Magazyn Le Ballon - numer 8

Page 1


F

utbol w czasach pandemii przyniósł nad Sekwaną jeden z najlepszych sezonów w historii rozgrywek. Dominację PSG przerwało Lille, które do ostatnich minut musiało walczyć na boisku, by utrzymać swoją kruchą przewagę w tabeli. O zwycięstwie zadecydował punkt, czyli detal w perspektywie całego sezonu lub milionów (a może już miliarda?) petrodolarów wydanych przez bogatych właścicieli Paris Saint-Germain, by zdominować krajowe podwórko. Paryżanom nie pomogła zmiana szkoleniowca na półmetku, a Lille nie przeszkodziła chociażby zmiana własciciela oraz perturbacje finansowo-organizacyjne z tym związane. Dogi dosłownie wyszarpały mistrzowski tytuł! Rok temu, spośród największych europejskich lig, tylko we Francji zdecydowano się przedwcześnie zakończyć rozgrywki, ustalając przy zielonym stoliku rozstrzygnięcia w tabeli. Tym razem zwyciężył jednak futbol, i to w najlepszym wydaniu! Zacięta walka o tytuł, europejskie puchary i utrzymanie w elicie - sportowych emocji nie zabrakło do końcowego gwizdka, wynagradzając nam miesiące czekania i najdłuższą przerwę pomiędzy rozgrywkami, którą pamiętamy. Obraz minionego sezonu postaraliśmy się nakreślić w ósmym już wydaniu magazynu Le Ballon. Koniec rozgrywek to dla nas tradycyjny czas na podsumowanie w formie magazynu - dostepnym tym razem

Foto. JORDAN BERNDT (BY.BRNT STUDIO)

| str. 01

również w formie klasycznej, papierowej, w limitowanej serii. W tym numerze, oprócz Lille oraz bohatera naszej okładki Buraka Yilmaza, nie zabraknie również miejsca dla innych tematów i postaci: Pablo Longorii i jego projektu w Olympique Marsylia, analizy kadry Trójkolorwych przed zbliżającym się Euro, francuskiego kultu niskich wzrostem bramkarzy, wspomnień Jacka Bąka, i oczywiście naszych stałych rubryk podsumowujących świeżo zakończone rozgrywki Ligue 1. Każdy z autorów oraz współpracowników włożył w ten numer sporo serca i wiele godzin pracy - mamy ogroną nadzieję, że kolejny raz sprostaliśmy Waszym oczekiwaniom.

En vous souhaitant une bonne lecture!

JORDAN BERNDT twitter: @JordanBerndt


LE BALLON MAGAZINE

Spis treści: 03 - KRAL PÓŁNOCY: SEZON BURAKA YILMAZA 07 - LILLE: ZACIĄG Z BOSFORU 13 - DÉJÀ VU PSG 17 - XI SEZONU 21 - LONGORIA PROJECT 25 - KOLEJNY STRACONY SEZON LYONU 29 - RANKING: SUKCESY I WPADKI TRANSFEROWE 33 - AS MONACO NA PODIUM 37 - ROZCZAROWUJĄCY SEZON OGC NICE 41 - LES BLEUS PRZED EURO 2020 45 - KULT MAŁYCH BRAMKARZY 49 -WYWIAD: JACEK BĄK 53 - TRENERSKA KARUZELA NAD SEKWANĄ 57 - TRWA KOSZMAR ŻYRONDYSTÓW 61 - SYLWETKI NOWYCH BENIAMINKÓW: ESTAC TROYES I CLERMONT FOOT

| str. 02


SEZON BURAKA

LE BALLON MAGAZINE

KRAL PUBLICYSTYKA

PÓŁNOCY

Francja witała go z ciekawością i nutą ekscytacji – przybywał w końcu jako ekspert od zdobywania bramek, którego dotąd zachodnioeuropejski kibic znał głównie z opowieści. Nie każdy wiedział, że Ligue 1 zaszczyca obecnością Kral godny swego tytułu.

Autor ERYK DELINGER twitter: @E_Delinger

S

koro Burak Yilmaz pokazał, na co go stać, na myśl przychodzi trywialne pytanie: dlaczego dopiero teraz? Szczerze odpowiedział na nie w “L’Equipe”: - Kluby, w których grałem nie chciały mnie puścić,

a warunki były bardzo dobre. Co roku walczyłem o mistrzostwo i tytuł króla strzelców. Miałem oferty od wielkich europejskich klubów, ale je odrzuciłem.

Od miłości do nienawiści i z powrotem Bez cienia przesady można powiedzieć, że w ojczyźnie miał wszystko. Jest tam ikoną. Grał w zwaśnionych klubach stambulskiej “wielkiej trójki” i Trabzonsporze, więc przyjmował i aplauz, i obelgi z każdej z najgłośniejszych trybun Süper Lig. - Każdy turecki kibic nienawidził kiedyś Buraka Yilmaza – mówi w „Ouest France” badacz stosunków międzynarodowych i znawca tureckiej piłki, Antoine Michon. Socjolog Daghan Iraq z University of Huddersfield uzupełnia: - Gdziekolwiek się zjawia, zaczyna z hukiem. A kiedy strzelasz gole, tureccy fani wybaczają wszystko. Jego talent eksplodował stosunkowo późno – miał 25 lat, kiedy pierwszy raz ustrzelił “dwucyfrówkę”. Grał wtedy dla Trabzonsporu i miał już za sobą przeciętne epizody w Fenerbahçe i Beşiktaşie. Kiedy zamieniał Trabzon na Galatasaray, fani Beşiktaşu nie omieszkali wypomnieć mu zdrady, choć strzelił dla nich ledwie 7 goli i został bez żalu oddany do Manisasporu. Były obrońca Lille i ówczesny kolega Buraka z Galaty, Aurelien Chedjou, wspomina we “France Football”: - Pamiętam tamte mecze z Besiktasem. Ilekroć tam przyjeżdżał, wznosiły się gwizdy. Ludzie rzucali w niego, czym popadnie. Na łamach “Ouest France” Chedjou dodaje: - To typ piłkarza, którego na początku nienawidzisz, a potem uwielbiasz całym sercem. Kiedy przychodzi do nowego klubu, na rozgrzewkach słucha samych gwizdów, ale tylko się z nich śmieje. Dla lepszego kontraktu wyjechał do Chin, ale po ledwie półtora roku wrócił, stęskniony za rodziną. Znów wylądował w Trabzonsporze, a stamtąd udał się do kipiącego nienawiścią wobec niego Beşiktaşu. Kiedy podpisywał kontrakt,

| str. 03


LE BALLON MAGAZINE

zbliżał się do 34. urodzin, a mimo to w półtora sezonu zdobył dla CzarnoBiałych 24 gole w 40 meczach. Jak wspomina Chedjou: - Kiedy odchodził, był ich gwiazdą. Absolutnym ulubieńcem. Jeszcze niedawno wytykali mu przeszłość i gwizdali, a koniec końców żegnali go ze łzami. Obraz idola i wroga publicznego w jednym uzupełnia anegdota kameruńskiego obrońcy: - Gdy tylko ludzie go rozpoznają, wywołuje szał. Niektórzy proszą o zdjęcia, inni go wyzywają. Chciałem kiedyś zjeść w słynnej stambulskiej restauracji, odwiedzanej przez całą turecką elitę: artystów, polityków... Nie mogłem dostać stolika, więc zadzwoniłem do Buraka. Miejsce znalazło się w pięć minut.

Pomocna dłoń Kultowy status zawdzięcza nie tylko bramkom i prowokowaniu kibiców kontrowersyjnymi transferami, ale też wojowniczemu charakterowi, który

SEZON BURAKA

zdążył we Francji zaszczepić całej mistrzowskiej ekipie. Jak sam Yilmaz odnotowuje w wywiadzie z “L’Equipe”, nie znając języka mógł przekonać do siebie zespół tylko czynem: - Wszystko sprowadza się do gry. Chcę wygry-

wać, więc walczę, biegam za piłką, pokazuję jak mi zależy. Chodzi o to, żeby przekazać to drużynie. Jako „starszy brat” muszę rozwijać młodszych piłkarzy, komunikować się z nimi, pracować, aż nie osiągną perfekcji. Na boisku trzeba dawać przykład. Młodzi muszą u mnie widzieć doświadczenie i jakość. A kiedy piłka w grze, nie ma już znaczenia, kto ma 18, a kto 30 lat. Liczy się tylko, czy przebiegłem więcej kilometrów. Z pomocy “starszego brata” skorzystał przede wszystkim młody Kanadyjczyk, Jonathan David. Popisowy start 34-latka w nowym kraju roztoczył zarazem parasol ochronny nad młodszym napastnikiem – to sprowadzony za 27 mln euro młodzieniec miał od początku błyszczeć i zastąpić bramkowy wkład sprzedanego Victora Osimhena. Pierwsze miesiące były jednak bardzo kiepskie. Trudno sobie wyobrazić, jaka krytyka

| str. 04


LE BALLON MAGAZINE

spłynęłaby na niego, gdyby w obowiązkach nie wyręczył go wówczas Turek. David w końcu okrzepł, a kiedy Yilmaza na kilka tygodni wykluczyła kontuzja, były gracz Gent był już u progu znakomitej formy. Pierwszy trener Buraka – Yilmaz Vural, który dał mu szansę debiutu w tureckiej drugiej lidze – wspomina we “France Football”, że Burak od początku wyróżniał się osobowością: - Pewnego razu na treningu przechodził obok mnie, a nagle się zatrzymał i otworzył szeroko usta. Kiedy zapytałem „co, do cholery, wyprawia”, odpowiedział: „Nie dasz mi zagrać, choćbym teraz upolował zębami ptaka”. […] Od zawsze miał to „coś”, a graczy z takim potencjałem nie prowadzi się łatwo. Czasem, kiedy zrobił jakąś głupotę, biegałem za nim i próbowałem przyłożyć mu butem. U szczytu możliwości snajper nie spotkał się już z Vuralem w jednym klubie – ich kariery to w pewnym sensie idealne przeciwieństwo: choć trener ten jest legendą tureckiej menedżerki, nigdy nie prowadził żadnej z czterech czołowych drużyn. Mimo to napastnik zachowuje z nim bliskie relacje. Podobną estymą darzy obecnego selekcjonera Turcji, Şenola Güneşa, który wydobył z niego talent w Trabzonie, oraz Jeana Tiganę, któremu zawdzięcza pierwszy epizod w Beşiktaşie: - Jest dla mnie jak ojciec. Trzeba było odwagi, żeby ściągnąć piłkarza z drugiej ligi do najsilniejszej drużyny w kraju. Wierzył we mnie i nie przestawał tego okazywać.

| str. 05

Wielki wojownik Z Tiganą pracował wtedy Guy Stéphan, dzisiejszy asystent Didiera Deschampsa. - Yilmaz był wtedy młodym piłkarzem. Uwielbiał harówkę, miał potencjał, ale nie wyglądał jeszcze na lidera, jakim się później stał. Dziś jest właściwie kompletnym graczem. Lubi atakować z głębi, choć nie jest sprinterem. Umie utrzymać piłkę tyłem do bramki. Lubi walkę, kontakt, pojedynki, a do tego ma umiejętności i potrafi się poświęcić dla kolektywu. Żadnemu obrońcy, który musi się z nim mierzyć, nie jest do śmiechu. Wszystko, co opisuje Stéphan, znalazło swoje przełożenie na boiska Ligue 1. Spektakularne gole, napędzanie gry zespołowej, a nade wszystko dręczenie obrońców uporczywym, fizycznym stylem – każda z tych rzeczy stała się cennym elementem arsenału Lille. Z perspektywy czasu trudno uwierzyć, że początkowo miał być tylko doświadczoną alternatywą: nikt inny w zespole Galtiera nie potrafiłby dostarczyć drużynie nic podobnego. Waleczność Yilmaza ma jednak ciemną stronę – Turek słynie też z nerwowych, teatralnych reakcji, ciągłych pretensji oraz skłonności do “symulek”. W “L’Equipe” tłumaczy się: - Na boisku uzewnętrzniam wszelkie emocje. Chcę wygrywać i to okazuję. Co się dzieje na murawie, zostaje na murawie. Zawsze zachowuję szacunek [do kolegów], chociaż atmosfera meczu robi swoje. I dodaje: - Ale zwykle obrywa się sędziemu!


LE BALLON MAGAZINE

Bruderszaft z diabłem Kontrowersje Burak Yilmaz budzi nie tylko boiskowymi gestami. Jest bowiem jednym z piłkarzy, którymi lubi się otaczać prowadzący autorytarne rządy prezydent Recep Erdoğan. W sieci nietrudno znaleźć ich wspólne fotografie – napastnik zresztą niczego nie ukrywa: - Każdy wie, że utrzymuję kontakt z prezydentem Erdoğanem, ale nie zajmuję się polityką. Lubię go i szanuję. Kiedy zdobywam bramki, wysyła mi gratulacje, a kiedy nie trafiam, pisze „nie przejmuj się, jeszcze trafisz”. Kiedy jednak zobaczyłem, jakie napięcie panuje między Francją a Turcją, postanowiłem nie mówić już o polityce. Nie mam nic przeciwko Francuzom, a wszelkie spory to sprawy państw. Antoine Michon w “Ouest France” wypomina Burakowi, że ten lubi spontanicznie przypominać o swojej przyjaźni z prezydentem: - Kiedy wrócił do Trabzonsporu, zapuścił brodę, a w klubowym czasopiśmie opowiadał, jak Erdoğan powiedział, że tak mu do twarzy i poradził się nie golić. [Z powodu tej relacji] Yilmaz zaczął dzielić społeczeństwo. Połowa ludzi go uwielbia, połowa nienawidzi.

– szczególnie w kontekście dążeń do dołączenia do Unii Europejskiej. Daghan Iraq dodaje na łamach dziennika: - Gra we Francji może pomóc jego relacjom z opinią publiczną. W ten sposób może budować poczucie dumy narodowej bez prowokowania kontrowersji. Burak Yilmaz powtarza, że chociaż lubi przydomek krala goli, nie chce kojarzyć się tylko z bramkami. To mu się z pewnością udaje. Czy to w politycznej zawierusze, czy w złożonych relacjach z kibicami stambulskich gigantów, czy w końcu w agresywnym stylu gry – każdy może znaleźć powód, żeby go znienawidzić. Albo pokochać, jak fani Lille, dla których na lata zostanie symbolem mistrzowskiego sezonu. Nawet gdyby włączyć do równania polityczne konteksty, dla nich tryumf tureckiego krala nad katarskim emirem to wciąż oczywiste zwycięstwo dobra nad złem.

Politolog jest jednak zdania, że z perspektywy politycznego sporu przenosiny do Lille były równie trafnym wyborem, jak pod względem sportowym – Yilmaz dystansuje się w ten sposób od prezydenta i bieżącej polityki: - Wyróżnianie się w Europie to dla Turków powód do dumy – wiadomość, która idzie w świat

| str. 06


LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

ZACIĄG

Z BOSFORU Turcy w Ligue 1 – kiedyś najwyżej ciekawostka, “conversation starter” w rozmowie z fanem francuskiej piłki. Wszystko zmienia trójka pisząca historię w Lille. Zeki Celik, Yusuf Yazici i Burak Yilmaz sprawili, że ich nazwiska jednym tchem wymieniają nie tylko rodacy, a cały piłkarski świat.

Autor BARTEK GABRYŚ twitter: @BartekGab

P

iłkarze znad Bosforu raczej rzadko stykali się z francuską piłką, a jeżeli już – najczęściej dlatego, że nad Sekwaną się urodzili. Większość przedstawicieli tej nacji stanowią bowiem wychowankowie francuskich klubów. Na historii tureckich dokonań w lidze francuskiej najmocniejsze piętno odcisnął Mevlut Erdinc. Najwięcej rozegranych spotkań, najwięcej goli, występy w kilku klubach, m.in. w Saint-Etienne, Rennes czy PSG ery przedkatarskiej - te wszystkie osiągnięcia należą do urodzonego w Saint-Claude napastnika. Innych mających za sobą znaczące kariery można policzyć na palcach jednej ręki. Atila Turan po wypromowaniu się w Grenoble ruszył w wojaże, później pograł jeszcze dla Reims i obecnie występuje w ojczyźnie. Fatih Atik miał kilka cennych momentów w Guingamp, zapisując na swoim koncie między innymi gola eliminującego Monaco z pamiętnego dla Bretończyków Pucharu Francji. Umut Bozok rozniósł w pył Ligue 2, a później nie potrafił się odnaleźć na najwyższym poziomie. I to właściwie tyle. Inni, na przykład Yusuf Sari czy Serdar Gurler, w turecko-francuskim serialu grali role co najwyżej epizodyczne. Ale wszystkich łączył wspomniany już fakt urodzenia nad Sekwaną. “Przybysze”, choć w mniejszości, też się oczywiście zdarzali. Jak na przykład Engin Verel, który z początkiem lat 80. występował

| str. 07

w dawnej Division 1. Ten ofensywnie usposobiony zawodnik spędził we Francji dwa sezony. Odkurzenie tutaj tej postaci jest o tyle na miejscu, że grał wówczas w Lille. Verel pewnie w największych snach nie przypuszczał, że prawie trzydzieści lat po nim jego rodacy będą trafiać do drużyny z północy rok po roku. A już na pewno nie zakładał, że tak jak on będą wiodącymi postaciami zespołu.

Człowiek z zaplecza Jako pierwszy w Lille pojawił się Zeki Çelik. Kariera prawego obrońcy nabrała błyskawicznego rozpędu. Najpierw debiut w seniorskiej kadrze Turcji, a następnie transfer do Ligue 1. A to wszystko z poziomu krajowego drugoligowca. Çelik przed przeprowadzką do Francji występował w ojczyźnie na drugim szczeblu rozgrywek, w Istanbulsporze. Taki transfer mógł szokować. Dopóki nie wziąć pod uwagę, że za transfer odpowiadał specjalizujący się w takich połowach dyrektor Luis Campos. Portugalczyk, aby obserwować zawodnika, wybierał się nawet pod granicę tureckosyryjską. I to w trakcie wojny. Analizując początki Çelika w Lille można było wykreślić ze słownika pojęcie “adaptacja”. Pochodzący z Bursy zawodnik nie kazał ani chwili czekać na dobre występy. Turek od razu zajął pole position na prawej stronie defensywy Lille i raz po raz mknął do przodu, napędzając ofensywne akcje “Dogów”. Ide-


LE BALLON MAGAZINE


LE BALLON MAGAZINE

alnie wkomponował się w tworzoną przez Christophe’a Galtiera drużynę. W wieku ledwie 21 lat wyróżniał się już dużą dojrzałością. Zdając sobie sprawę z walorów w grze w ataku nie zaniedbywał spraw defensywnych, umiejętnie dozując swoje zapędy. Campos po tym ze wszech miar udanym transferze poczuł, że w Turcji naprawdę warto szukać ciekawych zawodników. Oto więc na horyzoncie pojawił się kolejny perspektywiczny zawodnik znad Bosforu, który podobnie jak Zeki Çelik doczekał się szybkiego debiutu w seniorskiej reprezentacji. Również nie był graczem elitarnego w tureckiej mierze klubu, choć tym razem już na pierwszym poziomie rozgrywek.

Wielkie nadzieje i falstart Yusuf Yazici na swoją szansę w Trabzonsporze musiał trochę poczekać. Nie od razu widziano w nim świetnego piłkarza, ale kiedy już pojawił się w pierwszym składzie na dłużej, przekonał o swoim potencjale. Awansował do miana największej gwiazdy swojego zespołu, który dzielnie walczył w tureckiej czołówce. Oczywiście wraz z dobrymi występami pojawiło się zainteresowanie zagranicznych klubów. Zamieszanie wyraźnie odbiło się na formie wychowanka Trabzonu. Yazici w swoim ostatnim sezonie dla klubu uzyskał dorobek raptem czterech goli i trzech asyst. Mało, jak na kogoś kreowanego na jedną z gwiazd tureckiej piłki, mającej zrobić wielką karierę za granicą.

| str. 09

Lille to jednak nie przeraziło. Dostrzegając ogromne możliwości Yaziciego, LOSC wyłożyło za usługi pomocnika 17,5 miliona euro. Ten początkowo miał duże problemy z przystosowaniem do fizycznej natury Ligue 1. A kiedy pod koniec 2019 roku wydawało się, że “coś przeskoczyło” i znalazł rytm, zerwał więzadła w prawym kolanie. Wcześniejsze zakończenie sezonu tylko potwierdziło, że Yazici prędko na boisko nie wróci, ale dało mu też jeszcze więcej czasu na leczenie. Ogólne wrażenie było jednak niezbyt pozytywne – Turek w poprzednim numerze magazynu znalazł się zresztą na liście transferowych “flopów”. Powrót do składu przebiegał stopniowo. Najpierw epizodyczne występy, później mecze w pierwszym składzie w coraz to większym wymiarze czasowym. Wydawało się, że Yazici już odzyskuje wigor i wreszcie będzie mógł pokazać pełnię swoich możliwości. Ale nic bardziej mylnego - do głosu ponownie doszły problemy zdrowotne. Nie powstrzymał go nawet koronawirus, z którym zawodnik zmagał się aż dwukrotnie. Poważniejsza okazała się odniesiona w meczu przeciwko Bordeaux kontuzja stopy, po której Yazici stracił miejsce w wyjściowej jedenastce i do niej nie wrócił. I to wszystko w momencie, gdy urodzony w Trabzonie piłkarz zaczął się wyraźnie rozkręcać. Jednak jego występy pokazały, że wreszcie przystosował się do francuskiej gry i w kolejnym sezonie może wystrzelić na dobre.


LE BALLON MAGAZINE

Talia skompletowana Turecki tercet został “domknięty” w 2020 roku. W Lille pojawiła się spora wyrwa w ataku, wymagająca jak najszybszego załatania. Do Napoli za spore pieniądze odszedł bowiem Victor Osimhen, a do - nomen omen - ligi tureckiej przeszedł Loic Rémy. To właśnie transfer tego drugiego stał się powodem wzmożonych poszukiwań nowego napastnika. Luis Campos buduje drużyny w taki sposób, by równomiernie rozłożyć akcenty między młodszymi i starszymi zawodnikami. Rola doświadczonego snajpera po odejściu Rémy’ego była więc nieobsadzona. Wtedy Campos dobrał do talii nową kartę – zgrany joker miał niebawem okazać się asem.

Nie zaglądaj w metrykę To iście królewskie rozdanie stopniem niespodziewania dorównało hiszpańskiej inkwizycji. Owszem, klasa tureckiego napastnika była powszechnie znana, ale nie przypuszczano, że Yilmaz będąc bliżej końca kariery niż jego początku porwie się jeszcze na europejską przygodę. Kiedy jednak na światło dzienne zaczęły wychodzić kulisy tego transferu, można było stwierdzić, że obie strony po prostu były sobie pisane. Turek chciał jeszcze spróbować swoich sił w nowym otoczeniu, a Lille nadawało się do tego idealnie. Jak Campos, tak i Galtier chcieli doświadczonego, ogranego w bojach napastnika, a Yilmaz należycie spełniał te warunki. Do tego mając w drużynie rodaków nie musiał martwić się o aklimatyzację. Szczególnie podkreślano jego

zgranie z wracającym do zdrowia Yazicim, z którym urodzony w Antalyi napastnik występował przez rok w Trabzonsporze. A dla młodszego z tej dwójki sezon 2017/18 był przecież najlepszy w karierze. Oglądając poczynania Lille w tym sezonie nietrudno zauważyć, że Yilmaz jest bezsprzecznie kluczowym zawodnikiem “Dogów”. Walczy za trzech, rozstawia rywali po kątach. Na boisku jest stale wybuchającym wulkanem energii. Trzydziestopięcioletnich piłkarzy zazwyczaj odsyła się na oddział geriatrii, tymczasem Turek swą werwą zawstydza młodszych. A to, że prowadzi on Lille do mistrzostwa w swoim pierwszym sezonie w klubie, jest już czymś zupełnie niemieszczącym się we wszelkich wyobrażeniach. Wygląda na to, że Burak był brakującym elementem nie tylko tureckiej trójcy, ale też “tercetu doświadczonych” w drużynie z północy. W obronie José Fonte, w środku pola Benjamin André – w ataku brakowało podobnej, doświadczonej osobowości, która na swoich barkach poniesie zespół. Jak zrozumieć fenomen Yilmaza? Wystarczy przypomnieć sobie jego niektóre występy z tego sezonu. Trudny mecz z Monaco? “Kral” zaatakował niczym taran, a później wyłożył piłkę Yusufowi Yaziciemu, który dał jakże ważną wygraną. Możliwa strata punktów z Montpellier? Wejście smoka i zwycięski gol. Męczarnie ze słabiutkim Nimes? Bramka warta trzy punkty. Starcie z Metz? Jeden z najsłabszych meczów Lille w sezonie i przesądzenie o wygranej do spółki z Çelikiem. A popis z Lyonem to już występ, który zapisze się w kronikach. Może i Yilmaz nie nawiązuje do osiągnięć strzeleck-

| str. 10


LE BALLON MAGAZINE

ich z ligi tureckiej, ale jego maestria tkwi w czym innym. Nigdy nie wiadomo, kiedy i jak zaatakuje przeciwnika. Czy będzie to strzał, podanie, czy po prostu pressing - Yilmaz tworzy nieustanne zagrożenie.

Co dalej? To pytanie, które zadają sobie pytanie nie tylko sympatycy LOSC, ale i całej ligi francuskiej. Powszechnie przecież wiadomo, że żywotność wszelkich duetów czy tercetów jest w piłce ograniczona. Najszybciej swoją sytuację wyjaśnił ten przybyły jako ostatni. Burak Yilmaz potwierdził, że bez względu na to, jak zakończy się sezon i jak rozwiąże się sytuacja trenersko-kadrowa, zostanie w LOSC. Yazici wciąż jeszcze nie pokazał wszystkiego, co potrafi, ale przy możliwych odejściach z klubu Turek mógłby dostawać więcej szans w pierwszym składzie. To jednak nastawiłoby sezon 2021/22 jako czas prawdy dla wychowanka Trabzonsporu. Najpoważniejszym kandydatem do opuszczenia ekipy z północy i zarazem rozbicia tureckiej trójcy jest więc Zeki Celik. Ofensywnie usposobionym defensorem interesują się przede wszystkim kluby angielskie, ale innego kierunku też nie można wykluczyć. W końcu boczni obrońcy we współczesnym futbolu są na wagę złota. Nikt nie wie, jaki będzie finał tej historii. W Turcji, Lille i na całym świecie pewnie nawet nie zaprzątają tym sobie myśli. Jak w klasyku - co mecz siadają jak do telenoweli i żyją życiem zastępczym, które ma więcej zwrotów akcji niż opowieści o tureckich monarchach i porywa bardziej niż piosenki Tarkana. A jeszcze trzy lata wcześniej nic nie zapowiadało tego, że na północy Francji będzie można poczuć oddech Bosforu.

| str. 11


LE BALLON MAGAZINE

| str. 10


DÉJÀ VU PSG

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

DÉJÀ VU Autor ERYK DELINGER twitter: @E_Delinger

A

ngielski finał LM okazał się równocześnie paryskim wyrzutem sumienia. Choć stwierdzenie “to mogliśmy być my” na widok starcia byłego trenera PSG z niedawnym ich pogromcą byłoby nadużyciem, obrazek ten idealnie podsumowuje klęskę jaką okazał się ten sezon. I daje pole do stawiania pytania “co by było gdyby?” w najróżniejszych konfiguracjach. Dekada katarskich rządów w PSG przyzwyczaiła, że o klubie nie sposób mówić ograniczając się do tego, co boiskowe. Tym razem wydarzeniem definiującym sezon została bożonarodzeniowa dymisja Thomasa Tuchel. Niemiec błyskawicznie odnalazł się w Londynie i dotarł z Chelsea tam, gdzie przed rokiem zaprowadził paryżan. A Nasserowi Al-Khelaifiemu

| str. 13

i Leonardo zostało gdybanie.

Przyśpieszony wyrok Ostatecznie Leonardo tylko przyśpieszył nieuniknione – relacje z Tuchelem od miesięcy były chłodne i Brazylijczyk wyraźnie szukał pretekstu do rozstania. Jedną z kości niezgody miało być zaniechanie przedłużenia umowy z Thiago Silvą, z którym niemiecki trener znów połączył siły ledwie pół roku później. Jesienią gra i wyniki nieco odbiegały od paryskich standardów – co swoją drogą pozwalało poprzeć punkt widzenia dyrektora – a każde, choćby drobne potknięcie skutkowało serią artykułów z listą potencjalnych następców szkoleniowca, krążących we wszystkich istotnych mediach w kraju. Pierwszy raz dyrektor sportowy PSG


DÉJÀ VU PSG

LE BALLON MAGAZINE

Foto : IFRANCJA.FR

miał poważnie naciskać na zwolnienie trenera w październiku. Wtedy także w doniesieniach przewijało się nazwisko Mauricio Pochettino, a towarzyszyli mu również Max Allegri, Thiago Motta i Laurent Blanc. Dwie ostatnie propozycje pokazują, jak niewielkie pole manewru miał Paryż – i jak bardzo Leonardo chciał się pozbyć Tuchela. A skoro tak, skrócenie kadencji Niemca, żeby nie stracić szans na Pochettino, wydaje się mimo wszystko rozsądnym zagraniem.

Wszystko jedno? Tyle tylko, że krótkoterminowo decyzja się nie obroniła. W ostatnich miesiącach pracy Tuchela zespół rzeczywiście nieco się zaciął, a płynność i elastyczność, które paryżanie wypracowali w poprzednim sezonie, dawały o sobie znać coraz rzadziej, ale bożonarodzeniowa wolta nie przyniosła w tym względzie radykalnych zmian. Dało się wprawdzie zauważyć, że nowy

szkoleniowiec rozkłada akcenty inaczej – ofensywni liderzy dostali nowe role, a drużyna przybrała na agresji i zaczęła się w większym stopniu niż wcześniej dostosowywać do rywali – ale na wierzch wciąż wyzierały podobne niedoskonałości. Niektóre wręcz przybrały na sile: wydaje się, że w drugiej części sezonu PSG częściej przytrafiały się nijakie, frustrujące występy w pozornie rutynowych ligowych meczach. Tabela i wyniki nie pozwalają obarczyć któregoś ze szkoleniowców większą winą o przegrane mistrzostwo. Obydwaj zgubili bowiem punkty po 6 razy, przegrywając po czterykroć. W PSG wszelkie decyzje zapadają jednak z myślą nie o lidze, a o Europie. Na tym polu Pochettino poniekąd wypełnił zadanie – pozwolił paryżanom wziąć odwet na Barcelonie i odprawił z kwitkiem obrońców tytułu, a spotkania te były prawdopodobnie najlepszymi partiami rozegranymi jak dotąd za jego kadencji.

Przegrany dwumecz z Manchesterem City kładzie się jednak na tych obiecujących osiągnięciach cieniem. Trudno przesadnie krytykować za porażkę z tak silnym rywalem, ale sposób, w jaki PSG skapitulowało w obu meczach, i jak w obliczu klęski “popisało się” najgorszymi cechami z jakich słyną ekipy Pochettino, zostawił spory niesmak. Wygnany przez Leonardo Thomas Tuchel może się za to pochwalić dwoma finałami LM w dwa lata – pierwsze półrocze jego następcy jedynie podkreśliło wagę zasług Niemca, choć na podstawie zeszłorocznej drogi do finału trudno mieć pewność, że w tegorocznych warunkach poprawiłby rezultaty wypracowane przez Argentyńczyka.

Szydercze zwierciadło Chociaż gdybanie nie prowadzi do odkrywczych

| str. 14


DÉJÀ VU PSG

LE BALLON MAGAZINE

ani jednoznacznie obciążających wniosków, po letniej przerwie Pochettino musi szybko odcisnąć na drużynie bardziej wyraźny ślad. I najlepiej dołożyć do tego namacalny sukces. Z uwagi na dawne, piłkarskie zasługi rozciąga się nad nim być może szerszy parasol ochronny niż nad poprzednim trenerem, ale tylko konkretne, pozytywne efekty pracy mogą sprawić, że jego zatrudnienie będzie czymś więcej niż bolesnym déjà vu sprzed 9 lat. Kiedy PSG poprzednio oddawało mistrzowską koronę biedniejszemu zespołowi, na który nikt nie ośmieliłby się stawiać, Leonardo także złamał tabu francuskiej piłki i zdymisjonował trenera w trakcie sezonu – Antoine’a Kombouare zastąpił Carlo Ancelotti, ale Włoch nie zdołał utrzymać wywalczonej przez poprzednika pozycji lidera i sensacyjnym mistrzem zostało Montpellier. Obie sytuacje wprawdzie sporo różni – zatrudnienie Ancelottiego miało ogromną symboliczną wagę dla klubu, który dopiero anonsował swoje wejście na największą scenę – ale Nasser Al-Khelaifi musi mieć nadzieję, że koniec końców znajdą podobne rozstrzygnięcie: długofalowy zysk przyćmi początkowy, pozorny nonsens przewrotu przeprowadzonego w trakcie rozgrywek. Tak czy inaczej, we wspominkach zastąpienie Tuchela przez Pochettino już zawsze będzie częścią opowieści o mistrzowskim roku Lille – tak jak ma to miejsce z Montpellier, Kombouaré i Ancelottim.

Foto : IFRANCJA.FR

| str. 15


DÉJÀ VU PSG

LE BALLON MAGAZINE

| str. 16


LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

XI SEZONU Wyrównany, ekscytujący sezon z aż czwórką walczących niemal do końca pretendentów do tytułu sprawił, że wybór jedenastki najlepszej jedenastki okazał się wyjątkowo trudny. Najciekawsza rywalizacja od lat sprawiła też, że grono wybrańców niemal zupełnie zdominowali piłkarze czołowego kwartetu.

Autor ERYK DELINGER twitter: @E_Delinger

Mike Maignan

– Niekwestionowany lider ligi pod względem liczby czystych kont (21, o 5 więcej od drugiego Keylora Navasa). Jego zespół bardziej niż rywale w walce o mistrzostwo polegał na zwartych tyłach, toteż solowe popisy Maignana – także w największych meczach – były w drodze po tytuł nie do przecenienia.

Jonathan Clauss – 28-letni debiutant na najwyższym szczeblu rozgrywek przyćmił wszystkich konkurentów wśród prawych obrońców i wahadłowych. Pozyskany przed sezonem z 2. Bundesligi, niespodziewanie wyrósł na jednego z najrówniej grających zawodników całej ligi. Niemała w tym zasługa systemu Francka Haisego, dającego Claussowi pełnię swobody do wykazania się wszystkim, co najlepsze – jednak nawet biorąc pod uwagę sprzyjające warunki, jego stabilna, okraszona liczbami (3 gole, 6 asyst) forma, napędzająca sensacyjny marsz beniaminka do czołowej ósemki ligi, zasługuje na najwyższe uznanie. Marquinhos – Laurkę pod jego nazwiskiem można by równie dobrze co roku kopiować z poprzedniego wydania magazynu. Bez względu na to, co próbowaliby wdrożyć kolejni trenerzy i przez jakie turbulencje przechodziłby Paryż, Brazylijczyk pozostaje opoką zespołu. Niezawodna gra w obronie, nos do ważnych goli, taktyczna elastyczność, a do tego zdolności przywódcze, jakich próżno szukać u kogokolwiek innego w tej ekipie – Marquinhos w pełni przejął rolę Thiago Silvy i jeszcze dołożył niemały naddatek. Sven Botman – Z marszu zastąpił Gabriela Maglhaesa, który zajmował miejsce w podobnym zestawieniu przed rokiem. Szybko znalazł nić porozumienia z niezniszczalnym Jose Fonté i stworzył

| str. 17

z nim najlepszy duet stoperów tego sezonu. Holender od pierwszych występów robił wrażenie zdolnością czytania gry, świetnym wykorzystywaniem swojej potężnej budowy (próżno szukać w Ligue 1 obrońcy bardziej dominującego w powietrzu), ale też ponadprzeciętnym panowaniem nad piłką i umiejętną grą po ziemi – jego penetrujące podania były cennym atutem Lille w konstruowaniu akcji.

Reinildo – Zaczynał sezon jako równorzędny rywal Domagoja Bradaricia i docelowy zmiennik młodszego kolegi, zaś zakończył – jako zdecydowanie najlepszy lewy obrońca ligi. W ciągu roku zrobił olbrzymie postępy: uzupełnił agresywny styl gry o pierwiastek dyscypliny, którego początkowo brakowało i jemu, i chorwackiemu konkurentowi. Dynamiczną ofensywną grą wyróżniał się już wcześniej, zaś wypracowanie większej równowagi uczyniło z niego bezcenny element układanki Galtiera – pod koniec rozgrywek trener był gotów zaryzykować zdrowiem piłkarza, byle tylko jak najszybciej mieć go z powrotem do dyspozycji. Aurelién Tchouaméni – Zakup Tchouameniego w połowie poprzedniego sezonu okazał się pierwszym krokiem Monaco na drodze do wyjścia z marazmu. Na takiego zawodnika (a raczej na takich dwóch, jak on i Youssouf Fofana) księstwo czekało od czasu demontażu duetu Fabinho-Bakayoko. Świetnie zbudowany 21-latek wymiennie funkcjonuje w rolach defensywnego pomocnika i box-to-box. Bez względu na to, czy akurat musi się popisać bezbłędnym ustawieniem, czy narzucić agresywny pressing albo pociągnąć grę dryblingiem – niemal zawsze przykuwa uwagę. Zdarzają mu się kiepskie, pochopne decyzje – zwłaszcza gdy grasuje głęboko na


LE BALLON SEZON 2020/21


LE BALLON MAGAZINE

połowie rywali – ale to właściwie jego jedyna wyraźna słabość. W dużej mierze to jego gra napędziła ekipę Kovaca do walki o tytuł.

Lucas Paqueta – Zjawił się jako piłkarz “do odbudowania”. Nie brakowało nawet pytań, czy w świetle pozostania Houssema Aouara w klubie nie będzie się musiał zadowolić rolą zmiennika. Szybko rozwiał wątpliwości i przejął rolę najbardziej ekscytującego pomocnika w ekipie OL. Agresywne odbiory, znakomite utrzymywanie się przy piłce, błyskotliwe zagrania w ostatniej tercji boiska – pełen serwis. Lyonowi, dotąd zmuszonemu wybierać między zadziornym, ale mniej nieprzewidywalnym Caqueretem a piekielnie uzdolnionym, ale skłonnym do “pasażerowania” w trakcie meczu Aouarem, brakowało w drugiej linii takiego spoiwa. Kylian Mbappé – Po sezonie, który na żadnym froncie nie rozwinął się jak należy, jemu jednemu paryscy kibice nie mogą zarzucić niczego. Niezależnie, czy wystawiany bliżej linii bocznej, czy w centrum boiska – po prostu robił swoje. Tylko raz zdarzyła mu się passa 3 spotkań bez strzelonego gola – zazwyczaj trafiał do siatki najdalej co drugie spotkanie. Można zaryzykować tezę, że PSG uzależniło się od niego wręcz zbyt mocno: jeżeli w starciu z czołówką (Lille, Lyon, Monaco) Kylian nie zdobywał bramki, Paryż nie wygrywał.

Wissam Ben Yedder – Podpora ofensywy Monaco. Nie musiał dźwigać strzeleckich obowiązków w pojedynkę – Kevin Volland dotrzymywał mu kroku przez całą kampanię – ale to Wissam był sercem przedniej formacji. Bez jego wizji i sprytu absorbujących uwagę przeciwników koledzy nie dochodziliby do głosu równie łatwo. Sprawdził się też jako lider, w czym można go już bez zawahania porównywać do niegdysiejszego napastnika i kapitana ASM, Radamela Falcao. Memphis Depay – Piąty i prawdopodobnie ostatni sezon Depaya we Francji okazał się najlepszym. Zdarzały się lata, kiedy bywał słusznie krytykowany za nierówną formę – przeplatał fenomenalne zrywy długimi okresami frustrującej nijakości. Nie tym razem: przestoje właściwie mu się nie zdarzały, a regularnych goli i asyst nie przysłaniały boiskowe dąsy ani przechodzenie “obok” gry. Tylko brak skuteczności w starciach ze ścisłą czołówką dyskredytuje go jako kandydata do miana piłkarza sezonu. Burak Yilmaz – Sensacja w sensacji. Sprowadzony za darmo 35-latek miał być uzupełnieniem młodego ataku LOSC, a okazał się kluczowym ogniwem mistrzowskiej ekipy – jej najważniejszym punktem zaczepienia w ofensywie. Podrywał Lille | str. 19

do walki w najtrudniejszych momentach – kiedy drużyna się zacinała, brakowało jej sił i potrzeba było gola “znikąd”, weteran stawał na wysokości zadania. Służył też za wzór mniej doświadczonym: wściekłymi szarżami i desperackimi sprintami w ostatnich minutach meczów zawstydzał dekadę młodszych kolegów. Ta determinacja udzieliła się całemu zespołowi: zwycięska drużyna sezonu 2020/21 miała twarz Yilmaza.

