Grafika na okładce: Dmitriy Prozorov (Tamplier Painter)
BLIZZARD ENTERTAINMENT
EVELYN FREDERICKSEN PRZEKナ、D
QUASS
– Te ciągłe prześladowania powoli stają się męczące. Byłem w środku bardzo ważnych badań nad delikatną magią, wymagającą tygodni przygotowań i rytuałów – Kel’Thuzad był zmuszony czekać godzinami, kipiąc ze złości nad tą zniewagą, nim pozwolono mu skonfrontować się ze swoimi oskarżycielami. Rzecznicy grupy, Drenden i Modera, od dłuższego czasu byli jego najgłośniejszymi krytykami. Niemniej jednak, nie rozpoczęliby przeciwko niemu swojej najnowszej krucjaty bez wsparcia ze strony Antonidasa, który nie raczył się jeszcze pojawić. Cóż mógł mieć w planach ten starzec? Drenden parsknął śmiechem. – Po raz pierwszy słyszę, by ktoś nazwał twój rodzaj magii „delikatnym”. – Ignorancka opinia ignoranta – odrzekł Kel’Thuzad z zimną precyzją. Przemówił do niego odległy głos. Głos przyjaciela. Dotychczas stał się tak znajomy, że zaczął mylić go z głosem swoich własnych myśli. Boją się. Zazdroszczą ci. Ostatecznie, dzięki obraniu nowego kierunku swoich studiów, rośniesz w wiedzę i moc. Nastąpił nagły rozbłysk światła. Arcymag o siwych włosach pojawił się w sali. Obejmował ramieniem mały, drewniany kufer. Skrzywił się, spoglądając na Kel’Thuzada. – Nie uwierzyłbym, gdybym sam tego nie zobaczył. Po raz ostatni nadużyłeś naszej cierpliwości, Kel’Thuzadzie. – Czcigodny Antonidas w końcu zaszczycił nas swoją obecnością. Zaczynałem martwić się o twoje zdrowie. – Wiek cię przeraża, nieprawdaż? – odwarknął Antonidas. – Zdajesz sobie sprawę, że istnieje tylko jedna alternatywa. Niech tak myśli, jeżeli go to uspokaja. – Jeśli chodzi o moje zdrowie, to niepotrzebnie się frasowałeś. Byłem jedynie zajęty gdzieś indziej – dodał nieco spokojniej. – Przeszukiwaniem moich komnat, w celu odnalezienia dowodów zakazanej magii? Powinieneś mieć w głowie więcej rozumu. – To prawda, w twoich komnatach nie ma takich dowodów. Za to magazyny które posiadasz na północy… – Antonidas posłał mu pełne odrazy spojrzenie. Przeklęty szpicel. – Nie miałeś prawa… Antonidas uciszył go, uderzając kosturem o podłogę. Zwrócił się do pozostałych magów. – Stworzył w tych budynkach laboratoria, by móc praktykować swoje ohydne eksperymenty. Sami zobaczcie, koledzy. Oto owoc jego trudów. – Otworzył kufer, ukazując wszystkim jego zawartość. Gnijące szczątki szczurów. Dwa gryzonie wciąż miotały się niezdarnie wewnątrz kufra, na próżno szukając drogi ucieczki. Niektórzy magowie powstali ze swych miejsc, nastąpił gwar i konsternacja. Nawet złotowłosy wysoki elf, siedzący na samym końcu sali wydawał się zaskoczony, chociaż wiek księcia Kael’thasa sprawiał, że było to niemal niemożliwe.
Spoglądając z powrotem na uwięzione szczury, Kel’Thuzad zauważył, że przestały się one poruszać. Najwyraźniej była to kolejna nieudana seria. Nieważne. Pewnego dnia utworzy stabilny, nieumarły okaz. Jego praca zostanie doceniona, było to jedynie kwestią czasu. Zaklęcie, które utrzymuje cię w milczeniu jest tkane luźnymi nićmi. Mam pomóc ci je rozwikłać? Kwestią czasu oraz jego anonimowego przyjaciela, którego tajemniczy głos nieraz pomagał postawić kolejny krok na drodze do osiągnięcia celu. Pokaż mi, pomyślał. Młoda kobieta pojawiła się w sali wraz z kolejnym rozbłyskiem światła. Kiedy zmierzała w stronę Antonidasa, wysoki elf śledził ją wzrokiem z niepokojącą intensywnością, jednak Jaina Proudmoore tego nie zauważyła. Była całkowicie skoncentrowana na wykonywaniu swojego zadania. Przystojny książę nie miał żadnych szans. Jej wyraziste, niebieskie oczy posłały Kel’Thuzadowi zaciekawione spojrzenie. Odebrała kufer od Antonidasa. – Moja uczennica upewni się, że zawartość tej skrzyni zostanie spalona. Kobieta skinęła głową i teleportowała się z pomieszczenia. Wysoki elf jeszcze przez chwilę obserwował miejsce w którym zniknęła. Na jego twarzy pojawił się grymas. W innych okolicznościach, Kel’Thuzada bawiłby cichy dramatyzm tej sytuacji. Było jednak jasne, że Antonidas zamierza kontynuować swoją tyradę, powrócił więc do prób oswobodzenia się. – Zbyt długo zgadzaliśmy się na taką kolej rzeczy. Okazjonalnie dostawał po rękach za przeprowadzanie bardziej wątpliwych działań. Staraliśmy się go zmienić. Teraz odkryliśmy, że praktykował zakazaną magię. Imię Kirin Toru staje się przekleństwem pośród lokalnej ludności. – Łżesz! – krzyknął, odzyskując uwagę kilkorga magów, którzy czekali na wyjaśnienia. – Wieśniacy pamiętają Drugą Wojnę tak dobrze jak my. Możesz mówić co chcesz o orkach, ale nie możesz zaprzeczyć, że ich czarnoksiężnicy władali potężną mocą. Mocą, przed którą nie mieliśmy szans się obronić. Mamy jeden obowiązek: musimy sami nauczyć się jak władać tą magią i jej przeciwdziałać. – Aby stworzyć armię martwych szczurów, których krótki los będzie liczony w godzinach? – zapytał sucho Antonidas. – Tak, mój chłopcze. Odnalazłem też twoje dzienniki. Trzeba przyznać, że trzymałeś całkiem dokładną dokumentację swojej odrażającej działalności. Nie wmawiaj mi, że chcesz użyć tych żałosnych stworzeń przeciw orkom. Zakładając oczywiście, że wyjdą z obecnego letargu, uciekną z obozów internowania i w jakiś sposób ponownie staną się zagrożeniem. – Bycie młodszym od ciebie nie czyni ze mnie chłopca – odparował Kel’Thuzad. – Jeżeli chodzi o szczury, to są jedynie wskaźnikiem, dzięki któremu oceniam moje postępy. To standardowa technika eksperymentalna. Antonidas westchnął. – Zdaję sobie sprawę, że ostatnio spędzasz większość swojego czasu na północy. To właśnie twoje wydłużone nieobecności przyciągnęły z początku moją uwagę. Jednak nawet ty powinieneś słyszeć o nowym podatku ustanowionym przez króla, który zwiększył niepokój pośród ludu. Twoje samolubne dążenia do potęgi mogłyby doprowadzić do rebelii. Lordaeron pochłonęłaby wojna domowa.
Nie wiedział o podatku. Antonidas musiał wyolbrzymiać sytuację. Swoją drogą, prawdziwy mag skupiłby się na sprawach wyższej wagi. – Będę bardziej dyskretny – zaproponował z perfidnym uśmiechem na ustach. – Żadna dyskrecja nie zataiłaby sekretu tej wielkości – odezwał się Drenden. – Wiesz, że od zawsze kroczyliśmy po cienkiej linii aby chronić naszych ludzi, jednocześnie sami starając się nie tworzyć zagrożenia. Nie odważymy się poświęcić naszego człowieczeństwa, ani wyglądu, ani tym bardziej prawdy. W najlepszym przypadku, twoje metody zapewniłyby nam miano heretyków. – dodała Modera. Tego było już zbyt wiele. – Od wieków nosimy miano heretyków. Kapłani nigdy nie patrzyli przychylnie na nasze metody. Pomimo tego, wciąż tu jesteśmy. Przytaknęła. – Ponieważ unikaliśmy korzystania z czarnej magii, która prowadzi do spaczenia i klęski. – Nie, ponieważ jesteśmy im potrzebni! – Wystarczy. – Antonidas wydawał się znużony. – Gdyby same słowa były w stanie go dosięgnąć, stałoby się to już dawno temu – dodał do Modery i Drendena. – Znam twoje słowa – wtrącił, poirytowany. – Litościwi bogowie, znam je na pamięć! To ty nie chcesz zrozumieć moich słów i odrzucić swoich staroświeckich... – Nie pojmujesz celu tego zgromadzenia – przerwał mu Antonidas. – To nie jest debata. W tym momencie, całe twoje mienie jest dokładnie sprawdzane. Wszystkie przedmioty spaczone mroczną magią zostaną skonfiskowane i po dokładnej identyfikacji, zniszczone. Jego bezimienny sojusznik ostrzegał, że mogło do tego dojść, ale Kel’Thuzad nie uwierzył. Ciekawe. Czuł niemal ulgę, że sytuacja rozwinęła się w ten sposób. Potrzeba utrzymywania wszystkiego w tajemnicy ograniczała zakres jego możliwości, spowalniała jego rozwój. – W świetle dowodów – orzekł ciężko Antonidas – król Terenas zgodził się z naszym osądem. Jeśli nie porzucisz tego szaleństwa, zostaniesz obdarty ze swoich przywilejów i mienia, a następnie wygnany z Dalaranu. A także z Lordaeronu. Kel’Thuzad skłonił się i opuścił salę. Jego umysł pracował na pełnych obrotach. Był pewien, że Kirin Tor utrzyma tę „skazę na honorze” w tajemnicy, w obawie konsekwencji jakie przyniosłoby ujawnienie jego działalności. Po raz pierwszy ich tchórzostwo może zadziałać na jego korzyść. Należący do niego dobytek nigdy nie przekroczyłby progów królewskiego skarbca.
