MAJ 2018 NUMER 05 (62) / WYDANIE BEZPŁATNE
Catz ’N Dogz i Wooded City Szczecin: wielki powrót muzyki elektronicznej
Sztuka Joanna Rajkowska – co sztuka nam może
Edytorial
Literatura
Magia, jaką kryje w sobie pole dance
Ula Orlińska-Frymus i jej „Dziadko”
#prezentacja
#05
#spis treści maj 2018
50
Literatura
Coraz mniej w nas otwartości
#06 Newsroom
Design, moda, wydarzenia
#14 Felieton
Michał Jakubów – Feel good Paweł Flak – Dziki dzik na torfowisku
#18 Temat z okładki Wooded City Szczecin: muzyczny festiwal na Łasztowni
#34 Rozmowa miesiąca Co sztuka nam może
#42 Kultura
#63 Zdrowie
#48 Muzyka
Hypnotic Brass Ensemble
#70 Sport
#56 Kulinaria
#74 Trendy towarzyskie
Maj w kinie, w teatrze i na scenie
Czy istnieje życie poza kuchnią?
Uwaga na słońce Ugryzł cię kleszcz? Amp futbol
Kto, z kim, gdzie, kiedy i dlaczego
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
3
| OD REDAKTORA |
#okładka: NA ZDJĘCIU CATZ ‘N DOGZ FOTO CHRISTIAN W. HUNDLEY
#05
Jedną z bardziej smutnych sytuacji w szeroko rozumianym biznesie rozrywkowym na przestrzeni ostatnich lat, jest upadek clubbingu. Zjawisko to, tak spontanicznie i beztrosko rozwijające się w Szczecinie (i nie tylko) na przełomie stulecia dwudziestego i dwudziestego pierwszego, zostało brutalnie zgładzone przez ekonomię, emigrację, wkraczanie w dorosłość sporego grona jego wyznawców oraz szereg innych czynników, na które można zwalić winę. Nie piszę o clubbingu jako przemieszczaniu się z klubu do klubu, ale zjawisku o dużej kulturowej mocy rażenia, kreującego sporą część przemysłu muzycznego: wytwórni, studiów nagraniowych, artystów, stylu życia. Zabrakło w tym wszystkim konsekwencji, pieniędzy i pomysłów na siebie. Ale nie wszystkim… W momencie, kiedy hasło clubbing robiło w Polsce coraz mniejsze wrażenie na właścicielach klubów, fanach muzyki, promotorach i wszystkich świętych, dwójka chłopaków ze Szczecina spojrzała dużo dalej niż tylko granice miasta, państwa czy nawet kontynentu. Postanowili, że grając muzykę wywodzącą się z klubów, podbiją świat. I dokładnie to zrobili. Kiedyś zaglądałem do piwnicznych lokali w Szczecinie, gdzie grali sety. Dziś na Facebooku oglądam ich zdjęcia z Azji, Ameryki Południowej, USA - z imprez, na których przy ich muzyce bawią się tysiące ludzi. Teraz Catz ‘N Dogz wracają do Szczecina z pomysłem na duży festiwal muzyczny, który w czerwcu na całą noc ożywi Łasztownię. Przyjdźcie na to wydarzenie i kibicujcie, żeby było pierwszym z długoletniego cyklu. Oprócz muzyki i wielu innych ciekawych tematów, przedstawiam Wam też Michała, który pojawia się w tym numerze pierwszy raz w roli felietonisty. Znacie go jako szefa Szczecińskiego Bazaru Smakosza, teraz sprawdźcie, jak pisze. Jarosław Jaz / Redaktor naczelny
4
#redakcja Nowy Rynek 3, 71-875 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@mediaregionalne.pl www.mmtrendy.szczecin.pl Redaktor naczelny: Jarosław Jaz Product manager: Karolina Naworska Producent: Agata Maksymiuk Promocja i marketing: Agnieszka Stach Redakcja: Celina Wojda, Bogna Skarul, Małgorzata Klimczak, Tomasz Kuczyński, Anna Folkman Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Dystrybucja: Piotr Grudziecki Druk: COMgraph Sp. z o.o. Prezes oddziału: Piotr Grabowski Reklama: tel. 697 770 172, karolina.naworska@polskapress.pl Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Dorota Stanek
Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy
#prezentacja
| NEWSROOM |
#5 ważnych chwil szczecińskiego clubbingu by Jarosław Jaz
Electric Rudeboyz. Wydarzenie bez precedensu, Foto: Sebastian Wołosz
daleko wyrastające poza lokalny rynek. W roku 2001 szczeciński kolektyw drumandbassowy, założony przez Oreua, wydaje album, który staje się wielkim sukcesem. Klipy latają w MTV, chłopaki udzielają wywiadów w telewizji, fanki mdleją. Na żywo Oreu też robił niezły show, ze wsparciem didżejów: Calvina i Badkarmy. Energia nie do odtworzenia.
Family Groove i Cafe Pravda. Na począt-
Ostrowski w nowojorskim klubie Blue Note
Offpop. Dwaj wystylizowani młodzieńcy, którzy
Sylwester Ostrowski będzie pierwszym szczecińskim muzykiem, który wystąpi w renomowanym Blue Note Jazz Club i jednym z nielicznych Polaków, po między innymi Michale Urbaniaku i Tomaszu Stańce. W Nowym Jorku wystąpi 6 czerwca z trębaczem Keyonem Harroldem. Koncert zbiega się z 20-leciem debiutu scenicznego Ostrowskiego, który miał miejsce 1998 r. w Operze na Zamku. Przypomnijmy, Sylwester Ostrowski to szczeciński saksofonista jazzowy i producent muzyczny. Jest zwycięzcą Ogólnopolskiego Konkursu Standardów Jazzowych w Siedlcach (2002 r.) oraz zdobywcą nagrody Fryderyk (2008 r.). Za pracę na rzecz utworzenia Akademii Sztuki otrzymał od ministra kultury medal „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Ma na swoim koncie cztery autorskie płyty, wydane z plejadą światowych gwiazd w Polsce, Azji oraz USA. Jako pierwszy Polak otrzymał kontrakt w American Jazz Museum w Kansas City, w jednej z największych instytucji promujących jazz na świecie (2017 r.). Keyon Harrold to światowa gwiazda jazzu, hip-hopu i r’n’b. Amerykański trębacz, kompozytor i producent muzyczny na swoim koncie ma współpracę z największymi gwiazdami show biznesu muzycznego jak Beyonce, Jay-Z, Maxwell, Rihanna, Snoop Dogg i wielu innych. (red)
ku stulecia kolektywów didżejskich było sporo, ale to Family Groove grali jako pierwsi. We współpracy z dość wpływową wówczas knajpą z Podzamcza – Cafe Pravda, wydali na kompakcie opakowanym w digipack swój DJ set. House’owe bujanie, które dziś brzmi bardzo retro, wówczas było niezwykle modne i pożądane, tak jak i posiadanie tej płyty.
z dzisiejszej perspektywy wyglądali, jak polityczni uchodźcy z DDR na emigracji wewnętrznej. Nie mniej ich elektro było tak dobre, że jeden z numerów znalazł się na oficjalnie wydanym przez !K7 secie z serii DJ Kicks, firmowanym przez Tigę. Za taki sukces dwadzieścia lat temu całowało się chłopaków w pierścień.
Catz ’N Dogz. Wszystkie wyżej wymienione projekty – mimo ambitnych planów – odniosły jednorazowe sukcesy. Krótkie jak rozbłysk supernowej. Wszystkich przebili Catz ‘N Dogz, którzy zaczynając de facto w piwnicy, dzięki ciężkiej pracy dostali się dokładnie tam, gdzie każdy chciałby być. Żyją z muzyki, podróżują po świecie i chyba dobrze się przy tym bawią. Girls’ Nevermind. (Iwona, Julia, Kasia) For those
who knows, wisienka na torcie na koniec. Trzy diwy szczecińskich parkietów, bez których niegdyś żadna impreza nie miała racji bytu. Zawsze w nieszablonowych, trendsetterskich stylizacjach czerpiących z punka, lat 80. i pop artu, wstrząsały męską częścią publiczności. Dziś też potrafią robić wrażenie.
6
#prezentacja
Foto: Sebastian Wołosz
| NEWSROOM |
Zebraliśmy dźwięki miasta. Niecodzienna przejażdżka BMW Stworzyć dźwiękowy obraz Szczecina, to zadanie którego podjęła się Filharmonia w Szczecinie przy współpracy z dealerem BMW Bońkowscy. Nasza redakcja została zaproszona do projektu. Powierzono nam specjalnie oznakowane, elektryczne BMW i3, zaopatrzone w rejestratory dźwięku. Przejechaliśmy przez bulwary, byliśmy w centrum miasta i odwiedziliśmy stocznię Gryfię, zbierając stamtąd całą gamę dźwięków. Zarejestrowany materiał stanie się częścią utworu „The Sound of Szczecin”, który usłyszymy we wrześniu, ostatniego dnia Festiwalu MUSIC.DESIGN.FORM., w sali symfonicznej filharmonii. Wykona go Orkiestra Symfoniczna Filharmonii w Szczecinie oraz synth-popowa grupa Apparatjik. W projekt zaangażowali się też m.in. Rafał Hajdukiewicz, aktor Teatru Lalek Pleciuga, Arkadiusz Buszko, aktor Teatru Współczesnego, Dariusz Mikuła, dyrektor Teatru Kana czy Gosia Dziembaj z Foonki. (am)
8
| NEWSROOM |
Foto: Materiały własne
Po sukcesie festiwalu oraz świetnej współpracy pomiędzy American Jazz Museum z Kansas City a Szczecin Jazz, której patronuje idea „Sistars Jazz Cities”, 11. maja o godz. 15, w szczecińskiej filharmonii odbędzie się koncert The Kansas City Jazz Orchestra & Deborah Brown. Zagra u nas najlepsza z orkiestr jazzowych w USA, która mówi o sobie: świętujemy przeszłość i wychodzimy naprzeciw przyszłości. Mamy zaproszenia na to wyjątkowe wydarzenie! Sprawdzajcie nasz fanpage na FB, będziecie mogli je zdobyć! To jeszcze nie koniec siostrzanej współpracy. 31. maja muzycy Szczecin Jazz dadzą koncert w Kansas City. W obu koncertach, zarówno w Szczecinie jak i w Kansas City, z orkiestrą wystąpi jedna z najbardziej cenionych współczesnych wokalistek jazzowych, dobrze znana naszej publiczności, Deborah Brown. W 2020 r. będziemy obchodzić rocznicę 100–lecia urodzin jazzowej ikony Charlie Parkera. Operatorem światowym obchodów będzie American Jazz Museum a Szczecin Jazz będzie partnerem! (red)
10
Foto: Materiały podróżników
Dwa miasta, co kochają jazz
Autostopem na podbój świata Jesienią wyruszą w 2-letnią podróż po świecie autostopem. Dwójka szczecinian, Aneta i Damian chcą dotrzeć do najdzikszych zakątków na ziemi. Ich celem jest nie tylko zwiedzanie, ale też zarażanie innych pasją, która stała się sensem życia. Chcemy aby ludzie, tak jak my, złapali bakcyla do geocachingu. To świetny drogowskaz i sposób na aktywne spędzenie czasu, w pojedynkę lub rodzinnie - mówi Aneta Kroczyńska, uczestniczka podróży. Para swoje wypady relacjonuje na mini blogu podróżniczo-urbexowym: www.facebook.com/wypADyblog (am)
#prezentacja
MEBLE NA WYMIAR KUCHNIE SZAFY / SCHODY USŁUGI STOLARSKIE nowość!
USŁUGI CNC Meble w zabudowie na indywidualne zamówienie klienta. Nasze usługi obejmują cały proces – od projektu aż po jego wykonanie. Wykonujemy również frezowanie oraz wycinanie maszyną CNC między innymi w płycie MDF, sklejce i drewnie.
Foto: Andrzej Szkocki
| NEWSROOM |
Foto: Sebastian Wołosz
Ależ to będzie film!
300 uczestniczek na Arenie Kobiet Ależ to był wieczór. Trzecia odsłona Areny Kobiet przeszła już do historii. Ponad 300 pań wzięło udział w bezpłatnych warsztatach. Podczas jednego popołudnia miały okazję zapoznać się z ofertą szczecińskich i globalnych marek z dziedziny: kosmetyki naturalnej, kosmetologii, medycyny estetycznej, doradztwa finansowego, ale także wziąć udział w ciekawych wykładach z zakresu: Kobieta i prawo, Kobiecy biznes oraz Mój kawałek kobiecości. Organizatorem warsztatów jest Kobietowo.pl. (cela)
12
Czołowi polscy aktorzy jak Robert Więckiewicz, Maja Ostaszewska oraz Maciej Musiał i Barbara Kurdej-Szatan zagrają w komedii romantycznej o losach polsko-hinduskiej rodziny ze Szczecina. Premiera pod koniec 2019 roku. „Taka karma” to roboczy tytuł polsko-hinduskiej produkcji. Film opowie historię Anity Agnihotri, szczecińskiej restauratorki i Andrzeja Łuszczewskiego, biznesmena, którzy spotykają się przypadkiem w Indiach i zakochują od pierwszego wejrzenia. Realizacji projektu podjął się Michał Kwieciński, producent takich filmów jak m.in. Katyń, Miasto 44, Bodo czy serialu Belle Epoque oraz właściciel Akson Studio. - Za nami pierwszy etap produkcji - mówi. - Mamy już wybranych aktorów. Za kilka tygodni wyłonimy aktorkę wcielającą się w postać Anity Agnihotorii. Większość zdjęć będzie kręcona w Indiach. Film pokaże dwa światy. Po pierwsze, kolorowe Indie widziane oczami młodego chłopaka. Po drugie, Polskę z czasów PRL widzianą oczami młodej, pięknej Hinduski, w ogóle nie znającej realiów tamtej Polski. (am)
#prezentacja
| FELIETON | #w rytmie miasta
#feel good Dopiero się poznajemy, więc przy okazji powitalnego ukłonu muszę podzielić się poczuciem tremy związanym z niniejszym debiutem. Nie dość, że pierwszy raz, to jeszcze przy wszystkich – przyznaję, długo zastanawiałem się, jak i o czym napisać felieton otwarcia w tak poczytnym miesięczniku. Sięgać po wyszukane formalnie środki w imię tego, że jak nie medialna twarz, to chociaż lekkie pióro? Raczej lekkostrawnie czy może poznęcać się nad planowaną lokalizacją nowego parkingowca lub ustalać odpowiedzialnych za stan czystości bulwarów? No i tak siedzę, dumam, ważę argumenty… Nagle błysk! Pomyślałem, że lepiej pisać przez pozytyw. Dla odmiany. Czy nie kusiło pójście inną drogą? Kusiło jak cholera. Bo to się zawsze inaczej niesie, bo więcej osób przeczyta, bo może do jakiejś dyskusji o czymś ważnym zaproszą. A jeśli nawet obrzucą błotem, to przecież ono kiedyś wyschnie i odpadnie. Optymizm ostatnio w odwrocie, ale skoro przyszła wiosna, warto podjąć ryzyko. Jak kraj długi i szeroki wszyscy wiedzą, że wypada ponarzekać, gdy ktoś spyta o stan ducha. Dość podejrzanie przyznać, że u nas dobrze. Tak mogą Smith z Jonesem, bo gdy Kowalscy z kasą mają w porządku, to może chociaż na coś chorują? Albo kiedy bez obciachu chwalą Szczecin, pewnie pekaesem za pracą przyjechali, nigdzie nie byli, więc tyleż samo wielkiego świata poznali. I co z tego, że u nas w mieście postęp widać gołym okiem, wielu ludziom chce się chcieć, oferta kulturalna marną nie jest, z inwestycjami też idzie ku dobremu, a w dodatku kiedy przychodzi czas się pobawić, to niekoniecznie Berlin Calling? Szczecin jest super! Tu się urodziłem, tu mieszkam, staram się „robić rzeczy”. To miejsce ogromnych szans, znam wielu, którzy myślą podobnie. I choć do sukcesu
14
na tym polu daleka droga, postanowiłem niedawno w ramach osobistego treningu spróbować częściej widzieć świat przez różowe okulary. Jedne nawet kupiłem, paru nalegało na założenie ich do zdjęcia w prawym dolnym rogu tej strony, ale się nie dałem. Czym innym jest przez nie patrzeć, czym innym w nich pozować. A wracając na nasze podwórko, to z pewnością toczymy wiele bitew, które w innych rejonach Polski już wygrano. Rzecz nie w tym, by udawać brak wad, co ustawić się do nich z dystansem, pożartować, nadać akceptowalny status oraz - to najbardziej w cenie! – podjąć się zmian, choćby drobnych i tylko wokół siebie. Nie tylko w Szczecinie miernikiem lokalnych nastrojów społecznych są taksówkarze, dlatego miło, gdy termos z kawą u kierowcy jest do połowy pełny. Często to oni są pierwszymi, z którymi mamy kontakt na obcej ziemi. Zamówiłem kiedyś kurs w Szwecji, gdzie podczas jazdy poznałem szeroki wachlarz skandynawskich bolączek, ale okraszony plusami i zakończony trafną skądinąd puentą, że u nich nie jest jednak tak najgorzej. Podobnie było w Rzymie, tylko głośniejszy ton plus zamaszysta gestykulacja. A skoro o stolicy Italii mowa… Choć tam zdecydowanie bardziej niż tutaj uznane tradycje przenikają się z wielkomiejskim stylem, czasem można się poczuć jak u siebie. Pamiętam pewną sytuację - w powietrzu walka skwaru z powiewem historii, idziemy do Koloseum, a zaraz obok spuścizny przodków jakiś stylowo ubrany Włoch nie tylko nie upilnował swojego pupila, ale nawet po nim nie sprzątnął. Następnie z rozbrajającym uśmiechem wykonał gest imitujący podtarcie psiaka i beztrosko poszli dalej. Choć facet oczywiście na medal nie zasłużył, przynajmniej miał w sobie luz, bo trzeba przyznać, że wszystkich tym sytuacyjnym żartem setnie rozbawił.
Dobrze nie tylko podczas tolszipów pamiętać, że Szczecin jest pięknym miastem. Trzecie co do wielkości w Polsce, wzrastające prężnie centrum dużego regionu, które skupia wodę, zieleń, inwestycje i kreatywnego ducha jego mieszkańców. Budynki i przestrzenie zdobywają prestiżowe nagrody, kulturalna oferta stale się poszerza, a wolny czas można spędzić na naprawdę wiele sposobów, co autor tych słów regularnie praktykuje – jako organizator i uczestnik. Wprawdzie rynku nie da się dokleić, lecz za to Łasztownia jest niepodrabialna, a właśnie tam są zwrócone oczy coraz liczniejszych turystów. Czy Szczecin ma oczywiste wady, nad którymi należy pracować? Z pewnością, ale warto nauczyć się je też akceptować. Choćby na chwilę, właśnie teraz, kiedy mamy piękną pogodę. Feel good!