Christophe Galtier – Choć rywalizacja o mistrzostwo była piekielnie zacięta, zwycięzca w tej kategorii jest oczywisty. Na papierze wszyscy trzej główni rywale mieli mocniejsze argumenty, ale Galtier - nie po raz pierwszy - pokazał innym, jak stworzyć naprawdę spójny zespół przy mniejszym nakładzie środków. Rozwinął młodych piłkarzy i wycisnął maksimum z solidnych graczy u schyłku karier. Jeżeli zgodnie z plotkami opuści Lille, można będzie bez wahania stwierdzić, że demontaż zwycięskiej ekipy rozpoczyna się od najmocniejszego elementu.


LE BALLON MAGAZINE

Foto : IFRANCJA.FR

| str. 16


CAMAVINGA: ZŁOTE DZIECKO FRANCUSKIEGO FUTBOLU

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

LONGORIA PROJECT Autor MICHAŁ BOJANOWSKI twitter: @Bojanowski33

Miało być marsylskie Hollywood, a skończyło się na objazdowym cyrku. Choć Champions Project firmowany przez Jacquesa-Henri Eyrauda finalnie dał kwalifikację do Ligi Mistrzów, zdarzyło się to tylko raz i wojaże w Europie zakończyły się pobiciem rekordu w liczbie kolejnych porażek w elitarnych rozgrywkach. Wpływy Eyrauda w OM poszły z dymem jak drzewo przed ośrodkiem treningowym La Commanderie, a przyszłość Olympique Marsylia związana jest z Pablo Longorią, człowiekiem od zadań specjalnych.

| str. 21


CAMAVINGA: ZŁOTE DZIECKO FRANCUSKIEGO FUTBOLU

LE BALLON MAGAZINE

Ogniem i mieczem Od połowy grudnia szczęśliwe wyszarpywanie zwycięstw się skończyło. Za tragiczną grą szły tragiczne wyniki. Ciśnienie wśród kibiców rosło, a że nie mogli się wyszaleć na stadionie, to słowa dezaprobaty względem zawodników, a głównie wobec prezesa klubu Jacquesa-Henri Eyrauda przenieśli na transparenty, które tydzień w tydzień rozwieszane były w bardziej widocznych miejscach miasta. Eyraud zamiast dążyć do zażegnania konfliktu, dolał oliwy do ognia, udzielając wywiadu, który tylko rozsierdził fanów. Powiedział w nim między innymi, że gdy przychodził do Olympique Marsylia, był “zniesmaczony” faktem, że większość pracowników klubu to na co dzień kibice OM. Miało to jego zdaniem obniżać efektywność ich pracy po porażkach. Dlatego też rozpoczął akcję korporatyzacji, w wyniku której m.in. bardzo popularny wśród kibiców kanał OM TV po 20 latach działania został zamknięty – nie miało to nic wspólnego z finansami.

O

bejmując w sierpniu 2020 rolę dyrektora sportowego po Andonim Zubizarrecie, Longoria miał piekielnie trudne zadanie – sprostać nieprzystającym do realiów oczekiwaniom kibiców i trenera, który od czasu odejścia poprzedniego dyrektora w maju, na wszystko kręcił nosem, a myślami był daleko od Marsylii. Z budżetem transferowym niższym od beniaminków z Lorient i Lens nie jest łatwo budować kadrę na Ligę Mistrzów. Wypożyczenia Balerdiego, Cuisance’a czy ściągnięcie perspektywicznego Luisa Henrique jawiły się jako całkiem sprytne zagrania zaledwie 34-letniego dyrektora. Do czasu boiskowej weryfikacji.

Liga Wstydu W poprzednim sezonie Andre Villas-Boas zbierał pochwały za wyciśnięcie ze słabiutkiej kadry maksimum – wywalczył wicemistrzostwo Francji i pierwszy raz od siedmiu lat OM zakwalifikowało się do Ligi Mistrzów. Dodatkowo odbudował kilku piłkarzy (Payet, Sarr, nawet Strootman), a kolejni wyrośli przy jego boku na klasowych zawodników (Kamara, Sanson). Zachwycała również jego elokwencja, stoicki spokój – ujmował jako człowiek i trener. Tąpnięciem w relacjach AVB-OM było odejście Zubizaretty, który przekonał Portugalczyka do przyjścia. Mimo że od tego momentu status związku został ustawiony jako “to skomplikowane”, sportowy projekt do startu aktualnych rozgrywek miał się dobrze.

Beczka prochu eksplodowała pod koniec stycznia – kilka dni po porażce z Nimes, które w ośmiu poprzednich meczach wywalczyło zaledwie punkt. Przed kolejnym starciem ligowym z Rennes horda kibiców OM ruszyła na ośrodek treningowy w La Commanderie. Bilans: spalone drzewo, sforsowana brama i powybijane szyby w kilku budynkach. Obrazki z tego najazdu przemawiały do wyobraźni bardziej niż faktyczne skutki, ale wyraźnie pokazały, że Marsylii potrzeba zmian. Kibice i prezes byli w pełni pochłonięci konfliktem. Tymczasem Pablo Longoria w zaciszu gabinetu dopinał transfer, o którym nikt nawet nie marzył. Do Olympique Marsylia na półtora roku został wypożyczony Arkadiusz Milik, szukający jak tlenu regularnej gry. Polak podkreślał, że to ogromne zaangażowanie dyrektora sportowego przekonało go do przybycia, ale mimo sprzyjających okoliczności wydawało się, że ściągnięcie tej klasy napastnika jest poza zasięgiem finansowym OM. Okładki L’Equipe z podobizną Milika, ogromne zainteresowanie polskich i światowych mediów – bezsprzecznie do Marsylii przybyła gwiazda, jakiej fani wyczekiwali.

Początek sezonu nie zachwycał, szczególnie jeśli chodzi o styl gry, ale regularnie zdobywane punkty przeciwko najmocniejszym w Ligue 1 podtrzymywały nadzieje, że wszystko idzie w zamierzonym kierunku. Ta ułuda trwałaby jeszcze dobrych kilka miesięcy gdyby nie rozgrywki Ligi Mistrzów. W nich Marsylia dokonała historycznej rzeczy: wywalczyła fotel lidera w serii kolejnych porażek (13!) w fazie grupowej. Miała być walka z FC Porto o wyjście, a skończyło się na oglądaniu pleców byłej gwiazdy Stade Velodrome Mathieu Valbueny, o którym wielu marsylczyków zdążyło pewnie zapomnieć. Z czasem pojawiały się kolejne rysy na wizerunku szkoleniowca, jak wypowiedzi na konferencji o “gównianym” stylu gry, czy wywiad dla portugalskiej gazety “O Jogo”, w którym porównywał Marsylię do tonącego statku. Dodatkowo nabytki Longorii okazały się zupełnie nietrafione – Balerdi zaliczył kompromitujące starcia w Lidze Mistrzów, z Cuisancem OM wyglądało, jakby grało w osłabieniu, a Luis Henrique, który miał być snajperem, okazał się kolejnym bezproduktywnym skrzydłowym. Mimo miejsca czołówce tabeli Ligue 1 sam Villas-Boas mówił, że jego przygoda z francuskim klubem skończy się po sezonie. Mylił się.

| str. 22


LE BALLON MAGAZINE

Dantejskie sceny, które toczyły się równocześnie wokół klubu, nie były dobrym prognostykiem dla planu harmonijnego wprowadzania nowego napastnika do drużyny. Zapewne nie pomogła też nagła dymisja szkoleniowca, do której doszło kilka dni po zdarzeniu w ośrodku treningowym. Choć Andre-Villas Boas pretekstu szukał od dawna i mentalnie niewiele już go łączyło z klubem, granica została przekroczona, gdy bez jego zgody, nawet go nie informując, do klubu sprowadzono Oliviera Ntchama. W trakcie konferencji przed meczem z Lens AVB zaatakował kierownictwo klubu za działanie za jego plecami i złożył dymisję. Burdy kibiców, szalone transfery i chaos w gabinetach – niesławny Bernard Tapie z pewnością był dumny.

Szaleniec w Marsylii Przez kolejny miesiąc zespół prowadził szef akademii Nasser Larguet. Poczciwy starszy mężczyzna nie przystawał do klubowego anturażu. Funkcję pierwszego trenera przejął na chwilę, do momentu wyboru docelowego szkoleniowca. W międzyczasie spełniły się najskrytsze marzenia kibiców: Jacques-Henri Eyraud został zdetronizowany, a jego miejsce zajął Pablo Longoria. Sprawując dwie najważniejsze funkcje w klubie – dyrektora sportowego i prezesa – Hiszpan miał pełnię władzy i dopinał kolejny zaskakujący transfer. Trenerem Marsylii został Jorge Sampaoli. Ożyły wspomnienia sprzed 5 lat, gdy w klubie był Marcelo Bielsa – ostatni bezgranicznie kochany przez trybuny szkoleniowiec OM. Bezkompromisowy, nastawiony na ultraofensywny styl gry Sampaoli miał odmienić oblicze bezpłciowej Marsyli. Od debiutu z Rennes widać było zupełnie inną wizję. Nie bał się ustawienia z 3 stoperami i dwoma wahadłowymi – nawet jeśli z braku alternatywy tym wahadłowym miał być Yuto Nagatomo. Zmiany wprowadzone przez Argentyńczyka wyraźnie ożywiły Olimpijczyków, a u niektórych wpłynęły nawet na przyśpieszenie metabolizmu: Dimitri Payet zrzucił 7 kg i w końcówce sezonu nawiązał do najlepszych lat, regularnie strzelając i asystując. Skreślany przez wielu Luis Henrique okazał się skutecznym dżokerem, a z czasem wszedł w miejsce Nagatomo na lewym wahadle. Od przyjścia Sampaolego nawet na minutę na boisko nie wszedł konsekwentnie zawodzący Valere Germain, a rola Dario Benedetto ograniczyła się do bycia zmiennikiem Milika w ostatnim kwadransie. Także Polak odnalazł się nie tylko w samym mieście – cała Polska zazdrości mu widoków z domu, którymi dzieli się szczodrze w swoich social mediach – ale również w zespole, gdzie zaspokaja tęsknotę kibiców za dawno niewidzianym klasowym napastnikiem. Kolejne tygodnie potwierdziły dobrą dyspozycję OM pod wodzą Sampaolego – tylko 2 porażki w 11 meczach i piąta pozycja na koniec sezonu dały kwalifikację do Ligi Europy.

Letnia przebudowa Pierwsze poczynania transferowe Pablo Longorii nie były owocne. Szybko zweryfikowani Leonardo Balerdi i Michael Cuisance na szczęście są tylko wypożyczeni, więc po sezonie przestaną ciążyć kadrze. To samo tyczy się Ntchama, sprowadzonego, jak się dziś wydaje, wyłącznie w celu wykurzenia Andre Villasa-Boasa, co i tak trzeba traktować jako zasługę. Pozostali dwaj wypożyczeni zawodnicy Pol Lirola i Arkadiusz Milik wprowadzili dużo jakości i oczekuje się, że ich przygoda z Olympique Marsylia będzie trwała dłużej. Pozostanie Polaka nie jest pewne, choć Pablo Longoria na każdym kroku podkreśla, że to OM kontroluje sytuację kontraktową Milika i nic się nie wydarzy bez ich zgody. Początkowo reprezentant Biało-Czerwonych otwarcie mówił o Marsylii jako miejscu, gdzie chce się tylko odbudować przed wyruszeniem na podbój większych klubów. Im bliżej jednak otwarcia okienka transferowego, tym więcej informacji, że pozostanie na południu Francji. OM gwarantuje mu regularną grę, wysokie zarobki i miano gwiazdy drużyny – być może piłkarz dojdzie więc do wniosku, że trawa nie zawsze jest bardziej zielo-

| str. 23

CAMAVINGA: ZŁOTE DZIECKO FRANCUSKIEGO FUTBOLU

na po drugiej stronie płotu. Najgłośniejszym pewnym już odejściem jest transfer Floriana Thauvina do Meksyku, śladami byłego napastnika Olympique, Andre-Pierre Gignaca. Niczego nie ujmując tamtejszym rozgrywkom, można było oczekiwać, że 27-letni skrzydłowy o takich umiejętnościach podejmie rękawicę w silniejszym europejskim klubie – z tej perspektywy można uznać, że poszedł na łatwiznę, wybierając szansę na miano lokalnego bohatera zamiast sportowego wyzwania. Ogromną niespodzianką i majstersztykiem Longorii było przedłużenie wygasającego kontraktu z Jordanem Amavim. Lewy obrońca, który jawnie unikał gry i od grudnia pozostawał poza składem, po podpisaniu umowy magicznie ozdrowiał. Wygląda na to, że zakończy się więc nieudany eksperyment z leciwym Nagatomo. Dodatkowo z klubem pożegnają się: Yohann Pele, Hiroki Sakai, Saif-Eddine Khaoui, Christopher Rocchia, Valere Germain. Szykuje się także sprzedaż Duje Calety-Cara, Boubacara Kamary, Nemanji Radonjicia i Kevina Strootmana (obaj wrócą latem z wypożyczeń). Tym samym Marsylia będzie zmuszona kompletować pierwszy zespół niemal od zera. Nie bez przyczyny Longoria dostał całą władzę – wywalczył już w Marsylii renomę człowieka, którego kontakty i menedżerski spryt mogą pozwolić na zakontraktowanie w tak krótkim czasie kompletu nowych zawodników. “Longoria Project” ruszył więc pełną parą. Biorąc pod uwagę finanse i kadrę trzeba przyznać, że zajęta w tym roku 5. pozycja to szczyt możliwości OM. Ogrom zmian, z którymi musi zmierzyć się prezes, nie daje większych nadziei, żeby w kolejnym sezonie ten stan uległ zmianie. Pablo Longoria, marsylski mąż opatrznościowy, musiałby znów dokonać niemożliwego.


CAMAVINGA: ZŁOTE DZIECKO FRANCUSKIEGO FUTBOLU

LE BALLON MAGAZINE

| str. 24


KOLEJNY STRACONY SEZON LYONU

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

HASTA LUEGO COACH GARCIA!

Prowadzenie na półmetku. Brak europejskich pucharów wiążących się z rozgrywaniem meczów w środku tygodnia w wymagającym, pandemicznym sezonie z wieloma kontuzjami. Najsłabsze PSG od lat. Remis AS Monaco z Angers w ostatniej kolejce, który oznaczał, że do miejsca premiowanego awansem do Ligi Mistrzów wystarczy zwycięstwo z grającym o poprawę nastroju OGC Nice. Lyon miał w tym roku wszystko, żeby realnie powalczyć o mistrzostwo kraju. Okazało się jednak, że nie wystarczyło to nawet na podium.

Autor BŁAŻEJ JACHIMSKI twitter: @blazejjachimski

| str. 25


KOLEJNY STRACONY SEZON LYONU

LE BALLON MAGAZINE

Lille był graczem najwyższej klasy i nikt jeszcze nie zamierzał go skreślać i Jean Lucas, który w kilku występach pokazywał, że ma potencjał. W skład tej formacji wchodził również Jeff Reine-Adélaïde, który zapowiadał się bardzo obiecująco, jednak po jego zaskakujących lamentach w mediach o braku możliwości odnalezienia szczęścia w barwach Lyonu oddano go natychmiast do Nicei. Trudno było zrozumieć decyzje o wzmocnieniu akurat środka pola piłkarzem, którego ściągnięcie zobowiązuje do wyłożenia niebagatelnej kwoty 20 milionów euro. Wśród kibiców panowało dość zrozumiałe poczucie, że Paquetá nie jest zawodnikiem całkowicie niezbędnym i pieniądze przeznaczone na jego transfer można było ulokować zdecydowanie lepiej, biorąc pod uwagę aktualne potrzeby.

P

lan na ten sezon był jasny od samego początku – wrócić do europejskich pucharów. Konkretniej – do Ligi Mistrzów. Nikt w Lyonie nie dopuszczał możliwości powtórzenia „osiągnięcia” z zeszłego roku i braku partycypacji w międzynarodowych potyczkach, w których Les Gones uczestniczyli nieprzerwanie od roku 1996. Ze względu na reperkusje związane z blamażem w lidze i pandemią koronawirusa, środki do wydania w letnim okienku transferowym nie prezentowały się jednak zbyt imponująco. Nie było sekretem, że właściwie każdy piłkarz OL był na sprzedaż. Najlepiej wyceniani gracze, tacy jak Houssem Aouar, Memphis Depay czy Moussa Dembélé, mogli śmiało myśleć o przeprowadzce pod warunkiem wpłynięcia oferty, którą Jean-Michel Aulas uznałby za satysfakcjonującą. Na potencjalnie najwyższe zasilenie kasy klubowej zapowiadało się w przypadku sprzedaży pierwszego z wymienionych zawodników. W gronie ekip poważnie zainteresowanych utalentowanym pomocnikiem przewijały się przede wszystkim Arsenal i Juventus. Wydawało się, że oficjalne ogłoszenie przenosin młodego Francuza jest jedynie kwestią czasu, szczególnie że Lyon dość sprawnie znalazł dla niego zastępstwo.

Zaskakujący transfer Ściągnięcie Lucasa Paquety było pomysłem Juninho, jednak trudno było w tamtym momencie oprzeć się wrażeniu, że ten transfer zakładał sytuację, że w klubie nie będzie już Aouara. Można było przypuszczać, że odejście reprezentanta Francji da asumpt do odważniejszego przeczesywania rynku, zapewniając pokaźne fundusze zarówno na złagodzenie skutków pandemii, jak i udobruchanie niepocieszonych kibiców sprowadzeniem nowych zawodników. A było kogo sprowadzać: skład borykał się z wieloma problemami – nie bez przyczyny poprzedni sezon zakończył się fiaskiem. Wzmocnienia na bokach obrony wydawały się koniecznością. Nie było też pewności czy Marcelo, po co najwyżej przeciętnych ostatnich dwóch sezonach, będzie dawał wystarczającą jakość jako podstawowy stoper. Pomimo wyraźnej chęci gry formacją z trójką zawodników z przodu, nie dało się wskazać w kadrze drużyny właściwie żadnego skrzydłowego – Cornet został przekwalifikowany na bocznego defensora, z kolei Memphis Depay i Karl Toko Ekambi wykazywali cechy predestynujące ich raczej do gry na pozycji środkowego napastnika. Ze względu na to, że nie sprzedano ani Depaya, ani Dembélé (finalnie wypożyczonego zimą do Atletico), na pozycji środkowego napastnika zrobił się spory tłok, ponieważ mogli tam wystąpić również Ekambi i kupiony z Le Havre Tino Kadewere – rok wcześniej najlepszy strzelec Ligue 2. Środek pomocy zaś, ze względu na fiasko próby sprzedaży Aouara, wydawał się ostatnią pozycją, która potrzebuje jakiegokolwiek przemeblowania – Guimarães, ulubieniec kibiców po błyskotliwych pierwszych miesiącach w nowych barwach, Caqueret, rewelacja fazy pucharowej Ligi Mistrzów, Aouar, jeden z najlepszych piłkarzy w Ligue 1, Thiago Mendes, który miał wprawdzie fatalny debiutancki sezon w OL, jednak rok wcześniej w barwach

Obiecujący start Początek sezonu wcale nie był dla Olympique’u łatwy. Inauguracyjna kolejka rozpoczęła się od porażki z Montpellier, a po sześciu spotkaniach zespół plasował się na czternastej lokacie, mając na koncie wygraną jedynie z Dijon, które okazało się czerwoną latarnią ligi. Kibicom od razu przewinęły się w myślach cierpkie wspomnienia z poprzedniej kampanii, wieszczące brak wyjścia z futbolowego marazmu. Wtedy pojawił się właśnie Paquetá, który mógł wydawać się kosztowną zachcianką Juninho, a okazał się remedium na większość bolączek siedmiokrotnego mistrza Francji. W następnych trzynastu kolejkach, w których Brazylijczyk wychodził w składzie, ekipa odnotowała bilans: 10 zwycięstw, 3 remisy. Okazało się, że taki rezultat wystarczy do objęcia fotela lidera Ligue 1 na półmetku rozgrywek. Głównym bohaterem był brazylijski pomocnik, jednak trzeba było również pochwalić Rudiego Garcię, który znalazł sposób na rozruszanie ofensywy Les Gones – ze względu na dramatycznie słabą formę Dembélé, dotychczasowego pierwszego wyboru na pozycji napastnika, miejsce jedynej „9” zajął Depay, a pozycje skrzydłowych przejęli dwaj inni nominalni snajperzy, Toko Ekambi i Kadewere. Plan, który początkowo wydawał się karkołomny, dość szybko zaczął przynosić wymierne korzyści – Memphis często cofał się w stronę środka pola, zabierając ze sobą stoperów rywala i robiąc miejsce szybkim afrykańskim napastnikom, którzy albo sami wykańczali akcje, albo robili wystarczająco dużo zamieszania, żeby zagrozić wymiernie bramkarzowi przeciwnej drużyny. Na półmetku rozgrywek trio Toko Ekambi/Depay/Kadewere miało na koncie 27 bramek, będąc wyraźnie najlepszym ofensywnym tercetem całych rozgrywek.

