8 minute read
Prosty przepis na konwent
Ogłoszenie daty wydarzenia, podanie cen biletów, zaproszenie gości, wystawców, prelegentów…
To wszystko brzmi prosto i przejrzyście, ale czy w praktyce rzeczywiście takie jest? Pewnie, że nie. Jak się do tego wszystkiego zabrać, by impreza okazała się sukcesem?
Każdy z Was choć raz był na imprezie masowej. Czy był to koncert, festiwal, piknik, czy konwent… Tworząc takie wydarzenia, trzeba brać pod uwagę wiele rzeczy, które są mniej lub bardziej istotne przy ich organizacji. Jednak od czego powinniśmy zacząć?
Konwent w Bytomiu? A co to właściwie jest?
Konwenty w Polsce mają już swoją długą historię i – najprościej mówiąc – polegają one głównie na spotykaniu się fanów i pasjonatów konkretnych osób, rzeczy czy zjawisk zachodzących w popkulturze (fandom). Konwenty, które będę opisywać, to festiwale (spotkania) gromadzące fanów popkultury i historii Japonii. Na takich wydarzeniach można również odnaleźć elementy popkultury europejskiej lub zachodniej: gry, filmy i seriale animowane i fabularne. Czyli jednym słowem to, co kręci młodych ludzi (i nie tylko).
Podczas tegorocznych wakacji razem z ekipą Tsuru zdecydowaliśmy się stworzyć konwent w Bytomiu – Mochicon. Wydarzenia tego typu zazwyczaj odbywają się w szkołach, dlatego naszą imprezę zdecydowaliśmy się poprowadzić w Państwowym Zespole Szkół Budowlanych w Bytomiu. Ogrom ludzi na wiadomość o lokalizacji odpowiedział z wielkim entuzjazmem ze względu na to, że lata temu ta sama szkoła cieszyła się konwentową popularnością. Wielu z nas poczuło nostalgię.
Szkoła w Bytomiu jest ogromna, dlatego też było to dla nas wielce istotne, by pomieścić jak najwięcej osób na konwencie. Konwent bowiem nie jest jedynie imprezą w stylu „spotkajmy się” – ludzie nocują tam, uczestniczą w prelekcjach, konkursach na wiedzę, grają w gry planszowe i wideo, biorą udział w zajęciach w sali artystycznej. Do wszelkiego rodzaju zajęć tekst: Karolina Donosewicz potrzeba osobnych pomieszczeń, których nie brakowało w wybranej przez nas lokalizacji.
Kwestie organizacyjne – kto co robi
Ważny w organizacji imprez jest przede wszystkim podział obowiązków, przekaz informacji i sprawne komunikowanie się – bez tych rzeczy trudno o dobre zgranie i bezproblemowe funkcjonowanie przed imprezą i w jej trakcie. Tworząc coś większego, potrzebujesz zgranej drużyny, osób odpowiedzialnych, które mają już jakieś doświadczenie i wiedzę w zakresie swoich obowiązków. Podczas Mochiconu podział wygląda następująco: Główni organizatorzy – zajmują się finansami, gośćmi, zbieraniem opinii, PR-em, mediami i wystawcami – czyli wszystkim, co dotyczy samej imprezy. Następnie mamy koordynatorów odpowiedzialnych za konkurs cosplay. Uczestnicy, którzy się do niego zgłoszą, tworzą przebrania na wzór znanych w popkulturze postaci, przebierają się i poprzez krótkie wystąpienie próbują jak najlepiej się zaprezentować. Osoby odpowiedzialne za konkurs prowadzą go, pilnują porządku podczas jego trwania i organizują scenę. Istnieją również koordynatorzy ds. helperów, odpowiadający za wolontariuszy pomagających przy imprezie, koordynatorzy ds. sali artystycznej oraz koordynatorzy ds. technicznych. Ci ostatni są odpowiedzialni za sprzęt oraz kwestie związane z problemami technicznymi.
Co robimy przed wydarzeniem?
