ZŁOTY ŚWIECZNIK Opowiadania na temat "Wierzę w Boga" Wilhelm Huenermann

Page 1

Złot f

W illielm Huenermann Willi.

W y d a w n i c t w o Karmelitów Bosych

Opowiadania d l a młodzieży na t e m a t ,Wi e r z < ?

w

swieczn i i Z francuskiego przełożył Jan Efrem B i e l e c k i O C D W y d a n i e II


Tytuł oryginału Le Chandelier d'Or. Le «Credo» raconté aux jeunes © Copyright for the Polish edition Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Kraków 2009

Przekład Jan Efrem Bielecki OCD Projekt okładki Maciej Kwiatkowski Imprimi potest Andrzej Ruszała OCD, prowincjał Kraków, dnia 20 lipca 2009 r. Nr 244/2009 Wydawnictwo Karmelitów Bosych 31-222 Kraków, ul. Z. Glogera 5 tel.: 012-416-85-00, 012-416-85-01 fax: 012-416-85-02 www.wkb.krakow.pl www.karmel.pl e-mail: wydawnictwo@wkb.krakow.pl wydawnictwo@karmel.pl

ISBN 978-83-7604-037-0 Druk: Dimograf Sp. z o.o.


WIĄZANKA WRZOSU DLA CESARZA —

*

=

=

=

=

=

=

=

=

=

=

=

io, Moryc! - krzyknął flamandzki giermek Jan de Grotenburg, spinając ostrogami boki rumaka, wspaniałego siwka, który chciał sobie nieco odetchnąć na drodze prowadzącej do klasztoru św. Justa. Rozdrażniony Moryc zarżał, jakby chciał powiedzieć: - Po cóż te ostrogi, paniczu? Czyż nie kłusowałem rączo z samego Valladolid aż do Sierra de Plasencia? A o świcie, gdy jeszcze świeciły gwiazdy, czyż nie wyrwałeś mnie nagle z moich końskich snów? Kiedy jednak przypomniał sobie, że miarka dobrego owsa czekała w klasztornej stajni, potulnie pokłusował przed siebie. - Służąc królowi nie można marudzić - ciągnął dalej jeździec, któremu zdawało się, że rozumie koński język - tym bardziej, gdy wiezie się ważkie papiery dla najmożniejszego pana, nad którego królestwem nie zachodzi słońce. Oby tylko słońce nie prażyło tak mocno z wysokości hiszpańskiego nieba! - westchnął. Dopiero dziewiąta i mamy przecież koniec sierpnia, a jest tak upalnie, że u nas w Gand nauczyciel w taki upał odprawiał nas do domu, bo czuł, że powieki mu się same zamykają... Tak gaworząc sam ze sobą, poluzował nieco srebrne sznury swego ^ 5 ^


uroczystego stroju, rozluźnił na szyi koronkową kryzę i uchylił nieco na jasnych puklach aksamitnego czepca. Głos klasztornych dzwonów rozległ się w ten słoneczny, jasny ranek. Młodzieniec z uczuciem szlachetnej dumy pomyślał, że wiezie ważne listy do swego króla. Nagle wzrok jego spoczął na urokliwym krajobrazie rozciągającym się przed nim w całej okazałości lata: łąki i lasy, zagajniki i rzeki... - Świat jest piękny! - westchnął młody szlachcic - i wielki jest jego pan, nasz potężny cesarz Karol Piąty! Wyprężył młodą pierś i z roziskrzonymi oczyma mówił dalej: - Ten świat jest także mój. Nadejdzie dzień, gdy wszyscy poznają moje imię. Moryc poczuł, iż jego pan rozmarzył się na dobre i z kłusu przeszedł w stępa. - Zaiste - snuł marzenia młody jeździec, którego wargi zdobił zaledwie pierwszy zarost - świat jest wielki, a życie jest długie. Dopiero od roku noszę srebrne ostrogi. Wkrótce zamienię ję na złote, rycerskie. A wtedy pod znakiem dwóch orłów będę walczył we wszystkich krajach świata. Będę najmężniejszym rycerzem królestwa. Powrócę wtedy do domu, do Flandrii. W Gand powitają mnie jak króla. Wójt na powitanie poda mi złotą czaszę wina. Nałoży mi swój złoty łańcuch i będzie drżał z lęku i przejęcia, jakby to był mróz. A ja go uprzejmie powitam i wychylę złoty kubek do dna, na znak życzliwości, a potem, potem... - Hola, paniczu! Zasnąłeś tam na koniu? - Potężny głos wyrwał go ze złotych marzeń. Zmieszany giermek ujrzał roześmianą twarz braciszka zakonnego, ubranego w biały habit, jadącego wózkiem zaprzężonym w osła. - O mało nie przewróciłeś mnie razem z osłem. - Proszę mi wybaczyć, braciszku - wyjąkał chłopak wystraszony. - Zamyśliłem się. Ale proszę mnie nie zatrzymywać. Muszę jechać do cesarza i przekazać mu ważne listy.


