Spojrzenie z dołu: Konflikt irańsko-izraelski oczami korespondenta w Libanie i Syrii
Wstęp
Krwawe walki w Strefie Gazy i na południu Libanu to kolejna odsłona konfliktu między Izraelem i Iranem. Po zamachu Hamasu z 7 października 2023 r. i kompromitacji izraelskiego wywiadu Izrael rozpoczął intensywną operację zbrojną w regionie, by zażegnać tym samym głęboki kryzys dotykający bezpieczeństwa, polityki wewnętrznej, zagranicznej oraz tożsamości państwa żydowskiego. Izrael toczy więc długotrwałą wojnę angażującą wszelkie zasoby wojskowe i wywiadowcze na co najmniej kilku frontach. — „Izrael jest w stanie wojny, walczy na siedmiu frontach o przetrwanie” – powiedział premier Benjamin Netanjahu. Do wrogich względem Izraela sił należy Hamas w Strefie Gazy, Hezbollah w Libanie, rebelianci Huti w Jemenie, „terroryści” na Zachodnim Brzegu Jordanu oraz szyickie milicje w Iraku i Syrii. Netanjahu oświadczył, że jego kraj walczy z Iranem, który wystrzelił w kierunku Izraela ponad 200 rakiet. Zdaniem izraelskich analityków trwający konflikt to konfrontacja Izraela z irańską „ośmiornicą” –siecią sojuszy, jakie Teheran zawarł dotychczas z krajami Bliskiego Wschodu, by unicestwić państwo Izrael i dowieść wyższości Iranu w świecie arabskim, głównie nad sunnicką Arabią Saudyjską, która przed 7 października zakulisowo dążyła do normalizacji stosunków z Izraelem. Krwawa masakra ludności w Strefie Gazy z kolei
spowodowała masową mobilizację ludności muzułmańskiej na Bliskim Wschodzie, a tematyka palestyńska powróciła na forum międzynarodowe. W ciągu ostatniego roku państwa arabskie, które planowały zacieśnić stosunki z Izraelem przekonały się, że kwestia Palestyny odgrywa ważną rolę za milionów ludzi na całym świecie. Na tym kapitał polityczny usiłuje zbić Iran, którego władze chcą wypełnić próżnię po krajach sunnickich i jednocześnie przewodzić antyizraelskiej koalicji w regionie. Władze w Teheranie są gotowe iść na wojnę z Tel Awiwem, wszak Iran odgraża się Izraelowi od przeszło trzydziestu lat. Teheran finansuje i wspiera ugrupowania polityczne i militarne na całym świecie. Z biegiem lat te wyrosły na swego rodzaju rzeczników irańskich władz, równie zdeterminowanych do walki z Izraelem. Unicestwienie wspomnianej ośmiornicy, której głowa znajduje się w Iranie, a macki sięgają całego Bliskiego Wschodu, jest dziś nadrzędnym celem Tel Awiwu. Izrael intensywnie atakuje więc wrogie ugrupowania, by wyeliminować w ten sposób zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Jest gotów doszczętnie zniszczyć struktury wroga, a nawet na masową skalę przesiedlić miejscową ludność z terenów, na których stacjonuje, by odepchnąć zagrożenie z dala od swoich granic.