*
*
*
Stado wilków śledziło Kel’Thuzada przez wiele mil, cały czas będąc dokładnie poza zasięgiem jego zaklęć, jednak w końcu zostały w tyle. Spoglądając przezornie przez ramię, zobaczył jak wyszczerzyły kły, stuliły uszy i rzuciły się do ucieczki w przeciwną stronę. Na szczęście mroźne, arktyczne wiatry także zaczęły ustawać. W oddali dostrzegł górę, posępny szczyt, który wywołał w jego sercu uczucie triumfu, ale także czegoś niepokojącego. Szczyt Lodowej Korony. Niewielu odkrywcom udało się pokonać lodowiec, a jeszcze mniej z nich przetrwało wspinaczkę. Jednak on, Kel’Thuzad, mógłby sam zbadać jego wysokość i spojrzeć z góry na resztę świata. Niestety, nie istniała niemal żadna mapa Północnej Grani, a te, które udało mu się odnaleźć były niezwykle niedokładne. Zapasy żywności, które ze sobą zabrał, były także nieadekwatne do jego potrzeb. Niepewny czekającej go drogi oraz ostatecznego celu, nie mógł się w żaden sposób teleportować. Nie oszczędzając własnych sił, ruszył dalej. Nie wiedział już, przez jak długi czas maszerował. Pomimo grubego, futrzanego płaszcza, wciąż drgał z zimna. Jego nogi zdawały się przemieniać w kamienne kolumny, ciężkie i zdrętwiałe. Powoli tracił kontrolę nad własnym ciałem. Jeżeli wkrótce nie odnajdzie schronienia, najpewniej zginie. W pewnym momencie przebłysk światła przyciągnął jego uwagę. Kamienny obelisk, na którym widniały wyryte magiczne symbole. Za obeliskiem widoczna była potężna cytadela. Nareszcie! Ominął wysoki kamień i przebiegł przez most, który zdawał się być zbudowany z czystej, magicznej energii. Wrota cytadeli stanęły otworem kiedy tylko się do nich zbliżył. Zatrzymał się jednak. Wejście było strzeżone przez dwa pokraczne stworzenia, od pasa w dół przypominające ogromne pająki. Sześć cienkich odnóży wspierało ciała owych kreatur, a kolejne dwie kończyny wystawały z ich korpusów, które z lekka przypominały ludzkie tułowia. Jednak jeszcze bardziej interesujący był obecny stan owych stworzeń. Ich ciała pokrywało wiele otwartych ran, z których najgorsze były pobieżnie zabandażowane. Kończyny jednego ze strażników były nienaturalnie wykrzywione. Gęsta posoka wypływała ze szczęki drugiego stwora, jednak on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Pomimo dobrze znanego Kel’Thuzadowi fetoru nieumarłych, strażnicy nie okazywali żadnych znaków dezorientacji, w odróżnieniu od jego eksperymentalnych szczurów. Pająkowate stworzenia musiały także odzyskać większość swoich pierwotnych sił, oraz koordynację ruchów. W innym wypadku nie sprawdziłyby się w roli strażników. Było jasne, że ich twórca był uzdolnionym nekromantą. Ku jego zaskoczeniu, strażnicy odsunęli się, pozwalając mu przejść. Nie chcąc kwestionować swojego szczęścia, z ochotą wkroczył do cytadeli, której wnętrze było o wiele cieplejsze niż mroźne pustkowia Północnej Grani. Pośrodku korytarza stał podniszczony posąg jednego z pająkowatych stworów. Sam budynek został wzniesiony niedawno, ale statua wydawała się bardzo stara. Jeśli się nad tym zastanowić, widział już podobne monumenty w starożytnych ruinach, które pokonał w drodze na północ. Zimno spowalniało jego tok myślenia. Mogło się wydawać, że nekromanta podbił królestwo tych pajęczych kreatur, z powodzeniem przemienił je w nieumarłych, oraz zgromadził tutaj ich skarby jako łup wojenny. Wypełniła go ekscytacja. Z pewnością nauczyłby się od niego wspaniałych rzeczy.