- Oczywiście - odrzekł zakonnik. - Nie trać czasu, młodzieńcze, gdyż cesarz akurat udaje się teraz do klasztornej kaplicy, gdzie za chwilę rozpocznie się uroczysta Msza święta. Idź tam. Zobaczysz coś, czego nie zapomnisz do końca życia. - Cóż takiego szczególnego może się zdarzyć w czasie Mszy? - zapytał zdumiony młodzieniec. - Ale niech będzie, skoro tutaj jest cesarz... Wio, Moryc!... W chwilę później młody Flamandczyk wchodził już do kościoła. Oślepiły go światła. Setki świec płonęło na głównym ołtarzu, rzucając jakiś nieziemski blask na „Glorię", wspaniałe arcydzieło wielkiego mistrza Tycjana. Lecz, cóż by to miało znaczyć?... Wszystkie ściany kościoła zostały wytapetowane na czarno. W prezbiterium ustawiono katafalk, otoczony palącymi się świecami. Przed katafalkiem zaś, na niewielkim klęczniku, przykrytym czerwonym aksamitem, klęczał człowiek okryty ciemnym płaszczem obszytym futrem. Jan de Grotenburg, jak urzeczony, utkwił wzrok w postaci, która zdawała się być pogrążona w modlitwie. W kościele brzmiały łkające dźwięki organów, błagalne, niczym modlitwa przepojona bojaźnią i żalem. Od czasu do czasu wplatały się w nie nuty poważne i niskie, niczym głos trąb przywołujących na sąd w Dzień Ostateczny. Wreszcie chłopięcy chór zaintonował: Dies irae, dies illal „Dzień on, dzień gniewu Pańskiego Świat w proch zetrze, świadkiem tego Dawid z Sybillą wszystkiego". Cóż znaczył ten żałobny śpiew w ten świąteczny ranek? Kto z wielkich osobistości w królestwie mógł umrzeć, aby zasłużyć na tak uroczyste Requiem? Gdzież podziewa się cesarz? Wzrok giermka jeszcze raz spoczął na sylwetce klęczącego przed katafalkiem człowieka.


