Światło wśród nocy. Ocalenie z pomocą Teresy z Lisieux

Page 1


ną Martine

André Pighiera z żo


André Pighiera

ŚWIATŁO WŚRÓD NOCY Ocalenie z pomocą Teresy z Lisieux

WYDAWNICTWO KARMELITÓW BOSYCH


TYTUŁ ORYGINAŁU Un phare dans la nuit. Sauvetage avec Thérèse de Lisieux © Copyright Les Éditions du Cerf, Paris © Copyright for the Polish edition Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2008 PRZEKŁAD Andrzej Graboń REDAKCJA I KOREKTA Katarzyna Dudek PROJEKT OKŁADKI Anna Damasiewicz DESIGN, DTP & PREPRESS Paweł Matyjewicz IMPRIMI POTEST Albert St. Wach OCD, prowincjał Kraków, dnia 21.08.2008 r. nr 669/2008 IMPRIMATUR † Józef Guzdek, wik. gen. Kraków, dnia 30.07.2008 r. nr 1855/2008 Wydawnictwo Karmelitów Bosych 31-222 Kraków, ul. Z. Glogera 5 tel.: 0-12 416-85-00, 0-12 416-85-01 fax: 0-12 416-85-02 www.wkb.krakow.pl www.karmel.pl e-mail: wydawnictwo@wkb.krakow.pl

ISBN 978-83-7305-302-1 DRUK I OPRAWA Colonel S.A.


Jeanowi, mojemu ojcu.

Czterem kobietom mojego życia w porządku ich pojawienia się: Catherine, mojej matce, Maryi, naszej Matce, Martine, mojej żonie, i Teresie, mojej siostrze. Moim dzieciom: Catherine, mojej córce; niech moja miłość podtrzymuje ją w codziennej walce aż do zwycięstwa. Alice i Hervé; niech przechowują z pieczołowitością to dziedzictwo na trudne dni. Biskupowi Guy Gaucherowi i Ojcu Denysowi, franciszkaninowi. Wszystkim siostrom zakonnym, wszystkim zakonnikom, tym wszystkim, którzy na mojej drodze pokazali mi, poprzez swoje świadectwo, obecność Boga w moim życiu.

I tym wszystkim, którzy Jego obecności szukają.



WPROWADZENIE

ełniąc posługę biskupią w Lisieux od 1987 roku, mogę stwierdzić, że poznałem wszystkie jej odcienie. „Wszystkie odcienie” oznaczają liczne „niewiarygodne” historie wielu osób, których życie zmieniło się wskutek spotkania z Teresą Martin, czyli późniejszą świętą Teresą od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza; to za jej sprawą nazwa Lisieux znana jest od stu lat na całym świecie. Stosunkowo często zdarza mi się, we wszystkich środowiskach, nawet tych katolickich, odczytywać na niektórych twarzach pewien sceptycyzm. Mam na myśli sceptycyzm pełen pewności siebie, który pojawia się, kiedy opowiadam o cudach, jakie Bóg czyni za przybierającym różnorodne formy pośrednictwem Teresy na pięciu kontynentach. Cóż jednak na to poradzę, że ludzie doznają uleczenia z wielu chorób, czasami śmiertelnych, a inni nawracają się nagle albo stopniowo do Trójjedynego Boga? Cóż na to poradzę, że ludzie na całym świecie odnajdują w Teresie siostrę, która

P


8

Światło wśród nocy

prowadzi ich, bierze w opiekę i doprowadza do Jezusa Zbawiciela? Cóż na to poradzę, że peregrynacja jej relikwii przez cały świat od roku 1994 przyciąga tłumy zarówno w Moskwie, jak i w Nowym Jorku, tak w Buenos Aires, jak i w Manili, w Rio de Janeiro podobnie jak w Rzymie1? Podoba mi się stanowcze stwierdzenie Bernadetty Soubirous, która na sceptycyzm swego proboszcza w Lourdes zareagowała następującymi słowami: „Jestem zobowiązana powiedzieć to księdzu, a nie zmusić do uwierzenia”. W obliczu pojawiającego się „znaku”, pojmowanego w znaczeniu, w jakim używa tego słowa święty Jan Ewangelista, każdy z nas może w całkowitej wolności nadać mu swoją własną interpretację. To, co opowiada nam André Pighiera, jest jednym z takich „znaków”. André pojawił się w moim życiu poprzez list, który był świadectwem jego nawrócenia i nawrócenia jego szwagra; oba dokonały się pod wpływem niewielkiej, napisanej przeze mnie książeczki – Dzieje życia2 – opublikowanej w 1982 roku. W podobnych wypadkach pierwszym odruchem jest myśl: „Nie pracowałem na próżno”. Jednak nawrócenie dokonało się dzięki wierności i wytrwałości André. Pisał do mnie co roku dla uczczenia rocznicy swego wielkiego powrotu do życia, czasami przysyłając jakiś wiersz. Później spotkałem go przy okazji pielgrzymki do Lisieux. Mógł wówczas opowiedzieć mi więcej o przebytej przez siebie drodze. 1