Przede wszystkim obmyślamy plan atrakcji, by zdobyć jak najwięcej chętnych i by uczestnicy się nie nudzili. Organizatorzy prowadzą wtedy research: zbierają opinie, przeszukują internet i sprawdzają ramówki innych imprez. Istotne jest również sprawdzanie tego, czy organizatora stać na zaproszenie konkretnych gości i atrakcje, bo o ile same prelekcje i konkursy prowadzone są przez uczestników (którzy uprzednio zgłaszają chęć poprowadzenia atrakcji), o tyle niektóre profesjonalne zajęcia trzeba opłacić: zakupić potrzebny sprzęt czy zapewnić przejazd jakiemuś gościowi lub artyście. Chociaż wymyślanie i wybieranie co lepszych atrakcji jest przyjemne, to układanie całego planu – niezmiernie trudne. Ważne, aby wszystko współgrało i nie okazało się, że jakiś prelegent musi być w dwóch miejscach naraz.
Również przed samym wydarzeniem właściciele mogą zgłaszać stoiska z przedmiotami, które chcą wystawiać na Mochiconie. Za możliwość prowadzenia sprzedaży na korytarzach szkoły należy uiścić odpowiednią opłatę.
Przed rozpoczęciem eventu istotne są również: aktywność w mediach społecznościowych, prowadzenie wszelkich konkursów, na przykład z darmowymi wejściówkami, dbanie o promowanie imprezy, kontakt z mediami, odpisywanie uczestnikom na nurtujące ich pytania, rozwiązywanie różnych problemów związanych z błędami w informacjach, opracowanie regulaminu imprezy i zasad na niej obowiązujących. Przed konwentem organizacja musi podać informacje o sprzedaży biletów, ich cenach, lokalizacji wydarzenia, dacie i godzinach rozpoczęcia oraz zakończenia imprezy.
Zapewnianie uczestnikom tego, co najważniejsze – bezpieczeństwa i pełnego brzuszka
Tworząc imprezę masową, należy pamiętać, że nie może na niej zabraknąć osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo –pracowników ochrony. Pilnują oni, by nikt niepowołany nie wszedł na teren eventu, a gdy zajdzie potrzeba, sprawdzają, czy ktoś nie wnosi niebezpiecznych narzędzi i przedmiotów.
Dbają także o porządek na imprezie i służą pomocą. Oprócz ochroniarzy za bezpieczeństwo i dobre samopoczucie uczestników odpowiadają wynajęci medycy, którzy w razie nieszczęśliwego wypadku szybko docierają do uczestnika. Kolejna kwestia to pełne i zadowolone brzuchy uczestników. W tym roku zapewniliśmy odwiedzającym Bubble Tea Yoppo, sushi od Hidamari Sushi oraz food truck z ramenem od Akita Ramen. Oprócz tego typu rarytasów uczestnicy mogli kupić ciepłą herbatę, kanapkę oraz ciasto w małym sklepiku przy głównej scenie.
Dzień rozwiązania, czyli ostatnie godziny przed imprezą i samo jej rozpoczęcie
Podczas samego eventu jest najmniej do roboty – pozostaje przekazanie pałeczki koordynatorom, wysłuchiwanie pochwał, skarg i zażaleń oraz załatwianie spraw finansowych. Kilka godzin przed imprezą sprawdza się wszystkie pomieszczenia (parę tygodni wcześniej robi się zdjęcia szkoły w stanie wyjściowym, by w takim samym stanie ją pozostawić) i dostosowuje sale do ich przeznaczenia. Przed wydarzeniem ustalane są również godziny zmian helperów.
Gdy impreza dobiega końca…
Błoga cisza nastaje w szkole, gdy ostatni uczestnicy opuszczą konwent. Wraz z końcem imprezy przychodzi pora na porządki i doprowadzenie szkoły do stanu sprzed konwentu. Załatwiane są wtedy ostatnie sprawy związane głównie z finansami, następuje przekazanie kluczy do pomieszczeń w budynku i pakowanie się.
Jak widzicie, tworzenie eventów wydaje się proste, ale wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, pilnowaniem każdej, choćby najmniejszej sprawy i dopracowywaniem wszystkiego do ostatniej chwili przed otwarciem drzwi budynku. Organizacja imprez masowych, nie tylko konwentu, na którym się teraz opierałam, to wiele nieprzespanych nocy, wiele nerwów i tysiące maili oraz wiadomości na Facebooku. To ciągłe uczenie się czegoś nowego i wykorzystywanie umiejętności już nabytych. To praca pod presją czasu i długotrwały stres, ale i satysfakcja, że robi się coś wielkiego – szczególnie jeśli po imprezie słyszy się same pozytywne opinie. Jeżeli więc nie odstrasza Was ogrom obowiązków, ciężka praca i mnóstwo zaangażowania, to zapraszam Was do doświadczenia czegoś takiego, gdy tylko nadarzy się okazja.