- Liber scriptus proferetur... - przeniknęło kościół. „Księgi spisane wystawią, Które każdą rzecz wyjawią, Z czego na świat dekret sprawią". Klęczący przed katafalkiem opuszczał głowę coraz niżej. Zdawał się uginać pod własnym ciężarem. Jan dojrzał, że trzymał w ręku gromnicę; płomyk jej drżał. Po Ewangelii któryś z książąt Kościoła w mitrze i z pastorałem, wyszedł przed ołtarz, obrócił się w stronę nawy i zaczął mówić poważnym głosem: - Karolu Habsburgu, cesarzu i panie świętego imperium rzymskiego, wkrótce Odwieczny Król powoła cię przed swój trybunał i będziesz musiał zdać sprawę ze swoich czynów, jako jego zastępca na ziemi. Musisz jednak wiedzieć, że Pan powiedział: „Cóż za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić?" Serce młodzieńca zamarło z przerażenia. Teraz już wiedział, kim był modlący się przed katafalkiem człowiek. To Karol Piąty, najpotężniejszy na ziemi władca królestwa, nad którym nie zachodzi słońce. Cesarz, przeczuwając bliską śmierć i pragnąc przejąć się jej powagą, kazał już teraz odprawić swój pogrzeb. Jan był tak wstrząśnięty, że z trudem nadążał za słowami biskupa, który cesarzowi przypomniał całe jego minione życie tak, jak to zostanie uczynione w dniu Sądu Ostatecznego. Mówił o zwycięstwach, bitwach i wojnach, o walce za jedyną i prawdziwą wiarę, ale równocześnie nieubłaganie wypomniał mu wszystko, co złego uczynił jako władca ziemi, mówił o cierpieniach, które poprzez jego sługi spadły na Stary i Nowy Świat. - „Cóż za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę stracić?" - powtórzył jeszcze raz groźnym i surowym głosem książę Kościoła. - Karolu Habsburgu, twój Bóg cię wzywa. Oddaj twą duszę w Jego ręce!


Starzec podniósł się z klęczek. Podtrzymywany przez jednego z księży wszedł z trudem na stopnie ołtarza, oddał gromnicę arcybiskupowi Toledo i ze spuszczoną głową powrócił na swoje miejsce. Późnym rankiem Jan de Grotenburg klęczał przed cesarzem, który przyjął go w jednym z przylegających do kościoła pomieszczeń. Kiedy się przedstawił, melancholijny uśmiech przemknął po twarzy władcy pooranej zmarszczkami. - Aha, jesteś Flamandem - powtórzył, patrząc z sympatią na młodzieńca, który poczerwieniał pod wrażeniem bliskości cesarza. - Z Gand, Wasza Cesarska Mość! - odparł giermek. - Tam się urodziłem - stwierdził cesarz rozmarzonym tonem. - Zatem kołyska i trumna dziś mnie pozdrawiają... Po chwili ciągnął dalej: - Mieszkańcy Gand nie zawsze się dobrze sprawowali, lecz ja, ja nigdy z serca nie wyrzuciłem tego miasta, w którym zaznałem największego szczęścia. Długo patrzył przed siebie. Potem znów spojrzał na młodziana i spuścił głowę uśmiechając się boleśnie. - Tak, w Gand poznałem szczęście. Nie był to blask cesarskiej korony ani potęga ziemskiego królestwa. Gand to moja młodość. Młodość wolna od jakichkolwiek wielkich wydarzeń. To właśnie było moje szczęście. Od chwili gdy noszę koronę, nie miałem ani jednego bezchmurnego dnia. Najczęściej były to kłopoty, troski i cierpienia, które nękają moje serce. A jednak ufam, że zbawię duszę, mimo że niewiele już zostało mi życia. Biskup miał rację, gdy mówił: „Cóż za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę stracić?" Następnie dał znak giermkowi, aby ten podszedł blisko, by mógł na jego jasnych włosach położyć swoją zniekształconą podagrą rękę.

9 -o*


OBERŻA POD ZŁOTYM ANIOŁEM

więc, chcę mieć obraz świętego Michała, który by widniał na całej fasadzie domu - rzekł krótko Józef Bettinger, oberżysta spod „Złotego Anioła", jak mówił o tym szyld. Był to człowiek nader ważny. Jego bogactwo zaś i dostatek można było poznać nie tylko po okazałej tuszy, lecz także po grubym złotym łańcuszku od zegarka, świecącym przy kamizelce. Przed nim stał mały, szczupły człeczyna, który niezmiernie się ucieszył tym zamówieniem, jako że miał wiele kłopotów z zarobieniem pędzlem i farbami na codzienny chleb dla licznej rodziny. - A jaki ma być ten anioł? - dopytywał się skwapliwie malarz. - Ależ taki, panie Barthel, jakim się go zwykle widuje po kościołach. W prawej ręce powinien trzymać miecz, a w lewej szalę. Nad drzwiami zaś wypiszesz słowa, jakie ludzie śpiewają podczas procesji: „W dzień sądu Boga na trybunale, Bądź mi Patronem, święty Michale!" Malarz przytaknął głową: - Tak, tak. Wiem. - I ciągnął dalej: 60 ^