Przedmowa
Jako reporter i analityk w ostatnich latach odbyłem szereg podróży do krajów Bliskiego Wschodu, gdzie spędziłem stosunkowo dużo czasu. Nawiązałem tam kontakty z ludźmi i grupami inspirowanymi przez Iran. Podczas dłuższych pobytów w Libanie i Syrii byłem świadkiem rosnącego wpływu Iranu i zarazem izraelskich ataków na proirańskie cele. Operacja ta bynajmniej nie była pokłosiem masakry z 7 października 2023 r. – działania zbrojne toczą się w regionie od co najmniej kilku lat. W Libanie do pierwszej takiej konfrontacji doszło w 2006 r., gdy po ataku Hezbollahu na izraelskie pogranicze armia Izraela weszła do południowego Libanu. W Syrii początek kampanii zbiegł się z wybuchem wojny domowej w 2011 r., gdy Izrael okazał wsparcie antyrządowym organizacjom zbrojnym na południu kraju, zaangażowanym wówczas w walkę przeciwko proirańskim formacjom militarnym w rejonie Wzgórz Golan. Te odniosły sukces, dzięki czemu zdobyły ważny przyczółek w regionie oraz mogły zapewnić wsparcie lokalnej społeczności i tym samym zagwarantować jej przetrwanie w strefie intensywnych
starć. W kolejnych latach Siły Obronne Izraela (IDF) konsekwentnie dokonywały kolejnych precyzyjnych ataków i nalotów, by położyć kres antyizraelskim formacjom i jednocześnie raz na zawsze zlikwidować zależność pomiędzy nimi i miejscową ludnością cywilną. Początkowo bomby spadały na składy amunicji i sprzętu wojskowego oraz linie zaopatrzenia. Później bojownicy za cel obrali irańskich decydentów, którzy przebywali wówczas na terytorium Syrii. Do ataków rakietowych dochodzi regularnie od co najmniej ośmiu lat, niemniej rzadko informują o nich zachodnie media. Jednakże stosunkowo niedawno, bo 1 kwietnia tego roku, dużym echem odbił się atak na irański konsulat w Damaszku. Niniejszy artykuł stanowi zapis moich podróży do Libanu, Syrii i Izraela, gdzie w ostatnich miesiącach śledziłem rozwój konfliktu pomiędzy wspomnianymi stronami. W Syrii byłem świadkiem bombardowań, zaś w Libanie obserwowałem starcia izraelskiej piechoty z siłami Hezbollahu. Tekst ten ma także na celu dostarczyć analitykom obiektywnych i niezmanipulowanych doniesień z Bliskiego Wschodu.
Formacje proirańskie w Syrii na terenach w rejonie Wzgórz Golan
Damaszek, lipiec 2024 r.
Gruzowisko i opuszczone domy – tyle zostało po pewnej syryjskiej wiosce u stóp Wzgórz Golan. W okolicy nie ma żywej duszy. Na horyzoncie majaczą wspomniane Wzgórza, na ich wysokich szczytach widać instalacje izraelskich baz wojskowych. Nagle rozlega się wybuch. – „Żydzi” – mówi syryjski żołnierz. Patrzy w górę. – „Codziennie atakują stamtąd pozycje Iranu i sojuszników” – dodaje. Wzgórza Golan to rozległy górzysty region o powierzchni 1860 km2, zlokalizowany na pograniczu Syrii, Izraela, Libanu i Jordanii. Chociaż formalnie znajduje się pod jurysdykcją Syrii, znaczną część płaskowyżu w wyniku wojny sześciodniowej w 1967 r. zajął Izrael. To właśnie tam Tel Awiw ulokował swoje bazy wojskowe, skąd izraelskie wojsko od 2011 r. bacznie obserwuje przebieg walk w Syrii, w której rząd Izraela trzyma stronę sił opozycyjnych, dostarczając im broni. Również ze Wzgórz Golan Izrael wystrzeliwuje pociski skierowane przeciwko irańskim pozycjom. Od 7 paździer-
nika 2023 r. Izrael przeprowadza uderzenia na innych terytoriach, głównie Libanu, gdzie działa popierany przez Iran Hezbollah, który kontynuuje kampanię przeciwko państwu żydowskiemu. Ze Wzgórz Golan Izrael prowadzi mozolną, acz krwawą wojnę pozycyjną, która angażuje cały Bliski Wschód. Siły Izraela nieprzerwanie atakują irańskie wojsko oraz wspierające Teheran formacje w regionie. Epicentrum bliskowschodniego konfliktu mieści się w Syrii. U podnóża Wzgórz Golan leży wyludnione miasto Al-Kunajtira. W 1974 r. z ziemią zrównały je izraelskie wojska. Dziś stacjonuje tam garstka syryjskich żołnierzy, którzy spoglądają w stronę wzgórz. Na dole można poczuć się bezbronnym i obserwowanym. Raz na jakiś czas słychać wybuchy. Żołnierze zdają się jednak tym nie przejmować. – „Tutaj nie strzelają” – stwierdził jeden z nich. –„Kilka kilometrów za nimi stacjonują Irańczycy i bojownicy Hezbollahu i to oni są na celowniku”.
