SZYBKO Czym są improwizowane poniedziałki? Teatrem bez sceny, aktorstwem bez żmudnej nauki kwestii, improwizacją ze scenariuszem, dobrze opowiedzianą historią. Tutaj każdy może chod na chwilę zostad bohaterem opowieści lub usiąśd na widowni i sterowad fabułą niczym filmowy reżyser. Czasami bywa bardzo śmiesznie, czasami śmiertelnie poważnie, ale zawsze ciekawie i zaskakująco. Salvador, Plan Solny 16 Masz jakiś ciekawy pomysł związany z fantastyką, ale brakuje Ci ludzi lub miejsca do jego realizacji? Sam chcesz uczestniczyd w jakimś zwariowanym wydarzeniu jako organizator? A może po prostu chcesz się z nami skontaktowad, ale oficjalne maile to dla Ciebie za mało? W każdym z tych przypadków wpadaj na spotkanie sferowe w każdy wtorek. Ogród Botaniczny, ul. Henryka Sienkiewicza 23, wejście od strony ul. Świętokrzyskiej, godz. 20. Cykliczne spotkania RPGowe to przede wszystkim żywe dyskusje oraz warsztaty prowadzenia i grania. Jak stworzyd interesujący scenariusz? Jak poprowadzid sesję tak, aby gracze byli zadowoleni? Co zrobid, gdy sesja utkwi w martwym punkcie? Skąd czerpad inspiracje? Jak stworzyd ciekawego bohatera? Podziel się z nami swoimi opiniami i doświadczeniem, naucz się paru sztuczek, które uatrakcyjnią twoją sesję. Salvador, Plan Solny 16
OD REDAKCJI Sławną tezę Bałtroczyka „wszyscy wiedzą, ze wódka się kooczy, ale zawsze jest to z zaskoczenia” można bez wahania zastosowad do robienia konwentów. „Tydzieo przed” nadchodzi zawsze nagle... i niech to będzie pierwszym prawem. Drugim — to, co zrobisz dzisiaj, jutro będziesz musiał robid po raz drugi. Jest jeszcze—dla odmiany optymistyczne — trzecie: Im więcej działasz, tym więcej zdziałasz. I nie ma w tym za grosz popadania w banał. Wzięliśmy zresztą to sobie całkiem do serca, zapraszając bezprecedensową liczbę gości, którzy wysłali nam, na niespotykaną wcześniej skalę, swoje gry i opowiadania. Teraz to wszystko, z nieskrępowaną przyjemnością, a nawet z czymś w rodzaju dumy, prezentujemy. A pozostałe, dwa pierwsze prawa? Inne Sfery za chwilę, już zdążyły nas dopaśd. Właściwie to jeszcze nie wystygł dzbanek z kawą. *AO+ Wydawca: Stowarzyszenie Wielosfer Redaktor naczelna: Annika Olejarz (annika.olejarz@wielosfer.pl) Redakcja: Ada Biela, Aleksandra „ol” Kościewicz, Zofia Urszula „Zula” Kaleta, Izabela „sal0me” Pogiernicka, Jakub „Fingrin” Tabisz Współpraca: Karina Graj, Jakub „borg” Rzepecki Tłumaczenia: Bartłomiej Gajdzis, Łukasz „Tor” Garczewski, Marta Górska Okładka: Annika Olejarz
2
JEEP
Jeep-i-yes IZA POGIERNICKA
Z
atrzymał mnie śnieg. Do klubu wchodzę nieco spóźniona i od razu wchodzę do sali po prawej stronie. W centrum wyeksponowana sofa, pada na nią światło jedynej lampy. „Jak mogłeś mi to zrobić? Mamy przecież Jasia.” — dziewczyna siedząca na sofie patrzy z wyrzutem na siedzącego obok mężczyznę; jego wzrok jest zimny i jakby nieobecny, usta ma zaciśnięte, podobnie jak ręce. Napięcie między dwojgiem ludzi rośnie, gdy z mroku słyszę „Cięcie!”. Koniec sceny. Innym razem — dwie postaci obrócone do siebie tyłem siedzą przy komputerach, rozmawiają, wystukując słowa na klawiaturach. Nigdy się nie spotkali, ich relacja jest czysto wirtualna. Ale czy na pewno? Jedna z bohaterek nie musi wiedzieć, że jej partner flirtuje z internetową koleżanką w godzinach pracy. Jak zareaguje, gdy się dowie? Foczka z kolei masowo podrywa mężczyzn, ktoś inny robi zdjęcia z ukrycia — jakie tajemnice skrywa każde z nich? Tydzień przed Walentynkami — scenariusz tylko dla mężczyzn. „Kobiety? Powinny gotować, sprzątać i prać” — mówi macho, ale niemalże załamuje się, gdy jego matka trafia do szpitala. Pan Nieśmiały przeżywa niesamowite zawstydzenie w sklepie, gdy podczas kupna tamponów dla dziewczyny kasjerka ma problem z wbiciem ceny do rachunku. Gdzie schować się, gdy kolejka jest coraz dłuższa i wszyscy na niego patrzą? „Nie, proszę nie zabierać pustych kufli, będą nam potrzebne.” — barmanka uśmiecha się, słysząc naszą prośbę, i zostawia nam kilka, a prowadzący wyjaśnia: „Następna scena będzie działa się w barze”. Bo po 19.00 Salvador nie jest już klubem, ale staje się sceną. Kolega z Trójmiasta udaje, że uderza głową w parapet, gdy publiczność każe mu po raz ósmy powtarzać tę samą scenę. „Otto (ukochany Lady) zatrzasnął się w łazience.” — informuje kolejny raz prowadzący, a uczestnicy zaczynają grać. „Kochanie, ziemniaki już prawie gotowe” — woła Lady, grana tym razem przez Olę; miesza w niewidzialnym garnku, próbuje. Po pięciu minutach dialogu reżyser przerywa „To scenariusz o szczęściu i miłości, a nie o zamku w drzwiach. Od nowa!”. W kolejnej scenie, gdy Otto czeka na swą ukochaną