Na końcu korytarza majaczyło gigantyczne stworzenie: pokraczna krzyżówka chrząszcza i pająka. Monstrum zbliżyło się do niego w przemyślanym tempie. Kel’Thuzad obserwował piętrzące się ciało, naznaczone jeszcze większą ilością ran i bandaży. Tak samo jak strażnicy, był nieumarły, chociaż jego wielkość bardziej przeraziła arcymaga, niźli mu zaimponowała. Stwór powitał go niskim, głębokim głosem, który rozbrzmiał wewnątrz potężnego ciała. Pomimo iż mówił całkowicie zrozumiałym, wspólnym językiem, ton jego głosu wywołał u Kel’Thuzada dreszcze. Dziwne brzęczenie i klekot wkradały się pomiędzy jego słowa. – Mistrz oczekiwał cię, arcymagu. Nazywam się Anub’arak. Monstrum było nie tylko inteligentne, ale potrafiło też mówić. Zadziwiające! – Tak, chciałbym zostać jego uczniem. Kreatura wpatrywała się w niego bez słowa. Możliwe, iż zastanawiała się, czy stanowiłby smaczną przekąskę. Odchrząknął nerwowo. – Mogę się z nim zobaczyć? – W należytym czasie – zagrzmiał Anub’arak. – Dotychczas, poświęciłeś swoje życie zdobywaniu wiedzy. Godne podziwu przedsięwzięcie. Jednak twoje doświadczenie w roli maga nie mogło cię przygotować na służbę u mistrza. Co mogło być przyczyną tej odpowiedzi? Czy monstrualny zarządca uważał go za rywala? Należało rozwiać to nieporozumienie jak najszybciej. – Jako były członek Kirin Toru, władam potężniejszą magią, niż mógłbyś sobie kiedykolwiek wyobrazić. Jestem przygotowany na każde zadanie, jakie zleci mi twój mistrz. – Zobaczymy. Anub’arak przeprowadził go przez kilka tuneli, które zabrały ich głęboko pod powierzchnię ziemi. W końcu Kel’Thuzad i jego przewodnik wkroczyli do rozległego zigguratu, który - jak poinformował go Anub’arak - nosił nazwę Naxxramas. Wnosząc po jego architekturze, budynek był kolejnym dziełem pająkowatych stworzeń. W istocie, pierwsze pokazane mu komnaty były wypełnione nieumarłymi, które szybko utraciły w jego oczach swoją unikalność. Prawdziwe pająki także przymykały się pośród nieumarłych, zajęte przędzeniem pajęczyn i składaniem jaj. Kel’Thuzad ukrywał swoją odrazę. Nie chciał dać ogromnemu zwierzchnikowi satysfakcji. – Jest pomiędzy wami pewne podobieństwo – stwierdził, wskazując na jednego z pająkowatych. – Pochodzicie z tej samej rasy? – Tak, z rasy Nerubian. Potem przybył nasz mistrz. Kiedy rozrastały się jego wpływy, rozpoczęliśmy z nim wojnę. Byliśmy w błędzie, myśląc, że mieliśmy jakąkolwiek szansę. Wielu z nas zostało zabitych i przywróconych do życia jako nieumarli. Za życia byłem królem. Dzisiaj jestem władcą krypty. – W zamian za nieśmiertelność, zgodziłeś się mu służyć. – pomyślał na głos Kel’Thuzad. Nadzwyczajne. – Zgoda pociąga za sobą wybór.