Michał Chaszkowski-Jakubów szczecinianin z urodzenia i przekonań. Założyciel Stowarzyszenia In Tractu, pomysłodawca i organizator m.in. Filmowych Wtorków w Cafe Hormon, Szczecińskiego Bazaru Smakoszy oraz Feel Good – Przeglądu Kina Pozytywnego
#prezentacja
| FELIETON | #kultura picia
#dziki dzik na torfowisku... Ciepła wiosna zaczęła się na dobre, coraz bliżej gorące lato i coraz rzadziej mamy ochotę na ciepłą single malt whisky. Gdy na dworze skwar, nasze podniebienie nie jest skore do konsumowania tego trunku we właściwej mu temperaturze pokojowej, nawet w wersji rozcieńczonej do 40 procent. Można robić drinki, schładzać lub potraktować ją okrutnie lodem. Któż bogatemu zabroni..., ale po co tracić cenne nuty smakowe! Lepiej zwyczajnie odpuścić sobie degustowanie mocnego alkoholu latem. Człowiek jednak nie kaktus, czasami napić się musi - mawiał klasyk :) Jest na szczęście napój, który z whisky ma bardzo wiele wspólnego i wręcz stworzony jest do spożywania w niskiej temperaturze. Tak jak whisky, warzy się go z fermentującego słodu. Oczywiście mowa o piwie, które coraz częściej ma jeszcze jedną cechę wspólną z whisky – beczki po whisky! Kilka lat temu dotarła do nas zza oceanu wielka piwna rewolucja. Przed tą wiosną ludów świat koncernowego piwa był prosty. Wielkie browary dbały o wystarczający wybór stylów piwnych. Były lagery, pilsy, porter bałtycki, pszeniczne i gdzieniegdzie dało się upolować stouta lub weizena. Żyć nie umierać! Aż tu nagle domowi piwowarzy - nikczemni kontestatorzy piwnego porządku, zaczęli warzyć piwo metodą tradycyjną, wracając do starych zapomnianych receptur lub tworząc style piwne na nowo. Od tamtego czasu piwny kraft wszedł już na dobre „pod strzechy”. W większych miastach mnożą się specjalistyczne sklepy, wyglądające jak piwne „biblioteki”. Otwierają się kolejne multitapy - puby z paletą piwnego kraftu na wielu kranach. W hipermarketach nie dziwi wybór najpopularniejszych piw rzemieślniczych. Nawet w dyskontach typu Lidl można czasami trafić na „Ale Browar”, „Pinte”, a nawet słynnego szczecińskiego „RockMilla”. Duże koncerny
16
też próbują nadążać i wypuszczają swoje piwa „inspirowane”... stylem IPA, APA czy Saison. Są nawet takie, które niczym Chuck Norris... potrafią je uwarzyć metodą dolnej fermentacji… Trzy lata temu świętowaliśmy dziesiąte urodziny portalu BestOfWhisky nietuzinkową degustacją whisky, w malowniczo położonym nieopodal Gorzowa Wielkopolskiego pałacyku. Selekcję leciwych bottlingów whisky mieliśmy doskonałą. Mimo to nie umknęły naszej uwadze wyrabiane i serwowane na miejscu piwa. Można było się zapomnieć, kosztując świeżo uwarzonych ale’ów, pilsów, porterów. Od tamtego czasu mało znany browar stał się już stałym bywalcem festiwali piwnych... Mnie osobiście ujął za serce ich porter bałtycki o nazwie „dziki dzik na torfowisku”... Oprócz nazwy, jak magnes zadziałał na mnie fakt, że leżakował on w beczce po Laphroaig’u - szkockiej wybitnie torfowej single malt whisky. Bardzo lubię starsze wypusty tej słynnej destylarni położonej na wyspie Islay – na którą niczym do mekki pielgrzymują rzesze entuzjastów whisky. Podstawowe edycje Laphroaig’a słyną z najwyższego wskaźnika zawartości dymu torfowego w destylacie. Odurzają torfową słodyczą, charakterystyczną cytrusowością złamaną solą morską, dymem z nadmorskiej wędzarnia, wodorostami, zapachami apteki, lizolu, a nawet świeżo kładzionej smoły. Istnie wybuchowa mieszanka! Tak jak niespecjalnie lubię słodkie oblicze portera bałtyckiego, tak leżakowany w beczce po tym torfowym monstrum staje się on bardzo ułożony, wytrawny i niezwykle „skowyrny”... To wszystko dzięki „ociekającej od Laphroig’a beczce”, jak twierdził tamtejszy piwowar, zagadnięty przeze mnie na jednym z festiwali. (Bez obawy - nie zapłacili mi wychwalanie produktu). Ostatnio naszym rodzimym browarnikom udaje się wypuścić na rynek świetne piwa
leżakujące w beczkach po whisky, a nawet po kukurydzianych whiskey jak Jack Daniels, którego beczki świetnie sprawdzają się do leżakowania single malt whisky, a ostatnio również piwa. Kto próbował premierowe Kordy, wie o czym mówię... Producenci whisky nie są dłużni, spore zamieszanie wprowadził Glenfiddich leżakowany w beczce po piwie typu Ale. Mam nadzieję, że dobrego piwa będziemy mieli okazję napić się w Szczecinie już na samym początku czerwca. Wtedy na Łasztowni rusza trzecia edycja Szczecin Beer Fest. Zeszłoroczną wspominam z naprawdę udanej selekcji kraftowego piwa i rockowego akompaniamentu ze sceny festiwalowej. Liczę też, że w tym roku wystawcy zaskoczą nas większym wyborem od niedawna „kultowych”, dojrzewających w beczkach po single malt whisky porterach i stoutach! No niech będzie, piwem leżakującym w beczkach po bourbonie też nie wzgardzę ;)
Paweł „Pawloff” Flak urodzony w pięknym mieście Szczecin, koneser Single Malt Whisky, moderator na forum BestOfWhisky.pl, miłośnik klasyki rocka oraz entuzjasta gitary elektrycznej
#prezentacja
| TEMAT Z OKŁADKI |
Wooded City Szczecin: wielki festiwal muzyczny na Łasztowni
18
| TEMAT Z OKŁADKI |
FESTIWAL WOODED CITY SZCZECIN, największe wydarzenie muzyczne tego lata, odbędzie się na Łasztowni 23 czerwca. To moment, od którego powinniśmy postawić grubą kreskę, rozdzielając czasy zazdrosnego wzdychania w stronę imprez w Berlinie od tego, co może wydarzyć się w Szczecinie. Tak przynajmniej brzmi wniosek po rozmowie z Grzegorzem Demiańczukiem i Wojciechem Tarańczukiem, czyli duetem Catz ’N Dogz, organizatorami festiwalu. Wniosków jest więcej, bo mówią też o clubbingu, kobietach na scenie, przełamywaniu stereotypów i zmieniającej się roli didżeja. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO CHRISTIAN W. HUNDLEY WWW.CHRISTIANWHUNDLEY.NET INSTAGRAM: @CHRISTIANWHUNDLEY, TWITTER: @HUNDLEYSHOOTS
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
19
20
| TEMAT Z OKŁADKI |
Zaczynaliście w czasach, kiedy polska scena klubowa funkcjonowała „w podziemiu”. Jak wtedy wyglądał Szczecin? Czy nasze miasto wyróżniało się czymś w latach ’90 i ’00? - W: Tak naprawdę, to mamy duże szczęście, że urodziliśmy się w Szczecinie. Kiedy zaczynaliśmy było tu sporo dobrych klubów, sporo przestrzeni do tworzenia. - G: Działał Taras, Laboratorium, imprezy na torze kolarskim… były to miejsca undergroundowe, jednak sto razy lepsze niż te, które funkcjonują teraz. No i było ich więcej. Dorastaliśmy w naprawdę fajnych czasach. Zmiany nastąpiły, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej. Clubbing zaczął powoli zanikać. Wielu naszych znajomych działających w przestrzeni imprez wyjechało za granicę. Nie ukrywam, że i my poszliśmy tym śladem. Coraz więcej podróżowaliśmy, aż w końcu przeprowadziliśmy się do Berlina. Moment załamania rynku już minął? Teraz czas wracać do Polski? - W: W tej chwili rynek zaczyna się odbudowywać. Część osób, które wyjechały do Berlina czy Londynu, obecnie wraca. Dużą różnicę widać w tym, jak patrzymy na Zachód. Dawniej ludzie zerkali w tamtą stronę z zauroczeniem, chcieli, żeby w Polsce wszystko było jak tam – „odwiedziłem fajny klub w Berlinie, zróbmy identyczny w Szczecinie”. Dziś owszem, wciąż spoglądamy w stronę Zachodu, ale bardziej po to, by się inspirować niż kopiować. To wszystko dzięki podróżom, poznawaniu nowych kultur. Świetne jest to, że kultura klubowa naprawdę wspiera tę identyfikację z krajem. Przykładem są choćby nazwy imprez. Kiedyś odbywały się pod hasłami typu „Clubbing Ultra Cool House ‘98”. Dziś w Poznaniu pójdziemy na „Tylko Polskie Techno”. Berlin dla wielu szczecinian nadal jawi się jako utopijne miasta sukcesu. W: Berlin cierpi dziś na przerost formy nad treścią. Nazywam go „Hollywoodem dla DJ-ów”. Prawda jest taka, że nie jest to już dobre miejsce, by się rozwijać. To dobre miejsce, by się zainspirować, wytańczyć i wyszaleć. Oczywiście, nadal osiągnięcie tam sukcesu jest mega prestiżowe. Tylko, że procent osób, którym się to udaje, jest znikomy. Jeszcze kilka lat temu wystarczyło po prostu robić muzykę, mieć dobry gust i winyle. Teraz trzeba mierzyć się z dwudziestoma tysiącami innych DJ-ów, którzy wystąpią w barze nawet za darmo, byleby tylko mieć granie. Spójrz, nawet festiwal Plötzlich am Meer przeniósł się do Polski. Jakiś czas temu nowy klub otworzył się na Teglu, prowadzi go DJ Woody. Nie ma tam żadnego line upu, przychodzą tylko osoby zaproszone i znajomi. „Prawdziwi berlińczycy” uciekają do coraz bardziej niszowych klubów, bez turystów. - G: Dochodzi do tego jeszcze aspekt finansowy. Niedawno czytałem o cenach nieruchomości w Berlinie. Obecnie to jedno z najdroższych miejsc w Europie. Dla młodych artystów to
niezbyt komfortowa sytuacja i wielu z nich obiera kurs choćby na Portugalię. Jest tam tanio, a muzyka dobrze się rozwija, jak kiedyś w Berlinie. Niewiele osób o tym mówi, ale kiedyś w Berlinie ceny były naprawdę niskie, chyba niższe niż w Szczecinie. Dlatego tylu artystów zdecydowało się tam osiąść. Co by nie mówić, Berlin - ten dobry dawny Berlin, mocno na Was wpłynął. - G: To miasto nas wyedukowało. Pamiętam, jak próbowaliśmy łapać berlińskie radio i tamtą muzykę. Bez internetu to nie było takie proste. Musieliśmy chodzić do kafejki internetowej, czasem spędzaliśmy tam po kilka godzin, żeby znaleźć to, co nas interesowało. Później zaczęły się wyjazdy. Składaliśmy się na nie ze znajomymi. Robiliśmy listę płyt, które chcemy kupić i jechaliśmy autem w pięć osób. Te wypady były niesamowicie inspirujące. W końcu się tam przeprowadziliśmy, poznaliśmy mnóstwo osób i nasza kariera wystrzeliła. Bliskość Berlina miała też wpływ na przeniesienie Wooded do Szczecina? - G: Owszem. Liczymy, że ludzie z Berlina przyjadą do Szczecina. Zresztą nie tylko z Niemiec, ale i Czech czy Skandynawii. Jeszcze podczas organizacji Wooded we Wrocławiu, kładliśmy duży nacisk na promocję za granicą. Dla nas to naturalny kierunek, mamy tam mnóstwo znajomych, często gramy w klubach, znamy publikę. Na edycję Wooded w Szczecinie przygotowaliśmy specjalny transport dla osób, które będą chciały przyjechać z Berlina. To tylko dwie godziny drogi. Pamiętam, jak dawniej ta trasa wielu osobom wydawała się bardziej skomplikowana niż trasa do Tajlandii. Na szczęście tego już nie ma. Co jeszcze sprawiło, że zdecydowaliście się przenieść festiwal? Wydaje się, że Wrocław ma znacznie lepsze predyspozycje do przyciągania ludzi. Nie boicie się, że dla naszego miasta to będzie za duża nowość? - G: We Wrocławiu nie wszystko przebiegało tak gładko, jakbyśmy tego chcieli. Szczecin dał nam większe wsparcie. Bardzo dobrze dogadujemy się z miastem, świetnie współpracuje nam się ze Szczecińską Agencją Artystyczną. To motywuje do działania. Możemy skupić się na pomysłach, a nie na zmartwieniach. - W: Dla mnie to niesamowite, tyle lat jeździmy po świecie, a koniec końców i tak wracamy do Szczecina, by wspierać lokalną inicjatywę. Tak jak mówiłaś, wiele ludzi wciąż jest zachłyśniętych Berlinem czy Londynem, dawniej Paryżem i Barceloną. Nam zależy, żeby doświadczenie przyjazdu do Szczecina było unikatowe. Poza tym, lubimy wyzwania. Jeśli jest za łatwo, to się nudzimy (śmiech). W takie wydarzenia zawsze wliczone jest pewne ryzyko. Od 12 lat żyjemy z robienia imprez, grania i wydawania płyt. Wiemy, z czym to się je. No i nie działamy sami. We współpracę jest zaangażowany olbrzymi sztab ludzi. Pierwsza edycja zawsze jest trudna, ale nie boimy się tego miasta.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
21
A dla kogo robicie ten festiwal? Kto jest Waszą grupą docelową - studenci, melomani, artyści… wszyscy? - G: Naszą olbrzymią inspiracją był Piknic Electronik w Montrealu, na którym byliśmy w 2008 roku. Festiwal odbył się w centrum miasta, bodajże na torze F1. Przekrój ludzi, jaki się tam pojawił, był niesamowity. Od 2-latków po 80-latków. Jedni leżeli na trawie, inni jedli w strefie food trucków, jeszcze inni tańczyli. To było świetne, bardzo inspirujące. To też popchnęło nas do zorganizowania Wooded Kids, strefy dla najmłodszych na naszym festiwalu. Podczas edycji dwa lata temu, dzieciaki mogły zrobić własny kawałek z naszą artystką An On Bast i zabrać go do domu wypalonego na płycie. - W: Planujemy też akcję, dzięki której osoby 50+ będą mogły wejść na festiwal za free. Myślicie, że line up trafi w gusta tych wszystkich? W jaki sposób dobieraliście artystów? Z zestawienia wyraźnie wyłamuje się The Dumplings. - W: Nie zgadzam się, że The Dumplings się wyłamuje. Nie chciałbym przyjść na festiwal, na którym o godz. 18 gra DJ techno. Wolałabym przyjść na godz. 20, wypić piwo i posłuchać koncertu. Chodzi o to, że muzyka musi się przeistaczać. Im późniejsza pora, tym więcej motorycznych dźwięków. Wywodzimy się ze starej DJ-skiej szkoły i dla nas jest ważne, żeby impreza opowiadała konkretną historię, miała swoją ciągłość i zmieniała się trochę, jak sinusoida. Nasze poprzednie edycje też nie miały line upu, który wszyscy znali. Chodzi o to, by ludzie mogli coś
22
odkryć. Sami po to jeździmy na festiwale. - G: Line up jest tak ułożony, żeby zaskakiwać. To był bardzo długi i ciężki proces, w którym uczestniczyła cała nasza ekipa. Jesteśmy zadowoleni z rezultatu. Udało nam się zaprosić m.in. Margaret Dygas, która jest jedną z najbardziej cenionych DJ-ek w Berlinie i na świecie. W Polsce ostatni raz była może z 10 lat temu. Ostatnimi czasy rola kobiet jest bardzo mocno podkreślana przy okazji wszelkich wydarzeń. Wielu osobom wydaje się, że „nie wypada” nie zaprosić kobiety do uczestnictwa w projekcie. Zaczęło się od kryzysu, jaki zapanował w przemyśle filmowym. Dotknął on też branżę muzyczną? - W: Mam na ten temat bardzo ostrą opinię. Uważam, że osoby traktujące ten problem na zasadach „nie wypada” i „teraz trzeba”, powinny przynajmniej na 20 lat wcielić się w rolę kobiety i urodzić dziecko. Po tym czasie chętnie bym zapytał - czy wciąż „trzeba i nie wypada nie zaprosić”? Seksizm to obrzydliwe zjawisko. Dobrze, że się o tym w końcu mówi. Ten problem był przez tak długi czas wyciszany lub w ogóle nieporuszany, że ludzie widząc kobietę DJ-kę reagują z zaskoczeniem, rzucają hasła w stylu „jak na dziewczynę nie jest taka zła”. Nasza znajoma z Londynu - Heidi jest już zmęczona pytaniami typu „jak to jest być kobietą DJ-ką?”. Takie zdania w ogóle nie powinny mieć miejsca, nie powinny być akceptowalne. - G: To nie do pomyślenia, że w 2018 roku kobiety wciąż są dyskryminowane. To prawda, że na rynku jest im znacznie trudniej.
| TEMAT Z OKŁADKI | Na szczęście powoli się to zmienia. W naszym line upie są tylko dwie DJ-ki - An On Bast i Margaret Dygas, nie dlatego że nie chcieliśmy zaprosić więcej artystek, tylko dlatego, że przez tyle lat rola kobiet w tym zawodzie była tak spłaszczana, że panie po prostu wybierały inne kierunki. Myślę, że potrzeba jeszcze z 10 czy nawet 20 lat, zanim nauczymy się tej równowagi. Na Waszym festiwalu będzie za to wielu artystów sztuk wizualnych. Postawiliście na lokalnych twórców, studentów Akademii Sztuki. Jakie znaczenie ma ich obecność? - G: Lokalni artyści robią klimat. Zawsze staramy się z nimi współpracować, tak jak staramy się współpracować z lokalnymi DJ-ami. Wiemy, że support tej sceny jest ważny. Często są na niej osoby młode, pomijane podczas dużych festiwali. My przecież też kiedyś zaczynaliśmy grać, pamiętamy jak to jest. - W: Nie możemy jeszcze wszystkiego zdradzić. Zależy nam, żeby wizualnie było po prostu pięknie. Zaprosiliśmy osoby, które działały przy Plötzlich am Meer, będą pracowały przy drugiej scenie w Cielętniku. Pomoże nam też ekipa Daniela Zachodniego z Tanz Baru. - G: ...oni robią najlepsze imprezy w Szczecinie. - W: Poza tym, jadąc na imprezę zawsze wymagam, żeby coś mi się podobało. To nawet nie jest możliwe, by tańczyć przez 20 godzin non stop. Stąd też ważna jest sztuka wizualna. Pijąc piwo, w przerwie od tańca można pobudzić inne bodźce. Festiwalem wspieracie dodatkowe idee? Chodzi o coś więcej niż muzykę i zabawę? W: Naszą ideą jest przełamywanie stereotypów. Chcemy, żeby dzięki muzyce, oprócz tzw. grupy docelowej, czyli osób młodych, z domów wyszły i dołączyły do nas osoby 50+ i rodzice z dziećmi. Niedawno czytałem raport, z którego wynika, że w Polsce na rozrywkę poza domem wydajemy tylko 3 proc. domowego budżetu. Dla porównania, w Hiszpanii ten procent sięga 30. Niestety, w naszym kraju panują takie dwa przekonania - mam dzieci, więc muszę siedzieć z nimi w domu lub mam już ponad 50 lat, to nie mam po co iść do młodych. G: Zdecydowaliśmy się też przeznaczyć dochód ze szczecińskiej strefy dziecięcej na fundację działającą na rzecz zwierząt. Zawsze chodzi nam o coś więcej niż muzykę i zabawę. W: W każdej edycji festiwalu mamy inne inicjatywy, stawiamy sobie inne cele. Zbieraliśmy już na chore dziecko naszej znajomej, współpracowaliśmy ze znajomymi, którzy mają gejowski klub w Warszawie. Tych spraw jest bardzo dużo. Nie skupiamy
się tylko na jednym. Rola i możliwości DJ-ów w ostatnim czasie znacznie ewoluowały. Czym jest to spowodowane? - W: Wydaje mi się, że przyczyniły się do tego media społecznościowe. Kiedyś słuchało się płyty i oglądało jej okładkę, dziś włącza się You Tube i wchodzi na Instagram. Sukces w mediach społecznościowych przekłada się na rozwój kariery. Dobrym przykładem jest raperka Cardi B. Jeszcze niedawno tłumaczyliśmy wszystkim znajomym kim ona jest. Teraz wydała płytę, ma 20 mln obserwujących na Instagramie, więc wszyscy ją znają. To prawda, że rola DJ-ów ewoluowała. Nikt nie siedzi już w ciemnym studiu, łudząc się, że może ktoś, kiedyś posłucha robionej tam muzyki. Teraz do ludzi można wyjść w każdym momencie. Tylko, żeby wszystko właściwie zadziałało, trzeba mieć cel. Dziś robić sztukę dla sztuki, to za mało. A co z płytą winylową? Kiedyś była atrybutem DJ-ów, teraz przypomina dodatek w stylu vintage. Płyty nadal są stosowane, czy wygodniejsze są elektroniczne zapisy? - W: Ten rynek jest tak ogromny, że każda nisza ma swoje prawo bytu. Podczas corocznej konferencji ADE w Amsterdamie, dotyczącej muzyki elektronicznej, można zobaczyć całe spektrum sposobów na osiągnięcie sukcesu, na rejestrowanie i prezentowanie muzyki. Każde wydawnictwo ma swój market. Wcześniej popularne było tylko techno albo tylko drum and bass, albo tylko house. Teraz aktywnych jest tyle kategorii, że wydaje mi się, że żadna sztuka nie przeżywa swojego renesansu, one po prostu są, działają równolegle. Tak jest też z winylami. - G: Mamy wytwórnię, która wydaje tylko na płytach winylowych. Od tego zaczynaliśmy i to sprawia, że czujemy się dobrze. Cieszymy się, że możemy na nich wydawać, czasem też z nich gramy. Różnorodność na rynku jest olbrzymia, ale macie jakieś mocne typy z polskiej sceny? Rzuciła się Wam w uszy rewelacja, którą polecicie do posłuchania przed Wooded? - W: Od razu sięgam po płytę Baltic Beat naszego kolegi Bartosza Kruczyńskiego. To płyta ambientowa, ukazała się w 2016 roku i od tego czasu słucham jej przynajmniej raz w tygodniu. - G: Ja też mam taką płytę. To dzieło polskiej niezależnej wytwórni U Know Me Records. Projekt nazywa się Normal Bias. 8 kawałków, których świetnie się słucha.
Catz ’N Dogz, czyli Grzegorz Demiańczuk (Greg) i Wojciech Tarańczuk (Voitek). Formacja dwóch dj-ów i producentów muzyki elektronicznej, pochodzących ze Szczecina. W 2003 roku grywali w szczecińskim radiu ABC, organizowali małe imprezy skupione na nowoczesnej muzyce klubowej. Początkowo występowali jako 3 Channels. Przełom w ich karierze przyniósł remiks utworu „Who’s Afraid of Detroit’’ Claude Von Stroke’a, popularnego producenta techno. Dziś występują na całym świecie.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
23
| EDYTORIAL |
MAGIA,
jaką kryje w sobie pole dance
Niewielki skrawek centrum Szczecina zamienił się w miejsce niecodziennej prezentacji, krótki spektakl, który zatrzymywał na sobie ciekawskie spojrzenia przechodniów. Instruktorki Euforia Pole Dance w niezwykle kobiecych sukniach od Fanfaronady zaprezentowały przekrój swoich umiejętności na przenośnej rurce. Magia, jaka biła z przedstawianych figur, w połączeniu z wdziękiem dziewczyn i ich kreacji sprawił, że wszystkie stereotypy na temat tego sportu odeszły w niepamięć. Tak powstał kolejny edytorial MM Trendy. Kilka stron dalej czeka rozmowa z Klaudią Berlińską, właścicielką Euforia Pole Dance, która zdradziła nam, jak osiągnąć taki poziom. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO Natalia Sobotka, FB: @fotosobotka MUA Ewelina Szymańska, FB: @Beauty-Room-Ewelina-SzymańskaArtist / FRYZURY: Justyna Grzesik / WYSTĄPIŁY instruktorki Euforia Pole Dance w Szczecinie - Anna Żmuda, Paulina Jaworska, Klaudia Berlińska, Angelika Lusztyk, Karolina Szwed / KREACJE FANFARONADA, pracownia ul. Słowackiego 9/1 (wejście od ulicy) w Szczecinie, FB: Fanfaronada, Insta:@fanfaronada, www.fanfaronada.eu ORGANIZACJA Agata Maksymiuk, MM Trendy / WIDEO Norbert Sypniewski
24
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
29
| STYL ŻYCIA |
Pole dance zmienia życie? - Metamorfoza, jaką przechodzi kobieta rozpoczynająca przygodę z pole dance, dzieli się na dwa etapy: zewnętrzną i wewnętrzną. Ta pierwsza jest dostrzegana najszybciej, ponieważ poprawia się kondycja i waga, co dla wielu pań jest najistotniejsze - szczególnie podczas pierwszych zajęć (śmiech). Zmienia się elastyczność ciała, z każdym dniem jest coraz bliżej szpagatu. Rosną bicepsy, uwidaczniają się mięśnie brzucha, a ciało staje się jędrniejsze i bardziej zarysowane. Niektórym kursantom znika nawet cellulit. Najważniejsza jest jednak siła, którą budujemy. Na drążku pionowym, w zależności od figury utrzymujemy się np. tylko przy pomocy kolana lub tylko przy pomocy pachy, tylko na rękach. To, jak rośniemy w siłę, obserwujemy po liczbie wykonywanych pompek. Na początku wykonuje się je z kolan, z czasem dziewczyny, które przechodzą na poziom zaawansowany wykonują je „po męsku” z dodatkowym klaśnięciem. Do tego zmienia się motoryka ciała. Chętniej zakładamy szpilki i poruszamy się powabniej, bardziej kobieco.
32
A co się zmienia w głowie? Klaudia Berlińska, właścicielka Euforia Pole Dance- Zdobywanie nowych etapów i odkrywanie w sobie nowych umiejętności jest niezwykle budujące dla psychiki. Rośnie pewność siebie, znikają kompleksy. Pojawia się większy entuzjazm w wykonywaniu codziennych czynności. To niezwykłe móc to obserwować. Na pierwsze zajęcia dziewczyny najczęściej przychodzą ubrane całe na czarno. Zasłaniają brzuch, nogi wstydzą się. Jednak podczas ćwiczeń na drążku pionowym, ciało musi być odsłonięte ze względu na lepszą przyczepność. Z początku wydaje się to odrobinę przerażające, ale po każdych następnych zajęciach widzę jak kursantki czekają na moment, kiedy w końcu będą mogły założyć szorty, kiedy będzie mógł być to top odsłaniający brzuch zamiast luźnej koszulki. Widać w tym ekscytację. To pewna magia tego sportu, której nie spotka się ćwicząc na siłowni. Żeby nie było tak kolorowo, muszę zapytać o Wasze siniaki. Skąd one się biorą? - Siniaki to nasze ryzyko zawodowe (śmiech). My nazywamy je trofeami, albo bardziej żartobliwie pocałunkami rurki. Nie przejmujemy się nimi, to naturalna reakcja ciała na wykonywane ćwiczenia. Siniaki powstają w miejscach, w których pracowało ciało, w którym ciało trzymało się drążka. Są powodowane przede wszystkim gwałtownym uderzeniem o rurkę np. przy obrotach. Co ważne, instruktor zawsze powinien wytłumaczyć, jak zmniejszyć ryzyko ich powstawania. Trzeba nauczyć się nie wskakiwać, nie rzucać się na drążek, tylko dostawić nogę do rury i przechodzić w obrót. Przychodzi to z czasem, z każdym kolejnym treningiem. Po za tym siniaki pojawiają się tylko w nowych miejscach, więc kto ich nie ma, ten nie odkrywa nowych figur. Figury, które nam zaprezentowałyście zapierały dech w piersiach. Jak wygląda ich nauka, od czego się zaczyna? - Pole dance to nowy sport, który nie ma jeszcze stworzonej szczegółowej i oficjalnej klasyfikacji figur. Oczywiście, można znaleźć ich opisy i prezentacje w internecie, jednak nie będzie to jedna jedyna dokumentacja, na podstawie której wszyscy trenują. Zdarza się, że podczas ćwiczeń dziewczyny przypadkiem opracują nową figurę (śmiech). Jednak zanim do tego dojdzie,
| STYL ŻYCIA |
zaczyna się od nauki figur obrotowych takich jak: hak do przodu, czyli obrót na rurce, w którym noga bliższa rury jest zgięta w kolanie i założona na rurkę; hak do tyłu, czyli ruch podobny do haka w przód, z tą różnicą, że obracamy się do tyłu. Jest też strażak, ruch w którym oplatamy udami rurę, a stopy podciągamy pod pośladki tak, aby znalazły się za rurą. Wchodząc na poziom średnio zaawansowany pojawiają się takie komplikacje, jak bliźniak, skorpion i deska. Tak naprawdę każda dziewczyna marzy o wykonaniu handspringa, czyli stójkę w świecy z głową w dół. Po tej figurze przychodzi pegasus czy rainbow Marchenko. Na ich dokładny opis jeszcze przyjdzie czas.
z wolnego czasu i wielu przyjemności. Występ to zwieńczenie tego wysiłku i niezwykła satysfakcja. A jeśli uda się wygrać… cóż w końcu są to zawody. Pokazy to zupełnie inna dziedzina, są pozbawione dyplomów, nagród i wyróżnień. Chodzi tu przede wszystkim o prezentację, ale bardziej w formie artystycznej na określony temat. Pokazy najczęściej są udoskonaleniem większej imprezy. Miałyśmy przyjemność prezentacji podczas wesela, w kasynie, podczas imprez sportowych czy na dniu myśliwego.
Dziewczyny nie są zazdrosne, że jednej coś się udało, a druga musi jeszcze ćwiczyć?
- Temat pokazu w dużej mierze zależy od zleceniodawcy. Na przykład na wspomnianym weselu byłyśmy poproszone o klasyczną, elegancką choreografię. Miałyśmy na sobie sportowe stroje, zakrywające pośladki i piersi. Makijaże były stonowane, naturalne i delikatne. Podobnie na dniu myśliwego, na sali byli starsi panowie (śmiech). Są też miejsca gdzie pożądane są kolorowe stroje i mocny wieczorowy make up, jednak nigdy, przenigdy nie zdarzyło nam się, aby poproszono nas o striptiz, odsłanianie pośladków czy dekoltu. Jeśli nawet taka propozycja by padała, absolutnie nie przyjęlibyśmy tego zlecenia. Pole dance to sport.
- Mam przyjemność i szczęście współpracować z ludźmi, wśród których pojawia się wzajemna motywacja, a nie zazdrość i zawiść. To oczywiste, że kursantki czy nawet instruktorki obserwują swoje postępy w treningu i chcą dążyć do tego, by być jeszcze lepszymi, ale nikt nie podstawia sobie nóg. W tym sporcie takie sytuacje to raczej rzadkość. Myślę, że jest tak dlatego, że wiele kobiet podejmujących się przygody z pole dance nigdy w życiu nic nie trenowało. No może fitness dla wprowadzenia ruchu. Dziewczyny po prostu wiedzą, ile każde osiągnięcie wymagało wysiłku. To nie są osoby, które trenują ten sport od trzeciego roku życia i wszystko kręci się jedynie wokół zawodów i trofeów. Nie, tu nagrodą są wzajemne oklaski, koleżeńska pomoc i wsparcie. Ale zawody pole dance również istnieją. Bierzecie w nich udział? - Oczywiście, że tak! Trzeba tylko pamiętać, by rozdzielić zawody dla kursantek od zawodów dla instruktorek. No i też wziąć pod uwagę, że nie każda pani jest zainteresowana zawodami, nie każda ma w sobie żyłkę rywalizacji. Wśród moich instruktorek w Euforia Pole Dance są dziewczyny, które jeżdżą na zawody, albo wybierają pokazy, albo po prostu skupiają się na nauczaniu. Każdy ma swój własny cel. Czym różnią się zawody od pokazu? Na pewno chodzi o kwestie rywalizacji.
