9 minute read
Teatr
from MM Trendy #5 (107)
by MM Trendy
To, o czym nie potrafimy rozmawiać
Już 13 maja na Dużej Scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie zobaczymy premierę sztuki „Spartakus. Miłość w czasach zarazy”. Poruszający spektakl powstał na podstawie reportaży Janusza Schwertnera oraz rozmów z pacjentami, rodzicami oraz medykami oddziałów psychiatrii dziecięcej w Polsce. To jeden z pierwszych spektakli w kraju, który w tak bezpośredni sposób dotyka problemu kryzysu suicydalnego wśród nastolatków. Dlaczego temat został podjęty akurat teraz? - Na to pytanie odpowiedział nam Jakub Skrzywanek, reżyser sztuki oraz dyrektor artystyczny Teatru Współczesnego w Szczecinie.
Advertisement
ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO KAROLINA BABIŃSKA
Historia Spartakusa to historia, którą poznajemy jeszcze w szkołach podstawowych, dlaczego wróciłeś do niej teraz?
- Odbyło się to na styku dwóch kwestii. Od dłuższego czasu fascynowała mnie figura Spartakusa i kiedy przyszedłem do Teatru Współczesnego w Szczecinie, powiedzieliśmy sobie, może trochę umownie, z Mirosławem Gawędą, dyrektorem naczelnym, że stworzymy tu program odwołujący się do bardzo głębokiej idei oświecenia. Zaczęliśmy myśleć o tym jacy bohaterowie będą wartościowi dla tego pomysłu i wydało nam się, że Spartakus jest właśnie taką postacią. Reprezentuje historię grupy ludzi, która zaryzykowała i poświęciła wszystko w walce o swoją podmiotowość. Poczułem, że jest to właściwy symbol rozpoczęcia mojej dyrekcji w tym miejscu.
Wiemy już, że spektakl dotknie też kondycji polskiej psychiatrii dziecięcej. Czy to jest ta druga kwestia?
- Dokładnie. W czasie gdy zainteresowałem się historią Spartakusa, w ręce wpadł mi zbiór reportaży Janusza Schwertnera i Witolda Beresia „Szramy”, wpadł nie przez przypadek. Kiedy Janusz w 2020 roku wydał swój pierwszy reportaż „Miłość w czasach zarazy” postanowiłem się z nim skontaktować. Temat, który poruszył w swoim tekście był mi bardzo bliski.
Zaledwie rok wcześniej w Krakowie przygotowywałem spektakl z młodzieżą i tak dowiedziałem się o „piżamkach”. W sztuce brała udział młoda dziewczyna, która była siedem razy umieszczana na różnych oddziałach zamkniętych, w tym w Garwolinie. To ona opowiedziała mi o wstrząsającym systemie kar wprowadzonych przez ówczesną dyrektorkę ośrodka. Sama dyrektorka oczywiście nigdy nie nazwała tego karami, tylko treningami behawioralnymi. W ramach takiego „treningu” dziecku zabierało się wszystkie rzeczy osobiste, rozbierało się je do bielizny, dawało mu się pasiastą piżamę z magazynu - tutaj konotacje są potworne - a następnie zamykało się to dziecko w izolatce i dawało zadanie do wykonania np. nauczane na pamięć „Trenów” Kochanowskiego. Powody tego zawsze były błahe - palenie papierosów, przeklinanie... Myślę, że to bardzo „sprytny” zabieg, by w imię utrzymywania dyscypliny wprowadzać tak opresyjny system. System, który zamiast pomagać, demonizuje osoby, które tej pomocy tak bardzo potrzebują.
Podczas rozmowy z Januszem opowiedziałem mu o tym. Okazało się, że on już wtedy gdzieś o tym słyszał. Jakiś czas później powstał kolejny reportaż - „Piżamki”.
I w pewnym momencie mnie olśniło, że historia, którą opisał Janusz w tekście „Miłość w czasach zarazy”, czyli historia Kacpra i Wiktora to historia mojego Spartakusa.