Zatwardziały umysł Problemy zaczęły się w drugiej części sezonu. Pomysł Garcii na formację ofensywną, który do tej pory działał imponująco, od stycznia drastycznie pogorszył swoją efektywność. Depay wprawdzie zdołał utrzymać niezły poziom, jednak pozostała dwójka wyraźnie obniżyła loty. Toko Ekambi zaczął grać tak, jak na początku sezonu – nie wychodziły mu dryblingi, w grze kombinacyjnej był piątym kołem u wozu, a jego wykończenie przywoływało w pamięci kibiców OL traumatyczne wspomnienia z najgorszych czasów. Kadewere był na boisku niewidoczny, nie potrafił pomóc w budowaniu akcji, a jego instynkt strzelecki przestał być jego nieodzownym towarzyszem. Trener Lyonu liczył jednak na to, że nowatorska idea na zestawienie ataku znowu się zazębi i zacznie znowu przynosić gole. Drużyna zdobywała punkty, jednak były one głównie zasługą świetnie działającej linii pomocy czy Depaya. Brak reakcji na słabą formę piłkarzy zarówno w trakcie sezonu, jak i podczas samych spotkań, jest jednym z dwóch głównych zarzutów kibiców do Garcii. Szkoleniowiec stosunkowo rzadko korzystał z przywileju wykonania pięciu zmian, często traktując je jako zło konieczne – zdarzały się spotkania, w których niezależnie od wyniku decydował się na nie w ostatnim kwadransie.

| str. 26


LE BALLON MAGAZINE

Drugim największym kamyczkiem wrzucanym do ogródka Garcii przez społeczność fanowską OL jest regularne ignorowanie zdolnej młodzieży, co przy jednej z najlepszych akademii w kraju jest tematem, na który kibice są wyjątkowo wyczuleni. Rayan Cherki, prawdopodobnie największy brylant wśród zawodników aspirujących do gry w pierwszym składzie, nawet przy bardzo słabej formie Toko Ekambiego i Kadewere praktycznie nie dostawał szansy na grę od pierwszej minuty. Maxence Caqueret, po świetnych występach w fazie pucharowej Ligi Mistrzów i naprawdę przyzwoitych na początku sezonu ligowego, będąc niemal w każdym meczu najjaśniejszym punktem zespołu, stracił nagle miejsce w podstawowym składzie. Melvin Bard nie mógł doczekać się prawdziwej szansy na lewej obronie, nawet przy bardzo słabej dyspozycji Corneta. Garcia najczęściej dawał młodym piłkarzom ostatnie minuty „na alibi”, żeby zbyć argument braku wiary w młodzież. Nie było dla niego wyniku wystarczająco bezpiecznego, żeby sprawdzić obiecujących wychowanków na dłuższym odcinku, czego idealnym obrazem był wyjazdowy mecz derbowy z Saint-Étienne – przy wyniku 0:5 szkoleniowiec Lyonu zdecydował się na pierwszą zmianę dopiero w 85. minucie. Czwarte miejsce w tabeli wydaje się więc kroplą przelewającą czarę goryczy – odejście Garcii z końcem czerwca jest przesądzone i chyba nikt na Parc OL nie będzie przesadnie rozczulał się nad rozbratem ze szkoleniowcem.

| str. 27

Dwa bieguny Ten sezon nie był udany przede wszystkim dla zawodników formacji defensywnej OL. Po pierwsze, najgorszy rok w dotychczasowej karierze klubowej zaliczył Anthony Lopes. Bramkarz, który przez wiele lat był bardzo pewnym ogniwem i ostoją składu, popełnił zdecydowanie zbyt wiele indywidualnych błędów, jak na golkipera tej klasy. Boki obrony to pozycja, która funkcjonuje jeszcze gorzej niż w roku ubiegłym – być może Maxwel Cornet utrzymał podobny, co najwyżej średni poziom, Léo Dubois wyglądał jednak, jakby okres pandemii postarzał go co najmniej o 10 lat. Niepokojąca była również kampania w wykonaniu Jasona Denayera. Po dwóch latach, w których Belg bez żadnych wątpliwości był czołowym stoperem Ligue 1, nadszedł gorszy okres, podczas którego eleganckiemu i niesamowicie pewnemu obrońcy zaczęły się przytrafiać proste, do tej pory niespotykane błędy. Zdecydowanie więcej ciepłych słów należy się linii pomocy, która w większości spotkań, w przeciwieństwie do pozostałych formacji, zazwyczaj stawała na wysokości zadania. Bardzo dobre sezony rozegrali przede wszystkim Lucas Paquetá i Maxence Caqueret, przyzwoicie prezentował się również Bruno Guimarães. Thiago Mendes zaliczył duży progres w stosunku do koszmarnego w jego wykonaniu roku ubiegłego, jednak w tak naszpikowanej gwiazdami drugiej linii nie był na pewno postacią najwyżej ocenianą. Przeciętny sezon,


LE BALLON MAGAZINE

jak na siebie, zagrał za to Houssem Aouar. Tino Kadewere i Karl Toko Ekambi mieli imponujący okres gry pod koniec roku 2020, jednak mimo imponujących rezultatów pod względem bramkowym trudno powiedzieć, żeby na przestrzeni całego sezonu prezentowali dobrą formę. Co innego Memphis Depay, dla którego był to prawdopodobnie najlepszy rok w Lyonie. Przez całe rozgrywki kapitan drużyny prezentował równą, bardzo solidną grę – drugi najskuteczniejszy strzelec ligi (20 bramek), najlepszy asystent (12 asyst), ponadto prawdziwy kapitan, lider, przywódca. Ostatnie posty wrzucane przez Holendra w mediach społecznościowych nie pozostawiają raczej wątpliwości, że był to jego ostatni sezon w Lyonie, wiadomo jednak, że klub, w którym postanowi kontynuować karierę, będzie miał w szeregach piłkarza wyjątkowego. Wynik punktowy OL na koniec sezonu nie wydaje się może wybitnie słaby, choć nie ma wątpliwości, że akurat w tym roku można było powalczyć o zdecydowanie więcej. Paryżanie byli w trakcie tych rozgrywek wyjątkowo mocno dotknięci zarówno przez koronawirusa, jak i przez kontuzje – ostatni raz osiem porażek w jednym sezonie zanotowali dokładnie dziesięć lat temu. Lyon zaś był w idealnej pozycji do odważnego ataku na pierwsze miejsce Ligue 1 – w sezonie, w którym jeszcze ważniejsza niż zwykle była odpowiednia regeneracja, ze względu na brak gry w europejskich pucha-

rach rozegrali najmniej meczów z czołówki, aspekt świeżości był więc po ich stronie. Ponadto drużynę ominęły masowe zarażenia COVID-19 czy dłuższe kontuzje podstawowych zawodników. Pomógł też fakt, że podczas letniego okienka nie udało się sprzedać żadnego z najlepiej wycenianych zawodników, co oznaczało, że praktycznie cały trzon drużyny z poprzedniej kampanii nie został rozdzielony. Wszystkie te czynniki teoretycznie dawały poważne podstawy do tego, żeby oczekiwać od Lyonu w tym sezonie czegoś więcej niż awans do Ligi Europy. Nie ma chyba realnego scenariusza, w którym Juninho w komitywie z Jeanem-Michelem Aulasem postanowią przedłużyć kontrakt z francuskim szkoleniowcem, można więc raczej z przekonaniem powiedzieć, że po dwóch latach dobiega końca przygoda Rudiego Garcii w OL. Ubiegły sezon był całkowitym szaleństwem – z jednej strony najgorszy występ w lidze od dziesiątek lat, z drugiej półfinał Ligi Mistrzów po wyeliminowaniu Juventusu i Manchesteru City. Ta kampania udowodniła jednak, że z tych dwóch historii to raczej europejska przygoda była wypadkiem przy pracy. Odkąd Juninho wrócił do klubu na stanowisko dyrektora sportowego, współpracował z dwoma trenerami. Ani Sylvinho, ani Garcia nie okazali się odpowiednimi osobami do wykorzystania pełnego potencjału siedmiokrotnego mistrza Francji. Kibice Lyonu muszą więc mieć nadzieję, że przysłowie „do trzech razy sztuka” znajdzie odzwierciedlenie i tym razem.

| str. 28


RANKING: SUKCESY I WPADKI TRANSFEROWE

LE BALLON MAGAZINE

RANKING

LE BALLON OCENIA:

SUKCESY I WPADKI

TRANSFEROWE Autor MICHAŁ BOJANOWSKI twitter: @Bojanowski33

JEAN KÉVIN AUGUSTIN

SVEN BOTMAN (Lille OSC)

(FC Nantes) Rodzina napastnika mogłaby się zgłosić do programu Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. W 2017 roku jako jeden ze zdolniejszych wychowanków PSG przechodził do Lipska za 16 mln euro. Nie minęły cztery lata, a niespełna 24-letni piłkarz jest na peryferiach poważnego futbolu. Nantes szukając wzmocnień w ataku skusiło się na ściągnięcie za darmo jeszcze niedawno sporej wagi nazwiska. Zmagający się w dole tabeli klub „przerobił” w sezonie aż czterech trenerów, ale wszyscy powtarzali tę samą mantrę: brak gry Augustina wynika wyłącznie z jego fatalnej formy fizycznej – co zaskakiwało patrząc na wiek piłkarza. W lutym Antoine Koumbouaré zdecydował się na przeniesienie napastnika do czwartoligowych rezerw, z których do końca sezonu nie wyściubił nosa, zaliczając zawrotne trzy występy i 33 minuty na boiskach Ligue 1.

YŪTO NAGATOMO

Zakładano, że po odejściu Gabriela do Arsenalu Botman będzie kolejną “długoterminową inwestycją” i dopiero z czasem pod okiem generała Jose Fonte wyrośnie na stopera wysokiej klasy. Nie spodziewano się jednak, że proces wdrożenia nie będzie praktycznie potrzebny i 21-letni stoper z miejsca stanie się tym pewniejszym z galowego duetu. Jak przystało na wychowanka akademii Ajaxu, Botman świetnie czuje się w grze z piłką przy nodze: w krytycznych momentach nie cofał się na własną połowę i brał rozgrywanie piłki na siebie. Wśród wielu zalet uwidacznia się jak na razie jedna słabość – choć w obronnych starciach w powietrzu nie ma sobie równych, to przy ofensywnych stałych fragmentach nie stanowi mimo 195 cm wzrostu żadnego zagrożenia.

LUCAS PAQUETÁ (Olympique Lyon)

(Olympique Marseille)

Desperacki ruch w tonie “ktokolwiek, byle miał dwie nogi i oddychał”. Nikt nie planował regularnej gry Nagatomo. Pech jednak chciał, że szybko kontuzji doznał nominalny lewy obrońca Jordan Amavi i do momentu przedłużenia kontraktu w maju nie kwapił się do powrotu, więc z braku laku Nagatomo musiał grać, co można by określić mianem seppuku marsylskiej defensywy – gdyby nie absolutny brak honorowej otoczki. Japońskie boki obrony Nagatomo-Sakai przez lata będą prześladowały kibiców OM w koszmarach. Szczęśliwie dla fanów, z końcem sezonu obydwaj zawodnicy żegnają się z klubem.

| str. 29

Transfer autorstwa legendy OL Juninho Pernambucano. To on przekonał rodaka, że po nieudanym okresie w AC Milan warto przejść do Francji i tam potwierdzić ogromny talent. Piłkarz sprowadzany jako następca Houssema Aouara, który finalnie pozostał w Lyonie. Nie dość, że odnalazł się w drużynie, to swoją grą przyćmił piłkarza, którego buty miał wypełnić. Spodziewano się zawodnika na wskroś ofensywnego, a okazało się, że z równie wielkim zaangażowaniem pracuje w defensywie. Jak sam podkreślał, we Włoszech przygniótł go ogrom taktyki wprowadzanej przez trenerów. We Francji gra jest szybsza, ale mniej taktyczna, co pozwala mu na rozpostarcie podciętych w Milanie skrzydeł i przejęcie roli lidera drugiej linii Olympique’u.


RANKING: SUKCESY I WPADKI TRANSFEROWE

LE BALLON MAGAZINE

BURAK YILMAZ

JÉRÉMY DOKU

(Lille OSC)

(Rennes)

Turecki Il Fenomeno. Konia z rzędem temu, kto spodziewał się, że 35-letni napastnik odnajdzie się w Ligue 1 w tak zjawiskowy sposób. W pierwszych tygodniach delikatnie irytował, bijąc rekordy spalonych i gestykulując przed nosem arbitrów przy każdej nadarzającej się okazji. Potem stał się istotnym zawodnikiem, który dość regularnie wpisywał się na listę strzelców. Natomiast końcówka sezonu to istne one man show – to na jego barkach Lille finalnie dojechało na pierwszym miejscu do końcówki rozgrywek. Pomyśleć, że do transferu w ogóle by nie doszło, gdyby latem Loïc Rémy dogadał się w sprawie przedłużenia umowy.

BERSANT CELINA (Dijon FCO)

Zdecydowanie najlepszy piłkarz w zestawieniu “wpadek” – pod koniec sezonu w końcu zaczął grać na miarę oczekiwań. Nie do przemilczenia pozostaje jednak kwota, którą latem wyłożyło za niego Rennes. Wydatek w wysokości rekordowych dla klubu 26 mln euro nadrobiono jeszcze sprzedażą Raphinhii do Leeds, co miało także zagwarantować Doku miejsce na boisku. Dużo zrobiono, aby 18-letni Belg miał idealne warunki do wejścia. Niesamowite przyspieszenie i dobry drybling robiły wrażenie, ale pozostawały “sztuką dla sztuki”. Grał regularnie, a na pierwsze trafienie jego autorstwa czekaliśmy aż do 30. kolejki. Ma niezaprzeczalny, ogromny potencjał, ale na razie Rennes zrobiło dla niego znacznie więcej, niż on dla klubu.

AMINE GOUIRI (OGC Nice)

Regularna gra w Championship, Manchester City w CV – oczekiwania względem reprezentanta Kosowa w Dijon były naprawdę duże. Ofensywny pomocnik miał rozhulać mizerną ofensywę klubu z Burgundii. I choć miewał przebłyski, to zdarzały się one rzadko i nie mogły odmienić gry zdecydowanie najgorszej drużyny sezonu. Brak choćby jednego trafienia pomimo regularnych występów nie świadczy dobrze o Celinie, który przychodził za spore jak na warunki Dijon pieniądze. Dodatkowo uwidoczniły się jego problemy z trzymaniem ciśnienia. Mimo przyklepanego już spadku w 35. kolejce przeciwko Metz zaatakował werbalnie arbitra, za co został zawieszony do końca rozgrywek.

KEVIN VOLLAND (AS Monaco)

Obeznanie na niemieckim rynku Niko Kovaca i nowego dyrektora sportowego AS Monaco Paula Mitchella pozwoliło na ściągnięcie już nie najmłodszego napastnika do księstwa. Mimo dobrego minionego sezonu duetu Ben Yedder – Slimani, Algierczyka nie wykupiono, a Volland zajął jego miejsce. Cóż to był za strzał! Jak całe Monaco z początku nie do końca odnajdował się w nowym stylu narzuconym przez Kovaca, ale gdy już zażarło, to konsumowało do końca sezonu. Niemiec stał się idealnym uzupełnieniem Ben Yeddera, z którym stworzył najlepszy duet napastników w Ligue 1. W dopasowaniu się do kapitana pomogła uniwersalność – w zależności od ustawienia Niemiec grał na czterech różnych pozycjach w ataku.

Wyrzut sumienia Olympique Lyon. Powszechnie znana jest niechęć Rudiego Garcia do młodych-zdolnych. Nie mając szans na regularną grę w OL Gouiri za 7 mln euro przeszedł do Nicei. Gdyby nie on, drużyna z Lazurowego Wybrzeża z całą pewnością miałaby problemy z utrzymaniem. Mimo że nic się nie kleiło, wystarczyło podać do Gouiriego, a ten sam wykańczał akcję (12 goli) albo wystawiał kolegom piłkę do pustaka (6 asyst). Nie ma dla niego znaczenia, czy jest ustawiony na skrzydle, czy na środku – wszędzie pokazuje niesamowity talent, którego Garcia nie chciał dostrzec.

ADRIAN GRBIĆ (FC Lorient)

Lorient jako beniaminek dwukrotnie pobiło swój rekord transferowy. Najpierw 8 mln euro za nieznanego Terema Moffiego, który pół roku wcześniej grał na Litwie, a następnie 9 mln za króla strzelców Ligue 2 Adriana Grbicia. Strzałem w 10 okazał się ten pierwszy - nieznany nikomu Nigeryjczyk. Gdy Grbić mimo niezłego startu i strzelenia dwóch goli w trzech pierwszych meczach się zaciął, jak całe Lorient, trener Pellisier szukając nowych rozwiązań taktycznych przestał uwzględniać w nich Austriaka. Na środek ataku przesunięto Yoana Wissę, a pierwszym zmiennikiem dwójki snajperów stał się Pierre-Yves Hamel. Grbiciowi pozostała gra w reprezentacji.

| str. 30


LE BALLON MAGAZINE

Foto. JORDAN BERNDT (BY.BRNT STUDIO)

| str. 31


LE BALLON MAGAZINE

| str. 32


AS MONACO NA PODIUM

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

KSIĘSTWO W ELICIE

Autor MICHAŁ BOJANOWSKI twitter: @Bojanowski33

P

odjęte ryzyko się opłaciło. AS Monaco, które na trzy tygodnie przed rozpoczęciem sezonu zdecydowało o zmianie szkoleniowca, zbiera teraz owoce niełatwej decyzji. Niko Kovac szybko stworzył ligowego potwora: kompletny zespół, który do samego końca rozgrywek bił się o tytuł mistrzowski i po dwuletnim marazmie wraca do europejskich rozgrywek.