w deszczu od piętnastu minut — „Lady, nareszcie jesteś!”. „Nareszcie? To jakiś wyrzut? Cięcie!” — publiczność jest bezlitosna. „Prezydent nie żyje!” — krzyknie jedna z postaci z finałowej scenie „Przystanku”, gdy inna martwa osunie się na sofę. A zaczęło się od niewinnego pytania zadanego na przystanku: „Słyszała pani o tej sprawie z pobiciem?” — w oczekiwaniu na autobus jakikolwiek temat rozmowy jest lepszy niż żaden. „Niestety tak, pobili moją babcię” — kobieta wyraźnie stresuje się, chodzi niecierpliwie po przystanku, kontynuuje jednak rozmowę. „W tym momencie przyjeżdża autobus”, informuje po kilku minutach prowadzący. Innym razem dziewczyna czekająca na przystanku głośno rozpacza, zalewając się łzami. „Boję się wsiąść do tego autobusu. Ostatnio zasztyletowali w nim moją siostrę. Zawsze wracałyśmy razem, a teraz co?”. Pojawiam się prawie za każdym razem, niezależnie od pogody, częściej oglądam niż biorę udział. Chwilę przed dziewiętnastą organizatorzy proszą o wyłączenie dźwięku, robią przemeblowanie. Ostatnio publiczność tak się rozrosła, że zaczyna brakować krzeseł. Głównie młodzi ludzie — studenci, uczniowie. Idea Jeepów — Poniedziałkowych Improwizacji organizowanych przez Stowarzyszenie Wielosfer — jest bardzo prosta: przychodzisz i grasz, niezależnie od swoich umiejętności aktorskich. A jeśli nie czujesz się na siłach, oglądasz, bo w całej zabawie bierze udział również publiczność. Masz ochotę wcielić się w rolę wschodzącej gwiazdki medialnej? Proszę bardzo. Egoistycznego łamacza serc? Załatwione. Chciałbyś na moment odsunąć swój charakter na bok i pobyć kimś zupełnie innym? Tutaj masz okazję. Stojąca lampa daje ciepłe światło, a grzane wino pachnie goździkami. Dwie godziny minęły jak kwadrans, są brawa, jest śmiech. Zaczyna się część nieoficjalna, przestawianie krzeseł i rozmowy o rozegranym scenariuszu. Prowadzący wbija chętnym pieczątki w Karcie Larpowicza; niektórym brakuje już tylko kilku, aby odebrać nagrodę — książkę lub grę. Znów jesteśmy sobą, a Salvador znów jest Klubem.
3
RPG
MATTHIJS HOLTER, TŁUMACZENIE
KASIA
BARTŁOMIEJ GAJDZIS
O
to prosta gra improwizacyjna dla dwójki graczy. Jedna osoba odgrywa Kasię. Druga osoba odgrywa jej tatę, Krzysztofa. Kasia ma syndrom Downa. Krzysztof jest samotnym ojcem. Zbierzcie i potasujcie karty scen. Możecie usunąć kilka z nich w zależności od tego, jak długo chcecie grać. Kartę „Koniec” połóżcie na spodzie talii. W każdej kolejce otrzymujecie kartę i odgrywacie opisaną na niej scenę. Jeśli po odegraniu sceny czujecie, że to dobry moment na zakończenie gry, pomińcie pozostałe sceny i przejdźcie bezpośrednio do karty „Koniec”. Po odegraniu sceny z karty „Koniec”, gra się kończy. Uwagi autora Mam dwoje dzieci. Zawsze zastanawiałem się, jakby to było, gdyby jedno z nich było „inne”. Było wiele debat o dzieciach z zespołem Downa, wielu rodziców takich dzieci pisało mnóstwo o swoich doświadczeniach. Wiele z tego, co pisali, w jakiś sposób utknęło w moim umyśle, a ta gra jest dla mnie sposobem, by wyrazić moje odczucia — głównie jako otwarte pytania. Kiedy myślę i mówię o moich dzieciach, jest wiele rzeczy, których nigdy nie powiem publicznie — prywatne przemyślenia i wrażenia. Wierzę, że rodzice dzieci z syndromem Downa również tak mają. Być może ta gra pomoże nam zastanowić się nad nimi.
„
GRY Z PÓŁNOCY KARINA GRAJ
Catherine” to dziwna gra, co widać już po długości i organizacji tekstu. Początkowo zagranie sesji, która jest oparta tylko na stosiku karteczek z kilkoma zdaniami, może wydawać się niemożliwe. Warto jednak zaufać zasadom, pozbyć się dotychczasowych przyzwyczajeń oraz wyobrażeń związanych z grami fabularnymi i podążyć za regułami „Catheriny”, które tak naprawdę są zupełnie wystarczające. Bo czy naprawdę potrzeba dużo materiału, żeby zagrać półgodzinną sesję?
