w gronie przyjaciółek są wysoko na liście przyjemności i całkowicie z nich nie zrezygnujemy. AUTOR MAŁGORZATA KLIMCZAK FOTO (1) Photographed by: Marion Schult, Make up: Miriam Gunther, Stylist and Art Director: Krzysztof Komorowski, Beauty Editorial dla Hugo Magazine FOTO (2) FOTOGRAF: Kamil Winnicki @clarity.boy, STYLISTA: Natalia Dziarczykowska @nanniena, MODELKA: Karolina Dumała @karokaia, WIZAŻYSTA: @kosti_makeup, UBRANIA: Laura Skowron @lauraskowron, AKCESORIA: Maksimiuk.Jewelery @maksi.miuk

wiodącym w wielu obszarach, co w następstwie daje praktycznie całkowite przeniesie się branży mody, i nie tylko, do świata wirtualnego - mówi Chris Komorowski, stylista. - Przez ostatni rok trend nasilił się ze względu na globalną sytuację epidemiologiczną. Nie można zaprzeczyć jednak, że portale społecznościowe są wspaniałym źródłem informacji czy inspiracji. Wykorzystywane z pomysłem, prowadzone w odpowiedni, przemyślany sposób mogą posłużyć do świetnej promocji czy nawet rozwoju self-brandingu. Należy jednak pamiętać, że każdy medal ma dwie strony. Jest to stwierdzenie najbardziej obrazujące współczesne media społecznościowe. Używane i stosowane w nieodpowiedni sposób mogą mieć negatywny wpływ na poszczególne osoby, które w poszukiwaniu samego siebie bardzo często ulegają niepoprawnym wzorcom, odczuwając przy tym narastającą presję społeczeństwa w kwestii dopasowania się do „standardów” sztucznie wykreowanych przez świat wirtualny. O tym, że media społecznościowe są elementem wiodącym, są przekonani prawie wszyscy.

Świat mody już dawno przeniósł się do mediów społecznościowych i nieźle sobie tam poczyna. Od wielu lat to blogerki modowe siedzą w pierwszych rzędach na pokazach mody, bo to ich działalność ma największy zasięg i najłatwiej trafia do ludzi. Pandemia koronawirusa zmusiła świat mody do przeniesienia się w sferę online, ale czy tak zostanie na zawsze? Wielu jest przekonanych, że jednak człowiek będzie tęsknił za kontaktem z drugim człowiekiem i namacalnie, i naocznie będzie chciał podziwiać modę. O to, czy media społecznościowe są obecnie elementem wspierającym promocję mody, czy stały się elementem wiodącym w tej kwestii, mówią ci, którzy pracują w tej branży. - Nie ukrywam, że media społecznościowe stały się elementem

24

- Zdecydowanie wiodącym! - mówi Daria Salamon z pracowni Fanfaronada. - Media społecznościowe sprawiły, że możemy być jeszcze bliżej klienta, a klient bliżej marki. Wiele firm stosuje narrację, w której prowadzi swoje social media tak, jakby mówiły do koleżanki przy kawie. To skraca dystans i sprawia, że łatwiej zaprzyjaźnić się z daną marką i wciągnąć w jej świat. - Myślę, że tak - mówi Laura Skowron, młoda projektantka ze Szczecina. - Media społecznościowe są wsparciem, a coraz częściej głównym lub jedynym narzędziem promocji mody. Obecnie większość kampanii marketingowych (i nie chodzi jedynie o modę) opiera się na działaniach w sieci. Media społecznościowe mają w tej chwili ogromne zasięgi, korzystanie z wielu funkcji jest bezpłatne, intuicyjne, a same aplikacje umożliwiają szybką i skuteczną obróbkę wizualną materiału i jego publikację również z urządzeń mobilnych. Dodatkowo takie działania są wyjątkowo dobrze mierzalne, na bieżąco możemy sprawdzać zasięgi i efektywność naszych kampanii w przeciwieństwie do np. reklamy w przestrzeni publicznej, gdzie opieramy się jedynie na szacunkach ilości potencjalnych odbiorców. Łatwość ob-


| MODA |

aby mieć zdolność do zrozumienia rzeczy, które w obiekcie monitora są dla nas tylko zdjęciami albo poruszającymi się obiektami. Dla wielu to, co było nieuniknione, dzieje się po prostu szybciej. Jednak dawne przyzwyczajenia też pozostaną. - Ten trend przenoszenia wszystkiego do sieci trwa już od kilku, jak nie kilkunastu lat, a światowa pandemia tylko ten proces przyśpieszyła - mówi Daria Salamon. - Bardzo wiele domów mody zrobiło pokazy mody bez publiczności lub w formie teledysków. Od lat trwają prace nad wirtualnymi przymierzalniami (niektóre z nich są już nawet wdrażane, choć póki co, bez większych sukcesów). Czy w całości przeniesiemy się do sieci? To czas pokaże. Myślę, że kontakty na żywo, pokazy i przymiarki mają w sobie zbyt wiele dodatkowych bodźców, których nie da się w żaden sposób zastąpić. Życie pokazuje, że brak kontaktów na żywo może spowodować przesyt światem wyłącznie wirtualnym. Czy w świecie mody też?

sługi, szeroka dostępność i powszechność mediów społecznościowych to ich wielki atut. Media społecznościowe pozwoliły zaistnieć na rynku mniejszym graczom, dla których promocja na taką skalę nie była nigdy możliwa. Dzięki narzędziom promocji w mediach społecznościowych wiele małych marek mogło rozpocząć swoją działalność w ogóle. Ale moda to nie tylko marki, to również twórcy i artyści, dla których media społecznościowe otworzyły nowy globalny kanał do współpracy, komunikacji i promocji. Dzięki mediom społecznościowym wiele moich znajomych zrealizowało ciekawe projekty z zagranicznymi markami z sektora mody o światowej renomie, które prawdopodobnie dwadzieścia lat temu byłyby poza ich zasięgiem. Media społecznościowe mają ogromną siłę w wielu branżach. - Media społecznościowe wspierają promocję każdego biznesu, nie tylko mody - twierdzi Milita Nikinorov, projektantka i właścicielka autorskiego butiku. - Dzięki nim jesteśmy w kontakcie z klientami i pozyskujemy nowych. Profile innych osób obserwujemy głównie dla inspiracji, podglądamy ich lifestyle, a moda jest nieodłącznym elementem życia. Kiedy rozpoczynałam swoją działalność w branży mody, od razu postawiłam na butik online i internet. Choć wtedy każdy marzył o butiku stacjonarnym. Ja, choć miałam i butik, i pracownię, od razu zaczęłam też prężnie działać online. W przeciągu tych szesnastu lat dotarłam do niezliczonej ilości klientek na całym świecie. Czy działalność w branży mody może przenieść się całkowicie do internetu, czy jednak ludzie potrzebują kontaktów na żywo, pokazów na żywo i kupowania na żywo? - Myślę, że w ludzkiej naturze jest potrzeba kontaktu personalnego - mówi Chris Komorowski. - Nasze zmysły muszą zostać pobudzone, należy coś zobaczyć, dotknąć, poczuć, usłyszeć,

- Moda to bardzo ogólne pojęcie, to nie tylko ubrania - mówi Milita Nikinorov. - Niektóre rzeczy łatwo kupić online, inne trzeba mierzyć, dopasować. Wszystko zależy od specyfiki marki i tego, co oferuje. Jeśli masz w swojej kolekcji ubrania streetwear, klient łatwo dobierze rozmiar, ewentualnie wymieni na inny. Jeśli szyjesz na miarę suknie ślubne - z tym będzie gorzej - tu kontakt z klientem jest konieczny. W moim przypadku butik online się świetnie sprawdza - myślę, że to też za sprawą naszego dużego wkładu w ekspozycję kolekcji - od kilkunastu lat to nie tylko zdjęcie, ale również film, na którym dokładnie widać, jak dana rzecz się układa i prezentuje. Pokazujemy to, co faktycznie klientka dostanie, więc nie ma rozczarowań. - Trudno jednoznacznie stwierdzić, że cały rynek przeniesie się do sieci i zakupy offline przestaną być dla nas atrakcyjne - mówi Laura Skowron. - Natomiast jestem skłonna przypuszczać, że zmieni się nasze podejście do zakupów w ogóle. Myślę, że z zakupami online i offline jest trochę jak z kinem w momencie pojawienia się telewizji. Wieszczono wtedy upadek kina i obserwowano wyścig rozdzielczości i funkcji odbiorników telewizorów oraz ofert dostawców pakietów telewizyjnych. Kino jednak ma się dobrze, zmieniło się jednak nasze podejście. Przestaliśmy chodzić do kina tylko po konkretny produkt, jakim był film, a zaczęliśmy traktować je jako formę wydarzenia i spędzania czasu oraz pretekst do spotkań ze znajomymi. Podobnie jest z zakupami. Podczas tych internetowych nasze działania koncentrują się na zakupie produktu, natomiast podczas tych stacjonarnych przeżywamy i doświadczamy, obserwujemy zachowania innych na oglądane produkty, przez co dzisiejsze galerie handlowe są trochę jak galerie sztuki. Dziś salony stacjonarne to miejsca, gdzie wchodzimy i zacieśniamy relację z marką. Te zależności zauważyli już wielcy gracze, rozbudowując swoje sklepy tak, by pełniły funkcję forum, galerii, kawiarni, restauracji, a nawet gry terenowej lub skateparku.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

25


| STYL ŻYCIA |

Czekająca panna młoda Niedługo minie rok, odkąd świat stanął na głowie. Po ogłoszeniu stanu pandemii nic praktycznie nie jest takie same i musieliśmy zmienić swoje dotychczasowe przyzwyczajenia i plany. Wiedzą o tym doskonale osoby odpowiadające za organizację wesel, fotografowie i muzycy. Praktycznie cała branża czeka na odmrożenie i powrót do normalności. AUTOR Oskar Masternak / FOTO Natalia Sobotka

Od prawie roku w całej Polsce i praktycznie na całym świecie obowiązują ograniczenia dotyczące przemieszczania się, gromadzenia się i organizowania imprez. Właściciele wielu działalności gospodarczych liczą straty, a narzeczeni odwołują uroczystości zaplanowane na najbliższe tygodnie i miesiące. Zdarzało się, że niektóre pary dwukrotnie próbowały zorganizować wesele i za każdym razem na przeszkodzie stawał koronawirus. Już same statystyki pokazują, że w 2020 roku o wiele rzadziej pary ślubowały sobie dozgonną miłość. Według danych szczecińskiego Urzędu Stanu Cywilnego w pierwszym roku pandemii stało się to jedynie 1693 razy. W poprzednich latach zawsze sakramentalne „tak” wypowiadano w Szczecinie ponad dwa tysiące razy. Co zrozumiałe, spadła również liczba ślubów cywilnych udzielanych poza murami Sali Ślubów. W innych okolicznościach zaślubiny odbywały się jedynie 130 razy. Jest to spowodowane obostrzeniami, które dotknęły nawet samą ceremonię ślubną. - Tylko narzeczeni oraz świadkowie mogą brać udział w ceremoniach ślubnych Urzędu Stanu Cywilnego w Szczecinie. Limit został wprowadzony w trosce o zdrowie i bezpieczeństwo mieszkańców i urzędników. Decyzja ma bezpośredni związek z obostrzeniami wdrożonymi przez rząd - informuje szczeciński magistrat. Przed wejściem do sali ślubów każdy musi dodatkowo zdezynfekować dłonie i poddać się pomiarowi temperatury ciała. - Sezon ślubny 2020 był wyjątkowy: nieprzewidywalny, nerwowy, słodko-gorzki. Wielu parom nie starczyło sił, aby zorganizować zaplanowane uroczystości, zdecydowali się je więc przenieść na 2021. Ale czy 2021 rok będzie lepszy? Obawiam się, że nie. Według mnie dokonuje się właśnie duża zmiana w wielu wymiarach. Byliśmy przyzwyczajeni, że śluby planuje się z rocznym, a czasem i dwuletnim wyprzedzeniem. Do takiego modelu był dostosowany rynek usług ślubnych oraz oferta obiektów i podwykonawców. Znaleźliśmy się wszyscy - pary młode, rodziny, przedstawiciele branży ślubnej, eventowej w bardzo trudnym położeniu. W końcu wesela to nie sobotnie dyskoteki. Wbrew obowiązującej retoryce ślubu nie bierze się tylko po to, żeby się pobawić i zabić nudę - uważa Katarzyna