2

To wyjątkowe w skali całej planety zjawisko, bez wątpienia także jedyne w dziejach chrześcijańskich świętych, jest ignorowane przez francuskie media. Bez wątpienia nie nadeszła jeszcze godzina… Wydanie polskie: Guy Gaucher, Dzieje życia, przekł. K. Dybeł, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2006.


Wprowadzenie

9

Dziękowałem Bogu za te wydarzenia, rozumiejąc lepiej koleje Bożego Miłosierdzia, a także Jego podstępy i niespodzianki, czyli Boże poczucie humoru. Jednak dopiero po przeczytaniu świadectwa, które André przedstawia nam w tej książce, mogłem głębiej pojąć działanie łaski w jego życiu. Można w nim prześledzić złotą nić, która nigdy nie uległa zerwaniu, nawet w najtrudniejszych chwilach. On także, jak i sama Teresa, napisał swoje „dzieje duszy”, odczytując bieg swego życia w świetle Miłości miłosiernej. Z takiego odczytania wypływa dziękczynienie przepełnione pokojem i pogodą ducha. Ponadto nie zepsuł swego świadectwa, gdyż napisał (nie byłem wcześniej świadom jego poetyckich inklinacji) jedynie o rzeczach istotnych, jedynie prawdę, i czyniąc to z pozycji pewnego dystansu właściwego osobie, która swojego nawrócenia nie niesie przed sobą triumfalnie niczym trofeum. Mamy zatem do czynienia z przejrzystym świadkiem. Odbieram to wszystko jako kolejny znak pośmiertnego działania świętej Teresy z Lisieux w naszym świecie. Czytając jego książkę, zauważałem wielokrotnie aktualność jej stron. Teresa zwraca się do wszystkich ludzi – takich, jakimi są, i tam, gdzie się znajdują – bez jakichkolwiek uprzedzeń. Mam wrażenie, że wielu czytelników będzie mogło rozpoznać siebie samych w wydarzeniach z życia André. Bardzo chciałbym, aby jego świadectwo dodało im nadziei w trudnościach życia rodzinnego i w różnych doświadczeniach, takich jak alkoholizm, narkomania, uwikłanie w propozycje sekt, cierpienia związane z rozwodem… Na koniec pragnę dodać, że jest we mnie głęboka świadomość miejsca, jakie w życiu André zajmują kobiety: jego matka, Maryja


10

Światło wśród nocy

Dziewica, Martine – jego małżonka, oraz Teresa. Ich miłość, ich czułość, ich siła i cierpliwość pociągnęły go do Światła, Prawdy i Miłości. Guy Gaucher biskup sufragan Bayeux i Lisieux


Dla zachowania dyskrecji zmieniłem świadomie imiona niektórych osób w mojej opowieści. Jeśli mimo wszystko rozpoznają w niej siebie, czytając to świadectwo – chciałbym z głębi serca zapewnić ich o mojej przyjaźni i serdecznych uczuciach, jakie wobec nich żywię. Wszyscy bowiem, każdy z nich na swój sposób, przyczynili się do tego, aby na drodze mojego życia pojawiły się ślady obecnego w nim Boga. Wyrażam im za to moje podziękowanie. Oni wszyscy, bez żadnego wyjątku, mają swoje miejsce w mojej modlitewnej pamięci.



WSTĘP

ógłbym na pewno pozbawić się przyjemności, jaką daje mi „opowiadanie o swoim życiu”, argumentując, że wiele osób prosiło mnie od dawna, abym uczynił to przez spisanie mojego świadectwa. Uczciwość skłania mnie jednak do przyznania, że ja także tego chciałem. Osoby, o których wspomniałem, jedynie umocniły i zwiększyły moje pragnienie złożenia pisemnego świadectwa o tym, co przeżyłem. Opowiadając na tylu stronach o moim życiu, odwracając się ku przeszłości, która poprzedziła to „najważniejsze spotkanie”, chciałem ukazać w niej ślady Bożej obecności, gdyż, jak to później odkryłem, Bóg był w niej zawsze. Bardzo lubię jeden z tekstów brazylijskiego poety Ademara de Borros, gdyż wyraża on znakomicie to, co odczuwam, kiedy „spoglądam wstecz”:

M

Miałem sen w wigilię Bożego Narodzenia. Śniło mi się, że wędruję w towarzystwie PANA po plaży i że w tle film z mojego życia pokazuje wszystkie jego dni. Spojrzałem w przeszłość i zobaczy-


14

Światło wśród nocy

łem, że każdego dnia, który ukazywał film, na piasku pojawiały się ślady; jedne z nich były moje, drugie zaś należały do Pana. W ten sposób szliśmy razem aż po kres moich dni. Wtedy zatrzymałem się i spojrzałem wstecz. Stwierdziłem, że w niektórych miejscach widniało odbicie tylko jednej pary stóp. Miejsca te odpowiadały dokładnie najtrudniejszym dniom mojego życia, dniom największych lęków i największego strachu oraz największego cierpienia. Zapytałem wtedy Pana: „Panie, powiedziałeś, że jesteś ze mną przez wszystkie dni mojego życia, a ja zgodziłem się na życie z Tobą. Dlaczego więc zostawiłeś mnie samego w jego najtrudniejszych chwilach?”. Pan odpowiedział: „Kocham cię, mój synu: powiedziałem ci, że będę z tobą przez cały czas twojej wędrówki. Powiedziałem, że nie pozostawię cię ani na chwilę, i nigdy cię nie opuściłem. Te dni, gdy mogłeś dostrzec na piasku ślad tylko jednej pary stóp, były dniami, kiedy cię niosłem…”.

Są trzy powody, dla których opisuję swoje spotkanie. Pierwszy z nich jest prosty. Opowieść ta już do mnie nie należy, więc muszę oddać ją w formie świadectwa. Nie jest to tak bardzo skomplikowane… Drugi z nich też łatwo zrozumieć: nie chcę, aby ta historia zestarzała się wraz ze mną. Cóż bowiem może stać się z moją pamięcią, jeśli Pan udzieli mi długiego życia? Nie! Stanowczo odrzucam wizję siebie w roli siedzącego przy kominku gawędziarza, który co chwilę zapomina jakieś szczegóły lub dorzuca nowe. Byłoby to fałszowaniem skarbu. Musiałem więc, spisując tę historię, „uwolnić” ją od prawdopodobnych ograniczeń mojej starości. Trzeci powód jest w trochę większym stopniu związany z praktyczną troską i prawdopodobnie z nawiązką zadowoli moje otoczenie. Skoro opowieść tę spiszę, z pewnością będę znacznie rzadziej


Wstęp

15

opowiadał o tych wydarzeniach. Będę mógł wręczyć moje opowiadanie tym wszystkim, którzy zechcą je przeczytać. W ten sposób będą mogli zapoznać się z nim w dowolnym czasie, w spokoju, i tak uniknąć mojego zbędnego gadulstwa. Mam nadzieję, że ta historia nikogo nie zanudzi. Jeśli o mnie chodzi – przeżywając ją, nawet nie zauważyłem mijającego czasu…



„Często podczas przerw opierałam się o drzewo i rozmyślałam nad tym, co widziałam, snując poważne refleksje!”3.

3

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus, Dzieje duszy, przekł. Karmelitanki Bose, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2004, s. 103.



