MM Trendy #06 (96)

Page 1

CZERWIEC 2021 NUMER 06 (97) / WYDANIE BEZPŁATNE

Agnieszka SZEREMETA Nie muszę już nic nikomu udowadniać


#reklama


#06

#spis treści czerwiec 2021

50

Zdrowie Niełatwa ciąża i depresja

#06 Newsroom

Wydarzenia, podsumowania, sukcesy, nowe projekty, inwestycje, nagrody

#18 Temat z okładki Agnieszka Szeremeta, wizażystka i bizneswoman ze Szczecina, która nie boi się sięgać po swoje

#25 Edytorial

BarbicanBoy, moda męska

#30 Moda

Na planie sesji zdjęciowej, czyli jak powstają modowe sesje z prawdziwego zdarzenia

#34 Rozmowa miesiąca Sylwester Kowalski i jego pierwsza powieść sensacyjna

#36 Teatr

Weronika Dzierżyńska i Adam Kuzycz-

Berezowski, odtwórcy ról Izabeli Łęckiej i Stanisława Wokulskiego w najnowszej teatralnej adaptacji „Lalki” Bolesława Prusa

#42 Kulinaria Magdalena Gogłoza i jej nowy smakowity projekt - Sytobrunch

Smaki Pomorza Zachodniego Wegetariańskie przekąski ze Szczecina

#50 Zdrowie

Niełatwa ciąża i depresja - prawdziwa historia szczecinianki

#50 Rekreacja

Szczecin leży nad wodą - co z tego mamy?

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

3


Agata Maksymiuk redaktor naczelna

#okładka: NA OKŁADCE: AGNIESZKA SZEREMETA ZDJĘCIE: NATALIA SOBOTKA

FOTO Natalia Sobotka / MUA & STYL Agnieszka Szeremeta

#06

#redakcja Stać się czyjąś inspiracją - hasło modne, a przy tym idealne do wpisania na swoje Bucket List. Tylko o ile samo wpisanie pomysłu nie stanowi żadnego problemu, to z jego realizacją może być różnie. Bo co to właściwie znaczy? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, potrzeba konkretnej wizji swojej osoby i sporej dozy pewności siebie. Do tej mieszanki przyda się też tajny składnik, coś unikatowego, czym może pochwalić się tylko ta jedna, jedyna osoba. Brzmi… wymagająco. Na szczęście to nie tak, że to hasło jest zarezerwowane wyłącznie dla geniuszy jak Steve Jobs czy Elon Musk. My spokojnie zasugerowalibyśmy wpisanie go na Bucket List bohaterce naszej okładki. Poszlibyśmy nawet o krok dalej i je za nią odhaczyli. Agnieszka Szeremeta, wizażystka gwiazd i prawdziwa bizneswoman. Nie po raz pierwszy jest gościem naszych łamów. Doskonale pamiętamy bajkową sesję zdjęciową sprzed trzech lat czy liczne relacje z wydarzeń, których była inicjatorką. Nie jest też tajemnicą, że Agnieszka często staje za kulisami produkcji naszego magazynu, przygotowując kolejnych gości do sesji zdjęciowych. Teraz ponownie stała się naszym gościem i to w dodatku honorowym. W szczerej rozmowie opowiedziała nam o swoich planach na przyszłość, które choć nadal związane z branżą beauty, wcale nie uwzględniają robienia makijaży. Zdradziła też, jak iść z podniesioną głową przez świat biznesu zdominowany przez mężczyzn. Możecie wierzyć, nie takiego wywiadu się spodziewaliście. Jeśli poczujecie większy głód inspiracji, to odsyłamy Was do pozostałej części magazynu. Czekają m.in. Sylwester Kowalski, na co dzień psychoterapeuta, a u nas autor powieści sensacyjnej „Frank Carnegie R-26”, Weronika Dzierżyńska i Adam Kuzycz-Berezowski, odtwórcy ról Izabeli Łęckiej i Stanisława Wokulskiego w najnowszej teatralnej adaptacji „Lalki” Bolesława Prusa, którzy rzucają nowe światło na historię powszechnie znaną, ale niezbyt często czytaną, i Magdalena Gogłoza, organizatorka Sytobrunchy. Co to takiego? Odpowiedź znajdziecie kilka stron dalej. Dajcie się zainspirować!

4

Nowy Rynek 3, 71-875 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@polskapress.pl www.mmtrendy.szczecin.pl Redaktor naczelny: Agata Maksymiuk Product manager: Aleksandra Bukowiec Reklama: tel. 604 192 342 Aleksandra.Bukowiec@polskapress.pl Redakcja: Bogna Skarul, Małgorzata Klimczak, Tomasz Kuczyński, Szymon Wasilewski, Jakub Lisowski, Ynona Husaim-Sobecka, Adriana Reczek, Maurycy Brzykcy Prezes oddziału: Piotr Grabowski Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Dystrybucja: Piotr Grudziecki Druk: F.H.U. „ZETA” Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Tomasz Przybek

Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy


#reklama


| NEWSROOM |

Szczecin Music Fest wraca do gry

Po ponad rocznej przerwie festiwal Szczecin Music Fest wraca. Pierwszym zespołem festiwalu, który wystąpi już w czerwcu w szczecińskiej filharmonii, będzie Kroke. Zespół, który zyskał uznanie i popularność nie tylko w Polsce, ale także na arenie międzynarodowej. Początkowo był kojarzony głównie z muzyką klezmerską, ale w swojej obecnej twórczości sięga po inspiracje do muzyki etnicznej i autorskie improwizacje. Kroke stworzyła w 1992 roku trójka przyjaciół: Tomasz Kukurba, Jerzy Bawoł i Tomasz Lato. Jako absolwenci krakowskiej Akademii Muzycznej, ale również artyści poszukujący, nie stronili od eksperymentów z jazzem oraz muzyką współczesną. Muzycy wypracowali własny, unikatowy styl, który od ponad 25 lat zachwyca publiczność i krytyków na całym świecie. Kroke współpracowali z takimi sławami jak Peter Gabriel, Nigel Kennedy, Urna.

Szczeciński pianista z nowymi utworami Michał Martyniuk, pianista ze Szczecina to jeden z najbardziej utalentowanych współczesnych artystów jazzowych działających na co dzień w… Nowej Zelandii. Tym razem artysta zebrał jazzmanów z całego świata i 11 czerwca planuje wydać nową EP-kę zatytułowaną „Reconcilation”. Epka składa się z pięciu utworów. Odpowiada za nią polski producent Adam Kabaciński. W projekt są zaangażowani również Mike Patto, Nathan Haines, YaniKa czy Vanessa Freeman. Dzięki tym współpracom płyta zyskała globalny charakter brzmienia. Jak mówi muzyk - „Reconcilation” EP jest pełen dynamicznych, neo-soulowych rytmów, dojrzałych klawiszowych dźwięków, bulgoczący linii basu i zaraźliwych bitów. „Reconciliation” wnosi świeży optymizm do tych szalonych czasów i pozwala odkryć wiele gatunków i stylów muzycznych na nowo, tak aby dostarczyć absolutnie wyjątkową muzykę podsumowuje Michał Martyniuk. (red.)

6

Kroke, 8 czerwca, Filharmonia im. Karłowicza, bilety 69-89 zł.

fot. materiały prasowe

fot. materiały prasowe

Na koncercie w Szczecinie zaprezentują swój najnowszy program z muzyką filmową i teatralną z ostatniej płyty zespołu „Rejwach”. Część muzyczną festiwalu poprzedzi wystawa plakatów wykonawców, którzy kilkanaście lat temu pojawili się na festiwalu. Będzie można zdobyć również plakaty z autografami. Wystawę będzie można obejrzeć na początku czerwca przy ul. Jagiellońskiej 86. (mk)


#materiał partnerski

Osiedle SPISKA tu przestrzeń i natura idą w parze. Nowa wyjątkowa inwestycja na Gumieńcach. 112 mieszkań o najbardziej poszukiwanych powierzchniach, w tym innowacyjne mieszkania COMBO łączące w sobie dwa oddzielne lokale. Osiedle SPISKA. Vastbouw to jedna z najoryginalniejszych i najbardziej wyczekiwanych inwestycji mieszkaniowych w Szczecinie. Czemu zawdzięcza to miano? Choć wciąż trwa odliczanie do zakończenia budowy Osiedla SPISKA na Gumieńcach w Szczecinie, to już wiadomo, że będzie to inwestycja wyjątkowa. Projektanci postanowili odejść od utartych schematów zagospodarowania przestrzennego. Dzięki temu na niemal 1 ha nieruchomości powstaną zaledwie dwa budynki. Wszystko, co zostanie między nimi, wypełni natura i mała architektura odpowiadająca potrzebom mieszkańców osiedla. Dla maluchów zaplanowano plac zabaw, a dla umilenia wolnego czasu mieszkańców zielony skwer. Nie zabraknie zewnętrznych miejsc postojowych oraz boksów rowerowych. Dostęp do osiedla będzie ograniczony tylko do właścicieli mieszkań, lokatorów oraz odwiedzających gości. W dzień funkcjonować będą szlabany, a w nocy osiedla strzec będą zamykane bramy przesuwne. Lokalizacja osiedla gwarantuje podmiejski spokój, przy zachowaniu miejskich wygód. Z tego względu SPISKA jest dedykowana, zarówno rodzinom z dziećmi, jak i przedsiębiorcom poszukującym lokali, w których z sukcesem mogą zorganizować przestrzeń do życia i pracy. Odpowiedzią na potrzeby tych pierwszych będą mieszkania 3-pokojowe z ogródkami na parterze lub balkonami na piętrach, z kolei dla tych drugich, unikatowe mieszkania COMBO. Mówiąc prościej kameralne 2-częściowe mieszkania. Innowacyjne rozwiązanie COMBO to w Polsce wciąż spora no-

| NEWSROOM |

wość. W jednej części można zamieszkać, a drugą wynajmować, prowadzić biuro czy zorganizować mieszkanie dla starszego członka rodziny. Z czasem można spokojnie wrócić do pierwotnego 3-pokojowego kształtu. Do mieszkania COMBO prowadzi korytarz, który rozdziela wejścia do obu lokali. Należy podkreślić, że każdy lokal stanowi odrębną, indywidualną przestrzeń z kuchnią i łazienką. Łącznie zaprojektowano 112 mieszkań o najbardziej poszukiwanych powierzchniach od 28 do 79 m2 - począwszy od kompaktowych kawalerek, poprzez przemyślane mieszkania 2-pokojowe aż do przestronnych mieszkań 3- pokojowych, idealnych dla rodzin z dziećmi lub osobnych mieszkań COMBO - „wielopokoleniowych” czy pod inwestycję. Na piętrach mieszkania będą posiadały balkony, a mieszkania na parterze ogródki. Lokale przekazywane będą właścicielom w standardzie deweloperskim, a w ich wykończeniu pomocna może być karta rabatowa Vastbouw, którą otrzymuje każdy klient przy podpisaniu umowy deweloperskiej. Zakończenie budowy pierwszego budynku planowane jest w wakacje przyszłego roku, drugiego do połowy 2023 r.

Więcej na temat inwestycji można znaleźć na stronie: www.vastbouw.pl

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

7


| NEWSROOM |

Restaurant Week powraca do Szczecina

„Tym razem dokumentacja do książki rzuciła mnie na Pomorze Zachodnie. Z Kostrzyna, wzdłuż pięknie rozlanej dolnej Odry do Cedyni. Ptaków tyle, że się jechać nie da. Po drodze dawny most kolejowy w Siekierkach przerobiony na trasę rowerową. Marian, tu jest jakby luksusowo!” - post o takiej treści na Facebooku zamieścił w maju Filip Springer. Reporter nie zdradza czego dokładnie będzie dotyczyć jego nowa książka i czy będzie dotyczyć wyłącznie Pomorza Zachodniego. Wiadomo, że pozycja ma się ukazać w przyszłym roku nakładem wydawnictwa Karakter, a samorząd województwa jest mecenasem książki. Ze zdjęć opublikowanych przez pisarza wynika, że nadodrzańską trasę przebył rowerem. Dawna przeprawa kolejowa nad Odrą Siekierki-Neurüdnitz przechodzi właśnie remont. Jest to trasa pieszo-rowerowa, przygotowano tutaj także platformę widokową. Polska część inwestycji została już ukończona, do końca roku swoją część powinni sfinalizować Niemcy. Po polskiej stronie inwestycję w samorządu województwa zachodniopomorskiego prowadzi Zespół Parków Krajobrazowych Województwa Zachodniopomorskiego. Koszt to niemal 12 mln zł, z czego 85 proc. stanowi dofinansowanie z programu INTERREG Va. Po niemieckiej stronie roboty koordynuje urząd gminy Barnim-Oderbruch. (szw)

fot. archiwum

fot. Natalia Popczyk

Wracają restauracje, a z nimi startuje Festiwal Restaurant Week. Wiosenna edycja potrwa niemal trzy tygodnie (9-27.06) i weźmie w niej udział prawie 400 restauracji z 14 regionów, w tym ze Szczecina. Wiosenna edycja odbędzie się pod hasłem „IDŹ! na bestsellery najlepszych restauracji”. Festiwal ma być wielkim świętem powrotu sceny restauracyjnej, w którym bohaterami są flagowe dania topowych Chefów. Goście będą mogli spróbować zarówno dań kuchni polskiej, jak i wielu kuchni świata. W ofercie festiwalowej dostępne będą dania jarskie, rybne i mięsne w specjalnej cenie 59 zł, która ma wspomóc odbudowę branży gastronomicznej. Menu będą składać się z przystawki, dania głównego i deseru. Każdy pełnoletni gość otrzyma też w prezencie specjalny koktajl. Każda wizyta w restauracji podczas Restaurant Week jest przewidziana na 90 minut. Festiwal pozostaje wierny filozofii #SzanujJedzenie. Dzięki wcześniejszemu wyborowi menu przy dokonywaniu rezerwacji online, marnowana żywność w restauracjach ograniczona jest do minimum. Bezpieczeństwo gości jest dla organizatorów priorytetem, dlatego restauracje otrzymały m.in. Kartę Higieny zgodną z oficjalnymi i aktualnymi wytycznymi sanitarnymi, na podstawie której odbywa się Festiwal. Rezerwacje już ruszyły, można ich dokonywać na stronie www.restaurantweek.pl. (red.)

Filip Springer pisze książkę w Zachodniopomorskiem i podróżuje przez region rowerem

8


#reklama MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2021

9


| NEWSROOM |

„Pomorze Zachodnie” album ze zdjęciami Marka Czasnojcia Ponad 300 zdjęć szczecińskiego fotografa Marka Czasnojcia, wybranych z ponad 3 milionów, znalazło się w albumie „Pomorze Zachodnie”, który właśnie się ukazał na rynku. Fotograf mieszka w Szczecinie od prawie 60 lat i dokumentuje rozwój miasta oraz regionu. - Okazją do powstania prezentowanego albumu jest 75-lecie przejęcia tych ziem przez Polskę. Aby podołać temu zadaniu trzeba było wiele trudu i wyrzeczeń. Mam nadzieję, że zestawiając fotografie sprzed lat z obecnym stanem zagospodarowania Pomorza Zachodniego, powstał wyraźny obraz zmian. Czy na lepsze? Chyba tak, ale zawsze pozostaje szczypta niedosytu…- mówi Marek Czasnojć.