26

Gajek, rzecznik prasowy Polskiego Stowarzyszenia Branży Ślubnej. Paweł Lubowski planował z narzeczoną ślub na początek czerwca ubiegłego roku. - Zaprosiliśmy 200 gości, salę i zespół zarezerwowaliśmy, garnitur i suknię ślubną kupiliśmy. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, a tu przyszedł koronawirus i powywracał nasze plany do góry nogami – mówi 29-latek. Najpierw postanowili ograniczyć liczbę zaproszonych gości do pięćdziesięciu. Jednak pod naciskiem rodziny narzeczeni postanowili przenieść ślub na grudzień. Jednak, jak można się domyślić, również te plany zostały brutalnie zweryfikowane przez pandemię. - Obecnie nie wiemy, co robić. Trzeci raz nie chcemy przekładać wesela i czekamy, aż szczepienia zaczną przynosić pozytywne skutki. Do tego czasu postanowiliśmy nie organizować ślubu mówią narzeczeni. Rząd traktuje wesela jak imprezy masowe i ministrowie jasno mówią, że tradycyjne, duże wesela na 200-300 osób prawdopodobnie nie wrócą za szybko. Na kryzys w branży narzekają też ślubni fotografowie. - W połowie ubiegłego roku przestałem już liczyć, ile zaplanowanych eventów, które miałem fotografować, nie odbyło się. Jeśli dodać do tego reportaże ze ślubów, straty szacuję na poziomie około 40 tysięcy złotych. Natomiast na problemy branży fotograficznej należy patrzeć nie tylko w perspektywie ubiegłego roku, ale również 2021. Dochodzą do mnie już pierwsze sygnały, że wiele par planuje albo przełożyć, albo całkowicie odwołać swój ślub, ponieważ nie wiedzą, co tak naprawdę będzie się działo za kilka miesięcy w kontekście trwającej epidemii i obostrzeń. Obecnie dobrą alternatywą jest sprzedaż fotografii na internetowych stockach. Ważne, aby mieć w swojej ofercie zdjęcia unikatowe, bardzo rzadko spotykane tematycznie i w każdym wypadku dobre technicznie, wówczas jest szansa za zarobek podpowiada szczeciński fotograf Rafał Remont. Niewesoło mają też członkowie kapel weselnych. - Wszystkie imprezy, na których mieliśmy grać, zostały odwo-


| STYL ŻYCIA |

łane. Większość z nich jest przeniesiona na ten rok. Dla nas oznacza to jednak, że przez najbliższe miesiące nie robimy nic, a później będziemy musieli grać nawet kilka nocy z rzędu, żeby odrobić straty. Czeka nas trudny czas – mówi Beata, solistka jednej z kapel weselnych ze Stargardu. Imprezy przekładane są na dni powszednie, najczęściej są to piątki i czwartki, ponieważ soboty najczęściej są już zarezerwowane na dwa lata do przodu. To jednak rodzi kolejny problem, ponieważ goście wesel organizowanych np. w czwartki muszą brać urlopy, często na dwa dni. Kryzys wywołany obostrzeniami w związku z zagrożeniem zakażenia koronawirusem sprawił, że przedstawiciele branży ślubnej postanowili się jednoczyć i wspólnie walczyć między innymi o rządową pomoc w ramach kolejnej odsłony tarczy antykryzysowej. - Chodzi o to, by mówić jednym głosem, działać w imieniu i na rzecz naszych klientów – załamanych par młodych, których marzenia właśnie legły w gruzach. Ale chodzi też o to, żeby wypracować takie normy działań, które pozwolą nam się utrzymać,

przetrwać ten niewątpliwie trudny czas dla wszystkich – mówi Anna Matusiak-Rześniowiecka, współzałożycielka stowarzyszenia. Dodaje, że zagrożenie koronawirusem może wpłynąć na sposób organizacji uroczystości weselnych. Polacy mogą np. unikać sytuacji narażających na niebezpieczeństwo. Może odbije się to na weselach w taki sposób, że klienci będą wybierać kameralne przyjęcia, zamiast tych ogromnych na 300 osób. A to z kolei może wpłynąć na obniżenie wartości rynku ślubnego. Główny Urząd Statystyczny podaje, że co roku związki małżeńskie zawiera ok. 200 tysięcy Polaków. Najnowszy raport poświęcony branży ślubnej przygotował serwis Wedding.pl, podsumowując sezon 2019. Wynika z niego, że prawie 40 proc. par wydało na przyjęcie weselne od 40 do 60 tys. zł, a 32 proc. - od 20 do 40 tys. zł. Więcej niż 60 tys. zł zapłaciło 16 proc. nowożeńców. Oznacza to, że wartość całego rynku ślubnego zbliża się do 10 mld zł.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

27


| SZTUKA |

Książki, kawa i sztuka Wolno tu przyjść, kupić kawę, herbatę, piwo czy kakao na wynos. Wolno przeglądać książki w rękawiczkach, które czekają na miejscu. Wolno nawet zabrać ze sobą znajomych, maksymalnie dwóch. To, czego jeszcze nie wolno, to wygodnie usiąść przy stoliku. Na to wszyscy jeszcze musimy poczekać. A czekając, warto po prostu odwiedzić TRAFO Books&Coffee i skorzystać z tego, co wolno. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO TRAFO Books&Coffee

- Wierzymy, że dobra kawa i książki należą do podstawowych potrzeb człowieka - mówi Natalia Janus-Malewska, TRAFO Books&Coffee. - Dlatego jesteśmy w gotowości na klientów codziennie od godziny 11 do 19, z wyjątkiem poniedziałków. Oczywiście zachowujemy wszystkie zasady bezpieczeństwa. Odwiedzając nas, należy mieć maseczkę, im ładniejszą tym lepiej, chętnie skomplementujemy (uśmiech). Wolno przyjść maksymalnie w trzy osoby, choć zaznaczam, że piesków nie liczymy (ani kotów, żółwi czy wielbłądów), a je też wolno ze sobą zabrać. W księgarnio-kawiarni można napić się herbaty czy kakao. Mimo pandemii są też nowości jak Cascara, czyli łupiny kawy, które parzy się jak herbatę. Poza tym w ofercie są czeskie piwa, Miomio i OnLemony. Do tego pyszne orzechowe wegańskie batony. Prawdziwe perełki czekają jednak na półkach. - Oprócz szerokiego wyboru literatury

28

dla dzieci, mamy też pozycje z dziedzin kultury, filmu, architektury, muzyki wylicza Natalia. - Staramy się wspierać niszowe wydawnictwa czy inicjatywy artystów. Warto zaglądać regularnie, bo nigdy nie wiadomo, co się pojawi. Przede wszystkim jesteśmy jednak galerią. Można u nas wejść do budki telefonicznej „Uwaga Historia”, czyli instalacji autorstwa Moniki Szpener i posłuchać ciekawych, oryginalnych w treści anegdot związanych z naszym miastem. Wydajemy płytę Marszałka „Rdza” oraz album Adama Majiczka i Adama Witkowskiego „AA – AA”. W części księgarnianej ukryte są też obiekty Natalii Laskowskiej „Zysk społeczny, strata ekonomiczna”. Klienci TRAFO Books&Coffee stale mogą liczyć na różne promocje. - Co chwilę coś wpada nam do głowy - dodaje Natalia. - Nawet teraz planujemy w najbliższym czasie niespodziankę dla naszych klientów. O wszystkim będziemy informować na naszej stronie

na facebooku @TRAFO.booksandcoffee. I choć odwiedzając księgarnio-kawiarnię w galerii, łatwo się zapomnieć i poczuć posmak dawnej normalności, to nie da się ukryć, że zespół prowadzący lokal tęskni za rutyną sprzed roku, za kawą w filiżance, za pomaganiem w wybraniu książki na prezent, za tłumaczeniem turystom, którędy nad morze, za uczniami na wagarach i co szczególnie podkreślają - za uśmiechami, które widać. - Mamy dużo skumulowanej energii, planów i pomysłów, które nazbierały się przez ostatni rok - wyjaśnia Natalia. - Na pewno pozostaniemy przy koncepcji prezentowania sztuki w kawiarni. W okresie wiosennym planujemy wyjść z kawiarnią przed Trafostację Sztuki na powietrze. Ale kiedy wszystko wróci do normalności, takiej sprzed pandemii, to właśnie zwyczajność sama w sobie będzie warta celebrowania, z książką i przy kawie. Nie możemy się już doczekać.


| SZTUKA |

Sztuka w TRAFO Books &Coffee Natalia Laskowska, „Zysk społeczny, strata ekonomiczna”, instalacje i wideo, 2020 Przez dziesiątki lat naukowcy, politycy i aktywiści utrzymywali, że przy ówczesnym rozwoju technologicznym za pomocą maszyn dokona się wyzwolenie ludzkości spod przymusu pracy zarobkowej. Praca niesie z sobą inną wartość symboliczną w każdej z epok. Co ciekawe, wartość ta nadawana jest nie przez tych, którzy wykonują dane zadanie, a przez osoby, które nim zarządzają.

W działaniu „Zysk społeczny, strata ekonomiczna” Natalia Laskowska poszukiwała szczecińskich drobnych rzemieślników, sklepikarzy i osób zatrudnionych w zakładach pracy. Korzystając ze środowiska ich miejsc pracy, zagrała znajdującymi się tam obiektami. Artur Malewski, „Trafostacja Sztuki 2020”, obraz, 2020 W ślad za wieloletnią tradycją ustanawiającą relacje między mecenasem (także instytucjonalnym) a artystą, Artur Malewski ofiaruje na wystawę w Trafostacji portret jej samej. Gest ten ma ironiczny wydźwięk, dotyczy pozycji artysty we współczesnym świecie, ale także, pół żartem, pół serio, odnotowuje pozycję galerii, której powstanie i początki nie są oczywiste, na mapie miasta. Jest to prawdopodobnie pierwszy malarski portret Trafostacji Sztuki w Szczecinie.

Marszałek, „Rdza”, płyta, 2020 Płyta Rdza nagrywana była w przestrzeniach nadbrzeżnych, produkcyjno-remontowych oraz na terenie ZMP Szczecin i Świnoujście. Przed odsłuchaniem płyty to, czy rdzę w kontekście miasta należy rozumieć literalnie, czy jednak metaforycznie, pozostaje tajemnicą. Cytując słowa słowa samego Marszałka: “Rdzeń «Rdzy», czyli instrumenty i wokale, został nagrany w piwnicy magazynu nr 7 w Wolnym Obszarze Celnym w szczecińskim Porcie i na Nabrzeżu Fińskim. Mojej (Eminencji Marszałka) Skromności towarzyszył producent muzyczny tej płyty – Konstanty Usenko. Podstawę płyty, czyli perkusję, bas i pady elektroniczne, nagraliśmy na tzw. setkę. W ten sposób jest ona rejestracją żywego wykonania utworów składających się na płytę. Wokale zarejestrowaliśmy w pustym kontenerze na Nabrzeżu Fińskim, pianina i gitary w Teatrze Współczesnym w Szczecinie”.


| TEATR |

Przebudzenie - Czy moje życie należy do mnie? - inspiracji do odpowiedzi na to pytanie dostarczy nam sztuka „Książę niezłomny” w reżyserii Michała Telegi. Premiera odbędzie się w najbliższym czasie na scenie Malarni Teatru Współczesnego w Szczecinie oraz na platformie VOD. Jeszcze w trakcie prób do spektaklu udało nam się porozmawiać z reżyserem. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO KAROLINA BABIŃSKA / OPRACOWANIE GRAFICZNE: OLA ZIELIŃSKA

„Książę niezłomny”, czytamy w opisie, to spektakl o naiwności ludzkiej wiary wobec polityki i prywatnych celów władzy. Powinniśmy spodziewać się ostrzeżenia, ośmieszenia czy może oświecenia? - Ostrzeżenie i ośmieszenie są narzędziami, których możemy używać w celu oświecenia. Każdy, kto ośmiela się marzyć, czyli tworzyć wewnętrznie skupiony świat, mierzy się z własną samotnością, jak z każdym uczuciem towarzyszącym tragediom i euforiom ludzkiego życia. Systemy polityczne w sojuszu z religijnym tronem wykorzystują słabość marzyciela, jakim jest jego naiwna - choć mocna i niepowtarzalna - wiara w stworzenie nowej, alternatywnej rzeczywistości. One prowadzą perfidną grę, która ma na celu zaprzepaścić zalążek prawdziwego świata, który nosi w sobie marzyciel, i urobić go na własną modłę. Żeby był jednym z baranków, pokornie wyznających prawdy i racje. Taka gra uderza w sumienie i produkuje system win, za które należy się kara. Być może hipokryzja władzy polega na rzuceniu człowieka na pastwę losu, obciążając z góry jego sumienie, jakoby sam skazywał się na izolację i zapomnienie.

