Poematy nadziemne okon waldemar

Page 1

Waldemar Okoń

POEMATY NADZIEMNE

Najbardziej znużonemu pokoleniu

Warszawa 2ooo


Poemat pesymistyczny Znalazłem złote serce przykryto je gazetami należało do nikogo psy przegryzły gazety i celofan świąteczny i nasze ręce sięgające by podnieść z ziemi ocalić wywyższyć przedmiot z czekolady powleczonej złotem niedługo coś zmieni się coś ocalimy przed zniszczeniem po wojnie powstają z martwych ziemie i ludzie nawet serca biją goręcej płynną strugą metalu który nie potrafi umrzeć jest niezniszczalny pamiętasz nasze obrączki zakopane pod kamieniem nasze groby rozryte przez zwierzęta niczego nie pamiętam jestem z cynfolii mam sztuczny wzrok protezy sięgające nieba i nie zgubiłem złotego serca nie widziałem psów gazet pytam rozbieram z kolejnych warstw uderzeń może należy do was i coraz trudniej jest przełamać otwarte drzwi tutaj nie ma nikogo wyszli do pracy zapomnieli przybić numery wytatuować cyfry wypić wódkę stojącą pod progiem uwierzcie mi przeżyłem jasność widziałem cztery morza splecione w jedno cztery światy pod moimi oknami przepłynął wielki okręt o czterech burtach o stu żaglach z marynarzami którym wydarto życie widziałem burzę pianę spływającą krwią drzewa na pokładzie sen który nie mógł przemienić się w człowieka wody złociste rozpościerały swe wrota pochłaniały dom w którym mieszkamy po zielonej ścianie biegną puszyste zające pluszowe lwy miękkie pumy w kałuży leży zużyta prezerwatywa buduję nowy dom stary pochłonęły fale wyciekające z opakowania z pudełka na którym narysowano łąkę na której pasie się krowa na której siedzi biały ptak nad którym lecą obłoki serce uciska tętnice płuca aż zabraknie powietrza aż umrzemy ponad niebem tworzonym w trudzie wszechświata pokoleń które przepędziły wściekłego psa z pamięci z wnętrza z serca należącego do nikogo.


Happening Białe pielęgniarki jak konie podnoszą nogi podnoszą czepce z czarną opaską biorą udział w wyścigach ponad przeszkodami pryska mlecz gryziemy wędzidło nie zatrzyj sobie oczu oślepniesz od blasku zranisz białe pielęgniarki niosą pomoc jak kukłę owiniętą w całuny jak siodło założone na plecy ogniwo nie czyni łańcucha pozwólmy im żyć przez chwilę rozebrać się po zmianie umyć krocze położyć stopy powyżej głowy niech odpłynie krew i przyjdzie czas zapomnienia po linie biega małpa gra na katarynce nie żąda pomocy jest zdrowa jak dziewczyna o białej twarzy jak krzyże zwisające z sufitu jak reflektory przyczepione do czoła nie krzycz kiedy ominie cię ich światło na drzewie siedzi artysta gryzie palce mówi ptasim głosem kiedy witamy go nie odpowiada lepi swój język z okruchów śliny z papieru z ulicy na której siedzimy zajęci czyszczeniem paznokci białe pielęgniarki przewijają nas wyciągają śliskie struny wnętrzności wypadają pomiędzy koła płynie farba z żółtego kartonu z kanałów przypiętych do piersi jak gwiazda jak księżyc jak niewiedza patrzysz na skrzyżowanie na znaki dawane tajemnie przez ludzi przejdź na drugą stronę ktoś zwilży ci wargi poda szklankę wody gdzieś zniknęły białe konie poruszające nogami w takt walca musimy wrócić do pracy skończyło się święto artysta schodzi z drzewa pielęgniarka idzie na dyżur odwija lalkę ubiera fartuch tak nas nauczono : najpierw nóżki później rączki lalka zamyka oczy nie widzi niczego nie omija przeszkód ma jeszcze czas na sprawy osobiste.


Siedziba na całe życie Chciałem napisać dom nad oceanem nad oceanem pomarańcze stare meble i ciebie nad kołyską nie mamy domu nad oceanem mieliśmy kosz opleciony płótnem w kwiaty w koszu córeczkę kosz stał na dwóch krzesłach skąd weźmiemy stare meble jak napiszesz jak staniesz się sławny skąd pomarańcze psa nowofunlanda popatrz przez szkło pod światło będziemy z monogramem pies będzie miał pchły ugryzie własny ogon jak smok powrotu jak fale z których wyjdą kolejni przyjaciele posiadłość otoczona wyspami gdzie woda bywa spalona ogień wilgotny i kto przyniesie nam ulgę pociechę obierze owoce przyleci samolotem ze srebrnymi naszywkami abyśmy mogli przywitać go na progu ja z fajką ty w kimonie albo w mantylce na marginesie pies i dziecko które wyszło z morza piszę od rana wypluwam litery pokrywam nimi obrus stół dywan otrzymane w prezencie ślubnym i nie ma już wolnego miejsca i ja sam nie mam już gdzie się schować przed przypływem przed natłokiem oferowanych psów mebli snów o pomarańczy płyniemy przez pustynię przez osiedla na linach na lianach i niosą nas samoloty zrobione z papieru i niesie nas wiatr którego włosy utkane są z niepojętego materiału aż dostąpimy łaski przekręcimy klucz i odetchniemy przynajmniej raz a na stole – popatrz – leży południe nabrzmiałe i gorące rozwijane łupinami barwy indygo barwy kokosu i nie wie że nie to jest najważniejsze w życiu.


Polskie drogi Przypominam sobie wiesz kiedy przypominam moje podniebienie staje się jak z drewna suche wygięte w profil tamtego słowa złamane ciszą zbyt wielką by życie mogło przetrwać wahadło kule z resztek jedzenia leżących na stole był sad był las byli mieszkańcy liczący na przyszłość na jutro przywiozą koszule pończochy zielone rękawy prześcieradła wytarte w praniu i boli cię głowa może dać ci tabletkę nasenną proszę podpisać w tym miejscu język zwilżony octem biegnie w drewnianym pudełku na ścianach ślady świetności kobieta rozbiera się do skóry do łona grają głośniki przechodzą pochody w górniczych czapkach ze skrzyżowanym kilofem i młotem przypominam pomnik wykuty w lodzie w zebranej z pól zawiei na obrzeżach piasku rośnie mech i nikt go nie zrywa budujemy coraz więcej proszę podpisać numer klucza pokoju kiedy coś zginie obciążymy pana kiedy ja zginę kto zostanie obciążony moim przeznaczeniem płynącym odtąd ponad korzeniami sosen ponad kapliczkami powtarzam pierwsze akordy na kołatkę i frasobliwego pomalowali mu oczy na niebiesko by nie patrzył usta na czerwono by nie krzyczał nie wołał o pomstę o chleb wyrzeźbiony z cedru ze świerków splecionych igłami w ciasny zawój w niezmienność przypominam dym wydobyty z kopców kiedy prosił o smak wody o nieznany zapach barwę nie pamiętając o skazaniu nas na istnienie na obraz i podobieństwo do ukrzyżowanych.


Zwykła opowieść o raju Za nami stoi dziecko trzyma w rączce rysunek ogrodu pełnego kwiatów i słońca w prezencie dla tych którzy odeszli daleko zostaliśmy wypędzeni i pozostawiono nam jedynie pamięć o bezkresnej łące o miłości w cieniu obnażonych gór i dolin w głębi siebie mówiliśmy bezgłośnie drżąc od meteorów od planet i nasion połączonych w jedno w owocu twego żywota który tam poczęłaś i za który wygnano nas niewinnych grzesznych ognisty miecz uderzył bezszelestnie i poznałaś wstyd nagość menstruację za nami rosła gwiazda wypalała kraty ślady na naszych plecach brak jutra i miał narodzić się Kain spłodzony jeszcze w raju miałaś wtedy zaledwie osiemnaście lat ja miałem dwadzieścia i nie mieliśmy mieszkania nie znaliśmy schodów naszego piętra pierwsze sprzęty zrobiłem sam nie było gdzie ich wstawić później urodził się Abel płakał często w nocy jakby skarżąc się na rosnącą obok nas pustkę dawałaś mu jeść kładłaś pod ścianami lasu nie mieliśmy rodziców i nie miał kto nam pomóc nauczyć nas życia nasz jedyny ojciec opuścił nas i odszedł by wędrować bez końca może spotkacie go kiedyś wiecznego tułacza ale teraz prosimy o pomoc o dary mogą być przysyłane na Babilon nie mamy stałego miejsca zamieszkania kiedy zobaczycie naszych synów bawiących się w piasku pamiętajcie że jeden z nich musi zostać mordercą a drugi ofiarą przydałoby się coś z odzieży gdyż nadal jesteśmy nadzy i nie wiemy kiedy skończy się ten zmierzch światła pomimo przepowiedni i znaków on skazał nas na siebie czworo ludzi bez dachu nad głową może gdy dostaniemy pierwszy klucz i nadejdzie pierwsza śmierć zatrzymamy się tu na zawsze bo dokąd stąd iść nie możemy zostawić Kaina tak jak nas pozostawiono bez mieczów ognistych w kraju z dostępem do morza daleko od ziemi Nod.


Poemat podróżny Trzy małe zakonnice z jamnikiem na smyczy pośród drzew przechodzą do nieśmiertelności przyciskają do piersi kościół do ust obrazek jedziemy dalej nadal zatopieni w pociągu zajęci zbieraniem igliwia które opadło zatarasowało tory nie myślimy o Szatanie o jego oczach jego bezwstydnym geście kiedy przykucnięty wydala kał na niewolników spętanych przygiętych do tablicy twarzą do marmuru z przykazaniami jak dzieci wyjęte z trumny putta wycięte w jednym pniu z zadartym nosem z rozpaczą w zaciśniętych główkach patrzymy na ich rozdęte brzuchy na śmierć podnoszącą ołtarze patrzymy jak spalony Bóg spadł z tęczy i zabił się w czerni posadzki jak czeka na naprawienie sandałów wyklęci razem z nim razem z prawem zamkniętym w szklanej gablocie w literze podobnych słów w kształcie przywiązanym do piersi są już tętno i myśl i kręgosłup trzy małe zakonnice szare jak popiół jak stacyjki zachłyśnięte Stwórcą piją z filiżanki napój zapomnienia nie widzą przelatujących pawi oczyszczonych sandałów Boga niewolników wyzwolonych przedwcześnie dzisiaj nie wpuszczamy tutaj obowiązuje cisza dzisiaj rozważamy tajemnicę niepokalanego poczęcia i siedmiu łez świętej Brygidy ojcowie wyjechali do miasta my też wyjedziemy do miasta na każdego czeka jakieś miasto i jamnik za pociągnięciem sznurka święci poruszają powiekami powstają narody i ludzie dźwięczą jak harfa jak miedź jak pieniądz znaleziony między piersiami upadłej kobiety z niej nie narodzi się heros z niej nie powstanie miłość mieszkająca w ołtarzach z wosku i cyklamenu proszę tam nie zapalać światła tam śpią trzy zakonnice i kto wpuścił tu tego kundla.


