Lub design 2014

Page 1


3

Miasto dla ludzi – utopia czy konieczność? Ewa Gołębiowska, Lubomira Trojan

8

Przestrzeniozmienianie Piotr Skrzypczak

10

CITTASLOW – inna strona nowoczesności Stanisław Harajda

14

Warsztaty i akcje ogrodnicze

17

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk

26

Żyjący plac Majka Wasowska

30

poUŻYWAJsobieMIASTA Michał Fronk

35

Akcja ogrodnicza w przedszkolu

36

Na trawnikach wolimy kwiatki Małgorzata Morawik-Szalak

40

Jak uczesać miasto Krzysztof Lipka

44

Być turystą we własnym mieście Anna Komorowska


Miasto dla ludzi – utopia czy konieczność? Ewa Gołębiowska Lubomira Trojan

Do 2035 roku polskie miasta mają zmniejszyć liczbę swoich mieszkańców o 2 mln – prognozują socjologowie. Wskazują na to dane statystyczne – np. od 2000 r. 80 tys. osób opuściło Łódź, w zamian wybierając do życia podmiejskie regiony innych dużych miast: Warszawy, Poznania czy Wrocławia. Według socjologa Piotra Szukalskiego jest to wynik niskiej jakości życia oferowanej mieszkańcom Łodzi. Jaki wniosek płynie z tej informacji dla miast? Jeśli miasta chcą się rozwijać, muszą w pierwszej kolejności zawalczyć o swoją atrakcyjność dla mieszkańców, zaproponować im taką jakość, ofertę i bezpieczeństwo, które będą stanowiły o konkurencyjności danej miejscowości na rynku miejsc „do życia”.

Zmiany są możliwe

Jan Gehl, duński architekt, już w latach 60-tych ubiegłego wieku zauważył, że na jakość naszego komfortu w mieście wpływa organizacja przestrzeni publicznej. Rozpoczął badania nad przestrzenią publiczną, które miały na celu sprawdzenie, w jaki sposób ludzie korzystają z miast. Gehl wprowadził do architektury pionierskie podejście, polegające na obserwacji ludzkich zachowań i odczytywaniu z nich ludzkich potrzeb, na które odpowiadać powinna architektura miejska. Ta metoda zbieżna jest w swych podstawowych założeniach z późniejszą o całe pokolenie metodą design thinking – myślenia projektowego, której punktem wyjścia jest także obserwacja ludzkich zachowań, analiza potrzeb i współpraca z ostatecznym użytkownikiem w procesie projektowania.

3

Miasto dla ludzi – utopia czy konieczność? Ewa Gołębiowska, Lubomira Trojan


Badania Jana Gehla i jego żony, z zawodu będącej psychologiem, doprowadziły do powstania koncepcji miasta zrównoważonego. Zgodnie z nią miasta powinny być przede wszystkim zorientowane na ludzi, budować życie społeczne, być zdrowe i zielone, sprzyjać aktywności fizycznej, posiadać dobrą przestrzeń publiczną, oddziałującą na ciało i zmysły. To ważne założenie, które bierze pod uwagę ludzką percepcję, i takie chociażby fakty, jak to, że oglądamy świat horyzontalnie, z poziomu wzroku, że poruszamy się z prędkością 5 km/h. Te czynniki powodują, że czujemy się bezpiecznie w przestrzeniach, które są na ludzką miarę i skalę, umożliwiają nam odbiór bodźców zgodny z naszymi uwarunkowaniami. Większość polskich miast, jak wskazuje chociażby przykład wspomnianej Łodzi, nie spełnia tych założeń. Nasze miasta zostały w dużej mierze zaprojektowane niefunkcjonalnie, przestrzeń publiczna nie sprzyja społecznej aktywności, nie chcemy w niej przebywać dłużej, niż to konieczne. Jednak coraz więcej mieszkańców (szczególnie dużych miast) ma świadomość przysługującego im prawa wymagania od swojego miasta, by sprzyjało wspólnym przedsięwzięciom, by można się w nim było bezpiecznie spotykać, kształcić dzieci, znajdować rozrywkę i pielęgnować zdrowie. Jeżeli zatem nie chcą wybierać emigracji, a na odgórnie wprowadzane zmiany nie mogą się doczekać, sami podejmują oddolne, partycypacyjne działania zmieniające rzeczywistość. Są one aktami dobrej woli, społecznej energii, jednak bywają też przypadkowe, nie zawsze są ustrukturyzowane i świadomie kształtowane.

4

Miasto dla ludzi – utopia czy konieczność? Ewa Gołębiowska, Lubomira Trojan


Podejście Gehla, metoda design thinking, wskazówki i praktyka placemaking, promowanego przez amerykańskie stowarzyszenie Project for Public Spaces, są narzędziami, których zastosowanie daje dużo większą pewność, że zmiany, które chcemy propagować w mieście, nie będą przypadkowe, bo wynikają z rzeczywistych ludzkich potrzeb. Od czego zacząć? Koniecznie od analizy tego wycinka rzeczywistości, który chcemy zmienić. Od obserwacji zachowań, od „śledzenia” ścieżek, którymi poruszają się ludzie i – co bardzo ważne – bezpośrednich z nimi rozmów. Trzeba pytać, zbierać opinie, zwracać uwagę na standardowe i niestandardowe sposoby wykorzystania i bycia w przestrzeni. Bardzo ważne jest także pytanie i sprawdzanie jakie emocje wywołuje dane miejsce. Warto zadać podstawowe pytania, np.: • Jakie funkcje spełnia dane miejsce? • Kto z niego korzysta? • Czy ludzie łączą się w tym miejscu w grupy? • Czy lubią to miejsce? • Czy czują się w nim bezpiecznie? • Czy jest co fotografować? • Czy jest łatwo się tam dostać? • Czy jest gdzie usiąść, odpocząć, napić się czegoś? A nawet, czy to miejsce jest fotografowane? Dopiero po rzetelnej analizie możemy zadać pytanie: w jaki sposób możemy przeprowadzić zmianę? Warto tu pamiętać, że taka zmiana może być mała i na po5

Miasto dla ludzi – utopia czy konieczność? Ewa Gołębiowska, Lubomira Trojan


zór niewiele znacząca. W globalnym kontekście to ona może jednak budować nową jakość. Gehl w swoich wypowiedziach wskazywał na dużą wartość tzw. działań spadochronowych, podejmowanych m.in. w miastach w Skandynawii, w których na małą skalę zmieniane są np. przestrzenie modernistycznych osiedli. Przy małej ingerencji w funkcję, stymulowane jest tam zamierające życie miejskie. Project for Public Spaces mówi z kolei, by zaczynać od wprowadzenia tak małej zmiany, jak…. petunia. Donice z kwiatami mogą być tym drobiazgiem, tą pierwszą małą ingerencją w wymagającą zmiany przestrzeń, która uruchomi lawinę przemian. Przy petuniach ktoś postawi krzesło, potem stolik, parasol, zacznie parzyć kawę, a wreszcie tworzyć wspólnotę… W świadomie prowadzonych procesach zmian bardzo ważne jest także szukanie dobrych, inspirujących przykładów. A potem przejście do wspólnotowego projektowania rozwiązania, najlepszego dla danego miejsca i jego użytkowników. To projektowanie będzie najczęściej zahaczać też o ludzkie relacje i doświadczenia, związane z byciem w przestrzeni. Project for Public Spaces zaleca, by pamiętać m.in., że: • najlepszym ekspertem jest dana społeczność, która użytkuje miejsce, • w procesie projektowym tworzy się miejsce, a nie koncepcyjny projekt, • trzeba stworzyć wspólną wizję, • samemu niczego się nie wskóra, • nie należy przejmować się ograniczeniami – ludzie zawsze mówią: „tego się nie da zrobić…” • najlepiej zacząć od petunii. 6