Decyzja o rozstaniu z Robertem Moreno, który wyprowadził Monaco na prostą pod koniec zeszłego sezonu była dużym zaskoczeniem. Klub z księstwa może nie zachwycał, ale broniły go wyniki. To jednak było za mało dla nowego dyrektora sportowego Paula Mitchella. Ten tylko rzucił okiem na hiszpańskiego trenera i jego plan na drużynę, i już wydał wyrok: zmieniamy.

| str. 33

Ordnung Informacja o wyborze na nowego trenera Niko Kovaca z początku zaskoczyła, ale po chwili wszystko zaczynało się klarować. Mitchell rynek niemiecki zna jak własną kieszeń. Sprawując to samo stanowisko w Lipsku, miał szansę przyglądać się pracy Chorwata w Monachium czy Frankfurcie. Mówiono o nim, że to szkoleniowiec “defensywny”, ale za każdym razem odpowiadał, że to nieprawda: że po prostu styl gry dostosowuje do materiału ludzkiego, który ma do dyspozycji. Wizja poukładania gry obronnej Monaco musiała być kusząca dla władz klubu. W dwóch ostatnich sezonach defensywa była zmorą każdego kolejnego trenera, bądź jego namiastki (Henry) przychodzącego do Monaco, ale z wybrykami zawodników


AS MONACO NA PODIUM

LE BALLON MAGAZINE

zauważyć, że monakijska drużyna dojrzewa. Pierwsze skrzypce grały świetnie dobrane duety: Ben Yedder-Volland i Fofana-Tchouaméni. W zeszłym sezonie przy francuskim napastniku świetnie odnajdywał się Islam Slimani, ale po przyjściu Vollanda to Ben Yedder zyskał: miał obok się siebie piłkarza z dobrą techniką, kreatywnego, który w razie potrzeby zapełniał wszystkie luki w ofensywie (środkowy napastnik, ofensywny pomocnik, skrzydłowy – czego dusza zapragnie). Doświadczeni napastnicy spełniali pokładane w nich nadzieje, ale to dwójka operująca za nimi zaskoczyła i wyrosła na cichych zwycięzców sezonu. 21-letni Aurelien Tchouaméni i o rok starszy Youssouf Fofana przyszli do Monaco w tym samym czasie, zimą 2020 roku. Dwa młode talenty wyciągnięte z Bordeaux i Strasbourga za niemałe pieniądze miały być powoli wdrażane do drużyny. Ten młodszy z początku „odbił” się od wyzwania – nie był gotowy na taki przeskok, a przedwcześnie zakończony sezon uniemożliwił mu aklimatyzację. Fofana natomiast, jako bardziej doświadczony (zdobywca Pucharu Ligi Francuskiej w 2019 roku ze Strasbourgiem), zaadaptował się znacznie szybciej i objął rolę stałego partnera Fábregasa, Silvy czy Bakayoko.

pokroju Naldo czy Jemersona trudno było się temu dziwić. Polityka ASM ograniczała się do pakowania ogromnych kwot w kolejnych potencjalnych następców Kyliana Mbappe. Pietro Pellegri i Willem Geubbels, sprowadzeni za łączną kwotę ponad 40 mln euro, zapamiętani zostaną jednak głównie przez pracowników klinik fizjoterapii oraz władze ligi, które pod koniec sezonu musiały zawiesić ich za starcie po meczu z Lyonem. W dwóch ostatnich sezonach Monaco wydało na transfery 350 mln euro(!!!). Kadrze nie powinno więc brakować jakości. Wyzwaniem było nadanie kształtu tej szlachetnej bryle i dopasowanie do niej pojedynczych, nowych elementów. Pozbyto się zawodzących Kamila Glika i Jemersona, w ich miejsce ściągnięto fantastycznego w poprzednim sezonie w Reims Axela Disasiego i bocznego obrońcę Caio Henrique, który nie łapał się do składu

w Atletico Madryt. Asem w rękawie miał być doświadczony Kevin Volland, znany Kovacowi z gry w Niemczech. Trzy budżetowe transfery, które odmieniły oblicze AS Monaco.

Docieranie Trzy tygodnie to zdecydowanie za mało, aby liczne tryby w chorwacko-niemieckiej machinie zaskoczyły. Pierwsza runda stanowiła serię eksperymentów taktyczno-personalnych. Bywało miło i przyjemnie (show przeciwko PSG czy zdemolowanie 4:0 Bordeaux), jednak równie często zdarzały się dotkliwe potknięcia – w grudniu nawet trzy z rzędu, gdy Monaco przegrało z Lille, Marsylią i Lens. Koniec roku i miejsce poza europejskimi pucharami – dwa ostatnie sezony powinny do tego przyzwyczaić. Dało się jednak

Latem przepłacane, przebrzmiałe gwiazdy zwolniły miejsce i to bardzo młodzi Tchouaméni i Fofana przejęli centrum dowodzenia. Dużo bardziej widowiskowym z tej dwójki jest Aurelién: pomocnik box-to-box, który potrafi świetnie rozbijać ataki i zagrażać pod polem karnym przeciwnika. Fofana jest bardziej wycofany, asekuruje przyjaciela (wraz z Disasim świetnie dogadują się również poza boiskiem) i daje mu przestrzeń do frontalnych ataków. Co istotne, nowych flagowych pomocników omijały kontuzje – obydwaj opuścili zaledwie po dwa mecze w sezonie. Współpraca układa się tak dobrze, że znaleźli się wśród powołanych na fazę pucharową młodzieżowego Euro – niewykluczone, że monakijski duet będzie pierwszym wyborem Sylvaina Ripollego w środku pola francuskiej kadry.

Potwór z księstwa Noworoczne fajerwerki obudziły bestię. Kovac znalazł wreszcie optymalną formację: ustawienie z trzema obrońcami, gdzie niezwykle ofensywni boczni obrońcy Ruben Aguilar i Caio Henrique mogli w pełni poświęcić się sztuce, w której czują się najlepiej. Cztery pierwsze mecze w nowym roku – w każdym minimum trzy gole. Powrót po kontuzji Aleksandra Gołowina i odkurzenie Guillermo Maripana dodały kolejną opcję w i tak szerokim ofensywnym wachlarzu Monaco. Rosyjski arcymistrz stałych fragmentów gry i chilijski powietrzny bombardier dobrali się idealnie – Maripan w pierwszych pięciu meczach w 2021 roku zdobył cztery gole. Podopieczni Chorwata nie brali jeńców: po raz kolejny pokonali PSG, zapewnili widowisko z Nimes (4:3) potykając się bardzo pechowo, bo

| str. 34


LE BALLON MAGAZINE

w ostatniej minucie przeciwko Strasbourgowi. Z drużyny kończącej rundę jesienną na siódmej pozycji, tracącej do lidera z Lyonu dziewięć punktów, stali się najlepiej punktującą ekipą w Europie. W przeciwieństwie do pragmatycznego Lille, Monaco zachwycało polotem, jak też nieziemsko mocną ławką rezerwowych, na której na stałe wylądował piłkarski artysta Cesc Fábregas, sprawujący aktualnie rolę mentora dla młodych piłkarzy. Tę ogromną poprawę Niko Kovac osiągnął, stawiając na bardzo młodych zawodników – prócz wcześniej wspomnianych wymienić można również Sofiane’a Diopa, Benoit Badiashile’a czy coraz lepiej radzącego sobie Eliota Matazo. Średnia wieku drużyny to nieco ponad 24 lata – Monaco przyzwyczaiło wcześniej do kultu młodości, ale od czasu mistrzowskiego sezonu ten kierunek nie przynosił choćby zbliżonych efektow. Na ostatniej prostej to mające za sobą falstart Monaco, a nie Lyon, dotrzymywało dwójce z Paryża i Lille kroku w walce o tytuł. To świetnie rokuje na przyszłość – wydaje się, że w księstwie powstał projekt o mocnych podstawach, a wiodąca młodzież nie musi szukać szybkiego wyjazdu. W przeciwieństwie do Lille, ASM nie odczuło zbytnio skutków pandemii – kibice nigdy nie zapewniali tak dużych wpływów do budżetu, a bogaty właściciel zapewniał finansową stabilizację. Projekt Mitchella i Kovaca daje nadzieję, że wspomnienia mistrzowskiego sezonu 2016/17 mogą niebawem odżyć. Dopełnieniem świetnego roku mogło być pierwsze zwycięstwo od 1991 roku w Pucharze Francji – w finałowym starciu młoda drużyna jednak zawiodła i nie przełamała dominacji PSG w rozgrywkach. Nic straconego: ta nauczka powinna ich tylko wzmocnić.

| str. 35

AS MONACO NA PODIUM


AS MONACO NA PODIUM

LE BALLON MAGAZINE

| str. 36


ROZCZAROWUJĄCY SEZON OGC NICE

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

WIELKIE AMBICJE

WIELKI REGRES Pierwszy raz od kilku lat Nicea miała okazję zacząć sezon bez perturbacji – zmian właścicielskich, rotacji na ławce, przewrotu w kadrze. Z poważnym wsparciem finansowym grupy Ineos Orlęta miały znów, jak w czasach Luciena Favre’a, rozpychać się łokciami w czołówce.

Autor ERYK DELINGER twitter: @E_Delinger

Zamiast postępów przyszła nijakość przepleciona upokarzającym mezaliansem z walką o utrzymanie. Rozwój wypadków to o tyle kuriozalny, że zarządzany przez Ratcliffe’ów klub w dwóch ostatnich okienkach transferowych postawił niewiele fałszywych kroków – a nawet zdobył się na kilka posunięć godnych dużej pochwały. Mimo że przebieg rozgrywek negatywnie zweryfikował jakość zespołu, wciąż można by zaryzykować tezę, że Nicea jest kadrowo silniejsza niż rokiem. A jednak Les Aiglons wylądowali na rozczarowującej pozycji w samym w środku tabeli, zaś ich grę można było chwalić najwyżej okazjonalnie.

Równia pochyła Przede wszystkim sezon mocno zdyskredytował zwolnionego w grudniu Patricka Vieirę. Tuż po objęciu posady na Lazurowym Wybrzeżu młody trener zapowiadał się co najmniej interesująco – a dodatkowo zyskał przez kontrast z wybitnym kolegą, Thierrym Henrym, i jego efemeryczną karierą szkoleniowca w Ligue 1 – lecz każdy kolejny miesiąc nadwyrężał wypracowany na początku kredyt zaufania. Rozważny i solidny styl gry, który pozwolił mu osiągnąć wynik ponad stan w debiutanckim sezonie, wraz z kosztownymi wzmocnieniami ofensywy (Kasper Dolberg za 20m€, Alexis Claude-Maurice za 13m€) z zalety przerodził się w wadę. W poprzednich rozgrywkach Vieiry broniło jeszcze, że Ineos sfinalizował przejęcie – a więc i transfery – stosunkowo późno, przez co trener nie zdążył dobrze przygotować przebudowanej drużyny. Teraz margines błędu znacznie się skurczył – szkoleniowiec zapowiadający “ryzykow-

| str. 37

ny”, otwarty futbol i podający za inspirację Arsene’a Wengera przez 2,5 roku nie tylko nie zbliżył się do realizacji tej obietnicy, ale zupełnie stracił ją z horyzontu. A wszystko to pomimo pozyskania jednego z najbardziej błyskotliwych talentów ligi, Amine’a Gouiriego, jak również Jeffa Reine-Adelaide, Morgana Schneiderlina i wypożyczonego Rony’ego Lopesa wyraźnie wzmacniających pomoc.

Czyja wina? Na nieszczęście Vieiry defensywa, na której tak mocno polegał, nie dostała wystarczającego zastrzyku jakości, a poważnej kontuzji doznał spajający przebudowaną transferami młodych graczy formację kapitan Dante. – Obecność Dantego, który grał na mundialach i w Lidze Mistrzów, i który mógłby pomóc nam panować presją, to coś, czego nam brakowało – mówił już po zwolnieniu były trener NYCFC. – Ale to żadna wymówka. Każdy klub czasem traci jednego czy dwóch ważnych graczy. Nie mogę się tym zasłaniać. W tej samej rozmowie dawny reprezentant Francji wspominał, że zwolnienie go zaskoczyło. Był jednak raczej w mniejszości – Nicea grała kiepsko i miała za sobą serię 5 porażek z rzędu oraz eliminację z Ligi Europy już w fazie grupowej. Pytany o błędy, jakie popełnił, Vieira wbił jednak szpilkę w byłych przełożonych: – Wszyscy się mylimy, to część zawodu trenera. W przyszłości będę na przykład wystrzegał się entuzjazmu, jaki okazałem po drugim sezonie. Doszło do rozdźwięku między ambicjami a stanem kadry. Powinienem lepiej zapanować nad tymi oczekiwaniami.


LE BALLON MAGAZINE

Szkopuł w tym, że nawet z najwyższą dozą krytycyzmu wobec obecnej kadry Orląt nie da się jej uznać za słabszą niż ta, z którą Francuz finiszował poprzednio na 7. i 5. miejscu tabeli. Dwa lata temu wyniki udało mu się wypracować między innymi bez napastnika zdolnego zdobyć więcej niż 5 bramek w sezonie. Łatwiej było też wówczas wskazać myśl przewodnią przyświecającą trenerowi przy budowie drużyny. W drugiej połowie 2020 zespół wydawał się cofać w rozwoju pod każdym względem. Z klubu docierały głosy, że Vieira nie potrafił panować nad emocjami w szatni – zbyt łatwo decydował się na ostrą krytykę drużyny. Krytykować go można było też za brak zdecydowania – zbyt często manipulował składem i ustawieniem, przez co coraz trudniej było dostrzec tak

ROZCZAROWUJĄCY SEZON OGC NICE

docelowy styl, jak i optymalne personalne zestawienie. Nie dało się też dojrzeć postępów u młodych zawodników – prócz może Khéphrena Thurama, który jako jeden z niewielu może wspominać kadencję Francuza lepiej niż jego następcy.

Zimowe porządki W grudniu pozycję Vieiry na resztę sezonu przejął były asystent Luciena Favre’a, Adrian Ursea. Choć nie wymyślił prochu i pod koniec rundy wiosennej Nicea nie kryła już, że prowadzi poszukiwania bardziej uznanego szkoleniowca, Rumunowi udało się szybko uporządkować zespół niebezpiecznie dryfujący w kierunku walki o utrzymanie. Drużyna przybrała bardziej stabilny kształt i nabrała więcej opanowania w obronie,

a do wyróżniającego się Gouiriego zaczęli dołączać kolejni, coraz lepiej dysponowani piłkarze – na czele z Claudem-Mauricem, który pod nowym dowództwem zaczął wreszcie grać na miarę swego olbrzymiego talentu. Ważną rolę w przywróceniu jako-takiego ładu odegrały też jednak sprytne zimowe transfery. Dyrektor Julien Fournier dopiął zaskakujące wypożyczenia Jeana-Claira Todibo z Barcelony i Williama Saliby z Arsenalu. Młodzi stoperzy błyskawicznie znaleźli porozumienie i dali Nicei opanowanie na tyłach, jakiego pod nieobecność Dantego nie było w stanie zapewnić żadne wcześniej dostępne zestawienie. Pracę Ursei wydatnie ułatwiło także, że obydwaj nowi defensorzy szybko wyróżnili się także znakomitym wyprowadzeniem piłki, przez co gra OGCN

| str. 38


LE BALLON MAGAZINE

| str. 39

ROZCZAROWUJĄCY SEZON OGC NICE


ROZCZAROWUJĄCY SEZON OGC NICE

LE BALLON MAGAZINE

zyskała trochę dawno niewidzianej płynności. Ostatecznie Ursea nie był w stanie zbliżyć się do spełnienia aspiracji właścicieli, ale mimo podobnej do zajmowanej przez poprzednika ligowej pozycji udało mu się wykrzesać z nijakiej dotąd drużyny niemało pozytywnych symptomów na przyszłość; szczególnie w starciach z najsilniejszymi rywalami. Jego kadencja poprawiła atmosferę w klubie i pomogła wyciągnąć wnioski co do indywidualnych możliwości zawodników – zarówno tych, których można rozpatrywać jako kręgosłup drużyny na kolejne lata, jak Claude-Maurice, jak i tych, z którymi coraz trudniej wiązać nadzieje na wielkie sukcesy, jak konsekwentnie zawodzący Kasper Dolberg. Mimo rozczarowującej pozycji w tabeli i chaotycznego roku Nicea to wciąż klub z wielkim potencjałem – kluczowe będzie następny krok: po dwóch straconych sezonach nie ma już miejsca na pomyłkę w doborze nowego szkoleniowca. Po klęsce niedoświadczonego Vieiry Orlęta będą szukać bardziej wyrazistej i sprawdzonej postaci. Wiele o możliwościach finansowych i organizacyjnych Nicei mówi, że według pogłosek jej propozycję ma rozważać Christophe Galtier, mimo sukcesu zmęczony nieustającymi budżetowymi zmaganiami i gabinetowymi przepychankami w Lille. Usadzenie u steru fachowca tej klasy mogłoby z marszu przeistoczyć Les Aiglons w najciekawiej zapowiadający się projekt przyszłego sezonu w Ligue 1.

| str. 40


LES BLEUS PRZED EURO 2020

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

NA KŁOPOTY

DESCHAMPS To nie będą zwykłe mistrzostwa Europy. Nie tylko ze względu na fakt rozgrywania ich w kilku krajach. Ani tego, że pomimo nazewnictwa wcale nie mają miejsca w 2020 roku. Staną się też areną jednego z najbardziej niespodziewanych powrotów do reprezentacji Francji w ostatnich latach. Czy przyniesie on końcowy sukces?

Autor BARTEK GABRYŚ twitter: @BartekGab

Les Bleus przy okazji każdej imprezy są przedstawiani w gronie faworytów. Zważając na nieprzebrane pokłady znakomitych piłkarzy, są chyba na to skazani. Po zdobyciu tytułu najlepszej drużyny globu przyszedł czas na odroczony kontynentalny czempionat. Celem jest oczywiście mistrzostwo. W końcu gdy Francuzi przystępowali do EURO jako mistrzowie świata, wygrywali – fakt nie do zaprzeczenia, nawet jeśli taka sytuacja miała miejsce tylko raz.

Wygrywan turniejanu Wydaje się, że Didier Deschamps odnalazł zwycięską formułę. Zrozumiał, co jest kluczowe na największych turniejach. Nie to, jak bardzo zdominuje się rywala. Najważniejsze stały się kolektyw i organizacja. Mit założycielski tej drużyny nie zrodził się jednak, jak praktycznie w każdym takim przypadku, przez zwycięstwo, a porażkę. Mowa tu oczywiście o poprzednim Euro, gdzie zamiast narodowego święta był festiwal płaczu i rozpaczy. Francuzi zaczęli grać jak klasyczna drużyna turniejowa, np. Włosi czy kiedyś Niemcy. Po swoje, do celu, unikając wszelkich zagrożeń. A że postronnym widzom nie do końca może się to podobać? Za wrażenia artystyczne czy choćby ładny uśmiech nie dają wstępu do kolejnych faz. Przy zawodnikach tak wielkiej klasy można spokojnie przestawiać tempomat raz w jedną, raz w drugą stronę. I to bez ryzyka awarii. Cała kadencja Deschampsa opiera się w dużej mierze na sztuce unikania kłopotów.

| str. 41

Czy to na boisku, czy poza nim. Ilekroć wydawało się, że nadchodzi burza z piorunami, okazywało się, że selekcjoner ma już wszystko poukładane i nic złego kadrze nie grozi. A nawet lepiej - stawała się jeszcze silniejsza.

Operacja “KB19” W przeddzień ogłoszenia powołań na mistrzostwa Europy z francuskich mediów zaczęły napływać niesamowite wieści. Wszystkie jak jeden mąż obwieszczały powrót do reprezentacji Francji Karima Benzemy. Coś, co wydawało się niemożliwe, nabrało nagle realnych kształtów. Sprawa Benzemy okazała się prawdziwą bombą medialną. Na razie wygląda na to, że Deschampsowi udało się ją rozbroić. Podczas konferencji prasowej mówił o poważnej rozmowie, jaką odbył z napastnikiem Realu. I o tym, że obaj bardzo jej potrzebowali, aby na dobre wyjaśnić sobie wszystkie niejasności. Benzema odniósł się do sprawy w takim samym tonie. Znów więc selekcjoner wyszedł zwycięsko z trudnej sytuacji. Jak przez całą swoją dotychczasową kadencję. Na ten powrót trzeba spojrzeć z kilku stron. Ta najważniejsza, czyli oczywiście boiskowa, już przed turniejem rozpala wyobraźnię kibiców. Benzema zalicza znakomity sezon, grając w Realu pierwsze skrzypce. Słusznie oczekuje się więc tego samego w kadrze. A w tej francuskiej napastnik musi przede wszystkim pracować. Olivier Giroud robił to bardzo dobrze, ale wciąż mierzył się krytyką dotyczącą skuteczności.