4
Matthijs Holter (ur. 1972) jest norweskim projektantem gier. Swoją pierwszą grę napisał podczas lekcji angielskiego, gdy miał 15 lat. Znalazła ona trzech nabywcow w osobach przyjacioł. To wszystko było jednak jedynie drogą do celu, ktorym stała się redakcja Norwegian Style, antologii norweskich gier fabularnych. Obecnie Matthijs prowadzi rowniez bloga poswięconego temu charakterystycznemu podejsciu do rpgow. W ostatnim czasie napisał Fuck Youth i Zombie Porn, choc jego najbardziej znanym osiągnięciem pozostał muchomor pod mostem, ktory mozecie odwiedzic i stopic się z nim w jednosc w chłodne, letnie wieczory. Po godzinach tworzy Playground Magazine i utrzymuje niejasne związki z krzesłami.
W swojej oryginalności „Catherine” jest jednak typowa dla pewnego rodzaju norweskich gier: postaci są pretekstowe, opowiadana historia koncentruje się na relacjach między nimi, charaktery postaci dookreślane są w trakcie interakcji, a cała rozgrywka nie trwa zbyt długo. Mamy tu jednak kilka niepisanych zasad, charakterystycznych dla gier z nurtu, który można określić jako „norweski styl”. Przede wszystkim jest to silna identyfikacja z postacią. Dopóki zachowuje się dystans, dopóki myśli się z punktu widzenia historii, a nie postaci, dopóty ukryta pozostaje największa siła tej gry, a mianowicie możliwość postawienia się w przerażająco realnej, a jednak obcej graczowi sytuacji. Znacznie wzrasta siła doświadczenia, jeśli przyjmie się jedną z zasad, które czasem bywają wyrażone explicite: twoja postać robi to, co ty robisz. Norwegowie mówią o technice semi-larp, kiedy co prawda nie wstaje się od
RPG Kasia ma szesc miesięcy. Krzysztof siedzi przy jej łozeczku. Kasia nie moze zasnąc. Krzysztof nie wie, dlaczego.
Kasia ma szesc lat. Krzysztof nagle czuje, ze cos jest nie w porządku — musi znalezc Kasię! W tej scenie osoba odgrywająca Krzysztofa decyduje, gdzie rozgrywa się scena i ma pierwszą kwestię.
Kasia ma trzy lata. Krzysztof własnie odbiera ją z przedszkola. Rozmawiają o tym, jak minął im dzien. Osoba odgrywająca Krzysztofa decyduje, jak wracają — samochodem, piechotą, autobusem, itp.
Kasia ma osiem lat, dzis dowiedziała się o czyms nowym i opowiada o tym Krzysztofowi. Osoba odgrywająca Kasię decyduje, gdzie odbywa się scena i wypowiada pierwszą kwestię.
Kasia ma cztery lata. Jest wsciekła na Krzysztofa. Zanim się pogodzą, moze minąc sporo czasu. Osoba odgrywająca Kasię decyduje, gdzie odbywa się scena i wypowiada pierwszą kwestię.
Kasia ma dwadziescia lat. Powinna pracowac, ale wyszła z pracy, by porozmawiac z Krzysztofem. Osoba odgrywająca Kasię decyduje, gdzie odbywa się scena i wypowiada pierwszą kwestię.
Kasia ma pięc lat. Siedzą z Krzysztofem na plazy. Krzysztof dał jej pieniądze na lody i wygrzewa się w słoncu. Osoba grająca Kasię wypowiada pierwszą kwestie.
Kasia ma trzynascie lat, zakochała się. Osoba odgrywająca Kasię decyduje, gdzie odbywa się scena i wypowiada pierwszą kwestię.
Kasia ma siedem lat. Ktos był dla niej niemiły, ale ona nie chce o tym mowic. Osoba odgrywająca Krzysztofa decyduje, gdzie rozgrywa się scena i ma pierwszą kwestię.
Kasia ma dziewięc lat. Krzysztof jest zakochany. Osoba odgrywająca Krzysztofa decyduje, gdzie rozgrywa się scena i ma pierwszą kwestię.
Kasia ma jedenascie lat. Ktos zaprosił ją na zabawę. Krzysztof pomaga jej się przygotowac. Osoba odgrywająca Krzysztofa decyduje, gdzie rozgrywa się scena i ma pierwszą kwestię.
Kasia ma osiem lat. Nauczyła się dzisiaj czegos nowego i opowiada o tym Krzysztofowi. Osoba odgrywająca Kasię decyduje, gdzie odbywa się scena i wypowiada pierwszą kwestię. Koniec: Krzysztof przezył Kasię. Mowi do niej, ona moze odpowiedziec. Osoba odgrywająca Krzysztofa decyduje, gdzie rozgrywa się scena i ma pierwszą kwestię. Osoba odgrywająca Kasię decyduje, czy mu odpowiedziec i jak.