Przy rondzie Giedroycia w Szczecinie powstanie ogromny ekomural pokryty farbami fotokatalitycznymi. Ponad 200 metrów kwadratowych muru ma działać tak samo jak kilkaset drzew. Mural powstanie na gmachu przy al. Wyzwolenia 105, należącym do Urzędu Marszałkowskiego, w ramach projektu „Pomorze Zachodnie Zielony Region”. Jego autorem będzie Jakub „Biko” Bitka, street-artowiec, absolwent wydziału malarstwa Uniwersytetu Zielonogórskiego. Jego projekt wybrano w trybie konkursowym (w wakacje wykona też mniejszy mural tego typu w Szczecinku). - Ekologia to dla niektórych tylko abstrakcyjne hasło. Jakby slogan reklamowy czy napis na opakowaniu, bez konkretnej, głębszej treści. Ale nie dla nas. Pomorze Zachodnie jest ekologiczne nie hasłowo, a w praktyce. Dlatego nowe malowanie elewacji gmachu przy rondzie Giedroycia będzie promowało ochronę środowiska i jednocześnie pozytywnie działało na środowisko - mówi marszałek województwa Olgierd Geblewicz. - W tej części miasta jest bardzo duży ruch samochodów, korki, zatem również wysoki poziom zanieczyszczeń. A jeden metr kwadratowy pokryty farbą katalityczną oczyszcza powietrze tak skutecznie jak dorosłe drzewo. Mural o powierzchni ponad dwustu metrów może być filtrem o mocy małego parku. Dzięki zastosowaniu farb katalitycznych pomalowana ściana ponad stuletniego gmachu będzie pochłaniała zanieczyszczenia, m.in. składniki spalin samochodowych - dwutlenek siarki, tlenki azotu, opary rozpuszczalników. (szw)

fot. Andrzej Szkocki

fot. Sebastian Wołosz

Album „Pomorze Zachodnie” to prawdziwy news wydawniczy tego roku na Pomorzu Zachodnim. Publikacja zawiera ponad 300 fotografii miejsc skrywających wiele niezwykłych historii i tajemnic. Wydanie miało premierę w ostatnim tygodniu maja. - Ten album to kontynuacja pierwszej części, która dotyczyła samego Szczecina. Teraz zająłem się całym województwem - mówi Marek Czasnojć. - Znam te tereny bardzo dobrze, bo jeździłem do niemal każdej wioski. Publikacja zawiera także prace fotograficzne niezmordowanego historyka, znawcy historii miasta i regionu, prof. Tadeusza Białeckiego, a także zdjęcia ze zbiorów Muzeum Narodowego w Szczecinie i Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. - Zapraszamy do niezwykłej podróży w przestrzeni i czasie po Pomorzu Zachodnim, zróżnicowanym i jeszcze nie do końca poznanym regionie Polski, gdzie nie tylko nadbałtyckie plaże, główne ośrodki takie jak Szczecin, Koszalin, Świnoujście czy Stargard, ale dziesiątki miasteczek, wsi, zabytkowych zamków, pałaców i parków czekają na gości spragnionych spokoju oraz chęci obcowania z niebanalnymi atrakcjami - mówi Marek Sobczyk, prezes firmy Zapol, wydającej album. - To także ciekawa zróżnicowana fauna i flora, w tym dwa parki narodowe – Woliński i Drawieński, parki krajobrazowe, rezerwaty, jeziora, rzeki, morenowe wzgórza czy zwarte kompleksy leśne. Region symbiozy dziedzictwa historii, kultury i przyrody. (mk)

Nowy mural w Śródmieściu pochłonie spaliny

10


#materiał partnerski

| NEWSROOM |

Oznacza to prawdziwą ucztę smaków i doznań. Przestronna restauracja znajduje się w samym centrum miasta, na Rynku Siennym. Rozlokowana na dwóch poziomach zapewnia swobodę i klimat przenoszący gości prosto do stolicy samby. Trudno uciec od wrażenia, że jest to bardzo instagramowe miejsce. Wnętrze zdobią unikatowe, barwne malunki i wykończenia. W tle pobrzmiewa brazylijska muzyka, a kuchnią rządzi szef pochodzący, nie inaczej, jak z Brazylii. I choć na zwiedzanie wnętrza trzeba jeszcze chwilę poczekać, z oczywistych względów, to nic nie stoi na przeszkodzie, by rozgościć się w ogródku przygotowanym na przyjęcie 20 osób. Wszystkie dania w karcie są tradycyjnymi daniami brazylijskimi. Odpowiada za nie szef kuchni. Każda propozycja, przed dodaniem do menu, jest testowana przez zespół. Potrawy muszą być smaczne, ale również autentyczne. Banan, fasola, maniok - to smaki, które jako pierwsze nasuwają się na myśl o kuchni tej części świata. Z czym jeszcze powinnia się kojarzyć? - Na pewno z mięsami! - Spieszy z odpowiedzią Tomasz Kowalczyk, manager Brasileirinho, Brazylijska Kuchnia & Bar. - Mięso wołowe w najróżniejszych odsłonach, typowo brazylijski stek - Picanha, cięty stek podawany na kamieniu czy wolno gotowany antrykot, Carne de sol. Kuchnia brazylijska to prawdziwa mięsna uczta. Aktualnie mamy w karcie słynne Churrasco misto, jest to danie dla dwóch osób. Znajdziemy w nim mix mięs, wołową picanhe, kiełbasę chorizo, karkówkę i kurczaka, a do tego tradycyjne brazylijskie dodatki.

Kawałek Brazylii w sercu Szczecina Nawet w pochmurny dzień można poczuć się tu jak w Rio De Janeiro. Brasileirinho, Brazylijska Kuchnia & Bar kusi smakoszy autentycznymi potrawami i egzotycznym wystrojem. To pierwszy i (nadal) jedyny lokal w Szczecinie oferujący kuchnię tej części świata. Co to oznacza dla gości?

Spokojnie, przewidziano również spory wybór smakołyków dla wegetarian i wegan. Wystarczy przywołać Moqueca banana, czyli gulasz z mlekiem kokosowym i bananami plantain, cebulą, pomidorami i mixem papryk serwowany z ryżem kokosowym, farofą z orzechami brazylijskimi oraz sosem pirão. Jest też Estrogonofe de grão de bico & cogumelo, mówiąc prościej kremowy gulasz grzybowy z cieciorką, brokułami,podawany z ryżem basmati, chipsami i farofą. Menu obejmuje również propozycje, w których główną rolę grają ryby i owoce morza. Co ciekawe, pomysł na sięgnięcie po tak egzotyczną kuchnię, narodził się bardzo spontanicznie, podczas pobytu w restauracji w Londynie. - Dla wielu osób w naszym regionie nadal jest to jeszcze coś nowego i niespotykanego, ale według nas kuchnia Ameryki Południowej ma wiele do zaoferowania i cieszymy się, że dzięki nam znajduje coraz więcej zwolenników - mówi z uśmiechem Tomasz Kowalczyk. Można się o tym przekonać również zamawiając posiłek do domu lub zabierając go na wynos. Opcja dowozu została wprowadzona na czas pandemii. Lokal czeka na gości od poniedziałku do soboty w godzinach 13 do 23 i w niedzielę od 13 do 22. Uwierzcie na słowo, warto zarezerwować sobie czas na wizytę - krążą pogłoski, że Brasileirinho to jedna z najlepszych brazylijskich restauracji... w Europie.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

11


| NEWSROOM |

Gimnastyczna perełka ze Szczecina gotowa na mistrzostwa Europy Gracja, wdzięk, piękno w ruchu i wytrwałość to tylko kilka cech Małgorzaty Roszatyckiej. Szczecinianka została właśnie wielobojową mistrzynią Polski. Zawodniczka SGA MKS Pogoń Szczecin będzie jedyną seniorką z naszego kraju, foto: archiwum prywatne

która wystąpi w czerwcowych mistrzostwach Europy w gimnastyce artystycznej. TEKST MAURYCY BRZYKCY

Seniorka brzmi dumnie, ale Roszatycka ma zaledwie 18 lat. W gimnastyce artystycznej status seniorki można uzyskać już w wieku 16 lat i tak też ze szczecinianką się stało. - Gosia zaczęła treningi w wieku 7 lat, od początku miałam ją pod swoją opieką - mówi Agnieszka Górska, trenerka Roszatyckiej. - Najpierw byłyśmy w UKS Błękitnej Szczecin, później w Hermesie Gryfino. Gosia od zawsze miała potencjał. Gibka, smukła, wdzięczna w ruchu. W 2019 roku założyłyśmy klub SGA MKS Pogoń Szczecin i od tego czasu Gosia trenuje u nas. Postawiłyśmy w Pogoni na sport wyczynowy i chyba nie myliłyśmy się. Roszatycka od dwóch lat jest seniorką, ale dopiero w czerwcu uda się na swoje pierwsze mistrzostwa Europy. W poprzednim roku Polska została wykluczona z tej imprezy ze względu na olbrzymie problemy Polskiego Związku Gimnastycznego, który nie spłacił długu wobec europejskiej centrali. Obecnie Polaków przywrócono do światowych i europejskich startów. - Dług został spłacony, ale pewnie niepochlebne opinie o naszym związku przez jakiś czas będą jeszcze pokutować. Zaufanie stracić jest bardzo łatwo, trudniej je odzyskać - mówi Agnieszka Górska. Roszatycka kilka tygodni temu po raz pierwszy zdobyła mistrzostwo Polski seniorek w wieloboju. Dołożyła do tego także złoty krążek w układach z obręczą. - Na pewno w zdobyciu złota pomogły Gosi kontuzje czołowych rywalek. Ale nic nie można jej ująć z tego sukcesu. Zapracowała na niego bardzo mocno - dodaje klubowa trenerka Roszatyckiej. - Pech chciał, że Gosia w finale z obręczą skręciła nogę, więc wycofałam ją z pozostałych finałów. Zdobyła złoto, mimo że upadła i straciła trochę punktów przez to. Dokończyła ten układ mimo tego. Pod koniec maja Roszatycka wraz ze swoją trenerką wyjechała na Puchar Świata. Kontuzja trochę jej jeszcze doskwiera, ale na czerwcowe mistrzostwa Europy powinna być już w pełni sił. - Taką mam obietnicę od naszego fizjoterapeuty, Piotra Szymańskiego - dodaje ze śmiechem Agnieszka Górska. - Gosia jest

12

bardzo wytrwałą zawodniczką. Do różnych kadr powoływana była już wiele razy, ale dopiero w tym roku otworzyła się przed nią szansa na najwyższe laury. Na mistrzostwach Polski udało nam się osiągnąć szczyt formy i Gosia szła jak burza. Pomijając kontuzje innych zawodniczek, zdeklasowała konkurencję. Widać poprawę w wyrazie artystycznym, w elementach trudności ciała, czyli w równowagach, piruetach, skokach - bardzo poprawiła te elementy. Podobnie trudności przyborów. Myślę, że teraz może być dla niej gorszy okres, bo noga boli, ale formy tak z dnia na dzień się nie traci. Ten sukces w MP dał jej dużo pewności siebie. Nie była przygaszona, tylko bardzo pewna siebie. Wyczuła swoją szansę i pewnie startowała. W jednym momencie w wieloboju zgubiła maczugę, ale skończyła układ z taką pewnością, że aż przyjemnie było patrzeć. Jako jej trenerka czuję dużą dumę. Co czeka młodą szczeciniankę w mistrzostwach Europy? Polki są daleko w tyle, zwłaszcza za rywalkami zza naszej wschodniej granicy. W tych krajach trenuje się często po 8-9 godzin dziennie w obiektach stworzonych często tylko do gimnastyki artystycznej. - My czasami walczymy, by choć przez 2,5 godziny trenować. A musimy przez ten czas przerobić klasykę, trening techniczny i mieć odnowę. W naszej hali dziewczyny muszą brać poprawkę na zmianę trajektorii lotu przyrządu, który odbija się od konstrukcji hali. Dodatkowo brakuje środków na klasykę z prawdziwego źródła. Na nasze podwórko to może wystarczać, ale w starciach z europejską czy światową czołówką nie mamy prawa mieć większych szans - przyznaje Agnieszka Górska. – Jeżeli chodzi o mistrzostwa Europy, to chciałybyśmy być w pierwszej czterdziestce wieloboistek. Myślę, że to realny cel. Jeżeli chodzi o finał wieloboju, czyli czołowe 24 gimnastyczki, to jeżeli Gosia wystartuje bez bólu, to także jest szansa. A jeżeli bardzo dobrze jej pójdzie w tej imprezie, to jest szansa nawet na jesienne mistrzostwa świata w Japonii.


ZAPRASZAMY! #reklama

! A C W R E Z C . 1 JUŻ OD

Pijalnia Czekolady E. Wedel przy Placu Grunwaldzkim Ul. Śląska 38/U1

Tel: +48 781 431 998

Fot: Roksana Soból


| NEWSROOM |

#materiał partnerski

Ogród - piękny i inteligentny, a do tego nawadniany automatycznie Odpowiednie nawodnienie - bez tego żaden ogród sobie nie poradzi. Jednak utrzymanie go na odpowiednim poziomie jest wymagające. Szczególnie gdy słońce świeci coraz goręcej, a żadna deszczowa chmura nie chce przysiąść na niebie. Jak sobie z tym poradzić? Z odpowiedzią pospieszył Łukasz Frąckowiak z firmy Landscape Design. - O nawodnienie można zadbać w tradycyjny sposób, podlewając rośliny ręcznie lub w nowoczesny, instalując inteligentny system nawadniania - wyjaśnia Łukasz Frąckowiak. - Będąc właścicielem kilkumetrowego ogródka z symbolicznymi roślinami ozdobnymi z pewnością poradzimy sobie sami. Jednak posiadając przestronny ogród, podzielony na strefy i obsadzony bujną roślinnością, może przydać się wsparcie. Takim wsparciem jest właśnie inteligentny system nawadniania, który automatycznie dostosowuje częstotliwość i długość działania do aktualnej sytuacji pogodowej a także pozwala na racjonalne gospodarować zasobami naturalnymi. Mówiąc wprost pozwala zaoszczędzić wodę i koszty. Nie należy go jednak mylić z automatycznym systemem nawadniania. Ten nie analizuje warunków pogodowych, ani stanu nawodnienia. Działa w oparciu o harmonogram uruchomień oraz czujniki deszczu. Niewłaściwie zaprogramowany może przelać ogród i narazić właściciela na niepotrzebne koszty.

- wyjaśnia Łukasz Frąckowiak. - W przypadku awarii jesteśmy w stanie szybko uporać się w problemem.

- Inteligentny system nawadniania dostosowuje częstotliwość podlewania ogrodu do warunków atmosferycznych, które pobiera od najbliższych stacji meteorologicznych - tłumaczy Łukasz Frąckowiak. - Konfiguracja jest prosta, można ją wykonać z poziomu interfejsu lub aplikacji mobilnej. Olbrzymim plusem systemu jest również możliwość zdalnego zarządzania. Specjalna apka pozwala na podgląd poziomu nawodnienia i w razie konieczności zmiany parametrów. Dzięki temu można zarządzać ogrodem z dowolnego miejsca na świecie.

O instalacji systemu warto pomyśleć jeszcze na etapie budowania domu i planowania przestrzenii dookoła. - Najważniejsze to określić swój budżet i przemyśleć, co powinno znaleźć się w ogrodzie, ale absolutnie nie zaczynać prac samodzielnie. - Klienci często chcą pomóc - wyjaśnia architekt krajobrazu. Inwestują w ziemię, kupują rośliny, sami dokonują nasadzeń. Później okazuje się, że wszystko trzeba zmienić, że zapomnieli o danej warstwie ogrodu, że z czegoś trzeba zrezygnować, że czegoś jest za dużo. A my przecież jesteśmy od tego żeby pomóc. Podpowiedzieć najciekawsze rozwiązania i pamiętać o tym, o czym klienci najczęściej zapominają. A nawodnienie bywa elementem pomijanym.

