kwartalnik numer 1/2012 cena: 18 PLN ISSN: 123 145 6789 10
Hintertux Glacier
W numerze: PFO, BURNinSnow, Leogang, Mega Avalanche 2011, Parkowa Dolina, Modest South Wear, PTG, PRL i więcej!
warsztaty fotograficzne
/reporterka /street /teoria /sprzęt
comming soon...
spis treści
snow
water
010/Hintertux 018/Parkowa Dolina 022/PFO 2012 026/Modest South 030/BURNinSNOW
skate
060/Hell’yeah! Kiteszkoła 070/Waka Waka 074/SeventyOne
082/PRL 088/PTG 092/Vans Shop Riot 094/Etam Boards 096/Longboard story
Skimboards
bike
038/Megaavalanche 044/Pure fun – pumptrack 048/PŚ Leogang – fotorelacja
other
104/SuperEnduro Łódź 114/Aaaghr! 118/Galeria – „Extreme” 120/Ushuaia żeglarsko
szanowna redakcja redaktor naczelny Adam Łakomy zastępca redaktora naczelnego Ewa Kania projekt i skład Ewa Kania korekta Ewa Satalecka Ewa Kania wydawca f.r.u. „GEMI” Zabrze
bike Albert „Aba” Stęclik Ewa Kania skate Adam „Amok” Łakomy Sebastian „Basza” Gruba water Adam Chrabąszcz Sławek Wyleżuch snow Tomek Zwolak Piotrek „Wojar” Wojarski other All of us
photo Adam Chrabąszcz Adam „Amok” Łakomy Albert „Aba” Stęclik Ewa Kania Greg Falski Piotrek „Stary” Staroń Tadek „Jezier” Jezierski Kuba Urbańczyk
współpraca Michał Mazur Paweł Krężel Joanna Woronowicz Dorota Lukojć Etam Boards
wstęp
Chcesz do nas dołączyć, opisać swój trip i podzielić się swoją pasją do sportów extreme? Pisz śmiało! trikermagazine@gmail.com
Witajcie w Triker’ze! Triker, to kwartalnik stworzony przez zgraję zajawkowiczów, którzy postanowili podzielić się ze światem swoimi pasjami do tego, co robią. Na początku chciałabym bardzo podziękować tym osobom, które opatrzyły ten projekt dobrym słowem i trzymały kciuki oraz tym, którzy poświęcili swój czas na to, aby Triker powstał. Niesposób Was tutaj wszystkich wymienić oprócz stopki redakcyjnej, widniejącej po lewej stronie. Wszystkim Wam wysoka piątka! Podzieliliśmy wszystkie sporty, którymi się zajmujemy, na działy, więc jeżeli masz ochotę akurat na daną dziedzinę, to proste! Znajdziesz ją wyodrębnioną spośród całości! Delektujcie się ponad 130 stronami wypełnionymi samym dobrem! Dasz Bór! zastępca redaktora naczelnego Ewka KOCHAMY TĘ ROBOTĘ!
/freeskiing /snb /jibbing /street /freeride /etc.
o
w o
model SEED 154 / 160 / 158 w / 161 w cena 1090 PLN Idź o poziom w górę. Z całym swoim kształtem i delikatną elastycznością SEED pozwala początkującym i średnio zaawansowanym użytkownikom szybko podnieść umiejętności o poziom. Dzięki łukowatemu wygięciu niemożliwe jest, aby zakrawiędziować tą deską. www.apo-snow.pl
Hintertux Najbardziej dopasowanym słowem opisującym wyjazd na Hintertux od początku do samego końca był SPONTAN! Tak proszę Państwa! Zaczęło się tuż przed długim 11’sto listopadowym weekendem od nieśmiałej próby nawiązania połączenia GSM, gdy to telefon zawibrował mi w kieszeni z ciut większym entuzjazmem, niż dotychczas i wcale nie było to wielkie dildo z przyssawką. Co ja pacze? – dzwoni Wojar: Siema! – i tu posypały się konkrety. Plany na weekend? Żadne. Gdy usłyszałem słowo-klucz – Hinter, nie zdążyłem się zastanowić, gdyż z ust wystrzeliło mi, z prędkością kosmiczną drugą, zdanie będące zlepkiem emocji, sporej ilości wulgaryzmów i przede wszystkim aprobaty. Po krótkim ustaleniu ekipy, która niestety wykruszyła się tak samo szybko, jak powstała, skład się w końcu wyjaśnił: jedną nartę reprezentował Tomek Wolicki aka Wotang, dwie Piotrek Wojarski Wojar, a misji udokumentowania ich szatańskich wyczynów podjąłem się ja. Za konkretnymi planami poszło w parze konkretne ogarnięcie przygotowań. Jeszcze nie zdążyłem ochłonąć po rozmowie telefonicznej z Wojarem, a już Wotang przyklejał czeską winietę na szybę naszej teleportującej machiny. Dalej szło jeszcze szybciej, szczególnie na austriackich autobanach, za co przeprosić mógłbym jedynie stróżów prawa, co, jak się później okazało, nie uszło mi na sucho... Nie trzeba było się przejmować pierwszym noclegiem, gdyż z samego rana ujrzeliśmy szyld Hintertuxer Gletscher i jak na ironię, chcąc jak najszybciej być na górze, wjechaliśmy do podziemnego parkingu. Szybkie przebranie ułatwił nam Offspring. Była to jedyna nuta nadająca podczas podróży i uwierzcie mi – po ośmiu godzinach nieustannego repertuaru tejże grupy byliśmy w stanie zrobić wszystko, aby szybko usłyszeć świst wiatru wpadającego do nieszczelnej gondolki wyciągu. Ekspresowe dogranie darmowego skipassu dla prasy – szybko poczułem profit taszczenia ze sobą kilkunastu kilogramów sprzętu foto – i czekaliśmy w ciszy na dojazd na szczyt. Pierwszy raz byłem na tym lodowcu. Było pięknie. Tym bardziej to doceniłem, gdy Wojar, nie mogąc wyjść z podziwu, w końcu wydukał, że pierwszy raz widzi na Hinter taką pogodę: pełne słońce przy temperaturze minus pięć! Mrozu nie dało się odczuć i aż chciało się chwilę poobijać przy takiej pogodzie. Pio-
10 | hintertux | snow
trek prędko nas jednak zdemotywował do dalszego chilloutu, ponieważ snowpark znajdował się w obszarze słonecznego Mordoru – cień przy pierwszej hopie robił się zanim słońce znalazło się w najwyższym miejscu na niebie i dosyć szybko pochłaniał całą krainę wysokich lotów i niekończących się raili. Nie było czasu na jaranie się, trzeba było działać – skoki, foty, sztuczki, powtórki. Zaczęło wydawać mi się to monotonne, do czasu udania się na krótką przerwę. Ale nie do tego zmierzam. Z ciekawości pojechaliśmy trasą, która nie prowadziła w żadne konkretne miejsce – odchodziła w bok jak swoisty śnieżny wyrostek robaczkowy zaawansowanej sieci tras w Tyrolu. Pojechaliśmy na krzesło w milczeniu, każdy pewnie w myślach przeklinał ten pomysł, stracone siły i czas. Lecz wtedy ukazało się nam to właśnie miejsce – możnaby rzec nasze alpejskie Eldorado. Gdzieś daleko od tras dostrzec można było jedynie małą jamę, szczelinę w lodzie. Ta mała wyrwa zahipnotyzowała nas i wabiła do siebie, niczym dwulicowy gad z opowieści biblijnych czerwonym owocem. Nawet nie pamiętam, jak się tam dostaliśmy. Każdy z nas cisnął ile sił. Na miejscu kopary, niczym most na rzece Kwai, opadły nam na glebę. Coś pięknego! W lodowej czapie powstała wyrwa odsłaniając głęboką czeluść. Grota otoczona ze wszystkich stron ostrymi, jak brzytwa soplami skutecznie odstraszała przypadkowych przechodniów. Wnętrze prezentowało się niczym witraż starannie rzeźbiony przez siły natury. Wszędzie klarowny lód emanujący błękitem radioaktywnego polonu, powierzchnia gładka, jak stół, do tego rysy i szczeliny zdające się nie mieć końca. Miejsce tak dziewicze i tryskające nieskończonym potencjałem, że nie chcieliśmy tracić czasu. Słońce zachodziło i trzeba było się sprężać. Kilka przymiarek i zaczęła się foto-rzeźnia. W tym momencie zapanowała magiczna atmosfera. Każdy błysk sprawiał
autor/foto: Jezier
Wotang / time: 1/250s, iso 100, f/3.5, lens: 10mm, flash: no
snow | hintertux | 11
Wotang w malowniczych okolicznościach przyrody / time: 1/640s, iso 100, f/6.3, lens: 10mm, flash: no
wrażenie trzaskania i topnienia lodu. Z każdym następnym zdjęciem twierdziłem, że właśnie ta fota jest moją życiową! Nie mogłem się doczekać zgrania materiału na kompa i obejrzenia całości na większym ekranie. Po zachodzie i owocnej sesji pozostało tylko znaleźć czym prędzej kwaterę, ogarnąć foty i wyspać się przed następnym dniem w lodowym świecie. I tu pojawił się problem. Nasz ogarnięty low-costowy nocleg okazał się zajęty – masa wykonanych telefonów, wędrówek od kwatery do kwatery, negocjacje, nadzieje i rozczarowania. Oczywiście niepowodzenie nie pasowałoby do historii tego wyjazdu, więc, przerywając atmosferę grozy, krótko skwituję, że znaleźliśmy zajebisty nocleg u życzliwych emerytów, a nerwy związane z dwu i pół godzinnymi poszukiwaniami odeszły prędko w niepamięć. Czekała nas jeszcze wizyta w austriackiej służbie zdrowia, gdyż Wojar niefortunnie złapał krawędź, podczas lądowania hand draga, przemieszczając sobie obojczyk. Wyglądało to jak replay z szukania lokum – całowanie klamek lub odsyłanie dalej. Koniec końców trafiliśmy do prywatnej przychodni, gdzie herr doktor za zdjęcie rtg i maść na myśli samobójcze (a wyrobił się szybciej, niż Wotang z browarem czekając na ławce przed przychodnią), zgarnął niecałe 200 jurków... Na szczęście wykupione dzień wcześniej ubezpieczenie pokryło i ten wybryk. Piotr ku naszej radości do miętkich nie należy i następnego dnia fikał prawie jakby nic się nie stało. Dnia ostatniego naszego austriackiego wojażu wiedzieliśmy już, co będziemy robić. Nie było dylematów – Jadymy do groty! Tym razem sceneria lodowej Helgi ciut zmieniła się, od kiedy z niechęcią rozstaliśmy się dnia poprzedniego. Nieśmiało wpadające słonko
12 | hintertux | snow
skutecznie nadtopiło warstwę lodu, czego następstwem było powstanie kilkucentymetrowej warstwy wody o temperaturze iście arktycznej na całej powierzchni pieczary. Sprawiło to tylko jeszcze lepsze warunki do unikalnych szotów, więc nie przejąłem się opcją lodowatej wilgoci w skibutach o poranku, będąc świadomym brnięcia w takim stanie do zachodu słońca. Jadąc na miejsce spotkaliśmy bardzo interesującą Polkę – Bea, która podpięła się do nas urozmaicając fotosesje o płeć skipiękną. Tak jak dnia poprzedniego, każde zdjęcie powodowało przejście dreszczu po całym człowieku. Pomysłów nie było końca, realizowaliśmy jeden po drugim, aż zaczęło brakować zarówno sił, słońca, jak i czasu, gdyż zbliżał się moment ostatniego odjazdu kolejki. Trzeba było podjąć męską decyzję, że materiału już starczy i trzeba zwijać manatki. Nie skłamię mówiąc, że byliśmy jednymi z ostatnich zjeżdżających z lodowca ludzi. Na sielankę czasu nie było, gdyż wizja powrotu do domu o 8 rano, gdy do pracy powinnienem pójść pół godziny wcześniej, nie była najciekawszą opcją. Spakowani, przebrani, nie do końca ochłonięci ruszyliśmy w bardzo szybką podróż na Ślunsk. W drodze powrotnej opcja low-costowego wyjazdu prysnęła w momencie pojawienia się błysku w złodziejskim produkcie wyprodukowanym na potrzeby Rządu, zwanym potocznie fotoradarem. Chwilę później policyjny kogut skutecznie nas zatrzymał informując, że po drodze dopuściliśmy się jeszcze jednego wykroczenia, wręczając dwa mandaty. Takim oto sposobem koszt wyjazdu wzrósł o jedną czwartą, ale nawet to nie zepsuło mi dobrego humoru. A udana fotosesja, którą prezentuję jest na to najlepszym dowodem.
autor/foto: Jezier
time: 1/3200s, iso 100, f/4, lens: 70mm, flash: no
snow | hintertux | 13
(góra) Wotang // time: 1/250s, iso 320, f/7.1, lens: 20mm, flash: used (lewa strona, dół) Handdrag Wojara... // time: 1/1250s, iso 100, f/4,5, lens: 10mm, flash: used (prawa strona, dół) ...i po hand dragu (; // time: 1/6400s, iso 100, f/1.4, lens: 30mm, flash: no (następna strona) Wojar drop // time: 1/250s, iso 100, f/11, lens: 10mm, flash: no
14 | hintertux | snow
Wpadnijcie teĹź na bloga Jeziera odczytujÄ…c swoim telefonem ten kod [ www.jezier.pl ]:
Wotang drop / time: 1/250s, iso 100, f/4.5, lens: 10mm, flash: used
16 | hintertux | snow
snow | hintertux | 17
Parkowa Dolina Miejsc sygnowanych logiem Parkowej Doliny z roku na rok przybywa. W tym sezonie na jednej bawimy się dzięki nowemu sponsorowi – dc! Jak powstał projekt Parkowa Dolina? Przeczytajcie dalej.
Ludzie pytają, co to właściwie jest ta Parkowa? Miejscówka freestyle’owa? Zakład produkcyjny? Grupa shaperów? Czy może jakiś koleś, który ubzdurał sobie, że jak się dobrze pociśnie, to w Polsce powstanie kiedyś prawdziwy snowpark. Tak naprawdę to wszyscy mają trochę racji, bo Parkowa to projekt, który łączy w sobie wszystkie te elementy… Dobiega koniec trzeciego sezonu spędzonego na codziennej jeździe w najlepszych parkach nad Lake Tahoe. Świeci słońce, ptaki śpiewają, Tomek stoi na najeździe 20 m idealnie wyszejpowanej skoczni i myśli: Damn… i co ja będę robił po powrocie do Polski? Przecież nie mogę tu zostać na zawsze… Siadło bs540. „Już wiem – zbuduję sobie coś takiego w Polsce”. Wrócił, kupił ratrak, zaprojektował przeszkody, wydzierżawił stok ze starym wyciągiem i zajarany ogłosił wielkie otwarcie pierwszego ośrodka skupionego w pełni na snowparku. Plan był dobry zabrakło tylko trochę szczęścia. Parkowa Dolina otwarta była przez zaledwie 21 dni ze względu na brak śniegu, a na armatki już nie starczyło. Trzeba było pożegnać się z miejscówką i pomyśleć, co dalej. W grę wchodziły 2 opcje – nine to five albo kontynuacja projektu z lekkim dostosowaniem się do rynku. Minusowy wynik finansowy stawiał całe przedsięwzięcie pod znakiem zapytania. W lato udało się zgromadzić potrzebne środki, więc rozpoczęło się poszukiwanie mniejszego kawałka ziemi, na którym miała stanąć 100 m wyrwirączka i wypożyczona armatka. Kolejny raz okazało się, że u nas z realizacją zajawek jest dużo trudniej niż w usa. Procedury niszczące plany już w zarodku były przeszkodą nie do ominięcia i trzeba było zapomnieć o własnym Kingvale (malutki ośrodek przy autostradzie w rejonie Lake Tahoe, składający się z 100 m wyciągu i bardzo kreatywnego snowparku), który był inspiracją dla pd. „Lecieć znowu do usa czy zostać? Lecieć czy zostać?” – to było dla Tomka nurtujące pytanie, na które finalną odpowiedzią było nie poddać się tak łatwo. Sezon 2010/2011 zaczął się od przeprowadzki do naszych nieco
18 | parkowa dolina | snow
time: 1/400s, iso 100, f/8, lens: Falcon fisheye 8mm, flash: used
autor: Joanna Woronowicz / foto: Amok
snow | parkowa dolina | 19
time: 1/400s, iso 100, f/3,5, lens: Falcon fisheye 8mm, flash: no
bardziej wyluzowanych sąsiadów i już przed końcem roku powstał park Parkova Kempa w czeskim ośrodku Kempaland w Bukovcu, 1 km od polskiej granicy, bo mimo rozmów z władzami wielu ośrodków w Polsce, jedynie Czesi zdecydowali, że snowpark to fajna sprawa (na której w dodatku da się zarobić). Położenie parku okazało się jednak problematyczne przy poszukiwaniu sponsora, więc konieczne było wprowadzenie opłat wstępu (40zł/sezon), jednak pomimo tego, codziennie szejpowany park z nowiutkimi railami i dużą skocznią (13 m) przyciągnął mnóstwo riderów i freeskierów. W parku materiał nagrywały m.in. ekipy: FriendsForFriends, Modest South oraz r5, zawitały takie eventy jak SnowTour, Lib Tech Banan Jam czy pojedynek teamów dc oraz Quiksilver. W sieci pojawiło się wiele zdjęć oraz editów z parku, między innymi Parkówki dokumentujące życie parku. Wyglądało na to, że pd odzyskała kredyt zaufania po pierwszym nie zbyt udanym sezonie i to nie tylko wśród użytkowników parku, ale również wśród osób z branży, bo jesienią 2011 roku zaczęły napływać zaproszenia do współpracy. W tym sezonie pd zaufały największe firmy snowboard/freeski i Parkowa odpaliła 2 snowparki, z własnymi przeszkodami: Salomon Super Park na Gubałówce w Zakopanem oraz DC Aera 48 w ośrodku Cieńków w Wiśle. Parkowa Dolina przygotowała dla Was również slopestyle’owy setup na Quiksilver Snow Session oraz skocznię na Polish Freeskiing Open. Więcej info na temat PD: [ www.parkowadolina.pl ]
20 | parkowa dolina | snow
Zaczęło się od American Dream, który potem przerodził się w Polish Nightmare, teraz Tomek śni sobie Polish Dream, bo wreszcie w przerwach między użeraniem się z polską rzeczywistością może budować w Polsce parki, w których pomiędzy sztruksikiem zawsze czekają wyszejpowane skocznie i raile. A o tej trudnej rzeczywistości więcej w kolejnym numerze.
autor: Joanna Woronowicz / foto: Amok
Tomek wraz z ekipÄ… w PD. / time: 1/400s, iso 100, f/3,5, lens: Falcon fisheye 8mm, flash: no
snow | parkowa dolina | 21
polish free skiing open ’12 Zawody Polish Freeskiing Open już na dobre wpisały się w nasze kalendarze. Co roku można spokojnie zarezerwować weekend na wyjazd do Zakopanego na Harendę, by przynajmniej pooglądać rosnący z każdą edycją poziom wśród startujących tam zawodników. To już kolejny sezon, kiedy Wojar bierze w nich udział. Jego relację możecie przeczytać na następnych stronach. Fil szpas!
22 | PFO2012 | snow
autor: Piotrek Wojarski / foto: Adam Chrabąszcz
Szczepan Karpiel-Bułecka // time: 1/2500s, iso 100, f/9, lens: 85mm, flash: no
snow | PFO2012 | 23
Piotrek Wojarski, sw 7 mute // time: 1/125s, iso 400, f/2.8, lens: 24 mm, flash: no
W tym roku odbyła się dziewiąta edycja Polish Freeskiing Open. Ja brałem w niej udział po raz piąty. Dla riderów, którzy mają choć trochę zawodnicze zacięcie, chcą pozyskać sponsorów i zaznaczyć swoją obecność na scenie freeski jest to zdecydowanie najważniejsza impreza w roku. Od 4 lat ma rangę Mistrzostw Polski pzn i jest klasyfikowana w światowym rankingu afp (Association Freeski Professionals). Ostatni weekend stycznia co roku przyciąga całą krajową czołówkę. Jest opcja spotkać znajomych, wspólnie pojeździć i porównać swoje skillsy, bo niezależnie od atmosfery (zawsze dobrej i wręcz „rodzinnej”) są to jednak zawody, które w dużej mierze determinują twoją „pozycję” w oficjalnych i nieoficjalnych „rankingach” polskich freeskierów. Jednak temat nie zamyka się na Polsce – co roku wpadają tu również najlepsi narciarze z Europy – Szwajcarzy, Włosi, Anglicy, Fini, itd. Wygląda na to, że chłopaki z zagranicy nawet dogadują się, kto przyjedzie na którą edycję, żeby zgarnąć pierwsze miejsca i grubą kasę za nie przypadającą (w tym roku najwyższy stopień podium wart był 5.000 PLN). Tym sposobem przez pfo przewinęły się już nazwiska takie jak: Henrik Harlaut, James Woods, Steffen Hamre, Oscar Scherlin, Markus Eder, Cyril i Jonas Hunziker, czy tegoroczny zwycięzca Rico Schuler. Tym razem jednak Szczepanowi udało się namieszać w planach Szwajcarów i wbić się na drugą pozycję kategorii Open, przeskakując bardziej cenionych riderów. Tym samym zgarnął po raz 5 z rzędu 1 miejsce Mistrzostw Polski. Reszta miejsc podium i pierwszej 10’tki od kilku lat również nie wiele się zmienia. Pudło okupuje przeważnie Szczepan i Jasiek Krzysztof, 3 lata temu, uzupełniłem je ja, rok temu na drugie miejsce wbił się Bartek Sibiga i w tym roku udało mu się utrzymać tę pozycję, a w tym roku na podium zadebiutował Paweł Palichleb. Atrakcją zawodów z pewnością była 9-letnia Kelly Sildaru, która skakała między innymi stylowe sw7mute, czyli
24 | PFO2012 | snow
trik, który wykonywał nie jeden z półfinalistów wśród facetów. Kelly zgarnęła tym samym 1 miejsce na Big Air wśród dziewczyn, pierwszy od kilku lat deklasując Zuzickę Stromkovą. Na dokładkę mała Estonka wygrała również „raile”. Co ciekawe pfo jest najstarszą imprezą tego typu w Polsce i 2’gą najstarszą w Europie (więcej edycji – o 1 raz – ma tylko afo). W organizacji eventu widać wieloletnie doświadczenie. Biorąc udział w wielu freestylowych imprezach przyzwyczaiłem się do ogólnego nieogaru, obsów czasowych, zmian planów, itp. Tu nie ma na takie coś opcji, wszystko odbywa się wg planu, jak w zegarku. Po raz kolejny na dzień zawodów trafiła się idealna pogoda. Posypały się naprawdę grube triki zarówno od zagranicznych riderów, jak i Polaków. Cieszy to, że poziom w kraju rośnie, szkoda jednak, że na zawodach pojawia się tak mało nowych twarzy. Żeby dostać się do finałów trzeba było kręcić co najmniej naprawdę dobre 9 – sw, corck lub coś jeszcze ciekawszego. Szkoda, że pfo to jedyna opcja w kraju, żeby poskakać na dużym, dobrze przygotowanym kickerze. Gdyby gdzieś w naszym Poldonie skocznia tych rozmiarów stała przez cały sezon, poziom Polskich riderów z pewnością szybko by urósł. Podsumowując pfo to impreza, na którą można liczyć i prawdopodobnie jeszcze wiele lat będę ją odwiedzał, w 2013 roku odbędzie się 10’ta, jubileuszowa edycja, może być ciekawie.
autor: Piotrek Wojarski / foto: Adam Chrabąszcz
Inne zdjęcia możecie zobaczyć na jego blogu: [ www.adam.chrabaszcz.pl]: (góra, lewa strona) time: 1/640s, iso 100, f/5.6, lens: 400 mm, flash: no (góra, środek) Zuzicka Stromkova // time: 1/500s, iso 200, f/2.8, lens: 24 mm, flash: no (góra, prawa strona) Piotrek Wojarski, sw 7 mute // time: 1/125s, iso 400, f/2.8, lens: 24 mm, flash: no (dół) time: 1/125s, iso 400, f/2.8, lens: 10–17 mm, flash: no
snow | PFO2012 | 25
Pod koniec 2010 roku pojawiła się w naszym pięknym kraju marka stworzona przez filmowca, fotografa, narciarza: Michała Tenczi’ego Całkę oraz Piotrka Wojara Wojarskiego i Bartka Sibigę. W 2012 roku weszła na rynek kolejna kolekcja sygnowana nazwiskami bohaterów dotychczasowych produkcji filmowych – Folklor. A co stworzyła ta kolaboracja, zobaczcie sami!
26 | modest south wear | snow
autor: Wojar / foto: Jezier / archiwum Tenczysa
MSW Ice White Classic Hoodie / time: 1/250s, iso 200, f/5, lens: 10mm, flash: used
snow | modest south wear | 27
MSW Heather Grey Classic Hoodie
MSW Trinity Niquish Dark Hoodie
MSW Ice White Classic Hoodie
MSW Black Mamaba Classic Hoodie
28 | modest south wear | snow
Modest South Wear to firma stworzona przez ekipę Modest South znaną z produkcji filmów i editów o tematyce sportów ex, a w szczególności freeskiingu. Główne produkcje Modest South to dwa pełnometrażowe filmy Folklor, oraz Folklor II. Za projektem stoją Piotrek Wojarski, Bartek Sibiga i Michał Całka znany szerzej jako Tenczys. Skąd pomysł tworzenia ubrań? Zdegustowani słabą jakością i brakiem funkcjonalności ciuchów obecnie dostępnych na rynku postanowili stworzyć własny brand, spełniający ich wymogi . Co więcej, ważne jest, aby w kraju powstała prężnie rozwijająca się firma, która z czasem będzie mogła wspierać riderów, zawody, imprezy, snowparki, itd. W naszym kraju nie ma żadnej takiej firmy i cała kasa pompowana jest do zagranicznych korporacji i ich dystrybutorów, którzy często są kompletnie spoza freestylowej bajki. W mniejszych Czechach prężnie działają 4 zimowe zajawkowe marki odzieżowe i wiemy, że w Polsce też jest miejsce dla takiej firmy, jednak chłopaki nie ograniczają się tylko do krajowego rynku. Pierwsza kolekcja Modest South Wear to t-shirty, tall-t inspirowane Folklorem i graffiti, w następnej kolejności powstały bluzy, które rozeszły się w błyskawicznym tempie. Teraz [niedługo] wychodzi nowa kolekcja tall-t. Każdy z produktów przed wypuszczeniem na rynek jest dokładnie testowany przez riderów. Wersję sklepową poprzedza wiele sampli, do których na bieżąco wprowadzane są poprawki i udoskonalenia.
MSW Trinity Aqua Rosso Hoodie
Dla przykładu zamieszczamy opis jednej z bluz: Bluza z kapturem Trinity w kolorze niebiesko-biało-czerwonym z założenia jest przeznaczona do jazdy na nartach, bądź snowboardzie, dlatego zastosowano w niej zasuwane kieszenie (nic z nich nie wyleci podczas jazdy i wykonywania różnych trików), suwak jest tak zaprojektowany, aby przypadkiem przy otwieraniu kieszeni nic z nich nie wypadło i nie zgubiło się w śniegu. Gdy jest ciepło, lub gdy podchodzimy, możemy rozpiąć bluzę, jednak suwak jest tylko do połowy, żeby nie powiewała jak płaszcz, co nie raz jest problematyczne i może powodować zbyt intensywne przewianie. Taki system pozwala również na łatwiejsze jej zakładanie i ściąganie bez potrzeby zdejmowania kasku. W bluzie znajduje się również kieszonka na karnet w rękawie. Kaptur jest większy niż w przypadku klasycznej bluzy, tak aby zmieścił się na kasku. Szersze są również ściągacze rękawów, dzięki czemu możemy korzystać z uchwytu na kciuka bez problemu również w rękawiczkach. Bluza ma również luźniejszy szerszy krój, aby w żadnym stopniu nie ograniczać naszych ruchów podczas jazdy na desce i nartach.
Specyfikacja: • Gruba, porządna bawełna o gramaturze 340g/m 2, z 20% domieszką poliestru dla zwiększenia elastyczności • Suwak do połowy bluzy • 2 zasuwane kieszenie po bokach bluzy • Ukryta kieszonka w rękawie na skipass, lub inne gadżety • Otwór na kciuka w ściągaczu rękawa • Luźny krój • Sznurek w dolnym ściągaczu do regulacji szerokości • Małe logo MSW na lewej piersi • Logo MSW nisko z tyłu po prawej stronie • Duże uchwyty suwaków, dla wygodnej obsługi w rękawicach • Szerokie ściągacze rękawa, mieszczące rękę w rękawicy • Kaptur mieszczący kask • Dokładne wykończenie • Przyjemne bawełniane wnętrze
Produkty są dostępne w sklepie: [ www.modestsouthstore.com ]
snow | modest south wear | 29
BURNin
SNOW Pierwsze tego typu zawody BURNin’SNOW za nami. Nasza redakcja też tam była, a fota Amoka miała pod’a na Newscholers’ach!
Klik! Klik na bloga Amoka: [ www.adamlakomy.blogspot.com ]
30 | burninsnow | snow
Sobotni wieczór u stóp Skrzycznego w Szczyrku zgromadził całkiem sporą ilość widzów na finały tejże imprezy muzyczno-sportowej. Pierwszy raz mieliśmy do czynienia w naszym pieknym kraju z tym typem zawodów połączonych z muzycznymi doznaniami. Do jednego z najbardziej rozpoznawanych polskich ośrodków zimowych przyciągnęła ich największa impreza snowboardowo-freeskiingowa tego sezonu sygnowana energy drinkiem Burn. W zawodach big air na kilkumetrowej hopie rywalizowali najlepsi polscy snowboardziści i narciarze. Niestety warunki pogodowe mocno na minusie w tym czasie mroziły krew w żyłach (dosłownie i w przenośni), ale nawet to nie powstrzymało ogromnej, jak na ten typ zawodów, publiczności. Atmosferę starały się podgrzewać występy Future Folk ze znanym, już nie tylko w świecie freeskiingowym, Staszkiem Karpielem-Bułecką, Uffie i Hot Chip. Z różnym skutkiem, bo dużo ludzi, w tym nasza redakcja, postanowiło schronić się przed siarczystym mrozem w pobliskiej knajpie rozgrzewając się grzańcem. Chłopaki całkiem dawali radę kręcąc całkiem sążniste tricki godne zagranicznych zawodów! W kategorii snb wygrał Piotr Janosz, drugi był Tomek Wolak, a trzeci nasz redakcyjny ziomek – Kuba Dytkowski (gratz men!). Kategorię freeskii na pudle obsadzili po kolei: Bartek Sibiga (stajnia msw – gratz!), Szczepan KarpielBułecka i Jasiek Krzysztof. Oby więcej takich imprez w Polsce! Jeszcze raz gratz wszystkim! Dzięki ziomkom, którzy przygarnęli nas w tym czasie pod swój dach. Kto zapomniał o feriach zimowych (tak, zapomniałam) niestety był skazany na powrót do domu lub spanie poza Szczyrkiem, a to nie było łatwe bez machiny teleportującej.
autor: Ewa Kania i Piotrek Wojarski / foto: Amok, Ewka
Tego samego dnia, co wieczorne finały burnin’snow, ogarnęliśmy z Kubą Dytkowskim, Maćkiem Długoszem i Kubą Szkaradkiem ciekawy spot, ale o nim napiszemy w następnym numerze!
