T E R M I N A L G O T OW Y s. 8-9
Nr 4 (196) lRok XVII kwiecień 2012 r. lISSN 1426 0190 Indeks 334 766 lwww.echo.erzeszow.pl Cena 2 zł, VAT 5% Miesięcznik Towarzystwa Przyjaciół Rzeszowa
Płk Terry Virts wsród przyszłych pilotów, aktualnie studentów Politechniki Rzeszowskiej. Fot. M. Misiakiewicz
P OM N I KOW Y WA N DA L I Z M
„Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy, / choć sami macie doskonalsze wznieść, / bo na nich się jeszcze święty ogień żarzy / i miłość ludzka stoi tam na straży / i wy winniście im cześć!” Adam Asnyk Trwa dyskusja na temat rzeszowskiego pomnika Walk Rewolucyjnych. „Echo Rzeszowa” zwróciło się do kilku znanych w mieście osób z pytaniem – Burzyć czy zachować? Oto ich stanowiska. Mgr inż. arch. Wacław Schwarz – W latach 18871889 Gustaw Eiffel z okazji światowej wystawy w Paryżu zbudował wieżę. Odsądzono go wtedy od czci i wiary za coś takiego. A wieża ta nosi jego nazwisko i stała się symbolem Paryża, wrosła w jego krajobraz. Można dyskutować o niezbyt udanej lokalizacji czy kształcie rzeszowsk iego p om n i k a , a le to on stał się najbardziej rozp oz naw a l ny m znakiem naszego miasta, wrósł w R z e s z ów. Każde zaś niszczenie pamiątek, pomników naszej historii, to po prostu forma wandalizmu.
Artysta plastyk Jerzy Majewski – Jestem za pozostawieniem tego pomnika z bardzo prostego powodu. Jest to pomnik epoki, którą przeżyliśmy, obojętnie czy oceniamy ją jako dobrą czy złą. Nie burzy się pomników przeszłości. Gdybyśmy to zrobili, to co pozostałoby po nas dla przyszłych pokoleń? Gdyby chrześcjaństwo w średniowieczu zniszczyło pomniki i budowle wcześniejszej kultury „pogańskiej”, to co byśmy dzisiaj podziwiali w Grecji czy w Rzymie?
Mgr Zbigniew Jucha, kierownik Delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków w Rzeszowie – Ten pomnik należy traktować jako dobro kultury współczesnej, jako bardzo dobrą realizację rzeźbiarską, pełną ekspresji i wyrazistą w krajobrazie naszego miasta. Jest to jeden z tych pomników, który w przestrzeni Rzeszowa spełnia wyrazistą funkcję i wpisał się już w historię miasta.
Mgr Jan Borek - Jestem za utrzymaniem pomnika, ale i za jego odnowieniem oraz uporządkowaniem terenu wokół niego. Niech służy mieszkańcom Rzeszowa, bo jest to historyczny pomnik i trzeba zrobić wszystko, by wpisać go do rejestru zabytków. Już raz była prowadzona podobna akcja na temat, co z nim zrobić. Było to za prezydentury Andrzeja Szlachty. I zakończyła się ona dodaniem herbu Rzeszowa na jego szczycie. Oczywiście, za przyzwoleniem autora pomnika, art. rzeźbiarza Mariana Koniecznego. Zebrał Józef Kanik
Aktualny wygląd pomnika. Fot. Józef Gajda.
2
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
KOMENTARZE
Zdzisław DARAŻ
Do najczęściej zadawanego pytania pod adresem redakcji należy: Prawie wszystkie czasopisma lokalne są dotowane przez samorządy, dlaczego rzeszowska Rada Miasta nie dotuje „Echa Rzeszowa”? Tak, to jest pytanie! Pierwszy numer „Echa Rzeszowa”, czasopisma mieszkańców miasta, wydawanego przez Towarzystwo Przyjaciół Rzeszowa, ukazał się w lutym 1996 roku. Mija w tym roku 16 rocznica ukazywania się czasopisma.
rzeczy. W swojej kampanii wyborczej oświadczył – „żadnej miejskiej gazety wydawał nie będę!” I tak to zostało. Nasz prezydent nie lubi zmieniać zdania. Towarzystwo Przyjaciół Rzeszowa uznało w 1996 roku, że bez własnego czasopisma nie będzie miało możliwości realizowania swoich ambitnych zadań statutowych. Tym bardziej, że zostało pozbawione dotacji i wyrzucone z zajmowanego lokalu. Pierwszą redakcję tworzył zarząd TPRz w składzie: Zdzisław Daraż, Anna Staruch, Zygmunt Klatka, Zdzisław Niedzielski, Julian Trojanowski, Bronisław Rudnicki. Drukowa liśmy czasopismo w drukarni pana Świątoniowskiego w nakladzie 300 egz. Czasopismo było rozprowadzane poprzez sieć sklepów PSS Społem. Dużą pomoc otrzymaliśmy od prezesa spółdzielni mieszkaniowej, Edwarda Słupka. Część członków zarządu nie zgodziła się, by być umieszczanym w stopce redakcyjnej „Echa”, dlatego formalnie powołaliśmy redakcję w składzie 3-osobowym. Doprowadziła ona do wzrostu nakładu do 1000 egz. sześcokolumnowego
przed 200 wydaniem Pierwszym donatorem wydawnictwa był ówczesny dyrektor Exsbudu Edward Chmura, b. prezydent Rzeszowa. Niestety, przez 16 lat funkcjonowania rzeszowskiego samorządu żaden z prezydentów nie zdecydował się umieścić w ydatków „Echa” w budżecie miasta. Dzieje się tak nawet obecnie, kiedy „Echo” nie ukrywa swoich proprezydenckich sympatii. Prezydent Mieczysław Janowski powołał wydawnictwo „Libri Resoviensis”, które między innymi wydawało „Glos Rzeszowa”. Niestety, wydawnictwo miało wiele nietrafionych wydawniczo pozycji, a również „Głos Rzeszowa” przynosił straty. Straty wynikały głównie z powodu dużego funduszu płac i kosztów administracyjnych. Ich wielkość była słodką tajemnicą zarządu. Mówiono, że sięgnęła pod koniec działalności 500 tys. zł. Tadeusz Ferenc jako radny ostro krytykował ten stan
czasopisma w wersji czarno-białej. Adiustacją i opracowaniem technicznym kolejno zajmowali się: Władysław Boczar, Szymon Jakubowski, Adam Socha, Roman Małek. Przygotowaniem cyfrowym do druku zajmował się Janusz Berkowicz. Podejmowane były różne próby zwiększenia nakładu, np. ukazywaliśmy się jako dwutygodnik. Przełom nastąpił, kiedy dzięki pomocy pana Ryszarda Podkulskiego druk przejęły Rzeszowskie Zakłady Graficzne. Zaczęliśmy ukazywać się na 16 kolumnach w pełnych kolorach. Aktualnie dzięki pomocy pana Łucjana Pietlucha drukujemy się w drukarni Geokart International, przygotowaniem cyfrowym zajmuje się rzeszowski Cyfrodruk. Dystrybucją „Echa” zaś wszystkie firmy: Ruch, Kolporter, Garmond. Z zadowoleniem stwierdzam, że o 50 proc. wzrosła ilość egzemplarzy prenumerowanych w 2012 roku.
Naszemu redakcyjnemu Koledze
Ryszardowi Zatorskiemu Serdecznie współczujemy po nieodwracalnej stracie matki, czyli kogoś, kogo niesposób w życiu przecenić. Zespół redakcyjny Nie zapominajcie o Towarzystwie Przyjaciół Rzeszowa! Prosimy o przekazanie 1 procentu od podatku, kierując go w Waszym PIT na rzecz Towarzystwa, wpisując adres: Towarszystwo Przyjaciół Rzeszowa 35-051 Rzeszów, ul. Słoneczna 2
KRS 0000039866
INTERESUJĄCE STADION NA FINISZU
Dobiega końca przebudowa stadionu miejskiego przy ulicy Hetmańskiej w Rzeszowie, dzięki czemu stanie się on najnowocześniejszym na Podkarpaciu i jednym z wyróżniających się obiektów sportowych w kraju. Zakres przebudowy był bardzo szeroki. Obejmował wybudowanie wraz z zadaszeniem dodatkowej trybuny po stronie wschodniej oraz generalny remont starej trybuny zachodniej. Trybuna zachodnia otrzymała jednakże nową konstrukcję betonową oraz nowe, kolorowe krzesełka. W sumie zwiększyła się liczba miejsc na stadionie do 13,5 tysięcy. Powstały też nowe boiska treningowe, a także gruntownie został zmodernizowany tor żużlowy, przy którym znajdą się nadmuchiwane bandy zabezpieczające. Obiekt będzie też miał nowoczesne oświetlenie. Pomyślano także o skutecznym monitoringu. Zainstalowano już blisko 40 kamer, ale ich liczba – zgodnie w nowymi przepisami – zostanie zwiększona. Radni wyasygnowali z budżetu miasta, między innymi na ten cel, dodatkowo 3,5 mln zł. Z pieniędzy tych sfinansowany zostanie również zintegrowany system sprzedaży biletów. Każdy kibic kupując bilet będzie musiał potwierdzić swoją tożsamość, a bilet, który otrzyma, uprawniał będzie do zajęcia numerowanego miejsca na trybunie. Niektóre roboty w powodu ostrej zimy zostały opóźnione, ale przeWschodnia trybuna stadionu miejskiego już prawie gotowa. budowa stadionu znajduje się już na Fot. Józef Gajda. finiszu.
WIEŻOWCE NAD WISŁOKIEM Na prawym brzegu Wisłoka w Rzeszowie rozpoczęta została budowa kompleksu biurowo-handlowo-apartamentowego Capital Towers. W budowie jest jeden z wieżowców tego zespołu. Capital Towers będzie największym tego rodzaju centrum w południowo-wschodniej Polsce. W kompleksie tym znajdzie się między innymi najwyższy w Rzeszowie budynek liczący 25 kondygnacji (około 80 metrów wysokości), oraz drugi – nieco niższy – 18 kondygnacji (54 metry wysokości), a także trzy budynki 8-kondygnacyjne i jeden 4-kondygnacyjny. W sumie będzie to 95 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni przeznaczonej na najwyższej klasy biura, apartamenty, super komfortowy hotel oraz część usługowo-handlową. W podziemiach znajdą się parkingi mogące pomieścić 1500 samochodów. Z okien i tarasów 300 apartamentów rozpościerał się będzie widok na Wisłok, stare miasto oraz rzeszowski zamek. Capital Towers, którego lokalizacja budzi pewne kontrowersje wśród architektów, będzie niewątpliwie wielkomiejskim akcentem w panoramie naszego miasta. Kazimierz Lesiecki Wieżowiec Capital Tower w budowie. Fot. Józef Gajda.
przytupy miejskie KLASZTORNY UPIÓR Ileż nasłuchałam się od przyjezdnych komplementów na temat uroku naszego miasta, zwłaszcza wieczorową porą, a szczególnie zimą. Nawet koksowniki w mroźny czas stoją, gdzie trzeba. W Chorzowie złomiarze podprowadzili dwa z żarem, u nas ani jednego. Duma rozsadzała mnie do czasu przyjazdu przyjaciół z Łodzi. Nie posiadali się ze zdumienia, gdy wieczorem zjeżdżali z wiaduktu tarnobrzeskiego. Że po prawej stronie ponuro, wiadomo – budowa. Natomiast na tle rozświetlonego miasta, również klasztoru i sadyby wojewody, jak upiorny koszmar wyłaniały się im odrealnione w ciemnym niebycie kształty pomnika symbolizującego Rzeszów, w dodatku zza blaszanego płotu. Nigdy tego tak nie postrzegałam, ale uświadomili mi, że coś z naszą logiką budowania wizerunku jest nie tak. Oświetlamy nasze urbanistyczne atrakcje coraz ciekawiej, staramy się poszukiwać nowych akcentów architektonicznych i nie tylko. Nie potrafimy dziwnym trafem chociażby jednym reflektorem oświetlić pomnika Walk Rewolucyjnych, jakbyśmy się go wstydzili. Rzeczywiście, po zmroku robi koszmarne wrażenie na tle całej miejskiej feerii świateł. Przecież to jest najważniejsze skrzyżowanie w mieście! Pomnik wjeżdżającym pojawia się niczym opuszczona przez żywych zjawa bez twarzy, wyrazu i jakiejkolwiek ekspresji. Gdy uświadomiłam sobie, że tak postrzegają moje miasto przybysze z zewnątrz, coś we mnie zawrzało. Skoro tyle wysiłku podejmuje przenajświętszy Magistrat dla budowy pozytywnego wizerunku mojego miasta, to dlaczego potrafi wszystko spieprzyć jednym zaniechaniem w centralnym punkcie komunikacji miejskiej? Jeśli brakuje na to jakichś drobniaków, których nie brakuje na oświetlenie wszystkich świątyń i innych pomników, nawet tych brzydkich, deklaruję
skuteczne zorganizowanie społecznej sciepy. Jeśli ktoś jest niewierzący w kwestii pomnikowego upioru wieczorową porą, polecam zjazd, albo spacer od ul. Marszałkowskiej.
NIEDOSTATEK OLEJU O tym, że kibolska wojna pasiaków ze stalowcami w Rzeszowie nigdy nie zagaśnie, wiedzą nawet niemowlaki w kołysce. Szalikowcy będą się naparzać aż miło dopóty, dopóki starczy walecznego tchu. Wojny tej nie może zakończyć żadne zawieszenie broni ani rozejm. Mogłaby tego dokonać jedynie zorganizowana gdzieś na odludziu wojna na wyniszczenie, czyli do ostatniego, żywego wojownika. Konflikt ten rozgorzał w najmniej dla mnie oczekiwanym momencie, bo pod koniec pierwszego etapu przebudowy stadionu miejskiego. Niektórzy przestali się przygotowywać do niedzieli palmowej, bo palma już im odbiła. Pasiaki potraktowały tę rozbudowę jako zniewagę pasiackiego honoru, bo to przecież siedlisko znienawidzonego kibolkiego nasienia „Stali”. Nie ma najmniejszego znaczenia, że każda drużyna może sobie tu grać. Ale honor resowiacki graniem tam w roli gospodarza byłby bardziej sponiewierany, aniżeli imć Kuklinowski przez Kmicica pod Częstochową. Gdyby ten stadion wybudowano w bratkowickim lesie wszystko by grało, ale przy Hetmańskiej? Zgroza! I jeszcze ten Ferenc zamierza budować przy szkole sportowej największą szkolną halę sportową. Niedoczekanie, przecież to też przy Hetmańskiej, czyli na terenie wroga i dla ichniejszej hołoty. No, gdyby budował w bratkowickim lesie, to też by wszystko grało. A może by tak trochę jakiegoś oleju nalać do niektórych głów? Najlepiej dobrze używanego, albo z pierszego tłoczenia. Nawojka Kumak
ECHO RZESZOWA
Miasto
MIEJSKIE DECYZJE
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
3
Co tam panie w radzie
nie chcą drogi Toczy się walka o drogę, która ma przebiegać przez osiedle Miłocin. - Zamiast budować drogę na swoich działkach, miasto chce po cichu zabrać nam ogródki i puścić dwupasmówkę pod oknami. Na pewno się na to nie zgodzimy – protestują mieszkańcy osiedla. - Miasto ma tu swoje działki, ale zamiast zaplanować drogę na nich, chce wejść na nasze posesje. Moja sąsiadka straci w ten sposób pół ogrodu, ja mniej więcej jedną trzecią. - Twierdzi jeden z mieszkańców. I to są bardzo istotne argumenty. Ale swoje racje mają też kierowcy stojący godzinami w korkach. Miłocin leży w północnej części miasta. Dzielnicą Rzeszowa jest od stycznia 2010 roku, kiedy prezydent przejął go od gminy Głogów Młp. To osiedle willowe. Od zachodniej strony sąsiaduje z Przybyszówką, gdzie trwa budowa specjalnej strefy ekonomicznej „Dworzysko”. Niestety, tereny na których z biegiem lat mają powstać nowe zakłady pracy, od kilku miesięcy są przyczyną sporów między mieszkańcami a urzędnikami. Lokatorzy protestują przeciwko odwodnieniu terenu i budowie dróg dojazdowych do strefy. Najnowszy sprzeciw dotyczy planowanej budowy drogi łączącej strefę z ul. Miłocińską. Proponowany przez miasto przebieg trasy nie podoba się mieszkańcom osiedla Miłocin. Sporny odcinek zaczyna się na skrzyżowaniu z ul. Obrońców Poczty Gdańskiej, następnie omija zabytkowy park i wpada w ul. Tarnowską. Andrzej Dec, szef Rady Miasta, już wczoraj poprosił prezydenta miasta o wyjaśnienie sprawy. – Spróbujemy też zorganizować spotkanie z udziałem radnych, urzędników i mieszkańców. Być może w ten sposób uda się osiągnąć kompromis – mówi przewodniczący Dec. Około 50 mieszkańców protestowało przed w rzeszowskim ratuszem. A chodzi o budowę czteropasmowej drogi do strefy ekonomicznej Dworzysko. Miała ona biec przez osiedla Baranówka i Miłocin. Po ponad dwugodzinnej dyskusji wiceprezydent Marek Ustrobiński zadeklarował, że droga wbrew woli mieszkańców nie powstanie, a urzędnicy będą szukać innej lokalizacji dla tej inwestycji. Tym razem wygrali mieszkańcy. Zdzisław Daraż
będzie fortepian wodny
Mniej więcej w połowie marca radni z konieczności zebrali się na sesji nadzwyczajnej, aby uchwalić dodatkowe pieniądze na stadionowe ustrojstwo związane z jego monitorowaniem, gdyż w tak zwanym międzyczasie zaostrzono wymogi związane z bezpieczeństwem stadionowym. Do tych paru milionów na te instalacje dorzucono jeszcze nieco grosiwa na przebudowę ogrodzenia od al. Powstańców Warszawy i drogi dojazdowej. Wszystko bez specjalnych emocji i zbędnych deliberacji. Natomiast przebieg sesji statutowej dowodzi, że wszystko wróciło do nienormalnej normy, czyli walenia pałą po Wisłoku, żeby ten sobie nie pomyślał, że jest lekko. Wpierw przed ratuszem zebrało się coś z pół setki protestantów z hasłami na szmatach, że TIR-y mają iść na tory, tak jakby to było możliwe. Pewnie szykowali się do protestu w sali obrad, ale skoro punkt związany z budową drogi od ul. Miłocińskiej do Dworzyska zdjęto z porządku, poprotestowali sobie obok rynkowej estrady. Najsolidniejsze walenie ową pałą po Wisłoku nastąpiło przy uchwalaniu korekty wieloletniej prognozy finansowej miasta. A wszystko poszło o tłuczoną po raz kolejny inicjatywę budowy fontanny multimedialnej, czyli czegoś w rodzaju fortepianu wodnego. Chociaż po prawdzie, to ta fontanna jest tylko hasłem, pod którym kryje się ich kilka oraz plac zabaw i urządzenie amfiteatralnego terenu rekreacyjnego. Ma to kosztować 6, 1 mln zł. Zaczęło się! Przewodniczący Andrzej Dec upierał się, że należy z sikaniem fontanną zaczekać, aby rozeznać czy pod spodem nie dałoby się zbudować parkingu. To już lepiej wybudować most wzdłuż rzeki. Ponadto ponoć nie mamy jeszcze pewności, że unijne grosiwo na transport wleci do magistrackiego wora, chociaż odpowiedzialni urzędnicy sumitują się, że wleci. Zatem robił trochę za niewiernego Tomasza, który źle na tym wyszedł. Szeryfówna PO radna
Kaźmierczak upierała się przy budowie zamiast fontanny mostu przez Wisłok i i wiaduktu od Wyspiańskiego do Hoffmanowej. Jak chce zrealizować za 6 mln dwie inwestycje po ponad 80 mln każda, nie powiedziała. Może nastąpi jakiś cud, a może ma chody u Copperfilda? Wybitny architekt z Radomia również dał głos. Bolał nad stanem zieleni osiedlowej oraz upierał się, że fontanna na pewno będzie kosztować ponad 10 mln. W dodatku nie ma jeszcze nawet dokumentacji poza obrazkami wizualizacyjnymi, bo gdyby była, to wiedzieliby urzędnicy na ile opiewa kosztorys wykonawczy. Pewnie nie uwierzył pani dyrektor Wąsowicz-Duch, która oświecała go z przekonaniem, iż dokumentacja jest, bo przenajświętsza rada nawet uchwalała na nią środki, a kosztorys zamyka się bodajże kwotą 6.123.000 zł. Ale przy uchwalaniu tych pieniędzy radnemu mogło zdrzemnąć się ociupinkę. W radnym Kiczku odezwała się artystyczna dusza rozmiłowana w starociach, niczym w Pudencjanie Lubomirskiej, któremu owa fontanna w sąsiedztwie zamku i pałacu letniego estetycznie zgrzyta niczym zawodzenie hymnu narodowego przez umiłowanego prezesa. Nauk w tej kwestii widocznie udzielała mu Kaśka zza rzeki. Przemawiali sensownie ci, którzy optowali za budową, podpierajac się przede wszystkim względami estetycznymi, rekreacyjnymi i koniecznością tworzenia specyficznej atmosfery miasta, która będzie charakterystycznym i niepowtarzalnym wyróżnikiem. Czesław Chlebek wykazywał bezsens porównywania wszystkiego do fontanny, wiceprzewodniczący Fijołek zapewniał, że nie istnieje żadne zagrożenie unijnego finansowania, a traktowanie jako poważnej budżetowo kwoty 6 mln, która mogłaby zachwiać finansami miasta, świadczy o zatrzymaniu się w postrzeganiu budżetu miasta na roku 2003. Od tego czasu budżet wzrósł trzykrotnie. Przewodniczący Komisji Gospodarki Komunalnej Bogu-
slaw Sak oraz przewodniczący Komisji Finansowo-Budżetowej Stanisław Ząbek za niepoważne uważali dostrzeganie jakichś finasowych zagrożeń. Uznali, że logika ustalania ważności inwestycji, zawsze będzie w zderzeniu z zadaniami drogowymi niekorzystna dla fontanny. Dlatego nie wolno tego widzieć w takim wymiarze. Po półtoragodzinnym waleniu pałą budowę fontanny klepnięto 14 głosami za przy 11 przeciw. Budowa rusza już w tym roku. Zwyczajowo przedstawiony przez pełnomocnika, Krzysztofa Kadłuczkę, projekt uchwały o przyjęciu wyników konsultacji w sprawie przyłączenia do Rzeszowa sołectw z gminy Trzebownisko oraz Malawy, musiał wywołać dyskusję. Zatem niektórzy panowie tradycyjnie pogadali sobie o wszystkim i o niczym, niektórzy nawet zabrnęli w ślepy zaułek, z którego nie za bardzo wiedzieli jak wyjść. Było nawet coś o aneksji, czy jakoś tak, ale w sumie uchwałę przyjęto wiekszością głosów. Nie udało się jednak połączyć dwu rad osiedlowych ze Śródmieścia, pomimo że obie tego chciały. Radnym wyszło jednak z wyliczeń, że może to zburzyć jakąś buchalterię wyborczą wynikajacą z wejścia obu osiedli do jednego okręgu wyborczego, a teraz są w dwóch. Co to może obchodzić samorządy osiedlowe, o interesy których ponoć zabiegają rajcy z prawej strony? Tego nie wie nikt. Zatem muszą obie rady żyć w przymusowej separacji. Czyli z tą dbałością o samorządy jest jak z wódką. Ma być przyjemnie, a zostaje kac. W czasie marcowej sesji Rada Miasta urodziła sobie trzeciego wiceprzewodniczącego, Waldemara Szumnego. Jak tak dalej pójdzie, to za ladą prezydialną będzie wkrótce więcej radnych aniżeli po przeciwnej stronie. Może tak zdarzyć się nawet, jak w autobusie w Porażu, który jest najszerszy w świecie, bo wszyscy chcą siedzieć w pierwszym rzędzie. Roman Małek