Same wybieracie stroje, sposób prezentacji?
Dla nas wystąpiłyście w bajkowych kreacjach Fanfaronady. Mogłybyście w nich wystąpić na pokazie? W ogóle skąd bierzecie stroje? Na rynku pojawia się coraz więcej marek produkujących specjalne kostiumy do ćwiczeń. Przyznam jednak, że jest to kosztowne, dlatego na początku lepiej zaopatrzyć się w wygodny i równie piękny kostium kąpielowy. Stroje są zrobione z podobnych materiałów. Zamysł prezentacji naszych umiejętności w sukniach był wspaniały. Dzięki temu mogłyśmy pokazać jak kobiecy, elegancki, urokliwy i subtelny jest ten sport. Absolutnie nie ma on nic wspólnego z klubami nocnymi. Jednak prawda jest taka, że nie dałybyśmy rady ćwiczyć w nich na co dzień. Długość sukienek utrudniałaby pracę. Ciało musi być odsłonięte dla naszego bezpieczeństwa. To kontakt skóry z rurką zapewnia przyczepność. Nie zmienia to jednak faktu, że występ w takich kreacjach był magicznym doświadczeniem.
- Zawody to piękna sprawa. Sukces uczestnictwa w nich kryje się nie tyle w samym występie, co w przygotowaniu do niego. To są godziny treningów, ciężka nauka, często rezygnacja
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
33
| ROZMOWA MIESIĄCA |
Co sztuka nam może Choć większość powie, że na sztuce się nie zna, to mało kto nie podejmie wątku szczecińskiej Frygi, pomnika smoleńskiego czy warszawskiej palmy. Podsumowując: choć nie zawsze sztukę rozumiemy, to jednak jej potrzebujemy. Szczególnie tej dobrze zestrojonej z otoczeniem. Jak to działa, zapytaliśmy artystkę Joannę Rajkowską przy okazji premiery jej wystawy „Samobójczynie” w Trafostacji. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO NATALIA SOBOTKA, FB: @FOTOSOBOTKA
Do końca czerwca można oglądać wystawę „Samobójczynie” w szczecińskiej Trafostacji. Dlaczego akurat Szczecin i TRAFO, a nie np. Warszawa i Zachęta? - Odpowiedź jest prosta, zostałam zaproszona do Trafostacji przez Emilię Orzechowską i Stacha Rukszę. „Samobójczynie” chciałam pokazać w ramach „Białego Kłamstwa”, wystawy Emilii i Stacha w Bytomiu. Jednak kiedy zobaczyli moją propozycję, stwierdzili, że projekt wymaga oddzielnej ekspozycji. To nie bez znaczenia, bo „Samobójczynie” to niesłychanie pracochłonny projekt, cała praca jest ręczną robotą. Wydruki zdjęć wymagały bardzo precyzyjnego krojenia na paski i równie precyzyjnego przyklejania na aluminiowe profile. I pewnie na „Białe Kłamstwo” bym nie zdążyła. W produkcji prac musieli towarzyszy asystenci? - Nie stać mnie na asystentów. Jedynym człowiekiem, który mi pomagał, był mój partner Andrew. To on przygotował większość elementów wymagających fizycznego wysiłku, jak np. szlifowanie profili, cięcie płyt i łączenie ich w konstrukcje. To była lwia część roboty. Gdybym miała zrobić to sama, pewnie byłabym dopiero w połowie projektu. Początkowo zakładałam, że „Samobój-
34
czynie” ukażą się w mniejszych formatach - 25 na 35 cm. Zresztą, cztery fotografie spośród ośmiu były zrobione dwa lata wcześniej właśnie w tej wielkości. Okazało się jednak, że kiedy oglądamy obraz ciała o dziesiątki razy mniejszego od własnego, empatia, która się w nas włącza działa inaczej, niż kiedy oglądamy jego powiększenie do rzeczywistych rozmiarów. Nie było wyjścia. Prace musiały być duże. Konstrukcja zdjęć ma nietypową formę…- ...tak, dzięki temu przechodząc z jednego widoku pracy do drugiego, dostrzegamy różnicę między ciałem, które żyje, a ciałem, które nie żyje. To pewnego rodzaju gra, która pozwala zrozumieć, że tak naprawdę odległość jaka dzieli jedno od drugiego jest tak ogromna, że nic się nie da z tym zrobić. W pewnym momencie zaczynamy czuć bezradność i chciałabym, żebyśmy zostali na tym poziomie. Bo tak jest, jesteśmy bezradni. „Użyczenie” swojego ciała samobójczyniom musiało być obciążające dla psychiki. Jak trudne było tworzenie zdjęć? - Obciążający był wybór fotografii. Pomagał mi fotoedytor, który ma dostęp do zdjęć, do których śmiertelnik nie dotrze. Po trzech godzinach patrzenia na obrazy rozerwanych ciał, przycho-
dzi moment, kiedy człowiek ma ochotę zwymiotować. Rusza po prostu empatia, taki wewnętrzny skurcz. W momencie, gdy zaczyna się sesja fotograficzna, to gdzieś umyka. Pojawia się zawodowstwo fotograficzne i w pewnym sensie aktorskie. Zdjęcia wymagały bardzo specyficznego rodzaju skupienia i intymności. Ułożenie mojego ciała musiało być przeźroczyste, bezradne. To był moment odpowiedzi na fotografię, odpowiedzi żywego ciała na martwe ciało. Pojawiają się tu nie tyle aspekty psychologiczne, co „coś” ujawniającego się w napięciu lub rozluźnieniu mięśni. Musiałam być perfekcyjnie ułożona. Szalenie istotne było też światło. To od niego w dużej mierze zależał efekt końcowy. Wspomniała Pani, że wystawa była pracochłonna. Ile czasu trwała praca nad jednym zdjęciem? - Zaczęliśmy w grudniu. Gdyby to policzyć wyjdzie, że nad każdym zdjęciem pracowaliśmy około dwóch tygodni. Fotografie dotykają problemu deficytu empatii i braku zrozumienia tytułowych samobójczyń przez społeczeństwo. Kobiety, które w naszym mniemaniu powinny dawać życie - tu odbierają je sobie i innym. Jesteśmy w stanie rozprawić się z tym tematem
| ROZMOWA MIESIĄCA |
Joanna Rajkowska, jedna z najbardziej uznanych polskich artystek sztuk wizualnych. Autorka rzeźb, fotografii, rysunków, obiektów i instalacji. Jej znakiem rozpoznawczym stały się prace w przestrzeni publicznej. W 2007 roku została laureatką Paszportu „Polityki” w kategorii „sztuki wizualne”. W 2010 roku za swój dorobek artystyczny otrzymała Nagrodę Wielką Fundacji Kultury. Jej najbardziej rozpoznawalne prace to Palma - „Pozdrowienia z Alei Jerozolimskich”, ‚Dotleniacz”, „Dziennik Snów” czy ‚Pasaż Róży”.
samodzielnie? Nie potrzeba nam wskazówek specjalistów, psychologów? - Nie sądzę, żeby sztuka potrzebowała narzędzi, które ją tłumaczą. Moim zdaniem siła sztuki polega właśnie na tym, że tych narzędzi nie ma, albo że sztuka nas ich pozbawia. Przynajmniej ja taką sztukę uprawiam. Oczywiście, są prace które wymagają wiedzy i dokładnego zgłębienia ich kontekstu, by móc je właściwie odczytać, jednak świadomie rezygnuję z tych „podpórek”. Zdaję się na odbiorców - ich empatię lub jej brak. W przypadku „Samobójczyń” to właśnie empatia, ciało, fizyczność, pamięć ciała zostają aktywowane w taki sposób, by widz czy widzka poczuli ten rodzaj bezradności, który nadchodzi w obliczu dramatu, jakim jest samobójstwo. Nikt z nas nie ma w sobie skryptu - co zrobić z widokiem ciała rozerwanego w wyniku aktu samobójczego. Trudno znaleźć rytuał, który odpowie, jak się zachować. W pewnym stopniu religie pomagają się z tym rozprawić. Jednak wydaje mi się, że odpowiedź ciała jest bardziej ryzykowna i poprzez nią właśnie możemy dotknąć tej sytuacji. O nic więcej nie proszę widzów mojej wystawy, jak o tego rodzaju odpowiedź. W pewien sposób przyzwyczailiśmy się kojarzyć Pani prace z przestrze-
nią publiczną. Czy „Samobójczynie” również mogłyby być prezentowane na zewnątrz? Jak mogłoby to zmienić odbiór wystawy? - „Samobójczynie” to praca studyjna, taka, która powstaje w ciszy pracowni. Dochodzą do tego elementy technologiczne. Takich prac po prostu nie da się pokazać w przestrzeni publicznej. Po pierwsze, mogą nie przetrzymać warunków atmosferycznych. Po drugie, wymagają skupienia. Wymagają tego, by żadne inne konteksty nie mieszały się z ich znaczeniami i nie dopowiadały innych. Przestrzeń publiczna to wielość wątków, które zmieniają sam projekt i jego substancje. Np. palma w Alejach Jerozolimskich w Warszawie, to nie tylko palma. Sztucznych drzew na świecie są miliony. To jest wszystko to, co stanowią Aleje Jerozolimskie - ich historia i trauma, wszystko to, co się tam stało i co się dopiero stanie. Samo umieszczenie sztuki w przestrzeni publicznej wystarczy, by ludzie się do niej zbliżyli, by ją poznali? - Nie sądzę. Trzeba zacząć od tego, że obiekt - rzeźba czy obraz umieszczone w przestrzeni publicznej, niekoniecznie będą sztuką publiczną. Usytuowanie sztuki w przestrzeni publicznej jest pewnego rodzaju umiejętnością choreografii kontek-
stów. Utworzenia z nich spektaklu, który trwa 24 godziny na dobę, lekko zakrzywia czasoprzestrzeń i zmienia dany fragment miasta. Praca musi po prostu gadać z otoczeniem. To bardzo dynamiczny rodzaj sztuki, trzeba mieć wyczulone ucho i oko na to, co opowiada dany fragment miasta. Wystawiona w Szczecinie rzeźba Fryga Maurycego Gomulickiego od początku budziła kontrowersje, poczynając od jej wartości po stan techniczny. Nie została zaakceptowana, w końcu zniknęła z przestrzeni miasta. Artysta zawiódł? - Widziałam wizualizację Frygi podczas prezentacji w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Jej projekt wyglądał bardzo dobrze, nie wiem jak wyszła na żywo. Myślę jednak, że Maurycy miał po prostu strasznego pecha. Na niepowodzenie zawsze składa się wiele czynników, ...ale po kolei. Sztuka w przestrzeni publicznej zawsze jest droga, choćby ze względu na jej rozmiary. Pamiętam, że tworząc „Dotleniacz” w Warszawie, mieliśmy na jego realizację 80 tys. złotych, cały projekt pochłonął 200 tys., a i tak większość materiałów była sponsorowana, łącznie z liliami wodnymi. Taka suma to naprawdę nic na budowę ogromnego stawu i jego otoczenia. W przypadku Frygi chyba wszystko co mogło pójść źle,
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
35
| ROZMOWA MIESIĄCA |
poszło źle - łącznie z technologią realizacji. Maurycy opowiadał mi, że Fryga w pewnym momencie zaczęła pękać. To był gwóźdź do trumny. Ze sztuką publiczną jest też tak, że ona musi dobrze się starzeć, bo codziennie zmaga się z pogodą. Jeśli weźmie się to pod uwagę w procesie samego projektowania, niektóre efekty jak przebarwienia, zacieki czy obecność różnych żyjątek, może być pożądana. Projekt „Pozdrowienia z Alei Jerozolimskich”, czyli wspomniana już palma również mierzyła się z podobnymi problemami co Fryga, jednak przetrwała. W czym tkwiła różnica? W mentalności społeczeństwa? - Palma miała szansę przetrwać bardzo burzliwe lata rządów prawicy w Warszawie. Lech Kaczyński, który podobno osobiście nie znosił palmy, nie dał rady się jej pozbyć. Do jej obrony społeczeństwo powołało KOP, czyli Komitet Obrony Palmy. Nagle okazało się, że palma jest ważnym symbolem dla ludzi wykluczonych. Na protest przyszli wszyscy: od Zielonych, przez osoby zmagające
36
się z HIV, po społeczność LGBT. Jednak cały ten proces akceptacji trwał lata, musieliśmy mocno zagryzać zęby. Cena, jaką ponieśliśmy była wysoka. Przez pierwsze 5 lat regularnie stawaliśmy na rusztowaniach i naprawialiśmy palmę za własne pieniądze. To się odbywało w strasznych warunkach - wśród spalin i obelg kierowców, często całymi dniami, w mrozie czy skwarze. Mam wrażenie, że przetrwaliśmy, bo do końca nikt się nie zastanawiał, dlaczego to robimy. Co w takim razie „robi nam” szuka publiczna? Stawia pytania, prowokuje, komentuje czy może wskazuje lub rozwiązuje problemy? - Wydaje mi się, że ten rodzaj sztuki robi to wszystko naraz. Ja generuję zazwyczaj dodatkowy problem, wprowadzam jeszcze jeden punkt grawitacji, pewien rodzaj surrealnej optyki. W przypadku „Dotleniacza” na Placu Grzybowskim wszystkie wynikające z lokalizacji problemy zmieniły oś sporu. Nagle znalazł się język, w którym ludzie zaczęli mówić o Placu Grzybow-
skim w zupełnie inny sposób. Zaczęli inaczej o nim myśleć, widzieć go i słyszeć. Generalnie, każda skuteczna sztuka nie tylko mówi o naszych problemach, ale mówi o tym, jak my mamy się do rzeczywistości w ogóle, jak wygląda powierzchnia naszego styku ze światem. A co zrobić z takimi eksponatami jak pomnik smoleński projektu Jerzego Kaliny? Jego również powinniśmy traktować w kategorii sztuki? Ledwo go odsłonięto, a już zarzucono twórcy plagiat i obarczono konstrukcję hasłem „schody donikąd”. - Nie miałam okazji oglądać tego pomnika. Jesteśmy w trakcie przeprowadzki z Wielkiej Brytanii do Polski. Również mentalnej. Codziennie czytam The Guardian, rzadziej polską prasę. Mam spore zaległości. Dla mnie afera smoleńska i jej adoracja są trochę abstrakcyjne. Po za tym budowanie pomnika katastrofie, której najprawdopodobniej można było uniknąć, gdyby nie zawziętość Lecha Kaczyńskiego, to aberracja sama w sobie. Czemu tu się
| ROZMOWA MIESIĄCA |
Świat sztuki jest wielką pralnią brudnych pieniędzy. Uczestniczenie w nim wymaga silnych nerwów i umiejętności protestu w odpowiednich momentach. To trudna sytuacja, z której nie ma dobrego wyjścia. Z kolei pieniądze publiczne, które wydaje na sztukę Polska, są najprzyzwoitszą formą jej finansowania. Niestety, mamy prawicowe władze i spora część pieniędzy idzie w bezsensowne produkcje religijne, świątynia opatrzności rośnie w siłę. U władzy stoją ludzie, którzy istoty sztuki nie rozumieją.
kłaniać? Nie wiem. Tak naprawdę nie mam w sobie przestrzeni na myślenie o tym temacie. Jeśli inni artyści zaczęli wyciągać ręce w stronę tego tematu, to w końcu na któreś pokolenie spadnie obowiązek rozliczenia się z tą sztuką. Nie jestem w stanie uczestniczyć w tej histerii, bo jednak jest to po prostu histeria. Może nie jest to za dobra reakcja. Ale na razie czuję tylko lekki niesmak. Obecna polityka nie daje poczucia, że Polska jest dobrym mecenasem sztuki, że zna się na sztuce i potrafi się nią zajmować. Wystarczy przywołać głośny przykład zakupu kolekcji Czartoryskich - chaos i nieprzemyślane decyzje. To dobre wrażenie? - W Polsce odziedziczyliśmy wiele dobrych zwyczajów po komunizmie, np. utrzymywanie miejskich galerii. Tego już nie ma na zachodzie. Dla przykładu, sztukę w Wielkiej Brytanii do przodu popycha zdecydowanie prywatny kapitał. Wszystko przez prywatnych sponsorów, wielkie koncerny ich brudne łapy i brudną kasę. Dobrym
przykładem jest tu afera wokół fundacji Sacklerów, rodziny, która produkuje Oxycontin, opioid. Ich pieniądze są umoczone we krwi, w setkach tysięcy przedawkowań, w ludzkim nieszczęściu. Jednocześnie te pieniądze przepływają wielką falą przez świat sztuki. Świat sztuki jest wielką pralnią brudnych pieniędzy. Uczestniczenie w nim wymaga silnych nerwów i umiejętności protestu w odpowiednich momentach. To trudna sytuacja, z której nie ma dobrego wyjścia. Z kolei pieniądze publiczne, które wydaje na sztukę Polska, są najprzyzwoitszą formą jej finansowania. Niestety, mamy prawicowe władze i spora część pieniędzy idzie w bezsensowne produkcje religijne, świątynia opatrzności rośnie w siłę. U władzy stoją ludzie, którzy istoty sztuki nie rozumieją. To koszt systemu demokratycznego. Takie władze wybraliśmy jako większość, więc teraz za to płacimy. Musimy to przeczekać.
roku już nic nie produkować. Mam jednak kilka projektów, którymi będę musiała się jeszcze zająć. Mam na przykład obowiązki dotyczące projektu „Rydwan” z 2010 roku, który być może w tym roku odbędzie kilka podróży. Jednak prawda jest taka, że przez ostatnie miesiące byliśmy zakopani w pracy. W domu nie sprzątaliśmy od grudnia. Mój facet dotknął dziś pierwszego okna, które nie było myte chyba przez rok i nagle zobaczyliśmy, że za oknem jest zielono (śmiech). Moja córka pyta się mnie, kiedy będzie „dzień szwacza”, „dzień bawiacza” i „dzień odpoczywacza”. Obiecałam, że już niedługo, że podczas „dnia szwacza” uszyję jej sukienkę. I naprawdę marzę o tym, żeby się tym zająć, żeby zająć się domem i zwykłym życiem.
A zdradzi nam Pani nad czym obecnie pracuje? - Szczerze? Chciałabym w tym
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
37
Dlaczego tym razem powinniśmy odwiedzić TRAFO? Mrok - to słowo, które definiuje trwające obecnie wystawy w Trafostacji Sztuki. Minimalistyczne ekspozycje, uśpione w bieli sal, z którymi wiele osób bezzasadnie kojarzy miejską galerię, usunęły się z drogi, robiąc miejsce m.in. krnąbrnym praktykom Marte Gunnufsen i ciemności René Holma. Zaintrygowani? TEKST AGATA MAKSYMIUK / FOTO NATALIA SOBOTKA, FB: @FOTOSOBOTKA
38
| SZTUKA |
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
39
| SZTUKA |
Stali bywalcy Trafostacji doskonale wiedzą, że ile razy wejdzie się do galerii, tyle razy odkryje się w niej coś nowego. Z kolei osoby, które częściej bywają w galeriach handlowych niż artystycznych, powinny wiedzieć, że zadaniem tej instytucji jest integrowanie nas ze sztuką współczesną. W dobie nowych technologii i mediów społecznościowych realizacja tego celu jest prowadzona znacznie ciekawiej, niż przy pomocy znużonego przewodnika opowiadającego sennym głosem o wystawianych obrazach, rzeźbach i instalacjach. Ze sceptycyzmu można wyjść
40
małymi krokami, zaczynając od Facebooka Trafo i prowadzonych tam relacji na żywo z wernisaży, konferencji, koncertów i spotkań. Po rozeznaniu terenu warto stawić się osobiście, np. w niedzielę, kiedy wystawy w Trafostacji można zwiedzać za darmo.
#możesz się zdziwić Miejska galeria obecnie prezentuje trzy wystawy: „Flesh” – po-
| SZTUKA |
chodzącej z Norwegii Marte Gunnufsen, „Darkness” duńskiego artysty René Holma oraz „Samobójczynie” Joanny Rajkowskiej. Dwie pierwsze można oglądać do 20 maja. Drugą do 10 czerwca. Kto nie ma czasu przyjść w dzień, może przyjść w nocy. Dosłownie, bo 19 maja rusza Noc Muzeów w Szczecinie. Nie tylko ekspozycje będą czekać na zwiedzających, ale też Piotr Pawlak i Olo Walicki, którzy - choć współpracują ze sobą od ponad 20 lat w składzie Łoskotu - to w TRAFO po raz pierwszy zagrają koncert w duecie. To nie wszystko, bo 22 maja odbędzie się spotkanie poświęcone książce „Please kill me. Punkowa historia punka” Legsa McNeila i Gilliana McCaina. Dwa dni później, 24 maja zaplanowano wernisaż „Libertango” Antoniny Konopelskiej. Galeria nie zwalnia tempa ani na chwilę.
#możesz zobaczyć Jak widać wiele jest do odkrycia w najbliższych dniach. Najlepiej zacząć od tego, czego nie da się dotknąć, czyli mroku, który za sprawą 11 obrazów René Holma oraz instalacji złożonej z kilkunastu drzew i krzewów, a także lamp oraz trzymetrowej drabiny-neonu nabrał swojego kształtu. Obiekty obecne w przestrzeni ekspozycji odpowiadają obiektom zaprezentowanym na płótnach. Jednak by móc to zobaczyć, wzrok musi przyzwyczaić się do braku światła. - Prace mają wymiar zarówno fizycz-
ny, jak i psychologiczny - wyjaśniał René Holm. - Naturalna ciemność nastaje codziennie i w przypadku większości ludzi pomaga przygotować się do zasypiania. Jednakże noc, rozpięta między północą a piątą rano, to dla wielu osób czas bezsenności. Dla jednych to okres spoczynku w ciemności, dla drugich to trwanie w psychicznym koszmarze. Niejednoznaczny przekrój artystycznych doznań pozostawiła też w przestrzeni wystawienniczej Marte Gunnufsen. Połączyła ze sobą takie kanały komunikacji, jak wideo, fotografię i instalację. Elementy te wspólnie dotykają kwestii ludzkiej siły, cierpienia, religijności i winy. Gładko przechodzą w intymną strefę tematów dotyczących przemijania, cielesności oraz uprzedmiotowienia ciała czy oddania. Niegrzeczne rysunki serii „(W)ho’re Whore?”, autorstwa zaproszonych do projektu prostytutek kłują w oczy, a prezentacja praktyk bondage hipnotyzuje każdego. Pojawiają się też reinterpretacje słynnych utworów, jak „Ave Maria”, a także zaskakujące odniesienia do tradycji historii sztuki, m.in. do rzeźby gotyckiej. Najlepiej zobaczyć to na własne oczy. Właśnie dlatego warto w tym miesiącu udać się do TRAFO.
| KULTURA |
# nie możesz przegapić „Ania z Zielonego Wzgórza” w Teatrze Współczesnym Najnowsza sceniczna adaptacja najsłynniejszej powieści XX wieku dla dzieci i młodzieży. 11-letnią Anię przygarnia bezdzietne rodzeństwo – Maryla i Mateusz. Choć początkowo chcieli chłopca, wkrótce okazuje się, że to właśnie Ania Shirley miała całkowicie odmienić ich życie. Niepokorna, uparta, obdarzona niezwykłą wyobraźnią dziewczynka ściąga na siebie i Zielone Wzgórze niemało kłopotów… Reżyseruje Marek Pasieczny. 5 maja, Teatr Współczesny, godz. 17, bilety 26-35 zł
zaskoczy niejednego widza. Atrakcyjne lalki żyworękie, prowadzone przez aktorów na oczach widzów, nadadzą przedstawieniu dowcipny charakter i podkreślą dystans wobec baśniowej fantastyki. 19 maja, Pleciuga, godz. 17, bilety 15-30 zł
będzie można bezpłatnie zwiedzać szczecińska muzea i wiele innych instytucji kulturalnych, które dodatkowo przygotowały atrakcyjny program dla wszystkich uczestników. Formuła wydarzenia od lat pozostaje niezmienna, uczestnicy w ciągu kilku nocnych godzin zwiedzają różne instytucje i placówki, które często przygotowuja wydarzenia specjalnie na ten jeden dzień w roku. 19 maja, różne miejsca, wstęp wolny
Dominic Miller Band na Szczecin Music Fest
„Czerwony kapturek” w Pleciudze Historię małej dziewczynki, która dzielnie przemierza ciemny las, by dostarczyć chorej babci koszyk pełen pyszności, a potem zamiast babci natyka się na strasznego wilka, zna chyba każdy. Waldemar Wolański ten klasyczny tekst wzbogacił o 26 piosenek - żywiołowe tango, liryczny walc, skoczna polka a nawet energetyczny rock and roll sprawią, że klasyczna bajka
42
Trochę niesprawiedliwe i zbyt skrótowe jest nazywanie Dominika Millera „gitarzystą Stinga”. Prawdą jest jednak, że panowie pracują razem z wielkimi sukcesami nieprzerwanie od 27 lat. Najnowszy autorski album Dominika nosi tytuł „Silent Light” i został wydany przez słynną wytwórnię ECM, która sama w sobie jest symbolem najwyższej jakości. Na szczecińskim koncercie usłyszymy utwory z tej właśnie płyty, nie zabraknie też zapewne kilku utworów z repertuaru Stinga. 29 maja, Filharmonia, godz. 19, bilety 69-109 zł
Noc Muzeów 2018 Tegoroczna, szczecińska Noc Muzeów 2018 odbędzie się 19 maja. W jej ramach
„Dzieci z dworca ZOO” w Operze na Zamku Przejmujące losy nastoletniej narkomanki Christiane F. i jej rówieśników, z których wielu, nie mogąc zerwać z nałogiem, kończy swe życie tragicznie, od lat wywierają niezwykle mocne wrażenie na wielu pokoleniach. „My, dzieci z dworca ZOO” to światowy bestseller, który w formie książki i filmowej adaptacji niezmiennie porusza, a historia opowiadana przez główną bohaterkę nie traci na aktualności. 12 maja, Opera na Zamku, godz. 19, bilety 30-70 zł
| KULTURA |
W programie: opowieść o Wisławie Szymborskiej, czytanie poezji noblistki, prezentacja twórczości własnej. 17 maja, Zamek, godz. 17.30, wstęp wolny
rozrywkowej” – monodram w wykonaniu Wojciecha Tremiszewskiego. Opowieść o Adamie Mickiewiczu, który dogaduje się z Bogiem i schodzi na padół narodowy, by ponownie spróbować swych sił jako drogowskaz duchowy Polaków. Tym razem nie zamierza być tylko Poetą. Tym razem spróbuje zdobyć serca swych rodaków jako Komik. 12 maja, sala kina Zamek, godz. 19, bilety 35 zł
Hypnotic Brass Enemble na Szczecin Music Fest Wzorzec pozytywnej energii i pierwotnej siły muzyki, porwą do zabawy nawet najbardziej opornych! Hypnotic Brass Ensemble to najbardziej niesamowity i roztańczony kolektyw rodzinny, grający na instrumentach dętych! Są braćmi, synami trębacza Phila Cohrana, współpracownika legendarnej Sun Ra Arkestra. Uwielbiają koncerty klubowe, ale potrafią rozgrzać też publiczność wielkich imprez – grali na głównych scenach największych plenerowych festiwali, m.in. Glastonbury i Roskilde dla 100-tysięcznej publiczności. 11 maja, K4 - szczeciński loft kultury, godz. 20, bilety 49-59 zł
Spotkanie z Michałem Rusinkiem Szczeciński Salon Poezji zaprasza na spotkanie z Michałem Rusinkiem. To literaturoznawca, tłumacz, pisarz; doktor habilitowany nauk humanistycznych; sekretarz Wisławy Szymborskiej.