30

Ze sceny padną też pytania dotyczące fanatyzmu religijnego i doktrynerstwa. O jakich pytaniach mowa? Trudno oprzeć się wrażeniu, że dotkną sfery uważanej za „bardzo delikatną”. - Naczelnym pytaniem zdaje się być to, które większość z nas zadaje sobie, budząc się i zasypiając: czy moje życie należy do mnie? Czy walka z zastanym porządkiem i skostniałą tradycją zawiedzie mnie do świata jakkolwiek lepszego? Do spełnienia? Czy człowiek jako istota społeczna, obracająca się w kręgach kultury i martyrologicznego dzwonu dobijającego się ciągle jak upiór historii do naszych uszu, winien być posłuszny normom czy jednak - przywołując Słowackiego - powinien obrócić swoje oczy na morze i pójść z myślami w tan...? Czy mamy, jako zbiorowość, jeszcze siłę, by wstawiać się za prześladowanymi przez fanatycznych oprawców i pracować od podstaw nad pragnieniem nowego świata? Widzowie otrzymają obraz przepełniony dramaturgią i powagą czy jako reżyser pozwolił Pan sobie na ironizowanie? - Ironia jest tworzeniem przez destrukcję. Nie jest przecież hu-


morem szydercy czy kpiarskim jęknięciem z pozycji siły nad bezbronnymi ludźmi. Powaga sytuacji jest rozbrojona już przez sam fakt, że działania na scenie pozostają działaniami na scenie. Posługujemy się słowami przywoływanymi, cytowanymi a choćbyśmy ich treść szczerze przeżyli, to nadal pozostają w ramach teatru. Od odbiorcy zależy kierunek jego myśli i interpretacja. Nie stawiam tezy. Jednak jasno sprzeciwiam się krzykaczom z ambon, którzy w ramach pobudzenia ego i libido chętnie stają na czele szwadronów, niosąc na sztorc stawiane chorągwie i klnąc się figurą boga, gotowi są zgotować nam wszystkim baraki i zbiorowe mogiły. Nie zrobią tego wprost. Powoli, krok po kroku, gdy raz zaczną wprowadzać strefy wolne od tych, których mają za obcych, innych i wrogich, nie zatrzymają się przed wyznaczeniem obszarów szczelnie zaryglowanych bez dostępu do wody. Scenografia, muzyka, kostiumy - obiorą kierunek na romantyzm czy raczej współczesność? - Pracujemy nad tym, by współcześnie opowiadać o tym, co uniwersalne i co przetrwało do dzisiaj od wielu lat przez wzorce przemocy, nieustępliwe hierarchie i mechanizmy pojenia się nienawiścią pod postacią sakralizacji kultu tragedii i męczeńskiej śmierci. A opowieść tworzy się przez słowo, obraz, terytorium, mapę, formę kostiumu i przestrzeni, napływające fale dźwięków, chóralne brzmienia i elektroniczny lament. „Książę niezłomny” to sztuka jednocześnie znana i nieznana, bo wpisuje się w kanon klasyki, ale nie figuruje wśród lektur. Skąd decyzja, by ją wystawić teraz na deskach Teatru Współczesnego w Szczecinie? - Decyzja z mojej i Włodka Szturca, dramaturga, głowy pochodzi. (śmiech) Nieważne, czy ktoś zna sztukę Calderona i Słowackiego, czy nie zna. Tak w ogóle to dzisiaj pośród lektur zaczynają funkcjonować absurdy, z którymi nigdy nie miałem do czynienia. Podparte żałosnym argumentem jakoby dzieci miały uczyć się przystosowania do życia w rodzinie. Ciągle nad nami ciąży irracjonalny lęk, że gdy dziecko rozpocznie swój proces odkrywania i fascynowania się własną seksualnością, to przysporzy problemów - pytanie komu? Dla siebie zyska raczej pewność własnej inteligencji emocjonalnej a dla systemu to nigdy nie jest wygodne. Tak też jest u Słowackiego. Człowiek doznaje w mojej interpretacji przebudzenia. Poświęci się, ale dla własnych wartości i odda te wartości drugiemu człowiekowi, by kolejni odradzali się jak feniks. Powstawali z tych popiołów, którymi najchętniej system zasypałby nas w całości. Popiół to pozostałość spalonego obiektu. „Książę” to też jedno z najsłynniejszych przedstawień Jerzego Grotowskiego - czy ta świadomość wpłynęła na Pana pomysł na sztukę? - Trudno o tej realizacji nie myśleć, gdy sięga się po ten tekst. Jednak w naszym przypadku dość szybko udało się myśleć autonomicznie i, szanując to, co zrobił Grotowski, stwarzać niezależną wypowiedź sceniczną. Ja nie oglądam wyścigów. Lubię zagrać w tenisa. O ile „Książę niezłomny” Grotowskiego nigdy nie został w całości zarejestrowany, to zdaje się, że „Książę” Michała Telegi ma na to szansę. Premiera docelowo odbędzie się w Malarni, a czy trafi na VOD? - Tak. Na VOD najprawdopodobniej.


| SYLWETKA MIESIĄCA |

Prof. Jorge Luis Valcarcel Gregorio - przyjechał do Polski i do Szczecina trochę przez przypadek. Został tu na zawsze, a dziś jest czołowym muzykiem szczecińskiej filharmonii i wykładowcą Akademii Sztuki w Szczecinie. Jak mówi - ten kraj dał mi dom i rodzinę. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ

W tym roku obchodzi Pan jubileusz 50-lecia pracy artystycznej. Trudno uwierzyć, patrząc na Pana pełnego energii. Jak te lata upłynęły? - Najszybciej zleciały mi 32 lata spędzone w Polsce. Wydaje się, że to było wczoraj. Miałem w życiu różne okresy. Po ukończeniu szkoły średniej 4 lata spędziłem w Hawanie. Zacząłem pracować w październiku 1970 roku, ale nie mogłem otrzymać pensji, gdyż miałem 17 lat, a niepełnoletnich nie można było zatrudniać. Dopiero 1 stycznia 1971 roku dostałem pierwszy angaż. Już na początku pracy zetknął się Pan z Polską. - Na początku pracowałem jako nauczyciel, a dopiero potem trafiłem do Orkiestry Opery Narodowej Kuby w Hawanie, gdzie akurat zwolniło się miejsce dla perkusisty. Pierwszym przedstawieniem, które zagrałem z orkiestrą była opera „Halka” Stanisława Moniuszki, wystawiona z ogromnym sukcesem przez Marię Fołtyn. Dyrektorem muzycznym tego spektaklu był maestro Bogusław Madey.

32

Jeśli chodzi o pracę w orkiestrze byłem wtedy niedoświadczonym muzykiem. Po pierwszych próbach maestro Madey zapytał koncertmistrza, czy ja w ogóle jestem perkusistą. A pani koncertmistrz odpowiedziała: „Proszę się nie martwić, wszystko będzie dobrze”. No i było dobrze. Kilkanaście lat temu maestro Madey przyjechał do Szczecina i wspominaliśmy tamto wydarzenie. Tak więc, wracając do „Halki”, było to moje pierwsze doświadczenie pracy w operze i pierwszy kontakt z Polską. Nie przypuszczałem, że w przyszłości trafię na stypendium do Polski. Co Pan wiedział o Polsce, jadąc na stypendium? - Wiedziałem takie podstawowe rzeczy, których nas nauczono, że jest to kraj socjalistyczny, który należy do RWPG. Ale wiedziałem również, że jest to kraj wielkich kompozytorów muzyki współczesnej, w której perkusja osiągnęła wysoki poziom rozwoju. Dlatego znając takie nazwiska jak Penderecki, Lutosławski, Górecki zdecydowałem się na studia w Polsce. Jakie wrażenie wtedy zrobiła na Panu Polska? - Pierwsze wrażenie, które pamiętam to była wizyta konserwatora w akademiku. Powiedział, że będzie uszczelniał okna. Zdziwiłem się, bo wydawało mi się, że okna są szczelne. Dopiero jak przyszła zima, zrozumiałem, po co on te okna uszczelniał. Ja pochodzę z kraju, który żyje z turystyki i rolnictwa i zaimponował mi fakt, że większość urządzeń było produkowanych w Polsce, np. winda, czy pralka „Frania”. Sporo się także wówczas dowiedziałem, gdyż koledzy dużo opowiadali mi o historii i sytuacji politycznej Polski. Pewnym zaskoczeniem był dla mnie również zmieniają-


| SYLWETKA MIESIĄCA | cy się klimat, który zresztą polubiłem. Dzisiaj trudno już odróżnić poszczególne pory roku, ale wtedy podobało mi się, że one się zmieniają. Pamiętam, że podczas pobytu w Łodzi przeżyłem słynną zimę stulecia. A sami Polacy? Coś Pana zaskoczyło? - Polacy są zupełnie innymi ludźmi niż Kubańczycy, którzy pomimo wielu trudności są zawsze uśmiechnięci i radośni - taki mają sposób bycia. Dla Kubańczyków Polacy są zorganizowani i zdyscyplinowani, a z kolei Polacy to samo mówią o Niemcach. Jeśli chodzi o mnie, to dyscyplina i porządek bardzo mi odpowiadają. Może wynika to z faktu, że jestem muzykiem symfonicznym. W filharmonii nie ma miejsca na brak dyscypliny i na niepunktualność. Jak ktoś się spóźnia, to znaczy, że wydarzyło się coś poważnego. Podobnie było na studiach. Kiedy zobaczyłem, jak dobrze grają moi koledzy na pierwszym roku studiów, stwierdziłem, że mam ogromne braki. Postanowiłem to nadrobić i skończyć studia na możliwie najwyższym poziomie. W ramach autodyscyplinowania przychodziłem więc ćwiczyć o godz. 7 rano. Po stypendium pojechał Pan na chwilę na Kubę, ale ostatecznie wrócił Pan do Polski. - Po ukończeniu studiów miałem do spełnienia ważne zadanie. Byłem pierwszym perkusistą na Kubie, który ukończył studia wyższe. Postanowiłem uporządkować wszystkie sprawy metodyczne dotyczące nauki gry na perkusji. Miałem bardzo dużo materiałów nutowych i dydaktycznych, m. in. przywiozłem całą walizkę nut przepisywanych ręcznie. Podczas studiów zobaczyłem jak w Polsce przebiega proces kształcenia muzyków i chciałem te doświadczenia przenieść na warunki kubańskie, m. in. rozważając możliwości wprowadzenia nauki gry na instrumentach etnicznych. Po kilku latach pracy na Kubie, razem z żoną postanowiliśmy wyjechać do Polski. A jak się pojawił Szczecin w Pana życiu? - W moim życiu było kilka punktów zwrotnych, które zaważyły na mojej przyszłości. Jeden z nich przywiódł mnie do Szczecina. Rok przed przyjazdem do Polski na stałe, byłem w Poznaniu na wakacjach i poprosiłem mojego profesora – Jerzego Zgodzińskiego o pomoc w znalezieniu pracy. Rok później, profesor Zgodziński miał dla mnie dwie propozycje pracy, jedną w Bydgoszczy, drugą w Jeleniej Górze. Myślałem jednak o pracy w Szczecinie, ponieważ często, moi koledzy, absolwenci Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Poznaniu właśnie tu znajdowali pracę.

Wtedy Profesor zadzwonił do Dyrektora Filharmonii w Szczecinie Stefana Marczyka i dowiedział się, że akurat zwolniło się miejsce w grupie perkusyjnej. I został Pan w Szczecinie na całe życie. - Polska jest moją drugą ojczyzną. Tu skończyłem studia, założyłem rodzinę, tu pracuję. Niektórzy mówią, że tam, gdzie człowiek zarabia, tam jest jego ojczyzna i tak jest w moim przypadku. W Szczecinie pracuje Pan także jako pedagog i zawalczył o Akademię Sztuki, która ma już 10 lat. Pamięta Pan ten moment, kiedy się okazało, że ona powstanie? - Pamiętam, kiedy w 2009 r. razem z wiceprezydentem miasta Tomaszem Jarmolińskim, wicemarszałkiem województwa Witoldem Jabłońskim, przewodniczącym rady miasta Bazylim Baranem, senatorem Sławomirem Preissem i pełnomocnikiem prezydenta miasta i wojewody Sylwestrem Ostrowskim oraz profesorem Ryszardem Handke pojechaliśmy do rektora Akademii Muzycznej w Poznaniu. Spotkanie miało bardzo burzliwy i dramatyczny przebieg. W rezultacie, dzięki pomysłowi Sylwestra Ostrowskiego problem udało się rozwiązać i pod koniec spotkania wiedziałem, że ta szkoła powstanie. Potem ustawa o powołaniu Akademii Sztuki została przegłosowana w Sejmie. Jak Pan wtedy zareagował? - Bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość. Wiedziałem, że to jest jedyna szansa dla rozwoju szkolnictwa artystycznego w Szczecinie, a także dla mojej klasy perkusyjnej. Wszystkie instrumenty, którymi dzisiaj dysponują moi studenci kupiliśmy dzięki powstaniu Akademii Sztuki. Od samego początku mieliśmy przychylność lokalnych władz, ówczesnego ministra kultury Bogdana Zdrojewskiego oraz wszystkich posłów, którzy jednogłośnie przegłosowali ustawę. Obecnie, na wydziale instrumentalnym kształcimy znakomitych studentów z całej Polski, którzy odnoszą sukcesy zarówno w kraju, jak i zagranicą. Dzisiaj może Pan powiedzieć, że jest Pan szczęśliwym człowiekiem? - Tak. Przy okrągłych rocznicach człowiek podsumowuje dotychczasowe dokonania. Jak obchodziłem 40. rocznicę wiedziałem, że mam jeszcze sporo do zrobienia. Teraz po 50. latach, dostrzegam gdzieś na horyzoncie światełko emerytalne. Jestem zadowolony z tego, jak przebiegało moje życie. Czuję się człowiekiem spełnionym i rodzinnie, i zawodowo


| POZNAJMY SIĘ |

Zbigniew Radecki

Muszę podkreślić, że przed pandemią gastronomia w Szczecinie była w rozkwicie. Co dwa miesiące pojawiał się nowy, ciekawy lokal. Wcześniej to były raczej przypadkowe biznesy, ale w ostatnim okresie widać, że to już są biznesy przemyślane.

właściciel jednej z najbardziej znanych restauracji w Szczecinie Radecki Restauracja, podkreśla, że „gotowanie jest dla niego pasją”. Tak jak w większości lokali gastronomicznych, tak u niego w lokalu przy ul. Tkackiej 12 okres obostrzeń związanych z pandemią nie jest najlepszym czasem.