Miasto dla ludzi – utopia czy konieczność? Ewa Gołębiowska, Lubomira Trojan


Na koniec wynikająca z praktyki i podtrzymująca na duchu dobra rada: NIE OBAWIAJ SIĘ, ŻE PRACA NIGDY NIE JEST SKOŃCZONA… Nie jest i nie będzie, ale współpracując z mieszkańcami, stosując proste, ale konsekwentne narzędzia projektowe można zaczynać od małych transformacji najbliższego otoczenia, uruchamiać wspólny entuzjazm, w efekcie prowadzący do zmian większych i głębszych. Ich konsekwencją mogą być publiczne przestrzenie miast, w których będzie się nam lepiej i bardziej komfortowo pracowało, przebywało, odpoczywało, w których będziemy czuli ducha wspólnoty. Jest to możliwe w Danii, w Stanach Zjednoczonych, ale też w Łodzi, Warszawie, Lublinie. Więcej informacji można znaleźć m.in. w: • Jan Gehl, Życie między budynkami. Używanie przestrzeni publicznych, 2009 • Jan Gehl, Miasta dla ludzi • Tim Brown, Zmiana przez design • Jak przetworzyć miejsce. Podręcznik kreowania udanych przestrzeni publicznych • www.pps.org • www.openideo.com

7

Miasto dla ludzi – utopia czy konieczność? Ewa Gołębiowska, Lubomira Trojan


Przestrzeniozmienianie Piotr Skrzypczak

Filip Springer w książce „Wanna z kolumnadą” opisuje problem konieczności patrzenia na wizualny chaos wokół nas. Reklamy w telewizji można wyłączyć (bądź wyjść na chwilę z pokoju by np. zrobić sobie herbatę). Ulotki ze skrzynki można od razu wyrzucić. Migające banery w internecie można zablokować. Reklam w przestrzeni nie da się uniknąć. Może kiedyś ktoś wypuści na rynek okulary z wizualnym filtrem, które w miejsce wszechobecnej pstrokacizny wstawia jasnoszare prostokąty. Będą hitem. Tylko, że pewnie zaraz ktoś wypuści wersję z wyświetlanymi reklamami… Zastanawia także inna kwestia. Większość nowoczesnych, zaprojektowanych przez znanych architektów osiedli, w których metr kwadratowy powierzchni kosztuje przynajmniej dwa razy tyle co w typowych osiedlach deweloperskich, jest zazwyczaj w swojej formie prosta, a w kolorze biała lub szara, z dobrze zaprojektowaną przestrzenią wspólną. Dlaczego osoby odpowiedzialne za modernizację PRL-owskich blokowisk nie biorą z nich przykładu? Dlaczego jedynym pomysłem na swoiste „unowocześnienie” jest pokolorowanie wielkich przestrzeni na wszystkie kolory tęczy? Dlaczego nie mogą się zgodzić by ściana domu była tłem a nie głównym elementem przestrzeni? Odpowiedź może być prostsza niż się z pozoru wydaje. Dlatego, że w Polsce praktycznie nie istnieje edukacja w zakresie estetyki czy kompozycji przestrzennych. Zatem niewykształceni ludzie podejmują decyzje tak jak potrafią. Jednak dobra wola nie chroni przed wszechobecnym kiczem, którego łatwo się nie pozbędziemy.

8

Przestrzeniozmienianie Piotr Skrzypczak


Włączamy się w proces długofalowego działania na rzecz poprawy stanu wizualnego naszego miasta. Może, za kilka lat, ktoś przed podjęciem decyzji w sprawie umieszczenia kolejnej reklamy na bloku, którego i tak już nie widać, albo przed pomalowaniem na łososiowy kolor kolejnego bloku, przypomni sobie, że można inaczej. Prościej, schludniej, spokojniej. Nie zamierzamy piętnować, ośmieszać, nauczać. Chcemy jedynie rozmawiać i pokazywać jak mogła by wyglądać wspólna przestrzeń pozbawiona „pastelozy” czy krzykliwych reklam. Robimy zdjęcia miejsc, które są dla nas ważne, które lubimy, które stanowią wspólną wartość. A następnie czyścimy je graficznie z niepotrzebnych naleciałości. Czasami zmieniamy kolor fasady, usuwamy elementy graficzne. I pokazujemy mieszkańcom i mieszkankom Lublina. Być może teoretyczne rozważania „mądrych głów” zniechęcają, więc używamy innej, prostszej formy: porównania. Niech ludzie oglądają zdjęcia z kolorkami i bez, z reklamami i bez i przemyślą, która forma jest przyjaźniejsza dla ciała i ducha.

9

Przestrzeniozmienianie Piotr Skrzypczak


CITTASLOW – inna strona nowoczesności Stanisław Harajda

Cittaslow – miło brzmiące słowo składające się z dwóch części – włoskiego „citta” czyli miasto/miasteczko oraz angielskiego „slow” – dosłownie powoli ale w luźniejszej interpretacji „spokojnie”. A więc miasto Cittaslow to miasto spokojnego życia. „Żyj powoli” – tak głosi proklamacja miast skupionych wokół inicjatywy Cittaslow. To pochwała dla kultury dobrego życia, idei, która zrodziła się 15 lat temu we Włoszech jako rozszerzenie Slow Food-u na inne sfery życia. Z czasem zaczęła zataczać międzynarodowe kręgi i dziś Międzynarodowe Stowarzyszenia Cittaslow zrzesza 191 miast z 29 krajów całego świata. Do Polski ruch ten trafił w 2004 roku poprzez kontakty Warmii i Mazur z włoskim regionem Umbria, gdzie w Orvieto ma swą siedzibę Biuro Stowarzyszenia. Polska sieć skupia dziś (październik 2014 roku) 18 miast i jest drugą co do liczebności (po włoskiej) na świecie. Idea Cittaslow bardzo dużą wagę przywiązuje do tradycji, ale przede wszystkim chodzi o poprawę standardów życia w tych miastach. To filozofia życia łącząca nowoczesność z tradycją. Odznaczenie pomarańczowym ślimakiem jest marką zarezerwowaną dla społeczności liczących nie więcej niż 50 tysięcy mieszkańców. Aby mieć prawo do jego używania miasto musi spełnić szereg kryteriów w pięciu zakresach: • energii i polityki środowiskowej czyli zachowaniu czystego powietrza, oczyszczalniach ścieków, redukcji publicznego zanieczyszczenie świetlnego,

10

CITTASLOW – inna strona nowoczesności Stanisław Harajda


• polityki infrastrukturalnej czyli budowy ścieżek rowerowych, usuwaniu barier architektonicznych czy ekomobilności, • polityki jakości życia miejskiego – to zachowanie lub odtworzenie krajobrazu miejskiego, redukcja hałasu, stworzenia miejsc handlu produktami lokalnymi czy mała architektura miejska, • rolnictwa, turystyki i rzemiosła a w tym wzrost wartości wyrobów artystycznych i tradycyjnego rzemiosła, organizacja i promocja lokalnych wydarzeń kulturalnych, edukacja smaku i promocja stosowania produktów lokalnych, • gościnności, świadomości i szkolenia – szlaki „SLOW”, edukacja zdrowotna, przyjazna informacja turystyczna, wprowadzanie oddolnych procesów w podejmowaniu decyzji administracyjnych. Przy podjęciu decyzji o przystąpieniu do Stowarzyszenia w stosownej certyfikacji trzeba pokazać, że spełnia się minimum 51% stawianych wymagań. Ideał to 100% ale takich nie ma, przynajmniej na dziś. W trudnym, zaganianym i zapracowanym świecie coraz mniej mamy czasu na relaks i spotkania towarzyskie. Gdy kiedyś dla dzieci najgorszą karą było „nie pójdziesz na podwórko” to teraz jest to niedopuszczenie do komputera. W małych miasteczkach z założenia mniej czasu traci się na dotarcie (często pieszo lub rowerem) do pracy i powrót z niej. Ale za to w tych miasteczkach często 11

CITTASLOW – inna strona nowoczesności Stanisław Harajda


trudniejszy jest dostęp do kultury czy rozrywki. W okresie możliwości pozyskiwania stosownych środków pomocowych większość miast ma już za sobą problemy z kanalizacją, wodociągami czy ściekami. Tego najczęściej nie widać, bo jest pod ziemią. Często jednak widać nowoczesne, energooszczędne oświetlenie miejskich ulic i dróg. Przed włodarzami miasteczek Cittaslow stoi jednak szereg istotnych zadań dotyczących jakości życia. Stworzenie miejsc sprzyjających relaksowi – placów czy rynków z ławeczkami, przyrządami do ćwiczeń, fontannami czy kolorowymi światłami, miejsc spotkań, rozmów czy zabaw. Wprowadzenie przyjaznego systemu reklam niezaśmiecających starych części miast. Rozszerzenie działalności ośrodków kultury poprzez organizację kółek zainteresowań dla różnych grup wiekowych, organizację koncertów czy wystaw. Najtrudniejszym wydaje się jednak takie działanie, aby mieszkańcy poczuli się współgospodarzami swego miejsca zamieszkania, aby traktowali je jako miejsce dobrego życia. O miasteczkach położonych w niedalekiej odległości od dużych centrów gospodarczych mówi się, że są „sypialniami”. Cittaslow to chce zmienić – niech to miasteczko będzie miejscem życia a pobliska metropolia tylko miejscem pracy. To właśnie w małych miasteczkach powinna najlepiej funkcjonować krótka ścieżka sprzedaży czyli producent – konsument bez pośredników. W prawie każdym człowieku jest sporo sentymentu – do własnych przeżyć, do wspomnień z dzieciństwa. Kultywowanie starych tradycji, pokazywanie i odtwarzanie starych zawodów (czasem jeszcze dziś potrzebnych), zapachów „prawdziwej”, naturalnej żywności gdzie szynka jest szynką a nie towarem szynkopodobnym, a ser robio12

CITTASLOW – inna strona nowoczesności Stanisław Harajda


ny jest z mleka winno pobudzać ten sentyment, tworzyć miejsca pracy i powstrzymywać młodych ludzi od przemieszczania się do dużych metropolii. Większość polskich miasteczek Cittaslow może pochwalić się wielowiekową tradycją (prawa miejskie uzyskały już w XIII wieku), ale są też takie, które powstawały w XX wieku jako zaplecze noclegowe wielkich zakładów produkcyjnych. Tych zakładów już czasem nie ma a życie trzeba układać od nowa. To jeszcze większe wyzwanie – to szukanie nowej drogi życia. Na szczęście historia tak ukształtowała charakter Polaków, że i z takim wyzwaniem dadzą sobie radę. Pomagają w tym regularne, często przyjacielskie kontakty pomiędzy miastami Cittaslow, wzajemna wymiana poglądów a jak trzeba to i pomoc. To przecież współpraca miast podobnych liczebnie a więc z podobnymi problemami. Tworzenie miejsc przyjaznych zamieszkaniu to trudny i wieloletni proces, ale na to stawia Cittaslow – międzynarodowa sieć miast dobrego życia. Warto je odwiedzać a może nawet w nich zamieszkać.

13

CITTASLOW – inna strona nowoczesności Stanisław Harajda


Warsztaty i akcje ogrodnicze

14

Warsztaty i akcje ogrodnicze


15

Warsztaty i akcje ogrodnicze


16

Warsztaty i akcje ogrodnicze


Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk

Katarzyna Plebańczyk: Tworzysz plakaty włączające się w kampanie społeczne. Jak duże znaczenie mają obecnie plakaty? Jan Bajtlik: Rozmawiamy w trakcie ciszy wyborczej i w takim czasie to właśnie plakaty mają głos. Niestety to wyjątek i trzeba przyznać, że plakat nie odgrywa już takiej roli, jak kiedyś. Nie jest głównym nośnikiem informacji i reklamy jak miało to miejsce od XIX wieku do lat 70-80 XX wieku. Obecnie pełni zupełnie inną funkcję, jest dodatkiem w kampaniach społecznych, politycznych i kulturalnych. Większe znaczenie ma w przypadku reklamy produktów. Sytuacja na rynku kulturalnym jest zupełnie inna – kiedy mówimy o plakacie, myślimy najczęściej o polskiej szkole plakatu. Studiowałem na ASP w Warszawie, gdzie działała polska szkoła plakatu, uczono nas o niej na historii sztuki i choć to bardzo inspirujące, realia projektanta, kończącego ASP i podejmującego pracę, są zupełnie inne. Jak taki początkujący projektant może odnaleźć się na rynku? Inspirujący może być streetart, w którym autor prezentuje się z mniejszą siłą i ilością plakatów niż na rynku komercyjnym. Jeżeli jego głos jest niezależny, a plakat wyróżnia się bo ma na przykład jaskrawe tło, duże litery, dowcipne hasło lub coś innego, co skupi uwagę – często zostaje zauważony. Tak było w moim przypadku, kiedy zrobiłem plakat zainspirowany streetartowymi działaniami polegającymi na odbijaniu szablonów. Chciałem dotrzeć do wielu odbiorców, ale nie miałem wydawcy i pieniędzy na druk, więc musiałem sam powielić swoją pracę.

17

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


Pierwszym tematem, którym się zająłem były psie kupy, które w wielu miastach są ciągle bardzo poważnym problemem. Pomysł, żeby zająć się tą kwestią narodził się na warsztatach prowadzonych przez Piotra Młodożeńca. Pomyślałem, że trzeba przedstawić sprawę dowcipnie, żeby przekaz plakatu był uniwersalny i zrozumiały dla każdego przechodnia. To zadecydowało o jego formie – jest bardzo prosty wizualnie i łatwy technicznie do powielenia. Jednak kiedy zacząłem wyklejać go na ulicy nie miałem poczucia wielkiej misji. Wszystkie odbitki, kilkadziesiąt egzemplarzy, wykonałem ręcznie. Rozkleiłem plakaty i cieszyłem się, że udało mi się pokazać go na ulicy. Już sam ten fakt traktowałem jako sukces i byłem bardzo zaskoczony, że ludzie zaczęli zauważać moją pracę, wrzucać zdjęcia do internetu. Plakaty podpisywałem nazwiskiem, dając link do mojej strony. Bardzo ucieszyło mnie, że dostałem dużo maili od ludzi, którzy zauważyli link, a był on napisany ręcznie, bardzo małymi literami. Jakiej treści były te maile? Większość osób po prostu chciała mieć ten plakat. Początkowo je rozdawałem, bo chciałem, żeby jak najwięcej ich było w ruchu. Zainteresowanie było bardzo duże. Ludzie przychodzili do mnie do domu po plakaty, czasem sam gdzieś je zawoziłem. Odezwało się do mnie również kilku dziennikarzy, z Rzeczpospolitej, Gazety Wyborczej. W dodatku „Co jest grane” pojawiła się informacja o mojej akcji. Dalszy rozwój zdarzeń nastąpił, kiedy Piotr Dąbrowski, pasjonat zbierający stare, vintage’owe, polskie plakaty zaproponował, że może wydać mój plakat. Nie miałem wtedy pieniędzy na druk i Piotr sfinansował go z wła18