Kobieta zagrożona… Nie bójmy się słowa „recital”, nie bójmy się słowa „artystka”. Maria Dąbrowska wyśpiewa piosenki, przy których nasze mamy popłakiwały cicho w kuchni, waląc tłuczkiem w schabowego. Nawet w najbardziej niewygodnych butach wystąpi tak, jakby się w nich urodziła. Jeszcze nieoswojona, a już zagrożona. Kobieta. Człowiek. Razem z jedynym perkusistą podłączonym do rytmu wszechświata stworzą złocisty duet. Na ich niebie dwa słońca mogą płonąć jednocześnie. 12 maja, Teatr Współczesny, godz. 19, bilety 30-35 zł
Weekend z Wojciechem Tremiszewskim Zamek zaprasza na „Adama Mickiewicza liryczna próba odnalezienia się w branży
Podziel się z nami swoją opinią!
Wyślij maila lub napisz do nas na FB
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
43
| FILM |
# kino w maju w serialu „Narcos”, w ofercie są bardziej realistyczne obrazy). Tym razem mamy historię, kiedy Pablo poznaje piękną Virginię Vallejo (Penelope Cruz) – ambitną gwiazdę kolumbijskiej telewizji. To spotkanie odmienia serce nieobliczalnego przestępcy, który zakochuje się w nowo poznanej kobiecie. Wkrótce dziennikarka na własne oczy poznaje demoniczne oblicze mężczyzny - powiązania gangstera z kolumbijskimi rewolucjonistami, kulisy przemysłu kokainowego i potworności narkoterroryzmu. Coś jednak trzyma oboje przy sobie i nie pozwala im się rozstać.
Prawdziwa historia
na froncie wschodnim, staje się dla niego jasne, że jedynym sposobem na uniknięcie pewnej śmierci jest ucieczka z obozu. Peczerski staje na czele konspiracji, której celem jest ucieczka wszystkich osadzonych.
(D’après une histoire praie) 2017
Roman Polański sięga do kapelusza, miesza gatunkowe tropy i wyciąga swoją ulubioną odmianę thrillera z napięciem mocno podszytym erotyzmem. Delphine (Emmanuelle Seigner) to poczytna paryska pisarka, która od jakiegoś czasu cierpi na brak weny. Gdy pewnego dnia w trakcie podpisywania książek poznaje tajemniczą kobietę (Eva Green), jej życie zaczyna stopniowo zbaczać z wcześniej wytyczonego toru. Między kobietami rodzi się relacja, która z czasem z przyjaźni zmienia się w toksyczne uzależnienie. Delphine zaczyna tracić kontrolę nad swoim życiem, a wszystko co uważała dotychczas za pewnik, zmienia swe pierwotne znaczenie
Kochając Pabla, nienawidząc Escobara (Loving Pablo) 2017
Javier Bardem z wąsem i brzuszkiem, ucharakteryzowany na kolumbijskiego barona narkotykowego, wygląda przednio, ale czy z tej historii można wyciągnąć więcej niż proponuje Netflix? (nie tylko
44
Sobibór (Sobibor) 2018
Rosyjska produkcja z udziałem międzynarodowej obsady, m.in. aktorów z Polski i Francji. 14 października 1943 r. wybuchł bunt w obozie zagłady w Sobiborze na Lubelszczyźnie. 600 wycieńczonych więźniów podjęło próbę ucieczki, stając naprzeciwko uzbrojonym strażnikom. Po krwawej walce z obozu uciekło blisko 200 osób. 42 z nich doczekały końca wojny. „Sobibór” opowiada historię ostatnich tygodni przed powstaniem oraz samego buntu. Gdy do obozu trafia Aleksander Peczerski (Konstantin Chabienski) pułkownik Armii Radzieckiej, schwytany
Katyń – Ostatni świadek (The Last Witness) 2018
Trudno powiedzieć, czy to pierwszy z filmów zamówionych na Zachodzie przez polski rząd, „odkłamujący” wize-
| FILM |
runek Polaków, ale mamy do czynienia z brytyjskim thrillerem, stawiającym w centrum uwagi kluczowe wydarzenia dotyczące losów polskich żołnierzy podczas II wojny światowej. Powojenny Bristol. Dziennikarz Stephen Underwood (Alex Pettyfer) marzy o sławie i temacie, który wreszcie rozkręci jego karierę. Ta szansa rodzi się, gdy mężczyzna przypadkowo wpada na trop sprawy samobójstwa polskiego żołnierza przebywającego w lokalnym obozie dla uchodźców. Podążając za dziennikarskim instynktem, Stephen dociera do informacji o tym, co tak naprawdę wydarzyło się w Katyniu. Ich ujawnienie wpłynie na losy całej powojennej Europy.
Deadpool 2 2018
Po przeżyciu groźnego wypadku podczas serfowania, Wade Wilson (Ryan Reynolds) stara się spełnić swoje marzenia o sławie jako hodowca buldoga francuskiego, jednocześnie żyjąc w otwartym związku z ukochaną kobietą. Próbuje odzyskać swoją pasję do życia, toczy walki z wojownikami ninja i człowiekiem z metalu. Podróżuje po całym świecie, by odkrywać znaczenie rodziny, przyjaźni i by ubogacić swoje życie seksualne.
ta ukształtuje go na jednego z największych bohaterów sagi „Gwiezdnych wojen”.
Han Solo: Gwiezdne wojny historie (Solo: A Star Wars Story) 2018
Czy żyje na Ziemi człowiek, który byłby w stanie zastąpić Harrisona Forda w roli Hana Solo i sprawić, że fani zaakceptują jego postać? Ja w to zwyczajnie nie wierzę. Z pierwszych pomruków podczas produkcji wynika, że większość fanów też nie pała specjalnym entuzjazmem. Han Solo (Alden Ehrenreich) to autsajder, który podróżuje przez galaktykę swoim statkiem. Podczas śmiałych eskapad w głąb przestępczego półświatka poznaje wspaniałego Chewbaccę (Joonas Suotamo), swojego drugiego pilota. Spotyka też uzależnionego od hazardu Lando Calrissiana (Donald Glover). Wyprawa
Podziel się z nami swoją opinią!
Wyślij maila lub napisz do nas na FB
| MUZYKA |
TOP 10 albumów na maj by Jarek Jaz (MM Trendy)
Syny Sen (Latarnia rec.) W ograniczeniu skrajnych reakcji, któe nieustająco wywołuje synoska nawijka, średnio pomoże ciągłe zawodzenie: czy to taka ironia czy oni może tak na poważnie? Wrażliwi blokersi czy jednak zadanie domowe chłopaków z ASP? Prawilni wielbiciele krajowej odmiany gatunku odsądzają Synów od czci i wiary. Bardziej progresywny element narzeka z kolei na językowe skojarzenia z najmroczniejszymi zakamarkami niebuszewskich osiedli. W sieci na przemian jęki rozpaczy w brutalnym splocie ze skrajnym zachwytem. Prawda leży po środku? Niekoniecznie. Tak, jak przed trzema laty wprowadzający w synoski świat „Orient”, tak i dziś „Sen” kupuje się albo w całości albo wcale. Poezja Piernikowskiego to w końcu nie rurki z kremem czy inny Taconafide. Beatmakerskie popisy 1988, ślizgające się po inspiracjach z najlepszych momentów abstrakcyjnej elektroniki, dalekie są z kolei od przesłodzonych trapowych landrynek. To zestaw dla wyznawców, którym niniejszym przyznaję, jestem od zarania i podpisuję się pod tym quality primeshitem obiema rękami. Chwała białasom.
DJ Krush Cosmic Yard (Es.U.Es Corporation) Bohaterowie bywają zmęczeni. Ponad ćwierć wieku na scenie potrafi człowieka poważnie zmarnować, mimo że wciąż ma pazura i potrafi nim na serio podrapać. Po ubiegłorocznym, hardkorowym „Kiseki”, na którym tonu nadawali japońscy raperzy nawijający na beatach
46
Krusha, Mistrz zwolnił i wrócił do tego, z czym najbardziej kojarzony był przez całe lata. Przestrzennych, abstrakcyjnych beatów, naturalnie odpływających w kierunku jazzu czy elektroniki. Wśród gości tym razem bez szybkostrzelnych rymotwórców. Zamiast nich jazzowy trębacz Toshinori Kondo, z którym Krush nagrywał w bardziej płodnych latach swojej kariery, sporo zadumy, dymu, ale za to mało ognia. Pisanie o odgrzewanych kotletach w przypadku Krusha to co najmniej świętokradztwo, ale Mistrz powinien udać się na zasłużony wypoczynek w jakieś odosobnione miejsce medytacji. Wypuszczanie słabych płyt co kilka miesięcy ani nie podreperuje portfela, ani nie zapewni wiecznej chwały. Naciągana trójka z plusem powinna być wystarczającym upomnieniem dla prymusa.
ki. Może jej obecność na ścieżce dźwiękowej „Zaginionej autostrady” nie byłaby wcale nadużyciem? Może to doskonale wyważone proporcje pomiędzy freejazzową wariacją a tonującym to, co nieokiełznane space rockiem. Może to tajemnica czająca się w doskonałej okładce i ukryta w brzmieniu pojawiającego się gdzieniegdzie kobiecego wokalu. A może wreszcie wyśmienita produkcja przypieczętowana doskonałym, sterylnym brzmieniem. Masterpiece.
doskonałych pomysłów, a nawet dwóch oddzielnych mikrocykli w ramach jednej albumowej playlisty, niesie on ze sobą bezpretensjonalną piosenkową lekkość. Sporo wnoszą do tego projektu licznie zaproszeni goście, m.in. członkowie grup Bon Iver, Beirut czy The National, ale też flirt z klubowymi brzmieniami spod znaku wonky czy footwork. Pełna paradoksów, angażująca propozycja.
Sons of Kemet Your Queen is Reptile (Impulse)
Lonker See One Eye Sees Red (Instant Classic) Mamy maj, na zewnątrz szczęśliwie od dłuższego czasu wiosna, a życie co chwile przynosi wyjątkowe wrażenia w postaci muzycznych premier. Nie ma potrzeby budować na tę okoliczność oddzielnych obozów: Polska i reszta świata, a to dlatego że dźwięki pojawiające się z dużą regularnością na wschód od Odry w niczym nie ustępują tym z mitycznego niegdyś Zachodu, czego Lonker See jest najlepszym przykładem. Może lepiej wybrzmiałoby to zdanie w ramach podsumowania, ale wzorem Hitchcocka, który zaczynał z reguły od trzęsienia ziemi, warto powiedzieć to od razu. Ten album wyląduje wysoko w podsumowaniach 2018 roku i to nie jedynie pośród mojego ulubionego zestawu płyt. Co tu tak urzeka? Może to „filmowa” transowość tej muzy-
Mouse on Mars Dimensional People (Thrill Jockey) Kontakt z Mouse on Mars urwał mi się gdzieś na doskonałym „Idiology”, czyli w czasach, kiedy internet nie był jeszcze tym, w jaki sposób dziś o nim myślimy. MoM kojarzony był wówczas z awangardową elektroniką, techno czy IDMowymi futureskami. 17 lat później, podczas nieoczekiwanego spotkania z „Dimensional People”, zostaję zaskoczony niesłabnącą (mimo upływu lat) werwą duetu, nieokiełznaną fantazją i zupełnie świeżymi pomysłami. Co szczególnie zaskakujące, płyta pełna jest żywego instrumentarium, skręcających w stronę jazzu rozwiązań rytmicznych, akustycznego brzmienia i wokali. Mimo natłoku naprawdę
Wyzywanie faszystów, pokazywanie środkowego palca torysom, kopniak w tyłek brytyjskiej monarchii. Czyżby punk wracał w swojej najbardziej nieokrzesanej formie? Nic z tych rzeczy. To zbuntowani przeciwko klasowej niesprawiedliwości i rasowej dyskryminacji jazzowi muzycy rozpętują tu bardzo gorącą dyskusję o tym, jak dalece monarchia odległa jest od tego, czym ich zdaniem być powinna. Słowa znaczą tu wiele, tym bardziej, że zamiast tytułowej gadziej (gadziny?) królowej, podsuwają propozycje pań, spośród których każda ma moralne prawo zasiadać na tronie (w tytule każdego z numerów widnieją nazwiska aktywistek, z których historią warto się zapoznać). Muzyka? Pełna inspiracji od Karaibów, przez Nowy Orlean po Londyn, z masywną grą dwóch perkusistów, tuby i przede wszystkim saksofonu Shabaki Hutchingsa, czyni z jego formacji jedną z bardziej radykalnych muzycznych propozycji ostatnich tygodni. To nie odjechany Sun Ra czy uwznioślony Kamasi Washington. To afrykańsko-karaibska petarda zwana Sons of Kemet!
| MUZYKA |
by Milena Milewska (Radio Szczecin)
Jean Grae & Quelle Chris Everything’s Fine (Mello Music Group) Na okładce sielska stylizacja niczym z amerykańskich przedmieść, gdzie każdy postawił obok swojego domu biały płotek. Tytuł dopełnia ten obrazek - skoro „wszystko jest w porządku”, to chyba zapowiada się optymistyczna płyta... Wystarczy, że wciśniemy play i już wiemy, że to raczej pięćdziesiąt pięć minut z sarkazmem, satyrą i przewrotnymi komentarzami na otaczającą nas rzeczywistość. Bardzo utalentowani raperzy, a do tego także narzeczeni Jean Grae i Quelle Chris - przedstawiają w krzywym zwierciadle nasze zobojętnienie, czy oszukiwanie samych siebie. To nic, że wokół tyle niesprawiedliwości, czy cierpienia - jest super, a skoro coś nas nie dotyczy, to przecież nie musimy reagować - uśmiechnijmy się, zrelaksujmy, wyciszmy wiadomości. Powtarzajmy, że wszystko jest w porządku - i to tytułowe zapewnienie wraca na „Everything’s Fine” jak bumerang, brzmiąc coraz bardziej karykaturalnie w otoczeniu trudnych tematów, czy surowych i metalicznych beatów. Chociaż ciężko powiedzieć, że wokół nas wszystko jest OK, to akurat z tym albumem jest zupełnie odwrotnie.
Tom Misch Geography (Beyond the Groove) „Grasz, nieważne, czy dzięki temu zarabiasz. Musisz oddychać muzyką. To twoja poranna kawa, twoje jedzenie. Dlatego zostajesz artystą.” Taką instrukcję dostajemy od Toma Mischa, gdy tylko odpalamy „Geo-
graphy”. Nietrudno uwierzyć, że ten dwudziestodwulatek z Londynu rzeczywiście tak uważa. Całe jego życie było związane z dźwiękami - już jako nastolatek zaczął wrzucać pierwsze utwory na Soundclouda, aż w końcu doczekaliśmy się debiutu, gdzie do głosu dochodzą inspiracje J Dillą, jak i Nilem Rodgersem. Geografia Toma prowadzi nas w podróż od Paryża (odprężające „Lost in Paris”), przez (co wynika z samego tytułu) taneczne „Disco Yes”, czy sentymentalne „Movie”. Wychodzi z tego wakacyjny road trip, bo mam wrażenie, jakby większość kompozycji pachniała świeżo skoszoną trawą i raziła słońcem. W tym chłopaku pokładano spore nadzieje - bardzo ciekawie zapowiadały się jego kolejne epki i single, a też nie każdemu udaje się zaciągnąć do studia De La Soul. „Geography” spełnia te oczekiwania z nawiązką, a ja już czekam na dalsze muzyczne wypady.
w akademiku, grał w zespole Solange, by potem zostać jego dyrektorem muzycznym. Była też współpraca z Devem Hynesem i w końcu starannie przemyślany start solo. Promują go retro zdjęcia z wyrazistymi barwami, jeansowymi ciuchami i telefonem stacjonarnym. A muzycznie - syntezatory wtórują harmoniom r’n’b, psychodelicznym balladom i funkowym gitarom. Bryndon najwyraźniej kocha lata osiemdziesiąte, jak i ówczesną modę. Kocha też George’a Clintona (z jego alter ego wziął pomysł na pseudonim). Niezaprzeczalna i być może najbardziej słyszalna jest także jego miłość do Prince’a. Pomyślicie - ile mieliśmy już płyt zainspirowanych dekadą weluru i kreszu? Pewnie wiele. Ale mi zawsze brakuje na scenie pozytywnie zakręconych dziewczyn i chłopaków. Mam też deficyt dobrego funku, a utwory takie jak „Black Diamond”, „Language”, czy „Hands Off” całkiem nieźle wynagradzają takie braki.
fobicznym klimatem. Jest i trochę oddechu - szczególnie dzięki jazzującym podkładom i obserwacjom o związkach, czy dorastaniu. Nostalgia i rodzinne opowieści biorą tu górę, w końcu zdjęcie ze wspomnianej okładki zrobiono w kuchni babci rapera. „CARE FOR ME” to bardzo osobista, dobrze napisana płyta. Śmiała i szczera do bólu.
Space Invadas Wild World (Invada Records)
Saba CARE FOR ME (Saba Pivot)
Starchild & the New Romantic Language (Ghostly International) Kolejny w tym zestawieniu dwudziestoparolatek, dodajmy, że już może się pochwalić imponującym résumé. Jeszcze mieszkając
Wśród różnych wątków na drugim albumie Saby pojawia się komentarz dotyczący przemysłu muzycznego. Według rapera przypomina on taśmę produkcyjną - powstają na niej artyści jak od linijki i nijakie, „szare” single („Grey”). I chociaż szarość bije też z okładki „CARE FOR ME”, to na pewno nie ma to nic wspólnego z miałkością, czy powtarzalnością. Może ten chłopak z Chicago nie zasypuje nas wszystkimi kolorami tęczy, ale wynika to raczej z tekstów. Inspiracją do ich napisania było morderstwo kuzyna Saby - powraca więc motyw śmierci, idący w parze z dusznym i klaustro-
Tak to już jest, że wszystko, czego dotknie Steve Spacek, zamienia się w złoto - czy tworzy solo, w Spacek, czy jako Space Invadas. Na ten krążek czekałam nieprzerwanie od 2010 roku - dokładnie od momentu, gdy usłyszałam ich debiut „Soul:Fi”. Na pewno nie jest to bezrefleksyjna elektronika, ani wymuszone retro, bo taką mamy teraz modę. Katalyst i Spacek idealnie zestawiają nowoczesne brzmienie z tym, co najlepsze w starociach. Bujają latynoamerykańskimi rytmami w „Don’t Ever Look Back”, nadają nowych kolorów utworowi The Impressions w „Now That I Know” i pięknie relaksują w „Say Something”. Z jednej strony mamy zaśpiewy jakby wyjęte z sesji nagraniowych z lat 60., z drugiej przestrzenne podkłady i wolność w dobieraniu dźwięków i gatunków. Niestety nie takie albumy zgarniają Grammy i inne statuetki, czy wyróżnienia, a akurat Space Invadas zasługują na wszelkie możliwe nagrody i pochwały. Nie często znajduje się płytę, na której wszystko aż tak się zgadza.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
47
| MUZYKA |
Tego dnia w klubie będzie ogień! Współpracowali z Erykah Badu, Princem czy Gorillaz. 11 maja Hypnotic Brass Ensemble przyjadą do Szczecina, by dać z siebie wszystko podczas koncertu w ramach Szczecin Music Fest. Na żywo obiecują ognistą i taneczną atmosferę, ale dziś ten rodzinny zespół opowiedział nam o swojej muzycznej drodze, inspiracjach oraz bogatych planach na przyszłość. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO MATERIAŁY ORGANIZATORA
Muzykę piszemy wspólnie, ale jest w niej indywidualność każdego z nas. Są wśród nas fani hip hopu, soulu, r&b, klasyczni rockowcy i wszystko to znajduje odzwierciedlenie w naszej kreatywności.
11 maja zagracie koncert w szczecińskim klubie K4 przy ul. Kolumba w ramach festiwalu Szczecin Music Fest. Jaki program przygotowujecie? Będziemy wykonywać niektóre bardziej optymistyczne melodie z naszych klasyków ... War, Balicky Bon, itp. A także kilka ostatnio napisanych przez nas utworów, które wciąż są na etapie tworzenia. To będą numery z naszego następnego longplaya, którego wydanie planowane jest na zimę 2018. Płyta ma mieć tytuł „Bad Boyz of Jazz”. Ogólnie rzecz biorąc, to co zamierzamy zagrać w Szczecinie, to będzie zestaw na szałową imprezę. Jak byście opisali swoją muzykę, brzmienie? W jednym z wywiadów nazwaliście ją „hypnotic”. - Nasze brzmienie oparte jest na tonach, w których każda
48
nuta, którą zbiera ucho, powoduje zmianę w naszym sposobie myślenia. Połączenie nut i rytmów powoduje to samo, ale jeszcze silniej. HYPNOTIC ma po prostu podkreślić naszą mentalność i cel, jakim jest przekazanie naszego brzmienia publiczności. Kojarzeni jesteście z jazzem i hip hopem, ale nie skupiacie się wyłącznie na tych gatunkach muzycznych. Lubicie sięgać dużo dalej. - HBE uważa, że kategorie muzycznych „gatunków” są nowoczesnym wynalazkiem, wymyślonym przez przedstawicieli branży muzycznej, ale na szczęście nie utrzymały się w ostatnim dziesięcioleciu. Sami piszemy cały nasz repertuar i można w nim znaleźć rzeczy, które można by uznać za jazz, pewnie hip hop, rock’n’roll, blues, a nawet salsę.