Szyicka międzynarodówka
Ze wszystkich państw Bliskiego Wschodu to Iran z największą determinacją dąży do wyeliminowania Izraela. Jako sojusznik Syrii wspiera szyickie formacje polityczne i militarne na świecie: libański Hezbollah, rebeliantów Huti w Jemenie, Kata’ib Hezbollah w Iraku, Liwa Fatemijun w Afganistanie i Zajnebijun w Pakistanie. Członkowie wspominanych bojówek osiadły w ogarniętej wojną domową Syrii, gdzie szyici stanowią zaledwie 1 proc. ludności kraju. Na jego terytorium działały już formacje wspierane przez Teheran, gdzie walczyły ze zbrojnymi oddziałami oraz organizacjami terrorystycznymi wrogimi względem rządu w Damaszku. W 2020 r. starcia na terenie Syrii osłabły, co de facto oznaczało koniec pełnoskalowej wojny domowej, niemniej w kraju pozostali szyiccy bojownicy, którzy swój przyczółek mają w kilku prowincjach, głównie w pobliżu granicy z Izraelem. Regularnie padają celem ataków Izraelczyków. Z reguły izraelskie służby dokonują precyzyjnych ataków na cele, przeważnie wysokich rangą irańskich wojskowych, duchownych, a także składy amunicji oraz zgrupowania żołnierzy. Dużym echem odbił się chociażby nalot na irański konsulat w Damaszku, do którego doszło 1 kwietnia. Dziś w tym miejscu znajduje się gruzowisko. Pozycje szyickich rebeliantów znajdują się poza rejonem Wzgórz Golan. Jedziemy tam drogą prowadzącą na wschód, w kierunku Damaszku. Po drodze mijamy bazy wojskowe, nad którymi powiewają rosyjskie flagi. Rosja to kolejny kluczowy sojusznik reżimu al-Asada. Moskwa rozlokowała swoich żołnierzy wzdłuż granicy z Izraelem, zaś szyici wycofali swoje siły kilka kilometrów w głąb terytorium Syrii z uwagi na częste ataki rakietowe. Niedaleko stolicy mijamy ostatni posterunek syryjskiej armii. Za nim rozciąga się szeroka aleja, po obu
stronach której widać billboardy z podobiznami szyickich liderów politycznych i wysokich rangą duchownych: przywódcy Hezbollahu Hasana Nasrallaha, ajatollahów Ruhollaha Chomejniego i Alego Chameneiego, niedawnego zmarłego prezydenta Iranu Ebrahima Raisiego i generała Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej Ghasema Solejmaniego. Gdzieniegdzie powiewają irańskie flagi. Wszędzie za to stoją domy, niektóre podniszczone i zaniedbane, inne nowe lub wciąż w budowie. – „Irańczycy sporo tu budują” – mówi mi 37-letni Ali, szyicki bojownik z Syrii, który mieszka w okolicy. – „Kupują ziemię i stawiają domy, niezbędną infrastrukturę i hotele dla żołnierzy i pielgrzymów. Często to ci sami ludzie” – dodaje. Droga przebiega przez pas ziemi, który rozpoczyna się w okolicach miasta Babbila na południowych przedmieściach Damaszku i biegnie aż do lotniska w stolicy Syrii. Pozostaje pod kontrolą Al Asadeka, czyli koalicji szyickich formacji zbrojnych na całym świecie pod egidą rządu w Damaszku i dotowanych przez władze w Teheranie. W jej skład wchodzą bojownicy pochodzenia syryjskiego, libańskiego, irackiego, afgańskiego i pakistańskiego. Na ulicy widać grupy młodych chłopców. Noszą mundury, które w niczym nie przypominają wojskowych uniformów. Do czarnych strojów przypięli naszywki oraz wstążki z wersetami z Koranu, na ramionach trzymają karabiny Kałasznikow. Rysy twarzy niektórych, tak samo jak ich oliwkowa cera i migdałowe oczy, sugerują, że mogą pochodzić z któregoś z krajów Azji Środkowej. W tłumie dostrzegam też dzieci i ubrane na czarno kobiety w hidżabach. – „Jakieś 90 proc. tutejszych mieszkańców to nie Syryjczycy” – twierdzi Ali. – „To żony bojowników albo przyjechały tutaj na pielgrzymkę” – dodaje.