„Uśmierz czartowską zuchwałość srogą, Bądź przewodnikiem, bądź mi i drogą". - Bardzo dobrze! Bardzo dobrze! To właśnie mi napiszesz. A teraz bierz się do pracy. Nie pożałuję kilku dodatkowych monet, jeśli będę zadowolony z pracy. Poczciwy pan Barthel z wielkim zapałem wziął się do dzieła i rzeczywiście wykonał je dobrze. Po kilku tygodniach święty Michał widniał na fasadzie oberży, aby przekonywać najbardziej nawet sceptycznie nastawionych ludzi, że diabeł nie ośmieli się przekroczyć progu tego domu, zwłaszcza gdy ujrzy, jak jest miażdżony, niczym robak, stopami archanioła. Słowa starej pieśni niewątpliwie miały także swój błogosławiony wpływ. Pomimo to Józef Bettinger zaprosił jeszcze księdza proboszcza, aby przy walnej pomocy święconej wody i łacińskich słów poświęcił nową oberżę, zbudowaną na miejscu starej, zniszczonej doszczętnie przed dwoma laty przez pożar. - Teraz na ciebie kolej, abyś wszystko dobrze prowadził rzekł poważnie kapłan na odchodnym. - W przeciwnym razie na nic nie przyda się anioł nad drzwiami, gdy wewnątrz będzie diabeł hulał. - Ależ, wszystko będzie w największym porządku, księże proboszczu - odrzekł Bettinger nieco urażony W głębi duszy pomyślał sobie, że przecież proboszcz mógł darować tę przymówkę, zwłaszcza że wsunął mu do kieszeni talara na nowy dzwon do kościoła. Nie zapomniał również o malarzu. - Co pan powie, panie Barthel - zapytał oberżysta - jeśli zaproponuję, aby twoja Vroni przyszła do mnie na kelnerkę? Bardzo lubię tę dziewczynę. W miarę dorastania wypiękniała. Zamieszka u mnie i otrzyma dobre wynagrodzenie. Malarz pomyślał, że nie był to przecież zły interes, dlatego chętnie przystał na propozycję. ^ 61 ^


Nic dziwnego, że oberża pod „Złotym Aniołem" wkrótce stała się lokalem znanym w całej okolicy i bardzo uczęszczanym. Przede wszystkim dlatego, że Bettinger podawał dobre wino terlana, po wtóre dlatego, że jego żona gotowała doskonałe pierożki, a w końcu także dlatego, że Vroni umiała tak uprzejmie usługiwać do stołu, iż każdy pod „Złotym Aniołem" czuł się jak u siebie w domu. Zatem interes szedł dobrze. Ponadto, biorąc rzecz jeszcze nieco z innej strony, młody Bettinger doskonale sobie radził i był ceniony jako przewodnik górski. Ludwik miał serce na dłoni, twarz otwartą, wesołą, jasne i nieco psotne oczy oraz zawsze śmiejące się usta. Jego słabość do Vroni była nader widoczna. Dziewczyna ze swej strony też nie mogła ukryć wzajemności. Tak więc radość i szczęście mieszkały pod „Złotym Aniołem", a choć czasem burza szalała na zewnątrz i niebo pokrywało się ciężkimi chmurami, to jednak w oberży zawsze panował doskonały nastrój. Któregoś dnia jakiś obcy człowiek przybył do oberży i poprosił o pokój na dłuższy czas. Na jego widok Vroni odniosła wrażenie, jakby jakiś złowrogi cień padł na mieszkańców oberży. Chociaż jego zachowaniu trudno było cośkolwiek zarzucić, to jednak dziewczynie ścisnęło się serce, gdy zauważyła drwiący uśmiech, z jakim ten człowiek obserwował krucyfiks nad kominkiem oraz starą figurkę archanioła. Ponieważ jednak nonszalancko dzwonił talarami, oberżysta był bardzo zadowolony z gościa i często upominał Vroni za to, że nie była równie uprzejma wobec przybysza jak wobec pozostałych gości. Pewnego wieczoru gospodarz popijał terlana z doktorem Neumannem - tak się bowiem nazywał przybysz. Gość zręcznie skierował rozmowę na temat sztuki i jakby od niechcenia zauważył, że przecież tej rangi oberża nie powinna się poniżać do wystawiania na widok publiczny czegoś tak niemodnego i o tak