Wasz ojciec, Keelan Phil Cohran, jest cenionym muzykiem jazzowym. Wy jesteście w zasadzie zespołem rodzinnym. Czy to było naturalne, że zwiążecie swoją przyszłość ze sceną? - Nasz ojciec kilka dekad temu miał plan związany z wszystkimi chłopakami i chociaż niektóre aspekty tego planu uległy zmianie, Hypnotic Brass Ensemble jest jego produktem. Keelan Phil Cohran nauczał wielu początkujących artystów w latach 60. i 70. Od Chaka Khan do Pharoahs, którzy później stali się Earth Wind & Fire, ale każdy z nich podążał własną drogą, korzystając z lekcji naszego ojca. Ojciec chciał mieć zespół, który od samego początku mógłby zaistnieć, bazując na muzyce, nauce, historii i kulturze światowej, a my spędziliśmy dzieciństwo na tym, aby spełnić jego marzenie. Z ulic Chicago trafiliście na sceny całego świata. Trudno było to osiągnąć? - Oczywiście, bardzo trudno było zacząć na ulicach i przenieść się na scenę światową, ale to było zawsze naszym celem. Każdy ruch, który zrobiliśmy, miał nas zaprowadzić na rynek muzyczny, jako opozycję do aktualnych trendów. Utrzymanie autonomii również było trudne. Mieliśmy propozycje występowania jako zespół rezerwowy podczas dużych wydarzeń, a także w dużych wytwórniach, takich jak
| MUZYKA |
Atlantic. Od samego początku nalegaliśmy na prezentowanie własnej, oryginalnej muzyki i nie trzymanie się żadnych linii gatunkowych. Chcieliśmy być dominującą częścią występów scenicznych. Dzięki naszej kreatywności pokazywaliśmy, jaką wartość mają nasze kompozycje i nasze koncerty. Nie gracie wyłącznie ze sobą. Co daje Wam granie z innymi ludźmi? Nowe inspiracje? - Zawsze byliśmy zespołem - od dzieciństwa. Chociaż wszyscy mamy solowe projekty i grupy, nie „wynajmujemy” naszych muzyków. Naszym celem jest utrzymanie monopolu na najlepsze koncerty w branży. Jeśli którykolwiek z naszych członków pojawi się na scenie ... efekt brzmi „HYPNOTIC BRASS”! W zespole jest Was ośmiu. Potraficie tworzyć muzykę bez artystycznych konfliktów? - Na pewno nie możemy i nie chcielibyśmy,. Konflikt jest elementem demokracji. Piękno współpracy polega na tym, że każdy chce się wysunąć na pierwszy plan, każdy walczy o wyeksponowanie swoich pomysłów, a w końcu to, co masz, jest przypadkową doskonałością. Wszyscy jesteśmy synami naszego ojca (on był liderem zespołu i ścisłym kompozytorem) i wszyscy mamy różne osobowości, chociaż jesteśmy rodzeństwem, więc konflikt istnieje. Nasza mama zwykła mawiać „coś, co nie może się zgiąć, pęknie”, a my żyjemy według tej maksymy. Tak wiele grup się rozpadło, ponieważ nie pozwalały sobie na konflikt, a my gramy od 15 lat jako zespół, ponieważ nie uciekamy od konfliktu. Lubimy mówić,
że nasz muzyczny proces twórczy przypomina w 70 procentach kłótnię, a w 30 procentach się zgadzamy. Każdy artysta chce stworzyć coś, czego nikt wcześniej nie zrobił. Wasz styl jest wyjątkowy. Jak go wypracowaliście? - Stworzyliśmy unikalny styl, robiąc dokładnie to, co zbudował w nas nasz nauczyciel, kiedy dorastaliśmy. Polega to na tym, żeby wydobyć to, co jest wewnątrz nas. Tego nie znajdziemy nigdzie na całym świecie, bo świat jest taki sam dla każdej żywej istoty, a nasza wyjątkowość jest tylko w nas. Odcinamy się od głównych nurtów muzycznych i przeciwstawiamy ustalonym koncepcjom teorii muzyki w każdym możliwym punkcie. Jest to dla nas naturalne. Pracowaliście z takimi artystami, jak Erykah Badu, Prince, Gorillaz i nagraliście świetne albumy. Kto z nich był dla was najważniejszy? - Każda współpraca z innymi artystami jest wyjątkowa. Przeboje De La Soul były dla nas wyjątkową wartością, kiedy dorastaliśmy i do tej pory mają dla nas znaczenie. Pete Rock, Flea z Red Hot Chili Peppers, Damon Albarn aż do Snoop Dogga, wszyscy są absolutnie wyjątkowi. Prince był niewiarygodny, osobiście poprosił nas, abyśmy go wspierali w Irlandii, a potem zabrał nas w trasę. Klasyk! Jakie są podobieństwa między Wami i artystami, z którymi współpracujecie? - Wszyscy jesteśmy podobnie myślącymi osobami, nawet jeśli chodzi o te same wybory życiowe, te same podstawy muzycz-
ne i podobną grupę fanów. Jest spory ruch artystów, którzy przeciwstawiają się plastikowej maszynie showbiznesu, którzy są oryginalni, mają coś do powiedzenia. HBE ma tendencję do pracy z artystami, którzy są mimowolnymi członkami tej grupy. Są tacy artyści, z którymi chcielibyście pracować w przyszłości? - Tak, chcielibyśmy pracować z takimi artystami, jak Stevie Wonder, Carlos Santana, Raphael Sadiq, Pharrell Williams…wszystkimi fajnymi muzycznymi kolesiami. Co jeszcze chcielibyście osiągnąć? - Co jeszcze można zrobić dla HBE? Przejście z ulicy na scenę światową było tylko początkiem. Teraz jesteśmy na etapie, w którym chcemy występować na estradach całego świata, spotykać się z fanami i umacniać naszą markę. Ostatecznie chcemy założyć międzynarodową akademię muzyczną skupioną na młodzieży, którą będziemy uczyć tego, co wszczepił nam nasz nauczyciel. I tak aż do 80-tki ... haha. Co myślicie o polskiej publiczności? - Polska publiczność świetnie się bawi ... aż 5 naszych najlepszych koncertów wszechczasów, to były koncerty w Polsce. Każdy jest zainteresowany wszystkimi aspektami występu - od instrumentalnego podkładu po wybór piosenek. Publiczność w żadnym kraju nie porusza się i nie reaguje fizycznie na nasze występy tak, jak to robią widzowie w Polsce. Tańczą nawet, gdy ustawione są siedzenia i głośno odpowiadają na to, co słyszą ze sceny. Energia tłumu jest olbrzymia.
Hypnotic Brass Ensemble - Najbardziej niesamowity i roztańczony kolektyw rodzinny grający na instrumentach dętych. Są braćmi, synami trębacza Phila Cohrana, współpracownika legendarnej Sun Ra Arkestra. Płytowy debiut HBE miał miejsce w 2004 roku. Ich najpopularniejszy utwór „War”, trafił na ścieżkę dźwiękową kinowego hitu „Igrzyska Śmierci”, ale w głębi ducha cały czas czują się niepokorną i zwariowaną kapelą uliczną.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
49
| LITERATURA |
Coraz mniej w nas otwartości Szczecinianka Urszula Orlińska-Frymus od lat bada kwestie tożsamości. Właśnie wydała książkę „Dziadko”, inspirowaną wspomnieniami o swojej rodzinie. Książka nietypowa, porusza bardzo aktualne problemy, dotykające nie tylko naszej społeczności. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ
„Dziadko” to historia rodzinna? - Trochę. Można powiedzieć, że to są takie przypominajki o dziadku, który w zasadzie mnie wychowywał i spędzał ze mną moje dzieciństwo. Po latach zaczęłam sobie układać różne wspomnienia w jedną całość i powstała historia, czy może historyjka, opowiastka. Później moja przyjaciółka postanowiła to zilustrować. Trochę się bawiłyśmy tym pomysłem. Od jednej ilustracji do drugiej powstała książka „Dziadko”, która trafiła do marszałka jako projekt powszechnego edukowania młodzieży. Jest to projekt dotyczący tożsamości szczecinian: kim jesteśmy, kim będziemy i kim byli nasi dziadkowie. Dlaczego Twój dziadek okazał się tak ważną inspiracją? - Życie mojego dziadka mogłoby być inspiracją na coś większego do napisania. On nigdy nie opowiedział o swoim życiu w całości. Ułożyłam sobie w głowie jego życiorys tylko przez pewne wspomnienia i aluzje. Poprzez zdjęcia i rzeczy, które po nim zostały. Te przedmioty stworzyły jego biografię, która bardzo silnie wpłynęła na moją tożsamość. Jak on o tym mówił? - Niewiele mówił. To były niuanse, o których piszę, ale nie chcę wszystkiego zdradzać czytelnikom. Pamiętam fragmenty rozmów, kiedy dziadek spotykał się ze swoimi znajomymi. Dopiero jako dorosła osoba zaczęłam rozumieć sens pewnych słów, wypowiedzi. To była dla niego trudna II wojna światowa i trudny przyjazd na Ziemie Odzyskane do małego poniemieckiego miasteczka. Mówiłaś, że ta relacja wpłynęła na Twoją tożsamość. W jaki sposób? - Od lat zajmuję się pojęciem tożsamości i bardzo boję się określeń: jestem Polakiem od pokoleń. Takiego hermetycznego zamknięcia, prawie nacjonalistycznego. Bo co to oznacza właściwie? Jak drążę takie tematy z bliskimi, czy na warsztatach z młodzieżą, daję im możliwość rozpracowania swojej historii. I okazuje się, że oni są zaskoczeni, bo wychodzi na to, że nie jest tak, jak dotąd myśleli. Myślą o sobie: jestem szczecinianinem od wielu pokoleń, a tu okazuje się, że wcale nie, bo babcia przyjechała z Wilna, a dziadek był urodzony za Kłodzkiem. Poprzez rozmowy uczę ich o tożsamości, akceptacji, pacyfizmie i antysemityzmie.
50
Wydawałoby się, że skoro Szczecin jest miastem wielokulturowym, napływowym, to powinien być bardziej tolerancyjny od innych. Jak jest naprawdę? - Szczecin nie jest tolerancyjny. Kiedyś szłam ulicą i zobaczyłam sklep, w którym na wystawie wisiał dres z napisem „Wszyscy zdechną, Pogoń zostanie”. Przeraziłam się tego nacjonalistycznego zamknięcia właśnie w Szczecinie. Wcale nie jesteśmy otwarci i kosmopolityczni. Wyjątkowo nie jesteśmy. Jak bardzo wyjątkowo? - Teraz jest duże przyzwolenie przez rząd na mowę nienawiści. I ja mam wrażenie, że u nas, przy granicy, jest to szczególnie widoczne. Spotykam się z młodzieżą, słucham, co oni mówią, czytam, co piszą i trochę się dziwię. Co takiego mówią? - Na przykład, że Szczecin jest od wieków polski i ma być tylko dla Polaków. Nie będziemy wpuszczać do niego imigrantów. Oczywiście, zdarzają się przypadki otwartości, ale mam wrażenie, że jest ich coraz mniej. Może dlatego, że dorasta pokolenie wychowywane w nacjonalistycznym światopoglądzie? - Jest mi smutno z tego powodu. Dlatego cieszę się, że udało się dotrzeć z moją książką do marszałka, który jest mecenasem całej tej sprawy. Dał zielone światło na lekcje o patriotyzmie i tożsamości. To było przyczynkiem do ukończenia tej książki i założenia wydawnictwa Chatulim. To, że Polacy nie lubią Niemców w Szczecinie zawsze było widoczne. Natomiast antysemityzm nie rzucał się w oczy tak bardzo. - Od lat zajmuję się tematyką Holocaustu, filozofii nazizmu i ludobójstwa. Obserwuję, jakie konotacje ma młodzież z określeniem Żyd. Czasami jestem zszokowana. Bo kiedy 18-latek powtarza, że Żyd jest niedobry, bo kradnie kamienice, a nie jest w stanie zagłębić się w ten temat czy podać konkretów, to daje mi impuls, żeby działać dalej. Uczyć tolerancji. Rozmawiać o tym, kto to jest Żyd, kto to jest Muzułmanin. Oprócz tego robimy z Moniką Kreft (ilustratorką) zajęcia artystyczne. Młodzież robi zabawki związane z daną społecznością. Monika rozmawia z młodzieżą poprzez wspomnienia o dzieciństwie. Na przykład polskie dzieci bawiły się cymbałkami, a szczecińskie dzieci żydowskie bawiły się drejdlami. Analizujemy też historię.
| LITERATURA |
Urszula Orlińska-Frymus Ukończyła szkołę dla emigrantów w Izraelu oraz podyplomowe studium nauki o Holokauście na Uniwersytecie Warszawskim, autorka reportaży z Izraela i Japonii, zakochana w Harukim Murakami.
Czy wszyscy wiemy na czym stoi Książnica Pomorska? Ludzie nie wiedzą, że była tu synagoga. Mam wrażenie, że nasze działania przynoszą skutek, choć na początku jest wrogość. Przyszły dwie wariatki z jakąś fiksacją na narodowość, ale po dwóch godzinach młodzież się otwiera. Jak na terapii psychoterapeutycznej. Zresztą często mamy takie zwroty – dzieciaki mówią, że było super, że dopiero teraz mogli o tym pogadać tak szczerze. Skąd w nas tak duży antysemityzm? - Może dlatego, że Polacy i Żydzi są jednym narodem. Stworzyliśmy sobie wojnę wewnętrzną i udajemy, że chcemy się rozdzielić, a tak wcale nie jest. I nie potrafimy się przyznać do błędów. Nie potrafimy uderzyć się w pierś za to, co zrobiliśmy. Niechęć była w nas zawsze. Jak spojrzymy na przedwojenne endeckie gazety, to antysemityzm był ogromny. - Bo jest na to przyzwolenie z góry. Media i rząd uczą społeczeństwa pewnych zachowań. Jeśli w gazecie napiszemy, że Żyd jest zły, bo ma sklep i zabiera nam pracę, to połowa społeczeństwa powie: o, faktycznie. Od wieków było tak, że człowiek bał się tego, co obce. Jeżeli coś poznajesz, to przestajesz się bać. Może my tylko udajemy tolerancyjnych, ale nie lubimy obcości. Ale to nie bierze się z niczego. Musi trafić na podatny grunt i kiedy ludzie dostają przyzwolenie, to z nich wychodzi. - Jestem zwolenniczką teorii, że ludzie są źli z natury. Uczymy się pewnych zachować socjalnych i pewnego ułożenia wobec drugiego człowieka, ale tak naprawdę zło bardzo łatwo z nas wy-
dobyć, czego przykładem jest Holocaust. Może niechęć Polaków do „obcego” bierze się z pomieszania kompleksów z poczuciem wyższości. - Kompleks Polaka mieliśmy od zawsze. Poczucie wyższości też w nas występuje. Ja to nazywam „syndromem polskości”. Wielu z nas chce się wyrwać z ziemi, z której pochodzi, ale ta mityczna ziemia ojców ciągnie go z powrotem. Czy o tak trudnych sprawach można Polakom mówić poprzez taką książkę? Roberto Benigni zrobił komedię o obozie koncentracyjnym, ale to jest Włoch. A Polacy o sprawach poważnych chcą mówić tylko poważnie. - Ależ moje książeczki są poważne. Jest w nich tylko więcej ilustracji. A to jest próba. Jaki będzie odbiór społeczny, przekonamy się po kilku tygodniach. To nie jest książeczka dla dzieci. Jest napisana tak, żeby czytały ją całe rodziny. Jak robiłyśmy research z ilustratorką, okazało się, że książka dobrze funkcjonowała we wspólnym czytaniu rodzinnym. Jeśli rodzina miała czas wspólnie poczytać i podyskutować, to efekt był pozytywny. Dobrze jak jest moderator do odczytywania tej opowiastki. W szkołach średnich jest trochę inaczej. Pracujemy na warsztatach na innych materiałach, a książki są rozdawane na końcu. Są podsumowaniem tematu. Następna książka będzie o wywózkach na Sybir. Kiedy się ukaże? - Mam nadzieję, że to będzie maj.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
51
#prezentacja
| KULINARIA | MM Trendy rekomenduje
5 miejsc,
które trzeba 5 wyjątkowych odwiedzić miejsc, które będąc powinieneś z w Szczecinie będąnać
#1
Public Fontanny Śródmieście aleja Papieża Jana Pawła II 43 www.public.szczecin.pl Proste formy znalazły swoje stałe miejsce w centrum Szczecina za sprawą restauracji Public Fontanny. Niebanalny projekt kulinarny zwraca na siebie uwagę miasta już od 12 lat. Tradycja jaką udało się stworzyć wokół Public Fontanny sprawia, że lista stałych bywalców jest naprawdę długa. Wśród nich są osoby związane ze światem kultury i sztuki czy biznesu. Bywają dni, kiedy lokal pęka w szwach. Wtedy przydaje się rezerwacja. Kucharze poruszają się po minimalistycznej stylistyce z prawdziwą finezją. Na dodatek mają do dyspozycji wysokiej jakości produkty, jak choćby ekologiczne warzywa ze sprawdzonego źródła. Ich propozycje mają autorski charakter. W karcie specjalne miejsce zajmują dania wege. Choć na wyróżnienie zasługują również sezonowe propozycje, m.in. łosoś jurajski w roli głównej. Przyjemność jedzenia tu mieli wysłannicy Gault&Millau, prestiżowego Żółtego Przewodnika ukazującego się we Francji od lat 60. Za ten posiłek restauracja została uhonorowana miejscem w legendarnej książce. Zaglądając do niej,
52
można znaleźć opisy miejsca oraz dań, które najbardziej smakowały recenzentom. To miejsce, które każdy szczecinianin musi znać.
#2
Pizzeria Perseusz Warszewo Rostocka 110A www.perseusz-szczecin.pl Włochy to kraj, w którym biesiada może trwać nawet całą dobę, a restauracje prześcigają się w kreowaniu receptur najwierniej prezentujących korzenie rodzimej kuchni. Ten smak i klimat można poczuć w pizzerii Perseusz. Manager lokalu przy-
wiózł je ze swoich śródziemnomorskich podróży. Specjalnością restauracji jest oczywiście pizza i pasta. Dania powstają na bazie oryginalnych składników sprowadzanych z Italii. Można to poczuć, szczególnie smakując pizzę parmeńską. Cienkie, delikatne ciasto, sos pomidorowy i surowa, długo dojrzewająca szynka parmeńska. Do tego świeże pomidory, rukola i parmezan. Sztandarowym daniem jest aglio olio, w autorskiej wersji Perseusza, włoska pasta z pietruszką, czosnkiem, chilli i parmezanem (palce lizać!). Zespół kuchni Perseusz lubi też eksperymenty, dlatego w menu można również znaleźć pizzę na białym sosie z chilli, z pieczonym kurczakiem i brokułami. Te i inne smakołyki można zjeść na miejscu, zamówić do domu lub zabrać na wynos. A komu się spodoba miejsce, śmiało może zorganizować tu przyjęcie czy spotkanie. >>>
#prezentacja
| KULINARIA | MM Trendy rekomenduje
#3
Pizzeria „Piccolo” Śródmieście aleja Wojska Polskiego 42 www.piccolo.szin.pl Pod koniec lat 70 w Szczecinie otworzyła się jedna z pierwszych pizzerii w kraju, dokonując niemałej rewolucji na lokalnym rynku. 40 lat od tego wydarzenia, ta sama pizzeria wciąż działa i ma się dobrze, a nawet świetnie! Piccolo przyjmuje już czwarte pokolenie gości. Niedawno swoje urodziny wyprawiał tam 40-latek, który po raz pierwszy odwiedził lokal mając 2 lata. - Łza się w oku kręci – uśmiecha się Eleonora Pełechaty, właścicielka lokalu, która sama obmyśla plan na świętowanie 40. urodzin Piccolo. Tajemnica sukcesu tego miejsca tkwi w niespotykanym nigdzie indziej cieście. Grube blaty prostego drożdżowego ciasta wypiekane są codziennie wg. tej samej autorskiej receptury. Puszyste, delikatne, lekkostraw-
ne, bez tłuszczu i polepszaczy, wzbudzą zazdrość u niejednego piekarza. Smak dania buduje sos neapolitański na bazie świeżego polskiego czosnku (również według własnego przepisu). Pizza o charakterystycznym kwadratowym kształcie jest serwowana z surówką ze świeżych warzyw. Smak i tradycję tego miejsca potwierdzają opinie przez lata pozostawiane w księdze gości Piccolo.
Zespół P’art One już kilkakrotnie gościł samorządy uczelni wyższych, współpracował z Urzędem Marszałkowskim, robił konferencje prasowe, koncerty, wystawy i spotkania. Ponadto nie brakuje tu świetnej muzyki na żywo.
#4
Szmaragd Cafe
P’art One Śródmieście Monte Cassino 1/1 Tak naprawdę to lokal dla każdego. Wieczorami działała jako regularny PUB gdzie można napić się dobrego rzemieślniczego piwa i skosztować dobrego drinka, spotkać się ze znajomymi i obejrzeć mecz. Od czasu do czasu w ofercie pojawiają się też małe kulturalne perełki, dla smakoszy.
#5
Prawobrzeże Jezioro Szmaragdowe Mobilna kawiarnia, stacjonująca przy Jeziorze Szmaragdowym. Mieszkańcy i goście Prawobrzeża mogą tu przyjść, dpocząć, napić się dobrej kawy. Wszystko to bez potrzeby wyjeżdżania do centrum. (Choć wiemy, że to właśnie z centrum wszyscy się tu zjeżdżają). Prócz kawy w ofercie znajdziemy naturalne lemoniady, herbaty oraz świeżo wyciskane soki tłoczone na zimno, każdy znajdzie coś dla siebie. Kawiarnia na kółkach angażuje się też w wiele akcji prospołecznych. Na koncie ma m.in. sprzątanie jeziora Szmaragdowego. Sami również organizują różne mini eventy.
Zobacz więcej na gs24.pl i mmtrendy.szczecin.pl ZAPRASZAMY!
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
53
| KULINARIA |
#prezentacja
Największa kulinarna produkcja Szczecina Gdyby w gastronomii przyznawano Oscary, sieć Exotic Restaurant Szczecin zgarnęłaby wszystkie. Pięć restauracji, każda z inną historią i obsadą, każda z unikatowym smakiem. Spielberg by tego nie wymyślił. Nic dziwnego, że stołują się tu najlepsi.
Japonia, Chiny, Tajlandia i Indie. Cztery tematy w pięciu kulinarnych odsłonach. Ujmują od wejścia, angażują zmysły, niekiedy uzależniają. Eleganckie wnętrza i wyszukane menu sprawiają, że goście mogą poczuć się tu jak w świątyni egzotycznych smaków. Niektórzy bywają w tych restauracjach dwa razy dziennie, pięć dni w tygodniu. Na liście stałych bywalców są też takie nazwiska jak: Więckiewicz, Pszoniak, Siwiec, Kwieciński, Brzozowski, Bedorf czy Sawka. Sieć, choć lokalna, chętnie jest polecana w Warszawie i w Berlinie. Nic dziwnego, autentyczność, jakość i konsekwencja nie potrzebują agresywnej reklamy.
na wystawie w pobliskiej galerii sztuki. Nie tylko szefowie kuchni nęcą gości swoimi umiejętnościami. Wizytówką restauracji są też kelnerzy. Profesjonalni, wyszkoleni, władają kilkoma językami i jak nikt wiedzą, na co gość ma ochotę. A to się ceni, bo kultura obsługi gości z elementami psychologii, choć przyjemna, to prawdziwie rzadka. I tak zdradziliśmy następną tajemnicę - dobrą restaurację tworzy cały zgrany zespół, nie jedna osoba stojąca na czele.
#wstęp: Japonia
Punktem kulminacyjnym tej historii musi być akapit o Bollywood Street Food. To projekt Rati Agnihotri, największej gwiazdy bollywood kina. Tym samym nadszedł moment, w którym wypada wyjawić, że to siostra Anity Agnihotri i ciocia Mariusza Łuszczewskiego, właścicieli sieci Exotic Restaurant. To właśnie ten lokal jako jeden z nielicznych w Europie odkrywa przed gośćmi smaki południowych Indii. Szef kuchni układając menu, skupił się przede wszystkim na sezonowych smakach, opierających się o regionalne składniki sprowadzane z dalekowschodniego kraju. Po wiele z nich szef kuchni lata osobiście. Karta składa się z kilkunastu odsłon z możliwością delikatnych modyfikacji na życzenie gościa. W końcu chodzi o budowanie długofalowych relacji. Opis dostępnych potraw nie należy do łatwych zadań. W Polsce można by je nazwać wysoko jakościowym fast foodem w eleganckiej odsłonie. Trzeba mieć na uwadze, że w Indiach pojęcie fast foodu jest obce, tam żywność jest bardzo zdrowa. Można więc uznać, że to raj dla wegetarian i wielbicieli pikantnych smaków, choć i mięsożercy się najedzą. Niebywały jest też wystrój, zabierający gości w samo serce planu filmowego. Zdecydowanie, to miejsce łączy w sobie kinowe emocje ze smakiem Indii.
Laboratorium smaków to hasło, którym można opisać japońską perłę szczecińskiej sieci - Tokyo Sushi&Grill. Wszystko poczynając od zapachu, a kończąc na formie podania odnosi się do tradycyjnych, japońskich receptur i powstaje na oczach gości - prawdziwy sushi bar jest niezmienną atrakcją. Kucharze, jak przystało na dalekowschodnich mistrzów kuchni, koncentrują się na naturalnych smakach poszczególnych składników potraw. Niedawno pod ich noże trafiła szlachetna odmiana łososia, uznana za najlepszą na świecie, a stali goście w ramach poszerzenia kolacji wzięli udział w blind teście. I tak wyłoniono nowego łososiowego faworyta, który zajął dumne miejsce w karcie dań. Każdy, kto chciałby dowiedzieć się jak smakuje jedzenie w najlepszych japońskich restauracjach w Europie, tu znajdzie odpowiedź.