Kolejnym atutem inteligentnego systemu nawadniania jest monitoring awarii. W przypadku pęknięcia rury lub wycieku, aplikacja wysyła komunikat za pośrednictwem aplikacji do instalatora lub firmy odpowiedzialnej za montaż systemu. Dzięki temu można zareagować natychmiast i wyłączyć nawadnianie lub odciąć wodę na głównym zaworze. Oczywiście pod warunkiem, że ten jest zainstalowany zdalnie. - Nasza firma wykonuje również prace serwisowe oraz pogwarancyjne

Więcej informacji o inteligentnym nawodnieniu można zasięgnąć bezpośrednio w pracowni Landscape Design lub na stronie www.landscapedesign.pl

14


Szykuje się nowy rowerowy hit w regionie

fot. Internauta Frog

I nie chodzi o słynną przeprawę w Siekierkach. Tym razem na wschodzie regionu szykowana jest kolejna inwestycja związana z budową fragmentu rowerowej Trasy Pojezierzy Zachodnich. Szlak poprowadzi m.in. dawnym nasypem kolejowym, a także wyłączonym z użytku mostem nad Piławą koło Bornego Sulinowa. Zachodniopomorski Zarząd Dróg Wojewódzkich przygotowuje kolejny przetarg na budowę łącznie 9,5 kilometrów trasy rowerowej, która będzie się zaczynać się w Łubowie, a zakończy w Bornem Sulinowie. Oto jaki przebieg będzie miał projektowany odcinek. Fragment pomiędzy kolonią Rakowo, a Łubowem zostanie poprowadzony po drodze powiatowej i oznakowany. Pierwszy odcinek inwestycyjny znajduje się z Łubowie, gdzie przebudowany na ciąg pieszo-rowerowy zostanie istniejący 300-metrowy chodnik. Natomiast zaraz za przejazdem kolejowym powstanie 1,1-kilometrowy odcinek o nawierzchni bitumicznej i szerokości 3 m. Będzie częściowo biegł po istniejącej drodze gruntowej wzdłuż torów kolejowych, a dalej po nieczynnym nasypie kolejowym. Tu na drodze będzie dopuszczony ruch pojazdów rolniczych, obsługujących otaczające pola. Dalej, na długości 8,1 km droga dla rowerów będzie miała nawierzchnię bitumiczną o szerokości 2,5m. To właśnie w ciągu tego odcinka, który nadal biegnie po nasypie, znajduje się most kolejowy o długości 21 m i szerokości 5,2m. Obiekt wzniesiony jest około 10 m nad rzeką. Konstrukcję stanowią dwa nitowane stalowe dźwigary. Ostatni odcinek do oznakowania to przejście drogi rowerowej przez Borne Sulinowo. Ogłoszenie przetargu planowane jest na lato. Z Bornego Sulinowa na zachód Trasa Pojezierzy Zachodnich poprowadzi do Czaplinka, Złocieńca, Drawska, Ińska, Dobrzan, gdzie jedna z jego odnóg poprowadzi dalej do Stargardu i Szczecina, a kolejna do Choszczna, Barlinka, Myśliborza, Trzcińska i Siekierek, gdzie właśnie zakończyła się renowacja polskiego odcinka tamtejszej dawnej przeprawy kolejowej nad Odrą, Siekierki – Neurüdnitz, która teraz będzie służyć pieszym i rowerzystom. Pod koniec roku ma się zakończyć niemiecka część inwestycji. (szw)


| NEWSROOM |

#materiał partnerski

Szczecińscy wirtuozi młotka. Mistrzostwa we wbijaniu gwoździ na czas Szczecin, wrzesień 2019 roku, jeszcze zanim ktokolwiek pomyślał i próbował przewidzieć, co przyniesie rok 2020, Robert i Dominik postanowili zorganizować I Mistrzostwa Szczecina We Wbijaniu Gwoździ Na Czas. Mistrzostwa, podczas których każdy mógł wziąć udział w konkurencji wbicia pięciu gwoździ w jak najkrótszym. Budowlańcy, dekarze i każdy kto tyl-

16

ko chciał, mógł przyjść, zmierzyć się w konkurencji, oderwać od pracy, spotkać, porozmawiać, wypić kawę, coś zjeść oraz obejrzeć nowości ze świata narzędzi i odzieży roboczej. Wielu śmiałków próbowało, mężczyźni, kobiety a nawet dzieci. Najlepszy czas, jaki udało się uzyskać zwycięzcy to niecałe 4 sekundy. Następni już w okolicach 5 sekund i więcej. Był śmiech, dobra zabawa, poczęstunek i chwila przerwy od codziennych obowiązków. W tym roku, w dniach 10 oraz 11 czerwca od godziny 10-tej starujemy z kolejną, drugą edycją Mistrzostw. Zeszły rok był ciężki dla nas wszystkich, tradycję trzeba podtrzymać i nadszedł czas wybrać kolejnego Mistrza naszego pięknego miasta. Zapraszamy każdego mieszkańca miasta i okolic, który chce się spróbować i wbić nie tylko przysłowiowego gwoździa, w dniach 10 i 11 czerwca w godzinach od 10 do 16tej do oderwania się od codziennych obowiązków na chwilę. Zapewniamy dobrą zabawę, uśmiech na twarzy i relaks :) Zapraszamy! II Mistrzostwa Szczecina We Wbijaniu Gwoździ Na Czas ul.Santocka 39, Szczecin Znajdź nas na Facebooku - FB / snickersworkwearoutlet


#reklama

20% 70%

od

do

rabatu

od cen katalogowych

ul. Santocka 39, Szczecin Znajdziesz Nas na facebooku. FB / snickersworkwearoutlet


| TEMAT Z OKŁADKI |

Agnieszka SZEREMETA

18


| TEMAT Z OKŁADKI |

Nie muszę już nic nikomu udowadniać Wizażystka gwiazd to hasło, z którym jest najczęściej kojarzona. Nic dziwnego, współpracuje z największymi polskimi gwiazdami. Lata działalności dały jej też status prawdziwej bizneswoman. Z niesłychaną gracją porusza się po świecie przedsiębiorców zdominowanym przez mężczyzn i skomplikowanych algorytmach Internetu. Jednak to, na czym dziś zależy jej najbardziej, to inspirowanie kobiet, zachęcanie ich do działania i rozwoju. Jak mówi - sama nie musi już nic nikomu udowadniać. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO NATALIA SOBOTKA / MUA AGNIESZKA SZEREMETA / HAIR: KAROLINA GAJDA / MOTO: DOCTOR CLASSIC

To już prawie 20 lat, odkąd zajmujesz się makijażem. To brzmi dumnie, ale jednocześnie - czy tak już zostanie? - Kocham makijaż. Moja praca jest dla mnie największą pasją, ale nie wyobrażam sobie do końca życia być makijażystką. Uważam, że człowiek powinien próbować różnych rzeczy i nie ustawać w rozwoju. Dlatego od pewnego czasu prowadzę drugi biznes. Również związany z branżą beauty, ale oparty na idei networkingu - w dużym uproszczeniu na budowie zespołu i sprzedaży kosmetyków. Moim ogromnym marzeniem, które mam nadzieję spełnić już w przyszłym roku, jest też założenie fundacji pomagającej kobietom w trudnych sytuacjach życiowych, odzyskać niezależność finansową i pewność siebie.

chciałyby poznać makijażowe triki, ale z różnych względów nie mogą sobie pozwolić na profesjonalny kurs lub lekcję dla siebie. Youtube to wspaniałe narzędzie - bezpłatne i dostępne dla wszystkich.

Przyznam, że spodziewałam się innej odpowiedzi (uśmiech). Myślałam, że powiesz mi o poszerzeniu lekcji makijażu o kanał na Youtubie, który niedawno założyłaś. - Lubię zaskakiwać (śmiech). Ale mówiąc zupełnie szczerze, trzeba stwarzać sobie nowe perspektywy. Youtube również do nich należy. Mój kanał dopiero raczkuje. Nie będę udawała, że po nagraniu kilku odcinków stałam się gwiazdą. Zdecydowałam się uruchomić wirtualne Creo Academy, żeby dotrzeć do osób, którym pomysł na związanie się z makijażem zaczyna kiełkować w głowie. Zależy mi też na kobietach, które

Twoje filmy są nastawione przede wszystkim na edukację, ale zauważyłam też, że niektóre przełamują pewne tabu. Występujesz bez makijażu, otwarcie opowiadasz o zabiegach medycyny estetycznej, z których korzystasz. Dlaczego się na to zdecydowałaś? - Lubię siebie bez makijażu. To nie tak, że budzę się, patrzę w lustro i zastanawiam się - kim jest ta kobieta? (śmiech) Nie mam z tym problemu. Ale to prawda, dla wielu kobiet wyjście z domu bez makijażu jest dużym stresem, a przynajmniej dyskomfortem. Panie, które odwiedzają moje studio, czę-

Jak twoi bliscy zareagowali na wieść, że teraz będziesz youtuberką? - Moi chłopcy przestraszyli się i od razu zapytali – mama, czy to na pewno dobry pomysł? (śmiech) Na szczęście z odcinka na odcinek zdobywam więcej ich zaufania. Ostatnio powiedzieli mi, że - nawet jest okej, chyba się nie skompromituję (śmiech). Ale mimo tak znaczącego uznania ze strony moich synów, youtuberka to dla mnie wciąż duże słowo (uśmiech). Przede mną wiele pracy.

sto się do tego przyznają. Są też kobiety, które w ogóle powstrzymują się od zapisania na makijaż, ponieważ nie mają idealnej skóry. Klientki zaznaczają wręcz, że nie mają takiej cery jak gwiazdy. Starają się wytłumaczyć swój wygląd. Tylko że wcale nie powinny tego robić i nie powinny czuć, że muszą to robić. Każda kobieta jest piękna, każda ma swoją unikatową urodę. Różnorodność jest wspaniała. Duże oczy, małe oczy, wąskie usta, pełne usta, piegi czy ich brak - to wszystko daje ogromne możliwości popisu dla specjalisty od wizerunku. I nawet jeśli cera nie jest idealna, bo występują na niej niedoskonałości, blizny, przebarwienia czy alergie, to nadal jest w porządku. Technologia kosmetyków jest tak mocno posunięta do przodu, że wybierając odpowiednie produkty, jesteśmy w stanie poradzić sobie praktycznie ze wszystkim. Niestety, pokutują tu stereotypy, które nasze społeczeństwo wypracowało przez lata. Kobieta musi być idealna tylko co to właściwie znaczy? Wysoka, szczupła, duże oczy, pełne usta, do tego dobrze ubrana - showbiznes stworzył nam ten ideał. Sądzisz, że można go odczarować? Sama pracujesz w tym świecie. - Pracuję z osobami popularnymi. Ich zawód wymaga od nich, by podążały za oczekiwaniami odbiorców. Tylko nie możemy mylić oczekiwań ze stereotypami. Spójrz, jak ten

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

19


| TEMAT Z OKŁADKI |

kanon się zmienia. Jeszcze 20 lat temu nie do pomyślenia było, aby na wybiegu pojawiła się modelka nosząca odzież w innym rozmiarze niż amerykańskie 0. Dziś wstydem dla marki jest promowanie jedynie takich dziewczyn. Jeszcze 10 lat temu w reklamach środków czystości występowały wyłącznie kobiety. Dziś nie ma już na to przyzwolenia. Jeszcze 5 lat temu nie do pomyślenia było, aby w reklamach pojawiały się pary jednopłciowe i choć dziś wciąż wiele osób nie potrafi tego zaakceptować, to wierzę, że za następne 5 lat będzie to coś zupełnie normalnego. Świat wciąż się zmienia. To ważne, żeby za nim nadążać, pod warunkiem, że nie zatraci się w tym siebie. Więc tak myślę, że ten ideał w końcu się zmieni. A co z zabiegami medycyny estetycz-

20

nej? W jednym z filmów opowiadasz, jak ukryć makijażem siniaki po ostrzykiwaniu twarzy. To brzmi jak przynęta na hejterów. - Nigdy nie ukrywałam tego, że korzystam z zabiegów medycyny estetycznej. Czasem żartuję, że w Polsce to legalne (uśmiech). Nie wstydzę się tego. Wszystko jest dla ludzi, tylko w odpowiednich ilościach. Robię to, bo pomaga mi to w osiągnięciu wizerunku, który sobie założyłam, z którym czuję się dobrze. Ale absolutnie to nie oznacza, że wymagam tego od innych. Dla jednego zmarszczki są zmorą, dla drugiego pamiątką. Akceptuję oba podejścia. Wiele osób wstydzi się otwarcie rozmawiać o zabiegach. Wolą je trzymać w tajemnicy. Szkoda, bo są przypadki, w których zamiast igły, wystarczyłby pędzel (uśmiech). Są niedoskonałości, które bardzo ładnie można zatuszować czy

oswoić z pomocą makijażu. To prawda, niedawno w sieci pojawił się mój film, w którym wyjaśniam, jak zamaskować siniaki po zabiegach. Wiele osób nie wie, jak sobie z nimi radzić i zamiast sięgnąć po podkład i paletę do kamuflażu, zamykają się na kilka dni w domu. Ten rodzaj pewności to coś, co miałaś w sobie zawsze czy coś co udało ci się wypracować? Jakby nie patrzeć, jesteś kobietą przedsiębiorczą, a świat biznesu wciąż jest zdominowany przez mężczyzn. - Kobiety, niestety, nadal muszą wkładać więcej energii niż mężczyźni, by zdobyć swoje. Oczywiście to nie tak, że nadal tkwimy w XIX wieku, ale uważam, że jest wiele do zrobienia w tym temacie. Z natury jestem ciepłą i może nawet trochę nieśmiałą osobą. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z rynkiem


| TEMAT Z OKŁADKI |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

21


| TEMAT Z OKŁADKI |

Specjalne podziękowania dla Doctor Classic rodzinnej firmy z Lubiszyna, specjalizującej się w kompleksowej renowacji oraz sprzedaży pojazdów historycznych Porsche, Mercedes i Ferrari. Więcej na temat firmy na www.doctorclassic.eu oraz FB:@doctorclassic.carrenovation, IG: @doctorclassic.eu

i własną firmą, mierzyłam się z wieloma sytuacjami, gdy trudno mi było zebrać się na odwagę, aby upomnieć się o swoje czy nie zgodzić z drugą stroną. W rezultacie odpuszczałam lub przyjmowałam niewygodne warunki współpracy. Dziś nauczyłam się, że tak nie można. I nie zrozum mnie źle, nie wyzbyłam się swojej natury, nie uważam też, aby styl pracy po trupach do celu był właściwy. Po prostu uważam, że kobieta prowadząca biznes nie może bać się pokazać swojej siły. Musi umieć wyznaczyć granice, wokół których się porusza i wokół których inni się poruszają. Niestety, w naszym społeczeństwie nadal żywe jest przekonanie, że to mężczyzna ma ostatnie słowo, a kobieta podczas spotkań wymaga komplementowania zamiast rzeczowości. To samo dzieje się w sieci. Panowie często pozwalają sobie na niestosowne zaczepki, bez względu na to, czego dana publikacja dotyczy. Jak sobie radzisz z takimi sytuacjami? Bo o to, że takie mają miejsce, chyba nie muszę pytać. - Obecność w sieci jest dziś konieczna dla rozwoju marki. Komunikując się za pośrednictwem mediów społecznościowych, staram się zachowywać pełen profesjonalizm. Moim celem jest przybliżanie kobietom zawodu wizażystki. Choć nie zamykam się też na mężczyzn, którzy coraz śmielej wkraczają w ten zawód. Regularnie publikuję zdjęcia make-upów, ujęcia przedstawiające kulisy mojej pracy, staram się prezentować również siebie. Darzę olbrzymim szacunkiem osoby, które mnie obserwują. Wierzę, że zdecydowały się na to, ponieważ cenią to, co robię, a może nawet chcą robić to samo. Dlatego też staram się przekazywać w moich publikacjach tyle wiedzy i inspiracji, ile zdołam. Ale masz rację, obecność w sieci kryje

22

w sobie wiele pułapek. I tu znów wracamy do kwestii wyznaczania granic. Moje profile w mediach społecznościowych mają charakter biznesowy. Nie są to prywatne profile. Nie założyłam ich po to, aby wyciągnąć komplementy dotyczące mojego wyglądu, a już na pewno nie po to, by zbierać i przyjmować zaproszenia na kawę lub drinka od nieznajomych. Chętnie odpowiem na wszystkie pytania dotyczące makijażu, kosmetyków czy stylizacji. Nie mam też nic przeciwko konstruktywnej krytyce. Nowe zawodowe relacje są również mile widziane. To, czemu jestem przeciwna, to zaczepki, tzw. komplementy, które bardziej niż miłym słowem są utrwaleniem stereotypowego spojrzenia na kobiety. Nie ma we mnie też przyzwolenia na hejt. Ukrycie się za ekranem komputera lub smartfonu nie daje prawa do ranienia innych ludzi. Pojawia nam się tu kwestia wizerunku. Nie masz takiego poczucia, że z jednej strony kreacja, którą stworzyłaś, onieśmiela, ale z drugiej „zachęca” to takich zaczepek? - Jestem na takim etapie, że nie muszę nic nikomu udowadniać. Wizerunek i świadomość tego wizerunku jest bardzo ważna. Wpływa na niego nie tylko to, jak wyglądamy, ale też to, jak się czujemy, zachowujemy, mówimy… Tego chciałabym uczyć inne kobiety. Moja postawa nie jest i nigdy nie była prowokacyjna. Profesjonalizm to słowo, które prowadzi mnie przez życie zawodowe. Ale rozumiem, co masz na myśli. Osoby, z którymi się spotykam, szczególnie po raz pierwszy, które wiedzą, z kim współpracuję, odczuwają rodzaj niepewności. Boją się oceny i równocześnie chcą czuć się dobrze. W końcu pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Oczywiście są też tacy, którzy, tak jak mówisz - widząc elegancką ko-

bietę, nie mogą się powstrzymać i muszą coś powiedzieć. To, co powiedzą, to już tylko i wyłącznie świadectwo charakteru lub jego braku. Jak wytrzymujesz presję, która wytwarza się wokół ciebie? Kryształy, medytacja czy zwykła kąpiel? - Od zawsze jestem osobą mocno uduchowioną. Więc trafiłaś - kryształy i medytacja mi pomagają (uśmiech). Wierzę, że wszystko, co nas otacza, ma swoją energię i oddziałuje na nas w różny sposób. W ostatnim czasie mocno skupiam się na rozwoju duchowym. Zaczęłam medytować i słuchać mantr. Doskonale mnie to wycisza. Pozwala znaleźć czas tylko dla siebie. Planuję też zacząć uprawiać jogę, ale wciąż jeszcze szukam w sobie odpowiedniej motywacji, bo musiałabym zacząć wstawać wcześniej (śmiech). Nie łączę układu planet z pracą, ale szanuję osoby, które w ten sposób działają. Nie wiem, czy w przyszłości przejdę się po żarzących się skałach wulkanicznych, ale wiem, że czasem dobrze jest zrzucić buty i nieco się uziemić w ogrodzie. Ale to chyba nie to napędza cię do działania? Skąd czerpiesz tyle siły? - Wychowałam się w niewielkiej miejscowości, a w zasadzie w lesie (śmiech). Śmieję się, bo wiem, jak to brzmi, ale to prawda. Mieszkaliśmy w leśniczówce. Dorastałam z dwoma braćmi. Mama wychowywała nas sama. Nie byliśmy zamożną rodziną. Doskonale pamiętam, jak to jest wyczekiwać autobusu na przystanku czy iść kilometry na spotkanie z koleżankami. To wszystko nauczyło mnie ogromnej pokory, ale równocześnie dało mi moc, z której dziś potrafię czerpać całymi garściami, by spełniać marzenia.