Mam nadzieję, że ta impreza uświadomi innym firmom z branży, że ludzi zainteresowanych freestylem jest naprawdę dużo i jest dla kogo robić eventy na poziomie. Oby w przyszłym roku było więcej zawodów klasy burnin’snow.
Jeszcze tylko kilka słów o tej imprezie okiem jednego z naszych redakcyjnych kolegów i zawodnika tamtejszych zawodów – Wojara: W Szczyrku, pod Skrzycznym mimo syberyjskiej temperatury, od gorącej atmosfery śnieg rzeczywiście zapłonął. Takiej imprezy jeszcze chyba w Polsce nie było. Połączenie zawodów freeski i snb z koncertami polskich i zagranicznych gwiazd zadziałało bardzo dobrze. Na burnin’snow przyjechało kilka tysięcy kibiców (sic!), którzy bardzo żywo dopingowali „skoczków” i nie przeszkadzało im w tym 25 stopni poniżej zera. Tworzyło to niespotykaną atmosferę i riderzy mogli poczuć się trochę, jak gwiazdy grające koncerty. Organizacyjnie nie ma się do czego przyczepić. Bardzo podobał mi się pomysł z umieszczeniem na dole telebimu, dzięki czemu publika mogła widzieć całość przejazdu zawodnika oraz powtórki najciekawszych momentów. Wracając do samych zawodów – zebrała się cała czołówka polskiej sceny ski/snb i muszę przyznać, że rodacy wzięli się do roboty i sztuczki rzucane tego wieczoru nie odstawały poziomem od największych europejskich imprez. Do finałów nie wchodziły triki niższe, niż corck9 czy sw9, a w dodatku wszystko było na dobrej stylówie! Tym bardziej gratulacje dla tych, którym udało się wybić, stanąć na podium i zgarnąć bardzo syte nagrody – w sumie 25tys. zł! Zakończeniem takiego wieczoru mógł być tylko szalony after, na którym część wygranych się upłynniła :)
Pozostaje nam tylko zaprosić do obejrzenia fot Amoka, który dzielnie walczył z siarczystym mrozem i zachowując trzeźwość umysłu cyknął kilka całkiem sympatycznych zdjęć omijając klimat zawodów, co często na takich imprezach jest nierealne!
(lewa strona, góra) Piotrek Wojarski, sw9 mute // time: 1/125s, iso 400, f/2.8, lens: 85 mm, flash: used (lewa strona, dół) time: 1/125s, iso 1000, f/3.5, lens: 18 mm, flash: no (prawa strona, góra) Kuba Dytkowski // time: 1/200s, iso 1000, f/3.5, lens: 18 mm, flash: no (prawa strona, dół) time: 1/200s, iso 1000, f/3.5, lens: 18 mm, flash: no
snow | burninsnow | 31
(góra) time: 1/125s, iso 1000, f/4.5, lens: 46 mm, flash: used (dół) time: 1/100s, iso 800, f/4, lens: 28 mm, flash: no (następna strona) kuba dytkowski // time: 1/125s, iso 400, f/2.8, lens: 85 mm, flash: used
32 | burninsnow | snow
autor: Ewa Kania, Piotrek Wojarski / foto: Amok, Ewka
snow | burninsnow | 33
/downhill /freeride /places /street /dirt /fixed
i
e k i
PIERWSZY POLSKI KREATYWNY MAGAZYN KOLARSTWA ZJAZDOWEGO [ www.szok.it ]
mega Avalanche 2011
Wspominki z zeszłorocznej edycji. Kilku naszych redakcyjnych kolegów wybrało się pewnego słonecznego dnia na tripa, obierając kierunek – Francja. Alpy przywitały ich świetną pogodą. Co działo się podczas tego tripa, dowiecie się w rozmowie, którą przeprowadziłam z Abą. Enjoy!
pytała: Ewa Kania odpowiadał: Albert Stęclik foto: Albert Stęclik i Greg Falski
38 | megaavalanche 2011 | bike
time: 1/500s, iso 100, f/x, lens: x, flash: no
bike | megaavalanche 2011 | 39
time: 1/200s, iso 100, f/6.3, lens: 50 mm, flash: used
Ewa: Aba, to były Twoje pierwsze tego typu zawody w życiu. Jak je możesz opisać z poziomu Twojej percepcji? Good or bad? Albert: Tak, to były moje pierwsze zawody tego typu. Odczucia zdecydowanie na plus! Jedne z lepszych zawodów w życiu! Niesamowite przeżycie. Sądzę, że każdy biker powinien kiedyś wystartować w tej imprezie! E: Kiedy podjąłeś decyzję, żeby wystartować? Czy to było na pełnym spontanie – jeden telefon i odpowiedź: „Tak, jadę!”? A: Zadzwoniono do mnie, powiedziano o całej akcji, a ja powiedziałem – jadę! Sprawcami całego zamieszania byli Qucbor i Diabeł, z którymi już od dawna rozmawiałem, że fajnie byłoby tam pojechać.
40 | megaavalanche2011 | bike
E: Z kim tam się wybrałeś i czy poza waszą ekipą był tam ktoś jeszcze reprezentujący poldoński naród? A: Ja wybrałem się z Gwoździem, ale ogólnie na miejscu było około 20 Polaków. E: Który odcinek trasy był najcięższy? Ogółem długość trasy dawała się we znaki, czy byłeś dobrze przygotowany do tak długiego wysiłku? A: Zdecydowanie najcięższe były podjazdy. Tym bardziej, że startowaliśmy na zjazdówkach, na których podjeżdżać się nie da. Zjazdy były stosunkowo proste, ale i wąskie – to też był duży problem, ponieważ często doganiało się kogoś na zjeździe i nie było go jak wyprzedzić.
pytała: Ewa Kania / odpowiadał: Albert Stęclik / foto: Albert Stęclik i Greg Falski
go pro print screen
E: Poleciłbyś z czystyym sumieniem wszystkim czynnym zawodnikom taki start, czy MegaAvalanche jest tylko dla zuchwałych śmiałków? A: Tak, jak pisałem wyżej, wg mnie każdy powinien spróbować tego wyścigu. Jest to dobra okazja, aby udowodnić sobie, że można zrobić/przetrwać więcej niż się myśli. Do tego polecam całą okolicę Alp d’Huez. Mnogość tras gwarantuje, że znudzimy się tygodniami.
E: Może jakieś zabawne historie związane z pobytem tam wywiozłeś? A: Z tego wyjazdu zapamiętam drużynę rugbystów w naszym hotelu. Goście byli na prawdę ogromni! Na tym wyjeździe poznałem również wielu kolarzy, z którymi dalej utrzymuję fajny kontakt. Poza tym wiadomo, milion głupich akcji, o których na starość napiszę książkę.
E: Jakieś detale odnośnie samej podróży, kosztów? A: Podróżowaliśmy autem, dojazd zajął nam chyba około 16 godzin. Noclegi na miejscu nie były jakoś przerażająco drogie. Polecam wykupienie tygodniowego karnetu podczas Mega Avalanche Week – wychodzi na prawdę tanio.
E: Dodaj coś od siebie na koniec... : ) A: 666 – Alarma! – ta pisenka puszczana jest przed startem. To niesamowite, gdy słyszysz ALARMA! LA BOMBA!, a do tego wszyscy zaczynają krzyczeć! Czułem się jak wojownik zagrzewany do boju! Nagle start i 500 osób pruje razem w dół! Cudowne uczucie...
Jeżeli chcesz usłyszeć kawałek, o którym mówi Albert, zeskanuj swoim telefonem/tabletem ten kod: [ http://youtu.be/M24IcXMM3I8 ]
bike | megaavalanche2011 | 41
time: 1/640s, iso 100, f/x, lens: x, flash: no
time: 1/200s, iso 100, f/x, lens: x, flash: used
bike | megaavalanche2011 | 43
pure fun Często zdarza mi się usłyszeć coś, co pozwala mi długo rozmyślać na dany temat. Coś, co zainspiruje mnie do rozważań. Nierzadko z niecierpliwością wyczekuję na ten stan, w którym mogę usiąść i myśleć. Układać coś w głowie. Bez wątpienia dzięki temu żyje mi się łatwiej, ponieważ lepiej rozumiem to, co mnie otacza.
time: 1/640s, iso 100, f/4, lens: 10 mm, flash: no
44 | pure fun | bike
autor/foto: Albert Stęclik
– (...) to jest takie miejsce, w którym jeździsz tylko i wyłącznie dla funu – A da się jeździć dla innego powodu? bike | pure fun | 45
time: 1/250s, iso 100, f/8, lens: 10 mm, flash: no
Wbijajcie na bloga naszego redakcyjnego kolegi: [ www.albert.ownlog.com ]:
46 | pure fun | bike
Niedawno usłyszałem coś, co skłoniło mnie do zadania sobie pytania: Czym dla mnie jest miejscówka? Pamiętam, że jako małolat spędzałem na hałdzie w pobliżu mojego domu w Częstochowie całe wakacje. Byłem tam codziennie. Po kilka godzin. To tam nauczyłem się najwięcej, jeśli chodzi o podnoszenie skill’sów. Na początku budowaliśmy z kumplami małe hopy, potem zaczęliśmy łączyć je w dłuższą trasę, powiększaliśmy skoki, dobudowaliśmy drugą linię, aby móc się ścigać… Każdy z tych etapów był dla mnie przełomem. Tam też dowiedziałem się, że lepiej wychodzą mi wyścigi niż triki i to właśnie w tym kierunku poszło moje rowerowanie. Od 4 lat dużo rzadziej bywam na torze. Wyjazdy na zawody i treningi na zjazdówce w górach sprawiają, że zaniedbuję miejsce, które nauczyło mnie cieszyć się jazdą na rowerze. Jednak, gdy tylko mogę wpadam na różne miejscówki, aby po prostu odpocząć. Jest niewiele miejsc gdzie idąc na rower nie myślę o jeździe jako o treningu. Nie mam na sobie pulsometru, nie patrzę co chwilę na telefon, aby upewnić się, że trening jest zgody z tym, co rozpisał trener, nie piję w trakcie jazdy odżywek, nie klikam co chwile lap na stoperze, etc. Niedawno z moimi przyjaciółmi Szymkiem i Kubą wybraliśmy się na pewną miejscówkę do Głogówka. Był to wspaniały drewniany pumptrack widoczny na zdjęciach obok. Jest to typowa miejscówka dająca niesamowity fun. Pojechaliśmy tam we trójkę zabierając tylko jeden rower, co w ogóle nie przeszkadzało nam cieszyć się jazdą. Nie przyjechaliśmy tam, aby ktoś zrobił nam zdjęcia (choć zostały zrobione na potrzeby tego artykułu), nakręcić film, nie po to, aby komuś się pokazać. Totalnie nie myśleliśmy o tym, kto z nas jest najszybszy, kto ma najlepszy styl, kto wygrywa. Pojechaliśmy tam, aby czerpać czystą, niczym nieskażona zabawę. Wydaje mi się, że na miejscówce wygranym jest ten, kto ma na twarzy największy uśmiech [największego banana], nie ważne czy obecnie siedzi na rowerze, podziwia jazdę kumpli, rozpala grilla, czy przyszedł na spacer z psem. Co ciekawe, miejscówka to nie tylko miejsce, jest to bardziej stan umysłu ludzi, którzy korzystają z danego spotu. Nie wystarczy więc usypać kilku hop, trzeba dać im duszę ciesząc się jazdą na nich. O tym, co chcę napisać na temat miejscówki powiedziałem mojemu kumplowi Łysemu. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem: (…) i wiesz stary, to jest takie miejsce, w którym jeździsz tylko i wyłącznie dla funu”. Na to Łysy odpowiedział: A da się jeździć dla innego powodu?.
autor/foto: Albert Stęclik
(góra) time: 1/2500s, iso 100, f/2.8, lens: 50 mm, flash: no (lewa strona, środek) time: 1/60s, iso 100, f/16, lens: 10 mm, flash: no (prawa strona, środek) time: 1/250s, iso 100, f/4, lens: 10 mm, flash: no (dół) time: 1/6400s, iso 100, f/1.4, lens: 50 mm, flash: no
bike | pure fun | 47
Leogang 2011 Foto-retrospektywa
Chociaż sezon 2011 zakończył się już dawno, a my jesteśmy po pierwszych zawodach 2012 w Pietermaritzburgu w rpa, gdzie triumfował Greg Minnaar (na swoim podwróku), to chcemy wspomnieć Puchar Świata w austryjackim Leogangu. Tego dnia nasz rodak oraz redakcyjny kolega – Stary – dumnie reprezentował polską prasę przyodziany w fioletową kamizelkę z napisem PHOTO. W oczekiwaniu na kolejną dawkę emocji towarzyszących nam podczas każdego finałowego zjazdu, słysząc magiczne zdanie: Look at the time!, chcemy sobie przypomnieć, co działo się na trasie w Austrii oraz śmietankę światowego downhill’u. Sezon 2012 jest najbardziej obfitym w zmiany w teamach. Musimy rozpoznać i przyzwyczaić się do zawodników w nowych outfitach, czy na nowych maszynach. Rodzeństwo Athertonów adoptowało Marc’a Beaumont’a i zmieniło Commencal’a na GT. Dzieci dojrzewają, inni je płodzą, a kolejni odchodzą na zasłużoną emeryturę. Niektórzy, jak na przykład Tracey Hannah (siostra Mick’a Hannah, wygrała w rpa), czy Sam Hill po rekonwalescencji, z nowymi tatuażami i nową rolą do nauczenia (zostanie tatą), wrócili do gry. Zobaczymy, co ten rok nam przyniesie, ale zapowiada się bardzo ciekawie. W następnym numerze przybliżymy dokładnie Wam, co takiego się zmieniło, a na razie zapraszamy do obejrzenia foto-retrospektywy z Austrii. Endżoj!
Więcej zdjęć Starego tutaj: [ www.stary.ownlog.com ]
time: 1/250s, iso 1250, f/2, lens: 135 mm, flash: no
48 | leogang 2011 | bike
autor: Ewa Kania / foto: Piotrek Stary Staroń
time: 1/1600s, iso 500, f/5.6, lens: 16 mm, flash: no
time: 1/800s, iso 100, f/2.8, lens: 16 mm, flash: no
50 | leogang 2011 | bike
foto: Piotrek Stary Staroń
time: 1/1600s, iso 500, f/5.6, lens: 70 mm, flash: no
time: 1/800s, iso 100, f/2.8, lens: 19 mm, flash: no
bike | leogang 2011 | 51
time: 1/2000s, iso 1000, f/2, lens: 135 mm, flash: no
time: 1/2000s, iso 200, f/2, lens: 135 mm, flash: no
52 | leogang 2011 | bike
time: 1/2000s, iso 500, f/2, lens: 135 mm, flash: no
time: 1/1250s, iso 500, f/4, lens: 200 mm, flash: no
Na więcej zdjeć tego fotografa zapraszamy na jego ownlog’a jak zwykle skanując ten kod [ www.stary.ownlog.com ]:
time: 1/1250s, iso 500, f/4, lens: 200 mm, flash: no
bike | leogang 2011 | 55
/kitesurfing /wakeboard /windsurfing /skimboard /etc.
a
r e t a
warsztaty fotograficzne
/reporterka /street /teoria /sprzęt
comming soon...
! h a e y Hel’ Kiteszkoła Wydaje Ci się, że kitesurfing nie jest dla Ciebie, że jest tylko dla facetów, że potrzeba dużo siły, jak w przypadku innych sportów extreme? Błąd! Wielbłąd.
Jako fotograf sportów ekstremlanych, przed wyjazdem na Hel, zadawałem sobie podobne pytania, które wraz z przybyciem na pole campingowe, rozwiane zostały z mocą 40 węzłowego wiatru. Przede wszystkim trzeba sobie postawić jedno zaje...ważne pytanie: – Czy masz na to zajawę? To konieczne, aby dobrze się bawić w towarzystwie luźnych, a zarazem profesjonalnie podchodzących do swojej roboty instruktorów Kiteszkoły. Nie mając wcześniej do czynienia ze sportami typu water, odkryłem nową pasję, jakim stało się surfowanie po polskiej, niczym hawajskiej, plaży. Przyjechałem biedny jak mysz kościelna w doświadczenie, ubiór oraz sprzęt serfingowy. Ekipa zagwarantowała mi pianki, trapezy, deski i... bary – te wieczorne także – oraz wszystko, co potrzebne, aby móc zacząć pozytywnie rozwijać się w tym kierunku : ) Skupienie na nauce pływania przyspieszyło zalanie aparatu. Tym samym miałem już więcej czasu na naukę. Początki okazały się łatwiejsze, niż się spodziewałem. Zaczęliśmy od 60-godzinnego kursu teorii na piaskach pobliskiej plaży. Jeszcze tego samego dnia o 16:00 spokojnie rozmawialiśmy o godzinach, deskach, trapezach, a później – wieczorem – o barach. Nazajutrz z ekipą ubraną w pianki, niczym stado płetwonurków pracujących na umowę–zlecenie w ZOO w akwenie dla nosorożców, udałem się do wody z latawcem treningowym. Otwarta przestrzeń karaibsko-polskiej lodowatej wody mnie przerażała. Pierwsza runda: Amok vs H2O ...0:1. Po pierwszym dniu, cała noc przeleciała na wspólnych rozmowach na temat kajtserfingu w wyborowym barowym towarzystwie. Rano obudził nas w zasadzie w jeszcze wieczorny esemes (8:00 rano): Hej, tu Sławek, wieje, więc o 9:00 widzimy się na zatoce. Ekipa założyła pianki i powolnym śpiącym, zanurzonym jeszcze w śnie kro-
60 | hel’yeah! kiteszkoła | water
autor/foto: Adam Łakomy
water | hel’yeah kiteszkoła | 61
[1]
kiem wyruszyła w stronę morza. Tym razem skupialiśmy się na ćwiczeniach polegających na rozkładaniu barów, dmuchaniu latawców i zakładaniu trapezów. Najnowszy sprzęt najwyższej klasy firm, tj. Nobile, Wainman, Hawaii, Dakine oraz 77project pozwolił na bezstresowe ogarnięcie tematu w bardzo szybkim czasie. Mega plusem zamieszkiwanej przez nas miejscówy WZW JANTAR było to, że zatoka świeciła pustkami, więc każdy początkujący nie musiał bać się kompromitacji. Było tam bardziej bezpiecznie, niż gdziekolwiek indziej. Cała zatoka jest bardzo płytka, woda sięga max. do szyi, więc przy odrobinie refleksu podczas upadków można spokojnie stopami sięgnąć dna. Kiteszkola działa na polskim rynku od 2004 roku i rok w rok staje się coraz większa i bardziej profesjonalna. Stała ekipa jest grupą przyjaciół z całej Polski łączącą życie codzienne ze sportową zajawką. Wyszedł im z tego całkiem spoko biznes! W związku z różnymi potrzebami ludzi, zespół stara się być bardzo elastyczny, dostosowuje się zarówno do nich, jak i warunków atmosferycznych – Chcemy, aby kitesurfing był dla każdego, a nie tylko dla wybrańców, dlatego staramy się utrzymywać jak najniższe ceny, szkoląc efektywnie i bezpiecznie – rzekł szef wszystkich szefów – Sławek Wyleżuch [1]. Dodajmy także fakt, że Kiteszkola.pl jest jedyną taką szkołą w Polsce, albo nawet i na świecie organizującą obozy, która ma w swojej ofercie obozy językowe!
62 | hel’yeah! kiteszkoła | water
autor/foto: Adam Łakomy
water | hel’yeah! kiteszkoła | 63
64 | hel’yeah! kiteszkoła | water
autor/foto: Adam Łakomy
water | hel’yeah! kiteszkoła | 65
66 | hel’yeah! kiteszkoła | water
autor/foto: Adam Łakomy
water | hel’yeah! kiteszkoła | 67
Więcej informacji na temat obozów organizowanych przez kiteszkołę znajdziecie na stronie www.kiteszkola.pl, a wszelkie pytania, prośby skargi, zażalenia wysyłajcie na info@kiteszkola.pl!
Zapraszamy też na bloga Amoka: [ www.adamlakomy.blogspot.com ]
68 | hel’yeah! kiteszkoła | water
autor/foto: Adam Łakomy
dział | tytuł artykułu | 69
70 | waka waka | water
foto: Piotrek Staroń
! e waka h waka he! ...czyli wakepark Terlicko
Wakepark Terlicko, to jedna z najważniejszych miejscówek do uprawiania sportów wodnych w Środkowej Europie. Przyjeżdżają tam na treningi zawodnicy z prawie całej Europy. Wśród nich można spotkać ikony innych dyscyplin, takich jak freeskiing, czy snowboard. Sielankowy nastrój unoszący sie w powietrzu sprawia, że wraz ze swoimi ziomkami i nowopoznanymi ludźmi spędza się tu najlepsze chwile życia.
time: 1/6400s, iso 250, f/2.5, lens: 135 mm, flash: no
water | waka waka | 71
waka waka ...czyli wakepark Terlicko
72 | waka waka | water
foto: Piotrek Staroń
! e h he!
Zapraszamy teĹź na bloga Piotrka: [ www.stary.ownlog.com ]
time: 1/1600s, iso 250, f/9, lens: 16 mm, flash: no
water | waka waka | 73
Seventyone
skimboards Nasz rodzimy kraj co roku owocuje w nowe młode marki, w szczególności, jeżeli chodzi o skimboardy trochę się tego zaczyna zbierać. 71 Skimboards może nie jest świeżynką, ale warto zwrócić na tę markę uwagę.
74 | seventyone skimboards | water
Produkujemy sprzęt do uprawiania sportów wodnych, specjalizujemy się w tworzeniu desek skimboardowych, a od tego roku otwieramy dział wakeskate. Równolegle tworzymy kolekcje ubraniową, która uzupełnia linię naszych produktów. Na rynku funkcjonujemy od 2010 roku i mimo stosunkowo krótkiego okresu działania, jeteśmy jedną z wiodących firm produkujących skimboardy. Stawiamy przede wszystkim na jakość oferowanych produktów, niezależnie czy są to deski, czy ubrania, chcemy dostarczać klientom produkt z najwyższej półki. Dobieramy odpowiednie wysokogatunkowe materiały i dogłębnie testujemy nasze wyroby przed ostateczną produkcją. Wspieramy również kilku sportowców, głównie skimboardzistów: Klaudię Bracisiewicz, Filipa Susmanka, Michała Tomasiczka, Mateusza Zadorożnego, ale również dział ubraniowy sponsoruje wakeboardzistę Mateusza Gaworskiego oraz ekipe taneczną No i Co Crew?!. Cały team przez te kilka lat uzbierał pokaźną listę tytułów na przeróżnych zawodach, w tym rangi Mistrzostw Polski, łącznie z pierwszymi miejscami oraz miejscami na podium. Sukcesów sportowych nam cały czas przybywa, pozwala to również sprawdzić nasze produkty w ekstremalnych warunkach i badać ich wytrzymałość przy ciągłym używaniu. Wspieraliśmy również budowę i wyposażyliśmy w przeszkody jedyny profesjonalny tor skimboardowy we Wrocławiu, który znajduje się na terenie WakeParku Wrocław. Zapewniamy również sprzęt potrzebny do obsługi toru. Od 2012 roku planujemy otworzyć kilka punktów testowych z naszymi produktami, szczególnie z deskami wakeskate, więc jeśli w okolicy macie jakiś wakepark, to jes duża szansa, że w tym roku będą w nim do przetestowania nasze deski. Czynnie uczestniczymy również w sponsoringu imprez sportowych, takich jak Polish Skimboarding Open, Wroclovewater, czy RedBull Wake’n’Night, a także eventów klubowych, takich jak Rock Star Party. Staramy się, żeby sport wśród młodzieży się rozwijał, bo sport to radość i wolność.
autor: Adam Chrabąszcz / foto: Adam Chrabąszcz, Adam Łakomy
[1]
[2]
[3]
modele: [1] – 667pro [2] – Gopher [3] – 667
water | seventyone skimboards | 75
[3]
[2]
[4]
[5]
[1] [6]
[9]
[8]
[7]
modele: [1] – Yersey [2] – Warp Black Top [3] – Shattered Green Longsleeve [4] – Shattered Yellow T-shirt [5] – Classic Cyan T-shirt [6] – Classic Pink T-shirt [7] – Shattered Green wmn T-shirt [8] – Shattered Yellow wmn T-shirt [9] – Warp Black wmn Top wszystkie produkty znajdziecie na stronie: [ www.buy.seventyone.pl ]
water | seventyone skimboards | 77
/aggressive inline /skateboard /longboard /etc.
a k
e t a
SKLEP
PRL 2011
Liga prl (Polish Rolling League) to pierwszy krok w kierunku zbudowania silnej i mocnej struktury polskich zawodów rolkowych oraz wciągnięcia największych imprez do serii wrs (międzynarodowej ligi rolek agresywnych)! Zapraszamy do przeczytania krótkiej relacji z finału tego niecodziennego przedsięwzięcia! Początkom Aggressive Inline Skatingu w Polsce towarzyszyło szereg akcji, które miały na celu zorganizowanie całego środowiska oraz wyznaczenie stałych zasad rozgrywania zawodów. Niestety malejące zainteresowanie ta dyscypliną sportu w latach 2001–2004 doprowadziło to pewnego rodzaju chaosu, który był wynikiem braku jednostki organizacyjnej odpowiedzialnej za utrzymywanie zasad i porządku podczas rozgrywanych eventów. Październikowe zawody w Warszawie były momentem, na który z pewnością czekał z niecierpliwością każdy rolkarz w Polsce. Finał prl 2011 był kulminacyjnym punktem serii zawodów, odbywających się w 2011 roku, zorganizowanych przez Stowarzyszenie Green, pod oficjalnym patronatem Polskiego Związku Sportów Wrotkarskich. Event zgromadził sporą grupę rolkarzy z całego kraju i z pewnością można zaliczyć go do najbardziej udanych contestów tego sezonu. Idea połączenia wszystkich grubszych eventów w ciągu roku w serię, z uaktualnianym rankingiem punktowym po każdej imprezie pozwolił na wyłonienie oficjalnego Mistrza Polski, a także znacznie zwiększył frekwencję zawodników na poszczególnych eventach – jest to spory krok naprzód, jeżeli chodzi o organizację zawodów rolkowych w Polsce. Miejscem zmagań była wysłużona już warszawska Jutrzenka – jeden z najstarszych i najbardziej znanych krytych obiektów w naszym kraju, który wychował niejedno pokolenie zapaleńców sportów ulicznych. Specjalnie na tę okazję park został odnowiony, dołożone nowe elementy, a cały układ przeszkód znacznie zagęszczono dostosowując go tym samym idealnie pod rolki. Riderzy mogli spokojnie
82 | PRL | skate
zaplanować swój przejazd, zaliczając praktycznie każdą przeszkodę bez utraty prędkości, ciągnąc płynne line`y zapewniając świetne widowisko dla zebranej widowni. Zawody, podobnie jak i cała Liga, były podzielony na 4 kategorie: Masters, Senior, Junior oraz Girls. Naturalnie największe emocje wzbudzały dwie pierwsze części, jednak bardzo cieszyła mnie ilość zawodników w kategorii Junior – młoda rolkowa krew rośnie nam w siłę!! Faworyt Ligii w kategorii Masters – Piotr Combrzyński nie zawiódł. Piotrek wychował się na tym skateparku, zna go od podszewki, więc zgarnięcie podium było dla niego czystą formalnością. Zawodnik o światowym poziomie na swoim podwórku nie dał szans konkurentom, zaliczając bezbłędne przejazdy, perfekcyjnie wykorzystując każdą z przeszkód. O ile sędziowie byli zgodni, co do pierwszego miejsca, to już kolejność 2-3-4-5 była dość sporna... Nie da się ukryć, iż poziom skateparkowej jazdy w Polsce znacznie się podniósł w stosunku do roku ubiegłego – stale powstającym skateparki w całym kraju na pewno pomogły w tym temacie. Tacy zawodnicy, jak Krystian Zarzeczny, Radek Kojtych, Łukasz Wolski, Tomasz Piekarski, czy Tomasz Przybylik prezentowali zadziwiający poziom. Każde nawet najmniejsze potknięcie mogło kosztować utratę pozycji w pierwszej trójce i do samego końca nie wiadomo było jak będą wyglądać ostateczne wyniki – dawno już nie było tak zaciętej, zdrowej rywalizacji. Czasy, gdzie pierwszą trójkę można było obstawić zanim obejrzało się finały, minęły bezpowrotnie – poziom chłopaków znacznie się wyrównał.
autor: Basza / foto: Kuba Urbańczyk
wyniki końcowe: girls 1. Grażyna Wratny (Hedonskate) 2. Natalia Mielewczyk 3. Marta Sitkowska juniors 1. Jakub Malecki (USD) 2. Gabriel Rozwadowski 3. Mateusz Pilat seniors 1. Eryk Muszyński (TheHive) 2. Michał Łuczak 3. Rafal Latka masters 1. Piotrek Combrzyński (Hedonskate, Razors) 2. Krystian Zarzeczny (Hedonskate, Razors) 3. Łukasz Wolski
time: 1/800s, iso 800, f/2, lens: 50 mm, flash: no
skate | PRL | 83
84 | PRL | skate
autor: Basza / foto: Kuba Urbańczyk
time: 1/1250s, iso 1250, f/2, lens: 50 mm, flash: no
time: 1/320s, iso 2500, f/2.2, lens: 50 mm, flash: no
skate | PRL | 85
Klik, klik na bloga Kuby! [ www.kubaurbanczyk.pl ]:
86 | PRL | skate
autor: Basza / foto: Kuba Urbańczyk
time: 1/500s, iso 2500, f/2.5, lens: 85 mm, flash: no
skate | PRL | 87
PTG Pomnik Trudu Górniczego – wybudowany w 1986 roku, na deskorolkowej mapie Polski zaczął być rozpoznawany od początku lat 90’tych, kiedy to pierwsza katowicka, można powiedzieć śląska ekipa zaczęła dostrzegać w tym miejscu ogromny potencjał, jeśli chodzi o skateboarding.
