10 minute read

Sława (nie)zatapialnych oczekiwań

„Jedni mówią, że świat zniszczy ogień. Inni, że lód…”. Fragment wiersza Roberta Frosta mógłby bez wątpienia opisywać ostatnie chwile życia pasażerów największego transatlantyku. Ogień i lód, dwie antagonistyczne siły, przy których potęga człowieka okazała się znikoma. Jaką rolę odegrały w krótkiej historii Titanica?

Był wszystkim, wszystko dawał – ale też zabierał. Węgiel to czarny skarb, dawniej przybierający miano towaru luksusowego. To właśnie on łączy wielopokoleniową tradycję licznych regionów z największą morską katastrofą. Czarne złoto zbudowało potęgę wielu krajów i jednocześnie przyczyniło się na wodzie do zagłady półtora tysiąca istnień. Jak to możliwe? Czy nie można było tego uniknąć?

Titanic. Nowe dowody

Senan Molony od 30 lat bada katastrofę. Zafascynowany tytanem reżyser w dokumencie National Geographic opisuje nowe dowody w sprawie, tym samym przybliżając nam teorię, która bez wątpienia zmienia współczesne spojrzenie na losy okrętu. Bardzo dobrze zachowane fotografie Johna Kempstera, mające już ponad wiek, ujawniły tajemnicę rzucającą zupełnie inne światło na przebieg wydarzeń z nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku. Dzięki nowoczesnym technologiom na zdjęciach ukazujących statek udało się dostrzec czarną smugę przy kadłubie. Fakt ten nie byłby może tak istotny, gdyby nie to, że dokładnie w tym samym miejscu doszło do uszkodzenia statku po zderzeniu z lodowcem. Eksperci skojarzyli również tę informację ze zgłoszeniem pożaru w ładowni znajdującej się na wysokości odkrytej skazy. Doniesienia o zapaleniu się składu węgla jeszcze przed wypłynięciem pojawiły się w zeznaniach załogi, lecz nie powiązano ich z możliwymi przyczynami tragedii. W „New York Tribune” kilka dni po katastrofie pojawił się artykuł, w którym ocalony pracownik tekst: Edyta Szewczyk – edyta.szewczyk96@gmail.com kotłowni zeznawał, że płomienie były trudne do ugaszenia. Tego typu pożary pojawiały się bardzo często, dlatego też mogły nie wzbudzać w śledczych większego zaniepokojenia. Sytuacja zmieniła się, gdy podczas postępowania jeden ze strażaków opisał wydarzenia związane z próbami ujarzmienia ognia. Jak twierdził, po spaleniu całego zapasu paliwa można było zauważyć rozgrzaną do czerwoności i odkształconą ścianę ładowni. Ciekawe fakty przedstawia również ekspert zajmujący się badaniem węgla z Imperial College w Londynie. Surowiec ten nie potrzebuje ognia, żeby się zapalić, a jego tlenie się może być przez długi czas niezauważalne. Może on osiągnąć temperaturę rzędu 500–1000 st. C, a jego umiejscowienie przy grodziach wodoszczelnych niewątpliwie niosło ze sobą negatywne skutki, chociażby te związane z osłabieniem szczelności statku. Przegrody miały za zadanie utrzymać maszynę na powierzchni w przypadku zalania statku wodą. Słabszej jakości stal, z której został wykonany Titanic, również gorzej znosiła wysoką temperaturę. Nasuwa się pytanie, dlaczego podczas zeznań świadków i ocalonych nikt nie zainteresował się kwestiami pożaru oraz jego widocznymi skutkami. Gdy brytyjska komisja śledcza oznajmiła, że nie był on aż tak ważny, wszyscy zaakceptowali wyniki śledztwa jako oczywisty fakt. Ten sam zespół mijał się z prawdą również w kwestii, że statek nie przełamał się na dwie części, a przecież wykazały to badania. Okazuje się, że wygodniej było przejść do innych zagadnień, chroniąc przez to reputację wielu wpływowych ludzi.

Samonapędzająca się machina zagłady Kapitanowi Edwardowi Smithowi zarzuca się zignorowanie informacji o górach lodowych oraz brak zachowania bezpiecznej prędkości. Jak pisze Walter Lord w Pamiętnej nocy, kiedy większość pasażerów rozkoszowała się podróżą „najbezpieczniejszym statkiem świata”, na mostku kapitana podejmowano kluczowe decyzje, które zaważyły na losach całej wyprawy. Wpływowi milionerzy śpieszyli się na spotkania mające odbyć się w Ameryce. Pragnęli, by potraktowano ich poważnie na tak luksusowym rejsie, za który przecież wiele zapłacili. Kapitan musiał więc stanąć na wysokości zadania – zignorował ostrzeżenia i postanowił doprowadzić Titanica na ląd. Jak zapewniało towarzystwo White Star Line, możliwość zatonięcia transatlantyku nie istniała, gdyż został zaprojektowany tak, aby przetrwać katastrofę morską. Konstrukcja statku miała być „niezatapialna nawet przez Boga”, dodatkowo istniało małe prawdopodobieństwo, że Titanic nie ominie gór lodowych.

Nie jest to jednak jedyny powód, dla którego Smith zdecydował się na taki, a nie inny krok. Strajki brytyjskich górników odbywające się w tamtym czasie nie odbiły się echem na dziewiczym rejsie. W wielu źródłach możemy doszukać się informacji, że statek był wyposażony w ograniczoną ilość węgla – wystarczającą tylko, by dotrzeć na czas do Ameryki. Zwolnienie do bezpiecznej prędkości spowodowałoby, że przy próbie przyśpieszenia Titanic musiałby spalić dwa razy tyle opału, którego przecież nie miał. Smith wiedział, iż wiązałoby się to z kolejnymi opóźnieniami, a na te już nie mógł pozwolić. Dodatkowo, jeżeli weźmiemy pod uwagę aspekt pożaru, oczywistym staje się, że kapitan nie zdecydował się zwolnić. Podczas prób ujarzmiania ognia strażacy byli zmuszeni w całości pozbyć się płonącego kamienia. Jedynym sposobem okazało się palenie go w kotłach, co z kolei powodowało zwiększenie obrotów i wyższą prędkość statku. Po kilku dniach od wypłynięcia Titanica w kotłowniach nie było już węgla. Kapitan, jako człowiek odpowiedzialny za tysiące ludzi, mógł wydać rozkaz zmniejszenia prędkości, licząc się z konsekwencjami opóźnienia rejsu i niezadowolenia pasażerów. Choć zdecydował się podjąć ryzyko dla zaspokojenia portfela firmy oraz satysfakcji podróżnych, ciąg zdarzeń feralnego rejsu pokazuje, że Smith został postawiony pod ścianą przez nieugięty los.

Utnijmy koszty

Uwieńczeniem kłopotów Titanica była jego niespokojna historia sprzed wyruszenia w rejs. Przedstawiany w Dziewiczej podróży jako cud morza, dźwigał brzemię rywalizacji, podziwu, sukcesu i presji. Nie było mowy o tym, aby świat dowiedział się o pożarze, obcinaniu kosztów, opóźnieniach. Każdy kolejny problem wiązał się z upadkiem firmy. Jeśli wszystko poszłoby zgodnie z planem, ludzie z pewnością zapragnęliby udać się w kolejną podróż statkiem marzeń, jego sława rozprzestrzeniłaby się na wszystkich kontynentach, a zyski przeszłyby najśmielsze oczekiwania. Wiele uchybień przypisuje się linii żeglugowej White Star Line. Artykuł Zbytek czy bezpieczeństwo Janiny Henke porusza kwestie związane z lekceważeniem ludzkiego życia. Zmniejszenie liczby łodzi ratunkowych i grubości stali bez wątpienia przyczyniło się do obniżenia poziomu bezpieczeństwa. W szalupach znalazło się miejsce tylko dla połowy pasażerów. Najciekawsze jest to, że nie zostały naruszone ówczesne przepisy, ponieważ były uchwalane dla jednostek o wiele mniejszych od Titanica, a nikt nie pomyślał o ich nowelizacji. Te „kosmetyczne” zmiany wpłynęłyby na życie setek ludzi. Być może gdyby nie to, dziś legenda Titanica jawiłaby się przez pryzmat sukcesu, a nie katastrofy. Niestety nikt nie przewidział, że wystarczą zaledwie dwie godziny, aby okręt marzeń poszedł na dno. „Mamy do Titanica pełne zaufanie. Wierzymy, że ten statek jest niezatapialny” – tymi słowami Philip A. S. Franklin uspokajał zdezorientowanych ludzi czekających pod siedzibą White Star Line. Jak się później okazało, zapewnienia te nie cofnęły biegu zdarzeń, za sprawą których luksusowy transatlantyk pochłonął półtora tysiąca istnień.