| TEMAT Z OKŁADKI |



| EDYTORIAL |

BarbicanBoy Fotograf Wojciech Jachyra - @wojciech_jachyra

Model Nathan / PRM Agency London / Stylizacje Dorian Dandy Projektanci MALE-ME (@malemepl / www.male-me.pl), Vols & Originals (@volsandoryginal / www.volsandoryginal.com), Nike Retusz Nastia Burak - @nastia_gdeto / Lokalizacja Barbican Center w Londynie

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

25


| EDYTORIAL |

26




| EDYTORIAL |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

29


| MODA |

Na planie sesji zdjęciowej Plan zdjęciowy niczym z filmu, świat, który wydaje się bajkowy, i w którym chcielibyśmy się znaleźć - tak wygląda sesja modowa. Ale to także ciężka praca, o której mało kto wie. Zajrzeliśmy za kulisy takich sesji. Tekst Małgorzata Klimczak / FOTO Emila Łapko / Kat De Lux

Fotografia mody to w ostatnich latach jeden z najprężniej rozwijających się gatunków fotografii reklamowej. Rozwój Internetu oraz urządzeń mobilnych spowodował, że każdego dnia na portale społecznościowe zalewane są milionem zdjęć modą. Blogerki modowe są dziś bardziej poważane w świecie mody niż uznani dziennikarze w tej branży. W ostatnich latach w pierwszych rzędach na pokazach mody zasiadają właśnie blogerki, które cały świat obserwuje na instagramach. Dlatego zdjęcia z modą stają się tak ważne. Mogą być przecież nośnikiem reklamy i stylu. Inne kobiety również lubią się stylizować i prezentować swoje pomysły w internecie, żeby się pochwalić koleżankom nowymi zakupami. To na instagramie kobieta chwali się nową sukienką na wesele swojej siostry, a mężczyzna markowymi spodniami i butami z limitowanej kolekcji, które ubierze na najbliższe spotkanie z kolegami. Internet jest największym źródłem inspiracji modowych, dlatego

30

każda firma chce przedstawić swoje produkty jak najlepiej. Burza mózgów w ekipie zdjęciowej Stylizacja do sesji polega przede wszystkim na przygotowaniu takich zestawów ubrań, które będą odpowiednio kreować wizerunek fotografowanej osoby. Stylizacje przygotowane przez stylistę mają za zadanie podkreślić atuty, zatuszować mankamenty sylwetki, a także nadać wyrazistości modelowi i podkreślić jego wyjątkowość. Tu potrzeba stylizacji ciekawych, niebanalnych, które spowodują, że fotografia nie umknie w morzu zdjęć, z jakimi codziennie się stykamy. - Nad sesją zdjęciową pracuje duża ekipa, a jej zebranie i przygotowanie do zdjęć trwa zawsze najdłużej - mówi Kat De Lux, szczecińska stylistka. - Jeżeli ludzie pracują ze sobą po raz pierwszy, muszą poznać swoje metody pracy. Ja jestem stylistką i mam swoją wizję, co bym chciała pokazać poprzez ubrania, ale fotograf też ma swoją wizję, swój styl. Jest

też modelka, która ma swój charakter i również chciałaby pokazać na zdjęciach coś od siebie. Oczywiście swoją wizję ma także projektant. Zebrać te wszystkie pomysły i wyłonić z nich spójną koncepcję..., to czasami trwa miesiące. Często w doborze ekipy pomagają specjaliści. - Projektant rzadko kiedy dobiera zespół do sesji zdjęciowej w pojedynkę. Zazwyczaj kontaktuje się z kreatywnym konsultantem, dyrektorem artystycznym lub bezpośrednio z samym stylistą, aby to właśnie jedna z wyżej wymienionych osób dobrała cały zespół lub też wyszła z pomysłem na daną kolekcję marki mówi Christopher Keyy, projektant pochodzący ze Szczecina. - Odnośnie do doboru zespołu, kluczowym aspektem jest poprawna i szczegółowa selekcja osób, ich doświadczenie oraz budżet, który zostaje przeznaczony do jej stworzenia. Aby pracować i tworzyć z ludźmi, którzy są najlepszymi w branży, należy być gotowym na wysokie koszty całej


| MODA |

fot. Kat De Lux

Stylizacja do sesji polega przede wszystkim na przygotowaniu takich zestawów ubrań, które będą odpowiednio kreować wizerunek fotografowanej osoby.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

31


Jest to rezultat współpracy kenijskiej projektantki mody Wacu Kihary i szczecińskiej fotografki mody Emilii Łapko. W ciągu trzech tygodni spędzonych w Kenii artystki we współpracy z lokalnymi krawcami oraz grupą studentów stworzyły nową kolekcję wykorzystującą kangi - tradycyjne wzorzyste tkaniny oraz zorganizowały niezwykłą sesję zdjęciową.

32

fot. Emila Łapko

| MODA |


| MODA |

produkcji. W innym wypadku efekty końcowe mogą nie być satysfakcjonujące ze względu na doświadczenie poszczególnych osób. Każda osoba tworząca dany projekt jest na wagę złota. Podczas pracy nie powinny występować podziały i hierarchia, należy pracować jak jeden zespół i być świadomym swoich umiejętności, kompetencji i tego, że tylko jeśli zjednoczymy siły, będziemy w stanie stworzyć coś wartościowego. Osobiście największą uwagę przykładam do wyboru fotografa oraz końcowej obróbki zdjęć, sam z doświadczenia w tej kwestii dobieram dwie osoby, co za tym idzie, fotograf ostatecznie przekazuje zdjęcia do retouchera, który nadaje im odpowiedni wygląd. Należy pamiętać, że nie każdy fotograf musi posiadać wiedzę na temat pracy w photoshopie, ale to nie wyklucza, że może być on genialnym artystą. Jedną z kluczowych rzeczy podczas pracy nad sesją zdjęciową jest chemia, która panuje w zespole. Zrozumienie, umiejętność pójścia na kompromis, współpraca - to wszystko ma ogromne znaczenie. A o to wcale nie jest łatwo, bo w tej branży każdy jest indywidualistą i poniekąd artystą. - Bardzo lubię poznawać nowe osoby i robić z nimi projekty, ale wiadomo, że każdy ma swój styl pracy - mówi Kat De Lux. - Niektóre osoby wolą robić sesje bajkowe, inne bardziej minimalistyczne. Często jest tak, że już po pierwszej współpracy wiemy, że tu chemii nie będzie. Myślę, że najważniejsze w tej pracy jest to, żeby dla dobra projektu pójść na mały kompromis. Nie możesz być tylko ty i twoje wizje. Sam tej sesji nie zrobisz. Ubrania na plan Zawód projektanta, stylisty, fotografa to nieustanne śledzenie rzeczywistości. Szukanie inspiracji we wszystkim wokół. Z tego rodzą się pomysły. - Pomysł na sesję zaczyna się w różny sposób - mówi Kat De Lux. - Albo mamy fajne ubrania od projektanta i te ubra-

nia nas inspirują, albo modelka jest ciekawą osobą i robimy coś pod modelkę. Każdy z nas przegląda też sesje u konkurencji, sesje w gazetach lifestylowych i wtedy się pojawia wizja. Najczęściej ja i fotograf tworzymy swoje moadboardy, czyli zestawienia zdjęć i innych obrazków, które nas inspirują. Spotykamy się i sprawdzamy, czy nasze wizje tematu są podobne. Potem ustalamy miejsce sesji. Podczas pandemii mieliśmy z tym czasami problem, bo ekipa zdjęciowa jest duża i nie wszędzie chciano nas wpuścić. Ale zazwyczaj przy profesjonalnie przygotowanej sesji nie mamy problemu z wejściem na wybrany teren w Szczecinie. Kiedy wszystko jest już ustalone z ekipą, wyszukuję ubrania do sesji. Często są to ubrania z second handów, więc muszę sporo chodzić po takich sklepach. W ten sposób wybieram rzeczy, które mi się podobają i mogę je później wykorzystywać w sesjach. Oczywiście wykorzystuję też ubrania polskich projektantów. Śledzę profile społecznościowe szkół projektowania czy poszczególnych projektantów i zwracam się do nich. - Projektant oczywiście może mieć wizję na całokształt sesji tzn. na jej miejsce, okoliczności powstania, jej ogólny charakter oraz wytyczne względem finałowej produkcji, natomiast po obejrzeniu kolekcji zazwyczaj proponuję moim klientom zupełnie inny koncept jej powstania - mówi Chris. - To moment zobaczenia kolekcji na żywo, struktury materiału, tkanin, wzorów jest dla mnie momentem kluczowym w całej produkcji, ponieważ to wtedy pomysł na jej realizację rodzi się w mojej głowie samoistnie. Czas, który jest potrzebny do przygotowania sesji całościowo, do zebrania materiałów, produktów, całego zespołu, konsultacji w zależności od produkcji, może zająć od 2 do 5 tygodni. Moda afrykańska Szczecińska Akademia Sztuki od kilku lat kształci projektantów mody, butów, biżu-

terii, mebli oraz fotografów. Na uczelni często powstają ciekawe sesje zdjęciowe w ramach prac dyplomowych czy innych projektów. Jednym z takich projektów był projekt Transkulturowe Perspektywy w Sztuce i Edukacji Artystycznej (Transcultural Perspectives in Art and Art Education – TPAAE) - międzynarodowy projekt, w którym uczestniczą instytucje akademickie i pozaakademickie z Polski, Włoch i Kenii. Jego efekty możemy podziwiać na przystankach autobusowych w centrum Szczecina, czyli zdjęcia mody, które powstały w Kenii. Jest to rezultat współpracy kenijskiej projektantki mody Wacu Kihary i szczecińskiej fotografki mody Emilii Łapko. W ciągu trzech tygodni spędzonych w Kenii artystki we współpracy z lokalnymi krawcami oraz grupą studentów stworzyły nową kolekcję wykorzystującą kangi - tradycyjne wzorzyste tkaniny oraz zorganizowały niezwykłą sesję zdjęciową. - To była wyjątkowa sesja - mówi Łukasz Jastrubczak, kurator projektu. - Projektantki w ciągu trzech tygodni muszą się poznać, zdefiniować i zrealizować wspólny projekt. Podczas pracy angażują do swoich przedsięwzięć lokalną społeczność, rzemieślników oraz studentów Pwani University. Dzięki temu ich działania są dostępne dla innych członków społeczności i widoczne dla szerszej publiczności, a postępy w pracy można obserwować dzień po dniu. Kolejnym etapem jest wspólna praca duetu w Szczecinie i wystawa w Muzeum Narodowym w Szczecinie. Fotograf podczas zwyczajnej sesji wykona od kilkudziesięciu do kilkuset zdjęć, które w większości powinny zostać udostępnione w formie nieobrobionych miniatur. Z tych wybiera się materiał, który zostanie następnie obrobiony w programie graficznym, aby wyciągnąć z niego jak najlepsze efekty. I to w zasadzie koniec. Pozostają piękne wspomnienia oraz piękne zdjęcia.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

33


| ROZMOWA STYL ŻYCIAMIESIĄCA | |

Narodziny nowego bohatera literatury sensacyjnej Sprawa śmierci Audrey Spencer była dla wszystkich oczywista, a w zasadzie prawie wszystkich. Telewizyjny reporter Frank Carnegie dostrzegł skazę w całej historii i postanowił dotrzeć do szokującej prawdy. - Zaintrygowani? Sylwester Kowalski, pisarz pochodzący ze Szczecina, niedawno wydał swoją pierwszą powieść sensacyjną „Frank Carnegie R-26”. Co kryje w sobie książka z zadatkami na scenariusz filmowy? Przekonajcie się sami. ROZMAWIAŁA BOGNA SKARUL / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

To jest twoja pierwsza książka? - Zależy jak na to patrzysz. Z córką Weroniką napisaliśmy wspólnie cztery książki z serii „Szalona siódemka”. Sam mam na koncie kilka pozycji i audiobooków popularnonaukowych. W większości dotyczyły mózgu, psychiki, relaksacji, bo tym się zajmuję i interesuję. „Frank Carnegie R-26” jest pierwszą książką z gatunku beletrystyki. To dla mnie całkiem nowe wyzwanie. Nigdy wcześniej nie wydałem powieści akcji…

jako współautora, tak jak ona zrobiła to pisząc swoje książki? - Są książki, które piszemy razem. Są też takie, które każde z nas pisze niezależnie. „Szalona siódemka” jest naszym wspólnym dziełem. Natomiast „Frank Carnegie R-26” - moim. Tak jak książką Weroniki będzie „Red & Green”. Nadal mamy plany pisać razem. W ciągu kilku miesięcy ma szansę pojawić się kolejna część przygód z serii „Szalona siódemka – Lodowe igrzyska”. Będą też książki, które napiszemy osobno.

Co cię skłoniło do napisania „R-26”? Czy pozazdrościłeś córce sukcesu wydawniczego? - Od zawsze uwielbiałem zagadki, łamigłówki. Pasjonowały mnie sekrety, które można było odkryć. W pewnym momencie znajomi zasugerowali, abym napisał już nie książkę popularnonaukową, a coś innego, lżejszego. Mówili, że to, co piszę, fajnie się czyta, że mam lekkie pióro. Przyznam, że sporo pisałem „do szuflady”. Sięgnąłem więc do niej i postanowiłem jedną z tych zaczętych książek dokończyć. Mieliśmy lockdown, znalazłem trochę wolnego czasu, a i moja córka Weronika mnie mocno do tego mobilizowała, to się udało.

W książce twój bohater Frank jest dziennikarzem telewizyjnym. Ty też pracowałeś w telewizji. To przypadek? - Bez wątpienia to, że pracowałem w telewizji i tam spędziłem kilkanaście lat, pomogło mi zrobić z niego dziennikarza telewizyjnego. Doskonale znam techniki pracy telewizyjnej, sprzęt i realia reporterskie. Akcja „R-26” toczy się we współczesnym świecie, w którym technika potrafi działać niemal cuda. Możliwości mediów są ogromne, dlatego w takim środowisku obraca się Frank Carnegie. Dzięki moim doświadczeniom było mi naturalnie łatwiej zrobić z niego dziennikarza telewizyjnego niż na przykład dziennikarza prasowego.

Weronika cię inspirowała? - Oczywiście. To wspaniałe tworzyć razem z córką, która przy sąsiednim biurku pisze książkę fantasy i dopytuje o losy mojego bohatera. Weronika podpowiadała mi niektóre wątki, a ja jej. Uwielbiam w ten sposób z córką spędzać czas. To niesamowite, kiedy dzielisz pasję pisania z kimś bliskim.

