7 minute read
Chorobliwie niedojrzali
Normalność to nie kategoria. Każdy z nas jest skrajnością w zakresie innej ludzkiej cechy. Bycie człowiekiem to uczestniczenie w różnorodności, która, choć często może wydawać się słaba, upośledzona czy schorowana, zasługuje na takie samo uznanie jak ludzkie piękno i kreatywność.
Choroba jest normalną częścią naszego życia, co więcej – nieuniknioną. Dlaczego? My, ludzie, tak samo jak inne gatunki, jesteśmy niedokończoną symfonią, która często nie współgra ze współczesnym światem. W skrócie – mamy niedojrzały genom. To stwierdzenie może wydawać się dziwne, zważywszy na to, że przejawiamy antropocentryczne spojrzenie na świat, a wielu z nas wciąż uważa człowieka za byt doskonały. Gatunki są znakomicie dostosowane do niszy ekologicznej, w jakiej przyszło im żyć. A co, jeśli środowisko, w którym żyjemy, rozwija się szybciej niż my sami? Genom ewoluował tak, by każdy przychodzący na świat osobnik był jak najbardziej podobny do optymalnego, zawierającego zestaw funkcji typowych dla nieskazitelnego reprezentanta gatunku. Dla człowieka zaś adaptacja wiąże się ze wszystkim, co jest nam potrzebne do wygodnego i długiego życia.
Zmiana…
Przypomnijcie sobie teraz wasze ulubione ciasto z dzieciństwa, które nieraz piekliście. Na przykład murzynek z orzechami włoskimi. Wyobraźcie sobie, że robiąc go, trzymaliście się przepisu, aby mieć pewność, że wyjdzie tak smaczny jak zawsze. Później jednak zaprzestaliście praktyk cukierniczych, by zająć się nowymi pasjami. Ale ostatnio wynajęliście nowe mieszkanie i postanowiliście zrobić parapetówkę. Na takiej imprezie miło byłoby poczęstować gości ciastem domowej roboty. Tak więc próbujecie przypomnieć sobie przepis na popisowego murzynka i bierzecie się do pracy. Efekt nie jest jednak zadowalający. Ciasto nie wyrosło tak jak zawsze, a smak… jest równie daleki od zapamiętanego przed laty.
Co poszło nie tak? Może proporcje nie te? Jajka nieświeże, a piekarnik nieszczelny? Wszystko to nawiązuje do przyczyn złożonej choroby. Przepis jest tak naprawdę naszym programem zdrowej przemiany. Jego zmiana oznacza w tym przypadku sam rozwój, a nowe mieszkanie i piekarnik –zmianę środowiskową. Jako ludzie jesteśmy bardzo młodym i bardzo szybko ewoluującym gatunkiem. Przez ostatnie sto lat całkowicie zmieniliśmy środowisko, w jakim żyjemy, co wypchnęło nas poza bezpieczną strefę i coraz bardziej zaczęło uwydatniać genetyczne zróżnicowanie, które kiedyś w ogóle mogło nie dać się poznać. Jak na razie nie jesteśmy stworzeni do żywienia się nadmierną ilością słodyczy, a nasze centra dowodzenia, czyli mózgi, nie do końca radzą sobie z przetwarzaniem tak wielu sztucznych impulsów. Łatwo założyć, że jako ludzie jesteśmy niedaleko jakiegoś optymalnego wzorca, jednak, jak mawiają naukowcy, nie żyjemy jeszcze tak długo, aby dać naszemu genomowi możliwość dokonania poprawek, które zapewniłyby nam większą ochronę przed różnymi dolegliwościami.
Częste mycie skraca życie?
Na pewno wielu z was słyszało o tym, że prowadzimy zbyt higieniczny tryb życia, a dzieci wychowuje się w zbyt sterylnych warunkach, bez wystawiania na działanie bakterii i wirusów – a co za tym idzie, ich odporność jest słabsza. Taką hipotezę po raz pierwszy wysnuł 1989 roku David Strachan – epidemiolog z londyńskiego St. George’s Hospital Medical School. Mówił wtedy o wpływie sterylnego środowiska na zachorowalność na astmę. Zaobserwował, że im liczniejsze rodzeństwo, tym mniejsze ryzyko wystąpienia chorób alergicznych u młodszych braci i sióstr. Mimo wszystko, choć hipoteza ta brzmi dość wiarygodnie, nie ma niezbitych dowodów na jej słuszność, ale nie da się jej również całkowicie obalić. Wyniki badań nad astmą poniekąd wpisują się w założenia Strachana, jednak z innymi chorobami ma ona niewiele wspólnego. Nie należy więc kurczowo się jej trzymać i zrzucać wszystkiego na czynniki środowiskowe bądź nadmierną higienę – wszak wiele chorób rozwija się szybciej przy jej braku.