#rozwinięcie: Chiny Stres, wyklucza perfekcję, tak przynajmniej twierdzi Gordon Ramsay, słynny szkocki szef kuchni. I coś w tym musi być, bo poznając chińską część tej opowieści, pierwsze co rzuca się w oczy to atmosfera jaka panuje w niedawno otwartej Shanghai Chinese Restaurant. Niespełna pół roku wystarczyło, by szefowie kuchni, zrekrutowani ze słynnej sieci Mandarin Oriental Group, stali się najlepszymi przyjaciółmi, którzy z pasją kreują kartę dań. Tworzone przez nich potrawy nie tylko zaskakują smakiem, ale i kształtem. Niektóre z ich dań spokojnie mogłoby stanąć
54
#kulminacja: Indie
#zwrot akcji: Tajlandia W życiu każdego przychodzi moment, w którym trzeba podjąć tą niełatwą decyzję - którą restaurację wybrać idąc na spotkanie biznesowe, pierwszą randkę, rodzinną rocznicę lub po prostu relaks z najbliższymi. I tu pojawia się Buddha Thai & Fusion
#prezentacja
| KULINARIA |
Na zdjęciach od góry: 1. Robert Więckiewicz - Aktor z Szefem kuchni Tokyo Sushi’n’Grill; 2. Aktor - Wojciech Pszoniak i Mariusz Łuszczewski - Exotic restaurants; 3. Producent i właściciel Akson Studio - Michał Kwieciński oraz Mariusz Łuszczewski - Exotic restaurants; 4. Siostry Anita i Rati Agnihotri
Restaurant, czyli różnorodność smaków zanurzona w pełnej harmonii atmosferze. Zgodnie z nazwą, tu zewsząd na gości patrzy Budda. Przy niskich stolikach delikatnie szumi ściana wodna. Stonowane kolory uspokajają zmysły przygotowując do rozpoczęcia kulinarnego rytuału. Tajskie dania w dużej mierze tworzone są w oparciu o tradycję eleganckiego serwowania oraz przystrajania potraw. Często pierwsze skrzypce grają tu kwiaty. Stąd też potrawy kucharzy Buddha to nie tylko wytwory kulinarnych fantazji, ale również swoiste dzieła sztuki. Świeżość i lekkość smaków, zagwarantują udany czas. Przyjemność może przedłużyć wizyta w Royal Thai Massage, salonie z tradycyjnym tajskim masażem. A po wynikach osiągniętych przez Exotic Restaurant w ostatnich czterech miesiącach widać, że goście lubią przedłużać przyjemność obcowania z egzotycznym światem - sieć w ostatnim czasie odnotowuje rekordowe obroty.
#zakończenie: Indie Zakończenie tej historii zaskakuje, i to zaskakuje na tyle, że na jego podstawie niedługo powstanie prawdziwy film. Restauracja Bombay, to fenomen na skalę kraju, to podstawa całej sieci. Swoją działalność rozpoczęła ponad dwadzieścia lat temu, kiedy nikt nawet nie śnił o egzotycznych smakach w stoczniwym mieście. Nikt, prócz Anity Agnihotri, która wierzyła, że jej sen o sprowadzeniu tajemniczej kultury Indii do Polski w końcu się ziści. I choć PRL nie zwiastował sukcesu, małymi krokami sprowadzała do swojej nowej ojczyzny to co był jej niezbędne do osiągnięcia sukcesu. A jak wyglądała ta droga? Niebawem zobaczymy to na srebrnym ekranie w najlepszej obsadzie. Tymczasem warto udać się do Bombayu, by poznać przedsmak tej opowieści.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
55
| KULINARIA |
Czy istnieje życie poza kuchnią? Z Łukaszem Frankowiczem, uczestnikiem VII edycji programu „Top Chef”, szefem kuchni i współwłaścicielem restauracji w Międzyzdrojach, rozmawiamy o udziale w programie, pasji do gotowania raz o tym, czy kucharze to celebryci. ROZMAWIAŁA BOGNA SKARUL / FOTO MATERIAŁY WŁASNE
56
| KULINARIA |
- Jak Pan trafił do programu? - Wysłałem zgłoszenie. Napisałem o swoim kuchennym i restauracyjnym doświadczeniu. Musiałem dołączyć zdjęcia popisowych dań. Już dawno chciałem wystartować. Przez te lata zastanawiałem się nawet, jak to jest gotować w stresie przed kamerą. - I co? - Jest trochę stresująco, ale nie ze względu na kamery, bo szybko o nich zapominam, ale przede wszystkim ze względu na czas. Jak trzeba przygotować potrawę w ciągu 40 minut, nikt nie zastanawia się, jak wypada na wizji. Stresujące jest też to, że pracujemy nie na swoim sprzęcie, a przecież każdy kucharz jest przyzwyczajony do pracy w swojej kuchni, na sprzęcie, który doskonale zna. Poza tym, utrudnieniem jest też niespodzianka, co w ogóle będziemy gotować. Bo nigdy nie wiemy, nad czym będziemy pracować. Nie wiemy, jakie zadanie wyznaczą nam jurorzy. - Oglądał Pan w telewizji poprzednie edycje „Top Chefa”, a teraz poznał ten program „od kuchni”. Czym różni się wersja, którą oglądamy od tego, co rzeczywiście dzieje się w studio? - Nie widać naszego napięcia. A jest ogromne. I wynika z braku czasu. Widzowie nie wiedzą, ile czasu musimy poświęcić na przykład na odpakowanie masła czy sera. Tego kamery nie pokazują, bo to nie jest atrakcyjne, a poza tym nie można pokazywać opakowań, aby nie było lokowania produktów. - Przyznam, że często Wam, kucharzom, zazdroszczę. Sama chciałabym mieć taką pełną po sufit spiżarnię. - To nie zawsze jest ułatwieniem. Na pobyt w spiżarni mamy zaledwie kilka minut. Podczas zakupów w sklepie, wybierając produkty z półek wszystko pani czyta, zastanawia się i porównuje. W programie tak się nie da. A jeśli po 10 minutach okazuje się, że czegoś zapomniałem? Albo, że to, co wiozłem, to coś na czym wcale mi nie zależało? Jurorzy nie dość, że czasem zamykają przed nami spiżarnię, to jeszcze dostajemy od nich burę, że nie znamy się na produktach. - Co z pomysłem na danie. Kiedy się pojawia? - W drodze do spiżarni (śmiech). Buduję sobie wtedy wizję dania, wpadam do spiżarni i szukam, co mi jest potrzebne. Ale moi koledzy, współuczestnicy też szukają, też mają swoje wizje. Miotamy się więc między półkami, popychamy, wpadamy na siebie. Często okazuje się, że wymarzony przez nas produkt ktoś już zabrał. Był pierwszy. - I co wtedy? - Szukam czegoś innego. Muszę zmienić koncepcję. Muszę coś wymyślić z produktów, które są dostępne. Poza tym, trudnością jest fakt, że w spiżarni nie zawsze są te same produkty, a nawet jeśli są, to nie w tych samych miejscach. A czas biegnie... - Ma Pan zegarek przy sobie? - Zawsze. Choć jest zegar w studio, to prościej spojrzeć na swój. Wydaje mi się wtedy, że bar-
dziej kontroluję czas. - W tym pędzie rzeczywiście nie ma czasu na stres. - Nie ma. Ale są osoby, które nie potrafią zapomnieć o kamerach. To później widać w programie. Widać jak się im ręce trzęsą albo jak się czerwienią. - Zastanawia mnie, jaki wpływ na sukces kucharza w programie rzeczywiście ma jego kucharski kunszt, a jaki jego osobowość? - Aby wyeliminować te osoby, które nie wytrzymują presji kamer, organizatorzy przeprowadzają casting. Sporo osób nie przechodzi castingu. Okazuje się, że nie potrafią gotować, mając świadomość, ile osób będzie patrzeć im na ręce. Są podenerwowani. Im się dziękuje. - Zadowolony Pan jest, że bierze udział w programie? - Oczywiście. To niesamowita przygoda, ale też możliwość sprawdzenia samego siebie. Poza tym bardzo dużo się uczę. Wszyscy się uczymy. Wojciech Modest Amaro (jeden z jurorów) powtarza nam ciągle, że udział w programie jest dla nas szkołą, a im - jurorom i stacji telewizyjnej - zależy, aby kolejny zwycięzca programu rzeczywiście był Top Chefem, żeby po zakończeniu programu ludzie chcieli zjeść to, co przygotowuje w swojej kuchni. - Dzięki takim programom kucharze w Polsce stali się celebrytami. - Właśnie. Kucharze przestali być „kocmołuchami”. Dobrze się stało, bo ten zawód był często niedoceniany. A to szalenie wymagająca praca. W kuchni jesteśmy codziennie przez 15-18 godzin. Bo to nie tylko gotowanie, ale układanie menu, przygotowywanie produktów, zarządzanie całym zespołem kucharzy, a często restauracją. Trzeba przecież zrobić odprawę z kelnerami, posprzątać po gościach. Rozwiązywać codzienne problemy. To wyczerpujące. Ludzie nie widzą, jaki trud temu towarzyszy. Pamiętam, jak na początku 2000 roku pojechałem do Londynu i spotkałem Francesco Mazzei, który mówił, że zależy mu bardzo, aby zawód kucharza był bardziej doceniany. Nie rozumiałem wtedy tego, bo w Polsce jeszcze nie mieliśmy znanych kucharzy. Ale Francesco powtarzał, że to ważne, bo może ludzie w ten sposób dowiedzą się też, na czym polega dobre odżywianie. A praca kucharzy właśnie na tym polega, by nauczyć ludzi dobrze jeść. - Jednocześnie, dzięki takim programom konsumenci stają się w restauracjach bardziej wymagający. Mają większą świadomość „co im się należy”. - Rzeczywiście tak jest. Jeżeli cofnę się do początków pracy w Polsce to przyznam, że świadomość kuchni przez klientów była na poziomie zero. A to był 2010 rok. Wtedy klienci rozróżniali jedynie, że są różne kuchnie - włoska, chińska, francuska. Ale nie wiedzieli, co z czym jeść i dlaczego. A przecież nie o to chodzi.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
57
-
- Dużo nauczył się Pan w Londynie? - Pracowałem z Francesco Mazzei, który pokazał mi, że w kuchni można stosować tylko dwa proszki - sól i pieprz. Reszta jest naturalna. Dla mnie było to wtedy ogromne zaskoczenie. - Długo był Pan w Wielkiej Brytanii? - Przez 10 lat. Był nawet czas, że straciłem swój patriotyzm i mówiłem, że do Polski na stałe nie wrócę. - To dlaczego Pan wrócił? - Choć bardzo dużo się nauczyłem i to nie tylko gotowania, ale także prowadzenia restauracji, zarządzania, planowania, to zdałem sobie sprawę, że chcę mieć swój lokal. W międzyczasie otworzyłem pod Londynem delikatesy z produktami żywnościowymi z Polski. Ale tęskniłem za Polską. Marzyłem, by w Międzyzdrojach otworzyć swoją restaurację.
A jak się zaczęła Pana przygoda z kuchnią? - Mam jedzenie „we krwi” (śmiech). W wieku 10 lat zacząłem gotować obiady w domu. Moje pierwsze danie to był makaron w sosie pomidorowym. Od tego momentu zacząłem się bardziej interesować gotowaniem. Zbierałem różne przyprawy, których wtedy tak łatwo nie można było kupić w sklepie. Do dziś mi to zostało, bo w domu mam pełne szuflady przypraw, które przywożę z podróży kulinarnych. - Jak miał Pan 10 lat, to już wiedział, że zostanie kucharzem? - Już wtedy gotowanie sprawiało mi przyjemność. Tak się złożyło, że szkoła gastronomiczna była dosłownie na przeciwko mojego domu, więc wybór był jasny. - Co robił Pan po ukończeniu szkoły? - Pracowałem. Pierwsza praca to była restauracja „Grand Cru” w Szczecinie. Miałem wtedy 18 lat. A lokal wtedy był w pierwszej piątce restauracji w całym kraju. Pobyt w Szczecinie nauczył mnie baczniejszego przyglądania się jakości podawanego jedzenia. Zrozumiałem, jak jest to ważne. W Polsce pracowałem dwa lata, lecz perspektywy rozwoju były zbyt małe, a ja marzyłem by pracować z najlepszymi. Potem wyjechałem do Londynu, szukać czegoś lepszego. - Znalazł Pan? - Udało się. Do dziś mam tam przyjaciół. Namawiam ich, żeby przyjechali do Międzyzdrojów, bo mam nowy pomysł na restaurację. Przydaliby mi się tu.
58
- Dlaczego w Międzyzdrojach?- Bo pochodzę z Kamienia Pomorskiego, a na wakacje jeździłem do Międzyzdrojów. W Londynie pracowałem z moim przyjacielem Piotrkiem Bielicą. Jeszcze w Wielkiej Brytanii postanowiliśmy, że otworzymy restaurację w centrum Międzyzdrojów. Przez pierwsze dwa lata dokładaliśmy do interesu. Później przyszła propozycja, by zacząć też gotować w „Art’s Kitchen”. - Co najbardziej lubi Pan gotować? - Specjalizuję się w przygotowywaniu dań z owoców morza. Ale kucharz musi umieć przygotować wszystko. - Codziennie gotuje Pan w restauracji, po 15-18 godzinach przychodzi do domu i co gotuje, co je? - Kolację (śmiech). Najczęściej to chleb z pomidorem. Bardziej skomplikowane dania przecież gotowałem cały czas w pracy. - Pewnie jednak są dania, których Pan nie lubi? - Nie lubię kaszanki. Moja mama pracowała w rozlewni wód gazowanych w Kamieniu Pomorskim, obok masarni. Często do mamy przychodziłem i tam widziałem krew, z których robiona jest kaszanka. Stąd pewnie ten uraz. - A plany na przyszłość? - Chcę stworzyć swoją sieć restauracji. Podobną do sieci, którą stworzył Gordon Ramsay, czyli nie jeden typ restauracji pod wspólnym szyldem, ale różne pomysły, restauracje z różnym menu. Na razie muszę ten pomysł odłożyć, bo nie ma w Polsce zbyt wielu kucharzy z pasją - Ma Pan jakieś życie poza kuchnią? - Lubię nurkować, zjeżdżać na snowboardzie ze szczytów lodowców. Lubię też podróże, szczególnie do Azji i krajów trzeciego świata. Zawsze łączę je z poznawaniem regionalnej kuchni.
| STYL ŻYCIA |
Florystyka sztuka poprawiania nastroju Oczyszczają powietrze, poprawiają samopoczucie, zmieniają przestrzeń. Okazuje się, że estetyka to nie jedyna funkcja roślin. O tym, jakie możliwości skrywa tajemniczy świat flory, opowiada Łukasz Krytkowski, florysta. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO ANNA JANICKA
Florystyka, to brzmi odrobinę jak jeden z neologizmów używanych do odświeżenia starej dziedziny, w tym przypadku kwiaciarstwa. Jak wyjaśnić to pojęcie? - To przede wszystkim sztuka układania kwiatów. I jak każda sztuka, ma dużo odcieni i form. Większość ludzi kojarzy to pojęcie z kobietami układającymi kwiatki w bukiety, ale w rzeczywistości florystyka obejmuje znacznie większy zakres działań, jak choćby tworzenie instalacji z roślin. Mówiąc krótko, to bardziej artystyczna dziedzina niż rzemieślnicza. Niedawno odwiedziłeś Norwegię, gdzie wziąłeś udział w konkursie florystycznym. Zadaniem było przygotowanie instalacji z roślin w terenie zastanym. Jak dostałeś się do tego konkursu? - Konkurs organizowała największa norweska szkoła ogrodnicza. Udział w nim mogli wziąć jedynie absolwenci tej uczelni. Moja przyjaciółka ukończyła właśnie tę szkołę i mogła spróbować swoich sił. Zaprosiła mnie do swojego zespołu. Na miejscu okazało się, że jesteśmy jedynymi Polakami wśród zgłoszonych teamów. Zasady konkursu były jasne - mieliśmy dwa dni na stworzenie instalacji w dowolnie wybranym miejscu na terenie uczelni i z dowolnych roślin, które tam rosły. Na miejsce pracy wybraliśmy ścianę budynku gospodarczego. Postanowiliśmy zestawić surowość nieruchomości z miękkością przyrody. Z balkonu zawiesiliśmy sznury roślin, część z nich zaplatając w warkocze. Zależało nam, aby instalacja pracowała na wietrze, by nie była sztywna. W temat wdarło się też nieco romantyzmu. U góry kwitły kwiaty o mocnych kolorach, na dole dominowała czerń.
60
Po Norwegii przyszedł czas na targi w Poznaniu. Tam również pracowałeś nad instalacją? - Tak, w tym roku tworzyłem instalację branżową z Moniką Bębenek ze szkoły Kwitnące Horyzonty w Opolu. To były targi ogrodnicze Special Days. Co roku najbardziej znani floryści prezentują tam swoje umiejętności. Tym razem w centrum postawiono pięć obrotowych scen, a naszym zadaniem było stworzenie na jednej z nich małego (lub dużego) show. Za temat obraliśmy „tajemniczy ogród”. Postawiliśmy na roślinne metamorfozy. Każda roślina musiała wyglądać inaczej. W prezentację efektów byli również zaangażowani tancerze. Nie sposób opisać tego, co się tam działo, nasze przedstawienie obejrzało ok. 1700 osób. W jakich jeszcze sytuacjach są wykorzystywane instalacje z roślin? Na co dzień w domu czy w pracy raczej tego nie zobaczymy. - No właśnie, cały czas zapominamy o tym, że kwiaty w naszej przestrzeni mają przede wszystkim poprawić nastrój. Mają zmienić odbiór otoczenia. Instalacje z roślin jak najbardziej mogą pojawić się w domu czy w biurze. Jeśli jednak chodzi o bardziej widowiskowe wykorzystanie roślin, to dobrym przykładem jest pokaz kolekcji Chanel jesień-zima 2018-2019. Na potrzeby pokazu został wzniesiony jesienny las. Modelki przechadzały się między drzewami przez alejki zasypane liśćmi. Inny przykład, również ze świata mody, to żywa scenografia stworzona z miliona sztuk świeżych kwiatów u Diora. Kwiatami wyłożono ściany pięciu pokoi paryskiej kamienicy, w której rozstawiono wybieg. Rośliny wykorzystuje się też w sztukach teatralnych, na bankietach,
| STYL ŻYCIA |
przyjęciach. Ludzie spłycają rolę roślin, często nawet nie zastanawiają się, jak wiele mogą wnieść do naszego otoczenia. Instalacje są też popularne na ślubach? Stają się coraz popularniejsze, choć wśród zamówień ślubnych w Szczecinie wciąż dominują wiązanki. Ale i tu jest spore pole do popisu. Zdarzyło mi się przygotować bukiet z samej zieleni, z ziół. Panna młoda opowiadała, że podczas ceremonii potarła miętę, zapach się uwolnił, a ona rozluźniła. Stres odrobinę odpuścił. Modne stają się ceremonie w plenerze, bosy spacer przez trawę do ołtarza czy altany, w której czeka urzędnik. Plaża też jest dość popularnym miejscem. Kwiaty można umieści w każdym z tych miejsc w dowolnych kombinacjach. Ja zawsze proponuję, by rozkładać je tam, gdzie będą robione zdjęcia. W ten sposób zostaną nam na pamiątkę. Niestety, w naszym kraju jest taka tendencja, że wydajemy bardzo duże sumy na alkohol, zamiast na dekoracje. Rozumiem, że kwiaty są ulotne, ale w tym tkwi ich urok. Dlatego Polacy kupują kwiaty w doniczkach? Chcą je mieć na dłużej? - Coś w tym jest, ale teraz generalnie kwiaty doniczkowe odzyskują swoją popularność. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się kwiaty oczyszczające powietrze. Spory czas temu NASA wykonała badania dowodzące, że poszczególne rośliny oczyszczają powietrze z toksyn. W dobie walki ze smogiem zaczęliśmy sobie o tym przypominać. Stąd też takie odmiany jak skrzydłokwiat, bluszcz pospolity, paprotka, dracena czy zielistka przeżywają swoją drugą młodość.
Chyba nie tylko kwiaty rodem z PRL-u są popularne. W mediach społecznościowych można znaleźć mnóstwo zdjęć zielonych ścian. Ogród z mchem na ścianie powoli staje się normą? - Uważałbym na to, ponieważ zielona ściana bardzo często nie jest zieloną ścianą. Wiele firm, przygotowując konstrukcje tego typu używa farbowanego mchu. W ten sposób, zamiast wyprowadzić chemię z domu, przyprowadzamy jej jeszcze więcej. Dobrze zrobiona zielona ściana jest zbudowana z roślin doniczkowych, nie ma sztucznych barwników, ma własny system nawadniania. To taki ogród w wersji wertykalnej. Zielone ściany powinny też być dopasowane do wnętrza, nie można przygotować jednej, uniwersalnej konstrukcji. Ten temat to dość kosztowna sprawa, choć efekty są oszałamiające. A coś prostszego w przygotowaniu i obsłudze, czym każdy nacieszy oko? - Ogród w szkle. To forma sadzenia roślin w szkle… w słoju, bańce, kloszu. To nie tylko ciekawie wygląda, ale pomaga również lepiej utrzymać rośliny, zapewniając im lepszą wilgotność. Są formy otwarte i zamknięte. Mikroklimat sam tworzy się w środku. Ogród dąży do tego, by być bezobsługowy. Grunt to znaleźć ciekawe szkoło i dobrą przestrzeń w mieszkaniu. Później pozostaje tylko cieszyć oczy.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
61
| ZDROWIE |
#prezentacja
PROFESJONALNE ZABIEGI
Pożegnaj się z cellulitem przed wakacjami Cellulit to zmora aż 90 proc. kobiet na całym świecie, bez względu na wiek czy wagę. Kosmetyki, dieta, ruch lub masaże pomagają uporać się z “pomarańczową skórką” jednak wymagają cierpliwości i systematyczności. Co zrobić jeśli efekty są potrzebne na już? Na to pytanie odpowiada doktor Zbigniew Matuszewski z Laser Studio.
Rozpoczął się maj, zbliżają się wakacje, czy naprawdę istnieją skuteczne metody na pozbycie się cellulitu w tak krótkim czasie? - Oczywiście, poprawa stanu tkanki tłuszczowej w tak krótkim czasie jest możliwa i to w dodatku bez głębokiej ingerencji w nasz organizm. Najskuteczniejsze efekty przynosi połączenie masażu podciśnieniowego z zabiegiem laserowym. Pacjentom Laser Studio zawsze proponujemy Velashape. Wystarczy seria ok. 6 zabiegów rozłożonych w czasie od 6 do 10 tygodni by zniwelować cellulit. Z kolei ogólną jakość i wygląd skóry, takich jak jej koloryt, napięcie i elastyczność, poprawią lasery wysokoenergetyczne, np. zabieg Genesis. Stosujemy go również do poprawy estetycznej twarzy i dekoltu. Potrzebne będą 2 lub 3 zabiegi w ok. tygodniowych odstępach. Cellulit zniknie, a co z tłuszczem? Czy jego też się pozbywamy? - Dzięki tym zabiegom jesteśmy w stanie zmniejszyć objętość tkanki tłuszczowej, jednak nie usuniemy jej permanentnie. Do tego potrzebne są inne metody. Odpowiedni będzie zabieg kriolizy, który niszczy - rozrywa komórki tłuszczowe. Niestety, nie da się go wykonać na miesiąc przed wakacjami, ponieważ na efekt trzeba poczekać około 2 miesiące. Często musi być on wspomagany laserem, który ujędrni, zredukuje nadmiar skóry. Krioliza jest w stanie zmniejszyć np. obwód ud nawet o 4 cm.
62
A jeśli kondycja skóry pacjentki jest na dobrym poziomie? - Jeśli ze skórą nic się nie dzieje, nie ma wyprysków, nie ma szorstkości, ani popękanych naczynek, to owszem można przeprowadzić zabieg kriolipolizy i 2 lub 3 zabiegi Velashape. Wtedy zdążymy przygotować skórę do lata. Dojrzałe kobiety często zmagają się też z szorstkością skóry. Czy da się coś z tym zrobić? - Rzeczywiście, ten problem dotyka wielu pań po 45 roku życia. Skóra robi się cieńsza i bardziej szorstka. Zdarza się to też u osób młodych w wyniku zniszczeń wtórnych. Rozwiązaniem jest wspomniany już zabieg Genesis. Już jedna sesja zapewnia stałą poprawę jakości i funkcjonowania skóry, widoczną już po około 2 - 3 tygodniach. Co jest ważne w okresie nasłonecznienia, zabieg przeprowadzony przy użyciu tego lasera, nie powoduje ryzyka związanego z przebarwieniami. Cały czas mówimy o kobietach. Czy problem nie dotyczy mężczyzn? - Niestety, tkanka tłuszczowa w organizmie kobiety ma inne zadania i inaczej się odkłada. Cellulit u mężczyzn również się zdarza, jednak nie jest on tak widoczny ani zależny od hormonów. Na szczęście dzięki zabiegom modelującym w połączeniu z laserami, jesteśmy w stanie szybko pomóc kobietom uporać się z tym problemem.
| ZDROWIE |
Ze słońcem ostrożnie Po zimie jesteśmy spragnieni słońca. Kiedy tak chętnie wystawiamy ciało na jego działanie, powinniśmy zdawać sobie sprawę nie tylko z korzyści jakie płyną z promieni słonecznych, ale także z ich negatywnych skutków. To różnego rodzaju reakcje alergiczne, poparzenia, zmiany, które mogą prowadzić do bardzo poważnych chorób. AUTOR ANNA FOLKMAN
Zmiany związane z niekorzystnym działaniem promieni słonecznych mogą występować przede wszystkim na odkrytych partiach ciała. To np. twarz, grzbiety dłoni, dekolt, kark, a u kobiet bardzo często są to podudzia, kiedy latem ubierają krótkie spódniczki lub szorty. - Na początku mają charakter delikatnych zmian zapalnych – mówi dr n. med. Katarzyna Turek-Urasińska, specjalista dermatolog i wenerolog. - To rumień, któremu może towarzyszyć pieczenie, świąd skóry. Suchość skóry jest kolejnym etapem reakcji na słońce. Występuje on po około 2-3 dniach, skóra może się wtedy złuszczać, swędzi, piecze. Każdy z nas ma inny fototyp skóry i są takie osoby, które w ogóle nie powinny się opalać. - Osoby z jasną karnacją muszą liczyć się z tym, że już po 10 minutach przebywania na słońcu ich skóra może zareagować rumieniem i świądem – zauważa pani dermatolog. - Są też osoby, które cierpią na tzw. osutki fotoalergiczne. Wtedy każda ekspozycja na słońce, nawet przebywanie w domu, gdzie te promienie przenikają przez szybę, czy podczas jazdy samochodem, będzie prowokowała zmiany skórne w odsłoniętych miejscach ciała. Wtedy taki pacjent jest skazany na unikanie słońca, fotoprotekcję cały rok. To przewlekła i nawrotowa choroba skóry, nie sposób jej bagatelizować. Zdarza się, że nagle na naszej skórze, w różnych miejscach ciała pojawia się zrogowacenie. To tzw. rogowacenie posłoneczne. Rozwijają się z niego nowotwory skóry. - Na szczęście potrafimy leczyć to zrogowacenie, ważne jest jednak byśmy szybko zgłosili się do lekarza po jego dostrzeżeniu – podkreśla
dr Turek-Urasińska. - Istnieją preparaty do smarowania, a także zabiegi laserowe, które skutecznie likwidują zmianę. Co istotne, takie zrogowacenie może pojawić się nawet po 20 latach od długiej ekspozycji na słońce. Skóra ma tzw. pamięć immunologiczną – zapamiętuje dawkę promieni, którą otrzymała wiele lat temu. Najgorsza sytuacja to taka, w której ktoś systematycznie narażał się na poparzenia słoneczne. Może mieć na ciele wiele takich zrogowaceń. By unikać negatywnych skutków promieni słonecznych, trzeba zwrócić uwagę na godzinę nasłonecznienia. Czas między godz. 12 a 15 jest najbardziej niebezpieczny. - Warto zwrócić uwagę także na wszelkie fotoprotektory. Kupujmy je w aptekach, a nie w drogeriach – radzi dr n. med. Katarzyna Turek-Urasińska. - Według wytycznych Unii Europejskiej, najwyższy fotoprotektor to 50 plus, który zaleca się na początku sezonu i u dzieci. Kiedy nasza skóra przyzwyczai się już do ultrafioletu, filtr może być zredukowany do numeru 30 plus. Wszystkie inne filtry poniżej tej wartości nie są godne polecenia. Należy pamiętać, że niektóre filtry nie są fotostabilne, czyli smarowanie ciała nimi należy powtarzać. Szczególnie po kąpieli. Postępujmy zawsze według ulotki, z którą bezwzględnie przed zastosowaniem się zapoznajmy. Pamiętajmy też o smarowaniu się przed kąpielą w morzu czy basenie na świeżym powietrzu. W wodzie bardzo szybko się opalamy.