Oprócz wątków tzw. telewizyjnych, są też przecież wątki policyjne. Skąd u ciebie ta wiedza? - Wyobraźnia robi swoje. Ale mam też i pewne doświadczenia…

Kłóciliście się? - Jeszcze nigdy nie kłóciłem się z własną córką! Znając nasze charaktery, nie sądzę, by kiedykolwiek miało to nastąpić. Dyskutowaliśmy wielokrotnie, czasem mając odrębne zdania. Na szczęście jednak w tym przypadku decydujący głos należał do autora, czyli do mnie. To nie zastanawiałeś się nad tym, aby wpisać swoją córkę

34

A to ciekawe. Coś przeskrobałeś? - Odpowiem na to tak: zdarzyło mi się w swoim życiu poznać kilka osób, które stały po różnych stronach prawa. Poznawałem tych, którzy weszli z nim w konflikt, jak i tych, którzy stali i stoją na jego straży. Sam jednak nie mam na koncie nawet jednego punktu karnego, choćby za przekroczenie prędkości. Staram się unikać ryzykownych sytuacji. A wiedzę kryminalną czerpię z innych źródeł. „R-26” to książka do połowy kryminalna, rzeczywiście z taką intrygującą zagadką, a druga część jest bardziej po-


| ROZMOWA MIESIĄCA |

wieścią akcji. Dużo w tej drugiej części się dzieje. To zamierzony zabieg? - Patrzę na to nieco inaczej. Jeśli masz coś do napisania - piszesz to, co czujesz, to, co widzisz oczami wyobraźni. Widzowie i czytelnicy nie lubią fałszu, dlatego twoja twórczość musi być szczera. Nie jest to w żaden sposób wykalkulowane. Raczej naturalne. Zdaję sobie sprawę, że moja opowieść o Franku może być przez różne osoby zupełnie inaczej odbierana. Są osoby „twardsze”, którym szalenie się będą podobały pościgi i walki, a są te subtelniejsze, którym przypadnie do gustu rozwiązywanie intrygi. Ogólnie jest to bardziej książka akcji niż kryminał. Jak na powieść sensacyjną przystało, akcja toczy się wartko od samego początku, a i tak z każdą kolejną stroną napięcie wzrasta. Druga część zwykle w takich książkach jest mocniejsza, bardziej dynamiczna. Dramaturgia rośnie. U mnie też to tak właśnie wygląda. Wzorowałeś się na klasykach? - Jako miłośnik rozwiązywania zagadek i psychologicznych łamigłówek naczytałem się sporo takich książek. Ostatnio kupiłem nawet swojej córce z okazji zajączka kilka moich ulubionych pozycji Agathy Christie. Razem je analizujemy, układając alternatywne scenariusze. Polecam – świetna zabawa! Doskonałym wzorem jest dla mnie także Arthur Conan Doyle. Moją inspirację stanowią tacy twórcy jak Alex Kava, Stieg Larsson, Stephen King. Osobiście jestem fanem Ericy Spindler, piszącej książki niezwykle intrygująco i lekko zarazem. Z kolei lubię bohatera stworzonego przez Lee Childa – Jacka Reachera. Przyznam ci się, że niedawno usłyszałem porównanie mojego bohatera Franka Carnegie do Bonda. To mnie trochę zaskoczyło i ubawiło. Ale jednocześnie spodobało, wszak James Bond to klasyk nad klasykami. To może jak Bond podbija publiczność kina akcji, także twój Frank stanie się takim bohaterem? - Chciałem stworzyć taką postać, która będzie bohaterem serii. Zastanawiałem się, jak mój bohater zostanie przyjęty, czy czytelnicy go polubią. Teraz kilka tygodni po premierze książki, dzięki wielu pozytywnym recenzjom już wiem, że Franka da się lubić, jest niezwykle pozytywnym typem bohatera. Marzeniem każdego autora – także moim – jest zobaczenie ekranizacji swojej powieści. Chciałbym „R-26” zobaczyć na dużym ekranie. Tym bardziej że pracując w telewizji, nauczyłem się myślenia obrazem. Ta umiejętność została mi do dziś. Pisząc książkę dbałem o precyzyjny opis każdego fragmentu. Pisałem w taki sposób, jakby to były kolejne sceny z filmu. Moim zdaniem „Frank Carnegie R-26” idealnie nadaje się do zekranizowania. Wierzę, że marzenia się spełniają a wśród czytelników książki i tego artykułu znajduje się przyszły producent i reżyser. Boję się trochę rozmawiać o twojej książce, bo nie chcę zdradzać przygód twojego bohatera, aby nie zabierać czytelnikom radości odkrywania. Ale już przyznałeś się do tego, że Frank jest bohaterem całej serii. Czy to znaczy, że piszesz następną? - Tak, w tej chwili powstaje kolejna książka: „Frank Carnegie – MATNIA”. Prace są daleko zaawansowane. Mam nadzieję, że – jeśli Frank zostanie dobrze

przyjęty – już w grudniu czytelnicy dostaną drugą część serii pod choinkę. W planie są także kolejne dalsze powieści o przygodach Franka. Pomysłów mam sporo. Jeśli mogę odkryć rąbek tajemnicy, to w nowej książce chcę zaprosić czytelników do rozwiązania zagadki związanej z podziemną organizacją o charakterze sekty. Wcześniej jednak muszę napisać zupełnie coś innego. Czyli co? - To będzie pozycja popularnonaukowa. Mam podpisane zamówienie i z tego zobowiązania muszę się wywiązać. To ma być kolejna książka o mechanizmach sterujących naszym umysłem. Piszesz książki o mózgu, ale też powieści akcji. Kim ty, Sylwek, teraz jesteś? - Jestem wykładowcą akademickim. Wykładam na Akademii Morskiej przedmioty humanistyczne – między innymi psychologię zachowań ludzkich, komunikację... To jest jeden mój świat. Drugim jest praca z pacjentami. Jestem psychoterapeutą. Pomagam ludziom radzić sobie z trudnymi sytuacjami. Ratuję ich psychikę, wspierając w budowaniu poczucia wartości, walce z depresją, zaburzeniami lękowymi i chorobami psychosomatycznymi… To nie miałeś chrapki na to, aby napisać powieść psychologiczną? - Naturalnie, że miałem. Być może w przyszłości napiszę taką książkę. W związku z tym jednak, że pracuję jako psychoterapeuta, mam świadomość, że ludzka psychika to materia niezwykle delikatna. Podstawowym elementem jest zaufanie, nie mogę tej części swojej pracy pokazywać całemu światu. To może z Franka zrobisz bardziej skomplikowaną psychologicznie postać? - (Śmiech). Zastanawiałem się nad tym, ale doszedłem do wniosku, że Frank powinien być postacią bardziej przejrzystą niż skomplikowaną. Wydaje mi się, że w tej chwili potrzebujemy bohaterów pozytywnych, dobrych, energetycznych, którzy mogą zachęcić innych do walki o swoje. On myśli, przewiduje, planuje dwa kroki na przód. Ale jego też, tak jak i mnie, zaskoczyło zakończenie książki! - O to właśnie chodziło! Zakończenie powinno być emocjonujące i nieprzewidywalne. Mam nadzieję, że to właśnie mi się udało. To przecież nie jest literatura faktu tylko powieść sensacyjna. To dlatego miejsce akcji twojej książki jest mało jednoznaczne? - Zależało mi na innym efekcie – nie podając konkretnego miejsca akcji, chciałem pokazać, że przygody Franka mogą się zdarzyć w każdym miejscu, w każdym czasie. Jeżeli mówimy o współczesnym świecie i dostępie do technologii, rozbudowanych instytucjach państwowych, tajnych służbach specjalnych, to to, co przydarzyło się Frankowi, może dziać się w Londynie, Nowym Jorku, Warszawie i wielu innych miejscach... A druga rzecz, która jest bardzo charakterystyczna dla polskiego czytelnika, to jego przyzwyczajenia – z reguły odbiorcy wolą, gdy akcja toczy się poza granicami naszego kraju. Nie chciałem tego psuć (śmiech!).

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

35


| TEATR |

Emocje schowane pod maską arystokracji Weronika Dzierżyńska i Adam Kuzycz-Berezowski, odtwórcy ról Izabeli Łęckiej i Stanisława Wokulskiego w najnowszej teatralnej adaptacji „Lalki” Bolesława Prusa, rzucają nowe światło na historię powszechnie znaną, ale niezbyt często czytaną, przynajmniej nie w całości. Czy po ich występie na scenie Teatru Współczesnego w Szczecinie zmieni się to, jak patrzymy na kolejną lekturę? - Jest na to spora szansa. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO PIOTR NYKOWSKI

typów, by wpisać się we współczesne spojrzenie na kobiety?

To kto z Państwa przeczytał „Lalkę”? (uśmiech) A.K.B. - Anna Augustynowicz, dyrektor artystyczna, zapytała nas o to przed rozpoczęciem prac. Wcale nie było tak, że cały zespół się zgłosił (uśmiech). W.D. - Kiedy dowiedziałam się, że zabieramy się za „Lalkę”, od razu przypomniało mi się, że jest to książka nie do przejścia. Maturalny kolos. W liceum przeczytałam, może nie całość, ale na pewno dużą część powieści i, szczerze mówiąc, nic z tego nie pamiętałam. Z perspektywy czasu, uważam, że lektury w szkołach są niewłaściwie omawiane. Nauczyciel nie czerpie z historii, tylko wyjaśnia, jak trafić w klucz egzaminu. Spektakl dał wam i da widzom okazję na kolejną próbę zmierzenia się z powieścią Prusa. Jaką ewolucję przeszli bohaterowie, by stać się częścią współczesnego świata? A.K.B. - Razem z reżyserem Piotrem Ratajczakiem skierowaliśmy swoją uwagę na takie tytuły jak „Joker”, „Paradise” czy „Hejter”. Ważny był bunt klasowy, ale taki, który odbywa się podskórnie, napędzany przede wszystkim polityką. Wokulski to postać pełna sprzeczności. Z jednej strony żywi ogromną pogardę dla klasy wyższej, ale z drugiej, dałby się pokroić, żeby stać się jej częścią. Staraliśmy się też patrzeć na romantyczne usposobienie Wokulskiego. Spotyka przecież na swojej drodze Mariannę i Wysockiego, pomaga im. Tylko, że my chcieliśmy, żeby to nie było naiwne pomaganie. Chcieliśmy, żeby był to rodzaj bezczelnej demonstracji - pomogę, bo mnie stać, bo mogę. Oczywiście całą powieść czytało się zupełnie inaczej niż w szkole, choć wciąż uważam, że z Wokulskim jest coś nie tak (śmiech). A jak jest z Izabelą? Postać musiała przełamać kilka stereo-

36

W.D. - Nie doszukiwałabym się tu drugiego dna. Izabela jest stereotypową kobietą, której zachowaniem kieruje wygoda. Na początku starałam się jej bronić. Nie chciałam robić z niej tak próżnej osoby. Nie udało mi się. Szybko pogodziłam się, że nie o tym jest ta historia i nie mogę iść w tym kierunku. Jednak mam nadzieję, że trochę ją wytłumaczyłam. Jej zachowanie to odbicie arystokratycznego środowiska, w którym dorastała. W pewnym sensie jest marionetką, niezdolną do funkcjonowania wśród zwykłych ludzi. Gdyby z tego zrezygnowała, zostałaby z niczym. Inna sprawa, że jej to nie przeszkadza. Ona potrzebuje atencji. Jest przekonana o swojej wartości - wszystko, co robi, jest dobre, a jeśli coś się nie udało, to na pewno nie z jej winy, bo przecież cały świat kręci się wokół niej. Jej bardzo odpowiada to, jak Wokulski jest w nią zapatrzony. Powiedziałbym nawet, że ją to kręci. To daje poczucie, że jest w niej coś zepsutego. Skomplikowaną relację pary można porównać do relacji stalker - ofiara? W.D. - Wokulski rzeczywiście jak stalker chodzi za nią, próbuje udowodnić jej, że jest w niej coś więcej, a ona chętnie to podejmuje. Ale na pewno nie można nazwać jej ofiarą. Ona potrzebuje uwagi. Bawi się Wokulskim, a kiedy dociera do niej, że pierwszy raz w życiu może zostać przez kogoś odtrącona, świta jej myśl - a może ten facet jest całkiem fajny? Trochę śmiałam się, że jest to takie typowe zachowanie, kiedy facet przestaje się starać i odchodzi, to nagle dziewczyna rzuca się, by go zatrzymać - nie odchodź, jednak chciałabym spróbować (śmiech). A.K.B. - Kiedy odświeżałem sobie lekturę, starałem się wynotować rzeczy pomocne do budowania roli. Zainteresowało mnie to, jak Wokulski pozyskuje informacje od ciotki Izabeli o tym, gdzie i kiedy będzie mógł podglądać Izabelę. Kiedy dowiadywał się tego, potrafił rzucać wszystko, byle tylko przejść koło niej i uchylić kapelusza. Nie zatrzymać się, nie porozmawiać, tylko się z nią minąć. Wyobrażam sobie, że on pod swoim surdutem musiał być jak mops spocony z emocji. I to nie były epizodyczne zachowania, to trwało miesiącami. Wynotowałem sobie wtedy słowo - stalking. No właśnie, w książce to trwało miesiącami, a nawet latami. W sztuce bohaterzy mają do dyspozycji tylko jedną noc. Jak można zakochać się, odkochać i jeszcze to powtórzyć w ciągu kilku godzin? A.K.B. - Na początku pomysł, był sporą rewolucją dla tej historii, ale czy nie jest tak, że dla człowieka zakochanego czas biegnie


inaczej? (uśmiech) Śmiejecie się i słusznie, ale czas naprawdę nie ma tu znaczenia. Wokulski poznał Łęcką wcześniej, od razu się zakochał. Na galę wchodzi absolutnie zafascynowany jej osobą, po chwili czuje się jednak zazdrosny i zdradzony, później znów zakochany, a potem poddaje się i chce ze sobą skończyć - kto z nas nie przeżywał takiej huśtawki, będąc zakochanym? Innym problemem „Lalki” jest to, że czytelnikowi, szczególnie temu modemu, jest bardzo trudno utożsamić się z jej postaciami. Na całą powieść patrzy się jak przez szkło. Nowa wersja ma szansę to zmienić? A.K.B. - Bardzo byśmy chcieli, żeby widz, również ten młodszy, zobaczył w naszej adaptacji prawdziwych ludzi z prawdziwymi problemami i przebił się przez tę warstwę szkła. Ale czy nam się to uda? To już publiczność powie. Niemniej dotarliśmy do problemu, który dotyczy nie tylko „Lalki”. Kiedy grałem w „Weselu” Anny Augustynowicz, pamiętam, że mierzyliśmy się z podobną kwestią. Książka Wyspiańskiego również nie cieszy się popularnością wśród nastolatków. Ja pamiętam, że byłem trochę inny, więc mi się akurat podobało. Uważam, że kluczem do romantyzmu jest bycie nieszczęśliwie zakochanym, a ja wtedy właśnie taki byłem, więc rozumiałem wszystko (śmiech). Ale nie o to chodzi. Chodzi mi o to, że Wyspiański genialnie ujął w tej historii polską mentalność, która nie zmieniła się do dziś. A my zamiast o tym, uczyliśmy się o tym, kto kim był. Podobnie jest z „Lalką”. „Prus wielkim poetą był” - więc trzeba to przeczytać, ale o czym to jest, to już nie ważne. W.D. - Świat opisany przez Prusa w żaden sposób nie łączy się z życiem nastolatków. W szkołach uczymy się, jak przedstawić arystokrację, ale jednocześnie w ogóle nie skupiamy się na ludziach. Na tym, jak żyli, z czego wynikały ich zachowania, co ich napędzało, czego się bali. A przecież cała arystokratyczna kreacja to rewelacyjny pokaz ciągłej gry aktorskiej. Dystyngowane zachowania to tylko maska, pod którą kryje się człowiek. W naszym spektaklu jest to mocno podkreślone, bo bohaterzy dosłownie noszą maski, są przebrani. Osoba, która spojrzy na nich z zewnątrz, ma ochotę wejść i powiedzieć - w co wy się bawicie? To na koniec, zdradźcie jeszcze, jak wam się razem pracowało? Pani Weronika pojawiła się u nas gościnnie. W.D. - Zakochałam się w Szczecinie i bardzo się cieszę, że tu trafiłam. To mój debiut i mam poczucie, że odbywa się we właściwym miejscu, na właściwy temat i z właściwymi ludźmi. A.K.B. - Zupełnie szczerze powiem, że wspaniale jest spotykać się z nową energią na scenie. Zawsze pojawia się to wyczekiwanie - co się wydarzy? Nie ukrywam, że byłem trochę zestresowany spotkaniem z Weroniką, znaliśmy się już wcześniej i zależało mi, aby współpraca dobrze się ułożyła. A nigdy nie wiadomo, czy mimo koleżeńskich relacji między bohaterami pojawi się „mięta”. W.D. - I pojawiła się? A.K.B. - Zdecydowanie.


| NIERUCHOMOŚCI |

#materiał partnerski

Aloha Residence - miejsce na mapie poszukiwaczy własnego raju

Aloha Residence, czyli nowoczesny kompleks apartamentów połączony z Holistycznym Centrum Leczenia i Rozwoju Aloha, już niedługo, stanie w samym sercu Szczecina przy ulicy Janosika. Ten niezwykły pod wieloma względami projekt powstaje, aby spełnić potrzeby osób szczególnie wymagających, ceniących prestiżowe lokalizacje oraz ponadczasową jakość.

klasy 5-gwiazdkowych hoteli. Bezpośrednie sąsiedztwo bujnej zieleni Parku Kasprowicza i Jasnych Błoni w połączeniu z licznymi przeszkleniami, pozwolą mieszkańcom budynku cieszyć się widokami, ale też mnóstwem naturalnego światła. Warto wskazać również na oszklone, panoramiczne i szybkobieżne windy, dwupoziomowy parking wyposażony w złącza pod stacje ładowania samochodów elektrycznych i boksy garażowe na jednoślady. Dodatkowo na parterze będzie działać restauracja, serwująca potrawy z różnych stron świata, dania ekologiczne i bezglutenowe. Atutem, który podkreśli hotelowy standard Aloha Residence będzie room service oraz concierge - pozwoli mieszkańcom na rodzaj wygody kojarzonej przede wszystkim z wakacjami.