Poleciłbym miłośnikom dobrej kuchni odwiedzenie nie tylko mojej restauracji (śmiech), ale też restauracji egzotycznych Mariusza Łuszczewskiego. Koniecznie też trzeba odwiedzić restaurację Iwony Niemczewskiej. Pewnie mało kto wie, ale Iwona Niemczewska to najbardziej znana w Polsce gastronomiczka. Ona nawet tak trochę nie pasuje do Szczecina. Widziałbym ją raczej w Warszawie. U nas nie jest doceniana. Na pewno w stolicy by się sprawdziła. Kibicuję też szczecińskiej firmie Berliner Kebab czy Evil. I oczywiście prywatnym browarom.

O utrzymanie swojego biznesu walczy od wiosny. PYTAŁA BOGNA SKARUL / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

W mojej restauracji teraz walczymy o przetrwanie. Mamy oczywiście dania na wynos. Codziennie przygotowujemy zestawy obiadowe, które składają się z dwóch dań, ale usługa na wynos nawet nie pokrywa kosztów utrzymania. Ale mamy kontakt ze stałymi klientami restauracji, staramy się także pozyskać nowych. Nikogo nie zwolniliśmy i nie mamy takiego zamiaru. To przecież najlepsi z najlepszych, to nie są nasi pracownicy, to są nasi przyjaciele. Czas zamknięcia gastronomii wykorzystujemy na szkolenia, na przygotowywanie nowych dań, próbujemy nowych kuchni, nowych smaków. Poszerzyliśmy też naszą ofertę na wynos o różne przetwory, chleby, ryby. Nie umiemy tak czekać z założonymi rękami. Musimy działać, walczyć! Brakuje mi teraz przede wszystkim kalendarza tego, co się wydarzy. Przy pokazaniu, jak ma wyglądać lockdown, mógłbym coś zaplanować, coś postanowić, coś zaproponować. Bo przecież mój biznes to nie tylko moim pracownicy, to też różni dostawcy, producenci. Brakuje mi też takiego myślenia, że „urzędnik jest mi bratem, a nie katem”. Nie czuję zrozumienia urzędów. Mówi się, że gastronomicy to bogacze, że jeżdżą limuzynami i mają rezydencje. Pewnie tak jest, pewnie jest paru takich, ale większość gastronomii w Szczecinie, Stargardzie czy Gryfinie to biznesy rodzinne, w których cała rodzina postawiła na jedną kartę i zaangażowała się niemal na 100 procent. Teraz to ta cała rodzina cierpi i nie ma perspektyw. Z drugiej strony część gastronomii to przedsiębiorstwa jednoosobowe, w którym takim wspólnikiem jest państwo. Ten wspólnik w czasach koniunktury zabiera około 50 proc. zysków. Sam chciałbym być takim wspólnikiem (śmiech). A kiedy nie ma zysków, to ten wspólnik nie odpuszcza. To przykre. Co lubią jeść szczecinianie? Te upodobania są zmienne. Jeszcze parę lat temu w Szczecinie królowały paszteciki, kebaby czy hot-dogi. Tuż przed pandemią zaczęła być moda na sushi, coraz więcej lokali właśnie z takimi daniami pojawiło się na mapie Szczecina. I mamy prywatne browary. One są skazane na sukces.

34

Mam takie swoje powiedzenie, które sprawdza się od lat, że jeśli ktoś odniósł w swoim biznesie sukces w Szczecinie, to da sobie radę wszędzie. Czy jest coś takiego jak „kuchnia szczecińska”? Niestety nie, mamy za to parę produktów szczecińskich, produktów regionalnych. Myślę, że na ich podstawie można teraz zorganizować w Szczecinie jeden punkt, gdzie sprzedawałoby się takie produkty. Ale też tam można byłoby kupić dania, jakie produkują teraz w czasie pandemii restauracje szczecińskie. Przecież większość gastronomików w czasie pandemii nie tylko przygotowuje dania ze swojej stałej karty, ale próbują gotować coś nowego. Pieką chleby, ciasta, przetwory. Fajnie byłoby, aby prezydent miasta czy marszałek pomogli w organizacji takiego miejsca dla gastronomików. Jak to jest być jedną z najlepszych restauracji w Szczecinie? Nie lubię tego określenia - najlepszy, wolę raczej - najbardziej popularna, modna. I wcale nie uważam, że mam najbardziej popularną restaurację w mieście. W gastronomii pracuję już ponad 30 lat i mam dużo pokory wobec tej branży. Wiem, że nie można stać w miejscu. Trzeba się nieustannie szkolić, próbować nowych smaków, a i tak często łaska pańska na pstrym koniu jeździ. To najbardziej ryzykowna działalność. Dlaczego? Bo to biznes oparty przede wszystkim na ludziach, a przecież każdy z nas ma swoje humory, swoje nastroje, swój lepszy czy gorszy dzień. Teraz przede mną stoi wyzwanie zupełnie nowe, czyli szukanie nowych rozwiązań. Szukam finansowania, aby utrzymać swój biznes. Przecież od 10 miesięcy gastronomia jest zamknięta. To trudne utrzymać i swoje przedsiębiorstwo, i swoją rodzinę przez tak długi czas bez żadnych przychodów. Ale też trudno jest po 30 latach pracy powiedzieć sobie zamykam, zwalniam. Jednak jeśli ktoś już dziś widzi ścianę przed sobą, to radzę, aby decyzję o zamknięciu biznesu podjął wcześniej niż później. Bo branie kolejnych kredytów to nie jest na te czasy dobre rozwiązanie. Ale ja jestem optymistą, przecież nadal jesteśmy otwarci i czekamy na gości i to już następnego dnia, jak tylko będzie taka możliwość. Przybywajcie do Radecki Restauracja.


Producent frontów meblowych Produkujemy lakierowane i fornirowane fronty w szerokiej palecie kolorystycznej Doradzamy najlepsze rozwiązania Dojeżdżamy do klientów z całego regionu szczecińskiego [adres] ul. Myśliborska 4, Banie [fb] @renomatbanie [tel] 511 787 559 www.renomat-banie.pl


| TEMAT WYDANIA |

Jestem sobą i tak zostanie Agnieszka Kowalewska Bloga Mamowymi Oczami założyła… z nudów podczas urlopu macierzyńskiego. Nie spodziewała się, że strona i jej profile w mediach społecznościowych zdobędą ogólnopolską popularność. Połączyła tematykę parentingową z tzw. lajfstajlem. Po drodze została influencerką i założyła modową markę. Kiedy dzieci poszły do szkoły, nie zrezygnowała z obecności w sieci. Wręcz przeciwnie - odrobinę zmieniła kierunek i przypomniała wszystkim malkontentom, że mama też jest kobietą. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO MAMOWYMI OCZAMI

Jak zawiła droga prowadzi od ogrodnictwa od projektowania odzieży? Wyczytałam, że z wykształcenia jest Pani właśnie mgr. inż. ogrodnictwa (uśmiech). - Projektowanie to może zbyt wiele powiedziane, moją rolą jest sprawdzanie trendów, tworzenie wstępnych projektów i pomysłów. Projektowaniem stricte zajmuje się osoba o odpowiednim wykształceniu, ja tylko podrzucam swoje wizje. Natomiast ogrodnictwo to wybór z zamiłowania, niestety, nie pracowałam nigdy w tym zawodzie. Do tego dochodzi jeszcze praca influencerki. Zdarzało się Pani zderzać z opiniami, że to nie jest prawdziwa praca? - Szczerze, nie zdarzało mi się, ale wiem, że jest to bagatelizowane zajęcie i uważane za mało poważną pracę. Jeśli chodzi o mnie, zawsze podchodziłam do tego z dystansem. Działanie w mediach społecznościowych to dla mnie przyjemność.

36

To ogromny przywilej, kiedy ktoś lubi swoją pracę i zarabia przy tym niemałe pieniądze. Jeśli ktoś poważnie podchodzi do działania w internecie, to jest to normalna praca - podpisujemy umowy, mamy swoje działalności gospodarcze, rozliczamy się z podatków. Do tego realizacja umówionego zlecenia zajmuje sporo czasu. Nie jest to zrobienie zdjęcia na szybko i zgarnięcie kilku złotych. To często szczegółowo zaplanowane kampanie przez duże domy mediowe lub agencje marketingowe, które odzywają się do twórców z ramienia klienta. To wszystko poprzedza wstępna weryfikacja twórcy, podpisywanie umów. Dopiero później tworzymy materiały i wysyłamy do akceptacji. Publikacja odbywa się w określonych terminach, a po zakończonej kampanii jesteśmy „rozliczani” z jej przebiegu na naszych kanałach. To nie są takie łatwe ani szybkie pieniądze. Oczywiście nie są


| TEMAT WYDANIA |

to też pieniądze okupione ciężką, fizyczną pracą i tu absolutnie nie ma na co narzekać, ale chciałabym wyjaśnić, że to dłuższy proces, który opiera się na konkretnych zasadach. Po prostu, to normalna branża reklamowa. Ostatnio Mamowymi stopniowo zaczęło zmieniać front. Najpierw dominowały dzieci, teraz dominuje Pani. Co na to odbiorcy? Czy oni również ewoluują z wami? - Mamowymi to zawsze byłam ja, ale faktycznie blog skupiał się bardziej na dzieciach, bo to one zajmowały cały mój czas. Social media założyłam, kiedy kończył mi się urlop macierzyński z Amelią, zrobiłam to z nudów i nie przypuszczałam, że rozwinie się to w ten sposób. Długi czas nie byliśmy mocno popularni... Powiedziałabym raczej, że byliśmy całkiem normalnie przeciętni - co jest ok. Nie do końca wiem, kiedy to wszystko przerosło zwykłe dodawanie zdjęć. Naturalnie ze zwiększającą się popularnością zaczęły napływać różne współprace, które od początku mocno filtrowałam. Z czasem, kiedy dzieci stały się „duże”, tzn. kiedy zaczęły chodzić do szkoły, mieć swoje zajęcia i znajomych, zaczęły też mieć własne zdanie i w każdej chwili mogą powiedzieć - mama nie nagrywaj mnie, nie chcę. To spowodowało, że automatycznie i bardzo naturalnie zaczęłam przechodzić na siebie. A takiej mnie odbiorcy nie mieli szansy jeszcze poznać, ponieważ konto założyłam, mając już dzieci. Ale przed nimi też miałam życie i to równie fajnie (uśmiech). Oczywiście część z moich odbiorców nie może pogodzić się z tym, że dzieci dorastają, ale większość z nich mocno mi kibicuje, bo widzi, że to, co robię jest szczere, a to, co się dzieje, to naturalna kolej rzeczy. Jeden z komentarzy, który często przewija się pod Pani zdjęciami, to sexy - i trudno się z tym nie zgodzić (uśmiech). Ale trudno się też nie zgodzić, że żyjemy w kulturze, gdzie słowom mama i sexy wciąż nie wypada iść w parze. A zatem - jak to jest, co mamie wypada, a czego nie wypada? Czy te granice można wyznaczyć uniwersalnie? - Oj zdecydowanie wciąż uważa się, że kobiecie z dziećmi nie wypada być sexy, że to nie jest dla matek. Strasznie to krzywdzące i stereotypowe. Polskie społeczeństwo nadal jest dość konserwatywne. Pomimo że moi odbiorcy to głównie młodzi ludzie, to często zdarzają się komentarze, że nie powinnam czegoś pokazywać, bo „nie wypada”. Osobiście uważam, że każdy ma inne, osobiste granice i dużym nietaktem jest mówienie obcym, w jaki sposób mają żyć. Swoją drogą pouczanie to kolejne hobby randomowych ludzi, którzy po tym, jak tematyka moich profili uległa małej zmianie, od czasu do czasu zaglądają do mnie. Większość z nich nawet mnie nie obserwuje i na podstawie jednego zdjęcia oraz stereotypów wysnuwa błędne wnioski. Matka to przede wszystkim kobieta, nie możemy o tym zapominać. Też chce czuć się ładna, zadbana, seksowna, chce być adorowana i nie ma w tym nic złego. Pokazując się w obszernych dresach, brudnej bluzce, nieuczesana i bez makijażu jeszcze nigdy nie dostałam komentarza „ogarnij się, jak ty wyglądasz”, natomiast kiedy założę obcisłą sukienkę, większy dekolt, już jest problem. Nie rozumiem tego... Jestem adorowana i wspierana na co dzień, nie przez ludzi z internetu, a przez realne, bliskie mi osoby i może ta pewność