województwo miastu Rozmowa z dr. Mirosławem Karapytą, marszałkiem województwa podkarpackiego
Dr Mirosław Karapyta jest blisko związany z Rzeszowem od 2002 roku, gdy objął stanowisko wicekuratora oświaty. Jego losy się tak potoczyły, że zawodowo pozostał do dziś w naszym mieście. Był wicemarszałkiem, wojewodą, a obecnie jest marszałkiem województwa. W międzyczasie prowadził zajęcia ze studentami Uniwersytetu Rzeszowskiego. Rzeszów, jak sam mówi, traktuje z dużą serdecznością. Jest to przecież stolica województwa. W mieście tym swoją siedzibę ma wiele instytucji, dla których zarząd województwa jest organem założycielskim. Marszałkowi podlegają bezpośrednio: Szpital Specjalistyczny im Fryderyka Chopina, Szpital Wojewódzki nr 2 im św. Jadwigi Królowej, Specjalistyczny Zespół Gruźlicy i Chorób Płuc, Wojewódzki Ośrodek Terapii i Uzależnień, Wojewódzki Zespół Specjalistyczny, Obwód Lecznictwa Kolejowego, Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego, Wojewódzki Ośrodek Medycyny Pracy, Teatr im. Wandy Siemaszkowej, Filharmonia Podkarpacka, Wojewódzki Dom Kultury, Muzeum Okręgowe, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna, Podkarpackie Centrum Edukacji Nauczycieli, Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego. Placówki te posiadają bardzo dobrze technicznie utrzymaną bazę, która jest na bieżąco dostosowywana do aktualnych potrzeb. W podległych instytucjach na wysokim poziomie prowadzona jest działalność merytoryczna. Marszałek współfinansuje także działalność wielu innych podmiotów z zakresu sportu, komunikacji i infrastruktury. Jednym z takich priorytetowych zadań jest port lotniczy Rzeszów – Jasionka. Nie ma praktycznie w mieście zadania o
wyższej randze, w którym nie brałby udziału marszałek. Życie społeczne miasta zależy zatem w dużej mierze od marszałka. Dzięki jego współpracy z władzami miasta, Rzeszów liczy się w Polsce oraz na arenie europejskiej. Mieszkańcy Rzeszowa to widzą i doceniają. Poprosiłem marszałka, aby przybliżył nam kilka zagadnień ważnych dla Rzeszowa, którymi w najbliższym czasie będzie zajmował się zarząd województwa. - Panie Marszałku! Wiele mówi się o powołaniu w Uniwersytecie Rzeszowskim kierunku lekarskiego. Jak ważne jest to zadanie? - W chwili obecnej województwo podkarpackie jest jednym z nielicznych regionów w Polsce, w którym na studiach uniwersyteckich nie funkcjonuje kierunek lekarski. W Uniwersytecie Rzeszowskim istnieje Wydział Medyczny, kształcący studentów w oparciu o trzy instytuty: Pielęgniarstwa i Nauk o Zdrowiu, Położnictwa i Ratownictwa oraz Fizjoterapii. Utworzenie kierunku lekarskiego podniesie niewątpliwie jakość świadczonych usług medycznych dla pacjentów zarówno z Rzeszowa, jak i całego regionu, stworzy możliwość podnoszenia kwalifikacji lekarzy oraz umożliwi pozyskanie własnej wysokospecjalistycznej kadry medycznej i naukowej. Dla potrzeb kierunku lekarskiego konieczne jest utworzenie szpitala klinicznego. Zadanie to jest jednym z priorytetów strategii rozwoju województwa podkarpackiego. W 2011 roku Zarząd Województwa powołał pełnomocnika zarządu do spraw organizacji szpitala klinicznego w Rzeszowie. Został nim dr n. med. Wojciech Kądziołka – ordynator Oddziału Chirurgii Klatki Piersiowej w Specjalistycznym Zespole Gruź-
licy i Chorób Płuc w Rzeszowie. Oczywiście, droga do realizacji tego przedsięwzięcia nie jest prosta. Nasz plan jest ambitny, ale realny. Do jego realizacji potrzebujemy ścisłej współpracy ze strony Uniwersytetu Rzeszowskiego, ale także wsparcia ze strony parlamentarzystów, którzy lobbować będą na rzecz powstania kierunku lekarskiego. Chcielibyśmy w niedługim czasie podpisać list intencyjny nt. współpracy przy utworzeniu kierunku lekarskiego. Jego sygnatariuszami mieliby być, obok marszałka, rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego, prezydent Rzeszowa oraz wojewoda podkarpacki. - W planach Zarządu Województwa jest budowa nowego obiektu dla biblioteki? - W budżecie na 2012 rok zapisane zostało 400 tys. zł. na przygotowanie dokumentacji technicznej Podkarpackiego Centrum Bibliotecznego i Edukacyjnego w Rzeszowie. Instytucją, która w imieniu samorządu województwa realizuje to zadanie jest Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Rzeszowie. Jest to największa biblioteka publiczna w regionie, która funkcjonuje w zabytkowym, nieprzystosowanym do celów bibliotecznych budynku. Pozostałe agendy wojewódzk ie mieszczą się w lokalach wynajmowanych w różnych punktach na terenie Rzeszowa. Zgodnie z założeniem WiMBP powinna prowadzić działalność szkoleniową i edukacyjną. Teraz nie ma mowy o prawdziwej działalności szkoleniowej, ekspozycyjnej czy edukacyjnej. Brak miejsca na nowe zbiory oraz rozwój placówki, czy nowe formy działalności, które przyciągałyby czytelników nowoczesną formą przekazu. Nowa biblioteka miałaby być nowoczesną wypożyczalnią książek,
udostępniania zbiorów audiowizualnych, instytucją z funkcjonalnymi czytelniami książek i czasopism, oddziałem dla dzieci i młodzieży oraz podkarpacką biblioteką cyfrową. Miałaby to być przestrzeń przeznaczona na spotkania, wykłady, wystawy, warsztaty etc. Zgodnie z harmonogramem prac, w tym roku chcielibyśmy pozyskać działkę pod budowę Centrum. Chcielibyśmy także opracować koncepcję architektoniczną budynku, przygotować, przeprowadzić i rozstrzygnąć konkurs na projekt budowli. Wstępnie budynek ten planowany jest o powierzchni ok.15.000 m. kw. - Jak przedstawia się budowa centrum kongresowo-wystawienniczego? - Centrum Wystawienniczo-Kongresowe Województwa Podkarpackiego będzie przestrzenią spotkań świata biznesu, polityki i nauki z kraju i Europy z regionem podkarpackim. Stanowić będzie ośrodek życia naukowego, biznesowego, prezentującego osiągnięcia i możliwości techniczne i technologiczne województwa dla potencjalnych inwestorów zainteresowanych naszym regionem. Centrum posiada w swoim programie dwie podstawowe funkcje -wystawienniczą i kongresową, które promować będą region i jego możliwości. Idea projektu polega na tym, że te dwie funkcje będą mogły egzystować niezależnie od siebie, lub łączyć się w jedną przestrzeń wystawienniczo-kongresową, stanowiącą całość. W projekcie wprowadzono wiele rozwiązań, które wynikają z sąsiedztwa lotniska. Projektowane centrum będzie również atrakcją wystawienniczą i kulturalną dla pasażerów korzystających z portu lotniczego. Zaprojektowano w obiekcie przestrzenie, w których można atrakcyjnie spędzić
Mirosław Karapyta czas oczekując na odlot samolotu, począwszy od kawiarenek i restauracji, poprzez wystawy, odczyty, prelekcje, a skończywszy na tarasie widokowym, z którego obserwować można odlatujące i przylatujące samoloty. Budynek Centrum Wystawienniczo-Kongresowego w Jasionce będzie miał powierzchnię zabudowy ponad 9.097 m. kw. Centrum to będzie zarówno w przestrzeni lotniska, jak i całego województwa podkarpackiego jednym z najważniejszych obiektów. Jego lokalizacja sprawi, że będzie łatwo dostępne nie tylko dla mieszkańców Rzeszowa i okolic, ale także dzięki transportowi lotniczemu, dla gości z całego kraju, a nawet Europy i świata. W budżecie na 2012 rok zapisane zostały 2 mln zł na wykonanie projektu centrum. Do końca czerwca br. mamy czas, aby złożyć w Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości gotowy wniosek o dofinansowanie tej inwestycji. Dotacja z unijnego Programu Operacyjnego Rozwój Polski Wschodniej ma wynieść 67 mln zł. Realizacją inwestycji w imieniu samorządu województwa zajmuje się RARR.
ciąg dalszy na s. 10
4
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
Żyją wśród nas
marzę o uniwersytecie technicznym
Z początkiem marca tego roku przeprowadzono w Politechnice Rzeszowskiej wybory nowego rektora. Już w pierwszej turze zdecydowanie zwyciężył dotychczasowy prorektor do spraw rozwoju prof. dr hab. inż. Marek Orkisz. Urodzony 4 sierpnia 1956 roku w Jędrzejowie, absolwent Wojskowej Akademii Technicznej zrobił błyskotliwą karierę naukową właśnie w tej renomowanej uczelni wojskopwej. W ciągu 10 lat zdołał doktoryzować się i habilitować, realizując równocześnie projekty badawcze, działalność dydaktyczną oraz publicystyczną ze swojej dziedziny nauki. W 1999 roku otrzymał tytuł profesorski. Pułkownik rezerwy. Z Politechniką Rzeszowską związany jest praktycznie od 1996 roku, gdy powierzono mu kierownictwo Katedry Samolotów i Silników Lotniczych. Pełnił również funkcję dziekana Wydziału Budowy Maszyn i Lotnictwa. W swoim dorobku ma ponad 120 publikacji, 6 książek, 2 patenty i ponad 20 projektów badawczych własnych, promotorskich i rozwojowych. Gdy pojawiłem się na rozmowę z nowym rektorem-elektem, powitał mnie człowiek kontaktowy, o wysportowanej sylwertce, żywym usposobieniu i bardzo precyzyjnym formułowaniu wypowiedzi. Unikał niepotrzebnych ozdobników, jakiejkolwiek sztuczności i niedomówień.
ności organizacyjnej można dostać zawrotu głowy. Spełnił pan młodzieńcze marzenia? - W większości tak. Chociaż one ewoluują wraz ze zmieniającym się światem. Będąc młodym człowiekiem chciałem zmieniać świat, a teraz chcę kształtować tych, którzy właśnie ten świat dopiero będą zmieniać. - Jak kształtować? - Poprzez skuteczniejszy proces kształcenia. Szkolnictwo jednak nie cierpi rewolucji. Przecież wiemy z fizyki, że opór materii rośnie z kwadratem prędkości zmian. Zatem zasada prosta i czytelna. Zamiast wykazywania się dynamizmem, lepiej wpierw zdiagnozować słabości i wówczas płynnie i skutecznie dokonywać zmian. - Co je aktualnie determinuje? - Przesunięcie się środka ciężkości. Dotychczas priorytetem był rozwój infrastruktury dydaktycznej i aparatury naukowej. Teraz staje się nim spożytkowanie wszystkiego do osiągnięcia pożądanych celów naukowych i gospodarczych. Jednak nadal nadrzędnym celem uczelni jest kształcenie dobrych kadr, zwłaszcza pod kątem innowacyjności. Temu nie sprzyja agresywna działalność gospodarcza. Musi się zatem zachować właściwe proporcje. - Demografia nie spędza snu? - Kiedyś pojawił się wyż demograficzny,
autor „zawieruchy nad sanem” odznaczony
16 marca 2012 w Warszawie podczas obrad Rady Krajowej Ruchu Stowarzyszeń Regionalnych RP i Komisji Kultury NK PSL za publikacje w obronie Kresów, jako jedyny, Zdzisław Daraż odznaczony został Krzyżem Czynu Zbrojnego Polskiej Samoobrony na Kresach Wschodnich RP. Aktu dekoracji dokonał wiceminister edukacji narodowej Tadeusz Sławecki.
Przewodniczący Rady Krajowej Tadeusz Samborski sk ładając gratulacje podkreślił duży wkład Z. Daraża w odważne naświetlanie stosunków polsko-ukraińskich w swoich publikacjach na łamach „Echa Rzeszowa”. Pokreślono, że szczególnie wartościowa jest jego książka, kilkakrotnie wznawiana pt.”Zawierucha nad Sanem”. Józef Gajda
15. zjazd krystyn
Rektor-elekt, prof. Marek Orkisz jeszcze w swoim gabinecie prorektorskim. Fot. Roman Małek - Panie profesorze, wybór lotnictwa to przypadek? - Nie, wczesne dzieciństwo spędzałem w cieniu lotnictwa. Mój ojciec był pilotem wojskowym, niestety, już w 1965 roku zginął w katastrofie na poligonie pod Wałczem. Zatem z pewnością gdzieś w moich „genach” to musiało tkwić. To były też czasy (kryzys kubański), kiedy ojca częściej mogłem spotkać na lotnisku niż w domu i często na tym lotnisku z mamą i siostrą byłem. - Od czegoś trzeba było zacząć. - Pozostało Technikum Mechaniczne w Kielcach i pasja mojej młodości – piłka nożna, w którą namiętnie grywałem. Później już tylko w 1976 bezkolizyjny start na kierunek lotniczy WAT i tak moja przygoda z lotnictwem rozpoczęła się, bez specjalnych zawirowań. - A po ukończeniu? - Na 21 lat do Dęblina. Tam zresztą dosłużyłem się stopnia pułkownika. - Z Rzeszowem łączą pana jakieś związki rodzinne? - Nie! Z tym, obecnie już moim, miastem jestem związany wyłącznie poprzez lotnictwo. Wszystko rozpoczęło się od bardzo ciekawej propozycji, jaką dostałem w 1996 roku od ówczesnego rektora Politechniki, prof. Stanisława Kusia. Zaintrygował mnie chęcią dużego wzmocnienia kierunku lotniczego. Miał ciekawą wizję jego rozwoju. Zresztą jego następca, prof. Tadeusz Markowski skutecznie kontynuował namawianie mnie na przejście do Rzeszowa. - Byli skuteczni? - Nie tylko w namawianiu. W działaniu także. - Rozmawiałem z pana studentami. Czym zaskarbił pan sobie ich uznanie? - Miło słyszeć. Chociaż specjalnych zabiegów nie czyniłem. Kiedyś marzeniem było zostać nauczycielem akademickim. Ja nie muszę, ja chcę i młodzież to czuje. Lubię pojętnych ludzi, a nie cierpię gadulstwa. Zresztą pewną dyscyplinę słowną wymuszał mundur. - Przy przeglądaniu zestawu pana aktyw-
do którego nie byliśmy przygotowani, a teraz pojawia się jego odwrotność. Jesteśmy spokojni. W Polsce jest 11 proc. młodzieży, która nie pracuje i nie uczy się, czyli jest do zagospodarowania. Ponadto otwieramy się na euroregion. Koniecznie trzeba uelastycznić system studiów niestacjonarnych, powrócić do propozycji studiów wieczorowych, przygotować się do studiów z wykorzystaniem technik informatycznych. - W czym upatruje pan przyczynę braku integracji rzeszowskiego środowiska akademickiego? - To jest nowy ośrodek, który jeszcze nie okrzepł. Ze względu na, w dużym stopniu, napływowy charakter kadry zderzają się w Rzeszowie jak w tyglu różne tradycje akademickie. Wszystko musi dopiero ustabilizować się i tu jest ogromna rola Politechniki i Uniwersytetu w kreowaniu akademickości miasta. Dopiero wychowanie znacznej liczby własnego pokolenia pracowników naukowych zmieni to niekorzystne oblicze. - Co będzie siłą napędową Politechniki? - Oczywiście lotnictwo, informatyka i szeroko pojęta inżynieria materiałowa. To górna półka technologiczna i innowacyjna z wyrafinowaną techniką, która generuje rozwiązania przechodzące do życia. Zgodnie z zasadą – coraz szybciej, wyżej i dalej. - Największe marzenie rektora-elekta? - Uzyskanie przez Politechnikę do 2020 roku statusu Uniwersytetu Technicznego. - Ponieważ? - To ogromna korzyść prestiżowa, konkurencyjny w Europie potencjał naukowy i niezwykła szansa rozwoju. - Rektorskie słabości? - Wreszcie własny ogródek, który był marzeniem blokowca. Skoro pochodzę z Jędrzejowa, a ten posiada jedyne w swoim rodzaju muzeum zegarków, kolekcjonuję ciekawe ich okazy, najczęściej jakieś limitowane repliki, dobrze jeżeli odzwierciedlają w jakimś stopniu historię lotnictwa. - Dziękuję. Życzę powodzenia. Roman Małek
Krystyny ze Szwecji na rzeszowskim rynku. Fot. Józef Gajda. Już po raz 15. panie o imieniu Krystyna zorganizowały w dniu swoich imienin tradycyjny zjazd. W tym roku odbył się on w Rzeszowie. Kilkaset Krystyn przybyło do naszego miasta, żeby świętować swoje imieniny. Na spotkanie przybyły Krystyny z różnych części Polski, a także z: USA, Francji, Brazylii, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Niemiec i Belgii. W rzeszowskim, trzydniowym spotkaniu mogła wziąć udział każda Krystyna bez względu na wiek. W pierwszym dniu Krystyny uczestniczyły w Uniwersytecie Rzeszowskim w konferencji naukowej pn. „Kobieto, kim jesteś we współczesnym świecie” oraz w wernisażu wystawy pt. „Krystyna, kobieta z pasją” i spektaklu teatralnym pt. „Słodkie lata 20, 30…” w Teatrze Wandy Siemaszkowej. Drugi, kulminacyjny dzień 13 marca rozpoczął się od udziału Krystyn w mszy świętej celebrowanej przez ks. bpa Kazimierza Górnego w kościele farnym za wszystkie Krystyny biorące udział w jubileuszowym zjeździe oraz za duszę inicjatorki zjazdów – śp. Krystyny Bochenek, byłej wicemarszałek Senatu RP, dziennikarki Polskiego Radia w Katowicach, która zginęła w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Na rynku rzeszowskim prezydent Tadeusz Ferenc, przekazując na dwa dni klucz do bram miasta, życzył kobietom m.in., żeby jak najwięcej mężczyzn ich uwielbiało i … słuchało. W zamian dostał gwizdek, który ma mu pomóc w rządzeniu tym grodem.
W pięknym korowodzie z akompaniamentem orkiestry i parady zespołów artystycznych Krystyny przeszły do Filharmonii Podkarpackiej na krótki koncert orkiestry symfonicznej. Wieczorem w Millenium Hall był bankiet imieninowy, a także tańce i swawole do utraty tchu oraz spotkania w grupach wedle zainteresowań. W czasie zjazdu odbyły się różne konkursy, kiermasze, wręczono wiele nagród, nadano tytuły honorowe. Krystyny miały możliwość zwiedzenia m.in. Muzeum Dobranocek i Podziemnej Trasy Turystycznej. Na ostatni dzień zjazdu zaproponowano do wyboru wycieczki do Łańcuta, Krasiczyna i Lwowa. Zjazdy te uważane są za fenomen socjologiczny. Na ten temat promowano na zjeździe książkę pt. „Fenomen Krystyn”, napisaną przez współorganizatorkę zjazdu dr Krystynę Leśniak-Moczuk z Uniwersytetu Rzeszowskiego. Krystyny obiecały sobie, że w następnym zjeździe wezmą też aktywny udział. Wybrane z serwisu internetowego znaczenie imienia Krystyna: „Krystyna to kobieta obdarzona wybitną osobowością, jest wrażliwa, posiada zmysł dyplomatyczny. Bardzo ambitna i przezorna, czasem aż do przesady, przez co ma problemy. Lubi kierować mężczyzną. Towarzyska, lubiąca podróże. Jest konserwatystką, jednak te zmiany, które musi jest w stanie zaakceptować. Z wszelkich kłopotów zawsze wychodzi obronną ręką”. Stanisław Rusznica
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
Wspomnienia z wężykiem cz. 19
dowództwo wojsk lądowych i śow
- Dali spokój w tej Bydgoszczy? - Nie za bardzo! Już 5 maja 2005 roku wylądowałem w Warszawie na stołku szefa logistyki wojsk lądowych. Spędziłem w tej Warszawie rok, który uważam za najgorszy okres w mojej służbie wojskowej, graniczący niemalże ze zwykłą stratą czasu i wojskowej wiedzy oraz umiejętności, za prawdziwy dowódczy koszmar. - Zabrzmiało mocno! - A jak miało zabrzmieć, skoro dzień w dzień od 8.30 do 12 lub 13 grzałem bezproduktywnie siedzenie na niekończących się odprawach prowadzonych permanentnie przez przełożonych? W dodatku przesiadywali wraz ze mną moi podwładni. - Może od tego rosła potencja wojsk? - Jak mogła rosnąć, skoro ja nie miałem możliwości kontaktu z podległymi dowódcami oraz żołnierzami i stawiania im jakichkolwiek zadań? To kłóciło się z wojskową logiką i pragmatyką. Przecież od samego mieszania herbata nie staje się słodsza. Przypominało to trochę obcinanie paznokci toporem. - Nic nie odklejało dowódcy od sali odpraw? - To była twarda sztuka! Ale sporadycznie coś zmuszało nas do wyjazdu. Były to jakieś zdarzenia nadzwyczajne. - Na przykład? - W czasie zimow ych ćwiczeń kilku żołnierzy odmroziło lekko nogi i wybuchła nieunikniona w takich w ypadkach w wojsku afera, która biegła niczym piorun po drucie z góry do samego dołu. Zatem bez mała całe nasze dowództwo wyleciało niemal w trybie bojow ym na poligon do Drawska, badać tak zwane przyczyny i okoliczności oraz w razie potrzeby kogo należy ciągnąć za konsekwencje. - Dowództwo pomogło na te odmrożenia? - Okazało się, że nie było takiej potrzeby. Otóż kilku mało ambitnych kierowców zamiast szkolić się z saperami, zostało w swoich starach i wylegiwało w zimnych szoferkach za kierownicami. Bezruch nieco im przymroził palce u nóg. Po rozmowie z nimi oraz lekarzami wszystko stało się jasne. Żołnierzom absolutnie nic nie groziło, więc wróciliśmy do stolicy.