Zapraszamy też na bloga Amoka: [ www.adamlakomy.blogspot.com ]
88 | PTG | skate
Ogromny granitowy plac otoczony z każdej strony murkami oraz przy wejściu schodkami. Czego więcej chcieć, z dala od zabudowań, usytuowany w zielonym miejscu. Po jakimś czasie pusty plac przestał być atrakcyjny dla skaterów dlatego zaczynali budować własne przeszkody, głównie funboxy z płyt, które otaczały Pomnik na trybunach. Moja historia z tym miejscem zaczęła się właśnie już za czasów, gdy skateboarding w Polsce wszedł na całego, mogę powiedzieć że należę do 2 fali skateboardingu, która powstała gdzieś w okolicach 1995/1996 roku. Wtedy to zaczęły otwierać się skateshopy w miastach innych niż tylko Warszawa, czy Łódź. W Katowicach wtedy był skateshop „U grubego” na mariackiej, lecz ja i tak swoją pierwszę deskorolkę kupiłem w Bielsku u Kurdziela. Pamiętam ze był to GIRL, pro model Jovante Turner, trucki Grind King, kółka 52 mm oraz montażówki shortys! Kiedy ja po raz pierwszy przyjechałem pod pomnik jako małolat, doznałem prawdziwego szoku! W życiu jeszcze nie widziałem tylu skaterów w jednym miejscu!. Pamiętam spośród wszystkich tych ludzi, pierwszą osobą którą moje szalone oczy wychwyciły z tłumu, był Krzysiek a.k.a. kotas Kotarba! styl ameryka, płynność tricków! Wszystko idealnie poklejone. Myślę, że właśnie Krzysiek w dużej mierze przyczynił się do rozpalenia we mnie takiej zajawki do skateboardingu, jaką mam do teraz (co jest najlepsze, że On non stop jeździ na desce i to tak samo, jak przed laty; jeździmy ze sobą, jak jest ku temu okazja – spotkać się gdzieś na spocie i pośmigać). Prócz Kotasa na pewno Bracia Sołtysikowie, Bracia Małodobrzy, Skuter, Filip, Nowak, Żorski. Były to starsze ode mnie osoby, lecz z biegiem czasu i mojego częstego przyjeżdżania pod pomnik zakumulowałem się z nimi, stając się jednym z „lokalsów”. Była też ekipa w moim wieku: m.in. Bermud, Frącek, Mrokson. Rok za rokiem płynął, ludzie się przewijali przez ptg, starzy odchodzili, przychodzili nowi, lecz pozostało kilka osób, które były tam zawsze, m.in.: Ja, Kotas i Bermud. Miejsce stawało się także bardzo popularne wśród skaterów z Polski oraz zagranicy. W 2001 roku po raz pierwsze ekipa amerykanów przyjechała do Polski, odwiedzając m.in.
autor: Paweł Krężel / foto: Adam Łakomy
ptg (Kristian Svitak, Joe Brook (slap magazine) Stefan Janoski, Aaron Suski. W 2002 roku ptg odwiedziły 2 amerykańskie teamy: New DEAL oraz TheFIRM. Niestety oba już nie istniejące, ale skaterzy, których deski się potoczyły po granicie ptg to m.in.: Rodrigo tx, Lance Mountain, Jani Laitilala. Od tego czasu o Pomniku stało się głośno w światowym skateboardingu, tym samym stał się jedną z naczelnych miejscówek w Polsce obok Warszawskiego Capitolu, poznańskiego Placu Wolności czy Szczecińskiego Zamku. Lata mijały dalej, progress wzrastał, my przebudowywaliśmy ptg na własny sposób i użytek wstawiając tam tam rurki i budując platformy z płyt granitowych znajdujących się na trybunach. Tak życie skaterów płynęło do 2006 lub 2007 roku, kiedy to w lokalnych mediach pojawiła się pierwsza informacja, iż ptg ma zostać zastąpiony inwestycją budowlaną, gdyż działką na której znajduje się ptg zainteresował się inwestor. To spowodowało duże poruszenie w lokalnym świadku deskorolkowym, nie czekając długo, zebraliśmy blisko ponad 4000 podpisów ludzi , którzy wyrazili chęć poparcia dla ptg Plazy – była to internetowa petycja, na której wpisywali się ludzie z całego świata, każda osoba mogła wpisac się tylko raz – poprzez indywidualny adres IP. Zaczęliśmy sukcesywnie nachodzić Urząd Miejski w Katowicach, spotykając się z urzędnikami zaczynając od najniższych szczebli, a skończywszy na vice prezydentach oraz samym Prezydencie panu Piotrze Uszoku. Takie „odbijanie piłeczki” przedstawianie naszych argumentów dlaczego takie miejsce jak ptg musi istnieć nadal trwało bodajże do 2009 roku, kiedy to w końcu Pan Prezydent postanowił zachować taki sam kształt Pomnika oddając go w ręce skaterów, dając możliwość rozbudowania go o nasz projekt pod okiem architekta, który skrupulatnie z nami (czyt.: mną i Krzyśkiem Kotarbą; współpracował). Prace nad projektem trwały od 2009 do 2010 roku, kiedy to musiał zostać przedstawiony w Urzędzie, poddany wycenie oraz do zatwierdzenia w budżecie. Tak też się stało. Kolejnym szczeblem, przez który musieliśmy przejść był przetarg, do którego stanęło kilka firm. Na szczęście jedna, na którą najbardziej
stawialiśmy – finalnie wygrała i przystąpiła do pracy, na wiosnę 2011 roku (w zasadzie pracę zaczęły się pod koniec 2010 roku). Istotną sprawą, o którą walczyliśmy podczas rozmów z Prezydentem było umożliwienie obecności jakiegoś skatera na placu budowy w celach nadzorowania prac na miejscu. Przy takich inwestycjach bardzo łatwo o błąd, który w późniejszym czasie może zostać nieodwracalny. Osobą która monitorowała wszystko na miejscu podczas mojej nieobecności ze względu na obecnie inne miejsce zamieszkania był Kapitan BOLID – Krzysiek Kotarba. I tu chciałbym mu serdecznie podziękować że całą sprawa została zakończona z OGROMNYM SUKCESEM – czego jesteśmy wszyscy świadkami! ptg PLAZA 2011 finalnie powstała! To wydarzenie na pewno zapadnie w naszej pamięci i sercach do końca życia, ale myślę, że podobnie będzie u wielu innych osób. Osób tych co jeżdżą na deskorolce, tych co zaczną jeździć (m.in. dzięki temu miejscu), a nawet ludzi nie związanych ze skateboardingiem, gdyż wszyscy stworzyliśmy „nowe ptg” w imię lepszego jutra. Pokazaliśmy, że jeśli się czegoś bardzo chce...to się to osiąga. Przy tej okazji ze swojej strony chciałbym serdecznie podziękować WSZYSTKIM ludziom, którzy przyczynili się do powstania tego miejsca od samego początku. Nie sposób wymienić tu wszystkich, ale myślę, że na pewno warto wspomnieć o osobach ze starej ekipy (początku/połowy lat 90’ tych) – bracia Sołtysikowie, Filip, Skuter, Kotas, Nowak, Żorski, bracia Małodobrzy i wielu innych, którzy mieli swój wkład w rozwój ptg. Te osoby nadały unikalny klimat pomnikowi, tworząc mekkę skateboardingu w Katowicach. Wystarczy tylko chcieć!
skate | PTG | 89
90 | PTG | skate
autor: Paweł Krężel / foto: Adam Łakomy
skate | PTG | 91
vans shop riot Vans Shop Riot to seria zawodów, odbywających się corocznie od 3 lat, na które zapraszani są team riderzy skateshopów z różnych krajów Europy. W 2011 roku eliminacje odbyły się w 11 krajach, w tym po raz pierwszy w Polsce, na małym skateparku w Rzgowie, koło Łodzi. 18 maja na miejscu stawiło się 14 teamów i w końcu po emocjonującym i nieco zaskakującym finale najlepszą ekipą okazał się team Monument z punktacją 66 pkt, wyprzedzając, jedynie o kilka punktów team Nervous (64,4 pkt), natomiast 3 miejsce zajął skateshop 4Freaks z Bydgoszczy. Tak oto Kuba Koszel, Mateusz Tuzimski oraz ja, zmęczeni ale szczęśliwi, zostali nagrodzeni czekiem o wartości 1500 złociszy oraz w pełni opłaconym wyjazdem na finały europejskie odbywające się we Francji, oczywiście dzięki Vans. Tyle słowem wstępu… Okiem skatera Kowalskiego, teraz czas na to, jak to dalej wyglądało moim okiem. Jako, że w 2011 roku sporo działo się w polskiej deskorolce zapomnieliśmy o wyjeździe na finały 8 października i skupiliśmy się na codziennych sprawach, związanych z naszym życiem, czyli w sumie jeździe na desce. Jedynie czasami któryś z nas przypominał reszcie o zbliżającym się wyjeździe – w sumie pierwszym wspólnym teamowym wyjeździe w takim składzie. Dobrze się złożyło, bo akurat miesiąc przed polskimi eliminacjami do teamu Monument dołączył Tuzim. Dzięki Tomaszowi Kępce nie musieliśmy martwić się o formalności związane z wyjazdem, typu: zakup biletów, rezerwacja, itp. Wszystko było zapięte na ostatni guzik.
92 | vans shop riot | skate
Wylot miał miejsce rankiem 7 października z Warszawy. W stolicy zarezerwowano nam hotel obok lotniska, dzięki czemu dzień przed wylotem mogliśmy spędzić na warszawskich miejscówkach. Następnego dnia na lotnisku spotkaliśmy się z naszym kompanem podróży i fotografem Andrzejem Skrobańskim. Informacje reklamowe podawały, że finał odbywa się w Paryżu, ale Cosanostra Skatepark znajduje się na głębokich przedmieściach Paryża – Chelles. Z dotarciem z lotniska na miejsce nie mieliśmy problemów, ale ta część podróży trwała najdłużej i była najbardziej męcząca. Swoją drogą wracając rozkminiliśmy szybszą, tańszą (6 razy tańszą!!!) i bardziej komfortową drogę na lotnisko. Najpierw oczywiście rozpakowaliśmy się w hotelu, w którym wszystko było na kody, zamiast kluczy, czy kart, do tego bez żadnej recepcji, a jedynie z jednym ochroniarzem i pełnym monitoringiem… Trochę tak, jak w Big Brotherze (na szczęście bez podglądu w pokojach i łazience). Osiedle Chelles przypominało trochę małe amerykańskie, nowoczesne miasteczko, albo coś bliżej nas, np. Malmo, oczywiście, jeśli mowa o zabudowie. Ogólnie panował tam spokój, na ulicach było raczej pusto. To wszystko zmieniło się, kiedy dotarliśmy na oddalony o ok. 500 m skatepark – muzyka grała głośno, pełno jeżdżących, zaczynając od wybudowanego na zewnątrz betonowego bowla, aż po sam skatepark w hali. Już pierwszego dnia widać było wysoki poziom wykonywanych trików. A to był przecież tylko dzień rozgrzewek. Cosanostra Skatepark jest dosyć
autor/foto: Michał Mazur
duży, z przeszkodami (od wielkich po małe), z elementami streetu, vertu i bowli (z basenowymi, betonowymi copingami – najlepsze!) – każdy znajdzie tam coś dla siebie. Dla ciekawskich polecam sprawdzić tour Circa z 1999 roku w Transworld Videoradio, na tym skateparku. Atmosfera tego miejsca zadziałała na nas niczym tornado i wciągnęła w wir deskorolkowego szaleństwa. I tak do wieczora, z przerwami na piwko i pizzę. Drugi dzień to już oficjalny finał Vans Shop Riot. Na skateparku było w sumie 45 skaterów z 11 krajów europejskich i pełne trybuny. Najpierw rozgrzewki, potem grill, energy drinki i w końcu danie główne, a tym samym nasza chwila prawdy. Trzeba przyznać, że wspólne przejazdy z ziomkami są o wiele mniej stresujące, niż pojedyncze. 5 minut zleciało jak kilkanaście sekund – ogromny zastrzyk adrenaliny, po chwili mogliśmy jechać po raz drugi, ale w tej części każdy miał jeden przejazd. Z kondychą nie jest tak źle, jak myśleliśmy. Do ćwierćfinałów nie dostaliśmy się, ale jak mówiłem poziom był bardzo wysoki. Mimo to słyszeliśmy od kilku znanych nazwisk, że nasz run był nice. Każdy z nas dał z siebie wszystko, jednak pozostał lekki niedosyt. Do końca dnia wykorzystywaliśmy skatepark, zupełnie zapominając o takim słowie, jak zakwasy. Do ćwierćfinału przeszedł angielski Black Sheep, belgijski Zumiez, izraelski Gili’s Skateshop i hiszpański Picnic, zostawiając za sobą niemiecki Support (który w niemieckich eliminacjach pokonał Titus; głównie
dzięki swoim iście teatralnym zagraniom, zaprezentowanymi również w Chelles). Podzielono ich na dwie grupy, po dwa teamy z 3 minutowymi przejazdami. To były inspirujące chwile. Do finału przeszli Black Sheep i Zumiez (2 przejazdy po 3 minuty). Ostatecznie zwycięskim skateshopem okazał się, ku zaskoczeniu wielu zebranych, Black Sheep. Najlepszym riderem, bez dwóch zdań był Alex Cruysbergs z Zumiez. Po rozdaniu nagród, po obiedzie i prysznicu, wszyscy wskoczyli do busów czekających przed hotelem i pojechaliśmy na after party do centrum Paryża do Victoria Bar, zaraz obok teatru Chatelet. Darmowe drinki dla wszystkich, fajne dziewczyny i piłkarzyki zamieniły ten bar w klub i chyba najgorętsze miejsce w mieście tego dnia. Jak się okazało znaleźli się na miejscu również pasjonaci snowboardu, którzy z deską ledwo przyczepioną do nóg, schodami z piętra na piętro, pokonywali slalomem szklane wazy. Trzeba przyznać, że wszystkim się podobało, a potwierdzeniem tego był fakt, że zbiórka do powrotu przedłużyła się co najmniej o godzinę. Następny dzień to już pakowanie i powrót do Polski oraz odsypianie wyjazdu we wszelkich środkach lokomocji. Vans Shop Riot to wyjątkowa impreza z niespotykaną dotąd formułą i mam nadzieję, że będzie kontynuowana przez kolejne lata. Ja natomiast już czekam na pierwsze informacje o edycji 2012 roku i zapraszam wszystkich do uczestnictwa w tym przedsięwzięciu.
skate | vans shop riot | 93
Etam Boards Dlaczego Etam, bo: tam pot. «partykuła o charakterze ekspresywnym, zwykle podkreślająca obojętność mówiącego wobec obiektów lub zdarzeń, o których mowa, np. eee tam».
Etam Boards dla wielu nadal jest to nowa marka. Skąd wzięła się nazwa? Co przedstawia logo? Ten artykuł powstał po to, by w skrócie odsłonić tajemnice kryjącą się za postacią mr. E. Brzmi groteskowo? Nic bardziej mylnego, Etam Boards to nic innego, jak pbd – Profesjonalny Brand Deskorolkowy. Naszym głównym celem od samego początku powstania firmy jest: dostarczanie produktów z najwyższej półki, wspieranie młodych talentów oraz całej sceny skateboardowej. Dla większości firma widoczna jest na rynku od jakiegoś czasu, jednakże jej korzenie sięgają kilku lat wstecz. Przed wypuszczeniem pierwszej kolekcji spędziliśmy mnóstwo czasu na testowaniu sprzętu i ulepszaniu naszych produktów, aby efekt końcowy był tym, czego oczekują najlepsi riderzy. Za cały wizerunek firmy, czyli logo, grafiki głównej kolekcji desek oraz strony www odpowiedzialny jest przyjaciel firmy, deskarz, writer, grafik – Rafał Ginko, dobrze znany ze swoich dotychczasowych dokonań. Co nas wyróżnia? Pomimo tego, że jesteśmy kolejną firmą deskorolkową, chcemy wprowadzić świeżość w promocję tego sportu wśród ludzi. Spędzamy godziny na planowaniu przyszłych działań, które wielu z was pewnie zdziwią lub zaskoczą. Nie jesteśmy kolejną korporacją. Nie jesteśmy ludźmi w garniakach, którzy zwietrzyli świetny interes. Nie jesteśmy młodą firmą, bez pomysłu na siebie.