Oznaczało to, że nekromanta mógł zmusić nieumarłych do posłuszeństwa. Możliwe że Kel’Thuzad był jedyną żywą osobą, która przybyła tutaj z własnej woli. Lekko zaniepokojony, postanowił zmienić temat. – To miejsce jest pełne od twoich poddanych. Zakładam że sprawujesz tutaj władzę? – Po śmierci, poprowadziłem moich braci do zdobycia tego zigguratu dla naszego nowego mistrza. Nadzorowałem także proces modyfikacji tego miejsca, aby służyło jego planom. Jednak Naxxramas nie wchodzi w zakres mojej władzy. Moi bracia nie są jego jedynymi mieszkańcami. To jest tylko jedno z jego czterech skrzydeł. – W takim razie prowadź, władco krypty. Pokaż mi resztę.
*
*
*
W drugim skrzydle, znajdowało się wszystko o czym Kel’Thuzad mógł tylko marzyć. Magiczne artefakty, sprzęt laboratoryjny i inne materiały, które stawiały jego stare laboratorium w ośmieszającej pozycji. Ogromne komnaty, które mogły pomieścić istną armię asystentów. Nieumarłe bestie, które zostały zmyślnie pozszywane ze szczątków innych zwierząt i następnie przywrócone do życia. Odnalazł nawet kilka człekopodobnych obiektów, utworzonych z kończyn różnych ludzi. W odróżnieniu od Nerubian, ludzkie członki nie nosiły żadnych ran. Ci ludzie nie walczyli o swój los. Nekromanta musiał uzyskać ich kończyny z pobliskiego cmentarza. Postąpił mądrze, nie przyciągając niczyjej uwagi. Kirin Tor zareagowałby natychmiastowo. Niestety, trzecie skrzydło okazało się mniej interesujące. Anub’arak pokazał mu zbrojownie i obszar do trenowania walki. Następnie mistrz krypty poprowadził go do pomieszczeń wypełnionych setkami - nie, tysiącami zapieczętowanych beczek i skrzyń. W jakim celu Naxxramas potrzebowało takiej ilości zasobów? Cóż, piramida była dobrze zaopatrzona, w wypadku gdyby ktoś zamierzał przeprowadzić jej oblężenie. W końcu, Anub’arak dotarł razem z nim do ostatniego skrzydła. W sektorze ogrodowym rosły wielkie grzyby, uwalniające szkodliwe opary. Kel’Thuzad poczuł mdłości. Ziemia na której rosły grzyby zdawała się być chora, zapewne zatruta. Podchodząc bliżej, aby się jej przyjrzeć, rozgniótł coś nogą: stworzenie wielkości zaciśniętej pięści, przypominające robaka. Wzdrygnął się i ruszył dalej. W następnym pokoju mieściło się wiele małych kociołków, wypełnionych zielonym, bulgocącym płynem. Ciekawy - pomimo odurzającego odoru owej substancji - Kel’Thuzad postanowił podejść bliżej, jednak potężny szpon nagle zagrodził mu drogę. – Mistrz pragnie, byś pozostał pośród żywych. Twój czas jeszcze nie nadszedł. Powietrze utknęło mu w gardle. – To coś by mnie zabiło? – Jest wielu, którzy nie chcieliby służyć naszemu mistrzowi za życia. Ten płyn rozwiązuje owy problem. – Zauważając pusty wzrok Kel’Thuzada, władca krypty ponownie przemówił. – Chodź. Pokażę ci.