- Ale gdzie ta afera? - Była i to jeszcze jaka! Po naszym wyjeździe do szpitala zjechała czujna ekipa TVN i nakrytych bojaźliwie po same nosy żołnierzy zaczęli wypytywać o samopoczucie i całość nóg. Padają odpowiedzi, że czują się źle, cierpią na osierocenie przez dowództwo. Słowem narzekali na swoją niby parszywą dolę niczym Janki Muzykanty w piwnicznej izbie. Zatem powstały jaja jak berety! - Wyemitowali te bzdety? - A jakże! A przecież gdyby owym żołnierzom zechciało się myć nogi nie tylko przed Wigilią i Wielkanocą, częściej prać skarpety i zażywać na poligonie nieco ruchu, a nie wyłącznie byczyć się za kierownicą stara – nie byłoby afery medialnej, a dowódca mógłby w Warszawie spokojnie prowadzić kolejną odprawę. - Nic nie udało się poćwiczyć? - Tylko raz na tym stanowisku mogłem dostąpić zaszczytu przygotowania i przeprowadzenia, na bazie jednej z brygad ogólnowojskowych, ćwiczeń logistycznycznych dla wszystkich dywizji, brygad i samodzielnych pułków wojsk lądowych. - Jestem pod wrażeniem! - Ćwiczyliśmy logistyczne zabezpieczenie brygady w czasie działań bojowych. Pododdziały logistyczne brygady i batalionu ćwiczyły przy stuprocentowym rozwinięciu. - No, no! - Istotnie, niektórzy pierwszy raz w życiu widzieli prawdziwą karawanę logistycznego zabezpieczenia kompleksowego. W czasie rutynowych ćwiczeń najczęściej jest to zespół okrojony do około 200 samochodów i niewielkiej ilości innego wyposażenia. - I tak dotarliśmy do 15 sierpnia 2005 roku. - Właśnie. W czasie uroczystości z okazji Święta Wojska Polskiego z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego otrzymałem drugą gwiazdkę generalską. Jak zwykle jest to przeżycie o dużym ładunku emocjonalnym, nie tylko dla awansowanego, ale i jego najbliższych. Nie inaczej było i u mnie. Z tym, że już po raz wtóry. - Dają wówczas drugą szablę? - Już nie przysługuje. Dostałem ryngraf.
- A o czymś ciekawszym od siedzenia na odprawach pomyśleli? - Pomyśleli. Już w lutym ówczesny minister obrony narodowej, Radosław Sikorski, wezwał mnie na rozmowę kadrową. Zaczął od zaproponowania stanowiska szefa kontroli. Skończyło się zaś tym, że 30 marca wylądowałem ponownie we Wrocławiu, tym razem na stanowisku dowódcy Śląskiego Okręgu Wojskowego. Więcej razy od Wrocławia lądowałem wyłącznie w Rzeszowie. - ŚOW to była wojskowa potęga! - Bez wątpienia. To przecież obszarowo połowa Polski, bo okręg śląski obejmował 9 województw południowej i poludniowo-zachodniej części naszego kraju, włącznie z takimi wojedztwami jak: lubelskie, świętokrzyskie, łódzkie i lubuskie. - Znowu coś nowego? - Zdecydowanie tak. Nowe zadania, nowe wyzwania, nowe problemy, kolejne zmagania. Jedynie ich skala zdecydowanie inna. - Coś cieszyło szczególnie? - Najbardziej radowało to, że znów dowodziłem, gdyż to sprawiało mi zawsze w yjątkową satysfakcję bez względu na szczebel tego dowodzenia. Czułem się w tym jak przysłowiowa ryba w wodzie, chociaż nikt jeszcze nie wymyślił na to instrukcji obsługi. No i to, że po mnie i cały osobisty ekwipunek przyjechał do Warszawy mój były wrocławski adiutant, chor. Aureliusz Nowacki, dla przyjaciół Relek. - To już musiała być postać! - I to jaka! Dlatego od razu przeniosłem go do dowództwa. Relek, jako adiutant, zdołał wpierw dobrze wychować trzech generałów od logistyki, a później z wyszukaną dzielnością wspierał kolejnych trzech dowódców okręgu wojskowego. - Powrót sentymentalny? - Pudło! Po prostu dla mnie powrót do normalności, czyli do tego, co najbardziej lubię. To znaczy do obracania się w takim specyficznym trójkącie – praca, tenis, praca. A w tej pracy szkolenie, do którego zawsze miałem odwzajemnianą słabość. - I znowu ćwiczenia? - Skorz ysta łem, ocz y w iście, z doświadczeń wyniesionych z Rzeszowa i przygotowałem oraz zorganizowałem
wspólnie z Kombinatem Górniczo-Hutniczym Miedzi ćwiczenia na bazie huty w Głogowie. Zaangażowałem wojsko, zwłaszcza saperów, naczalstwo huty, wojewodę dolnośląskiego, starostę i kogo tam jeszcze należało. - Rozpęd iście homerycki! - Bo i cele były rozległe niczym Amazonia, gdyż były to ćwiczenia cywilno-wojskowe. Wojewoda realizował zadania wynikające z kierowania obroną województwa, starosta kierował swoim zakresem kompetencji i odpowiedzialności. Obaj poprzez podległe im jednostki i służby. Wojsko natomiast podjęło swoje zadania terytorialnej obrony w ścisłym współdziałaniu ze służbami mundurowymi MSW. - Zatem wojna? - Jak w „Działach nawalonych”. Wpierw samoloty Aeroklubu Lubuskiego, robiące za lotnictwo wroga, skutecznie zbombardowało hutę miedzi w Głogowie. Następnie wojsko w ścisłym współdziałaniu z cywilami musiało skutecznie obronić zagrożony obszar. Dyrektorzy kombinatu na czele kilkunastu dyrektorów kopalń i hut znaleźli się w wirze wydarzeń i mieli sposobność uświadomienia sobie własnych kompetencji i odpowiedzialności w takich warunkach. Wreszcie zorganizowaliśmy przeprawy przez Odrę, gdyż złośliwy nieprzyjaciel porozwalał nam wszystkie mosty. - Uff! Wszyscy wytrwali? - W znakomitej kondycji i dyspozycji. W dodatku uczestniczyli w tych ćwiczeniach wszyscy zaproszeni wojewodowie z ośmiu województw wchodzących obszarowo w skład Śląskiego Okręgu Wojskowego. Byli niezwykle usatysfakcjonowani pokazem roli cywilnego zaplecza działań bojowych w warunkach wojny. Z jakichś powodów nie przyjechał na nie jedynie ówczesny wojewoda podkarpacki, który także został zaproszony. - Obraził się? - Nie wiem! Wiem natomiast, że województwo podkarpackie ma z dolnośląskim tyle ciekawych związków historycznych i etnicznych, iż tu należałoby szukać nie tylko politycznych sojuszników wspierających nasze regionalne interesy, ambicje i dążenia. Przecież większość wrocławian i znacz-
5
Gen. dyw. F. Czekaj
na część mieszkańców województwa dolnośląsk iego ma swoje korzenie w przedwojennym województwie lwowskim i na powojennej Rzeszowszczyźnie. To spory, ugorujący kapitał. - Inny priorytet? - W tym okresie mój okręg wojskowy organizował i realizował transport do Afganistanu: żołnierzy, sprzętu, wyposażenia, żywności i czego tylko było trzeba. To było coś w rodzaju wahadłowego mostu powietrznego pomiędzy Wrocławiem o Baghram. Tu musiało wszystko funkcjonować bez najdrobniejszych zacięć. - A ichni klimat i nasze papu? - No właśnie! To był wielki problem. Zamawialiśmy wyłącznie żywność o wydłużonym okresie przydatności do jedzenia, pakowaną próżniowo, u sprawdzonych producentów i dostawców. Istniała zasada, że my szybko wszystko pakujemy, leci to do Afganistanu, a tam równie szybko całość rozładowują i zawożą do odpowiedniej chłodni. - Proste, jak futerał na cepy. - Nie do końca. Wystarczyło, że prawdopodobnie na lotnisku w Baghram za długo na słońcu postały sobie pojemniki z wędlinami i skandal gotowy. Z Afganistanu meldują ministrowi obrony, że dostarczono im wędliny jakieś oślizłe i dlatego morale wojska leży w gruzach. Rusza cała maszyneria pościgowa za sprawcami spadku morale naszego kontyngentu i w efekcie lecą ze stanowisk bogu ducha winni dowódcy brygady logistycznej i jednej z baz materiałowych. - Uratowało to kiełbasę i morale? - Nic, a nic! Szczególnie żal mi było zupełnie dobrego dowódcy brygady, który ledwie zdążył objąć to stanowisko i nawet jeszcze nie zdążył poznać swoich pododdziałów. No cóż, kaprysy i życzliwość przełożonych na pstrych chabetach jeżdżą. Rasow y rumak mgłby się zeźlić i jeźdźca zrzucić. Coś o tym również wiem. Roman Małek
historia na kołku
rzetelnie się nie da, musi być głupio
Awantura, nie tylko medialna, wokół postaci gen. Świerczewskiego, która wybuchła przy okazji chęci zorganizowania w Jabłonkach koło Baligrodu skromnych obchodów 65. rocznicy jego śmierci z rąk nacjonalistycznych band ukraińskich, unaoczniła idiotyczny sens uprawianej polityki historycznej. Prowadzi ona bowiem do przerysowanego malowania postaci i faktów historycznych w białej i czarnej konwencji w zależności od politycznej kwalifikacji postaci, bądź zdarzenia. Cóż to może mieć wspólnego z historyczną metodologią i obiekty wizmem? Mniej więcej tyle, ile wół z karetą. Do fanów generała Świerczewskiego nigdy nie zaliczałem się, chociażby ze względu na rozśmieszające mnie, nieudolne próby nadymania balona jego surrealistycznej legendy w czasach PRL. Nie wiem dlaczego, ale kojarzyło mi się to z Zorro i Czapajewem. Również za wybitnego wodza nie uchodził w moich oczach, chociaż nie odbiegał w żadną stronę od polskiej normy, podobnie jak: Rydz Śmigły, Fabrycy, Rómmel, Bór-Komorowski, Popławski, Rola-Żymierski czy Anders. Jednak robienie z niego bezmyślnego pijaka, narodowego szkodnika, wojskowego zera, zabójcy AK-owców, mordercy hiszpańskich zakonnic i zbrodniarza jest czymś, co nie przystoi nawet trzeźwemu dyletantowi, a co dopiero komuś, kto ma jakieś ambicje historyczne. Panu wicemarszałkowi Cholewińskiemu wolno robić za historyka-chałupnika, ale w domu. Na stołku samorządowym nie wypada pleść duby smalone o Świerczewskim, jakoby zbrodniarzu. Jeśli nie wie
komu to określenie przynależy, niechaj rozpocznie stosowną edukację, albo historycznie zamilknie. Ze sporym zdumieniem czytałem, że Świerczewski stanął po złej stronie w hiszpańskiej wojnie domowej, bo po stronie komunistów. Przecież stanął po stronie legalnej władzy republikańskiej przeciwko puczowi faszystowskiemu gen Franco. To co, miał zrobić odwrotnie? Każdy poważny historyk ocenia tę wojnę jako preludium II wojny światowej. Chociażby ze względu na walkę połączonych sił Franco, oddziałów hitlerowskiej Rzeszy i faszysty Duce Mussoliniego. Mogli oni bezkarnie przetestować sobie nowe rodzaje broni i wojskowej taktyki, przy całkowitej bojaźliwości naszych zachodnich sojuszników. Prawda, że była to brutalna wojna obejmująca wielu cywilów, ale wynikała ona z porachunków wewnątrz hiszpańskich, a nie ciągot Świerczewskiego, który z tym nie miał nic wspólnego. Wojenny dramat ludności cywilnej najlepiej ilustruje „Guernica” Pabla Picassa, ukazująca cierpienia ludności zbombardowanego przez faszystów miasteczka baskijskiego. Zresztą po zwycięstwie frankistów grubo ponad 200 tys. Hiszpanów straciło życie, a ponad pół miliona musiało uciekać z kraju. Takim właśnie humanistą i demokratą był Franco. Obecnie nie zachował się żaden ślad chwały gen Franco i przyszywanych przez jego propagandę zbrodni republikanów. Bodajże prof. Wieczorkiewicz ochrzcił bitwę bydziszyńską II Armii Wojska Polskiego, dowodzonej przez gen. Świerczewskiego, jako
klęskę. Coś musiało się profesorowi pokiełbasić, ponieważ pomimo strat i niepowodzeń w początkowej fazie, wojska Świerczewskiego nie zostały rozbite i swoje zadanie wykonały, przy okazji uniemożliwiły osiągnięcie celu przez Niemców, chociaż silnego niemieckiego kontrataku grupy Steinera nikt nie spodziewał się. Jeśli tak wygląda klęska, to jak należy określić, kampanię wrześniową czy Powstanie Warszawskie? Twierdzenie, że mógł wycofać się z bitwy, jest godne szeregowca Kutaśki, a nie kogoś, kto choć trochę orientuje się w realiach funkcjonowania frontu w warunkach wojny. Jedynym jego błędem, chociaż tak naprawdę popełnionym przez Łaskiego, była kwestia 9. dywizji. Nie musiał także uczestniczyć w wyścigu do Drezna, ale pokusa sukcesu była spora i chyba każdy by jej uległ. Zresztą uległ podobnej gen. Anders pod Monte Cassino z podobnym skutkiem. Bitwa na polach łużyckich jest bodajże najmniej znanym epizodem II wojny światowej, dlatego pozwolę sobie na poświęcenie jej odrębnego felietonu. Tak na wszelki wypadek, aby mniej glupot o niej wypowiadano. Wiąże się z tą bitwą również zarzut, że jako dowódca nie skorzystał z prawa łaski w odniesieniu do skazanych przez sąd wojenny iluś tam swoich zołnierzy, byłych AK-owców. A czy w stosunku do kogokolwiek skorzystał? Dla niego to nie byli żołnierze AK, lecz II Armii i miał ich bodajże większość. Nie znam żadnej armii świata, w której nie funkcjonowałoby drastyczne prawo wojenne. Jeśli ktoś nie wierzy, niechaj sięgnie do rzetelnych
opracowań związanych z wojennymi dziejami polskich sił zbrojnych na zachodzie. Może sam do tego niepopularnego tematu wrócę? Cały przyszywany generałowi od lat garb notorycznego pijaka nie zasługuje nawet na poważne potraktowanie. Taki zarzut śmierdzi na odległość maglem, zapiekłą nienawiścią i budką z piwem. Chociaż w czasie wojny z abstynencją wojska bywało różnie, to zarzut obezwładniającego pijaństwa jest idiotycznym nadużyciem.
Zastanawiam się, dlaczego oddawanie czci temu, który zginął z rąk nacjonalistycznych banderowców nie przystoi Polakom. Czy to oznacza, że owa cześć przysługuje zabójcom? Przecież bandyci spod tego samego znaku przed wojną zamordowali ministra Pierackiego. Czyżby zamykanie tamtego bandyty w więzieniu było też nieporozumieniem, bo należały mu się cześć i szacunek? Czy aby ktoś tu nie stawia wszystkiego na głowie? Roman Małek
6
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
Z mojej loży
Od pewnego czasu słysząc słowa „TROSKA O ZACHOWA N I E T O Ż S A M O Ś C I NA ROD OW EJ ”, „ DZ I E DZICTWO KULTUROWE TO NASZA SZANSA NA ZACHOWANIE ODR ĘBNOŚCI I TRADYCJI NARODOWEJ”, i tym podobne, brzmiące czasem jak szyderstwo slogany, zaczynam się szczypać, aby sprawdzić czy ja śnię, czy to jest jawa. SzybJerzy Dynia ko przytomnieję patrząc na otaczającą nas rzeczywistość w kontekście tego, co wyrabiają, a raczej nie robią nasi wybrańcy, którym umożliwiliśmy nadymanie się dumą i ważniactwem z racji przebywania w ważnym budynku w Warszawie przy ul. Wiejskiej oraz innych centralnych instytucjach.
To NIE PRIMA APRILIS
Poprzednie rządzące ekipy systematycznie odrzucały od siebie wiele ważnych spraw, spychając odpowiedzialność na tzw. teren, czyli samorządy, którym na wszelki wypadek, żeby nie podskakiwały, systematycznie ograniczano środki finansowe. W ostatnim czasie znowu zmniejszono je, podobno tym razem aż o jedną trzecią! Ale do rzeczy! W roku 2011 Polska, jako jeden z OSTATNICH w Europie krajów, podpisała KONWENCJĘ UNESCO z roku 2003 w sprawie ochrony niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Do tej pory pan minister kultury i dziedzictwa narodowego, Bogdan Zdrojewski, oraz personel tej instytucji nie byli w stanie nic zrobić, żeby opracowane zostały rzeczywiste, instytucjonalne i personalne DECYZJE gwarantujące zachowanie dziedziny z obszaru naszej kultury i tradycji. Rzecz również w tym, żeby ta dziedzina naszej kultury i tradycji nie była postrzegana jako coś podrzędnego w stosunku do innych dziedzin kultury. Polska jest krajem, gdzie kultura niematerialna nadal jest żywa. Dzieje się tak dzięki pasjonatom ciągle jeszcze działającym w terenie. Mimo ewidentnego grzechu zaniechania popełnianego przez STOLYCĘ, są w terenie ludzie, którzy często dokonują rzeczy wydawałoby się niemożliwych. Żebrzą o środki na tę działalność u sponsorów (łaska pańska...), zakładają fundacje, którym podobno łatwiej prosić o pieniądze. Owszem, od czasu do czasu jednostki samorządowe wyasygnują jakieś kwoty, np na jednorazowe imprezy WŁOŚCIAŃSKIE JADŁO. Spotkają się ludzie miejscowi, przyjadą - żeby się pokazać przed kolejnymi wyborami - osoby Bardzo Ważne. Pojedzą, popiją. I co dalej? A no, zostanie to odnotowane w lokalnej kronice i szybko się o nich zapomni. Brak jest natomiast szeroko pojętej dokumentacji w obrazie i w dźwięku tego, co jeszcze pozostało. Fundacje noszące w nazwie „podkarpacka”, „bieszczadzka” może by były bardziej przychylne, gdyby w dokumentowaniu zahaczyć o kraje sąsiednie, wymieszać polską kulturę z kulturą ich krajów. Tyle, że nie bardzo zdają sobie sprawę z tego, że na to potrzeba kilku lat pracy terenowej, połączonej z wielodniowymi wyjazdami. Systematycznie, chociaż w niezadowalającym wymiarze, robią to rzeszowskie media. Radio od lat 50., a telewizja, jako jedyna w Polsce, w ciągu ostatnich 20 lat. Powodem jest brak środków finansowych na realizację. Tym razem nie powiem jeszcze całej prawdy dotyczącej tego zagadnienia. W ubiegłym miesiącu, 7 marca br, grupa kilkudziesięciu znanych w Polsce animatorów kultury wystosowała APEL ws. REALIZACJI KONWENCJI O OCHRONIE NIEMATERIALNEGO DZIEDZICTWA KULTURY. Apel został skierowany do ministra Bogdana Zdrojewskiego, do Kancelarii Prezydenta RP, Komisji Kultury i Środków Przekazu RP oraz do Polskiego Komitetu ds. UNESCO. Jaki będzie efekt? Czy znowu szeregowi posłowie nie będą mieli nic do powiedzenia, bo obowiązywać ich będzie dyscyplina partyjna związana z WIELKĄ POLITYKĄ? Obyśmy nie doczekali czasów, niczym w latach 40., gdy jeden z hitlerowskich przywódców oświadczył, że na słowo KULTURA sięga po rewolwer. PS. Coraz częściej myślę o tym, żeby w niedalekiej przyszłości, w miejscu gdzie umieszczany jest felieton Z MOJEJ LOŻY, ukazała się biała plama, niezadrukowane miejsce, na znak protestu przeciwko bezskutecznemu rzucaniu przysłowiowym grochem o ścianę.
wieczór pamięci
W klubie 21. Brygady Strzelców Podhalańskich odbyła się pod koniec marca swietnie przygotowana wieczornica związana z pamiecią pomordowanych w Katyniu pod znamiennym tytułem „Katyński las”. Po oficjalnym powitaniu licznej widowni przez kierownika klubu, ppłk. Kazimierza Gałkę, rozpoczęła się prawdziwa uczta liryczna. W nastrojowej atmosferze Jadwiga Kupiszewska, Dorota Kwoka i Stach
Ożóg prezentowali fragmenty listów wdowy katyńskiej, Stefanii Marszałek-Guniewskiej oraz jej utworów poetyckich, przesiąkniętych wielkim uczuciem, a później porażającym bólem bezsensownej i ostatecznej rozłąki. Całość wzbogacała muzyczna ilustracja poezji śpiewanej, przygotowana prez Ewę Jaworską-Pawełek, a wykonaną ekspresyjnie przez Agnieszkę Podubny. Rom
Od lewej: Jadwiga Kupiszewska, Dorota Kwoka i Agnieszka Podubny.
Echa kulturalne
ECHO RZESZOWA
RZESZOWSKI KALEJDOSKOP KULTURALNY Wystawa La Défense Rzeszów
Pod honorow ym patronatem François Barr y Delongchamps, ambasadora Francji w Polsce, Tadeusza Ferenca – prezydenta Rzeszowa i Mirosława Karapyty – marszałka województwa podkarpackiego organizowano wystawę pt. „La Défense à Rzeszów”. La Défense, to futurystyczna dzielnica, znajdująca się w podparyskim depar tamencie Hauts-de-Seine,e jest jedny m z największych centrów biznesu w Europie. Spełnia ona także rolę ośrodka handlowego, wystawienniczego i rozrywkowego. La Défense, muzeum pod gołym niebem, wzbogaciła się z upływem czasu o rzeźby, które wpisały się w jej urbanistyczny pejzaż, m.in. «Pająk» 1976 Caldera, «Kciuk» 1994 Césara, «Komin» 1995 Morettiego, «Podwójny totem» 1976 Miró. Pośród dzieł światowych artystów obecne są również rzeźby Polaków: Mitoraja, Piotra Kowalskiego, Adamczewskiej, czy Selingera - żydowskiego artysty polskiego pochodzenia. Interesująca architektura, jak również urbanistyczne zagospodarowanie tej części paryskiego przedmieścia, które w dalszym ciągu się rozbudowuje, jest doskonałym tematem na dialog pomiędzy dynamiczną dzielnicą La Défense, a przeobrażającymi się w dniu dzisiejszym Rzeszowem i innymi miastami Polski.
Sukces wokalistek
W kategorii piosenka Jacka Kaczmarskiego 1 miejsce wyśpiewała również Agnieszka Grębosz, która otrzymała także nagrodę główną festiwalu nominacje do finału Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego „Nadzieja”, który odbędzie się w Kołobrzegu. Festiwal będzie transmitowany przez TVP1. Podczas koncertu galowego odbyła się premiera spektaklu wokalno-tanecznego pt.”Kaziu zakochaj się” w wykonaniu solistów i grupy artystycznej Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie, który został przyjęty bardzo ciepło przez publiczność festiwalową. Obecnie uczniowie Anny Czenczek nominowani zostali do udziału w programie TVP 1 „Szansa na sukces” oraz II edycji programu TVN X- Factor.