stołu i nie przebiera w kostiumy, ale jednak identyfikuje się pod względem gestów i sposobu mówienia z postacią. Bardzo ważny jest tu fakt, że gra przeznaczona jest dla dwóch osób (co nie jest już tak typowe, choć faktycznie wiele norweskich gier działa przy tak małej liczbie uczestników). Taki układ zupełnie zmienia dynamikę — wszyscy gracze muszą być przez cały czas stuprocentowo zaangażowani. Dużo łatwiej też wytworzyć wspólną wizję relacji pomiędzy ojcem i córką. *** „Catherine” jest w pewnym sensie kontynuacją innej, wcześniejszej gry Matthijsa Holtera pt. „Pebble”, która z kolei skupia się na problemie aborcji. Odegranie „Pebble” zajmuje jeszcze mniej czasu, bo jedynie 15 minut, ale — jak ujął to jeden z graczy — jest to długie piętnaście minut. Miał przez to na myśli, że gry wymagające silnego zaangażowania, w których zrównuje się to, co dzieje się w świecie rzeczywistym, ze światem
fikcji, są znacznie bardziej wyczerpujące emocjonalnie, ale też dają dużo silniejsze doświadczenie w o wiele krótszym czasie. *** Błędem byłoby jednak myślenie, że wszystkie norweskie gry traktują o poważnych problemach. Świetny efekt dają również te same techniki stosowane w inny sposób — by uzyskać efekt komediowy czy stworzyć historię lekką i przyjemną, albo dziwaczną. Tak jak w poemacie „Snow”, gdzie wcielamy się w dwójkę przysypywanych śniegiem starców, którzy podsumowują swoje życie, w efekcie uzyskując historię tak samo poruszającą, jak i groteskową. Albo w grupę uwięzionych w brzuchu wieloryba siedemnastowiecznych podróżników („In the Belly od the Whale”). Wszystko to podsumować można tylko w jeden sposób: nie ma tematu, z którego nie można zrobić gry.
5
OPOWIADANIE
Montgomery i mąż pani White
ZIEMOWIT ŻWIRBLIŃSKI
P
ogoda była paskudna — nawet jak na L.A. Gorąco jak w każdy dzień lata, sucho. Kurz unosił się w powietrzu, a pod sufitem łopotał wiatrak. Siedziałem w swoim biurze, czekałem — szlag wie, na co. Z nogami na stole czytałem gazetę. Co jakiś czas tęsknie spoglądałem na drzwi. Z drugiej strony dało się przeczytać: „Francis Montgomery. Prywatny Detektyw”. Interes szedł gorzej niż zwykle. Kończyła się kasa, a co gorsza — kończyła się whisky. Łyknąłem trochę ze szklanki. Ohyda. Ciepła. Pewnie za długo stała na słońcu, bo w smaku też nie była najlepsza. Popatrzyłem na czarny telefon, choć wiedziałem, że nie zadzwoni, niezależnie od tego, jak bardzo bym tego chciał. Wstałem, dość już miałem siedzenia w tej klitce. Zarzuciłem prochowiec, wyciągnąłem rękę po kapelusz. Ktoś zapukał. — Proszę! — rzuciłem oschle. Gdzie klienci, jak ich potrzeba? Ale akurat, gdy chcę wyjść, przychodzą. Psiakrew. Później miałem żałować, że wpuściłem tę kobietę. Ale — co to była za kobieta! Zachowywała się jak królowa. Weszła, spojrzała na mnie i zabrakło mi języka w gębie. A nieczęsto mi się to zdarza. Panienka uniosła brwi. — Pan Montgomery, jak mniemam? — Zgadza się. Coś mi zaświtało. Chyba dzwoniła jakaś babka, chciała przyjść, ale w końcu nie przyszła. — Panna White? — Pani White — poprawiła. Pół godziny później jechałem wysłużonym Fordem (lubiłem tego grata), pod pachą czułem znajomy ciężar Colta. Przyjąłem zlecenie. Później miałem żałować. Typowa robota, nic nowego, nic ciekawego. Mąż mnie zdradza. Mam go dla pani śledzić? Tak, chcę zobaczyć zdjęcia. Nic nadzwyczajnego. Poza kasą — powiedziała, że da dwa razy więcej, niż zwykle. A to już coś. Whisky jest droższa z dnia na dzień. Pieprzona prohibicja. Przez kilka dni śledziłem bogatego frajera, który stukał się z dziwkami po motelach, zamiast być wierny żonie. Porobiłem zdjęcia, zwykła robota. Podchodzisz do okna, pstrykniesz kilka fotek, zapiszesz: gdzie, z kim, o6której — na wszelki wypadek. Zawsze można jeszcze
wypytać dziwki z Dziewiątej Alei. — Jasne, stary — przyjeżdża tu co jakiś czas, płaci grubym szmalem! I tak dalej. Dowiadujesz się, że za każdym razem bierze inną, płaci po sto dolców za numerek, zabiera do motelu. A później żadna z nich nie wraca na ulicę. I dowiadujesz się, że coś śmierdzi. Tego właśnie się dowiedziałem. Stary, złamany, gliniarski nos mówi mi: coś śmierdzi. Zastanawiałem się, co; myślałem nawet, czy nie przedzwonić to Tony'ego i nie dowiedzieć się czegoś o panu White. Gówno — nic nie było. Tym bardziej coś tu śmierdzi. Dlaczego pani White wynajmuje podrzędnego detektywa, skoro może mieć najlepszego w mieście? Żaden ze mnie Pinkerton. Odpowiedź przyszła tyleż nagle, co niespodziewanie. Gdy drogę zagradza ci trzech łysych drabów i mówi, że niepotrzebnie węszysz, zaczynasz zastanawiać się, gdzie popełniłeś błąd. Ja się właśnie zastanawiałem. Największym błędem był Colt — nadal w schowku na rękawiczki. Gdybym miał go przy sobie, kawał żelastwa byłby dobrym argumentem w dyskusji. Wtedy po raz pierwszy żałowałem, że w ogóle przyjąłem zlecenie. Jasne, byłem mistrzem południowej Kalifornii w boksie. Lecz ile to było lat temu? Na tyle dużo, aby trzech wynajętych drani skopało mnie, mimo że jednemu złamałem nos. Leżałem w szpitalu, paliłem ostatnią fajkę i zastanawiałem się, co poszło nie tak — poza zostawieniem Colta w samochodzie. Byłem blisko, nadepnąłem sukinsynowi na odcisk, skoro wysłał na mnie trzech drabów. Któraś dziwka nakablowała? W końcu wypytywałem o ich ulubionego klienta. Poszedłem do Tony'ego. Powiedział, że wyglądam jak wrak. Jak gdybym sam tego nie zauważył. „Porucznik Anthony Topolis” — czytam na tabliczce. Szycha, daleko zaszedł. Powiedziałem mu, czego się dowiedziałem. Potrzebowałem informacji. Zanim się nimi podzielił, rzucił: — Frank, jesteś w gównie po łokcie i jeszcze wierzgasz. Zawsze się zastanawiałem, skąd bierze te metafory. W gównie po łokcie. Wszyscy zresztą się zastanawiali. Kiedyś myślałem, że może wpadł do szamba, gdy był smarkiem. Teraz też tak myślałem. Ale nie wiedziałem
OPOWIADANIE już całkiem, o co chodziło z tym wierzganiem. — Od kilku miesięcy znikają dziwki z miasta. Jak gdyby rozpływały się w powietrzu. Czy to ma coś wspólnego z twoim White'm? — Nie wiem, Frank. Przynajmniej wiedziałem, co w tej sprawie śmierdziało. To gówno, o którym wspomniał Topolis. Kilka dni później miałem rozmowę z panią White. — Ma pan te zdjęcia? Jasne. Jestem w końcu profesjonalistą. Jak coś robię, to do końca. Pokazałem jej zdjęcia. Nie wydawała się zaskoczona, nie pytała też o obity pysk. Przyjęła to ze spokojem królowej. Wręczyła mi kopertę pełną kasy. — To znacznie więcej, niż się umawialiśmy — rzuciłem zaskoczony. Zgasiłem ostatniego papierosa i patrzyłem w jej wielkie oczy. Było za dużo. Kilka razy za dużo. Chciała, abym zrobił dla niej coś jeszcze. Dlatego zapłaciła więcej. Tylko co mam zrobić? — Zabije pan mojego męża. — O nie, laluniu. Co to, to nie. Jestem detektywem, nie łajzą na zlecenie. Pani chyba nie wie, z kim ma do czynienia. — Ależ doskonale wiem, z kim, panie Montgomery. To była jej tura na pokazywanie zdjęć. Skąd je wytrzasnęła? Teraz przynajmniej wiedziałem, dlaczego wynajęła mnie. Miała haka. Mógłbym na nim powisieć ze dwadzieścia lat w stanowym pierdlu. Chyba że chłopaki Vinny'ego dowiedzieliby się o nich wcześniej. Nie miałem wyjścia. Miałem za to wielką ochotę zacisnąć ręce na jej łabędziej szyi. Obudziłem się pierwszy. Lało od wczoraj. Nalałem sobie szklaneczkę. Rano, przed obudzeniem, w ogóle nie wyglądała jak królowa. Całe jej dostojeństwo gdzieś się ulotniło. Teraz wyglądała jak każda inna kobieta. Oczy zamknięte, włosy rozrzucone na poduszce. Wyszedłem na balkon. Zastanawiałem się, czy łóżko było gratis, do zlecenia, czy wliczyła je w szmal, który miałem w kopercie, w prochowcu. Z rękami w kieszeniach wyszedłem z mieszkania. Śniadanie w Ronny's Diner. Paskudne grzanki z jajecznicą na maśle. To musiały być stare jajka. Jajecznica u Ronny'ego nigdy nie była dobra. Nie wiem, dlaczego ją zamówiłem. Kawa też była paskudna, ale postawiła na nogi. Wiedziałem, gdzie facet mieszkał, nie było na co czekać. Wsiadłem w Forda i pojechałem. Posiadłość państwa White w Hollywood budziła szacunek. Chata jak w mordę strzelił. W środku czekał na mnie wielki czarnuch. Nie spytał o nic, sukinsyn nie zaproponował nawet, że zabierze mój płaszcz. Na dzień dobry dostałem w pysk. Ale tym razem nie popełniłem błędu — Colt był na swoim miejscu. Kawał
żelaza dodaje pewności siebie i nawet w największym czarnuchu budzi wątpliwości. Gdy patrzył w wielką jak tunel lufę, mamrotał jeszcze coś o litości. Dostał za swoje, pieprzony goryl. Krążyłem po domu, nie znalazłem pana White'a, ale znalazłem dziwki. Trochę w lodówce, trochę w piwnicy. Dotąd rzygam, gdy o tym myślę. Kilka kawałków schował nawet w łazience. Rozumiałem, dlaczego żona chciała go zabić. Gdybym miał takiego męża, też chciałbym to zrobić. Wszystko się układało: dlaczego wybrała mnie, dlaczego chciała, bym najpierw go śledził. Słyszałem samochód, nim nadjechał, zdążyłem schować ciało czarnucha, a krew nakryć dywanem. Nadjechał pan domu. Czekałem tylko, aż powie „kochanie, jestem w domu”. Ja go przywitam. Gdy tylko wszedł do domu, sprzedałem mu kilka gramów ołowiu w klatę. Chwilę zdychał. Parę minut później słyszałem syreny i zdałem sobie z czegoś sprawę: byłem w gównie po same uszy. Teraz wiedziałem już, skąd Tony brał te wszystkie metafory.
7
OPOWIADANIE BERISLAV BLAGOJEVIC TŁUMACZENIE
ŁUKASZ GARCZEWSKI, MARTA GÓRSKA
STATUS QUO/DEGENERACJA
W
ąsaty sum próbował wypłynąć na brzeg, by złapać kilka tłustych, wielkich much i jeszcze większych szarańczy (nie mniejszych niż dłoń). Przez pierwsze kilka milionów lat szło dość topornie — wyskakiwał na brzeg i czekał na śmierć, kłapiąc ustami. Jego potomkowie próbowali dalej, aż w końcu jednemu z nich udała się sztuka oddychania na lądzie. Zapomniał jednak zabrać ze sobą żony, więc, kiedy umarł, wszystko zaczęło się od początku. Kilka milionów lat musiało upłynąć zanim kilka zakochanych par zaadoptowało się do życia na suchym lądzie. Ich dzieci zapuściły włosy, wykształciły ręce, nogi, struny głosowe... Później dzieci dzieci ich dzieci (...) wynalazły silnik spalinowy, nauczyły się rozszczepiać atom i przeklinać w różnych językach. Mimo naszych wielu dokonań i upływu milionów lat, wciąż istnieją widoczne podobieństwa pomiędzy sumami a ludźmi. Chciwość i głupota pozostały takie same.
Wystarczy powiedziec ze Berislav jest geografem i pisarzem (albo vice versa). Urodził się w 1979 roku. Do dzisiaj wydał trzy ksiązki (dwa zbiory opowiadan i jeden tomik poezji) oraz około 25 publikacji akademickich i artykułow popularnonaukowych. Jego dzieła zostały wydane w wielu czasopismach literackich w Bosni, Serbii, Macedonii i Turcji. Obecnie mieszka w Banja Luce w Bosni i Hercegowinie.
KAMELEONY
W
cześniej były w lasach, wisiały na gałęziach, drzemały na liściach. Językami niczym strzały cięły powietrze, bezgłośnie i bez trudu. Wszystko, co było od nich mniejsze czy słabsze, stawało się ich łupem. Były wszystkim: kamieniem, korą drzewa albo uschniętym liściem. Były cierpliwe i zachłanne, nawet bardziej niż było im to potrzebne, aby stanąć na szczycie łańcucha pokarmowego. Potrafiły być czymś innym, godzinami przekształcając się, jak czarodzieje, w jednej chwili w darń trawy, w drugiej już w mrowisko. Wtedy ich serca stukały nieomylnie, wdechy były płytkie, krótkie i niedostrzegalne. Tylko oczy… Te nienasycone włóczęgi, podobne do młyńskich kół, nigdy nie odpoczywające. Tylko oczy, te zdradzieckie, zaokrąglone stożki na twarzy, tylko one mogły ujawnić wszystkie te fantastyczne maski.
8
Potem do nas dołączyły. Osiedliły się w miastach, w domach, w parlamentach. Są wszędzie. Są naszymi sąsiadkami, przywódcami, naszymi ojcami chrzestnymi, kochankami… To przez nie już nikt nie rozróżnia przyjaciela od wroga, dobra od zła, zalet od wad. Dzisiejsze kameleony mają taką skórę, która potrafi naśladować wszystko, przebierają się z potrzeby. Uczą się i dostosowują bardzo szybko. Czasami nawet nie czyhają na łup, lecz polują bezpośrednio, chodząc. Zbierają się i formują stada, w których stawiają sprytne pułapki na pograniczu snu i jawy. Ich apetyty rosną progresywnie, a złudy, jakich używają, żeby zmylić łup robią się coraz wspanialsze i złożone. Można jednak uniknąć takiej pułapki, odróżnić złudzenie od rzeczywistości i uciec. Żeby te kameleony rozpoznać na czas, o jednej tylko rzeczy trzeba wiedzieć i pamiętać: nigdy nie spojrzą nam w oczy. Nigdy nie spojrzą nam w oczy!
FELIETON
Rosjapokalipsa IZA POGIERNICKA
P
orosła nas Rosja. „Da, Tallinn. Da, ja iz Polszy”, mówię podczas przesiadki w Rydze — Polaków w autobusie ani widu, ani słychu. Co z tego, że autobus wyjeżdżał z Warszawy i w stolicy przed wyjazdem słychać było polskich rozmów gwar? Od kiedy drzwi zamknęły się — Polacy również się zamknęli. W autobusie film z rosyjskim lektorem i rosyjska ruletka — rozmowa ze stewardessą lub bagażowymi skończyć się może tylko strzałem: w dziesiątkę, jeśli zrozumiesz ich rosyjsko-angielski, albo — jeśli skończy ci się cierpliwość — w mordę. Mój znajomy z Estonii po dwóch latach znajomości okazał się być Rosjaninem; Ukrainiec z pociągu — tak samo. Kierowcy opowiadają o zalewie wschodnich autostopowiczów i prostytutek. Na trasie WarszawaTallinn nikt nie mówi po polsku, a i w Kostrzynie, przy polsko-niemieckiej granicy, tłum Rosjan eksploruje lokalny rynek. Być może rację miał Polak, który pod koniec XVI wieku, przebywając na terenie Rusi i otoczony przez Rosjan, przepowiedział koniec świata. U świętego Jana czytamy: „szarańcze miały pancerze żelazne, a łoskot ich skrzydeł jak odgłos wozów pędzących do boju” — czy to nie opis Tupolewa? Zaiste. W rozmyślaniach, jak zawsze, pomaga mi brukowa prasa. Opublikowany w kwietniu w „Fakcie” artykuł przedstawia historię młodej Rosjanki, Olgi, która zaatakowana przez niedźwiedzia na Kamczatce dzwoni do mamy i wita ją tymi słowami: „mamo, niedźwiedź mnie zjada, mamo, to tak boli!”. Niedźwiedzica, jak podaje gazeta, „zaczęła się pastwić nad Rosjanką”. „Mamo, niedźwiedzica wróciła, przyprowadziła trójkę młodych, one mnie jedzą!” — relacjonowała mamie Olga podczas drugiego połączenia. Klasyczna metafora — Olga to Polka, niedźwiedź to Matka Rosja, matka młodych konsumentów-drapieżników, które pastwią się nad narodem polskim. Ostatnie słowa Olgi to niemalże instrukcja, jak postępować z naszym wschodnim sąsiadem: „umieram, już mnie nie boli, wybacz mi wszystko, kocham cię” — jak gdyby wyjęte z ust ofiar smoleńskich. W tej jednak metaforze niedźwiedź nie jest syty i Olga nie jest cała.
Pewien Niemiec dzielił się ze mną swoją wersją Polski, w której jada się tu tylko mięso i pija tylko wódkę, można jechać wiele kilometrów, nie widząc człowieka, a wszędzie grasują niedźwiedzie. Może historia zdarzyła się u nas? Brońmy się! Według Brytyjczyków goście z Rosji są „gorsi nawet od Niemców” (w tym momencie Prawdziwi Polacy krzyczą jednogłośnie: niemożliwe!) — rosyjscy turyści piją, przeklinają, krzyczą i chodzą w świecących dresach (sic!), a jak czegoś nie zjedzą, zaraz pakują do worka. Nic dziwnego — według rosyjskiego porzekadła „Bóg dał po to ręce, by brać”. Dlatego kradną leżaki, sikają do basenów i uprawiają głośno seks, by później równie głośno się tym przechwalać. Google podrzuca mi artykuły: „9 zasad randkowania z Rosjanką”, „Jak poślubić Rosjankę młodszą od siebie o 30 lat” (dziad lub pedofil, innej opcji nie ma) oraz „Dlaczego zachodnie kobiety nie nadają się na żony” — to właśnie głośny seks musi przekonywać typowego zachodniego samca, bo o ile się orientuję, Europejczycy nie lecą na sikanie w chlorowanej wodzie. Strapionym duszom pociechę przynosi jednak końcówka artykułu o nieszczęsnej Oldze: „na widok dużej grupy ludzi niedźwiedzica i jej młode uciekły”. Miejmy tylko nadzieję, że nie są jak ich Kałasznikow, którego można zakopać, a on dalej będzie strzelał. W autobusie powrotnym też cicho. Rusyfikacja! Rosja zamyka nam usta — mógłby napisać „Fakt”. Ale przypadkowy pasażer ma na ten temat inne zdanie: „polski jest połączeniem rosyjskiego i chińskiego” — bo chińskie zabawki i budy z kurczakiem w czterech smakach nie wystarczą, będzie kulturkampf. Pasażer musiał wiedzieć też coś o końcu świata, wszak ks. Roman Rogowski w swojej przepowiedni mówił Polakom: „sięgam myślą do końca bytu. (…) Na świecie tylko dwa narody — chiński i polski”. Jednakże psy na patelnię się kończą, a skośne oczy nie są zaraźliwe — Chiny się w Polszy poddają, czas na Jedną Rosję.
9
HARD RETRO
Hard Retro
KORNER JAKUB RZEPECKI
M
ario to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci rynku gier video. Słyszał o niej praktycznie każdy, niezależnie od tego, czy posiadał, czy nie posiadał w swoim domu sprzętu firmy Nintendo. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że ten popularny hydraulik rozpoczął swoją karierę jako… stolarz. Zrobił to w roku 1981 w grze Donkey Kong. Bezimienny jeszcze wówczas bohater, zwany po prostu „skoczkiem”, musiał uratować swoją ukochaną z rąk zbuntowanego, ogromnego goryla. Prosta platformówka, polegająca głownie na przeskakiwaniu beczek i wspinaniu się po drabinkach, osiągnęła spory sukces. Co ciekawe, jedna z jej kolejnych części, DK Junior, prezentowała Mario — jako jedyna gra w historii — jako złoczyńcę, z którego rąk młody syn Donkey Konga musi uratować swego uwięzionego wcześniej ojca. Hydraulikiem, dodatkowo o włoskich korzeniach, Mario został dopiero w grze Mario Bros. (1983). Tutaj ze swoim młodszym bratem, Luigim, wspólnie ratują Nowy Jork przed atakiem złych stworów przedostających się do miasta jego kanałami. Co ciekawe, dowiadujemy się, że — zgodnie z tytułem gry — jej główny bohater ma na nazwisko Mario. Jego pełne imię brzmi więc Mario Mario. Rok 1985 był przełomowym czasem dla obu braci. Wcielili się wówczas w swoje najbardziej znane role — dwóch bohaterów ratujących księżniczkę Grzybowego Królestwa, Peach, z rąk złego Króla Koopy. Wydana na konsolę NES gra Super Mario Bros. stała się niewątpliwie jedną z legend rynku video-rozrywki. Przez ponad dwie dekady nosiła dumnie tytuł najlepiej sprzedającej się produkcji wszechczasów. Nic dziwnego — na sklepowe półki trafiło 40 milionów jej kopii. Dzięki niej firma Nintendo przez długie lata była numerem jeden konsolowych produkcji, a sama gra stała się archetypem większości późniejszych gier platformowych.
10
Super Mario Bros. i jej kolejne części (Super Mario Bros. 2, Super Mario Bros. 3, Super Mario Land, Super Mario World, etc.) trafiały na kolejne, coraz nowocześniejsze konsole i zawsze były synonimem i pewnikiem dobrej zabawy. Bracia Mario to jednak nie tylko platformówki. Drugą, również bardzo popularną serią gier, w której występują, są wyścigi samochodowe Mario Kart. Oprócz samych braci w serii znaleźć można właściwie wszystkie ważniejsze postaci z nimi związane. Również i ta produkcja posiada swoją wersję na każdej możliwej konsoli Nintendo. Popularność postaci Maria spowodowała, że znaleźć można ją nie tylko w całej masie innych gier (sportowych, logicznych, przygodowych czy nawet RPG), ale i sporej ilości innych produkcji. Należą do nich komiksy, seriale animowane, aktorskie seriale telewizyjne, a także wysokobudżetowy film z roku 1993. Mario jest z nami już trzydzieści lat i wszystko wskazuje na to, że będzie i kolejne trzydzieści. Serdecznie zapraszamy na stronę RetroGralnia.pl, która przygotowuje dla was kolejne odcinki Hard Retro Korner!
SUDOKU Oto literowe sudoku, w ktorym ciąg liczbowy od 1 do 9 został zastąpiony nazwiskiem LOVECRAFT na zasadzie: 1L 2O 3V 4E 5C 6R 7A 8F 9T. Po wypełnieniu diagramu z liter w szarych prostokątach powstanie hasło,.
RÓŻNOŚCI
KRZYŻÓWKA Pionowo 1B – Kultowy cRPG 1I – Demon, który nie chciał pokłonić się Adamowi 2M – 5% na książki 3A – Majątek wniesiony przez żonę 3G – Zły, chaotyczny i… 4L – Wyspa w Dalmacji 5E – Znany czeski pisarz fantastyki 5N – Inicjał Zielonogórskiego Klubu Fantastyki 6B – Pierwsze słowo Lorda Vadera 6J – Biolog z planety Des 7A – Pret a… 7H – Książka Krajewskiego z grą planszową 8B – Nowość Techlandu 8M – Jego darem jest Egipt 9E – Szuler trzyma go w rękawie 9H – Imię Meredith, autorki „Cienia” 10A – Bohaterka „Sagi o Ludziach Lodu” 10G – Matka Tristana Thorna Poziomo A9 – Czynnik… B1 – Mroczny elf B6 – Księga opowiadająca o powstaniu 11C – Komiks s-f Rosińskiego wampirów C5 – Klasa „Serenity” D6 – Baskijska organizacja terrorystyczna 11J – Jednostka prędkości dźwięE1 – Podąża za Rincewindem E7 – Bogini z książek Hobb F5 – Dziewczyna Clouda ku G3 – Latających sztyletów H2 – Komedia o Zombie z Billem Murrayem I7 – Awatar Wisznu J1 – Bardzo długie… K5 – Organizacja Nina w uniwersum Marvela K10 – Sztuczna inteligencja L6 – Rycerze z Monthy Pytona M1 – Rewident… M7 – Pełne imię Nucky’ego Thompsona N1 – Istota o mitologicznym imieniu, z opowiadań Białołęckiej O4 – Gra o budowaniu katedry
Nie takie zwykłe chrząszcze! Inne Sfery mają w logo żuka gnojaka. Zastanawiało was c, dlaczego? Obok przyczyn dziwacznych i egzotycznych (marzenie o papierowej piramidzie na festiwalu) jest też niezaprzeczalny fakt, że to niesamowicie ciekawe i mocno niedocenione.... robaki. Jeszcze na początku XX w. we Francji i w północnej Hesji (Niemcy) przygotowywano zupę z chrabąszczy majowych. Skarabeusze odgrywają w środowisku ogromną rolę. Stanowią „służbę sanitarną” rozkładającą martwą materię organiczną, spulchniają i przewietrzają ziemię, często w stopniu większym niż dżdżownice. Bóstwo Starożytnego Egiptu znane pod nazwą Chepri było czczone pod postacią skarabeusza. Imię tego boga znaczy „Ten, który się rozwija”.
Inny rodzaj skarabeusza to AMPB Skarabeusz (nazwa pełna: Automatyczny Marsjaoski Pojazd Badawczy Skarabeusz) – prototyp pojazdu marsjaoskiego zaprojektowanego przez członków Studenckiego Koła Astronautycznego Politechniki Warszawskiej i wspierany przez Mars Society Polska. Żuki gnojarze występujące pospolicie w Polsce również potrafią ulepid kulę i toczyd ją leśnymi duktami. Przy tej okazji często występują konflikty, rozwiązywane oczywiście siłowo poprzez przewrócenie przeciwnika na plecy i szybką ucieczkę z kulką zanim ten zdąży się podnieśd. Największym żyjącym współcześnie owadem jest straszyk (Phasmatoidea) z plemienia Pharnaciini opisany pod nazwą Phobaeticus chani, którego największa samica osiągnęła długośd ciała 567 mm (ponad 56 cm!!!). To miłe zwierzątko żyje w lasach Borneo.
11