LES BLEUS PRZED EURO 2020

LE BALLON MAGAZINE


LE BALLON MAGAZINE

Benzema powinien łatwo połączyć obie role, ale końcowa decyzja i tak będzie należała do Deschampsa. Zwłaszcza, skoro zapowiedział, że gracz “Królewskich” musi walczyć o miejsce w wyjściowej jedenastce. Comeback Karima to też niebagatelna sprawa dla całej kadry pod kątem mentalnym. Napastnik swoim doświadczeniem na pewno wspomoże innych graczy, szczególnie młodych, których w zespole nie brakuje. W mediach w tej sprawie przepytani zostali chyba wszyscy kadrowicze i każdy zwraca uwagę na ten właśnie aspekt. Da się wyczuć entuzjazm i pozytywną atmosferę oplatającą to powołanie. Wśród kibiców jest zresztą podobnie. Choć na pewno znajdą się tacy, którzy w niesławnej “aferze taśmowej” trzymają stronę Valbueny.

Przegląd kadr Tę część warto zacząć od tych, których na europejskim czempionacie zabraknie. A złożyłoby się z nich niezłą paczkę. Gdyby Francja, wzorem bobslejów czy bilarda mogła wystawić dwie reprezentacje, możliwe, że obie znalazłyby się co najmniej w najlepszej czwórce turnieju. Kontuzje wyeliminowały z udziału w EURO Anthony’ego Martiala i Ferlanda Mendy’ego. Wątłe szanse Alexandre’a Lacazette’a skreślił powrót Benzemy. Tanguy Ndombele u Jose Mourinho odzyskał świetną formę, ale okazało się, że to za mało i na turniej pojedzie jego klubowy kolega, Moussa Sissoko. Najbardziej ciekawie wygląda jednak sprawa na środku obrony. W każdej innej

| str. 43

LES BLEUS PRZED EURO 2020

reprezentacji powołanie dostaliby tacy zawodnicy, jak Dayot Upamecano czy Aymeric Laporte. A na Les Bleus to nie wystarcza. Ten drugi po niepowodzeniach w walce o miejsce we francuskiej drużynie przyjął powołanie od Hiszpanii. W bramce pewniakiem znów będzie Hugo Lloris. Bramkarz Tottenhamu ma niepodważalne miejsce między słupkami reprezentacyjnej bramki. Choć po piętach z pewnością będzie mu deptał, rewelacja tego sezonu Ligue 1, filar defensywy Lille - Mike Maignan. Bramkarzowi ekipy z północy przyjdzie jednak jeszcze trochę poczekać na zmianę warty. Linia obronna została już wywołana do tablicy poprzez niesamowity wręcz ścisk w jej środkowej części. Na dwa miejsca w składzie (przy założeniu, że Francuzi wciąż będą grać czwórką w obronie) czeka aż pięciu zawodników. A właściwie – na jedno czeka czterech, bo pozycja Raphaëla Varane’a jest niepodważalna. Obok niego sądząc po występach w eliminacjach zagra Presnel Kimpembe. Z kolei na bokach obrony selekcjoner może wybierać spośród graczy mogących wystąpić też na środku, jak i tych wychowanych przy linii bocznej. Skłonności Deschampsa do minimalizowania ryzyka sprawiają, że miejsca ponownie przypadną zapewne duetowi bardziej uzdolnionemu defensywnie, czyli dwójce z Bayernu Monachium - Benjamin Pavard i Lucas Hernandez, występującej regularnie w eliminacjach. Druga linia to królestwo N’Golo Kante. Zawodnik Chelsea z pewnością będzie


LES BLEUS PRZED EURO 2020

postacią absolutnie kluczową. Obok niego najpewniej pojawi się ważny dla kadry bez względu na klubową formę Paul Pogba. W zależności od potrzeb (na przykład przejścia na formację 4-3-3) będą mogli liczyć na wsparcie Adriena Rabiota. W odwodzie pozostają jeszcze Tolisso i Sissoko, ale ich rola według wszelkich przewidywań ograniczy się do zadaniowej. Zwłaszcza ten drugi ma na tym polu duże doświadczenie, bo to od niego zaczęła się rola defensywnego skrzydłowego w kadrze Francji, w której na mundialu w Rosji świetnie radził sobie nieobecny tym razem Blaise Matuidi.

LE BALLON MAGAZINE

wyrachowania Trójkolorowych? Odpowiedzi na te i inne związane z kadrą pytania zna tylko jeden człowiek. Didier Deschamps pokazywał, że z każdej sytuacji potrafi wyjść obronną ręką. Czego się więc spodziewać po Les Bleus? Walki o końcowy triumf, oczywiście. W końcu podchodzą do turnieju jako panujący mistrzowie globu. Tym razem będą musieli wejść na wysokie obroty szybciej niż przy okazji mundialu – ich przygotowanie sprawdzą Niemcy i Portugalczycy, a dalej na pewno nie będzie łatwiej.

Przednia formacja to już prawdziwy gwiazdozbiór. Najcenniejsza jest jednak chyba różnorodność, jaką dysponuje selekcjoner. Znalazło się tu miejsce dla piłkarzy o praktycznie każdej charakterystyce. Są przebojowi Mbappé, Coman czy Dembélé, sprytni i przebiegli Griezmann i Ben Yedder, ale też nie bojący się żadnej pracy Lemar i Thuram. A na szpicy walkę o pierwszy skład stoczą pozbawiony ostatnio ogrania, ale niezmiennie ceniony przez trenera Giroud i syn marnotrawny Benzema. Zawodników wielu, więc jak ich pomieścić? Deschamps pewnie ma już gotową odpowiedź.

Pytania się mnożą Największy potencjał ofensywny ma nieco paradoksalnie reprezentacja, która podczas mistrzostw świata robiła wiele, by dać się poznać jako drużyna ukierunkowana na wygrywanie za wszelką cenę, czasem po linii najmniejszego oporu. A może Euro przyniesie zmierzch “turniejowego”

| str. 44


LE BALLON MAGAZINE

| str. 45

NAJNIŻSI BRAMKARZE W EUROPIE


NAJNIŻSI BRAMKARZE W EUROPIE

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

KULT

MAŁEGO BRAMKARZA Wielu jest takich, którym zamarzyła się kariera bramkarska, ale zabrakło im najważniejszego - wzrostu. Ligue 1 wychodzi naprzeciw stereotypom. Tutaj bramkarz nie patrzy na innych z góry. Jean-Louis Leca, Gautier Larsonneur, Alexandre Oukidja i Anthony Lopes to podstawowi golkiperzy w Ligue 1. Żaden nie wyrósł ponad 184 centymetry.

Autor PATRYK IDASIAK - “Zawód: Typer” twitter: @PatrykIdasiak

P

rzegląd po 20 najczęściej grających bramkarzy z każdej z najsilniejszych lig Europy przynosi wniosek, że we Francji centymetry nikogo nie obchodzą. W Ligue 1 średnia wzrostu 20 golkiperów to 187,5 cm. Zaniżają ją wspomnieni zawodnicy. Jest też kilku tylko nieznacznie wyższych, jak najpopularniejszy i najbardziej utytułowany bramkarz ligi, czyli Keylor Navas. Zawsze słynął ze swojej niesamowitej skoczności i gibkości, którą musiał nadrabiać 185 cm wzrostu. Jeśli o kimś powiedzieć “kot”, to właśnie o nim. Jest też jeszcze trójka delikwentów w wieku przedemerytalnym: Steve Mandanda, Eiji Kawashima oraz kontynuujący tradycję bramkarzy-liliputów w AS Saint Etienne - Jessy Moulin. Oni także mierzą po 185 cm. W Anglii średnia grubo przebija francuską i wynosi 191,9 cm, a 16 na 20 bramkarzy ma co najmniej 190 cm – 188-centymetrowym Edersonowi i Hugo Llorisowi też daleko do ogrodowych krasnali. Zdecydowanie najmniejszym golkiperem w lidze jest Jordan Pickford (185 cm). W Ligue 1 jest za to dziewięciu (!) równych Pickfordowi bądź niższych. W Niemczech średnia wynosi 191,4 cm. Tu statystykę psuje szwajcarski przystojniacha Yann Sommer (183 cm) oraz Stefan Ortega z Arminii Bielefeld (185 cm). Może chociaż we Włoszech bramek strzegą niżsi? Nic z tego – tu średnia to 190,4 cm, podbijana przez byczków takich jak Gollini, Szczęsny czy Donnarumma. 185 cm lub mniej mierzą tylko Luigi Sepe z Parmy oraz Alessio Cragno z Cagliari. Byłby jeszcze 184-centymetrowy David Ospina (który, swoją drogą, renomę zbudował w Nicei), ale z top 20 wykluczyły go kontuzje. W Primera Division średnia wyniosła 188,1 cm – dopiero tutaj Jean-Louis Leca

odnalazł równych sobie gości: Edgara Badię z Elche oraz Jordiego Masipa z Realu Valladolid.

Niscy od zawsze Stawianie na niskich golkiperów ma we Francji swoją historię. Tu bramka kojarzy się z łysiną Bartheza albo zadbanymi włosami Gregory’ego Coupeta. Pierwszy mierzył 180 cm, drugi 181 cm. Barthez wcielał się w kadrze w klasowego błazna. Podczas rozgrzewki przed finałem mistrzostw świata dla rozluźnienia atmosfery zaczął zwijać się z bólu i trzymać za kolano, czym omal nie wprawił trenera bramkarzy Philippe’a Bergeroo w stan zawałowy. Stawiał na boiskowe cwaniactwo, które czasami nie wychodziło mu na dobre, jak wtedy, gdy pewny siebie trzymał rękę w górze przez całą wieczność, a zdziwiony Paolo Di Canio załadował mu gola na wagę awansu do kolejnej rundy FA Cup. Mimo podobnych wpadek to właśnie on kojarzy się z największymi sukcesami reprezentacji Francji - złotem na mundialu w 1998 roku, złotem na Euro 2000 i srebrem na mundialu w 2006 roku, choć tam przeważały już głosy, że bronić powinien ledwie o centymetr wyższy, rokroczny mistrz Francji z Olympique Lyon - Gregory Coupet. Coupet zdobył z Lyonem 7 tytułów mistrzowskich, a w reprezentacji uzbierał 34 występy. Również należał do mikrusów wśród bramkarzy, co nadrabiał niesamowitą skocznością. Wystarczy sobie przypomnieć, jak w fazie grupowej Champions League w sezonie 2001/02 postanowił nie łapać piłki podanej od obrońcy i lecąc w powietrzu tyłem wybił ją... głową, a później obronił dobitkę Rivaldo.

| str. 46


LE BALLON MAGAZINE

Po Barthezie był Coupet, ale przed Barthezem – Bernard Lama, który też często pełnił funkcję zmiennika “Boskiego Łysego”. To Lama bronił w dwóch meczach eliminacyjnych do Euro 1996 z Polską, a także później na samym turnieju. Dopiero potem wygryzł go arcywróg z Marsylii. On także nie należał do kolosów, bo mierzył 185 cm. Do listy trzeba jeszcze dodać mistrza Europy z 1984 roku, czyli Joëla Batsa, charakteryzującego się gęstymi, kruczoczarnymi włosami, mierzącego ledwie 178 cm.

Mały, ale wariat Wszyscy wyżej wspomnieni, choć niscy jak na bramkarzy, przy 176-centymetrowym Jeremym Janocie mogli poczuć się wielcy. Tyle, że Janot drobną budowę nadrabiał wyjątkowym charakterem. Fani “Zielonych” daliby się za niego pokroić. Kochali go za to, że wielokrotnie okazywał miłość do klubu, szczerze nienawidził największego rywala z Lyonu i do przesady uosabiał stereotyp szalonego bramkarza. Janot nie straszył wzrostem, ale zasięgiem rąk i... nóg, którymi potrafił nieopatrznie odesłać trafionego w głowę rywala prosto do karetki. Napastnicy obawiali się bliskich spotkań trzeciego stopnia z Jeremym, który pracował na ten respekt przez lata trenując MMA. W dodatku często w prostych sytuacjach rzucał się pod publiczkę, próbując z każdego strzału zrobić najlepszą obronę świata. Showmanem był zresztą także z dala od bramki. Lubił zaskakiwać ekscentrycznym strojem, jak na przykład bluzą w tygrysie pasy, motywem Indianina w biało-zielonej czapeczce czy pełnym przebraniem Spider-Mana. Jeremy Janot wykreował we Francji kult kieszonkowego bramkarza. Takiego, któremu mimo wzrostu nikt nie podskoczy. - Moja praca to nie piłkarz, moja

praca to bramkarz - zwykł mawiać.

Mali kontynuatorzy Jessy Moulin przez całe życie był zmiennikiem. Kochał Saint-Etienne całym sercem, ale najpierw przez lata oglądał popisy Jeremy’ego Janota, a później przez niemal dekadę był dublerem Stephane’a Ruffiera, który także urósł do miana legendy Zielonych. Wszystko wywrócił konflikt tego ostatniego z apodyktycznym trenerem Claudem Puelem. Po niemal dekadzie Ruffier poszedł w odstawkę. Puel oznajmił, że więcej z niego nie skorzysta, a do bramki wejdzie zawsze cierpliwy Moulin. Życiowa szansa 35-latka ma więc słodko-gorzki posmak – trafiła mu się w cieniu niechlubnego odejścia i zakończenia kariery klubowej ikony. Na swój osobny akapit zasługuje najmniejszy bramkarz ligi – Jean-Louis Leca, wychowanek Bastii, który w Ligue 1 także pokazuje się dopiero po trzydziestce. Korsykanin określa wyspiarzy ludźmi pomagającymi sobie nawzajem i kochającymi swoją ziemię – i widzi podobieństwo do nich w mieszkańcach Lens, co ma sprawiać, że dobrze mu się żyje na północy Francji. Wcześniej przez pięć lat był głównie zmiennikiem Nicolasa Penneteau w Valenciennes i zagrał w tym czasie ledwie jeden ligowy mecz. Rewelacyjny sezon beniaminka to zarazem najlepszy rok Leki. Ten wielki duchem zawodnik nie lubi gryźć się w język i nie zawsze utrzymuje nerwy na wodzy. Kiedy przegrał Derby Północy z Lille, zaatakował sędziego Turpina, który podyktował wątpliwego karnego dla sensacyjnego mistrza Francji: - Głównym problemem we Francji jest to, że kiedy sędziowie popełnią błąd, są karani, a kiedy korzystają z VAR, żeby skorygować błąd, są karani jeszcze mocniej, więc unikają sprawdzania VARu. Po salwie wyzwisk wyrzuconych na boisku w stronę arbitra Leca wraca do domu, wyciąga gitarę i śpiewa z córką przy kominku. Historie takie jak Leki i Moulina szczególnie pokazują, jak Ligue 1 daje szansę golkiperom, którzy w innych ligach zostaliby dawno skazani na zapomnienie – tutaj dobry fachowiec nigdy nie jest ani za stary, ani za niski.

| str. 47


LE BALLON MAGAZINE

| str. 48


LE BALLON MAGAZINE

ROZMOWA Z JACKIEM BĄKIEM


LE BALLON MAGAZINE

ROZMOWA Z JACKIEM BĄKIEM

WYWIAD

LENS KIEDYŚ I DZIŚ ROZMOWA Z JACKIEM BĄKIEM

Po najbardziej ekscytującym sezonie Ligue 1 od lat Le Ballon rozmawia z reprezentantem Polski, który przed laty poznał smak równie szalonej rywalizacji na francuskich stadionach, a słynne francuskie kluby odgrywające i dziś ważne role w ligowym maratonie zna od podszewki.

MICHAŁ BOJANOWSKI twitter: @Bojanowski33

O

becne rozgrywki do samego końca trzymają w napięciu. Ostatnia kolejka zadecyduje o niemal wszystkich kluczowych miejscach w tabeli. Jednak Lens dopiero na ostatniej prostej straciło szanse na Ligę Europy, choć terminarz miało piekielnie trudny. Mimo wszystko beniaminek ma za sobą rewelacyjny sezon. Z czego według Pana wzięła się tak wysoka forma podopiecznych Francka Haise’a? Przede wszystkim zmiana na stanowisku dyrektora sportowego na Erica Roya miała duży wpływ na zmiany. Trafione transfery! Zatrudnili bardziej doświadczonych zawodników i wyszła idealna mieszkanka składu z bardzo dobrze wyszkolonymi wychowankami z La Gaillette. Przez 3,5 sezonu miał Pan przyjemność rozgrywać mecze na jednym z najgorętszych stadionów we Francji. Czy w tym kluczowym momencie pod koniec rozgrywek kibice Les Sang et Or mogliby zadecydować o lepszym finiszu? Jak wspomina Pan atmosferę na Stade Félix-Bollaert? Przede wszystkim - cały stadion kibicuje. Jedną z ciekawszych rzeczy jest fakt, że najbardziej zagorzali fani RC Lens nie są usytuowani za bramką, jak ma to miejsce na większości stadionów na świecie, a wzdłuż linii boiska. Zawsze czułem się na tym stadionie jakbym grał w Polsce, bo atmosfera była wspaniała, a duża liczebność polskich kibiców w tym regonie pogłębiała to odczucie. Sięgając wstecz, ostatnim tak emocjonującym był sezon 2001/02. W barwach OL wystąpił Pan tylko w jednym meczu,

zimą przeszedł do Lens, które liderowało w tabeli do ostatniej kolejki i pojedynku z ... Olympique Lyon. Porażka zabrała szansę na tytuł z Lens, ale formalnie jest Pan mistrzem Francji dzięki temu jednemu meczowi rozegranemu jesienią dla Les Gones. Otrzymał Pan medal za to gorzkie mistrzostwo? Oczywiście jestem szczęśliwym posiadaczem medalu za sezon 2001/2002, zarówno jestem wicemistrzem, jak i mistrzem Francji. Czuję, że swoim jedynym występem z Bastią i bramką sezonu strzeloną na wyjeździe z przewrotki dołożyłem w ostatecznym rozrachunku dużą cegiełkę, bo te 3 punkty przeważyły o tytule mistrza Francji na Stade Gerland w ostatniej kolejce. Gdyby nie ta bramka mistrz byłby w kolorach Sang et Or. Jak doszło do Pańskich przenosin z OL do Lens? Transfery między dwoma kandydatami o mistrzostwo w środku sezonu nie są powszechne. Zmiana mojego klubu to bardzo skomplikowana transakcja z wielu powodów, ale najważniejszym było to, że RC Lens było liderem i kandydatem do mistrzostwa Francji w tamtym sezonie. Prezes Jean-Michel Aulas nie miał ochoty nawet rozpatrywać ofert mojego odejścia na północ Francji. Jedynymi akceptowanymi kierunkami przez prezesa Lyonu w tamtym czasie były Niemcy oraz Anglia. Mimo wszystkich okoliczności odbyłem 3-minutową rozmowę przez telefon z prezesem Lens Gervaisem Martelem, który w dosadny i pewny siebie sposób przekazał mi, że jeżeli zgodzę się grać w jego klubie, to zrobi wszystko, aby do tego transferu doszło. Po takim jasnym