Od wojny z ISIS do walki z Izraelem
Szyici osiedlają się w regionie z wielu powodów, w tym religijnych. W samym jego sercu znajduje się bowiem mauzoleum wnuczki Mahometa, popularne miejsce pielgrzymek szyitów. Krótko po wybuchu wojny domowej w Syrii w pobliżu zamieszkało wielu szyitów z całego kraju, uciekając przed prześladowaniami ze strony antyrządowych formacji militarnych, w tym tzw. Państwa Islamskiego (ISIS). Ali pamięta pierwsze dni konfliktu. Pochodzi z Dary, prowincji położonej na południu kraju i graniczącej z Jordanią i Izraelem. To tam w 2011 r. wybuchły masowe protesty przeciwko reżimowi prezydenta Baszara el-Asada. – „My szyici początkowo nie opowiadaliśmy się po żadnej ze stron. Później jednak demonstracje zdominowali ekstremiści nawołujący do zabijania mniejszości” – mówi. – „Niektóre ugrupowania porywały lub zabijały członków naszej społeczności. Nie mogliśmy liczyć na pomoc ze strony osłabionej syryjskiej armii”. Z zagranicy wówczas napływali szyiccy bojownicy, którzy stworzyli swego rodzaju siły obronne w Syrii. Wśród nich był libański Hezbollah, który utworzył swoją przybudówkę w Syrii i w szeregi której wstąpił Ali. – „Przewieziono nas do Libanu na szkolenie wojskowe. Stamtąd wróciliśmy do Dary, by walczyć” –dodaje. Przez lata Ali walczył z syryjskimi siłami opozycyjnymi, które, jak twierdzi, mogły liczyć na hojne wsparcie ze strony Jordanii. Z czasem do jego ugrupowania dołączyli bojownicy z Iranu, Iraku i Afganistanu. Gdy w 2015 r. jego miasto zdobyły siły nieprzyjaciół Ali uciekł do miasta As-Sajjida Zajnab. – „Rząd w Damaszku zawarł z Iranem umowę, na mocy której dookoła mauzoleum rozlokowano wojska, by wzmocnić
bezpieczeństwo wiernych i pielgrzymów. Do miasta zjechali szyici z całego kraju, bo mogli liczyć na wsparcie i ochronę” – opowiada. Porozumienia nigdy nie unieważniono. Ludność osiedlająca się na wspomnianych terenach może liczyć na hojne wsparcie, mają bowiem dostęp do świadczeń, edukacji oraz lokalnego rynku pracy. Szyickich żołnierzy opłaca rząd w Teheranie – ich pobory niekiedy dziesięciokrotnie przewyższają żołd pozostałych bojowników. Syryjscy szyici żyją więc obok bojowników z innych krajów, pielgrzymów przybywających do mauzoleum Zajnab oraz irańskich duchownych i polityków, którzy stąd prowadzą własną wojnę z Izraelem. Mimo to w ciągu ostatnich kilku miesięcy na te tereny spadły izraelskie rakiety.