Jest sobie Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii. Wejdziecie tam, nieopatrznie zaczniecie studiować matematykę, nie daj Boże jeszcze ją skończycie i po was. Do końca życia będziecie w szkołach wbijać dzieciom do głów twierdzenie Pitagorasa, studentom na uczelni tłumaczyć, jak liczyć te przeklęte całki, lub w najlepszym wypadku szukać jakiejkolwiek pracy. Tak będzie, prawda?
Bzdura! Zacznijmy od końca. Matematyka uczy logicznego, analitycznego myślenia, student poznaje rozmaite algorytmy, a jednocześnie uczy się myśleć nieszablonowo, więc nawet wielkie firmy z branż: informatycznej, finansowej czy inżynieryjnej chętnie zatrudnią absolwentów tego kierunku. Ktoś musi modelować, szacować, prognozować, wyciągać wnioski i odprawiać całą magię tego typu. Władcy liczb nadają się do tego w sam raz. Oczywiście, dyplom matematyka pracy nie gwarantuje. Jak zresztą żaden. Trzeba być otwartym, chętnie i szybko się uczyć, na własną rękę poszerzać kompetencje i przede wszystkim po prostu być dobrym. Jak we wszystkim.
Praca z kosmosu
Jak dotąd nie napisałem niczego odkrywczego. Każdy choć trochę interesujący się tematem wie, że zdolni matematycy mają przed sobą szerokie perspektywy. Znacznie ciekawsze są sytuacje, w których absolwent zaczyna zawodowo zajmować się czymś zupełnie niezwiązanym z ukończonymi studiami, w dodatku nie z przymusu. O przykłady nietrudno. Najbardziej jaskrawy, który od razu przychodzi mi do głowy, to Piotr W. Cholewa, tłumacz literatury anglojęzycznej i działacz społeczności fanów fantasy. Najbardziej znany jest z tłumaczenia serii Świat Dysku Terry’ego Pratchetta, dokonywanego na tyle błyskotliwie i z inwencją (niektóre anglojęzyczne żarty są naprawdę trudno przetłumaczalne), że, jak to ujął ostatnio jeden z moich przyjaciół-fanów serii, nie wiadomo, ile tak naprawdę w polskich przekładach tych książek jest Pratchetta, a ile Cholewy. Dobrze, a co z tą matematyką? Otóż PWC, jak go się czasem określa, najwyraźniej jest lub był z nią związany bardzo mocno, skoro nawet posiada tytuł doktora matematyki. Nawiasem mówiąc, zdobył go właśnie na Uniwersytecie Śląskim.
Kolejny fantastyczny przykład kogoś, kto po studiach matematycznych podążył inną drogą, to mój dobry kolega jeszcze z liceum, ale także ze studiów, Ireneusz. Jeszcze na studiach zafascynował się szyciem i przed obroną licencjatu znalazł zatrudnienie w salonie sukien ślubnych. Zaczął się dokształcać w tym zakresie, a całkiem niedawno otworzył w samym centrum Katowic własną pracownię projektowania i krawiectwa na miarę, Ireneus Atelier. Co ma do tego matematyka? Dobre pytanie. – Studia uczą porządku. Generalnie uczą logicznego myślenia, wyciągania wniosków, analizowania każdej sytuacji z różnych stron i przede wszystkim niebrania wszystkiego, co ktoś mówi, za pewnik, dopóki się tego nie udowodni i nie wyjaśni – przydaje się to w każdej pracy – tak odpowiedział mi sam Irek, gdy wreszcie znalazł chwilę mimo zapracowania. Dodał też, że obecnie w pracy nie wykorzystuje wprost wiedzy i umiejętności wyniesionych ze studiów, ale stara się stosować „zasadę ograniczonego zaufania”, wpojoną mu podczas trzech lat na uczelni, a zatem nie przyjmować niczego na wiarę, ale wszystko sprawdzać jak najdokładniej i być precyzyjnym. – Pracuję w zupełnie innej branży, ale hasło „po studiach ścisłych” czy „po matematyce” działa na ludzi bardzo dobrze, czują, że rozmawiają z kimś konkretnym, inteligentnym i generalnie godnym zaufania w biznesie – wspomniał jeszcze młody przedsiębiorca, rozważając korzyści, jakie czerpie z posiadania tytułu licencjata matematyki.