Był największym statkiem świata i największym ruchomym obiektem w historii zbudowanym przez człowieka. Miał być symbolem nieprzezwyciężonego przemysłu brytyjskiego, opisywano go jako cud. Pod urokiem Titanica znaleźli się wszyscy, którzy go budowali i którzy nim płynęli. Nic dziwnego, gdyż mimo upływu czasu jego historia wciąż żyje, a sława wydaje się nieśmiertelna. Inspiruje badaczy, reżyserów i artystów – wszyscy chcą wiedzieć, jak było naprawdę.

Seria splatających się niewinnych przypadków pociągnęła za sobą katastrofalne skutki. Czarne złoto symbolizujące wielkość wielu regionów odegrało zatem kluczową rolę w krótkiej historii Titanica. Okazuje się, że dwa antagonistyczne żywioły – ogień i lód – w parę chwil są w stanie zniszczyć kilkuletni dorobek człowieka. Nic nie mogło ich powstrzymać, były niewzruszone na błagania, płacz i krzyk. Choć kontrastowe, razem stały się niezwyciężone. Zapewne usłyszymy jeszcze wiele faktów związanych z dziewiczą podróżą RMS Titanic. Musimy być jednak świadomi tego, że jedyna prawda utonęła wraz ze statkiem ponad sto lat temu.

Źródła:

K. Stępnik: Titanic. Recepcja katastrofy w prasie polskiej;

J. Henke: Zbytek czy bezpieczeństwo;

G. Marcus: Dziewicza podróż ;

W. Lord: Titanic. Pamiętna noc;

S. Molony: Titanic. Nowe dowody

Niezniszczalni

Futbol pobudza zmysły. Zatapiamy się w zupełnie odmienny świat, w którym troski i problemy ustępują miejsca rywalizacji i emocjom. Jedni zapominają o kłopotach w pracy czy niezapłaconych rachunkach. Inni – o wypadku, który całkowicie zmienił ich życie.

Piłka nożna to sport uniwersalny. Nie ma chyba miejsca na świecie, w którym o niej nie słyszano. Od wielkomiejskich blokowisk po najmniejsze wsie – niezależnie od pory dnia czy pogody zawsze ktoś gra. Dla wielu futbol jest tradycją rodzinną. Spora część katalońskich rodziców zaraz po narodzinach zapisuje swoje dzieci do FC Barcelony. Tworzą im kartę kibica – od przyjścia na świat zostają culés. Dorastający pasjonat piłki marzy o wspaniałej karierze, grze w największych klubach świata u boku swoich idoli, pragnie uwielbienia, ale przede wszystkim chce robić to, co najbardziej kocha. Czasami jednak los przekreśla wszystko. Zbieg okoliczności zmienia krople wody na równo skoszonej, zielonej murawie, odbijające promienie wielowatowych reflektorów, w depresyjną szarość ścian i oślepiający blask lamp operacyjnych. Z piłkarskiego nieba sportowcy nagle trafiają w szpitalną nicość. Czy to ich załamuje? Wręcz przeciwnie!

Walka o marzenia

Budzisz się w ponurej sali. Szarość i nijakość pomieszczenia przytłacza. Wchodzi lekarz. Jego posępna mina utwierdza cię w przekonaniu, że nie jest dobrze. Diagnoza nokautuje jak podbródkowy pięściarza wagi ciężkiej – amputacja. W głowie kotłują się tysiące myśli: co teraz, jak sobie poradzę, czy to mój koniec? Do niedawna byłeś pełnym energii nastolatkiem, trenowałeś w niewielkim wiejskim klubie, miałeś więcej osiągnięć niż inni. Biły się o ciebie najlepsze drużyny w Polsce. Byłeś wielki, wszyscy patrzyli na twoją grę z zachwytem i podziwem. Teraz leżysz w szpitalnym łóżku zupełnie sam. Marzenia w jednej chwili legły w gruzach. Po chwili namysłu dochodzisz do prostego wniosku: będę walczył, tak łatwo się nie poddam, znów zacznę grać.