(Nie)doskonałość
Badania genetyczne to żadna nowość. Cały czas podejmowane są próby modyfikowania DNA. Wiele takich badań prowadzi się właśnie po to, by móc „naprawiać” mutacje genetyczne, którymi obarczyła nas matka natura, powodując różne choroby czy schorzenia. Dzięki tym zabiegom można także dokonywać poprawek kosmetycznych, takich jak na przykład koloru oczu.
Mimo naszych dążeń do osiągnięcia idealnego, zdrowego organizmu choroba wciąż pozostaje stałym elementem życia. Wiadomym jest, że dzięki rozwojowi nauki możemy z nią walczyć i zapewnić sobie oraz innym zdrowe funkcjonowanie – bez bólu, ciągłego zażywania leków lub częstych wizyt u lekarzy specjalistów. Jednak życie pozbawione wszelkich dolegliwości wydaje się utopijną wizją. Pomimo zaawansowanych badań nie potrafimy jeszcze przewidywać przyszłości, a przecież w przyrodzie nic nie ginie. Na miejscu dziś znanych nam chorób zapewne pojawią się inne, nowe… Albo może coś zupełnie odmiennego?
Źródła: G. Gibson: A wszystko przez geny
Artyzm czy niesmak?
Sztuka. Ale nie byle jaka sztuka – wysublimowana sztuka współczesna, tajemnicza żądza artyzmu, która opanowała muzea, nurt wykrzykujący: „Dość barier! Dość ograniczeń! Dość zahamowań!”. To ta sztuka. Ta wielka sztuka.
Wyobraź sobie następującą sytuację: Opalasz się nad polskim morzem, leżąc na ciepłym piasku. Masz zamknięte oczy i delektujesz się zimnymi powiewami wiatru. Dookoła panuje całkowita cisza. Myślisz sobie o tym, co zaraz zjesz na obiad… i nagle na twoją twarz spada solidna porcja zimnego piachu. Otwierasz oczy i widzisz mężczyznę, który posłał ci ten „prezent”, przechodząc obok. Już masz za nim biec, gdy spostrzegasz, że jest ubrany w elegancki frak, kapelusz i niesie ze sobą taboret. Patrzysz na niego ze zdziwieniem, a on wchodzi do morza, stawia taboret przy brzegu i zaczyna dziwnie machać rękami. Po chwili orientujesz się, że ten mężczyzna trzyma w rękach jakieś pałeczki. Podchodzisz bliżej – podobnie jak dziesiątki innych osób, które również łakną wyjaśnienia tej dziwnej sytuacji. Elegancki pan z taboretu odwraca się w stronę publiczności i wymownym gestem zachęca ludzi do zajęcia miejsca na wyobrażonej widowni. Następnie zaczyna swój koncert: dyryguje falami, a szum morza i rozbijające się bałwany tworzą niezwykłą melodię. Do tych dźwięków dołączają odgłosy pobliskich samochodów oraz donośna syrena straży pożarnej.
Czy tego typu scenariusz wydaje ci się twórczy? Właśnie taką formę happeningu stworzył i zademonstrował Tadeusz Kantor 23 sierpnia 1967 r. w Łazach. Nazwał ją Panoramicznym happeningiem morskim. To jeden z tysięcy przejawów sztuki współczesnej, którą jesteśmy otoczeni z każdej możliwej strony.
Jestem zagorzałym pasjonatem sztuki współczesnej. Chodzę od muzeum do muzeum, podziwiam, zastanawiam się, dumam… i próbuję cokolwiek zrozumieć, a to wcale nie jest takie proste. Studiuję dziedziny estetyki, filozofii, twórczości, sztuki oraz inne nauki humanistyczne w poszukiwaniu wyjaśnień na dręczące mnie interpretacje dzieł. Jaka była motywacja twórcy? Co chciał przez to powiedzieć? Co to dzieło znaczy dla mnie, dla ludzi? Te pytania mnie nurtują, bulwersują i prześladują zarazem. Skąd się wzięła ta cała „dziwność”?
Geneza dziwności
W moim artykule Sztuka niejedno ma imię, dostępnym na blogu „Suplementu”, piszę o tym, że główną przyczyną pojawienia się tak szerokiego wachlarza dziwności w twórczości współczesnej jest powstanie fotografii. Sztuka – która niegdyś służyła dokładnemu odwzorowaniu rzeczywistości – została zmechanizowana. Zapewne niejednego ulicznego malarza taki obrót spraw pozbawił pieniędzy i jedynej formy dochodu. Początku sztuki współczesnej upatruje się u dadaistów na początku XX w. Jednak wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, do jakiego stopnia się to wszystko rozwinie…
Sztuka egalitarna czy elitarna? Żeby dyskutować na temat sztuki współczesnej, trzeba ustalić jedną rzecz: czy jest to działalność egalitarna –dostępna dla wszystkich w czynnej i biernej formie – czy elitarna – zrozumiała tylko dla nielicznych, a tworzona przez jeszcze mniejszą grupę, obdarzoną „tym czymś”? Oczywiście na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Ciekawego rozróżnienia dokonuje profesor psychologii twórczości Maciej Karwowski w książce Zgłębianie kreatywności. Twierdzi on, tekst: Robert Jakubczak – robijakubczak00000@gmail.com – www.robertjakubczak.pl str. 12 że kreatywność to co innego niż twórczość. Ta pierwsza jest egalitarna, dotyczy wszystkich ludzi w mniejszym lub większym stopniu, a przy tym utożsamia się ją z cechującym jednostkę potencjałem do stworzenia czegoś w przyszłości. Natomiast twórczość, zdaniem Karwowskiego, dotyczy elitarnej grupy „wybrańców”, którzy są nie tylko twórczy (jak w przypadku kreatywności), ale również tę twórczość objawiają, np. w dziełach. Dzieła te powinny mieć jednak znaczenie nie tylko dla samych artystów, lecz także dla ludzi zdolnych, którzy potrafią je docenić. Możemy więc uznać, że każdy twór w muzeum sztuki współczesnej jest czymś twórczym i wybitnym. Powoduje to jednak kontrowersje, a nawet złość – bo nie każdy godzi się na nazywanie mistrzowskim dziełem sztuki kartki, na której znajduje się plama z rozlanego atramentu. I polemika na temat tego, co jest kunsztowne, a co nie, będzie trwała w zaparte. Mnie jednak bardziej ciekawi inna dyskusja, przedstawiona w następnym punkcie.
Granice artyzmu
Wielu artystów może czuć niechęć, gdy się im mówi, że sztuka nie powinna cechować się niepohamowaną wolnością. Gdy mówimy o artyzmie, to chcielibyśmy pozbyć się wszelkich barier i ograniczeń. Ale czy na pewno?
W latach 60. i 70. XX w. ze sprzeciwu wobec katolicko-mieszczańskiego stylu życia w powojennej Austrii wyrósł ruch artystyczny nazwany akcjonizmem wiedeńskim. Celem jego sztuki było przełamanie mentalnych przyzwyczajeń społeczeństwa austriackiego oraz samopoznanie. Cała kontrowersja polegała na środkach, za pomocą których artyści komunikowali się ze światem. Wykorzystywali takie elementy rytuałów jak: orgie seksualne, zabawy, misteria, torturowanie i zabijanie zwierząt. Mocno piętnowali symbole, m.in. krew, krzyż, baranka czy narządy płciowe. Polecam wpisać w wyszukiwarkę hasło „akcjonizm wiedeński” i przejrzeć efekty tej działalności. Czy happening oparty na zabijaniu zwierząt to dzieło sztuki? Zdaję sobie sprawę, że wybitne dzieło sztuki musi wzbudzać emocje i kontrowersje, bo przecież te dwa komponenty wpływają na to, iż twór zyskuje rozgłos i sławę, a tym samym niesiony przez niego komunikat trafia do większej liczby osób. Czy w tym przypadku cel uświęca środki? Czy nie została przekroczona dopuszczalna granica?
Gunther von Hagens, zwany przez niektórych Doktorem Śmierci, to niemiecki lekarz, patomorfolog i anatom, który wynalazł plastynację. Najkrócej rzecz opisując, można powiedzieć, że jest to skomplikowany proces preparacji zwłok, który hamuje rozkład ciała. Pozbawione wody oraz tłuszczów, przy pomocy odpowiednich polimerów zachowuje ono swój kolor i kształt. Powstałych w ten sposób eksponatów Hagens używa jako medycznych modeli anatomicznych. Postanowił jednak uczynić z nich również dzieła sztuki – dzięki czemu możemy pójść na dość popularną wystawę Body Worlds, na której zobaczymy całujące się zwłoki dwojga ludzi, skoczka przekrojonego na wpół czy koszykarza i jego przekrój głowy. Jak twierdzi Hagens, celem jego sztuki jest takie obcowanie ze śmiercią, aby ludzie przestali się jej bać. Nie uważa swoich dzieł za ludzkie zwłoki, tylko za rzeźby. Pytanie, czy spacerowanie wśród takich obnażonych z chorób i ze skóry ciał i robienie sobie przy nich pamiątkowych zdjęć mieści się w przedziale normalności. I znowu kolejna kwestia – czy została przekroczona granica pomiędzy sztuką a… no właśnie, czym? Smakiem? Szacunkiem? Etyką? Humanizmem? A może ludzkim życiem?
A Ty? Uważasz Hagensa za lekarza czy artystę?
Źródło: M. Karwowski: Zgłębianie kreatywności