Anub’arak zabrał go do celi, która więziła dwóch ludzi. Wieśniaków, wnosząc po ubraniach domowej roboty. Mężczyzna trzymał kobietę w ramionach. Była blada jak duch i przepocona. Obaj żywi, chociaż było jasne, że kobieta jest chora. Kel’Thuzad zerknął niepewnie na władcę krypty. Jej zdesperowane, szkliste oczy odnalazły Kel’Thuzada i rozbłysły. – Litości, mój panie! Moje ciało umiera. Widziałam, co dzieje się później. Jeden ognisty pocisk, błagam. Daj mi umrzeć w spokoju. Bała się zostać niewolnicą nekromanty. Biorąc pod uwagę co powiedział Anub’arak, nie miałaby wyboru. Kel’Thuzad odwrócił wzrok. I tak nie przeżyłaby o wiele dłużej. Wydostała się z ramion mężczyzny i przywarła do krat. – Na litościwych bogów! Jeżeli nie pomożesz mi, przynajmniej zabierz stąd mojego męża! – błagała bezradnie. – Cicho, kochanie. – wyszeptał mężczyzna. – Nie zostawię cię samej. – Ucisz ją! – wyszeptał ostro Kel’Thuzad do Anb’araka. – Dręczy cię hałas? – W mgnieniu oka, Anub’arak pchnął jednym ze szponów przez kraty, przebijając serce kobiety. Następnie, władca krypty niedbale zsunął ją z kończyny. Bezwładne ciało upadło na posadzkę. Jej mąż zawył w udręce. Poczucie winy Kel’Thuzada zniknęło. Zamierzał się odwrócić, ale zamarł, kiedy ciało zaczęło trząść się i wyginać na podłodze. Wieśniak wpatrywał się w to zszokowany. Zamilkł. Ciało martwej kobiety zmieniało kolor, przechodząc w zielonkawą szarość. Spazmy zaczęły stopniowo ustawać. Podniosła się niepewnie na nogi. Odwróciła głowę w jedną stronę i zadrżała, kiedy dostrzegła męża. – Straże, zabierzcie stąd tego człowieka. – krzyknęła zachrypłym głosem. Strażnicy nie poruszyli się. Kobieta z jękiem przeczesała palcami swoje brunatne włosy, a Kel’Thuzad zdołał przyjrzeć się jej twarzy. Naczynia krwionośne były widoczne pod skórą, a jej oczy wydawały się dzikie, oszalałe. – Kochanie? Dobrze się czujesz? – Zapytał niepewnie jej mąż. Wydobyła z ust gorzki śmiech, który przemienił w warknięcie, kiedy mężczyzna postawił krok w jej kierunku. – Nie zbliżaj się. Zignorował ostrzeżenie i podszedł do niej, ale odepchnęła go z taką siłą, która mogłaby wyrzucić dorosłego mężczyznę w powietrze. Uderzył o kraty celi i zsunął się na posadzkę, oszołomiony. – Nie podchodź. – Jej głos stawał się coraz bardziej gardłowy. – Skrzywdzić cię. – Owinęła się rękoma, odsuwając, nim dotknęła plecami przeciwnej strony celi. – Skrzywdzić cię. Skrzywdzić – jęczała. Zaczynało dziać się coś niepokojącego ze sposobem, w jaki wypowiadała słowa. Nie rozumiejąc, Kel’Thuzad obserwował jak jej ręka powoli wędruje w kierunku rany w klatce piersiowej. Syknęła, skrzywiła się i oblizała mokre od krwi palce. W następnej chwili rzuciła się na męża, wyciągając ręce, szczerząc zęby…
Wrzask mężczyzny wypełnił powietrze, krew rozlała się po posadzce celi. Kel’Thuzad skrzywił się. Zamknięcie oczu nie pomogło, wciąż słyszał nieopisane odgłosy. Rozszarpywanie, rwanie. Przełykanie. Ciche, nieszczęsne skomlenie, które mogło oznaczać, że kobieta była w jakimś stopniu świadoma swych czynów, ale nie mogła ich powstrzymać. Pełen odrazy i przerażenia, teleportował się z Naxxramas, pokonał kilka chwiejnych kroków i zwymiotował. Znalazłszy połać czystego śniegu, wypełnił nim dłonie i zaczął wcierać w twarz i usta. Czuł się tak, jak gdyby nigdy więcej nie miał być czysty. Dlaczego się w to zaangażował? Jego myśli zaczęły składać się w całość, jedna po drugiej. Nekromanta nie był zwykłym naukowcem, studiującym szeroko potępianą gałąź magii. Nie zamierzał też fortyfikować się przed możliwym atakiem. Produkował płyn, który zmieniał ludzi w chodzące trupy. Naxxramas był zaopatrzony w ogromne ilości zapasów, oręża, uzbrojenia… To nie były środki defensywne. To były przygotowania do wojny. Nagły podmuch wiatru przyniósł ze sobą nieopisany wrzask. Przed jego oczami zmaterializowała się grupa mroźnych upiorów. Czytał o nich dawno temu, wewnątrz Fioletowej Cytadeli. Niejasny opis mętnych, przezroczystych form, nie wspominał niczego o złowrogości zawartej w ich jarzących się zimnym blaskiem oczach. Jeden z upiorów zbliżył się i przemówił. – Zmieniłeś zdanie? Jak widzisz, twoja mała sztuczka nie przyniesie ci żadnego pożytku. Nie możesz uciec naszemu mistrzowi. Co chciałeś osiągnąć? Gdzie byś poszedł? A zwłaszcza, któż by ci uwierzył? Walczyć lub uciekać. Obie decyzje zdawały się być wielce heroiczne. Heroiczne, ale bezsensowne. Jego śmierć nie posłużyłaby niczemu. Zgoda na zostanie uczniem nekromanty, dałaby Kel’Thuzadowi czas na wzmocnienie swych umiejętności. Przy odpowiednim szkoleniu, mógłby przewyższyć wiedzą nekromantę, lub wziąć go z zaskoczenia. Skinął głową w kierunku upiora. – Dobrze. Zabierzcie mnie do niego. Upiory przeniosły go z powrotem do cytadeli, przeprowadziły przez szereg korytarzy i pomieszczeń. Kel’Thuzad zdawał sobie sprawę, że nie jest w stanie zapamiętać ich układu. W końcu, głęboko pod powierzchnią ziemi, widma wprowadziły go do ogromnej jaskini, której wilgotny chłód wypełnił jego kości. Ze środka groty wystawała niezwykle wysoka, skalna iglica. Na jej szczyt prowadziły kręte, pokryte śniegiem schody. Rozpoczęła się wspinaczka. Serce przyśpieszyło z ekscytacji i przerażenia. Kiedy zauważył, że jego kroki stają się coraz wolniejsze, ponownie przyśpieszył. Jednak starania w nadążaniu za widmami nie trwały długo. Czuł się tak, jakby jakaś niewidzialna siła dodatkowo go obciążała. Było jasne, że długa podróż przez Północną Grań zmęczyła go bardziej niż myślał. Wysoko, na samym szczycie iglicy, Kel’Thuzad mógł dostrzec duży odłamek kryształu. Mienił się delikatnym, błękitnym światłem, a śnieg zdawał się celowo go omijać. Po nekromancie nie było ani śladu. Jeden z upiorów popchnął go lodowatym podmuchem wiatru. Ponownie został w tyle. Zirytowany, szarpnął za futrzane okrycie i zmusił się do dalszej wspinaczki, ciężko oddychając.
Czas płynął. Podmuch deszczu ze śniegiem przywrócił mu pełną świadomość. Zatrzymał się na środku schodów i oparł na drewnianym kosturze. Powietrze było duszące i zdradliwe. Dyszał ciężko. – Dajcie mi chwilę – wydusił. Widmo za jego plecami przemówiło. – My nie możemy odpocząć. Dlaczego tobie ma przysługiwać to prawo? Kel’Thuzad wznowił ponurą wędrówkę na szczyt. Skulił ramiona, opierając się rosnącemu wyczerpaniu. Z trudem podniósł głowę. Jarzący się kryształ był coraz bliżej. Z daleka wyglądał jak wyszczerbiony tron, wewnątrz którego tkwiły mętne, ciemne kształty. Tajemniczy obiekt otaczała niemal namacalna aura zagrożenia. Widmowe upiory otarły się o jego przemarznięte ciało, wydobywając z niego krzyk przerażenia, który odbił się echem od ścian jaskini. Owinął się futrzanym płaszczem drżącymi, wilgotnymi rękoma. Każdy oddech drażnił jego gardło. Nawiedziła go nagła chęć, by odwrócić się i uciekać. – Gdzie jest wasz mistrz? – zapytał wysokim, drżącym głosem. Brak odpowiedzi, jedyne bezustanne gradobicie, które okrutnie napierało w jego stronę. Potknął się, lecz odzyskał równowagę. Z każdym stopniem, tron widniejący na szczycie iglicy zdawał się przytłaczać go coraz bardziej, zginając mu kark, obniżając głowę. Nie mógł się już wyprostować. Chwilę później, upadł na dłonie i kolana. Nekromanta przemówił bezpośrednio do Kel’Thuzada, głosem, w którym nie można było już odnaleźć ani krztyny życzliwości. Niechaj będzie to dla ciebie lekcją. Nie darzę miłością ani twoich ludzi, ani ciebie. Wręcz przeciwnie. Zamierzam oczyścić tę planetę z rasy ludzkiej i uwierz mi, mam moc, aby to zrobić. Bezlitosne widma nie pozwalały mu się zatrzymać. W upokarzający sposób porzucił swój kostur i zaczął się czołgać. Nienawiść nekromanty opadła na niego