Nadzieją do powrotu na murawę jest ampfutbol (ang. amputee football ). Te dwa słowa dla przeciętnego człowieka wskazują na pewien twór dla niepełnosprawnych, która ma stanowić bardziej formę rehabilitacji niż sportu. Opinia przeciętnego Kowalskiego jest niezwykle płytka i krzywdząca. Zawodnicy amp futbolu to prawdziwi wojownicy. Z pełną determinacją walczyli o mistrzostwo świata w 2018 roku na nierównych, podobnych do klepiska meksykańskich boiskach. Kiedy widzieliśmy szczere, pełne bólu i rozgoryczenia łzy naszej reprezentacji po porażce w ćwierćfinale z Angolą, wtedy dopiero uświadomiliśmy sobie, czym dla nich jest ten sport – to całe życie, pełne wyrzeczeń i morderczych treningów. Michał Pol, dziennikarz i dyrektor programowy Onet Sport, który z bliska przyglądał się zmaganiom naszej kadry w Meksyku, opisuje wyczerpanych po ciężkim boju zawodników regenerujących siły w basenie wypełnionym wodą z lodem. To pokazuje, ile każdy z nich oddaje serca na boisku, ile determinacji i ogromnej pracy kosztuje walka na murawie. Piłkarze naszej rodzimej ligi mogliby się wiele nauczyć, podpatrując zmagania ampfutbolistów.

Pokłosie wojny

Konflikty zbrojne, masowe mordy czy wzajemna walka plemion o władzę to normalność w Afryce. Nie ma na Czarnym Lądzie miejsca, gdzie nie dochodziłoby w historii do makabrycznych zbrodni. W efekcie działania zbrojne zmieniły ten niezwykle tekst: Piotr Tomalski – piotr.tomalski@interia.pl – www.krotkapilka287567534.wordpress.com | ilustracja: Paulina Michalska – www.facebook.com/punkidrawsstuff str. 16 interesujący kontynent, pełen niecodziennej fauny i niezwykłych ludowych tradycji, w wojenny teatr, któremu z odległości tysięcy kilometrów codziennie się przyglądamy. W wielu miejscach te konflikty zebrały nikczemne i niesprawiedliwe żniwo. Mnóstwo dzieci, często osieroconych przez ludobójstwa, znalazło nieodpowiednie, bo pełne zakopanych min, miejsce do spędzania czasu. Wynik nierównego starcia często był jednoznaczny – śmierć. W innych, szczęśliwszych (choć trudno je takimi nazwać) przypadkach kończyło się utratą kończyny.

Mimo tych tragicznych zdarzeń okaleczeni potrafili znaleźć coś, co choć na moment pozwoliło im zapomnieć o traumie młodości – sport, między innymi ampfutbol. Wiele reprezentacji (jak chociażby Angola – pogromcy polskiej drużyny) pojawiło się na meksykańskim czempionacie. Mimo ograniczeń finansowych czy braku sprzętu (produkcja kul, z których korzystają zawodnicy, nie jest tania) piłkarze mieli ogromne chęci oraz determinację, aby przyjechać na najważniejszy turniej czterolecia i z dumą reprezentować swój kraj. Jednak nie zawsze się to udaje. Względy finansowe nie pozwoliły drużynom dwóch afrykańskich państw pojawić się w Meksyku. Zresztą nie tylko reprezentacje z Czarnego Lądu borykają się z podobnymi problemami. Wyjazd naszej kadry również był zagrożony, jednak pomoc ze strony kapitana reprezentacji Polski, Roberta Lewandowskiego, oraz jego sponsora rozwiązała tę patową sytuację.

Siedmiu wspaniałych

Ampfutbol jest rozgrywany na zupełnie innych zasadach niż tradycyjna piłka nożna. Przekonali się o tym sędziowie na meksykańskim turnieju, którzy dopiero na miejscu przechodzili szkolenia. Jak się okazało, według relacji Pola, byli oni niedostatecznie przygotowani do prowadzenia spotkań i popełniali niezliczone błędy.