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
63
| ZDROWIE |
Ugryzł cię kleszcz? Usuń go i obserwuj skórę Kleszcze to stawonogi zmiennocieplne i zależne od temperatury, dlatego łagodna zima im sprzyja. To sprawia, że wcześniej się budzą i dłużej żerują: najpierw na zwierzętach, później na ludziach. Biotopem kleszczy są nie tylko lasy, ale także miejsca, gdzie jest wysoka trawa. Należy pamiętać, że kleszcze ujawniają się w parkach, np. w szczecińskim Parku Kasprowicza. Część jest zakażona boreliozą. AUTOR ANNA FOLKMAN
- Borelioza to choroba bakteryjna, cechująca się fazowością przebiegu, możliwością zajęcia różnych narządów, często o przedłużającym się przebiegu – mówi dr n. med. Jolanta Niścigorska-Olsen ze Szpitala Wojewódzkiego w Szczecinie. - Choroba nie stanowi zagrożenia dla życia, ale z racji przedłużającego się przebiegu jest dokuczliwa. Nie ma możliwości transmisji zakażenia boreliozą z człowieka na człowieka. Udowodnionym jedynym przenosicielem jest kleszcz. Dlaczego akurat on? W przewodzie pokarmowym kleszcza krętki muszą aktywować się, by były zakaźne dla człowieka. Stwierdzenie np. u komara krętka borelia nie oznacza, że on przeniesie chorobę na człowieka, owad ten nie jest w stanie aktywizować bakterii. Kleszcz tak.
Kleszcze nabywają chorobę, żerując na innych ssakach. Jeśli kleszcz zakazi się boreliozą np. od małego zakażonego gryzonia, nawet na etapie larwy lub nimfy, to przemieniając się w postać dorosłą nadal to zakażenie utrzymuje. Być może takie przechodzenie zakażenia odpowiada za rosnącą liczbę przypadków boreliozy wśród ludzi. Borelioza jest chorobą bakteryjną, więc jest leczona antybiotykami. Zazwyczaj leczenie trwa kilka tygodni. Na naszym kontynencie za boreliozę odpowiedzialnych jest kilka genogatunków krętka. W przebiegu boreliozy, w zależności od fazy zakażenia i zajęcia różnych narządów, spotykamy się z wieloma objawami klinicznymi. - Pierwszym charakterystycznym objawem jest
Oferujemy porady ponad 150 lekarzy specjalistów medycyny oraz stomatologii. Spółdzielnia Pracy Lekarzy Specjalistów Plac Zwycięstwa 1 | 70-233 Szczecin tel. 91 433 73 06 | www.medicus.szczecin.pl
| ZDROWIE |
zmiana skórna – rumień wędrujący – zauważa dr Niścigorska-Olsen. Występuje on u większości ludzi zakażonych. Jeżeli pacjenci go nie zauważają, może to być związane z nietypową lokalizacją ugryzienia. Rumień ten ma tendencję do długiego utrzymywania się w przypadkach nieleczonych. Przy leczeniu antybiotykiem, szybko zanika. Jeśli zmiana ta nie jest leczona, to zakażenie boreliami może dotrzeć do innych narządów drogą krwionośną. Borelioza, która budzi nasze największe zaniepokojenie, to borelioza dotycząca układu kostno-stawowego, nerwowego czy krążenia i występuje w kilka tygodni po nieleczonym rumieniu wędrującym.
Skutkiem tego zakażenia jest np. zapalenie mięśnia sercowego, zapalenie stawów, limfocytowe zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, porażenie nerwów czaszkowych. Jak rozpoznać boreliozę? Pierwszym sygnałem jest wspomniany rumień, pojawiają się także inne objawy. Pacjenci mogą zgłaszać zmęczenie, objawy grypowe, brak energii. To objawy, które występują także w wielu innych chorobach, dlatego borelioza wymaga dokładnej diagnostyki.
- Istnieje jeszcze jedna znana postać boreliozy wczesnej skórnej, to chłoniak limfocytowy. Ma ona charakter sino-czerwonego guzka o średnicy ok. 1 cm w miejscu ugryzienia zakażonego kleszcza – opisuje dr Jolanta Niścigorska-Olsen. - Przy braku leczenia, borelie także i w tym wypadku mogą się rozsiać drogą krwionośną, nawet do odległych narządów. Na boreliozę chorują częściej dorośli niż dzieci, a biorąc pod uwagę częstsze narażenie na ugryzienia kleszczy wśród mężczyzn w związku z wykonywaną pracą np. w pionie leśnym, boreliozę częściej rozpoznaje się u tej płci. Nie ma szczepienia przeciw boreliozie. Nie wyprodukowano jak dotąd skutecznej szczepionki. By zabezpieczyć się przed boreliozą należy unikać kleszczy, a jeśli dojdzie do ugryzienia, kleszcza usunąć i obserwować to miejsce oraz swój stan zdrowia. Kleszcza można usunąć samodzielnie, kupując specjalne przyrządy w aptece. Nie smarujemy go niczym, bo to sprawia, że stawonóg wymiotuje i wtedy ryzyko transmisji bakterii jest większe. Należy kleszcza usunąć, miejsce ukąszenia zdezynfekować i obserwować. Typowy rumień pojawia się po około tygodniu po ukąszeniu (nie świadczy on od razu o boreliozie, może być reakcją alergiczną, podobną do tej po ukąszeniu komara), powinniśmy obserwować go do 6 tygodni. Jeżeli rumień przekroczy 5 cm średnicy, to należy zgłosić się do lekarza rodzinnego, który przepisze antybiotyk.
| ZDROWIE |
#prezentacja
Blizny. Czy muszą zostać z tobą na zawsze? Walkę z blizną powinno się zacząć od momentu powstania rany. Im szybciej podejmiemy działanie, tym większa szansa że po urazie nie pozostanie żaden ślad. Według ekspertów dostępne są już nowe sposoby medycznego postępowania wsparte o nowoczesne technologie, które radzą sobie z poprawą wyglądu większości blizn.
Niechciany ślad Blizny powstają, gdy organizm uruchamia szereg procesów naprawczych po urazie mechanicznym lub celowym (chirurgicznym). Zniszczone, niedokrwione, martwe tkanki są usuwane, a na ratunek ruszają komórki produkujące włókna kolagenowe. To dzięki nim rana się zamyka, a jej brzegi zrastają. Proces może trwać nawet rok, czasem jest on zaburzony np. przez infekcje lub promieniowanie ultrafioletowe. Niestety, nie wszyscy mają szczęście do niewidocznych, jasnych blizn. Ze względów osobniczych te procesy mogą być utrudnione, co skutkuje ciemnymi, przerostowymi, nieestetycznymi zmianami. Nie oznacza to, że nie możemy oszukać natury – medycyna zna sztuczki, które pozwolą ten problem rozwiązać. - Powstałych blizn nie pozbędziemy się w stu procentach, jednak odpowiednia terapia uczyni je prawie niewidocznymi – mówi doktor Maciej Józefowicz, lekarz medycyny estetycznej z kliniki Beauty Group. - Pielęgnację skóry warto zacząć już od momentu powstania urazu. W przypadku świeżych zmian pozytywne działanie ma zastosowanie kremów lub maści, przeznaczonych do pielęgnacji blizn, natłuszczanie skóry i masaże, pozytywnie wpływające napięcie tkankowe w obrębie zmiany. Zabiegi laserowe wprowadza się po wstępnym okresie gojenia.
Usuń na zawsze Blizny pourazowe warto leczyć nie tylko ze względu na estetykę. Przebyte urazy po ranach powypadkowych, oparzeniach czy
66
rozległych skaleczeniach nie tylko zostawiają ślady na skórze – mogą też powodować nerwobóle, pieczenie czy swędzenie. Często zdarzają się blizny przerostowe i keloidy. Leczenie takich zmian laserem frakcyjnym polega na spłyceniu i uelastycznieniu tkanek otaczających. - Od czasu wprowadzenia laserów do medycyny leczenie chorób skóry, w tym blizn, stało się o wiele łatwiejsze. Początkowo stosowano lasery CO2 (ablacyjne), a następnie frakcyjne. W dobie postępu medycyny w leczeniu blizn zastosowanie znalazły lasery erbowo – yagowe i neodymowo – yagowe – wyjaśnia doktor Józefowicz. - Użycie konkretnego lasera jest zależne od typu i rodzaju skóry, więc procedura jest dostosowana do indywidualnie do potrzeb pacjenta. Lasery erbowo – yagowe i CO2 wyrównują powierzchnię blizn i tkanek otaczających, natomiast laser neodymowy stymuluje tkanki głębsze. Pamiętajmy, że rezultaty zabiegów są zależne od całokształtu zdrowia pacjenta. Laser usuwa nawet do 30% tkanki łącznej, tworzącej bliznę, po czym w organizmie rozpoczyna się proces regeneracyjny włókien kolagenowych. W jego wyniku wytworzona zostaje tkanka, zastępująca bliznę i upodobniająca się do zdrowej skóry.
Beauty Group Szczecin – Klinika Chirurgii Plastycznej ul. Wojciechowskiego 7, Szczecin tel. +48 (0)91 45 40 442 mail info@beautygroup.pl | www.artplastica.pl
#prezentacja
| ZDROWIE |
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
67
Pierwszy gabinet chirurgii estetycznej w Polsce używający ultra lekkich implantów piersi marki B-lite, Chirurgia i Medycyna Estetyczna ul. Nowowiejska 1 E, Szczecin – Bezrzecze medimel.szczecin@gmail.com www.chirurgia-szczecin.pl
a także implantów nowej generacji marki Motiva.
| SPORT |
Piłka jest okrągła, a nogi (nie zawsze) są dwie „Jesteś niepełnosprawny fizycznie, więc zadbaj o swoje zdrowie psychiczne. Miej pozytywne nastawienie i szukaj radości w każdej sytuacji”. Autorem tej wypowiedzi jest Stephen Hawking, wybitny naukowiec, który przez ponad 50 lat zmagał się z chorobą uniemożliwiającą mu samodzielne poruszanie się oraz mówienie. I choć niedawno musieliśmy się pogodzić ze śmiercią tego genialnego astrofizyka, to jego słowa ani trochę nie straciły na ważności. I doskonale pasują do bohaterów naszego artykułu. AUTOR MACIEJ ŻMUDZKI / FOTO BARTŁOMIEJ BUDNY / TOMASZ SEIDLER
Z pojęciem amp futbolu większość z nas zapewne nigdy dotąd się nie spotkała. Sama dyscyplina jest rodzajem piłki nożnej, w której członkowie drużyn to osoby po jednostronnej wadzie lub amputacji kończyny. W przypadku bramkarzy chodzi o kończynę górną, przy zawodnikach z pola o dolną. Zasady nie odbiegają od tych znanych z klasycznej odmiany futbolu, różnice stanowią mniejsze wymiary bramek oraz boiska czy ograniczona liczba graczy na boisku (sześciu w polu oraz bramkarz). Szacuje się, że dyscyplina jest uprawiana w około pięćdziesięciu krajach, a od niespełna dekady do tego grona dołączyła także Polska.
Amp futbol po szczecińsku Jednym z propagatorów tego sportu na krajowym podwórku był Gryf Szczecin, czyli drużyna, która w 2015 roku wzięła udział w historycznym, pierwszym sezonie Amp Futbol Ekstraklasy. W rozgrywkach wystartowały wówczas cztery zespoły, a każdy z nich zorganizował w swojej miejscowości dwudniowy turniej. Tam grano systemem „każdy z każdym” i na bazie zsumowanych wyników na koniec sezonu można było przyznać konkret-
70
nym ekipom należne medale. Jedną z osób, która przyczyniła się do powstania zespołu w naszym regionie była szczecinianka Zosia Kasińska. – Gdy usłyszałam o amp futbolu w telewizji, byłam na pierwszym roku studiów fizjoterapeutycznych. Pojechałam obejrzeć trening drużyny w Warszawie, aby na własne oczy przekonać się, jak to wygląda. Niedługo później przeczytałam w gazecie, że Bartek Łastowski nosi się z zamiarem założenia takiego zespołu w Szczecinie. Wspólnie zdecydowaliśmy się na stworzenie drużyny, która później wystartowała w lidze. W Gryfie pełniłam jednocześnie rolę prezesa oraz fizjoterapeuty, ale dużo lepiej odnajduję się w tej drugiej. Zespół przez trzy sezony rywalizował w ekstraklasie, ale w 2017 roku, z powodu braku odpowiedniej liczby zawodników, musieliśmy przerwać treningi i zawiesić udział w turniejach – tłumaczy Kasińska. Problemy na lokalnym podwórku nie sprawiły jednak, że brama do świata amp futbolu została zatrzaśnięta. Wręcz przeciwnie. Mniej więcej w tym samym czasie nasza rozmówczyni związała się z reprezentacją narodową. – Ktoś mądry powiedział kiedyś, że jeśli wykonujesz zawód, który cię pasjonuje, to tak naprawdę nie przepracujesz ani jednego dnia. I właśnie tak jest w moim przypadku. Uwielbiam to, co robię, a amp futbol jest i zawsze będzie bardzo ważną częścią mojego życia. Jestem świadoma, że wspólnie tworzymy drużynę i to od nas zależy, jak kto się będzie w niej czuł. Praca z chłopakami daje mi satysfakcję. Spełniam się jako fizjoterapeuta, więc zawsze z wielką radością jadę na każde zgrupowanie.
40 tysięcy gardeł W 2017 roku o naszej drużynie narodowej zrobiło się głośniej. Wszystko za sprawą zdobycia brązowego medalu podczas Mistrzostw Europy, które odbyły się w Turcji. W turnieju uczestniczyło dwanaście reprezentacji, a miejsca na podium zajęli kolejno gospodarze, Anglicy oraz właśnie Polska. – Cel był jasny. Jechaliśmy tam po medal i przywieźliśmy go do domu. Mistrzostwa odbyły się w Turcji, a nie jest tajemnicą, że ten kraj to prawdziwa potęga w świecie amp futbolu. Zawodnicy z tamtejszej ekstraklasy są zawodowymi piłkarzami i graniem potrafią zarobić na własne utrzymanie. Sama impreza była dopięta na ostatni guzik i wszystko zostało zorganizowane na najwyższym poziomie. Wygraliśmy rozgrywki grupowe, przeszliśmy dwie kolejne rundy i zatrzymaliśmy się dopiero w półfinale, gdzie ulegliśmy
| SPORT |
Jedną z osób, która przyczyniła się do powstania zespołu w naszym regionie była szczecinianka Zosia Kasińska. – Gdy usłyszałam o amp futbolu w telewizji, byłam na pierwszym roku studiów fizjoterapeutycznych. Pojechałam obejrzeć trening drużyny w Warszawie, aby na własne oczy przekonać się, jak to wygląda.
Turkom 0:2. Po wygranym meczu o brąz (3:1 z Hiszpanią) wsiedliśmy w autokar i ruszyliśmy w kierunku Vodafone Areny, czyli stadionu, na którym na co dzień występują zawodnicy Besiktastu Stambuł. Spodziewaliśmy się, że finał może oglądać nawet trzy czy cztery tysiące kibiców, ale to, co zastaliśmy przed stadionem przeszło wszelkie oczekiwania. Autokar utknął po drodze i nie mogliśmy dalej jechać, ponieważ z każdej strony napływali ludzie, którzy wręcz pchali się, żeby wejść i obejrzeć mecz z trybun. Naszą uwagę przykuł też kilkuletni chłopiec, który był ubrany w koszulkę z nazwiskiem kapitana reprezentacji Turcji. Nie tego powszechnie znanego, który broni barw pełnosprawnej drużyny narodowej, ale właśnie tego ze świata amp futbolu. To doskonale obrazuje, jak traktowana jest przez ludność tego kraju nasza dyscyplina. Polacy nie byli jedynymi, którzy spodziewali się kilkutysięcznej frekwencji na stadionie. Podobnie było również z Anglikami, którzy mieli zmierzyć się z Turcją w pojedynku o złoto. – Trener Brytyjczyków opowiadał nam, że gdy wyszli na rozgrzewkę, to na trybunach zasiadały dwa, może trzy tysiące ludzi. Zawodnicy wrócili do szatni, przebrali się, odbyli odprawę, a później udali się z powrotem w stronę tunelu, żeby wyjść na boisko. I wtedy zobaczyli coś, co ich po prostu wgniotło w ziemię. Cały
stadion był wypełniony po brzegi. Czterdzieści tysięcy osób zdzierało gardła, śpiewając i dopingując turecką drużynę narodową. Później się okazało, że przy obiekcie zostało kolejnych dwadzieścia tysięcy ludzi, dla których po prostu nie starczyło już miejsc. Ta atmosfera, te wydarzenia i wspomnienia z tamtych chwil pozostaną z nami na zawsze.
W drodze na mundial Mistrzostwa Europy są już historią, ale na horyzoncie pojawia się kolejna impreza – w dodatku o nieporównywalnie większym prestiżu. Na przełomie października i listopada tego roku w meksykańskiej Guadalajarze odbędą się bowiem Mistrzostwa Świata w Amp Futbolu. W turnieju wezmą udział dwadzieścia cztery drużyny, z których każda marzy o osiągnięciu historycznego wyniku. – Z nami oczywiście nie jest inaczej. Trener Marek Dragosz zawsze powtarza, że gdy jedzie się na puchar wójta, to walczy się o puchar wójta, a gdy jedzie się na mistrzostwa świata, to walczy się o mistrzostwo świata. Każdy z zespołów uda się do Meksyku właśnie z takim założeniem i my też musimy po prostu robić swoje. W marcu bieżącego roku doszło do spotkania dwóch reprezentacji, które przygotowują się do mundialu. Zawodnicy amp
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2018
71
| SPORT |
futbolu odwiedzili na niedawnym zgrupowaniu kadrę Adama Nawałki. – Do tej sytuacji doszło przed meczem z Nigerią we Wrocławiu. Dla każdego z nas spotkanie z tą reprezentacją było czymś wyjątkowym. Część z zawodników wiedziała już wcześniej, czym jest amp futbol i miała z nami trochę do czynienia w przeszłości. Mowa tu między innymi o naszym ambasadorze Kamilu Grosickim czy o Łukaszu Fabiańskim. Spotkanie przebiegło bardzo pozytywnie, a my mogliśmy zaskoczyć naszych kolegów na boisku. Bramkarz Jakub Popławski z powodzeniem bronił rzuty karne wykonywane przez Roberta Lewandowskiego (od niedawna także sponsora ampfutbolowej reprezentacji), a trzech zawodników z pola skutecznie strzelało „jedenastki” na bramkę Wojciecha Szczęsnego. Wydaje mi się, że wszyscy gracze z kadry Adama Nawałki patrzyli na naszych chłopaków z lekkim podziwem. W opinii publicznej ludzie często się zastanawiają nad tym, jak faceci z jedną nogą mogą oddawać strzały i się przy tym nie wywracać? A my się zawsze śmiejemy, że tak jest nawet łatwiej, bo przynajmniej nie plączą ci się nogi i nie masz jak się o nie potknąć.
Futbol jest w głowie Dystans do samych siebie, poczucie pełnej świadomości oraz codzienna walka z problemami natury fizycznej i psychicznej sprawiają, że wśród zawodników amp futbolu kształtują się bardzo mocne charaktery. A nie od dziś wiadomo przecież, że właśnie ten element jest jednym z głównych czynników, które determinują sukcesy w sporcie. – Każdy z tych chłopaków ma własną historię oraz przeszkody, które musiał pokonać, aby znaleźć się w tym właśnie miejscu. Prawda jest taka, że oni potrafią cieszyć się z małych rzeczy i doceniają więcej niż my, pełnosprawni. Ludzie mogą sobie ich wyobrażać jako facetów, którzy siedzą ciągle smutni i załamani, ale to całkowicie mija się z prawdą. To są normalni, zdrowi goście, którzy po prostu chcą być piłkarzami. Ich szatnia nie różni się od tej, którą spotyka się w innych dyscyplinach. Jest taka sama atmosfera, takie same żarty i taka sama „szatniarska szydera” w codziennym kontakcie. To grupa wyjątkowych osób, która po prostu udowadnia, że futbol nie znajduje się w nogach, a w głowie – kończy Kasińska. Jak wygląda amp futbol z perspektywy zawodnika? Jak ważna jest potrzeba aktywności fizycznej? Ile ten sport może dać psychice i jak bardzo pomaga w kształtowaniu charakteru? Aby możliwie najlepiej zrozumieć temat, postanowiliśmy też porozmawiać z Bartoszem Łastowskim, królem strzelców ubiegłorocznych ME w Turcji i piekielne zdolnym piłkarzem, którego wiele osób ze świata amp futbolu nazywa polskim Leo Messim.
72
– Dla mnie amp futbol jest odskocznią od codzienności, czymś w rodzaju zupełnie innego wymiaru. Wśród swoich człowiek zawsze czuje się lepiej, a to wpływa na bardzo fajną atmosferę. Sama aktywność fizyczna odgrywa ważną rolę i można powiedzieć, że jest to obowiązek, w naprawdę dobrym znaczeniu tego słowa. Drugą ważną sprawą jest pasja, która wzmaga zawziętość, pomaga wyznaczyć sobie cel i wspiera w konsekwentnym dążeniu do jego realizacji. Każdy nowy rok, to po prostu okazja do nakreślenia sobie kolejnego celu na te nadchodzące dwanaście miesięcy. Jeśli miałbym ubrać to w słowa, powiedziałbym, że jeśli piłka naprawdę jest twoją pasją, to z dnia na dzień stajesz się coraz lepszy. Mistrzostwa Europy z całą pewnością są jednym z piękniejszych momentów życia dla każdego sportowca. A co, jeśli do samego udziału dochodzi jeszcze brązowy medal dla drużyny i indywidualna statuetka dla króla strzelców? – Mistrzostwa w Turcji to było ogromne wydarzenie. Branie w nim udziału to wspaniałe przeżycie, a zapisanie się w historii tych rozgrywek to jednocześnie wielka duma i niesamowity zaszczyt. Fakt zdobycia tytułu króla strzelców jest oczywiście bardzo miły, ale to tak naprawdę tylko dodatek do głównego dania, jakim było wywalczenie brązowego medalu z naszą drużyną. Zawsze najważniejsze jest to, aby dać zespołowi jak najwięcej od siebie. Chodzi o to, żeby wyjść na boisko i po prostu zostawić na nim serducho. Nagrody indywidualne mają znaczenie, ale należy pamiętać, że nie pracuje na nie jedna osoba, tylko cała drużyna. Teraz przed nami kolejne wyzwanie, czyli występ na mistrzostwach świata. Do Turcji jechaliśmy z zamiarem zdobycia medalu i nie inaczej będzie tym razem. Czujemy, że nas na to stać i mamy kilka miesięcy, by zbudować prawdziwie mistrzowską drużynę. A później polecimy do Meksyku i damy z siebie wszystko, aby na początku listopada móc cieszyć się z upragnionego medalu – kończy Łastowski. Przywołana na początku postać Stephena Hawkinga to znakomity dowód triumfu umysłu nad ograniczeniami ciała. W Polsce jest wiele osób, które nie mają pojęcia o tym, że amp futbol w ogóle istnieje. A szkoda, bo zaangażowanie, poświęcenie, charakter i pasja tych osób jest czymś, o czym powinien wiedzieć każdy. W futbolu nie chodzi o nogi, tylko o głowę. I dlatego życzymy naszym piłkarzom, żeby byli silni i nawet na chwilę nie przerywali swojej drogi w kierunku realizacji zamierzonego celu. Mamy nadzieję, że ta będzie wiodła właśnie przez Meksyk i doprowadzi ich do zdobycia wymarzonego medalu.
| TRENDY TOWARZYSKIE |
Poznaliśmy najlepszych dziennikarzy W Studio S1 Polskiego Radia Szczecin poznaliśmy laureatów 27. edycji konkursu dziennikarskiego, zorganizowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej „Pomorze Zachodnie” przy współpracy ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich, oddział Szczecin. Dziennikarzem Roku 2017 został Wojciech Parada z Kuriera Szczecińskiego. Nagrodę Specjalną im. redaktora Bogdana Czubasiewicza przyznano Wiesławowi Seidlerowi. Debiut Roku 2017 przypadł Jackowi Gonerze z TVP3, a wyróżnienie w tej kategorii Wojciechowi Zagajowi z Polskiego Radia Szczecin. Nagrodę dziennikarzy odebrał dr n. med. Andrzej Ossowski wraz zespołem Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów. Super Kaczka poleciała do Marka Czasnojcia, niezależnego fotoreportera. (mdr)
74
Debiutant roku Wojciech Zagaj z PR Szczecin.