małej wartości artystycznej, a nadającego się raczej do wyrzucenia na strych. Na pytanie, co ma na myśli, odpowiedział: - Oczywiście chodzi o tamten krzyż, taki pospolity i nieciekawy, który zupełnie nie pasuje do naszych czasów ani tym bardziej do pańskiej oberży, panie Bettinger. - Krzyż pozostanie tam, gdzie jest - odparł niemile dotknięty oberżysta. - Od wielu pokoleń jest w naszej rodzinie i w czasie pożaru starałem się go uratować przed wszystkimi innymi rzeczami. - Oczywiście, oczywiście - przytaknął pojednawczo obcy. Mówiłem tylko z punktu widzenia ściśle artystycznego. Ale starej stoczonej przez robaki figury świętego Michała, tej obok, może się pan z powodzeniem pozbyć. Vroni, która akurat ich obsługiwała, aż zadrżała z oburzenia i kilka kropel wina wylała na obrus. - Jeśli archanioł opuści ten dom, ja również odejdę - stwierdziła z roziskrzonymi oczyma. - Nie do ciebie należy decyzja, Vroni - odburknął niezadowolony oberżysta. - Raczej uważaj na to, co robisz i nie rozlewaj wina. - Figura zostanie tam, gdzie jest - upierała się nadal dziewczyna. - Zobaczymy, kto tu jest panem - uniósł się Bettinger i uderzył pięścią w stół. - A skoro tak się rzeczy mają, zaraz każę wynieść starą figurę na strych. Gdy nazajutrz rano Vroni weszła do sali, figury już nie było. Spakowała więc ubrania i zabierała się do odejścia. Na progu jednak spotkał ją Ludwik, który błagał, aby pozostała. Ostatecznie ustąpiła mu i wzięła się w milczeniu do roboty. Jednak znikła z jej oczu wszelka radość.

^-63


ŻYD WIECZNY TUŁACZ -> <-

jednej z ciasnych uliczek Jerozolimy pracował przed C U drzwiami swego domu szewc Ahaswer. Dzięki Bogu mógł znowu szydłem i dratwą zarabiać na chleb powszedni, podczas gdy jeszcze kilka miesięcy temu nie był w stanie poruszyć ręką, aż do dnia wielkiego cudu, który przywrócił mu zdrowie. Zaszedł wtedy do niego rabbi Jezus, dotknął nabrzmiałych od podagry rąk, a one z powrotem stały się zdrowe i odzyskały swoją sprawność, pomimo że Ahaswer liczył sobie ponad sześćdziesiąt lat życia. Rabbi Jezus ben Dawid, potomek wielkiego króla, cudotwórca! Wszystkie nadzieje, wszystkie tęskne marzenia, żywione od tysiącleci, zdawały się w Nim znajdować swoje urzeczywistnienie. On położy wreszcie kres niewoli, narzuconej przez pychę namiestników i butę legionistów rzymskich. Czyż istnieją takie więzy, których Jego ręce nie potrafią rozerwać, taka siła, której On nie potrafi złamać? Ale musi zostać królem Izraela i Judy. Musi zapanować z wysokości świętej góry Syjonu, a możni tej ziemi będą padać w proch przed Nim i schylać się do samej ziemi pod Jego pełnym gniewu, surowym wzrokiem. Hosanna synowi Dawidowemu! Błogosławiony, który przychodzi w Imię Pańskie! ^ 124 ^