Drużyna ampfutbolu składa się z siedmiu zawodników. Na murawie może przebywać dwóch sportowców z wrodzonymi wadami kończyn, zaś reszta to gracze po amputacjach. Boisko jest o wiele mniejsze niż w tradycyjnym futbolu – to tylko 60 × 40 metrów, podobnie rzecz ma się z bramkami. Elementy te wpływają znacząco na sam odbiór widowiska. Okazuje się ono o wiele ciekawsze od futbolu. Mniejsze boisko daje zawodnikom mniej miejsca na rozgrywanie akcji, a mimo to często możemy oglądać „rajdy” w bocznych sektorach murawy czy nawet uderzenia z przewrotki. Oddanie takiego strzału wymaga niezwykłej siły i precyzji, a co dopiero, kiedy zawodnik musi to wykonać, trzymając w rękach kule!

W Ekstraklasie ampfutbolu, według prezesa fundacji Kuloodporni Dawida Kawki, grają cztery kluby: Kuloodporni Bielsko-Biała, Husaria Kraków, Gloria Varsovia oraz GKS Góra. Zupełnie inaczej niż w tradycyjnej odmianie futbolu wygląda organizacja ligowa. Poszczególne zespoły organizują turniej, podczas którego rozgrywa się mecze w systemie „każdy z każdym”. Punkty przyznawane są tak jak w piłce nożnej. Dużym problemem, o czym wspomina Kawka, jest liczba zawodników czynnie uprawiających ampfutbol. Obecnie w Polsce nie przekracza ona 60 osób. Znikomość zgłoszeń powoduje, że liga składa się z tak niewielu zespołów. W najbliższym czasie ten trend może się jednak zmienić na lepsze. Przede wszystkim coraz częściej juniorzy zaczynają interesować się tą dyscypliną. Szkółkę dla młodych adeptów ampfutbolu prowadzą między innymi Kuloodporni. Trenują w niej dzieci pomiędzy ósmym a czternastym rokiem życia.

Kompania braci

Każdej drużynie powinno przyświecać często nadużywane hasło: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. W ampfutbolu nabiera ono wyjątkowego znaczenia, bo nie dotyczy wyłącznie każdej z grup zawodników z osobna, ale wszystkich razem, bez wyjątku. Na murawie sportowcy toczą wyjątkowo zacięte boje o zwycięstwo, a poza tym wspaniale się dogadują. Doskonale odzwierciedla to zachowanie naszych zawodników. Po odpadnięciu z turnieju przekazali swoje kule reprezentacji Nigerii, której najzwyczajniej w świecie brakowało sprzętu. Pomiędzy zawodnikami polskiej drużyny również jest wiele wsparcia. Wzajemna pomoc to dla nich rzecz normalna. Nie muszą nawet o nią prosić. Kiedy członek zespołu, przeładowany sprzętem, nie ma jak wziąć ze sobą tacy z posiłkiem, od razu znajduje się kolega, który wyświadcza mu przysługę.

Wsparcie, jakiego zawodnicy udzielają sobie nawzajem, jest pięknym przykładem dobrego funkcjonowania grupy. Kiedy oglądamy spotkania drużyn pokroju Paris Saint Germain F.C. czy Bayernu Monachium, aż żal patrzeć na ogromne podziały wewnątrz zespołu – dzielą ich kwestie finansowe, a nawet stałe fragmenty gry. Nie potrafią się ze sobą zżyć. Kłótnie o premie meczowe czy pierwszeństwo w wykonywaniu rzutów karnych są na porządku dziennym. Spory między prezesami a czołowymi zawodnikami obracają w proch główne założenie futbolu. Uczciwa rywalizacja na najwyższym poziomie oddaje miejsce ciągłym konfliktom i polemikom w mediach, co w efekcie pokazuje środowisko piłkarskie jako bezwzględne, pełne nieczystej walki. Czy dla dobra sportu nie lepiej spojrzeć na doskonale zorganizowaną i uczciwą wspólnotę ampfutbolistów? Dlaczego by nie brać z nich przykładu?

Futbol powinien być wyjątkowym doznaniem. Zawodnicy mają pokazać charakter, determinację, mobilizować do walki o marzenia. Dla ludzi po ciężkich przejściach właśnie tym jest ampfutbol – nie rehabilitacją, lecz całym życiem. Przestańmy patrzeć na tę dyscyplinę i na samych zawodników z dystansem. Udajmy się do Bielska-Białej, Krakowa czy Warszawy. Spełnijmy ich marzenia, dajmy im ten moment chwały, tak jak Messiemu, Ronaldo czy Lewandowskiemu. Dla nich to nowy początek. Dla nas zaś niezwykłe doświadczenie, które może zostać zapamiętane na długie lata.

This article is from: