7 minute read
WNĘTRZE & STYL
LUSTRO W JESIONOWEJ OPRAWIE
TEKST I ZDJĘCIA PAWEŁ MACHOMET
Piękne, niebywale ciężkie lustro w ramie z litego jesionu dostałem dwa lata temu od sąsiada, który nie miał co z nim zrobić. Ja też nie miałem, więc oparłem je o ścianę w warsztacie i tam cierpliwie czekało na swoją kolej. Po czterech latach od zamieszkania w nowym domu udało mi się wykończyć i uruchomić ostatnią łazienkę, która odłożona do zrobienia „na później”, stanowiła pomieszczenie magazynowe i warsztat. Po skompletowaniu wyposażenia i podłączeniu urządzeń okazało się, że we wnętrzu jest trochę za dużo pustej przestrzeni, którą dobrze byłoby czymś przełamać. Przypomniałem sobie o lustrze i zabrałem się do pracy.
Lustro mierzy 138 centymetrów wysokości i 75 centymetrów szerokości, a jego ramę wykonano z drewna jesionowego. Sądzę, że dawniej mogło być częścią jakiegoś większego obiektu lub – jeżeli było to jedynie lustro – posiadało dodatkowe elementy na przykład w postaci podstawy. Wywnioskowałem to po dwóch ułamanych fragmentach drewna przyklejonych i przybitych z tyłu ramy, których szerokość odciśnięta była na niej tak, jakby dawniej klocki te przechodziły aż pod spód i tam były do niej przykręcone. To oddzielenie lustra od pozostałych części musiało – tu znów się domyślam – nastąpić jakiś czas temu, ponieważ u szczytu wbito dwa gwoździe (jeden o kwadratowym przekroju), które po wygięciu stworzyły „oczko” do powieszenia.
Zauważyłem, że powierzchnia boku, na którym stoi lustro (ta bezpośrednio dotykająca ziemi), wykończona jest tak, jak cała reszta (barwiona i lakierowana), zaś bok z zawieszką z gwoździ jest surowy, nawet nie do końca wyrównany – widać na nim rzazy, ślady po cięciu. Na tej podstawie wywnioskowałem, że lustro powinno zostać obrócone o 180 stopni.
Na powierzchni drewna było sporo brudu, masa mniejszych i większych rysek, obić, ubytków w powłoce wykończeniowej oraz zacieki z białej farby układające się w sposób sugerujący, że najprawdopodobniej malowanie miejsca, w którym dawniej wisiało lustro, przeprowadzono bez jego zdejmowania.
Pracę rozpocząłem od wyjęcia lustrzanej tafli stanowiącej – jak się okazało – główny ciężar całości. Pozbyłem się w tym celu powyginanej i miejscami rozwarstwionej sklejki przybitej niewielkimi gwoździkami oraz klocków utrzymujących szkło na miejscu. Lustro odłożyłem na bok. Po odkurzeniu i usunięciu pajęczyn nagromadzonych w niemal każdym zakamarku zabrałem się za czyszczenie drewna.
Białą farbę rozpuściłem żelem do usuwania starych powłok. Jej rozmiękczenie i zebranie wymagało trzech sesji, tj. trzykrotnego nałożenia żelu, odczekania wskazanego przez producenta czasu i usunięcia zacieków dłutkiem i watą stalową. Dawno nie miałem do czynienia z tak silnie trzymającymi się plamami. Białe resztki, które utkwiły w strukturze drewna, udało mi się całkowicie wyeliminować podczas mycia stanowiącego kolejny etap oczyszczania ramy.
Zacieki mógłbym też zdjąć z powierzchni, rozgrzewając farbę opalarką. Ze względu na to, że były one dość grube i wbite w porowaty jesion, postanowiłem nie ryzykować, by uniknąć ewentualnego niekontrolowanego przyrumienienia drewna, szczególnie z uwagi na planowane wykończenie ramy bez jego barwienia. Surowy, niczym niezabezpieczony tył ramy wyczyściłem wodą z preparatem do mycia drewnianych podłóg, dzięki któremu sprawnie usunąłem brud, nie naruszając powierzchni drewna, tak jak mógłbym zrobić to, próbując pozbyć się zabrudzeń na przykład podczas szlifowania. Ramę szorowałem dokładnie syntetyczną szczotką, starając się prowadzić ją wzdłuż włókien. Pianę z zabrudzeniami ściągałem mokrą ścierką. W dotarciu do trudno dostępnych miejsc
i zakamarków pomogła mi szczoteczka do zębów ze sztywnym włosiem. Lipcowa temperatura za oknem powodowała, że umyte fragmenty drewna szybko wysychały, ukazując jego piękną i pozbawioną zabrudzeń unikatową strukturę. Taki widok był dla mnie świetną motywacją do dalszej pracy. W ten sam sposób umyłem przednie powierzchnie ramy jeszcze przed rozpoczęciem zdejmowania z niej starej powłoki wykończeniowej.
Cieniutką barwną powłokę wykończeniową na widocznych z przodu powierzchniach rozpuściłem tym samym żelem, który wcześniej umożliwił mi pozbycie się zacieków z farby. Po posmarowaniu fragmentu ramy wystarczyło odczekać dwie, może trzy minuty, by za pomocą szpachelki odsłonić piękny jesion. Pracę wykonywałem po kawałku, by mieć kontrolę nad działaniem żelu. Jego resztki – już po usunięciu rozmiękczonej powłoki – zmywałem, korzystając z małej szczotki i wilgotnej szmatki. Drobne ubytki w drewnie wypełniłem masą szpachlową, a całość – po jej utwardzeniu – wyszlifowałem ręcznie papierem ściernym. Zdradzę wam, że jedyny papier, którego użyłem, to ten o gradacji 120. Zastanawiacie się, dlaczego? Wcześniej na niewielkim fragmencie ramy zrobiłem próbę szlifowania na gładko, dochodząc aż do drobniutkiego papieru 240. Czyste drewno zachwycało wyglądem i... to wszystko. Było po prostu idealnie gładkie. Szlifowanie papierem gradacji 120 (i kontrola, by prowadzony był on zgodnie z układem włókien drewna) pozwoliło mi uzyskać efekt jakby delikatnego wyszczotkowania, „wyczesania” drewna, co oprócz wrażeń wizualnych gwarantuje także te dotykowe, bo strukturę jesionu wyczujemy dłonią. Oczyszczone drewno zachwyciło mnie swoim wyglądem. Widoczne usłojenie, kolory i wyczuwalna w dotyku struktura wydały mi się godne zabezpieczenia w sposób, który nie zmodyfikuje ich wyglądu, a jedynie podkreśli naturalne cechy materiału. Pomyślałem, że wykończę ramę politurą. Kupiłem nawet taką, która nadaje się do pokrywania blatów i ma podwyższoną odporność na działanie wody i wilgoci.
Oczyszczanie drewna…
…i nakładanie nowej warstwy lakieru. Przed przystąpieniem do pracy dałem sobie jednak trochę czasu na zrobienie kilku prób i rozważenie wszystkich „za” i „przeciw” w związku z tym pomysłem. Doszedłem do wniosku, że w pomieszczeniu takim jak łazienka, politurowany obiekt – nawet gdy ta politura jest odporniejsza od tradycyjnej – będzie poddawany nie sporadycznej, a ciągłej próbie wytrzymałości, zmuszając użytkowników do zachowania ostrożności, a przecież nie o to mi chodziło. Ramę pokryłem dwiema cieniutkimi warstwami... lakieru jachtowego! Nakładałem go niewielkim pędzlem ze sprężystym syntetycznym włosiem. Taki lakier jest przeznaczony do zabezpieczania zewnętrznych elementów drewnianych narażonych na trudne warunki, w tym częsty kontakt z wodą. Jego powłoka po utwardzeniu lśni jak szkło lub politura. Na wyczuwalnej w dotyku strukturze jesionu wysoki połysk – przynajmniej według mnie – nie wyglądałby jednak zbyt dobrze, dlatego też po dwudziestu czterech godzinach od nałożenia drugiej warstwy preparatu przetarłem całą ramę watą stalową numer 000. Lakier, choć z tych niemiłosiernie śmierdzących i długo schnących, w pełni zdał egzamin.
Przed zabraniem się do pracy nad lustrem ustawiłem je na kilka dni w miejscu, do którego miało trafić po odnowieniu. Ponieważ – jak wspomniałem na początku wpisu – rama mierzy 138 centymetrów wysokości, a gdy była ustawiona na ziemi, wydawała się nieco za niska. Wpadłem na pewien pomysł. W pracowni miałem schowane dwie nóżki pochodzące z innego mebla, których łukowaty kształt korespondował z zaokrągleniami boków mojej ramy. Stwierdziłem, że wykorzystam te elementy i zrobię z nich podstawę, a ta przykręcona do lustra wyniesie je odrobinę do góry i spowoduje, że stanie się ono „pełnym” obiektem, a nie takim, który został oderwany od czegoś innego. Wiecie co? W chwili wstawienia do łazienki lustra z zamontowaną podstawą czułem, że coś nie gra. Mimo dodania dwunastu centymetrów wysokości rama i tak wydawała się za niska. Widoczna dookoła lustra szara powierzchnia ściany rozkładała się nieregularnie, dokładała wnętrzu wizualnego ciężaru. Zrobiło się zbyt dużo na dole i pusto na górze. Powstał bałagan. Po dwóch dniach, które dałem sobie na podjęcie decyzji, odkręciłem podstawę, a lustro powiesiłem na grubej skręcanej linie, odrywając je w ten sposób od ziemi – po prostu. Umyłem stare lustro, by po odświeżeniu z powrotem osadzić je w ramie. Do jego montażu wykorzystałem oryginalne jesionowe klocki. Ani przez moment nie pomyślałem o wymianie tafli na nową. Ta stara, ciężka, fazowana i pełna niedoskonałości, razem z wyglądającą jak zupełnie nowa ramą stworzyć miała oryginalną całość. Zniszczoną sklejkę zastąpiłem nową, lecz zrobioną – tak samo jak oryginał – z brzozy. Udało mi się kupić formatkę bez żadnych widocznych łączeń liści ani wstawek. Sklejkę przybiłem mosiądzowanymi gwoździkami.
Powieszenie lustra i oderwanie tego – jak by nie patrzeć – ciężkiego elementu od ziemi wprowadziło do wnętrza odrobinę lekkości, rozbijając skutecznie duże dominujące szare tło. Oczyszczone i zabezpieczone bezbarwnym lakierem drewno stanowi unikatowy detal. Naturalne złote odcienie jesionu korespondują ze złotymi elementami pomocnika z naczyniami i innymi dodatkami obecnymi we wnętrzu. ●
Więcej na blogu autora: RzucPanOkiem.pl
Powieszenie lustra i oderwanie tego ciężkiego elementu od podłogi wprowadziło do wnętrza odrobinę lekkości, rozbijając skutecznie duże, dominujące szare tło. Natomiast naturalne złote odcienie jesionu nawiązują do złotych elementów pomocnika z naczyniami i innymi dodatkami.