r Kilka dni temu wjechał do miasta Syjonu dokładnie tak, jak przepowiedziały to stare pieśni, a cała Jerozolima rzucała kwiaty i gałęzie palmowe na jego drodze, usłanej płaszczami wszędzie tam, gdzie stąpały kopyta jego wierzchowca, w ten sposób niczym po kobiercu mógł wchodzić do świątyni tylko sam Wszechmocny. Ahaswer rzucił mu się wtedy do stóp i w wielkim uniesieniu całował ślady kopyt jego osła. „Hosanna synowi Dawidowemu!" Dzisiaj jednak miasto było jakoś inaczej podniecone. Nieprzerwany tłum płynął obok szewskiego warsztatu, kierując się w stronę twierdzy Antonii, znienawidzonego pretorium namiestnika Piłata. Z oddali dolatywały odgłosy, krzyki, które z każdą chwilą zdawały się rosnąć, tworząc jedno wielkie wołanie: „Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!" Czeladnik, który poszedł tam z ciekawości, powrócił wkrótce biegiem i opowiedział nieprawdopodobne wprost rzeczy. Pomyślcie, powiedział, że rabbi stał przed poganami ubiczowany, w koronie cierniowej na głowie, okryty podartym płaszczem żołnierskim. To na niego - tak mu się przynajmniej zdawało - Żydzi wykrzykiwali to straszliwe: „Ukrzyżuj Go!" Ale chłopak mógł opowiadać, co mu się żywnie podobało, skoro z głową u niego nie jest całkiem w porządku. W każdym razie Ahaswer wiedział swoje, a wiedział trochę więcej. Rabbi z Galilei, który samym dotknięciem potrafił przywrócić zdrowie i sprawność chorym członkom, nigdy, ale to nigdy nie pozwoliłby siebie bić, poniewierać, a tym bardziej skazać na śmierć przez pogan. Zgiełk rósł coraz większy. Coraz bardziej podnieceni ludzie grupkami przechodzili uliczką. Przewód sądowy w twierdzy Antonii na pewno już się zakończył. Teraz nastąpi pochód na Golgotę, czyli miejsce czaszki. Będą przechodzić przed jego domem, a więc będzie mógł wszystko dobrze widzieć.

^ 125 ^


SPIS TREŚCI =

^ <- = = = = = =

Wiązanka wrzosu dla cesarza

5

Skarb z Góry Synaj

11

Coś o fajce, speleologii i Panu Bogu

16

Pokuta niniwitów

24

Diabeł w kuchni okrętowej

29

Arcydzieło Diirera w głównym ołtarzu

38

Bunt marynarzy i śpiew ptaków

43

Historia garnca piwa i komety

48

Płonąca drabina Boża

55

Oberża pod Złotym Aniołem

60

Pierwszy człowiek

67

Upiory w Kaltenhouse

71

Węglarczyk i pasterka prosiąt

75

Święci Wędrowcy

79

Aleksamenie, bądź wierny!

86

Złotnik z Efezu

92

Noc Bożego Narodzenia w Greccio

96

Rola Judasza

99


„Zstąpił do piekieł"

108

Poświęcony ogień

112

Kwiaty Wniebowstąpienia

119

Żyd Wieczny Tułacz

124

Męczennik Lodów Polarnych

133

Pasterz i rybak

139

Kamieniarz i Kain

145

Piotr nie umiera

153

„Wierzę w Kościół powszechny"

158

Krzyż na śniegu

164

Okręt w butelce

168

Biskup apostata

176

Gdyby diabeł mógł umierać

181

Siedmiu braci śpiących

187

Kredowe koło

193

„Ty, który tu wchodzisz, żegnaj się z nadzieją"

203

Posłaniec nieba do krainy ludzi

208


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.