siebie zdobyta w namacalny sposób przenosi się do wirtualnego świata. Mam odwagę nabytą z prawdziwego życia. Mamie wypada wszystko to, co normalnej kobiecie w granicach, które ona sama wyznaczy, byle tylko nie krzywdzić tym innych. Kiedy patrzę na mój profil, nie uważam, że jest kontrowersyjny, a już szczególnie w porównaniu do tego co bez trudu można znaleźć w sieci. Chociaż podkreślam - nie ośmieliłabym się oceniać nikogo na podstawie tego, co widzę w internecie, a już na pewno nie na podstawie jednego zdjęcia. W swoich postach często przełamuje Pani tabu, np. idealnego insta świata. Pokazuje się Pani w makijażu i bez, z dystansem żartuje Pani ze swojej ciąży spożywczej, jak trzeba, pokaże Pani wałeczek na brzuchu i otwarcie powie, że czasem po prostu człowiekowi nie chce się ćwiczyć. Taka postawa to odwaga czy... normalność? - Absolutnie to normalność. Odwagą cechuje się górnik, schodząc pod ziemię, czy himalaiści zdobywający K2. Ja jestem normalna i normalizuję standardy idealnego instagrama. Ale często spotykam się z tym, że inni uznają to za odważne. Z jednej strony to rozumiem, pokazując coś w social media, dajemy możliwość wypowiedzenia się każdemu na nasz temat i nie zawsze są to przychylne opinie. Jeśli chociaż są napisane kulturalnie i w logiczny sposób uargumentowane, to super, gorzej, kiedy ktoś bez powodu próbuje wylać swoje szambo na nie swoje podwórko... tego nie toleruję. Moja postawa w mediach społecznościowych to dystans. To chyba najlepsze określenie. A czy dzieci nie czują się zazdrosne, że komunikacja Mamowymi poszła w nowym kierunku? Że więcej teraz na tablicy mamy? - W żadnym wypadku, one nie odczuwają różnicy. Kiedy były małe, nie miały zbyt dużo do powiedzenia, później było im to obojętne i tak pozostało do teraz. Aktualnie zdarza się, że nie chcą, aby je pokazywać i całkowicie to akceptuje. To właśnie jest nasza naturalność, nie robimy nic na siłę, przez co moje dzieci nie odczuwają żadnych większych zmian w życiu związanych z byciem w social media. Samo wykorzystanie wizerunku dzieci w internecie też prowokuje wiele pytań. Jedni uważają, że to nie w porządku, drudzy węszą perwersję ze strony osób trzecich, a jeszcze inni przypinają łatkę „słodko - ale płytko”. Jak przebić się przez tę nawałnicę opinii bez szwanku? - Kiedyś nie było takich opinii. Kiedy zaczynałam, były głównie dzieci i nikt nie szukał złych intencji po żadnej stronie. Od jakiegoś czasu zapanowała moda na pouczanie innych i wtrącanie się w ich życie. Rozumiem, że, publikując post na publicznym profilu, narażam się na różne opinie, ale pamiętajmy, że jeśli robimy to z głową, to nikt nie powinien tego podważać. To moje zdanie. Tak jak do 18. roku życia to ja odpowiadam za swoje dzieci (chociaż mają już świadomość czynów) i tak mam prawo publikować to, co jest z nami i nimi zgodne. Decydują w momencie, w którym rozumieją, o co chodzi. Oczywiście wszystko z zachowaniem bezpieczeństwa, zasad moralnych i w momencie ich sprzeciwu nie kwestionuję tego. Nigdy nie opublikowałam też nic, czego

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

37


| TEMAT WYDANIA |

to jednak w malutkie zakłopotanie, ponieważ nie czuję się nikim specjalnym. Zagadują, pytają, co tam u dzieci, mówią, że nas śledzą w mediach społecznościowych, czasem proszą o wspólne zdjęcie. Nigdy nie mam z tym problemu. Pandemia wpłynęła na miejsce, w którym obecnie się Pani znajduje? - Wydaje mi się, że nie. To znaczy jeśli chodzi o moją działalność w social mediach, to nie, niestety, spowolniła trochę działania w naszej marce odzieżowej. Oprócz wirtualnego życia, prowadzimy normalny dom i mamy normalną, standardową pracę, więc jak każdego i nas to wszystko dotyka. Pomalutku podnosimy się, mamy plan na 2021 i zaczynamy go spełniać. W takim razie co to za plan? - Cel to nasza JAGAbaby, roz-

miałyby się wstydzić, kiedy dorosną, przeciwnie, często siadamy i oglądamy filmiki wspólnie. Dzieci są zachwycone. Same proszą, żeby coś nagrać albo zrobić zdjęcie (nie wszystko publikuję). Rozumiem osoby, które nie pokazują dzieci, szanuję ich wybór i nie poddaję tego ocenie. Pani dzieci zdają sobie sprawę ze swojej internetowej popularności? „Bułki i cola” Amelki to dość popularna fraza (uśmiech). - Chyba nie do końca rozumieją, co to jest popularność. Amelia może nieco bardziej, jest starsza, ma już ponad 7 lat. Kiedy zdarzało się, że zaczepiali nas ludzie na ulicy, tłumaczyłam jej, skąd nas znają, czym jest internet i nasze konto. Ogląda teraz też inne dzieciaki na YouTubie i znajomych w internecie (aktualnie to czasem jedyna forma kontaktu, niestety), więc zaczyna pojmować szerzej pojęcie popularności, bo sama ma swoich ulubionych twórców. A Pani? Zdarza się, że ktoś zatrzyma Panią na ulicy albo pokaże palcem czy napisze wiadomość – „chyba dziś Cię widziałam/em”? - Bardzo często (uśmiech). Jest to supermiłe, ludzie są uprzejmi i zawsze życzliwi. Cały czas wprawia mnie

38

wój i promocja. Oprócz tego chcę pokazać na moim instagramie, że bycie matką nie wyklucza nas z życia. Możemy być gospodyniami domowymi, matkami, żonami, ale i przedsiębiorczyniami, kobietami niezależnymi i osobami pełnymi samoakceptacji. Żadna rola, którą wybierzemy, nie będzie umniejszać naszej kobiecości. Chcę uświadamiać innym, że tolerancja ma ogromny wpływ na postrzeganie świata i funkcjonowanie w społeczeństwie. Nie zamierzam działać pod dyktando - co wypada, a co nie - tylko dla poprawnych treści i tego czego oczekują ode mnie inni. Jestem sobą i tak zostanie.


#reklama


| MIASTO |

Szczecin w budowie. Nad Odrą, na Drzetowie i na Północy

Pandemia nie powoduje zwolnienia tempa w planach inwestycyjnych szczecińskich deweloperów. Sprawdzamy najciekawsze propozycje, które będą realizowane w naszym mieście. AUTOR MAREK JASZCZYŃSKI / FOTO MATERIAŁY PRASOWE

Deptak, przystań na Odrze, a nad wszystkim budynki mieszkaniowe. Tak w pigułce ma wyglądać pierwsza w tej części miasta inwestycja, czyli ta na Bulwarze Elbląskim. Ta imponująca, przełomowa dla szczecińskiego waterfrontu inwestycja powstaje na Kępie Parnickiej, wyspie usytuowanej niemal naprzeciwko gmachu dworca PKP, a dokładnie na ponad 12 tysiącach metrów kwadratowych, między ulicami Heyki,

40

Składową i Bulwarem Elbląskim. Dla przyjeżdżających do Szczecina gości i turystów to pierwszy widok na Szczecin po wyjściu z dworca. Firma Siemaszko sprawi, że ten widok stanie się nową wizytówką miasta. Pozwolenie na budowę już jest, rozpoczęcie prac deweloper planuje na wiosnę bieżącego roku. – To niezwykłe miejsce może zdecydować o tożsamości Szczecina – podkreśla Lesław Siemaszko. – Podjęliśmy to

wyzwanie z ogromną przyjemnością. Zależało nam, aby w najwyższym stopniu wyeksponować walory i potencjał tej przestrzeni, zachowując wielkomiejski styl zabudowy, jednocześnie stworzyć klimat miejsca przyjaznego i otwartego dla przyszłych mieszkańców i użytkowników apartamentów oraz szczecinian i turystów, którzy przycumują swoje łódki przy marinie. Chcemy, aby wszyscy dobrze się tu czuli.


| MIASTO |

Architektura przywodząca na myśl dumne i monumentalne sylwetki statków dalekomorskich, pasaż nad wodą, urokliwe kafejki oraz przystań dla jachtów, turystycznych łódek, a także kajaków – tak ma wyglądać Bulwar Elbląski na Kępie Parnickiej. W sumie powstanie około pół tysiąca mieszkań. Budowa zacznie się od budynków usytuowanych najbliżej wody, które budzą największe emocje.

Widok z góry na inwestycję na Drzetowie oraz budynek przy Emilii Plater 7, który będzie miał kaskadową formę od 5 do 10 pięter.

W sumie powstanie około pół tysiąca mieszkań. Budowa zacznie się od budynków usytuowanych najbliżej wody, które budzą największe emocje. Będzie w nich 246 mieszkań o powierzchni 30–97 metrów kwadratowych (dla każdego zaprojektowane jest miejsce garażowe w kondygnacji podziemnej lub na parterze). Kaskadowa zabudowa, duże przeszklenia oraz tarasy przypominające pokłady dalekomorskiego wycieczkowca pozwolą mieszkańcom delektować się widokiem na rzekę i panoramę Szczecina. Partery zajmą lokale usługowe, które będą współtworzyły niepowtarzalny klimat tego miejsca. Przenieśmy się do Śródmieścia. Inwestycja Emilii Plater 7 położona jest na terenie osiedla Drzetowo-Grabowo. Doskonała lokalizacja jest bez wąt-

pienia jednym z największych atutów Emilii Plater 7. Projektowany budynek, nawiązuje do typu zabudowy kamienic XIX-wiecznych, a jednocześnie stanowi współczesną propozycję zabudowy wielorodzinnej inspirowanej formami obiektów modernistycznych. Założoną dynamikę budynku podkreślono dodat-

kowo długimi pasmami balkonów i podziałów międzykondygnacyjnych. Budynek Emilii Plater 7 liczyć będzie od sześciu do dziesięciu pięter. Będą tu 424 mieszkania o wielkości od 27 metrów kwadratowych do 95 metrów kwadratowych. Ostatnie piętro zostało przeznaczone na mieszkania typu apartament.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

41


| MIASTO |

Atutem osiedla Dąbrówki jest jego atrakcyjna lokalizacja. Budynki znajdują się w bliskim położeniu szkoły, przychodni, restauracji oraz terenów rekreacyjnych, co czyni osiedle miejscem przyjaznym dla całej rodziny. Oferowane mieszkania rozmieszczone będą w sześciu nowoczesnych budynkach.

Ale i na północy Szczecina nie brakuje ciekawych inwestycji. To osiedle Dąbrówki na szczecińskim Stołczynie. Powstała tu nowa inwestycja deweloperska obejmująca mieszkania na sprzedaż o powierzchniach od 32 do 60 metrów kwadratowych. Dzięki zróżnicowanym powierzchniom mieszkań powstały zarówno nowe kawalerki, jak i mieszkania dwu- i trzypokojowe. Dlaczego warto kupić na osiedlu Dąbrówki?

mieszkanie

- Bardzo starannie wykończone mieszkania z doskonale zaprojektowaną funkcją. Komórki lokatorskie, do tego przestronne jasne biegi schodowe i korytarze, podziemne garaże składają się na przyjazne dla mieszkańca budownictwo za najniższą w Szczecinie cenę – mówi Zbigniew Gruszka, dyrektor firmy Graz Deweloper. - Mieszkania usytuowane na cudnym wzgórzu otaczającym dolinę Odry. Przepiękny widok na rzekę z jej tajemnicami. Pływające statki, barki, jachty i łodzie wioślarskie oddają specyficzny klimat naszego miasta. Miasta, które jest ściśle związane z wodą, z morzem, które z kolei jest oknem na wielki świat. Spoglądając z naszego wzgórza na rzekę, stoimy w tym oknie. Rzeka jawi się na tle soczystej zieleni wyspy i szarobłękitnego rozlewiska jeziora Dąbie. Jest bardzo niewiele miejsc, gdzie mieszkając na stałe, można napawać się takim widokiem.

42


#reklama

Gotowe mieszkania w najlepszej cenie mieszkania gotowe do odbioru / komórki lokatorskie

Szczecin - Plac Zgody 1/A Dział sprzedaży: tel: 730 735 736 | Biuro firmy: tel: 914 337 490


| MIASTO |

Zielony Szczecin. W rzeczywistości czy tylko na papierze?

Każde duże miasto ma ambicje bycia „zielonym”, czyli takim, w którym mieszkańcy mają do dyspozycji parki, tereny rekreacyjne, wygodne i estetyczne kąpieliska, a w centrach miast zamiast kolejnych betonowych placów powstają zieleńce, sadzone są drzewa. Jak Szczecin radzi sobie z tym wyzwaniem? AUTOR SZYMON WASILEWSKI

/ WIZUALIZACJE UM SZCZECIN,

PROJEKT REWITALIZACJI - AL. WOJSKA POLSKIEGO

jak różne rozwiązania stosowano w różnych czasach w jednym mieście (a nawet w tym samym miejscu), można stwierdzić, że nie zawsze było to takie jasne. Sama idea miasta-ogrodu również ewoluowała, gdyż co innego znaczyło to na przełomie XIX i XX wieku, gdy pojęcie to wprowadził Ebenezer Howard, mający na myśli raczej miasto rozproszone, satelicką dzielnicę zapewniającą mieszkańcom niemal wiejskie uroki. W dzisiejszym dyskursie miasta-ogrodu czy też miast zielonych chodzi raczej o rewitalizowanie dzielnic, głównie śródmiejskich oraz myśli się o koncepcji miasta zwartego, w którym oszczędnie gospodaruje się energią, zmniejsza ruch kołowy i ogranicza „rozlewanie się” miasta.* Dziś wręcz modnym staje się organizowanie różnych rankingów miast zielonych, a niemal każdy ośrodek na swoich oficjalnych portalach zachwala swoją zieloną przestrzeń oraz sposoby jej gospodarowania. Jak Szczecin radzi sobie z tym tematem? Miasto szuka różnych rozwiązań na wypracowanie spójnej polityki. Pomocny ma się okazać m.in. przygotowany niedawno dokument „Standardy utrzymania, ochrony i rozwoju terenów zieleni Miasta Szczecin”. Opracowanie powierzono Polskiemu Towarzystwu Dendrologicznemu, zrzeszającym naukowców i ekspertów w zakresie ochrony środowiska. W dokumencie przedstawiono rozwiązania zalecane dla jednostek prowadzących bieżące utrzymanie i eksploatację zieleni w mieście, a także dla projektantów i wykonawców nowych inwestycji. Standardy mają wskazywać metody do lokalnej walki ze zmianami klimatycznymi.