Maksymiuk Zaprosił Pod dyrygenturą Jerzego Maksymiuka wystąpiła Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej oraz solista Andrew Wang skrzypce. W programie: J. Haydn - symfonia G-moll La poule nr 83, W.A. Mozart - Symfonia C-dur, J. Maksymiuk Liście gdzieniegdzie spadające, A. Vivaldi Cztery pory roku.
Święto Kobiet Tradycyjnie obchodzony w świecie 8 marca, jako Święto Kobiet uczczono również w Rzeszowie, w kinie Zorza. Na ten szczególny wieczór kino przygotowało dla pań wiele prezentów i atrakcji - dwa wyjątkowe filmy „Mój tydzień z Marilyn” i „Pół żartem, pół serio”. Do tego piękne kwiaty, pyszne włoskie jedzenie i ożywcze drinki, pokazy makijażu i fryzur, prezentacje i możliwość skorzystania z zabiegów kosmetycznych, konkursy z cennymi nagrodami, vouchery do gabinetów kosmetycznych, zaproszenia na kolacje .Wielkie brawa..
Chór Pustovalova
Anna Czenczek (w środku) ze swoimi utalentowanymi podopiecznymi. Reprezentantki Rzeszowa z Centrum Sztuki Wokalnej przygotowane przez dyrektorkę Annę Czenczek, zdobyly najwyższe laury podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Aktorskiej i Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego „Metamorfozy sentymentalne” w Lublinie. W kategorii piosenka aktorska 1 miejsce wyśpiewała Agnieszka Grębosz, 2 miejsce otrzymała Mariola Leń, która śpiewa również w grupie wokalnej CSW „Che Donne”.
20 marca 2012 wystąpił w Filharmonii Rzeszowskiej sławmy, 60-osobowy chór z Rosji. Dyrektorem chóru jest Alexandr Pustovalov, który rozpoczynał swą karierę artystyczną w ówczesnej Armii Czerwonej, gdzie przez 25 lat prowadził z ogromnym powodzeniem chór. W tym okresie Alexander Pustovalov prowadził także chóry w Rydze i Kijowie. Rozpad ZSRR sprawił, że wszystkie byłe republiki powołały do służby własne armie, w których powstały oddzielne chóry z narodowym repertuarem. Aleksander Pustovalov postanowił kontynuować swą działalność artystyczną. Tak narodziła się idea powstania Chóru Alexandra Pustovalova, w którym występują najlepsze głosy z wielu miast byłego ZSRR. Jak przyznaje słynny dyrygent, tak dobrany repertuar ma na celu uchronienie przed zapomnieniem najpiękniejszych pieśni wojskowych, ludowych i popularnych. Występ Chóru Alexandra Pustovalova, to wyjątkowe widowisko, podczas którego w znakomitej oprawie muzycznej zabrzmiały znakomite głosy. Niesamowite głosy. Chór brawurowo wykonał również pieśni polskie.
przed ekranem
FILMOWANY RZESZÓW
Sporo wody upłynęło od czasów, gdy cala Polska zaśmiewała się z miasta Rzeszów w filmie „Lata dwudzieste lata trzydzieste”. Dzisiaj nie sale kinowe a Internet i TV nadają popularność filmom. Właśnie w Internecie pod hasłem „Filmy o Rzeszowie” doszukałem się ponad 50 filmów o Rzeszowie w technice You Tube. Niewątpliwie największą popularnością cieszył się film „Rzeszów Klezmer Band-Yoshk” wyświetlany ponad 71 000 razy. Do największych osiągnięć zespołu należą: udział w Festiwalu „SZIGET” w Budapeszcie, festiwalu „KLEZFIESTA” w Buenos Aires oraz występy w polskim pawilonie podczas EXPO 2010 w Szanghaju. Zespół wielokrotnie współpracował z choreografem tańca klezmerskiego Leonem Blankiem. Utwory wykonywane przez muzyków, to tradycyjne melodie klezmerskie, aranżowane w taki sposób, aby zawrzeć w nich elementy tradycji i nowoczesności. Dotychczasowy dorobek muzyczny po części składa się na płyty pt. „SIEDEM” i „KAMELEON”. Videotekę otwiera tylko jeden profesjonalny teledysk do utworu Yoshke, wyprodukowany przez Grupę Producencką ART MIMOFON. Młodzi i energiczni muzycy sprawiają, że muzyka w ich wykonaniu przemawia do szerokiego grona publiczności. Ich koncerty są żywiołowe, różnorodne, porywające. Muzyka zespołu Rzeszów Klezmer Band momentami porywa do tańca, kusząc zmysłowymi nastrojami, innym razem wzrusza rzewnymi. Internauci pokochali zespół, który wielce spopularyzował nasze miasto. A oto nazwiska muzyków zespołu: Marcin Mucha – akordeon, Paweł Janas – akordeon, Piotr Walicki - instrumenty klawiszowe, Ira Shara - śpiew (Ukraina), Sabina Nycek – śpiew, Kamil Kozłowski – perkusja, Marcin Malinowski - klarnet,
Piotr Trojanowski – perkusja, Paweł Anyszek – trąbka. Na You Tube jest sporo filmów promujących Rzeszów. Wśród nich przede wszystkim „Kierunek Rzeszów”. Film zdobył nagrodę specjalną za walory promujące Rzeszów na II Ogólnopolskim Festiwalu Kina OFFowego, Rzeszów In Plus. Swoją drogą, w tym roku w ramach tego samego festiwalu także powstanie pewnie jakaś podobna produkcja. Inne filmy promujące Rzeszów: „Rzeszów –moje miasto” – film zrealizowany przez TVP Rzeszów z okazji 650-lecia miasta Rzeszowa, „Galeria zdjęć Rzeszów miasto.” Niezwykle wartościowe w tej serii filmy to: „Miasto In Plus”, „Kierunek Rzeszów”, „Rzeszów w świątecznych iluminacjach”, „Jak powstał i znikał hotel Rzeszów”. Wszystkie te realizacje miały od 10 tys. do 20 tys. odsłon. Znacznie większą ilość odsłon miały tematy sportowe. „Boks” 79 000 odsłon, „Asseco Resovia”. Popularnością wśród internautów cieszą się okolicznościowe filmiki, jak np. „Maszerujący Pomnik”. Ważne jest, że Rzeszów ma utalentowanych, młodych twórców. W krajowym etapie konkursu EF Education wygrała rzeszowianka, Magdalena Mieszawska. Jej konkursowy filmik otrzymał w Internecie ponad 41 tys. głosów. Główną nagrodą w konkursie jest możliwość odbycia stażu w polskim oddziale EF Education. EF to największa na świecie prywatna firma edukacyjna. Powstała w 1965 w Szwecji jako EF Education First. W 2011 szkoła rozwinęła metodę EF Efekta Learning System, wdrażając szereg aplikacji do nauki języka na urządzenia mobilne. EF dysponuje siecią 40 własnych szkół oraz biur sprzedaży w ponad 100 krajach na świecie. Wszystkie szkoły EF są akredytowane przez m.in.: British Council, AEQUALS, ACCET czy NEAS. Zdzisław Daraż
ECHO RZESZOWA
Echa kulturalne
UCZCILI PAMIĘĆ POLEGŁYCH
W ostanią marcową sobotę około 150-osobowa grupa, w tym przedstawiciele kombatantów, działaczy Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz młodzieży akademickiej z R zeszowa i władz lokalnych, postanowiła uczcić pamięć żołnierzy poległych w walkach z banderowcami w Bieszczadach, a spoczywających na cmentarzu wojennym w Baligrodzie. Pod pomnikiem Karola Świerczewskiego. Ich reprezentanci złożyli również wiązanki kwiatów Fot. M. Kowal. pod pomnikiem poległych Bieszczady jeszcze po wojnie ocieżołnierzy w Bystrem. Następnie udali się do Jabłonek kały polską krwią i były znaczone koło Baligrodu pod pomnik gen. nieustannymi łunami pożarów i z tej Karola Świerczewskiego, poległego racji konieczności zachowania o tych tu 65 lat temu z rąk nacjonalistów ludzkich dramatach niczym niezmąukraińskich spod znaku OUN UPA. conej pamięci, nawiązali w swoich Tutaj natknęli się na pikietę około wystąpieniach poseł na Sejm Tomasz 15 młodzieńców w wieku licealnym, Kamiński i sekretarz Rady Miejskiej którym prawdopodobnie namieszał SLD Wiesław Buż. Zabrał również w głowach jakiś nawiedzony „nauczy- głos zołnierz uczestniczący w 1947 ciel”. Wykrzykiwali nieporadne hasła roku w zaatakowanym przez bandę i próbowali uniemożliwić przepro- konwoju gen. Świerczewskiego. Naoczwadzenie zaplanowanej uroczystości. ny uczestnik tych zdarzeń odczytał Funkcjonariusze policji spokojnie, apel o polsko-ukraińskie pojednanie acz stanowczo zaprowadzili szybko na gruncie prawdy o tamtych czasach. Podstawę pomnika pokryły wieńce. niezbędny ład i porządek. Roman Małek Do tragicznych wydarzeń, gdy
NASZA GALERIA ZASŁUŻONYCH PROF. DR HAB.
KAZIMIERZ OCZOŚ 1931-2012
Rzeszowianin z urodzenia i serca, związany przez całe życie z Politechniką Rzeszowską i jej poprzedniczkami, wieloletni rektor, działacz społeczny. W 1957 roku ukończył studia w Politechnice Krakowskiej. Jeszcze jako student rozpoczął pracę (zastępca asystenta) w Wieczorowym Studium Terenowym Politechniki Krakowskiej w Rzeszowie. Był tu pierwszym etatowym pracownikiem naukowo-dydaktycznym. Z Romanem Niedzielskim, kierownikiem tegoż Studium, współtworzył materialne zręby samodzielnej uczelni. Po powstaniu w 1963 roku Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Rzeszowie, już w 1965 został prodziekanem, a od 1970 dziekanem Wydziału Mechanicznego. W 1990 roku otrzymał tytuł profesora zwyczajnego. „Jestem rodowitym rzeszowianinem i pragnąłem zostawić po sobie w moim mieście wymierny ślad. Dlatego starałem się doprowadzić do powstania w Rzeszowie samodzielnej uczelni technicznej. Wsspółorganizowałem ją, a potem rozwijałem. Robiłem to wszystko w rejonie kraju uznawanym za Polskę B” - wyznał w rozmowie. Zrealizował swoją ideę dzięki zaangażowaniu, umiejętnościom organizacyjnym i autorytetowi, jakim cieszył się w środowisku naukowym w kraju i za granicą. W 1972 roku po raz pierwszy został rektorem w WSI, którą dwa lata później przekształcił w Politechnikę Rzeszowską. Funkcję rektora pełnił przez 6 kadencji (z przerwami), w sumie 18 lat. Był członkiem PAN, jej Komitetu Budowy Maszyn i Komitetu Badań Naukowych. Redagował miesięcznik „Mechanik” i kwartalnik w języku angielskim „Advances in Manufacturing Sciences and Technology”. Był autorem książek, podręcznika dla studentów i wielu artykułów naukowych. Dla odprężenia spisywał ciekawe i zabawne zdarzenia, jakie towarzyszyły mu w działalności dudaktyczno-naukowej, rektorskiej i społeczno-politycznej. Szkoda, że nie wydał ich drukiem.
ALBIN MAŁODOBRY 1916-1982
Urodził się w Rzeszowie. Pracował w Wojewódzkim Zjednoczeniu Przedsiębiorstw Spożywczych i Młynarskich. Jego życiową pasją był jednak sport. Był zawodnikiem i działaczem sportowym. Przed II wojną światową był kolarzem w CWTS „Resovia” i RTKM Rzeszów. Po wojnie zawodnikiem, prezesem i współtwórcą kilku sekcji sportowych w klubie „Resovia” (piłki siatkowej, bokserskiej i kolarskiej). Budował pierwszy tor żużlowy, angażując do tego członków rodziny, brat zwoził żużel. Przez wiele lat prezesował Okręgowemu Związkowi Kolarskiemu w Rzeszowie i był członkiem władz krajowych. Był sędzią kolarskim klasy międzynarodowej. Za swoje zasługi otrzymał wiele wyróżnień i odznaczeń, w tym zasłużonego działacza kultury fizycznej, złotą odznakę za zasługi dla kolarstwa polskiego, zasłużony dla województwa rzeszowskiego, wreszcie Krzyż Kawalerski OOP.
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
7
CHÓR CANTILENA PODBIJA SERCA
Chór „Cantilena” działający przy Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Rzeszowie występuje często ze swoimi koncertami na terenie miasta Rzeszowa. Repertuarem podbija serca rzeszowian. Rozpoczęła się wiosna, przychodzi nowe życie, przyszła też pora na koncerty z nowymi pieśniami. Chór w swoich programach koncertowych ma wiele pieśni z repertuaru „Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze”. Może i dlatego przez wielu jego fanów nazywany jest często „małym mazowszem”. 25 marca br. zaprezentował wiele pieśni w sali koncertowej Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Chór ma piękne stroje. Maria Nowak wystąpiła w stroju łowickim. W roli solistek chóru wystąpiły Maria Nowak, Maria Mazurek i Krystyna Lutecka. Dla licznie zgromadzonych mieszkańców Rzeszowa była okazja przypomnienia historii chóru. Ze swoimi pieśniami wystąpił już 21 razy. Śpiewa w nim 34 osoby. Kierownikiem chóru jest Maria Nowak, menadżerem Alicja Borowiec, akompaniatorem Albert
Chór Cantilena w Instytucie Muzyki URz. Pacześniak. Miejscem prób chóru jest Osiedlowy Klub Kultury RSM „Karton” na Baranówce. W uniwersyteckim koncercie towarzyszyło chórowi dwoje znanych artystów. Młoda piosenkarka Agnieszka Podubny z akompaniamentem Alberta Pacześniaka zaśpiewała ze swojego repertuaru trzy piosenki. Wojciech Miśków, akompaniując na gitarze zaśpiewał swojego autorstwa kilka piosenek o Rzeszowie, pokazując w ich treści przywiązanie
do miasta, w którym mieszka od wielu lat. Za piosenkę pt. „Spacer po Rzeszowie” otrzymał gromkie brawa. Na zakończenie zaśpiewał „Skrzypka na dachu”. Konferansjerkę poprowadziły studentki Instytutu Muzyki - Natalia Mróz i Anna Wyszyńska. Są zapowiedzi następnych koncertów, z których najbliższy będzie 12 kwietnia br. w Klubie „Turkus” WDK w Rzeszowie. Będą piosenki lwowskie. Stanisław Rusznica
POKAZALI TANECZNE UMIEJĘTNOŚCI
Występy ponad 500 tancerzy, 42 zespołów oraz wielki finał - tak zakończył się II Rzeszowski Koncert z okazji Międzynarodowego Dnia Tańca pn. „Wariacje Taneczne”. Miejscem koncertu była scena Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego. – Podczas imprezy wystąpiły dzieci, młodzież oraz osoby dorosłe, które na co dzień uczą się tańca podczas zajęć prowadzonych przez instruktorów w Rzeszowskim Domu Kultury oraz jego filiach – mówi Mariola Cieśla, dyrektor RDK. Zespoły w trakcie zajęć tanecznych doskonalą swój warsztat, powstają autorskie układy choreograficzne oraz ciekawe kostiumy sceniczne. Nabyte umiejętności taneczne są prezentowane podczas konkursów rangi powiatu, województwa i kraju, a zespoły odno-
szą sukcesy podczas przeglądów. Stąd powstał pomysł prezentacji ich umiejętności szerszej publiczności. Podczas „Wariacji Tanecznych” wystąpili tancerze w wieku od lat 4 do 55+. – Zespoły zaprezentowały publiczności różne style taneczne: jazzowy, współczesny, ludowy, towarzyski, rewiowy, estradowy oraz show dance. Młodzież pokazała taniec nowoczesny, break dance i hip hop – powiedziała Karolina Słonka, instruktor tańca RDK. „Wariacje Taneczne” są imprezą cykliczną, która odbyła się już po raz drugi. – Jej celem jest wspieranie oraz prezentacja zespołów tanecznych, które działają w Rzeszowskim Domu Kultury. Impreza propaguje także taniec pośród mieszkańców Rzeszowa – mówi Anna Kniaziewicz, specjalista
ds. animacji kultury RDK. Widownię koncertu stanowili sympatycy i miłośnicy tańca oraz zaproszeni goście. Koncert trwał ponad 2,5 godziny. Całość zakończył wielki finał, podczas którego wystąpiły wszystkie 42 grupy taneczne. Patronat honorowy nad koncertem objął prezydent miasta Rzeszowa Tadeusz Ferenc. Impreza była także atrakcyjna dla mediów. Patronami medialnymi „Wariacji Tanecznych” były: Telewizja Polska oddział w Rzeszowie, Katolickie Radio VIA, Polskie Radio Rzeszów, gazeta codzienna „Nowiny”, tygodnik „Teraz Rzeszów”, portale internetowe „Hej Rzeszów” i „Gospodarka Podkarpacka” oraz miesięczniki „Day and Night”, „Nasz Dom Rzeszów” i „Echo Rzeszowa”. Rafał Białorucki
W marcu tego roku Instytut Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego wspólnie z Konsulem Honorowym Ukrainy w Rzeszowie przygotowali koncert zatytułowany „Poznaj Tarasa Szewczenkę – Odkryj Ukraińską Duszę”. Była to wspaniała uczta duchowa dla mieszkańców Rzeszowa, którzy wzięli udział w tym koncercie. Marzec przez Ukraińców nazywany jest miesiącem Szewczenki, bowiem 9 marca 1814 roku poeta się urodził, a 47 lat później, 10 marca zmarł. Zgodnie z testamentem każdego roku Ukraińcy na całym świecie w marcu czczą jego pamięć. Żyjący w XIX wieku poeta dla wszystkich sąsiadów jest postacią niezmiernie ważną. Określają go mianem „duchowego ojca narodu”, uważają za swojego wieszcza. Postać Tarasa Szewczenki porównywana jest do Adama Mickiewicza. Poeta poprzez swoją twórczość rozbudzał świadomość narodowościową Ukraińców oraz przyczynił się do powstania i kształtowania współczesnego języka
ukraińskiego. Poezja Tarasa Szewczenki została przetłumaczona na kilkanaście języków świata, w tym na polski. Koncert miał niecodzienną formułę. Zainaugurował go pieśnią „Testament” Młodzieżowy Chór im. ks. Michajły Werbyckiego z Przemyskiego Centrum Inicjaty w Kulturalnych „Mytusa” oraz z przemyskiej „Szaszkiewiczówki” dyrygowany przez prof. Olgę Popowicz. Profesor Włodzimierz Mokry z Uniwersytetu Jagiellońskiego wystąpił z referatem „Prawda jako źródło wyzwolenia Człowieka i Narodu w Dziele Tarasa Szewczenki”. W koncercie, oprócz wspomnianego chóru, wystąpili soliści Lwowskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu im. S. Kruszelnyckiej, Lwowskiej Państwowej Akademii Muzycznej im. Łysenki, Akademii Muzycznej w Krakowie oraz Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Uczestnicy koncertu wysłuchali śpiewane utwory T. Szewczenki, m.in.: Pływaj łabędziu, Czemuż mi ciężko, Udeptała ścieżkę, I
złotej i drogiej, W gaju nie ma wiatru, Oj na górze kwitnie rumian, Po cóż mi czarne brwi, Płynie woda, Sadek wiśniowy koło chaty, Kiedy rozstają się dwoje, Czemuż ziemio moja jesteś mi tak droga, Bandurzysto orle, Jęczy i wyje Dniepr szeroki. Wysoką rangę koncertowi nadali znakomici goście: rektor prof. Stanisław Uliasz oraz prorektor prof. Aleksander Bobko z Uniwersytetu Rzeszowskiego, Władysław Kanewskyj – konsul generalny Ukrainy w Lublinie, Teresa Kubas-Hul przewodnicząca Sejmiku Województwa Podkarpackiego, Andrzej Dec - przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa, Piotr Pipka - dyrektor Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 2 im. Markiana Szaszkiewicza w Przemyślu, proboszcz parafii greckokatolickiej w Rzeszowie ks. dr Miron Michaliszyn. Konsula honorowego Ukrainy w Rzeszowie reprezentowała Evelina Bryczek. Stanisław Rusznica
ODKRYWANIE UKRAIŃSKIEJ DUSZY
8
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
TER MINA L HISTORIA RZESZOWSKIEGO LOTNISKA
Samolot Dakota D-3. Takie samoloty latały w latach 50. na linii Rzeszów-Warszawa. Historia lotniska sięga lat okupacji hitlerowskiej. Na polach Jasionki, na potrzeby wojenne hitlerowskich Niemiec przygotowujących się do wojny ze Związkiem Radzieckim, w 1940 roku w ybudowano lotnisko. Wybudowano na nim utwardzony pas startowy długości 1200 metrów i szerokości 40 metrów oraz 4 duże hangary wraz z zapleczem technicznym i socjalnym dla personelu latającego. Po przesunięciu się frontu na zachód, w 1944 roku zdewastowane lotnisko (spalone hangary i zaplecze, zniszczony pas startowy) przejęli Rosjanie, którym po doprowadzeniu do jakiego takiego stanu używalności służyło jako lotnisko wojenne, tu stacjonowały przyfrontowe jednostki lotnictwa bojowego. Polskie Linie Lotnicze LOT rozpoczęły pierwsze loty pasażerskie, cywilne na trasie Rzeszów-Warszawa już w latach 1946-1947. Było to niezwykle istotne dla świeżo upieczonej stolicy nowego województwa, zważywszy odległość do Warszawy i stan ówczesnych dróg. Decyzją wydziału lotnictwa cywilnego PKWN do 1949 roku lotnisko w Jasionce zostało gruntownie odbudowane, nieco rozrosło się skromne zaplecze i tak przysposobione udostępnione zostało dla potrzeb komunikacji lotniczej na trasie Rzeszów-Warszawa-Rzeszów. W 1959 roku zarządzanie lotniskiem przejął od LOT-u Zarząd Ruchu Lotniczego i od tego czasu lotnisko cały czas było modernizowane. Po stronie południowej lotniska, w miejsce starego baraku, wybudowano nowy dworzec lotniczy z wieżą kontroli lotów, płytę przeddworcową, drogi kołowania do pasa startowego, który został wybudowany w latach 19521956 dla potrzeb lotnictwa wojskowego. Pas ten znajdował się w miejscu obecnego przedłużonego pasa startowego. Miał długość 2 700 metrów. Całość miała trwałą nawierzchnię betonową. Mógł zatem na nim już wylądować dwusilnikowy samolot pasażerski. Była to Da kot a-D3 (Li-2), która zabierała na pokład zawrotna na tamte czasy liczbę 28
pasażerów. Samolot ten obsługiwała trzyosobowa załoga, którą tworzyli dwaj piloci i nawigator radiotelegrafista. W tym okresie i w latach 70. nastąpił rozwój połączeń krajowych z rzeszowskiego lotniska. Oprócz coraz częstszych lotów do Warszawy, uruchamiano kolejne połączenia do: Poznania, Gdańska, Koszalina, Wrocławia i Szczecina. Na tych trasach najczęściej latały samoloty An-24 i sporadycznie Ił18. Z dniem 1 kwietnia 1974 roku lotnisko Rzeszów Jasionka awansowało w hierarchii krajowych portów lotniczych, gdyż otrzymało status lotniska międzynarodowego i lotniska zapasowego dla warszawskiego Okęcia. Taką rangę otrzymało nie bez powodu. Decydowała o tym długość pasa startowego oraz specyficzny mikroklimat gwarantujący największą liczbę dni lotnych w roku. W 1987 roku powstało Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze, które skupiało wszystkie lotniska cywilne komunikacji lotniczej w kraju. Z początkiem lat 90. w wyniku trwającej transformacji ustrojowej nastapiło załamanie stabilności gospodarczego rozwoju. Nie ominęło to również lotniska i jego kondycji finansowej, któa uległa drastycznemu pogorszeniu. Mimo wybudowania nowej hali przylotowo-odlotowej w południowo-zachodniej stronie lotniska, loty do stolicy zostały zawieszone do 1996 roku. Dopiero po roku 1996 rozpoczęła się powolna rewitalizacja lotniska. Powoli, z roku na rok, życie rzeszowskiego portu lotniczego nabierało coraz większej dynamiki, zaczynał sie nowy etap jego świetności w komunikacyjnym życiu. Znamiennym momentem było
oddanie cywilom przez wojsko pasa startowego. Dzięki upartym i skutecznym staraniom ówczesnego posła Wiesława Ciesielskiego pas ten dużym nakladem środków gruntownie przebudowano i wydłużono do 3 200 metrów i szerokości operacyjnej 40 m. Jest to w tej chwili drugi co do długości i nowoczesności technicznej pas w Polsce, po warszawskim Okęciu. Dlatego bez najmniejszych problemów może na nim wylądować każdy samolot. Lądował tu już kilkakrotnie kolos transportowy „Rusłan”. Wybudowano nowe budynki zaplecza techniczno-administracyjnego, płytę postojową i drogę kołowania. Ostatnio wybudowano też duży, nowoczesny terminal i nową płytę postojową. Aktualnie regularne rejsy z Jasionki wykonywane są przez kilku przewoźników w następujących kierunkach: Londyn, Bristol, Dublin, Birmingham, Frankfurt, Nowy Jork JFK, Nowy Jork Newark oraz Warszawa. Po drugiej stronie lotniska, w starym porcie i w wybudowanych tam budynkach utworzono Ośrodek Szkolenia Personelu Lotniczego (OSPL), w którym szkolono kontrolerów ruchu lotniczego, a następnie na tej bazie powstał wydział Politechniki Rzeszowskiej – Ośrodek Kształcenia Lotniczego (OKL), gdzie prowadzono szkolenie pilotażu dla studentów, przyszłych cywilnych pilotów inżynierów samolotów pasażerskich, nawet typu Boeing. Tu, na rzeszowskim lotnisku, uczy się latać pewnie, bezpiecznie i nowocześnie. Tu właśnie szkolił się znany z niezwyklej precyzji lądowania boeingiem bez podwozia na warszawskim Okęciu kpt. Tadeusz Wrona Ryszard Lechforowicz
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
9
G OTOW Y MIĘDZYNARODOWE ASPIRACJE
Rozmowa ze Stanisławem Nowakiem, prezesem zarządu Portu Lotniczego „Rzeszów Jasionka” Sp. z o.o
–Aspiracje międzynarodowe Portu Lotniczego „Rzeszów-Jasionka” z każdym miesiącem potwierdzane są lotami bezpośrednimi do kilkunastu miast w Europie… – Niedawno także i do Stanów Zjednoczonych, nad przywróceniem których to rejsów pracujemy od momentu wycofania się PLL LOT z tych połączeń. W ubiegłym roku z naszego portu odprawionych zostało prawie pół miliona pasażerów i te rokowania rosną, bo zmienia się w szybkim tempie baza i zaplecze techniczne, a nowy terminal, który w jednej godzinie może zapewnić obsługę około 700 pasażerom, już prezentuje się w pełnej krasie i 17 kwietnia nastąpi uroczyste jego otwarcie. – Czego wtedy możemy się spodziewać? – Oficjalne uroczystości z udziałem władz krajowych, samorządowych, a także przedstawicieli linii lotniczych, touroperatorów oraz najważniejszych firm współpracujących z lotniskiem zaplanowane zostały na 17 kwietnia. Natomiast 20 i 21 kwietnia wraz z marszałkiem województwa i prezydentem Rzeszowa zapraszamy podkarpacian i nie tylko na koncert na rzeszowskim Rynku, a w sobotę 21 kwietnia do Jasionki do nowego terminalu, gdzie przewidziane są liczne atrakcje i niespodzianki. – Była to bardzo oczekiwana inwestycja? – Zważmy tylko na taki fakt, że nawet w porównaniu z rekordowym rokiem ubiegłym port w Jasionce za pierwsze miesiące 2012 roku notuje ponad 30-procentowy wzrost liczby pasażerów. To bardzo przekonujący dowód, że nasze inwestycje w infrastrukturę, a szczególnie w nowy terminal pasażerski, mają swoje uzasadnienie. Zatem otwarcie terminala, tak długo wyczekiwanego przez mieszkańców regionu i pasażerów korzystających z lotniska, będzie uroczystością o a d e k w a tnej randze i poziomie. – Odbędzie się niedługo Euro 2012? – Należy sądzić, że ja ko je dy ne dotąd lot nisko w całym pasie wschodnim i najdalej wysunięte na
południowy wschód Polski, nie tylko z okazji europejskiej imprezy piłkarskiej będzie miało wciąż rosnące znaczenie. Zapewne też realnie lotnisko w Jasionce stanie się zapasowym miejscem lądowań i startów w żywiole przemieszczania się kibiców po stadionach Polski i Ukrainy, w tym też do najbliższego nam Lwowa. Będziemy do tego dobrze przygotowani. Terminal nasz należy do najnowocześniejszych tego typu obiektów w Polsce i był jednym z najważniejszych zadań inwestycyjnych spółki lotniskowej. Zapewnimy podróżnym pełny komfort obsługi. – Tempo prac modernizacyjno-inwestycyjnych na lotnisku jest imponujące. A pamiętamy przecież, że spółka zarządza portem niecałe trzy lata. – Dokładnie od 1 lipca 2009 roku, a jej udziałowcami jest samorząd województwa i PP Porty Lotnicze. Spółka powstała równo 60 lat od innego, bardzo ważnego momentu – odbudowania lotniska po II wojnie światowej w wyniku decyzji ówczesnych władz i udostępnienia go dla potrzeb cywilnej komunikacji lotniczej. – Lotnisko w Jasionce, co podkreślają fachowcy, należy niewątpliwie do najlepszych portów w Polsce, bo samoloty mogą tu lądować, gdy w innych miejscach w kraju warunki pogodowe na to nie pozwalają. – To prawda. U nas notuje się najwięcej tzw. dni lotnych w roku. Nic dziwnego, że miano międzynarodowego portu Rzeszów miał oficjalnie już dawno, bo od początku kwietnia 1974 roku, i był zarazem zapasowym lotniskiem dla warszawskiego Okęcia. A przedłużony do 3200 metrów pas startowy jest obecnie drugim co długości w Polsce, po warszawskim lotnisku im. F. Chopina. Nowoczesna aparatura nawigacyjna i oświetleniowa
pozwala przyjmować tu samoloty nawet w utrudnionych warunkach atmosferycznych. W minionym roku podpisaliśmy kontrakt na budowę nowej drogi kołowania, a także zakończyliśmy inwestycję wybudowania nowej płyty postojowej, kilkukrotnie większej niż wcześniej, i o lepszej nośności. Teraz można przyjmować największe samoloty pasażerskie i w ruchu cargo. – Proces inwestycyjny w obszarze portu lotniczego zda się nie mieć końca? – Powstaje też nowoczesna 33-metrowa wieża kontroli lotów, którą buduje Polska Agencja Żeglugi Powietrznej, sprawująca pieczę nad polskim niebem. Wieża stanie się też jednym z wyróżników rzeszowskiego lotniska. Jednocześnie w otoczeniu portu oraz w obrębie Podkarpackiego Parku Naukowo-Technologicznego Aeropolis wyrasta w szybkim tempie nowoczesna technologicznie sieć różnych firm. – I już nie tylko PLL LOT, ale także inni przewoźnicy pojawiają się w naszym porcie… – Od 2009 roku obecna jest tutaj niemiecka Lufthansa, która obsługuje trasę do Frankfurtu, a PLL LOT i OLT-Express codziennie do Warszawy (ten drugi przewoźnik także do Gdańska via Katowice). Jednym z pierwszych po LOT partnerów był irlandzki Ryanair, który od początku listopada oferuje też rejsy na trasie do Manchesteru i wznawia do Barcelony-Girony. Oprócz wymienionych, w tym roku z Jasionki można będzie dotrzeć także do Londynu (Stansted i Luton), Bristolu, Birmingham, East Midlands, Dublina oraz czarterami do Egiptu, Grecji, Turcji, Tunezji, na Wyspy Kanaryjskie (Gran Canaria) oraz do Bułgarii (Burgas). Rozmawiał Ryszard Zatorski
10
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
Solistka zespołu Klubu 21. Brygady Strzelców Podhalańskich Agnieszka Podubny. Fot. R. Małek.
DYPLOMY ROZDANE
Jak co roku odbyło się uroczyste posiedzenie Komisji do Spraw Estetyki Miasta (15 marca br.). Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa w towarzystwie zastępcy Marka Ustrobińskiego, Urszuli Kukulskiej, przewodniczącej komisji oraz jej sekretarza Andrzeja Strońskiego, podziękował właścicielom oraz zarządcom wyróżnionych budynków za ich aktywny i efektywny udział w Programie Poprawy Estetyki Miasta Rzeszowa i wręczył im dyplomy za rok 2011. W 2011 r. przeprowadzono prace renowacyjne przy 85 obiektach, w tym 39 zabytkowych. Same spółdzielnie mieszkaniowe oddały do użytku 20 nowych budynków mieszkalnych, które poprzez swoją nowoczesną architekturę wpisały się ładnie w krajobraz naszego miasta i poprawiły jego estetyczny wygląd. Dyplomy za 2011 rok otrzymali za odnowienie elewacji zabytkowych budynków: Sebastian Jucha, Marzena i Grzegorz Bochenkowie oraz Anna i Sławomir Chmielowie (Baldachówka 3), Wojciech Magryś i Marian Michalak (Batorego 18), Joanna i Tomasz Wapińscy (Dąbrowskiego 7), Lesław Dulla i Iwona Palczak (Fircowskiego 6), Bronisław Rychtarski (Gałęzowskiego 7), Marek Wnęk (Grunwaldzka 1), Kamil Fok i Mariusz Cybulski RE-INWEST Sp. J. (Grunwaldzka 5), Bogusława Konieczkowska (3 Maja 5), Andrzej Szczęch, reprezentujący Wspólnotę Mieszkaniową (Naruszewicza 13), Elżbieta Lichtblau, Adam Wojtyś, Anna Wojtyś
i Ewa Wojtyś (Szpitalna 3), Andrzej Pasterczyk, prezes Zrzeszenia Właścicieli Nieruchomości (dwa budynki), Roman Szczepanek, prezes MZBM (51 budynków, w tym 23 zabytkowe), Edward Słupek, prezes SM „Zodiak” (odnowienie 6 elewacji i wybudowanie 3 nowych budynków mieszkalnych), Stanisław Jedynak, prezes SM „Energetyk” (wybudowanie 2 nowych budynków), Adam Węgrzyn, prezes SM „Projektant” (2 elewacje i wybudowanie 15 budynków mieszkalnych), Kazimierz Bajowski, prezes SM „Nowe Miasto” (elewacje 5 budynków), Anna Ochalik-Pęcak, prezes SM „Geodeci” (odnowienie budynku przy Wita Stwosza 15), Jerzy Kordas, prezes Zarządu Młodziezowej Spółdzielni Mieszkaniowej „Metalowiec” (elewacja 3 budynków), Mirosław Karapyta, marszałek województwa podkarpackiego (budynek Urzędu Marszałkowskiego), Tomasz Wojciechowski, prezes Sądu Okręgowego w Rzeszowie (odnowienie elewacji wieży zegarowej w zamku Lubomirskich), Henryk Pietrzak, prezes Zarządu Polskiego Radia Rzeszów (za odnowienie elewacji zabytkowego budynku Zamkowa 3). Warto dodać, że w naszym mieście w latach 2003-2011 odnowiono, wyremontowano i zmodernizowano elewacje w blisko 840 budynkach, z tego ponad 300 to zabytkowe obiekty. Widać to gołym okiem. Trzeba tylko przespacerować się po mieście. Józef Kanik
NAJŁADNIEJSZE OSIEDLE
Mieszkańcy z osiedla „Kmity” chcieliby, aby ich osiedle należało do najpiękniejszych i dobrze urządzonych. Jest w nim dużo bloków, ale i dużo domków jednorodzinnych. Wszyscy chcieliby, aby dobrze im się tu mieszkało. Rada samorządowa osiedla stara się spełniać życzenia mieszkańców. Organizuje częste, otwarte spotkania z mieszkańcami, prowadzi dyżury, w czasie których można zgłaszać swoje uwagi i propozycje. W zebraniach rady uczestniczą przedstawiciele policji, straży miejskiej, służby miejskie, radni, posłowie, wszyscy, którzy w jakiś sposób mają lub mogą mieć wpływ na organizację życia mieszkańców. Organizowane są doroczne spotkania prezydenta miasta z mieszkańcami, szczególnie, gdy jest układany budżet na następny rok. W marcu przedstawiciele rady zostali przyjęci przez zastępcę prezydenta Marka Ustrobińskiego. Przypomnieli zgłoszone do budżetu na rok 2012 zadania remontowo-inwestycyjne. W osiedlu konieczne są: dokończenie remontu ulicy Witkacego, szczególnie przed blokiem nr 1, chodnika i miejsc najazdowych dla samochodów obok budynków nr 4 i 6, parkingu przed blokiem nr 3, pokrycie ulicy asfaltem wzdłuż chodnika. Potrzebne jest pokrycie jednolitą warstwą asfaltową ulicy Zwolińskiego oraz tzw. sięgaczy łączących ulicę Wita Stwosza z parkingami przy blokach ulicy Korczaka. Kapitalnego remontu wymaga droga dojazdowa
Plac zabaw w osiedlu Kmity. oraz parking przy sklepie „LUX”. Remontu nawierzchni i wymiany wielu krawężników wymaga też ulica Bohaterów. Prezydent Marek Ustrobiński obiecał bliższe zainteresowanie się realizacją tych zadań. Mieszkańcy cieszą się, że na terenie „szesnastki” powstają już nowe boiska sportowe dla ich dzieci. W parku zaplanowane jest wykonanie dwóch alejek w miejscach wydeptanych, od skrzyżowania ulic Witosa i Wyspiańskiego w kierunku głównej alei parku. Obok placu zabaw ma być też tzw. „poidełko”. Wszystko wskazuje na to, że w tym roku wieloletnie starania Rady Samorządowej o realizację potrzebnych zadań inwestycyjno-remontowych w osiedlu spełnią się. W marcu Rada osiedla spotkała się też z Konradem Fijołkiem, wiceprzewodniczącym Rady Mia-
sta. Rada jest zainteresowana udziałem finansowym z budżetu miasta w utrzymaniu spółdzielczych klubów kultury, w tym klubu „Gwarek”, na zasadach podobnych do innych takich placówek, będącymi filiami Rzeszowskiego Domu Kultury. Stanisław Rusznica P.S. Skład Rady Samorządowej osiedla „Kmity”: Halina Barszcz – przewodnicząca, Stanisław Rusznica – wiceprzewodniczący, Józef Lecki – sekretarz, członkowie: Kornel Barkowski, Władysław Bielański, Adam Blajer, Robert Grzesik, Edward Łysiak, Krzysztof Łukasz, Walenty Majewski, Stanisław Majka, Tadeusz Szałęga, Jan Szczypek, Leon Sztokman, Leszek Walczyk.
rzeszowski dom kultury
kulturalnik
POCZULI INDYJSKIE KLIMATY
Mieszkańcy Rzeszowa uczestniczyli w niezwykłym dniu Indii. W Rzeszowie odbył się IV Podkarpacki Bollyday. Królowała indyjska sztuka, kultura oraz muzyka. Imprezę w dniu 11 marca zorganizował Rzeszowski Dom Kultury, filia „Wilkowyja”. Podczas festiwalu mieszkańcy uczestniczyli w warsztatach rękodzieła, podczas których stworzono orientalną biżuterię oraz w pokazach zdobienia ciała henną. W efekcie powstały liczne tatuaże bogate w kwiatowe i roślinne motywy.
udziale publiczności. Miejscem sztuki „Na walizkach” jest dworzec kolejowy. Spektakl składa się z niezależnych od siebie części, które rozgrywają się w czterech porach roku. Reżyserem i autorką scenariusza jest Zofia Pacześniak, muzykę skomponował Albert Pacześniak, a scenografię Elżbieta Ficek.
TANECZNE SUKCESY
województwo miastu
ciąg dalszy ze s. 3
- Jednym z ważnych zadań jest budowa linii kolejowej z Rzeszowa do Jasionki. - Jestem zdeterminowany, aby zrealizować ten bardzo ważny projekt. W tej sprawie spotkałem się już z dyrektorem Centrum Realizacji Inwestycji PKP PLK w Krakowie - Włodzimierzem Żmudą.. Kwestia ta jest szczególnie ważna nie tylko jako zapewnienie dostępności lotniska w Jasionce dla pasażerów portu lotniczego, ale głównie jako droga transportowa dla lotniczego ruchu cargo oraz dla wyrobów firm funkcjonujących w Podkarpackim Parku Naukowo-Technologicznym. Jeszcze w tym roku chcemy wspólnie z PKP PLK zlecić przygotowanie studium wykonalności dla tej linii kolejowej. W budżecie na 2012 rok samorząd województwa przewidział na ten cel kwotę 500 tys. zł na. Wstępnie koszt budowy tej linii szacowany jest na kwotę od 80 do nawet 200 mln złotych. Chciałbym, aby inwestycja ta zyskała rangę projektu o znaczeniu krajowym, bo łączyć się będzie z linią kolejową prowadzącą do przejścia granicznego Unii Europejskiej. Za realny termin powstania linii Rzeszów-Jasionka uważam rok 2017. - 22 kwietnia delegacja samorządu województwa wybiera się na tydzień do Chin. Czego możemy się spodziewać po pobycie w państwie środka? - Będzie to w zasadzie rewizyta. W ubiegłym roku odwiedzili nas przedstawiciele regionu Kuangsi-Czuang oraz miasta Fangchenggang z terenu tej prowincji. Zależy nam na nawiązaniu bliższych kontaktów. W składzie delegacji będą przedstawiciele samorządu województwa, samorządu miasta Rzeszowa z prezydentem oraz przedsiębiorcy, m.in. z Doliny Lotniczej, którzy chcą nawiązać współpracę z partnerami chińskimi. O efektach będziemy mogli porozmawiać po wizycie. - Dziękuję za rozmowę. Stanisław Rusznica
Dla miłośników indyjskiej muzyki i tańca wystąpił Zespół Tańca Bollywood, który zaprezentował egzotyczne stroje oraz orientalne układy taneczne. Atrakcją dnia była możliwość zaplanowania 2012 roku zgodnie z horoskopem indyjskim. Horoskop stawiał Marek Mazur-Mathuranath, znawca astrologii wedyjskiej. Podczas festiwalu odbywała się także degustacja indyjskiej herbaty. Wszystkie zainteresowane panie poznały tajniki indyjskiej urody oraz zalety kosmetyków z Indii.
PREMIERA TEATRALNA Rzeszowska Grupa Teatralna „Czerwień” zaprezentowała spektakl „Na walizkach”. Była to specjalna premiera teatralna, przygotowana dla miłośników sztuki. Grupa skupia uczniów szkół rzeszowskich i osoby dorosłe. Aktorzy amatorzy działają pod kierownictwem Zofii Pacześniak w Rzeszowskim Dom Kultury, filia „Staroniwa”. Właśnie tam, 17 marca, w sali widowiskowej odbyła się premiera spektaklu przy licznym
Zespoły tańca „Klaps” działające w Rzeszowskim Domu Kultury zdobyły dwa drugie miejsca podczas III Ogólnopolskiego Przeglądu Dziecięcych i Młodzieżowych Zespołów Tanecznych Jedlicze 2012. Festiwal odbył się 20 marca, a jego organizatorem był Gminny Ośrodek Sportu i Rekreacji w Jedliczu. Dzieci i młodzież pokazały na scenie różne style taneczne: break dance, funky, hip-hop, street dance oraz taniec nowoczesny i latynoski. W festiwalu uczestniczyło prawie 30 grup tanecznych. Zespół tańca „Klaps” grupa C zajął II miejsce w kategorii 7-11. 20-osobowa grupa tancerzy zaprezentowała własną choreografię, stroje oraz układ taneczny do jednego z najbardziej znanych rosyjskich utworów muzycznych, „Kalinki”. Istotnym elementem występu była gigantyczna spódnica, która zmieściła prawie wszystkich tańczących na scenie. Ciekawy układ choreograficzny zaprezentował zespół tańca „Klaps” grupa B. Formacja przedstawiła układ „Wejście smoka”. Występ został wzbogacony dodatkowo maską azjatyckiego smoka oraz orientalnymi strojami. Zespół wytańczył II miejsce w kategorii wiekowej 12-15 lat. W obu zespołach choreografem oraz instruktorem tańca jest Justyna Stasiak. Rafał Białorucki
ECHO RZESZOWA
Spotkania z przeszłością
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
11
zawierucha na wschodnim pograniczu cz. Iv niesz w walce o nie; - Nie pozwolisz nikomu plamić chwały ani czci Twego Narodu; - Pamiętaj o wielkich dniach naszych walk wyzwoleńczych; - Bądź dumny, że jesteś spadkobiercą walk o chwałę włodzimierzowego tryzuba; - Pomścisz śmierć wielkich rycerzy, o sprawie nie rozmawiaj z tym, z kim można, ale z tym, z kim trzeba; - Nie zawahaj się wykonać największego przestępstwa, jeśli tego będzie wymagać dobro sprawy. Nienawiścią i przestępstwem będziesz przyjmował wrogów twojej nacji; - Będziesz dążyć do poszerzenia siły, chwały, bogactwa i przestrzeni państwa ukraińskiego, nawet w drodze zniewolenia obcych. Dodawana była jeszcze do tego frazeologia typu „Smert Lacham, komunistom i Żydom” Największą zbrodnią UPA w pow. lubaczowskim było zabicie 70 mieszkańców wsi Rudka. Dokonano jej 18 kwietnia 1944 roku i dała ona początek masakrze Polaków, co nie oznacza, że wcześniej nie było takich mordów (już 10 września 1939 r. pierwsze ofiary padły w Nowej Grobli). Lista polskich ofiar jest bardzo długa. W Baszni Dolnej i Górnej ukraińscy nacjonaliści zabili 12 osób, Budomierzu - 18 osób, Cieszanowie - 105 osób, Chotylubiu - 18 osób, Dzikowie Nowym i Starym - 25 osób, w Futorach - 14 osób, Horyniecu - 8 osób, Nowinach Horynieckich - 12 osób, Nowym Brusnie - 8 osób, Krowicy Samej, Lasowej, Hołodowskiej - 26 osób, Lipsku - 20 osób, Oleszycach i Oleszycach Starych - 17 osób, Radrużu - 16 osób, Kowalówce - 12 osób, Starym Siole - 26 osób, Suchej Woli - 12 osób, Łukawicy - 12 osób, Woli - 15 osób, Tymcach - 5 osób, Werhracie - 24 osoby, Wólce Horynieckiej - 9 osób, Wólce Żmijowskiej - 12 osób, Wielkich Oczach - 17 osób, Żmijowiskach - 12 osób. Nie ma w pow. lubaczowskim miejscowości, w której UPA nie popełniłaby co najmniej
Konflikt polsko-ukraiński wywołali Austriacy przekazując władzę nad Lwowem Republice Ukraińskiej. Przyjęta przez rząd polski w latach dwudziestych polityka inkorporacyjna do Ukraińców nie sprzyjała polityce porozumienia obu narodów. Antagonizowanie Ukraińców z Polską kontynuowali sowieci, a później Niemcy. Bez wątpienia główną odpowiedzialność za ludobójczy atak na Polaków ze strony UPA ponoszą nacjonaliści ukraińscy wykorzystywani przez Stalina i Hitlera.
LUBACZOWKIE, WOŁYŃ BIS
Nacjonaliści ukraińscy sądzili, że po skończonej wojnie odbędzie się konferencja pokojowa, na której wytargują oni samostijną Ukrainę. Tymczasem o przyszłych granicach państwowych mocarstwa zadecydowały już w Jałcie, w lutym 1944 roku, a oni sami, zhańbieni współpracą z hitlerowcami w policji pomocniczej, dywizji SS „Galizien” i w innych kolaboracyjnych formacjach, stali się politycznymi bankrutami. Na współpracę z Polakami nie mogli liczyć po rzezi, jaką urządzili na Wołyniu, a ich czystki etniczne były na rękę Stalinowi, który w Ukraińskiej Republice Radzieckiej nie chciał mieć obywateli z polskimi rodowodami. Ukraińcy często obecnie twierdzą, że celem ich walki i działań ją usprawiedliwiających było utworzenie niepodległego państwa ukraińskiego. Ale metody podjętych przez nich czystek etnicznych, okrucieństwa i ludobójstwo zostały odrzucone przez cały cywilizowany świat. Ideologia wynikająca z dekalogu OUN, opracowanego przez Petro Doncowa i Stefana Łenkawśkiego, nie mogła być aprobowana przez narody świata. W dekalogu tym możemy przeczytać: - Zdobędziesz państwo ukraińskie, albo zgi-
pięciu zabójstw. Choć w tej sprawie zgromadzono obszerną dokumentację, wiele spraw wciąż pozostaje niewyjaśnionych, głównie jeśli chodzi o uprowadzenia i los uprowadzonych ludzi. Nacjonaliści ukraińscy dokonując aktów ludobójstwa, opierając się na przykładach z Wołynia, wypracowali wskazówki jak mordować Polaków i kierownictwo UPA wydało nawet w tej sprawie specjalną instrukcję. Ta zbrodnicza instrukcja stosowana była również na terenie lubaczowszczyzny, odnosiła się ona do mordowania przez UPA starców kobiet i dzieci. A oto wybrane przykłady ukraińskich zbrodni w Lubaczowie i jego okolicach z obszernej dokumentacji, zamieszczonej w kwartalniku historyczno-publicystycznym NA RUBIEŻY”. Na łamach tego pisma odnotowano, że w lubaczowskiem zostało zamordowanych około 1000 osób cywilnych i ponad 200 żołnierzy i milicjantów. 22 kwietnia 1944 r. we wsi Dębiny zginęli z rąk upowców: Władysław Zubrzycki – lat 55, który obłożnie chory, został żywcem spalony wraz z domem. Wraz z nim zginął Józef Kosak - lat 15. 21 maja 1944 r. w Łukawicy Andrzej Zubrzycki zakłuty nożem. 25 maja 1944 r. w Bieniaszówce Władysław Niebużak – lat 24 został schwytany, związany kolczastym drutem i żywcem spalony. W marcu 1944 r. w Woli Wielkiej Władysław Polniak – lat 36 uprowadzony z założonym łańcuchem na szyi, torturowany i zamordowany na terenie wsi Dahany, Jan Kogut – lat 18, uprowadzony i trzymany cały dzień w psiej budzie, wieczorem zatłuczony kołkiem. Józef Patałuch - lat 74, uprowadzony do Huty Złomy, gdzie został powieszony, uprzednio ciągnięty sznurkiem przywiązanym za genitalia w drodze na egzekucję. W sierpniu 1944 r. w Baszni Górnej Stanisław Kochan, Katarzyna Kochan, oraz innych 5 osób, uciekinierów z Wołynia (nazwisk nie ustalono), wszyscy zostali spaleni żywcem. W maju 1945 r. w Borowej Górze Katarzyna Czerwonka - lat 17 i Maria Czerwonka - lat 25. Mordu na obu dziewczętach dokonała córka ukraińskiego kierownika szkoły z Czerwinek o nazwisku Wołk. 10 czerwca 1946 r. w Suchej Woli Piotr Mazurkiewicz – lat 38 został zamordowany na oczach jego żony Ukrainki,
którą przyjechał odwiedzić, a ta oświadczyła „że poświęca swego męża dla Wielkiej Ukrainy”. 3 kwietnia 1946 r. w lesie Czerniawka Jan Smoliniec lat 29, pochodzenia polsko-ukraińskiego był torturowany, wydłubano mu oczy, obcięto uszy i genitalia, ciało skłuto bagnetami, powieszony został za nogi. 24 sierpnia 1944 r. w Zabiale Maria Procajło - lat 22 i jej troje dzieci zginęli, choć była Ukrainką, bo służyła u gajowego „polskiego pana”. Jej ciało stanowiło zmasakrowaną bryłę, miała połamane ręce i nogi. Oprócz M. Procajły zamordowano też Janinę Witkowską lat 12, córkę szewca inwalidy, Danutę Tereszkowską lat 13, córkę zarządcy lasów i Kazimierę Kozicką lat – 11, córkę gajowego. W styczniu 1945 r. w Zabiale zamordowano: Pawła Bukasa - lat 20, Stanisława Pietranika - lat 31, Władysława Pietranika s. Mikołaja - lat 18. Ich zwłoki znaleziono w lesie, wszyscy mieli wycięte języki, wydłubane oczy oraz połamane nogi i ręce. 31 marca 1944 r. w Zalesiu Koloni Stanisław Kordas - lat 34 został uprowadzony i torturowany, ciało znaleziono w studni w Suchej Woli. Józef Balawender - lat 23, który przybył zza Sanu obejrzeć swoje gospodarstwo, został uprowadzony do lasu Sucha Wola, gdzie był torturowany przed śmiercią. W marcu 1945 r. W Zalesiu Maria Kordas - lat 60 podczas napadu doznała szoku nerwowego i zmarła. Rozalia Gancarz z Zawady - lat 35 będąc w ciąży została zamordowana, podobnie jak i: Józef Jamniak - lat 10, Eugenia Niemiec - lat 6, Katarzyna Lichacz – lat 6, Stanisław Siudy s. Józefa - lat 14 i Władysław Zawada - lat 2. Oprócz nich zostali uprowadzeni do lasu i zamordowani (zmasakrowane ciała odnalezione zostały w rowie wodnym): Anna Idzi lat - 45, Piotr Kalita -lat 18, Michał Kalita – lat 45, Jan Kalita - lat 45, a Maria Jagielaszek została spalona w żywcem w swoim budynku. 20 maja 1944 r. w Suchej Woli zginęła Anna Wojtak - lat 73 akuszerka, która przyjęła wiele porodów dzieci ukraińskich, może zmordował ją ten sam Ukrainiec, któremu pomogła przyjść na świat. W marcu 1946 r. w Ułazowie dwie Ukrainki Anna Nieckarz i Anna Nibieśniak zostały powieszone „za zdradę narodu ukraińskiego”. Zdzisław Daraż
władysław sowa-kamieniecki Adwokat, żołnierz Armii Krajowej, część I
W dość licznych opracowaniach i wydawnictwach dotyczących Ruchu Oporu w okresie II wojny światowej jest przedstawiana biografia Władysława Kamienieckiego związana z odpowiednimi zdarzeniami bądź to przy organizacji rocznicowych uroczystości związanych z Ruchem Oporu. Moim zamiarem jest zebranie i uporządkowanie tych wiadomości i przedstawienie opinii publicznej sylwetki tego niezwykle zasłużonego człowieka, byłego żołnierza Polski podziemnej. Władysław Kamieniecki, syn Józefa i Józefy z domu Kuc, urodził się w Błażowej w dniu 7 czerwca 1912 roku jako syn średniorolnego chłopa. Szkołę podstawową w zakresie 4 klas ukończył w Kąkolówce. Następnie 7-klasową szkołę podstawową w Błażowej. Gimnazjum I męskie im. ks. Stanisława Konarskiego kończy w Rzeszowie zdając maturę w terminie zimowym 1935 roku. Następnie rozpoczął studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we
Lwowie, które kończy z dyplomem magistra prawa w dniu 9 września 1939 r. Był to już czas szalejących „messerschmitów” nad Polską. Jak sam wielokrotnie wspominał, wespół z kolegami prosili rektora, aby przyśpieszył obronę prac magisterskich, „bo chcieli iść walczyć i jak trzeba to zginąć za ojczyznę, jako magistrowie prawa”. Całą okupację przebywa w Kąkolówce b. powiat rzeszowski, rozpoczynając w listopadzie 1939 roku pracę konspiracyjną w Armii Krajowej, a następnie Batalionach Chłopskich, pełniąc w okresie od 1942 do 1943 roku funkcję komendanta powiatowego na powiat brzozowski. Po scaleniu pełnił funkcję dowódcy plutonu dywersyjnego AK przy Placówce AK w Błażowej z siedzibą w Futomie. Brał udział we wszystkich walkach zbrojnych organizowanych przez AK przeciwko wojskom i siłom porządkowym okupanta. Przez całą okupację niemiecką prowadził komplety tajnego nauczania z zakresu szkoły
24 marca 1944 - w Markowej Niemcy zamordowali rodzinę Ulmów i dwie rodziny żydowskie Goldmanów oraz Szalów, ukrywających się u nich. Zabili małżeństwo Ulmów wraz z szóstką dzieci Ulmów: Stanisławą, Barbarą, Władysławem, Franciszkiem, Antonim i Marią. 2 kwietnia 2005 - w osiemdziesiątym piątym roku życia i dwudziestym siódmym roku pontyfikatu zmarł papież Jan Paweł II. Założyciel diecezji rzeszowskiej, Honorowy Obywatel Rzeszowa. 1 kwietnia 1943 - powstaje nowa sieć wodociągowa w Rzeszowie. 10 kwietnia 1948 – pierwszy miejski autobus wyjechał oficjalnie na trasę Pobitno – plac Wolności – dworzec kolejowy – ul. Grunwaldzka – plac Farny. 7 kwietnia 1974 - zatwierdzono „Koncepcję uciepłownienia miasta Rzeszowa do roku 1990”. Koncepcja ta zakładała oparcie miejskiego systemu ciepłowniczego na dwóch źródłach ciepła: EC 20 Załęże (dziś EC Rzeszów) na
północy i EC WSK (dziś EC Fenice) na południu miasta. 24 kwietnia 2010 – Dzień Historyka. Rekonstrukcje, defilada pojazdów militarnych. Miłośnicy militariów z całej Polski pokazali w Rzeszowie wojskowe samochody, motocykle oraz pełne uzbrojenie żołnierzy z różnych formacji i krajów. 28 kwietnia 1947 - rozpoczęła się Akcja Wisła - operacja przesiedleńcza Ukraińców i Łemków z obszarów południowo-wschodniej Polski (Rzeszowszczyzna, Lubelskie) celem jej było ostatecznie zlikwidowanie band Ukraińskiej Powstańczej Armii. 29 kwietnia 1964 - zelektryfikowano linię kolejową Kraków-Rzeszów-Medyka. 29 kwietnia 1934 - pojawiły się w mieście złote i grosze wprowadzone przez władze II RP.
kalendarium
Zdzisław Daraż
podstawowej i gimnazjalnej w Kąkolówce. Władysław Kamieniecki od XI 1939 roku do 30 VII 1944 roku walczył pod pseudonimem „Mewa” w szeregach ZWZ AK na terenie południowej Rzeszowszczyzny. Po ukończeniu w 1942 roku konspiracyjnej szkoły podchorążych piechoty w Błażowej i przejściu kilku kursów specjalnych, między innymi w 1943 r. kursu dywersyjnego pod kierunkiem komandosa kpt. „Mazepy” - pełnił następujące funkcje: W latach 1940-1943 był organizatorem i dowódcą we wsi Kąkolówka plutonu VIII, który stał się przodującą w Podobwodzie jednostką bojową. Od jesieni 1943 do 30 VII 1944 będąc dowódcą plutonu dywersyjnego w placówce Błażowa, a następnie w podobwodzie brał udział w wielu zbrojnych akcjach organizowanych przez podobwód i inspektorat AK, między innymi w ubezpieczeniu trzech zrzutów broni i sprzętu wojskowego z Anglii i Włoch. Latem 1944 roku brał udział w rozbiciu pierścienia oblężniczego band UPA i żandarmerii niemieckiej
wokół kilkuset mieszkańców wsi Nozdrzec k. Dynowa nad Sanem, chroniących się przed rzezią w zabudowaniach dworskich i kaplicy. 29/30 stycznia 1944 roku w zasadzce nocnej w Czarnej k. Dębicy na pociąg-salonkę mający wieźć ze Lwowa do Krakowa gubernatora H. Franka i w zażartej bitwie z obsadą pociągu. 24-26 V 1944 roku w rozbiciu w Jaworniku Ruskim za Sanem polskożerczego posterunku UPA, w którym szkolił się kierowany przez gestapo i żandarmerię kurs SS Galizien-Polizei. W VIII 1942 roku w skoku na tunel w Górze Żarnowskiej pod Strzyżowem celem zdobycia nowego środka wybuchowego stosowanego na Wschodzie. Wiosną 1944 roku w odbiciu trzech członków AK w rejonie Dynowa. 8 VI 1944 roku brał udział w ubezpieczeniu zewnętrznym akcji zlikwidowania w Rzeszowie dwóch najgroźniejszych gestapowców (Pottenbaum i Flaschke). Roman Sowa
12
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
MÓJ POWOJENNY RZESZÓW Bogusław Kotula
Mieszczańsko-rzemieślnicza „Resovia” i robotniczo-podmiejska „Stal”! Ponad czterdzieści roków różnicy. Zdarzają się przecież bardzo młode babcie, w tym przypadku jedna może tylko przyrodnia. Ależ to ciekawe powiązania rodzinne! „Resovia” urodziła się przecież jeszcze za babki Austrii. Jeśli wierzyć znakom pilotowanej przez czas pamięci, drużyna piłkarska przy PZL w Rzeszowie powstała z początkiem 1945 roku. Nie trzeba szamać pamięciowego czosnku, żeby kumać fakty autentyczne. Gdy
dwunożne boże wynalazki zaczęły kopać wszystko, co ruszało się po naszej, świętej ziemi, najbardziej spodobało im się kopanie piłki. Jeszcze przy końcu XIX wieku po rzeszowskich, trawiastych kretowiskach latano na zapalenie za balonem. Niejaki Karol Stary, nauczyciel o czeskich, rodzinnych korzeniach, entuzjasta i propagator fizycznych wygibusów, wziął do kupy te dzikie, przede wszystkim gimnazjalne zespoły i kazał im grać na mistrza. Z popiołów reszty patałachów powstała mistrzowska „Resovia”. Nie za wiele tu legendy, raczej więcej wybujałej wyobraźni, której rzeszowiakom nigdy nie brakowało. To był rok 1905. Przedwojenne Polskie Zakłady Lotnicze urodziły się w łóżku COP-u. Przeszła wojna i okupacja. W lubelskiej i ludowej wszystko miało posmak polityczny. Zaproponowano, że 1 Maja 1945 roku drużyna piłkarska OM TUR PZL wybiegnie na boisko przy ul. Langiewicza, by
babcia i wnusia
zacząć kopać piłkę. I udało się! Obie są rodzaju żeńskiego, a więc jakby takimi przyszywanymi siostrami. Zaczęło kopanie się po nogach, bo tylko czasem owe nogi trafiały w piłkę. Gdież te jedenastki grały? Miejsca pierwszych, drugich czy trzecich boisk powinien znać każdy, tak jak pacierz. A czy zna? Podam tylko dwie takie, może dzisiaj już zapomniane, ciekawostki. Zaplombowane obecnie betonem pole między ulicami Lenartowicza o Podpromiem nazywano ongiś Resią. Było to na tak zwanych Stawiskach. Tam zaczynała kopać balon „Resovia”. „Stal” długo nie miała stadionu na stalowe granie. Jakiś jednak bardzo wysoko postawiony towarzysz z Warszawy, jadąc przez Zwięczycę, zobaczył po lewej stronie dość głęboką nieckę terenową, porośniętą rzadko drzewami i krzakami. Miejsce wręcz wymarzone na wybudowanie amfiteatralnego stadionu. Na szczęście wysoko postawiony towarzysz po
u progu pogórza
Odrestaurowany dwór w Trzcianie. Fot. Stanisław Kłos. Zmieniając nieco kierunek wybierzemy się tym razem na zachód, gdzie przy krajowej czwórce, u progu północnej krawędzi Pogórza Karpackiego rozsiadła się duża wieś Trzciana. Jej zabudowania rozciągają się po obu stronach głęboko wciętej doliny bezimiennego potoku spływającego z progu pogórza ku północy. Tędy, z północy na południe, przewija się lokalna droga z Trzciany do Zgłobnia i Nosówki. Górna, południowa część wsi, zwana Słotwinką, sięga wierzchowiny wzniesienia, dolna, północna rozsiadła się na równinnej terasie Pradoliny Podkarpackiej. Trzciana pojawia się w źródłach po raz pierwszy w 1416 roku. Była własnością Pawła, do którego
należała także pobliska Dąbrowa. Wieś musiała to być już znaczna, skoro w roku następnym była już siedzibą parafii. Można sądzić, że wieś powstała w drugiej połowie XIV wieku, a nawet i wcześniej. W drugiej połowie XV wieku była w posiadaniu Sopichowskich, przypuszczalnie skoligaconych z rodem Półkoziców ze Stróżysk, którzy później przyjęli nazwisko Trzcińskich. W następnych stuleciach Trzciana była w posiadaniu różnych, często zmieniających się właścicieli, m.in. Lubomirskich i Potockich. Już w czasach zaboru austriackiego, na krótko przed zniesieniem pańszczyzny, majętność została przejęta za długi przez rząd austriacki i
następnie w 1846 roku sprzedana. Nabył ją baron Jan Christiani Grabiński. Majątek dworski przetrwał w posiadaniu tej rodziny do 1944 roku. Tyle o właścicielach, a teraz parę zdań o wsi i jej mieszkańcach. Pod koniec XIX stulecia Trzciana liczyła 1352 mieszkańców. Wieś przejawiała wówczas dużą aktywność na polu gospodarczym, kulturalnym, a nawet politycznym. Była silnym ośrodkiem tworzącego się ruchu ludowego. Bogate tradycje działalności kulturalnej, rozwinięte w latach międzywojennych, były z powodzeniem kultywowane po wojnie. W centrum, przy krajowej czwórce, wznosi się kościół parafialny pw. św. Wawrzyńca. Jest to neogotycka budowla z wysoką wieżą od frontu, wzniesiona w latach 1897-1898 ze znacznie starszym i bardzo interesujący m w ystrojem wnętrza, pochodzącym z poprzedniej świątyni, głównie z XVII i XVIII wieku. Najstarszym zabytkiem jest wykonana z marmuru renesansowa chrzcielnica z 1615 roku. Niewiele młodsze, bo datowane na 1635 rok, są organy. Z pierwszej połowy XVII wieku pochodzą też dwa późnorenesansowe ołtarze boczne mające formę tryptyków z nieruchomymi skrzydłami, które do Trzciany trafiły w XIX wieku. Jak niedawno stwierdzono, jeden
powrocie do Warszawy zapomniał o Zwięczycy. Ogólnowojskowe wyboisko przy Langiewicza musiało wytrzymać wszystkich i wszystko, co pachniało kopaną. Stadion „mały” na bajorku nosił imię Karola Świerczewskiego. Miał krytą trybunę i tor żużlowy. Sporo społecznego potu wsiąknęło w nadwisłokową ziemię przy budowie dużego stadionu stalingradzkiej „Stali”. Monografie poświęcone dziejom „Resovii” i „Stali” (red. Socha, Kosiorowski, Klich) w dostateczny sposób wyczerpują wymogi statystyki tych dwóch naczelnych klubów Rzeszowa. Moim zdaniem za mało wymienieni publicyści rozpoznali barwy drużyn, które różniły się nie tylko koszulkami, spodenkami, getrami, ale także osobowością i mentalnością swoich kibiców. „Stal” zaczęła królować w hasiu, boksie, zapasach. Resowiacy biegali i skakali medalowo, tak samo ścinali i rzucali na dziurę. Tu nie było
znaczących szparg. Pozostawała ta sztychowa kopana! Bardzo brzydko nazywali jednych i drugich. „Stal” zatrzymała się na chwilę w pierwszej i drugiej lidze. „Resovii” szło trochę gorzej. Gdy nastała misja szalikowców, inaczej zaczęto grać, nie tylko między bramkami. Niestety, czas ani myślał leczyć tych, co zapadli na dziedziczne schorzenia. Napięły się sploty nie tylko kibolowych mięśniaków. Nowym językiem zaczęły rzucać sektory przy Wyspiańskiego i Hetmańskiej. To swoiste rozumienie zależności od czegoś, co dzisiaj boże a jutro szatańskie. Kto nie w „Resovii” ten w „Stali”. Dzisiejsze ligowe styki, to już spotkania bardzo dalekie od tych sielankowych, gdzie i mamy z dziećmi i emeryci z emerytkami. Czas kiwa się nie tylko z tymi, co żyją z balona. Telewizja, Internet, prasa! Wszystko na dwie nogi, dwie bramki, dwie bramkarskie ręce i jeden gwizdek. Niby mało, ale...
z nich, ołtarz św. Anny, pochodzi prawdopodobnie z kościoła akademickiego w Krakowie, a wykonany został w znanej swego czasu pracowni Baltazara Kunza. Ołtarz wypełniają trzy obrazy malowane na drewnie, przypuszczalnie autorstwa krakowskiego malarza Łukasza Porębskiego. Ołtarz główny, jak i dwa następne ołtarze boczne, barokowe, pochodzą z XVIII wieku. Będąc tu, warto uwagę zwrócić na stojącą w pobliżu, bardzo ciekawą i sędziwą już figurę św. Antoniego, pochodzącą z 1743 roku. Niedaleko, na północ od kościoła, przy końcu bocznej uliczki, zachował się zabytkowy zespół podworski. W rozległym parku w typie krajobrazowym pochodzącym z XVIII, XIX wieku, niestety, znacząco przekształconym w drugiej połowie minionego stulecia, zachował się dawny dwór i dwa spichlerze. Budynek dworski wzniesiony pod koniec XIX wieku, a wkrótce później rozbudowany, został znacząco przebudowany w 1959 roku, zachował jednak eklektyczny wystrój architektoniczny. Jego fronton zdobi efektowna logia wsparta na czterech filarach, zwieńczonych kamiennymi posągami muz. W samym parku zachował się stary drzewostan, w tym sporo drzew o charakterze pomnikowym. Powojenna reforma rolna odebrała majątek jego właścicielom. Pod-
worską tzw. resztówkę przekazano na cele oświatowe, funkcję tę pełni zresztą do dziś. Na koniec warto pojechać w górę wsi, drogą wijącą się ponad parowem potoku, na wierzchowinę progu pogórza, osiągającą w pobliskiej kulminacji Kopiec 342 m n.p.m. To ponad 100 m wyżej od centrum wioski położonego przy krajowej czwórce. Wierzchowiną, z zachodu na wschód, biegnie stara dróżka, która według hipotez ma stanowić starodawny trakt handlowy. Można nią podejść na widoczny ku zachodowi Kopiec. Roztacza się stąd niekończąca się panorama na obniżenie pradoliny podkarpackiej i siniejące na południu wzniesienia pogórza. Tu o każdej porze roku jest ładnie. Wzrok cieszą szerokie, otwarte przestrzenie, pola, łąki, nieużytki, laski porastające liczne parowy rzeźbiące zbocza i rozsiane w dolinach sioła. Owe sielskie widoki warte są zachodu. Stanisław Kłos
ciekawe wspomnienia złoty lew Z dużym zaciekawieniem śledziłem jej przeczytaniu wybrał się żoną na autora – bohatera, Józefa Talera, spacer po ulicach Rzeszowa, by szukać podkarpacki losy a szczególnie opisy codziennego życia, śladów ludzi i sklepów przedstawia-
Nasz miesięcznik partnerem medialnym nagrody. Telewizja Rzeszów ustanawia nagrodę, której nazwa nawiązuje do herbu województwa podkarpackiego. Nagroda w formie statuetki ma charakter prestiżowy oraz honorowy i będzie przyznawana przez kapitułę zawsze za rok poprzedni w 3 kategoriach: za osobowość, osiągnięcia gospodarcze i naukowe. Osobno widzowie i internauci wskażą swego laureata głosując na www.tvp. pl/rzeszow Partnerem przy organizowaniu konkursu jest marszałek podkarpacki. Głównym celem przyznawania nagrody jest promowanie osób, które swoją osobowością, wiedzą i doświadczeniem, przedsiębiorczością, konsekwencją działania w pokonywaniu trudności i barier oraz przełamywaniu schematów myślenia zmieniają oblicze Podkarpacia i Polski, w tym w obszarach: gospodarki, nauki, kultury, innowacji, dokonań społecznych, sportowych oraz budowy i umacniania społeczeństwa obywatelskiego, gospodarczego i kulturowego Podkarpacia. Regulamin i systematycznie aktualizowana lista kandydatów zgłaszanych do nagrody dostępne są na stronie internetowej TVP Rzeszów. Laureaci zostaną ogłoszeni podczas wielkiej gali.
obyczajów i ludzi, z którymi zetknął się najpierw w Rozwadowie, gdzie urodził się w 1923 roku, w Nisku (uczęszczał tam do gimnazjum), we Lwowie, w którym znalazł się w pierwszych latach II wojny, wreszcie w Rzeszowie, gdzie pod przybranym nazwiskiem przeżył najgorszy okres okupacji niemieckiej pracując na kolei. Uniknął getta i śmierci. Sposób opowiadania jest szczegółowy i interesujący, obfituje w bogactwo ciekawych spostrzeżeń, ocen ludzi i osobistych refleksji autora na temat świata, którego nie ma już, który został w pamięci tylko niektórych z nas, starszych. Bo społeczność, określona przez autora jako grupa wyznania mojżeszowego, została zmieciona z krajobrazu Rozwadowa, Lwowa, Rzeszowa, podobnie jak z całej Galicji, przez niemieckich nazistów. Warto przeczytać uważnie tę książkę pisaną w języku angielskim dla amerykańskiego czytelnika przez autora, który przeżył i zapamiętał straszne chwile II wojny światowej w tej części świata. I teraz opowiedział. Książkę wydał w 1995 roku w amerykańskim Baltimore. W przekładzie na język polski Marka Wiatrowicza wydało ją w Sandomierzu wydawnictwo STRATUS, współkierowane przez dr. Bartłomieja Belcarza. Mój znajomy opowiadał mi, że po
nych w niej. Odnalazł ich wiele. Profesor Wacław Wierzbieniec, wybitny znawca tematyki żydowskiej, zainteresował się tą książką i organizuje jej promocję 19 kwietnia br. w gmachu głównym Uniwersytetu Rzeszowskiego przy al. Rejtana 16 C o godzinie 17.oo. Wstęp wolny. Zaprasza wszystkich zainteresowanych tą tematyką. Józef Taler, „W poszukiwaniu bohaterów”, przekład Marek Wiatrowicz. Wydawnictwo STRATUS, Sandamierz 2010. Józef Kanik
ECHO RZESZOWA
Rozmaitości
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
13
konferencja sld taniej i nowocześniej Rozmowa z Wacławem Żmudą,
prezesem Zarządu Solar-Bin Ductum Sp. z o. o. Dystrybucja S.K.A. w Rzeszowie.
Prezydium konferencji, od lewej: gospodarz Edward Słupek, Jerzy Rybka, Beata Ratajczak, Konrad Fijołek, Tadeusz Ferenc, Tomasz Kamiński. Fot. R. Małek. W spóldzielczym klubie Zodiak przy al. Niepodległości w Rzeszowie odbyła się w połowie marca Miejska Konferencja Sprawozdawczo-Wyborcza SLD dla zbilansowania dorobku mijającej kadencji władz miejskich SLD oraz dokonania wyboru nowych władz i delegatów na konferencję wojewódzką. W obradach uczestniczyli, oprócz członków kół miejskich, poseł na Sejm Tomasz Kamiński oraz prezydent miasta Tadeusz Ferenc. Syntetyczne sprawozdanie z dokonań organizacji miejskiej złożył ustepujacy przewodniczący Rady Miejskiej SLD Konrad Fijołek, który za najwiekszy suskces uznał polityczne osiągnięcia w wyborach samorządowych, zaś
niepowodzenie dostrzegł w braku znaczacych efektów w integracji środowisk lewicowych. Rolę nowej lewicy obszernie zaprezentował poseł Tomasz Kamiński, natomiast o sprawach rozwoju Rzeszowa i prezydenckich priorytetach w tej dziedzinie, mówił prezydent Tadeusz Ferenc. Nowym przewodniczącym Rady Miejskiej SLD został Grzegorz Budzik, pracownik naukowy Politechniki Rzeszowskiej, zaś sekretarzem Kamil Czyż. Przyjęto także uchwałę okreslającą wnioski programowe dla nowej Rady Miejskiej. Roman Małek
uczcili swoje panie
Przemawia przewodniczący Wiktor Kowal. Fot. R. Małek. Rzeszowskie koło nr 1 Stowarzyszenia Emerytów i Rencistów Policji tradycyjnie w „Klubowej” zorganizowało dla swoich członkiń spotkanie z okazji Święta Kobiet, 8 Marca. Przemawiali ze słodzonymi uprzejmościami dla pań i prezes Rady Okręgowej Stowarzy-
szenia Wiktor Kowal, i jego zastępca Bolesław Pezdan. Nie mogło zabraknąć najważniejszego, czyli wzniesionego szampanem „Za zdrowie pań”. Później już tylko wspomnienia i moc wzajemnej życzliwości. Roman Małek
- Panie prezesie, proszę o przypomnienie początków firmy. - Zaczęło się w 1984 roku. Na początku był to mały zakład świadczący usługi w zakresie urządzeń sanitarnych i grzewczych oraz sieci. Zaczęliśmy na bazie moich doświadczeń z pracy w Miastoprojekcie (byłem projektantem) oraz w Rzeszowskim Przedsiębiostwie Instalacji Sanitarnych, gdzie pracowałem w wykonawstwie, a potem w nadzorze. Była to firma rodzinna i do dziś pozostaje taką. Oparta była na moim potencjale ekonomicznym. Przełom nastąpił w 1990 r., kiedy powstała spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, promująca nowoczesne technologie i instalacje. Byliśmy pionierami w regionie, rozpoczęliśmy promocję wówczas nowoczesnych, energooszczędnych technologii. Należały do nich rurociągi z tworzyw sztucznych, armatura termostatyczna, kotły olejowe, izolacje itd. - Start był udany, na szczęście? - Tak, udał się start. W Rzeszowie przy ulicy Kujawskiej postawiono pierwszy budynek mieszkalny z zastosowaniem tworzyw sztucznych. Prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Geodeci”, Anna Ochalik-Pęcak, podjęła ryzyko i zgodziła się na przeprojektowanie budynku. Wtedy zastosowanie tych tworzyw nie było wcale tańsze, dopłaciliśmy różnicę. W budynku tym zamieszkało 170 rodzin. Potem były kolejne obiekty. Wreszcie Spółka przestawiła się na dystrybucję tych urządzeń i materiałów. Powiększyła swój potencjał ekonomiczny. Otwierała kolejne oddziały. Dzisiaj ma ich 19 w pięciu województwach. W sumie zatrudnia ponad 200 osób. Do dziś utrzymuje nowatorski charakter, wyszukując nowe technologie i wprowadzając je na rynek. - A po drodze były jakieś kłopoty, trudności? - Początek był trudny. Nie było odbiorcy. Musieliśmy sami wykreować rynek na te produkty. Robiliśmy to poprzez prezentacje, organizowanie szkoleń i poprzez sprzedaż. Przede wszystkim jednak przyjęliśmy na siebie olbrzymie ryzyko, że uda się nam to, że produkty zostaną przyjęte. Wtedy nie mieliśmy problemów z miejscowymi władzami. Kupiliśmy teren i stopniowo
poszerzaliśmy działalność, rozwijaliśmy się. Dopiero od kilku lat mamy problemy tutaj w Rzeszowie, ponieważ planiści założyli sobie, że przez środek naszej nieruchomości (na której stoją obiekty firmy) zbuduje się drogę. Ta przecięłaby naszą firmę na dwie części, co w efekcie spowoduje wykluczenie działalności naszej firmy w tym miejscu. Zaś proponowane nowe lokalizacje odpadają, ponieważ nie dysponujemy środkami na to, by budować firmę od podstaw w innym miejscu, jak to robi właściciel „Zelmeru”. Jestem rzeszowianinem, od urodzenia związanym z tym miastem i nie chcę przenosić się do innej miejscowości. Uważam, że rozwój Rzeszowa powinien godzić równomierne i harmonijne współistnienie dotychczasowej infrastruktury ze współczesnymi potrzebami miasta. Nasza firma w Rzeszowie płaci podatki od nieruchomości, wynagrodzeń i inne, wzbogacając budżet miasta. Wrosła już w jego organizm i krajobraz. - Co firma proponuje dzisiaj? - Dzisiaj nasza aktywność w dziedzinie najnowszej technologii koncentruje się na kolektorach słonecznych i pompach ciepła. Rozwijamy tę dziedzinę, co prawda już od 1989 r., ale początki były bardzo skromne i nieefektywne. Kiedy zaś podrożały tradycyjne nośniki energetyczne i cieplne, wzrosła też świadomość inwestorów i nasiliło się zainteresowanie alternatywnymi nośnikami. W odniesieniu do systemów solarnych można dzisiaj mówić o normalnym już, dynamicznie rozwijającym się rynku. Natomiast rynek pomp ciepła wkracza w okres znacznej ekspansji. Widać to także w Rzeszowie. Są budynki wielo- i jednorodzinne, przedszkola oraz inne obiekty użyteczności publicznej mające zainstalowane urządzenia solarne. Poza Rzeszowem są baseny z wodą podgrzewaną energią z urządzeń solarnych. Stacja pomp ciepła działa w Zabajce koło Głogowa Młp. Ceny tradycyjnych nośników ciepła i energii mają tendencję wzrostową, dlatego sądzę, że nasze propozycje stają się jedną z form alternatywnych i ekonomicznie racjonalnych. - Dziekuję za rozmowę. Józef Kanik
TANKUJ NAJTANIEJ! Stacja benzynowa ul. Lubelska Stacja benzynowa ul. Trembeckiego
14
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
finezyjne piękno łucznicy w tyczynie W marcu w podrzeszowskim Tyczynie rozegrane zostały XV Halowe Łucznicze Mistrzostwa Polski Juniorów Młodszych. Z tej okazji do Tyczyna zjechało około dwustu zawodników i zawodniczek z całej Polski. Mistrzostwa rozegrano w konkurencjach łuków klasycznych i
bloczkowych zarówno indywidualnie jak i zespołowo. Triumfowali w zawodach goście, jednak wicemistrzostwo w konkurencji łuków bloczkowych wywalczyła zawodniczka LKS JAR Kielnarowa Kinga Sikora. Rom.
Wicemistrzynie Polski w klasie mistrzowskiej. Od góry: Claudia Ciupak, Regina Małek, Celina Małek. Jedną z bardziej dynamicznych i ekspresyjnych dyscyplin gimnastycznych jest akrobatyka sportowa. Oprócz ogromnej sprawności fizycznej uzyskiwanej w mozolnym i długotrwałym terningu, niezwyklej elastyczności ciała, która również nie bierze się z pietruszki, wymaga idealnej synchronizacji ruchowej oraz baletowej wręcz finezji. Zwłaszcza w grupowej prezentacji wystarczy drobny błąd jednej osoby, aby cały efekt wizualny legł w gruzach. Ponadto, wbrew pozorom, jest to dyscyplina o wysokim współczynniku urazowości. Ale nikt tu nikomu nie łamie nóg i nie rozbija nosów ani łuków brwiowych. Tworzy natomiast niezwykle plastyczny wizerunek ruchowego piękna i gracji. Od wielu lat gimnastyka akrobatyczna w Rzeszowie jest swoistą potęgą nie tylko w Polsce. Gimnastycy „Stali”, AZS
czy od kilku lat „Sokola” odnoszą sukcesy w międzynarodowych i krajowych zawodach. Nie inaczej było w czasie marcowych mistrzostw Polski, które odbyły się w Warszawie. Podopieczne prezesa „Sokoła” Grzegorza Bielca – trójka żenska, wróciły ze srebrnym medalem z owych mistrzostw Polski w klasie mistrzowskiej, czyli najwyższej. Nie bez swoistej dumy muszę donieść, że oprócz Claudii Ciupak w medalowej trójce mistrzowskiej znalazły się dwie moje wnuczki, młodsza Celina i jej niewiele starsza siostra Regina Małek, która w innym zestawieniu wcześniej zdobyła w Portugalii wicemistrzostwo Europy. Prezesowi Grzegorzowi Bielcowi i jego podopiecznym wypada pogratulować i życzyć jedynie samych sukcesów.
Widok hali tyczyńskiego gimnazjum w czasie mistrzostw łuczniczych. Fot. R. Małek.
igrzyska młodzieży szkolnej tenis stołowy
Roman Małek
Uczestniczki turnieju z miejsc od 1 do 4 Zakończone zostały rozgrywki sportowe na zwyciężyła drużyna ze Szkoły Podstawowej nr szczeblu miejskim w tenisie stołowym. Jest on 3 w składzie Paulina Słowik i Martyna Wasijedną z najpopularniejszych gier sportowych, lewska. Na dalszych miejscach uplasowały się masowo uprawianych przez młodzież szkolną. drużyny ze szkół podstawowych nr 17, 6, 19, 1, Tenis stołowy często zwany ping-pongiem 27, 10, SP Sióstr Pijarek, 7, 11, 5, 2. W kategorii polega na podbijaniu piłeczki rakietką tak, by chłopców zwyciężyli również uczniowie ze przeleciała nad siatką na drugą połowę stołu. Szkoły Podstawowej nr 3 w składzie Bartłomiej Piłeczka musi uderzyć o stół tylko raz, niedo- Baran i Dominik Guzek. Dalsze miejsca zajęły zwolone jest odbijanie piłeczki z powietrza, tak drużyny ze szkól nr 27, 19, 5, 10, 6, 22, 1, 11, 17, jak to ma miejsce w tenisie ziemnym. Punkty 7, SP Sióstr Pijarek, 14, 16. Opiekunem zwycięprzyznawane są za uderzenia, których przeciw- skich drużyn jest Feliks Kordyś. nik nie odebrał. Współczesny tenis stołowy jest Drużyny, które zajęły miejsca od 1 do 3 bardzo szybką grą wymagającą od zawodników otrzymały puchary, medale i dyplomy, natoniezwykle energicznych ruchów i reakcji. miast za zajęcie 4 miejsca – dyplom. W zawoZgodnie z regulaminem igrzysk młodzie- dach wojewódzkich Rzeszów reprezentować ży szkolnej szkół podstawowych przyjętym będą po 2 najlepsze zespoły w każdej kategorii. przez Szkolny Związek Sportowy, w zawodach Dziewczęta reprezentować będą szkoły podstabrały w tym roku udział drużyny dziewcząt i wowe nr 3 i 17, natomiast chłopcy szkoły nr chłopców urodzonych w 1999 roku i młodsi. 3 i 27. Przyjęto, że drużyna liczy dwie dziewczynki Stanisław Rusznica lub dwóch chłopców oraz jednego zawodnika rezerwowego. Szkoła mogła wystawić tylko jedną drużynę w każdej kategorii. Zawody rozegrane zostały w Szkole Podstawowej nr 6 w Rzeszowie. W k ategor i i d ziewcząt wzięło udział 12 zespołów, natomiast w kategorii chłopców 14. Tym razem odbyło się bez większych niespodzianek, wygrywali w nich faworyci. Wśród dziewcząt Uczestnicy turnieju z miejsc 1 do 4
ECHO RZESZOWA
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
POD PARAGRAFEM
Wieści spod kija
kwiecień-plecień
Zezem na wprost
ANTYNARKOTYKOWA AKCJA
Wiosenne, coraz mocniej przygrzewające słonce prowokuje nas do rozpoczęcia sezonu wędkarskiego, a wędkarstwo to nie tylko łowienie ryb. To także bliskie obcowanie z przyrodą. Obserwowanie zmian w niej zachodzących, dbanie o środowisko (nie tylko wodne). Kwiecień, pierwszy miesiąc wiosny, charakteryzuje się zmienną pogodą. Dni ciepłe i słoneczne przeplatają się z chłodnymi, wręcz zimnymi i dżdżystymi. Czasem nawet zaskoczy nas zadymka śnieżna. Mimo niestabilnej pogody przyroda budzi się z zimowego letargu. Na łąkach i w lasach coraz więcej kwiatów. Pola pachną świeżo zaoraną ziemią. Ptaki zakładają gniazda i przystępują do lęgów. W wodach wzrasta aktywność ryb. Rozpoczyna się okres wiosennego wędkowania. Wyprawa nad wodę może dostarczyć nam wielu niezapomnianych wrażeń. Wrażeń, od których większość z nas odwykła przez okres zimy. Wiosna to w wodach nizinnych czas połowu przede wszystkim ryb karpiowatych, które w miarę wzrostu temperatury przejawiają coraz większy apetyt. W tym okresie zdobyczą wędkarzy będą głównie: płocie, klenie, jazie, leszcze, a gdy woda osiągnie temperaturę około 10 stopni Celsjusza także: liny, karpie i karasie. Po spłynięciu lodów woda w rzekach ogrzewa się szybciej niż w zbiornikach zamkniętych. Dlatego też na pierwsze wyprawy z wędką wybierzemy rzekę. Metodą godną polecenia wiosną jest przepływanka. Wędkując często zmieniamy miejsce, szukając stanowisk ryb. Pozwala nam to w ciągu jednej wyprawy poznać spory odcinek rzeki, której ukształtowanie dna po jesiennych i wiosennych przyborach, po zimie mogło ulec zmianom. Sama metoda nie jest zbyt skomplikowana. Wystarczy lekkie wędzisko o długości 4-6 m, kołowrotek o szpuli ruchomej lub stałej z dobrze wyregulowanym hamulcem, żyłka główna 0,15-0,18 mm, przypon o 0,22mm cieńszy, spławik dobrany odpowiednio do uciągu wody o wyporności 2-6 gramów, haczyk w zależności od wielkości przynęty nr 14-8, na który zakładamy larwy ochotki, białe lub barwione larwy muchy, larwy chruścików tzw. kłódki czerwone, czerwone robaki kompostowe, a nawet ciasta lub pasty. Nęcimy niewielkimi ilościami zanęty. Gdy znajdziemy stanowisko ryb, łowimy aż do zaniku brań. Łowiąc w ten sposób powinniśmy liczyć się z niespodziankami. Szukając płoci możemy złowić leszcza, polując na klenia, naszą zdobyczą może być jaź. Po kilku ciepłych dniach, pod koniec miesiąca warto wybrać się nad staw lub starorzecze (zwłaszcza gdy ma ono połączenie z głównym nurtem rzeki). Celem naszej wyprawy będzie połów karasia, lina i karpia. Wybieramy stanowisko z płytką wodą o dnie ciemnym, ponieważ ciemne powierzchnie lepiej pochłaniają promienie słoneczne i szybciej się nagrzewają. Dobre wyniki daje łowienie klasyczną metodą odległościową. Innym sposobem połowu jest łowienie w dryfie. „Grunt” nastawiamy tak, aby haczyk z przynętą co jakiś czas zaczepiał o podwodne przeszkody. Wędkując wiosną, gdy większość ryb jest w tarle lub tuż przed nim, zastanówmy się czy warto zabierać ryby nabrzmiałe ikrą, lub cieknące mlekiem, pomimo że nie są one obięte okresem ochronnym. W kwietniu obowiązuje zakaz połowu: bolenia, brzany, certy, głowacicy, lipienia, sandacza, szczupaka, suma, świnki oraz ryb prawnie chronionych. Janusz Jędrzejek
Policjanci z Komendy Wojewódzkiej w Rzeszowie przeprowadzili akcję antynarkotykową w osiedlu Nowe Miasto. Akcję poprzedziły niejawne działania policjantów z wydziałów kryminalnego i dochodzeniowo-śledczego, zmierzające do ustalenia, kto zajmuje się rozprowadzaniem narkotyków w osiedlu. Po zweryfikowaniu uzyskanych informacji przystąpiono do zatrzymań i rewizji przeprowadzonych w kilkunastu domach, mieszkaniach i piwnicach oraz w samochodach, z których korzystali zatrzymani. W różnych miejscach znaleziono blisko kilogram marihuany oraz niewielkie ilości amfetaminy. Zatrzymano osiem osób podejrzanych o handlowanie narkotykami. Piotr W. został przez sąd tymczasowo aresztowany na 2 miesiące. Pozostałych po przesłuchaniach zwolniono, ale wszystkim, którzy usłyszeli zarzuty, grożą kary od roku do 3 lat więzienia.
