1 minute read

krótka ForMa

Next Article
rECEnzJa

rECEnzJa

anna raU i iwona BoLiŃSka-waLEnDzik

olsztyński łapacz snów

Advertisement

Oto sen. Prawdziwy, mocny i przejmujący, który rzeczywiście zaistniał w czyjejś głowie, a potem został nam opowiedziany. A my… interpretujemy – na dwa głosy. Zapraszamy do sennego świata, który rozciąga się nad naszym miastem.

Sen a.r.

Śniłam o przestrzeni, której jeszcze nikt nie opisał. o takiej, w której nikt nie rozdzielił światła od ciemności i była tylko Ciemność – oraz reszta świata. tylko ja nie miałam oczu, a jedynie wielkie uszy i wielkie dłonie, a obok mnie coś – wielkie zęby. wiedziałam za to, gdzie jestem. niedaleko mojego domu, w małym pogańskim kręgu drzew zachowanym na uświęconym terenie, o krok od ceglanej bryły jednego z najwdzięczniejszych olsztyńskich kościołów. Sunęłam niepewnie w nieprzeniknionym braku wizji, wiedząc, że gdzieś jest ściana, płot, drzewo, które pomogą mi zorientować się w kierunkach. a do tego czułam ją. Jeszcze była daleko, ale już wiedziałam, że gdy usłyszę powolny, jednostajny stukot, stanie się coś gorszego niż straszne. i stało się. Usłyszałam, jak się zbliża, utykając i podpierając się zwyczajną starczą laską, która głośno i regularnie stuka, mimo że wszędzie głęboki, sypki śnieg. ona nie może mnie dostrzec, gdyż nie widzi, tak samo jak ja, ale gdy otrze się o mnie, to wtedy pochwyci. Usłyszy mój nieostrożny oddech i wtedy dopadnie… o nie, nie, nie, jest już tak niedaleko. o metr, o centymetry. to opad śniegu czy nutriowe futro, co muska mój napięty krąg strachu. Jak wolno idzie, jak wolno. Przeszła! Przeszła!!! Czyli jeszcze nie dziś. Jeszcze nie ja.

anna rau Ciemność, widzę ciemność. Sceneria oswojona, ale jakby oczy mi zgasły.

Powoli zbliża się do mnie, wiem, że to ona. nie mam drogi ucieczki. znam tu przecież każdy kąt. Jeszcze tylko minę ceglany budynek plebanii kościoła Serca Jezusowego i tam za nim schowam się w krzakach. Może nie zdradzi mnie skrzypienie śniegu. zbliża się, jej odgłos kroków liczę na trzy. Podpiera się laską. wstrzymuję oddech. koślawy walczyk jest pięć… cztery, trzy metry ode mnie. Bezdech trwa do nieprzytomności. zbliża się, jej wyliniałe, wyciągnięte z szafy futro koniuszkiem sierści prawie dotyka mojego zastygłego oddechu.

Święci bracia mniejsi, ratujcie mnie przed poduszkowcem okiennym, moherem zwiotczałym, laską na sąsiadów podniesioną, w imię karmnika pełnego, wyleczonej łapki, uratowanego pisklęcia.

Przeszła, w przeszłość przepadła.

iwona Bolińska-walendzik

Fot. zuzanna Czapielewska, Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w olsztynie

This article is from: