GŁOS KARMELU NR 52 - Abraham

Page 1

• Wstęp Abraham

3

• Temat numeru Wiara, czyli życie bez pogańskiej obawy

4

• Lektura Opowieść Ojca

6

• Z Biblią w dzień i w nocy W drodze za Słowem

7

• Duchowa tradycja Karmelu Córka Abrahama, córka Prawdy

10

„...masz iść przez to, czego nie poznajesz” 12 Wybór Abrahama

15

• Szkoła modlitwy Na samotności

18

• Kultura Ducha Jak sobie radzić z rozczarowaniami

20

• Poradnik św. Teresy Jak Teresa pisała list?

24

• Spotkanie Tylko Bóg może ci pomóc

27

• Śladami świadków Karmelu Maryjne legendy

29

• Królowa Karmelu Drogą maryjnych cnót: pokora

32

• Misje Gdzie nie ma Boga, nie ma nadziei

34

• W sercu Kościoła W imię Miłości – uwierz

37

• Karmel i młodzi Listy o powołaniu

40

• Marginalia, czyli z małą łyżeczką w wielki świat ducha O gatunkach inwazyjnych

43

Dwumiesięcznik poświęcony życiu duchowemu Nr 4 (52) Lipiec – Sierpień 2013 Za zezwoleniem władzy kościelnej Nakład: 3 100 egz. R edakcja: Andrzej Cekiera OCD Piotr Hensel OCD (red. nacz.) Krzysztof Kosiec Bartłomiej Kucharski OCD Danuta Piekarz Damian Sochacki OCD Dorota Zabrzeska Jerzy Zieliński OCD W spółpracują: Katarzyna Domańska Krzysztof Górski OCD Paweł Porwit OCD Artur Rychta OCD Szczepan T. Praśkiewicz OCD Bogusława Stanowska-Cichoń Marian Zawada OCD A dres: „Głos Karmelu” Wydawnictwo Karmelitów Bosych ul. Z. Glogera 5 31-222 Kraków www.gloskarmelu.pl P renumerata: Paulina Skowronek tel. 12 416 85 00, 12 416 85 12 email: prenumerata@gloskarmelu.pl Konto: Bank PEKAO S.A. nr 38 1240 2294 1111 0010 1138 4521 K orekta: Aleksandra Dawiec O pracowanie graficzne, dtp, prepress: Paweł Matyjewicz D ruk: Zakład graficzny COLONEL S.A. – Kraków W ydawca: Wydawnictwo Karmelitów Bosych

Jesteśmy na www.facebook.com/GlosKarmelu

Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i adiustacji tekstów, zmiany tytułów. Nie zwraca artykułów niezamówionych. Zdjęcia niepodpisane pochodzą z archiwum redakcji. Fot. na okładce: Rosa Frei | Dreamstime

GŁOS KARMELU 04 2 0 1 3

2


Abraham D D

uński filozof i teolog Søren Kierkegaard w swoim bodajże najważniejszym dziele Bojaźń i drżenie pisze o Abrahamie: „Jedno pozostawił, jedno zabrał ze sobą; zostawił za sobą swoje ziemskie rozumienie, a wiarę z sobą zabrał; wolałby nie porzucać swojej ziemi, ale rozumiał, że tego nie da się uniknąć”. W powyższych słowach ów prekursor egzystencjalizmu nakreślił przed nami zasadniczy wybór, który dotyczy każdego wierzącego. W życiu każdego dążącego do świętości człowieka zawsze istnieje wewnętrzny nakaz wyjścia. Raz po raz jesteśmy zapraszani przez Boga do porzucenia utartych schematów, znanych ścieżek, na których być może czujemy się dobrze, ale jednak nie rozwijamy się, nie wzrastamy w wierze. Opuścić swój kraj, dawne przyzwyczajenia, to, co daje nam pozorne poczucie bezpieczeństwa, i obrać za przewodnika czystą wiarę – oto abrahamowa lekcja zawierzenia. Lekcja ciągle aktualna, wspaniale wyłożona przez karmelitańskiego nauczyciela św. Jana od Krzyża w Drodze na Górę Karmel. Na łamach tego numeru o. Jerzy Gogola objaśni nam, jak właściwie odczytać janowe wezwanie: „masz iść przez to, czego nie poznajesz”. Na dalszych stronach odnajdziemy również swoisty poradnik o tym, jak radzić sobie z rozczarowaniami, a ojciec Piotr Ścibor w szkole modlitwy zaprasza nas słowami św. Teresy od Jezusa, abyśmy „usunęli się na samotność”, która nie tyle jest „odpoczynkiem od innych”, co raczej „spotkaniem z Tym Innym, kochającym innych”. Drodzy Czytelnicy, dobrze się dzieje, że tak bogaty w treści numer trafia do Waszych rąk na czas wakacyjny. To właśnie na szlakach, w podróży czy podczas odpoczynku – przydaje się taki przewodnik jak Abraham, który uczy nas również, że – niezależnie od miejsca – na słuchanie Boga zawsze trzeba znaleźć czas.

fot. Dreamstime

o. Piotr Hensel OCD


| Temat numeru

P P

fot. S. Manzoni | Dreamstime

oznali się poprzez mailową korespondencję, mieszkając tysiące kilometrów od siebie. Wszystko dzięki wszechobecnemu internetowi. Zadzierzgnęli bliższą więź na tyle, że wreszcie postanowili się spotkać, nie wiedząc jeszcze, jak wyglądają. On – naturalnie jako mężczyzna, wielokrotnie prosił ją wcześniej o przysłanie zdjęcia. Ona jednak przekonała go, aby zaczekać do momentu spotkania. Użyła argumentu, że przecież może wysłać zdjęcie mniej lub bardziej korzystne, a on nie

linii, pięknych blond włosach i zgrabnych nogach. Jej krok był pewny i zdecydowany. Śmiało podążała naprzeciw niego parkową aleją. Mężczyzna z nadzieją spojrzał na jej gustowny płaszcz, elegancko dopasowany do smukłej sylwetki. Niestety, nie dostrzegł wymarzonej róży. Wymienili tylko krótkie, przypadkowe spojrzenie. Kobieta przeszła obok niego, idąc dalej przed siebie. Rozczarowany postanowił jeszcze chwilę zaczekać. Zaledwie po minucie pojawiła się inna kobieta w tym

nili ze sobą tyle ciepłych słów. Poza tym obiecał jej przecież spotkanie w kawiarni. Podszedł do idącej z przeciwka kobiety, która zdążyła już zauważyć konsternację na jego twarzy. Jeszcze raz, wysilając spojrzenie, upewnił się, co do nieszczęsnej róży, która stercząco tkwiła w klapie płaszcza. Niestety, była tam wpięta bez finezji i smaku. Mężczyzna niepewnym głosem przedstawił się i wydukał: „Tak, jak obiecałem, chciałbym cię zaprosić na kawę”. W odpowiedzi usłyszał:

Wiara,

czyli życie bez pogańskiej obawy

musi się z nią od razu żenić. Mogą zostać przyjaciółmi. Po kilku latach, gdy on miał możliwość przyjazdu do USA, umówili się w Central Parku (ona była mieszkanką Nowego Jorku). Znakiem rozpoznawczym miała być róża wpięta w klapę płaszcza. Podekscytowany mężczyzna oczekiwał więc w napięciu, w umówionym miejscu i o ustalonym czasie. W pewnym momencie spostrzegł, iż w jego stronę idzie młoda, atrakcyjna kobieta, o smukłej

GŁOS KARMELU 04 2 0 1 3

4

samym wieku, ale znacznie mniej atrakcyjna. Szczerze mówiąc – mało atrakcyjna. Im bardziej zbliżała się do niego, tym wyraźniej dostrzegał mankamenty jej urody. Nagle zobaczył to, czego nie chciał widzieć – czerwoną różę. Była niedbale wpięta w ciemny płaszcz, do którego wyraźnie nie pasowała. Pierwszy jego odruch mówił: „Uciekaj!”. Po sekundzie jednak odezwało się sumienie i wrażliwość, które przypomniały mu, iż wymie-

Abrahamowa wiara jest zaprzeczeniem samowystarczalności, gdyż dysponuje wędrowca do bycia cudzoziemcem, który potrafi porzucić oczywistość, aby wyjść poza dotychczasowe granice myślenia i przeżywania.


jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują” (Mt 7, 14). Stwierdza także, że „robotników jest mało”, chociaż „żniwo wielkie” (Mt 9, 37); „Wielu [bowiem] jest powołanych, ale mało wybranych” (Mt 22, 14). Znamienne, że te ostatnie słowa Jezusa są pierwszymi słowami Ewangelii, jakie przekazała nam św. Teresa z Awili w relacji ze swego życia (Ż 3, 1). W młodzieńczym wieku słowa te „odegrały decydującą rolę i zaważyły na jej dalszym życiu” (T. Alvarez). W piątym mieszkaniu Twierdzy wewnętrznej, gdzie zaczyna pisać o modlitwie zjednoczenia z Bogiem, Teresa jeszcze raz wraca do nich i mówi, że „wiele jest dusz, które wchodzą do tych mieszkań”. Zaraz jednak precyzuje: „Niemniej jednak sądzę, że pewnych rzeczy występujących w tym mieszkaniu (…) doświadczy niewiele z nich (…). Albowiem «choć wielu jest powołanych, to niewielu jest wybranych». Dlatego mówię teraz, że choć wszystkie, które nosimy ten święty habit Karmelu, jesteśmy powołane do modlitwy i kontemplacji (…), to jednak niewiele z nas przysposabia się do tego, aby Pan odsłonił ją nam” (5 T 1, 2). Interpretacja Teresy – w której jest też i pewna ironia: „O ile chodzi o sprawy ze-

wnętrzne, idziemy dobrze” (tamże) – nie jest górnolotna, ale trzyma się ziemi. „Wybranie”, o którym mówi, oznacza nie odwieczne, Boże wybranie przez łaskę („W Nim [Chrystusie] wybrał nas przed założeniem świata…” Ef 1, 4–5), lecz skuteczność tego wybrania w życiu konkretnego człowieka. Okazuje się, że wśród ogromnej liczby powołań wzbudzonych przez Słowo – a w czasach Teresy powołań nie brakowało – wielka, nieznana ich liczba może pozostać bez odpowiedzi.

Wybrani ze względu na (jeszcze) nie-wybranych Kościół, naśladując Jezusa, zawsze troszczył się o nowe powołania zarówno w sensie liczebnym, jak i jakościowym. Dzisiejszy ich niedostatek w Kościele zachodnim, odczuwany także w Polsce, domaga się od nas przemyślenia nie tyle strategii ich pozyskiwania (a w tym i strategii rozeznawania, która też kręci się jeszcze wokół kwestii ich – aktywnego – wyboru z naszej strony), ile przede wszystkim stosunku do własnego bycia wybranym (strona bierna) przez Pana. Św. Teresa, w cytowanym wyżej tekście, mając na uwadze swój własny i swoich córek duchowych (mniszek klauzurowych!) stosunek do kontemplacji,

Wybór Abrahama oznacza w końcu, zgodnie z powyższą „zasadą Abrahama”, także i to, że zarówno on sam, jak i później wszyscy jego potomkowie (a więc i my też) powinni być gotowi na zastępcze cierpienie u boku Pana.

z pewnym bólem mówiła: „niewiele z nas przysposabia się (pocas nos disponemos) do tego, aby Pan odsłonił ją nam”. Ową kontemplacją, którą Pan chce odsłonić również przed nami, jest nie co innego, jak właśnie tajemnica „bycia wybranym” przez Niego. Mając przed oczyma ojca naszej wiary, popatrzmy na koniec w trzech krótkich punktach, jak możemy się dzisiaj do niej przysposobić (disponer). Wybór Abrahama i oddzielenie go od pozostałych ziomków oznacza oczywiście nie-wybranie tych ostatnich, a tym samym uprzywilejowaną „pozycję” Abrahama. Abraham jednak nie wykorzystuje tej „pozycji” po to, aby samowolnie i z poczuciem wyższości ustawić się naprzeciw rzekomo nie-wybranych, lecz okazuje wobec Boga uległą „dys-pozycyjność” (zostawia własną dobrą „pozycję”, jaką miał w Ur Chaldejskim) i w posłuszeństwie, jedynie z radosnym poczuciem „bycia wybranym”, wyrusza w niepewną drogę. Wybór Abrahama oznacza nie tylko wybranie go na własność dla Boga, ale także wybranie ze względu na tych, którzy (jeszcze) nie zostali wybrani. Przez niego wszakże mają „otrzymać błogosławieństwo ludy całej ziemi”. Nie stanie się to jednak nigdy, jeśli Abraham, będący pojedynczą osobą, nie utworzy w sobie samym otwartej przestrzeni, dzięki której już dzisiaj będzie mógł być – zgodnie z obietnicą – „wielkim narodem”. W Abrahamie musi być, i w rzeczywistości już jest, cały Izrael („Zasada Abrahama”). Wybór Abrahama oznacza w końcu, zgodnie z powyższą „zasadą Abrahama”, także i to, że zarówno on sam, jak i później wszyscy jego potomkowie (a więc i my też) powinni być gotowi na zastępcze cierpienie u boku Pana. Wszyscy oni bowiem, wybrani przez miłość Bożą, nie zostali tylko wywłaszczeni od siebie samych z uwagi na dobro innych, ale zostali w sposób niepojęty przewidziani, aby być kozłami ofiarnymi i zadośćuczynić za winy innych. Tylko tak tłumaczy się głęboki sens przelania krwi Jednego „za wielu” i naszego owocnego udziału w Eucharystii. Tutaj też rozumiemy katolicki sens relacji „niewielu” wybranych do „wielu” (jeszcze) nie-wybranych.

fot. D. Castrique | sxc.hu

o. Albert Wach OCD

17


| Kultura Ducha

P P

odejmując refleksję na temat ludzkich rozczarowań w kontekście relacji, warto postawić sobie kilka pytań: Czego oczekuję od Boga, w którego wierzę? Czego oczekuję od siebie, od drugiego, który jest mi bliski? W życiu często się zdarza, że naszym najbliższym stawiamy cele i wyzwania na miarę samego Boga i doznajemy rozczarowania. Zapominamy, że my sami i nasi bliscy są tylko zwyczajnymi ludźmi, pełnymi ograniczeń. Pierwsze rozczarowanie zaczyna się już w momencie narodzin, kiedy trzeba opuścić bezpieczne łono matki, a ostatnie, kiedy człowiek

zbliża się do końca swoich dni. Rozczarowanie to uczucie, które powstaje wtedy, gdy nasze cele i oczekiwania wobec siebie i innych nie są realizowane w codziennej, szarej rzeczywistości. Mają też pozytywny odcień, bo mobilizują do zmiany i pracy nad tym, aby coraz bardziej realnie podchodzić do siebie, do innych i do samego Boga. Zanim jednak człowiek czegoś się w życiu nauczy, to wiele razy się rozczaruje, pozłości i nawet sobie siarczyście przy tym poklnie, najczęściej w samotności. Zatrzymajmy się nad niektórymi powodami naszych rozczarowań.

Jak sobie radzić

Rozczarowanie może być sygnałem dla nas, że stawiamy innym wymagania, które mogą być nieadekwatne do ich możliwości czy realnej kondycji „tu i teraz”. fot. pohotos.com

20

Trzeba przyznać, że człowiek ma trudność, by uznać i świadomie wyrazić, że jest rozczarowany samym sobą. Najczęściej skarży się, uważając, że to inni są przyczyną jego rozczarowania: rozczarowałeś mnie! Zawiodłem się na tobie! Wraz ze wzrostem świadomości, wchodząc coraz bardziej w relacje, doświadczamy naszych ograniczeń, a przy tym rozczarowania. Podejmując pracę nad własnym rozwojem, coraz bardziej jednak doświadczamy przy tym wewnętrznego rozdarcia: z jednej strony mamy kontakt z nieograniczonymi możliwościami, a z drugiej ciągle się potykamy, zatrzymujemy, a nawet cofamy. Rozczarowanie sobą to nic innego, jak spotkanie ze słabym i kruchym wymiarem samego siebie. Kontakt z własnym rozdarciem, z ciemną i kruchą stroną człowieka pozwala na bardziej wyważone oczekiwania wobec siebie. Jeśli zabraknie realizmu, to za swoje niepowodzenia będziemy oskarżać innych, że nie zadbali o nas, że nie stworzyli nam odpowiednich warunków, że nie kochali nas tak, jak tego potrzebowaliśmy itp. Kierując się swoimi ranami, obolałymi uczuciami, będziemy złościć się na tych, którzy w naszej opinii nie wspierają nas wystarczająco, będziemy oskarżać ich, że się nie domyślają, że potrzebujemy ich pomocy. Rozczarowanie człowiekiem, pretensje czy złość prowadzą do wycofania z relacji, do izolacji i zamknięcia we własnej biedzie. Warto przytoczyć w tym miejscu słowa Kierkegaarda, który wyraża swoją opinię na temat rozczarowanego człowieka: „…walka w jego duszy odbywa się tylko po to, aby mógł swobodnie poddać się rozpaczy, aby miał, jeśli tak chcecie spokój do rozpaczania, zgodę całej swej istoty na rozpacz. Nikogo bardziej wtedy nie nienawidzi, jak tego, który próbuje przeszkodzić mu w rozpaczy, jak to wyraża jeden z angielskich poematów: przekleństwo ci, bracie, któryś mnie zepchnął z wygodnej drogi mojej ku rozpaczy”.

Rozczarowanie bliźnim

z rozczarowaniami GŁOS KARMELU 04 2 0 1 3

Rozczarowanie sobą


| Misje

L L

ipiec spędzam w Ugandzie na nauce angielskiego. Każda gazeta i wiadomości telewizyjne mówią tylko o Południowym Sudanie. To nowy kraj na mapie świata, nowy kraj afrykański, nic dziwnego, bo to nowy sąsiad Ugandy. Wydarzenie na skalę światową, po 200 latach dominacji Północy, 50 latach wojen domowych o niepodległość, chrześcijańskie Południe odrywa się od islamskiej Północy. Tyle ofiar i cierpienia, by móc się samostanowić, by odrzucić prawo szarłatu. Kilka milionów ofiar, miliony przesiedleńców. Wojna oficjalnie zakończyła się w 2005 roku, a rozpoczęła w początku lat 60-tych, najkrwawsza od II wojny światowej. Nieznana, bo nie była medialnym spektaklem. Myślałem o udaniu się na te uroczystości, bo z Jinjy, gdzie mieszkam, to już niedaleko, dwa dni autobusem, ale problem z wizą zniechęca mnie skutecznie. Szkoda. Co w Polsce wiemy o Sudanie? Jedynie migawki z przygód Stasia i Nel z Pustyni i w puszczy z epoki brytyjskich kolonii i muzułmańskich rewolt. Dzięki mediom

wiemy co nieco o konflikcie w Darfurze, czyli w Zachodnim Sudanie, ale przecież ten z chrześcijańskim Południem nie był wcale mniej krwawy. Handel niewolnikami, w większości chrześcijańskimi, odbywa się w majestacie prawa do dnia dzisiejszego. Rażące praktyki handlu ludźmi w międzynarodowych raportach sprytnie ukrywa się grą słów. Dziś to już nie handel, ale zaginięcie dzieci, porwania dla okupu, praca małoletnich, konflikt plemienny itp. Tymi sformułowaniami usypia się sumienia opinii międzynarodowej i zamyka oczy na stosowany od wieków prymitywny handel ludźmi. To, co czytamy w opowieściach dziewiętnastowiecznych podróżników, trwa w najlepsze na początku XXI wieku. Południe Sudanu nie chciało już dłużej tolerować tego zakłamania i międzynarodowej niemocy i za cenę 2 milionów ofiar oddzieliło się od Północy własnymi siłami. Skandal niewolnictwa i cierpienia Sudanu przypominają mi tu historię nowej świętej Kościoła katolickiego Josephiny Bakhita, niewolnicy sudańskiej z Darfuru, wyzwolonej we Włoszech, nawróconej

na chrześcijaństwo i poświęconej Bogu w życiu zakonnym. Czas, w którym rozgrywają się przygody Stasia i Nel, to czas niewoli dla młodziutkiej Bakhity, ale i czas życia świętej Teresy od Dzieciątka Jezus. To historia z rzędu tych niezwykłych.

Poszukiwanie wolności Urodzona około roku 1869 w małej wiosce w Darfurze, porwana przez handlarzy niewolników w wieku 9 lat i sprzedana jako niewolnica, już nigdy nie zobaczy swojej wioski ani rodziny. Pięć razy przechodzi z rąk do rąk, od potwora do jeszcze większego złoczyńcy. Po kilku próbach ucieczek w końcu znajduje się u tureckiego pana, który był wyjątkowo dla dziewczynki brutalny. Po jednym ze wściekłych biczowań naliczono u Bakhity 144 cięte rany. Okrutnik nakazał jeszcze nasmarować zmasakrowaną skórę solą, by w tym stanie skonała, jednak po kilku tygodniach niewyobrażalnego cierpienia znalazł się włoski handlowiec, który ją odkupił z rąk barbarzyńcy. Przeżyła. Włoski konsul wywiózł ją do Włoch, gdzie zaopiekowały się jej edukacją siostry

Gdzie nie ma Boga, 9 lipca 2011 r. Niepodległość Południowego Sudanu

GŁOS KARMELU 04 2 0 1 3

34

fot. M. Fowler | Dreamstime

nie ma nadziei


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.