i przywarła jeszcze niżej do śniegu. Kel’Thuzad trząsł się i skomlał. Bogowie, jak kolosalnie się mylił. Jak głupi popełnił błąd. To nie było zmęczenie. To była czysta tortura. Nie będziesz mógł mnie zaskoczyć, ponieważ - jak powinieneś się już domyślić - ja nigdy nie śpię. Mogę czytać twoje myśli jak otwartą książkę. Nie będziesz miał szansy na pokonanie mnie w walce. Twój żałosny umysł nie jest w stanie posiąść mocy, którą ja mogę manipulować na własne życzenie. Szaty Kel’Thuzada od dłuższego czasu były podarte, a jego spodnie nie dawały żadnej ochrony przed zbudowanymi ze skamieniałego lodu schodami. Jego dłonie i kolana pozostawiały krwawą ścieżkę, kiedy wdrapywał się na ostatnie stopnie iglicy. Tron emanował zimnem, które mroziło kości. Otaczała go mgła. Zbudowany był nie z kryształu, lecz w całości z lodu. Nieśmiertelność może być wspaniałym darem. Może być także agonią, której nie jesteś w stanie nawet pojąć. Spróbuj mi się przeciwstawić, a nauczę cię wszystkiego, co sam wiem o bólu. Będziesz błagał o śmierć. Zatrzymał się o kilka stóp od tronu. Nie mógł podejść bliżej, bezradnie uwięziony pod przytłaczającą aurą nieludzkiej siły i nienawiści wypływającej z obiektu. Niewidzialna moc przywarła go do zlodowaconego podłoża. – Błagam – zaszlochał. – Błagam! – Kolejne słowa z trudem wydostawały się z jego ust.
Po krótkiej chwili nacisk ustał. Upiory oddaliły się, ale dobrze wiedział, że lepiej pozostać na ziemi. Wątpił też, czy w ogóle może wstać. Jednak jego oczy - chociaż tego nie chciał - dostrzegły już oprawcę. Płytowa zbroja była usadowiona wewnątrz tronu. Kel’Thuzadowi mogło się wcześniej wydawać, że pancerz był po prostu czarny. Teraz jednak widział, że nie odbijało się od jego powierzchni żadne światło. Prawdę mówiąc, im dłużej się w nią wpatrywał, tym bardziej zbroja zdawała się pochłaniać owe światło, nadzieję i resztki jego rozsądku. Ozdobny, szpiczasty hełm odgrywał rolę korony. Był w nim osadzony pojedynczy, błękitny kryształ. Jak cała reszta pancerza, hełm wydawał się być pusty. Jedna z rękawic była zaciśnięta na rękojeści potężnego miecza, którego ostrze zostało naznaczone runami. Oto źródło jego mocy. Oto źródło rozpaczy. Jako mój namiestnik, posiądziesz wiedzę i moc, która przewyższy twoje najbardziej ambitne sny. W zamian, żywy lub martwy, będziesz mi służył do końca swoich dni. Jeśli mnie zdradzisz, przemienię cię w jednego z moich bezmyślnych sług i dalej będziesz wykonywał moje rozkazy. Służba u tej widmowej postaci - u Króla Lisza, jak zaczął o nim myśleć Kel’Thuzad bez wątpienia przyniosłoby mu wielką moc… oraz sprawiła, że stałby się przeklęty na wieczność. Jednak on dowiedział się o tym za późno. Zresztą, przekleństwo nie miało dużego znaczenia, bez perspektywy prawdziwej śmierci. – Jestem twój. Przysięgam – oznajmił chrapliwie. W odpowiedzi, Król Lisz posłał mu wizje Naxxramas. Niewielkie, ubrane na czarno postacie stały w rozległym kręgu na lodowcu. Ich ramiona, spowite czarną magią, unosiły się i opadały w rytm monotonnej pieśni, której słowa wykraczały poza wiedzę Kel’Thuzada. Ziemia pod ich stopami drgała, jednak oni kontynuowali inkantację. Pójdziesz dalej, będziesz świadectwem mojej potęgi. Staniesz się moim ambasadorem pośród żywych i zbierzesz grupę ludzi o podobnych poglądach, z którą wprowadzisz w życie moje plany. Dzięki iluzji, perswazji, chorobom i surowej sile, ustanowisz moją dominację nad Azeroth. Ku zaskoczeniu Kel’Thuzada, lód pęknął i rozsunął się, a szczyt zigguratu przebił zamarznięte pustkowie. Budynek był wyciągany z podłoża. Postacie w szatach podwoiły swoje starania. Ogromna piramida dalej wynurzała się spod ziemi, która była odrzucana razem z odłamkami lodu, ulegając wybuchowej sile. Powoli, ale skutecznie, Naxxramas wzbił się w powietrze. A to będzie twój okręt.