| str. 50


ROZMOWA Z JACKIEM BĄKIEM

LE BALLON MAGAZINE

przekazie nie pozostało mi nic innego jak spakować się i ruszyć w drogę na północ. Dodatkowym szczegółem tej transakcji było to, że prezesi pomiędzy sobą ustalili jakąś sumę za mój występ w ostatniej kolejce przeciwko Lyonowi. Do dziś nie jest mi mi znana ta kwota ani to, czy prezes Martel musiał dopłacić bonus za moją bramkę na Stade Gerland. (śmiech) Skoro mowa o Lyonie – niezależnie od osiągniętego wyniku czas Rudiego Garcii jest policzony. Na początku sezonu było widać pomysł na drużynę, nowatorskie ustawienie dwóch środkowych napastników na skrzydłach i liderowanie w tabeli. Jednak w nowym roku maszyna stanęła, a Garcia nie był skory do zmian. Kogo widziałby Pan na miejscu Francuza i czy Lyon ma potencjał na walkę o tytuł do samego końca w przyszłym sezonie? Jest wielu dobrych trenerów we Francji, wymieniać można długo – niestety w przeciwieństwie do tych polskich. Trudno powiedzieć, ale myślę, że dobrym wyborem będzie Christophe Galtier. Lyon zawsze walczy o najwyższe cele i mistrza, do tego mają wyśmienitą szkółkę, co widać w podstawowej jedenastce: Aouar, Cherki czy Caqueret. W końcu mamy w Ligue 1 Polaka z ofensywnej formacji, ale wiele osób, także Pan, twierdziło, że Marsylia to nie jest najlepsze miejsce dla Arkadiusza Milika. Kiedy przychodził, trwała wojna kibiców z prezydentem Jacquesem-Henri Eyraudem i doszło do ataku na ośrodek La Commanderie, więc takie słowa nie mogły dziwić. Podtrzymuje Pan zdanie, czy może pod wodzą Jorge Sampaolego OM to odpowiednie miejsce na kolejny sezon dla Milika? Arek nie jest tam ze względu na otoczkę. Dołączył do Marsylii, aby odnaleźć formę oraz radość z gry w piłkę, którą zabrano mu w Napoli. Na szczęście ją odnalazł, co pokazuje w ostatnich tygodniach, wszystko idzie w dobrą stronę. Zmarłego niedawno Papę Boub Diopa pamiętamy głównie z niesamowitych występów w trakcie mundialu w 2002 roku, kiedy po jego golu Senegal sensacyjnie pokonał Francję. Jednak Pan dzielił z nim szatnię w Lens. Często gracze z Afryki nadają rytm życiu w szatni, ale ponoć Diop był zupełnie inny, spokojny i ułożony. Jak wspomina Pan swojego dawnego kolegę? To prawda. Papa Bouba Diop był w szatni Lens oazą spokoju. Szkoda, że mówimy o nim w czasie przeszłym. Był bardzo dobrym piłkarzem, warunki fizyczne miał niczym gladiator. Ciężko przyjąłem informację o jego śmierci. Zresztą przez pierwszy miesiąc w Lens wspólnie mieszkaliśmy w hotelu i wiążę z nim bardzo dużo pozytywnych wspomnień. Zahaczając o senegalskich zawodników nie sposób nie zapytać o tego najbardziej utalentowanego –

| str. 51

El-Hadjiego Dioufa. Zdecydowanie bardziej ekscentryczny piłkarz mając zaledwie 20 lat stanowił o sile ówczesnego Lens. Z perspektywy czasu – chyba zmarnował tę “bożą iskrę”? Diouf był bardzo dobry technicznie, posiadał zmysł do strzelania goli. Jedyne czego mu zabrakło, aby jeszcze w większym stopniu zaistnieć w dużej, europejskiej piłce, to szybkość - w przeciwieństwie na przykład do Djibrila Cisse, który w tamtych czasach, w barwach Auxerre imponował tą zdolnością. Nie każdy wie, ale Diouf był wyśmienitym tancerzem, szczególnie

po wygranych meczach łapał nastrój do pląsów. Szczęśliwie dla niego, ale ze stratą dla kibiców, że nie było wówczas mediów społecznościowych. (śmiech) Przeglądając profile na kontach społecznościowych agencji menedżerskiej Pana i Pańskiego syna, trafiłem wyłącznie na informacje o polskich zawodnikach. Próbujecie działać także na francuskim rynku? Czy któryś z Państwa podopiecznych ma szansę na trafienie do którejś z francuskich drużyn? Na tę chwilę z synem Jackiem skupiamy się


LE BALLON MAGAZINE

ROZMOWA Z JACKIEM BĄKIEM

na polskim rynku. Oczywiście mam różne zapytania z ligi francuskiej o zawodników naszych i innych, ale nie każdy jak widać jest stworzony do gry w Ligue 1, która jest specyficzna. Co według Pana stanowi główną przyczynę tego, że tak mało naszych rodaków wybiera się nad Sekwanę? Język, wysokie podatki? Panu jako jednemu z nielicznych udało się przebić – istnieje jakaś recepta dla kolejnych Polaków próbujących szczęścia we Francji? Przede wszystkim złotym środkiem na grę we Francji czy innych krajach, jest talent

poparty ciężką pracą na treningach. Nigdy sam trening nie zrobi z Ciebie piłkarza wielkiego formatu zawodnika, trzeba codziennie ćwiczyć nad swoimi słabszmi stronami. Wówczas może dojdzie się do takiego poziomu, aby rozmyślać czy we Francji są faktycznie duże podatki. Kończąc wątkiem zbliżającego się EURO – w dniu ogłoszenia kadry przez Didiera Deschampsa wyciekła informacja o powołaniu dla Karima Benzemy. Do ostatniego momentu mało kto wierzył, że po niemal 6 latach napastnik Realu może wrócić do drużyny Les Bleus. Uważa Pan taką decyzję za ryzykowną ze strony DD? Czy tym samym na ostatniej prostej Benzema wygryzie

Oliviera Girouda, który w klubowej piłce zawodzi, ale w reprezentacji od lat jest pewnym punktem drużyny? Nie oszukujmy się, ale Karim Benzema to napastnik światowej klasy. Szkoda, że z takich czy innych powodów nie było nam, a szczególnie Francuzom, dane oglądać go w koszulce reprezentacji Francji przez tak długi czas. Od ponad dekady nikt nie jest wstanie wygryźć go ze składu Realu Madryt, a to też świadczy o tym, na jaki wysokim poziomie są jego umiejętności.

| str. 52


TRENERSKA KARUZELA NAD SEKWANĄ

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

SEZON TRENERSKICH

ZMIAN

Autor PAWEŁ ŁOPIENSKI twitter: @pawell147

Z

akończony właśnie sezon był wyjątkowy pod wieloma względami. Zacięta walka o mistrzostwo jakiej nie było od dawna, brak kibiców na stadionach, ale także trudny czas dla trenerów. Częściej niż w poprzednich rozgrywkach musieli mierzyć się z brakiem cierpliwości władz, tracąc przy tym stanowiska. Dla kilku klubów wraz z końcem rozgrywek rozpocznie się nowy etap ich historii. Trudności nie ominęły najlepszych. Przekonał się o tym Thomas Tuchel, który na początku rozgrywek musiał mierzyć się z bardzo krótkim okresem przygotowawczym. Pomimo świetnych wyników w Lidze Mistrzów i kilku wpadek na własnym podwórku, Leonardo postanowił zwolnić szkoleniowca po okazałym zwycięstwie

| str. 53

4:0 ze Strasbourgiem. Jego następca, czyli powracający do Paryża Mauricio Pochettino, poukładał drużynę po swojemu, choć nie przełożyło się to na sukcesy. Dotkliwie przegrany półfinał Ligi Mistrzów i utrata mistrzowskiego tytułu będą rzutować na ocenę pracy Argentyńczyka, nawet jeśli on sam zaznacza, że podstawą do formułowania sądów powinien być dopiero przyszły, pełny, sezon. Początek 2021 roku nie należał do udanych dla będącej w kryzysie Marsylii. Do słabej gry i dołujących wyników dołączył pamiętny atak kibiców na centrum szkoleniowe klubu. Po tym wydarzeniu z funkcji trenera zrezygnował sfrustrowany polityką kadrową Andre Villas-Boas. Pod wodzą Jorge Sampaoliego OM rozkręcało się bardzo powoli, ale nowy trener zdołał przynajmniej zmotywować Dimitriego Payeta do lepszych


TRENERSKA KARUZELA NAD SEKWANĄ

LE BALLON MAGAZINE

został sprowadzony zimą do klubu Pascal Plancque, który najpierw miał jedynie doradzać niedoświadczonemu Arpinonowi. Były trener Niortu uszczelnił defensywę, poprawił grę w ofensywie, zaczął lepiej wykorzystywać potencjał piłkarzy, ale ostatecznie na nic się to zdało. Waldemar Kita robił wszystko, aby utrzymać swój klub w elicie. Jesienią nie wahał się zrezygnować z Christiana Gourcuffa, aby zaskakująco zastąpić go Raymondem Domenechem, powracającym na ławkę trenerską klubu po 27 latach przerwy. Były selekcjoner kadry Francji odnotowywał jeszcze gorsze wyniki od swojego poprzednika, dlatego doszło do kolejnej zmiany. Zdesperowane “Kanarki” sięgnęły po Antoine’a Kombouare, który poprzednio spadał z Ligue 1 z Tuluzą i Guingamp. Tym razem jednak udało się uratować drużynę, a polski właściciel choć na chwilę może odetchnąć z ulgą. Są jednak we Francji kluby, które na znalezienie nowego szkoleniowca przygotowują się ze sporym wyprzedzeniem. Nicea jeszcze jesienią niespodziewanie pożegnała Patricka Vieirę i do końca sezonu drużynę z Lazurowego Wybrzeża prowadził Adrian Ursea. Zespół pod wodzą byłego asystenta Luciena Favre’a i mistrza świata z 1998 roku prezentował się przeciętnie i nawet pomijając świetną końcówkę, władze od początku wypatrywały nowej postaci. Wśród potencjalnych następców Ursei wymienia się szereg nazwisk, od zmęczonego niestabilną sytuacją finansową Lille Christophe’a Galtiera po bezrobotnego Juliena Stephana. Zmiana nastąpi również w Bordeaux, w którym kilka dni przed rozpoczęciem starego sezonu stery po Paulo Sousie przejął Jean-Louis Gasset. 67-latek nie przepracuje na południu Francji nawet roku, a jego następcy, biorąc pod uwagę problemy klubu, trzeba życzyć powodzenia.

Koniec ery występów, co przełożyło się na całą drużynę. Rezygnacji szkoleniowca nie zabrakło również w trzeciej drużynie, która jesienią występowała w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Po klęsce w tych rozgrywkach i tragicznej formie na początku roku, Julien Stephan zdecydował się zrezygnować z posady w Rennes. Młody trener czuł, że więcej nie mógł już dać drużynie, którą przejął bardziej doświadczony w pracy z młodzieżą Bruno Genesio. Były opiekun OL zanotował najlepszy trenerski start w historii klubu z Bretanii, dzięki czemu Rennes kończyło trudny i rozczarowujący sezon w znacznie lepszych nastrojach. Rozstanie Lyonu z Rudim Garcią od dawna wydawało się nieuniknione. W kuluarach mówiło się, że nawet w przypadku zdobycia mistrzostwa, szkoleniowiec nie mógł być pewny utrzymania posady. Les Gones

nie zdołali wywalczyć nawet miejsca w Lidze Mistrzów, dlatego Juninho brakuje w ręku argumentów za pozostawieniem Francuza na stanowisku. Nowy człowiek za sterami łatwiej mieć nie będzie, ponieważ z zespołu prawdopodobnie odejdzie Memphis Depay.

Potrzebne nowe impulsy Dolna część tabeli również okazała się podatna na zmiany. Walka o utrzymanie trwała do ostatniej kolejki, a w Nimes, Dijon i przede wszystkim w Nantes nie zabrakło ofiar słabych wyników. Karuzela rozpoczęła się bardzo szybko, bo w ekipie ze Stade Gaston Gerard David Linares zastąpił Stephane’a Jobarda. Zmiana ta nie przełożyła się jednak na poprawę wyników i Dijon z hukiem spadło z Ligue 1. Podobnie sytuacja miała się z Nimes, które za bardzo zwlekało z zastąpieniem debiutującego w roli trenera Jerome’a Arpinona. Jego następcą

Sporym wydarzeniem na zachodzie Francji było ogłoszenie odejścia Stephane’a Moulina z Angers. Szkoleniowiec prowadził ten zespół nieprzerwanie od lipca 2011 roku, wyprowadził zespół z drugiej ligi i stworzył z niego solidnego ligowca. Jak sam powiedział tłumacząc decyzję, “czas często jest sprzymierzeńcem, ale może stać się też słabością”. Tym samym dał do zrozumienia, że więcej z drużyną po prostu nie ugra. Klub otrzymał wystarczająco wcześnie informację o odejściu, choć wciąż zwleka z ogłoszeniem następcy żywej legendy. Od jakiegoś czasu niepewny był też los Michela Der Zakariana. Szkoleniowcowi od czterech lat wiodło się w Montpellier nieźle – ale nie tak dobrze, by stał się “nie do ruszenia”. Zespół co roku znajdował się w górnej połowie tabeli, ale stale sporo brakowało do europejskich pucharów. Na początku maja klub poinformował, że nie zaproponuje trenerowi nowej umowy, dając sobie czas na znalezienie nowej osoby. Podobnie rzecz ma się ze Strasbourgiem, który

| str. 54


LE BALLON MAGAZINE

przeszedł pod wodzą Thierry’ego Laureya niemało wzlotów i upadków. Zawsze jednak udawało się wyjść na prostą, a nawet wejść do europejskich pucharów. Po czterech latach Strasbourg uznał najwyraźniej, że pod tą batutą nie zrobi już kroku naprzód. Nieuniknione rozstanie oglądaliśmy również w Reims. David Guion dziewięć lat temu został zatrudniony w centrum szkoleniowym, a w 2017 roku przejął pierwszą drużynę. 53-latek zapisał się w pamięci kibiców efektownym powrotem do elity, a także znakomitą postawą w roli beniaminka – aż po awans do Ligi Europy. W kuluarach mówi się jednak, że za zmianą szkoleniowca (co za tym idzie stylu gry) od jakiegoś czasu optował sam prezydent klubu, Jean-Pierre Caillot. Relacje między nim a trenerem nie były najlepsze, a ostatecznie zburzyły je otwarte negocjacje z Oscarem Garcią, następcą Guiona. Kontrakt obecnego trenera wygasał dopiero za rok, więc ten miał prawo poczuć się urażony. Zaledwie sześciu szkoleniowców jest pewnych utrzymania pracy na kolejny sezon. Nie wiadomo, czy swoje zespoły będą prowadzić Christophe Galtier (Lille), Christophe Pelissier (Lorient), Olivier Dall’Oglio (Brest), Claude Puel (Saint-Etienne) oraz Pascal Plancque (Nimes). Okienko transferowe będzie w tym roku fascynujące także na trenerskim froncie – a biorąc pod uwagę pandemiczne piętno odciśnięte na budżetach klubów, być może szczególnie na nim.

| str. 55

TRENERSKA KARUZELA NAD SEKWANĄ


TRENERSKA KARUZELA NAD SEKWANĄ

LE BALLON MAGAZINE

| str. 56


TRWA KOSZMAR ŻYRONDYSTÓW

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

SZANSA NA LEPSZE

JUTRO

Rozmawiał MICHAŁ BOJANOWSKI twitter: @Bojanowski33

Współpraca MARCIN JABŁOŃSKI twitter: @Many_Jablonski

| str. 57

S

zczęśliwe utrzymanie, o które walczyli do ostatniej kolejki. Zaskakujące odejście aktualnego właściciela, którego american dream stał się akwitańskim horrorem i nadzieja, że to, co najgorsze już za nimi, a nowi ludzie w klubie będą mieli na pierwszym miejscu dobro Girondins Bordeaux, a nie własnego portfela.

Upadek

W poprzednim numerze magazynu Le Ballon znalazła się rozmowa z kibicem Bordeaux Marcinem Jabłońskim, zatytułowana “Gorzej być nie może”. Szybko się jednak okazało, że było to zbyt optymistyczne postawienie sprawy. To, co wydarzyło się w mijających rozgrywkach w klubie z Akwitanii, nie przystoi jednej z największych piłkarskich marek Francji.

Początek tej nowej-starej współpracy był nad wyraz owocny: przyniósł regularnie zdobywane punkty i miejsce w górnej części tabeli. Miało to być potwierdzeniem, że to Sousa był problemem, bo latem nie doszło do kadrowej rewolucji – Bordeaux jako jedyne w Ligue 1 nie dokonało nawet jednego gotówkowego transferu, a osiągało zadowalające wyniki. Jedynym wartym odnotowania wzmocnieniem było zakontraktowanie

Po odejściu Paulo Sousy wszyscy odetchnęli z ulgą. W miejsce najemnika przyszedł “swój” – Jean-Louis Gasset, który dla ratowania tożsamości klubu wrócił z rocznej emerytury. Doświadczony trener rozbudził nadzieje kibiców, bo przecież nie tak dawno, będąc asystentem Laurenta Blanca, sięgał z Żyrondystami po tytuł mistrza Francji.


TRWA KOSZMAR ŻYRONDYSTÓW

LE BALLON MAGAZINE

Mówiono o jego zbytniej zachowawczości: na siłę wystawiał piłkarzy, którzy od dawna nie byli w formie, bał się postawić na zdolną młodzież, która, jak się pod koniec sezonu okazało, zapewniła kilka punktów. Widać było również, że doświadczony trener nie jest w stanie wstrząsnąć zawodnikami i dać im impulsu do walki w każdym spotkaniu – drużyna popadła w marazm. Mimo dotkliwych porażek i dobijania do strefy spadkowej Gasset nie robił roszad w zespole, a przy ówczesnej grze postawienie na młodych z pewnością nie przyniosłoby gorszych efektów. Co do tematu braku transferów, który wracał jak bumerang, na niemal każdej konferencji sam Gasset wbijał szpileczkę w zarząd, stwierdzając, że zdaje sobie sprawę z ciężkiej sytuacji finansowej drużyny, ale i tak poczynania dyrektora sportowego Alaina Roche’a powinny być zdecydowanie bardziej efektywne. Dni Gasseta w Bordeaux są już policzone, ale póki nie wyjaśni się sytuacja właścicielska w klubie, nie wiadomo kto go zastąpi. Każda z frakcji chętnych przejąć klub ma swój plan.

Akwitańska zawierucha Kwietniowa informacja o wyjściu z klubu amerykańskich właścicieli była zaskakująca. Choć od dłuższego czasu relacje między kibicami a zarządem i właścicielami były bardzo napięte, na ostatecznej decyzji zaważyły pandemia, puste trybuny i krach w sprawie praw telewizyjnych z Mediapro. King Street zdało sobie sprawę, że nie da się już zarobić na klubie. Dotychczas byli skupieni na czerpaniu zysków z całej otoczki związanej z funkcjonowaniem klubu, a gdy to stało się niemożliwe, postanowili wycofać się z finansowania Bordeaux – swoje dołożyli kibice, którzy na każdym kroku kontestowali decyzje podejmowane przez prezydenta Frédérica Longuepée, dążące do stworzenia z klubu korporacji. Hatema Ben Arfy, którego wielkim zwolennikiem był Gasset. Chyba wręcz nazbyt, bo z czasem wyszło, że przed przyjściem Francuza zebrał wszystkich ofensywnych zawodników na seans z najlepszymi zagraniami Ben Arfy, jakby ci nie zdawali sobie sprawy kim jest HBA. Zapowiedziało to również, że nowy nabytek od początku będzie się cieszył bardzo dużym zaufaniem trenera. Pierwsze tygodnie Francuz miał zjawiskowe i co kolejkę pojawiały się kompilacje z jego efektownymi zagraniami, ale pod koniec stycznia, jak całe Bordeaux, podupadł i przestał nie tylko punktować, ale w ogóle stanowić o sile drużyny. Dał Bordeaux gole i 5 asyst, ale ostatni “wkład” miał miejsce 23 grudnia. Im dalej w sezon, tym jego rola stawała się coraz bardziej marginalna. Niepewna jest również jego przyszłość: ma umowę do końca czerwca, ale zapewnił sobie zapis,

że przy jej przedłużeniu dostanie znaczącą podwyżkę, a patrząc na ostatnie miesiące w jego wykonaniu, takie posunięcie zarządu Żyrondystów byłoby bardzo ryzykowne. Wraz z rozpoczęciem nowego roku rozpoczął się zjazd po równi pochyłej. Od końca stycznia do końca kwietnia Bordeaux notowało jedne z najgorszych wyników w historii klubu – 13 meczów i zaledwie jedno zwycięstwo – i to ze zdecydowanie najgorszym w stawce Dijon. Przyniosło to refleksję, że w poprzedniej kampanii Paulo Sousa niekoniecznie był głównym problemem. Po prostu przy braku jakościowych zawodników i z zawirowaniami właścicielskimi ciężko o wysokiej klasy projekt sportowy. Mimo ogromnego szacunku do Jean-Louisa Gasseta z czasem pojawiało się coraz więcej głosów domagających się jego zwolnienia.