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


snej kieszeni. Wydrukował kilkaset egzemplarzy i umówiliśmy się, że będziemy je sprzedawać. Plakat ten miał w sobie pewną szlachetność – Piotrek Młodożeniec dał nam stary papier, wzięty z PRL-owskiej drukarni, z pracowni jego ojca, Jana Młodożeńca, „uświęcony”. To był specjalny papier do przemysłowych druków, miał szlachetny wygląd, był bardzo ładny, pożółkły i jednocześnie świetnie się kleił. Cały nakład plakatu zrobiliśmy na tym papierze w technice sitodruku, szlachetniejszej niż offset. Ci, którzy go kupowali, dostawali więc coś na kształt odbitki, nie zwykły plakat. Początkowo sprzedawaliśmy je za 20 zł, obawialiśmy się nawet, że nie zwróci się koszt druku. Zwrócił się jednak momentalnie, a cały nakład sprzedał się w ciągu roku. Co więcej – kupowały go również osoby zza granicy, które nie rozumiały hasła „weź się do kupy!” ale mimo to treść przekazywana przez plakat była dla nich jasna. Podobała się też jego bardzo oszczędna strona wizualna. Myślę, że sukces tego plakatu polegał na tym, że zarówno jego tematyka jak i treść są spójne, a przy tym bardzo przystępne, zrozumiałe. Przy okazji temat był gorący i trafiliśmy z naszą pracą w odpowiedni moment – to również bardzo ważne. Czy oprócz prywatnych osób plakatem zainteresowały się władze miast, które chciałyby go wykorzystać w kampaniach? Władze miast myślą w inny, niezrozumiały dla mnie sposób. Piotrek Dąbrowski opowiadał mi, że ktoś wydał dużo pieniędzy, żeby zrobić specjalne szufelki do zbierania kup, które potem rozdawano za darmo. Straż Miejska zrobiła kampanię billboardową mającą zachęcić 19

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


do sprzątania po swoich psach. Niestety była ona zupełnie nijaka – na billboardach widzieliśmy dziewczynę z psem i napis „Sprzątaj! ”. Za pośrednictwem znajomego, który znał kogoś w Radzie Warszawy, zaoferowałem swój plakat za darmo do druku. Proponowałem, żeby wykorzystać go do kampanii, chciałem skontaktować Radę Warszawy z AMSem, potentatem citylightów i billboardów. Niestety nie było żadnego odzewu. Później zgłosiły się do mnie Radom i Ciechanów, które chciały wykorzystać plakat jako element kampanii miejskich. W Radomiu pojawił się ciekawy pomysł – chcieli odbijać wzór na ziemi, jak oznaczenia miejsc parkingowych. Niestety wszystkie te plany nie wiedzieć czemu się rozmyły. Na pewno w grę nie wchodziły względy finansowe, bo byłem bardzo otwarty, żeby przekazać projekt. Może chodzi o myślenie miast, które nie chcą się angażować w nie do końca poprawne kampanie? Chyba nie to jest problemem. Obserwuję miasta i ich kampanie, ta nie była w żaden sposób kontrowersyjna i obraźliwa, plakat nie godził w uczucia religijne. Być może miasta wolą tępackie billboardy, a ten plakat jest od nich troszkę ładniejszy? Zupełnie inaczej te kwestie wyglądają we Francji, gdzie spędziłem trochę czasu. Rynek graficzny służący celom prospołecznym jest tam bardzo dobrze rozwinięty. To ruchy oddolne? Nie, najciekawsze jest właśnie, że to ruch państwowy. Nie dotyczy tylko wielkich miast, wiele z tych działań ma wymiar lokalny, dotyczący dzielnic, czy nawet prowincjonalnych miasteczek. Urzędy dzielnicowe, wojewódz20

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


21

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


kie, fundacje – instytucje i organizacje związane z danym regionem, zamawiają kampanie przeciwko psim kupom, parkowaniu na miejscach dla niepełnosprawnych. Wszystko finansowane jest ze środków publicznych, ale nie zawsze w grę wchodzą wielkie pieniądze, często budżety są bardzo skromne. Te mocno zaangażowane społecznie projekty wykonują zawodowi graficy, a powstające prace mają wysoki poziom artystyczny. Przykładem może być znany grafik Alain Le Quernec pracujący 30 lat dla Quimper, miasta w Bretanii, w którym się urodził. To znaczy, że we francuskich urzędach muszą pracować ludzie z rozwiniętym zmysłem estetycznym. W Polsce tego trochę brakuje, co widać na przykładzie warszawskiego billboardu, o którym mówiłem wcześniej. Na szczęście są i dobre przykłady, jak na przykład „Tęcza” na Placu Zbawiciela, której bardzo kibicuję. Myślę, że pomimo trudnych początków w końcu wtopi się w krajobraz, tak jak stało się to z „Palmą” Joanny Rajkowskiej. W Lublinie też widzę przykłady dobrego myślenia o kwestiach wizualnych, wystarczy wymienić logo miasta – to ciekawy projekt, który powstał w ramach miejskiego konkursu. Oprócz plakatów tworzysz również ilustracje do książek dla dzieci. Jakie książki z dzieciństwa wywarły na ciebie wpływ i skąd czerpiesz inspiracje? Bardzo lubiłem edukacyjne książki Richarda Scarry’ego, amerykańskiego ilustratora. Występują w nich malowane akwarelką zwierzątka. Książeczki te opowiadają o wszystkim co nas otacza: o budowie, o samochodach, krajach, kulturach i podobają mi się do tej pory. 22

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


Bardzo lubię też Tytusa, Romka i A’Tomka, bajkę o Lisie Witalisie, Szancera, Themersonów, czyli klasykę literatury dziecięcej. Bardzo cenię też Bohdana Butenko, który kapitalnie potrafił rozwiązać przekazywanie dzieciom informacji. Niezwykle ważny jest dla mnie również Józef Wilkoń, którego poznałem podczas warsztatów plastycznych kiedy miałem 10 lat. Od tamtej pory był moim mentorem, przygotowywał mnie na egzaminy do ASP. Miałem z nim dużo zajęć malowania z natury, nie znam też archiwum innego artysty tak dobrze i tak namacalnie. Widziałem mnóstwo jego prac, brałem udział w przygotowaniach do wystaw. Wiele mi opowiadał o zwierzętach i dzięki niemu sam zainteresowałem się tym tematem. Początkowo malowałem nawet takim samym tuszem jak on, wywarł na mnie duży wpływ. Niestety czas bardzo rzutuje na formę użytą w książce i jeśli muszę coś zrobić szybko, kwestia jakiego ilustratora lubiłem, jest mniej istotna. Książki, które ilustrowałem bardzo się od siebie różnią, bo były robione w zupełnie innym okresie mojego życia. Odkąd skończyłem studia, wreszcie mam czas i mogę przy czymś dłużej posiedzieć. Wcześniejsze moje prace były znakowe, często ograniczały się do jednego elementu, wyrazistego i wiele mówiącego, ale całość była minimalistyczna i dość surowa. Zawsze chciałem jednak, żeby tam było więcej tak zwanego „mięcha”. Na przykład jeden z moich ostatnich plakatów, przygotowywany na wystawę końcoworoczną na ASP jest inny. Całość jest jedną wielką ilustracją książkową, dzieje się na nim bardzo wiele i jest on zupełnie inny niż moje wcześniejsze plakaty. Podobnie jest z książkami. Kiedy robiłem wcześniejsze, musiałem szybko wyrabiać się ze zleceniami. 23

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


Nie mogłem poświęcać im wiele czasu, bo studiowałem, miałem wyjazdy, szkolenia i nie mogłem zajmować się jednym projektem przez rok. Większość robiłem w ciągu doby, plakaty przeważnie z dnia na dzień. Rozumiem, że w przyszłości możemy liczyć na książki dla dzieci, którym będziesz mógł poświęcić więcej czasu? Mam nadzieję. W maju 2014 Wydawnictwo Dwie Siostry wydało edukacyjną książkę aktywnościową o typografii „Typogryzmol” – tam mam już poczucie tego „mięsa”, jest w niej jedna rozkładówka, której przygotowanie zajęło mi 3 dni. Pomysł na książkę „Typogryzmol” zrodził się z chęci zwrócenia uwagi na fakt, że litery nie służą jedynie przekazywaniu treści, mogą być wykorzystane również do zabawy. Pierwszy raz pomyślałem o tym podczas wykonywania ilustracji do książki „Auto”, przeznaczonej dla dzieci w wieku 1+. Poza bardzo prostą historią o aucie, z prostymi rysunkami, ważną rolę odgrywają w niej litery. Są one duże, ręcznie pisane i trochę koślawe, ale dziecko może zapoznać się z ich kształtem. Wiele zależy oczywiście od rodzica, który wprowadza dziecko w historię, czyta i opowiada o literach. Praca nad tą książką spowodowała, że postanowiłem zająć się literami i zaciekawić nimi dzieci. Miałem ambicję zrobić książkę, która jest wprowadzeniem do typografii, ale prezentuje temat w sposób interesujący i jest jednocześnie zaproszeniem do zabawy. Poświęciłem jej wiele czasu, bo chciałem, żeby była inteligentna. Trzeba było wymyślić treść tak, żeby była przystępna i żeby dzieci chciały z niej korzystać. Nie chciałem, żeby była zwykłym activbookiem, w którym chodzi o bazgrolenie, dla24

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


tego jej przygotowanie było rozciągnięte w czasie. Treść przygotowywałem na podstawie warsztatów z dziećmi. Drukowałem rozkładówki i testowałem je na zajęciach w przedszkolach, szkołach podstawowych i ośrodkach kulturalnych. Dzięki temu mogłem wypośrodkować wiek odbiorców. Przy tworzeniu tej książki ważny był dla mnie rozwój manualny i artystyczny jej odbiorców. Niestety kolorowanki, czy podobne, stricte techniczne rzeczy w kwestiach artystycznych w ogóle się nie sprawdzają. Dzieci są ograniczane przez materiały, używają zatemperowanych ołówków i długopisów, rysują kontury i wypełniają je kolorem. Dlatego na warsztatach pracowałem technikami, których uczono mnie na ASP. Używałem tych samych materiałów, wykonywaliśmy podobne ćwiczenia, np. malowanie szerokim pędzlem, bo chciałem, żeby dzieci nabrały rozmachu. Uznałem, że podobne zadania powinny znaleźć się w tej książce, żeby zwrócić uwagę rodziców na zwykłe bazgrolenie, które jest sposobem wyrażenia ekspresji. Książka jest ułożona w ten sposób, że zaczyna się od bazgrolenia, które jest rozgrzewką dla ręki. Kolejne ćwiczenia polegają na bazgroleniu kształtów liter i stopniowo wprowadzane są zadania bardziej precyzyjne, z którymi dzieci często mają problem, czyli spirale i zygzaki. Dopiero po tych wprawkach jest więcej ćwiczeń związanych z literami. Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w realizacji kolejnych działań. Portfolio artysty: www.bajtlik.eu

25

Twórczość z misją z Jankiem Bajtlikiem rozmawia Katarzyna Plebańczyk


Żyjący plac Majka Wasowska

Lubimy leżeć na łące, lubimy zapach skoszonej trawy, zapach kwiatów... szkoda tylko, że ta łąka jest daleko poza miastem. Można by przecież poleżeć na trawie w parku miejskim a nawet na trawniku pod naszym blokiem... Można taką przestrzeń stworzyć samemu a najlepiej w grupie znajomych, przyjaciół, sąsiadów. Niewielkim nakładem pracy, można dokonać wielkich zmian w naszym najbliższym zewnętrznym otoczeniu, przysposobić je na tyle, aby poczuć się swojsko jak u siebie. Dobrze jest oswoić przestrzeń w której odpoczywamy, spędzamy czas wolny z naszymi dziećmi i znajomymi. Wspólnie z mieszkańcami dzielnicy Bronowice dokonaliśmy takich zmian na ich starym, asfaltowym placu zabaw. Dośc liczna grupa dzieci i dorosłych przystapiła do prac ziemnych, sadzenia, kopania, porządkowania. W pocie czoła przekopali dawno nie pielęgnowaną ziemię, dali jej trochę nawozu, tlenu, wody, wszystko w końcu zaczęło rosnąć i pachnąć i teraz chętniej wychodzą przed blok na ich stary odnowiony plac. Wspólne działanie łączy, spaja, sprzyja zawieraniu nowych znajomości, pogłębianiu stosunków sąsiedzkich, uczy pracy i działania w grupie, wyzwala poczucie więzi, zaangażowania, budowania wspólnoty, czujemy, że jesteśmy u siebie, dbamy o nasze wspólne dobro, tworzymy grupę. Uczymy się roślin, ziemi, poznajemy nowe gatunki, sposoby pielęgnacji, uczymy najmłodszych szacunku do ziemi, uczymy się razem dbać o to co zasadziliśmy, pie-

26

Żyjący plac Maria Wasowska


27

Żyjący plac Maria Wasowska


28

Żyjący plac Maria Wasowska


lęgnujemy, mamy obowiązki. Poznajemy i szanujemy na nowo, jak ważne jest życie na naszym małym trawniku. Na Bronowicach zawiązała się społeczność – sąsiedzka, towarzyska, wzajemnej adoracji, zabawowa. Razem rozmawiają i dogadują się. Wymieniają doświadczenia i rzeczy fizyczne, pomagają sobie wzajemnie. W końcu zaczęli sami się organizować, powstały małe grupki każda z własnym kawałkiem trawnika do pilnowania i podlewania, dokupili sadzonki, płotki itp. Prace trwały kilka dni. Mieszkańcy sami zadecydowali co i gdzie posadzą, jakie gatunki rośllin będa dla nich najlepsze. Wszyscy mamy poczucie zadowolenia, możemy odpocząć i położyć się na naszym zielonym pachnącym trawniku przed blokiem. W późniejszym etapie doszły jeszcze warzywniki, w których dzieciaki posadziły zioła, warzywa, truskawki – pieczołowicie sie nimi opiekowały przez całe wakacje. W trakcie prac powstał pomysł na zrobienie ławek przy piaskownicy, namalowanie gier dla najmłodszych na asfalcie, przemalowanie starych śmietników i trzepaka. Wszystkie pomysły zostały zrealizowane. Jest pięknie.

29

Żyjący plac Maria Wasowska


poUŻYWAJ sobieMIASTA Michał Fronk

‘po’

Pozostawione same sobie. Pomijane, będące beznamiętnym, najczęściej koniecznym, wynikowym tłem. Poznane tylko do pewnego stopnia, na tyle na ile określamy je jako znajome nam przedmioty, sytuacje. Pomiędzy wszystkim, a służące niczemu. Gdyby sobie wyobrazić, że miasto ma „przestrzeń pomiędzy”. Pomiędzy tym czym coś miało być, czym jest, a czym często musi być. Pomiędzy tym co konieczne, tym co wyobrażone i w końcu tym co wynikowe. Takie miejsce jak asfaltowe boisko. Sterczące z niego dwie stalowe rury nagrzewające się na słońcu. Chowająca się w cieniu „pomiędzy ławka”. Kiedyś nią była. Wszystko otoczone zaplanowanymi „kiedyś”, dorosłymi drzewami, które stoją jak widownia wypatrująca zdarzenia na tym, „kiedyś” pomyślanym i jeszcze dawniej nazwanym boisku. Jest rzeczywistość pełna planów, które stają się złudzeniami, lub nigdy nie mają nic z rzeczywistością wspólnego. Jest to, co się okazuje dopiero po czasie. Ponadto zmienia się, w zależności od tego kto spojrzy, kto się pojawi. Komu przyjdzie być w tym mieście. Na przykład w Lublinie przy ul. Konrada Wallenroda na „pomiędzy boisku”. Albo na osiedlu Słowackiego w „pomiędzy amfiteatrze”.