Reportaż Janusza Schwertnera, w dużym uproszczeniu, dotyka kwestii zdrowia psychicznego nastolatków i sytuacji osób LGBT. Postanowiłeś odwzorować tę ścieżkę na scenie?
- Widzę tu dwie sprawy. W sztuce z jednej strony mówimy o heroicznej walce środowisk LGBT w Polsce do samostanowienia. Walce, która dla mnie jest tożsama z walką Spartakusa i ówczesnych niewolników starożytnego Rzymu. Z drugiej, mówimy o dramatycznej sytuacji polskiej psychiatrii dziecięcej - choć nie tylko dziecięcej. Polska jest na drugim miejscu w Unii Europejskiej pod względem liczby samobójstw nastolatków, których powodem zazwyczaj jest: wykluczenie, dyskryminacja, przemoc w grupach rówieśniczych i w końcu kryzys emocjonalny. Samobójstwo w Polsce to pierwsza przyczyna zgonów nastolatków - przed nowotworami, przed wypadkami komunikacyjnymi i wszystkim tym czego byśmy się spodziewali.
Samobójstwa to tematy, które w mediach poruszane są z dużą dozą ostrożności.
- Oczywiście, jest tu lęk przed tak zwanym efektem Wertera. Ale ten lęk nie może powodować, że zupełnie nie będziemy o tym problemie rozmawiać. Bardzo mocno odniosła się do tego Monika Tichy, prezeska stowarzyszenia Lambda, gdyby Wiktor zginął zamordowany w parku, to informacja przed długi czas nie schodziłaby z pierwszych stron gazet. Ale Wiktor, jak i jego rówieśnicy, giną z własnej ręki, w zaciszu swoich domów, skacząc z okien na osiedlach czy z parkingów galerii handlowych. A my spuszczamy na to zasłonę milczenia, bo w naszym kraju kwestie zaburzeń psychicznych są olbrzymim tabu. Dlatego, myślę, że wobec tych absolutnie alarmujących danych, nie ma zgody na ciszę i akceptowanie jakiejkolwiek formy przemocy, która każdego roku jest powodem śmierci setek polskich obywateli i obywatelek.
Gdzie upatrywałbyś źródła problemu? Kultura, wychowanie...?
- Składa się na to wiele rzeczy - status osoby młodej w naszym
społeczeństwie, system rodzicielski czy też archaiczny system edukacji, który nazwałbym protekcjonalnym a nawet przemocowym, w którym dziecko nie ma żadnych praw. Model edukacji wprowadzany przez ministra Czarnka jest XIX wieczny, przeczy temu, co my dzisiaj wiemy o kwestiach biologicznych, o tym na przykład jak działa mózg, czy jak kształtują się ludzkie potrzeby, cofa nas do nieaktualnych tradycji i przekonań, którym udowodniono negatywny wpływ na zdrowie i życie młodych ludzi. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze problem statusu mniejszości, także mniejszości seksualnych w naszym społeczeństwie. Ta lista jest długa.
Uważasz, że jako społeczeństwo nie jesteśmy gotowi zmierzyć się z różnorodnością świata i jego problemami?
- Nie powiedziałbym, że my jako społeczeństwo nie jesteśmy na to gotowi, powiedziałbym raczej, że my jako społeczeństwo jesteśmy polem bardzo cynicznej gry, którą uprawia w Polsce kilka obozów politycznych. Do tych obozów na pewno należy polska prawica, która, z mojego punktu widzenia, jest w obrzydliwym sojuszu z instytucją, jaką w naszym kraju jest kościół katolicki. Oczywiście są wyjątki, ale główny przekaz płynący z kościoła to przekaz absolutnie homofobiczny. W tym sojuszu uprawia się zatrważający cynizm i tworzy się figurę obcego. Figurę wroga wobec, której nakręcane są spory polityczne i ugrywany jest kapitał polityczny.