ROZDZIAŁ I

Dzieciak z Belle-de-Mai

lutego 1959 roku. Mam dziewięć lat. Jest to dzień moich urodzin. Spędzam przerwę między lekcjami na podwórzu mojej szkoły w jednej z uboższych dzielnic Marsylii: Belle-de-Mai. Nie wiem, dlaczego akurat tamtego dnia odczuwałem wszystkie trudności mojego życia: problemy rodziców, lęk dziecka wobec wszelkich niepewności kruchej egzystencji. Brak pieniędzy, codzienne zmartwienia, bezrobocie ojca, dom, w którym dach przeciekał z każdej strony i odnosiło się wrażenie, jakby wcale go nie było. To było moje życie. To było także życie moich braci i sióstr. Tamtego dnia, wiedziony niezrozumiałą intuicją, mając jedynie marzenia o przyszłości jako formę ucieczki ku domniemanemu szczęściu, usiadłem pod drzewem – pod platanem – na szkolnym podwórku. Chciałem w ten sposób usytuować to miejsce w przestrzeni, wybierając dzień moich urodzin jako moment do zapamiętania. Pragnąłem zachować w pamięci tę chwilę i tego André, aby wrócić do nich w myślach, jeśli kiedyś będę szczęśliwy, już jako dorosły mężczyzna, może w roku 2000, który był dla mnie symbolem przyszłości. Nie chciałem zapomnieć tych urodzin.

4


20

Światło wśród nocy

Był to dla mnie swego rodzaju pamięciowy sposób na to, by nigdy nie zapomnieć głębokiego chaosu, w którym się wówczas znajdowałem, i wspominać go przez całe życie w niejasnej nadziei, że przyszłość niewątpliwie będzie lepsza. Uczyniłem to – i dzięki temu patetycznemu gestowi dziecka odkrywającego na własną rękę, czym jest rzeczywistość jego życia, nigdy nie zapomniałem, w jak wielkiej mierze samotność może stanowić nieodłączny element istnienia każdego człowieka, niezależnie od jego wieku. Doświadczenie powiodło się, ponieważ mniej więcej czterdzieści lat później ze wzruszeniem wspominam kruchość i wrażliwość dziecka, którym byłem. To wydarzenie 4 lutego 1959 roku sprawiło, że stałem się osobą refleksyjną i, jak sądzę, dzień ten stanowił prawdziwy koniec mojego dzieciństwa. Utraciłem bowiem tego dnia beztroskę i ufność tego wieku; zastąpił je ciężki niepokój, który już później mnie nie opuszczał. W tym dniu, w dniu moich dziewiątych urodzin, pojąłem w pełni moją samotność. Niepokój ten nie był bezpodstawny, bo moja droga nie należała do łatwych. Kiedy myślę o tamtym okresie, dostrzegam jedynie niepewność, nieuporządkowanie i ogromny brak poczucia bezpieczeństwa. Mimo problemów i kłótni byliśmy kochającą się rodziną. O, nie była to z pewnością miłość łatwa do zauważenia. Czułem jednak, że jest ona obecna w sercach moich rodziców, choć były one rozdarte przez ich problemy. W latach sześćdziesiątych w Belle-de-Mai, typowej marsylskiej dzielnicy, zamkniętej w sobie niczym oddzielne miasteczko w wielkim mieście, życie było proste i ubogie. Postrzegano to miejsce jako wylęgarnię łobuzerstwa. Przed złymi wpływami chroniła mnie


Dzieciak z Belle-de-Mai

21

troska moich rodziców, którą dopiero dzisiaj mogę docenić. Mimo wszystkich zmartwień, waśni i codziennych kłótni nigdy nie opuścili wobec mnie poprzeczki i nie pozwolili na to, na co wielu pozornie szczęśliwszych rodziców pozwalało swoim dzieciom. Mój ojciec pił. Był dobrym człowiekiem. Alkohol nie sprawiał, że stawał się zły – wręcz przeciwnie. Czułem, że bardzo nas kocha. Były w nim głębokie pokłady dobra. Myślę, że czuł się nieszczęśliwy – jak każdy, kto pracuje za niewielkie wynagrodzenie, wykonując niewdzięczne obowiązki. Moja mama źle to wszystko znosiła i dlatego każdego wieczoru byliśmy świadkami gwałtownych awantur. Żyliśmy z ojcem niejako „obok siebie”. Często miałem do niego żal o jego zachowanie, ale kochałem go ogromnie, gdyż chyba czułem już, że będzie nas musiał niedługo opuścić. Z chaosu tamtych lat zachowałem o nim w pamięci jedynie wspomnienia pełne czułości. Miłość wymazała całą resztę. Pamiętam wieczór Bożego Narodzenia, gdy siedziałem na laminowanym stole w kuchni, jedynym rodzinnym pomieszczeniu, a ojciec opowiadał mi historię małego dziecka, które pewnego zimowego wieczoru pomogło świętemu Mikołajowi. Tego dnia byłem w szczególny sposób pewny, że mnie kocha. Odczuwałem ogromną radość, mogąc go słuchać. Takie chwile były bardzo rzadkie… Musiałem mieć wtedy cztery lata. Jego praca była wciąż niepewna, a i zdrowie takim się stawało. Stracił posadę, był magazynierem w wytwórni farb w dzielnicy Sainte-Marthe. Niewiele wówczas z tego wszystkiego rozumiałem. Rozdźwięk w rodzinie narastał. W przeciwieństwie do innych dzieci w moim wieku, obawiałem się końca tygodnia (nie używało się u nas słowa weekend !). Tylko