To pierwsza tego typu inwestycja w Szczecinie. Wysoki standard wykończenia będzie nawiązywał do standardów światowej

Głównym wyróżnikiem inwestycji jest jednak Holistyczne Centrum Leczenia i Rozwoju Aloha, które znajdzie się na parterze

38


#materiał partnerski

budynku. Co kryje się pod tą nazwą? Otóż są to gabinety lekarskie i uzdrawiania, gabinety rehabilitacyjne i masażu czy też gabinet dietetyka. Dobrodziejstwa sauny mokrej, suchej, oraz komory krioterapii. Sale dedykowane lekcjom uważnej jogi, tańca intuicyjnego, medytacji, sesji oddechowych i wielu innych mających uzdrawiające właściwości. Cyklicznie będą odbywać się warsztaty, szkolenia, seminaria rozwojowe, a oprócz tego nauczanie zdrowego gotowania i odżywiania. Organizowane będą koncerty na gongach i misach tybetańskich. Z myślą o tych najmłodszych mieszkańcach powstanie miejsce, w którym dzieci będą mogły pozostać pod fachową opieką, pobawić się, odrobić lekcje i zjeść posiłek. Będą mogły również skorzystać z warsztatów i zajęć, które pozwolą im na poczucie zadowolenia, spełnienia i dostarczą wewnętrzny spokój oraz wyciszenie. Na osoby zainteresowane zakupem apartamentu w Aloha Resi-

| NIERUCHOMOŚCI |

dence czekają najbardziej poszukiwane 2, 3 i 4 pokojowe apartamenty z balkonami oraz kompaktowe kawalerki. Wisienką na torcie dostępnych przestrzeni będą ulokowane na najwyższych kondygnacjach dwupoziomowe apartamenty typu penthouse z przestronnymi tarasami i widokiem na panoramę miasta. Łącznie powstaną 82 ekskluzywne apartamenty o metrażach od 25 do ponad 150 m2. W stanie deweloperskim lub w opcji wykończenia „pod klucz”. Zainteresowani mogą dokonywać już rezerwacji. Zapoznając się z projektem Aloha Residence, trudno uciec od poczucia, że to mały raj w samym sercu miasta. Więcej informacji można uzyskać : w Salonie Sprzedaży Apartamentów, przy ul. Janosika 17 na II piętrze Biura Aloha, lub na www.aloharesidence.pl

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

39


| WNĘTRZA |

#materiał partnerski

Porozmawiajmy o... drzwiach Dlaczego? Przede wszystkim, dlatego, że drzwi już dawno przestały być jedynie wejściem lub wyjściem czy łącznikiem między pomieszczeniami. Dziś są wizytówka domu i jego mieszkańców, odrębnym elementem dekoracyjnym. Te, które w ostatnim czasie szturmem zdobywają uwagę i biją rekordy popularności w mediach społecznościowych, to drzwi loftowe. Dla kogo są dedykowane? - Loft współcześnie oznacza indywidualizm i nieszablonowe rozwiązania architektoniczne, więc i drzwi, utrzymane w tym stylu, muszą spełniać te warunki - wyjaśnia Małgorzata Sieczko-Kamińska, Dyrektor Oddziału Stalrem w Szczecinie. - Zaznaczę, że drzwi loftowe są nie tylko idealnym rozwiązaniem dla industrialnych przestrzeni, ale również dla pomieszczeń urządzonych w stylu rustykalnym, eklektycznym czy vintage. Zagłębiając się w temat odkryjemy, że pod pojęciem drzwi loftowych kryją się zarówno drzwi z profili metalowych, jak i drzwi drewniane, bądź wykonane z drewnopodobnego surowca - które obecnie są dostępne w ofercie Stalrem. Mogą stanowić ozdobny, pojedynczy element wystroju wnętrza lub stać się punctum całego pomieszczenia. Ich fenomen kryje się w prostocie. Są oszczędne we wzorach i kolorach - drewno, biel, czerń. - Drzwi w stylu loftowym montuje się zarówno na ościeżnicach, gdzie doskonałym przykładem jest kolekcja LOFT fabryki PORTA, jak i na prowadnicach - tłumaczy Małgorzata Sieczko-Kamińska. - Świetnym rozwiązaniem jest zastosowanie systemu Loft Pure Glass fabryki Voster, czyli szklanej tafli dostępnej w różnych wykończeniach. Wprowadzając ten element do nieruchomości dyskretnie wydzielamy pomieszczenie, jednocześnie zapewniając mu sporo światła, wdzięku i elegancji. Unikatowy charakter tego rozwiązania potęguje fakt, że drzwi loftowe są przedmiotem indywidualnych zamówień. Nie ma ich na stanach magazynowych producentów. Czas oczekiwania na realizację projektu szacuje się od miesiąca do dwóch. A kiedy już dotrą do domu to… - Zajmujemy się nie tylko doradztwem i sprzedażą, ale również montażem oraz serwisem w okresie gwarancji i po jej zakończeniu - podkreśla Małgorzata Sieczko-Kamińska. - Dokonujemy konserwacji, przeglądów, niezbęd-

40

nych napraw i wymian poszczególnych elementów na nowe, oryginalne pochodzące bezpośrednio od producentów. Argumentów przemawiających za tezą, że drzwi przestały służyć tylko do przejścia jest znacznie więcej. I są aktualne nawet w przypadku rozwiązań uniwersalnych. Nie jest tajemnicą, że modelem ponadczasowym i najczęściej zamawianym są drzwi pełne i białe, takie, które pasują praktycznie do każdego wnętrza. - Drzwi z ościeżnicą o szerszych, 8- centymetrowych opaskach, sprawdzą się w minimalistycznym bądź skandynawskim klimacie mieszkań i domów, z górnym płaskim portalem w nowoczesnych wnętrzach, zaś z bocznymi pilastrami i koronami zamontowanymi ponad drzwiami w pomieszczeniach w stylu klasycznym lub glamour - uzupełnia specjalistka Stalrem. Nie zmienia to faktu, że nawet klasyczne modele, dostępne niemal od ręki, również dopełniają wnętrze, zapewniając odpowiednią intymność i atmosferę. Z paletą dostępnych wzorów i modeli drzwi można zapoznać się na stronie www.stalremdrzwi.pl. Firma działa na terenie województw: zachodniopomorskiego, pomorskiego, lubuskiego, wielkopolskiego, kujawsko-pomorskiego, małopolskiego, mazowieckiego i łódzkiego, czyli niemalże na terenie całej Polski.


#reklama


| KULINARIA |

Breakfast i lunch, czyli brunch. Pełen brzuszek i brunch, czyli Sytobrunch Ledwo społeczeństwo zaakceptowało jedzenie śniadań w mieście i przełknęło angielskie słówko lunch, a Magdalena Gogłoza, rodowita szczecinianka i miłośniczka kuchni wegetariańskiej, wyszła do ludzi z brunchem. A w zasadzie Sytobrunchem. Z czym to się je? Już wyjaśniamy. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO MALINA MAJEWSKA, ARCHIWUM MAGDALENA GOGŁOZA

Twoja inicjatywa wciąż jest jeszcze młoda, więc muszę zapytać - jak to się zaczęło i o co właściwie chodzi? - Każda okazja, żeby spotkać się przy jedzeniu, to dobra okazja. Pomysł na organizację brunchów zakiełkował we mnie kilka lat temu. Mieszkałam wtedy jeszcze w domu rodzinnym. Mamy tam piękny, duży stół na 16 osób. I przyznam,

42

że serce mi się kraje za każdym razem, kiedy na niego patrzę, bo używamy go może trzy razy do roku na święta. Nic dziwnego, że w końcu nie wytrzymałam i powiedziałam - mamo przychodzą do mnie znajomi, rozstawimy stół, będziemy jeść bruch (śmiech). Mama nie protestowała. Pierwsze spotkanie było stosunkowo skromne - deska wędlin, deska

serów, trochę przekąsek. Ale rozbujało to we mnie poczucie, że chcę to robić regularnie. Tak się zaczęło. Znajomi robili zrzutkę na produkty, czasem ktoś wpadał pomóc przy gotowaniu albo sprzątaniu i w kilka niedziel w roku siadaliśmy razem do stołu. Zgaduję, że ze spotkania na spotkanie przy stole robiło się ciaśniej?


| KULINARIA |

- No tak, a to kolega kolegi chciał wpaść, a to koleżanka pochwaliła się koleżance i ta też chciała dołączyć, a czasem jeszcze ta koleżanka koleżanki dawała znać swoim koleżankom i nagle okazywało się, że lista chętnych jest znacznie dłuższa niż liczba miejsc przy stole. Może cię zaskoczę, ale początkowo nie byłam chętna, aby zapraszać osoby, których nie znałam. Brunch była pomysłem na leniwą niedzielę z przyjaciółmi, projektem robionym z potrzeby serca. Potrzebowałam trochę czasu, żeby podjąć tę decyzję. Myślę, że ułatwiła mi ją przeprowadzka na swoje. Osoby, które obserwują Cię na Instagramie, doskonale pamiętają, że taki pierwszy poważny Sytobrunch odbył się... w Port Barze. - To prawda, były wakacje, akurat miałam odrobinę więcej czasu, więc chwyciłam za telefon i wybrałam numer do Adama z Port Baru. - Cześć, chciałabym zrobić brunch w nieco większej przestrzeni. Może u was? - Akurat chcieliśmy aktywizować niedzielę, mamy gastro-kącik, wpadaj. Tak to mniej więcej wyglądało (uśmiech). Nie będę ukrywać, kiedy zaczęłam wszystko szykować, poczułam,

że porywam się z motyką na słońce. Przy stole miało usiąść 26 osób. Całe jedzenie musiałam przygotować u siebie, a następnie przetransportować. Na miejscu było zaplecze gastronomiczne, ale nie takie jak w domu, a wiadomo, że swoja kuchnia to jednak swoja kuchnia. To tego panował wtedy straszny upał. Ale… udało się! I tak, może bez konkretnego planu, tylko z luźnych pomysłów, narodził się Sytobrunch. Od grudnia raz w miesiącu, w niedzielę, spotykam się z gośćmi i ucztujemy, celebrując wspólnie spędzony czas. Kiedy było zimno i kiedy wszystko było nieczynne, działałaś w domu. Teraz robi się cieplej. Planujesz wrócić z brunchem w teren? - Brunche docelowo będą odbywać się w moim mieszkaniu. Aczkolwiek latem chciałabym wyjść w miasto. Upał, piekarnik i kilkanaście osób w mieszkaniu bez klimatyzacji - to nie brzmi dobrze (śmiech). Poza tym Szczecin ma tyle do zaoferowania. Chciałabym pokazać, że są tu ciekawe miejsca. Wiem, że zaraz każdy powie - w Szczecinie? W Poznaniu to są fajne miejsca. A we Wrocławiu czy w Warszawie to już w ogóle. Ale

my tak naprawdę wcale nie odstajemy. Wystarczy spojrzeć na Halę Odra, w której ostatnio zorganizowałam brunch. No dobrze, ale co w zasadzie serwujesz gościom? Mówiłaś, że zaczęło się od deski wędlin i serów, na czym w takim razie stanęło? - Proponuję kuchnię wegetariańską i wegańską. Czasem pojawiają się ryby. Nie zdradzam gościom, co pojawi się na stole, staram się raczej dowiedzieć, czy nie zmagają się z nietolerancjami pokarmowymi lub uczuleniami. Kiedy nie mogę się zdecydować, w jakiej formie podać danie, robię ankietę na Instastory. Zależy mi, żeby goście byli zaskoczeni. Nic tak nie napędza ciekawości jak niewiadoma (uśmiech). Lubię obserwować reakcję moich gości. Łączę dla nich oczywiste smaki z mniej oczywistymi. Nie chcę, żeby na stole czekały dania schowane w każdej lodówce. Specjalnie nie podpisuję misek na stole, chcę, aby goście próbowali po trochu wszystkiego, odkrywali smaki i dali się zaskoczyć. No dobrze, dobrze… ale podaj jakiś przykład. Bo teraz narosło we mnie bardzo dużo oczekiwań (śmiech).

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

43


| KULINARIA |

obiadu akurat była u mnie koleżanka, nie było mowy, żeby z nami nie zjadła. Nawet jeśli nie było dodatkowej porcji, mama dzieliła posiłek tak, żeby starczyło dla każdego. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym, żeby wiązać się z kuchnią, ale odkąd nie jem mięsa i zaczęłam szukać alternatyw dla „kotleta z ziemniakami i surówką”, okazało się, że przede mną jest jeszcze wiele do odkrycia. Przysłowiowy kotlet to raczej typowy obiad, a ty proponujesz brunch. Ledwo społeczeństwo zaakceptowało śniadania w mieście i przełknęło angielskie słówko lunch, a ty przychodzisz z kolejną nowości. Czy to prowokacja (śmiech)?

- Ostatnio zrobiłam pasztet z orzechów włoskich na whisky, z podsmażoną cebulą i mnóstwem przypraw. Kiedy go próbujemy, początkowo smak jest zagadką. W końcu wyłania się orzech, później whisky, następnie kolejne przyprawy. Na samym końcu odrobina pikanterii szczypie nas w język. Lubię też serwować chutney z truskawek. Opracowałam swoją recepturę. Oczywiście pierwsze, co można poczuć, to truskawki, ale szybko dołącza do nich limonka i chilli. To dla mnie ważne, żeby, komponując menu, zaskakiwać i aranżować prawdziwą smakową przygodę. Jak wpadasz na połączenia smaków? Przepisy układasz sama, sięgasz do maminych propozycji czy to po prostu Internet? - Internet jest kopalnią wiedzy, jeśli chodzi o kulinaria, jednak nie mam jednego źródła. Czasem znajomi coś podrzucą, czasem coś zjem i się zainspiruję, a czasem niechcący odbiegnę od oryginalnego przepisu i ratując danie, tworzę zupełnie nowe. Zdarzyło Ci się, że gościom coś nie posmakowało? Albo że udawali, że im smakuje, ale wstydzili się powiedzieć,

44

że coś jest nie tak? - Staram się każdego pytać, czy wszystko jest w porządku i czy dania smakują. Nie zdażyło się jeszcze, żeby ktoś nie chciał czegoś zjeść. Ale wiadomo, że każdy ma swoje smaki. Jeden woli pastę ze słonecznika, inny z pomidorów. Dlatego na stole jest bardzo różnorodnie. Projekt w swoim zamyśle jest tak ukierunkowany, że raczej biorą w nim udział osoby otwarte. Takie, które lepiej czują się przy stoleniż ukryte przed ludźmi w łazience (uśmiech), dlatego chętnie próbują ciekawych połączeń smakowych. Jedni przychodzą z osobą towarzyszącą, inni zupełnie sami. Każdy może liczyć na takie samo wsparcie - oprowadzam, przedstawiam, tłumaczę co i jak. Zdarza się, że ze zwykłego przepraszam podasz mi talerz, rodzi się przyjaźń. Gotowanie zdecydowanie masz we krwi, ale czy uczyłaś się go wcześniej? - Nie mam żadnego profesjonalnego wykształcenia w tym temacie. Gotowanie to po prostu moja pasja. Myślę, że odziedziczyłam to po mamie, która zawsze była świetna w kuchni. Jej gościnność i otwartość również przeszły na mnie. Pamiętam, kiedy byłam młodsza i podczas

- Absolutnie nie (uśmiech). Brunch to słowo, które powstało z połączenia angielskich breakfast i lunch, łączy w sobie dwa posiłki jednocześnie. Ludzie są zaciekawieni, kiedy słyszą ten wyraz. Nie zawsze do końca rozumieją, co się za nim kryje, ale wiedzą, że chodzi o jedzenie, a to przecież najważniejsze (uśmiech). Tak dla jasności, to nie jest twój pomysł na biznes? To po prostu twoja pasja? - Wszystkie pieniądze, które zbieram od gości, są przeznaczone na organizację i rozwój brunchów. Żeby mieć 32 talerze, trzeba je najpierw kupić. Tak samo jest z produktami. Nie mam w domu tajnej spiżarki wypełnionej jedzeniem (uśmiech). Jeśli cokolwiek mi zostanie, inwestuję w pojemniki do przewozu jedzenia czy miski.. No dobrze, to jeszcze tylko powiedz nam gdzie cię szukać? Bo, ku zdziwieniu wielu, nie na Facebooku. - Na razie wszystkie siły skupiam na Instagramie @sytobrunch. Aktualnie nie zależy mi na ogromnym rozgłosie. Ważni są dla mnie ludzie i budowanie realcji z nimi. Chcę, aby przychodzili dla jedzenia i rozmów. Jeśli ktoś chciałby przyjść, wystarczy napisać. Miejsca rozchodzą się coraz szybciej, więc odrobina refleksu się przyda, ale czasem też krzesło przy stole się zwalnia. Dlatego warto być z Sytobrunchem na bieżąco.