Chociaż Izrael niejednokrotnie zrzucał bomby na Syrię i pozostałe kraje Bliskiego Wschodu, ani Iran ani jego sojusznicy nigdy nie ostrzelały państwa żydowskiego z terytorium Syrii. Głównie z przyczyn geopolitycznych i humanitarnych – Syryjczycy już teraz są skazani na głód, cierpienie i nędzę z powodu wciąż trwającej wojny domowej (formalnie nie zawarto rozejmu), klęsk żywiołowych i kryzysu gospodarczego wywołanego zachodnimi sankcjami na reżim al-Asada. Według danych UNICEF niemal 90 proc. Syryjczyków żyje w ubóstwie. Nie działa ponad połowa ośrodków zdrowia. Szacuje się także, że 5,9 mln ludzi nie ma dostępu do żywności, zaś 13,6 mln – do wody i urządzeń sanitarnych. Kolejny krwawy konflikt byłby dla Syrii gwoździem do trumny. Wsparcie Iranu oznacza dla wielu szansę na przeżycie. Irańczycy tym samym przenikają społeczeństwo i armię kraju. Mimo że osiedlają się przeważnie w rejonie
As-Sajjida Zajnab, które stanowi ich główny ośrodek, irańskie struktury wojskowe funkcjonują na terenie całego kraju – w Damaszku, Aleppo, na granicy z Irakiem i w kontrolowanej przez rebeliantów enklawie Idlib. Na granicy z obszarami pod władzą syryjskich sił rebelianckich nierzadko można dostrzec okopy, nad którymi powiewają irańskie flagi. W ten sposób Iran kładzie podwaliny pod stałą obecność w kraju w przyszłości. Szyiccy bojownicy w Syrii ruszyliby do walki przeciwko Izraelowi gdyby tylko padł odpowiedni rozkaz z Teheranu. Nie doszło do tego, ponieważ niektóre sojusznicze względem
Zachodu państwa arabskie, głównie Arabia Saudyjska, ZEA i Jordania, ponownie nawiązały stosunki z Syrią, zerwane w 2011 r., gdy te stanęły po stronie sił opozycyjnych. Kraje te dążą do wznowienia wymiany handlowej z Syrią, dlatego starają się nakłonić Zachód do zniesienia sankcji. Nie byłoby to możliwe gdyby Iran wciągnął Syrię w pełnoskalową wojnę z Izraelem, kluczowym sojuszników Zachodu na Bliskim Wschodzie. Proirańskie formacje, które unikają konfrontacji, są częstym celem izraelskich pocisków wystrzelonych z terytorium Wzgórz Golan.
Południowy Liban – linia frontu walk pomiędzy Izraelem i Hezbollahem
Rumajsz, południowy Liban, październik 2024 r.
– „Jesteśmy bezpieczni, siedzimy w bunkrach. Tylko tyle mogę powiedzieć. Do widzenia” –ghański żołnierz w błękitnym hełmie i kamizelce kuloodpornej wyprasza nas z okolic bazy sił pokojowych ONZ w południowym Libanie (UNIFIL). Za jego plecami stoi wieża obserwacyjna, a zaraz za nią wzgórze, na szczycie którego widać spory krzyż. Ciszę nagle przerywa kanonada stosunkowo niedaleko stąd. Nieco ponad kilometr od bazy, u podnóża wzgórza, toczą się walki o Ajta asz-Szab, zamieszkałą przez szyitów wioskę i zarazem przyczółek Hezbollahu.