W takim razie czy wątki polityczne przedostają się do tego spektaklu?
- Częścią naszego spektaklu jest wywiad z matkami osób tęczowych, ale też po prostu matkami dzieci, które albo popełniły samobójstwo, albo podjęły taką próbę w ostatnich latach. W jednej z rozmów pada bardzo mocne stwierdzenie, że to, co robi część polityków i hierarchów kościelnych sprawia, że są oni współodpowiedzialni za śmierć tych dzieci. Właśnie do tego prowadzi cynizm, o którym mówię. To, że skala wzrostu samobójstw wśród nastolatków zaczęła wzrastać od 2015 roku nie jest przypadkiem.
Nasze społeczeństwo jest społeczeństwem mocno podzielonym, myślisz, że rosnąca skala samobójstw odzwierciedla to do czego ten podział prowadzi?
- Myślę, że właśnie teraz obserwujemy do czego to może prowadzić. Mówię oczywiście o konflikcie, który dzieje się na wschodzie. Władimir Putin też zaczynał od mniejszości seksualnych - pierwsze ustawy zabraniające wszelkich związków jednopłciowych, tworzenie figury wroga, tworzenie figury innego… Tyle tylko, że to było za mało.
Widzieliśmy już jak sprawnie działa w Polsce propaganda wobec uchodźców - bardzo rasistowska propaganda, wokół której jest ugrywany kapitał polityczny. Od dłuższego czasu to samo dzieje się z mniejszościami LGBT. Dla mnie to bardzo ciekawy moment zwrotny, dlatego w tym spektaklu mówimy wprost - retoryka i narracja, którą uruchomił polski rząd w ostatnich latach, jest retoryką putinowską. Widząc do czego to może prowadzić - chcę zadać pytanie - co z tym zrobimy? Jakie refleksje się w nas obudzą? Po tym jak usłyszeliśmy, że wojna na Ukrainie jest wojną z zachodnim stylem życia, z tęczową propagandą i tym wszystkim, co wybiega poza tradycje. Myślę, że to będzie dla nas prawdziwy test.
Czy to wszystko o czym mówisz nie prowadzi nas do smutnego wniosku, że jako całość, jesteśmy mocno homofobicznym społeczeństwem?
- W gruncie rzeczy polskie społeczeństwo nie jest społeczeństwem homofobicznym. Spójrz na to jak powstawała scenografia do „Spartakusa”. Zaprojektowało ją wspólnie Koło Gospodyń Wiejskich ze Stobna ze stowarzyszeniem Lambda. Nagle okazało się, że dwie tak odległe sobie grupy siadają ze sobą do stołu i są gotowe rozpocząć projekt, który w sposób bardzo radykalny i stanowczy domaga się prawa wolności i równości dla osób i par nieheteronormatywnych.
Projektowanie tej scenografii w świetlicy wiejskiej w Stobnie było dla mnie chyba najbardziej wzruszającym momentem odkąd przyjechałem do Szczecina. Wszystkie działania polityczne i nienawiść, jaką jesteśmy karmieni, rozsypały się w tamtej sali jak domek z kart. Tylko to by się nie stało, gdybyśmy nie zdecydowali się wyjść z osi sporu politycznego. Dlatego jako społeczeństwo musimy się na to odważyć. Po części to jest mój pomysł na dyrekcję w Szczecinie - chcemy sami domagać się tego, co jest dla nas ważne i to promować.
Zakres tematyki „Spartakusa” jest nie tylko trudny, ale i bardzo szeroki czy jesteśmy w dobrym momencie, aby go poruszać?