94 | etam boards | skate
Na dzień dzisiejszy trzon teamu to: Bartek Kóska, Damian Górny oraz Szymon Nogacki. Poza głównym teamem jest grono ludzi, których wspieramy, między innymi: młodziutki Robert Badowski czy ekipa Band Crew, która w tym roku wypuściła swój pełnometrażowy film pod tytułem Drunk Video. Nasze działania chcemy skupić przede wszystkim na organizacji wszelakich imprez czy wyjazdów. Ostatnią edycję naszego cyklicznego projektu pod nazwą Etam Boards presents: Mr. E on tour, która odbyła się we Wrocławiu zaliczamy do bardzo udanych. W skrócie: projekt polega na zebraniu jak największej ilości ludzi, wpakowaniu ich do autobusu i wpuszczeniu na miejscówkę. Podczas wyjazdu prowadzone są warsztaty pod okiem naszych teamriderów. Całość jest śledzona przez fotografów oraz ludzi z kamerami. Pomimo tego, że wyjazd skończył się (całkiem nieadwano) kilka dni temu, my już siedzimy nad kolejną edycją, na temat której więcej informacji pojawi się wkrótce. p.s. Aha, co do genezy loga, możecie zobaczyć na każdym naszym video.
autor: Etam team / foto: Amok
Wszystkie informacje na temat naszych imprez i działań znajdziecie na naszym facebooku lub stronie [ www.etamboards.com ]:
skate | etam boards | 95
Long, long longboard story
Więcej zdjęć Starego tutaj: [ www.stary.ownlog.com ]
Podczas, gdy większość miłośników desek topi się właśnie w puchu na Pilsku, albo katuje kolejnego boxa, w przerwie popijając gorącą czekoladę i przegryzając przypaloną kiełbaskę, ja obmyślam trasę hiszpańskich podbojów. Porzucenie nart w tym sezonie ze względu na kontuzję nie sprawiło, że zimowe wieczory spędzam szlochając w poduszkę. Wbrew pozorom z dwóch desek łatwo przerzucić się na jedną. Jesienne wspomnienia z bielskich wypraw jeszcze bardziej motywują do szybkiej rehabilitacji. Wyobrażaliście sobie kiedyś snowboard w krótkich spodenkach w blasku zachodzącego słońca? Tak właśnie wyglądał jeden z naszych delikatnych, można by powiedzieć spacerowych wypadów po Bielsku-Białej. Miasto w przeciwieństwie do dziurawego Krakowa zapewniło swoim mieszkańcom kilka dobrych longboardowych miejscówek. Jedna z nich to droga pod Szyndzielnią (rzecz jasna nielegalna - otwarta dla ruchu drogowego). To miejsce, w którym katowałyśmy wspólnie z Kamilą pierwsze slide’y i to miejsce, w którym w blasku już jesiennego słońca żegnałyśmy wakacje. Ostatni powiew lata, zapach Beskidów i towarzystwo przyjaciół okazały się idealnym zakończeniem dość intensywnych wakacji. To był etap kiedy już dość dobrze radziłyśmy sobie na desce. Zresztą nauka sama w sobie nie trwała długo. Na desce poczułam się zupełnie pewnie pod koniec lata. Raczkowanie nie było, aż tak bolesne, jak mogłam się tego spodziewać. Longa kupiłam z ciekawości i lenistwa, kiedy rano nie chciało mi się pakować roweru do windy, tylko po to żeby podjechać po świeże truskawki. Traktowanie longa jako alternatywy wobec przepełnionego ekscytującym zapachem skacowanych studentów w tramwaju, zamieniło się na ulubiony środek transportu. Każdy kolejny wypad owocował coraz większymi wrażeniami. To zresztą normalne, że im pewniej się czułam na desce, tym więcej chciałam na niej jeździć. Po mniej więcej trzech tygodniach nauki, zaczęły się u mnie pojawiać pierwsze objawy tzw. choroby jezdnej. Zaczęło się nałogowe analizowanie asfaltu i jeszcze większa presja na to, aby zmienić Rząd na taki, który wreszcie zacznie remontować drogi także w mieście, zamiast codziennych sparingów w ich białym domku. Deskorolka zawsze kojarzyła się z basebolówką, rurkami, ale przede wszystkim w męskim wydaniu. Dziewczyna w skateparku robiąca triki, to niespotykany widok i zawsze wzbudza wielkie zainteresowanie. Zresztą do
96 | long, long, longboard story | skate
autor: Dorota Łukojć / foto: Stary
time: 1/640s, iso 200, f/3.2, lens: 135 mm, flash: no
skate | long, long, longboard story | 97
time: 1/1600s, iso 200, f/3.2, lens: 135 mm, flash: no
tej pory to rzadkie zjawisko. Dziewczyna na lonboardzie, to już codzienny widok podczas wakacji na Helu, w Bielsku, czy w Krakowie na Podgórzu. Zapewne wiele osób uznaje longboard za chwilowy przejaw sportowej mody, która dotarła do nas przez Hiszpanię, czyli jego europejską mekkę, ze słonecznej Californii, od wiecznie uśmiechniętych surferów. Byłoby to jednak pewnym zaprzeczeniem, gdybym całkowicie ominęła temat mody. Rzadko przecież zdarza się spotkać osobę z taką samą grafiką. Jest sporo osób, które nawet same pracują nad wyglądem swojej deski. Tak więc, to także idealny sport dla przyszłych projektantów, czy grafików, którzy chcą się dostać do swojej pracowni, szybko omijając korki :) Znam osoby, które kupiły deskę dla spróbowania. Przejechały się kilka razy i uznały, że odpychanie się nogą przez dwie godziny jest po prostu nudne. Znam także osoby, które uważają, że longboard jest zbyt mało ekstremalny. W obu przypadkach są to stwierdzenia niesprawdzone w praktyce. Faktycznie ciężko tu mówić o miłości od pierwszego wejrzenia. Na początku wymaga pewnego poświęcenia, zanim będzie można pewnie i swobodnie jeździć po coraz bardziej stromych zboczach. Co więcej, często zdarza się tak, że jeżeli spotykam jakiegoś znajomego, który wcześniej nie próbował longa, po przejechaniu się kilkunastu metrów od razu stwierdza, że jazda jest świetna i zaczyna pytać gdzie można taką deskę kupić i na co należy zwrócić uwagę. Wtedy można poczuć się jak ekspert, choć w moim wydaniu to za dużo powiedziane, skoro jeżdżę dopiero od roku :) Longboard ma wiele zalet. Z pewnością jedną z głównych jest to, że choć jest stosunkowo długą deską (ok. 70 cm i wzwyż) jest przy tym dość lekki. Poza tym, biorę deskę na miasto bez stresu, że nie mam gdzie jej przypiąć do linki :) Jeżeli nie planujecie szybkiego downhill’u nie jest potrzebny żaden specjalny ubiór. Na dobrą sprawę na longa można pójść jeszcze w pidżamie po śniadaniu. Trzeba tylko pamię-
98 | long, long, longboard story | skate
tać o ochraniaczach i kasku. Jedyną wadą, jaką ma jazda na longu jest to, że traci się poczucie czasu. Wydaje się, że minęło dopiero dwadzieścia minut odkąd jesteś na desce, a w rzeczywistości upływają trzy godziny. Spontaniczny wypad pod Szyndzielnię był tylko jednym z wielu w minionym sezonie. Po popołudniowej wizycie na Jeziorze Żywieckim, grillu i mocno intensywnej nauce wake’a miło było przesiąść się na deskę, na której czuję się znacznie pewniej. Podczas gdy większość znajomych kupowała już nowe zeszyty i mazaki na studia ja wciąż byłam daleko myślami w słonecznym Bielsku. Wizyta pod Szyndzielnią zakończyła się nocnym, a raczej wczesno-porannym zjazdem z pod Szyndzielni do okolic szpitala. Brak samochodów, rześki powiew i miłe towarzystwo naszego wspólnego znajomego sprawiło, że powrót do Krakowa opóźnił się o kilka godzin. Nie spieszyło mi się na spotkanie w pubie ze znajomymi. Wolałam powdychać ostatnie dni wolności, niż papierosowy dym w knajpie. To był dzień, w którym obiecałam sobie, że jak tylko pogoda pozwoli, wrócę jak najszybciej na deskę. Jedyne czego nam wtedy brakowało to oceanu, do którego po takiej rozgrzewce mogłyśmy od razu przesiąść się na deski, tyle że surfingowe. Nie odśnieżam już codziennie samochodu i nie wkładam trzech swetrów, co oznacza, że powoli czas myśleć o miejscach, które trzeba przejechać na desce w tym roku. Pozostaje mi tylko rehabilitacja skręconej kostki i wypatrywanie słońca :)
autor: Dorota Łukojć / foto: Stary
(lewa strona, góra) time: 1/500s, iso 100, f/3.2, lens: 135 mm, flash: no (lewa strona, środek) time: 1/250s, iso 1000, f/2.8, lens: 16 mm, flash: no (lewa strona, dół) time: 1/2000s, iso 100, f/2, lens: 135 mm, flash: no
(prawa strona, góra) time: 1/800s, iso 200, f/3.2, lens: 16 mm, flash: no (prawa strona, dół) time: 1/400s, iso 200, f/3.2, lens: 135 mm, flash: no
skate | long, long, longboard story | 99
100 | tytuł artykułu | dział
time: 1/1250s, iso 200, f/3.2, lens: 135 mm, flash: no
dział | tytuł artykułu | 101
/motocross /fmx /enduro /slackline /traveling /graphic design /clothes /photography /cooking /and many more
h t
r e h dział | tytuł artykułu | 103
Super Enduro Łódź
Więcej zdjęć Starego tutaj: [ www.stary.ownlog.com ]
104 | super enduro łódź | other
To już się staje trochę nudne, ale trzeba to powiedzieć: Tadeusz Błażusiak wygrał kolejne zawody w halowym enduro! Tak! Nasz! Polak! Duma, c’nie? A to wszystko działo się w Polsce, dokładnie w Łodzi. Denerwujący jest fakt, że tacy zawodnicy są w ogóle nierozpoznawalni w naszym kraju. Facet nieźle daje sobie radę, oczywiście nie mieszka w Polsce, ale fakt, że jeszcze nie zrezygnował z polskiego obywatelstwa i startuje pod flagą Polski, obliguje nas do pełnego odczucia dumy, że nasi zawodnicy łoją dupska światu! ; ) Zawody te odbyły się już jakiś czas temu, ale chcemy o tym wspominać cały czas i może przybliżmy sylwetkę tego ziomka, bo zasługuje on na uwagę. Urodził się w Nowym Targu, obecnie mieszka i trenuje niestety nie w Polsce, ale w Andorze. Motocyklowego bakcyla złapał już jako 5-latek, ale to od 2001 roku objęto go specjalistycznym programem szkolenia z uwzględnieniem najnowszych metod naukowych w światowym sporcie. Jego lista osiągnięć nie zmieści się na tej stronie, więc nie będziemy tutaj jej odkrywać, ale jednymi z najważniejszych jest fakt, że Taddy jest Mistrzem Europy w Trialu, zdobył również siedmiokrotnie Międzynarodowe Mistrzostwo Polski i jest dwukrotnym Międzynarodowym Halowym Mistrzem Niemiec w tej właśnie dyscyplinie. W 2007 roku zmienił dyscyplinę z Trialu na Enduro i tym samym podpisał kontrakt z fabryką ktm’a. Od tamtej pory ma na swoim koncie wygrane wszystkich największych zawodów Enduro Extreme na świecie zaczynając od pięciokrotnego zwycięstwa w ERZBERGRODE – Austria przez THE TOUGH ONE – Wielka Brytania, HELL’S GATE – Włochy, LAST MAN STANDING – usa, a kończąc na dwukrotnym zdobyciu MISTRZOSTWA AMERYKI, zdobyciu PUCHARU ŚWIATA w HALOWYM ENDURO 2010, zdobyciu złotego medalu olimpiady sportów ekstremalnych X-GAMES 2011 oraz MISTRZOSTWA ŚWIATA W HALOWYM ENDURO 2011. Jak to się czasem udaje, rodzinne interesy wcale nie muszą być słabe, więc managerem Tadeusza jest jego starszy brat Wojciech Błażusiak. Na pewno jeszcze o Taddym usłyszymy!
autor: Ewa Kania / foto: Piotrek Staroń
time: 1/500s, iso 1000, f/2.8, lens: 16 mm, flash: no
other | super enduro łódź | 105
time: 1/400s, iso 1000, f/2.8, lens: 50 mm, flash: no
time: 1/500s, iso 1000, f/2.8, lens: 135 mm, flash: no
time: 1/500s, iso 1000, f/2.8, lens: 135 mm, flash: no
108 | super enduro | other
autor: Ewa Kania / foto: Piotrek Staroń
time: 1/500s, iso 1600, f/2.8, lens: 135 mm, flash: no
other | super enduro | 109
time: 1/640s, iso 1000, f/2.8, lens: 157 mm, flash: no
time: 1/320s, iso 1600, f/2.8, lens: 135 mm, flash: no
110 | super enduro łódź | other
autor: Ewa Kania / foto: Piotrek Staroń
time: 1/400s, iso 1000, f/2.8, lens: 135 mm, flash: no
other | super enduro łódź | 111
(góra) time: 1/500s, iso 1000, f/2.8, lens: 135 mm, flash: no (dół) time: 1/500s, iso 1000, f/2.8, lens: 16 mm, flash: no
112 | super enduro łódź | other
autor: Ewa Kania / foto: Piotrek Staroń
(lewa strona, góra) time: 1/400s, iso 1000, f/2.8, lens: 135 mm, flash: no (prawa strona, góra) time: 1/400s, iso 1000, f/2.8, lens: 135 mm, flash: no (prawa strona, środek) time: 1/200s, iso 1000, f/3.5, lens: 135 mm, flash: no (dół) time: 1/60s, iso 1600, f/8, lens: 16 mm, flash: no
other | super enduro łódź | 113
h g a a A
! r h g A a aaaa Aaaghr! A ghgrh ! r! pytała: Ewa Kania odpowiadał: Amadausz Mierzwa foto: archiwum Aaaghr!
Ewka: Na początek powiedz nam kilka słów na temat tego, kim jesteś, czym się zajmujesz? Aaaghr!: Cześć :) Nazywam się Amadeusz, na nazwisko mam Mierzwa. Można mnie skojarzyć, jako AAAGHR!. Jestem zwykłym chłopakiem ze Śląska, wiesz, takim jak każdy inny, a zajmuję się rysowaniem – głównie ilustracji na odzież – czasem ilustrację książkową, pod artykuły, no i najważniejsze – zdarzy się nawet, że rysuje dla siebie (śmiech). Studiuje malarstwo w pracowni Andrzeja Tobisa na Katowickiej asp i prawdopodobnie ją za niedługo skończę, jak mi się poszczęści.
E: Od ilu lat zajmujesz się ilustracją fachowo? W czym tak naprawdę się specjalizujesz? Na co aktualnie masz projektową zajawę? A: Szczerze – nie pamiętam, ale tak bardziej na serio, to bawię się w to chyba 3, albo 4 lata, z mniejszymi, większymi sukcesikami. Teraz jestem na takim etapie, kiedy dość rzadko się zdarza narzucanie jakiejś stylistyki i często dostaję wolną rękę na zrobienie rysunku. To jest fajne, bo człowiek czuje, że te pare lat pracy jakoś procentuje i ludzie zaczynają Tobie ufać. Głównie projektuję/rysuję ilustracje dla marek skateboardowych, rolkowych, albo streetwearowych z Polski i zagranicy. Zdarzają się zamówienia na malowanie ścian, czy kaligrafowane logotypy. Dzisiaj człowiek musi być w miarę uniwersalny – ja jestem i robię to, co lubię. Poza tym nie muszę kupować ciuchów, bo dostaje swoje (śmiech). E: Czy studiowanie malarstwa w jakiś sposób pomaga Ci w tworzeniu ilustracji i wszelakiego rodzaju projektów? A: Przecież jestem zmanieryzowany (śmiech). Trudno mi stwierdzić. Kanwa malarstwa chyba się trochę
114 | aaaghr! | other
różni od tego, czym się zajmuję. Nie wiem czy rozwijam malarstwo, produkując tyle ilustracji, czy rozwijam ilustracje malując obrazy. To chyba zależy od samozaparcia i ciągłej pracy, samodoskonalenia się, dyscypliny oraz inwestowania – chyba dobrze wiesz o czym mówię, skanery, rapidografy, oprogramowanie, sprzet, trudno to pominąć, bo wszystko to się przydaje. Najbardziej chyba mi pomaga kontakt z ludźmi, począwszy od filmowców, malarzy, wszelkiej maści projektanów, kolegów ilustratorów, i najważniejszych – moich odbiorców. Zawsze mogę liczyć na wsparcie najbliższych, bo tak naprawdę, to dzięki rozmowom można się rozwijać, wyciągać wnioski. Akademię budują ludzie i to chyba oni są tym motorem napędowym.
E: W jaki sposób napotkałeś w swoim życiu ludzi związanych ze sportami i nawiązałeś z nimi współpracę? Większość zleceń związana jest z firemkami w temacie deska/rolki, czy jest różnie? A: Mój bardzo dobry kolega – projektant – Jurek Nosek, wiedząc, że jaram się ilustracją, dał mi cynk, że Hedonskate poszukuje kogoś, kto zrobi im ilustrację. Wtedy mieścili się jeszcze w starej siedzibie w Chorzowie, do której miałem 10 minut pieszo. Długo się nie zastanawiałem, skontaktowałem się z nimi i na następny dzień przyszedłem pogadać z rysunkami pod pachą. Dalej potoczyło się samo – kupa szkiców, totalna zajawa, przerabiałem po prostu tony makulatury i tak już zostało. Tak na serio, to dzięki ekipie Hedona, spotkałem się pierwszy raz z pozytywnym odbiorem. Przez te parę lat, parę kolekcji, ja nabyłem doświadczenie, a Hedon mnie. Z innymi firmami była chyba już reakcja łańcuchowa, jakaś rozpoznawalność, polecanie mnie. Było misbhv, The Hive, ilustracje dla kapel hardkocorowych wydawane przez Allinmerchandise, itp.
! r h E: Całkiem sporo masz już na swoim koncie. Pochwal się, kto Ciebie wpuścił do swojego grona i gdzie można zobaczyć Twoje prace? A: Kurcze gdybym miał wymieniać, to bym zanudził. Namnożyło się tego przez parę lat. Takie godne uwagi zawsze mam na stronie i blogu. Co jakiś czas robię przesiew. Wiesz, nie jestem alfą i omegą, staram się rozwijać i iść do przodu, więc jest tam w miarę aktualnie. E: Jaki masz staż ze współpracą z Hedonem i innymi tego typu firmami? A: Staż? Ja po prostu rysuję, siedzę w pracowni, wysyłam, albo wpadam z ilustracjami. Czasem jest znajomość na pół kolekcji, inni odzywają się co jakiś czas, nie ma reguły. Teraz są modne trójkąty i hipsterowe rzeczy z kosmosem w tle. Tu jestem totalnym radykałem, bo czarny outline i koślawe litery muszą być. Pracuję nad swoim stylem i nie będę się podporządkowywał trendom Helvetici, albo Avant Garde w kole. E: Możesz nam zdradzić, nad jakimi projektami aktualnie siedzisz? A: Teraz mam na wykończeniu projekty dla marki Patriotic oraz wytwórni hiphopowej Step Records. W międzyczasie katuje loga na festiwale tatuażu, a niedawno skończyłem deskorolkę i wlepkę dla Etam Boards. Oczywiście ciągle robię kolejne rysunki dla Hedona. Mam w zwyczaju, że trzeba robić 10 rzeczy na raz, żeby była ciągłość i krótkie przestoje, trochę to zakrawa o pracoholizm, ale bez pracy nie ma kołaczy! (śmiech) E: Byłeś/jesteś czynnym uprawiaczem któregoś ze sportów? A: Jeździłem na rolkach, oczywiście koślawo. Mam
Pod tym groźnym dźwiękiem kryje się niesamowita postać, którą dane mi było w życiu poznać już jakiś czas temu, za czasów przygód z liceum plastycznym. Amadeusz Mierzwa, grafik, ilustrator, fotograf, malarz, zajawkowicz. Współpracował z takimi firmami jak: HedonSkate, The Hive, Rush, TwoTip, Bugajewo, Glovestar, Misbhv. w domu parę deskorolek i jak się zacznie wiosna, pewnie sobie będę śmigać, ale spokojnie, bo potrzebuję mieć sprawne ręce – gips nie wchodzi w grę. E: Jak układa się współpraca i dla kogo udało Ci się już zrobić coś totalnie po swojemu, były takie przypadki, czy zawsze „chłopaki” dołożą swoje przysłowiowe 3 grosze? A: Aktualnie robię prawie wszystko po swojemu. Jeśli ktoś się ze mną kłóci, to daję namiar na jednego z kolegów, który się obraca w takim, a nie innym klimacie, a on się po jakimś czasie rewanżuje w ten sam sposób. Nie jestem maszyną. Trzeba robić to, co się lubi i tyle. E: Z jakiego projektu jesteś najbardziej dumny? Jest takowy? A: Z każdego, który wszedł do produkcji i dzieciaki się z nim identyfikują. Zamiast kupić jabola, wezmą dołożą parę dych i mogą dumnie reprezentować jakiś pogląd na życie, filozofię. Mieć na sobie dowód swojej pasji, nosząc koszulkę z grafiką, którą narysowałem. E: Wielkie dzięki, że poświęciłeś chwilkę! Życzę powodzenia w dalszej drodze projektowej i, jak to mówi Basza: Keep rollin’! ( ; A: Keep Rollin’! Dzięki za wywiad. Teraz niech każdy dzieciak, który ma zajawke bierze się za ołówek i rysuje, za parę lat będzie mu to procentować! Życzę wszystkim twrócom – profesionalistom, jak i zaczynającym – powodzenia, a naszym odbiorcom – najlepszego, niech dumnie śmigają, pamiętając, że nie robił tego robot, tylko taki sam człowiek, jak oni. Dzięki!
Wszystkie prace Amadeusza możecie oglądać na: [ www.aaaghr.com ]
other | aaaghr! | 115
lokalizacja: katowice, spoko spot
brand: misbhv hedoneskate the hive
116 | aaaghr! | other
brand: morosport
other | aaaghr! | 117
„extreme”
Zapraszamy też na bloga Amoka: [ www.adamlakomy.blogspot.com ]
118 | extreme | other
Instytut Twórczej Fotografii Uniwersystetu Śląskiego w Opavie (Czechy), to jedna z najbardziej prestiżowych uczelni związanych z fotografią w Europie. Zadanie, z jakim stanęło Adamowi się zmierzyć nie było łatwe: dostać się tam i podszkolić swoje umiejętności pod opieką najlepszych fotografów. Droga ta okazała się trudna, jednak świadomość tego faktu nie odstraszała naszego bohatera w dalszej podróży. Zabrakło jednego – JEDNEGO!!!! – punktu, aby przejść przez bramy fotograficznego raju. W tym roku także postanowił zawalczyć o miejsce w zaszczytnym uczelnianym gronie, więc trzymajmy kciukI! Jednak los serii zdjęć, która powstała w ramach projektu dostań się na Opavę, nie zakończył się na zamkniętej niedocenionej do końca teczce, ale miał swój ciag dalszy w postaci wystawy (wielkie dzięki za miejsce dla BlackBook’a!). Obok możecie zobaczyć, jak Amok poradził sobie z ćwiczeniem, które sam sobie wyznaczył. Stary aparat analogowy Certo-phot w połączeniu z zewnętrzną lamp błyskową z akcesoriami własnej konstrukcji (ze słomek!) na filmie Fuji X–tra Superia, ISO 400. Co tu dużo mówić – oglądajcie!
autor/foto: Adam Łakomy
camera: lens: film: format: ISO f/ time: flash:
Certo-phot ~85mm Fuji X-tra Superia 120 400 11 1/60s used
other | extreme | 119
ushuaia żeglarskie felietą
Buenos Aires
Puerto Deseado
Isla de los Estados Ushuaia
czyli każdy sobie rzepkę skrobie
Może żeglarstwo swobodne nie jest stricte związane ze sportami extreme, o których my myślimy, ale ekstremalne zapewne jest! Chcemy Wam przedstawić krótką historię jednego z rejsów, który dla naszego bohatera niestety zakończył się przedwcześnie i musiał opuścić pokład Anny F. Z jakiego powodu? Przeczytajcie w dzienniku pokładowym z wyprawy. autor/foto: Krzysztof Bon Bonczar
120 | ushuaia | other
10.11–13.11.2011
Z Gliwic do Puerto Deseados, czyli dotarcie na S/Y Anna F.
Do opuszczenia Gliwic zostało parę godzin. Spakowany jestem, ale ciągle mi się wydaje, że czegoś mogłem zapomnieć. Razem z Ojcem spędziliśmy praktycznie cały wieczór na rozważaniach wariantów zapakowania sie na 7 miesięczną wyprawę do czegoś, co pomieści 23 kg bagażu. Ostatecznie stanęło na plecaku, który został zapakowany do granic możliwości. Wręcz przekroczyliśmy jego maksimum. Pociąg do Warszaw y, o dziwo, bez najmniejszych problemów. Wieczorem ostatnie spotkanie ze znajomymi i rano bladym świtem na Okęcie. Oddanie bagażu poszło bez najmniejszych problemów, więc udałem się pod odpowiedni gate, by poczekać na samolot. I tu pierwszy latynoski akcent. Trzech mężczyzn, u których nie trudno było rozpoznać meksykańską narodowość. Krótkie Hola! i zasiadłem w oczekiwaniu na odlot. Tak się poskładało, że dwóch miłych panów siedziało koło mnie także w samolocie, więc była to pierwsza okazja, by przypomnieć sobie podstaw y języka hiszpańskiego, którego miałem okazję nauczyć się 5 lat 7 temu. Swoją drogą, to dokładnie 5 lat temu wybierałem się również na Historia ej. Północn miesięczną wyprawę żeglarską, lecz dookoła Ameryki lubi się powtarzać :) W Amsterdamie, gdzie miałem pierwszą przesiadkę, spędziłem parę godzin na zwiedzaniu bardzo ładnego lotniska oraz na ostatnich smaczkach europejskiego jedzenia. W samolocie do Limy (tam druga przesiad lat, 55–60 ok. ka) miejsce koło mnie zajmował Peruwiańczyk w wieku który był bardzo prostym człowiekiem. Początkowo chętnie służyłem mu pomocą z obsługą telewizora, muzyki itp., ale w chwili, gdy wylał na moje spodnie i, jak się później okazało, do lewego buta cała szklankę coli, to moje podejście do tego Pana się zmieniło. Co, jak co, ale był to dopiero sam początek mojej ok. 68 godzinnej podróży do Puerto Deseados, gdzie czekała na mnie ekipa. Poprosiłem stewardessę o pomoc i dostałem suchą część fotela, wodę do przemycia spodni oraz kupę gazet, by wsiąknę ły wilgoć z buta oraz z mojej osoby. Po przylocie do Limy znowu chwilka czasu na zwiedzanie lotniska, ale po krótkiej chwili zorientowałem się, że niczego szczególnego tam
nie ma, tym bardziej, że wizyta w Peru jest w harmonogramie wypraw y. ” Położyłem się wygodnie i słuchając audiobooka „Złap mnie jeśli potrafisz obczekałem na kolejny lot. I nagle słyszę komunikat proszący mnie do sługi. Na miejscu zapytano mnie czy przewożę w bagażu głównym jakieś pojemniki. Powiedziałem zgodnie z prawdą, że 2 małe 60g naboje z powietrzem do kamizelki pneumatycznej, gdyż płynę na wyprawę żeglarską. Po przyjściu ochrony udaliśmy się do miejsca, gdzie przewożony jest bagaż do samolotów. W osobnym pokoiku stał mój plecak i, ku mojej pierwszej uciesze, nie był otwarty. Poproszono mnie bym pokazał, co takiego tam przewożę i wyciągnąłem kamizelkę pneumatyczną razem z zapaso wym nabojem ponownie mówiąc, że jadę na wyprawę żeglarską, że jest to wszystko certyfikowane (pokazałem dokumenty), że przyleciało to ze mną z Polski i że było sprawdzaneteż w Amsterdamie. Na nic zdały się moje argumenty, prośby, wręcz kłótnia i wielkie oburzenie. Powiedziano mi, że z tym nie polecę dalej i mogę sobie zostać na lotnisku. Postraszyłem ich, ale nie mogłem tak naprawdę zrobić nic poza tym, szczególnie, że znajdowałem się w jakimś strasznie dziwnym miejscu... Spakowałem kamizelkę, która bez naboju jedynie służyć może, jako szelki bezpieczeństwa i ewentualnie można ją jakoś nadmuchać. Wkurzony byłem do samego Buenos szczególnie, że biura klm oraz ich partnera Tacca były zamknięte. Na szczęście po dotarciu na jacht okazało się, że Szymon dysponuje zapasow ymi nabojami, które były dokładnie takie, jakie zostały mi zabrane w Limie. Priorytetową sprawą po wylądowaniu w Buenos Aires było dostanie się do dworca autobusowego znajdującego się w dzielnicy Retiro. Oczywiście wybrałem transpor t publiczny i ponownie musiałem gimnast ykować się z językiem, ale się udało i po ponad 2 h od opuszczenia lotniska miałem w ręku bilet autobusowy klasy Cama do Comodoro Rivadavia. Zostawiłem bagaż w przechowalni i udałem się na 3 h zwiedzanie Buenos Aires, które rozpocząłem od zasłużonego zimnego lokalnego bronka. Potem busik do popularnej ulicy i wielki najprawdziwszy argentyński stek! Kolejne 26 godzin w autobusie mogłoby się wydawać istną katorgą, ale na szczęście w Argentynie autobusy to zupełnie inny wymiar podróżowania, niż w Europie. W klasie Cama w jednym rzędzie znajdują się tylko 3 wielkie,
skórzane fotele, które rozkładają się prawie, że do poziomu. Do tego obsługa stewarda, ciepłe i zimne posiłki i obowiązkowo winko do obiadu. Nic tylko jechać do najdalszego zakątka kuli ziemskiej! I w końcu po 68 godzinach w 2 pociągach, taksówce, 3 samolotach, autobusie miejskim, 2 liniach metra oraz 2 autobusach dalekosiężnych, po przejechaniu w linii prostej ok. 14 tysięcy kilometrów znalazłem się w Puerto Deseados!!!