Nie ma co się czarować, w jego wypowiedzi pojawiły się też słowa krytyki. Najważniejsze to chyba te, że mimo wszystko za dużo było skupiania się na suchej teorii i definicjach, a za mało stawiania przed studentem problemów, wskazywania mu narzędzi do ich rozwiązania i ewentualnie wspierania w drodze do odpowiedzi. Właśnie dlatego Irek stwierdził, że dla niego pisanie pracy licencjackiej było najlepszym elementem całych studiów. Napomknął też o tym, że może przydałoby się więcej interakcji z innymi dziedzinami nauki. To uprawnione stwierdzenie, bo przecież matematyka, królowa nauk, jest wykorzystywana w niemal wszystkich innych dyscyplinach naukowych.
Zdrowy rozsądek Prawda, jak to ma w zwyczaju, leży pośrodku. Matematyka na Uniwersytecie Śląskim jak każdy kierunek ma swoje wady i zalety. Pojawiają się przedmioty wybitnie użyteczne (jeśli umie się zrobić użytek ze zdobytej wiedzy), a także arcyciekawe. Czasami nawet trafiają się takie, które łączą ze sobą obie te cechy. Bywają też jednak wykłady, na których powieki same opadają. Zdarzają się barwni prowadzący, których wspomina się jeszcze długo po odebraniu dyplomu, tacy, którzy zawsze służą pomocą, i wreszcie ci, którzy zupełnie zniechęcają do nauki. To w końcu tylko ludzie. Są różni.
Najważniejsze w tym wszystkim są dwie rzeczy. Pierwsza: po matematyce można robić zupełnie wszystko. Ograniczeniem jest fantazja, której, wbrew pozorom, tym dziwnym ludziom liczącym całki wcale nie brakuje. Tłumaczenie zwariowanej sagi fantasy? Projektowanie ubioru i krawiectwo? Czemu nie! Te studia w żaden sposób nie determinują przyszłej kariery absolwenta. Po prawdzie to żadne tego nie robią. Tu jednak wkracza druga kwestia, a mianowicie to, że absolwent matematyki z choćby odrobiną oleju w głowie, zawsze poradzi sobie w życiu. Znajdzie zatrudnienie w przemyśle, informatyce, finansach czy czymkolwiek innym. Liczby są wszędzie i ktoś musi sobie z nimi radzić. Jeśli więc wszystkie szalone pomysły na życie i biznes nie wypalą, czego nikomu nie życzę, matematyk zawsze ma plan B.
Tragedia?
Głosów krytyki jest więcej. Asia w ubiegłym roku ukończyła studia I stopnia na tym kierunku i sądzi, że jedyne, do czego przygotowuje matematyka na naszym uniwersytecie, to ewentualna dalsza kariera naukowa. Jako jedyną użyteczną rzecz, której nauczyła się podczas trzech lat studiów, wymienia radzenie sobie ze stresem, a i to bez przekonania. Kasia, inna absolwentka Uniwersytetu Śląskiego, poniekąd się zgadza. Mówi, że dzięki ukończeniu tych studiów znacznie łatwiej jej na obecnych. To o tyle ciekawe, że akurat ona zdobyła już tytuł magistra matematyki. Czymś musiała się więc kierować przy wyborze studiów drugiego stopnia.
Pewną wskazówką jest to, że wraz z Olą, koleżanką z obecnych studiów na Uniwersytecie Ekonomicznym, i niżej podpisanym snuje ona plany o karierze w aktuariacie (w dużym skrócie: dziedzina nauki zajmująca się szacowaniem ryzyka), w dodatku na szeroką skalę. Zadania przygotowywane przez Komisję Nadzoru Finansowego, składające się na odpowiednie egzaminy, nie wydają się aż tak straszne, bo cała trójka z podobnymi zagadnieniami miała już do czynienia w mniejszym lub większym stopniu. Ola zauważyła zresztą przytomnie, że nierzadko pojawiają się oferty pracy, chociażby z banków, w których jako pożądane wykształcenie wymienia się studia na kierunku matematyka.