- Nie są to łatwe tematy. Zadawałem sobie pytanie - czy wobec wojny na Ukrainie powinniśmy jeszcze mówić o stanie psychiatrii dziecięcej w Polsce, o marginalizowaniu osób LGBT? Czy powinniśmy dodawać sobie jeszcze tę cegiełkę? Próby do spektaklu zaczęliśmy trzy dni po wybuchu wojny, wszystko już było przygotowane. I wtedy skonfrontowałem się z badaniami dotyczącymi liczby prób samobójczych. Porównując rok 2021 do 2020 ich poziom wśród nastolatków wzrósł w niektórych regionach polski nawet o 358 proc. Poczułem, że jeśli nie zaczniemy o tym mówić teraz, będziemy tracić najbliższych. Musimy w końcu uświadomić sobie jak wielki jest to problem i nauczyć się sobą opiekować.
W takim razie od czego zaczniemy tę naukę? Co zobaczymy na scenie?
- Spartakus składa się z trzech części. Pierwsza z nich to rekonstrukcja kilku wybranych dni z codzienności polskiej psychiatrii dziecięcej. Prezentujemy przypadki skrajne, ale prawdziwe, odnotowane na oddziałach w Józefowie, na Gdańskim Srebrzy-
sku i w Garwolinie. Sceny, które przygotowaliśmy, dla mnie, są też metaforą troski, jaką się obecnie otaczamy, a raczej jej brakiem.
Druga część spektaklu to wspomniany już krótki film dokumentalny przedstawiający rozmowy z matkami. To dla mnie bardzo ważne, żeby nie zatrzymywać się na poziomie ogółu „jakiejś” grupy LGBT i „jakiś” nastolatków tylko na konkretnych osobach. Chcę, aby widzowie spojrzeli w twarz tym matkom i zobaczyli, że to nie są sytuacje wyabstrahowane, to jest realne życie i realne osoby takie same jak my i nasi bliscy.
Trzecia część spektaklu to pewnego rodzaju utopia. Udzielimy na scenie inscenizowanego ślubu parom nieheteronormatywnym. Poniekąd spełniamy marzenie Wiktora, który chciał w przyszłości zawrzeć legalny związek ze swoim chłopakiem. W aranżacji ceremonii pomagają nam wymienione stowarzyszenie Lambda i Koło Gospodyń Wiejskich ze Stobna. Nie chciałem kończyć tej sztuki śmiercią - tak jak się kończy historia Spartakusa czy Wiktora. Wierzę, że teatr jest narzędziem zmiany i że ta zmiana jest prostsza, niż się nam wydaje.
Nie obawiasz się reakcji czy zarzutów o zbyt radykalne spojrzenie? Zdaje się, że jesteście pierwszym lub jednym z pierwszy teatrów w Polsce, który tak śmiało odważył się poruszyć te tematy.
- Zacznę od tego, że spektakl powstaje przy wsparciu grupy eksperckiej złożonej z niemal 40 osób. Zależało mi, żeby oddać autentyczny obraz tego z czym my się mierzymy, a nie stworzyć fantazję na ten temat. Bazujemy na faktach. Pracują z nami lekarki z zakresu psychiatrii dziecięcej, ekspertki i eksperci z zakresu pielęgniarstwa i pomocy medycznej. Członkowie stowarzyszenia Lambda i Koła Gospodyń Wiejskich ze Stobna. Chcemy, żeby w tym teatrze - teatrze rekonstrukcyjnym, który od jakiegoś czasu uprawiam, narracja była możliwie najbardziej zgodna z rzeczywistością. Co pragnę mocno podkreślić - nie robimy tego spektaklu dla mieszkańców i mieszkanek Szczecina, ale robimy go z mieszkańcami i mieszkankami Szczecina. Nie obawiam się negatywnych reakcji. Stajemy po stronie osób wykluczonych, których spotyka przemoc i krzywda. Stajemy wspólnie jako zespół, instytucja, są z nami mieszkanki i mieszkańcy tego regionu i stowarzyszenia. Nikomu nie staram się narzucać mojej retoryki. Wręcz przecenie, nasz Teatr wychodzi z obecnych linii sporów politycznych i stara się pokazywać ich ludzką twarz. Świetnie pokazaliśmy to przy okazji „Edukacji seksualnej” i mam nadzieję, że tym razem będzie podobnie.
- informacja -