TARG RYBNY

WĘDZARNIA

SMAŻALNIA

Oferujemy świeże ryby

Tradycyjna wędzarnia

Nasze ryby filetujemy

z Morza Bałtyckiego

otwarta cały rok

na miejscu

Centrum Rybne Belona położone jest w urokliwym i spokojnym miejscu przy porcie rybackim Belony. Malowniczy widok na rzekę uzupełniamy starannie przyrządzanymi smakowitościami naszych potraw z ryb. Jesteśmy rodzinną firmą z wieloletnim doświadczeniem w poławianiu ryb i ich znakomitym przyrządzaniu. CENTRYM RYBNE BELONA - DZIWNÓW SŁOWACKIEGO 21D

Zapraszamy do zapoznania się z naszymi produktami! Oferujemy: RYBY ŚWIEŻE – z połowów własnych i od sprawdzonych dostawców w regionie; RYBY WĘDZONE – przygotowane tradycyjnie w wędzarni opalanych drewnem; RYBY MROŻONE – z produkcji morskiej cechujące się wysoką jakości i minimalną zawartością glazury; PRZETWORY RYBNE – małych przetwórni i znanych producentów, a także z restauracji ”mała”. Szczecin, ul. Jasna 15 - Rynek na os. Słonecznym - sklep stacjonarny Szczecin-Dąbie, ul. Grójecka - baza rybacka - przyczepa gastronomiczna, start lipiec 2021


| KULINARIA |

(...) ziemie Pomorza Zachodniego to nie tylko wody, ale też piękne wrzosowiska, aleje lipowe, rozległe uprawy rzepaku i gryki. Dzięki sprzyjającym warunkom przyrodniczym powstają tu przepyszne naturalne miody, m.in. drahimski, przelewickie, wałeckie, Puszczy Barlineckiej.

46


| KULINARIA |

Smaki Pomorza Zachodniego Ogórki kiszone w wodzie solankowej, ryby wg autorskich receptur i miód, którego historia jest starsza niż polska państwowość – zachodniopomorskie tradycje kulinarne to wyjątkowe połączenie smaków znanych przez dawnych Słowian, niemieckich rybaków i dawnych bartników. Co o nich wiemy? FOTO ARCHIWUM

Za skarby skryte w morzu od wczesnego średniowiecza uznawano w naszej części Pomorza nie pirackie skrzynie pełne szlachetnych kamieni, ale właśnie ryby. Żadna kraina w Polsce nie może się równać z Pomorzem pod względem możliwości dostępu do wody: niezliczona ilość jezior przymorskich, rzek, zbiorników śródlądowych, zalewy Szczeciński (zwany dulce mare – słodkim morzem), Kamieński i wreszcie – bogate w ryby Morze Bałtyckie. Te, które cenimy najbardziej to, jak mówi Małgorzata Piotrowska, współwłaścicielka sklepu Sum i Szprotka - dorsz i sandacz. Choć wbrew pozorom kroku nie ustępują im liny, sumy, okonie, a nawet leszcze. Kiedy te tereny zamieszkiwali jeszcze przedwojenni niemieccy mieszkańcy, przekazywali oni polskim rybakom tajemnice przyrządzania sielawy. Ryba o delikatnym, soczystym mięsie, wędzona w całości zgodnie z tradycyjną recepturą jest przyrządzana na Pojezierzu Drawskim od ponad 70 lat. Ale nie tylko sielawa, bo jeśli o rybę wędzoną chodzi, to powodzeniem cieszy się też leszcz. – Klienci, odwiedzając nasz sklep, często kupują leszcza, kiedy samodzielnie biorą się za wędzenie - zdradza

Małgorzata Piotrowska. - Ale polecamy też suma, jest tłuściejszy, a co za tym idzie - bardzo smaczny. Dla wielu osób jest też niespodzianką. Choć jeśli chodzi o niespodzianki, wolimy trzymać się standardów. - Mieszkańcy naszego regionu są bardzo świadomi - mówi Małgorzata Piotrowska. - Wiedzą, że lepiej jest kupić śledzia czy dorsza na patelnię niż egzotyczną rybę. Ta zawsze będzie rybą mrożoną, sprowadzaną, nigdy ze świeżego połowu. A przecież to świeżość jest najważniejsza. Świeżość i smak. A ryby potrafią go zapewnić nawet w przetworach. Paprykarz to dopiero początek. - Sami robimy paprykarz, ale też pasztet z ryb słodkowodnych, kotleciki czy tzw. paluchy - podkreśla właścicielka sklepu Sum i Szprotka. - Mamy też śledzie w oleju porowym a’la łosoś. Wszystko wg własnych receptur. To jednak nie wszystko, bo ziemie Pomorza Zachodniego to nie tylko wody, ale też piękne wrzosowiska, aleje lipowe, rozległe uprawy rzepaku i gryki. Dzięki sprzyjającym warunkom przyrodniczym powstają tu przepyszne naturalne miody, m.in. drahimski, przelewickie, wałeckie, Puszczy Barlineckiej. Wielość ich odmian - od krystalicznych jasnobursztynowych po brunatne miody spadziowe - sprawia, że każdy amator słodkiego przysmaku odnajdzie coś wyjątkowego dla swojego podniebienia. Dawne zapisy głoszą również, że wieczorami Słowianie spotykali się przy relaksującym miodzie pitnym. Napój spożywany był już w księstwie Polan przed Chrztem Polski. Trójniak z Pomorza Zachodniego wyróżnia ciemnobursztynowy kolor oraz słodki smak, a także wyjątkowy aromat charakterystyczny dla miodu gryczanego. Nie do przecenienia pozostają również owoce - jabłka, gruszki i brzoskwinie, które dojrzewają w tutejszych sadach. Ale też sery oraz wina. Lista smaków Pomorza Zachodniego wciąż się poszerza. Wiele produktów tradycyjnych regionu zdobyło już liczne nagrody podczas konkursów dziedzictwa kulinarnego, a co ważniejsze uzyskało uznanie konsumentów z kraju i zagranicy. (red.)


| KULINARIA |

Wegetariańskie przekąski ze Szczecina Zdrowe i smaczne jedzenie dla wegan i wegetarian? To możliwe. Szczecińscy naukowcy pracują nad produktami, które będą spełniać oba te warunki. TEKST MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ

Coraz więcej osób decyduje się na przejście na weganizm lub wegetarianizm. To postawa prozdrowotna i proekologiczna. Wiele osób też szuka produktów bez cukru, laktozy czy bez glutenu. To wyzwanie dla naukowców, specjalistów od żywienia i zdrowia, którzy mogą wspierać nowe trendy i nowe przyzwyczajenia. Grupa naukowców Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego pracuje nad projektem ProBioVege, którego celem jest opracowanie grupy produktów w postaci fermentowanych przekąsek i napojów w typie tzw. mleka

48

roślinnego o cechach żywności funkcjonalnej z wybranych makuchów (pozostałości po tłoczeniu nasion oleistych) dostępnych na rynku polskim. - Do swoich badań wybrałem makuchy z amarantusa, czarnuszki, konopi, lnianki, sezamu, słonecznika oraz wiesiołka. Mój projekt to odpowiedź na rosnące zainteresowanie produktami wegetariańskimi, wegańskimi, bezglutenowymi, bezlaktozowymi oraz bezcukrowymi, które cechują się wysoką zawartością składników bioaktywnych, błonnika oraz zawierających dobroczynną mikro-

florę – tłumaczy dr Łukasz Łopusiewicz, kierownik projektu. Projekt obejmuje m.in. opracowanie produktów z wykorzystaniem mieszanych kultur starterowych (jogurtowych i kefirowych), a także wyselekcjonowanych szczepów probiotycznych, określenie ich właściwości fizykochemicznych, zawartości związków bioaktywnych i ich trwałości w czasie chłodniczego przechowywania. Ponadto w przypadku opracowanych produktów w postaci fermentowanych napojów roślinnych przewiduje się uzyskanie z nich prosz-


| KULINARIA |

ków suszonych rozpyłowo i określenie możliwości odtworzenia tych produktów podczas przechowywania przez sześć miesięcy. - Pracujemy nad wieloma rozwiązaniami roślinnymi, natomiast sam projekt skupia się na otrzymywaniu i opracowaniu produktów, które mogą być alternatywą dla nabiału - mówi dr Łopusiewicz. - Naszym celem jest stworzenie półstałych przekąsek fermentowanych z makuchów, czyli takich, które możemy zjeść łyżką. Drugim elementem są napoje, tak zwane mleka roślinne, które można wypić, a z tych mlek chcemy uzyskać mleka w proszku. Produkty nabiałowe są bardzo ważne w diecie człowieka. Osoby, które przechodzą na dietę rośliną, nie dostarczają organizmowi ważnych mikroorganizmów. - My chcemy dostarczać wszystkie te elementy, wykorzystując makuchy - mówi dr Łopusiewicz. - Dzięki temu wskazujemy też nowy i ciekawy kierunek zagospodarowania tych surowców. Oleje coraz bardziej zyskują na popularności, więc zostaje po nich sporo makuchów do wykorzystania. Staramy się, żeby nasze produkty miały niski ślad węglowy, więc wpisujemy się w trend gospodarki cyrkularnej, zero waste. Korzystamy z polskich tłoczni, z lokalnego rynku.

Projekt realizowany jest we współpracy z Pomorskim

Uniwersytetem Medycznym w Szczecinie, który także dokonał szeregu analiz. Obejmują one m.in. ocenę wpływu produktów na ekspresję wybranych genów wirulencji patogenów żywnościowych (takich jak bakterie Salmonella, Shigella czy Listeria), a także tworzenia przez nie biofilmu. - Chcemy sprawdzić, jaki wpływ te produkty będą miały na drobnoustroje, które mogą być też patogenami - mówi dr inż. Paweł Kwiatkowski z PUM. - Chcemy wykazać pozytywny wpływ tych związków na ekspresję genów. Ekspresja oznacza, że pewne drobnoustroje patogenne mogą produkować różne toksyny, które szerzą spustoszenie w naszym organizmie. Przykładem są drobnoustroje, które mogą być patogenne dla ludzi. Niektórzy ludzie mogą też być nosicielami patogenów, np. salmonelli. Patogeny produkują różne toksyny, a my chcemy sprawdzić, czy produkty, nad którymi pracujemy, mogą zmniejszyć produkcję tych toksyn. Chcemy też udowodnić, że nasze produkty będą miały wpływ prozdrowotny, szczególnie dla wegan. Chcemy też pokazać, że nasze produkty będą mogły być wykorzystywane w profilaktyce zatruć pokarmowych.

Opracowywane produkty z powodzeniem będą mogli spożywać wszyscy, nie tylko weganie. - Chcemy wykazać, że nasze produkty mogą być z powodzeniem stosowane w przypadku chorób cywilizacyjnych, jak cukrzyca, nadciśnienie czy otyłość mówi dr Łopusiewicz. - Dzięki zastosowaniu sztucznego jelita grubego nie będziemy musieli angażować ochotników i prowadzić z nimi badań. Zespół pracujący nad projektem jest tak skonstruowany, żeby wszyscy mogli się uzupełniać kompetencjami. Są w nim mikrobiolodzy i technolodzy żywności, biotechnolodzy. W skład zespołu wchodzą: kierownik: dr inż. Łukasz Łopusiewicz (ZUT), dr inż Paweł Kwiatkowski (PUM), mgr inż. Emilia Drozłowska (ZUT), mgr inż. Paulina Trocer (ZUT), mgr Mateusz Kostek (ZUT). Projekt jest zaplanowany na trzy lata. W tej chwili naukowcy są w połowie pierwszego etapu. Współpracują przy nim również z partnerami przemysłowymi. Oznacza to, że po uzyskaniu patentów produkty będą mogły być sprzedawane w sklepach. Tytuł projektu brzmi: „Rozwój innowacyjnych bioaktywnych fermentowanych wegańskich produktów spożywczych z wybranych makuchów dostępnych na rynku polskim”. Otrzymał on grant w wysokości 1 328 757 zł, przyznany przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju w ramach konkursu Lider XI.


| ZDROWIE |

A może warto dać sobie pomóc? Ania Kolasińska w wieku 22 lat zaszła w ciążę. Była modelką z kilkuletnim stażem. Blisko dwa tygodnie po usłyszeniu wieści, że będzie mamą, zaczęła się źle czuć. Objawy nasilały się i mimo prognoz lekarzy, nie ustępowały. Kolejne dwa i pół roku okazały się dla niej jednym z największych życiowych wyzwań. Specjaliści nie potrafili jej pomóc, ale ona sama też nie dopuszczała do siebie pomocy, nie chcąc okazać słabości. AUTOR SZYMON WASILEWSKI / FOTO ARCHIWUM UNCOVER MODELS

50


| ZDROWIE |

- Bardzo mocno wymiotowałam. Myślałam - i wiele osób mi tak mówiło, w tym lekarze - że w ciąży to normalne. Szkodziła mi nawet woda, którą piłam. I tak mijały tygodnie. Ja po miesiącu takiego funkcjonowania już nie miałam siły na nic. Leżałam tylko w łóżku, mój partner musiał mnie nosić do łazienki. Lekarze dalej mówili, że to normalne - opowiada Ania. Po dwóch miesiącach w końcu wycieńczona trafiła do szpitala w Szwecji, gdzie wtedy mieszkała. Przez kilka dni była podłączona do kroplówki. - Pani doktor powiedziała mi wtedy, że jakbyśmy przyjechali dwa dni później, to już ani mnie, ani dziecka mogłoby nie być - dodaje. Według diagnozy lekarzy za dolegliwości odpowiadało dziecko, które w tak intensywny sposób „pożerało” wszystko to, co spożywała Ania. W trzecim miesiącu ważyła już tylko 47 kilo, schudła osiem kilo. Podawano jej kroplówki, dawano witaminy. W końcu po około miesiącu nastąpiła poprawa, w połowie ciąży mogła już normalnie jeść. - Lekarze mnie już tak nie kontrolowali. Tak naprawdę się dziwili, że wszystko się unormowało - opowiada. Dziecko urodziło się w terminie, zdrowe, dziewczynka miała 52 cm i 3,5 kg. Wszystko szło dobrze. Jednak nie minął miesiąc a komplikacje wróciły. - Wszystko zaczęło szaleć. Miałam alergię dosłownie na wszystko, nawet nie mogłam się umyć, bo po kąpieli zaraz byłam cała opuchnięta. W Szwecji jest bardzo czysta woda, wszyscy byli zdziwieni. Dostałam atopowego zapalenia skóry. Nie mogłam zajmować się dzieckiem, bo moje ręce pokrywały pryszcze. Budziłam się z płaczem i silnym bólem. Zdarzyło się też, że powieki spuchły mi tak bardzo, że nie widziałam na jedno oko. Lekarze znów mówili, że to normalne, że po prostu hormony szaleją, a wszystko się unormuje. Ale nic się nie chciało unormować, zaczęto podawać mi antybiotyki, sterydy. To przynosiło chwilową ulgę, ale nie roz-

wiązywało problemu. A ten nie był jedyny, nie mogłam schudnąć. Pomyślałam najpierw, że może faktycznie za dużo od siebie wymagam. Może trzeba zaczekać. Tylko jak długo? - pytałam. Nela miała dopiero trzy miesiące, kiedy przestałam ją karmić piersią, ale mój stan się nie zmieniał - mówi Ania. Jedynym ratunkiem były leki sterydowe, ale te działały na chwilę. Sytuacja ciągnęła się właściwie przez cały ubiegły rok. Z czasem dziewczyna zaczęła popadać w coraz większą depresję. Samopoczucie pogarszały kłopoty z wagą. Ważyła 10 kg więcej niż przed ciążą. Nie trzeba dodawać, że dla młodej dziewczyny, która do tej pory była modelką i chciałaby wrócić do tego zajęcia, problemy z wagą i skórą były dramatem. - Mój organizm znów był wyczerpany, miałam siniaki, jakby ktoś mnie pobił. Wstydziłam się wyjść do ludzi. Wpadłam w straszną depresję, bywały dni, że leżałam na kanapie, córeczka mnie wołała, a ja nie miałam siły do niej wstać - mówi. Również w Polsce lekarze nie wiedzieli, co robić. Gdy przyjechała na kilka dni do Szczecina, do domu, ochrzcić córkę, ponownie trafiła do szpitala. Znów spuchła, ale tym razem w gardle. - Bałam się, że nie będę mogła oddychać, a w szpitalu mi powiedzieli, że nie mają jak pomóc i… muszę iść do apteki - wyjawia. Dobijało ją poczucie, że wszystko zawala. Czuła się jak najgorsza matka, która nie ma siły się zajmować własnym dzieckiem. Miała wrażenie, że bliscy i znajomi mają ją za kogoś, kto ciągle narzeka. Sama nie dopuszczała do siebie myśli, że może mieć depresję. W końcu jej mama wzięła sprawy w swoje ręce. Znalazła firmę, która dobrała jej suplementację, witaminy. Znalazła specjalistów, którzy kompleksowo zajęli się diagnozą i terapią. - Na początku nie chciałam się zgodzić, przez ten rok już straciłam nadzieję, że ktoś lub coś mi

pomoże, ale mama mnie zmusiła. Minął pierwszy miesiąc i objawy zaczęły ustępować, po 2,5 miesiąca jak ręką odjął - opowiada. Wtedy przyszła refleksja, dlaczego przez cały rok, mimo kontaktów z lekarzami, niemal nikt nie zaproponował jej terapii w związku z depresją, a wszelkie jej dolegliwości tłumaczono ciążą. Nie prosiła też znajomych o pomoc, którzy ewentualnie mogliby coś doradzić, bo po prostu się wstydziła i miała dość. Nawet na Facebooka wrzucała zdjęcia sprzed dwóch lat, bo nie chciała się z nikim dzielić problemami. Kiedy dzięki terapii, którą znalazła jej mama, wszystko zaczęło wracać do normy, otworzyła się też jej głowa. Jestem już gotowa, żeby opowiadać swoją historię i pokazywać ludziom na swoim przykładzie, że warto prosić o pomoc. Ja tego nie robiłam, wręcz się ukrywałam. Warto o siebie zadbać i nie można dawać sobie wmawiać tylko prostych rozwiązań, które sugerowali mi lekarze, a warto szukać pomocy dalej, nawet wśród znajomych. Nie można tkwić z problemem samemu.