W „Mieście Szczęśliwym” Charles Montgomery pisał o społecznym życiu drzew. Przytaczał przykłady badań dokonanych głównie w amerykańskich metropoliach, z których wynikało, że ludzie mieszkający w otoczeniu zieleni byli szczęśliwsi, bardziej zrelaksowani, życzliwi i mniej skorzy do używania przemocy. Z jednego z opisywanych eksperymentów wynikało, że osoby, którym pokazywano obrazy prezentujące przyrodę, miały mniej barier w stosunku do swoich sąsiadów, niż te, które oglądały panoramy miast. Dziś wydaje się to oczywiste, ale patrząc na to,

44

Tyle na papierze. Przypomnijmy, że kilka lat temu miasto opracowało tzw. standardy rowerowe, ale dokument ten nie zawsze był zastosowany, a ostatnio zniknął nawet z miejskich stron internetowych. Co obecnie się dzieje w rzeczywistości? Po ponad rocznej przerwie Szczecin ma w końcu miejskiego ogrodnika, którego zadaniem będzie koordynacja tych „zielonych” procesów. - Zależy mi na tym, aby Szczecin nie tylko pozostał zielony, ale by był postrzegany jako nowoczesne ekomiasto, przygotowane na zmiany klimatyczne, w którym zieleń stanowi równorzędny element miejskiej infrastruktury - mówi Marta Safader-Domańska, nowa ogrodnik miasta.


| MIASTO |

Sztandarowym projektem miasta ma być rewitalizacja śródmiejskiego odcinka al. Wojska Polskiego. Poza przebudową jezdni zakłada on nowe nasadzenia drzew i krzewów. Włodarze zapowiadają, że przebudowana aleja stanie się zielonym salonem miasta. W ramach nasadzeń pojawią się drzewa długowieczne i monumentalne – platany i magnolie. Projekt zakłada nasadzenia w pasie środkowym na całej długości blisko kilometrowej ulicy, wzdłuż pierzei, w obrębie wnętrza projektowanego ronda na placu Zgody czy wzdłuż wieżowców sąsiadujących z placem Zgody. Nasadzenia roślinności obejmą niemal kilometr zupełnie nowej alei. Znajdą się w niej nowe krzewy, trawy i byliny. Ogłoszono przetarg, miasto czeka na oferty. Prace powinny ruszyć w tym roku. Pod koniec zeszłego roku rozpoczęło się zakładanie kolejnych łąk kwietnych. Pierwsza powstała na zieleńcu Jeziorko Słoneczne, druga – większa – na ulicy 26 Kwietnia. Na nowych łąkach znalazły się m.in. maki, szałwie omszone, szałwie łąkowe, dziewanny pospolite, kminki zwyczajne, żmijowce zwyczajne czy złocienie właściwe.

przy zachowaniu miejsc parkingowych i funkcji komunikacyjnej z priorytetem dla pieszych i rowerzystów. W praktyce oznacza to, że teraz na Łaziebnej stoją donice, które wymuszają na kierujących auta jazdę eską, a w rezultacie zmniejszenie prędkości. Pieszy może poruszać się po całej szerokości pasa drogowego, przechodzić przez jezdnię w dowolnym miejscu. Podobne zmiany w najbliższych miesiącach mają zajść na Mariackiej oraz części Tkackiej, Staromłyńskiej, Staromiejskiej i Końskiego Kieratu. Nie sposób nie wspomnieć o trwających lub mających się niebawem zacząć największych od lat przebudowach torowisk, budowie (niestety opóźnionej) Szczecińskiej Kolei Metropolitalnej koordynowanej przez Stowarzyszenie Szczecińskiego Okręgu Metropolitalnego. Nowoczesna infrastruktura i szeroki wybór środków transportu komunikacji zbiorowej ma zachęcić mieszkańców Szczecina i pobliskich gmin do częstszego przesiadania się z aut do komunikacji publicznej. W tym roku ma ruszyć zmodernizowany system roweru miejskiego, który w swoim pierwszym wydaniu cieszył się dość dużym zainteresowaniem.

W wakacje rozpoczęły się pierwsze prace na przeznaczonym do zrewitalizowania pl. Orła Białego. Na miejscu dawnego betonowego parkingu pojawił się trawnik. To spowodowało, że teren zielony placu powiększył się o 50 proc. - Będzie to przestrzeń na co dzień funkcjonująca jako zielony skwer, ale okazjonalnie zostanie wykorzystana także jako miejsce do urządzania wydarzeń. Trawnik został zasadzony w taki sposób, aby natura sama mogła się bronić. Traktujemy ten plac jako związany z życiem miejskim - dodaje Paweł Jaworski. Przy okazji w sąsiedztwie placu – na ul. Łaziebnej – stworzono pierwszy szczeciński woonerf. To holenderskie określenie ulicy w strefie zurbanizowanej, w której kładzie się nacisk na wysoki poziom bezpieczeństwa, uspokojenie ruchu i walory estetyczne,

Poza dużymi inwestycjami miasto stara się także działać miękkimi projektami, w szczecińskich parkach można się natknąć na tablice edukacyjne dotyczące fauny i flory, budki lęgowe ptaków, spacerując ścieżkami w okolicach Jeziora Szmaragdowego. Zanim odwiedzimy obiekty tamtejszego Szczecińskiego Centrum Edukacji Ekologicznej, możemy się przejść szlakiem nietoperzy, co może stanowić atrakcję dla najmłodszych. Jak zatem widać, Szczecin stara się korzystać ze swoich naturalnych walorów (puszcze, parki, woda), próbuje także działać w strefach zurbanizowanych. Nie unika też wpadek ani nie bryluje w rankingach (w 2019 roku wg „Forbesa” na 10 najbardziej ekologicznych miast zajął 6. miejsce). * W oparciu o pracę: „Miasto zielone – miasto zrównoważone. Sposoby kształtowania miejskich terenów zieleni w nawiązaniu do idei Green City” - Anna Hulicka.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

45


#reklama


#reklama


| KULINARIA |

100 dni od zamknięcia. Szczecińskie restauracje walczą o przetrwanie Na wynajem lub na sprzedaż - lokale po restauracjach, kawiarniach czy barach coraz częściej trafiają na rynek wtórny. Ich właściciele stanęli pod ścianą. Ci, co zostali, walczą o przetrwanie - w przenośni i dosłownie, bo już wiedzą, że dania na wynos ich nie uratują. AUTOR BOGNA SKARUL

- Powoli bankrutujemy – mówi Maciej Wiśniewski, właściciel restauracji Public Fontanny przy al. Jana Pawła II w Szczecinie. – W tej chwili przejadam oszczędności, które gromadziłem na emeryturę. Oczywiście, że nie zwolniłem pracowników. Nadal im płacę, ale pracują u mnie trzy osoby, na tyle mam roboty, bo wydajemy dania na wynos. Reszta siedzi w domu. Te posiłki na wynos dają mi jakieś 10 proc. obrotów, jakie miałem przed pandemią. A koszty stałe zostały. Nikt nie zwolnił mnie z opłat za prąd, gaz, czynsz. Nie ukrywam, boję się o przyszłość. - Radzimy sobie na 50 procent – mówi Eleonora Pełechaty, właścicielka Pizzerii Piccolo przy al. Wojska Polskiego. – Ratuje nas to, że przed pandemią prowadziliśmy sprzedaż na wynos. Poza tym na rynku jesteśmy już od 40 lat, mamy stałych klientów. Ale brakuje pieniędzy. Brakuje ich na opłaty stałe – czynsz, media, pensje dla pracowników. Nikogo jeszcze nie zwolniłam. Z szacunku dla ludzi. - Nasze obroty znacznie spadły - przyznaje Magdalena Lachowicz z restauracji Prasad przy Wojska Polskiego 3. - Mimo wszystko wciąż próbujemy szukać pozytywów tej sytuacji - ludzie zaczęli bardziej dbać o zdrowie, jedzą więcej owoców i warzyw, zmieniają diety. Do tego mimo kryzysu staramy się pamiętać o tych najsłabszych i nieść im pomoc. Fundacje, które się nimi zajmowały również borykają się z kłopotami. Zachęcam, by każdy o tym pamiętał. - W ostatnim czasie trafia do nas ogromna liczba ofert pośredni-

czenia w sprzedaży lokali gastronomicznych, kawiarni, klubów i hoteli – mówi Katarzyna Michalska ze szczecińskiego Centrum Doradztwa Gospodarczego Kiżuk & Michalska. – Zamknięcie lokali gastronomicznych nastąpiło 24 października 2020 roku i nadal nie wiadomo, kiedy restauracje zostaną otwarte. Oferując dania na wynos, gastronomia nie jest w stanie wygenerować zysku, który umożliwiłby przetrwanie. W krytycznej sytuacji znalazły się nawet znane i szanowane marki. 100 dni – tyle minęło ostatniego dnia stycznia od chwili, gdy gastronomia wróciła do trybu zamkniętego. Część restauratorów postanowiła walczyć, część zawiesiła swoją działalność. Każdy tydzień walki pogłębia przekonanie, że biznesu nie dać się uratować. - Czy możliwa jest restrukturyzacja lokalu gastronomicznego? W tak kryzysowej sytuacji, w jakiej jest gastronomia, wydaje się, że niewiele jeszcze można zrobić. Sytuacja jest bardzo trudna i tylko konkretne wsparcie może ochronić restauracje i kawiarnie przed upadkiem – mówi Filip Kiżuk. - Dlatego restauratorów nie dziwi pomysł, by podjąć ryzyko wcześniejszego otwarcia drzwi przed klientem. - Nie dziwię się tym decyzjom – przyznaje Iwona Niemczewska, właścicielka restauracji Z Drugiej Strony Lustra przy ul. Piłsudskiego. – Wiem, że kilka lokali w Polsce, które były w krytycznej sytuacji, już teraz jest otwartych. Dostają mandaty, ale ich nie przyjmują, walczą o przetrwanie. Czy i ja otworzę swój lokal od początku lutego? Nie wiem. - Ja się pewnie nie otworzę, nie otworzę się z przyczyn moralnych – mówi Maciej Wiśniewski. – Nie chciałbym mieć na sumieniu kogoś, kto zarazi się, jedząc w mojej restauracji. Ale rozumiem tych, którzy to robią. Rozumiem dramatyzm sytuacji. Decyzje o otwarciu swoich lokali podejmują załamani brakiem dochodów restauratorzy w całej Polsce. Powołują się na wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Opolu, który, orzekając w sprawie zakładu fryzjerskiego, uznał, że sanepid nie może nakładać kar na podstawie rozporządzenia rządu. Maciej Wiśniewski przestrzega jednak przed pochopnym otwarciem. - Rozruch też kosztuje, na niego też potrzebne są pieniądze – mówi. – Co z tego, że my się otworzymy, że do restauracji będzie można pójść. Nie wiemy, jak zachowają się klienci. Czy oni będą chcieli ryzykować?


Po świeże i aromatyczne potrawy zapraszamy do restauracji

Prasad

Wojska Polskiego 3, Szczecin

Napar imbirowy

Kapusta kiszona curry

jedna szklanka gorącej wody, pół łyżeczki

Kapusta kiszona 1 kg, jedna marchew,

kurkumy, łyżeczka startego imbiru, jedna łyżka wyciśniętej cytryny, pół łyżeczki tymianku, szczypta cynamonu

dwa jabłka, jedna mała cebula, curry jedna czubata łyżeczka, szczypta ostrej papryki, jedna łyżeczka mielonego

Przepis: Przyprawy zalać gorącą wodą

imbiru. Sól, pieprz i oliwa do smaku

i regularnie popijać w ciągu dnia.

zgodnie z preferencjami.

Przepis: Kiszoną kapustę odcedzamy i porządnie płuczemy, dwa razy w wodzie. Dodajemy startą marchew i jabłko, oraz drobno posiekaną cebulę. Mieszamy z przyprawą curry, papryką ostrą, imbirem. Dodajemy sól, pieprz i oliwę. Mieszamy i zajadamy.


| MOTO |

#materiał partnerski

Usługa car detailingu, w Volvo Auto Bruno Rozmawiamy z Michałem Ziółkowskim, dyrektorem serwisu Volvo Auto Bruno w Szczecinie.