Gdyby nie pandemia, klub zarabiałby na siebie i Amerykanie z pewnością nie porzuciliby tego projektu, który i tak jest małym trybikiem w ich wielkiej machinie. Gdy wystąpiły straty, fundusz inwestycyjny powiedział adieu. Postawiło to klub na skraju upadku, ale kibice są zgodni: była to najlepsza informacja w tym fatalnym sezonie. Nikt nie łudził się, że ten projekt z czasem może się rozwinąć. Amerykanie co lepszych zawodników od razu sprzedawali z niezłym zyskiem, nie sprowadzając w ich miejsce perspektywicznych następców – chociaż taką politykę zapowiadali przejmując klub. Zarząd nie starał się także w żaden sposób budować relacji z kibicami. Niedawno młody kibic Żyrondystów, który w jednym ze szpitali walczył z rakiem, poprosił klub o koszulkę z podpisami zawodników – ze strony zarządu nie pojawił się żaden odzew. Dopiero gdy sprawa została nagłośniona na Twitterze, jeden z zawodników z własnej inicjatywy zebrał podpisy na koszulce od

| str. 58


LE BALLON MAGAZINE

kolegów z drużyny i osobiście zawiózł ją fanowi.

Nadzieja Poszukiwania nowych nabywców są w toku, a szczególnie głośno wymieniane nazwiska to Bruno Fievet i Pascal Rigo. Pierwszy kandydat zainteresowany jest przejęciem Bordeaux od dłuższego czasu i wzmianka o nim znalazła się już w poprzednim wydaniu magazynu: “jeśli chodzi o Bruno Fieveta sprawa jest dość skomplikowana, bo nie ma dostatecznych środków, aby samodzielnie przejąć klub. [...] Mieszka na stałe w Szwajcarii. W przeciwieństwie do aktualnych właścicieli ma klub w sercu i wspiera go od lat. Są jednak wątpliwości co do finansowania przejęcia, które ma polegać na stworzeniu funduszu inwestycyjnego, złożonego z kilkudziesięciu udziałowców”. Fievet chciałby, aby do klubu przyszedł były trener Rennes Julien Stéphan. To duże nazwisko, nie do końca przystające do obecnego poziomu Bordeaux. Jednak kandydat na nowego właściciela klubu zapewnia, że zostały już poczynione kroki i panowie doszli do wstępnego porozumienia. Jest to kandydatura o tyle ciekawa, że jednym z największych osiągnięć Stéphana w Rennes było rokroczne wprowadzanie rzeszy młodych talentów z akademii do pierwszej drużyny na czele z Edouardo Camavingą. Szkółka Bordeaux stoi na wysokim poziomie – teraz wyróżniają się młodzi Sekou Mara i Amadou Traoré, a niedawno miliony spłynęły z transferów Julesa Koundé i Aureliéna Tchouameniego, stąd ta kandydatura, jeśli w ogóle prawdziwa, ma rację bytu. Pascal Rigo, drugi najczęściej wspominan w kontekście przejęcia klubu, tak jak Fievet jest ambasadorem klubu za granicą. Mieszka w San Francisco, gdzie stworzył sieć cukierni, którą potem sprzedał Starbucksowi za 100 mln euro – po czym otworzył kolejne lokale. Jego przywiązanie do klubu związane jest z czasami studenckimi – ukończył uniwersytet w Bordeaux. Rigo nie ukrywa zainteresowania klubem. Zapowiedział między innymi, że przejęcie przez niego Żyrondystów wiązałoby się z powrotem Stéphane Martina do roli prezydenta, którą już sprawował w latach 2017-18, przed wejściem amerykańskiego funduszu. Ani Fieveta, ani Rigo nie stać na samodzielne przejęcie klubu. Obaj będą szukać wsparcia w funduszach inwestycyjnych, ale w przeciwieństwie do poprzednich właścicieli widać w nich przywiązanie do Girondins Bordeaux. Na początku czerwca powinno wypłynąć więcej informacji dotyczących rozmów kandydatów z King Street. Jeśli strony nie dojdą do porozumienia, klub upadnie – stąd spora presja na pomyślny finał rozmów. A gdy do takowego dojdzie, kibice będą mogli zacząć myśleć o lepszym jutrze, tak długo wyczekiwanym w Akwitanii.

| str. 59

TRWA KOSZMAR ŻYRONDYSTÓW


TRWA KOSZMAR ŻYRONDYSTÓW

LE BALLON MAGAZINE

| str. 60


SYLWETKI NOWYCH BENIAMINKÓW: ESTAC TROYES I CLERMONT FOOT

LE BALLON MAGAZINE

PUBLICYSTYKA

WSPÓLNY MIANOWNIK:

AWANS DO LIGUE 1 353 km dzielące oba miasta. Spora aglomeracja i ustronne miejsce. Ponowny powrót i pierwsza promocja w dziejach. Zwycięstwo w Pucharze Intertoto i brak sukcesów. Dwie zupełnie różne historie, które w sezonie 2020/2021 z nalazły wspólny mianownik: awans. ESTAC Troyes oraz Clermont Foot to świeżo upieczone beniaminki francuskiej elity. Bienvenue en Ligue 1!

Autor KAMIL TYBOR twitter: @KamilTybor

Ligue 2 to niełatwe rozgrywki. Wystarczy spojrzeć na losy spadkowiczów, drużyn do niej wchodzących czy dawnych potentatów z ambicjami - nie zawsze plany udaje się realizować, nawet dysponując najlepszymi środkami. Tak było choćby w przypadku RC Lens, niemiłosiernie długo walczącego o powrót, i tak jest z AJ Auxerre, szukającym swojego miejsca i bezskutecznie próbującym zawojować rozgrywki. Zakończony właśnie sezon na zapleczu był zaś równie pasjonujący, jak w Ligue 1. Kilka klubów do samego końca biło się o awans. – To bardzo skomplikowana liga, z jednorodnym poziomem. Trudno jest wrócić na górę, kiedy właśnie z niej zszedłeś. Poziom techniczny rośnie. Clermont i Troyes, które awansowały, to dwie najciekawsze drużyny do oglądania. To też liga, która pozwala rozwijać się trenerom - charakteryzuje rozgrywki Laurent Aquilo, dziennikarz “Telegramme Sport”.

Powrót ESTAC Troyes W Troyes doskonale znają już smak futbolowej śmietanki. ESTAC, choć to klub stosunkowo młody (powstał w 1986 roku) ciągle balansuje na granicy najwyższej ligi i zaplecza. Raz awansuje, czasem nawet zdobywa się na cenny wynik, jak zwycięstwo w zapomnianym Pucharze Intertoto, a raz spada z donośnym hukiem i w tumanach kurzu. Po raz ostatni zespół ze Stade de l’Aube gościł na szczycie w latach 2017/2018. Zajął wtedy 19. pozycję i zupełnie się nie wyróżnił. Od tamtego momentu minęło jednak sporo jak na piłkę czasu i wiele się zmieniło – przede wszystkim klub został przejęty przez

| str. 61

City Football Group. Po ostatnim spadku nie było źle: drużyna walczyła o powrót, choć nie dawała rady pokonać ostatnich przeszkód. W tym sezonie Niebiesko-Biali wyciągnęli jednak wnioski i gdy już rozsiedli się wygodnie na podium (12. kolejka), ani na moment nie spadli poniżej drugiego miejsca, ostatecznie wygrywając ligę z pięcioma punktami przewagi i najmniejszą liczbą porażek na koncie.

Laurent Battles - twórca sukcesu Ojcem sukcesu okazał się młody, wnoszący świeżość szkoleniowiec. Dla urodzonego w 1975 roku Laurenta Battlesa praca w ESTAC, rozpoczęta w czerwcu 2019, jest pierwszą w roli pierwszego trenera zawodowej drużyny. Wcześniej był jedynie asystentem i opiekunem rezerw w AS Saint-Etienne. Swoją pierwszą szansę wykorzystał w 100 procentach. Battles stworzył machinę, która po reszcie stawki przejechała się jak walec, nie pozostawiając żadnych złudzeń. Byli po prostu najlepsi, a dodatkowo prezentowali bardzo atrakcyjną piłkę. Co było podstawą tego triumfu? Kolektyw. W ekipie z Szampanii próżno szukać wielkich nazwisk, bo siłą i motorem jest grupa. Florian Tardieu, Gauthier Gallon czy 34-letni Yoann Touzghar… Fanom wyłącznie najwyższego francuskiego szczebla te nazwiska nie powiedzą wiele. Tymczasem to oni w dużej mierze odpowiadają za spektakularny awans. Ostatni z wymienionych został nawet trzecim najlepszym strzelcem ligi. - Sezon był ciężki. W ciągu dwóch lat grupa


LE BALLON MAGAZINE

poczyniła ogromne postępy, zawodnicy wsparli cały ten projekt. Wszyscy byli niezwykli. Nawet nie myślałem, że mogą tak bardzo się rozwinąć. Za tym wszystkim stoi ciężka i sumienna praca - na gorąco zwycięstwo w Ligue 2 komentował szkoleniowiec.

Awans spod szyldu City Football Group Jednym z większych sukcesów Troyes jest jak dotąd zwycięstwo w zakurzonym już nieco Pucharze Intertoto. W edycji 2001 ESTAC pokonało w finale Newcastle United, zyskując prawo gry w rywalizacji o puchar UEFA - tam jednakże już tak różowo nie było. Niebiesko-Biali czasem radzili sobie nieźle w Coupe de France czy Coupe de la Ligue, pewnego poziomu jednak nie przeskakując. Nic specjalnego, żadnych fajerwerków. Nawet “średniak” byłby określeniem na wyrost. Trudno też było upatrywać perspektyw na lepsze jutro. Dopóki 3 września 2020 roku nie doszło do zmiany właściciela. Głównym udziałowcem, posiadającym większościowy pakiet akcji stało się City Football Group, kojarzone najbardziej z prowadzenia Manchesteru City, ale posiadające w portfolio również NY City, Melbourne City FC w Australii, Yokohama F. Marinos w Japonii, Montevideo City Torque w Urugwaju, Gironę FC w Hiszpanii, Sichuan Jiuniu FC w Chinach, Mumbai City FC w Indiach czy Lommel SK w Belgii. Mniejszościowe udziały w Troyes nabył także francuski biznesmen, Maxime Ray, który zasiadł w radzie nadzorczej. - Od jakiegoś czasu interesujemy się francuską

SYLWETKI NOWYCH BENIAMINKÓW: ESTAC TROYES I CLERMONT FOOT

piłką nożną i od dawna podziwialiśmy ESTAC, więc cieszymy się, że sfinalizowaliśmy przejęcie naszego dziesiątego klubu i jesteśmy na stałe obecni we Francji. To kamień milowy dla City Football Group, który pokazuje, w jaki sposób nasz model dostosowuje się i rozwija w stosunkowo krótkim czasie. W City Football Group naszym celem pozostaje atrakcyjna gra, identyfikowanie i rozwijanie talentów oraz stała obecność w światowych centrach piłkarskich. Nie ma wątpliwości, że Francja jest jednym z najlepszych pod względem szkolenia krajów na świecie i jesteśmy dumni z bycia częścią tej społeczności. Z niecierpliwością czekamy na wspólną pracę nad stworzeniem świetlanej przyszłości dla ESTAC komentował Ferran Soriano, prezes grupy. Pierwsze koty za płoty – nowe kierownictwo przyniosło większą stabilność i pomogło wrócić do elity. Tegoroczny awans nie był priorytetem właścicieli, którzy zajęli się początkowo porządkowaniem innych spraw – klub miał dopiero dziewiąty budżet w lidze – ale udało się już teraz, co może przyśpieszyć sportowe plany CFG. Nie zakładają one jak najszybszej drogi do gwiazd, ale stabilne budowanie zespołu i akademii, która ma dostarczać jakościowych zawodników i zarabiać. ESTAC ma wypracować pozycję systematyczną pracą.

Drugi nie znaczy gorszy, czyli historyczny wyczyn Clermont Foot Prócz “niebiesko-białych” w stawce była jeszcze jedna drużyna grająca dobrą piłkę, zasłużenie

plasująca się na drugim miejscu. Clermont Foot to nieduży klub, ale mający spore ambicje. Już w poprzedniej kampanii pokazał, że trzeba się z nim liczyć, ale kryzys i narastające obostrzenia pokrzyżowały plany. Kiedy rozpędzał się pandemiczny chaos, a ligi zostały przedwcześnie zakończone, La Lancers plasowali się na piątym miejscu w tabeli, mając realną szansę na przeskok do ligi wyżej. Los napisał jednak inny scenariusz. Drużyna z Owernii nie dała się jednak złamać i w nowych rozgrywkach okazała się jeszcze lepsza niż wcześniej, odnosząc ostatecznie wielki sukces: pierwszy w historii awans. Clermont rozgrywki zakończyło z dwoma oczkami więcej niż trzecia Tuluza, mając najmniej straconych bramek – tylko 25. - W związku z poprzednim sezonem, który został przerwany z powodu Covid-19, kiedy klub był na dobrej pozycji, aby awansować do Ligue 1 lub przynajmniej rozegrać baraże, w tym nadeszło wielkie pragnienie zemsty. Latem siła kadrowa niewiele się zmieniła, nawet jeśli do Lorient odszedł najlepszy strzelec z zeszłego roku [Grbić – przyp. red.]. Dzięki temu wszyscy gracze znali siebie i swoje możliwości. To było siłą. Tylko Jodel Dossou, Arthur Desmas i Mohamed Bayo (który mieszkał 500 metrów od stadionu) dołączyli do klubu już w tym sezonie. Atmosfera w drużynie jest niesamowita, wszyscy zawodnicy dobrze się dogadują, co widać na boisku, grają z dużą dozą automatyzmu. To z kolei również spora zasługa trenera, Pascala Gastiena, który zawsze tworzył atrakcyjną oraz skuteczną grę. Jak widać opłaciło się! - mówi Hugo Girard, dziennikarz “Ebra Presse”.

| str. 62


LE BALLON MAGAZINE

| str. 63

SYLWETKI NOWYCH BENIAMINKÓW: ESTAC TROYES I CLERMONT FOOT


SYLWETKI NOWYCH BENIAMINKÓW: ESTAC TROYES I CLERMONT FOOT

Pascal Gastien i świetna średnia punktowa Clermont poczyniło spory postęp, przeistaczając się w bardzo mocną i nieprzyjemną dla rywali, grającą bardzo uważnie drużynę. Tak jak w przypadku Troyes, pochwały spływają przede wszystkim na konto trenera. Pascal Gastien, bo o nim mowa, przygodę w klubie zaczął już w 2016 roku, wtedy jeszcze w drugiej drużynie. Miał czas, by zaplanować wszystko po swojemu. We wrześniu 2017 zastąpił na stanowisku Corinne Diacre, pierwszą Francuzkę prowadzącą męską zawodową drużynę, i zaczął tworzyć podłoże pod spektakularny awans. Gastien pochwalić się może tym, że pod jego batutą Clermont Foot notuje świetną średnią punktów na mecz: 1.6. Ich znak rozpoznawczy to szczelna defensywa. Bazową formacją stosowaną przez 57-latka było 4-2-3-1, jednak w trakcie spotkań drużyna wykazywała się dużą taktyczną płynnością – to właśnie było jednym z atutów decydujących o dużej sile rażenia jej ataku (druga najwyższa liczba zdobytych bramek w lidze). - Podwaliny solidnego klubu zaczęły powstawać za czasów Corinne Diacre, ale nie ma tego co porównywać z tym co mamy już dzisiaj. Z perspektywy czasu wielu uznało jej styl zarządzania zespołem za zbyt surowy i nie brakuje przekonanych, że mogła awansować do Ligue 1 z drużyną, którą miała wówczas do dyspozycji (wielu graczy, których trenowała gra dziś w L1). Później pojawił się nowy prezes i nie wahał się przeznaczyć więcej środków na klub, postawił bardziej na rozwój – dodaje Hugo Girard. Ta drużyna jest naprawdę mocna: najbardziej uderza mnie to, że pozostali trenerzy Ligue 2 jak jeden mąż mówili przed meczami, że Clermont to drużyna, której najbardziej się obawiają. To dużo znaczy. Gracze Clermont byli również w stanie udowodnić, że są silni mentalnie, radząc sobie bardzo dobrze z dużymi zespołami, takimi jak Troyes, Toulouse, Grenoble, Paryż, Guingamp czy Auxerre - podkreśla dziennikarz.

Prezes z wizją oraz grający syn trenera Niewątpliwym atutem Clermont jest osoba właściciela i prezesa. Awans to w znaczącej części i jego udział. Ahmet Schaefer, młody szwajcarski przedsiębiorca, przejął klub w 2019 roku, od tego czasu systematycznie go ulepszając. Wcześniej przez wiele lat pracował z Seppem Blatterem, byłym prezesem FIFA, a prócz świeżo upieczonego beniaminka Ligue 1 ma w posiadaniu jeszcze

LE BALLON MAGAZINE

dwa inne kluby: austriackie SC Lustenau i duńskie FC Vendyssel FF. Lubi ciszę i spokojną budowę klubu, od małych rzeczy. Nie afiszuje się. Większość ekspertów jest zdania, że to właśnie połączenie wizji Schaefera i podejścia do pracy trenera Gastiena okazało się kluczem. Clermont nie jest gigantem, nie ma perfekcyjnej akademii i nie szkoli wzorcowo, ale mimo to okazało się przez lata trampoliną dla kilku rozpoznawalnych graczy, jak Romain Saiss, Mehdi Benatia, Bruno Grougi czy niedoszły reprezentant Polski Adrien Hunou. Kariery odbudowali tam także Gaetan Laborde z Montpellier czy piłkarz FC Metz, Farid Boulaya. Ciekawostkę stanowi podstać podstawowego pomocnika Clermont, Johana Gastiena – równocześnie syna trenera. 33-latek nigdy nie należał do wybitnych, ale i nie zawodził. Pograł trochę w Dijon FCO, a gdy miał już domknąć karierę intratnym kontraktem w Chinach, pojawiła się propozycja z drużyny ojca. Nie wahał się i to tam postanowił żegnać się z profesjonalną piłką, choć zapewne nawet nie podejrzewał, że będąc już “po drugiej stronie rzeki” przyłoży jeszcze nogę do tak historycznego osiągnięcia. Żeby nie było wątpliwości: nie ma mowy o nepotyzmie – równą, niezawodną grą zasłużył na niemal niepodważalne miejsce w jedenastce.

Jak będzie w elicie? O ile w przypadku Troyes łatwo oczekiwać solidnego sezonu, o tyle Clermont nie daje takiej pewności. Nawet mimo całkiem majętnego właściciela klubowi daleko do statusu choćby ligowego przeciętniaka. Czerwono-Granatowi na zapleczu Ligue 1 gościli dopiero od czternastu sezonów – to dobrze prowadzony klub, któremu brakuje jednak doświadczenia. - Kilka sezonów temu Clermont miało jeden z najmniejszych budżetów w Ligue 2, a teraz tak samo będzie pewnie wyżej. Oczywiście nowy prezes, Ahmet Schaefer, zainwestował dużo pieniędzy i, zaryzykuję, dołoży ich jeszcze więcej, ale to nie uplasuje klubu w dziesiątce ligi. Budżet klubu stanowi obecnie około 11 milionów euro, a oczekuje się, że w przyszłym sezonie wyniesie około 30-35 milionów dzięki dodatkowym środkom od nadawców telewizyjnych i sponsorów. Clermont zawsze było w stanie poradzić sobie z mniejszymi środkami niż inni i jestem przekonany, że to się nie zmieni także w Ligue 1 - podsumowuje Hugo Girard.

| str. 64


| str. 91NORMAN BERNDT, JORDAN BERNDT (BY.BRNT STUDIO) Foto.


LE BALLON MAGAZINE

Wydanie stworzyli dla was :

STAŁA REDAKCJA Jordan Berndt Michał Bojanowski Eryk Delinger Błażej Jachimski WSPÓŁPRACA Bartek Gabryś Patryk Idasiak Marcin Jabłoński Paweł Łopienski Kamil Tybor

ZDJĘCIA iFrancja Norman Berndt (by.brnt) Jordan Berndt (by.brnt) REDAKTOR PROWADZĄCY Michał Bojanowski

KOREKTA Eryk Delinger GRAFIKA Jordan Berndt Maciej Klebaniuk

KONTAKT : leballonmag@gmail.com

WSPIERAJCIE NASZĄ PRACĘ UDOSTĘPNIAJĄC TEN MAGAZYN.


LE BALLON SEZON 2020/21

LEBALLONMAG.PL


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.