Stypa w międzyrzeczu Upadł ręcznik plamy na podłodze żałobne wdowy poprawiają szwy skrzywione podarte orchidee lewa prawa aż do majtek świątecznych przed nami na stole szkło popielniczki i czysta dla pamięci na tarczy złote zegarki po tych którzy przeminęli którzy wyleczyli rozdarcie sińce po ostatnich dniach niepokojów choroby którzy stoją nad muszlą nad wielkim uchem świata patrzą jak podsłuchuje zaciera ślady zamienia nasz język w dźwięki oceanów syberii gejzerów pociągnij za łańcuch nie działa wdowy proszą o ręcznik chcą się odświeżyć przed następnym daniem proszę nie zajmować tych miejsc one są zajęte przez rodzinę zmarłego réserve reservation kelnerki palą ustniki wytarte o usta o szminkę z Pewexu nie wymiotuj na podłogę czy dobrze się czujesz schowaj swoje klejnoty zapnij się sezamie szatnia płatna z góry później was nie znajdę nie odpowiadamy za zaginionych za ojców rodzin za wypadki jesteśmy pozbawieni wolnej woli pomiędzy rzekami pomiędzy przemocą i śmiercią trzeba jakoś przetrwać nie musimy niczego zaczynać ani kończyć gdzie jesteś moja muszlo gazelo w czerni nie dotykaj mnie przy obcych bo popłyniemy zegarek wypadł z trumny pamiętasz martwy dzwonnik stał jeszcze długo po wszystkim w oknie patrzył przed siebie na nas jakby przestał oddychać takie złudzenie w tej samej sali na naszych oczach umarli żyją jeden dzień jak cenne naczynie jak chór milczący poza drzwiami moje sumienie jest czyste ile należy się za zniszczenie popielniczki za gościa którym wytarto podłogę za zapchaną muszlę i jakimi drogami popłyną statki pójdą karawany pociągi kiedy zerwaliśmy mosty zabili śmierć do czasu kolejnej próby kolejnego powstania z miejsc zajętych przez innych przez rzeki płynące codziennie w inną stronę najbardziej znużonego pokolenia.


Ludzie na sprzedaż Wczoraj chciałem się sprzedać ktoś chodził pod oknami przesuwał ręką po moim czole miał szary płaszcz ludzi niewidzialnych wołałem go nie podszedł bliżej jakby obawiał się moich zmarszczek moich brwi źrenic otwartych na nowe prawdy i nie ceniłem się zbyt wysoko daj mi kilka podróży kilka kobiet jakąś palmę perłę pustą w środku daj mi pierwszy rząd krzeseł czasem paczkę papierosów a będę ci wierny będę cię opiewał szydził z twoich nieprzyjaciół walczył z wrogami daj mi jeszcze kilka tytułów gazet popatrz jak potrafię mówić umiem też śpiewać budować reduty kruszyć kopie nikt nie zna ich tak jak ja jestem z tamtego bloku z klatki w której odlewają się pijani faceci kiedy wyrzucą już ostatnie pieniądze skończyłem wyższe studia od wielu lat pracuję nad stylem nad prawami rządzącymi ruchem komet zawsze możesz się wycofać uderzyć mnie przebić chętne do oddania słowa moja twarz wzbudza zaufanie inaczej nie przyszedłbyś do mnie nie tracił nocy nie poprawiał kołnierza nie liczył godzin opuszczam się po rynnie z mgły piję zimną herbatę dzisiaj postanowiłem obniżyć moją cenę możesz zabrać kobiety mam żonę i dziecko pozostaw mi palmy podróże z tego nie mogę zrezygnować bez tego jestem martwy wypełniam sobą bryłę powietrza pozostaw morze nawet to bliskie nas wybrzuszone na północ rozpostarte jak baldachim nad potężnym łożem gdzie będę mógł zasnąć i sławić cię po przebudzeniu dlaczego dzisiaj nie przyszedłeś dlaczego zostawiłeś mnie bez pomocy mój opiekunie władco przyjacielu dobry ojcze w płaszczu ludzi niewidzialnych moje gardło płuca oczy muszą do kogoś należeć inaczej duszą się zaciskają jak pętla wypuszczona z ręki ciemności i kim będzie ten drugi który przyjdzie do mnie jutro czy mam oddać się mu za miskę soczewicy.


Objawienia poranne Depczę wasze twarze wasze kartki ubrania porzucone w popłochu mam jeszcze dwie noce dwa dni przed sobą chcę was zabić zrozumieć w okowach bólu w pijanych słowach by ciepły wiatr przyrósł do mojej skóry abym mógł zapełnić sobą szczelinę powiększaną codziennie kiedy staram się zatrzymać rozstępowanie ciała ucieczkę kontynentów jak zerwany sznur rzek zawiązanych na wargach leżę przykuty do ciebie do matki do pytania kim jesteś jakby zatrzymano naszą krew przed przypływem nigdy nie byłaś mną nie potrafię być poetą wstaję przed szóstą odprowadzam dziecko idę do pracy i nikt nie może mi pomóc nikt nie kupi mi błękitnych butów które przepływają obok naszej łodzi które pozostaną po nas zwilżone tobą twoim deszczem zlizywanym delikatnie w połowie drogi kiedy braknie już nam pokarmu kiedy rozpoczynamy kolejny ocean kiedy przepraszamy wychodzimy przynajmniej chcemy wyjść jeden raz za burtę za rzeźbione w miedzi galiony sprawdzasz w słowniku Galilaee, vicisti galion Gallia est omnis divisa in partes tres pamiętasz też jesteśmy podzieleni też zwyciężyliśmy też musieliśmy walczyć mówiłeś depczę wasze twarze kartki patrzyłeś na zdjęcia z bohaterami na znaczki przyklejone do ich pleców kiedy narodzą się kolejne dzieci przestaniemy używać pełnych zdań pełnego języka zaczniemy zaklinać powstrzymywać góry przed zamknięciem spróbuj sprzedać swoją poezję sprzedać kartki ramiona przybite do ulicy lepiej nie odchodź nie odchodźmy wyciągam ręce wyjęty z łona w którym potrafiłem żyć uśmiechać się kopać miałem objawić prawdę i dobro i piękno objawiłem ciemny poranek zasypiające dzieci na przystanku i nie zdążyłem niczego podeptać zniszczyć naszczać kolorowo moje błękitne buty przemakają poruszają się na nogach jakby chciały oderwać się albo pozostać niezbędnymi kajdanami przepraszam za kilka ostatnich słów.


Spacery niewinne Na drogach naszych bratki najsłodsze wnętrza przysłane na kartkach kwiaty o złych obliczach drapieżne wyrosłe spod trawy kiedy idziemy zaczepiają nas gwiżdżą patrzą jedynym łzawiącym okiem porastają kości zakopane tu przez dziewczynki kochające zwierzęta kotki rybki pokrywają kwitnieniem rumieńcem jakie są naprawdę i nie pozwalam zerwać ich dziecku ich zapach przypomina pociągi uderzające niecierpliwie kołami jak tarczą jak mieczem o tarczę pragniesz walczyć wyrwać z głębi swój kształt i przynieść go ociekający jeszcze ostatnim słowem jakie jest niepełne niespełnione upadające pod własnym ciężarem dlaczego tutaj nie rosną inne kwiaty na tej mierzwie która nie chce poddać się rozpaczy która nie chce dłużej czekać umierać czy bratki są odpowiednie do trumny czy pasują do włosów do umarłych liliowe znicze powieki żółte kandelabry szkaplerze których nie potrafimy rozbić o beton uważaj przewrócisz się skaleczysz o żwir o rozrzucone kamienie o szańce nie bronione już przez nikogo nie wchodź na trawę moje dziecko nie depcz istnień które żyją tylko dzisiaj mają tak mało czasu dlaczego nie pozwalasz zerwać jej tych kurewskich kwiatów niech raz będzie szczęśliwa niech zniszczy niewinność czystość tkliwość zedrze ręce o płatki przyniesione do domu zwiędłe śmieci razem z dniem bez miecza i bez tarczy przebijanie wnętrza kiedy jedziemy masz zdrowe nogi możesz chodzić i podaj mi kartkę z różami tak będzie lepiej postawimy ją obok kryształu zaciągniemy zasłony i zaśniemy najsłodszym ze snów.


Opowiadanie w trakcie poszukiwań Gdzie on jest dlaczego ukrył się przed nami dlaczego jedynie w największej ciemności słychać jego ptasi pisk przyśpieszony oddech i nie możemy go stamtąd wydobyć wyrwać z jego nieokreślonych piwnic przedsionków niepewnych pokoi w których mieliśmy zaznać wiecznej szczęśliwości poznać czym jest nieodgadnione uczestnictwo najwyższy orgazm wiemy że nie obiecywał zbyt wiele jedynie szczęście rozciągnięte w nieskończonej linii wysnutej z tego co każdy z nas kiedyś przeżył co posiadł lub zniszczył w dniach smutku chcemy obecnie przedłużyć korzystny dla nas wyrok uzyskać dożywocie najlepsze cele musimy go odnaleźć nie możemy spoglądać dłużej na otwarte drzwi na podniesione kraty na zniszczone mury tak jakby uciekał stąd w popłochu jakby zacierał wszelkie ślady ale tak łatwo mu nie pójdzie czekaliśmy zbyt długo żądamy źródła z którego tryskałaby ambrozja chcemy wiecznie młodych dziwek dążymy do ingerencji bezpośredniej w życie doczesne pragniemy zmieniać rządy wpływać na trzęsienie ziemi decydować o deszczu i suszy dlatego znajdziemy go choćbyśmy mieli wszystko naprawić odbudować to co on zniszczył zamknąć się dobrowolnie w naszych pokojach ustawić straże wyznaczyć proroków bowiem nie potrafimy dłużej żyć bez niego bez jego oblicza opowieści zaczniemy krzyczeć przeszukamy kieszenie rozkroimy ziarna pyłki w których mógł się ukryć znamy przecież jego możliwości nieraz popisywał się nimi pokazywał co potrafi a teraz zniknę mówił i znikał a my biliśmy mu brawo i pojawiał się ponownie uśmiechnięty z rumieńcem na obliczu odwróconym w stronę której nie znaliśmy tak jakby tam był inny ogród inna przestrzeń którą też musiał odwiedzać pokazać się z jak najlepszej strony.


Królewna raz jeszcze Upadłe gałki po schodach w dół kiedy osiągniesz piękno jesteś chory masz gorączkę wyjęty z wody i piasku poruszasz bezgłośnie kartkami słuchasz wyroku skręcasz linę ze skrętów z konopnego sznura przecież rzuciłeś palenie proszę oddać mi moją szklaną górę moja wieżę z kości słoniowej przecież żyjesz jak inni oglądasz to co trzeba punktualnie słuchasz sygnału czasu z wieży mariackiej z Wieży Mariackiej sprawdź czy zamknąłeś skrzynkę na listy drzwi na zasuwę na łańcuch gałki opadają niżej do parteru pokonują katarakty zagłębiają się w obcej twarzy nie możesz trafić zabrakło żarówek ukradli wykręcili miałeś przetrwać ciemność miałeś wyzwolić królewnę moja królewna woła przez okno rzuca pieniądze zapomina dowód osobisty kto odda mi ostrogi rumaka pozostawię sobie oko wewnętrzne otwarte które będzie pamiętało trzeci dzień czerwca list od matki spacer po łąkach i wołanie ostatniej królewny którą ktoś chciał uwolnić wbrew jej woli tak przyzwyczaiłem się do miejsca i nie mogę stąd odejść musisz to zrozumieć bo umrze bajka i będę nikim a tak zawsze mogę czekać na bestię na czarownika o krogulczych paznokciach ty nie zdołasz mi pomóc zbyt często zapominasz o dowodzie osobistym marnujesz dni na zrywanie skorupy z oczu które widzą zbyt wyraźnie czy nie jest ci z tym ciężko czy nie jesteś zmęczona patrzeniem przez palce słuchaniem kto idzie kto chce nas odwiedzić czy wiesz co czeka nas w dniu w którym dojrzejemy do ślepoty.


Rzeźby niezauważane Gipsowy Budda gryzie ziarna lotosu gipsowych bogów dostaję w prezencie chcę posadzić ich na ziemi niech wzrosną niech ożyją jak rośliny gipsowy Budda rozmawia z różą żuje gumę splata palce na brzuchu patrzy na mnie chce mi coś udowodnić pod powłoką z brązu bije jego potrójne serce nie mogę mu wierzyć takich bogów sprzedaje się w sklepie z pamiątkami z podróży podróż nie należy do mnie ten bóg nie należy do mnie zbyt często rozmawiasz z różami zbyt często widzę cię w podejrzanym towarzystwie i wypluj wreszcie tę gumę kiedy do mnie mówisz biję go w twarz a on nie potrafi nadstawić drugiego policzka spada z półki popełnia samobójstwo gdzie umarło jego potrójne serce może jest na podłodze obok ciebie może zamknęło się w sobie i pragnie ukryć przed ludzkim wzrokiem to ja pragnę się skryć ponieważ nie mam serca moje dawne bije w wielkich dzwonach uderza w fanfary toczy się obok pieniądza zatyka zlewy rozwija jak wachlarz i nikt nie może mi pomóc kiedy zamieniam się w gips ponownie niezauważalnie splatam palce na brzuchu poprawiam fałdy skóry uśmiecham się tajemniczo nie znając żadnej tajemnicy tak jak to jest wymagane powinieneś się uśmiechać to robi dobre wrażenie na kupujących gdzie jest moja róża prosiłem aby jej nie sprzedawać nie zostawiliście mi nawet nadziei ta inna będzie już inna i dlaczego zakładacie mi maskę kiedy staram się ją rozerwać myślę o lotosie o całości przed rozbiciem na najmniejsze cząstki pogodzenia to dobrze wtedy myśl jest zgodna z czynem.


Credo videre bona in terram viventium Wierzę że będę oglądał dobro na ziemi żyjących wierzę że urodzę się ponownie na ziemi niczyjej wierzę że przełamiemy strach nadzieję i miłość tworząc nowe nazwy i pierwszego człowieka powinniśmy poprawić dzieło stworzenia powinniśmy podzielić się siłą i jabłkiem i Bogiem jego pierwsza litera zmaleje jego ręka karmiąca osłabnie zaczniemy od gwoździa wbitego w nieistniejącą ścianę od punktu pękniętego w połowie od treści zawartej w niespełnieniu przyjdziesz do mnie i powiesz że nikt już do mnie nie mówi nikt nie grozi nie zaślepia ulic nasza nagość stanie się niezauważalna obrazy znikną światło obejmie nas i uniesie tak jakbyśmy trwali przetopieni w metal w stop wyrzeźbiony naszymi dłońmi słyszę czyjeś kroki nadchodzą nowi mieszkańcy którzy nie wiedzą jak powstaje się z niczego którzy są naszym dziełem wytryskiem płynącym pod gwiazdy i nie mogę się poruszyć jestem związany z nimi nicią utkaną z twoich włosów co powiemy im jak przywitamy na nowej drodze na ziemi żyjących nie chcesz wypędzić stąd nikogo nie chcesz niczego im zabraniać lecz nasze twarze nasze imiona może to jedno niech będzie dla nich tajemnicą sposób w jaki powstali to że istniejemy dwoje po zabójstwie tych którzy przeminęli niech sądzą że ja jestem najwyższy najdoskonalszy najpiękniejszy a ty ukryj się w moim cieniu i pozostań tak poruszając moim ciałem w chwili znużenia mówiąc poprzez moje usta kiedy zamilknę tak by mogli słyszeć głos nieustający nasycony przyjaźnią radością i będziemy ich śledzić czy są szczęśliwi czy nikt nie sięga po nóż po pętlę po ogień czy mają wszystko według ich potrzeb które poznamy które musimy przewidzieć przecież nie możemy dopuścić do ponownej zbrodni do ponownego grzechu i śmierci nasza nieśmiertelność będzie ich szczęściem musisz mi uwierzyć.


Playboye z naszej ulicy Całopalenie rozchyliła suknię i uda i chmurę między nimi woła nas wygięta napełniona ciałem po krańce sutek po koronki układające się w flamenco i szkoda że jest taka odległa przezroczysta powtórzona z barw tamtego świata w szarości i czerni punkt w punkt na siatce na nasz system chcesz jej dotknąć kto mi da skrzydła kiedy tak patrzy oblizuje wargi otwiera do środka do żywego mięsa płoniemy oboje na papierze i moje deszcze i jej zachmurzenie przelotne w chwili wytchnienia kładziemy się na okładce z atłasowej pościeli spełnia się ucieczka z nicości w której ukradkiem oglądam okruchy ze stołu nie pamiętając o czasach w których żyjemy o konieczności wyboru kopuły spływające słońcem jak świątynia najwyższa której łokcie uginają się tańczą dotknij jakie półkole ciepło podbrzusze i wybraliśmy skałę opadającą w morze i podnieśliśmy ją niech nie ginie niech użyźni swoje brzegi i nie zapomnij że jesteś ilustracją w tej godzinie patrzę oglądam się za siebie nasłuchuję szeptu który inspiruje namawia do złego czy cenisz złotego cielca co myślisz o seksie oralnym jak rozumiesz zdanie nieobecni nie mają racji powiedz dlaczego przerzucasz strony czekasz na ostatnią rozebraną z bananem w ustach przecież przezwyciężyliśmy upadek kobiety raz na zawsze.


Poezja i dwa małe kotki Poezja skrzynka zbita z desek dzieli nas na części na wybranych i poległych rzucamy jej piłkę coś do jedzenia niech się nakarmi napoi niech stanie razem z nami nieudolna niedbała najważniejsza w tym życiu w następnym w czasie końca pełna sprzeczności zobacz jak się bawią jak biegną za nitką w naszym labiryncie każdy może zwyciężyć leżymy z odkrytą głową z otwartą czaszką mieszkańcy którzy nie mają niczego do ukrycia w środku płynie prąd nadzieja jutra w środku są szuflady z zapisanymi wczoraj kartkami nie wyjmuj ich mogą być niebezpieczne mogą skaleczyć lub zabić najmilszego kotka wrzucić do skrzynki diabła albo do ognia to takie czyste zwierzęta nie drapią chowają pazurki do wnętrza do poduszek na łapach czasami niszczą kanapę ty też zniszczyłeś kanapę kiedy byłeś mały moja poezja kanapa rozjechana przez przypadkowych kochanków zamknijcie im usta czaszki wystarczy demonstracji posłuszeństwa mogą wstać zacząć pracować pokaż język czy jesteś zdrowy kotki mają różowe języczki liżą nimi futerko smakuję kiełbasę oddałam im swoją porcję ja się mogę obyć jestem stara niepotrzebna poezjo nie oddawaj nic nikomu na imię mam inaczej moje imię jest też przypadkowe składa się z ludzi podobnych do mnie lubię lizać twoje futerko jestem kotem zamkniętym w skrzyni za karę tak nie wolno kochać donoszą o udanej trepanacji mózgu robią doświadczenia na małych zabawkach poezjo dlaczego ciebie tam nie było kiedy przewracali skrzynkę zaszywali puste już ciało na guziki.


Esej o fontannach Kraina zepsutych fontann kiedy deszcz pada w korytarzach pod nogi na twarz jak liść z przeszłego roku wtedy mówiliśmy to samo tak samo dźwięczały kroki i echo ginęło podobnie zabijane przez krople które nie chcą płynąć nieistniejące nie naprawione przez anioła od deszczu pamiętasz jego suknię podartą bose nogi gdy biegł po kałużach podnosił skrzydła ostrożnie wytarty tren którego nie potrafiliśmy powtórzyć zaśpiewać na wzgórzu gdzie żyjemy pośród kolumn i arkad nad brzegiem nieczynnej fontanny ścinamy drzewa i patrzymy jak padają w środek wody ociężale niszczą to co dotąd było niezniszczalne i chcemy się ukryć zakopać w ziemi jak krety znaleźć ukryty mechanizm włączyć nasz świat ponownie ludzie powinni na coś czekać formuła czasu dachu pustki wydartej z gardła Lewiatana zbudowaliśmy ruiny i rozebrali anioła wyciskając z jego szat resztki wilgoci i nikt nie przyszedł nie pomógł nam może to wina naszych granic naszego kręgu ciszy wyjętej spod prawa już po upadku płoniemy jak spirytus w tanim kieliszku przyniesionym przez niego nie wypadało nie trącić się nie wypić nie pogadać myśleliśmy że naprawi naszą fontannę przyniósł ze sobą więcej deszczu nie chciał rozmawiać o Sztuce o Wzniosłości i nie wiemy co z tym wszystkim zrobić czy fontanny potrafią mówić ludzkim głosem.


Bajeczki bylineczki Był kiedyś mały czerwony kosmonauta latał wysoko patrzył daleko grał na harmoszce wschodu mieszkał nad rzeką ze starą matką - nie poda mi się ta opowieść – opowiedz mi o siódmym królestwie o karetach i klejnotach – posłuchaj dalej mały czerwony kosmonauta zobaczył pewnego dnia za rzekami za lasami inny świat przestał latać nie rozmawiał ze starą matką rzucał kamienie do wody pokłoniła się pochyliła siwa woda zobaczył w niej swoje oblicze - co ja tu robię – pomyślał – chcę być zwyczajnym człowiekiem zrzucił swój kombinezon narąbał drew przyniósł z lasu jagody już wiem – to na pewno był Janek Wędrowniczek a może Czerwony Kapturek kto to wie kto wie... mali czerwoni kosmonauci nie dają mi spokoju gryzą w stopy biją po szczękach popłynie pieśń i porwie pójdziemy natchnieni by walczyć i budować jeden rytm jeden krok i nie wymachuj tak rękami nie przesadzajmy popatrz w górę tam lecą nasi kosmonauci popatrz w bok tam rąbią drzewa stalowi drwale popatrz za siebie tam zostali ci którzy nie potrafili przezwyciężyć własnej słabości wielkie słońce ściele się nam do nóg jak to było z Czerwonym Kapturkiem ? tylko wilk cierpiał naprawdę nie czytaj mi zakończenia wolę o czerwonym kosmonaucie który przejrzał wole o tym jak jadł słoninę jak drapał się po plecach mówił kurwa mać proszę użyj kilku niedozwolonych słów zapisz je wrzuć do wody w butelce może kiedyś dopłyną do tych szczęśliwych lądów gdzie nikt nie woła : wszyscy na ulicę.


Panegiryk po przebudzeniu Żony irysy miękkie ręce wiewiórki o wydatnych piersiach z mleczem między sutkami obcinają paznokcie leczą skaleczenia proszą o więcej miłości wieczorów i jezior poprawiają nasze błędy które drażnią i zmuszają do poprawy poprawiają nasz język nasze dusze podatne na uderzenia na piorun gną się na swych łodygach jakby bezlistnie z rozpuszczonymi ramionami nie możesz mi niczego rozkazywać możesz prosić przepraszać pisać nie jesteśmy w wojsku nie jesteśmy sami za przepierzeniem z dykty mieszkają inni i kto odwinie mnie z papieru poliże nie zapomnij o szaliku o ciepłych butach i jak mi jest w tej sukni podaj nożyczki zajmij się dzieckiem ponad drogą wirujące meluzyny wiją wianki i wodospad spada ponownie okrywając płód i wargi i kasztany wyjęte własnoręcznie z ognia upamiętnij mnie nasze rocznice możesz poświęcić mi kilka zdań dotknąć nimi ust czoła skroni w pochyleniu przed wejściem albo inaczej zwyczajnie kiedy jest cicho pojawiają się gazele może gdzieś dzisiaj pójdziemy wyłącz radio natchnienie zobacz lampa oświetla nasze ślady przyszedł czas nazywania podnosimy strzały wypuszczone w stronę płomieni lecz w tym nie ma całości z tego nie powstaje kształt właściwy jak w irysach i nie niszcz oczu w tym świetle nie dojrzysz mnie całej gdy zawijasz się w kołdrę jedwabnik snuje nić nie podglądaj mnie muszę się umyć nie dostrzeżesz mnie i w następnym które przychodzi nad ranem.


Modlitwa za owady Przez podłogę przecieka śmierć porusza odnóżami spada na grzbiet pozornie bezradnie jest gotowa na wszystko ktoś musi ją podnieść nie podchodź bawimy się w tandetnych dekoracjach gdzie są tancerki i słońce i wesołego pobytu życzą i muchomory zostawione przez poprzednią zabawę mechaniczną musiała ukryć się pod stołem w śmieciach z przeszłego tygodnia zapomniano posprzątać pośród drzew czujemy się bezpieczniej błyskawice odeszły na taśmie muzyka elektryczna śpiewamy solo z ogolonymi głowami czy dobrze się bawicie czy nie przemoczyliście skrzydeł nie musicie odpowiadać musicie się z nami napić nie znaliśmy się dotąd w tym sezonie lato jest nieudane i nie zdołasz zasłonić mnie przed tym co zabija zaczynam obawiać się własnego ciepła i nie wrócił żaden ze śmiertelnych nikt nie opowiedział nam o przyszłości wyłącz muzykę zegar przez podłogę przecieka śmierć nasz szept z głębokości nocy dajcie znak daj nam znak przetrwania co spotkało cię po odejściu ostatniego wagonu co przyniosło ulgę kiedy owady zamknęły swoje sieci jesteś wtedy skłonny zapalić świece zmówić modlitwę wyłączyć prąd niech umierają dźwięki owoce które nie przyniosły ulgi nie ozdobiły stołów powiewem szelestem nie jesteśmy prawdziwi jesteśmy dotknięci plagą owadów i nie istnieją środki zwalczające największe zatrucie czasem.


Sgraffita W mojej windzie żyje dawna „Solidarność” na drzwiach pod napisem nie wprowadzaj dzieci bez opieki do lat siedmiu wygnana z pokoi wyryta gwoździem przez człowieka podziemi który jak wiadomo składa się z latarki osłoniętej przed światłem dnia i z kaptura zasuniętego na oczy jeździmy razem z napisami świata wołamy razem z napisami świata aż zniknie nasz puls do łez do ironii najłatwiej jest zniszczyć windę i trzeba później zacierać kolejne piętra kiedy farby potrzebne są do rzeczy bardziej wzniosłych odezwij się kochanie popatrz jak płyniemy ku górze wydarci dachom z ostrym narzędziem pod rękę milczymy ile razy możesz przeczytać słowo które zatrzymuje się między nami podarte wycięte z kory jak łódka kiedy śnisz o rzece włókna wody owijają się wokół płuc nie skalecz się w myśli już zamykamy po co przypominać rwać bandaże zasklepione nurty sgraffita kalekie istoty które chcą ukazać i światło i cień na jednej ścianie tak my powstajemy bez przerwy trzaskają drzwiami nie można tego wytrzymać i nikt ich nie naprawia historia nie zna napraw zna wyspy których nie ma zna wyprawy nieudane do końca zna sumienia przepalające glob i jak łatwo gra się na pianoli proszę o kolejną liczbę o trochę słodyczy o dawne lata które pamiętają imię zapis nasz kolejny.


Żarcik z gaśnicą Gaśnica przy ubikacji ach mój miły Augustynie ach mój miły Mandarynie kto ugasi moje pożary śniegiem rozgwiazdą pocałunkiem gaśnicę sprawdzono zatwierdzono do użytku i kto tak kiwa łepkiem kto zaplata dłonie w warkocze z porcelany czy to ty Augustynie ? nie to Mandaryn o tłustym brzuchu o tłustym uśmiechu dokąd poszedł Augustyn ? poszedł całować księżniczki obok świniarni obok ubikacji albo gasić pożary lasu w tym roku często płoną lasy pomimo ostrzeżeń powodują je niezaspokojeni turyści kto zaspokoi Mandaryna kto Augustyna który jest tajnym władcą przywódcą potrafiącym wynaleźć nowy garnek i nową kukułkę mój pożar pochłania coraz większe obszary na balkonie puszczające się księżniczki grube damy dworu kartki przedmioty umowne zapamiętajcie piszemy intuicyjnie nie ma tu wytyczonych celów ani zielonych świateł jest prosta wódka która przelewa się z butelki kiedy ucztujemy z Mandarynem z Augustynem niedocenieni jako posłańcy jutro spadnie śnieg i dowiemy się co ludzie ugotują na obiad nie będzie ślubu ani pogrzebu po prostu odjedziemy nie wzniecając ognia zapamiętasz jak ktoś złowił rybę ktoś ukradł cnotę na pewno Augustyn Mandaryn jest starym władcą i nie wychodzi już na łowy o zmierzchu wchodzimy do ubikacji spłukujemy zęby po całym dniu prześladowań pogoni za wierszem używamy gaśnicy skończyły się papierosy może niedługo przyjdzie pogoda lecz najpierw musi odlecieć Mandaryn musi uciec Augustyn wiesz że kiedyś skończą się troski i zapanuje myśl nieśmiertelna.


Nowy radosny dzień W misce woda po umyciu rąk nie wylewaj jej aż stanie się świętością zachowaj na następne miesiące powiedz jak urosłeś jak stałeś się dorosły Piłacie gdzie są twoje pierścienie czy zdjąłeś je przed wyrokiem czy czujesz się zmęczony upadkiem skazanych i tryumfem uniewinnionych posłuchaj jak milczy miasto do kogo przemawiasz kogo przekonujesz obracając dom swój w kierunku Rzymu czego oczekujesz z tamtej strony i dlaczego obawiasz się nowej jasności tak szkicujemy opowieści nieprawdziwe odgrodzeni od miecza i gwiazdy od pustki żaru i wypełnienia wilgocią trzeba wylać brudną wodę wynieść nieczystości na wysypisko gdzie obowiązek miesza się z prawem i gdzie wiedzą co jest sprawiedliwością przejdą deszcze Piłat zdejmie okulary podadzą śniadanie przecież nic się nie zmieniło jedynie mocniej lśni lapis lazuli powietrze jest bardziej przejrzyste ułożymy przemówienia na następne święta powiemy o stanie naszych wiernych legionów o spokoju i ilości egzekucji o tym co cesarskie i o tym co boskie przypomnimy potrzebę ochrony granic podamy własne sugestie w sprawie walk z Partami podkreślimy trudności wynikające ze sprawowania władzy w kraju surowej wiary i fanatyzmu później usiądziemy i będziemy oczekiwali trzęsienia ziemi oraz ciekawego zjawiska przyrodniczego jakim jest zaćmienie słońca co stanie się z nami w godzinie ostatniej w Panteonie brakuje już miejsca i ofiary trafiają w gąszcz nóg i pośladków jakby to nie było wszystko jedno kogo się skaże a kogo uwzniośli popatrz na siebie jak zmalałeś tej nocy jak zaniedbujesz obowiązki służbowe i czystość swego ciała.


Wędrówki po muzeach Na organkach dziecko w cylindrze mkną powozy purpurowe balony powiedz sztuka zagraj motet albo tango rozwiejemy twoje prochy na pustyni ktoś odwiedzi przywiezie nowiny o poetach sytych sławy i masła albo o otwartym oknie samobójców suszą tytoń ratują przed zgubą trąbka milknie gdy przychodzą warty nazywamy pragniesz doświadczyć dymu pragnienia i głodu wyjęty z łona poruszasz tułowiem grasz prostą melodię jeden ton rozwijany w nieskończoność niedługo zjawi się obcy głos przemówi do twojego miejsca poza czasem do brzegów łagodnego morza na organkach dziecko w kapeluszu zdjętym razem z farbą obok rama oparta o drzewo połykamy ogień z harfą fujarką w jednym ruchu w milczeniu pod nogami płótno przemoknięte nietrwałe niedługo będzie próba z bachantkami proszę pozostać bez ruchu proszę się nie zmieniać w tych salach przy ławkach nad dywanami czyścimy majoliki rękawiczki porzucone pieniądze nocnych stróżów martwe sarny i piękne bażanty i zdrajców i uciemiężonych na postumencie popiersie i trawa w innym miejscu sierota oczekuje na wsparcie chodzę spragniony szukam wyjścia czasami grywam na organkach jest po godzinach otwarcia daleko stąd przy bramie ktoś naciska dzwonek.


Przed odjazdem z walizką Walizki spakowane już szklanki z wodą spadają przeczuwając odjazd na piasku ludzie jedzą kiełbasę smażą cebule modlą się wchodzą w głąb księgi chcą odpocząć prostując ponownie zakręty południa a ja prostuję ścieżki wyrównuję wydmy może ktoś przyjdzie porozmawia trzeba być przygotowanym aby dostrzec nawet najmniejszą postać nie powinienem teraz ulegać snom w łóżku w ubraniu z tobą wystarczy dotknąć a uniosę powieki i zapytam kim jesteś czy zmęczyłaś się w drodze czy jesteś podobna do dawnych nierządnic przygotowałem nawet mieszkanie kiedy skończysz usunę się z twojego życia za ścianami biegają dzieci i nie wiem kiedy staną się dorosłe może ty nie narodziłaś się jeszcze a ja nie doczekam umrę wcześniej i nie zdążę dać ci mojej walizki dzieci przestały biegać muszę iść na ratunek nie wolno mi zginąć nie wolno mi zapomnieć o naczyniu z wodą i winem inaczej zwycięży niesprawiedliwość słucham bicia serca przesuwam walizkę patrzę na nią nie mogę się przyznać że zgubiłem klucz do mieszkania musiało się to stać na dworcu przed odjazdem kiedy zjadłem ostatni kawałek kiełbasy kiedy wypiłem wino tego dnia słońce było wysoko pociągi nie mogły odnaleźć torów i musieliśmy pić wodę niezdatną do picia przemoczyliśmy tam koszule i plecy i torby podróżne strumieniem który chłodził płynął jak list jak liść jak litość rozwinięte przedwcześnie.


Nasze otchłanie Przez jakiś czas byłem w otchłani to tak się mówi opowiada przy kawie zapaliłem tam laskę cygaro i łańcuszek przy kamizelce mieszkańcy chcieli mnie zatrzymać mieli przepaściste oczy by lepiej widzieć i rozległe uszy by lepiej słyszeć może jeszcze kiedyś tam powrócę by opowiedzieć im o nas bowiem tym razem milczałem przytłoczony wnętrzem bez dna patrzyli na moja laskę nie wiedzieli do czego służy oni umierają tam młodo i nie wiedzą nic o cierpieniu cygaro wzbudziło również duże zainteresowanie brali je do ust próbowali rozgryźć nie wiedzieli że można podpalić je z dowolnego końca palili z obu stron jednocześnie i parzyli blade wargi uśmiechnięci i szczęśliwi o łańcuszku opowiem wam kiedy indziej później rzuciłem się w górę i leciałem przez trzy dni może była to inna miara czasu tego nie wiem zdaje się że któryś z nich chciał lecieć ze mną czepiał się butów spodni łańcuszka aż musiałem go uderzyć aby mógł zamienić się w popiół kiedyś tam wrócę i sprawdzę to dokładniej tym bardziej że oni zapomnieli jak to jest w innym świecie jak żyjemy i jak się kochamy ich skóra tak gwałtownie falowała kiedy torowałem sobie drogę wydawali dźwięki podobne do śpiewu piły dotkniętej smyczkiem oni nie lepią już świateł z ciemności nie korzystają ze spadania w górę i nocy bez granic przez jakiś czas byłem w otchłani i nie było tam najgorzej podróż udała się w pełni wykazałem że istnieje życie nawet w tak wysokiej temperaturze szkoda że spłonęły laska i cygaro łańcuszek zgubiłem po powrocie martwię się do dzisiaj był taki pamiątkowy.


Approaching Storm Zerwany paznokieć rośnie po śmierci podobnie jak włosy które nie mają końca jak cień zrośnięty ze wspomnieniem w ten dzień podsłoneczny obcinamy resztki pośmiertne by zniszczyć ich ślad wyrzucić do wiadra jesteśmy czyści i żywi nie przylgnie do nas żaden bród żadne zwątpienie oglądam obraz George Morlanda niepokoją mnie burza jeździec na białym koniu pies z podkulonym ogonem opowiedz mi o domu za drzewami jaka wydarzy się tam historia i czy jest ona godna zapamiętania jesteśmy niegodni pamięci niegodni spokojnego powietrza na klawiaturze akordy przywiązane nieudolnie kilka przecinków strzałki wskazujące kierunek historia dopełnia się przed nami jeździec zmarł przywalony przez drzewo konia sprzedano do rzeźni pies zdechł ze starości wyglądając nowego Odysa opowiedz inaczej może burza przeminęła obok mężczyzna dożył późnej starości pies i koń żyją do dzisiaj niezmienni jak paznokcie jak olej na płótnie podajemy obowiązujący ton mógłbyś się ostrzyc ubrać nie wychodź rozebrany na balkon z podciętym ramieniem zacznijmy jeszcze raz spokojniej kupiłem mięso ziemniaki teraz nie zginiemy damy coś zjeść jeźdźcowi z obrazu napoimy konia nie wiemy co przyjmie burza w ofierze może fiołki padające na klawisze podarujemy jej piękno i dobro i ciszę i oczekiwanie nie wiem czy to wystarczy czy zdołamy przewidzieć przyszłość wypełnić sobą grobowce zatrzeć plamy w gwiazdozbiorze Oriona oświetlić ciemne ulice Kasjopei na chwilę rozbłyskiem nieśmiertelnym powiedz mi po to jesteś poetą czy miewasz sny widzenia przeczucia czy lubisz malarstwo angielskie drugiej połowy osiemnastego wieku czy często myślisz o paznokciach.


Taniec z szablami Perły onyksy obsydiany materie drogocenne lśnią leżą przykryte przez sen przykryte czapką stają się coraz bliższe a my pijemy wino kładziemy obok błamy karakuły taniec z szablami na ostrzu zawieszonym nad szyją tak jest najlepiej zasnąć nie widzieć nikogo na sali przespać się z kimś po przebudzeniu ponownie jesteśmy swoi rodacy mamy widzenia przed pójściem do roboty śpiewamy pieśni o szewcach i dzieweczce która zbłądziła o harcerzu z harcerką przez radio mówią o potrzebie pokoju o ruchu na świecie podaj mi sennik egipski niech sprawdzę odpowiedni zapis w brodzie faraona za oknem pasie się kobyła wozaka rozwożą węgiel wśród doniczek ziarna aloesu w moim śnie obejmowałem miękkie tancerki walczyłem z dżygitami bolały mnie nogi od przysiadów chciałbym powrócić między delfiny które spotykam coraz częściej w telewizji tak są inteligentne i skaczą tak wysoko po rybę ufne bezbłędne chciałbym skakać zdobywać pożywienie może wtedy ktoś zadbałby o mnie wyczyścił nakarmił otarł pot pokazał w życiodajnym oknie kobyła przestała się paść odjechała rozwijamy hodowlę tulipanów przenikamy mury obojętność jednoczymy się z sąsiadem z przeciwka borsukiem jakieś zakłócenia odwrotne palmy popatrz ludzie chodzą pod nami zawieszeni w zepsutym aparacie i nie można ich wyłączyć to nie ludzie na szczęście to delfiny które nie chcą jeść więcej ryb skakać przez obręcz chcą wypłynąć rozejrzeć się w otchłaniach Pacyfiku przeczytać coś może przyniosą szable uspokoją załagodzą sytuację nie jest im przecież tak źle po co zmieniać się w muszlę echo po co wstawać rano po chleb po miłość pod szablami.


Coraz lepsze wiadomości Wczoraj umarło u nas kilka dworców mówili w mediach proszę tam więcej nie jeździć nie odwiedzać bliskich nie jest to już potrzebne ktoś zabił szyny i semafory przydrożne ktoś zniszczył kasy i poprzecinał lokomotywy na pół niektóre na trzy części ukradł pompy i węgiel przy torach nie znaleziono sprawców i nie wiemy czy była to śmierć przypadkowa czy też akt wyjątkowego wandalizmu perfidii i co stanie się z ludźmi jak dojadą do pracy rozwiązujemy zagadki zabijamy metafizyczne cielęta skubiemy drugą głowę ptaka ciekawe jak umierały czy w konwulsjach czy w bólu łamiąc dachy peronów ciekawe czy kasjerka zdążyła się przebrać po nocnym dyżurze i tak dalej tak dalej lecz najciekawsze przeciwko komu umarły i czy osiągnęły swój cel przeciwko komu my umieramy przy lampie za stołem bezwiednie sznurują usta jak wilki jak drapieżne stado któremu odebrano śnieg i burzę i ofiarę w saniach jutro październik miesiąc na paździerzach wielokrotny i oddano nam godzinę życia dzięki niej staniemy się młodsi proszę spać dłużej nie obawiać się wilków dworców szaletów niczego nam nie zrobią ogrzejemy się w środku kaloryfera który trwa na posterunku jak ostatni taksówkarz jak żebro z którego zrodziła się Ewa stalowa dziewica podtrzymująca firmament swoimi biodrami w ten sposób do niczego nie dojdziemy zbyt dalekie odejście migotanie źrenic słupy trzaskały jak zapałki strażacy uciekali przed zapaloną benzyną z cystern które stały na bocznym torze na szczęście nikt nie zginął tak naprawdę to był żart z końca września nic więcej prosimy nam wierzyć bo komu macie wierzyć jak nie nam przecież dworce nie umierają dobro zwycięża człowiek żyje po śmierci w naszej pamięci albo w niebie albo w swoim dziele utajony jak mysz jak cichy głos winnych ukaranych.


Psychoterapia To jest moje miejsce uległości wystarczy dotknąć palcem zobacz jak pulsuje żyje przypięte jak broszka jak medal za zasługi na polu staram się go nie zniszczyć podlewam sokiem z dzienników z jednodniowych herosów a jednak kiedy przyjdą i zapytają kim jestem pokażę je odsłonięte i czyste wtedy nie wzbudzę podejrzeń jestem jak pokorne cielę staram się ssać jak najwięcej wyssałem rodziców nauczycieli dobrodziejstwa płynące z umiejętności pisania i czytania napisz sam czytaj co inni napiszą to ważniejsze nie pisz sam jedynie czytaj aż pęknie najlepsze zdanie możesz nie czytać bądź posłuszny poza słowem poza literą połóż ręce wzdłuż szwów na skroniach wzdłuż spodni albo pozwól nakłuć delikatnie zobaczymy co wypłynie co stanie się kiedy zniszczymy ten wrzód który prawdopodobnie nie jest złośliwy najwyżej umrzesz znamy na to lekarstwa mamy sposoby leczenia nawet w naszych trudnych warunkach osiągamy dobre wyniki trzeba tylko wyczyścić igłę proszę przygotować pacjenta miejsca delikatne nie powinny porastać włosem zasklepiać się śliną ginąć w głębi rany nie wolno żyć z takim piętnem to szpeci niszczy szlachetność rysów dlaczego patrzy pan na moją twarz mam to jeszcze z lat wojny z przebytych chorób jestem najlepszym specjalistą od znieczulenia od łamania nie uległych by stali się obojętni na wszystko na ból i słabość na cynizm i czułość moja twarz nie ma z tym nic wspólnego tak myślimy przestajemy myśleć zatrzymujemy akcję serca nasze miejsca uległe podbrzusze zęby płuca tchawica wymieniamy przejęci człowieczeństwem kruchością przypowieścią kryjemy w środku szeptu przez zaciśnięte wargi sączy się lawa pocieszycielka strapionych.


Wyobraźnia przedwczesna Helgoland palimpsest cieszę się że istnieją wierzę im z całej duszy podobnie jak heliotropom niagarom kamedułom których mam na własność owiniętych w warstwę waty oddzielającą od syfu świata widzialnego i poznanego przed minutą od początku stukamy helgoland kallimach urodzeni w niedzielę w pobliżu komody rafy koralowej dzieciństwa wyjmujemy rozpinamy zapinamy watę na guziki na bębenki bijące w pałki w cierpliwych doboszów wyobraźni komentarz komputer kaligrafia radość coraz większa niedługo rozpadnę się na części winieta orlando szalony prezydent minister tragicznie zmarli w złoconych ramkach lecimy wzdłuż helgolandu potykamy się o zabite ptaki o smak soli jesteśmy delikatni jak z kory jak ze zwojów rozkołysanych dotykiem pijemy żywicę pod drzewami pod kreskę rośnie manna podaruj mi półwysep mam gdzie spać co jeść komu opowiadać galatea galaktyka geniusz z dzbana na zawołanie ze skrzynki z kieliszka dlaczego powiedziałeś syf niezgodnie z tradycją z poezją lubimy wzniosłość i pomarańcze na papierze najdłuższa linia pogięta w ciepło twych ud gorących i ust miłością jesienią spadają ulęgałki i wrony schowane w liściach podobnie podobieństwa są uderzające kiedy bawimy się spada zasłona i rozstępują zastępy jesteśmy występni rozgrzani pościelą wytarzani w niej jak lemury jak pelikany z karbunkułem w dziobie popatrz dokąd odlatują lecą w stronę palimsestów ponad lądami wyrastają słońca słoń topi się w niagarze dobosze walczą o lepsze na śmietnikach jest w tym roku dużo waty poplamionej jak heliotrop cętkami boleśnie ta zabawa staje się niebezpieczna karnawał w tym sezonie będzie udany podobnie jak pogoda i niagara uspokojone przedwcześnie.


W pokoju o siedemnastej Zasłony sentymentalne seledynowe ze lnu jak to ze lnem było jak z nami i jak będzie niedługo za rok staniemy się więksi o głowę i nie wiem czy zdołamy jeszcze nazywać jest zieleń osłabiona przez biel ubóstwo wzmocnione przez szyby przyjdzie zaćmienie być może skryjemy się po drugiej stronie za parawanem wybranym zasłonimy oczy bogatsze o pusty pokój o zbyt nisko zawieszoną lampę o przestrzenie wyrwane ważkom razem ze skrzydłami za chwile ukaże się światło przez materię bezsilną przebite nie potrafisz obronić ścian tapet kiedy wyblakną co uczynisz wtedy z naszym miejscem do życia do spania do miłości na serwetach pomidory z dzbankiem w którym więdną piwonie na ubraniach popiół po drodze po suszy po budowie trwającej od początku naszego świata na twarzach maski zamknięte okiennice może powstanie przeciąg wiatr wiejący bezwiednie może dusze nasze przemkną obok wyrwane z ciała wypalone na skroniach szczęśliwe w pogoni za faunem podaj mi rękę nie możemy odejść bezimienni posłuchaj wiadomości mówią o nas o czarodzieju sadów nie odsłaniaj dnia tak jest lepiej poruszać skrzydłami podbrzuszem wezgłowiem nie czyń niczego w złości beznamiętnie czytaj o Filonie i Idalii nad brzegami naszego łóżka pasą się białorunne owieczki i to nam musi wystarczyć to nam wystarczy w życiu do pierwszego.


Punkty oparcia Samochody bańki mydlane które pękną i my o tym wiemy wcześniej przedwcześnie kiedy jest nam zimno w ramiona i w gwiazdy i w okryte szalem noce kiedy mówimy podwójnie kiedy zachwycamy się obranym orzechem pszczołami napełnionymi światłem pamiętasz – miały rozjaśnić ciemność ulice wyjęte z bruku zaułki bladych przechodniów a my siedzimy w ogrodzie pilnowani przez kilka ławek przez furtkę zamykaną drutem i nikt stąd nie wyjdzie nie opuści nas oprócz obrazków samochodów kół cukierków wypadających z torebki weź spróbuj jakie słodkie tak powstają oazy miraże bez wzroku i szybkości tak my powstajemy w ciemnych jeziorach by nie widzieć słońca orzechy spadające na odległe ręce mogą zniszczyć samochód słomkę która miała ułatwić nam lot do wysp towarzystwa w próżnię na jej końcu jest mydło i piana na jej końcu króliki poruszają łapkami wschodzi pismo potrzebujemy punktu oparcia wtedy podniesiemy z miejsca samochód drzewo wyspę będziemy mimo mgły szklanego piętna na skórze obrączki przeciwko śmierci w naszym blasku dojrzewają orzechy spadają meteory i nie opieraj się przeznaczeniu zobacz co stało się z samochodem na parkingu za siatką po tak gwałtownych przejściach.


Nie wiem czy to wypada Twoje włosy zawijają się na końcach podlegają rozdwojeniu jak język węża jak świadomość podlegają jakie to ładne słowo jak jajo węża z podwójną skorupą z ciałem prześwitującym przez pergamin twoje włosy nie dostrzegają przemian czasu kupuję szampon o nazwie „Colette” który nadaje się do wszystkich rodzajów owłosienia ponieważ zawiera żółtko kurze wzmacniające cebulki od wielu wieków już na dworze Attyli i Stefana Batorego i przed drugą wojną i przed końcem świata który zacznie się niespodziewanie od kłamstw od wyczerpującego uzasadnienia i nie potrafimy wytłumaczyć wojen wyginięcia dinozaurów tego co ma żółtko do włosów są sprawy których nie wolno łączyć jesteś przemęczony ucieczką galaktyk ucieczką mieszkańców kraju pod nami zakwita kurz osuwają się kamienice tak powstają teksty okolicznościowe zmierzch bogów syczy do mikrofonu swą ostatnią wolę a ty musisz się zmienić przeobrazić inaczej zaginiesz przytłoczony śmiercią i nikt nie odnajdzie cię w lawinie niedługo babie lato grzejemy się od rana z pająkami przypiętymi jak kokardki i jak wybrnąć jak odejść od węży mija kolejna strona musisz obciąć końcówki włosów wtedy ożyją staną się połyskliwe bierz zawsze drugi oddech po pierwszym nigdy odwrotnie a wtedy wiele się wyjaśni nasze miejsce i ty i przyczyny i skutki ostatecznie.


Sny po północy Niedaleko stąd dzieją się cuda w budzie dramacie w sklepie z rybami przywieźli śledzie odwieźli beczki na prawo jest tylko ściana chciałbym pogodnie zwyczajnie kiedy biegną baranki i łez ocierać nie trzeba kiedy czekamy na miłość kiedy uczymy innych latać jak nietoperze w nocy bezszelestnie pod obrazami z aksamitną ramą zbiera się kurz legenda wieku kiedy siedzimy tak zaczepieni pazurkami cierpliwie gryziemy księgi które potrafią unieść się ponad słowami i pożeglować stąd jak najdalej tak jak człowiek powinien dążyć do połowów po omacku otwieramy okładki otwieramy peleryny na prawo powstaje skała i żołędzie przekwitają w łodziach które z wysoka są podobne do naparstków do przecinków zapomnianych przez rybaków powiedz co ci się śniło krzyczałaś w nocy nie pamiętam chciałeś odejść ode mnie z żyrandolem z porcelany upaść na linę na porażającą linię a ja nie mogłam ci pomóc i wtedy rzuciłam się w przepaść aby nie patrzeć aby wypić czarę fiołkową i stłuc lampy świata niedaleko stąd dzieją się cuda zakwitają portrety giną meluzyny kora zamienia się w apostołów ożywają baranki po uczcie wieczornej zapomniane przez lewiatana w letargu pod płytami z piaskowca ciężkie powietrze tam są kopalnie soli i szkielety chodników dlaczego nie odjeżdżasz nie mam porcelanowych żyrandoli nie mam na drogę nie potrafię nikogo zostawić mam zbyt cienkie kości nie potrafię wrócić do pionu uciekam od siebie jak to pod sklepem każdy chce dostać drugą rybę kawałek kredy kiedy unosiłem się w powietrzu musiałem zasnąć drugi raz i wtedy przyszłaś do mnie i niczego więcej nie pamiętam pod przysięgą.


Ten wiersz ze śmiercią i łabędziem Śmierć na saniach z łabędziem suną cicho oczekują wsparcia a my przy kawie poszukujemy porozumienia ten wiersz jest jak ściana płaczu niestety zgubiłem koronę cierniową na śniegu zabawa najlepsza nie jątrzy ran nie zasklepia potrafimy zakopać się w środku lawiny i przeżyć dzięki wspaniałym psom dzięki umiejętności oddychania pod wodą pod ziemią co kilka lat połykamy powietrze i w dół gdzie świecą wieczne lampki zapomniane światełka tak jest najlepiej ten wiersz jest przypływem księżyca z cienką stroną ogrzaną zapałką tam mieszkają nasze łabędzie kiedy zasną to kobiety płaczą kiedy krzyczą to wyrasta ogień tak rozbrajamy się ostrożnie proszę położyć ostre narzędzia który ptak jest następny który jest niemy spróbujmy zbudować z niczego oddzielić popiół od ziarna wchodzimy z lampkami w dłoniach dlaczego ten łabędź milczy pracownicy połowy planety zabierzcie stąd te ptaki nareszcie spokój opowiedz o burzy piaskowej która zaskoczyła nas niedawno na szczęście potrafimy oddychać w takich warunkach otwórzmy szuflady literatura wymaga otwarcia pojedziemy saniami posmarujemy płozy tłuszczem jest tak cicho w ten sposób zatrzymamy śmierć zostaniecie o tym powiadomieni może się uda.


Pasje nieprzyjęte Trzy drzewa znikają poczęte i nikt nie odwrócił głowy nie usłyszał jak chcą odejść stąd wyrwać sponad strumieni jak poruszają ziemią czołgają w stronę szmat suszących się na płocie w stronę podartej chusty dalej idzie człowiek wykopuje kości pnie narzędzia męki z ołowianym biczem z żelaznymi stopami z liszajem przechodzącym przez próchno przenikamy horyzont stawiamy pale łamiemy kołem widnokrąg na trzy części ta pierwsza należy do ojców druga do synów ta trzecia rozsypana jak ziarno gołębicom ocieka deszczem kiedy zboże pod dachem przed nocą nie wychodź nigdzie bo nigdy nie wrócisz notujemy na kartce pośpiesznie na drzwiach wyrwanych z obory gdzie ciepło i mokro od potu gdzie łańcuch wije się pod nogami trzy drzewa załamują światło dlaczego nas opuściłeś proszę przejść do pierwszej klasy tam jest lepiej tam opowiadają przed snem piękne opowieści tam siedzi się wygodnie o ile oczywiście jest miejsce ale poza sezonem myślę że nie będzie z tym kłopotu nawet dla pana nawet dla takich patrzących poprzez kamień przez dyktę proszę o bilety i ktoś opuścił nas na stacji której nazwy nie pamiętam z torbą pełną rzeczy z krzemieniem i jastrzębiem z dziurami wyciętymi w żywej tkance wypełnia się godzina ostatnia mogę jeszcze opowiedzieć o czwartym drzewie które odeszło najdalej i nie odczuwało już szmat ludzi i deszczu ale to zupełnie inna historia.


Popołudnie kinomana Rzuciłem monetę i nie spadła na ziemię na los szczęścia Baltazarze na ślepo dlaczego nikt nie przychodzi upragniony czyścimy paznokcie gramy na gitarze balladę o osiołku który musiał zginąć by dać innym przykład jestem wypełniony mlekiem poruszam się swobodnie w próżni gór rzuciłem palenie moje zwycięstwa porzucone na ścieżce i nikt ich nie odnalazł nie posłał w dół rzeki w koszyku wymoszczonym smołą może wieczorem ktoś nas odwiedzi oderwie deski zabierze do teatru albo do kina tam grają o dzieciach szatana i nie ma teraz filmów o osiołkach o zatrutych studniach o lancelotach wyrastają jałowce i oset nakarmimy go niech się obudzi lepiej zostać po co wychodzić doczekać zmroku gdzie jest nasza ziemia obiecana dlaczego nie ujawnia swych gór i miodu i przepiórek kiedy odnajdę moje stada które powinny oczekiwać w słońcu poddane i ufne rzucamy monetę by się dowiedzieć co nas czeka nie pada przeczytaj coś dowiedz się jak ludzie żyją w jakim opuszczeniu po niebie biegną zwierzęta przeznaczone na ofiarę wieczorną jak smoki jak jaszczury zmiana czasów mieszkań nawet piołun nie zabija milkniemy jak prorocy zamieszkali przy naszej ulicy zaklęci w magicznym lusterku możesz czuć się swobodnie jak u siebie w takim razie zwiążcie mi ręce wtedy lepiej uświadamiam sobie konieczność.


Dojrzewanie spóźnione i suche Tak dojrzewamy do czynów nierządnych do zasypania pustynią ogrodów gnębi nas ciemność i pułapki z błota i rytm i wiara rozsiewane w zbożu tego dnia wstaliśmy nieco później była wolna sobota wtedy nie trzeba się tak spieszyć byliśmy dzicy swobodni mustangi preria oklahoma te rzeczy wcześniej połączyliśmy się jak mężczyzna z kobietą wtedy łatwiej jest pisać o ciemności o wydmach porastających łąki nasze dziecko chciało pić pójść na spacer i nie wiedzieliśmy dokąd podążyć gdzie są nasze podkrążone oczy nasze postoje po znużeniu w nocy musiało padać wszędzie dogorywały kałuże wybrzuszone martwe z oślizgłym okiem w środku i nie mogliśmy odejść od nich od przyziemności by dostrzec pagody żółte morza wiśnie i nie udawało się nic zrobić nie potrafiliśmy niczego zatrzymać ze szklanek wypadały owoce na talerzu pływała zamarznięta ryba kromki chleba kręciły tyłkami połóżmy się raz jeszcze ale dziecko bezgrzeszne niewinne najedzone ubrane czego ci więcej trzeba powiedz po prostu nie wstydź się dla pana starosty mosty pomiędzy ciepłem i naczyniem dojrzewamy do nadziei do wyjazdu na dalekie stepy gdzie biegają konie przewalskie gdzie trwa wieczny pościg zdobywanie muru walka z wyobraźnią posmaruj dżemem sokiem malinowym zobacz co dzieje się w alejach tam o tej porze opadają liście głową w dół wystygłe i suche jestem jak kasztan z kolcami dojrzała do posiadania i zamknij drzwi na klucz wyrzucimy go do jeziora bo po co wracać po co bawić się skórą i ostrzem niedojrzale.


Ballada na poczcie Listy wydrążone w środku kruche o zaklejonym brzegu niewiadome leżą na poczcie i czekają na przypływ śnią o różach i beżu a ja napełniam się zdaniem opijam tytułem i nie chcę dłużej walczyć z pijanym listonoszem z dyrektorem od spraw otwierania kopert pragnę przeżyć jeszcze jeden list od nieznajomych od wodospadów przesyłających pierwszą kroplę od pocztylionów schowanych w miedzianych trąbkach i nie ma kto nas poprowadzić utulić dzieci wszechświata ludzie posiali wiatr i nie ma ich tutaj nie starczy na barszcz na mosiężne guziki ile ważysz ile ważą twoje poematy jaki jest koszt wewnętrzny zapisu na piasku nie pozwól by obrazy przykleiły się do naszych twarzy napisem ku górze czy zapłaciłeś już Bogu za kaganek pomyśl o słabości ręki jak łatwo jest ją złamać jak łatwo stopić adresy powrotne jak łatwo wyjechać w nieznanym kierunku ulecieć na odwrocie okładki żądamy pierwszeństwa czekamy na cud na zbawienie pisząc długie listy w powietrzu i na wodzie drążymy siebie skrytki najgłębsze i nikt nas nie namaścił po prostu zjadamy chleb razem z wnętrzem z kartką w środku aż nic nie pozostanie po nas oprócz świętego do spraw niebieskiej korespondencji w miejscu do użytku wewnętrznego.


Akwarium naszych marzeń Jestem z duetu jestem sam samotny samodzielny lubię pracować motyką obnażać błędy systemów wierzyć w sny opowiadać innym o sobie jestem typowy powracam do poezji w chwili poziomej kiedy przeminą uniesienia odpoczywam w fotelu jak w biurze nie manifestując nie raniąc bez flag rozgrywa się nasz portret zobacz jak rośnie wiersz wyjęty z akwarium jak składają się strofy z niczego dlaczego udusiłeś ryby rośliny robaki chcę być samotny wspierać się na skale o wieńce bez ruchu bez płetw bez pomyłki nie mogę się pomylić wczoraj przemilczałem przemówienie dwa programy koncert na flet i violę uczę się coraz lepiej nie wychodzę z domu tak jest najłatwiej pod szklaną szybą chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć film o bohaterach byli tacy dorośli może dzisiaj znowu obnażymy ich słabość jakiś błąd porozmawiamy ze znajomym zza ściany dlaczego niszczysz wieczorami akwaria rób to w świetle dnia kiedy pada deszcz ryby znudzone pływają w poprzek welonów garną do ludzkich rąk robaki zachowują się inaczej walczą o przetrwanie są potężne i nieprzekupne wgryzają w jądro rzeczy piszą list do nieznanych narodów na fotografii poeta karmi zwierzęta jest skupiony obcuje z naturą stoi w szeregu niedługo kupię rybki rozpłynę się w trawie w czułych kościach w szmerze strumieni nasze akwarium wytrwa do samego końca.


Zmęczenie fortepianów Fortepiany z całego świata a ja chodzę jak w klatce odbijam się od kamieni grają pasacalie są kulturalne i mistyczne zarazem współczują tym z brzegu z osiedla ludzi prawdziwych urodziłem się zbyt późno by poznać prawdę jak lis przeznaczony na rzeź przed pierwszym śniegiem jak hiena walcząca o mięso wyciągam struny na światło popijam herbatę przed pójściem na koncert kiedy zabraknie miejsca w moim domu proszę ich więcej nie przysyłać nie podawać wstydliwie pod stołem w środku żyje muzyka światłość nad światłościami hieny nie grają na fortepianach lisy nadsłuchują z daleka misterium się zaczyna bez nut i bez chleba w mojej pustce nie ma na kit na szkło na polowanie przyjrzyjmy się naszym instrumentom poznania symfonii cielesnej może przywiozą coś nowego rzucą ciemne dźwięki prosto spod kwiatów ponownie wracamy do otwartej klawiatury patrzymy na rzygające posągi na naszych gladiatorów zapędzonych w kąt klatki gdzie żyją pasożyty i nie można otulić się etolą srebrną jak księżyc jak fortepiany na szczęście nie ma ich na świecie zbyt dużo tysiąc dwa tysiące inaczej nie zmieściłbym ich w pokoju nie zagrał finału pozwól mi zasnąć wziąć pożyczkę przed zimą na ziemniaki cebulę ciepłą odzież kupimy sobie dzwoneczki kołatkę sarnie kopytko będziemy na nich grali muzykę wieczoru stukając w drewienka wycierając palce o skórę lisa w ślinę hieny jeśli przyjdziecie usłyszycie jak powstaje sztuka jak spełnia się przeznaczenie jak rzęzi zmęczony fortepian.


Nasza Australia Sprawdzono nas test na inteligencję czy potrafimy odróżnić górę od dołu czerwień od bieli wolność od niewoli granice ulegają zatarciu profile patrzą dwojgiem oczu jest dobrze nasze plecy zarysowane żebrami niepewnie rozpoczynają wędrówkę dostrzegamy różnicę pomiędzy mężczyzną i kobietą niestety test świadczy przeciwko nam wybiera kolejne ofiary i kolejnych oprawców ustawiamy się w jednym rzędzie rozwijamy tysiące kwiatów wypuszczamy papierowe tygrysy połykamy środki antykoncepcyjne według instrukcji uwaga kolejne pytanie czy nic ci nie jest czy nic nie jest w stanie cię zaskoczyć oczywiście zaskakują mnie ptaki kiwi niedźwiadki koala dziobaki zwierzęta które przetrwały same siebie zupełnie niepotrzebnie a teraz jakie znaczenie mają dla ciebie słowa ojczyzna honor poezja nie pamiętam nie znam prawidłowej odpowiedzi pragnę poezji czystej oczyszczonej w przejściu podziemnym na plakacie koala zjada eukaliptusy tygrysy polują na ptaka kiwi dziobak walczy o byt tygrysy są nieprawdziwe ptak jest prawdziwy nie ma tygrysów w Australii są tam za to rekiny w nylonowych siatkach nasz test przewiduje znajomość odległych lądów historii powszechnej anegdot z życia wielkich ludzi głosi równość i braterstwo każdy może poszukać swojego eukaliptusa bawić się inaczej grać w inteligencję zapobiegać ciąży.


20 minut po 20 Rozsądek zwyciężył rozsądni żyją dłużej jest dwadzieścia minut po dwudziestej o tej porze zawsze zwycięża u nas rozsądek nawałnica odeszła jest nadal gorąco golę się inaczej niż inni wieczorem o czym mówiła dzisiaj wyrocznia skąd idą wróżby dobrego i złego trochę pocę się pod pachami zielone jabłuszko rozwiąże to w sposób niezauważalny nie czytam gazet słucham lotu ptaków muzyki „Dire straits” próbuję śpiewać jak to przy goleniu śpiewając do niczego nie nawołuję powtarzam sobie kilka słów o dzwonie dzwoniącym za umarłych o rosie o rymie żeńskim częstochowskim o pannie co świeci w ostrych bramach jestem prywatny jak plaża na moich dłoniach nie ma żadnych haseł są czyste i miękkie nadają się do uderzenia linijką przecież niczego nie zrobiłem rozmawiałeś odwracałeś się szukałeś pomocy przyszedłeś w nieodpowiedni dzień kto z was jest bez winy mija dziesięć minut wiersza przynajmniej one niczego nie żądają oprócz życia które zamknięte jest w maszynie schowanej pod poduszką niech ci się przyśni sen o siedmiu szklankach o siedmiu braciach którzy zwyciężyli zły czar nie siedź tak długo w łazience chodź zobacz jak powoli zwycięża zdrowy rozsądek coraz prostsze ilustracje jakbyś zatracił poczucie wiersza który rządzi się swoimi prawami w których liczą się zestrój głosek i harmonia sfer poruszanych przez niewidzialne siły w szklanych dekoracjach mieszkają nieuchwytne postacie i nie golą się nie mają żyletki rodziny na utrzymaniu tak jak ty rozsądny jednością silny.


Polowanie z Presleyem Spróbuję się pożegnać niewidomi z Presleyem w kieszeni z jego głosem jak z masłem i cukrem kiedy nie mogę przestać was kochać i to jest takie naturalne zabierzcie moje życie zużyte prze te lata nad jeziorami postawiono mosty i niczego nie trzeba zmieniać nie ma już wód przeczystych lecz stoją pałace i rośnie tarnina zaczepiając nas pijana nieprzytomna spróbujmy naprawdę się pożegnać pozostało nam kilka poematów do napisania wtedy przejrzymy otworzymy bramę a tam polowania kuligi strzelanie do dzików na uwięzi zmęczeni myśliwi mówią guten abend są uprzejmi patrzymy na siebie wchodzimy na ambony wyjaśniamy naszą historię oprawiamy jelenie z piżma tak powinno wyglądać nasze życie trochę piwa dyskusji anielica o sarnich oczach i spać lecz teraz nas tu nie wpuszczą jeszcze nie umarliśmy dopiero po śmierci spotyka się anioła spróbujmy się pożegnać odszedłem za daleko i mogą mnie przypadkowo zastrzelić byłem z wami nie strzelajcie bez ostrzeżenia Presley nie żyje ale my żyjemy pocałuj mnie szybko od razu jestem mniejszy coraz rzadziej całuję piękne łanie nie czekaj na strzał na wielkie polowanie nie zaczepiaj o ciernie o białe kwiaty o czarne i nikt nas tutaj nie odnajdzie nie uleczy i co będziemy robili wieczorem będziemy słuchać Presleya wyciągać igły z rąk piórka z kapelusza seksualnie i barwnie.


W pogodę i babie lato Nasz garb na trąbkę i werbel ojczyste piaski i ludzie proszą o głos wyjaśnij nam dlaczego stoimy tu tyle godzin dlaczego rośnie nasz garb widocznie w dzieciństwie upadliśmy na plecy a matka tak przestrzegała na wszystkie świętości mówiła synku nie spadaj z wysoka staraj się żyć niezauważalnie nisko w czasie lotu podłóż moje dłonie poduszkę ziarnka grochu uszyłem sobie pokrowiec ale inni co zrobią inni czyżby nie mieli matek pod ręką płaczących w odpowiednim momencie z odpowiednią pauzą zaśpiewajmy ich kołysankę dlaczego to zrobiłeś miałeś przyjść do mnie wczoraj i nie przyszedłeś a ja tak się źle czułam dlaczego nawet nie zadzwonisz nie zaskomlisz pod drzwiami niebo się chmurzy i nikomu już nie otwieram boję się popatrz wróciła moja alergia mój los nie mam już tylu lat co kiedyś nie potrafię pójść sama do kina idą z wiatykiem tylu sąsiadów teraz umiera niedobry czas dla starszych ludzi niedobry dla chorych i cierpiących powinieneś nawiedzać i wyprostuj się za bardzo chodzisz zgarbiony i przez to nie będziesz mógł się później podnieść popatrzeć obcym w oczy bez względu na starość na wyklucie z powicia wybacz mi pogodę i babie lato moje tak późne narodziny i nic innego w tym życiu dźwigamy stoimy na trąbkę i werbel powstaniemy może kiedyś z bezradnych.


Wariacje na temat na pożegnanie Przerażająca jest odległość zabójcze saksofony może już nigdy nie będziemy nie wiem jak to inaczej powiedzieć od centrum do nas zbyt daleko przerażające do was i nie ma kościołów ulic zamykają wejścia przed otwarciem noże wbijane w ściany kiedy idziemy dzielnica poruszona obecnością taki koniec pożegnania może już nigdy nie będziemy sprzedadzą jeden egzemplarz z naszym głosem powiedz coś zaryzykuj obnażenie i nie niszcz skrzypiec odległość wzrasta po drabinie chodzą jacyś ludzie kłaniają się panu Jakubowi czekają na niedzielę proszą o święto pragną spróbować nieba na patyku jedzą tynk potrzebują dużo wapna poszukujemy odpowiedniego człowieka do przemienienia wyszedł pozostawił otwarte drzwi zagrał na szklanych kręgach nieśmiertelni umierają wodzą za nami powiekami dmuchają w saksofony podnoszą skraj tajemnicy wieczorami nigdzie nie wychodzimy nie ma po co i z kim dziecko wczoraj złamałem jeden szczebel najniższy i powstała przerwa ogarnęło mnie przerażenie co teraz z nami się stanie jak wyjdziemy jak pożegnasz się z widzami wilgotne ręce orkiestra poszła musimy kończyć nie ma nic więcej do powiedzenia w tej chwili staram się uchwycić następne szczeble może tam mieszka nasza nieśmiertelność może będziemy dzięki temu dłużej niż przewidywano.


Science fiction Wysyłają nas na srebrne niedźwiedzice wysyłają głodnych i niewyspanych fantazyjnych i kalekich przeciwko neptunowi planecie stygnącej przeciwko jowiszowi olbrzymowi białemu musimy zwyciężyć ułożyć swoje sprawy wypuścić kanarka z klatki niech leci niech porwie go śpiący niedźwiedź w takim razie pa wychodzę wziąłem sobie kanapkę zegarek słoneczny zawieszony na szyi wskaże mi właściwe horyzonty pomyśl o wenus o jej temperaturze w dzień o miłości w nocy nie biorę torby z mydłem i ręcznikiem obmyję się w pyle ganimeda w jego kanionach w czasie naznaczonym na naszej tarczy może wtedy nie ulegniemy wiekowi wrócimy do źródeł narysujemy wędrowców w jaskini albo krainę cieni albo antylopy bezbronne spłoszone stada pa nie wiem kiedy wrócę kiedy wróci mój pociąg może kupię ci kolczyki jak Izoldzie może wynajmę dorożkę lektykę i będziemy się kochać w powietrzu jak żurawie nie dotykając najwyższego liścia niedaleko stąd mieszkają echa naszych słów utrwalone w eterze i nie możemy ich ponownie usłyszeć nie wolno bo przyjdzie zły niedźwiedź i je porwie nakarmi swoje młode ukryjmy się w kapsule w dotyku twoich nóg korali w pospiesznym połączeniu z kasjopeją popatrz która godzina powinieneś coś zrobić wiem że dzisiaj chcesz wyjechać spakuj się nie zapomnij pieniędzy wiem na wenus jest najlepsze jedzenie i sporo burdeli nie to co na marsie.


Orfeusz prowincjonalny Na motorach orfeusze pijani nie znamy zła kasków i gniewu drżą szyby o północy ani godziny ani żadnej rzeczy jak nisko można upaść i nie walczyć z ulicą określamy granice metalu świeci się elektryczna róża pamiętasz Guillauma to od niego i nic więcej tak usypiamy zwierzęta powstają słupy przydrożne pisk sąsiadki chwytanej za cycki na siodełku bezwolnie jak na tobie i jedziemy opuszczeni grają harfy w sercu płonie korzeń kiedy się zabił pamiętasz posiwiały mu włosy w jednej chwili uważaj na kocie łby na rybie ogony na zapalone wioski na rowy spuść nam nieco nasienia kilka mgławic okryjemy nogi przed podróżą i nie budźcie nas nie jesteśmy święci orfeusze leczą głos w stodole puść mnie dzisiaj jest procesja i niedługo wszyscy zmarli będą umierać ponownie nasi bracia nienarodzeni nasze strony pójdziemy do kościoła a tam mój pogrzebany ojciec i jego ojciec na maszynach planetarnych jak w kinie niezniszczalni ze wstawionymi zębami w garniturach z krepy i zapalimy sobie nie śpiesząc się nigdzie wypijemy jednego jak przed wojskiem nasze kontynenty rozsuną się i odlecą bezszelestnie wrócimy dopiero na obiad spoza antarktydy spoza nowej ziemi i po co dłużej żyć wystarczy wyjść nad rzekę zapomnieć wyszeptać pieśń z dziećmi się pobawić obudzić wszystkich niech patrzą.


Myśli o Paryżu i kobietach Na tle w skupieniu przebiegają cienie chaos chiński sens gałązki porzeczki na poszewce nowy wzór który powstał podczas naszej nocy podczas zamkniętego oddechu który przychodzi odchodzi mimowolnie bez pomocy i prośby o trwanie pytamy czy człowiek umarły powinien mieć dzieci dyskusja we Francji w kraju dalekim w kraju z próbówki kiedy my dojrzewamy nabieramy sił jak to Słowianie jak to z opóźnieniem zostaw pomówmy o poduszkach o balkonach wystawionych przed brzuchy kamienic o przedsionku do ziemi niczyjej na tle w skupieniu chodzą muchy godne osobnych poematów nieśmiertelne poważne zabijane niedbale jak budziki ręką w pośpiechu na mięsie na stole pomyśl ile jest krwi żądnej znaku istnienia znaku utraty znaku dziewictwa zaczynamy nareszcie coś znaczyć słuchamy o tej która była w Paryżu jesienią podobno wtedy najwięcej kobiet dojrzewa nucą pieśni bez słów piją wino jeżdżą metrem latają na miotle z aparatem do samogwałtu w torebce jak rośliny które nie powinny zwiędnąć zbyt wcześnie w czasie krwawienia najłatwiej jest począć nowy miesiąc jak zawsze wokół księżyca pełno argonautów którym nie udała się wyprawa i nie potrzebujemy runa o mocy tajemnej zabierz chińskie cienie i Paryż i gwałt i pozwól mi odpocząć niedojrzale.


O wieczności bez zamka Zepsute zamki błyskawiczne niszczą błyskawicę i spodnie kiedy ideał przerasta nasze nogi warstwę stearyny wazelinę i skrzypce powinniśmy to jakoś strawić a w nocy myśli śmiertelne jak przetrwać zgony najbliższe jak zasnąć pod zorzą jarzącą tak układamy poematy powoli co kilka dni co kilka powrotów i nie rozkwitają nie błyszczą i mają nas czasami dosyć nie można zniknąć tak szybko jak iskra z chmur a w nocy przebudzenia podniosłe porywy ponad pościelą i proszę nie moczyć nie świecić nie dokonywać cudów dałabym panu gumkę ale to nie to samo a w nocy modlitwy niepewne potrafią zamilknąć i nikt nie zauważa dopiero o świtaniu wstaje prawdziwy Bóg i zmysły pryskają demony bańki na mleko jesteśmy zepsuci do szpiku garniemy się do światła dlaczego boli mnie serce dlaczego zabiło tylu poetów na tacy głowy załzawione jak to po nocy po tańcu z miłością cieknie z oczu lepki pył odcinany od nas jednym uderzeniem miecza i kto z nas pierwszy odejdzie staramy się ukryć strach nie pozwólmy się zabić przedwcześnie bo nikt nas nie usłyszy z protezami zamiast kolan i oczu z ojcem Bogiem przeznaczeniem i nie zakrywaj twarzy przecież jesteś potężniejszy od błyskawicy potrafisz wiecznie trwać nic o tym nie wiedząc.


Sława w aerozolu Myślę pocę się pod pachami bez wstydu i naturalnie o czym mówisz o poezji kiedy siano pachnie latem lato sianem bez przerwy idą woły w zaprzęgu gryzą nieboskłon słomę na miazgę odradzającą się pod kopytami dla sławy dla grobów zalanych ciemnym złotem mówimy o mnie mam lustro książki jestem najedzony nieugięty zdobywca legend mam słowniki ze wszystkimi słowami świata tam można mnie szukać rozmawiam ze sprzedawcą mleka o krowich wymionach jak są myte czy dobrze o czarnej ospie pan nie pamięta ale ja pamiętam dokąd jadą nasze woły dlaczego niszczą wędzidła pochylone jak wahadło jednostajnie pola zioła z przygiętym karkiem zacinamy z bicza i pojawiają się bociany za pługiem na opakowaniu naga dziewczyna przestrzega nie przebijaj mnie bo wybuchnę w kilku językach popatrz jak to się robi wystarczy nacisnąć i leci zapach intymny myślę czytam naciskam według wskazań musisz dobrze poznać język francuski wtedy zrozumiesz mnie bez obciążeń bez orki bez trudu używaj codziennie myślenie nie jest tu potrzebne rzucasz karty i pojawiają się dziewczyny wyświetlasz film i masz miłość sztukę stodoły w Pustowarni zmęczenie upał la nuit porte conseil poczekajmy aż minie ból świata gdzie leży Pustowarnia gdzie są proszki gdzie położył się mleczarz tego nie wie nawet dziewczyna z opakowania ciemne złoto podchodzi do gardła przerwijmy seans powtórzmy od początku zabawę quitte pour la peur dezodorant jest niezawodny i czuły.


My i Apokalipsa Grzbiet apokaliptycznej bestii jest gładki da się na nim mieszkać można o nim mówić bestia codziennie przygląda się swoim granicom nakłuwamy je butem lub słowem bestia porusza brwiami płacze gryzie cebulę morza wznosi naszymi ramionami ciemne budowle inspiruje pochody ponad kopułami ku szczytom niekiedy ocierając ślinę objawia swoją prawdę jej grzbiet nigdy nie prostuje się do końca nie znamy jej ogromu nie ułatwia to nam spadania dlatego osuwamy się mozolnie wśród bólu i wydzieliny oblepieni materią czerwoną kiedy chcemy oderwać się ostatecznie skurcze i odór niepokoju wiążą nam ręce i nogi i poruszony jest kręgosłup obręcze piekieł napinaj się spokojnie i objawiona jest siła suchego werbla który zaszyty pod skórą milczał dotąd by nie skaleczyć przybitych do kości wytrzebionych i musimy tak trwać odradzać się i znikać spojeni w jedno z księciem zagłady z przerażeniem i tronami których imię brzmi śmierć brzmi zniewolenie kiedy budzimy się bestia porusza czaszką rozrzuca uda powtarza cud który nie niszczy jej przeznaczenia trwa nad siedmioma górami i pijemy razem z nią z miedzianego kielicha jesteśmy poza światem ruchomi niepewni uczepieni podbrzuszem gładkiego stoku.

Wydawnictwo TIKKUN Grafika oryginalnego wydania: Piotr Szubert


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.