Car detailing, czyli kosmetyka auta to usługa przybierająca na popularności, ale wiele osób nadal nie do końca wie, na czym ona polega. - Car detailing obejmuje szeroki zakres działań, których celem jest pielęgnacja i zabezpieczenie samochodu przed czynnikami zewnętrznymi - takimi jak pogoda, owady zderzające się z autem czy zabrudzenia. I nie chodzi tylko o karoserię, ale również wnętrze pojazdu. Co ważne car detailing można wykonać kompleksowo lub skupić się na pojedynczym elemencie, np. na felgach, fotelu kierowcy czy szybach. Wszystko zależy od potrzeb klienta. Nie ulega jednak wątpliwości, że pojazdy zabezpieczone powłoką ceramiczną mają zdecydowanie dłuższą żywotność, zdecydowanie lepiej się prezentują i łatwiej utrzymać je w czystości.

wnikliwej ocenie i tym samym dostosowujemy ofertę usług związanych z kosmetyką do każdego pojazdu indywidualnie, w zależności od potrzeb Klienta. Zespół wykwalifikowanych techników jest przygotowany do podjęcia nawet najtrudniejszych wyzwań. Mamy określone procedury i działamy zgodnie z przyjętym procesem.

Taką usługę można połączyć z serwisem auta? Czy wręcz przeciwnie? - Nie tylko można, ale nawet powinno się połączyć kosmetykę z serwisem samochodu. W zasadzie w Auto Bruno wszystkie usługi można połączyć w całość - przegląd, mechanikę, kosmetykę, ubezpieczenie, finansowanie, zakup nowego samochodu… Wystarczy umówić się na wizytę. My zajmiemy się wszystkim, a jeśli będzie taka potrzeba to zagwarantujemy Klientowi auto zastępcze, ponieważ dbamy o czas i komfort naszych Klientów.

Zadbany samochód to też samochód o większej wartości. Car detailing może podnieść wartość auta na rynku wtórnym? - Myślę, że najlepiej zobrazuje to przykład. Wyobraźmy sobie, że klient powierza nam kilku, a nawet kilkunastoletnie auto. Widać wyraźne ślady eksploatacji - tapicerki są wygniecione i odbarwione, boki poplamione i starte, na desce rozdzielczej widać ślady zużycia. Po dokonaniu oceny oraz dobraniu odpowiedniego sprzętu i dedykowanych środków jesteśmy w stanie wygładzić wszelkie zagniecenia, zniwelować wytarcia, wywabić plamy, odświeżyć całe wnętrze i przygotować samochód na kolejny okres eksploatacji. Czy takie auto zyskuje na wartości? - Oczywiście, że tak! Choć chcąc uzyskać najlepsze efekty dobrze jest regularnie - raz do roku przeprowadzać kosmetykę całego auta.

Czy oferta jest skierowana jedynie do właścicieli samochodów marki Volvo, czy każdy może z niej skorzystać? - Jesteśmy przygotowani do przyjęcia samochodów różnych marek. Zarówno nowych, jak i używanych. Każde auto podlega

50

Czyli bez względu na to czy przyjedziemy z drobnym odpryskiem lakieru na masce, czy poplamioną tapicerką, będziecie w stanie pomóc? - Tak, kosmetyka to naprawdę szeroki dział. Czasem na pierwszy rzut oka coś wydaje się kosztowne, trudne, a nawet niemożliwe do zrobienia. U nas okazuje się, że wcale takie nie jest.


#materiał partnerski

Psia sierść, plamy po napojach i jedzeniu, ślady po kredkach czy pisakach - to wszystko naprawdę zniknie dzięki odpowiedniej kosmetyce? - Oczywiście a ponadto po zabezpieczeniu powłoką ceramiczną wnętrze będzie znacznie odporniejsze na zabrudzenia. Co za tym idzie, będzie się je łatwiej sprzątać. Powłoka ceramiczna dedykowana tapicerkom tekstylnym i skórzanym stanowi barierę między czynnikami zewnętrznymi a oryginalnym materiałem. Dzięki temu sierść zwierząt, piach, okruszki, odbarwienia od ubrań czy kredek nie osadzają się tak głęboko. Jeśli chodzi o zwierzęta, to z doświadczenia dodam, że takie czyszczenie niweluje również zapach, jaki pozostawiają po sobie pieski (uśmiech). Czy są powierzchnie, które wymagają szczególnej opieki - biała karoseria, może aluminiowe elementy? - Jeśli chodzi o lakiery, to najbardziej wymagającym jest nie biały, a czarny. Wbrew pozorom to właśnie ten kolor najtrudniej utrzymać w czystości. Powstające na nim zarysowania są bardzo widoczne. Dlaczego na samochodach pojawiają się czasem pomarańczowe przebarwienia? Czym jest to spowodowane? - Pomarańczowe plamki to nalot perforacyjny. Mówiąc prościej, to opiłki metali i innych substancji unoszących się w powietrzu, które wbijają się w lakier. Problem nie dotyczy tylko białych aut, ale rzeczywiście jest na nich najbardziej widoczny. Samochody marki Volvo są perfekcyjnie zabezpieczone przed tego typu nalotami, zaś powłoka ceramiczna dodatkowo i skutecznie je zatrzymuje. Myślę jednak, że większym problemem są odchody ptaków i pszczół, które potrafią doprowadzić do odbarwień i pękania lakieru. W takim razie wróćmy jeszcze na chwilę do wnętrza auta. Które powierzchnie są tymi wymagającymi szczególnej opieki? - Jesteśmy przygotowani do każdej możliwej konfiguracji pojazdu - drewno, plastik, skóra, szkło... Jednak najwięcej uwagi wymagają od nas elementy chromowane. Różnego

| MOTO |

rodzaju środki potrafią je odbarwić, pozostawiając biały nalot. Klienci często na własną rękę próbują je czyścić uniwersalnymi środkami i niestety, przynosi to więcej złego, niż dobrego. Wspomniał Pan również o tym, że jesteście w stanie zabezpieczyć szkło. Czyli car detailing obejmuje również szyby? - Owszem, szyby również zabezpieczamy powłoką ceramiczną i robimy hydrofobizację. W ten sposób powstaje nam taka niewidzialna osłona, która odprowadza wodę i oszczędza pracy tradycyjnym wycieraczkom, jednocześnie wydłużając ich żywot. Jak dużo czasu musimy sobie zarezerwować na car detailing? - Standardowe mycie z czyszczeniem i odkurzaniem to 30 minut. W przypadku prac kompleksowych, przy mocno wyeksploatowanych autach, to czasem nawet trzy do czterech dni. Oczywiście klient jest wcześniej o wszystkim informowany. Nie ma mowy o niespodziankach. Działamy na rynku ponad 25 lat i jesteśmy przygotowani na każdą ewentualność. Nawet jeśli w trakcie prac pojawią się wyzwania, od razu kontaktujemy się z właścicielem samochodu. Na pewno sporym ułatwieniem jest usługa video check, dzięki której klient może nas podglądać z dowolnego miejsca i śledzić postęp prac. Pozostaje nam jeszcze kwestia gwarancji. Czy usługi kosmetyczne również są nią objęte? - Auto po car detailingu zawsze przechodzi kontrolę jakości. Dokładamy wszelkich starań, aby usługa została wykonana zgodnie z oczekiwaniami Klienta. Jeśli zdarzy się tak, że Klient ma jakiekolwiek wątpliwości – jesteśmy otwarci na rozmowy. Dobre relacje są dla nas najważniejsze. Auto Bruno - Autoryzowany Dealer Volvo ul. Pomorska 115B, Szczecin | nr tel. 91 4 200 200 serwis@autobruno.dealervolvo.pl autobruno.dealervolvo.pl

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

51


| MOTO |

#materiał partnerski

Grupa Cichy-Zasada zbiera Nagrody Rynku Dealerskiego! Tegoroczne ogłoszenie wyników Nagród Rynku Dealerskiego było wyjątkowe. Nie uczestniczyliśmy w wielkiej gali, nie ubraliśmy odświętnych strojów, a odbieranie tytułów przeniosło się do Internetu. Pandemia sprawiła także, że poprzeczka została zawieszona najwyżej w dziesięcioletniej historii plebiscytu. Z tym większą radością dziękujemy za przyznanie Grupie Cichy-Zasada aż dwóch tytułów: Dealera Roku 2020 i Człowieka Roku magazynu „Dealer”. KONKURS Z TRADYCJAMI Konkurs organizowany jest od 10 lat przez redakcję miesięcznika „Dealer”, będącego źródłem inspiracji, pomysłów i dobrych praktyk w świecie autoryzowanych stacji dealerskich. Spośród 81 zgłoszonych firm i osób wyłoniono 24 oficjalne nominacje. Mimo trudnych czasów pandemii zaangażowanie głosujących pobiło wszelkie rekordy. Oceniający oddali w Internecie prawie 9. tys. głosów, czyli o 7 tys. więcej niż w ubiegłym roku. Także grono Kapituły było wyjątkowo liczne. Wśród 36 osób znaleźli się m.in. laureaci kategorii Człowieka Roku i Wschodząca Gwiazda z ubiegłych edycji. W KRYZYSIE WYGRYWAJĄ MOCNI Mijający 2020 rok przyniósł wiele zmian. Na początku Grupa Cichy kupiła 100% udziałów w spółce Rowiński-Wajdemajer, a już w październiku połączyła się kapitałowo z częścią grupy Zasada - Auto Special. W ten sposób powstała Grupa Cichy-Zasada, jedna z największych w Polsce, działająca w 22 lokalizacjach na terenie 8 miast. Konsolidacja sprawiła, że obie strony zyskały większy potencjał kapitałowy. To z kolei pozwoliło na wzmocnienie się w trudnych dla biznesu czasach pandemii. Nie ma lepszego dowodu, że fuzja była strzałem w dziesiątkę. Oto konsekwencje ekspansywnej filozofii prowadzenia firmy, która sprawdza się nawet w czasie kryzysu. Po otwarciu nowego rozdziału zarysowały się też szerokie perspektywy. Wszystkie Oddziały Grupy sprzedały w 2019 roku ponad 22,5 tys. samochodów, co optymistycznie wróży na przyszłość. Odważne ruchy właścicieli Grupy Cichy-Zasada sprawiły, że stała się ona niekwestionowanym liderem w kategorii Duża Grupa Dealerska. Ten imponujący sukces zasługuje na uznanie, tym bardziej, że Grupa powstała zaledwie kilka miesięcy temu. CZŁOWIEK, KTÓRY SIĘ NIE ZATRZYMUJE W czasach pandemii, kiedy trudno o płynność finansową i optymizm, niełatwo jest podejmować rewolucyjne decyzje. Tymczasem to właśnie one sprawiły, że laureatem kategorii Człowiek

52

Roku magazynu „Dealer” mogła być tylko jedna osoba. Podjęte przez Mirosława Cichego odważne decyzje udowodniły, że jest dealerem z wizją i nie boi się wyzwań nawet w czasach kryzysu. Najpierw, w połowie 2019 r., podział Grupy Krotoski-Cichy, następnie kupno firmy z TOP50 i ostateczne fuzja kapitałowa z Grupą z TOP10. Przekonanie Mirosława Cichego o konieczności łączenia sił z innymi dealerami i konsolidacji rynku przyniosło swoje pierwsze owoce. Jego aktywność w świecie dealerskim zagwarantowała mu miażdżącą przewagę w tej kategorii: 54% głosów. Tegoroczny Człowiek Roku zaczynał od niewielkiego sklepu motoryzacyjnego w Pniewach pod Poznaniem. Dziś jest współwłaścicielem ogromnej grupy dealerskiej, wyłącznie z polskim kapitałem, wiodącej prym na Pomorzu, w Wielkopolsce, aglomeracji warszawskiej i Małopolsce. Na tym jednak nie koniec, bo Mirosław Cichy już zapowiada kilka ciekawych projektów, co w połączeniu z potencjałem finansowym Grupy dobrze wróży na przyszłość. NAJWAŻNIEJSI SĄ LUDZIE Choć Mirosław Cichy został wyróżniony tytułem Człowieka Roku, to sam podkreśla, że za sukcesem Grupy Cichy-Zasada stoją razem z Sobiesławem Zasadą. Jako partnerzy koncentrują się na strategii i rozsądnym rozwoju wspólnego biznesu. Wygrana nie byłaby także możliwa bez zaangażowania zespołów ze wszystkich Oddziałów i zaufania, jakim właściciele darzą swoich pracowników. Stawiają na ludzi, bo to oni są w firmie najważniejsi: od prezesów i zawodowych menadżerów po całą załogę liczącą niemal 1400 osób. Obok zaufania, drugim filarem Grupy jest niezależność. Dla właścicieli niezwykle ważna jest autonomia lokalizacji, z których każda ma własną historię i praktykę dostosowaną do lokalnego rynku. To pokazuje, że dla Grupy najważniejsze jest zmierzanie ku przyszłości połączone z poszanowaniem tradycji i zebranych doświadczeń. Te atuty pozwalają z optymizmem patrzeć w przyszłość. Długofalowa strategia rozwoju Grupy sprawia, że każda z lokalizacji to dla pracowników doskonałe miejsce pracy z perspektywami na rozkwit ich kariery.