Z FAŁSZYWĄ RECEPTĄ Rzeszowscy policjanci zatrzymali trzech mężczyzn podejrzanych o fałszowanie recept lekarskich i próbę zakupu leków psychoaktywnych. Na ich trop doprowadziły ustalenia operacyjne. Do zatrzymania doszło, gdy jeden z mężczyzn wszedł do apteki w Rzeszowie i usiłował zrealizować przerobioną receptę. Okazało się, że razem z nim było jeszcze dwóch innych mężczyzn. Wszyscy zostali zatrzymani. Po wylegitymowaniu okazało się, że jeden jest mieszkańcem Leżajska, drugi - Nowej Sarzyny, a trzeci nie ma stałego miejsca zamieszkania. Już podczas wstępnych czynności okazało się, że mężczyźni działali wspólnie. Jak ustalono do przeróbki posłużyła oryginalna recepta, na której widniała pieczątka przychodni, jednakże lekarz, który miał wystawić ten dokument, tam nie pracuje. Policja wyjaśnia jak doszło do podrobienia recepty oraz czy było więcej tego rodzaju przypadków. Za tego rodzaju przestępstwo grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności.
NACZYNIA LITURGICZNE 25-letni mieszkaniec Rzeszowa zasnął w autobusie MPK i nie sposób było się go dobudzić. Zrobili to dopiero wezwani policjanci, którzy następnie przy użyciu alkomatu stwierdzili, że delikwent ma w organizmie ponad 3 promile alkoholu, więc zawieźli mężczyznę do izby wytrzeźwień. Tam zajął się nim personel placówki. W trakcie przygotowywania opijusa do noclegu okazało się, że ma on przy sobie naczynia liturgiczne. Policjanci szybko ustalili, że pochodzą one z kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Saletyńskiej. Potwierdził to proboszcz parafii, któremu okazano naczynia. Były to pateny do komunikantów, które zostały skradzione. Ich wartość oszacowano na około 600 złotych. Do kradzieży doszło kilka godzin wcześniej, gdy mężczyzna przechodząc obok kościoła dostał się do kaplicy w domu parafialnym i z niezamkniętej szafki zabrał naczynia liturgiczne. Po wytrzeźwieniu 25-latek trafił do policyjnego aresztu. Podczas przesłuchania mężczyzna przyznał się do kradzieży i poddał dobrowolnie karze. KAL
Chciałoby się już pomilczeć nad trumnami ofiar katastrofy smoleńskiej, albo przynajmniej zachować powagę przy powracaniu pamiecią do tej tragedii. A właśnie nadeszła druga jej rocznica. Nie jest to jednak możliwe w żaden sposób. No, bo jak można zachować należną powagę, jeśli polityczny komisarz smoleński, poseł Macierewicz, z przekonaniem i na trzeźwo mówi, że odkrył drugą bombę w samolocie, czyli że ktoś podwójnie i bombowo zamachnął się na prezydenta Kaczyńskiego? A kto to był, powszechnie wiadomo od ojdoktora przez kota prezesa po
15
kontraktu magistrackiego. O tym, że poseł został dziewicem konsystorskim nic nie słyszałem, ani nie czytałem. Rozwód bowiem prawo kanoniczne dopuszcza tylko w przy padku matrimonium non consumatum lub choroby psychicznej. Matrimonium musiało być consumatum, bo przyszły na świat pacholęta, a te, jak wiadomo, nie pojawiają się z wiatropylenia, ani z łaskawości bociana. Magistracka żona według prawa kościelnego mogłaby być, lecz wyłącznie bez tego consumatum, czyli platonicznie. Ale pacholęta też są, zatem było po ludzku consumatum, a nie platonicznie. Mogło jeszcze wchodzić w rachubę owo świrum dyrdum, ale niby u którego z udziałowców tego sakramentu małżeństwa? Radio Maryja o tym milczy, jak normalny, a nie smoleński grób. Magistracka żona zaś cieszy się wielką estymą u kościelnych pasterzy, a inni żyjący w grzesznym związku nie mają nawet prawa do kropionego pochówku, że o jakimkolwiek rozgrzeszeniu nie wspomnę. Z woli pobożnego prezesa, ojdoktora i jeszcze bardziej pobożnych wyborców zasiada w Senacie i organizuje wykopki.
wielkie wykopki
Macierewicza. Tę spiskową koncepcję prezentuje obnośnie i obwoźnie, gdzie się tylko da, zatem musi od czasu do czasu wzbogacać ją nowymi elementami, o tyle coraz bardziej sensacyjnymi, co i głupszymi. Inaczej audytorium znudzi się, albo nie daj Boże, posądzi o twórcze lenistwo. Dla mnie jednak najciekawsze są popularne u nas prace, tkwiące głęboko w mentalności chłopa małorolnego, czyli wykopki. Wpierw odgrzebano gen. Sikorskiego, aby stwierdzić, że to on i że ma połamane kończyny i kiepski mundur. Dali mu nowy i teraz czuje się już znakomicie. Jednak prawdziwa plaga rozpoczęła się właśnie po katastrofie smoleńskiej. Żyjący familianci co rusz winszują sobie odkopywania swoich najbliższych z katastrofy. Zaczęła latorośl żeńska posła Wassermanna. A później poszło już za chałom. Zaczynają winszować sobie tych wykopków i wdowa Merta, i coś przebąkuje generałowa Błasikowa, pani Kurtykowa, ktoś od marszalka Putry i paru innych niedowiarków. Nie wiem tylko, dlaczego mają za te fanaberie płacić podatnicy, którzy i tak sporo już wybulili. Najświeższym wykopkiem może jednak poszczycić się pani Gosiewska. Nie zgadzał się jej wzrost i jeszcze parę innych gabarytów zawartych w protokole sekcji zwłok, no to zażyczyła sobie kopania. Ale ja mam kilka niejasności odnośnie posła Gosiewskiego. Która wdowa po nim jest legalna i która otrzymała odszkodowanie niczym Prusowie za ciało św. Wojciecha? A może obie? Ma bowiem dwie. Pierwszą z kościelnego pokropku i okadzenia, a drugą już tylko z obrączkowego
Bowiem mają być dalsze. Cały wykopkowy proces jednak należy jakoś przyzwoicie zorganizować, aby papranie się w ziemi miało jakąś logikę i mogło stać się naszą eksportową specjalnością. Jeśli już mają z nas śmiać się, to niechaj przy okazji dostrzegą również solidną organizację pracy. Proponuję ustalić porządnie, według starszeństwa i dostojeństwa, a nie wzrostu, kolejkową listę do odkopywania. Powinna ona zostać skonsultowana z organizacjami związkowymi, komisją trójstronną, ekologami i Szanownym Obywatelem Dżeki Marchewą z Rzeszowa. Następnie ustalić harmonogram realizacji przedsięwzięcia, ze szczególnym uwzględnieniem okresów trwania ważnych kampanii politycznych i wyborczych. Lud Boży ma mieć igrzyska, a politycy o czym mówić. Każdego należy odkopać, sprawdzić czy to on, dać nowy przyodziewek i zakopać. Po dwóch miesiącach znowu odkopać, sprawdzić tych, którzy odkopywali i zakopać. Po pół roku odkopać, sprawdzić sprawdzających sprawdzaczy i zakopać. Poczekać rok, aby trochę uleżało się i wszystko zacząć od nowa. Ileż nowych miejsc pracy powstanie! A jak narodowa mądrość przez to wzrośnie! Ilu umrzyków postawi to na nogi! W naszych dziejach nazbierało się tyle wątpliwych zdarzeń, że aż strach pomyśleć, ile może tkwić tu pomyłek. Odkopali przecież na Ukrainie Witkacego, pochowali na Pynksowym Brzysku i co? Okazało się po odkopaniu, że to jakaś ukraińska dziewoja, a nie Ignacy Witkiewicz. Zatem wykopki należy zacząć od Piasta Kołodzieja i Rzepichy, jak leci. I kopać, kopać, kopać... Roman Małek
Program kontynuacji działań
zdecydowane „nie” alkoholizmowi
W Rzeszowie obserwuje się tendencję do niewielkiego wprawdzie, ale wzrostu liczby osób, które trafiają do izby wytrzeźwień. W 2010 roku trzeźwiało tu blisko 6700 osób, to jest o kilkadziesiąt więcej niż w roku poprzednim. Ubiegły rok nie odstawał pod tym względem od lat poprzednich. Pacjentami izby wytrzeźwień są najczęściej mężczyźni, ale trafiają tu także zawiane panie, a także osoby nieletnie. W tej ostatniej grupie odnotowuje się spadek. Działalność izby wytrzeźwień wskazuje, że w naszym mieście, tak jak wszędzie, występuje problem alkoholizmu, choć jego rozmiary nie są niepokojące. Jest to rezultat podejmowanych wielokierunkowych działań, określanych w uchwalanym co roku przez Radę Miejską programie profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych oraz przeciwdziałania narkomanii. Tegoroczny program jest kontynuacją zadań realizowanych w latach ubiegłych i angażuje do walki z alkoholizmem nie tylko instytucje wyspecjalizowane w
tym zakresie, ale także liczne organizacje społeczne. Jest też adresowany do mieszkańców, którzy w życiu prywatnym lub zawodowym spotykają się z problemem nadużywania alkoholu i narkotyków oraz ich konsekwencjami, a także do wszystkich osób zainteresowanych tą problematyką.
PRZYMUSOWE LECZENIE
Ważna rolę w tych działaniach odgrywa Miejska Komisja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych , która osoby uzależnione od alkoholu i wyrządzające przez to poważne szkody społeczne, na przykład sprawców przemocy w rodzinie, kieruje zgodnie z obowiązującymi w tej mierze procedurami na leczenie odwykowe, jeśli same nie chcą poddać się takiej terapii. Z wnioskami do komisji występują zarówno osoby prywatne, jak i różne instytucje. W ciągu trzech kwartałów ubiegłego roku na leczenie skierowano prawie 190 osób, a w roku poprzednim – 240. Leczeniem alkoholików zajmuje
się przede wszystkim Centrum Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Rzeszowie. ZOZ ten jest związany kontraktem z Narodowym Funduszem Zdrowia w zakresie psychoterapii osób uzależnionych od alkoholu lub współuzależnionych. Ponadto Centrum realizuje umowę zawartą z władzami miasta na świadczenia usług w zakresie profilaktyki dla dzieci i młodzieży, pomocy psychologicznej dla dzieci z rodzin alkoholików, a także osób uzależnionych od substancji psychoaktywnych, komputera, hazardu. Przy Centrum Profilaktyki i Terapii Uzależnień od dwóch lat działa stacjonarny oddział leczenia uzależnień. W ostatnich latach nastąpił wzrost liczby zajęć profilaktycznych, którymi objęto dzieci i młodzież rzeszowskich szkół. Tematyka obejmuje takie zagadnienia, jak przemoc i agresja w grupie rówieśniczej, uzależnienie od substancji psychoaktywnych, choroba alkoholowa i jej leczenie, dopalacze zagrożeniem wolności itp. Z roku na rok zauważalne jest coraz większe zainteresowanie szkół realizacją tego rodzaju
programów. W ostatnim roku dwukrotnie zwiększyła się liczba świadczeń z zakresu psychoterapii dzieci z rodzin alkoholików. Więcej też członków rodzin skorzystało z pomocy psychologicznej.
ZDROWY STYL ŻYCIA
Od wielu lat miasto finansuje realizację szkolnych programów profilaktycznych uwzględniających organizację pozalekcyjnych zajęć sportowych oraz zajęć sportowych z elementami gimnastyki korekcyjno – kompensacyjnej. Celem tych programów jest promowanie zdrowego stylu życia, wolnego od nałogów, poprzez rozwijanie zainteresowań sportowych i rekreacyjnych oraz kształtowanie przyzwyczajeń i nawyków aktywnego i kulturalnego wypoczynku. Wychodzą temu naprzeciw organizowane co roku miejskie igrzyska sportowe. W roku szkolnym 2010/2011 uczestniczyło w nich 12 tysięcy uczniów szkół podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Duże znaczenie mają też programy realizowane przez dział
higieny szkolnej ZOZ-u nr 1. Ukazują one młodzieży, jak szkodliwe jest palenie papierosów, picie alkoholu, używania narkotyków. Podobne działania profilaktyczne, zwracające uwagę na zagrożenia patologiczne, prowadzi wśród młodzieży Komenda Miejska Policji. Do realizacji miejskiego programu profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych oraz przeciwdziałania narkomanii włączyły się organizacje pozarządowe i kościelne. Prowadzą one świetlice środowiskowe dla dzieci i młodzieży zapewniające opiekę pedagogiczną, pomoc w odrabianiu lekcji, dożywianie, zajęcia plastyczne, muzyczne i rekreacyjno – sportowe. Z świetlic tych korzystają przede wszystkim dzieci z rodzin zagrożonych alkoholizmem. Placówki są finansowane ze środków przeznaczonych na realizację miejskiego programu. Te różnorodne działania pozwalają na skuteczne zwalczanie alkoholizmu w naszym mieście, co przynosi widoczne rezultaty.. Oprac. KAL Publikacja sponsorowana
16
Z ŁAWECZKI NAD WISŁOKIEM
aprilis prima
Pierwszy kwietnia to tradycyjny Prima Aprilis. Odkąd pamiętam, nabierało się wtedy, kogo się dało; a to, że dziura w rajstopach, a to, że coś wypadło z torebki, a to, że z włosami coś nie tak itd., itp. Pośmiał się człowiek, pośmiał i od razu było fajnie. Oczywiście, zawsze trzeba było zachować pewne normy i to bez względu na wiek. Patrzę na obecne młode pokolenie; smutnawe toto, wulgarne do potęgi i rozwydrzone, że hej. A kto się do tego przyczynił? Ano, dorośli różnej maści, począwszy od luzackich rodziców, obojętnych sąsiadów, byle jakich nauczycieli ( na szczęście nie wszystkich, ale tych w miarę dobrych jest bardzo mało), no i beznadziejnych i tępawych urzędasów (a tych z kolei przybywa w zastraszającym tempie!). No bo jak już przeskoczyliśmy ten płot demokracji, to od razu zaczęliśmy naśladować zachodnie wzorce we wszystkim i to na siłę, jak tylko się da. Jeśli jakiś politykier nie znalazł dobrego stołka w rządzie,
to bach i do ministerstwa oświaty, lub w najgorszym w ypadku do kuratorium się dostał. No bo pisaty, czytaty, czyli kumaty, a że bladego pojęcia o oświacie nie miał, to nic ważnego. Najwyżej, jak coś schrzani, to da mu się inny stołek, a gawiedzi powie się, że to taki żart z nim był, co by było weselej w oświacie. No i mamy oświatowy gniot w postaci gimnazjum, gdzie zebrana młódź z burzą hormonów wymowny gest Kozakiewicza zaczyna wszem i wobec pokazywać. Wszyscy narzekają, ale tłuki ministerialne nic z tym nie robią, a statystyki za 2011 rok krzyczą, że blisko 30.000!!!!, tak, tak 30.000 gimnazjalistów w Polsce wykazywało agresję i łamanie prawa. No i co? Ano nic. „E, to chyba jakiś żart”- odpowiedzą ci „najmądrzejsi” i dalej nic nie robią, no bo i po co. Nawet nie zechcieli przeczytać gdy zakładali gimnazja – jak funkcjonują te szkoły na zachodzie. Owszem, od dawna mają tam gimnazja, ale trochę inaczej one funkcjonują, no i mają też nauczycieli, od których dużo się wymaga, a gdy nie wykazują właściwego zaangażowania są przenoszeni do szkół niższego szczebla. A u nas całe tłumy niedouczonych nauczycieli, do tego z całą listą przywilejów, albo ci, którzy od dawna siedli na laurach (bo mianowani, dyplomowani i chronieni Kartą Nauczyciela) są nauczycielami tylko z nazwy i z przywilejów. I wszyscy z wszystkich sobie żartują. Jak Prima Aprilis, to Prima Aprilis i już! Nina Opic
ECHO RZESZOWA
Rozmaitości
Nr 4 (196) rok XVII kwiecień 2012 r.
SPORTOWE PUZZLE
rzeszowska olimpijka
26-letnia chodziarka Resovii wywalczyła start na olimpiadzie w Londynie. Okazało się, że w sporcie warto walczyć do końca. Katarzyna Kwoka, 26-letnia chodziarka Resovii, wywalczyła minimum dające prawo startu na olimpiadzie w Londynie. Wygrała nie tylko z rywalami na bieżni. Znane były problemy finansowe zawodniczki. Dziś, jak podkreśla, grała nie tylko z rywalami na bieżni. Podkarpacki Okręgowy Związek Lekkiej Atletyki odwrócił się od niej. – „Pominęliśmy ją, bo wyniki jej były słabsze i nie dawały nadziei, że może się poprawić”. Związek tłumaczy to również tym, że zgłoszono innych utalentowanych i bardziej perspektywicznych zawodników, którzy celować mogą nie tylko w najbliższą olimpiadę – twierdzi Janusz Mazur. Wynik pani Katarzyny Kwoki na mecie: godzina, 31 minut i 25 sekund oznaczał o pięć sekund lepszy czas niż wymagane minimum na olimpiadę. – „Ogromna radość, satysfakcja, po tylu latach ciężkiej pracy.” Urząd Marszałkowski właśnie przyznał stypendium sportowe, które wypłaci zawodniczce w kwietniu, z wyrównaniem od początku roku. ale to cały czas kropla w morzu potrzeb. Resovia będzie dalej wspierać Katarzynę Kwokę. Na zwołanej konferencji prasowej
prezes Resovii Aleksander Bentkowski przyznał, że klub powinien był zająć się Katarzyną Kwoką wcześniej. Na konferencji oprócz Kwoki zjawił się nie tylko prezes, ale również dyrektor klubu Witold Walawender i trener. - Na szczęście nie było za późno, ale przyznaję, że było nie w porę – mówi Aleksander Bentkowski. – Mam nadzieję, że współpraca POZLA i pani Kasi będzie lepsza. Teraz najważniejsze jest to, żeby stworzyć jej jak najlepsze warunki do dalszych przygotowań. Żeby uzyskała maksymalnie najlepszą formę na igrzyska – dodał Bentkowski. Kwoka dziękowała Resovii za pomoc. Klub od lipca ubiegłego roku wypłaca chodziarce stypendium, znacząco wsparł ją też zakupem sprzętu sportowego i postarał się o dostęp do odnowy biologicznej. - Cieszę się i jestem wdzięczna, że prezes Bentkowski i pan Walawender chcieli mi pomóc, choć ludzie, którzy działają w Resovii w lekkiej atletyce nie widzieli we mnie nadziei – mówiła Kasia. - Spełniło się moje największe marzenie, że wywalczyłam start na olimpiadzie w Londynie. Zdzisław Daraż
kradli przewody elektryczne
W blokach na Nowym Mieście w Rzeszowie dochodziło przez jakiś czas do kradzieży przewodów elektrycznych znajdujących się w klatkach schodowych. Złodzieje wycinali i kradli przewody elektryczne z wewnętrznych linii zasilających. W sumie w kilku blokach skradzionych zostało ponad 100 metrów przewodów, o wartości ponad 11 tysięcy złotych. Policjanci z wydziału kryminalnego komisariatu na Nowym Mieście, którzy zajęli się tą sprawą, zaczęli przede wszystkim penetrować okoliczne punkty skupu metali. W jednym z nich znaleźli fragmenty przewodów, które mogły pochodzić z kradzieży. Ustalili
też, że w punkcie tym dwie osoby aż dziewięciokrotnie sprzedawały, jako złom, miedziane przewody. Da lsze dzia ła nia policja ntów doprowadziły do ustalenia i zatrzymania dwóch mieszkańców Rzeszowa, którzy kradli przewody elektryczne z bloków mieszkalnych. Jeden z nich ma 19 lat, a drugi 20. Sprzedali oni w punkcie skupu łącznie 68 kg przewodów miedzianych za kwotę blisko 1600 złotych. Obaj przyznali się do winy i usłyszeli zarzut kradzieży z włamaniem, za co grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności. Prokuratura Rejonowa zastosowała wobec nich dozór policyjny. kal
Wiosna, znów nam ubyło lat! Ale nie aż tyle! Ten w wózku ruszyć się nie może, nos ma zmiażdżony, gębę zatkaną, tkwi w żelaznym uchwycie zdeterminowanej damy. Może sobie jedynie siknąć.
MĄDROŚCI
Doświadczenie powiększa naszą mądrość, nie zmniejsza jednak naszej głupoty. J. Billings Oficer kawalerii musi umieć myśleć w galopie. Wieniawa Długoszowski Są trzy najgorsze rzeczy na świecie: owad za kołnierzem, wilk w owczarni i sąsiad za miedzą. Staropolskie Głupota jest darem bożym, ale nie należy go nadużywać. S. Lec Żadna praca nie hańbi. Każda męczy.
J. Kofta
Nie zachodź od tyłu, by spojrzeć komuś w twarz. A. Decowski Za wygodę kury nie zapłaci kogut, tylko konsument jaj. M. Sawicki
czasopismo mieszkańców.
1
2
3
4
5
6
7 8 9 10 11
12
13
14 15 16
Jeśliby mowę ludzką można było zamienić na energię elektryczną, to sądzę, że pięć kobiet potrafiłoby oświetlić duże miasto. N. Coward
Zebrał Rom
KRZYŻÓWKA
Poziomo: 3/ symbol Świąt Wielkanocnych, 7/ kojarzy się z kwietniem, kwiatami i słońcem, 8/ ciężar, balast, 9/ dwie na boisku, 10/ roślina do kawy, symbol strachu, 11/ Warszawa w Turcji, 14/ Olieg, kapitan siatkarzy rzeszowskich, 15/ celują do niej strzelcy, 16/ ziółko w puszce. Pionowo: 1/ uderza w czasie wiosennej burzy, 2/ linia MPK jak liczna osada wioślarzy, 3/ koło Rzeszowa, ongiś miejsce letnich wypadów, 4/ ponoszone w czasie gry w kasynie, 5/ na koszulkach piłkarzy i na tablicach rejestracyjnych, 6/ drapieżny chrząszcz wodny (znajdziesz w wyrazie – wkrętak), 11/ aktorka w kochliwej roli, 12/ dziesiąta część legionu rzymskiego, 13/ Młynówka albo Przyrwa w stosunku do Wisłoka. Rozwiązania prosimy przesyłać na kartkach pocztowych pod adresem redakcji. Z tej krzyżówki wystarczy podać hasła zawierające literę P. Za prawidłowe rozwiązanie krzyżówki z poprzedniego numeru nagrody otrzymują: Sandra Paruch z Wiercan i Grzegorz Wójtowicz z Rzeszowia. Emilian Chyła
Wydawca: TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ RZESZOWA. Redaktor naczelny: Zdzisław Daraż. Redagują: Józef Gajda, Józef Kanik, Bogusław Kotula, Kazimierz Lesiecki, Roman Małek, Stanisław Rusznica, Ryszard Zatorski. Adres redakcji: 35-061 Rzeszów, ul. Słoneczna 2. Tel. 017 853 44 46, fax: 017 862 20 55. Redakcja wydania: Roman Małek. Przygotowanie do druku: Cyfrodruk Rzeszów, druk: Geokart-International Sp. z o.o. Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń i nie zwraca materiałów niezamówionych. Zastrzega sobie prawo skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów. email: redakcja@echo.erzeszow.pl, strona internetowa www.echo.erzeszow.pl ISSN – 1426-0190