Izraelskie siły lądowe okrążyły miasto i atakują jej centrum. Prowadzą intensywnie starcie z Hezbollahem przy dodatkowym wsparciu ze strony samolotów myśliwsko-bombowych i artylerii rozmieszczonej kilka kilometrów od pola walki. Zaledwie kilka minut później, nieopodal krzyża na wzgórzu spadają dwie rakiety. Niebo momentalnie zasnuwa chmura gęstego czarnego dymu. Walki toczą się wzdłuż całej granicy izraelsko-libańskiej. Po roku wymiany ognia pomiędzy siłami izraelskimi i Hezbollahem, Izraelczycy rozpoczęli operację lądową wymierzoną w związane z Iranem formacje paramilitarne. Wkraczają na terytorium Libanu, gdzie angażują się w bezpośrednie starcie z szyickimi rebeliantami. Ci jednak są dobrze przygotowani – ukrywają się
w tunelach i na umocnionych pozycjach, skąd w kierunku Izraela wystrzeliwują setki pocisków. Nie ustają walki w opuszczonych i doszczętnie zniszczonych miejscowościach Marun ar-Ras, Jarun i Ajtarun. Ominęły jednak Rumajsz, zamieszkaną przez chrześcijan enklawę odciętą od reszty kraju. Na przedmieściach wioski znajduje się baza UNIFIL, w której stacjonuje niewielka grupa żołnierzy z Ghany. Niebezpieczeństwo wisi w powietrzu – trzy dni wcześniej izraelskie czołgi przedarły się przez bramę bazy ONZ w miejscowości Ramja położonej 12 kilometrów na wschód.
Do Rumajsz dotrzeć może jedynie eskortowany przez siły libańskie konwój, który zaopatruje mieszkańców wioski w artykuły pierwszej potrzeby. Na drodze nie ma żywego ducha. Trasa prowadzi przez góry i wioski-widmo, w których jeszcze przed inwazją silne zaplecze miał Hezbollah. Gdzieniegdzie zachowały się domy, resztę w zgliszcza obróciły rakiety. Mijamy spalone wraki aut, widzimy zbombardowane libańskie karetki. Na każdym kroku pełno billboardów z wizerunkiem Hasana Nasrallaha, przywódcy Hezbollahu, i innych szyickich liderów. Codziennie dochodzi tu do wymiany ognia między Izraelem i Hezbollahem. W okolicy słychać rakiety. Niebo błyskawicznie zasłania
gęsta, czarna chmura dymu. Im bliżej granicy z Izraelem, tym na drodze znajduje się więcej gruzu. Przebijamy oponę, więc pozostałą część trasy pokonujemy o wiele wolniej. Dochodzą do nas coraz głośniejsze odgłosy wystrzałów. Na horyzoncie widać okupowane przez Izrael wzgórza, wjeżdżamy na tereny zamieszkiwane przez chrześcijan. Z pobocza znikają symbole Hezbollahu, ustępując miejsca krzyżom, figurom Matki Boskiej i proporce libańskich partii chrze-
ścijańskich. Dwie ostatnie wioski zamieszkują chrześcijanie – tu bojownicy Hezbollahu się nie zapuszczają.
W jednej z nich, Ajn Ibil, nikt już nie mieszka. Kilka dni temu mieszkańcy ewakuowali się do Rumajsz. Wioska leży pośród wzgórz – na południu graniczy z terytoriami okupowanymi przez Izrael, zaś na północnym wschodzie i zachodzie leżą tereny należące do Libanu, gdzie trwają zaciekłe walki.
Rumajsz to miasto iście surrealistyczne, oaza spokoju pośród pola walki. Życie toczy się tu normalnym torem – na ulicy bawią się dzieci, grupka kobiet ucina sobie pogawędkę, młodzi mężczyźni przechadzają się w centrum miejscowości. Otwarte są niektóre bary i sklepy, w kościele pełnym wiernych trwa właśnie msza święta. Odgłosy izraelskich dronów towarzyszą mieszkańcom wioski nieustannie, w ciągu dnia i nocy. Ciszę co chwilę przerywają odgłosy kanonady i wybuchów. Niektóre słychać w oddali, od innych szyby drżą w oknach. Słychać świst pocisków i ryk myśliwców przelatujących nisko nad okolicą. Nad wzgórzami unosi się dym.