#materiał partnerski

DZIĘKUJEMY ZA ZAUFANIE Każda firma potrzebuje na swoim czele wizjonerów, których łączy odważna strategia rozwoju i wspólny cel. Jeśli wspierają ich zaufani pracownicy to łatwiej jest osiągnąć sukces. Na tytuły, które przyznano Grupie Cichy-Zasada i Mirosławowi Cichemu, pracowała cała załoga, która dba o Klientów. To dzięki profesjonalizmowi, atrakcyjnej ofercie i znajomości lokalnych rynków Grupa odnosi sukcesy. Dziękujemy także naszym Klientom za lojalność i zaufanie, którym na co dzień nas obdarzają. Zdoby-

| MOTO |

te laury to dla nas motywacja do pracy i nieustannego rozwoju, by jeszcze lepiej trafiać w preferencje naszych Klientów. GRUPA CICHY-ZASADA www.grupacichy-zasada.szczecin.pl VOLKSWAGEN, ŠKODA ul. Struga 1a, Szczecin AUDI, SEAT, CUPRA, VOLKSWAGEN ul. Południowa 6, Szczecin

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

53


| STYL ŻYCIA |

Drugie życie instrumentów. Zmagania z dźwiękiem i materią Jak tchnąć nowe życie w stare instrumenty? Dla niektórych to wręcz praca naukowa, dla innych ideowa. Skutek zawsze musi być ten sam: dobre brzmienie. Dla każdego może znaczyć to coś innego. AUTOR SZYMON WASILEWSKI / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ, ARCHIWUM

Okręty i saksofony Michał skończył studia na Politechnice Szczecińskiej (dziś Zachodniopomorski Uniwersytet Technologiczny – przyp. red.). – Wtedy każdy, kto nie chciał iść do wojska, szedł na studia. Wybrałem Wydział Techniki Morskiej, właściwie trafiłem tam przez przypadek. Nie podejrzewałem wówczas, że będę naprawiał instrumenty. Co prawda kombinowałem trochę przy swoim saksofonie, ale nigdy nie sądziłem, że będę z tego żył – opowiada.

U Michała Szymonika przygoda z saksofonem zaczęła się w bardzo naturalny i typowy sposób. Wręcz banalny. - Kiedyś dość powszechne były wypożyczalnie płyt kompaktowych. Mój kolega często z nich korzystał i miał płyty różnych saksofonistów. Pewnego razu, w połowie lat 90., posłuchałem u niego w całości jednej z płyt, to był Kenny G. Pamiętam też nagrania Davida Sanborna i kilku innych muzyków. Bardzo przypadły mi do gustu. Pewnego dnia stwierdziłem, że ja również mógłbym zacząć grać na saksofonie. Wtedy kupiłem instrument, miałem 19 lat – opowiada Michał Szymonik.

jassowej, zrywającej z klasycznym czy akademickim podejściem do jazzu, więc nie każdy, kto łapał za saksofon czy inny instrument, musiał mieć od razu dyplom.

Jest samoukiem. – Nie miałem wtedy pieniędzy na nauczyciela, poza tym jestem typem człowieka, który sam lubi dochodzić do pewnych rzeczy – mówi.

Niemniej Michał nie uważa się za muzyka, granie na saksofonie jest dla niego pasją, a jego głównym zajęciem związanym z tym instrumentem jest serwisowanie, naprawianie oraz udoskonalanie.

Lata 90. były okresem rozkwitu muzyki

54

- Krążą opinie, że szkoła muzyczna w pewien sposób ogranicza. W muzyce jazzowej często narzucone są pewne schematy. Pewnie dużo zależy od nauczycieli, ale z tego, co słyszę, często wielu muzyków gra dość podobnie. Wydaje mi się, że czasami artyści, którzy są samoukami albo otrzymali tylko w jakimś stopniu naukę od profesjonalnych muzyków, mają ciekawsze pomysły, bardziej otwarte głowy na eksperymenty – twierdzi.

Na studiach był nacisk na wibroakustykę, czyli dziedzinę zajmującą się procesami drganiowymi i akustycznymi zachodzącymi w przyrodzie, maszynach, urządzeniach, środkach transportu i komunikacji. A czymże innym jest dźwięk, jeśli nie falą wywołaną przez drganie np. powietrza? W wypadku Michała pasja idealnie, choć nie w sposób oczywisty, połączyła się z wykształceniem. Na jego studiach bowiem akustyka była rozważana głównie w kontekście bezpieczeństwa zdrowia ludzkiego, zabezpieczenia załóg statków przed nadmiernym hałasem. - Dopiero w momencie, kiedy zacząłem naprawiać instrumenty, zdałem sobie sprawę, że ta wiedza bardzo mi się przydała. Miałem zajęcia z wytrzymałości materiałów, obróbki metali, z tego wszystkiego korzystam dziś. Stanowi to dla mnie pewną podstawę do pracy ze sprzętem muzycznym – mówi. Następnie stworzył swój warsztat i jest najprawdopodobniej jedyną osobą w Polsce mającą kompetencje w dziedzinie naprawy instrumentów dętych zdoby-


| STYL ŻYCIA |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2021

55


| STYL ŻYCIA |

te w ten sposób. – W Europie są szkoły kształcące serwisantów, ale mam wrażenie, że w zakresie akustyki nie kształcą aż tak dokładnie, jak mnie uczono na studiach. W USA jest wiele szkół zawodowych uczących przyszłych serwisantów bardzo solidnie – uważa. W ten sposób w Szczecinie powstał warsztat Saxoservice. Z pomocy Macieja skorzystały już takie tuzy polskiego saksofonu, jak Zbigniew Namysłowski, Piotr Baron, Jan Ptaszyn-Wróblewski, Adam Wendt, które swoimi opiniami firmują Saxoservice na jego stronie internetowej. Lecz serwis to nie wszystko. Michał Szymonik stara się także wypracowywać autorskie rozwiązania zmieniające, ulepszające brzmienie instrumentów. Stworzył swój własny tłumik oraz rezonatory, z których korzystają profesjonalni muzycy. - Czytam dużo literatury technicznej, staram się dążyć do zrozumienia danego zjawiska od podstaw. Czasami do jakiegoś wniosku dochodzę przez przypadek. Opieram się na tym, co mówią mi prawa fizyki – wyjaśnia Maciej. A co mówią? „Większe rozproszenie fali akustycznej o powierzchnię rezonatora może powodować powstawanie większej ilości małych fal stojących. W wyniku ich interferencji z główną falą stojącą wytworzoną w korpusie instrumentu otrzymujemy sumarycznie zwiększenie jej mocy. Większa moc z kolei wpływa na zwiększenie alikwot w brzmieniu, a to przekłada się na jakość brzmienia” – czytamy w opisie jednego z rozwiązań. Tokarki, frezarki do precyzyjnych prac, piec hartowniczy, wiertarki – połączenie narzędzi złotnika, zegarmistrza, tokarza. Tak wygląda jego warsztat. Czy muzycy chętnie przyjmują propozycje ingerencji w instrumenty? – Saksofoniści to hermetyczne środowisko. Jeżeli ktoś komuś podpadnie, to za chwilę wie o tym cała Polska. Staram się tłumaczyć wszystko moim klientom, przekonywać, że opieram się na wiedzy z literatury technicznej. Zdaję sobie sprawę, że przy serwisie nie wolno się nigdy pomylić, bo zła fama pójdzie bardzo szybko – Michał. Michał naprawia instrumenty, które mają

56

nawet blisko sto lat. – W ich przypadku jest bardzo dużo pracy. Ten sprzęt jest bardzo wyeksploatowany, rozkręcenie go sprawia dużo trudności. Współczesne instrumenty są wykonywane fabrycznie, więc łatwiej je naprawiać, te stare, to często ręczna robota. Wiele zależy też od wymagań klienta. Czasami spędzam z jednym instrumentem wiele dni – opowiada.

Strojenie ideowe Można powiedzieć, że na przeciwległym biegunie jest Patryk Matwiejczuk, zawodowy muzyk, szczeciński pianista znany z wielu składów, który przy okazji zajmuje się także strojeniem fortepianów i pianin, co jest dużą częścią jego pracy. Można go spotkać w Domu Kultury „13 Muz”, Filharmonii w Szczecinie, Akademii Sztuki, studiu Stobno Records, klubie Jazzment i wielu innych miejscach, czasami nawet w plenerze. Naprawianie sprzętu muzycznego jest jego profesją od kilkunastu lat i efektem ubocznym edukacji muzycznej. - Strojenie, regulowanie pianin, które stoją w domach, powinno się odbywać raz na pół roku, raz na rok. Zupełnie inną bajką są instrumenty koncertowe. Nasza filharmonia bardzo dba o komfort solistów, stroi fortepian przed każdą próbą. Nie zawsze przy każdym instrumencie wszystko się da zrobić, sprzęt koncertowy bywa mocno zużyty. Moim zadaniem

jest zrobić wszystko, co możliwe, aby artysta miał jak największy komfort, mógł wygodnie poruszać się w każdej tonacji i nie dostrzegł ewentualnych wad – mówi Patryk. Określa swoją pracę jako ideową. Nie zawsze jest istotne miejsce czy klasa instrumentu, z jakim pracuje. - Wezwano mnie, bym pomógł przygotować Calisię do grania podczas „Szopenizacji”. Fortepian był ustawiony na ciężarówce, warunki nie były zbyt dobre, wiał wiatr, zajęło mi to dwie godziny. Nie byłem przekonany, jak co zabrzmi, ale potem widziałem reakcje ludzi, brawa przechodniów, ich radość. Cieszyłem się, że mogłem w tym uczestniczyć – opowiada. Czasami dzwonią ludzie, mówią, że mają pianino i pytają, czy da się coś z nim zrobić. Raz przyszło mu naprawiać przedwojenny instrument, który jednak wymagał remontu kapitalnego. – Pani, która zadzwoniła, powiedziała, że to dla jej wnuczki. Ponoć ktoś chciał się pozbyć tego pianina, więc tym bardziej chciałem im pomóc. Spędziłem przy nim kilka godzin, poprawiłem, co się dało, by jako tako brzmiało. Radość tej pani i wnuczki były bezcenne. Nie zawsze musi być to nowy Steinway. Największą wartość widzę w tym, co dany instrument daje konkretnemu człowiekowi – podsumowuje Patryk.


REKLAMA

0010025070

Inwestycje gotowe do odbioru! #reklama

Mieszkania od 52 – 94 m2 Biuro sprzedaży al. Wojska Polskiego 184c/2, tel. 91 487 04 82 lub 511 965 329 www.modehpolmo.pl


| ZDROWIE |

#reklama

Seksownie, oryginalnie i z klasą Wyjątkowy i zmysłowy - taki jest każdy udany prezent dla niej. Szczególnie jeśli chodzi o walentynki. A czy można prosić o coś bardziej kobiecego i seksownego, niż półprzezroczyste koronki? Te najoryginalniejsze znaleźliśmy w ofercie Sex Shopu 914 w centrum Szczecina. Tak jak każda kobieta marzy o zmysłowej bieliźnie, tak i każdy mężczyzna marzy, by móc oglądać swoją kobietę w tej bieliźnie. Właśnie, dlatego walentynki są doskonałym czasem na spełnianie swoich najskrytszych pragnień. Niezmiennie od lat najbardziej pożądaną bielizną jest ta uszyta z koronki. Materiał nie tylko pięknie się układa, ale też podnosi seksapil i pewność siebie. Do tego podgrzewa atmosferę w sypialni. W ofercie Sex Shopu 914 można znaleźć cały przekrój najpiękniejszych kobiecych kreacji począwszy od zmysłowych halek do spania, przez lekkie szlafroki, aż po komplety - stanik, majtki i pas do pończoch.

Dla odważnych dostępna jest również typowa bielizna erotyczna w stylu bodystocking. To nic innego jak delikatne, zmysłowe pończochy pokrywające siatką całe ciało. Bielizna choć zakrywa wiele to podkreśla najdrobniejsze atuty kobiecej figury przez co panie stają się jeszcze bardziej pociągające. Oczywiście to nie wszystko, bo na półkach salonu czekają również gorsety oraz body - półotwarte i całkowicie otwarte. Wybór jest tak duży, że każdy znajdzie coś dla siebie i spełni niejedną fantazję. Jednak aby uwieść, a nie zniechęcić wybierając prezent należy wziąć pod uwagę po pierwsze, charakter partnerki, by czuła się swobodnie w nowym komplecie. Po drugie, rozmiar, żeby czuła się wygodnie. A z tym w Sex Shopie 914 nie ma najmniejszego problemu. Rozmiarówka dostępnych modeli bielizny jest tzw. rozmiarówką dopasowującą się. W przypadku bodystocking rozmiar jest uniwersalny, ponieważ materiał podobnie jak ten znany nam z pończoch współgra z ciałem. Przy wyborze liczy się również jakość. Warto wybierać zaufane marki i wiodących producentów. Na pewno są nimi Livia Corsetti oraz Obsessive. Projekty tych firm odznaczają się wysoką jakością materiału oraz dokładnym wykończeniem. Odwiedzając Sex Shop 914 w oko wpadną już same opakowania produktów tych marek. To wręcz gotowy prezent! A jeśli przy wyborze zabraknie pewności siebie, można zdać się na bon podarunkowy o dowolnej kwocie i wrócić do salonu razem z partnerką.


Rozsmakuj się w prawdziwie ukraińskich smakach. Zadzwoń i zamów z dostawą pod drzwi! Codziennie inne dania obiadowe. ul. Kaszubska 20/2, tel. 730 706 484


#reklama


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.