22

Światło wśród nocy

sobotnie poranki mijały spokojnie i miały atmosferę święta; niestety, wiedziałem, że zawsze były zapowiedzią późniejszych kłótni między rodzicami. W niedziele rano też było względnie miło, ale dni te często kończyły się rodzinnymi utarczkami. Mama zapisała mnie do wspólnoty ministrantów przy parafii w Belle-de-Mai, gdzie chodziłem bez przymusu, ale też bez przekonania; wszystko to wydawało mi się po prostu normalne. Był to czas księży-robotników. Pamiętam księdza C., który był jednym z nich, jak dowiedziałem się z rozmów dorosłych. Wydawało mi się ciekawe, że ksiądz może pracować. Służyłem do Mszy świętej w każdą niedzielę z kilkoma kolegami z dzielnicy. Nie wynikało to z duchowej potrzeby – po prostu potulnie dostosowywałem się do panujących w tych czasach zasad, nic więcej. Wiedziałem, że Kościół stoi po stronie biednych i w wielkim jak na mój wiek uproszczeniu wierzyłem naiwnie, że datki w niedzielę były przeznaczone właśnie dla nich. Sam byłem biedny, wydawało mi się zatem całkiem naturalne, że mogę obsłużyć się sam, bez pośredników! Trzeba było jednak, żeby ta sprawa pozostała między mną a Panem, obawiałem się bowiem, że jakaś nieprzychylna osoba, która nie będzie podzielała mojej zażyłości z Bogiem, ukarze mnie za to. Moja strategia była prosta: w kościele w Belle-de-Mai z prezbiterium do zakrystii prowadził kilkumetrowy korytarz zamknięty drzwiami na każdym końcu. Radziłem sobie w ten sposób, że pod koniec każdej Mszy zabierałem koszyki z datkami, żeby zanieść je do zakrystii. W przejściu, ukryty przed wszelkimi spojrzeniami, zabierałem (rozsądną) garść monet, które, jak sądziłem, należały mi się z racji mojego ubóstwa. Podciągałem tylko szybko albę i zręcznie wsypywałem pieniądze do kieszeni szortów. Zawsze szczerze myślałem, że dobry Bóg jako jedyny może zrozumieć moje postępowanie… Kupowałem za te


Dzieciak z Belle-de-Mai

23

pieniądze jakieś ubrania, ale poczułem się trochę bardziej winny, kiedy pewnego dnia kupiłem za nie wrotki: nie była to tak naprawdę najważniejsza potrzeba biedaka! Nigdy nie spowiadałem się z tego grzechu, byłem bowiem przekonany, że nie ma w tym nic złego. Aby uspokoić wrażliwe dusze, które czytają te słowa, dodam, że nie robiłem tego zbyt często. Nie przypominam sobie, abym w tym okresie był gorliwy w wierze – robiłem to, co było uważane za normalne, nie zastanawiając się nad tym zbytnio. Trzeba było chodzić na Mszę, więc chodziłem; to był zresztą jedyny moment spokoju w chaosie moich tygodni, a także moment rozrywki, bo po Mszach odbywały się czasem chrzty i zawsze oczekiwaliśmy z niecierpliwością momentu, gdy rodziny wychodziły z kościoła. Ojcowie chrzestni mieli w zwyczaju sypać pieniądze dzieciom zgromadzonym na dziedzińcu, które rzucały się z wrzaskiem, bijąc się między sobą i usiłując zebrać jak najwięcej. Kiedy stwierdzaliśmy, że sypnęli za mało, krzyczeliśmy: „Skąpy chrzestny! Skąpy chrzestny!”. Później szliśmy wydać tę mannę z nieba u „La Panissière”, w małym kramie należącym do starszej pani, którą nazywaliśmy tak, jak jej butik, ze względu na marsylską specjalność: les panisses – rodzaj pączków do smażenia na oleju. Sprzedawała je w postaci wałków ciasta do podzielenia i usmażenia w domu. Potrafiła zadowolić nawet największych łakomczuchów pośród nas: miała mnóstwo cukierków we wszystkich cenach i każdy mógł znaleźć coś na swoją kieszeń. Na frontonie kościoła w Belle-de-Mai wykuto w kamieniu zdanie. Były to słowa samego Jezusa: „Ja jestem Drogą i Prawdą, i Życiem” [J 14, 6]. Myślę, że było to jedyne pytanie natury duchowej, jakie sobie wówczas zadawałem: w jaki sposób człowiek, choćby nawet Jezus,


24

Światło wśród nocy

mógł w ten sposób mówić i porównywać się do drogi? Nigdy nikomu nie zwierzałem się z tego pytania, nie oczekując odpowiedzi od ludzi. Podejrzewałem, że same słowa nie mogłyby mnie usatysfakcjonować. To, że się nie myliłem, odkryłem dwadzieścia cztery lata później.


Spis treści

Wprowadzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . I. II. III. IV. V. VI. VII. VIII. IX. X. XI. XII. XIII. XIV. XV. XVI.

Dzieciak z Belle-de-Mai . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Mój ojciec . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Matka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Złamanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Szpital sanatoryjny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Odkrycia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Maryja wkracza w moje życie… Śmierć mojego ojca . . . Czy miałem stracić rękę? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Powrót do domu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Dwadzieścia franków w kieszeni za cały bagaż . . . . . . . . . Niczym kwiat na niepewnym gruncie . . . . . . . . . . . . . . . . . . Martine . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Małżeństwo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ojciec rodziny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Ludzie z Montfort . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Podstępne zło . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

7 13 19 25 28 32 37 45 52 59 66 74 81 84 91 98 107 112


XVII. XVIII. XIX. XX. XXI. XXII. XXIII. XXIV. XXV. XXVI. XXVII.

Uderzenie pioruna w ciemności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zainteresowanie zjawiskami paranormalnymi . . . . . . . . . . . „Kosmiczni bracia” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W poszukiwaniu moich poprzednich wcieleń . . . . . . . . . . . Powrót na Ziemię . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Teresa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . U wrót Kościoła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W sercu Kościoła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Jak pękająca tama . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Bóg jest Miłością . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . W Rzymie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

117 121 126 134 140 148 159 167 174 181 191

Epilog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 199


1. Catherine i Jean, rodzice André, w Marsylii, w roku jego urodzenia. 2. André w wieku sześciu lat, w roku 1956. „Potężny instynkt dziecięcego serca...” 3. Po wypadku związanym z odwapnieniem kości, ramię André zostaje unieruchomione konstrukcją z gipsu i żelaza. Udręka, której aparat ten mu przysporzy, nie pomoże w leczeniu. Rodzina mieszka wówczas w ponurej marsylskiej przecznicy o nazwie Notre-Dame-du-Bon-Secours. Sześć osób stłoczonych w trzypokojowym mieszkaniu.

1

2


3

4

5

4. André z rodzeństwem w czasie swojego pobytu w szpitalu sanatoryjnym Léon-Bérard w Hyères. Pozostanie tam przez trzy lata. Od czasu tej wizyty André przeczuwa śmierć swojego ojca. 5. André jako zastępowy grupy skautów w sanatorium. Obok Michel, jego najlepszy przyjaciel i powiernik w trudnych chwilach.


6

6. André-anarchista staje się André-zakochanym. Ma dwadzieścia lat.


7

7. André z córką Catherine, „zbiegłym aniołem”, w roku 1976. Mimo miłości do żony i dziecka znów zaczyna pić. Fascynują go zjawiska paranormalne. Dręczy go pokusa samobójstwa.

8

8. W roku 1982 spotkanie z Teresą z Lisieux stanowi przełom w życiu André. Na zdjęciu przy relikwiach Małej Tereski; obok ojciec Denys, franciszkanin, proboszcz Éguilles, który towarzyszył mu od chwili nawrócenia.




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.