‘UŻYWAJ’

Czemu coś omijamy? Dlaczego z czegoś nie korzystamy? Czego nam brakuje na ulicy, w dzielnicy ? Uzmysłowienie sobie tego czym może być, czemu służyć i jak szerokim zmianom może podlegać przestrzeń wymaga uruchomienia wyobraźni. To pierwsze wymaganie jakie postawiły warsztaty Lub design „poUŻYWAJsobieMIASTA”. 30

poUŻYWAJsobieMIASTA Michał Fronk


Używać: „korzystać z czegoś do zrobienia czegoś, posługiwać się czymś, konsumować coś, stosować coś, intensywnie bawić się czymś.” To bardzo miejskie. Wszystko sprowadza się do zdarzenia. Do użycia. Bo w gruncie rzeczy po to powstały miasta, żeby się działo. Pomiędzy ludźmi i dla ludzi. Z coraz większym pominięciem czynników zewnętrznych. Jednak tak rozpędzona maszyna tworzy wcześniej wspomniane „pomiędzy”. Ustalając różne reguły i definicje sprawia, że niektóre ścieżki się ucierają pomimo zmian mentalnych. Po pewnym czasie stają się pułapkami, które ograniczają owo dzianie się. Np. ogrodzenia stają się domeną przestrzeni miejskiej. Parkingi jako konieczność i nienaruszalna z definicji forma, wykluczają ludzkie nogi. Symbolem „używania” w mieście jest infrastruktura. Z definicji: „podstawowe urządzenia, budynki użyteczności publicznej i instytucje usługowe, których istnienie jest niezbędne do prawidłowego funkcjonowania gospodarki i społeczeństwa. (...) wspiera działalność produkcyjną, służy rozwojowi produkcji, choć sama nie bierze bezpośredniego udziału w produkcji. Oznacza układ i wzajemne relacje elementów (części) stanowiących całość np. budowy, ustroju (...)” Skupiając się na samych urządzeniach spotykamy się na rzeczonym asfaltowym boisku, bądź amfiteatrze. Jak na nowo pomyśleć o tym co mamy narzucone w otaczającej nas na co dzień przestrzeni? Asfalt jest „narzucony”, beton również. Stalowe ogrodzenie także, do31

poUŻYWAJsobieMIASTA Michał Fronk


datkowo jest usankcjonowane prawnie. Blaszana rynna jest koniecznością techniczną, a przez to sterczydłem na budynku. Czy można popatrzeć na to wszystko co obsługujące lub wynikowe i używać tego? Może to co dotychczas było ogrodzeniem może stać się siedzeniem? To co nazwane i określone w przestrzeni miasta nie musi być tylko takie. W momencie gdy zaczynamy mieszkać w mieście, przychodzimy na tzw. gotowe struktury, które z roku na rok coraz mniej pasują do naszych rozwijających się oczekiwań i potrzeb. To dotyczy wszystkich dziedzin. W ogromnym stopniu jest kluczowe w przestrzeni. Biorąc pod uwagę długowieczność infrastruktury, jej konieczność i nierzadko formalne ograniczenia, może warto podjąć próbę zmiany jej sztampowego obrazu w miejsca do używania i korzystania. Jak często musieliśmy przypiąć rower do rynny albo kraty. Jak bardzo czasem chcemy się oprzeć o ścianę, o którą nie można.

‘sobie’

Na tym skupiliśmy się na warsztatach. Aby użyć przestrzeni jako narzędzia, a nie jako nie przekształcalnego produktu. Najpierw trzeba było wyobrazić sobie alternatywę dla tego co obecnie wydaje się bezużyteczne. Np. • ogrodzenie = miejsce do siedzenia; • zaniedbana ławka = wygodne, przytulne miejsce spotkań; • omijane drzewa = miejsca do siedzenia, huśtania się, wspinania; • słupki parkingowe = huśtawka, równoważnia, hamak; 32

• ściany budynku = ściana wystawiennicza, tablica do gry, wygodne oparcie, kurtyna dla wyróżnienia miejsca i stworzenia ulicznego spektaklu, oparcie dla prostego siedziska lub roweru itp., itd. Celem stało się wyjście w myśleniu o przestrzeni poza zwykły pragmatyzm i sentymentalizm oraz próba potraktowania tego co niedoskonałe nie jako stan rzeczy, ale punkt wyjścia dla przyszłej alternatywy. Mobilizacja, ćwiczenie w pracy nad naszą rzeczą wspólną – naszym otoczeniem. Przestrzenią jako sumą decyzji, ich braku, potrzeb, zaniedbań, przyzwyczajeń, niemocy. Przestrzenią jako tym co możemy wyobrazić sami sobie. Każdy uczestnik warsztatów patrzył na to samo, jednak poprzez własne doświadczenie i związane z nim oczekiwania, widział co innego, albo w inny sposób. To niewyczerpane źródło aktywności i motywacji do działania. Do ciągłego odświeżania swojego po pewnym czasie uśpionego podejścia wobec naszego otoczenia. Kiedy następuje ten moment stagnacji, pojawia się roszczeniowość wobec przestrzeni jako czegoś co powinno być takie, a nie inne, jednak zapewnione z zewnątrz. Adekwatna do dzisiejszej przesycającej się ilością czynników i potrzeb sytuacji miast, wydaje się aktywność codzienna. W warsztatowy sposób obudzone asfaltowe boisko staje się miejscem dla huśtawek, strefą do opalania się, albo miejscem na parasole słoneczne. Wyobraźnia mobilizuje i zobowiązuje do określenia naszych wyobrażeń. Do próby przepracowania przestrzeni. Po pierwsze intelektualnego, ale za chwilę fizycznego. To okazja do odpowiedzi na pytanie czy możliwe jest aby było tak jak chcę? Czy możliwe poUŻYWAJsobieMIASTA Michał Fronk


jest używanie miasta przeze mnie na moich warunkach. Sformułowanie swojej własnej postawy, która oddala od obojętności lub zgody na byle jaką wynikowość.

‘MIASTA’

Pomimo archetypów uwarunkowanych prawami fizyki, ergonomii, geografii, sposoby używania miasta nie mogą pozostawać w stagnacji, szczególnie w tak zwanej „międzyprzestrzeni”. Infrastruktura, która ma nas oddzielać np. od ruchu kołowego lub gwarantować bezpieczeństwo (ogrodzenie), zbyt często staje głównym czynnikiem kształtującym obraz wizualny miasta. Suma tego wszystkiego, w dzisiejszych czasach bardziej wynik, rzadko kiedy jest zgodny z wcześniej zaplanowanym równaniem. Miasto jako przełomowy sposób organizowania się społeczności ludzkich wciąż się organizuje na nowo. Nie jest sprawdzonym przepisem, receptą. Jest naturalnym rozwojem zakłócenia w przyrodzie, jakim jest cywilizacja ludzka. Z całą mocą ludzkich starań na znalezienie całościowych odpowiedzi na niekończące się potrzeby, zmiany, najbardziej symboliczne są wciąż te najmniejsze elementy. To co powstaje przypadkiem i porzucone, pozbawione symboliki staje się pułapką i niedomaganiem. To co jest naszym codziennym ćwiczeniem na obojętność – przestrzenne i nie tylko tło. Ono potraktowane jako nie tylko wynik i narzucona, bo od zawsze nazwana, „normalność”, może otwierać spojrzenie na przestrzeń miast. Spojrzeć na nią jako na coś co jest dla nas, ale także na coś co jest od nas zależne i na co mamy, a na pewno powinniśmy mieć wpływ. Przestrzeń traktowana jako narzędzie 33

poUŻYWAJsobieMIASTA Michał Fronk


i podstawa do porównań. Jako kształt doświadczeń i działań. Jako sposób wyrażania potrzeb. Przestrzeń jako zadanie techniczne, ale abstrakcyjne, przywołujące całe spektrum wspólnych, jednak różnorodnych wartości. Jako element środowiska. To wymaga wyobraźni oraz faktycznego zamieszkania w mieście. Nie tylko jako miejscu korzyści i zysku, z którego uciekniemy kiedyś do wymarzonej Arkadii. Ale mieście naszych własnych wyobrażeń i decyzji, które obecnie są już nawet czymś więcej niż wymarzonym planowaniem na przyszłość, ale wymagającym ciągłego odświeżania procesem. Miasto nie będzie istniało tylko poprzez sankcjonowane kryteria, zaplanowane działania i wizualne formy, ale poprzez nadawane im znaczenia.

34

poUŻYWAJsobieMIASTA Michał Fronk


Jesienny Targ Wymienny

35

Jesienny Targ Wymienny


Na trawnikach wolimy kwiatki Małgorzata Morawik-Szalak

Akcja „Na trawnikach wolimy kwiatki” zrodziła się z chęci wskazania problemu, dotyczącego dbałości o estetykę miasta, a wynikającego z niesprzątania po swoich psach części ich posiadaczy. Impulsem do spotkań dotyczących tego tematu, podczas kolejnej edycji Lub design, był m.in. zakaz wprowadzania psów do otwartego po remoncie Ogrodu Saskiego, mieszczącego się w centrum miasta. Decyzja ta poruszyła nie tylko posiadaczy czworonogów. Przed remontem było to popularne miejsce spotkań, otwarte dla każdego, więc część mieszkańców zakaz odczuła jako ograniczanie dostępu do przestrzeni publicznej. Ogród jest niezwykle atrakcyjnym miejscem wypoczynku także dla właścicieli psów i stanowi jedno z niewielu miejsc zielonych w śródmieściu. Pierwszym etapem akcji były warsztaty animacji poklatkowej, na których powstał krótki film animowany promujący odpowiedzialne korzystanie z przestrzeni miejskiej, w żartobliwej formie zachęcający do sprzątania po swoim psie. Animacja została później zaprezentowana na zajęciach w przedszkolu. Na kolejnych warsztatach uczestnicy zajmowali się projektowaniem i tworzeniem plakatów, poruszających problem zanieczyszczonych trawników i zachęty do dbania o nie przez właścicieli psów. Podczas zajęć powstały prace, które później zostały zaprezentowane w przestrzeni publicznej, co wywołało zainteresowanie i dyskusje mieszkańców. Następne zajęcia w przedszkolu miały na celu edukację najmłodszych mieszkańców miasta. Dzieci dowiedziały

36

Na trawnikach wolimy kwiatki Małgorzata Morawik-Szalak


się m.in. jak istotne i proste jest sprzątanie po psie. Wykonane zostały również prace plastyczne zachęcające do sprzątania po swoim psie. Na koniec odbył się pokaz filmu, powstałego podczas wcześniejszych warsztatów, który wywołał niemałe emocje młodych odbiorców. Odbyły się również warsztaty „Piesmisja”, na których podjęta została próba stworzenia warunków do powstania miejsc przyjaznych dla właścicieli czworonogów takich jak wybiegi dla psów, gdzie właściciele mogliby się spotykać, a ich psy realizować swoje potrzeby zarówno fizjologiczne jak i społeczne. Na spotkaniu zostały poruszone różne kwestie związane z problemem pogodzenia potrzeb posiadaczy psów oraz konieczności utrzymania czystości na trawnikach. Do zorganizowania akcji skłoniły przemyślenia dotyczące wyglądu naszego miasta i wspólnie dzielonej przez mieszkańców przestrzeni. Zanieczyszczone trawniki są problemem estetycznym, ale i zagrożeniem dla zdrowia ludzi i zwierząt. Badania dotyczące tematu sugerować mogą, że problem ten nie jest aż tak istotny skoro nie został dotąd rozwiązany. Mimo, że co jakiś czas jest nagłaśniany w mediach, dobrych pomysłów, aby pogodzić interesy mieszkańców jest ciągle za mało. Z drugiej strony chęci do poradzenia sobie z powyższym problemem nie brakuje, czego przykładem są już istniejące rozwiązania w niektórych miastach Polski i innych krajach. Z przeprowadzonej sondy wśród osób posiadających psa wynika, że wszyscy sprzątają, a przynajmniej tak deklarują. Patrząc jednak na większość trawników lub 37

Na trawnikach wolimy kwiatki Małgorzata Morawik-Szalak


chodników w mieście można odnieść wrażenie, że robi to niewiele osób. Wśród osób nie posiadających psa niewielka część z nich deklaruje, że zwraca uwagę tym, którzy nie sprzątają po psie. Aby zachęcić do sprzątania, niektórzy sugerują wprowadzenie wysokich mandatów inni wskazują edukację jako podstawę do zmiany nastawienia. Zdarza się że ci, którzy nie sprzątają po psie tłumaczą to brakiem odpowiednich koszy lub w ogóle ich brakiem, co faktycznie w wielu miejscach może być zniechęcające. Inni uważają, że miasto powinno wziąć ten obowiązek na siebie ponieważ oni płacą podatki. Są i tacy, którzy w ogóle nie widzą problemu w zanieczyszczonych trawnikach lub chodnikach. A zdarzają się i tacy, którzy twierdzą, że ich pies jest tak mały, że to co po sobie zostawia to również niewielki problem. Odpowiedzialność za wygląd miasta spoczywa na mieszkańcach i na władzach, które powinny tworzyć dogodne warunki do sprzątania po psie. W związku z powyższym ważna jest cała infrastruktura od koszy, torebek i wybiegów dla psów po odpowiednie oznakowanie miejsc przeznaczonych dla mieszkańców posiadających psy. W centrum miasta brakuje miejsc zielonych, brakuje też wybiegów dla psów. W związku z tym rodzi się pytanie jak pogodzić różne potrzeby mieszkańców wiążące się ze spędzaniem czasu wolnego. Co zrobić aby potrzeby i ich zaspokajanie przez jednych nie zakłócały realizacji potrzeb drugich. 38

Na trawnikach wolimy kwiatki Małgorzata Morawik-Szalak


Warto czerpać pomysły od tych, którzy sobie poradzili z powyższym problemem i promować pożądane zachowania, korzystnie zmieniające nasze otoczenie. Ważne jest podnoszenie świadomości obywatelskiej, podkreślając, że odpowiedzialni za miasto jesteśmy wszyscy i od każdego z nas zależy w jakiej przestrzeni żyjemy. Zatem najważniejsza jest edukacja najmłodszych, zwłaszcza, że dzieci mają mniejszy lub większy wpływ na rodziców. Powyższe spotkania miały na celu uświadomienie istniejących problemów dotyczących korzystania z przestrzeni publicznej. Były początkiem kolejnych dyskusji i prób bezkonfliktowego radzenia sobie z realizacją potrzeb różnych grup społecznych. Miały też wpłynąć na postrzeganie niewielu miejsc zielonych w centrach miast np. trawników, placów, skwerów, na których prawdopodobnie wszyscy wolimy kwiatki... Na pewno optymistycznym można uznać fakt, że coraz więcej osób sprząta po swoim psie, zatem rośnie świadomość społeczna, która jest konieczna do zmian.

39

Na trawnikach wolimy kwiatki Małgorzata Morawik-Szalak


Jak uczesać miasto Krzysztof Lipka

Chyba każdy mieszkaniec Lublina bez problemu wymieni miejsca, które po prostu trzeba tutaj zobaczyć. Na takiej liście na pewno pojawi się Zamek, Stare Miasto, muzeum na Majdanku czy skansen. Jednym z atutów Lublina jest to, że znane obiekty znajdują się głównie w centrum miasta. Prawie wszędzie dotrzeć można niespiesznym spacerem. Do pozostałych popularnych miejsc łatwo dojechać samochodem lub autobusem. Na turystycznej mapie Lublina mnóstwo jest jednak białych plam. Czy naprawdę poza Centrum nie ma nic ciekawego do zobaczenia? A może jednym z powodów małej popularności takich miejsc jest ich dostępność? Trudno do nich trafić jadąc samochodem, a iść na piechotę ze Śródmieścia nikomu raczej by się nie chciało. Doskonałym rozwiązaniem tych problemów okazuje się być rower. Porusza się w miarę szybko, byśmy mogli zwiedzić naprawdę spory kawałek miasta. Jednocześnie jest na tyle wolny, że możemy dostrzec rzeczy umykające naszej uwadze podczas jazdy autem czy autobusem. Rowerem łatwo wjechać w niedostępne miejsca, zatrzymać się i z bliska obejrzeć to, co nas zainteresuje. Najważniejsze jest jednak to, że podczas jazdy nic nas nie oddziela od świata zewnętrznego. Jesteśmy bardzo mobilni, a mimo to nadal możemy chłonąć klimat miejsc, które odwiedzamy. Lublin widziany z siodełka roweru to całkiem inne miasto. Przekonaliśmy się o tym, gdy oglądaliśmy z bliska kilka trochę zapomnianych dzielnic miasta – starą Kalinowczyznę, Tatary, Stare Bronowice i Kośminek. Naszym prze-

40

Jak uczesać miasto Krzysztof Lipka


wodnikiem był Jan Kamiński, architekt krajobrazu, który na co dzień pracuje na rzecz poprawy przestrzeni miasta. Przygotowana przez niego trasa dała nam okazję do niepowtarzalnej wycieczki w przeszłość Lublina. Dotarliśmy tam, gdzie czas zatrzymał się dawno temu. Miejsca te, co okazało się dużym zaskoczeniem, okazały się bardzo przyjazne dla rowerzystów. Tak, jak gdyby były skrojone na ludzką miarę. Wytłumaczyć to można tym, że te założenia urbanistyczne powstały zanim ludzie zachłysnęli się motoryzacją. Niska zabudowa z dużą ilością terenów zielonych sprawia, że w przestrzeniach tych czuliśmy się dobrze. Nawet pomimo ogólnego ich zaniedbania i nierzadko opłakanego wyglądu. Największym problemem okazały się bariery w postaci wielopasmowych ulic. Już na samym początku naszej podróży musieliśmy zejść z rowerów i czterokrotnie czekaliśmy na zielone światło. Przedostanie się na drugą stronę wielopasmowej arterii zajęło nam kilka minut! Pomimo tego, że w prostej linii do pierwszego z punktów wycieczki dzieliło nas tylko pół kilometra, to podróż zajęła nam prawie kwadrans. Osoby, które wcześniej nie miały okazji jeździć rowerem po mieście były tym zdumione. Na szczęście niezbyt często musieliśmy przekraczać tego typu bariery. Na początku wycieczki swoją historią urzekła nas Stara Kalinowszczyzna. Istniejąca tu jeszcze drewniana zabudowa pozwala wyobrazić sobie jak dawniej wyglądało to tzw. Przedmieście Lwowskie. Nawet sąsiedztwo osiedla bloków z wielkiej płyty nie jest w stanie zmienić unikalnego klimatu tego miejsca. Dostrzec można tutaj wiele 41

Jak uczesać miasto Krzysztof Lipka


pozostałości wielokulturowego Lublina. Na ulicy Siennej, kilkaset metrów od lubelskiego Zamku, możemy przez chwilę poczuć się prawie jak na wsi. Milknie tu nawet huk samochodów pędzących pobliską Aleją Tysiąclecia. Po przekroczeniu kolejnej arterii trafiliśmy do dzielnicy o dużo późniejszej historii. Tatary, czyli osiedle bloków sprzed kilkudziesięciu lat w wielu kwestiach przewyższa współczesne założenia mieszkalne. Już na pierwszy rzut oka widać, że samochody są tutaj tylko gośćmi. Projektując tę okolicę myślano przede wszystkim o potrzebach pieszego. Obecnie dzielnica ta ma złą sławę. Dawniej jednak zazdroszczono ludziom, którzy otrzymali tu przydziały mieszkaniowe. Dobrze mieszka się w niskich blokach wśród bujnej zieleni i w otoczeniu wszelkiej niezbędnej infrastruktury. Stare Bronowice to przykład dzielnicy, która utraciła swój pierwotny charakter. Dawniej tereny te miały niemalże charakter uzdrowiskowy – biły tu źródła wody leczniczej. Rozwój przemysłu w XIX i XX wieku spowodował, że Bronowice straciły część swoich walorów. Nadal jednak pozostawały dużo lepszym miejscem do życia niż wiele innych części Lublina. Osiedle to miało zapewniać odpoczynek po ciężkiej pracy. I mimo widocznego dziś ogromnego zaniedbania tego fragmentu miasta nie sposób nie poczuć otaczającej nas tam atmosfery spokoju. Podobnie zresztą wygląda Stary Kośminek. Miejsce, które nie istnieje w świadomości większości mieszkańców miasta. Przetrwały tam wyraźne pozostałości po przemysłowej przeszłości Lublina. Dziś jednak czas pły42

Jak uczesać miasto Krzysztof Lipka


nie tam spokojnie. Wąskie uliczki, po których doskonale jeździ się rowerem przywodzą na myśl prowincjonalne miasteczka. A rozległe tereny zielone w dolinie Czerniejówki mają ogromny potencjał. W tym miejscu naprawdę można zapomnieć, że jesteśmy niedaleko centrum kilkusettysięcznego miasta. W czasie tej wyprawy uczesaliśmy sobie trochę Lublin. Przestrzeń miasta wygładziła się trochę w naszej świadomości. Odkryliśmy dla siebie „białe plamy” na mapie naszego miasta. I dało nam to mnóstwo satysfakcji. Jeśli ktoś chce zwiedzać ten nieuczesany Lublin, to tylko na rowerze!

43

Jak uczesać miasto Krzysztof Lipka


Być turystą we własnym mieście Anna Komorowska

44

Spacer po „architekturze codziennej” miał zachęcić do odkrywania na nowo znanych miejsc. Żeby było to możliwe potrzeba nie tylko animatora czy odpowiednich materiałów, ale przede wszystkim otwartych i zaangażowanych uczestników, gotowych porzucić utarte schematy. I tacy właśnie byli uczestnicy warsztatów „Być turystą we własnym mieście” – zarówno dzieci (choć to oczywiste), jak i ich opiekunowie. I jak to zwykle bywa – uczeń przerósł mistrza. Tropiciele przyrody miejskiej (tej ożywionej i tej przedstawionej w rzeźbach, na fasadach) odkryli tak niezliczone przykłady, że zaczęło brakować miejsca na rozdanych kartach z zadaniami. Okazuje się, że choć dla wielu osób Lublin jest zielony nie brakuje tu rzeczy czerwonych i niebieskich, które uczestnicy nie tylko wypisali, ale i wyrysowali niczym w katalogu muzealnym. Lubelski zamek (przypominający sowę, tort lub króla) stał się wyspą pełną skarbów – rozmaitych faktur i detali. W podzięce udekorowaliśmy pobliskie trawniki roślinami, których uczestnicy warsztatów zobowiązali się doglądać. I tak, z „bombami nasiennymi” w kieszeni, przemierzyliśmy centrum Lublina patrząc inaczej i widząc więcej. Mamy nadzieję, że takie „inne” spojrzenie zostanie w uczestnikach na dłużej.

Być turystą we własnym mieście Anna Komorowska


45

Być turystą we własnym mieście Anna Komorowska


www.warsztatykultury.pl | facebook.com/lubdesign


Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.