Super Kaczka dla fotoreportera Marka Czasnojcia (już na emeryturze). Wręcza ubiegłoroczny laureat, fotoreporter Włodzimierz Piątek.
Jacek Gonera z TVP 3.
Dariusz Baranik i Krzysztof Bobala.
Po lewej Wiesław Seidler, któremu Kaczkę wręcza ubiegłoroczny laureat Nagrody im. redaktora Bogdana Czubasiewicza, Marek Klasa.
Laura Hołowacz, dyrektor i prezes CSL Internationale Spedition, gdzie mieści się Centrum Kultury Euroregionu Stara Rzeźnia z mężem Markiem i dziennikarzem Głosu Szczecińskiego, przewodniczącym Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oddział Szczecin, Markiem Rudnickim.
Foto: Andrzej Szkocki
Prezes PR Szczecin Artur Kubaj.
Nagrodę Dziennikarzy w tym roku przyznano dr n. med. Andrzejowi Ossowskiemu oraz zespołowi Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów, którą kieruje.
| TRENDY TOWARZYSKIE |
| TRENDY TOWARZYSKIE |
Gala Żeglarska w Szczecinie Podczas gali przyznano Międzynarodowe Nagrody Żeglarskie Szczecina. Nagrodę główną im. kpt. Ludomira Mączki – za wierność idei swobodnego żeglowania otrzymał Henryk Widera. (mk) Rene Holm i Marte Gunnufsen, autorzy prac, Stanisław Ruksza, dyrektor Trafostacji Sztuki (z prawej).
Alicja Skrzypulec, Regatowiec Roku. Jędrzej Wijas, Trafostacja Sztuki (z lewej), Rene Holm Marte Gunnufsen, autorzy prac, Stanisław Ruksza, dyrektor Trafostacji Sztuki.
Wiesław Seidler, Popularyzator Żeglarstwa – Nagroda im. kpt. Kazimierza Haski.
Foto: Sebastian Wołosz
Rene Holm, autor prac „Darkness” i Marte Gunnufsen, autorka prac „Flesh”.
Izabela Jarząbek, Żeglarska Nagroda Specjalna i Henryk Widera, laureat Nagrody im. kpt. Ludomira Mączki. Jędrzej Wijas, kurator wystawy „Darkness” (z lewej) i Rene Holm, autor prac.
Foto: Materiały Prasowe
Dwie wystawy w Trafostacji Sztuki Piotr Owczarski, laureat Nagrody Kulturalnej Żeglarskiego Szczecina i Agata Stankiewicz, dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta.
75
„Darkness” Rene Holma i „Flesh” Marte Gunnufsen to dwie wystawy, które można podziwiać w Trafostacji Sztuki w Szczecinie. (mk)
MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 02/2018
75
| TRENDY TOWARZYSKIE |
Gala Nagrody Artystycznej Miasta Szczecina 9 kwietnia, podczas uroczystej gali wręczone zostały Nagrody Artystyczne Miasta Szczecin i nagroda dla Mecenasa Kultury. Galę uświetnił koncert Gino Vannellego, który poprowadził Marek Niedźwiecki. (mk)
Stefania Biernat, przewodnicząca rady miasta z mężem.
76
Marek Niedźwiecki z fanką.
Jagwiga Kimber, Wydział Kultury Urzędu Miasta (od lewej), Mirosław Gawęda, dyrektor Teatru Współczesnego, prof. Bohdan Boguszewski, dyrygent, wykładowca Akademii Sztuki z żoną.
Radny Wojciech Dorżynkiewicz z partnerką Kamilą.
Radna Urszula Pańka i prof. Dariusz Dyczewski, laureat Nagrody Artystycznej Miasta Szczecin.
Stefania Biernat, przewodnicząca rady miasta (z lewej) z mężem, Rafał Niburski, przewodniczący komisji ds. kultury rady miasta z żoną (w środku).
Henryk Sawka, satyryk (z prawej) z żoną Ewą, Tomasz Ćwiek, agencja HS Concept.
Foto: Sebastian Wołosz
Prezydent Szczecina Piotr Krzystek (z prawej), Krzysztof Soska, zastępca prezydenta z żoną.
#prezentacja
Zapraszamy wszystkich klientów, architektów oraz hotele do współpracy. Szeroki wybór tkanin. Chcąc zmienić swoje otoczenie mogą Państwo liczyć na zaprojektowanie i wykonie przez naszą firmę wysokiej jakości dekoracji okiennych – firan, zasłon, rolet a także nietuzinkowych rozwiązań stylizacyjnych przy dekoracji łóżek, krzeseł, stołów. Dzięki naszym usługom wnętrza stają się wyjątkowe i nabierają charakteru zgodnego z ich przeznaczeniem.
#TU NAS ZNAJDZIESZ KAWIARNIE
• City Break CH Galaxy - 0 piętro • Costa Coffee CH Galaxy 0 piętro • Columbus Coffee CH Galaxy - 2 piętro • Starbucks Coffee CH Kaskada • So!Coffee CH Outlet, ul. Struga 42 • Columbus Coffee CH Turzyn - 0 piętro • Fabryka Deptak Bogusława 4/1 • Fanaberia Deptak Bogusława 5 • Teatr Mały Deptak Bogusława 6 • Columbus Coffee DriveUp, ul. Struga 36 • Castellari Al. Jana Pawła II 43 • Public Cafe Al. Jana Pawła II 43 • Cinnamon Garden Al. Jana Pawła II (fontanny) • Columbus Coffee ul. Krzywoustego • Columbus Coffee MEDYK” ul. Bandurskiego 98 • Orsola YogoHaus Plac Zołnierza 3/1 • Hormon Cafe ul. Monte Cassino 6 (od Piłsudskiego) • Dom Chleba al. Niepodległosci 2 • Columbus Coffee Oxygen • Corona Coffee al. Piastów 30 (Piastów Office, Budynek B) • Cafe Pleciuga Plac Teatralny 1 • Columbus Coffee Piastów 5/1/ul. Jagielońska • Coffe Point ul. Staromiejska 11 • Pasja Fabryka Smaku ul. Śląska 12 • Castellari ul. Tuwima (Jasne Błonia) • Public Cafe Podzamcze ul. Wielka Odrzańska 18 • Kawiarnia Koch ul. Wojska Polskiego 4 • Czekoladowa Cukiernia „SOWA” ul. Wojska Polskiego 17 • Starbucks Coffee (Brama Portowa) ul. Wyszyńskiego 1 • Bajgle Króla Jana, ul. Nowy Rynek 6
SALONY FRYZJERSKO KOSMETYCZNE i SPA
• Beverly Hills Akademia Urody CH Auchan • Beverly Hills Akademia Urody CH Galaxy - parter • Studio DUMA Usługi Kosmetyczne Marzena Dubicka ul. Langiewicza 23 • Studio Urody Masumi Deptak Bogusława 3 • Dr Irena Eris KOSMETYCZNY INSTYTUT ul. Felczaka 20 • Atelier Fryzjerstwa Małgorzata Dulęba-Niełacna ul. Witkiewicza 49U/9 • MASI Wielka ul. Odrzańska 30 • EXPOSE akcesoria atelier Magda Zgórska ul. Chopina 22 (1 piętro) • Imperium wizażu ul. Jagiellońska 7 • Studio Jagielońska 9 ul. Jagielońska 9 • Modern Design Piotr Kmiecik ul. Jagiellońska 93/3 • Atelier Katarzyny Klim ul. Królowej Jadwigi 12/1 • Salon fryzjerski YES ul. Małkowskiego 6 • Salon Fryzjerski Keune ul. Małopolska 60 • Studio Fryzjerskie Karolczyk ul. Monte Cassino 1/14, • Belle Femme ul. Monte Cassino 37a • Vegas Studio Fryzjerskie ul. Panieńska 46/6 • Salon Kosmetyczny GAJA ul. Wojska Polskiego 10 • Sam Sebastian Style ul. Pocztowa 7 • Cosmedica ul. Pocztowa 26 • Hair & tee ul. Potulicka 63/1 • Obssesion ul. Wielkopolska 22 • Gabinet Kosmetyczny Dorota Stołowicz ul. Mazurska 20 • Enklawa Day Spa al. Wojska Polskiego 40/2 • Cosmedica ul. Leszczynowa 23 (Rondo Zdroje)
RESTAURACJE
• Porto Grande ul. Jana z Kolna 7 • Sake Sushi al. Piastów 1 • Restauracja Aramia ul. Romera 12 • Restauracja Aramia Podzamcze ul. Opłotki 1 • Karczma Polska Pod Kogutem Plac Lotników 3 • Restaucja Dzika Gęś Plac Orła Białego 1 • Trattoria Toscana Plac Orła Białego 10 • Caffe Venezia Plac Orła Białego 10 • Chief Rayskiego 16 pl. Grunwaldzki • Stockholm Kitchen & Bar Bulwar Piastowski 1 • The Greek Ouzeri Bulwar Piastowski 2 • El Tapatio ul. Kaszubska 3 • Columbus ul. Wały Chrobrego 1 • Colorado Steakhouse ul. Wały Chrobrego 1a • Takumi Sushi Bar CH Galaxy - 2 piętro • Sphinks CH Kaskada • Restauracja Szczecin ul. Felczaka 9 • Avanti al. Jana Pawła II 43 • El Globo ul. Józefa Piłsudskiego 26 • OPERA (Na Kuncu Korytarza) ul. Korsarzy 34, Zamek • Planeta ul. Wielka Odrzańska 28 • Wół i Krowa ul. Wielka Odrzańska 20 • Bombay ul. Partyzantów 1 • Z Drugiej Strony Lustra ul. Piłsudskiego 18 • Stara Piekarnia ul. Piłsudskiego 7 • Ricoria Ristorante ul. Powstańców Wielkopolskich 20
• Plenty ul. Rynek Sienny 1 • Buddha Thai ul. Rynek Sienny 2 • Spiżarnia Szczecińska Plac Hołdu Pruskiego 8 • Pomiędzy ul. Sienna 9 • Giovanni Volpe Lodziarnia ul. Tkacka 64 • DietaBar.pl ul. Willowa 8 • Rotunda Północna ul. Wały Chrobrego 1 b • Willa West Ende al. Wojska Polskiego 65 • Willa Ogrody ul. Wielkopolska 19 • Restauracja/Hotel Atrium al. Wojska Polskiego 75 • NIEBO Wine Bar Cafe ul. Nowy rynek 5 • Bachus ul. Sienna 6 • La Passion du Vin ul. Sienna 8 • Tokyo Sushi’n’Grill ul. Rynek Sienny 3 • Bollywood Street Food, ul. Panieńska 20 • Villa Astoria al. Woj. Polskiego 66 • To i Owo restauracja, ul. Zbożowa 4 • Brasileirinho - Brazylijska Kuchnia i Bar, ul. Sienna 10
KLUBY SPORTOWE I FITNESS
• Pure Jatomi, CH Kaskada • Fitness World (Radisson Hotel) Plac Rodła 10 • Szczecińskie Centrum Tenisowe ul. Dąbska 11a • Fit Town ul. Europejska 31 • North Gym Fitness Club Galeria Północ 1 piętro ul. Policka 51 • RKF ul. Jagiellońska 67/68 • Squash na Rampie ul. Jagiellońska 69 • Marina Squash Fitness Club ul. Karpia 15 • Lady Fitness&Wellness, ul. Mazowiecka 13 • Bene Sport Centrum ul. Modra 80 • Fitness Club ul. Monte Casino 24 • Marina Club Dąbie, Yaht Klub Polska Szczecin ul. Przestrzenna 11 • Elite Sport Club Spółdzielców 8k, Mierzyn • Fitness Forma ul. Szafera 196 • Universum Fitness Club, ul. Wojska Polskiego 39a • Prime Fitness Club, ul. 5 Lipca 46
SKLEPY I SALONY MODOWE
• Salon Mody Brancewicz al. Jana Pawła II 48 • Salon Terpiłowscy CH Auchan • Salon Terpiłowscy CH Ster • Salon Terpiłowscy CH Galaxy • Salon Terpiłowscy CH Turzyn • Salon Terpiłowscy ul. Jagiellońska 16 • C.H. TOP SHOPING, ul. Hangarowa 13 • Salon Jubilerski YES CH Galaxy • Dekadekor ul. Rayskiego 18(lok U1) • Portfolio ul. Rayskiego 23/11(wejście od Jagielońskiej) • Silver Swan CH Galaxy (parter) • Swiss CH Galaxy (parter) • Van Graf CH Kaskada • La Perle - Salon Sukien Ślubnych ul. Kaszubska 58 • Trend S.C. Mierzyn, ul. Długa 4b • EBRAS.PL Pl. Żołnierza 17 • Organic Garden ul. Kaszubska 4 • Sklep Firmowy Zakładów Ceramiki Bolesławiec al. Niepodległości 3 • 6 Win ul. Nowy Rynek 3 • C.H. FALA al. Wyzwolenia 44a • Geobike CH Nowy Turzyn I piętro • Centrum Mody Ślubnej ul. Krzywoustego 4 • Sklep Vegananda ul. Krzywoustego 63 • Sklep Zdrowa Przystań ul. Monte Cassino 2/2 • Meble VIKING al. Wojska Polskiego 29 • MaxMara ul. Bogusława X 43 • KAG Meble i Światło S.C. ul. Struga 23 • MOOI wnętrza al.Wojska Polskiego 20, • BiM al. Wojska Polskiego 29 • MarcCain al. Wojska Polskiego 43 • Moda Club al. Wyzwolenia 1-3 • Beaton Aparaty słuchowe, Edmund Reduta ul. Rayskiego 40a • Boutique Chiara ul. Bogusława X 12/2 • Escada Sport ul. Wojska Polskiego 22 • B.E. Kleist Jubiler ul. Rayskiego 20/2 • DRAGON EVENT ul. Twardowskiego 18 (teren Bissmyk) • Drzwi i Podłogi VOX Sylwia Drabik ul. Santocka 39 • Centrum Finansowe JANOSIK ul. Krzywoustego 28 • Świat Rolet ul. Langiewicza 22 • Cavallo - Sklep Jedziecki ul. Przybyszewskiego 4 • Piękno Natury ul. Reymonta 3, pawilon 58 • Zielony Kram ul. Reymonta 3, pawilon 85
GABINETY LEKARSKIE I MEDYCYNY ESTETYCZNEJ
• Dom Lekarski al. Bohaterów Warszawy 42 (CH TURZYN) • Dom Lekarski ul. Rydla 37 • Dom Lekarski ul. Gombrowicza 23/Bagienna 6 • Dom Lekarski al. Piastów 30 (Piastów Office Center, budynek C (wejście od dziedzińca) • Dom Lekarski ul. Struga 42 (Outlek Park) • Hahs ul. Czwartaków 3 • Hahs Klinika ul. Felczaka 10 • Fizjoline Centrum Rehabilitacji ul. Kosynierów 14/U1 • Medicus Plac Zwycięstwa 1 • Lecznica Dentystyczna KULTYS ul. Bolesława Śmiałego 17/2 • EuroMedis ul. Powstańców Wielkopolskich 33a • Laser Studio ul. Jagiellońska 85/1 • Studio Masażu - LAVA ul. Tymiankowa 5b • Estetic ul. Ku Słońcu 58 • ESTETICON ul. Jagiellońska 77 • Fabryka Zdrowego Uśmiechu ul. Ostrawicka 18 • Klinika Stomatologii i Kosmetologii EXCELLENCE ul. Wyszyńskiego 14 • Dentus ul. Felczaka 18a, ul. Mickiewicza 116/1 • MEDICO Specjalistyczne Gabinety Stomatologiczne i Lekarskie al. Bohaterów Warszawy 93/1 (vis a vis CH Turzyn) • NZOZ MEDENTES Przecław 93e • NZOZ MEDENTES ul. Bandurskiego 98(1pietro) • Hipokrates ul. Ku Słońcu 2/1 • Klinika Zawodny ul. Ku Słońcu 58 • Venus Centrum Urody ul. Mickiewicza 12 • Intermedica centrum okulistyki ul. Mickiewicza 140 • Medi Clinique ul. Mickiewicza 55 • Art. PLASTICA ul. Wojciechowskiego 7 • Image Instytut kosmetologii ul. Maciejkowa 37/U2 • Medimel ul. Nowowiejska 1E (Bezrzecze) • Figurella - Instytut Odchudzania ul. Bohaterów Warszawy 40 • Dental Implant Aesthetic Clinic ul. Panieńska 18 • Perładent - Gabinet Stomatologiczny ul. Powstańców Wielkopolskich 4c • Nowy Impladent Stomatologia Estetyczna i Rekonstrukcyjna ul. Stoisława 3/2 • dr Hamera ul. Storrady-Świętosławy 1c / 6 piętro • Centrum narodzin MAMMA ul. Sowia 38 • Stomatologia Mierzyn ul. Welecka 38 • Stomatologia Kamienica 25 ul. Wielkopolska 25/10 • Maestria Klinika Urody ul. Więckowskiego 2/1 • VitroLive ul. Wojska Polskiego 103 • Medycyna Estetyczna Osadowska, al. Piastów 30 (Piastów Office) • Gabinet „Orto-Magic” ul. Zaciszna 22 (od ul.Topolowej) • Stomatologia Mikroskopowa ul. Żołnierska 13a/1 • CENTRUM DIETETYCZNE NATURHOUSE al. Wyzwolenia 91, al. Wyzwolenia 6, ul. Krzywoustego 27 • Miracle Aesthetics Clinic Szczecin, ul. Ostrobramska 15/u3 • Odnowa Centrum Zdrowia i Urody CH Turzyn, ul. Boh. Warszawy 40 • Ra-dent. Gabinet Stomatologiczny ul. Królowej Korony Polskiej 9/U1, Krzywoustego 19/5 • Ella Studio depilacji Cukrem ul. Kaszubska 17/2 • Specjalistyczny Gabinet Ginekologiczno-Położniczy dr n. med. Andrzej Niedzielski ul. Niemcewicza 15 • Niepubliczna poradnia psychologiczno- pedagogiczna Carpe diem ul. Pocztowa 35/1
• Subaru ul. Struga 78a • Grupa Gezet Honda Głuchy, ul. Białowieska 2 • Autonovum - Salon samochodowy, Białowieska 2
BIURA NIERUCHOMOŚCI I DEWELOPERZY
• Calbud ul. Kapitańska 2 • Neptun Developer ul. Ogińskiego 15 • SGI (budynek Nautica) ul. Raginisa 19 • Baszta Nieruchomosci ul. Panieńska 47 (Baszta Siedmiu Płaszczy) • SCN ul. Piłsudskiego 1A • Extra Invest ul. Wojska Polskiego 45 • Graz Developer pl. Zgody 1 • Artbud ul. 5 lipca 19c • MAK-DOM ul. Golisza 27 • TLS Developer ul. Langiewicza 28 U2 • Modehpolmo ul. Wojska Polskiego 184c/2 • Litwiniuk Property Al. Piastów 30 Office Center • INDEX Nieruchomości, ul. Bagienna 38C
KULTURA
• Filharmonia ul. Małopolska 48 • Hotel Zamek Centrum ul. Panieńska 15 • Szczeciński Inkubator Kultury ul. Wojska Polskiego 90 • Galeria Kierat ul. Koński Kierat 14 • Open Gallery Monika Krupowicz ul. Koński Kierat 17/1 (1-pietro) • Galeria Kierat 2 ul. Małopolska 5 • Muzeum Historii Szczecina ul. Mściwoja II 8 • Teatr Pleciuga Plac Teatralny 1 • 13 Muz Plac Żołnierza Polskiego 2 • Muzeum Sztuki Współczesnej ul. Staromłyńska 1 • Galeria Sztuki Dawnej Muzeum Narodowego ul. Staromłyńska 27 • Teatr Polski ul. Swarożyca 5 • Teatr Współczesny Wały Chrobrego 3 • Gmach Główny Muzeum Narodowego w Szczecinie Wały Chrobrego 3 • Kino Pionier al. Wojska Polskiego 2 • Trafostacja ul. Św. Ducha 4 • Zamek Książąt Pomorskich, Korsarzy 34 • Helios CH Kupiec ul. B. Krzywoustego 9-10 • Sala Koncertowa Baszta ul. Energetyków 40 • Stowarzyszenie Baltic Neopolis Orchestra ul. ks. kard. S. Wyszyńskiego 27/9 • Opera na Zamku ul. Korsarzy 34
INNE
• Urząd Miejski sekretariat ul. Armii Krajowej 1 • Urząd Miejski - promocja/rzecznik ul. Armii Krajowej 1 • Urząd Marszałkowski - promocja/rzecznik ul. Korsarzy 34 • Urząd Marszałkowski - sekretariat ul. Korsarzy 34 • Centrum Informacji Kulturalnej i Turystycznej ul. Korsarzy 34 • Urzad Wojewodzki - sekretariat, promocja/rzecznik Wały Chrobrego 4 • TVP S.A. ul. Niedziałkowskiego 24a • Radio ESKA Szczecin pl. Matki Teresy z Kalkuty 6 • „Pro Bono” Kompania Reklamowa Paweł Nowak ul. Necała 2 • Empik School Brama Portowa 4 • Speak UP DH Kupiec • Labirynt al. Niepodległości 18-22 (5 piętro) • Lexus ul. Mieszka I 25 • Euroafrica ul.Energetyków 3/4 • DDB Auto Bogacka Mercedes ul. Mieszka I 30 • Polska Fundacja Przedsiębiorczości ul. Monte Cassino 32 • Mercedes Mojsiuk ul. Pomorska 88 • Szczecińskie Centrum Przedsiębiorczości ul. Kolumba 86 • Dealer BMW i MINI Bońkowscy Ustowo 55 (rondo Hakena) • Interglobus ul. Kolumba 1 • Polmotor Szczecin Ustowo 52 (rondo Hakena) • Wnętrze na Piętrze ul. Piłsudskiego 27 • CITROEN A.DREWNIKOWSKI ul. Andre Citroena 1 • L Tour CH Galaxy • Peugeot DREWNIKOWSKI ul. Bagienna 36D • PŻM: POLSTEAM Plac Rodła 8 • CITROEN A.DREWNIKOWSKI al. Bohaterów Warszawy 19 • Półncna Izba Gospodarcza ul. Wojska Polskiego 86 • Holda / Chysler Dodge i Jeep ul. Gdańska 7 • Dudziak i Partnerzy ul. Jagielońska 85/14 • Łopiński VW ul. Madalińskiego 7 • Doradztwo i Odszkodowania Celem ul. Kołłątaja 24 • POLMOZBYT Peugeot Plac Orła Białego 10 • Anons Press Agencja Reklamowa ul. Wojska Polskiego 11 • Ford - Bemo Motors ul. Pomorska 115B • Biuro Turystyki Pelikan ul Obrońców Stalingradu 2/U3 • AUTO BRUNO Volvo ul. Pomorska 115b • Eko drogeria Bio natura ul. Kaszubska 26 • Peugeot DREWNIKOWSKI ul. Rayskiego 2 • Kobi- Kopnij Bile ul. Bolesława Śmiałego 19/7 • Camp & Trailer Świat Przyczep • Deep shine Detailing, ul. Łukasińskiego 108 al. Bohaterów Warszawy 37F (za Statoil) • Finanset ul. Jagiellońska 85/8 • KOZŁOWSKI Toyota ul. Struga 17, ul. Mieszka I 25B • Centrum Informacji Turystycznej pl. Żołnierza Polskiego 20 • Krotoski-Cichy Skoda ul. Struga 1A • Philson Investments Spóldzielnia Inwestycyjna • Krotoski-Cichy VW ul. Struga 1A ul. Jagiellońska 90/6 • KOZŁOWSKI Opel ul. Struga 31 B • Magenta - Studio Mebli Kuchennych, Wyszyńskiego 9 • Polmotor Nissan,Renault, Dacia ul. Struga 71 • Hayka, ul. Św. Ducha 2a • POLMOTOR KIA ul. Wisławy Szymborskiej 8 • Volvo Maszyny Budowlane Polska ul. Pomorska 138-141 • Pehamot Skoda ul. Zielonogórska 32 • Grupa GEZET Alfa Romeo & Lancia ul. Białowieska 2 • Seat Krotoski-Cichy ul. Białowieska 2
SALONY SAMOCHODOWE
#prezentacja
#prezentacja