Jednym z miejsc, w którym chce opowiedzieć swoją historię, będzie Facebook i Instagram „A Może Warto”. Czy jej życie wraca do normy po tym traumatycznym roku? Na szczęście tak, jest szczęśliwą mamą i żoną, choć do modelingu jeszcze nie wróciła. Łącznie z ciążą ma 2,5 roku przerwy w branży. - Nawet proponowano mi zdjęcia, gdy byłam w ciąży, ale niestety przez mój stan musiałam odmawiać. To nie jest dobrze widziane w agencjach. Teraz musiałabym odświeżyć swoje portfolio, przejść castingi. Liczę, że jeszcze się uda - opowiada.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

51


| MOTO |

#materiał partnerski

Usługa car detailingu w Volvo Auto Bruno Rozmawiamy z Michałem Ziółkowskim, dyrektorem serwisu Volvo Auto Bruno w Szczecinie.

Psia sierść, plamy po napojach i jedzeniu, ślady po kredkach czy pisakach - to wszystko naprawdę zniknie dzięki odpowiedniej kosmetyce? - Oczywiście a ponadto po zabezpieczeniu powłoką ceramiczną wnętrze będzie znacznie odporniejsze na zabrudzenia. Co za tym idzie, będzie się je łatwiej sprzątać. Powłoka ceramiczna dedykowana tapicerkom tekstylnym i skórzanym stanowi barierę między czynnikami zewnętrznymi a oryginalnym materiałem. Dzięki temu sierść zwierząt, piach, okruszki, odbarwienia od ubrań czy kredek nie osadzają się tak głęboko. Jeśli chodzi o zwierzęta, to z doświadczenia dodam, że takie czyszczenie niweluje również zapach, jaki pozostawiają po sobie pieski (uśmiech). Czy są powierzchnie, które wymagają szczególnej opieki - biała karoseria, może aluminiowe elementy? - Jeśli chodzi o lakiery, to najbardziej wymagającym jest nie biały, a czarny. Wbrew pozorom to właśnie ten kolor najtrudniej utrzymać w czystości. Powstające na nim zarysowania są bardzo widoczne.

Car detailing, czyli kosmetyka auta to usługa przybierająca na popularności, ale wiele osób nadal nie do końca wie, na czym ona polega. - Car detailing obejmuje szeroki zakres działań, których celem jest pielęgnacja i zabezpieczenie samochodu przed czynnikami zewnętrznymi - takimi jak pogoda, owady zderzające się z autem czy zabrudzenia. I nie chodzi tylko o karoserię, ale również wnętrze pojazdu. Co ważne car detailing można wykonać kompleksowo lub skupić się na pojedynczym elemencie, np. na felgach, fotelu kierowcy czy szybach. Wszystko zależy od potrzeb klienta. Nie ulega jednak wątpliwości, że pojazdy zabezpieczone powłoką ceramiczną mają zdecydowanie dłuższą żywotność, zdecydowanie lepiej się prezentują i łatwiej utrzymać je w czystości. Czy oferta jest skierowana jedynie do właścicieli samochodów marki Volvo, czy każdy może z niej skorzystać? - Jesteśmy przygotowani do przyjęcia samochodów różnych marek. Zarówno nowych, jak i używanych. Każde auto podlega wnikliwej ocenie i tym samym dostosowujemy ofertę usług związanych z kosmetyką do każdego pojazdu indywidualnie, w zależności od potrzeb Klienta. Zespół wykwalifikowanych techników jest przygotowany do podjęcia nawet najtrudniejszych wyzwań. Mamy określone procedury i działamy zgodnie z przyjętym procesem. Zadbany samochód to też samochód o większej wartości. Car detailing może podnieść wartość auta na rynku wtórnym? Myślę, że najlepiej zobrazuje to przykład. Wyobraźmy sobie, że klient powierza nam kilku, a nawet kilkunastoletnie auto. Widać wyraźne ślady eksploatacji - tapicerki są wygniecione i odbarwione, boki poplamione i starte, na desce rozdzielczej widać ślady zużycia. Po dokonaniu oceny oraz dobraniu odpowiedniego sprzętu i dedykowanych środków jesteśmy w stanie wygładzić wszelkie zagniecenia, zniwelować wytarcia, wywabić plamy, odświeżyć całe wnętrze i przygotować samochód na kolejny okres eksploatacji. Czy takie auto zyskuje na wartości? - Oczywiście, że tak! Choć chcąc uzyskać najlepsze efekty dobrze jest regularnie - raz do roku przeprowadzać kosmetykę całego auta.

52

W takim razie wróćmy jeszcze na chwilę do wnętrza auta. Które powierzchnie są tymi wymagającymi szczególnej opieki? - Jesteśmy przygotowani do każdej możliwej konfiguracji pojazdu - drewno, plastik, skóra, szkło... Jednak najwięcej uwagi wymagają od nas elementy chromowane. Różnego rodzaju środki potrafią je odbarwić, pozostawiając biały nalot. Klienci często na własną rękę próbują je czyścić uniwersalnymi środkami i niestety, przynosi to więcej złego, niż dobrego. Wspomniał Pan również o tym, że jesteście w stanie zabezpieczyć szkło. Czyli car detailing obejmuje również szyby? - Owszem, szyby również zabezpieczamy powłoką ceramiczną i robimy hydrofobizację. W ten sposób powstaje nam taka niewidzialna osłona, która odprowadza wodę i oszczędza pracy tradycyjnym wycieraczkom, jednocześnie wydłużając ich żywot. Chciałbym serdecznie Państwa zaprosić do Auto Bruno i zachęcić do skorzystania z usługi car detailingu.

Auto Bruno - Autoryzowany Dealer Volvo ul. Pomorska 115B, Szczecin | tel. 91 4 200 200 serwis@autobruno.dealervolvo.pl | autobruno.dealervolvo.pl


Zapraszamy do środka i do ogródków! ul. Łukasińskiego 4a | ul. Klonowica 11a www.pizzapastaibasta.pl


| REKREACJA |

Szczecin leży nad…

Szczecin i jego dostęp do wody to ogromny atut. Brzmi jak truizm, lecz nie każdy mieszkaniec lub turysta miał okazję zobaczyć panoramę miasta z perspektywy otaczających je wód. Mamy popularne plaże, ale i liczne kanały, zakątki, wysepki, które wciąż pozostają słabo poznane. TEKST SZYMON WASILEWSKI / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ, MAREK JASZCZYŃSKI

54


| REKREACJA |

Mamy wokół Szczecina o wiele więcej wody, niż chociażby jest jej na Mazurach. Możliwości jest bez liku: mamy Odrę, jezioro Dąbie, Zalew Szczeciński. Każdy sport wodny jest bardzo fajną metodą spędzania czasu, poczynając od kajaków, przez coraz bardziej popularne deski SUP, po łodzie motorowe, jachty czy łódki motorowe bez uprawnień, które ostatnio również cieszą się bardzo dużą popularnością - mówi Marcin Ważny, właściciel wypożyczalni łodzi w Siadle Dolnym. Międzyodrze polecane kajakarzom, bo to jest strefa ciszy, gdzie nie można pływać łodziami motorowodnymi. - Jeśli ktoś chce mieć kontakt z naturą, przyrodą, to jest to właśnie takie miejsce. Dalej, już w okolicach centrum miasta, można popływać np. łódkami motorowymi, niewymagającymi uprawnień. - Znam wiele osób ze Szczecina, które skorzystały z tej możliwości i po raz pierwszy zobaczyły miasto z perspektywy wody. Każda z nich była zachwycona. Spędzamy całe dnie w centrum miasta i nagle naszym oczom ukazuje się zupełnie inny obraz, niż mamy na co dzień - dodaje Marcin Ważny. Jeśli ktoś złapie tego bakcyla i zrobi kurs motorowodny, wówczas może korzystać z szybszych łódek. Wtedy zwiedzi większy obszar, ma możliwość zaplanowania trasy o dłuższym dystansie i wybrać się np. na Roztokę Odrzańską, czyli zatokę Zalewu Szczecińskiego położoną w południowej części zbiornika, gdzie wody Odry wpływają do Zalewu (to po wschodniej stronie okolice Stepnicy, a po zachodniej - Trzebieży). Tam można się poczuć wilkiem morskim w bliskiej odległości od Szczecina. Jedyna niedogodność po drodze do Roztoki to portowe okolice Zakładów Chemicznych, ale warto pokonać ten fragment, aby znaleźć się w naprawdę wyjątkowym miejscu przekonuje Marcin Ważny.

W ostatnich latach cała turystyka wodna, poczynając do kajaków po jachty, została doceniona przez Szczecin i sąsiednie gminy. Powstało wiele miejsc dostępnych dla różnych form sportów wodnych. To m.in. zakątki wodne na Jeziorze Dąbskim wyposażone w wiaty, toalety. Te miejsca są świetne. Nie jest do nich daleko, panuje tam cisza i spokój. Zawsze je polecam moim klientom. Na krótki odpoczynek, trochę dalej, bardzo przyjemnym miejscem jest Stepnica, a dalej Wapnica oraz klify nad Zalewem Szczecińskim w okolicach Lubina. Nasze łodzie też często bywają w Wolinie, Dziwnowie, Kamieniu Pomorskim - opowiada Michał Jasielski z Zielonej Doliny.

Szczecin leży przy granicy Doświadczonym śmiałkom pan Michał rekomenduje z kolei

opłynięcie wysp: Wolin, Uznam. Co ciekawe, ze Szczecina dość szybko - jak na warunki wodne - można dotrzeć do Berlina. - Podróż trwa około dwóch i pół dnia, po drodze są ograniczone prędkości, ale to bardzo fajna wyprawa, której ukoronowaniem jest rejs Szprewą i podziwianie stolicy Niemiec z perspektywy wody, co również ma swój urok. Blisko Berlina jest Poczdam - bardzo ciekawe miejsce, czy podnośnia Niederfinow - dodaje Michał Jasielski. Zachęca również do rejsów na Rugię, gdzie na miłośników turystyki zarówno wodnej, jak i lądowej czeka wiele atrakcji, m.in. urokliwe miasteczka, takie jak Sassnitz, Binz czy położone poza wyspą, ale w bliskim jej sąsiedztwie Stralsund.

Nie tylko rejs W tych okolicach można też łowić dorsza - dodaje. No właśnie, przecież woda to nie tylko szlak komunikacyjny, ma też inne funkcje.

Wiele osób korzysta z nart wodnych, popularny jest wakeboarding, polegający na płynięciu po powierzchni wody na desce, trzymając się liny ciągniętej przez łódź lub za pomocą wyciągu. Z kolei dla osób, które po prostu chcą wsiąść na pokład i odbyć podróż w charakterze pasażera, istnieje możliwość przepłynięcia się np. łodziami „Odra Queen” czy „Peene Queen”, do granic Zalewu mogą zabrać na swój pokład po 156 pasażerów, natomiast flagowa jednostka, jaką jest „Odra Queen”, na trasie Szczecin – Świnoujście może zabrać o kilku pasażerów mniej, bo 136 pasażerów - chodzi o odpowiednie uprawnienia. Zarówno „Odra”, jak i „Peene” posiadają dwa pokłady: górny (widokowy, zadaszony) oraz dolny (zamknięty, klimatyzowany). Do tej pory z powodu pandemii mogliśmy zabierać do 80 osób, ale powoli te ograniczenia są znoszone - mówi Mateusz Kantowicz z Unity Line, operatora obu jednostek. I dodaje, że firma otwiera się także na bardziej aktywny wypoczynek, organizuje rejsy rowerowe - około trzydziestu rowerzystów może wsiąść z własnym jednośladem na pokład i płynąć ze Szczecina do Świnoujścia, gdzie odbiera ich przewodnik, z którym jadą na wycieczkę po wyspach Uznam, Wolin, Karsibór. - Te wycieczki sprzedają się co do jednego miejsca - mówi. W planie są też wyprawy tematyczne. A jeśli ktoś ma chorobę morską? Zawsze można się przejść na plażę, których w Szczecinie jest sporo: plaża miejska na Wyspie Grodzkiej, kąpielisko Dąbie (aktualnie w remoncie), Dziewoklicz, Głębokie, Arkonka. A zatem lokalny żart o turystach pytających na dworcu w Szczecinie o drogę na plażę nie jest wcale taki niedorzeczny.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2021

55


| REKREACJA |

#materiał partnerski

Czarter łodzi. Odkryj miasto z perspektywy wody Luksusowe i przestronne lub kameralne i wygodne. Łodzie motorowe zacumowane w porcie jachtowym North East Marina na Wyspie Grodzkiej, są już dostępne dla wszystkich amatorów rejsów rekreacyjnych. To okazja nie tylko do codziennego wypoczynku, ale też do spojrzenia na Szczecin i okolice z zupełnie nowej perspektywy.

W zasadzie trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce na czarter łodzi motorowej na Pomorzu Zachodnim, niż Szczecin. Położenie miasta od ujścia Odry do samego Bałtyku sprawia, że schodząc z lądu na wodę można odkryć wiele ekscytujących zakątków. Bulwary Gdyński i Piastowski oraz szczecińska Wenecja to dopiero początek. Dalej czeka monumentalny elewator o nazwie Ewa, najstarszy dok w Europie, wieża węglowa czy zakątki wodne - mówiąc prościej, częściowo zadaszone pływające pomosty. Organizując odpowiednio czas można odwiedzić również sąsiednie miejscowości, jak chociaż Trzebież, gdzie spokojnie zje się obiad lub kolację, zorganizować grilla przy wybranym pomoście,

56

a nawet wypłynąć w morze. Łódź to pomysł na spędzenie czasu z rodziną lub przyjaciółmi, organizację biznesowego spotkania, wieczoru panieńskiego czy uczczenia rocznicy. W razie potrzeby, catering wraz z obsługą, zapewni grupa The Best Restaurants. Motorówkę można wynająć na godziny, na dzień lub w opcji długoterminowej na kilka dni czy tygodni. Flota liczy sobie cztery kameralne łodzie do czarteru bez patentu, wyposażone w radio, echosondy i oświetlenie nawigacyjne, dzięki czemu można pływać po zmroku. A także pięć przestronnych łodzi dla osób z uprawnieniami. Można tu wymienić luksusową Bavarię czy Lema Force, w których wygodnie spędzi się kilka nocy oraz

sportowe Bora i Husarię, które dostarczą adrenaliny. Dla osób, które chciałby z nich skorzystać, ale nie mają patentu lub po prostu muszą zająć się swoimi gośćmi, istnieje możliwość wypłynięcia w rejs ze sternikiem, który zadba o odpowiedni kurs. Wszystko, co trzeba zrobić to dokonać rezerwacji. Ceny zaczynają się już od 100 zł. Nie warto zwlekać z decyzją, szczególnie w słoneczne dni. Szczegóły oferty są dostępne na stronie internetowej www.motorowki-szczecin.pl. Barterowo współpracujemy z Bmw Bońkowscy, Clean Car Planet 26 - zapewnią czystość lodzi, Platynum gym.


#reklama


#reklama


Popłyń z nami my nie stoimy w korkach

Czarter jachtów

Zachodniopomorski Szlak Żeglarski ul. Przestrzenna 19, Szczecin tel. 606 465 976, 781 169 461 jasielski_m@wp.pl

Sprawdź! www.czarter-szczecin.pl



#reklama


CENTRUM REHABILITACYJNO SPORTOWE

• Basen • Aqua • Sauny • Masaże • Siłownia • Nauka pływania

• Rehabilitacja w wodzie • Treningi personalne

91 45 01 554 Monte Casino 24

• Fizjoterapia • Kineza

www.fitnessclub.com.pl


#reklama


#reklama

D z i ę k u j ę z a z a u fa n i e Bohaterów Getta Warszawskiego 4/2, Szczecin | 607 078 937 | Ig: @adam_kwiek


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.