Puerto Deseados, Isla De Los Estados, Bahia Aguirre, Canal Beagle Wychodząc z autobusu nie trudno było przeoczyć 3 młodzieńców pełnych entuzjazmu z przywitania nowego członka załogi, czyli mnie. Górne piątki, uściski i ruszyliśmy na jacht. Okazało się, że stoimy w porcie (nie mylić z mariną) i jesteśmy jedynym stojącym tam jachtem. Reszta to mniejsze lub większe statki, kutry rybackie oraz holowniki, do którego byliśmy aktualnie przycumowani. I tu kolejne moje zdziwienie. Pływy sięgające aż 5 metrów, choć na południe jest miejsce, gdzie różnica pływów wynosi aż do 10 metrów!!! Ekipa przywitała mnie godnie, czyli lokalnym Whiskey oraz wyśmienitą gorąca kolacją, na którą przypadało mielone mięso, smażone bakłażany oraz ryż z sosem. Wycieczka po mieście i powrót na jacht do własnych koi, by rano pozałatwiać ostatnie sprawy i wypłynąć na ocean! Z Puerto Deseados wyszliśmy w niedzielę 13 listopada około godziny 13:00, a plan nasz obejmował bezpośredni przelot do Ushuaia, gdyż prognozy pogody były obiecujące. Przez pierwsze dni na oceanie wdrażałem się w jachtowe życie podyktowane nocnymi wachtami oraz dzieleniem się informacjami z chłopakami, co wydarzyło się interesującego w kraju oraz w Gliwicach. Oczywiście nie mogło też zabraknąć projekcji jednego z filmów, które przywiozłem ze sobą. W pierwszej kolejności obejrzeliśmy Psy Władysława Pasikowskiego, a następnie rozegraliśmy pierwszą rozgrywkę w Monopoly, którego podróżną wersje dostałem od mamy przed wyjazdem. Niestety nie dokończyliśmy rozgrywki z uwagi na manewry z żaglami, ale jej gra sprawiła nam wiele frajdy. Pierwsze dni na morzu, to również spora ilość niespodzianek. Pierwsza, której się nie spodziewałem tak szybko, to pingwiny! Pingwiny Magellana wystę-
122 | ushuaia | other
pują w tych szerokościach dość tłumnie i widzieliśmy je zarówno na lądzie, w zatoczkach jak i na środku oceanu. Małe śmieszne stworzonka, ale myślę, że na pewno będzie okazja do bliższego kontaktu z nimi! Kolejnym zaskoczeniem był dla mnie pierwszy z obiadów. Rosół z makaronem zrobiony na najprawdziwszym kurczaku, a następnie potrawka. Skoro mówimy już o kulinariach, to kolejne obiady były równie smaczne, ale były wariantami podgrzewania mielonki z makaronem, ryżem lub kaszą oraz dodatkiem w postaci kukurydzy, papryczek lub fasoli. Całość oczywiście polana wykwintnym sosem z proszku. Ale należy również wspomnieć o najprawdziwszych plackach ziemniaczanych, które tworzyły wyśmienite placki po węgiersku, gdyż podane zostały z mielonką a’la Gulasz! Tak czy siak uznanie dla Szymona za przygotowanie placków. Kolejne dni w ryczących czterdziestkach były niesłychanie spokojne, a po przekroczeniu granicy z wściekłymi pięćdziesiątkami uznawanymi słusznie za najsilniejsze stałe wiatry na Ziemi przeżyliśmy chyba najspokojniejszą noc na oceanie. Mazurska flauta, całkowicie gładki ocean i zupełnie bezchmurne niebo. Wyłączyliśmy wszystkie światła na jachcie, by w idealnej ciemności móc podziwiać gwiazdy i konstelacje będące na wyciągnięcie dłoni. Dodatkowa magię miejsca potęgowała zachowana przez nas idealna cisza oraz ciepła herbatka z rumem. Następnego dnia o poranku po ściągnięciu map pogodowych padła decyzja o przeczekaniu nadchodzącego sztormu w jednej z zatoczek Isla de los Estados, do której mieliśmy około 100 mil morskich. Ponadto zaczęły się sprawdzać ostrzeżenia lokalnych rybaków, którzy mówili, że jeśli nad wodą będą latały małe, czarne ptaszki, to mamy kierować się do bezpiecznego miejsca schronienia. Myśleliśmy, że będzie ich stosunkowo mało, lecz my widzieliśmy ich dzikie tłumy, bo ciężko je nazwać kluczami. Widok samej wyspy nasuwał nam jedno słuszne skojarzenie. Wpływamy do Mordoru! Z informacji umieszczonych w locji dowiedzieliśmy się, że wyspę zamieszkuje jedna osoba wysyłana na paromiesięczne dyżury, co by pilnować całkiem sporego i trudnego do przemieszczania się terenu. Pierwsza, większa zatoczka posłużyła nam za dogodne miejsce do zrzucenia pontonu niezbędnego do sprawdzenia bardzo wąskiej (max. 4–5 m) cieśniny do kolejnej, najbezpieczniejszej na całej wyspie, zatoczki. Locja nazwała przejście
autor/foto: Krzysztof Bon Bonczar
Słowa Tomka były zdecydowane: przygotujcie kamerę, bo drugiego podejścia nie będzie. Razem z Szymonem oglądaliśmy i kręciliśmy całość z pontonu i widząc jak Tomek z największą precyzją i skupieniem kręcąc na prawo i lewo kołem sterowym przeciska się przez ten przesmyk, który w polskiem tłumaczeniu powinien zostać opatrzony słowami EXTREMELY K**** TRICKY! przez zatoczkę jako extremely tricky, która szargana jest silnymi prądami pływowymi dochodzącymi nawet do 5 węzłów oraz bocznych i przeciwnych szkwałów. Słowa Tomka były zdecydowane: przygotujcie kamerę, bo drugiego podejścia nie będzie. Razem z Szymonem oglądaliśmy i kręciliśmy całość z pontonu i widząc jak Tomek z największą precyzją i skupieniem kręcąc na prawo i lewo kołem sterowym przeciska się przez ten przesmyk, który w polskim tłumaczeniu powinien zostać opatrzony słowami extremely k**** tricky! Dalsza część dnia skupiła się na bezpiecznym przycumowaniu jachtu do paru drzew, kamieni oraz rzuceniu kotwicy. W miejscu, które bez dwóch zdań przypominało Morskie Oko spędziliśmy 2 noce wykorzystując ten czas na klimatyczne ognisko z opiekanymi ziemniakami smarowane masłem czosnkowym, do lądowych eskapad na okoliczne szczyty przedzierając się przez karłowate drzewka i krzewy, wrzosowiska oraz maszerując pod górę po idealnie miękkim mchu, który amortyzował każdy nasz krok. Poza tym obejrzeliśmy Anioły i Demony, Vinci oraz wyjątkowo lubiany przez nas Testosteron. Decyzja Tomka o opuszczeniu wyspy zapadła dość szybko po przeanalizowaniu kolejnej prognozy pogody. Przyszedł oczywiście podzielić się swoimi planami, zapytał nas o zdanie i po zjedzeniu obiadu zaczęliśmy ściągać wszystkie cumy i klarować się do wyjścia. Początkowy plan zakładał do przedostania się do odległej o około 35 mil morskich zatoki Bahia Buen Suceso znajdującej się w połowie bardzo niebezpiecznej cieśniny Estrecho de la Maire, którą musieliśmy przejść. Niebezpieczność tego miejsca polega na stałym prądzie sięgającym regularnie ok. 4 węzły, ale i są miejsca, w których siła prądu to 8 węzłów. W locji odczytać można, że notowano aż 10 metrowe bardzo strome fale w przypadku, gdy stały prąd skierowany na północ zetknie się z silnym północnym wiatrem, czyli tym skierowanym na południe. Tym razem Neptun był dla nas łaskawy i pozwolił zmienić na tyle plany, że popłynęliśmy kolejne 35 mil do następnej zatoki szukając schronienia przed kolejnym sztormem. Kotwica została starannie rzucona, ale z uwagi na dość niską temperaturę na zewnątrz (w środku dnia max. 7oC) i silny wiatr, ponton nie został słusznie zrzucony. Na brzegu nic poza drzewami nie ma (tzn. widzieliśmy o dziwo 3 krowy, ale pomysłów brak na przyciągnięcie ich na
jacht), a opuszczanie ciepłego (zależnie od pory dnia 10–18oC) wnętrza łódki nawet na chwilkę nie należy do przyjemności dnia codziennego. 41 godzin na kotwicy zleciało głównie na obejrzeniu takich klasyków, jak Die Hard 3, Kiler-ów 2-óch oraz Nic Śmiesznego. Oczywiście wznieśliśmy się na wyżyny kulinarne pochłaniając wyborną pomidorową oraz kolejną odmianę mielonki z egzotycznym sosem. Gdy silny południowo-zachodni wiatr odkręcił na przeciwny bladym świtem podnieśliśmy kotwicę i opuściliśmy zatokę Bahia Aguirre obierając kurs na Ushuaia wpływając w wody Canal Beagle oddzielający terytorium Chile od Argentyny. Miejsce magiczne. Sam skrawek Ameryki Południowej, paredziesiąt mil na południe od nas jest legendarny Horn, na który będziemy płynąć w przyszłym tygodniu przy korzystnych wiatrach, a całość potęgują ośnieżone szczyty wokół nas! Ushuaia przywita nas rano, choć już teraz widzimy światła zabudowań. Po tym 10 dniowym przelocie z 2 postojami na kotwicy w odludnych i zimnych miejscach z największa przyjemnością udamy się pod prysznic, zjemy świeży i odmienny od jachtowego obiad oraz napijemy się zimnego lokalnego piwka.
23.11.2011–30.11.2011 Ushuaia Do Ushuaia weszliśmy około godziny 5 rano i po zrobieniu klaru na łódce udaliśmy się spać. Początkowy plan zakładał zrobienie szybkiej rundki na stację benzynową po coś świeżego do jedzenia i zimnego do picia, lecz na szczęście stacja była za daleko i wszyscy położyliśmy się we własnych kojach. Śniadanie było wręcz wyborne. Świeże pieczywo, salami, ser żółty. Niebo w gębie! Potem długo wyczekiwany prysznic z cieplutka i niekończącą się wodą, golenie, mycie zębów. Takie proste, codzienne rzeczy, ale jak poprawiają humor. Po tych „przyjemnościach” poszliśmy do prefektury załatwić niezbędne formalności oraz przeszliśmy się po głównej ulicy Ushuaia podziwiając rzeczy na wystawach sklepowych. Cel naszego spaceru powrotnego był jasno sprecyzowany. Był nim market oraz zakup zimnego lokalnego piwa. Jak zaplanowaliśmy, tak zrobiliśmy i po drobnych zakupach zaproponowałem by siąść gdzieś niedaleko,
other | ushuaia | 123
124 | ushuaia | other
autor/foto: Krzysztof Bon Bonczar
pooglądać widoki. Chłopaki nalegali by konsumpcja odbyła się na jachcie, a że byłem w mniejszości to przystał em na ich propozycję. Po przybyciu na pomost okazało się, że francuski jacht, do którego byliśmy przycumowani lekko się oddalił. Siedzi na nim Polak z jednej z obecnych tu dwóch polskich łódek, który przyszedł nas odwiedzić, lecz z powodu owego dystansu nie był w stanie wrócić na ląd. Pierwsz y na jacht wskoczył Tomek, potem Szymon, a na końcu Wojtek, który robiąc susa prawie wpadł do wody, gdyż poślizgnął się na linie leżącej na pokładzie francuskiego jachtu. Stwierdziłem wtedy, że nie będę ryzykował i wejdę w bardziej spokojny i bezpieczny sposób. Jak się później okazało była to fatalna w skutkach decyzja... Stanąłem na drabince mając za plecami jacht, by zrobić jeden wielki krok. Trzymając się cały czas drabinki obróciłem barki, głowę oraz biodra całkowicie do jachtu i wybijając się z tak bardzo skręconej pozycji, mając stopy na drabince wiedziałem, że coś bardzo złego się wydarzyło. Usłyszałem lekki trzask i zaraz po wylądowaniu od razu upadłem z przeraźliwego bólu, a gdy zobaczy łem, co stało się z moim kolanem byłem w wielkim szoku. Rzepka mojego prawego kolana całkowicie wyleciała ze swojego miejsca i znalazła się po zewnętr znej stronie kolana. Leżąc na pokładzie i zwijając się z przesz ywającego mnie bólu odruchowo spowodowałem, że rzepka wróciła na swoje miejsce. Po paru godzinach ból stopniowo przechodził, lecz wiedział em, że wymaga to konsultacji lekarskiej. Nikt chyba na codzień nie traci z oczu swojej rzepki. Wizyta w szpitalu przebiegła dość sprawnie, choć potwierdziła moje przypuszczenia, że nie jest różowo. Usztywnienie nogi na 3 tygodnie i następnie 2 miesiące rehabilitacji bez obciążania nogi. Udaliśmy się z Szymonem i Wojtkiem do pobliskie go sklepu ze sprzętem rehabilitacyjnym po kule, usztywnienie i od razu w mojej głowie przebiegały intensywne procesy myślowe a propos mojego dalszego udziału w wyprawie. Konsultacja z rodziną, a Ci na miej-
scu z lekarzami. Bez rezonansu magnet ycznego i pełnej specjalistycznej diagnostyki się nie obejdzie. Ja natomiast wiedział em, że życie na jachcie z usztywniona nogą, z brakiem mobilności jest w zasadzie niemożliwe. Tym bardziej, że najbliższe półtora miesiąca ma się odbyć w kanałach Patagonii, gdzie nie ma żywego ducha, codziennie trzeba łódkę wiązać do drzew, skał, wsiadać na ponton oraz eksplorować lokalne pagórki. A do tego ciągłe bujanie, praca przy żaglach, ciągły ruch i brak stabilnego podłoża. Niestety w moim stanie zdrowia jest to całkowicie nierealne, a nawet, jeśli miałbym obserwować wszystko siedząc cały czas na tyłku to traci to swój cały urok. Myślę, że wtedy bym się całkowicie wyleczył, ale z żeglarstwa... Decyzja zapadła. Wracam do Polski, by naprawić się i kto wie, może za 3 miesiące dołączę ponownie do chłopaków gdzieś w Peru czy Ekwadorze. Niestety tym razem Horn pokazał , kto jest górą, ale na pewno jeszcze tu kiedyś wrócę. Niesamowita ironia losu, że będąc ok. 80 mil morskich od tego przylądka doznaje się tak nieprzewidywalnej, a zarazem całkowicie unieruchamiającej kontuzji, że trzeba wrócić i się naprawić. Tomek powiedział mi nawet, że mnie tam przewiezie, żebym odhaczył Horn i nie musiał tu już wracać. Czułbym jednak wielki niedosy t, wręcz bierność w tym wszystkim byłaby największym bólem. Byłbym takim samym pasażerem jak garnki i ziemniaki, które płyną z nami. Z resztą nawet nie ma co gdybać, gdyż firma ubezpieczeniowa organizuje mi bilet na 3 grudnia. Hornu teraz nie zobaczę. Widział em za to genialną wyspę Isla de los Estados, poczułem magię żeglugi w rycząc ych czterdziestkach i wściekłych pięćdziesiątkach. Widziałem krzyż południa w największej ciszy na oceanie oraz inne niezapomniane po drodze miejsca. Niestety moja podróż kończy się dużo szybciej, niż każdy się tego spodziewał. Widocznie tak mi było pisane...
other | ushuaia | 125
od góry: wpływanie na wody Mordoru
126 | ushuaia | other
od góry po lewej: myjnia ręczna Anny F; Bon zrobił sobie ała; zaległy fran, który miał mieć miejsce dopiero na Hornie, jednak musiał zostać ściagnięt y na pożegnanie w Ushuai;
128 | ushuaia | other
autor/foto: Krzysztof Bon Bonczar
Ushuaia – Gliwice
Ostatnie dni w Ushuaia skupione zostały na dopracowaniu wszystkich spraw związanych z wcześniejszym powrotem do kraju oraz na celebrac ji mych urodzin. Tak się poskładało, że w przeddzień wylotu ukończyłem 25 lat, więc trzeba było odpowiednio zabalować. Z uwagi na to, że rozwaliłem się pierwszego dnia pobytu w najbardziej na południe wysunię tej miejscowości na Ziemi, to nie widziałem tam zbyt wiele. Chodzenie o kulach nie należy do największych przyjemności życia, a na jeżdżenie wszędzie taksówką szkoda mi było pieniędz y. Postanowiłem natomiast zobaczy ć wszystko i po złapaniu stopa dotarłem do Aero Club Ushuaia w celu odbycia lotu awionetką nad całą okolica. Wrażenia niesamowite! Ośnieżone szczyty, bezchmurne niebo, mieniąca się woda Canal Beagle i to, co mnie zdziwiło najbardziej. Ciągłe turbulencje! Imprezka urodzinowa była dla mnie bardzo radosna, choć potraktowałem ją również, jako imprezę pożegnalną. Poza ekipą z anny f znalazła się również przesympatyczna para Niemców, Łotysz oraz dwójka Polaków z s/y polonus. Powrót do kraju przebiegał bez szczególnych przygód szczególnie, że firma ubezpieczeniowa zapewniła mi bilet biznes klasą. Jedynym mankamentem był fakt zagubienia mojego bagażu na lotnisku w Rzymie, który przyjechał do mnie ponad dobę później. W Polsce w pierwszej kolejności zameldowałem się w klinice sportowej oraz wybrałem się na rezonans magnet yczny. Opis rezonansu mało optymistyczny i potwierdził słuszność decyzji podejmowanej z wielkim bólem serca. Krew w jamie stawowej, uszkodzenie acl oraz troczka przyśrodkowego rzepki, uszkodzenia chrząstek, obrzęki szpiku kostnego (pourazowe) kości udowej. Podejrzenie uszkodzenia ciała Hoffy. Kto by pomyślał, że to wszystko z najzwyklejszej ostrożności…
dział | tytuł artykułu | 129
ekipa
odpowiedzialna za to zamieszanie
DYTKO
SĄSIAD
TOMEK
WOJAR
ABA
MICHAŁ
BASZA
ANITA
ADAM
AMOK
JEZIER
EWKA DOROTA JOANNA STARY PAWEŁ BON KUBA