– „Wczoraj w nocy usłyszeliśmy chrzęst izraelskich czołgów przejeżdżających przed wioskę w kierunku Ajta asz-Szab” – mówi Victoria, mieszkanka wioski. – „Jak dotąd nie widzieliśmy tutaj ani jednego izraelskiego żołnierza ani bojownika Hezbollahu” – dodaje.
We wsi mówi się, że ci drudzy ukrywają się w tunelach, które opuszczają jedynie, by zaatakować siły nieprzyjaciela. Izraelscy żołnierze dotychczas nie wkroczyli na tereny zamieszkiwane przez chrześcijan. W regionie toczy się więc wojna, której strony unikają bezpośredniej konfrontacji.
O sytuacji w regionie opowiada nam Imad Lallous, burmistrz Ajn Ibil, który schronił się w Rumajsz. – „Odkąd wojska izraelskie weszły
do Izraela żyjemy tutaj w całkowitym odosobnieniu. Wojna toczy się tu nieprzerwanie od roku; rozpoczęła się dokładnie dzień po masakrze z 7 października 2023 r., gdy bojówki Hezbollahu przypuściły atak na Izrael” – mówi. „Co noc nasi ludzie patrolują wioskę, nie możemy pozwolić, by weszli tu bojownicy Hezbollahu i zamienili nasze domy w pozycje, z których będą ostrzeliwać Izrael. Odwet Tel Awiwu zmiótłby nas z powierzchni ziemi. To nie jest nasza wojna. Jako chrześcijanie nie chcemy brać w niej udziału, ale pośrednio staliśmy się jej ofiarami” – dodaje.
Ani Rumajsz, ani Ajn Ibil nie dosięgły pociski. W obu miejscowościach życie płynie względnie normalnie, w przeciwieństwie do szyickich osad, dziś zrównanych z ziemią. Krótko po izraelskim ataku burmistrz Ajn Ibil dostał od Izraelczyków nakaz natychmiastowej ewakuacji. – „Powiedzieli, że w pobliżu ukrywają się bojownicy Hezbollahu. Bomby zrzucone na ich pozycje mogłyby spaść na nasze domy. Nie chcieliśmy stąd wyjeżdżać, ale dzisiaj jest tu zbyt niebezpiecznie” – opowiada. Wielu mieszkańców uciekło do Rumajsz, gdzie dziś przebywa 5 tys. cywili. Wprawdzie osada Ajn Ibil uniknęła ciężkich bombardowań, ale mieszkańcy do niej nie wracają – ryzyko wciąż jest zbyt duże. W Rumajsz życie jednak toczy się dalej. W odciętej od świata wiosce, w pobliżu której trwa wojna, nikt nigdy nie widział żadnego bojownika.
Autor:
Luca Steinmann jest niezależnym dziennikarzem, reporterem wojennym, wykładowcą uniwersyteckim i analitykiem geopolitycznym. Po ukończeniu nauk politycznych i uzyskaniu tytułu magistra w dziedzinie geopolityki i wywiadu pracował dla szwajcarskiego Departamentu Spraw Zagranicznych w Bernie i Singapurze. W ciągu ostatnich 10 lat Luca relacjonował kilka wojen i kryzysów w różnych regionach, w tym na Bliskim Wschodzie, w Azji, na Bałkanach, na Kaukazie, a także w Rosji i na Ukrainie. Jego reportaże i wywiady pojawiały się w wielu mediach w Niemczech, Szwajcarii, Włoszech, Francji i USA. We Włoszech otrzymał kilka nagród dziennikarskich, w tym Premiolino za reportaż z Donbasu na Ukrainie.